Nowoczesne technologie w humanistyce. Cz. 2. Możliwości, ograniczenia, zagrożenia

Portal ohistorie.eu zaprasza do obejrzenia i wysłuchania rozmowy:

Nowoczesne technologie w humanistyce

| Część  II |

Możliwości, ograniczenia, zagrożenia

Rozmowa koncentruje się na zagadnieniach związanych z projektowaniem i realizacją badań z wykorzystaniem nowoczesnej infrastruktury. Omówione zostają zarówno możliwości i perspektywy, jak i ograniczenia oraz zagrożenia, z którymi mogą się zetknąć humaniści (i nie tylko) chcący wykorzystać w praktyce badawczej wyspecjalizowane narzędzia cyfrowe. Podczas dyskusji zostało podjętych kilka wątków, m.in.: Czy prowadzenie badań z użyciem nowych technologii to nauka czy może efekciarstwo dla leniwych? Czy humanista wykorzystujący nowe technologie to świadomy naukowiec czy raczej rzemieślnik i operator narzędzi? Na ile nowoczesna infrastruktura badawcza wspomaga humanistów w ich badaniach, a na ile ich wyręcza? Jaki wpływ na projektowanie i realizację badań ma rozwój technologii? Charakterystyce dyskutowanych problemów, wśród których pojawia się także kwestia aplikowania o granty i polityka otwartości danych, towarzyszą liczne odwołania do konkretnych przykładów wykorzystania nowoczesnej infrastruktury w praktyce badawczej.

W rozmowie biorą udział eksperci:

Dr Jan Wieczorek (CLARIN)

CLARIN-PL, Katedra Sztucznej Inteligencji Politechniki Wrocławskiej

Dr Beata Jarosz (UMCS)

Instytut Językoznawstwa i Literaturoznawstwa UMCS w Lublinie

Pod materiałem wideo publikujemy słownik pojęć z obszaru humanistyki cyfrowej opracowany przez dr Beatę Jarosz (konsultacja merytoryczna: dr Jan Wieczorek).

Distant reading – metoda analizy dużych zbiorów tekstów literackich przy użyciu nowoczesnej infrastruktury, w tym narzędzi opartych na automatycznym przetwarzaniu języka naturalnego. Twórca termin i założeń teoretycznych – Franco Moretti (Conjectures on World Literature, „New Left Review” 2000).

Analiza topikowa (ang. topic modeling; inaczej: analiza tematyczna) – automatyczne identyfikowanie tematów występujących zarówno w pojedynczym tekście, jak i w ogromnym korpusie. Jedną z technik wykorzystywanych w tym celu jest LDA (Latent Dirichlet Allocation ‘ukryta alokacja Dirichleta’), która polega na identyfikacji tematów w zbiorze tekstów na podstawie analizy częstości współwystępowania słów i ich wzajemnych relacji.

Stylometria – metoda analizy tekstu, która pozwala ustalać autorstwo lub chronologię tekstu na podstawie charakterystyki gramatycznego stylu pisania. Badania stylometryczne mogą być też wykorzystywane m.in. do wykrywania plagiatu czy identyfikowania różnic stylistycznych w tekstach różnych autorów. Narzędzia do automatycznej stylometrii (np. WebSty) pozwalają uzyskać informacje o statystykach wyrazów, ich bogactwie czy przynależności tematycznej, dzięki czemu możliwe jest określenie charakterystycznych cech opisujących i różnicujących.

Anotacja – systematyczne oznaczanie słów, fragmentów tekstu lub całych dokumentów etykietami w celu skategoryzowania poszczególnych segmentów lub wprowadzenia dodatkowych informacji. Taki opis (wykonywany np. w aplikacji Inforex) ułatwia przeszukiwanie i analizę materiałów zgromadzonych w korpusie.

Model transformatywno-generatywny – model stosowany w uczeniu maszynowym (tzn. w programowaniu komputerowym), który (1) dokonuje przetwarzania tekstów oraz innych typów danych i (2) służy do generowania tekstu lub innych zasobów na podstawie przetworzonych danych wejściowych. MTG ma zastosowanie m.in. w tłumaczeniu maszynowym, automatycznym streszczaniu tekstów lub w tworzeniu chatbotów.

Halucynacje – zjawisko generowania przez sztuczną inteligencję danych i wyobrażeń, które nie są zgodne z rzeczywistością albo nie mają odpowiedniego odniesienia do danych wejściowych. Halucynacje mogą obejmować m.in. generowanie tekstu zawierającego nieprawdziwe informacje lub nielogiczne wnioski albo obrazów przedstawiających nieistniejące obiekty lub sceny.

OCR-owanie (ang. optical character recognition ‘optyczne rozpoznawanie znaków’) – proces przekształcania przy pomocy specjalnego oprogramowania zeskanowanego tekstu lub obrazu na dane tekstowe (wyrażone w postaci liter i znaków), które można następnie edytować, grupować i przetwarzać komputerowo.

Język CQL (Corpus Query Language ‘język zapytań korpusowych’)– specjalny język zapytań wykorzystywany w lingwistyce korpusowej i w innych dziedzinach zajmujących się przetwarzaniem języka naturalnego. Umożliwia (np. w programie Sketch Engine) wyszukiwanie w korpusie złożonych wzorców gramatycznych lub leksykalnych (przydatnych w analizie składniowej i semantycznej) oraz formułowanie złożonych zapytań (np. statystycznych) z uwzględnieniem kryteriów wyszukiwania, których nie można ustawić przy użyciu standardowego interfejsu użytkownika.




Postawy kobiet wobec wojny w dziennikach Polek z czasów I wojny światowej (1)

ZUZANNA SNOCH

Postawy kobiet wobec wojny w dziennikach Polek z czasów I wojny światowej

(część I)

Wstęp

Wielka Wojna była pierwszym nowoczesnym konfliktem zbrojnym na niespotykaną dotąd skalę, obejmującym głównie Europę, ale też kilka innych kontynentów. Zburzył on dotychczasowy porządek i nieodwracalnie wpłynął na życie milionów ludzi na świecie – zarówno żołnierzy, jak i ludności cywilnej. Naród polski, mimo że pozbawiony w tym czasie własnej państwowości, nie uniknął bezpośredniego doświadczenia wojny. Polacy walczyli w armiach zaborczych, a front wschodni objął swoim zasięgiem ziemie Królestwa Polskiego i Galicji. Nie można zapominać również o tym, że w latach 1914–1918 nie ustawały starania o odzyskanie niepodległości. Dla zwykłych ludzi przełomowe wydarzenia, które dziś poznajemy już na etapie edukacji szkolnej, stanowiły tło ich codziennego życia.

Tematem niniejszego artykułu są postawy Polek wobec wojny, utrwalone w dziennikach spisywanych przez nie w czasie I wojny światowej. Postawa to względnie stały stosunek do czegoś (np. obiektu, osoby, zdarzenia), który jest subiektywny, a przez to interesujący dla historyków, ponieważ pozwala w jakimś stopniu zrozumieć sposoby postrzegania zjawisk przez jednostki, a następnie wyciągać wnioski dotyczące zachowań ogólnoludzkich. Wybór I wojny światowej, a więc lat 1914–1918, jest nieprzypadkowy, ponieważ – jak zostało to wcześniej zasygnalizowane – czasy te pełne były wielkich wydarzeń zarówno dla świata, jak i polskiego społeczeństwa; dodatkowo konflikt w znaczny sposób wpływał na zwykłych ludzi, ich losy, codzienne problemy i zmagania. Porównując zainteresowanie badaczy obiema wojnami światowymi, można stwierdzić, że w Polsce to właśnie Wielka Wojna nadal pozostaje tą mniej zbadaną i opisaną, choć jej setna rocznica była wyraźnym impulsem do zwrócenia się ku temu tematowi. Różnica ta wynika z odmienności polskiej i zachodniej perspektywy oraz ze skali ówczesnego zaangażowania.

Zainteresowanie kobiecymi relacjami pamiętnikarskimi wynika nie tylko z chęci, ale też z potrzeby uwzględnienia perspektywy tej płci jako ważnej w poznawaniu specyfiki wojny, a więc wydarzenia dotykającego – jak zaznaczyłam – nie tylko żołnierzy na froncie, ale też ludności cywilnej, której duży procent stanowiły kobiety. Ważne jest przy tym, aby dostrzec w nich – jak domagała się tego Katarzyna Sierakowska (2014, s. 537) – nie tylko „matki i żony wysyłające synów i mężów na front […] lub też jako tzw. zaplecze frontowe”, ale też osoby niestanowiące „dopełnienia” dla owych synów i mężów, lecz mające własną podmiotowość, tożsamość i własne doświadczenia.

Głównym źródłem, które wykorzystałam do napisania niniejszego artykułu, były prawdopodobnie wszystkie wydane do tej pory dzienniki 11 Polek zamieszkujących tereny zaboru rosyjskiego i austriackiego, czyli Galicji i Królestwa Polskiego. W sześciu przypadkach zapiski odnosiły się do całego okresu I wojny światowej, w pięciu natomiast notatki rozpoczynają się w roku 1914, a kończą najpóźniej w 1916. Do zgromadzenia tych źródeł w pewnym stopniu posłużył mi = wydany w 2022 r. wybór tekstów źródłowych opracowany przez Anetę Niewęgłowską i Ilonę Zaleską. W gromadzeniu materiałów z jednej strony istotna była ich dostępność, a z drugiej – ograniczeniem był fakt, że do tej pory nie został wydany żaden dziennik napisany przez Polki z zaboru pruskiego. Pisząc o Polkach, mam na myśli te z nich, które w momencie wybuchu wojny mieszkały – podkreślę – na ziemiach polskich pod zaborami, nie zaś na emigracji i były świadome swojej tożsamości narodowej.

Artykuł został napisany w sposób klasyczny. Mniej interesuje mnie tu „wielka historia”, bardziej – jej wpływ na życie prywatne kobiet. Bliska mi jest historia społeczna, ale w połączeniu z czynnikami politycznymi, których nie da się przy takim temacie pominąć. Do pewnego stopnia jest to również historia kobiet, jednak bez odwoływania się do koncepcji gender. Niewielki dostępny zasób źródeł nie pozwala na wyciąganie wniosków ilościowych. Biorąc pod uwagę specyfikę dziennika, a więc przede wszystkim występujący w nim element autobiograficzny, przyjęłam, że autorki badanych przeze mnie zapisków zawarły w swoich tekstach informacje pozwalające określić ich postawy wobec różnych zjawisk związanych z wojną. Za problem badawczy przyjęłam ustalenie, jakie postawy można „wyczytać” ze wspomnianych tekstów źródłowych, czym się one cechowały i czego dotyczyły. Ważna jest również próba odpowiedzi na pytanie o determinanty tych postaw, o to, czy pochodzenie społeczne, zawód, miejsce zamieszkania lub inne czynniki miały wpływ na sposób myślenia autorek dzienników. Można założyć, że analizowane przeze mnie materiały są autentyczne, ponieważ nikt dotąd nie wykazał, aby powstały w późniejszym okresie po to, by wprowadzić odbiorców w błąd. W kontekście badania postaw, źródła te, także i dla mnie są wiarygodne, gdyż autorki z pewnością nie myślały o koloryzowaniu relacji i dezinformowaniu przyszłych czytelników, nie miały w tym żadnego celu.

Jednostkowe doświadczenia opisane w dziennikach nie pozwalają nakreślić obrazu wspólnego dla większej grupy ludzi. Ważne jest jednak uszanowanie prawa do opowiedzenia o osobistych przeżyciach, których nie powinno się w żaden sposób umniejszać, ponieważ stanowią one fragment historii. Wybór takiego tematu pracy pozwala spojrzeć na I wojnę światową z perspektywy innej niż zwykle.

Wprowadzenie teoretyczne

Wielka Wojna

Wojna, która wybuchła latem 1914 r., stanowiła efekt wielu lat napięć między mocarstwami europejskimi. Państwa Dwuprzymierza – Austro-Węgry i Niemcy – stanęły przeciwko Trójporozumieniu, w skład którego wchodziły Francja, Wielka Brytania i Rosja. Oznaczało to rozłam między zaborcami ziem polskich, a w konsekwencji mimowolne uwikłanie Polaków w konflikt. Przed sierpniem 1914 r. w szeregach sił zbrojnych Rosji służyło ok. 180 tys. Polaków, w wojsku niemieckim – ok. 40 tys., natomiast w przypadku c.k. armii mówi się o 51–52 tys., a jeśli liczyć rezerwę, to liczba ta wzrastała do 118 tys. Wybuch wojny oznaczał mobilizację we wszystkich trzech zaborach. Andrzej Chwalba (2018,s. 11–13, 19) podaje, że w pierwszym roku działań wojennych na ziemiach, które później weszły w skład niepodległego państwa polskiego, powołano 1,548 mln żołnierzy: najwięcej, bo 725 tys., Polaków w zaborze rosyjskim, drudzy w kolejności byli rekruci z Galicji w liczbie 571 tys., na końcu zaś – 252 tys. nowych żołnierzy z zaboru pruskiego.

Rozpoczęcie działań wojennych oznaczało dla mieszkańców zaboru rosyjskiego i Galicji bezpośrednie zetknięcie się z wojną i wszystkimi jej konsekwencjami. Już w pierwszym roku konfliktu, przez zamieszkiwane przez nich tereny, przetoczyły się sierpniowe ofensywy rosyjskie: północna znad Niemna i Narwi na Prusy Wschodnie oraz południowa z Wołynia i Podola na Galicję, a także wrześniowa kontrofensywa austro-niemiecka w kierunku Dęblina i Warszawy. Ludność zaboru austriackiego była świadkiem marszu Rosjan na Kraków i w kierunku Śląska. Pod koniec grudnia 1914 r. front o długości ok. 1200 km został ustalony na linii Augustów–Mława–Płock–Bzura–Rawka–Pilica–Nida (Pajewski 2004, s. 227). Na obszarze Królestwa Polskiego w pierwszych miesiącach kolejnego roku nastąpiło kilka prób przełamania frontu – luty i marzec to czas walk pod Przasnyszem, w maju doszło do starcia w okolicach Piotrkowa i Sochaczewa. Tamte rejony stały się też miejscem pierwszego skutecznego[1] użycia gazów bojowych na froncie wschodnim, co wydarzyło się 31 maja 1915 r. w okolicach Bolimowa i Woli Szydłowieckiej.

Wiosna roku 1915 dla ziem polskich oznaczała ofensywę galicyjską, której częścią była bitwa pod Gorlicami (2–12 maja) zwycięska dla wojsk sprzymierzonych. Kolejnym krokiem Niemców i Austriaków było odzyskanie zajętych przez Rosjan Przemyśla i Lwowa. Koniec lipca i początek sierpnia przyniosły zdobycie Lublina, Chełma i Dęblina przy jednoczesnym ataku niemieckiej 9 Armii na Warszawę w sierpniu 1915 r. Do końca września całość ziem polskich znalazła się pod kontrolą państw centralnych, a nowa linia frontu ustabilizowała się na granicy drugiego rozbioru: na południe od Rygi przez Dźwińsk i Tarnopol aż do Bukowiny.

Prowadzenie działań wojennych na terenie zaborów wymagało pozyskania przychylności Polaków, aczkolwiek w roku 1914 nie wydano żadnej wiążącej deklaracji. Pojawiały się jedynie manifesty, jak ten z 14 sierpnia podpisany przez wielkiego księcia Mikołaja Mikołajewicza Romanowa, zapowiadający zjednoczenie ziem polskich pod berłem rosyjskiego cara po zwycięskim zakończeniu wojny. Odezwa była jednak dziełem zaledwie kilku dyplomatów. Większość Rady Ministrów nie zgadzała się z jej treścią, a już trzy dni po publikacji Ministerstwo Spraw Wewnętrznych poleciło carskim urzędnikom na ziemiach polskich prowadzenie dotychczasowej polityki, bez składania Polakom jakichkolwiek obietnic (Chwalba 2018, s. 189). Żaden z zaborców nie brał pod uwagę możliwości istnienia Polski jako niepodległego i samodzielnego państwa.

W pierwszych miesiącach wojny we wszystkich trzech zaborach dominowała tendencja lojalistyczna, aczkolwiek pojawiały się spory o orientację. W Królestwie postawie antyniemieckiej przewodziła Narodowa Demokracja, skupiając się na współpracy z Rosją i licząc, że przyniesie ona Polakom daleko idące swobody (choć nadal nie niepodległość). Dzięki tym zabiegom w listopadzie 1914 r. powołano Komitet Narodowy Polski i opublikowano odezwę, w której zadeklarowano gotowość do walki przeciwko państwom centralnym. Z inicjatywy Wiktora Jarońskiego i Zygmunta Balickiego oraz dzięki działaniom Witolda Ostoja-Gorczyńskiego zaczęto tworzyć polskie drużyny ochotnicze w ramach wojska rosyjskiego. Ostoja-Gorczyński 1 grudnia 1914 r. został naczelnikiem Legionów Ochotniczych Polskich nazwanych – od miejsca sformowania pierwszej kompanii – „Legionem Puławskim”. Drugi Legion miał swój początek w Lublinie. Rozwój formacji zatrzymała niechęć władz rosyjskich do nazwy, która uwypuklała polski charakter jednostki, dlatego I Legion przemianowano na 739 Drużynę Nowoaleksandryjską, a II Legion – na 740 Drużynę Lubelską (Chwalba 2018, s. 195–198).

W Galicji obóz lojalistyczny stał na stanowisku współpracy z rządem, licząc na odebranie Rosjanom ziem polskich. Miały one, w połączeniu z dotychczasowymi zdobyczami Austro-Węgier, stać się w przyszłości trzecim członem państwa formując Austro-Węgry-Polskę (Chwalba 2018, s. 150).

