Co tu jest grane?

Po kliknięciu w zdjęcie można obejrzeć wideo z wystąpieniem dr hab. M. Gawin.
Wideo pochodzi z kanału: „Polska Wielki Projekt

JAN POMORSKI

Instytut Historii, Uniwersytet Marii Curie-Skłodowskiej

Co tu jest grane?

Zastanawiałem się, czy warto jeszcze raz zabierać głos, gdy tak wiele trafnych słów zostało już wypowiedzianych w kontekście wystąpienia pani minister Magdaleny Gawin. Być może kogoś zdumiewa poświęcanie tak dużej uwagi w portalu www.ohistorie.eu jednemu wystąpieniu (na dodatek tak mocno krytykowanemu), bo w ten sposób dodaje mu się na wyrost znaczenia. Jednak istotny wydaje się szerszy kontekst tej wypowiedzi, a mianowicie sam panel „Współczesne uniwersytety: stan wolności akademickiej” na dziesiątym już kongresie „Polska wielki projekt”.

Przyznaję,
że zawsze drażnił/odstraszał mnie tytułowy patos tych kongresów: wielkości nie
da się przecież zadekretować, a „Polska” to dziś bardziej stan
umysłu niż jakieś zbiorowe przedsięwzięcie, jak to było przed stu laty,
gdy wybijaliśmy się na niepodległość. Ale zachęcony wymianą zdań w portalu i
komentarzami cenionych przeze mnie osób, które jakoś poruszyła/dotknęła/oburzyła/zainspirowała
wypowiedź dr hab. Magdaleny Gawin i ja w końcu uległem pokusie obejrzenia jej wystąpienia
na YouTube. Niestety, podobnie jak większość zabierających głos, nie znalazłem tam
nic oryginalnego/mądrego/godnego zapamiętania czy podania dalej. Postanowiłem
jednak osadzić tę wypowiedź w szerszym kontekście – idąc tu za dyrektywą heurystyczno-metodologiczną
pani minister, by historyk sięgał do źródeł dla „oddania wszystkich barw
przeszłości” (to cytat z MG 😊 – przy okazji
pozdrawiam prof. Wojciecha Wrzoska, który znakomicie zrekonstruował „logikę” tej
argumentacji), czyli na spokojnie wysłuchać całego panelu. Myliłby się ten, ko
by pomyślał: kolejna godzina stracona… Niby tak, choć nie do końca, bo gdy już
przebije się interpretacyjnie przez humanistyczne „barwy ochronne”, maskujące
rzeczywiste cele panelu, robi się naprawdę ciekawie…

Panel
firmował jako moderator profesor Ryszard Legutko, jedna z twarzy „narodowego PiSrealizmu”. Zaprosił on do
debaty – w sposób sobie tylko wiadomy („znajomi królika”?), bo klucz doboru
panelistów nie został podany i nie dał się zracjonalizować – czworo dyskutantów,
deklarujących afiliację ze środowiskiem uniwersyteckim (choć nie do końca, w
oficjalnym programie byli bowiem przedstawiani jako: Magdalena Gawin –
historyk, Zbigniew Janowski – architekt, filozof, Piotr Nowak – tłumacz,
redaktor, wydawca, oraz Bogdan Musiał – historyk). Dzięki zapisowi cyfrowemu i
jego publikacji w mediach społecznościowych pozostał z tej debaty trwały ślad (przepraszam
za nieadekwatne wobec desygnatu użycie – i to już po raz drugi – pojęcia „debata”), i to… najlepsza kara dla
dyskutantów!
Bo każdy, kto ma dostęp do Internetu, może teraz wejść do tego
największego z możliwych archiwów i nawet bez większych umiejętności
hermeneutycznych przekonać się, że… „król jest nagi”! Lub – używając innej
stylizacji językowej – że wybierając panel… „trafiło się w pustkę”! (kolejny cytat
z konserwatystki afirmatywnej).

