Projekt historii jako dyscypliny – czy wielki?

Po kliknięciu w zdjęcie można obejrzeć wideo z wystąpieniem dr hab. M. Gawin.
Wideo pochodzi z kanału: „Polska Wielki Projekt

MARCIN KULA

Uniwersytet Warszawski (emeritus)

Akademia Teatralna im. Aleksandra Zelwerowicza w Warszawie

Projekt historii jako dyscypliny – czy wielki?

Dzięki mediom elektronicznym wysłuchałem wystąpienia dr hab. Magdaleny Gawin na Kongresie „Polska Wielki Projekt”, a także późniejszego wywiadu z nią. Zainteresowało mnie, co powie tam nasza zawodowa koleżanka, bardziej niż co powie pani wiceminister. Reaguję, dlatego że referentka jest historyczką, a nie z uczestniczką zebrania, gdzie nie miałbym żadnej legitymacji do zabierania głosu nawet zza sceny.

Moje wrażenia są mieszane. Nie jest to eufemizm. Gdy referentka występuje przeciwko maniakalnym punktom jako głównemu kryterium oceny działalności naukowej, to oczywiście zgadzam się z nią. Już dawno informowałem świat, że co rano – chyba nikt w to nie wątpi – powtarzam sobie ślubowanie doktorskie i do słów, iż nie będę pracował dla marnej chwały itd., dodaję „i nie dla głupich punktów” (nec ad stulta puncta capienda). Też wiem, że humanistyka różni się od nauk przyrodniczych i ścisłych – jak referentka mówiła w wywiadzie. Inna sprawa, że chciałbym jak najbliższego kontaktu nawet między takimi dziedzinami, ale to inna sprawa. Zgadzam się, że humanistyka jest wartością autoteliczną, produkującą nie tylko wartości materialne, a może nawet nie tyle wartości materialne. Podobnie jak autorka jestem przeciwko jej instrumentalizowaniu.

Jednocześnie dokonana przez referentkę ocena polskiej humanistyki jest moim zdaniem nieuzasadnienie czarna. Sam nieraz wyrażałem się krytycznie o polskiej historiografii. Nie mogę jednak uznać, że prace są przepisywane przez jednych autorów od drugich, że historycy nie chodzą do archiwów, że uważają pracę nad historią XX w. za łatwą, że pewne środowiska monopolizują tematykę, że stworzono białe plamy. Nie akceptuję pojawiającego się w dyskursie publicznym zdania, że po 1989 r. zaniedbywano badania historyczne. Środowisko historyków zrobiło bardzo dużo właśnie dla zapisania „białych plam”, nawet jeśli problematyka historyczna wkrótce zeszła z czołówek gazet wobec bardziej doskwierających ludziom problemów transformacji i skupienia się elity politycznej na nich. Nie aprobuję poglądu, że wypiera się tematykę niepożądaną – na dodatek w interesie Zachodu, a już najpewniej w interesie Niemiec, także poglądu, że na Zachodzie nie przeprowadzono rewizji wizji historycznej… Dobrze, niejedno mogło się zdarzyć. Rzadko da się wykluczyć, iż żaden przejaw ganionych zjawisk nigdy się nie zdarzył. Może być, że w niektórych swoich tezach autorka była bardziej zniuansowana, niż je zrozumiałem (słuchałem, a nie czytałem!). Nie mogę jednak uznać nie tylko tego obrazu polskiej historiografii, ale również przestać dostrzegać ponownego pochylenia się nad analizami przeszłości w bardzo wielu krajach. Na tle tej jakże szerokiej (przed wirusem!) fali to raczej Polska jest jednym z państw mocno opornych w odniesieniu do przemyślenia własnej przeszłości. Trudno mi także przyjąć pojawiający się w wystąpieniu referentki akcent domniemanego mętnego działania perspektywicznego poprzez wprowadzanie pewnych treści na uniwersytety. Zgoda, różne treści rodziły się w dziejach na uczelniach, rozwijały się stamtąd – ale nie na zasadzie spisku. Prawdą jest natomiast, że w ramach różnych ustrojów mniej czy bardziej autorytarne władze chciały przejmować uczelnie. Niektórym nawet się to udawało. Dosłyszałem sugestię, że jakimś środowiskom zależało, ażeby w Polsce nie rozwijać badań nad martyrologią okupacyjną. Takie zarzuty są zarzutami w najgorszym stylu. Nie wykluczam, że po latach mówienia (nawet jeśli często wybiórczego) o okupacyjnej martyrologii wielu historyków zajęło się inną tematyką, zwłaszcza przedtem przemilczaną. Teoria spiskowa mi wszakże nie odpowiada. Przypomina zarzut, iż Muzeum II Wojny Światowej zaprojektowano w interesie polityki historycznej Niemiec. Kolejna wizja – że wąskie, zmonopolizowane środowiska bronią swojej pozycji – nasuwa mi obserwację, iż może to właśnie inne środowiska chciałyby mieć decydujący głos i denerwują się, że świat ich nie docenia?