Drugim istotnym stronnictwem byli irredentyści, którzy po rewolucji 1905 r. przenieśli swoją działalność z Królestwa do Galicji. Uznawali konieczność współdziałania z Austro-Węgrami przeciwko Rosji, licząc na wywalczenie w konflikcie niepodległości. Zalążek przyszłej armii polskiej widzieli w stowarzyszeniach strzeleckich działających na terenie całego zaboru. Oni również, z Józefem Piłsudskim na czele, mieli wkroczyć za zgodą austriackiego dowództwa na teren Królestwa Polskiego i wywołać powstanie. Wydarzenia związane z wymarszem z krakowskich Oleandrów Pierwszej Kompanii Kadrowej są powszechnie znane, dlatego przedstawię je w sposób skrótowy. Po przekroczeniu granicy strzelcy zajęli Słomniki i Miechów, a następnie skierowali się na północ, zajmując Jędrzejów i Chęciny. Dwukrotnie[2] weszli do Kielc, gdzie od 22 sierpnia 1914 r. mieściło się swoiste centrum działalności niepodległościowej, werbowano też ochotników. Sytuacja zmieniła się w połowie września, kiedy to strzelcy razem z c.k. armią zmuszeni byli wycofać się do Galicji. Niepowodzenie sprawiło, że Austria zażądała rozwiązania oddziałów Piłsudskiego lub wcielenia ich do swojej armii. Dzięki współpracy prezesa Koła Polskiego – Juliusza Leo, a także Leona Bilińskiego, Zdzisława Morawskiego i Michała Bobrzyńskiego, udało się przedstawić szefowi sztabu – Franzowi Conradowi von Hötzendorfowi – plan utworzenia polskiego wojska pomocniczego z reprezentacją w postaci organizacji politycznej. Naczelny Komitet Narodowy powołano 16 sierpnia 1914 r. W jego skład weszli przedstawiciele wszystkich stronnictw politycznych, a prezesem został Juliusz Leo. Jednocześnie powstały Legiony: Zachodni, który złożył przysięgę według formuły austriackiej oraz Wschodni, który z różnych względów (w tym agitacji endeckiej) odmówił przysięgi i został rozwiązany. Warto zaznaczyć, że tym samym zmalało znaczenie Piłsudskiego, który jako pułkownik został dowódcą tylko jednego z pułków (Pajewski 1985, s. 78). Legiony przez następne dwa lata brały udział w wielu bitwach na froncie wschodnim u boku wojsk austro-węgierskich i niemieckich, zaś 20 września 1916 r. zostały przemianowane na Polski Korpus Posiłkowy (Pajewski 1985, s. 112).

Sukcesy Austro-Węgier i Niemiec na froncie wschodnim w 1915 r. sprawiły, że znakomita większość ziem polskich znalazła się pod ich kontrolą. Sojusznicy dokonali podziału Królestwa wzdłuż rzek – Pilicy i Wieprza – na dwa generał-gubernatorstwa: niemieckie z siedzibą w Warszawie oraz austriackie początkowo z siedzibą w Kielcach, a później w Lublinie. Na czele pierwszego stanął Hans Hartwig von Beseler, drugiego natomiast – Erich Diller (Pajewski 1985, s. 93). Na terenach objętych konfliktem już od sierpnia 1914 r. działały lokalne Komitety Obywatelskie założone z inicjatywy ks. Włodzimierza Czetwertyńskiego, które podlegały pod Centralny Komitet Obywatelski. Zajmowały się przede wszystkim organizacją pomocy sanitarnej i żywnościowej dla Polaków, z czasem zaczęły być postrzegane jako rodzaj reprezentacji narodu (Pajewski 1985, s. 94). Po wkroczeniu do Warszawy władze niemieckie na urząd prezydenta miasta mianowały ks. Zdzisława Lubomirskiego. Początkowo pozwolono CKO przy nim działać, ale podjęte przez organizację próby przejęcia szkolnictwa i sądownictwa sprawiły, że już we wrześniu 1915 r. Została ona rozwiązana. Obaj okupanci zastąpili dotychczasową milicję obywatelską i straż porządkową zawodowymi formacjami milicyjnymi i policyjnymi. Funkcje opiekuńcze komitetów obywatelskich zostały przejęte przez zarządy miejskie (Chwalba 2018, s. 240–241). Aby zyskać sympatię społeczeństwa, władze niemieckie utworzyły na zajętych przez siebie terenach samorządy miejskie, w których mieli pracować działacze, wybrani drogą nominacji.

Przymus dalszego prowadzenia wojny przez państwa centralne wiązał się z zapotrzebowaniem na robotników i rekrutów. Liczono, że obietnice ustępstw przekonają Polaków do walki w szeregach ich armii. Szybko jednak okazało się, że mieszkańcy ziem polskich są zniechęceni trudnymi warunkami życia i nieufni wobec okupantów. Sam Piłsudski również był rozczarowany działaniami państw centralnych i dlatego odmówił dalszego werbunku do Legionów, kierując swoje siły w rozbudowę niezależnej Polskiej Organizacji Wojskowej (POW). W tej sytuacji generał-gubernatorzy zdecydowali się na gest, który miał pomóc im zyskać pewne oparcie w społeczeństwie polskim. Beselerowi udało się zainscenizować przybycie do Wiednia i Berlina delegacji polskiej z rektorem Uniwersytetu Warszawskiego Józefem Brudzińskim na czele. Delegaci mieli poprosić o pomoc w tworzeniu zrębów polskiej państwowości, administracji i wojska. Odpowiedzią był, wydany w imieniu dwóch cesarzy, manifest mówiący o utworzeniu państwa polskiego z ziem zabranych Rosji, z dziedziczną monarchią i ustrojem konstytucyjnym, ale z zastrzeżeniem, że będzie ono w ścisłym sojuszu z państwami centralnymi. Dokument ten przeszedł do historii pod nazwą „Akt 5 listopada 1916 r.”. Wbrew oczekiwaniom napływ ochotników do armii okupantów nie nastąpił. Opinia publiczna była bowiem świadoma prawdziwych zamiarów władz i zaczęła się domagać gestu dobrej woli, czegoś w zamian. Na fali nacisków i niezadowolenia społeczeństwa Beseler powołał do życia Tymczasową Radę Stanu z kompetencjami doradczymi i zgodził się na wejście Legionów do stolicy. Szybko jednak postawił ultimatum: w mowie wygłoszonej 15 grudnia 1916 r. na Zamku w Warszawie powiedział o konieczności współpracy polsko-niemieckiej, zaznaczając, że Polacy nie poradzą sobie bez „sojusznika” i w ich interesie leży budowa armii, która będzie kooperować z państwami centralnymi. Żądanie złożenia przysięgi na wierność cesarzowi niemieckiemu przez legionistów z Królestwa doprowadziło natomiast do podziału Legionów. Odmowa podporządkowania się sprawiła, że większość żołnierzy została osadzona w obozach jenieckich, a sam Piłsudski razem z Kazimierzem Sosnkowskim zostali uwięzieni w twierdzy w Magdeburgu. Wyjątkiem była II Brygada, która, nie będąc pod wpływem piłsudczyków, zdecydowała się postąpić zgodnie z oczekiwaniami okupanta i weszła w skład Polskiej Siły Zbrojnej formowanej pod niemieckim dowództwem.

Była to polityczna porażka, ponieważ nie udało się stworzyć spodziewanej 200-tysięcznej armii, a dodatkowo Tymczasowa Rada Stanu podała się do dymisji, widząc brak własnej siły sprawczej wobec władz niemieckich (Chwalba 2018, s. s. 295). Zamiast tego utworzono trzyosobową Radę Regencyjną, w skład której weszli: Aleksander Kakowski, Zdzisław Lubomirski i Józef Ostrowski. Rada miała sprawować najwyższą władzę w Królestwie aż do czasu wyboru monarchy lub regenta. Sądownictwo i oświatę oddano w ręce Polaków. Co do innych sektorów zastrzeżono, że ustawy i rozporządzenia będą musiały uzyskać aprobatę generał-gubernatora (Pajewski 1985, s. 202). Po wielu sporach udało się powołać na stanowisko premiera Jana Kucharzewskiego. Jego gabinet w pierwszej kolejności zajął się problemem utworzenia armii w oparciu o obowiązek służby wojskowej, co spotkało się z ogromnymi protestami społeczeństwa.

Należy zaznaczyć, że w tym czasie sprawę polską w Rosji poruszano kilkukrotnie. Wydanie aktu 5 listopada spotkało się z zapowiedzią utworzenia państwa polskiego z prawem do autonomii, ale pod panowaniem cara. Po rewolucji lutowej Rada Delegatów Robotniczych i Żołnierskich uznała prawo Polski do niepodległości, Rząd Tymczasowy natomiast poprzestał na przyznaniu prawa do decydowania o swoim państwie, ale z zastrzeżeniem, że oba kraje zwiąże sojusz wojskowy, będący w rzeczywistości próbą ograniczenia Polaków. Rewolucja październikowa przyniosła deklaracje Rady Komisarzy Ludowych o prawie narodów dawnego cesarstwa do samostanowienia i utworzenia własnych państw, a przecież – zgodnie z przekonaniami Karola Marksa – miała niebawem nastąpić ogólnoświatowa rewolucja. Dojście bolszewików do władzy tymczasowo wiązać się miało również z koniecznością zawarcia przez nich pokoju z państwami centralnymi, co miało stworzyć warunki do opanowania sytuacji wewnętrznej. W grudniu 1917 r. w Brześciu Litewskim rozpoczęły się rozmowy między stronami. W efekcie, poza zawarciem pokoju z Rosją, państwa centralne podpisały układ z Ukraińską Radą Centralną, uznając samodzielną państwowość ukraińską, oraz oddały jej Chełmszczyznę i Podlasie. Wywołało to ogromne oburzenie Polaków, pojawiały się głosy o czwartym rozbiorze Polski. Pogorszyły się też stosunki polsko-ukraińskie.

Sprawa polska w 1917 r. wzbudziła zainteresowanie na arenie międzynarodowej. Na początku roku prezydent Stanów Zjednoczonych Thomas Woodrow Wilson w orędziu do Senatu podniósł m.in. problem powstania niepodległej Polski (Chwalba 2018, s. 368), a rok później uwzględnił tę kwestię w swoim pokojowym programie (słynny 13. punkt Wilsona). Na Zachodzie na rzecz kraju intensywnie działali Roman Dmowski i Ignacy Jan Paderewski. Szeroko zakrojona aktywność charytatywna i niepodległościowa słynnego pianisty oraz jego żony Heleny jest zagadnieniem powszechnie znanym, dlatego pozwolę sobie tylko wspomnieć o przyjaźni artysty z prezydentem Wilsonem oraz związanymi z nią możliwościami, takimi jak zainteresowanie go sprawą polską w zbliżającym się końcowym etapie wojny i przyszłych rozmowach pokojowych.

Z Dmowskim w tamtym okresie wiąże się założenie Komitetu Narodowego Polskiego, który stał się reprezentacją polityczną Polski na Zachodzie. Komitet powstał 15 sierpnia 1917 r. i w kolejnych trzech miesiącach został uznany przez Francję, Wielką Brytanię, Włochy i Stany Zjednoczone (Pajewski 1985, s. 178–179). Jednocześnie we Francji tworzyła się armia złożona z Polaków z jednostek rosyjskich i kanadyjskich, a także z ochotników z USA i jeńców wojennych. Na podstawie umowy polsko-francuskiej, 22 lutego 1918 r. KNP objął kierownictwo polityczne nad tą formacją.

Niepowodzenia państw centralnych na froncie zachodnim i pogarszająca się sytuacja wewnętrzna doprowadziły do tego, że już w 1917 r. zaczęto szukać możliwości zawarcia pokoju. Reichstag 19 lipca 1917 r. uchwalił rezolucję wzywającą do zakończenia działań wojennych, ale w tamtym momencie zarówno cesarz, jak i dowództwo wojskowe wierzyli jeszcze w szansę na wygraną (Dobrzycki 1996, s. 190). W październiku 1918 r., kiedy stało się jasne, że Niemcy nie będą w stanie wyjść zwycięsko z konfliktu, Paul von Hindenburg i Erich Ludendorff zwrócili się do rządu o bezzwłoczne podjęcie starań o zakończenie wojny, ze zgodą na program Wilsona (Pajewski 2004, s. 738). Austro-Węgry jeszcze wcześniej, bo 14 września, zaproponowały zwołanie konferencji pokojowej z Ententą. Sytuacja międzynarodowa działała na korzyść sprawy polskiej, ponieważ uwaga zaborców zwrócona była w zupełnie inną stronę. Rada Regencyjna 7 października 1918 r. wydała odezwę do narodu, w której zapowiedziała rychły koniec wojny i akceptację zasad Wilsona jako podstawy utworzenia niepodległego państwa[3]. Aby zrealizować ten cel, rozwiązano Radę Stanu i zapowiedziano uformowanie rządu, złożonego z przedstawicieli najważniejszych stronnictw politycznych, który miał być odpowiedzialny za opracowanie demokratycznej ustawy regulującej wybory do Sejmu Ustawodawczego. Pięć dni później pozbawiono Beselera dowództwa nad wojskiem polskim. Wypada też dodać, że w tym samym czasie poza Warszawą zaczynały tworzyć się ośrodki władzy lokalnej, takie jak Polska Komisja Likwidacyjna w Krakowie czy Rada Narodowa Księstwa Cieszyńskiego.

W nocy z 6 na 7 listopada w Lublinie został powołany rząd Ignacego Daszyńskiego, który przeszedł do historii pod nazwą Tymczasowego Rządu Ludowego Republiki Polskiej. Jego program zawierał m.in. propozycje reform społecznych, zniesienia wielkiej i średniej własności ziemskiej, wprowadzenia demokratycznej ordynacji wyborczej do Sejmu Ustawodawczego w oparciu o pięcioprzymiotnikowe prawo wyborcze i przede wszystkim – powstanie państwa polskiego (aczkolwiek bez precyzyjnego określenia jego granic).

Rozejm na froncie zachodnim podpisano 11 listopada 1918 r. i tym samym zakończono pierwszą wojnę światową. Niedawno uwolniony z Magdeburga Józef Piłsudski, tego samego dnia uzyskał od Rady Regencyjnej władzę nad wojskiem polskim, a trzy dni później Rada rozwiązała się, przekazując mu całość władzy nad państwem oraz powierzając misję utworzenia rządu.

Literatura pamiętnikarska

Literatura pamiętnikarska (inne nazwy używane zamiennie to: „memuarystyka”, „literatura intymna”, „pisarstwo autobiograficzne”; zob. Podolska 1990, s. 205; Sierakowska 2018, s. 45; Czermińska 2020, s. 19) należy do kategorii określanej mianem „literatura dokumentu osobistego”. Ten ostatni termin został wprowadzony przez Romana Zimanda (1990, s. 6), a za Małgorzatą Czermińską można przywołać ogólny sposób rozumienia tej nazwy: „wszystkie teksty, które nacechowane są podmiotowością piszącego” (cyt. za: Kubis 2014, s. 551). Zimand (1990, s. 17–18) precyzuje, że literatura dokumentu osobistego „składa się z dwóch kosmosów: świata pisania o sobie wprost i świata naocznego świadectwa. Z tym, że co się pisze o sobie i jak się rozumie naoczności świadectwa, to właściwości wyznaczone zarówno przez osobowość autora, jak i przez kulturowe wzorce epoki”.

Nowy model historiografii, ukształtowany w połowie ubiegłego stulecia i skierowany w stronę życia codziennego oraz przeżyć osobistych, wymagał nowego typu narracji historycznej, a co za tym idzie – otwarcia się na nowe źródła, które dostarczą potrzebnych informacji. W ten sposób powstało miejsce dla literatury dokumentu osobistego wykorzystywanej do tej pory przez socjologów i literaturoznawców (Malanowski 1971, s. 63; Kubis 2014, s. 549). Jan Szczepański (1971, s. 26–27) wskazał, że literatura pamiętnikarska może być przydatna m.in. w rozpoznaniu postaw, aspiracji, dążeń oraz wzorów zachowań Polaków. Jan Malanowski (1971, s. 64) częściowo podziela to stanowisko, choć zwraca dodatkowo uwagę na możliwość obserwacji tego, jak kształtują się przekonania i poglądy określonych ludzi. Podkreśla też, że są to dokumenty dające pewien obraz epoki, w której powstały. Pochylając się nad tekstem, należy więc analizować nie tylko to, co autor pisze, ale również, jak pisze i co pomija. Pozwala to odkryć, że poza „jedyną słuszną” – dotyczącą konkretnych wydarzeń historycznych – narracją, istnieje jednocześnie wiele innych, opartych na indywidualnych doświadczeniach i wiedzy osób wywodzących się z różnych środowisk.

Oczywiście należy brać pod uwagę ograniczenia związane z zastosowaniem takich źródeł. W przypadku tekstu pisanego z perspektywy czasu, o wielu aspektach decydują chociażby słabości ludzkiej pamięci, ale również istotna jest chęć „wybielenia” siebie lub opisywanych postaci. Z czasem autor może też nabrać dystansu lub zmienić postawę wobec własnych doświadczeń i napisać o nich inaczej, niż gdyby spisywał notatki na bieżąco (Matus 1971, s. 75). Obecnie powszechna jest świadomość możliwości wykorzystania literatury dokumentu osobistego w badaniach historycznych przy zastosowaniu krytyki wewnętrznej i zewnętrznej oraz pamiętaniu o ograniczeniach tego typu źródeł (Kożuchowski 2005; Sierakowska 2014, s. 537–538; Kirchner 2013; Lis 2015; Pekaniec 2017).

Dzięki interdyscyplinarnym badaniom nad jednostką, prowadzonych na podstawie wytworzonych przez nią źródeł autobiograficznych, zaproponowano – w odniesieniu do tej kategorii piśmiennictwa – dość nowy termin – „egodokumenty”. Jacob Presser, holenderski historyk i filolog, wyjaśnia, że wartością tych wytworów jest nie tyle warstwa faktograficzna, ile możliwość spojrzenia „w głąb” osoby piszącej, która w jakiś sposób (zamierzony lub nie) ujawnia swoje przeżycia i emocje (Roszak 2013, s. 27). Waldemar Chorążyczewski i Agnieszka Rosa (2015, s. 14) wskazują, że żadne źródło nie jest egodokumentem, dopóki nie zostanie odpowiednio zbadane, tzn. dopóki badacz nie zechce skupić się na ego autora i tym, co mówi o sobie w tekście i poprzez tekst. Zalety podejścia egodokumentalnego w badaniach historycznych przedstawił także Piotr Bewicz (2015, s. 30–31), podkreślając szansę wyjścia poza standardowe pole badawcze oraz możliwość interpretacji zjawisk w miejsce trzymania się ściśle określonego kanonu. Wszystko przy zachowaniu niezbędnych wymogów badawczych.

