Tym razem nam się nie upiecze. Raczej zostaniemy upieczeni. Chyba że spełni się hasło rewolty: Kot może zostać…

Po kliknięciu w zdjęcie można obejrzeć wideo z wystąpieniem dr hab. M. Gawin.
Wideo pochodzi z kanału: „Polska Wielki Projekt

WOJCIECH WRZOSEK

Wydział Historii, Uniwersytet Adama Mickiewicza

Tym razem nam się nie upiecze. Raczej zostaniemy upieczeni. Chyba że spełni się hasło rewolty: Kot może zostać…

Podejmuję polemikę z wypowiedzią pani profesor Magdaleny Gawin. Twierdzę, iż wypowiedź jest tylko dlatego ważna, że jest publicznym sygnałem, co nas czeka. Nas, czyli historyków, środowisko humanistyczne, naukę, uniwersytety…

Zanim nowa ustawa nabrała ziemskiej mocy, nadciągają kolejni chętni do reformowania, tym razem humanistyki. Tym razem więc nam się nie upiecze. Raczej zostaniemy upieczeni. Chyba że spełni się hasło rewolty: Kot może zostać…

* * *

Musimy ocknąć się zawczasu i przygotować zapory koncepcyjne przeciwko prostolinijnym, prostodusznym, ale zaopatrzonym w oręże bezprawia i religijny fundamentalizm siłom reżimu. Z poniższego komentarza będzie widać, co się szykuje. Są już elementy diagnozy sytuacji i zarysy zmian.

W poniższym tekście poruszam jeden wątek z wypowiedzi pani wiceminister kultury i dziedzictwa narodowego oraz formułuję opinie i wnioski. Przytaczam opinie pani wiceminister i je komentuję.

Byłoby zaszczytem dla mnie, gdyby czytelnik znał panelowe wystąpienie pani profesor Gawin na X Kongresie. To tylko 20 minut.

* * *

W trakcie panelu, inicjując kolejny wątek, minister Magdalena Gawin nawiązała do poprzedniego, który dotyczył skandalu, jakim – jej zdaniem – było nieprzyznanie w konkursie finansowania pewnemu poważnemu projektowi badawczemu.

Sugestia pani wiceminister„… podobnie to wygląda w historii…” nie spełnia się dalej.

W każdym razie literaturoznawstwo i historia to domeny, które najbardziej narażone są na negatywne zjawiska, więc i wolności w nich najmniej, zła zaś najwięcej…

* * *

Profesor Gawin zaczyna od mitu, który jakoby pokutuje wśród historyków. Głosi on rzekomo, że mediewiści mają skomplikowany, wyrafinowany warsztat, a uprawianie historii XX w. jest proste. „Dokładnie tak nie jest – perswaduje. – Podobne narzędzia musi mieć historyk XX wieku, aby odczytać złożoność…”.

Jeśli poważnie coś jest mitem (a nie tylko zwykłą niezasadną opinią), to nie daje się go oddalić zanegowaniem, tak jak tu, przez stwierdzenie panelistki, cytuję: „chciałam powiedzieć, że dokładnie tak nie jest…”.

Z mitem można się uporać, gdy zaprzestaną kultywowania go jego zwolennicy. Mało tego, nie będą go przypominać jego krytycy, w tym tacy, którzy na przykład zetknęli się z nim niedawno i postanowili się z nim rozprawić. Nie warto nazywać mitem niezasadnej sekciarskiej opinii. Nie trzeba głosić, że „dokładnie tak nie jest”, jak opinia głosi, skoro wiadomo od dawna, że tak nie jest. Daremny trud, nie przynosi pożytku.

Nie warto utrzymywać – jak, zdaje się, czyni pani profesor Gawin – że „wysiłki metodologiczne i metodyczne historyka XX wieku są podobne do mediewisty”. Prowokuje się bowiem pytanie, pod jakim względem? Odpowiedź byłaby trudna. Lepiej byłoby poprzestać na stwierdzeniu, że nie da się rozstrzygać, czy postępowanie badawcze mediewisty jest mniej lub bardziej wyrafinowane poznawczo niż postępowanie „historyka XX wieku”. Podnoszenie do rangi mitu naiwnej opinii i obalanie jej na oczach i uszach całego świata…

Konia z rzędem temu, kto wie, czemu służy to wprowadzenie do tematu, skoro Magdalena Gawin wiedzie nas wprost do wyznania, iż obserwuje z niepokojem (sic!), że „historycy XX wieku nie chodzą do archiwów”. I dodaje od razu, „korzystają głównie ze wspomnień, listów, korespondencji [sic!], prasy”.

