Mały przewodnik po zmianach w Muzeum II Wojny Światowej

Budynek Muzeum II Wojny Światowej

JANUSZ MARSZALEC

Mały przewodnik po zmianach w Muzeum II Wojny Światowej

Spór o wystawę Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku to spór o kształt polskiego patriotyzmu, w którym ten trzymający się wskazań Jana Józefa Lipskiego z jego słynnego eseju Dwie ojczyzny, dwa patriotyzmy (Lipski 2011) jest przeciwstawiany temu, któremu bliżej do nacjonalizmu. To również starcie dwóch wizji uprawiania historii: tej krytycznej i tej na kolanach, ślepo czczącej bohaterów. To w końcu walka o wolność kultury: o tworzenie wystaw bez presji polityków i o autonomię instytucji publicznych. Po jednej stronie stanęło czterech twórców scenariusza wystawy głównej Muzeum, po drugiej rządzący dziś politycy, wykorzystujący podległe im organa, w tym CBA i prokuraturę. Ta druga chce decydować o tym, co do tej pory było domeną historyków, muzealników i innych ludzi kultury. Konflikt o Muzeum to w dużej mierze spór o polską pamięć. Jako zakładników używa się w nim bohaterów polskiej historii – rtm. Pileckiego, o. Kolbego i rodzinę Ulmów. Dzierżony przez rządzących sztandar z napisem „polityka historyczna” przysłonić ma naruszanie wolności badań, praw autorskich i ograniczanie autonomii instytucji kultury.

Koncepcje i zamierzenia

Zanim opowiem, jak Muzeum II Wojny Światowej znalazło się w centrum wielkiego sporu i jak politycy chcieli je sobie podporządkować, warto uporządkować podstawowe fakty związane z historią tej instytucji oraz omówić jej główne założenia ideowe.

Zaczęło się od artykułu prasowego Pawła Machcewicza opublikowanego w „Gazecie Wyborczej” w listopadzie 2007 r. Proponował on stworzenie w Warszawie muzeum, które pokazałoby światu całość doświadczenia II wojny światowej ze szczególnym uwzględnieniem losów Polski i Europy Środkowo-Wschodniej. Takie muzeum mogłoby być silnym polskim głosem w debacie o przeszłości, i to nie tylko w kontekście bardzo niepokojącego niemieckiego pomysłu zbudowania Centrum Wypędzonych. Machcewicz wskazywał, że pora zmienić perspektywę patrzenia na wojnę przez okulary zachodu Europy i Ameryki. Pomysł podchwycił premier Donald Tusk, który poprosił Machcewicza o jego rozwinięcie w szczegółowej koncepcji. Powstała ona jako wspólne dzieło Machcewicza i Piotra M. Majewskiego, wytyczając kierunek rozwoju powołanego w listopadzie 2008 r. Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku. Niemal od zaraz przystąpiliśmy do przygotowywania scenariusza wystawy oraz inwestycji budowlanej. Wystawa miała zostać umieszczona w ikonicznym budynku, należało więc wybrać projekt w międzynarodowym konkursie, a następnie go zrealizować. Pierwszą łopatę wbito w 2012 r.; budowa trwała aż do marca 2017 r. Wtedy to otwarto wystawę w podziemiach ogromnego gmachu umiejscowionego na terenie zburzonej w czasie bombardowań w 1945 r. gdańskiej dzielnicy Wiadrownia. Dlaczego na siedzibę Muzeum wybrano Gdańsk, choć pierwotnie Machcewicz wskazywał Warszawę? To oczywiste – tu zaczęła się II wojna światowa, tu walczyli obrońcy Westerplatte i Poczty Polskiej (zresztą znajdujące się bardzo blisko Muzeum II Wojny). Znaczenia tego znaku nikt wówczas nie kwestionował; zrobił to dopiero wicepremier Piotr Gliński w 2020 r. (Szułdrzyński 2020).

Symboliczna, niepokojąca bryła budynku dopełnia nasze podstawowe przesłanie ideowe, że II wojna światowa nie jest odległą i zamknięta przeszłością. Muzeum jest więc znakiem pamięci o ofiarach, a zarazem ostrzeżeniem przed powtórzeniem się kataklizmu. Pokazaliśmy, jak brutalny charakter miała wojna w Polsce i innych krajach Europy Środkowo-Wschodniej, zupełnie inny aniżeli w zachodniej części kontynentu. Przypomnieliśmy sojusz Hitlera i Stalina, napaść na Polskę Armii Czerwonej, a także inne doświadczenie końca wojny Polski i regionu w 1945 r. Jednym narodom przyniósł on szczęście wolności, innym wieloletnie zniewolenie w komunistycznym bloku państw zależnych od ZSRR. W centrum opowieści ustawiony został zwykły człowiek – cywile cierpiący w okupowanych bądź bombardowanych miastach i żołnierze walczący na froncie. Politycy i generałowie nie są tu ważni. Wielka polityka stanowi tylko tło do opowieści o zwykłych ludziach. Za podsumowanie niech posłużą słowa amerykańskiego historyka Tymothy’ego Snydera:

Muzeów opowiadających o II wojnie światowej jest wiele, ale narracja wystawy w Gdańsku zupełnie zmienia sposób postrzegania wojny, takie muzeum to osiągnięcie cywilizacyjne. Wystawa jest bardzo uniwersalna, ponieważ opowiada o losach ludności cywilnej na całym świecie, lecz równocześnie jest też bardzo polska, bo nie brakuje w niej żadnych najważniejszych wydarzeń związanych z wojenną historią Polski. Polscy politycy i naukowcy często skarżą się, że świat ich nie rozumie. Jeśli tak faktycznie jest, to wystawa w Muzeum II Wojny jest dla nich szansą, żeby w końcu zostać zrozumianym (Machcewicz 2017).

Ta szansa nie została jednak wykorzystana, bo politycy PiS rozumieją wystawę i jej przesłanie „po swojemu”. Patrzą na nią przez szkiełko izolacjonizmu, na którym widać już i grube rysy nacjonalizmu. Zatruwa to debatę o wystawie i radykalizuje jej język. Pisał o tym w obszernym artykule w „Res Historica” Rafał Wnuk, jeden z twórców Muzeum II Wojny Światowej. Już wtedy, w roku 2018, wskazywał, że geneza sporu o Muzeum leży w postrzeganiu polskiej tożsamości, konflikcie między „polskością rozumianą jako etniczno-emocjonalna wspólnota narodowa a państwową polskością obywatelską” (Wnuk 2018b). Zacznijmy jednak od początku, systematyzując ciągnący się spór i uzupełniając jego opis o wydarzenia z ostatnich miesięcy.

Początek sporu. Niezwyciężeni wkraczają do Muzeum

Koncepcja Muzeum II Wojny Światowej nie spodobała się prawicy już w momencie jej zaprezentowania w 2008 r. Krytykowali ją profesorowie Andrzej Nowak i Jan Żaryn, red. Piotr Semka oraz inni prawicowi historycy i publicyści. Najdalej chyba poszedł późniejszy senator PiS, historyk Jan Żaryn. Zarzucił on bowiem projektowi Muzeum wpisywanie się „w coraz popularniejsze koncepcje budowania wspólnej europejskiej tożsamości kosztem tożsamości narodowej”. Dla niego takie koncepcje to „inżynieria społeczna” (Machcewicz 2017, s. 30). Od 2015 r. twórcy Muzeum II Wojny Światowej pozostawali w ogniu jeszcze silniejszych oskarżeń – nie tylko tych natury merytorycznej (narracja wystawy jest uniwersalna, a więc niepolska!), lecz także finansowej (budowa kosztuje zbyt dużo), budowlanej (budynek jest za głęboko!), jak i politycznej (muzeum powstaje dla Angeli Merkel). Te zatrute ingrediencje podpowiadane przez Ministerstwo Kultury kierowane przez Piotra Glińskiego wylewano z mediów prawicowych i „publicznej” TVP szeroko w Polskę. Zasadniczy zarzut krytyków sprowadzał się do zbyt małej „wrażliwości na sprawy polskie”, co wychodziło oczywiście naprzeciw słowom Jarosława Kaczyńskiego z 2013 r., który bez obejrzenia wystawy (bo jej przecież jeszcze nie było) zapowiedział, że po zwycięskich wyborach jego partia „zmieni kształt Muzeum II Wojny Światowej, tak żeby wystawa w tym muzeum wyrażała polski punkt widzenia” (Machcewicz 2017, s. 157).