Dziennik jako gatunek literacki nie ma długiej historii, pojawił się dopiero w czasach nowożytnych i rozpowszechnił na przełomie XVII i XVIII w. Oświecenie przyniosło, a romantyzm podchwycił, zainteresowanie formą „dziennika intymnego” nastawionego na wyrażanie siebie i opisywanie przeżyć wewnętrznych. Ten rodzaj zapisków początkowo nie był przeznaczony do druku. Z kolei druga połowa dziewiętnastego stulecia należała do dzienników tzw. drugiej generacji, których autorzy pisali z myślą o opublikowaniu notatek, dając tym samym asumpt do wyodrębnienia nowego gatunku literackiego (Podolska 1990, s. 199–200).

Kontynuując ten wątek, należy wyjaśnić, czym jest dziennik i co odróżnia go od innych form wypowiedzi. Według najkrótszej definicji ze Słownika języka polskiego jest to „pamiętnik pisany codziennie; diariusz” (https://sjp.pl/dziennik; dostęp: 25.11.2022). Magdalena Drab (2017, s. 19–20) przytacza wyjaśnienie ze Słownika terminów literackich: „Dziennik to forma pisarska przynależna literaturze dokumentu osobistego, stanowiąca zbiór regularnych, poczynionych osobiście przez autora notatek opatrzonych datą dzienną”. We wszystkich opisach dotyczących omawianego gatunku pojawia się informacja o regularnym prowadzeniu zapisków „na bieżąco” w stosunku do opisywanych wydarzeń. To właśnie odróżnia dziennik od innych form literatury pamiętnikarskiej. Niewątpliwą zaletą takiej aktualności jest to, czego może brakować w przypadku innych gatunków spisywanych z perspektywy czasu: chodzi o pewną dozę spontaniczności i pierwsze spojrzenie na to, co się stało. Z drugiej strony, jak uważa Barbara Kubis (2014, s. 550), osoba spisująca dziennik wcale nie musi robić tego rzetelnie i uczciwie, a w datacji mogą zdarzyć się pomyłki. Jest więc to ograniczenie, o którym powinien pamiętać każdy badacz chcący podejść krytycznie do materiału źródłowego.

Większość autorek badanych przeze mnie dzienników rozpoczęły swoje zapiski pod koniec lipca lub na początku sierpnia 1914 r. Wyjątek stanowią Zofia Nałkowska i Zofia Romanowiczówna, które spisywały notatki jeszcze przed wybuchem wojny – pierwsza z nich robiła to od 1899 r., druga zaś – od 1888 r. Sześć dzienników obejmuje cały okres I wojny światowej, natomiast zapiski w pięciu pozostałych urywają się w różnych momentach.

Dziennik z oblężonego Przemyśla (1914–1915) Heleny Jabłońskiej (2017) kończy się latem, po zdobyciu twierdzy przez siły państw centralnych, kiedy autorka wyjechała z miasta. Mimo że jej notatki obejmują tylko rok, są one pośród pozostałych dzienników najbardziej obszerne – zajmują ponad pięćset stron. Podobna sytuacja dotyczy Heleny Kozickiej (2015), która opisywała życie w okupowanym przez Rosjan Tarnopolu – jej zapiski nie kończą się jednak wraz z zajęciem miasta, lecz wcześniej, w połowie roku 1916. Nie jest jasne, dlaczego tak się właśnie stało. Nie da się tego wywnioskować z treści dziennika, ale też przytoczona na początku wydanych dzienników nota biograficzna autorki nie daje jasnej odpowiedzi.

Jasno określone ramy czasowe ma Dziennik Klimkówka 2 VIII 1914 – 24 IV 1915 Anieli Ostaszewskiej (2016). Początek stanowi wybuch wojny, a data końcowa prawdopodobnie jest związana z pogorszeniem się stanu zdrowia męża autorki – Stanisława Ostaszewskiego, który ostatecznie zmarł 31 maja 1915 r.[4] Można więc wysunąć wniosek, że kobieta porzuciła prowadzenie zapisków, aby zaopiekować się chorym mężem w jego ostatnich dniach życia i nie powróciła już do pisania dziennika.

Zbliżone do siebie geograficznie dzienniki Anieli Jałowieckiej-Belinowej (2014) i Ludwiki Ostrowskiej (2014) (obie autorki mieszkały w guberni Piotrowskiej, w okolicach dzisiejszego Radomska) kończą się – kolejno – w grudniu 1914 r. i w październiku 1915 r. Oba sprawiają wrażenie, jakby urywały się nagle, bez widocznej przyczyny. Noty biograficzne kobiet nie wskazują żadnych okoliczności mogących mieć wpływ na rezygnację ze spisywania swoich przemyśleń. Autorzy edycji źródeł zawierającej oba dzienniki zwrócili uwagę na – jednakowe dla autorek – doświadczenie działań wojennych w ich bezpośredniej okolicy od sierpnia do grudnia 1914 r. W przypadku Jałowieckiej-Belinowej ten przedział czasowy pokrywa się niemal równo z początkiem i zakończeniem jej zapisków. W przypadku Ostrowskiej zaprzestanie pisania dziennika mogło mieć związek z jej stanem zdrowia – wielokrotnie wspominała bowiem o złym samopoczuciu i chorobach, a była osobą starszą. Te czynniki mogły wpłynąć na jej chęć do pisania.

Warto też przyjrzeć się temu, skąd autorki czerpały informacje, które później notowały w dziennikach. Pierwszym źródłem wiadomości byli inni ludzie – to, co mówili, ale również to, co pojawiało się w korespondencji. W analizowanych zapiskach pojawia się stosunkowo dużo sformułowań typu: „słyszy się”, „wszyscy twierdzą”, „ktoś twierdzi”, „mówi się”, „opowiadają”. W sytuacji początkowego chaosu i braku rzetelnych informacji krążące wśród ludzi wieści, plotki, pogłoski oraz innego rodzaju przekazy ustne były pierwszą możliwością zdobycia wiedzy na temat tego, co działo się w okolicy oraz na świecie. Kobiety spisujące dzienniki były raczej świadome tego, jak niepewne były takie źródła, i starały się podchodzić do wszelkich rewelacji z ostrożnością. Ostrowska, notując np. pogłoski o ruchach wojsk, próbowała weryfikować to, co usłyszała, i zdarzyło jej się dopisywać uwagi na temat prawdziwości informacji. Z kolei Janina Potocka dystansowała się od opowieści ogrodnika o zniszczeniach okolicznych wsi. Kozicka (2015, s. 39) zaś, w odciętym od świata Tarnopolu, opisywała sytuację z nieufnością: „Wiadomości te bardzo często okazują się być mylnymi, ale pomimo to słuchają ich ludzie łakomie, byle łudzić się choć chwilę”. Podobne spostrzeżenia miała Janina Konarska (2019, s. 112–113), pisząc: „Okropne są te »zdaje się«, »podobno« – a pewności żadnej. […] Nie wiadomo teraz – co prawda. Ta niepewność po prostu zamęcza”.

Drugim istotnym źródłem wiadomości była prasa, która – jak pisano na początku wojny – początkowo była niedostępna. Nie docierała z różnych powodów, zwłaszcza na tereny wiejskie. W późniejszym okresie, jeśli już była dostępna, to nie zawierała zbyt rzetelnych informacji, ponieważ podlegała cenzurze. Zdarzało się, że celowo uwypuklano sukcesy państwa, które panowało na danym obszarze. Podobnie jak w odniesieniu do przekazów ustnych, także i w tym przypadku, autorki dzienników zdawały sobie sprawę z ograniczeń tego źródła wiadomości i zauważały tendencje władz do kontrolowania rozpowszechnianych informacji. Świadczą o tym choćby takie cytaty jak: „Gazety miewamy śląskie i łódzkie, pełne powodzeń niemieckiego oręża”(Ostrowska 2014, s. 81), „Mamy już gazety lwowskie z opisami wzięcia miasta, ale nie wyjaśniają nam one nic. Pisane są stylem telegraficznym, na żadne uwagi szersze pozwolić sobie nie mogą”(Kozicka 2015, s. 29), „dziennikom o tym pisać nie wolno, a w ustach ludzi krążą najserdeczniejsze wersje”(Romanowiczówna 2005, s. 252).

Na koniec warto wspomnieć, że źródłem wiadomości, o którym wspominały autorki dzienników, były też wszelkiego rodzaju obwieszczenia i rozporządzenia wydawane przez władze cywilne i wojskowe. Taki formalny, „urzędowy charakter” komunikatów wpływał na postrzeganie informacji jako bardziej godnych zaufania.

Postawa

Dla niniejszego artykułu istotnym terminem jest „postawa”. Pochodzi on z XIX wieku, kiedy to został użyty po raz pierwszy przez dwóch brytyjskich filozofów: Alexandra Baina i Herberta Spencera. W ich rozumieniu „postawa” to „psychiczny stan gotowości do słuchania, uczenia się czegoś, stan, który jest warunkiem przyswojenia sobie prawdziwej wiedzy”. Na przełomie XIX i XX wieku tego słowa używano w znaczeniu, jakie dziś psychologia przypisuje terminowi „nastawienie”, a współczesne rozumienie oraz powszechne zainteresowanie badaczy omawianą nazwą wiąże się z socjologami początku XX w., którzy zdefiniowali postawę jako „stan umysłu jednostki wobec pewnych wartości o społecznym charakterze” (Mika 1984, s. 111–112). Od tego momentu jest to zjawisko, którym zajmują się zarówno socjologowie, jak i psychologowie społeczni.

We współczesnej psychologii, jak podaje Jan Strelau (2005, s. 79), „postawą wobec dowolnego obiektu (przedmiotu, zdarzenia, idei, innej osoby) nazywamy względnie stałą skłonność do pozytywnego lub negatywnego ustosunkowywania się człowieka do tego obiektu”. Ten sposób definiowania nazwy pojawia się też u Bogdana Wojciszke (2011, s. 200), który zwrócił dodatkowo uwagę na istnienie takich właściwości postawy, jak „siła, ważność, wewnętrzna zgodność i stopień powiązania z innymi postawami”. Przywołaną powyżej uznają również Robin M. Akert, Elliot Aronson i Timothy D. Wilson, którzy przypominają jednak, że środowisko nie jest zgodne co do sposobu rozumienia tego terminu (Aronson, Wilson, Akert 1997, s. 288), czyli trzeba uświadamiać sobie odmienności definicyjne.

Zarówno Stanisław Mika (jeden z pierwszych polskich psychologów społecznych), jak i wymienieni wyżej autorzy podkreślają, że postawa składa się z trzech składników: uczuciowo-oceniającego, poznawczego i behawioralnego. Wojciszke zwraca jednak uwagę na ograniczenia związane z pomiarem tych elementów w różnych warunkach i wskazuje na tendencję do wartościowania obiektu. W dalszej części artykułu, używając słowa „postawa”, będę rozumieć je zgodnie z definicją Jana Strelaua.

Autorki analizowanych dzienników

Koniec XIX wieku to czas zmian i postępującej emancypacji, przy czym był to proces powolny, daleki od rewolucji. Na ziemiach polskich główną rolą kobiet w tym okresie była w dalszym ciągu opieka nad domem i potomstwem. Oczywiście w zależności od warstwy społecznej pojawiały się różnice, które warto w tym miejscu zaznaczyć. W warstwach uboższych praca fizyczna w gospodarstwie lub praca zarobkowa były koniecznością i kolejnym obowiązkiem spoczywającym na kobiecych barkach. Najczęściej zarabiały jako różnego rodzaju służba domowa lub robotnice fabryczne. Lepsze wykształcenie pozwalało im na znalezienie zatrudnienia w charakterze guwernantki lub nauczycielki – na pensji lub u osoby prywatnej. Wśród zamożniejszych warstw kobiety przeważnie nie pracowały zawodowo, jeśli nie wymagała tego sytuacja. Miały za to inną, bardzo ważną w tamtym momencie dziejowym rolę – rolę matki-Polki, która po okresie powstań narodowych w XIX w. miała zapewniać swoim dzieciom wychowanie, z naciskiem na zachowanie pamięci o tradycji i historii kraju oraz miłość do nieobecnej ojczyzny.

W zakresie edukacji już przed pierwszą wojną światową zauważalne były zmiany na lepsze. W dalszym ciągu dominowała nauka w domu lub na pensji, ale zarówno w Galicji, jak i w Królestwie Polskim zaczynało się rozwijać kształcenie zawodowe dla kobiet. Oferowano różnego rodzaju kursy i naukę umiejętności praktycznych (por. Żarnowska 2014; Sozańska 2022). Pod koniec XIX w. pierwsze europejskie uniwersytety, w tym również Uniwersytet Jagielloński, zaczynały otwierać się na przyjmowanie słuchaczek (zob. Sikora 2007). Dla Polek był to jednak początek długiej walki o możliwość zdobycia wyższego wykształcenia.

Autorki badanych przeze mnie dzienników stanowiły pod względem pochodzenia dość jednorodną grupę. Wywodziły się z rodzin ziemiańskich, inteligenckich lub z tak zwanej „zubożałej szlachty”. Brakuje więc reprezentantek innych warstw społecznych, w szczególności tych uboższych. Wpływ na to mogły mieć co najmniej trzy czynniki – pierwszy z nich to wysoki w tamtym okresie analfabetyzm. Według statystyk z początku XX w. w Galicji i Królestwie Polskim odsetek kobiet potrafiących czytać i pisać wynosił – odpowiednio – 30,23% (Pilat [red.] 1908, s. 5) i 26,8% (Grabski [oprac.] 1915, s. 263). Drugi powód wydaje się prozaiczny, choć jest równie istotny – należy brać pod uwagę brak czasu na regularne robienie zapisów, wynikający z trudności życia codziennego oraz wielości obowiązków spoczywających na barkach kobiet. Powód trzeci dotyczy warstw słabiej wykształconych. Można w nich zaobserwować mniejszą potrzebę utrwalania wiedzy o teraźniejszości i przeszłości oraz reflektowania nad nimi.

Należy też zaznaczyć, że wśród autorek przeważały mieszkanki terenów zaboru rosyjskiego, z zaboru austriackiego zaś pochodziły tylko cztery kobiety. Brakuje natomiast przedstawicielek z zaboru pruskiego, na co zwróciła uwagę również Katarzyna Sierakowska (2014, s. 538).

W ponad połowie przypadków mamy do czynienia z mężatkami, co nie powinno dziwić, ponieważ wszystkie autorki były dorosłe. Najmłodsza z nich w momencie wybuchu wojny miała 25 lat, a dominującą grupę wiekową stanowiło 8 kobiet między 25. a 50. rokiem życia. Dojrzalsze były Janina Potocka i Ludwika Ostrowska – obie po 60. roku życia, a o dekadę starsza była Zofia Romanowiczówna. Należy dodać, że Janina Gajewska, Ludwika Ostrowska i Zofia Romanowiczówna były pannami, natomiast Janina Potocka i Helena Jabłońska owdowiały jeszcze przed wojną.

Jeśli chodzi o miejsce zamieszkania, to autorki przeważnie pochodziły ze wsi. Na stałe w miastach mieszkały Gajewska, Jabłońska, Kozicka i Romanowiczówna. Nałkowska w latach 1914–1918 część czasu spędziła w podwarszawskich Górkach, część zaś w stolicy. Z kolei Maria Dąbrowska do ostatniego roku wojny nie miała stałego miejsca zamieszkania, przenosiła się kilkukrotnie, zatrzymując się w domach przyjaciół i rodziny.

Biorąc pod uwagę powyższe informacje, zwłaszcza pochodzenie autorek dzienników, przynależność do warstw społecznych oraz miejsce zamieszkania, należy przypomnieć, że te konkretne kobiety nie stanowią jednolitej i całościowej reprezentacji żeńskiej części społeczeństwa polskiego w tamtym okresie. Były to osoby pochodzące z na tyle zamożnych rodzin, że nie musiały zajmować się fizyczną pracą zarobkową, miały wystarczająco dużo czasu, chęci oraz przede wszystkim wykształcenia, żeby sięgnąć po pióro i spisywać swoje dzienniki.

Kwestie polityczne

Zaborcy i ich polityka

Naturalnym odruchem władz państw zaborczych była chęć zapewnienia sobie przychylności społeczeństwa polskiego, chociażby po to, aby uniknąć problemów związanych z nieposłuszeństwem ludności (pozyskiwanie rekruta, pomoc dla wojska i administracji) oraz z prowadzeniem działań wojennych na terenach zaborów austriackiego i rosyjskiego. Już w pierwszych miesiącach wojny wydano więc odezwy skierowane do Polaków, zawierające obietnice dotyczące ustępstw po wojnie. Reakcje ludności na owe deklaracje były różne. Część nie przejawiała żadnego zainteresowania polityką, innym było wszystko jedno, a jeszcze inni intensywnie poszukiwali informacji na ten temat. Odmienne było również nastawienie wobec poszczególnych zaborców (zob. Achmatowicz 2003; Szlanta 2013). Wraz z upływem kolejnych miesięcy sytuacja zmieniała się dynamicznie, działania wojenne na froncie wschodnim doprowadziły do zmiany władzy (tymczasowo lub trwale) na poszczególnych obszarach.

Na wybuch wojny część społeczeństwa Galicji zareagowała dużym entuzjazmem – w nadchodzącym konflikcie upatrywano szansy na odzyskanie niepodległości (szerzej: Szlanta 2013). Zabór rosyjski motywowany tym, że „na Niemca nienawiść okrutna” (cyt. za: tamże, s. 23), raczej opowiadał się za lojalnością wobec wschodniego zaborcy, choć pojawiały się także nieśmiałe nadzieje na niepodległość. Odezwę Wielkiego Księcia Mikołaja interpretowano w zróżnicowany sposób – dla jednych była obietnicą, która wzmacniała ich prorosyjskie postawy, dla innych – podstępem, w który nie warto wierzyć.

Z większości analizowanych dzienników wynika, że Rosja postrzegana była negatywnie. Dla przeważającej części tych źródeł wspólne jest nazywanie Rosjan „Moskalami” i porównywanie ich do Tatarów. Co ciekawe, taki sposób opisu pojawił się u autorek zarówno z zaboru rosyjskiego, jak i austriackiego. Kozicka, mieszkanka galicyjskiego Tarnopola, na odezwę Wielkiego Księcia Mikołaja zareagowała wręcz wściekłością – fragment tekstu temu poświęcony jest pełen emocji, wykrzykników oraz określeń typu „stek frazesów”(Kozicka 2015, s. 28). Samych Rosjan określiła mianem „znienawidzonego wroga” (tamże, s. 26). Nie wierzyła w ideę panslawizmu, ponieważ była świadoma nadmiernych aspiracji Rosji jako potencjalnej przywódczyni wszystkich Słowian (tamże, s. 35).