Z respektu dla wypowiedzi minister Gawin i siebie samego pytam o zasadność i konsekwencje tak daleko idącej opinii.

Pytam, zaskoczony, siebie w myślach, kto niby nie chodzi do archiwum? Historycy XX wieku? Termin dla mnie zagadkowy, nie pochodzi przypadkiem z czasów, kiedy wiek XIX brany był za odrębną epokę w dziejach Polski? Czy historycy dziejów najnowszych używają terminu „historyk XX wieku”? Rzecz do sprawdzenia.

I w związku z tym, czy jak ktoś, kto zajmuje się jakimś zagadnieniem z lat 1864–1919 lub drugim, z lat 1880–1952, jak Magdalena Gawin, to jest czy nie jest historykiem XX wieku?

A może wygodniejszy – myślę szybko – byłby termin: historyk dziejów/czasów najnowszych, badacz dziejów najnowszych… Wówczas w zależności od problematyki, jaką zgłębia, sam badacz określałby – jak zwykł to czynić – wymiar czasowy; wedle trwania badanych zjawisk, zwłaszcza prezentowanych w tekście historycznym.

Pytam dalej, skąd profesor Gawin wie, że do archiwów nie chodzą historycy XX wieku? Czy dysponuje wynikami badań frekwentowania archiwów przez historyków XX wieku? Rejestrami odwiedzin?…

Do archiwum chodzą głównie Niemcy i Amerykanie – „sama obserwowałam” – donosi dyskutantka. Pytam siebie po angielsku: doprawdy? Ja z kolei w archiwum we Lwowie „sam obserwowałem” Czechów oraz dwie archiwistki, być może miejscowe.

Moim zdaniem nie wystarczy „samej obserwować”, aby uznać, że obserwowani to Niemcy i Amerykanie. Niestety, aby stwierdzić, że to dodatkowo historycy i badacze XX wieku, trzeba się z nimi zapoznać. „Sama obserwowałam” nie jest wystarczającym wskazaniem zasadności tezy.

Po tych przymiarkach rozumienia wypowiedzi postanawiam uznać, że niewiele mi z tego przyszło.

Kolejna kwestia, bodaj ważniejsza, to pytanie: czyżby autorka wypowiedzi panelowej uznała, że teza, iż polscy historycy XX wieku nie chodzą do archiwów, została przyjęta i prowadzi nas wszystkich do kolejnej?

Zauważmy roboczo, że rzeczeni historycy nie chodzą do archiwum, czy to znaczy, że nie korzystają z zasobów archiwalnych?

Niestety, Magdalena Gawin tak sądzi. Mało tego, uważa, że tak czynią, bo nie wiedzą, że źle czynią, lub sądzą, że czynią dobrze.

Nasza dyskutantka zdaje się pomijać istotne okoliczności, które komplikowałyby postawioną przez nią diagnozę, jak się dalej okaże, wygodną, by sformułować dyrektywy działaniowe wobec środowiska humanistycznego miłe dla polityków i ideologów dobrej zmiany.

Powtórzmy więc: rzeczeni historycy, nie chodząc do archiwum, nie korzystają ze zbiorów archiwalnych? Ja uważam, przeciwnie niż moja oponentka. Historycy dzisiejsi podobno często już – a niektórzy z nich wyłącznie – korzystają z archiwalnych zasobów sieciowych. Jeśli nie ulegli perswazji Arlette Farge, to nawet sobie to chwalą. Korzystają z nich wygodnie w domu, w pracy, w parku. Do archiwum idą z dziećmi i żoną w dni otwarte, by poczuć jego zapach.

Poważany recenzent odrzucił poważny profesorski wniosek o poważne finansowanie kwerendy archiwalnej w Wiedniu, wraz z finansowaniem codziennej kawy w poważanej kawiarni, ponieważ jak uzasadnił, ten zbiór archiwalny niezbędny dla poważnego projektu badawczego dostępny jest od lat w sieci. „Tę kwerendę może pan profesor odbyć w domu, a my nie wydamy ani grosza, podsumował przewodniczący komisji grantowej. O dziwo, wniosek popierający opinię recenzenta przeszedł jednym głosem.

Może być i tak, że historycy XX wieku nie chodzą do archiwum, bo interesujące ich dokumenty, te brytyjskie, rosyjskie czy polskie, nie są jeszcze lub nie będą na razie, a może za życia badacza czy wręcz nigdy publicznie dostępne, lub dostęp do nich jest administracyjnie, politycznie stale utrudniany. A może wiadomo, że choć pożądane dokumenty istniały, już nie istnieją, zostały zagubione, zniszczone w dziejowych kataklizmach XX stulecia?