Miałkość, powierzchowność obserwacji i wypowiadanych ex cathedra stanowczych sądów (choć wizualnie tylko z perspektywy fotela 😊) o upadającej rzekomo kondycji uniwersytetów w Stanach Zjednoczonych, w Niemczech, w Europie (na Zachodzie/w Londynie/Paryżu etc.), no i oczywiście w Polsce, dla wzmocnienia siły przekazu opatrzonych najczęściej dużym kwantyfikatorem, była/jest obrazą dla intelektu PT publiczności. Ale kto by się przejmował takim drobiazgiem, przecież panel w intencjonalnym zamyśle organizatorów miał służyć zupełnie czemuś innemu. Przekaz dnia/tygodnia/miesiąca jest następujący: reforma szkolnictwa Gowina jest zła, ponieważ bardzo uderzyła w humanistykę, trzeba więc wykorzystać kolejną „dobrą zmianę” w Ministerstwie Nauki i Szkolnictwa Wyższego, by ratować polską humanistykę. Po to właśnie ten panel intencjonalnie zorganizowano i odpowiednio nagłośniono w Internecie. Przecież POLSKA HUMANISTYKA TO WIELKI PROJEKT, kto z humanistów ośmieli się zaprzeczyć!. Chodźcie z nami! – wprawdzie nie wybrzmiało explicite na panelu, ale podtekst był wyraźny, a dyskusja, jaka rozwinęła się w następstwie (także w portalu www.ohistorie.eu), dowodzi nawet względnej skuteczności strategii obranej przez Legutkę i Gawin. Pani minister mówiła wprost o potrzebie „szukania szeroko sprzymierzeńców” w tym zbożnym dziele naprawy polskich uniwersytetów i polskiej humanistyki. Czytaj: szukania wśród tych, którzy – dalecy od „dobrej zmiany” – w „punktozie” i „grantozie”widzieli i widzą poważne zagrożenie dla Akademii. W dobie panującej wokół pandemii nasuwa mi się jedyne możliwe skojarzenie: ratowanie humanistyki w takim sojuszu przypomina mi wybór między dżumą a cholerą. Profesor Krzysztof Brzechczyn ujął to jakoś inaczej.

Pomijam
już to, że pani Magdalena Gawin najwyraźniej nie zna zapisów ustawy i niewiele
wie o ewaluacji (mówi na przykład o 24 punktach za artykuł – sic!, podczas gdy punktacja czasopism to
20/40/70/140/200), ale prawdziwie zaskoczyła mnie dopiero stwierdzeniem, że
największy problem Uniwersytetu Warszawskiego widzi w tym, że nie ma tam
wydziału teologii (przy okazji prostuję nieprawdziwą informację, że w Warszawie
nie ma gdzie jej studiować – wypadałoby wiedzieć, że teologia jest na UKSW i w
Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej). Rozumiem, że erygowanie teologii jest warunkiem niezbędnym, rodzajem przepustki
do programu „POLSKA HUMANISTYKA TO WIELKI PROJEKT”. Dopytam, czy także warunkiem wystarczającym? Choćby w
kontekście finansowania i ewaluacji humanistyki.

A
może pani Magdalenie Gawin chodzi raczej o teologię polityczną? Odpowiem tedy
cytatem z encykliki Redemptor hominis:

Kościół sformułował wyraźnie swoje stanowisko wobec tych ustrojów,
które rzekomo na rzecz dobra wyższego, jakim jest dobro państwa – historia zaś
wykazała, że jest to dobro określonej tylko partii utożsamiającej siebie z
państwem – ograniczały prawa obywateli, pozbawiały ich tych właśnie
nienaruszalnych praw człowieka, które mniej więcej w połowie naszego stulecia
doczekały się sformułowania na forum międzynarodowym
(Encykliki ojca
świętego Jana Pawła II
, Znak,
Kraków 2005, s. 49).