W kwietniu 2016 r., pół roku po wygranych przez PiS wyborach, minister Piotr Gliński przystąpił do realizacji wytycznych prezesa sprzed trzech lat. Wstępem miało być usunięcie prof. Pawła Machcewicza ze stanowiska dyrektora, dopiero to bowiem umożliwiało zablokowanie zaawansowanych prac nad budową „antypolskiej” wystawy. Wyrzucenie Machcewicza okazało się jednak nie takie proste, gdyż jego kilkuletniego kontraktu nie można było bez wyraźnej przyczyny przerwać, a trudno się było spodziewać, że sam zniszczy dzieło, nad którym pracował kilka już lat. W ministerstwie wymyślono więc sposób na pozbycie się Machcewicza i likwidację niewygodnego Muzeum z jego rosnącą z miesiąca na miesiąc wystawą. Sposobem miało być połączenie dopiero co utworzonego (i istniejącego na papierze) Muzeum Westerplatte (oczka w głowie wiceministra kultury Jarosława Sellina) z Muzeum II Wojny Światowej, instytucji o wcale niemałym dorobku naukowym, wydawniczym i edukacyjnym, ale z niegotową jeszcze wystawą główną w prawie wykończonym ogromnym gmachu. Celem tego zabiegu miały być „połączenie potencjałów obu muzeów” i „oszczędność środków”. Akt połączenia Gliński opublikował nocą w piątek 15 kwietnia 2016 r. Nowa instytucja kultury miała się nazywać Muzeum Westerplatte i Wojny 1939 r. Stało się jasne, że w tej koncepcji nie mieściła się wizja opowieści o wielkim światowym konflikcie. 40 mln zł (taki był koszt naszej wystawy) mogło zostać wyrzucone w błoto. Nieoczekiwanie jednak sprawy potoczyły się wybitnie nie po myśli Glińskiego, gdyż jego decyzja, skutkująca de facto likwidacją naszego dorobku, spotkała się z żywym oporem społecznym (i to nie tylko w Polsce!). Zaczął działać też Paweł Adamowicz, prezydent Gdańska – jako ofiarodawca działki, na której powstało Muzeum, zapowiedział wycofanie darowizny, jeśli dojdzie do zmiany profilu muzeum. Nie ma tu miejsca na opisywanie długiej batalii o Muzeum – zrobił to już Paweł Machcewicz w swojej znanej książce Muzeum (Machcewicz 2017). Batalia przekształciła się w długotrwałą wojnę, której głównym nurtem był spór prawny, toczony najpierw przed Wojewódzkim, a następnie Naczelnym Sądem Administracyjnym. Wiele działo się też w mediach, w sejmie, na ulicach (dlatego minister skarżył się, że popiera nas „ulica i zagranica”), było wiele zwrotów akcji i emocji. Twardo stały za nami tysiące ludzi w Gdańsku i nie tylko tam. Wszyscy mieli świadomość, że bronią instytucji kultury i wizji historii przed polityczną ingerencją polskiego rządu. Wojewódzki Sąd Administracyjny, zawieszając wykonanie zarządzenia ministra kultury o połączeniu muzeów, dał nam bezcenny czas na dokończenie wystawy. Ostateczna rozprawa miała się odbyć na początku kwietnia 2017 r., a więc do tego czasu należało otworzyć Muzeum dla zwiedzających, gdyż wiedzieliśmy, że nowi zarządcy w wypadku przegranej batalii sądowej do tego nie dopuszczą pod jakimś wydumanym pretekstem. I stało się! 23 marca 2017 r. Paweł Machcewicz wprowadził na wystawę pierwszych gości: prof. Joannę Muszkowską-Penson, żołnierza ZWZ-AK, więźniarkę Ravensbrück, Romana Rakowskiego, kawalera Orderu Virtuti Militari, Olgę Krzyżanowską, harcerkę Szarych Szeregów, odznaczoną Krzyżem Walecznych, i Andrzeja Stacheckiego, syna Józefa Stacha, zamordowanego przez Niemców w Lasach Piaśnickich. Nie było długich przemówień, fanfar ani polityków. Zaraz za kombatantami na wystawę weszła młodzież szkolna. Po zaledwie dwóch tygodniach od tej wspaniałej dla nas chwili, 5 kwietnia 2017 r., Naczelny Sąd Administracyjny uchylił wcześniejsze postanowienie Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego wstrzymujące połączenie dwóch instytucji. Sąd nie podjął się oceny, czy minister działał zgodnie z prawem, czy też naruszył liczne przepisy, jak dowodziliśmy w swojej skardze, i jak dowodzili Rzecznik Praw Obywatelskich oraz Miasto Gdańsk. Następnego dnia w Muzeum pojawiła się przedstawicielka Ministerstwa Kultury w towarzystwie dr. Karola Nawrockiego, którego przedstawiła jako nowego dyrektora nowej instytucji powstałej z połączenia Muzeum, które tworzyliśmy od 2008 r., z wydmuszkowym Muzeum Westerplatte i Wojny 1939. W ten sposób zakończył się pierwszy etap historii Muzeum, pisany przez ekipę Pawła Machcewicza, a rozpoczynał nowy, zaplanowany jako jeden z pierwszych etapów rewolucji, która miała zmienić spojrzenie Polaków na siebie i historię.

Dzisiaj, po latach, gdy wspominam ataki prezesa Jarosława Kaczyńskiego na Muzeum w 2013 r., przyznaję, że niepotrzebnie wówczas irytowałem się na szefa Prawa i Sprawiedliwości. Ani ja, ani kilkadziesiąt innych osób zaangażowanych w prace nad wystawą nie spełniło jego oczekiwań i muszę powiedzieć, że odczuwam z tego powodu satysfakcję. Nie rozumiałem i nadal nie rozumiem potrzeby prowadzenia polityki historycznej w taki sposób, jak czyni to rząd PiS. Czego nie chcieliśmy zaakceptować, można zobaczyć w wyprodukowanym przez Instytut Pamięci Narodowej filmie Niezwyciężeni (zob. https://www.youtube.com/watch?v=M7MSG4Q-4as). Został on umieszczony w Muzeum w ostatniej sali, która pierwotnie opowiadała o zimnowojennym podziale świata na dwa zwalczające się obozy. Nowy dyrektor Muzeum II Wojny Światowej, dr Karol Nawrocki, potrzebował sukcesu, chciał ogłosić ministrowi kultury rozpoczęcie zmian na „niedobrej” wystawie. Stało się to dopiero w listopadzie 2017 r., a więc przeszło pół roku od przejęcia przez niego Muzeum. Start Karola Nawrockiego w muzealnictwie, choć mało samodzielny i ani trochę twórczy, był mimo to symboliczny i spektakularny. Sięgnął on bowiem po produkt dużego kalibru – infantylną animację stworzoną w duchu agit-prop na zlecenie IPN – instytucji będącej dziś motorem państwowej polityki historycznej. Znalazła się w niej jedynie słuszna dziś wykładnia dziejów Polski podczas II wojny światowej i lat komunizmu. Dlaczego tak mi doskwiera wejście do Muzeum Niezwyciężonych? Dlatego, że aby im zrobić miejsce, zespół Nawrockiego usunął oryginalny film, stworzony z materiałów dokumentalnych (zwany przez nas dyptykiem, zob. https://streamable.com/yelt1) będący logicznym, artystycznie konsekwentnym zamknięciem muzealnej opowieści, psując tym samym przemyślaną w każdym detalu wystawę i zmieniając jej pierwotne przesłanie. Jak bowiem ma się patetyczna opowieść o polskiej niezłomności do powojennego podziału świata? Jak ma się ona do specjalnie przygotowanej scenografii żelaznej kurtyny, nad którą pierwotnie wyświetlano podzielony na dwie części film? Ponadto filmowa animacja IPN to koncentrat megalomanii narodowej, podany w dawce, która mogłaby zaskoczyć nawet Jana Józefa Lipskiego, autora Dwóch ojczyzn, dwóch patriotyzmów. Obraz Polski i Polaków stworzony przez IPN i na siłę wepchnięty w zaprojektowaną pod kątem zupełnie innego filmu scenografię przypomina raczej materiał szkoleniowy dla kibiców sportowych z „żylety” niż przemyślaną puentę wystawy o globalnym konflikcie. Prof. Anna Wolff-Powęska zaproponowaną w tej animacji wizję Polski podsumowała w następujący sposób:

Ta Polska to pępek świata, wyjątkowy naród, bo to „my stworzyliśmy wielkie państwo podziemne, sialiśmy strach i spustoszenie, my ratowaliśmy Żydów i miliony innych ludzi na świecie, my zmiażdżyliśmy oporem wroga, my pierwsi mówiliśmy światu o Holokauście”. A nikt nas nie słuchał, Zachód nas zawiódł, zdradził, „wolny świat odgrodził się od nas żelazną kurtyną”. My ją jednak zerwaliśmy dzięki polskiemu papieżowi. Końcowe „My nie błagamy o wolność, lecz o nią walczymy” można odczytać jako wyzwanie rzucone światu. Film krzewi niechęć do Europy, utrwala wizerunek narodu, który najlepiej czuje się w roli ofiary, żądającej od świata zadośćuczynienia za krzywdy, cierpienie i zdradę. Kreuje Polaków jako naród aniołów, którzy nigdy i nikomu nie wyrządzili krzywdy. Taka to wizja (Wolff-Powęska 2018).

Film oprócz karykaturalnych uproszczeń zawiera też wiele błędów. Pisał o tym w ohistorie.eu Rafał Wnuk, nie będę zatem ich powtarzał (Wnuk 2018a).

Czy może więc kogoś dziwić, że twórcy scenariusza i współtwórcy wystawy Muzeum II Wojny: prof. Paweł Machcewicz, prof. Piotr Maciej Majewski, prof. Rafał Wnuk i niżej podpisany, protestowali przeciwko wyświetlaniu animacji Niezwyciężeni w instytucji, która miała reprezentować Polskę w międzynarodowej debacie o II wojnie światowej? Być może jestem naiwny, wierząc w potrzebę powszechnego krytycznego patrzenia na własną przeszłość. Zwłaszcza dziś, gdy za myślenie krytyczne można zostać uznanym za zdrajcę uprawiającego „pedagogikę wstydu”. Protestowaliśmy przeciwko tej zmianie, ponieważ chcieliśmy, aby zakończenie wystawy wybrzmiało jako silny głos protestu przeciw wojnie i nienawiści; aby było ostrzeżeniem dla człowieka XXI stulecia, zapominającego, że pokój nie jest nam dany raz na zawsze. Temu właśnie służyły drastyczne obrazy z konfliktów wojennych, nie wyłączając dwóch dekad XXI w. Taką wymowę miała pieśń House of the rising sun, mówiąca o bezmyślnym powielaniu błędów przez ludzkość. Zastępując pierwotny film animacją Niezwyciężeni, dyrektor Nawrockipodeptał nasz ostatni przekaz, wyszydzając przy tym song Animalsów jako „piosenkę o burdelu”. Sprawa nie jest jeszcze przesądzona, bo w 2018 r. skierowaliśmy sprawę do sądu i to sąd zadecyduje, które z podsumowań ostanie się w Muzeum II Wojny Światowej. Podobnie będzie w przypadku kilkunastu innych ingerencji dyrektora Nawrockiego i jego współpracowników w kształt wystawy. Wszystkie te zmiany zostały bowiem wprowadzone bez konsultacji z nami, nie poprzedziła ich choćby próba zapytania o nasze stanowisko, nie zostało uszanowane podstawowe dla badacza czy twórcy osobiste prawo autorskie do integralności dzieła.