Wnosimy z tego, że niechodzenie do archiwum nie musi oznaczać, iż niechodzący nie korzysta z zasobów archiwalnych.

Profesor Gawin przychodzi nam na pomoc, gdy twierdzi, że prace historyków XX wieku oparte są na źródłach wtórnych. A są nimi, przypomnę, m.in. „wspomnienia, listy, prasa, korespondencja [sic!]”…

Rodzi się domniemanie, że inkryminowani historycy nie tylko nie chodzą do archiwum, ale i nie korzystają z ich zasobów online, gdyż źródła przez nich wykorzystywane nie rezydują w archiwach.

Skoro uznawani są za historyków, mimo że nie korzystają ze źródeł archiwalnych, to w czym rzecz? Rzecz w tym, że źródła zgromadzone w archiwach są, wedle historyczki Magdaleny Gawin, większej rangi poznawczej niż te poza nimi. Tam są źródła pierwotne, one to dają dostęp do zasadniczych odcieni gawinowej przeszłości. Przeszłość badana – pani wiceminister – „to wszystkie odcienie historii”, których udało jej się dotknąć.

To strategie archiwizowania, decyzje archiwistów, co gromadzić, a czego nie, podejmowane w ciągu wielu dziesiątków lat, przesądziły, że to instytucje gromadzące archiwalia oferują zasadniczy obraz przeszłości – zdaje się sądzić Magdalena Gawin. Istotnie prawda jest w dyspozycji archiwistów. Archiwa są prawdogenne. Dostęp do prawdogennych źródeł zapewniają historykom ci, którzy decydują o tym, co chronić w archiwach, co udostępniać, co się zachowało… – musi sądzić pani wiceminister.

Historycy, którzy nie posługują się w swych pracach danymi źródłowymi pochodzącymi z archiwum, po pierwsze, nie wnoszą do zasobu wykorzystywanych w dyscyplinie, a już znarratywizowanych czy opracowanych, powiedzmy, źródłoznawczo historycznych danych nowych informacji archiwalnych; po drugie, fundują nam wtórny obraz przeszłości, pozbawiony pierwotnego rysu. Ten pierwotny bierze się z archiwum i jest dla badania fundamentalny.

Prace historyczne oparte na artefaktach kultury materialnej i symbolicznej, tj. wszelakich świadectwach przeszłości rozlokowanych poza archiwami, są zdaniem profesor Gawin wtórne poznawczo, mniej wartościowe. Zaliczają się do nich m.in. te oparte dokumentacyjnie na wspomnieniach, pamiętnikach, listach, prasie… Prawdopodobnie nawet gdy niektóre z nich spoczywają w archiwach, są przechowywane w instytucjach o innym statusie niż archiwa państwowe czy regionalne.

Możemy sformułować już wstępne podsumowanie:

– opinia, że tzw. źródła archiwalne dają nam lepszy dostęp do owych „wszystkich odcieni przeszłości” niż źródła wtórne, jest błędna logicznie i rzeczowo. Jeśli przyznaje się źródłom wtórnym status źródła, to niezbędne jest w kreśleniu, jak to lubi mówić panelistka, „wszystkich odcieni przeszłości”, użycie wszystkich świadectw o nich, w tym wtórnych. Jak wszystkie, to wszystkie, tertium non datur.

To, jakie źródło daje dostęp do konkretnej badanej przez historyka rzeczywistości, decyduje on sam i wspólnota badawcza. Wspólnota seminaryjna, która go kształci, wspólnota instytutowa, dyscyplinarna ocenia, przyjmuje do swego grona i recenzuje. O tym, czy historyk uzyskał dostęp do badanej rzeczywistości i uczynił to zgodnie z regułami rzemiosła, decyduje wspólnota badawcza. To, czy badacz wszedł do wspólnoty badawczej, zależy np. od tego, czy otrzymał on zaproszenie na poważną konferencję naukową od kogoś, kto nie jest kolegą jego promotora, a zapraszający nie zna go osobiście.

Bynajmniej nie to, gdzie się znajduje i kto jest „wytwórcą” danego artefaktu, przesądza, czy akt poznawczy i wysiłek badawczy eksplorujący go jako źródło historyczne zostanie uznany za profesjonalny. Archiwum to nie zbiór źródeł historycznych, to tylko archiwalia.