To
ważne, bo pani minister zapewnia – cytuję – „ja nie lubię chodzić na przegraną
wojnę”, zatem już wie, z kim w obozie władzy trzymać… No a gdyby dodatkowo spełniło
się jeszcze marzenie/postulat profesora Nowaka (tym razem chodzi o panelistę z
Białegostoku) i humanistyka – jako niemająca, jego zdaniem, nic wspólnego z
nauką (sic!) – wyszła z mroków
Ministerstwa Nauki i Edukacji i została przygarnięta przez Ministerstwo Kultury
i Dziedzictwa Narodowego (że o Sporcie już nie wspomnę), mielibyśmy prawdziwe
Oświecenie – panaceum na wszystkie nasze środowiskowe bolączki, na zapaść polskiej
humanistyki. Już żadne he or she nie miałoby nic do powiedzenia. Jakie
to proste! Proponuję przedstawić autora pomysłu od razu do Nagrody Państwowej I
stopnia. Z uzasadnieniem: za konserwatyzm performatywny jako dopełnienie
konserwatyzmu afirmatywnego.

Pozostaje
jeszcze pytanie, kiedy to Oświecenie do nas zawita i co wedle „dobrej zmiany”
polskiej humanistyce przeszkadza, by zaczęła świecić pełnym światłem. Przede
wszystkim „mit internacjonalizacji” – twierdzi profesor Legutko. Dlaczego? Dlatego
że umiędzynarodowienie polskiej nauki, na które postawiła reforma Gowina,
prowadzi wprost do „pogłębienia [jej] prowincjonalizmu”, co w sferze
autorefleksji/samoświadomości musi prowadzić wprost do frustracji (środowisko
akademickie jest zdaniem profesora najbardziej „miękkim ogniwem”). Napięcie
emocjonalne, którego źródłem jest reforma Gowina, „zmienia polskie uniwersytety
na gorsze”. Oczywiście moja obserwacja dotyczy tylko humanistyki, zastrzega się
Legutko, włączając doń przy okazji… socjologię. To dość innowacyjna teza, ale
niech mu tam! Zabawne, że autor Triumfu człowieka pospolitego – jeden z
tych, który uderzył w elity, tworząc mit suwerena jako antyelity – przy okazji
tej dyskusji otwarcie utyskuje na egalitarność polskiego uniwersytetu, przeciwstawiając
ją dawnej elitarności, którą tak cenił w Akademii. Obsmak profesorski
wynikający z umasowienia edukacji na poziomie wyższym łączy Legutko z
narzekaniem na postępującą instrumentalizację edukacji: dzisiaj ma ona czemuś służyć, zamiast być wartością autoteliczną. Świetnie się przy
tym wpisuje, głosząc taki pogląd, w nostalgiczne nastroje części naszego
środowiska, z rozrzewnieniem wspominającego, jak to dobrze drzewiej bywało. Przysłuchująca
się z atencją tej pełnej troski o wolność akademicką diagnozie kondycji polskiego
uniwersytetu, pani minister nie omieszkała rzecz jasna nawiązać do wartości
autotelicznych na początku swego wystąpienia, akcentując zgodność własnego myślenia
z „filozofią męża sprawiedliwego”.
Czy nasuwające się skojarzenie z „drogowskazem
niemuszącym podążać drogą, którą sam wskazuje” jest moim nadużyciem
interpretacyjnym w stosunku do autora książki o Sokratesie?