* * *

Za dyskusyjne uważam też poglądy referentki w szerszych sprawach. Jestem za istnieniem relacji mistrz–uczeń, czego odtworzenie postuluje, ale nauka i nauczanie nie powinny funkcjonować, opierając się tylko na niej. Rzemieślnicy też byli przeciw produkcji fabrycznej, a jednak to fabryki zdominowały rynek. Rzemiosło pozostało czynne dla pewnych celów, artystyczne jest nawet cenione, maszyny zaś pracują. Referentka przypomina, że największe odkrycia i koncepcje powstały w myśli ludzi, a nie w ramach grantów i punktów. Zgoda. Granty same z siebie nie są jednak ani dobrą, ani złą metodą rozdzielania pieniędzy. Pytanie tylko, na jakich polach służą i w jakiej proporcji finansowania. Byłbym oczywiście za częściowym finansowaniem podmiotowym, ale zadam pytanie, kto, jak i komu będzie przyznawał pieniądze. Zresztą także będąc przeciw punktom, a za oceną uwzględniającą wartość prac, pomyślałbym, kto i jak miałby je oceniać. Mody w nauce? Tak, zawsze były, nieraz aż do śmieszności. Na ogół jednak coś zostawiały, na coś zwracały uwagę… Z czasem perspektywa postkolonialna czy tak ośmieszana dziś w Polsce perspektywa feministyczna (już nie wymówię strasznego słowa „gender”) stanie się mniej popularna – ale coś z tego spojrzenia zostanie, gdyż ono wniosło pewne nowe pytania.