To nie ci, którzy decydują, co przechowywać w archiwach, rozstrzygają, co umożliwia uzyskanie „wszystkich barw/odcieni przeszłości”.

Światowe i polskie archiwa są wypełnione kilometrami archiwaliów, które nigdy nie odegrają żadnej roli w badaniu historycznym. Nigdy nie zostaną źródłami historycznymi – źródłem historycznym jest każdy artefakt kultury, wszelka pozostałość po ludzkiej przeszłości, które w poznaniu historycznym posłużyły jako świadectwo uzasadniające tezy narracji historycznej, a narracja w następstwie tego uzyskała legitymizację wspólnoty badawczej, co najmniej danej specjalności.

* * *

Pogląd zakładający, że prace oparte na archiwaliach zapewniają jakoby lepszy dostęp do badanej rzeczywistości, legł w gruzach jeszcze w XIX w. W ciągu ostatnich stu lat przedmiotem poznania historycznego stał się całokształt minionego okołoludzkiego świata. W związku z tym świadectwa o tak rozumianej rzeczywistości badanej, dajmy na to, Polski, nie zostały zatrzaśnięte wyłącznie w archiwach, ani nawet w bibliotekach. Artefakty kultury materialnej, świadectwa otoczenia naturalnego człowieka nie zostały uwięzione w archiwach ani muzeach, choć w muzeach zamyka się nawet historię Polski.

Wspieranie – przez nagradzanie, granty, punktowanie wyżej w ocenie dorobku itp. – prac, które wykorzystują tzw. źródła pierwotne, co proponuje wpływowy reprezentant sił nadchodzącej reformy, jest spychaniem nauki w zaścianek. Historia polityczna, dzisiaj zaniechana zdaniem profesor Gawin, moim przeciwnie, nic nie zyska na lansowaniu historii archiwistyczno-faktograficznej. Historiografia nie stanie się wybitniejsza, kiedy odizoluje się od płynących z Zachodu – według Magdaleny Gawin – „zasłaniających dostęp do wielu odcieni przeszłości, pojęć”. Na szczęście to mrzonka uwiedzionej przez dobrą zmianę historyczki.

* * *

„Wszystkie prace XX-wieczników są wtórne”, grzmi profesor Gawin. I dodaje: „wszystkie prace dotyczące XX wieku są przepisywane”.

A cóż w takim razie przyjdzie nam sądzić o jej twórczości, skoro wszystkie są przepisywane. Czyżby określenie „historycy XX wieku”, jakie lansuje profesorka, wyklucza ją z tego kolektywu? Dwie jej monografie mają takie oto, jedna 1864–1919, druga 1880–1952, ramy chronologiczne. Czy opinia o tym, że wszystkie prace dotyczące XX w. są przepisywane, to rodzaj coming out-u? Czy tylko niefrasobliwe dezawuowanie siebie i kolegów?

Przepisywanie z innych tekstów najszerzej rozumiane to różnorodność rozpięta w skali od cytatu do plagiatu. Jedyne niedopuszczalne, etycznie i prawnie, to plagiat. Reszta zależy od klasy promotorów, recenzentów, etosu i etyki zawodowej historyków. Tu nic się nie wywojuje, żadne chodzenie do archiwów i spisywanie niespisanych dotąd dokumentów archiwalnych nic nie da. Niczego się nie da zabronić. Potrzebna jest umiejętność wcielenia wszelkich świadectw, także niepisanych, że tak się staroświecko wyrażę, w empirię badania historycznego. Nic tu do roboty dla odgórnych rygorów.

W wypowiedzi profesor Gawin, jest nadmiernie dużo wyrażeń generalnie kwantyfikujących.

Nadużywanie dużego kwantyfikatora (np.„wszystkie są przepisywane”) obok nagminnego braku uzasadnienia dla kategorycznych sądów, których symptomem są wyrażenia generalnie kwantyfikujące, prowadzi do tego, że nawet opinie kryjące pod zbyt silnym kwantyfikatorem jakieś ziarno sensu nie mogą być potraktowane serio. Stają się nonsensami. W postaci wygłaszanej przez Magdalenę Gawin nie bronią się, gdyż użycie wyrażeń kwantyfikujących „wszyscy”, „każdy”, „zawsze’, „nikt”, „nic” itp. naraża je na banalną falsyfikację. Przecież wiemy, że nie jest tak, iż „wszystkie prace dotyczące XX wieku są przepisywane”. Te mankamenty sądów formułowanych przez profesor Gawin wiodą do bolesnych skutków merytorycznych i nie tylko takich. Niezależnie od tego, co jest tym przepisywaniem, jeśli byłoby tak, że rzeczywiście wszyscy by przepisywali, znaczyłoby to, że musi to być praktyka niespotykanie rozpowszechniona, trudno zatem byłoby ją uznawać za naganną. Rozwijając tę kwestię, podkreślam, że nie należy przechodzić do porządku dziennego nad tą retoryczną manierą perswazyjną, skoro bowiem wypowiedź ma mieć w miarę jasny sens komunikacyjny, nie mogę się godzić, że nie wiem, co kto orzeka.