Zakończenie wystawy symbolizuje podział powojennego świata przez „żelazną kurtynę”. Na dwudzielnym ekranie wyświetlano pierwotnie film pokazujący dualizm świata po 1945 r. Dziś jest to miejsce projekcji filmu IPN „Niezwyciężeni”. Fot. Adam Marszalec

Obrona wystawy

Gdy 18 lipca 2018 r. rozpoczynaliśmy spór sądowy z dyrektorem, za którym stoi Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego, Centralne Biuro Antykorupcyjne i prokuratura, usłyszałem od kolegów sympatyków dobrej zmiany, że lepiej będzie, jak będziemy siedzieć cicho. Ale nie mogliśmy tak postąpić, wiedząc, że o niszczeniu wystawy, której poświęciliśmy osiem lat życia, decyduje wola cynicznych polityków, traktujących insynuacje wypowiedziane podczas jakiegoś partyjnego konwentyklu jako prawdę objawioną. Jak zresztą mielibyśmy spojrzeć w oczy tym wszystkim, którzy protestowali w obronie Muzeum od wiosny 2016 do wiosny 2017 r.: Pawłowi Adamowiczowi, Joannie Muszkowskiej-Penson, Jackowi Taylorowi, Oldze Krzyżanowskiej, działaczom Komitetu Obrony Demokracji w Gdańsku i tysiącom innych ludzi z całej Polski i świata, którzy spontanicznie stanęli w obronie Muzeum?

Dlatego złożyliśmy pozew o ochronę praw autorskich i domagamy się przed Sądem Okręgowym w Gdańsku przywrócenia pierwotnego kształtu wystawy. Od wielu miesięcy staramy się udowodnić, że scenariusz wystawy jest utworem na tej samej zasadzie co scenariusz filmowy i jako dzieło podlega ochronie prawnej. Na scenariusz wystawy składają się rozmaite elementy: starannie przez nas dobrane i wyselekcjonowane treści, sposób ich przedstawienia, zaplanowana ścieżka zwiedzania, uwzględniająca całą Muzealną narrację i stopniowanie emocji, jakie towarzyszą w trakcie spaceru po muzeum zwiedzającemu i wreszcie puentę – przesłanie całej ekspozycji, które według naszego projektu zawierało się w filmie kończącym wystawę.

Twórczy charakter scenariusza i powstałej na jego bazie wystawy powodują, że wszelkie zmiany w narracji muzealnej powinny być uzgadniane z jego autorami. I żeby sprawa była jasna: nie walczymy o żadne korzyści majątkowe. Walczymy o respektowanie niezbywalnych praw do dzieła, które z wielkim trudem tworzyliśmy. To nie jest nasza prywata, lecz sprawa ważna dla całego środowiska muzealnego i historycznego. Nie mam bowiem wątpliwości, że zmiany wprowadzone na wystawie, która powstawała siłami kierowanego przez nas dwudziestoosobowego zespołu i przy pomocy dziesiątek innych osób, jest nieuprawnioną ingerencją polityczną.

Zmiany wprowadzane przez zespół nowego dyrektora wypaczyły sens stworzonej przez nas muzealnej opowieści. Najbardziej wyrazistym przykładem takiego wypaczenia jest wspomniane wyżej usunięcie filmu kończącego stworzoną przez nasz zespół narrację i zastąpienie go produkcją Niezwyciężeni.

Inne wprowadzone zmiany również nie pasują do starannie przemyślanej narracji. Zapewne to niektórych ludzi, niekibicujących wcale rewolucji Kaczyńskiego, oburzy, ale tak jest z dodaniem do wystawy postaci o. Maksymiliana Kolbego, mjr. Henryka Dobrzańskiego „Hubala” i innych. Wytłumaczę szerzej to za chwilę, a teraz zwrócę uwagę, że „naprawianie” wystawy przez nowych gospodarzy Muzeum odbywało się w pośpiechu. Na popełnionych błędach zaważył też brak doświadczenia zespołu Nawrockiego w tworzeniu wystaw narracyjnych. Jego horyzont sięgał planszowych ekspozycji rozstawianych przed gdańskim budynkiem IPN. Nie kpię, bo sam kiedyś takie plakatowe wystawy tworzyłem i wiem, jakie ograniczenia wynikają z braku na ekspozycji zabytków, a więc tego, co jest istotą muzealnictwa. Tymczasem wystawa w podziemiach budynku na placu Bartoszewskiego to wielka opowieść o wojnie, pokazana przez pryzmat doświadczeń zwykłych ludzi. W jej centrum są eksponaty – przemawiają one własnym językiem, działają na emocje, budzą skojarzenia, a przede wszystkim są świadkami tragicznych losów ludzi. Piszę o tym, gdyż dowolne ich przesuwanie, uzupełnianie ekspozycji nowymi artefaktami albo wpływanie na otaczającą je scenografię wypacza sens zaplanowanej opowieści. Oznacza to, że każda zmiana musi być poprzedzona wielkim namysłem i znajomością przesłania wystawy. Tego jednak zabrakło, bo liczył się czas. Nowo mianowany dyrektor, czując presję ministra kultury, przyjął jako kierunek zmian uwagi zgłoszone przez recenzentów scenariusza: red. Piotra Semkę, dr. hab. Piotra Niwińskiego i prof. Jana Żaryna (Recenzje 2016). Miały one charakter ogólników i cechowało je silne zabarwienie ideologiczne. Wskazywały brak „wrażliwości” autorów (czyli nas) na kwestie narodowe i katolickie, afirmowały również wojnę (bo „kształtuje charaktery”), krytykując pacyfistyczny przekaz wystawy, skupiony na ludności cywilnej. Wystarczyło jednak tego, aby rozpalić w zespole Nawrockiego ideową motywację do zmian. Zanim zademonstruję, jak wpadł on w sidła patriotycznej ostentacji i patosu, proponuję kilka refleksji na temat genezy konfliktu o Muzeum.

Wina Tuska

Największym grzechem wystawy było kojarzenie jej z Donaldem Tuskiem. Muzeum II Wojny Światowej, powstające od 2008 r. pod patronatem jego rządu, nie mogło zostać przecież zaakceptowane przez polityków PiS! Nie było to możliwe, nawet jeślibyśmy umieścili na wystawie wszystkich męczenników Kościoła katolickiego zamordowanych przez Niemców. Wizja uniwersalnej opowieści o wojnie w tak bardzo podzielonej Polsce musiała spotkać się z potępieniem tych, którzy liberalną demokrację uważają za zagrożenie dla tożsamości narodowej Polaków. Nie poruszam tu kwestii osobistych ocen zwiedzających, gdyż te, mam tego świadomość, mogą być różne, zupełnie niezależne od preferencji politycznych. Spotykaliśmy się na przykład z głosami niezadowolenia dotyczącymi nieumieszczenia na wystawie wątków dotyczących konkretnych epizodów wojny, losów miast, wiosek czy rodzin. Rozumiem to, bo każda tragiczna osobista historia jest unikatowa i najważniejsza dla tego, kto jej doświadczył, choćby tylko poprzez opowieści dziadków. Istotą problemu jest w naszym odczuciu ingerencja w wolność twórców – w tym wypadku autorów scenariusza wystawy, a także kilkunastu kuratorów pracujących nad wystawą, którzy choć nie podjęli kroków prawnych, czują się dotknięci działaniami Nawrockiego.

Wystawa obarczona grzechem pierworodnym nie miała więc szans na to, aby przez dłuższy czas publiczność mogła ją ocenić w wersji kompletnej i niezmienionej, tak jak to się dzieje na całym świcie. Nawrockiemu spieszyło się, by zrealizować lakoniczne wytyczne prezesa partii o „polskim punkcie widzenia”, wypowiedziane w 2013 r. Jego aktywność wpisuje się w szersze zjawisko rewolucji w sferze pamięci, jaką funduje nam partia rządząca. Waga, jaką przywiązuje ona do kształtowania wyobrażeń historycznych Polaków, jest ogromna. Nie dotyczy to tylko wyobrażeń o II wojnie światowej i tak kluczowych spraw jak stosunki polsko-żydowskie, ale również walki podziemia niepodległościowego z komunistami po 1944 r. czy opozycji PRL, zwłaszcza „Solidarności”. Nie ma żadnych wątpliwości, że historia ma służyć do legitymizacji władzy, która ustawia się w roli dziedzica tradycji „żołnierzy wyklętych” i „Solidarności”. Rząd PiS gotów jest wydawać miliony na inscenizacje, budować muzea i finansować filmy historyczne. To nic złego, pod warunkiem jednak, że wydawanie pieniędzy służy ukazywaniu prawdy, a nie propagandzie samozadowolenia albo psuciu pracy innych. Ta zasada nie obowiązuje niestety we współczesnej Polsce, gdzie partia krok po kroku centralizuje władzę pod pretekstem służby obywatelom. Ma nas łączyć „wspólnota dumy”. Ale tak nie jest, bo oferuje się ludziom czarno-białe kalki i zmitologizowany obraz dziejów, opowiedziany prostym, sugestywnym językiem. Najlepszym tego przykładem są Niezwyciężeni. Marzenia o prostym przekazie potwierdził Karol Nawrocki w jednym z wywiadów prasowych, mówiąc, że wystawa ekipy Machcewicza dawała zwiedzającym zbyt duże pole do interpretacji. Koresponduje to również ze słowami ministra kultury i wicepremiera Piotra Glińskiego, który w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” powiedział: „Wierzę w to, że gdy nowe instytucje i muzea będą działać, w dłuższej perspektywie więcej Polaków będzie myślało w podobny sposób” (Szułdrzyński 2020). Minister Gliński oczywiście chce, byśmy myśleli jak on – chce, by Polacy uznali za swoje myślenie jego partyjnej „wspólnoty politycznej”, którą najwyraźniej traktuje jako uniwersalną. Ta misjonarska chęć pozlepiania Polaków za pomocą „polityki symbolicznej i historycznej” ma więc na celu wytresowanie jednakowo myślących obywateli, choć piękne słowo obywatel wydaje mi się w tym kontekście niewłaściwe.