Magdalena
Gawin dodaje, że perspektywa „narodowa” w humanistyce/historii jest wypierana
przez podejścia, które odwołują się do innych kategorii, przez co polska
kultura traci/straci, bo nie będzie przedmiotem badania (o jej case study
z Kochanowskim nie będę się wypowiadał, zrobili już to inni). Umacnia obydwoje
w tym przekonaniu profesor Zbigniew Janowski, uciekający na łono ojczyzny przed
opresją amerykańskich uniwersytetów. Jeśli dobrze zrozumiałem jego osobisty
kłopot, źródłem tej frustracji stało się zetknięcie z rozmaitymi studies,
które rozpleniły się w Stanach: przedmiotem nauczania studentów z całego świata
nie są już klasyczne dyscypliny, jak to było w czasach jego młodości, ale o
zgrozo – rozmaite mniejszości czy kultury narodowe, o gender czy women
studies
już nie wspominając. Trauma profesora Janowskiego wydaje się jednak
odwrotnie proporcjonalna do poziomu jego wiedzy na temat tych studiów (lub do zdolności
poznawczych), co ekshibicjonistycznie ujawnia, mając przy okazji słuchaczy za
ignorantów. Czy on naprawdę myśli, że w Polsce nikt nie widział curriculum
takich studiów?!

Kolejny
wątek wprowadził profesor Bogdan Musiał, opowiadając o swoim doświadczeniu z
uniwersytetów niemieckich. Chodzi o głęboko zakorzenioną tam tradycję, sięgającą
jeszcze narodowego socjalizmu, ale mającą także jakieś podstawy prawne i dzisiaj,
formatowania kadr akademickich przez państwo (zarówno na poziomie
poszczególnych landów, jak i państwa jako całości). By zrobić karierę naukową w
Niemczech, powiada Musiał, musisz podporządkować się oczekiwaniom władz. Bez
tego nie będziesz miał dostępu do środków na badania. Obowiązuje zasada: państwo
płaci, państwo wymaga. Na szczęście, pociesza profesor, aktualnie nie ma w
Niemczech monopartii i w poszczególnych landach rządzą różne opcje polityczne, co
gwarantuje pluralizm uniwersytetów w skali kraju. Ale nie wewnątrz każdego z
nich – tam obowiązuje poprawność polityczna. Ten proces „glajszachtowania”
środowiska naukowego, jak określił to sam Musiał, prowadzi wprawdzie do znanego
z PRL „dwójmyślenia”, ale za to na uniwersytetach jest porządek, państwo/land
wspiera badania naukowe, zwłaszcza te przez siebie zamówione, i w rezultacie historia/humanistyka
w Niemczech ma się bardzo dobrze. Taką mniej więcej informację dostał odbiorca
tego przekazu.

I
nie rzecz w tym, ile było w tym postprawdy;
ważniejsza jest odpowiedź na pytanie, czy ten wątek pojawił się na panelu
przypadkowo, czy też był zamierzony? Wyraźne ożywienie i okazywanie sympatii
dla „modelu niemieckiego” przez słuchających tej wypowiedzi minister Gawin i
profesora Legutkę, a przede wszystkim ostatnie publiczne zapowiedzi zwiększenia
obecności państwa na uniwersytetach (u Gowina było ono raczej „nocnym stróżem”,
problem w tym, która z uczelni potrafiła tę autonomię mądrze zagospodarować…)
zdają się raczej dowodzić, iż było to przedsięwzięcie celowe, rodzaj prolegomeny
do tego, co dziś możemy już obserwować na co dzień. Dlaczego tak sądzę? Bo na
panelu WIAŁO PUSTKĄ. Intelektualną/programową/kadrową. Zamiast prezentacji
przemyślanego projektu zmiany w obszarze humanistyki – może przeceniam, ale od
profesora Legutki można by tego oczekiwać – widzieliśmy naprędce zrobione notatki
na kilku stronach w notesie minister Gawin. O co więc tu chodzi?

Obejrzałem
panel do końca i nagle zdałem sobie sprawę z zastawionej pułapki: jesteśmy ––
jako środowisko humanistów – programowo wciągani w dyskusję o potrzebie zmian w
humanistyce w kontekście wdrażanej reformy szkolnictwa wyższego! Nikt przecież z
nas nie zaprzeczy, że to temat ważny i budzący emocje, zwłaszcza w kontekście
zbliżającej się ewaluacji. Ale nie o dobro humanistyki tu wcale chodzi, lecz
o autonomię uczelni, która jest dla władzy solą w oku
. Uniwersytety mają
stać się NARODOWE, a humaniści mają pomóc to zrealizować. Oto prawdziwy plan!