Innym przejawem antyrosyjskiej postawy było chociażby pisanie o wojsku austro-węgierskim jako o „naszych”, jak czyniły to Ostaszewska (2016, s. 43) i Jabłońska (2017, s. 75, 77–78). Jałowiecka-Belinowa (2014, s. 184) podzieliła się natomiast w dzienniku swoim negatywnym zdaniem o zdolnościach zaborcy do zaprowadzania porządku, ironizując: „Obecnie policja rosyjska wróciła już do swych obowiązków, co wszyscy odczuwają, gdyż z tą chwilą zaczęły się liczne kradzieże”.

Odmienną postawę prezentowały Nałkowska i Potocka. Nałkowska (1976, s. 342) opowiadała się od początku wojny za wspieraniem Ententy, a co za tym idzie – Rosji, ponieważ uważała to za „mniejsze zło” w porównaniu z państwami centralnymi (i miała na myśli głównie Niemcy). Taka postawa i motywacja pojawiły się w dziennikach kilkukrotnie, dlatego powrócę do tej kwestii w dalszej części tekstu. Warto też zaznaczyć, że obietnice cara wobec Polaków Nałkowska (1976, s. 342) przyjęła ze zdziwieniem, lecz nie negowała ich prawdziwości.

Potocka (2014, s. 73) uważała się natomiast za rosyjską poddaną, dlatego nie widziała nic dziwnego czy niewłaściwego w świętowaniu imienin Wielkiej Księżnej Tatiany Romanowej ani w tym, że jej bliscy wysyłali gratulacje do dowódców armii rosyjskiej po zwycięskich bitwach (Potocka 2014, s. 77). Bez ironii pisała o nich „nasi przyjaciele” (tamże, s. 52). Sama też zanotowała: „niemile mnie dotknęło było, że w ukazie o mobilizacji Królestwo zostało ominięte” (tamże, s. 22). Jednocześnie miała poczucie, że oparcie się na Rosji pomoże mieszkańcom ziem polskich uchronić się przed nadejściem Niemców. Nie można jednak powiedzieć, że jej postawa wobec Rosji była jednoznacznie pozytywna lub przychylna, ponieważ w innych zapiskach znajdziemy krytykę Moskwy za rabunki w sytuacji wycofywania się Rosjan z ziem zaboru rosyjskiego, co doprowadziło wielu Polaków do nędzy i ubóstwa (tamże, s. 52). Pisząc o rugowaniu polskości na terenie zaboru pruskiego, Potocka (2014, s. 53) przyznawała: „Nie przeczę, że i rząd rosyjski nie byłby od tego, jeśliby mu to możebne było, ale mu to możebne nie będzie, i wśród narodu rosyjskiego nie ma względem nas tej strasznej logicznej rasowej nienawiści, jaka u Niemców panuje”.

W stosunku do Rosji nowy kontekst ujawnia się w 1917 r. i – co z dzisiejszej perspektywy może zaskakiwać – temat zmiany władzy, czyli rewolucje: lutowa i październikowa, pojawił się w niewielkiej liczbie dzienników. Jeśli już jednak autorki pisały o tym zagadnieniu, to wyrażały radość z tego, że mieszkańcy tego kraju przestaną być uciskani przez carski reżim (Romanowiczówna 2005, s. 281–282) i że może to przyspieszyć zakończenie konfliktu (Konarska 2019, s. 337). Dojście do władzy bolszewików przyjmowano z kolei z obawą – dominował niepokój co do sposobu sprawowania władzy i losu wschodnich ziem polskich.

Postrzeganie Niemiec jako zaborcy jest bardziej zróżnicowane – autorki prezentują całą gamę postaw, które w niektórych przypadkach dodatkowo ulegały zmianie wraz z rozwojem sytuacji wojennej. Duży wpływ na to miały sukcesy Niemiec na froncie wschodnim oraz fakt bezpośredniego zetknięcia się z tym zaborcą i jego polityką na pewnym etapie konfliktu. 

Niemcy przeważnie nie są w dziennikach darzeni sympatią – jeśli już, to postrzegano ich jako „mniejsze zło” niż Rosja, najpierw carska, a później bolszewicka. Potocka, u której w pierwszych latach wojny dominowały uczucia zdecydowanie antyniemieckie (do tego stopnia, że początkowo cieszyła się z posłania synów do walki przeciwko „zdradliwemu i żelaznemu panowaniu”; zob. Potocka 2014, s. 25), musiała w pewnym momencie przyznać, że rozsądnym było zaakceptowanie rzeczywistości, w której nad całością ziem polskich panują Niemcy (i Austriacy, aczkolwiek autorka o nich nie wspominała), co stanowiło pewnego rodzaju zabezpieczenie i ochronę przed buntami chłopów oraz wpływami bolszewickiej agitacji. Było to dla niej szczególnie ważne, ponieważ jej majątek – Peczara – położony był na Podolu (dzisiejszy obwód winnicki w Ukrainie) i oba powyższe problemy były częstym zjawiskiem. Niemcy byli więc dla Potockiej gwarantem bezpiecznego starego porządku i praw ziemiaństwa.

Z kolei Dąbrowska i Kozicka w pierwszych latach wojny dostrzegały w Niemcach szansę na niepodległość dla Polski. Nie był to dla nich wybór idealny (Kozicka wprost napisała o nienawiści, jaką darzyła Niemców), ale obu bliska była idea legionowa[5], a więc naturalnie – również państwa centralne.

Obok postaw pozytywnych (ujawniających się nawet tylko w niewielkim stopniu) pojawiały się również postawy jednoznacznie negatywne. Gajewska (2014, s. 36, 42–43) sympatyzowała z każdym narodem, który ucierpiał z ręki tego zaborcy i zdawała sobie również sprawę z tego, że Polacy doznali od Niemców zbyt wiele krzywd, aby móc traktować ich jako dobre rozwiązanie w drodze do niepodległości. Jabłońska (2017, s. 569), mimo sympatii do Austro-Węgier, także była stanowczo przeciwna współpracy z Niemcami. Konarska, Nałkowska i Ostaszewska nie miały nic pozytywnego do powiedzenia na temat polityki niemieckiej i z ich zapisków wyłania się jednoznacznie negatywny obraz Niemca jako zaborcy[6]. Z kolei Jałowiecka-Belinowa (2014, s. 190), mimo wyraźnej niechęci wobec tej nacji, starała się nie ulegać nienawiści – nie rozumiała, dlaczego osoby w jej otoczeniu szybko przyjmowały pod wpływem propagandy oraz docierających do nich wiadomości postawy antyniemieckie i jednocześnie zwracały się w stronę Rosji. Uważała, że Polacy doznali krzywd od obu zaborców i nierozsądne było wybieranie stron oraz uleganie emocjom.

Okres okupacji austro-niemieckiej w Królestwie pojawia się w dziennikach stosunkowo rzadko – częściowo z tego powodu, że kilka z nich – jak zaznaczyłam – kończy się jeszcze przed nastaniem nowej władzy lub tuż po tym zdarzeniu. Uniemożliwia to poznanie perspektywy wszystkich autorek. Jeśli jednak ten temat pojawia się w zapiskach, to zwykle dotyczy początkowego okresu niemieckiego „panowania” lub aktu 5 listopada. Autorki na ogół nie przejawiają sympatii do okupantów – zachowują ostrożność wobec obietnic i zdają sobie sprawę, że zaborcy wiele są w stanie zadeklarować, aby osiągnąć swój cel (chociażby pozyskać rekrutów) (Gajewska 2014, s. 216; Romanowiczówna 2005, s. 285; Nałkowska 1976, s. 442). Dąbrowska (1988, s. 89) i Romanowiczówna (2005, s. 278) były początkowo najbardziej przyjaźnie nastawione, ale po jakimś czasie obie straciły entuzjazm, przekonując się, jak w praktyce wyglądała niemiecka polityka. Potocka z kolei, mimo dość często wyrażanej niechęci do Niemców, w pewnym momencie musiała przyznać, że są oni gwarantem trwałości określonego porządku na opanowanych ziemiach. Tak jak zaznaczyłam powyżej, motywacją do takiej oceny była u niej obawa o zagrożenie ze strony bolszewików i miejscowych chłopów.

Jeśli chodzi o nacechowane emocjonalnie sformułowania, jakie najczęściej pojawiają się w dziennikach w kontekście Niemców, to należy wymienić określenia „Prusacy/Prusaki” (Dąbrowska 1988, s. 89; Gajewska 2014, s. 43; Konarska 2019, s. 112–113) oraz „Krzyżacy” (Potocka 2014, s. 53; Gajewska 2014, s. 36, 42, 55, 64, 216, 256; Konarska 2019, s. 156). Obie nazwy wiążą się ze stereotypowym postrzeganiem tego zaborcy nie tylko jako sąsiada, ale również wroga, najeźdźcy, który od czasów zamierzchłych nękał nasz kraj na różne sposoby[7]; jak pisano: „odwiecznego wroga od czasów Wandy i Rytygiera” (Gajewska 2014, s. 54). Ten sposób myślenia o Niemcach wykształcił się w XIX w. na skutek sytuacji, w jakiej znalazły się ziemie polskie, i upowszechnił się wraz z zaostrzeniem polityki wobec Polaków po zjednoczeniu Niemiec pod przywództwem Prus. Właśnie Prusacy stali się wyobrażeniem wszystkich najgorszych cech (przeświadczenie o swojej wyższości nad innymi narodami, brutalność, nieustanna potrzeba ekspansji etc.). Z kolei określenie „Krzyżacy” miało nawiązywać do panującego wówczas przekonania, że Polska już w średniowieczu była nękana przez tego sąsiada i że od tego czasu nic się nie zmieniło. Jednocześnie mogło to wiązać się z pewną tendencją do przypominania o czasach grunwaldzkiego zwycięstwa jako momencie chwały narodu polskiego. W obliczu ucisku ze strony zaborcy zapewne pomagało to wierzyć, że skoro udało się kiedyś powstrzymać agresora, to być może uda się i teraz (szerzej: Radziwiłłowicz 2001).

Temat polityki Austro-Węgier pojawia się w dziennikach najrzadziej. Wywoływał najmniej kontrowersji, a autorki były do tego zaborcy nastawione najbardziej pozytywnie. Może to wynikać z najmniejszej ilości negatywnych doświadczeń w dziejach wzajemnych stosunkach między państwami (szerzej: Łazuga 2016; Szlanta 2013; Pająk 2012). Austro-Węgry były postrzegane jako „najbardziej »znośna« niewola” (cyt. za: Łazuga 2016, s. 55), w zaborze austriackim panowała największa swoboda, a Polacy mieli szansę stać się częścią aparatu władzy. W tekstach nie pojawiają się żadne nacechowane emocjonalnie określenia Austriaków[8] tak, jak czyniono w odniesieniu do Rosji i Niemiec.

Część autorek dzienników sympatyzowała z c.k. monarchią, ponieważ pochodziły z Galicji lub tam mieszkały i w naturalny sposób czuły się związane z tamtejszą władzą. W zapiskach zauważalne są określenia typu „nasi” (Ostaszewska 2016, s.43; Jabłońska 2017, s. 75, 77–78) oraz deklaracje modlenia się o zwycięstwo (Ostaszewska 2016, s. 43). Z drugiej strony występują też głosy krytyczne – zarówno Gajewska, jak i Konarska nie darzyły Austriaków sympatią, choć wynikało to z różnych powodów. Pierwsza z nich uważała, że skoro Austro-Węgry są po tej samej stronie, co znienawidzone Niemcy, to znaczy, że są tak samo złe. Dodatkowo obawiała się, że mieszkańcy Galicji zbyt mocno wierzyli w „swojego” zaborcę i jego obietnice (Gajewska 2014, s. 52). Druga wymieniona autorka miała natomiast za złe Austriakom, że popierali wysyłanie do walki polskiej młodzieży (odpowiednio „nakarmionej ideałami oraz hasłami o wywalczeniu niepodległej Polski”) dla własnej korzyści. Określiła ich wprost „zbrodniarzami” (Konarska 2019, s. 123).

Trzecią dającą się wyodrębnić grupą były autorki, które uważały współpracę z Austro-Węgrami za „najmniejsze zło”. Jeśli Niemcy mogli pomóc pokonać najwyraźniej najbardziej znienawidzoną Rosję, to drugi, „mniejszy” koalicjant był jeszcze lepszy, ponieważ nie był aż tak uwikłany historycznie w różne epizody nękania narodu polskiego (pomijając aktywny udział Austrii w rozbiorach). Stanowisko Kozickiej najlepiej oddaje ten sposób postrzegania Austrii: „wprawdzie pod słowem »my« rozumiem tylko Polaków i nikogo więcej, ale nie mogę uważać za »nieprzyjaciela« tego, kto z Rosją walczy” (Kozicka 2015, s. 29).

Co ciekawe, Austro-Węgry właściwie nie pojawiają się jako drugi okupant w każdym z analizowanych tu przypadków w kontekście polityki wobec ziem polskich po 1915 r.. Wygląda to tak, jakby cała uwaga autorek (a co za tym idzie – również sympatie i antypatie) skierowana była na Niemcy.

Polskie dążenia niepodległościowe

Wielka Wojna – jak wiadomo – przyniosła Polsce niepodległość. Było to możliwe dzięki sprzyjającej sytuacji międzynarodowej, ponieważ państwa zaborcze zwróciły się przeciwko sobie, a na skutek działań wojennych ziemie polskie znalazły się w całości pod wpływem Austro-Węgier i Niemiec. Jednak niepowodzenia na froncie zachodnim zmusiły te kraje do porzucenia planów ekspansji na wschód. Poszczególne polskie stronnictwa polityczne miały odmienne programy zwiększenia autonomii. Choć cały czas wojny charakteryzował się dużą zmiennością, to wśród zainteresowanych wyodrębnić można dwie grupy: zwróconą ku współpracy z państwami centralnymi oraz drugą, skłonną oprzeć się na Rosji. 

Wątek działalności niepodległościowej Polaków pojawił się w badanych przeze mnie dziennikach, przy czym podejmowano go stosunkowo rzadko. Nie powinno to dziwić, ponieważ w przeciwieństwie do tematu zaborców oraz ich polityki wizja wyswobodzenia kraju była przez długi czas tylko wizją. Dużo więcej uwagi autorki poświęcały temu, co „tu i teraz”, i zastanawiały się, pod czyim panowaniem i jak długo przyjdzie im żyć. Istotne jest również to, że część kobiet zrezygnowała z prowadzenia dzienników po dwóch pierwszych latach konfliktu, przez co nie dane nam jest poznać ich opinii i postaw wobec późniejszych wydarzeń przy zmieniających się warunkach.

W pierwszych latach po wybuchu wojny autorki przeważnie nie poruszały problemu odrodzenia Polski lub wyrażały tylko nieśmiałe nadzieje. W zapiskach Potockiej (2014, s. 90) ten wątek nie został wspomniany ani słowem aż do czerwca 1917 r., a u Romanowiczówny, Jabłońskiej i Konarskiej przebijały się pełne obaw pytania, czy cokolwiek się zmieni w najbliższych latach. Z kolei Dąbrowska i Gajewska martwiły się, że wojna raczej oznacza krzywdę dla ludzi niż zyski polityczne. Większe zainteresowanie tematem budziło się w związku ze zmianami, jakie przyniósł rozwój konfliktu – znalezienie się całości ziem polskich w strefie wpływów Austro-Węgier i Niemiec. Autorki były nieufne wobec nowej władzy, jednak nowa sytuacja stała się dla nich impulsem do przemyśleń.

Z mojej perspektywy interesująca (choć całkowicie zrozumiała) jest reakcja na ogłoszenie aktu 5 listopada. Autorki prawie wszystkich dzienników[9] (w których zapiski nie skończyły się wcześniej) opisały to wydarzenie jako moment odrodzenia się państwa polskiego, o czym świadczą teksty z tego dnia oraz kilku kolejnych. Notatki są bardzo podobne i konsekwentnie nazywa się to zdarzenie „odzyskaniem niepodległości” (Konarska 2019, s. 302; Romanowiczówna 2005, s. 276; Nałkowska 1976, s. 442; Gajewska 2014, s. 216).

Oceny tego wydarzenia były jednak zróżnicowane – w pierwszym momencie u części autorek dominowała euforia, a u innych niedowierzanie, obawy o to, co tak naprawdę zmotywowało okupantów do takiej decyzji, oraz rozczarowanie, że manifest cesarzy nie dotyczył Galicji i Księstwa Poznańskiego, a więc rodzące się państwo byłoby „wybrakowane” (Konarska 2019, s. 302–303).

Do powstania i działalności Rady Stanu oraz Rady Regencyjnej autorki na ogół odnosiły się z przyjazną neutralnością i zaciekawieniem, choć z czasem (zwłaszcza w stosunku do Rady Regencyjnej) pojawiały się głosy, że jest to marionetka, która za dużo mówi, a za mało robi i jest uzależniona od niemieckiej polityki (Konarska 2019, s. 333).

W dziennikach niewiele jest zapisków o polskich partiach i stronnictwach politycznych. W tematyce niepodległościowej dominuje życzenie, aby Polska wróciła na mapę Europy. Mogło to wynikać z obowiązującego podziału ról[10], według którego kobieta miała być przede wszystkim matką oraz gospodynią. Klęska powstań narodowych doprowadziła do pojawienia się kolejnej ważnej roli – Matki-Polki, która miała wpajać swoim dzieciom wartości patriotyczne oraz być „tarczą” broniącą polskości przed rusyfikacją i germanizacją. Od przełomu XIX i XX wieku postępowała aktywizacja kobiet w przestrzeni publicznej, przy czym do wybuchu wojny zjawisko to występowało w ograniczonym zakresie. Rzeczywistość wojenna sprawiła, że zainteresowanie polityką (jeśli występowało) zeszło na dalszy plan. Nie powinien więc dziwić patriotyczny wątek przewijający się w zapiskach oraz niewielki stopień zainteresowania działalnością polityczną poszczególnych stronnictw czy konkretnych osób.