Sprawa przed sądem. Nasze argumenty

Kontrofensywa nowego dyrektora Karola Nawrockiego zaczęła się od doniesienia na byłego już dyrektora Pawła Machcewicza i prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza do Centralnego Biura Antykorupcyjnego. Zarzuty były wyssane z palca, toteż po spektakularnej wizycie uzbrojonych funkcjonariuszy w Urzędzie Miasta i w domu Machcewicza w Warszawie oraz kilku przesłuchaniach sprawa została umorzona. Gdy złożyliśmy pozew o ochronę osobistych praw autorskich i dóbr osobistych, Karol Nawrocki złożył kolejne doniesienie, tym razem do prokuratury, na rzekome nieprawidłowości w prowadzeniu inwestycji. Sprawa jest w toku, odpowiadamy na te same pytania, które zadawała nam już Międzyresortowa Komisja ds. Dyscypliny Finansów Publicznych. Nadmienię tylko, że obaj z Machcewiczem zostaliśmy uniewinnieni z zarzutów przed tą Komisją już w 2018 r.

Wciągnięcie do gry prokuratury i rozpowszechnianie informacji o nierzetelności w prowadzeniu przez nas budowy było, w naszym przekonaniu, pośrednią odpowiedzią na pozew. Ważniejsza w tym momencie jest jednak taktyka nowej dyrekcji. Na zarzut deformowania przekazu wystawy Nawrocki odpowiada bowiem konsekwentnie, że jako dyrektor państwowej instytucji kultury ma prawo ją zmieniać i ulepszać. Argumentuje, że w europejskim muzealnictwie zmiany na wystawach nie są niczym nadzwyczajnym (o stanowisku Nawrockiego zob. Komunikat z dnia 31 marca 2020 r. dotyczący sprawy sądowej – był on szeroko upowszechniany przez media „publiczne” i prawicowe, a także dyrektora IPN w Gdańsku Mirosława Golona). Na twierdzenie, że zmiany w muzeach to norma, mogę jedynie odpowiedzieć, iż wystawy poprawiają ich twórcy albo są poprawiane za ich zgodą. I to jest jedyny europejski zwyczaj. Poza tym nie zdarza się, aby były zmieniane po pół roku od otwarcia, zwłaszcza po otrzymaniu doskonałych recenzji. Nie słyszałem też, aby gdziekolwiek lekceważono głos autorytetów, które przy takich przedsięwzięciach są angażowane. W naszym wypadku byli to świetni profesorowie: Anna Wolff-Powęska, Tomasz Szarota, Jerzy Borejsza, Norman Davies, Timothy Snyder, Krzysztof Pomian, Włodzimierz Borodziej i Andrzej Chwalba. Nad marnowaniem środków publicznych na ideologicznie motywowane ingerencje nie będę się już rozwodził. Wystarczająco dobitnie mówi o tym suma prawie 600 tys. zł, jaką trzeba było zapłacić za 20 wprowadzonych zmian wymyślonych i zrealizowanych przez zespół dyrektora Nawrockiego. Jego szefem był dr Marek Szymaniak, dawny pracownik IPN i podwładny dyrektora Mirosława Golona, który od zawsze wspiera Karola Nawrockiego, również swojego dawnego podwładnego z gdańskiego IPN. Gwoli ścisłości przypominam, że kolejną osobą wywodzącą się z IPN, która stoi za „rewolucją” w Muzeum, jest prof. Grzegorz Berendt, zastępca dyrektora Nawrockiego.

Omówię tu natomiast wybrane ingerencje w wystawę Muzeum II Wojny Światowej dokonane przez zespół Karola Nawrockiego (pomijam wspomnianych już wcześniej Niezwyciężonych) i przeanalizuję, dlaczego godzą one w autorskie prawa osobiste i dobra osobiste moje i pozostałych autorów scenariusza. Zastrzegam, że wymienione poniżej zarzuty pod adresem wprowadzonych przez nową dyrekcję Muzeum zmian to tylko część argumentów, jakie podnosimy przed sądem. Merytorycznych problemów z nowymi treściami na wystawie jest o wiele więcej. Z uwagi na charakter artykułu nie ma jednak na jego łamach miejsca na powtarzanie całej obszernej argumentacji naszego pozwu.

  • Dodanie portretu o. Maksymiliana Kolbego i maski pośmiertnej ks. Wincentego Frelichowskiego

Wprowadzenie męczennika do pakietu niezbędnych poprawek to jeden z atutów Nawrockiego. Legitymizuje sens jego „reformy” Muzeum, bo Kolbe to jeden z najbardziej rozpoznawalnych męczenników II wojny światowej. To także jego polisa ubezpieczeniowa w wypadku przegranego procesu. Jeśli sędzia w przyszłości przyjąłby nasze argumenty i zadecydował o usunięciu portretu, zostanie okrzyknięty, podobnie jak my, winnym godzenia w narodowe świętości – przez dyrektora, który naruszył prawa autorskie i nie chciał akceptować reguł tworzenia wystawy narracyjnej.

Nie da się ukryć, że to również jeden z najcięższych zarzutów kierowanych w naszą stronę: Kolbe to święty, który oddał życie za współwięźnia. Co więc nam szkodzi zgodzić się na wprowadzenie jego, a także np. ks. Frelichowskiego do narracji Muzeum? Miejsce, w którym zostali dodani, to scenografia baraków obozowych; każdy barak jest poświęcony innemu aspektowi życia więźniów obozów koncentracyjnych. W tej części wystawy celowo nie wyróżnialiśmy kategorii zawodowych czy społecznych więźniów. Nie prezentujemy osobno np. więźniów politycznych, homoseksualistów, pokazujemy za to takie elementy codzienności, jak m.in. obozowy reżim, głód, eksperymenty medyczne, opór. Wprowadzenie gabloty poświęconej księżom katolickim z maską pośmiertną jednego z nich – Wincentego Frelichowskiego, oraz zawieszenie w centralnym punkcie tej przestrzeni muzealnej wielkiego portretu o. Kolbego nie pasuje do wybranego przez nas sposobu opowiadania o tragicznej historii obozowej i wywołuje wrażenie, którego chcieliśmy uniknąć – „wyciągnięcia przed nawias” jednej grupy społecznej. Narracja tej części wystawy przed zmianami dyrektora Nawrockiego miała zwiedzającym uzmysławiać, że codzienność więźniów obozu była tragiczna niezależnie od pełnionych funkcji społecznych, narodowości czy statusu majątkowego. Przyjęcie takiej narracji nie wymagało i nie wymaga od nas prezentowania na wystawie w sposób szczególnie wyraźny historii któregokolwiek ze znanych już Polakom bohaterów narodowych.

Nasz sprzeciw jako historyków budzi również sporządzona na potrzeby wystawy biografia o. Kolbego, w której pominięto, że przed wojną był wydawcą antysemickich pism. W tym wypadku można mówić o naruszeniu naszych dóbr osobistych jako naukowców, gdyż nie godzimy się na to, aby dokonana manipulacja obciążała naszą reputację. Aż do lutego tego roku na wystawie nie było tablicy informującej, jakich zmian dokonano i kto jest ich autorem. Tablica pojawiła się dopiero po naszych pytaniach o sposób informowania zwiedzających o zmianach dokonanych przez nowego dyrektora.

  • Dodanie portretu rotmistrza Witolda Pileckiego

Postać ta już wcześniej prezentowana była i jest nadal w tej samej sekcji wystawy w jednym z ekspozytorów wraz z obszernym omówieniem fenomenu oporu obozowego. Dodanie wielkiego portretu rtm. Pileckiego i wstawienie ekspozytora z prezentacją multimedialną jest ingerencją w twórczy wybór i układ treści opracowany dla tej części wystawy. Chcąc zachować spójność przekazu, unikaliśmy tam eksponowania jakichkolwiek postaci przez prezentowanie na ścianach ich podobizn, a tym bardziej przez przypisywanie im stanowisk interaktywnych. W półmroku baraków obozowych chcieliśmy widzowi zapewnić intymność przeżywania opowiadanej przez eksponaty tragicznej historii. Ilustracją jednej z nich jest postać rtm. Pileckiego. Pomimo to zespół Nawrockiego, gdy tylko znalazł na wystawie wolne miejsce, dołożył nowe treści. W muzealnictwie jednak więcej nie znaczy lepiej! W wystawach narracyjnych, gdzie za pomocą zabiegów teatralnych planuje się każdy szczegół i każdą emocję, nawet pusta przestrzeń i niedopowiedzenie mają moc oddziaływania. Tak jak w filmie albo inscenizacji artystycznej. Trzeba dodać, że wielkoformatowe podświetlone portrety odwracają uwagę zwiedzających od niezwykle interesujących eksponatów prezentowanych wewnątrz baraków obozowych, niszcząc tym samym zamierzony przez nas pierwotny efekt artystyczny, który skłaniał do kontemplacji prezentowanych tam przedmiotów i historii.

  • Dodanie zdjęcia powstańców warszawskich

Domagamy się usunięcia fotografii przedstawiającej przysięgę powstańczą z przestrzeni, gdzie omawiany jest fenomen Polskiego Państwa Podziemnego. To nieduża przestrzeń z monitorem, gdzie można odsłuchać relację Władysława Bartoszewskiego, obok znajduje się egzemplarz słynnej książki Jana Karskiego Story of a Secret State (wydanie z 1944 r.). Dodanie zdjęcia w tym miejscu to błąd merytoryczny. Nie można ilustrować fenomenu „obywatelstwa podziemnego państwa” (bo temu szczegółowo jest poświęcona ta kameralna przestrzeń) zdjęciem przysięgi powstańczej z sierpnia 1944 r.! Przypomnę, że państwo polskie wyszło wówczas z podziemia i działało jawnie. Mamy więc tutaj klasyczne zaburzenie chronologii opowieści i niedopasowane fotografii do tematyki.