Jak można wobec imponującej miastu i światu twórczości profesora Andrzeja Nowaka, chrześcijańskiego pisarza historycznego, łowcy bardzo wielu wyrazów uznania i nagród, orderów i splendorów, a dodam jeszcze, klasyka gatunku tradycyjna historia polityczna, powiedzieć, że historia polityczna jest w zaniechaniu. Mało tego, jak można profesorowi Nowakowi i historykom XX wieku zadekretować, że ich prace są przepisywane, przyganić, że nie chodzą do archiwów, zarzucić, że wykorzystują tylko źródła pośrednie, ubolewać, że ich prace są wtórne. Każda z tych opinii jest konglomeratem piętrowych głupstw. Dowodem braku pojęcia, o czym się mówi, i kontroli nad tym, co się mówi.

Dicta Magdaleny Gawin są dodatkowo nadzwyczajną nonszalancją w kontekście stanowiska, jakie powierzyła jej „dobra zmiana”. Cokolwiek powiedzieć, o tym, w jakie MKiDzN dostało się ręce, to jest to polskie Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Profesor Nowak nie tylko wziął profesor Gawin do redagowanego przez siebie tomu, ale jest bodaj największym pieszczoszkiem reżimu wśród historyków, którego funkcjonariuszem jest pani wiceminister od dziedzictwa narodowego. Nieprawda, że nic mi do tego. Martwi mnie nie to, że opinia o historii politycznej i historykach dziejów najnowszych jest z powodu nonszalancji Magdaleny Gawin dyskredytująca i nietrafna. Nawet nie to mnie gorszy, że mało kto przydaje powagi tym opiniom, mało kto zauważył je jako takie. Opinia naukowa i ta polityczna w obozie prawicy nie bierze serio jak dotąd tych na świat wygłoszonych rewelacji pani swojej wiceminister. Ubolewam, że koledzy historycy bliscy mi pod każdym względem nieprzyzwoicie kurtuazyjnie potraktowali to wystąpienie, choć jest to moim zdaniem zapowiedź groźnych dla naszych następców zmian. Proszę posłuchać, co powiedział moderator tego panelu. Proszę zobaczyć w nim mentora komisji reformującej humanistykę. Jest jeszcze rewolucyjna aktywność nowego ministra edukacji i nauki. Uniwersytet to nie fabryka ciężarówek Lublin z czasów PRL.

Smuci mnie, że reformować humanistykę będzie koleżanka historyczka o niezwykle skromnej wiedzy i nikłym doświadczeniu w domenie, w której ma odegrać ważną dla nas rolę. Wiem, „dobra zmiana” kadrami pozytywnie nie zaskakuje. Pani minister prowadziła jednak własne badania i, jak słyszę, opublikowała cenione książki. Jeśli ktoś na nią naciska, to radzę koleżance historyczce w to nie wchodzić. W środowisku może to pani bardzo zaszkodzić, dobrych historyków, jak sama głosi, jest mało, a „dobra zmiana” może odejść. Nic, co dobre, nie jest wieczne. Martwi mnie, że jej panelowe poglądy to krzywe zwierciadło słabo zinternalizowanych cudzych opinii. Dowodem na to niech będzie brak arkuszowego solidnego artykułu do solidnego czasopisma autorstwa pani wiceminister o tym, o czym mówiła na X Kongresie. Martwi także, że bodaj nikt nie bierze jej opinii na serio. Smuci mnie, że w takim kontekście reforma humanistyki może zaszkodzić moim dzieciom.

* * *

Profesor Gawin, napomykając na koniec swej wypowiedzi w trakcie panelu, „że jesteśmy w przededniu reformy humanistyki”, chwilę później dorzuciła: „musimy [siąść i – dopisek mój, W.W.] sobie przepowiedzieć problemy…”.

Zgadzam się. Oj, tak. Musicie sobie Państwo wiele rzeczy przepowiedzieć…


Korekta językowa: Beata Bińko

Pobierz PDFDrukuj tekst