I nieważne, kto konkretnie jest jego autorem, a kto narzędziem w tej grze –
patrz skład powołanej przez ministra Czarnka komisji, która ma monitorować
wdrażanie reformy. Wystarczy poczytać posty, by pozbyć się złudzeń… A że
NARODOWE oznacza w praktyce zgodne z interesami „prawdziwych Polaków”,
skupionych w jednej Partii, nie może stanowić niespodzianki dla kogoś, kto
odrobił lekcję z historii PRL i pamięta hasło „Naród z Partią, Partia z
Narodem”! Zatęsknimy jeszcze za Gowinem…

Czy
to znaczy, że nasza dyskusja w portalu jest zbędna? Wręcz przeciwnie!
.
W żadnym wypadku nie chciałbym osłabić tej intelektualnej aktywności. To, co
dotychczas napisałem, ma ją jedynie wzmocnić i ukierunkować. Od ewaluacji
nie uciekniemy, ważne, by była ona transparentna i oparta na akceptowanych
przez środowisko polskiej humanistyki kryteriach.
Najlepiej przez nie samo
wypracowanych i skonfrontowanych z tym, co robią humaniści w tym zakresie w
innych krajach. Że jest to możliwe, pokazał profesor Marek Kornat, gdy kierował
zespołem ds. czasopism historycznych. Nawet poruszając się w ramach bzdurnie
wyznaczonych odgórnie ram, potrafiliśmy wypracować zgodnie i w dialogu ze
środowiskiem sensowne stanowisko. Utrącili nam je – pamiętajmy – nie urzędnicy
ministerialni, ale nasi koledzy naukowcy z innych dyscyplin i dziedzin nauki,
wykazujący brak zrozumienia dla naszych postulatów. Przypomnę, że na wniosek
jednego z nich, uzasadniany pozornym konfliktem interesów (byłem uczestnikiem
zespołu profesora Kornata), wykluczono mnie z najważniejszego głosowania w
Komisji Ewaluacji Nauki, gdy decydowano o punktacji poszczególnych czasopism.
To pokazuje tylko, ile pracy nas czeka, by skutecznie przekonać do swoich
racji. Muszę gwoli sprawiedliwości powiedzieć, że jeśli ostateczny kształt
listy ministerialnej odbiega – na korzyść polskiej humanistyki – od tej, która
wyszła ostatecznie z KEN, jest to zasługa Jarosława Gowina i kilku
interweniujących w tej sprawie historyków. Pisał już o tym zresztą Marek Kornat.
To, że ówczesny minister nauki i szkolnictwa wyższego nie zdecydował się pójść
krok/kilka kroków dalej, to już inna sprawa…

Nie
o wybór między obywatelami „G–C” tu jednak chodzi. Mój sceptycyzm co do działań
ministerialnych nie na personaliach się zasadza, lecz na teorii ugruntowanej: filozofia
narodowego PiSrealizmu traktuje
humanistykę czysto instrumentalnie, jako jedno z narzędzi trójpanowania
,
jak by powiedział mistrz Krzysztofa Brzechczyna profesor Leszek Nowak.

Zatem
możemy liczyć tylko na siebie, na samoorganizację wewnątrz środowiska
akademickiej humanistyki.
Żaden minister i żadna jego komisja nie wykona za
nas tej pracy u podstaw. Musimy pracować z zachowaniem solidarności
międzydyscyplinarnej wewnątrz humanistyki i w dialogu z przedstawicielami innych
dziedzin nauki, ze świadomością różnych (czasem wręcz sprzecznych) interesów. To
trudne, ale nie niemożliwe.

Jan
Pomorski, noc 9/10 listopada 2020


Korekta językowa: Beata Bińko