  • Dodanie fotografii rodziny Ulmów

Tak, wnieśliśmy o usunięcie tej wielkoformatowej fotografii, ponieważ wątek polskich Sprawiedliwych został pokazany na innych przykładach. Poza tym umieszczenie fotografii tuż obok opowieści o piekle Auschwitz zakłóca rytm narracji, wytrąca zwiedzającego z nastroju, w który został wprowadzony. Nierzetelne historycznie jest również to, że fotografia została opatrzona wielkim napisem „Polacy wobec Zagłady”. Nikogo chyba nie muszę przekonywać, że pomoc nie była dominującą postawą w okupowanej Polsce, gdyż przeważała obojętność. W związku z tym bohaterstwo Ulmów było wyjątkowe – a opis zdjęcia sugeruje, że było typowe. Jest jeszcze jedna rzecz, z którą historykowi się trudno zgodzić. Autorzy tej zmiany w prezentacji multimedialnej dodanej obok zdjęcia Ulmów utrzymują, że Polacy uratowali „od kilkudziesięciu do ponad 100 tysięcy Żydów”. Specjaliści w tej dziedzinie mówią o kilkudziesięciu tysiącach ocalonych – w różny sposób, nie tylko przy udziale Sprawiedliwych. Do niedawna tego zdania był również wicedyrektor Muzeum prof. Grzegorz Berendt, czego dowodzą jego publikacje.

Po prawej stronie widoczne wielkoformatowe zdjęcie przedstawiające rodzinę Ulmów z napisem „Postawy Polaków wobec Zagłady”. Dodane do pierwotnej wystawy przez zespół dyr. Karola Nawrockiego. Fot. Adam Marszalec.
  • Dodanie flagi biało-czerwonej w miejsce propagandowej makaty

Wydawać by się mogło, że to kolejne nasze bluźnierstwo. Nie walczymy jednak z symbolami narodowymi. W miejscu, gdzie nowa dyrekcja Muzeum zawiesiła biało-czerwoną flagę, pierwotnie znajdował się unikatowy eksponat wypożyczony z Instytutu Polskiego i Muzeum im. gen. Sikorskiego w Londynie – makatka przedstawiająca chłopów białoruskich bądź ukraińskich witających czerwonoarmistów. Jej brak w opowieści muzealnej uszczupla obraz wydarzeń z września 1939 r., gdy Armia Czerwona była owacyjnie witana przez niektórych przedstawicieli mniejszości narodowych zamieszkujących Kresy Rzeczypospolitej. Tu nie o flagę chodzi. Wnioskujemy wyłącznie o podjęcie przez dyrekcję starań w celu przywrócenia makaty na wystawę, np. przez sporządzenie jej kopii na wyłączne potrzeby Muzeum. Wraz z usunięciem makaty znikł jedyny eksponat mówiący o tym, że nadejście Sowietów spowodowało „rozprucie” się społeczności zamieszkującej ziemie wschodnie II Rzeczypospolitej po narodowych „szwach”. Znikł jedyny eksponat wskazujący na wielonarodowościowy charakter tego obszaru. Podmiana eksponatów sprawiła, że ziemie, gdzie Polacy byli mniejszością, przedstawiane są wyłącznie za pośrednictwem eksponatów związanych z historią etnicznych Polaków.

  • Dodanie ekspozytora poświęconego mjr. Henrykowi Dobrzańskiemu „Hubalowi”

Zespół Nawrockiego ustawił dodatkowy ekspozytor w przestrzeni opowiadającej o narodzinach oporu w okupowanym kraju i powstaniu rządu na uchodźstwie. Znajdują się tam portrety prezydenta RP, premiera i naczelnego wodza rządu, komendantów SZP-ZWZ-AK. Najgłębszą wymowę ma jednak ekspozytor z postacią Elżbiety Zahorskiej, jednej z pierwszych ofiar walki z okupantami. Wbrew naszym intencjom w tej starannie zaplanowanej przestrzeni pojawił się równorzędny ekspozytor przedstawiający mjr. Henryka Dobrzańskiego „Hubala” (notabene jego nieduża fotografia znajdowała się w tej przestrzeni, a opis jego historii był prezentowany w innej części wystawy, tej dotyczącej partyzantki). Problem polega na tym, że Nawrocki zmienił wymowę tej sali, koncentrując uwagę zwiedzających na wątkach oporu zbrojnego. „Hubal” odciąga też uwagę od Zahorskiej. Nie taka była nasza intencja! Zresztą po co dwa razy opowiadać tę samą historię? W naszym założeniu puste przestrzenie wokół gablot i zdjęć miały służyć odpowiedniemu wyeksponowaniu wybranych obiektów. Pauza w narracji muzealnej odgrywa wielką rolę. Ustawiając nowy ekspozytor, potwierdzono, że „więcej wcale nie znaczy lepiej”.

Nasz opór budzi również jakość przygotowanego przez zespół Nawrockiego życiorysu „Hubala”. Pominięto w nim bowiem jednoznacznie negatywną ocenę jego działań przez dowództwo ZWZ, przemilczano groźbę płk. Stefana Roweckiego, który zamierzał postawić „Hubala” przed sądem za niesłuchanie rozkazów i narażanie ludności na niemieckie represje. Nieprawdą jest też umieszczone w biografii „Hubala” zdanie, że jego działania „były pierwszym aktem zorganizowanego czynu zbrojnego w okupowanej przez Niemców Europie”.

  • Dodanie ekspozytora poświęconego Marianowi Rejewskiemu

Nie jest on potrzebny, gdyż jego postać jest przedstawiona na filmie, który jest wyświetlany wewnątrz sekcji poświęconej Enigmie. Poza tym zespół Nawrockiego dopuścił się tu zaburzenia logiki zwiedzania, wystawiając ekspozytor przed salę, co miało chyba w jego zamierzeniu w szczególny sposób wyeksponować polskiego matematyka i jego zasługi. Wystawiony jako zewnętrzna czujka ekspozytor dzieli zwiedzanie na dwa etapy, odciągając już na samym wstępie uwagę zwiedzających od spraw najistotniejszych, ułożonych przez autorów wystawy w logicznym ciągu. Teza wyłaniająca się z dodanego w ekspozytorze opisu jest taka, że w złamaniu kodu Enigmy Rejewski był najważniejszy albo znacznie ważniejszy niż praca polskiego, a później międzynarodowego zespołu. Jest to jednak teza nieprawdziwa. Naszym zamiarem, zrealizowanym w filmie obecnym nadal w tej części ekspozycji, było podkreślenie, jak ważna dla sukcesu złamania kodu Enigmy była współpraca wybitnych matematyków.

  • Przeniesienie kurtki mundurowej kpt. Antoniego Kasztelana w pobliże części „Wolne Miasto Gdańsk”

Pamiątki po kpt. Antonim Kasztelanie znajdowały się pierwotnie w części wystawy opowiadającej o okupacji Polski, konkretnie we fragmencie o bezczeszczeniu zwłok przez hitlerowców. Pamiątki po tym obrońcy Helu, jeńcu wojennym, ściętym przez Niemców w 1942 r., zostały przeniesione przez zespół Nawrockiego – pod wpływem żądań rodziny kpt. Kasztelana – w nowe miejsce, między sekcję poświęconą Wolnemu Miastu Gdańskowi a sekcję mówiącą o zmowie mocarstw w sierpniu 1939 r. Zakłóciło to logikę, spójność i chronologię pierwotnej opowieści. Opowiedziany przez nas w części poświęconej okupacji dramat kpt. Kasztelana polegał bowiem na tym, że padł on ofiarą zbrodni sądowej dokonanej na jeńcu wojennym. Ponadto podkreślaliśmy, że jego ciało zostało przez Niemców sprofanowane. Ustawienie przez zespół Nawrockiego ekspozytora poświęconego obrońcy Helu w części wystawy opowiadającej o sierpniu 1939 r. jest zupełnie nieuzasadnione. Podczas tworzenia wystawy zawsze trzeba mierzyć się z oczekiwaniami rodzin czy innych grup interesu, które – co częste – postulują zmiany i lepsze wyeksponowanie pamiątek czy wątków, z którymi czują się związane. Odnosząc się z wielkim szacunkiem do takich żądań, należy pamiętać, że ich spełnienie tworzy niebezpieczne precedensy ograniczające nie tylko suwerenność twórców, lecz także logikę opowieści. W tym konkretnym wypadku Antoniego Kasztelana można by najwyżej rozważyć lepsze wyeksponowanie pamiątek w zaplanowanym pierwotnie miejscu. Gdyby dyrektor Nawrocki zwrócił się do nas z taką prośbą, z pewnością rozważylibyśmy wspólnie nowe miejsce dla tych eksponatów, w tym kurtki mundurowej kpt. Kasztelana, w przestrzeni dotyczącej okupacji i bezczeszczenia zwłok. Wolał jednak metodę faktów dokonanych, zasłaniając się wolą rodziny, która do momentu objęcia przez Nawrockiego funkcji dyrektora nie domagała się jakichkolwiek zmian.

  • Zamiana gry planszowej „Plan pięcioletni” na rewolwer Nagant

Dyrektor Nawrocki z części poświęconej Związkowi Radzieckiemu usunął oryginalną unikatową radziecką grę „Plan pięcioletni” i zamienił ją na znaleziony na strychu w Pruszczu rewolwer Nagant. Naruszył w ten sposób nasz przemyślany plan, aby o totalitarnym reżimie ZSRR opowiadać poprzez krzykliwą, wszechobecną propagandę. Kolorowe plakaty kamuflowały monitory pokazujące drastyczne sceny: egzekucje i przemoc. Mało było jednak tej dosłowności nowej dyrekcji Muzeum, postanowiła więc naruszyć przemyślaną narrację, usuwając z gabloty grę, a dodając rewolwer, ponoć identyczny jak te używane podczas egzekucji. Ogłoszono jednocześnie, że broń ta ilustruje zbrodnie reżimu komunistycznego. Problem w tym, że w ten sposób naruszono naszą opowieść, której celem było wskazanie znaczenia wielkiej roli propagandy oddziaływającej na młodych ludzi. Aspekt „budowy nowego człowieka” zniknął zupełnie z opowieści muzealnej na rzecz historii terroru fizycznego, który i tak jest w tej części mocno eksponowany.