Zgodnie z założeniami Danuty Dąbrowskiej (2012, s. 18) domeną kobiet na przestrzeni dziejów było tzw. „długie trwanie”, natomiast mężczyzn – „błysk historii”. Oznacza to, że gdy mężczyźni skupiali się na „wielkiej” historii – polityce, wojnach etc., kobiety zajmowały się prozaicznymi i „nieciekawymi” działaniami, aby całe „tło” tych wydarzeń mogło istnieć. Przyjmując tę teorię, można wyjaśnić, dlaczego w dziennikach Polek temat „wielkiej polityki” pojawia się stosunkowo rzadko.

W dziennikach (choć nie we wszystkich) pojawiły się zapisy dotyczące zarówno Narodowej Demokracji, jak i Naczelnego Komitetu Narodowego. Do endecji autorki odnosiły się na ogół niechętnie (tak jak do wszelkich tendencji „rusofilskich”), wyrażając swoje obawy co do programowej współpracy tego stronnictwa z Rosją. Potocka była dodatkowo negatywnie nastawiona, ponieważ – z jej punktu widzenia – Niemcy byli obecni na ziemiach polskich „tu i teraz”, a więc to z nimi należało prowadzić politykę. Próby porozumienia z państwami Ententy uważała za mniej istotne, gdyż nie było jasne, jak działania wojenne potoczą się na zachodzie (Potocka 2014, s. 137). Podobnie myślała Kozicka (2015, s. 51–52), jednak u niej takie stanowisko prawdopodobnie było efektem zaangażowania w ruch legionowy. O Dmowskim w dziennikach nie ma praktycznie nic. Jedynie Konarska (2019, s. 133) zaobserwowała z zaniepokojeniem zmianę nastawienia prasy do jego osoby: „Również okropnie piszą o Dmowskim, tym wielkim Dmowskim, który swojego czasu zajmował kolejno wszystkie wybitne miejsca w społeczeństwie naszym, a teraz zarzucają mu najgorsze występki i przepowiadają stryczek”.

Działalność NKN pojawiła się w większej liczbie dzienników i w wielu przypadkach wzbudziła ogromne emocje. Z jednej strony dostrzegamy entuzjastycznie relacje Dąbrowskiej, Kozickiej i Romanowiczówny, które sympatyzowały z tą organizacją, a z drugiej – pełne niepokoju spostrzeżenia Konarskiej (2019, s. 120) na temat „biednych szaleńców”, którzy prawdopodobnie kierują się górnolotnymi ideałami zagłuszającymi zdrowy rozsądek. Co więcej, ostatnia wymieniona autorka obawiała się, czy w przypadku niepowodzenia kara za sprzyjanie temu ruchowi nie spadnie na zwykłych ludzi. Mimo to, po pewnym czasie złagodziła swoje sądy i w miarę uzyskiwania nowych informacji o działalności NKN oraz „wybitnych i poważnych ludziach” kierujących Komitetem nabrała do nich pozytywnego stosunku (Konarska 2019, s. 130).

Postać Józefa Piłsudskiego nie cieszyła się w badanych przeze mnie dziennikach dużym zainteresowaniem. Autorki kojarzyły go z tworzeniem legionów, później z kryzysem przysięgowym (i jeśli wątek ten pojawia się w zapiskach, to towarzyszy mu opowiedzenie się po stronie legionistów, którzy odmówili złożenia przysięgi na wierność) i w końcu z powrotem do Warszawy w listopadzie 1918 r. Więcej informacji o Piłsudskim pojawiło się u Dąbrowskiej i Romanowiczówny, które były przychylnie nastawione do jego działalności, choć można dostrzec różnice w postrzeganiu tej postaci. Romanowiczówna (2005, s. 268–269, 274) darzyła go dużym szacunkiem, ponieważ pisząc o nim, zawsze używała wielkiej litery. Napisała też, że mimo swojego wieku i własnej pozycji[11] była nim onieśmielona (tamże, s. 268). Dąbrowska (1988, s. 117) z kolei potrafiła wypowiedzieć się o Piłsudskim krytycznie – obawiała się konsekwencji tworzącego się wokół niego kultu. Uważała też, że nie powinno się opierać odradzającego się wojska tylko na jego autorytecie.

Wobec rządu lubelskiego prawie wszystkie autorki zgodnie zachowały milczenie. Jedynym wyjątkiem jest w tym przypadku Dąbrowska (1988, s. 121–122), co nie powinno dziwić, ponieważ znała osoby stojące na czele tego organu. Mimo całej swojej sympatii do programu ludowego, który był jej bliski ideowo, wątpiła, że władza utrzyma się na tyle długo, aby go zrealizować. Pamiętać też należy o krótkim funkcjonowaniu rządu i szybkim tempie przemian w listopadzie 1918 r. Część autorek mogła nawet nie zauważyć tej inicjatywy.

Można również dostrzec wspólny pogląd, że rozdrobnienie i podział polskiej sceny politycznej na zwolenników poszczególnych zaborców nie były korzystne dla sprawy polskiej. W połowie badanych przeze mnie dzienników pojawiły się na ten temat odpowiednie zapiski. Nastąpiło to nawet u Ludwiki Ostrowskiej, u której tematy polityczne właściwie się nie pojawiały. Jak zauważyła: „Zetknęliśmy się z najboleśniejszą bolączką tego paroksyzmu, wstrząsającego naszym biednym krajem. Gdy w Petersburgu nasi posłowie deklarują braterstwo z Rosją, przeciwko wspólnemu wrogowi, w Krakowie nasi posłowie solidaryzują z ruchem strzelców-sokołów”(Ostrowska 2014, s. 65).


[1] Pierwsze w ogóle próby na froncie wschodnim to styczeń 1915 r. również w okolicach Bolimowa. Atak był nieskuteczny, ponieważ niska temperatura uniemożliwiła parowanie gazu.

[2] Pierwsze wejście miało miejsce 12 sierpnia, jednak strzelcy zostali wyparci przez wojsko rosyjskie i 22 sierpnia zdobyli Kielce po raz drugi.

[3] Z modyfikacją 13. punktu Wilsona w zakresie przebiegu granic Polski (por. Pajewski 1985, s. 274).

[4] Zob. https://wei.org.pl/2018/blogi/gospodarka/michal/stanislaw-ostaszewski-nafciarz-i-przemyslowiec-galicyjski/ (dostęp: 14.06.2023).

[5] Mąż Marii Dąbrowskiej, Marian, był działaczem PPS i w trakcie wojny wstąpił do Legionów. Z kolei siostra Heleny Kozickiej, Zofia Moraczewska, była działaczką socjalistyczną, związaną dzięki mężowi z ruchem legionowym.

[6] Inaczej sprawa przedstawia się, jeśli chodzi o kontakt z wojskami niemieckimi, i ten temat omawiam w dalszej części tekstu.

[7] Więcej o stereotypach i postrzeganiu Niemców w interesującym nas okresie: Walas [red.] 1995; Wrzesiński 2007.

[8] W kontekście politycznym to właśnie Austriacy są postrzegani jako reprezentacja monarchii. Węgrzy oraz inne narodowości wchodzące w skład Austro-Węgier pojawiają się w dziennikach dopiero wtedy, gdy chodzi o kontakt autorek z wojskiem.

[9] Brakuje relacji Janiny Zofii Potockiej, która w tym okresie nie poświęciła uwagi sprawom politycznym. Z kolei w dzienniku Marii Dąbrowskiej jest luka – brakuje zapisków z 1916 r.. Została ona później uzupełniona w krótkim wspomnieniu spisanym w latach 1942–1943, ale tekst ten nie ma cech dziennika.

[10] Więcej na ten temat: Jakubiak [red.] 2000; Wapiński 1996; Nietyksza 1994.

[11] Zofia Romanowiczówna była uczestniczką powstania styczniowego, była zaangażowana w działalność społeczną i oświatową. Założyła Bractwo Chrześcijańskich i Polskich Niewiast, po wybuchu wojny zaangażowała się w działalność Ligi Kobiet


Bibliografia

Źródła

Dąbrowska M. (1988), Dzienniki, t. 1: 1914–1932, oprac. T. Drewnowski, Warszawa.

Gajewska J. (2014), Ta wojna zmieni wszystko… Dziennik Janiny Gajewskiej, oprac. A. Wajs, Warszawa.

Grabski W. (oprac.). (1915), Rocznik statystyczny Królestwa Polskiego. Rok 1914, Warszawa.

Jabłońska H. (2017), Dziennik z oblężonego Przemyśla (1914–1915), oprac. S. Stępień, Przemyśl.

Jałowiecka-Belinowa A. (2014), Notatki z I wojny światowej,w: I wojna światowa z perspektywy dworu. Źródła do dziejów wsi polskiej w XIX w., oprac. K. Studnicka-Mariańczyk, A. Zakrzewski, Radomsko.

Konarska J. (2019), Dwór na wulkanie. Dziennik ziemianki z przełomu epok 1895–1920, oprac. A. Chojnowski, A. Richter, Warszawa.

Kozicka H. (2015), Rosjanie w Tarnopolu. Dziennik 1914–1916, oprac. I. Florczak, J. Gołota, Ostrołęka.

Nałkowska Z. (1976), Dzienniki, t. 2: 1909–1917, oprac. H. Kirchner, Warszawa.

Ostaszewska A. (2016), Dziennik Klimkówka 2 VIII 1914 – 24 IV 1915. Dwór Ostaszewskich. Galicyjski epizod z wielkiej wojny, oprac. K. Sołtysik, Klimkówka.

Ostrowska L. (2014), Trochę się zazdrości tym, co nie dożyli do tych czasów… Dziennik Ludwiki Ostrowskiej z Maluszyna, oprac. J. Kita, P. Zawilski, Warszawa.

Pilat T. (red.). (1908), Podręcznik Statystyki Galicyi, t.8, cz. 1, Lwów.

Potocka J.Z. (2014), Dziennik 1914–1919, red. M. Piłeczka, Łomianki.

Romanowiczówna Z. (2005), Dziennik lwowski 1842–1930, t. 2: 1888–1930, oprac. Z. Suchodolski, Warszawa.

Opracowania

Achmatowicz A. (2003), Polityka Rosji w kwestii polskiej w pierwszym roku Wielkiej Wojny 1914–1915, Warszawa.

Aronson E., Wilson T.D., Akert R.M. (1997) Psychologia społeczna, przeł. A. Bezwińska [et al.], Poznań.

Bewicz P. (2015) Historyk wobec egodokumentu – intymność i granica, w: Egodokumenty. Tradycje historiograficzne i perspektywy badawcze, red. W. Chorążyczewski, A. Pacevičius, S. Roszak, Toruń.

Chorążyczewski W., Rosa A. (2015), Egodokumenty – egodokumentalność – analiza egodokumentalna – spuścizna egodokumentalna, w: Egodokumenty. Tradycje historiograficzne i perspektywy badawcze, red. W. Chorążyczewski, A. Pacevičius, S. Roszak, Toruń.

Chwalba A. (2018), Wielka Wojna Polaków 1914–1918, Warszawa.

Czermińska M. (2020), Autobiograficzny trójkąt: świadectwo, wyznanie i wyzwanie, Kraków.

Dąbrowska D. (2012), Udomowiony świat. O kobiecym doświadczaniu historii, Szczecin.

Dobrzycki W. (1996), Historia stosunków międzynarodowych w czasach nowożytnych 1815–1945, Warszawa.

Drab M. (2017), Dziennik intymny jako forma pisarska i ślad egzystencji. Brzozowski – Koniński – Wat [rozprawa doktorska], Kraków.

Jakubiak K. (red.). (2000), Partnerka, matka, opiekunka. Status kobiety w dziejach nowożytnych od XVI do XX wieku, Bydgoszcz.

Kirchner H. (2013), Dziennik intymny jako źródło historyczne, „Polska 1944/45–1989. Studia i Materiały”, t. 11.

Kożuchowski A. (2005), Zmyślenia i prawda, czyli dzieło literackie jako źródło historyczne, „Pamiętnik Literacki”, t. 96, z. 1.

Kubis B. (2014), Refleksje nad literaturą dokumentu osobistego jako źródłem historycznym. Jej znaczenie w badaniach i edukacji historycznej, w: Człowiek, społeczeństwo, źródło: studia dedykowane profesor Jadwidze Hoff, red. Sz. Kozak, D. Opaliński, J. Polaczek, Sz. Wieczorek, W. Zawitkowska, Rzeszów, Rzeszów.

Lis T.J. (2015), Źródła narracyjne do dziejów Polonii w Bośni i Hercegowinie w okresie austro-węgierskim, „Balcanica Posnaniensia. Acta et Studia”, t. 22, nr 2.

Łazuga W. (2016), Austro-Polska w „jakiejkolwiek kształcie”. Z dziejów tak zwanego rozwiązania austro-polskiego, w: Sprawa polska podczas Wielkiej Wojny 1914–1919, red. W. Rojek, A. Kastory, Kraków.

Malanowski J. (1971), Ważny dokument historyczny, w: Pół wieku pamiętnikarstwa, wyb. i oprac. S. Adamczyk, S. Dyksiński, F. Jakubczak, Warszawa.

Matus B. (1971), Bez pamiętników nie ma historii, w: Pół wieku pamiętnikarstwa, wyb. i oprac. S. Adamczyk, S. Dyksiński, F. Jakubczak, Warszawa.

Mika S. (1984), Psychologia społeczna, Warszawa.

Nietyksza M. (1994), Tradycyjne i nowe formy aktywności publicznej kobiet w warunkach zaborów, w: Kobieta i świat polityki. Polska na tle porównawczym w XIX i w początkach XX wieku: zbiór studiów. [T. 3], red. A. Żarnowska, A. Szwarc, Warszawa.

Niewęgłowska A., Zaleska I. (oprac.). (2022), Ta wojna zmieni wszystko… Obraz I wojny światowej w literaturze wspomnieniowej kobiet. Wybór tekstów źródłowych, Toruń.

Pająk J.Z. (2012), Od autonomii do niepodległości. Kształtowanie się postaw politycznych i narodowych społeczeństwa Galicji w warunkach Wielkiej Wojny 1914–1918, Kielce.

Pajewski J. (1985), Odbudowa państwa polskiego 1914–1918, Warszawa.

Pajewski J. (2004), Pierwsza wojna światowa 1914–1918, Warszawa.

Pekaniec A. (2017), I wojna światowa w kobiecej literaturze dokumentu osobistego. O czym, jak, dlaczego (nie) pisano?, „Ruch Literacki”, t. 58, z. 1.

Podolska J. (1990), Refleksje nad kształtem dziennika literackiego, „Prace Polonistyczne”, t. 46.

Radziwiłłowicz D. (2001), Tradycja grunwaldzka w świadomości społeczeństwa polskiego przełomu XIX i XX wieku, w: Między irredentą a kolaboracją. Polscy w czas zaborów wobec obcych władz i systemów politycznych, red. S. Kalembka, N. Kasparek, Olsztyn.

Roszak S. (2013), Egodokumenty – kilka uwag o polskich i europejskich doświadczeniach historiograficznych oraz metodologicznych, „Biuletyn Polskiej Misji Historycznej. Bulletin der Polnischen Historischen Mission”, nr 8.

Sierakowska K. (2014), Kobiecy dokument osobisty z czasów I wojny światowej jako źródło historyczne, w: Człowiek, społeczeństwo, źródło: studia dedykowane profesor Jadwidze Hoff, red. Sz. Kozak, D. Opaliński, J. Polaczek, Sz. Wieczorek, W. Zawitkowska, Rzeszów.

Sierakowska K. (2018), Kobiety o wojnie i kobietach – ziemie polskie 1914–1918, w: Studia i materiały do dziejów społecznych Polski 1914–1918, red. K. Sierakowska, S. „Metamorfozy Społeczne” 20, Warszawa.

Sikora K. (2007), Pierwsze kobiety na Uniwersytecie Jagiellońskim, „Annales Academiae Paedagogicae Cracoviensis. Studia Politologica”, nr 3.

Sozańska D. (2022), Aktywność zawodowa kobiet na przełomie XIX i XX wieku w Galicji, „Homo et Societas. Wokół Pracy Socjalnej”, nr 7.

Strelau J. (2005), Psychologia. Podręcznik akademicki,t. 3: Jednostka w społeczeństwie i elementy psychologii stosowanej, Gdańsk.

Szczepański J. (1971), Pamiętniki a wiedza o polskim społeczeństwie, w: Pół wieku pamiętnikarstwa, wyb. i oprac. S. Adamczyk, S. Dyksiński, F. Jakubczak, Warszawa.

Szlanta P. (2013), Wiara w znajome dziś, wiara w niepewne jutro. Polacy wobec wybuchu Wielkiej Wojny,w: Wielka wojna poza linią frontu, red. D. Grinberg, J. Snopko, G. Zackiewicz, Białystok.

WalasT. (red.). (1995), Narody i stereotypy, Kraków.

Wapiński R. (1996), Kobiety i życie publiczne w Polsce niepodległej. Przemiany pokoleniowe, w: Kobieta i świat polityki w niepodległej Polsce 1918–1939. Zbiór studiów, red. A. Żarnowska, A. Szwarc, Warszawa.

Wojciszke B. (2011), Psychologia społeczna, Warszawa.

Wrzesiński W. (2007), Sąsiad czy wróg? Ze studiów nad kształtowaniem obrazu Niemca w Polsce w latach 1795–1939, Wrocław.

Zimand R. (1990), Diarysta Stefan Ż., Wrocław.

Żarnowska A. (2014), Czy przełom XIX i XX wieku otwierał kobietom przejścia ze sfery prywatnej do sfery publicznej? Rola barier obyczajowych, „Rocznik Antropologii Historii”, nr 2.

Netografia

https://sjp.pl/dziennik (dostęp: 25.11.2022).

https://wei.org.pl/2018/blogi/gospodarka/michal/stanislaw-ostaszewski-nafciarz-i-przemyslowiec-galicyjski/ (dostęp: 14.06.202).


Redakcja językowa i korekta

Dr Beata Jarosz




Nowoczesne technologie w humanistyce (Część I)

| Część  I | CLARIN-PL i jego narzędzia w praktyce badawczej

Portal ohistorie.eu zaprasza do obejrzenia i wysłuchania rozmowy:

Nowoczesne technologie w humanistyce

| Część  I |

CLARIN-PL i jego narzędzia w praktyce badawczej

Dyskusja jest poświęcona wyzwaniom, korzyściom oraz zagrożeniom, jakie są związane z wykorzystaniem nowoczesnych technologii w badaniach humanistycznych. Rozmowa koncentruje się na omówieniu potencjału elektronicznej infrastruktury badawczej opracowywanej dla naukowców w konsorcjum CLARIN-PL. Przybliżone zostały zaawansowane narzędzia oparte na technologii przetwarzania języka naturalnego, które mogą wspomagać nie tylko humanistów (językoznawców, literaturoznawców, historyków itd.), ale też przedstawicieli innych dyscyplin naukowych (np. ekonomistów, prawników, medyków) w realizacji rozmaitych projektów. Charakterystyce towarzyszą liczne odwołania do konkretnych przykładów wykorzystania nowoczesnej infrastruktury w praktyce badawczej.