Zgadzam się, że nie trzeba patrzeć wyłącznie na zachodnie stolice,, by wybrać cele badań i sposoby podejścia do tematów, lecz nade wszystko należy robić to, co badacza interesuje. Łatwo jednak stać się głęboką prowincją. Mając silne – jak podejrzewam – zbiorowe kompleksy i przerośnięte na tym tle ambicje, faktycznie zdradza się poczucie prowincjusza i pogłębia własną prowincjonalność. Znaczna część humanistyki jest narodowa w tym sensie, że jej audytorium w przemożnej części rekrutuje się z własnego kraju. Nawiasem mówiąc, warto zastanowić się, co rozumiemy w wypadku historii narodowej – zarówno w długim biegu czasu, jak na przykład w wypadku licznych mniejszości narodowych w okresie międzywojennym. Warto również przemyśleć, co rozumiemy przez historię narodową przy zmianach granic. Kładzenie nacisku, według referentki zbyt dużego, na sprawy mniejszościowe może jest jednak uzasadnione przy wielkiej liczbie przedstawicieli mniejszości w dwudziestoleciu i – do czasu – podczas okupacji. Wracając do rzeczy: mała szansa, żeby duża część świata zainteresowała się akurat historią Polski – chociaż znam tutejszych autorów, których wynikami może nie cały świat, ale trochę ludzi z zagranicy zainteresowało się. Znam również takich, którzy prowadzili badania i publikowali w międzynarodowych zespołach – czemu mogę tylko przyklasnąć. Nawet jednak jeśli trudno oczekiwać, by taka sytuacja była częsta, to nie jest metodą uprawianie historii jako narodowej dla przedstawiania dziejów jako czegoś wyodrębnionego, wyjątkowego, służebnego wobec podbijania bębenka narodowej ambicji, już nie mówiąc o deprecjonowaniu innych. Humanistyka powinna czerpać z własnej gleby i w znacznym stopniu pracować dla własnego audytorium. Poza wszystkim, czerpiąc z własnej gleby, może być bardziej interesująca dla świata, niż dublując działania znanych ośrodków. Nie może wszakże wracać do dziewiętnastowiecznego modelu pracy „ku pokrzepieniu serc”. Nie ma sensu stać przed lustrem i wołać „jaki jestem piękny i jak cierpiący” (przecież nawet ofiarą mamy być największą i jeszcze być z tego dumni!). Badacz, także humanista, nie powinien kierować się chęcią pogłaskania ambicji własnego audytorium czy wręcz przypodobania się mu. Pozytywnym przykładem jest dla mnie twórczość wielkich prozaików latynoamerykańskich i tamtejszych socjologów – jednych i drugich zakorzenionych w miejscowej rzeczywistości i jej doświadczenie przenoszących do świata, ale nie Nikiforów (przy skądinąd pełnym szacunku dla Nikifora Krynickiego, jak zresztą do każdego twórcy).

Nie ma sensu kształtować prowincjonalnej nauki, a zresztą nawet własną historię powinno się rozpatrywać w związku z historią otoczenia, a moim zdaniem też porównawczo i problemowo. Własne podwórko, nawet najpiękniejsze, nie wystarczy – a czasem warto też widzieć jego brzydsze aspekty. Każdy kraj ma w swoich dziejach fakty piękne i fakty brzydkie. Malutkie dziecko w bliskiej mi rodzinie było kiedyś podziwiane przez gości w stylu „o, jaki śliczny chłopczyk” itd. Nagle samo dziecko zabrało głos i z niezadowoleniem powiedziało: „nolmalny”. Dziecko wcześnie miało swój rozum.

* * *

Kolejna sprawa: może warto zastanowić się, pod czyim adresem kierować przedstawiane zarzuty. Punkty? Prawda, że nie rząd Zjednoczonej Prawicy je wprowadził, ale to minister z tego obozu je podtrzymał, może nawet umocnił. Instrumentalizacja historii? A czemu służy bliska przecież autorce z tytułu pełnionej funkcji „polityka historyczna”? Wytłumianie obszarów badań jest niedobre? Czemu zatem służyła nowelizacja ustawy o IPN? Monopolizacja historii przez niektóre środowiska? A czemu służyły operacje wobec Muzeum II Wojny Światowej i Muzeum Polin? No i kto wyłączył plac Piłsudskiego z miasta Warszawy, a Westerplatte z miasta Gdańska? Jaki jest cel całej polityki wobec pamięci o „Solidarności”? To mógłby być notabene wielki temat, równie „wewnętrzny” jak „eksportowy” na polu historii. Nie na nim się jednak buduje. W gruncie rzeczy deprecjonuje się go.

* * *

Wiem, że druga strona mówi z grubsza to samo o stronie mi bliższej. Nieraz to są podobne tezy, tylko z przeciwnym wektorem. Tak już pewno zostanie. Nawet wirus nie zaklajstruje tego rozłamu. Obydwoje zaś – wraz z referentką – jako historycy wiemy, że nie można liczyć, iż spór rozstrzygnie historia. Ona niczego nie rozstrzyga, co najwyżej spór przestaje być aktualny. Ten spór ma jednak cechy długiego trwania. Kiedyś będzie pasjonującym tematem dla historyka funkcjonowania naszej dyscypliny w społeczeństwie.


Korekta językowa: Beata Bińko

Pobierz PDFDrukuj tekst