  • Dodanie planszy „Operacja (anty)polska NKWD 19371938. Sowieckie ludobójstwo na Polakach”

Jednym z argumentów za usunięciem dodanej przez zespół Nawrockiego planszy są nieprawdziwe dane – liczbę wymordowanych w tzw. operacji polskiej NKWD z lat 1938–1938 określono na „około 200 tys. Polaków, a skazanych na pobyt w łagrach na kilkadziesiąt tysięcy”. Tymczasem wiadomo, że w rezultacie „operacji polskiej NKWD” w sumie aresztowano 143 810 osób różnych narodowości, z czego przed sądem postawiono 139 885 osób, spośród których 111 091 skazano na karę śmierci. Nie jest też prawdą, że wszyscy skazani byli Polakami, gdyż co najmniej 30% z nich to osoby innych niż polska narodowości oskarżone o udział w działalności na rzecz polskiego wywiadu. Tablica więc co najmniej podwaja liczbę polskich ofiar.

  • Dodanie tablicy „Piętno wojny” w miejsce usuniętej tablicy „Ofiary wojny”

Dyrektor Nawrocki przebudował jeden z ekspozytorów, usuwając z niego tablicę tekstową „Ofiary wojny”, w której wyszególnione były straty bezwzględne poniesione w II wojnie światowej przez poszczególne państwa z podziałem na żołnierzy i ludność cywilną. Z gabloty umieszczonej w tym ekspozytorze usunięto ponadto przestrzelony hełm polski, symbolicznie wyobrażający ofiary wojenne. Wymienione powyżej elementy zostały zastąpione tablicą tekstową „Piętno wojny”, w której mowa o fizycznym i psychicznym okaleczeniu milionów osób, w tym w szczególności więźniów niemieckich obozów koncentracyjnych. W ślad za tym w miejsce polskiego hełmu w gablocie zamieszczone zostały artefakty proweniencji obozowej lub zupełnie już powojenne: rysunek przedstawiający Matkę Boską oraz tzw. winkiel jednego z polskich więźniów. Należy zauważyć, że zawieszenie w tym miejscu panelu, którym dyrektor Muzeum Karol Nawrocki zastąpił pierwotną tablicę tekstową, nie ma żadnego uzasadnienia merytorycznego. O cierpieniach więźniów obozów koncentracyjnych opowiadamy w innym miejscu, natomiast sąsiednia sekcja w sugestywny sposób – bo za pomocą rysunków sporządzonych przez dzieci – przedstawia wojenną traumę Polaków.

  • Manipulacje danymi statystycznymi

W tej sali pojawiła się także nowa statystyka strat w nowym układzie graficznym. Zrezygnowano z prezentowania statystyk strat wojennych według liczb bezwzględnych ofiar na rzecz uszeregowania strat od kraju, który procentowo stracił najwięcej obywateli, do kraju, który procentowo stracił ich najmniej. Ingerencja ta spowodowała bardzo istotną zmianę interpretacyjną. Wykres ukazujący straty względne poszczególnych państw stanowi swoisty ranking wojennych cierpień, w którym na pierwsze miejsce wysuwa się Polska, natomiast inne państwa plasują się daleko za nią, mimo iż w rzeczywistości niekiedy poniosły większe od niej straty bezwzględne. Dotyczy to zwłaszcza Związku Radzieckiego (ok. 27 mln osób) i Niemiec (od 5,7 do 8,8 mln), które inaczej wyprzedzałyby pod tym względem Polskę (5,5–5,8 mln obywateli, w tym 3 mln polskich Żydów). Działania zespołu Nawrockiego mają zatem charakter manipulacji danymi liczbowymi, służącej wyeksponowaniu polskich cierpień. Jako historycy uważamy, że jest to zabieg szkodliwy, wpisujący się w trend obecny w wielu krajach, który socjolodzy i politolodzy określają jako konkurencję ofiar.

  • Zmiana tekstu tablic poświęconych partyzantce

Z tablic poświęconych partyzantce zniknęły fragmenty, które nowa dyrekcja Muzeum II Wojny Światowej uznała za zbędne. Z braku miejsca omówię tylko niektóre. Usunięto np. informację, że przez szeregi partyzantki radzieckiej przewinęło się 400500 tys. ludzi. Czy dyrektor Nawrocki chciał oszczędzić zwiedzającym wiedzy, że sowieckich partyzantów było więcej niż polskich? Ma to swoje uzasadnienie, gdyż jednocześnie do tablicy o polskiej partyzantce dodał ogólny stan osobowy całej Armii Krajowej, a więc również tych żołnierzy, którzy nie walczyli w oddziałach partyzanckich. Jednocześnie zniknęła informacja o partyzantce Batalionów Chłopskich, Narodowych Sił Zbrojnych i Armii Ludowej. Co skłoniło ekipę „poprawiającą” do cenzorskiej ingerencji? Czy to, że wymieniono komunistyczną AL, czy to, że napisaliśmy, iż AL i NSZ działały poza strukturami Polskiego Państwa Podziemnego?

Część wystawy poświęcona partyzantkom, gdzie zmieniono część podpisów, usuwając fragmenty poprzednich i dodając nowe. Fot. Adam Marszalec
  • Zmiana formy scenograficznej wystawy w części poświęconej Polskiemu Państwu Podziemnemu

Chodzi tu o wandalizm polegający na wybiciu dziur w ścianach scenografii w celu odsłonięcia widoku na przestrzeń poświęconą Irenie Sendlerowej, rzekomo słabo widocznej i zasłoniętej przez hydrant. W pozwie żądamy przywrócenia pierwotnej scenografii, która celowo wyglądem przypominała zakamarki piwnicy, ale w której wszystkie istotne miejsca do odwiedzenia były wyraźnie widoczne – również kąt poświęcony Irenie Sendlerowej. Był to nasz sposób opowiedzenia historii pomocy niesionej żydowskim dzieciom, myślę, że mocno trafiający do wyobraźni: działalność Rady Pomocy Żydom była „konspiracją w konspiracji”, dlatego stworzyliśmy kameralne, wyciszone pomieszczenie, gdzie można było w skupieniu poznawać dzieje polskiej Sprawiedliwej. Identyczne dziury na polecenie nowej dyrekcji Muzeum wybito po przeciwległej stronie, odsłaniając pomieszczenie poświęcone Państwu Podziemnemu. Argumenty za przywróceniem nastroju tego fragmentu wystawy są identyczne – zanim przystąpi się do modyfikowania dzieła poprzedników, należy najpierw zrozumieć jego sens. Osłonięta i wyciszona przestrzeń służyła wytworzeniu atmosfery adekwatnej do tematyki.

W ściance z prawej strony widoczna w wybitym oknie postać Ireny Sendlerowej. Fot. Adam Marszalec

Warto przy okazji podkreślić, że kilku zmian wprowadzonych przez zespół dyrektora Nawrockiego nie oprotestowaliśmy, gdyż nie naruszały one przekazu wystawy. Tak było m.in. w przypadku dodania głosów żydowskiej modlitwy do instalacji Ludzie tacy jak my, przedstawiającej wizerunki ofiar Holokaustu. Nie zgłaszaliśmy też sprzeciwu, gdy uzupełniono fragment wystawy poświęcony Wolnemu Miastu Gdańskowi o prezentację dotyczącą represji na Polakach przed II wojną światową. Choć prezentacja ta została wprowadzona na wystawę już po nominacji Karola Nawrockiego na dyrektora Muzeum II Wojny Światowej, przewidywaliśmy ją tam wcześniej, a materiały do niej gromadził członek naszego zespołu Jan Daniluk (on sam nie zdążył dokończyć opisów w burzliwym początku otwierania Muzeum). Choć ingerencje te nie stały się przedmiotem sprawy sądowej, to mnie i pozostałych współautorów zdumiewa, że jakiekolwiek zmiany narracji muzealnej mogą być wprowadzane bez konsultacji z autorami wystawy. To nie są standardy obowiązujące w europejskich muzeach. Jedynymi zmianami, które obecna dyrekcja może, a nawet powinna bez czekania na naszą aprobatę wprowadzać na wystawie, są te, które wynikają z aktualizacji danych historycznych czy konieczności poprawienia na wystawie zauważonych – przez kompetentne osoby – błędów technicznych lub językowych.

Ułańskie czako

Strzeżmy się i podejrzliwie patrzmy na każdą nową kampanię „patriotyzmu” – jeśli jest bezkrytycznym powielaniem ulubionych sloganów megalomanii narodowej. Za frazeologią i rekwizytornią miłą przeważnie Polakowi – czają się najczęściej cyniczni socjotechnicy, którzy patrzą, czy ryba bierze – na ułańskie czako, na husarskie skrzydło, na powstańczą panterkę.

To cytat z ponadczasowego eseju Jana Józefa Lipskiego Dwie ojczyzny, dwa patriotyzmy (Lipski 2011) z 1981 r. Powinien skłaniać nas do refleksji również dziś, gdy tak często nadużywa się patriotycznych haseł. Widać to doskonale także w uzasadnieniu zmian przeprowadzonych przez obecnego dyrektora Muzeum. Jego sztandarowym sloganem jest hasło „Bohaterowie wracają do Muzeum”, publikowane na billboardach rozwieszanych w Trójmieście i poza nim. Nietrudno wyobrazić sobie rozłożone obok niego rekwizyty polskiej megalomanii, o których pisał Lipski. Najbardziej spektakularnym dowodem na zatrucie się jadem narodowej pychy jest jednak akcja promocyjna na muzealnym fanpage’u: „Być Polakiem to brzmi dumnie. Świat byłby lepszy, gdyby ludzie z innych krajów byli bardziej podobni do Polaków”. Odpowiedź Nawrockiemu dał jeden z anonimowych internautów, komentując pod artykułem omawiającym tę sprawę w ten sposób: „Przez takie właśnie poglądy wybuchła II wojna światowa” (Flieger 2018).