W rozmowie biorą udział eksperci:

Dr Jan Wieczorek (CLARIN)

CLARIN-PL, Katedra Sztucznej Inteligencji Politechniki Wrocławskiej

Dr Beata Jarosz (UMCS)

Instytut Językoznawstwa i Literaturoznawstwa UMCS w Lublinie

Pod materiałem wideo publikujemy słownik pojęć z obszaru humanistyki cyfrowej opracowany przez dr Beatę Jarosz.

Anotacja – systematyczne oznaczanie słów, fragmentów tekstu lub całych dokumentów etykietami w celu skategoryzowania poszczególnych segmentów lub wprowadzenia dodatkowych informacji. Taki opis (wykonywany np. w aplikacji Inforex) ułatwia przeszukiwanie i analizę materiałów zgromadzonych w korpusie.

Analiza wydźwięku (inaczej: analiza sentymentu) – proces automatycznego określenia wydźwięku tekstu poprzez identyfikację elementów nacechowanych pozytywnie/negatywnie lub neutralnych. Metoda ta wykorzystywana jest nie tylko w badaniach naukowych, ale też w marketingu, ponieważ jest przydatna zarówno w identyfikacji emocjonalnego stanu autorów tekstu, jak i w monitorowaniu opinii klientów.

Analiza morfosyntaktyczna – proces analizowania struktury gramatycznej zdania poprzez opis poszczególnych wyrazów, tzn. identyfikowanie kategorii gramatycznych (takich, jak rodzaj, liczba, przypadek), oraz łączących je relacji syntaktycznych.

Stylometria – metoda analizy tekstu, która pozwala ustalać autorstwo lub chronologię tekstu na podstawie charakterystyki stylu pisania. Badania stylometryczne mogą być też wykorzystywane m.in. do wykrywania plagiatu czy identyfikowania różnic stylistycznych w tekstach różnych autorów. Narzędzia do automatycznej stylometrii (np. WebSty) pozwalają uzyskać informacje o statystykach wyrazów, ich bogactwie czy przynależności tematycznej, dzięki czemu możliwe jest określenie charakterystycznych cech opisujących i różnicujących.

(Data) preprocessing – przygotowanie danych wejściowych do formy najbardziej odpowiedniej dla algorytmów uczenia maszynowego. Obejmuje ono różne działania wykonywane przed analizą danych, w tym ich filtrację i przekształcenie, usunięcie z zestawu danych uszkodzonych, niekompletnych i nieprawidłowych.

Tagowanie morfosyntaktyczne – proces przypisywania do poszczególnych słów w tekście (lub szerzej – korpusie) znaczników (tagów) określających ich cechy gramatyczne, tzn. reprezentowaną część mowy, rodzaj, liczbę, przypadek itp. Działanie to stosuje się w przetwarzaniu języka naturalnego m.in. do analizy i zrozumienia struktury zdania, wykrywania relacji semantycznych oraz automatycznego tłumaczenia maszynowego.

Wordnet – baza danych leksykalno-semantycznych (funkcjonująca jako słownik relacyjny) obejmująca rzeczowniki, czasowniki, przymiotniki i przysłówki. Poszczególne jednostki leksykalne pogrupowane są w zbiory synonimów, tzw. synsetów, i powiązane siecią relacji semantycznych (typu hiponimia, meronimia), z których można wyczytać znaczenie wyrazów. Dane zawarte w wordnetach stanowią jeden z podstawowych zasobów wykorzystywanych do projektowania narzędzi do przetwarzania języka naturalnego.

ChronoPress – ogólnodostępny korpus dziedzinowy zawierający obecnie ok. 100 tys. fragmentów polskich komunikatów prasowych z lat 1945–1964. Dzięki opisaniu poszczególnych segmentów tekstowych za pomocą znaczników (tagów) możliwe jest generowanie statystyk, zestawień, charakterystyk podzbiorów i chronologicznej osi frekwencyjnej. Docelowo korpus ma obejmować teksty prasowe z lat 1918–2018.

OCR-owanie (ang. optical character recognition ‘optyczne rozpoznawanie znaków’) – proces przekształcania przy pomocy specjalnego oprogramowania zeskanowanego tekstu lub obrazu na dane tekstowe (wyrażone w postaci liter i znaków), które można następnie edytować, grupować i przetwarzać komputerowo.

Słowosieć (PlWordNet) – polski wordnet, tzn. relacyjny słownik semantyczny opracowywany w ośrodku CLARIN-PL. Jednostki leksykalne (czasowniki, rzeczowniki, przymiotniki i przysłówki) są grupowane w synsety i opisywane za pomocą sieci relacji semantycznych ustanawianych pomiędzy poszczególnymi hasłami. Obecnie Słowosieć zawiera 191 tys. słów, 285 tys. znaczeń oraz ponad 600 tys. relacji i jest największym wordnetem na świecie, który nieustannie się rozrasta.





Wycinanki (146)

WOJCIECH WRZOSEK

Wycinanki (146)

O nieoczywistości prawdy

Wyborny przewodnik po pograniczach retoryki Chaïm Perelman oswaja nas z teoretycznymi kontekstami argumentowania:

Argumentacja nigdy nie może dostarczyć oczywistości i nie ma mowy o argumentowaniu przeciw temu, co oczywiste. Kto bierze pod uwagę oczywistość, jest pewny, że narzuci się ona z taką samą siłą wszystkim jego rozmówcom. Argumentacja ma tylko tam rację bytu, gdzie oczywistość jest podważana. Zauważył już to Arystoteles, który rozumiał konieczność sięgania do rozumowań dialektycznych w sytuacji, gdy podawane są w wątpliwość, normalnie narzucające się same przez się, pierwsze zasady jakiejś nauki. Dzieje się tak podczas dyskusji na temat definicji[1].

Wszyscy, którzy sądzą, że można wydobyć prawdę niezależnie od argumentacji, mają tylko pogardę dla retoryki, która odnosi się do opinii: w ostateczności mogłaby ona służyć propagowaniu prawd utwierdzonych w mówcy intuicją, czyli oczywistością, ale nie mogłaby służyć do ich ustanawiania. Jeśli jednak nie zgodzimy się na to, by tezy filozoficzne mogły być opierane na oczywistych intuicjach, chcąc spowodować zwycięstwo tych prawd, trzeba będzie sięgnąć do technik argumentacyjnych. Nowa retoryka staje się wówczas niezbędnym instrumentem filozofii[2].

I tu dotarliśmy do Perelmana przywołującego Paula Ricoeura:

Kto podobnie jak Paul Ricoeur przyjmuje w filozofii istnienie prawd metaforycznych, które nie mogą cieszyć się walorem nieodpartej oczywistości, gdyż proponują przebudowę rzeczywistości, ten nie może tak po prostu przeczyć ważności technik retorycznych, zmierzających do ustalenia wyższości jednej metafory nad drugą[3]: mógłby lekceważyć te techniki tylko przy założeniu, że istnieje jakaś intuicja, która narzuca jedyną wizję rzeczywistości, a w konsekwencji wyklucza wszystkie inne[4].

Ja jednak coś więcej przyjmuję. Nie tylko w filozofii, lecz także w humanistyce, a może nie tylko w naukach o człowieku — prawdy tam głoszone mają charakter metaforyczny. Jeśli tak byłoby, to obok procedur uzasadniania, a może w ramach procedur uzasadniania przeświadczeń, przekonań, twierdzeń występowałyby i te perswazje, które dawniej zaliczane były do stricte retorycznych. Dzisiaj w praktyce skutecznego perswadowania, przekonywania, upowszechniania twierdzeń naukowych stosujemy bogaty arsenał środków retorycznych. W tym kontekście hasło „prawda zwycięża nie bez oręża”, podkreśla wagę instrumentów retorycznych. Nabiera aktualnego znaczenia. Nie jest bowiem tak, aby w procesie perswadowania tzw. naga prawda zapewniała efektywne przekonywanie. Nie jest tak, aby odbiorca ulegał oczywistości czy perswazyjności prawdy ze względu na te jakoby „obiektywnie” przysługujące jej cechy. Czyż poczucie oczywistości nie może być wyłącznie stanem perswadującego i jego wyznawców?

Prawda nie roznosi się jak wirus. Ani nie ogarnia nas swą oczywistością jak pomroczność jasna. Aby ją przyjąć, musimy być wrażliwi na metaforykę, w której jest ustanowiona i nam oferowana.


[1] Ch. Perelman, Imperium retoryki. Retoryka i argumentacja, tłum. M. Chomicz, red. R. Kleszcz, Warszawa 2002, s. 19.

[2] Ibidem. Nadto: idem, Philosophie, rhétorique, lieux communs, „Bulletin de la’Académie Royale de Belgique. Classe des Lettres et des Sciences morales et politique”, Bruxelles 1972, s. 144–156.

[3] Idem, Analogie et métaphore en science, poésie et philosophie, [w:] idem, Le champ de l’argumentation, Bruxelles 1979, s. 271–286. Perelman przytacza moją niegdyś ulubioną lekturę: P. Ricoeur, La métaphore vive, Paris 1975, s. 310–321.

[4] Ch. Perelman, Imperium retoryki…, s. 19–20.




Wycinanki (145)

WOJCIECH WRZOSEK

Wycinanki (145)

Przesłanki neoretoryki

Zanim się uzewnętrznię i wyjawię coś w rodzaju osobistego credo, przy pomocy wypowiedzi Chaïma Perelmana — kolejnej międzynarodowej sławy, wychodźcy z mojej ojczyzny[1], przytoczę kilka jego inspirujących myśli[2]:

Ci, którym bliskie są ideały nowej retoryki, nie godzą się na jedynie potoczne jej rozumienie i stosowanie terminu retoryka wyłącznie jako swego rodzaju epitetu. Oznacza on zwykle zwodzenie, omamianie, przesłanianie rzeczywistości zasłoną słów, skrywanie intencji pod potokiem frazesów…

W przeciwieństwie do starożytnej, nowa retoryka zajmuje się mowami skierowanymi do wszelkiego rodzaju audytoriów — zarówno do tłumu zgromadzonego na placu publicznym, jak i do zespołu specjalistów, adresowanymi i do jednostki, i do całej ludzkości. Badać będzie ona nawet te argumenty, które kierujemy do samych siebie podczas wewnętrznej deliberacji[3]. Przyjmując za swój przedmiot badanie mowy o charakterze nie dowodzącym, analizowanie rozumowań, które nie ograniczają się do formalnie poprawnych inferencji, czy też do bardziej lub mniej mechanicznych rachunków, teoria argumentacji, ujęta jako nowa retoryka (lub nowa dialektyka), pokrywa całe pole mowy zmierzającej do przekonywania lub perswazji, niezależnie od audytorium, do którego jest zwrócona, i bez względu na materię, której dotyczy[4].

Belgijski filozof zdaje się wyraźnie oddzielać rozumowanie o charakterze „racjonalnym” — logicznie usankcjonowane dowodzenia i procedury inferencyjne — od argumentowania, którego efekt zależy od skuteczności komunikacji między nadawcą a adresatem. Owa skuteczność zależy od wielu okoliczności pozaformalnych.

*

Opinie Chaïma Perelmana to poglądy filozofa, klasyka teorii argumentacji i wielbiciela nowej retoryki zwanej przez niego neoretoryką.

Żeby być pewnym, że tezy głoszone przez filozofów nie stanowią niepewnych i pokrętnych opinii, lecz niepodważalne prawdy, trzeba aby opierały się one na solidnej i nienaruszalnej podstawie, na intuicji oczywistej, która gwarantowałaby prawdziwość tego, co postrzegamy jako oczywiste. Rozumiana w ten sposób oczywistość nie jest jakimś subiektywnym stanem mogącym ulec zmianie zależnie od chwili i od jednostki: jej rola polega w istocie na zbudowaniu pomostu między tym, co jest postrzegane jako oczywistość przez podmiot poznający, a prawdziwością zdania oczywistego, która musi się narzucić w efekcie każdej istocie rozumnej[5].


[1] Chaïm Perelman, właściwie Henio (lub Henri) Perelman, czasami błędnie nazywany Charlesem Perelmanem (ur. 20 maja 1912 r. w Warszawie, zm. 22 stycznia 1984 r. w Brukseli) — belgijski filozof pochodzenia polsko-żydowskiego. Był jednym z najważniejszych teoretyków argumentacji. Jego głównym dziełem, napisanym wraz z Lucie Olbrechts-Tyteca, jest Traité de l’argumentation — la nouvelle rhétorique (1958), tłum. na ang.: The New Rhetoric: A Treatise on Argumentation autorstwa Johna Wilkinsona i Purcella Weavera (1969); https://en.wikipedia.org/wiki/Chaïm_Perelman.

[2] Zachęcam studentów, doktorantów, nauczycieli do cierpliwego przestudiowania choćby Imperium retoryki. Ta książeczka daje więcej do myślenia niż opasłe słowniki czy encyklopedie retoryki. A studentów prawa i prawników do zapoznania się z — dla nich przeznaczonymi — pracami belgijskiego teoretyka argumentacji.

[3] „Wewnętrzna deliberacja” Perelmana to nic innego jak „mowa wewnętrzna” u innych badaczy, u mnie zaś — po prostu myślenie, które ma charakter autokomunikacji (komunikacji Ego z Alter Ego). Myślenie, zawsze i zwykle fragmentarycznie, chaotycznie i żywiołowo, przebiega jednak co najmniej na poziomie o czym (przedmiotowym, np. o X) i na poziomie meta, czyli: jak myślę, gdy myślę o X. „Wewnętrzna deliberacja”, w moim rozumieniu Perelmana, to zwłaszcza namysł meta.

[4] Ch. Perelman, Imperium retoryki. Retoryka i argumentacja, tłum. M. Chomicz, red. R. Kleszcz, Warszawa 2002, s. 17.

[5] Ibidem, s. 18; tu Perelman cytuje swoją pracę Évidence et preuve, [w:] idem: Justice et raison, Bruxelles 1972, s. 140–154, także tegoż: O oczywistości w metafizyce, [w:] Szkice filozoficzne Romanowi Ingardenowi w darze, red. Z. Żarnecka, Warszawa–Kraków 1964, s. 159–171.




O strategii felietonowej Wycinanek. W odpowiedzi prof. Mamzerowi*


Odpowiedź W. Wrzoska na recenzję H. Mamzera opublikowaną 7.12.2023r. na łamach portalu ohistorie.eu została udostępniona w czasopiśmie „Sensus Historiae” Vol. LII (2023/3).


WOJCIECH WRZOSEK

O strategii felietonowej Wycinanek.

W odpowiedzi prof. Mamzerowi

Link do recenzji prof. Henryka Mamzera

Archeolog i filozof kultury Henryk Mamzer zaszczycił mnie obszerną opinią o zbiorze felietonów pt. Wycinanki[1]. Skromny gatunek, jakim w zamyśle są felietony, potraktował całkiem serio, przykładając do nich kryteria z akademickiej humanistyki wzięte. Podejście to – które podzielił mój wydawca, Wydział Historii mojej alma mater – nobilituje. Jednocześnie wiele z tego, co w felietonach ma wymiar retoryczny i jest jedynie wstępnie przemyślane, spotkało się z krytyką[2].

Zazdroszczę Henrykowi Mamzerowi talentu do uprawiania życzliwej interpretacji. Wydobywa walory, jakie jego zdaniem kryją się w mojej refleksji, i wskazuje momenty dyskusyjne. Skupia się na pozytywach, a we fragmentach niezgody ze mną lansuje konstruktywne propozycje i porusza ważne problemy teoretyczne nauk historycznych[3].

Przyznaję, że odpowiedziałem sobie na pytanie, dlaczego tak przychylnie przyjmuję argumenty prof. Mamzera. Podam tylko trzy powody, jakie przyszły mi do głowy. Henryk Mamzer jest autorem wielce inspirującej filozoficznej i kulturoznawczej monografii współczesnej metarefleksji o archeologii pt. Archeologia i dyskurs[4]. Po drugie, opublikował on onegdaj tekst pt. Archeologia jako metafora, a czytelnik choćby tylko moich Wycinanek już samo to uzna za sprzyjające dialogowi między nami, i po trzecie, mamy z prof. Mamzerem za sobą zadawnione uczestnictwo w seminariach i konferencjach szeroko rozumianego kolektywu myślowego społeczno-regulacyjnej koncepcji kultury Jerzego Kmity i seminarium Eidolonu[5]. Obaj – tak przynajmniej sądzę – dobrze znamy styl myślowy tej humanistycznej wspólnoty interpretacyjnej niezależnie od tego, że różne są nasze indywidualne projekty myślenia i badania.

Tym powodom zawdzięcza Mamzer łatwość, z jaką odkrywa poziomy mojego komunikowania. Interesują go przy tym zwłaszcza moje wywody filozoficzne i kulturoznawcze.

Henryk Mamzer określa moje przedsięwzięcie jako komentarze do uprzednio wybranych przeze mnie fragmentów dzieł humanistyki i literatury. Stają się one – jak twierdzi recenzent – pretekstem do zaprezentowania mojej wizji myślenia historycznego.

Zapytajmy najpierw, dlaczego wielu czytelników – podobnie jak archeolog i filozof kultury Henryk Mamzer – traktuje moje felietony całkiem serio. Czym w gruncie rzeczy różnią się od normalnego tekstu akademickiego? W obu rodzajach narracji autor wspiera się w argumentowaniu tezami innych autorów. Cytuje, analizuje i komentuje – bywa, obszernie – wywody innych badaczy. I tu między moimi felietonami a tym aspektem narracji całkiem naukowej nie ma różnicy. W felietonie wybieram godne uwagi fragmenty czyjegoś dzieła i komentuję je jakby ad hoc. Za ich pomocą podejmuję podstawowe problemy poznawcze nauk historycznych i przedstawiam moje wobec nich stanowisko. Czynię to – rację ma Mamzer – stronniczo i interesownie. Narrację felietonową wzbogacam relacjami pozanaukowymi, okolicznościami z życia cytowanych autorów i swoimi związanymi z nimi doświadczeniami. W tych ostatnich aspektach felietony różnią się od narracji akademickiej. Czy jednak nadal aktualne pozostaje pytanie, czy felietony nie są przypadkiem zorganizowane wedle ponadfelietonowej myśli przewodniej, tak jak rozdziały i podrozdziały w humanistycznej narracji akademickiej? Czy da się w zbiorze wykryć poważne idee przewodnie, tak jak to zwykle bywa w narracji naukowej? Czy felietony organizuje zasadnicza linia interpretacyjna? Na to pytanie odpowiedź znajdujemy w sformułowaniu mojego recenzenta. Zgadzam się z Henrykiem Mamzerem, kiedy stwierdza:

Myślenie o przedmiocie stanowiącym podstawowy obszar zainteresowań Wrzoska, czyli myślenie historyczne, jest głównym spoiwem prezentowanych wypowiedzi. Pełni ono w Wycinankach funkcję wspólnego języka, swego rodzaju coine, który umożliwia recepcję myśli przedstawicieli różnych dyscyplin wymienionych w Wycinankach i ewentualną dyskusję czy porozumiewanie się z nimi.

Mamzer trafnie identyfikuje mój namysł jako myślenie o myśleniu historycznym, refleksję nad cechami myślenia historycznego. Ta perspektywa daje mi szansę spoglądania z poziomu metarefleksji na rzeczywistość kulturową jako rzeczywistość humanistyczną.

Tak oto podsumowuje moje podejście w ostatnim akapicie:

Metahistoryczne rozważania Wrzoska nad myśleniem historycznym przedstawicieli różnych dyscyplin humanistyki to rozważania zmierzające do wykreowania nowej abstrakcyjnej postaci, którą jest on sam – reprezentanta humanistyki zintegrowanej, tworzącej w Wycinankach nową, metajęzykową jakość, w porównaniu z językiem przedmiotowym każdej z nich z osobna. To postać zupełnie inna aniżeli Wojciech Wrzosek jako homo historicus. Autor Wycinanek to homo metahistoricus – używając określenia Marii Solarskiej[6] – o imponującej wyobraźni teoretycznej, wydobywającej i spajającej idee zawarte w różnorodnych tekstach spoza obszaru historii sensu strictiori o charakterze przedmiotowym. Autokreacja autora Wycinanek, to główne – moim zdaniem – przesłanie dzieła, wokół której toczy się przedstawiona w nim narracja.

Na marginesie rodzi się pytanie, czy kiedykolwiek praktykowałem na poziomie przedmiotowym jako historyk (Wrzosek jako homo historicus, napomyka recenzent). Możliwe, iż Mamzerowi chodzi o to, że mój dyskurs felietonowy czy metodologiczny jest innego rodzaju niż narracja klasycznego historyka, po prostu historyka proper. Przedmiotowością metodologa czy teoretyka historii są procedury poznawcze i badawcze historyka, operacja historyczna[7] i konceptualizowane epistemologicznie lub metodologicznie akty historiograficzne. W tej ostatniej roli, a więc gdy odnajdywałem się w roli historyka historiografii (doktorat o Braudelu, habilitacja o nieklasycznej historiografii i inne liczne teksty), i tak moim instrumentarium były narzędzia metodologiczne i perspektywa epistemologiczna.

Rozumiem jednak jednocześnie, że w tradycyjnym sensie historyk historii to historyk nauki historycznej, historyk historiografii, a także po prostu znawca literatury historycznej. Historia historii może być/jest przecież fragmentem normalnej historii, jak historia socjologii, historia religii, historia literatury, edukacji, rolnictwa czy klasyk tematu, historia polityczna. Ja nie praktykowałem tej szacownej tradycji, zwłaszcza w jej klasycznym wydaniu. Już moje magisterium to był dyskurs metodologiczny[8].

Przyznaję, że Mamzer trafnie określa horyzont refleksji Wycinanek. Jest to bodaj jeszcze piętro wyżej niż perspektywy (piętra) właściwe dla metodologii historii czy teorii historiografii. Przedmiotowością dla mnie są obecność myślenia historycznego w kulturze i oblicza tej obecności. Kategoria „myślenie historyczne” pozwala mi przyjąć horyzont ogólnohumanistyczny. Umożliwia penetrowanie prefiguracji metafizycznych. Myślenie jako takie patronuje myśleniu historycznemu, choć artykułuje się dopiero wtedy, gdy skupia się na określonym przedmiocie. W moim przypadku jest nim historyczność. Zanim określę ją jako myślenie historyczne, jest po prostu metafizyką.

Zdaniem prof. Mamzera, a opinia ta czyni mi honor – realizuję postulaty humanistyki zintegrowanej.

Skoro tak, to przytoczmy lakoniczną – odsyłając do literatury przedmiotu – opinię filozofa kultury lansującą tę ideę: „Funkcję integrującą [badania humanistyczne w duchu humanistyki zintegrowanej – W.W.] pełni wspólny dla wszystkich nauk humanistycznych przedmiot badań, który stanowi kultura”[9]. Przypomnę, o jakie rozumienie kultury autorce zapewne chodzi. Otóż:

[…] na kulturę danej społeczności składa się wszystko to, co trzeba wiedzieć czy też w co trzeba wierzyć, aby postępować w sposób akceptowalny dla jej członków, i to w ramach jakiejś roli społecznej akceptowanej przez każdego z nich. Skoro kultura jest czymś, czego ludzie mają się uczyć, w przeciwieństwie do tego, co biologicznie dziedziczą, tedy stanowi ona ostatecznie wynik uczenia się: jest wiedzą w najogólniejszym, relatywnie pojętym sensie tego terminu. Przyjmując powyższą definicję, odnotowujemy, że kultura nie jest zjawiskiem materialnym, nie stanowią jej rzeczy, ludzie, zachowanie czy przeżycia emocjonalne. Jest to raczej organizacja tych zjawisk. Stanowią ją formy rzeczy w umysłach ludzi – modele ich percypowania, inaczej: interpretowania ich[10].

W swoim czasie Jerzy Kmita, twórca społeczno-regulacyjnej koncepcji kultury i poznańskiej filozofii kultury, uznał definicję kultury amerykańskiego antropologa za trafnie oddającą jego własne rozumienie kultury. Ja zaś historyczność kultury i kulturowy status historii biorę za horyzonty myślenia historycznego.

Komentując opinię Mamzera o metahistoryczności Wycinanek, dorzucam, że dodatkową okolicznością sprzyjająca temu wrażeniu jest być może dramaturgia moich narracji. Kryją się w nich zarówno swoiste fabularyzowanie, felietonowa prowokacja, jak i żonglowanie poziomami refleksji. Moim zadawnionym przekonaniem – ani oryginalnym, ani szczególnie odkrywczym – jest pogląd, że refleksja filozoficzna (teoretyczna), a może po prostu naukowa, humanistyczna, to wędrówka po poziomach języka. Zwykle dwóch: przedmiotowym i metajęzykowym, ale nie tylko. Symptomem metarefleksyjności jest spontaniczna wędrówka autora akademickiej refleksji interpretacyjnej, swobodna ewolucja przedmiotu dyskursu, jakim jest zmiana zwłaszcza interpretandum[11]. Przykładem tego zjawiska jest zmiana przedmiotu interpretacji w ślad wiedzy interpretującej. Namysł nad statusem tych dwu składowych myślenia pozwala uświadomić sobie, na którym piętrze refleksji względem języka przedmiotowego się znajdujemy[12]. Co jednak najważniejsze, pozwala dostrzec, że na początku procedury interpretowania i na jej zwieńczenie oblicze i interpretandum, i interpretansa różni się, bywa, znacznie. Gdyby było inaczej, trudno byłoby się doszukać efektów tego postępowania.

O rzeczonej tu przeze mnie wędrówce myślenia tak traktuje Ludwik Fleck:

Jak bardzo praca naukowa jest pracą kolektywną, pokazuje wyraźnie przedstawiona w pierwszym rozdziale historia nauki o kile. Przede wszystkim, wszystkie motywy określonej sekwencji idei pochodzą z wyobrażeń kolektywu: choroba jako kara za rozkosz – jest kolektywnym wyobrażeniem społeczności religijnej. Choroba jako rezultat oddziaływania konstelacji gwiazd należy do kolektywu astrologów. Spekulatywna metaloterapia praktykujących lekarzy stworzyła ideę rtęci. Myśl o krwi przenieśli lekarze ze starej vox populi („krew jest szczególnym płynem”). Myśl o czynniku zakaźnym prowadzi wstecz przez nowoczesny etap etiologiczny, aż do kolektywnego wyobrażenia o demonie choroby[13].

W Wycinankach 174, które właśnie ukończyłem, cytuję myśl Ludwika Flecka, w pełni przeze mnie akceptowaną:

Myśli krążą od jednostki do jednostki, za każdym razem nieco przekształcone, ponieważ inne jednostki tworzą z nich odmienne asocjacje. Ściśle biorąc, odbiorca nigdy nie rozumie całkowicie myśli w taki sposób, w jaki nadawca chciał, aby była zrozumiana. Po szeregu wędrówek praktycznie nie ma już niczego z oryginalnej treści. Czyja to jest myśl, która nadal krąży? Jest to właściwie myśl kolektywna, myśl, która nie należy do żadnej jednostki. Bez względu na to, czy ze stanowiska indywidualnego odkrycia są prawdami, czy pomyłkami, czy wydają się słuszne, czy niesłuszne, krążą one w społeczeństwie, są szlifowane, przetwarzane, wzmacniane lub osłabiane, wywierają wpływ na inne odkrycia, pojęcia, poglądy i zwyczaje myślowe. Po szeregu okrążeń w obrębie wspólnoty odkrycie często wraca zasadniczo zmienione do pierwszego swego twórcy i on także patrzy na nie inaczej, „nie uznaje go za swoje własne lub – co się często zdarza – wydaje mu się, że widział je od początku w obecnej postaci[14].

Choćby w tym kontekście, tj. wielopoziomowości interpretacji, bronię tezy: nawet nic jest historyczne, ponieważ, co dla mnie oczywiste, czyniłem to z poziomu metajęzykowego. Wypowiedziałem się o losach słowa „nic”, nie zaś o jego ewentualnym odniesieniu przedmiotowym lub – jak chciałby Henryk Mamzer – „pusto spełnionym odniesieniu przedmiotowym” terminu NIC.

Czytelnicy moi zwracali uwagę na autobiograficzne wymiary wycinanek. Muszę przyznać, że pozostawiłem tę dominującą cechę wycinanek pierwszych (tych z 2010 r.), tym razem jedynie jako tło zasadniczych rozważań. W tych intymnościach myślenia i życia także znajduję uzasadnienie dla opinii Henryka Mamzera, że Wycinanki to autokreacja. Jednak zasadniczym celem felietonów jest zakomunikowanie mojej wizji świata historycznego. Jej dopełnieniem będzie, mam nadzieję, następny tom Wycinanek, z którego felietony publikuje już portal ohistorie.eu. Ufam, że Henryk Mamzer znajdzie tam kolejne uzupełnienia tej wizji.

Przyznałem na wstępie, że mój interlokutor wypowiadane przeze mnie tezy traktuje serio, mimo że są przecież wypowiadane w trybie felietonu. Z wielu możliwych wątków kilka zwróciło uwagę prof. Mamzera. Oto one:

Już we Wstępie Wycinanek (s. 10) ich autor oświadcza, że podziela opinię Michela Foucaulta i Paula Veyne’a [„wszystko jest historyczne, nic więcej”]. Ujmuje on jednak problem bardziej zdecydowanie aniżeli francuscy historycy [„nic nie jest niehistoryczne lub nawet nic jest historyczne”]. Przytoczone słowa zdają się głównym przesłaniem jego książki.

Po tym zreferowaniu mojej idei filozof kultury komentuje: „O ile jednak pierwsza część sformułowania Wrzoska jest wyrazem potwierdzenia czy akceptacji wypowiedzi «wszystko jest historyczne», o tyle niezupełnie jest ono równoważne ze sformułowaniem « nawet nic jest historyczne»”.

Przywołując za mną fragment z Quine’a słynnego tekstu O tym, co istnieje. Co istnieje? Wszystko, stwierdza amerykański filozof. „Jest to jednak tylko stwierdzenie, że istnieje to, co istnieje. W stwierdzeniu tym zdaje się tkwić pytanie (retoryczne według Wrzoska [dorzuca Mamzer]): czy może istnieć coś, co nie istnieje? Stąd oksymoron w jego wypowiedzi: «nawet nic jest historyczne»”.

Twierdzę, że wyrażenie „nawet nic jest historyczne” to nie jest oksymoron. W wyrażeniu „wszystko jest historyczne” mowa jest o wszystkim, co pomyślane, w tym o pomyślanym przez nas nic. Dlatego i koncept nic jako od wieków myślany stan istnieje w naszych zasobach refleksji jako zmienny i historyczny. Nicnie jest tu rozumiane jako coś, co nie istnieje, lecz jako, powiedzmy, potoczny odpowiednik starożytnej kategorii niebytu jako opozycji do bytu. Podobnie, per analogiam wyrażenie generalnie kwantyfikujące wszystko/każde(np. użyte w wyrażeniu „wszystko jest historyczne”) ma w rachunku kwantyfikatorów opozycyjny odpowiednik nic, tj. wyrażenie kwantyfikujące egzystencjalnie nie istnieje.

W oksymoronie, tj. w wyrażeniu zawierającym literalną sprzeczność, musi dochodzić do spięcia dwóch stanów zestawiających „ten sam rodzaj”. Stany rzeczy muszą pozostawać w tym samym „rodzaju istnienia”.

Istnieje/nie istnieje tylko wtedy, gdy esse/essere orzeka tę samą „egzystencjalność”, orzekać może ewentualnie ich sprzeczność. Wyrażenie „nic jest historyczne” nie stwierdza, że to, co nie istnieje, jest historyczne, lecz „nic” w myśleniu ma swoją historię i względny historycznie sens. Dlatego orzekam, że nawet nic jest historyczne. Prowokując odbiorcę do dostrzeżenia w tym wyrażeniu metafory.

Notabene jeśli uznajemy, jak ja uznaję, że wszystko jest historyczne, to zgódźmy się, jeśli wszystko, to i NIC także jest historyczne. Wyrażenie NIC jest historyczne. Jest metaforą, jak każde wyrażenie zawierające/dopuszczające choćby esse/essere cudzysłowowe. Moje „nawet nic jest historyczne” dopuszcza lub wręcz postuluje interpretację metaforyczną.

Inaczej, w sensie literalnym, to, co nie istnieje, nie może być historyczne. Tak głosi Henryk Mamzer i ewentualnie zdrowy rozsądek, który operuje w sferze potocznego, literalnego myślenia.

Dodatkowo w wyrażeniu „nawet nic jest [esse] historyczne” owo esse – zwłaszcza w moim przykładzie – jest metajęzykowe. Stawiając nic w cudzysłów, nie wypowiadam nic w języku przedmiotowym. Wypowiadam się o losach znaczenia terminu, czyli pojęcia. Dlatego też, jak to często bywa, oksymorony są środkiem retorycznym czy wyrażeniem poetyckim. Notabene i na marginesie, kiedy Quine na pytanie, „co istnieje”, przytacza odpowiedź: „wszystko”, to jak rozumiem, przytacza tylko możliwą, narzucającą się odruchowo odpowiedź. Oznacza ona idem per idem. Istnieje, co istnieje. Nie jest to zaś jego odpowiedź na tytułowe pytanie, co istnieje. Nie kończy przecież na tym.

W innym miejscu mój recenzent dodaje historiozoficznie:

Wrzosek pisze, że nawet „nic” jest historyczne. Mamy tu do czynienia z rzadko spotykaną odmianą historiocentryzmu, wręcz megalomanią historyczną, skoro nawet „nic”, czyli niezmienność, jest historyczne. Tymczasem historia to zmiana. Wrzoskowi – jak się zdaje – bardziej jednak chodzi o zaakcentowanie tożsamości własnego myślenia z myśleniem francuskich historyków spod znaku antropologii historycznej. Mimo że w literaturze możemy odnaleźć opinie przedstawicieli antropologii historycznej o historii jako istocie humanistyki czy wręcz nauki, to jednak tylko z przytoczonego sformułowania wynika, iż jedynie historia i historyk zajmują pozycję uprzywilejowaną wobec pozostałych dziedzin humanistyki czy nawet nauki.

Odpowiadam w innym miejscu na podobną opinię. Moją koncepcję jej autor określa mianem panhistoryzmu i – tropem tzw. panstrukturalizmu czy pansemiotyzmu – mianem panmetaforyzmu, kiedy lansuję tezę, że jeśli matrycą kultury jest język, to metaforyzowanie jest kluczowym dla niej aktem twórczym[15]. Nie wadzi mi być megalomanem historycznym. Czy ta postawa jest w jakimś sensie niepozytywna?

Ponadto Henryk Mamzer jako kulturoznawca i sojusznik społeczno-regulacyjnej koncepcji kultury skłonny jest do kulturoznawczej interpretacji konceptów filozoficznych. Nie tyle podejmuje dyskusję z Parmenidesem i Heraklitem, ile traktuje ich metafizyki jako genezę przyszłych orientacji w ludzkim myśleniu[16].

Odświeżył mi Mamzer kulturoznawczą perspektywę oglądu filozofii starożytnej. Ja jednak tylko prosto i wyrywkowo, bo felietonowo, lansuję swoją perspektywę. Rzecz w tym, co się stwierdza na filozoficznym poziomie przedmiotowym, co zaś na poziomie, na którym analizuje się gramatykę konceptów Parmenidesa czy Heraklita. Ja w sporze, kto jest górą, autor koncepcji stałości czy zmienności, nie konkuruję z wielkimi myślicielami. W odniesieniu do myślenia historycznego skromnie bądź nieskromnie głoszę, że jedną z podstawowych metafor myślenia historycznego jest ruch – stawanie się i wszelkie odmiany zmienności.