Ale to nie koniec zachowań dyrektora Muzeum, które łatwo da się zakwalifikować do postaw opisanych przez Lipskiego. Z upodobaniem posługuje się on w uzasadnianiu zmian na wystawie figurą bohatera, któremu należy przywrócić należną mu godność (to zresztą ograny, instrumentalny zabieg w polityce historycznej PiS). Sztuczkę tę Nawrocki stosuje wymiennie z innym używanym przez rządzącą partię narzędziem walki z adwersarzami: oskarżeniami o uprawianie tzw. pedagogiki (albo polityki) wstydu. W wywiadzie dla „Niezależnej” w 2018 r. mówił: „Na każdym kroku na wystawie było widać politykę wstydu”. Racjonalnych dowodów na to jednak nie podawał (Niezależna.pl 2018). Za tak ostrymi słowami poszły też czyny, co przełożyło się na cenzurowanie wystawy i dodawanie do niej nowych treści, o czym obszernie pisałem wyżej. Chciałbym jednak zwrócić uwagę na jeszcze jedno symboliczne wydarzenie. 18 maja 2019 r. podczas Nocy Muzeów dyrektor Nawrocki przerwał koncert zaproszonej do Muzeum II Wojny Światowej grupy muzycznej Piotra Kosewskiego i zakazał wykonywania jednej z piosenek, figurującej w uzgodnionym wcześniej repertuarze. Dyrektorowi państwowej instytucji kultury nie spodobała się liryczna rosyjska piosenka Tiomnaja nocz´, autorstwa Władimira Agatowa i Nikity Bogosłowskiego, w tłumaczeniu Juliana Tuwima, mówiąca o tęsknocie sowieckiego żołnierza frontowego za żoną i dzieckiem. Problemem dla dyrektora Muzeum było to, że żołnierz był sowiecki, czyli bolszewicki, a pieśń w bałamutny sposób – jak pisał rzecznik prasowy Muzeum Aleksander Masłowski – przedstawiała „rozmyślania sowieckiego żołnierza, który tęskni za pozostawioną w domu kobietą, ocierającą łzy nad łóżeczkiem (wspólnego być może) dziecka”. Rzecznik, pytany przez dziennikarzy o przyczyny tej niespotykanej dotąd ingerencji w wolność twórców, pogrążał się dalej, tłumacząc, że tęsknota była tylko przerywnikiem w gwałtach i zbrodniach popełnianych przez krasnoarmiejca (Kamińska 2019). Nawrocki na swoim profilu facebookowym grzmiał: „W naszym Muzeum nie ma już miejsca na sowiecką propagandę” (Flieger 2019). Jestem przekonany, że wielu czytających ten wpis dyrektora państwowej instytucji kultury mogło uznać, iż wcześniej w Muzeum taką propagandę uprawiano, ingerencja w repertuar była więc uzasadniona. Nie mam jednak żadnych wątpliwości, że większość uznała to za małostkowe i fanatyczne doszukiwanie się w miłości i tęsknocie żołnierza czegoś, czego tam nie ma.

Ciekawe, że ta zaciekłość w tropieniu bolszewickiej skazy w twórczości lirycznej i deklarowany publicznie antykomunizm nie przeszkadzają dyrektorowi Nawrockiemu w utrzymywani dobrych stosunków z przedstawicielami Komunistycznej Partii Chin. W maju 2019 r. Muzeum II Wojny Światowej pokazało w pekińskim Muzeum Wojny i Oporu Chińskiego Narodu przeciwko Japońskiej Agresji wystawę „Polacy ratujący Żydów podczas okupacji niemieckiej”. Jak widać, dyrektor państwowej instytucji kultury potrafi schować swój antykomunizm bardzo głęboko, jeśli zajdzie taka potrzeba. Gdy w listopadzie 2019 r. doszło do rewizyty chińskich towarzyszy w Gdańsku, Karol Nawrocki nie wykazywał już takiego zapału w promowaniu wystawy muzealników z Pekinu o okupacji japońskiej w latach 1937–1945. Mówiąc wprost, wernisaż nie był specjalnie nagłaśniany, a w charakterze gości ściągnięto pracowników muzeum. Politycy PiS, tak chętnie pokazujący się na imprezach w Muzeum II Wojny Światowej, tym razem, jak można się domyślać po opublikowanych na muzealnej stronie fotografiach, przezornie nie zostali zaproszeni albo woleli nie pokazywać się w towarzystwie partnerów z Chin.

Sprawa cenzury w Muzeum podczas Nocy Muzeów miała międzynarodowe reperkusje, gdyż zablokowanie wykonania piosenki Agatowa i niegodne, nieprzyzwoite tłumaczenia rzecznika prasowego Muzeum zostały brutalnie skomentowane przez Rosjan w prokremlowskiej telewizji (ORT 2019). Nie może więc dziwić, że instytucja odbierająca głos artystom i obrażająca uczucia Rosjan nie ma pomysłu na prowadzenie skutecznej polityki międzynarodowej, i to nie tylko na Wschodzie. Megalomania połączona z fobiami jest sposobem na utrzymanie poparcia wąskiego, najtwardszego krajowego elektoratu PiS.

Od kompromitacji związanej z nieudaną akcją promocyjną hasła „Być Polakiem to brzmi dumnie” Muzeum II Wojny Światowej stara się unikać jawnie nacjonalistycznych haseł. „Czako ułańskie” pojawia się jednak często podczas imprez kulturalnych, promocji książek i debat (jedyną przestrzenią, w której nie celebruje się ostentacji patriotycznej zahaczającej o megalomanię, nie wiedzieć czemu, jest kino muzealne, prezentujące bogaty zestaw filmów niemieszczących się w guście tropicieli lewackich i liberalnych trendów). Ostentacja patriotyczna jest manierą wszechobecną. Zagościła w sklepiku sprzedającym gadżety marki Red is Bad, a nawet w holu muzealnym, gdzie z okazji stulecia odzyskania przez Polskę niepodległości pojawiły się przeskalowane posągi jej ojców. W ten oto sposób słuszna idea upamiętnienia historii przemienia się w kicz. Duży format jest ulubionym środkiem wyrazu nowych włodarzy Muzeum. Zastosowano go również podczas zmian na wystawie głównej – pisałem już o dużych portretach o. Maksymiliana Kolbego i rtm. Witolda Pileckiego umieszczonych w znormalizowanej przestrzeni, gdzie konsekwentnie prezentowaliśmy małe zdjęcia w celu stworzenia atmosfery intymności.

Metoda na „ułańskie czako” przynosi doraźne korzyści. Chętnie stosują ją politycy, ryzykując, że zostaną przelicytowani. Dowodzą tego przykłady z życia politycznego. Niejeden raz PiS został zepchnięty do defensywy przez skrajnych nacjonalistów, choćby podczas marszu niepodległości w Warszawie w 2019 r. Podobnie może się zdarzyć w sferze interpretacji dziejów. Jaki właściwie powinien być poziom stężenia wzmożenia patriotycznego na wystawie? Kto ma o nim decydować? Minister Gliński? Czy może to za niskie progi? A więc kto? Już teraz podnoszą się głosy, że Nawrocki okazał się za miękki i wprowadził zbyt mało zmian. Kołowrót żądań łatwo nakręcić, domagając się kolejnych „prawdziwych” polskich bohaterów, bez których trudno sobie wyobrazić historię II wojny światowej. Mówi się, że Muzeum jest pod presją grupy, która chce wprowadzenia na wystawę opowieści o Józefie Dambku „Lechu”, komendancie Tajnej Organizacji Wojskowej Gryf Pomorski, ponoszącym odpowiedzialność za śmierć innego z twórców Gryfa – Józefa Gierszewskiego „Rysia”, z którym pozostawał w ostrym konflikcie o niejasnych do końca przyczynach. Łatwo mogę sobie wyobrazić podbicie stawki przez jakiegoś radykała, który uzna, że np. bez Romualda Rajsa „Burego” jako żołnierza bohatera nie może istnieć prawdziwa wystawa historyczna. I naprawdę nietrudno będzie licytować dalej, bo w naszej historii nie jest trudno o piękne – niektóre dla wszystkich, niektóre ze względu na mniej chlubne karty dla wybranych – postaci.

Jak to zatem jest z bohaterami w Muzeum II Wojny Światowej? Byli, są i będą! Pytanie jednak, w jakim towarzystwie. W październiku 2017 r. ustawiono w Muzeum portrety żołnierzy AK. Obok rtm. Witolda Pileckiego i gen. Stefana Roweckiego „Grota” stanął kpt Romuald Rajs „Bury”, winny mordów dokonanych na białoruskiej ludności cywilnej, i mjr Józef Kuraś „Ogień” z Podhala, którego również trudno uznać za wzorzec postaw moralnych (i on przekroczył granicę, której żołnierz nie powinien przekraczać). Budowanie nowego panteonu bohaterów z „Burym” na czele uwłacza pamięci wszystkich, których ofiara jest opisana w Muzeum. Przykładów na przedmiotowe traktowanie bohaterów jest więcej. Zespół zmieniający wystawę zmanipulował biografię o. Kolbego, nazywając jego antysemickie wydawnictwa misją ewangelizacyjną. Także rtm. Pilecki został wzięty jako zakładnik polityki historycznej. W czasie swej wizyty w Muzeum prezes IPN Jarosław Szarek po obmierzeniu fotografii Pileckiego stwierdził, że 15 cm kw.to za mało, i że jest to dowód na marginalizację wielkiego Polaka. Nie chciałbym polemizować na temat odczuć estetycznych prezesa państwowej instytucji, lecz do tej pory nie rozumiem, w jakim zakresie rozmiar ten miałby naruszać godność bohatera narodowego? Tym bardziej że ci, którzy chcieli narzucić wzorzec godny wielkiego Polaka, nie krytykowali malutkiej fotografii Heleny Płotnickiej, eksponowanej tuż obok Kolbego. A jej ofiara nie była wcale mniejsza! Za pomoc udzielaną więźniom KL Auschwitz została aresztowana i zmarła w obozie. Osierociła sześcioro dzieci.

Dwie ojczyzny

Nigdy nie uważałem, że w Polsce nie ma miejsca na wizję historii inną niż nasza. Także taką, która schlebia prawicowym gustom, czy – a niech tam – nawet megalomańskim! Pod warunkiem jednak, że nie propaguje przemocy, nie stawia pomników żołnierzom strzelającym do cywilów i nie niszczy wielogłosu debaty historycznej. W Polsce ostatnich lat minister kultury nie powołuje na dyrektora Muzeum Polin prof. Dariusza Stoli, kandydata wybranego w konkursie, któremu przewodniczył zastępca ministra, i oskarża go o szerzenie „klasycznej mowy nienawiści” (Szułdrzyński 2020). W ramach represji za obronę autonomii instytucji obcina się dotację dla Europejskiego Centrum Solidarności, likwiduje się Instytut Europy Środkowo-Wschodniej w Lublinie, wywłaszcza miasto Gdańsk z Westerplatte, a do historyka protestującego przeciw zmianom na dopiero co otwartej wystawie wysyła się agentów CBA. Dyrektor wielkiego Muzeum, dotknięty krytyką prasową, kieruje do profesora historii, dyrektora Instytutu Studiów Politycznych Polskiej Akademii Nauk Grzegorza Motyki wezwanie przedprocesowe, domagając się przeprosin i 10 tys. zł. Za co? Za dwa zdania w wywiadzie, mówiące, że głos Muzeum II Wojny Światowej nie był słyszalny, gdy Putin pomawiał Polskę o rozpętanie II wojny światowej. Wolność słowa dla żołnierzy rewolucji niewiele znaczy. Polityka historyczna jest dla nich narzędziem kreowania jednej pamięci, jednego patriotyzmu i posłusznego obywatela. Rząd twierdzi, że ma do tego prawo, skoro ma mandat od suwerena i jest dysponentem budżetu, no i reprezentuje interes narodowy (problemem jest to, że jednocześnie naznacza się tych, którzy tego interesu rzekomo nie realizują). Rząd wskazuje też przykłady innych państw, które skutecznie kształtują swój wizerunek. To bardzo uproszczone uzasadnienie, gdyż w tych państwach, oczywiście demokratycznych, nikt nie zabija różnorodności. Niszczy się ją w Rosji, która dla niektórych miłośników skutecznego opowiadania swojej historii staje się wzorcem skuteczności. Tak jak w czasach Jana Józefa Lipskiego, gdy pisał Dwie ojczyzny. Jak kompromitujące nasz kraj jest budowanie „dobrego wizerunku” metodami PiS, widać na przykładzie sporu z Izraelem i USA o nowelizację ustawy o IPN. Ale to nie wszystko. Specjaliści od likwidacji instytucji kultury przy użyciu sztuczek prawnych nie potrafią zrealizować swych sztandarowych pomysłów muzealnych. Oczko w głowie ministra Sellina – Muzeum Westerplatte – które stało się pretekstem do przejęcia Muzeum II Wojny Światowej, nie rozpoczęło dotychczas zapowiadanej inwestycji budowlanej. Przypomnę, że rok temu w ramach błyskawicznie przeprowadzonej w sejmie przez PiS „specustawy” zabrano miastu grunty na Westerplatte na potrzeby mającego tam powstać wielkiego plenerowego muzeum. Do tej pory wojewoda pomorski nie uporał się z formalnościami, które pozwoliłyby na przejęcie działek, a Muzeum Westerplatte nie przedstawiło nawet koncepcji swojej ekspozycji (oprócz kilku tablic z wizualizacjami odbudowanych budynków na Westerplatte, co natychmiast spotkało się z miażdżącą krytyką historyków sztuki, podnoszących, że odbudowa w takiej formie jest sprzeczna z zasadami konserwatorskimi). Do zapowiadanego na ten rok projektu budowlanego jest bardzo daleko – nie ma żadnych szans na realizację tej zapowiedzi sprzed roku i zapewne również w następnym. Podobna niemoc panuje wokół innego sztandarowego projektu polityki historycznej państwa polskiego. Myślę tu o Muzeum Piaśnickim w Wejherowie. Od 2016 r. minister Jarosław Sellin nie może się uporać z remontem willi Musica w Wejherowie, w którym ma się pomieścić to bardzo potrzebne na Pomorzu muzeum. Nikt w naszym regionie nie słyszał też o koncepcji jego wystawy stałej. Dodam tylko, że mówimy o niedużym projekcie inwestycyjnym i wystawienniczym, wszak willa Musica jest tylko willą…

Jedna ojczyzna, nie dwie

Odpowiedź na to, jaka powinna być „polityka historyczna”, jest prosta: niewykluczająca, pozwalająca obywatelom troszczyć się o wspólnotę i zgodna z ustaleniami badaczy, nawet jeśli miałaby wyglądać ona trochę inaczej, niż sobie to wyobrażał minister czy prezes partii. Nie trzeba cenzurować wystaw i walczyć z artystami, aby budować narodową wspólnotę i pielęgnować pamięć. Nieduży rozmiar zdjęcia wielkiego bohatera czy nawet piosenka o tęsknocie za ukochaną i dzieckiem, nawet jeśli jest to tęsknota obywatela ZSRR, nie stanowią dla polskiego muzeum zagrożenia. Aby skutecznie opowiadać o naszej przeszłości, nie wystarczy patriotyczna ostentacja ani postulowanie jedności, gdy samemu się ją rozbija. Najlepiej słuchać przestróg Lipskiego z Dwóch ojczyzn, myśląc o tej jednej, prawdziwej, dla wszystkich.


Bibliografia

Flieger E. (2018), Nacjonalistyczne hasła i fikcyjne dane na grafice Muzeum II Wojny Światowej, „Gazeta Wyborcza”, 20 V 2018, https://wyborcza.pl/7,75398,23427512,muzeum-ii-wojny-swiatowej-nacjonalistyczna-grafika-i-dane-z.html?utm_source=facebook.com&utm_medium=SM&utm_campaign=FB_Gazeta_Wyborcza&fbclid=IwAR3xHgqAGstv3bAWGWAtiB7_hvk17tE_wV8fkhiyY1wO4iD7oM2mK2iwppg (dostęp 22 V 2020 r.).

Flieger E. (2019), Strefa szariatu w Muzeum II Wojny Światowej, „Gazeta Wyborcza”, 20 V 2019, https://wyborcza.pl/7,75968,24802936,strefa-szariatu-w-muzeum-ii-wojny-swiatowej.html (dostęp 22 V 2020 r.).

Kamińska A. (2019), Awantura podczas Nocy Muzeów w Muzeum II Wojny Światowej, „Dziennik Bałtycki”, 19 V 2019, https://dziennikbaltycki.pl/awantura-podczas-nocy-muzeow-w-muzeum-ii-wojny-swiatowej-muzycy-o-dyrektorze-rozkazal-przerwac-drac-sie-ze-to-bolszewicka/ar/c1-14142511 (dostęp 22 V 2020 r.).

Katka K. (2017), Tak Kaczyński reklamuje rządową inwestycję: dar Tuska dla Merkel, https://trojmiasto.wyborcza.pl/trojmiasto/7,35612,22163184,kaczynski-skandalicznie-o-miiws-dar-tuska-dla-merkel.html (dostęp 22 V 2020 r.)

Komunikat z dnia 31 marca 2020 r. dotyczący sprawy sądowej w przedmiocie żądań usunięcia nowych treści wprowadzonych na wystawie głównej [w:] https://muzeum1939.pl/komunikat-dr-karola-nawrockiego-dyrektora-muzeum-ii-wojny-swiatowej-w-gdansku-dotyczacy-sprawy/aktualnosci/3297.html?fbclid=IwAR21uG5rAbTz65sPeVtC6s9w-9iiS_N61sBPx8Nhdo9mgVCz-nRpxVFbVCg (dostęp 22 V 2020 r.)

Lipski J.J. (2011), Dwie ojczyzny, dwa patriotyzmy. Uwagi o megalomanii narodowej i ksenofobii Polaków, http://otwarta.org/wp-content/uploads/2011/11/J-Lipski-Dwie-ojczyzny-dwa-patriotyzmy-lekkie3.pdf (dostęp 22 V 2020 r.).

Machcewicz P. (2017), Muzeum, Kraków.

Niezależna.pl: Dyrektor Muzeum II WŚ zdecydowanie odpowiada Machcewiczowi! „Na każdym kroku w Muzeum było widać politykę wstydu”, https://niezalezna.pl/227432-dyrektor-muzeum-ii-ws-zdecydowanie-odpowiada-machcewiczowi-na-kazdym-kroku-na-wystawie-bylo-widac-polityke-wstydu (dostęp 20 V 2020 r.).

ORT (2019), https://www.youtube.com/watch?v=0K6S7fXpvKo&fbclid=IwAR2cJwWoF_LdlHv4QZwT8UytsKkTOW2A3RRIWHyVsGNhB99jkdhEIXbfMJQ (dostęp 23 V 2020 r.).

Recenzje P. Niwińskiego, P. Semki, J. Żaryna (2016), https://muzeum1939.pl/tresc-recenzji-wystawy-glownej-muzeum-wraz-z-odpowiedzia-dyrekcji-muzeum/aktualnosci/226.html (dostęp 22 V 2020 r.).

Szułdrzyński M. (2020), Dziś jest prawdziwa demokracja, „Rzeczpospolita. Plus Minus”, 28–29 III.

Wnuk R. (2018a), „Niezwyciężeni” – czyli folk-history po polsku, http://ohistorie.eu/2018/07/17/niezwyciezeni-czyli-folk-history-po-polsku/ (dostęp 22 V 2020 r.)

Wnuk R. (2018b), Wojna o wojnę. Spór o wystawę główną Muzeum II Wojny Światowej, „Res Historica”, nr 46, s. 335–350.

Wolff-Powęska A. (2018), Rocznice historyczne w służbie propagandy, „Polityka”, nr 46.


Korekta językowa: Beata Bińko

Pobierz PDFDrukuj tekst