Ogólnie biorąc, dla mnie ważne jest postrzeganie stałości i zmienności w dziejach i narracjach o nich. Takie mamy fundamentalne figury porządkowania naszej apercepcji historycznej. Epistemologia historii za obraną filozofię historii, teorię historii, a może i metodykę badania historycznego czyni odpowiedzialnymi metafory historiograficzne[17]. Spośród tych fundamentalnych (root metaphors) to właśnie metafora zmienności (ruchu, rozwoju) i jej historyczne wcielenia wraz z metaforą genezy (i jej historycznymi odmianami) odpowiadają za historyczne obrazy przeszłości. Tu rozstrzygam między parmenidesową a heraklitową tradycją. Homo metahistoricus troszczy się zarówno o stałość, jak i zmienność. Henryk Mamzer podpowiada mi, że na historyczność składa się nie tylko metafora historiograficzna, ruch, zmienność, a później „naukowe” ich wcielenia, ale i stałość, niezmienność, trwałość (np. la longue durée Braudela jako wcielenie historycznej gry między stałością i zmiennością ze wskazaniem na to, co trwałe w dziejach)[18].

Tak, jestem rzecznikiem braudelizmu. Jakżeby inaczej. Nie należy myśleć, że jestem zwolennikiem czy, nie daj Bóg, wyznawcą Braudelowskiej historii globalnej, bo to zbyt mocno powiedziane. Jestem rzecznikiem każdej bogatej, rozwiniętej i przemyślanej wizji historii. A ta Braudelowska jest jedną z najważniejszych i najwspanialszych w dziejach współczesnej historiografii i humanistyki.

Zgodnie z majeutyczną koncepcją teorii historii, którą ostatnio przypominam, każdego twórcę historyka czy humanistę, wzbogacającego refleksję adepta, studenta, nauczyciela, badacza, amatora historii powinniśmy propagować, a jego dzieło udostępniać i upowszechniać. Niech sobie odbiorca z wielości propozycji wybierze, co mu intelektualnie pasuje, etycznie dogadza… Neokantyzm Cassirera, hermeneutykę Diltheya, Gadamera… A może dorobek Jürgena Habermasa, Reinharta Kosellecka, Jörna Rüsena…

Co kto woli. Ja uczyłem się na szkole Annales i jej pogrobowcach. Znam się na Braudelu, ale nie jestem więźniem scjentystycznego nurtu ruchu intelektualnego Annales[19]. Jestem raczej admiratorem historycznych traktatów Foucaulta i jego teorii historii. A zasadniczo myślę podobnie i podążając – udolnie lub mniej udolnie – za Ajdukiewiczem, Kmitą, Fleckiem, Margolisem, ale i Cassirerem, Kołakowskim… Jeśli ktoś nazwie to eklektyzmem, to trudno. Nie wadzi mi to, zwłaszcza gdy moje stanowisko nazwie oświeconym eklektyzmem. Jestem nieortodoksyjnym zwolennikiem społeczno-regulacyjnej koncepcji kultury, umiarkowanym konstruktywistą historycznym. Nie gorszy mnie, że badacz z obszaru nauk historycznych i wszelakich nauk nie może się epistemologicznie określić, z kolei teoretyk czy metahistoryk powinien kontrolować swoje i kwalifikować cudze myślenie historyczne, bo to jego kompetencja.


[1] Henryk Mamzer, O autokreacji historyka. Kilka uwag na marginesie Wycinanek Wojciecha Wrzoska, https://ohistorie.eu/2023/12/07/o-autokreacji-historyka-kilka-uwag-na-marginesie-wycinanek-wojciecha-wrzoska/; W. Wrzosek, Wycinanki. Zbiór felietonów, Poznań 2022, 418 stron.

[2] Otrzymuję liczne opinie o tych felietonach. Niektóre zawierają podpowiedzi, jakie to uznane i poważne konteksty tradycji mógłbym w nich uwzględnić.

[3] Wielu kwestii podjętych przez recenzenta nawet nie poruszam. Polecam jednak czytelnikom Wycinanek jako godne najwyższej uwagi. Ufam, że kolejne felietony, te ukazujące się na platformie ohistorie.eu i te, które dopiero zostaną opublikowane, zaspokoją niektóre niedosyty prof. Mamzera i zadowolą czytelników.

[4] Henryk Mamzer, Archeologia i dyskurs. Rozważania metaarcheologiczne, Poznań 2001; Archeologia jako metafora, w: Kultura jako przedmiot badań. Studia filozoficzno-kulturoznawcze. Prace ofiarowane Profesorowi Jerzemu Kmicie w siedemdziesiątą rocznicę urodzin, red. B. Kotowa, J. Sójka, K. Zamiara, Poznań 2001, s. 103–121; Archeologia jako humanistyczna interpretacja przeszłości. Studia dedykowane Profesorowi Henrykowi Mamzerowi, red. A. Posern-Zieliński, J. Sawicka, J. Kabaciński, M. Kara, K. Zamelska-Monczak, Poznań 2018.

[5] Mowa o spotkaniach seminaryjnych pod patronatem Jerzego Kmity i Anny Pałubickiej, z inicjatywy Mariana Kwapińskiego i Andrzeja P. Kowalskiego. Odbywały się w latach 1999–2008. Zaowocowały serią uznanych publikacji pod szyldem „Eidolon” wydawnictwa Epigram. „Eidolon” wspierały Muzeum Archeologiczne w Gdańsku i Zakład Filozofii Kultury Instytutu Filozofii UAM.

[6] Maria Solarska zastosowała termin homo historicus – jak sama twierdzi, termin Jana Pomorskiego – do mojej postawy poznawczej: „Odwołując się do terminologii zaproponowanej przez Jana Pomorskiego, można powiedzieć, że Wojciech Wrzosek jako homo metahistoricus prowadzi refleksję nad dokonaniami sprawców historiografii (homo historicus)”; M. Solarska, T. Falkowski, W.J. Werner, Wielogłos, czyli pluralistyczne wprowadzenie, w: W. Wrzosek, O interpretacji historycznej. Studia metahistoryczne, red. M. Solarska, T. Falkowski, W.J. Werner, Poznań 2022, s. 11.

[7] M. de Certeau, L’écriture de l’histoire, Paris 1975, s. 70; F. Dosse, Paul Ricoeur, Michel de Certeau et l’Histoire: entre le dire et le faire, 2003, http://elec.enc.sorbonne.fr/conferences/dosse.

[8] Analizowałem procedurę wyjaśniania w pracach Jana Rutkowskiego, mistrza mojego mistrza Jerzego Topolskiego.

[9] A. Pałubicka, Myślenie w perspektywie poręczności a pojęciowa konstrukcja świata, Bydgoszcz 2006, s. 172. W tej pracy, zwłaszcza w rozdziale VII, stosowne rozwinięcia koncepcji łączącej podmiotową i przedmiotową tradycje rozumienia i interpretowania kultury. Zalecane tu i ostatnie prace Jerzego Kmity, choćby Późny wnuk filozofii. Wprowadzenie do kulturoznawstwa (Poznań 2007) oraz Konieczne serio ironisty. O przekształcaniu się problemów filozoficznych w kulturoznawcze (Poznań 2007).

[10] W.H. Goodenough, Cultural Anthropology and Linguistocs, w: Language in Culture and Society, New York 1964, cyt. za: J. Kmita, Konieczne serio ironisty…, s. 20–21; tu w części pt. „Kultura. Stosowne konteksty koncepcji kultury honorowanej w ramach dojrzałej fazy społeczno-regulacyjnej koncepcji kultury”.

[11] Interpretandum wędruje za charakterem interpretansa i w procesie interpretowania interpretandum, wraz z pracą interpretansa nad nim, zmienia swe oblicze. W rozciągniętej w czasie interpretacji składowe interpretacji ewoluują. To zjawisko jest analogonem passing theory Donalda Davidsona z Inquiries into Truth and Interpretation.

[12] W historycznej edukacji przedakademickiej zasadniczo nie porzucamy dyskursu przedmiotowego. Uczymy się na pamięć tego, co było, wraz z doklejoną do tego indoktrynacją aksjologiczną. Metarefleksja kształtuje się żywiołowo i jest milczącą wiedzą zasiedloną stereotypami.

[13] L. Fleck, Psychosocjologia poznania naukowego. Powstanie i rozwój faktu naukowego oraz inne pisma z filozofii poznania, red. Z. Cackowski, S. Symotiuk, Lublin 2006, s. 70.

[14] Tamże, s. 71. Naszym zadaniem jest rozwijanie rozumienia myślenia (w tym zwłaszcza historycznego) w duchu i stylu kolektywu myślowego Ludwika Flecka, historyzmu Josepha Margolisa, filozofii Michela de Certeau, Reinharta Kosellecka… Formuła Margolisa „My own theme is the radical theme of our time: viz., thinking is a history, thinking is history, a w moim jej tłumaczeniu/rozumieniu nawet: „myślenie jest (jakąś) historią, myślenie jest historią” (J. Margolis, Historied Thought, Constructed World: A Conceptual Primer for the Turn of the Millennium, Berkeley 1995, s. 6). Szerzej o Margolisie Wycinanki 127–129 i 133–138.

[15] W. Wrzosek, O moim panmetaforyzmie (replika na szkic Artura Dobosza Wrzoska koncepcja metafory historiograficznej („Historyka. Studia metodologiczne” 2023, t. 53, w druku), to odpowiedź na obszerny szkic: A. Dobosz, Wrzoska koncepcja metafory historiograficznej, „Historyka. Studia metodologiczne” 2022, t. 52, s. 29–60, przedruk z: A. Dobosz, Wrzoska koncepcja metafory historiograficznej, w: tegoż, Szkice o metaforze, Poznań 2016, s. 77–108; na opinie o mojej książce pt. O myśleniu historycznym (Bydgoszcz 2009) odpowiadam w artykule Historyk w okowach niesprzeczności. Jeszcze raz o zasadzie nieoznaczoności kulturowej. (Appendix do repliki), w druku, niebawem na portalu ohistorie.eu.

[16] Pozwolę sobie na myśl swawolną: dlatego też starożytni okazują się „uniwersalnie” ważni, bo ich język i myśl zezwala na pluralistyczne, jak się niebawem w dziejach okazało, interpretowanie ich genialnych intuicji. To punkty wyjścia metafizyki naszej kultury. Autorzy przejścia od myśli przedfilozoficznej do filozofii. To oni ustanowili elitarne myślenie, podstawowe koncepty i problematyzacje naszego antyczno-zachodnioeuropejskiego uniwersum.

[17] Epistemologia historii, której pryncypia formułowałem w tzw. brązowej książce Historia, kultura, metafora w 1995 r. (w rzeczy samej krystalizująca się, jak wyznaję w Wycinankach, już bodaj w czasie pobytu we Włoszech w 1991 r., co deklarowałem jeszcze w artykułach publikowanych w roczniku „Odysseus”. Szczegóły: Wycinanki, nowy cykl ohistorie.eu/varia (106–113).

[18] Długie trwanie Braudela i bardzo długie trwanie (très longue durée) aż po histoire presgue immobile i histoire immobile Le Roy Ladurie to idea stałości, niezmienności, rozumiana jako powolna lub bardzo powolna zmiana. Widoczna zwłaszcza na tle historii tradycyjnej. Historia składa się z tego, co stałe. Zwróćmy uwagę na to, co w przeszłości trwało, przez lata, stulecia nie ulegało zmianie (lub podlegało bardzo powolnej zmianie), a dopiero na tym tle dostrzeżemy znaczenie zdarzeń, sens efemerycznych fenomenów historii politycznej – powiadali zwolennicy „nowej historii”. Stąd krytyka (l’histoire contrévénementielle) politycznej historii zdarzeniowej – tradycyjnej historii politycznej. Literatura przedmiotu choćby w licznych moich tekstach o Braudelu et consortes.

[19] Henryk Mamzer, zdaje się, mylnie zalicza Fernanda Braudela i Paula Veyne’a do nurtu antropologii historycznej. Nie spotkałem takiej opinii w literaturze przedmiotu. Dla mnie autor Méditerranée to umiarkowany modernizm, scjentystyczny wariant humanistyki/historiografii w ramach ruchu intelektualnego (tzw. szkoły) Annales. Raczej opozycyjny historiozoficznie wobec co najmniej francuskiej antropologii historycznej. Z kolei autor „Jak się pisze historię” to admirator historii á la Foucault. Zob. choćby stosowne rozdziały (pt. „Braudel” i „Veyne”) w Wycinankach.




Zapowiedź wideo-recenzji | „Wokół >>zwrotu historycznego<< w badaniach nad historią filmu"

Szanowni Państwo,

zapraszamy do obejrzenia i wysłuchania zapowiedzi wideo-recenzji Piotra Witka noszącej tytuł:

Wokół „zwrotu historycznego” w badaniach nad historią filmu

Zapowiedź wideo-recenzji | „Wokół >>zwrotu historycznego<< w badaniach nad historią filmu”

Recenzja dotyczy monografii historyka filmu z Uniwersytetu Łódzkiego dra Michała Pabisia-Orzeszyny:

Zwrot historyczny w badaniach filmoznawczych, Filmo!znawcy, Wydawnictwo Uniwersytetu Łódzkiego, Państwowa Wyższa Szkoła Filmowa, Telewizyjna i Teatralna im. Leona Schillera, Łódź 2020, ss. 193.

Pełna wideo-recenzja ukaże się niebawem.

Zachęcamy do oglądania, polubienia, komentowania i udostępniania.




Deklaracja łódzka

Szanowni Państwo, zachęcamy do zapoznania się z tekstem „Deklaracji łódzkiej”.

Plik w formacie pdf znajduje się pod linkiem poniżej:

Deklaracja_łódzka_15_12_2023




O autokreacji historyka. Kilka uwag na marginesie „Wycinanek” Wojciecha Wrzoska

HENRYK MAMZER

O autokreacji historyka. Kilka uwag na marginesie Wycinanek[1] Wojciecha Wrzoska

Wycinanki to zbiór odgrywających rolę felietonów fragmentów wypowiedzi wyciętych z tekstów różnych autorów i skomentowanych przez poznańskiego historyka i metodologa nauk historycznych. Rzecz jasna już samo wycinanie ma charakter intencjonalny, o czym mówią również dołączone do nich komentarze; wyrażają myśl wycinającego o sobie samym i myśleniu historycznym. Myślenie o przedmiocie stanowiącym podstawowy obszar zainteresowań Wrzoska, czyli myślenie historyczne, jest głównym spoiwem prezentowanych wypowiedzi. Pełni ono w Wycinankach funkcję wspólnego języka, swego rodzaju coine, który umożliwia recepcję myśli przedstawicieli różnych dyscyplin wymienionych w Wycinankach i ewentualną dyskusję czy porozumiewanie się z nimi. Dotyczy to zarówno filozofujących historyków (Robin G. Collingwood, będący również archeologiem, Michel Foucault, Reinhart Koselleck, Jan Pomorski reprezentujący zdecydowanie scjentystyczne spojrzenie na historię, Hayden White, Jerzy Topolski), jak i historyków nauki (Ilana Löwy – autorka polskiej szkoły filozofii medycyny), filozofów (Arnold Ayer, Étienne Bonnot de Condillac, Hans Georg Gadamer, Martin Heidegger, Jerzy Kmita, Leszek Kołakowski, José Ortega y Gasset, Anna Pałubicka, Willard Van Orman Quine), a także historyków antropologizujących (przedstawicieli antropologii historycznej – Fernand Braudel, Paul Veyne), etnologów (Bronisław Malinowski) czy wreszcie pisarzy (Franz Kafka, Milan Kundera, Vladimir Nabokov, Marcel Proust). Wymienieni autorzy, a raczej ich myśli, to oczywiście główni bohaterowie Wycinanek, do których odwołuje się Wrzosek, ale nie tylko. Poza nazwiskami figurującymi w tytułach poszczególnych rozdziałów prezentowanego dzieła odnajdujemy inne cenne myśli, do których oni sami się odwołują; erudycja autora Wycinanek zdecydowanie wykracza poza granice typowe dla historyka posługującego się językiem przedmiotowym.

Spis wymienionych autorów winienem wszakże zacząć od Fernanda Braudela. On to bowiem jako przedstawiciel francuskiej szkoły historycznej Annales wywarł znaczący wpływ na autora Wycinanek. Koncepcja historii globalnej francuskiego historyka była nie tylko przedmiotem rozprawy doktorskiej Wrzoska. Prezentowane przez annalistów idee historii antyzdarzeniowej, strukturalnej, procesualnej, scjentystycznej, modernistycznej są w jego pracach wciąż aktualne; jest on ich rzecznikiem i propagatorem zarazem. Świadczy o tym forma prezentacji myśli autorów wymienionych w Wycinankach, w których wypowiedzi stricte naukowe czy filozoficzne przeplatają się z anegdotami z życia codziennego przywołanych autorów oraz samego Wrzoska, zwłaszcza z ciekawostkami z jego podróży po krajach, gdzie rezydują owi przedstawiciele humanistyki, fragmentami ich biogramów, nawykami i upodobaniami także kulinarnymi, co czyni Wycinanki interesującą, a przy tym barwną lekturą nie tylko dla zaangażowanych historyków; można by je określić jako rozmowy z przedstawicielami współczesnej humanistki, humanistyki zintegrowanej – posługując się określeniem Jerzego Kmity. Tym bardziej że myśl Braudela przenika również – jak pisze przywoływany przez Wrzoska Ruggiero Romano – inne dziedziny wiedzy, takie jak socjologia, ekonomia, geografia czy wreszcie, dodajmy, logika i filozofia (by wymienić chociażby Anny Pałubickiej Gramatykę kultury europejskiej), dziedziny nieobce też samemu autorowi Wycinanek, starającemu się wydobyć z nich i wyeksponować myślenie historyczne.

„Od ponad 10 lat moim badaniom patronuje kategoria myślenia historycznego” – pisze Wrzosek (s. 383)[2]. Już we wstępie Wycinanek (s. 10) ich autor oświadcza, że podziela opinię Michela Foucaulta i Paula Veyne’a [„wszystko jest historyczne, nic więcej”]. Ujmuje on jednak problem bardziej zdecydowanie aniżeli francuscy historycy [„nic nie jest niehistoryczne lub nawet nic jest historyczne”]. Przytoczone słowa zdają się głównym przesłaniem jego książki. Odwołuje się przy tym do Heideggerowskiego dzieła Co zwie się myśleniem?[3],by podjąć próbę odpowiedzi w duchu niemieckiego filozofa – „to ruch torowania drogi” w gęstwinie czy plątaninie idei myślicieli takich jak chociażby autorzy wymienieni w Wycinankach. O ile jednak pierwsza część sformułowania Wrzoska jest wyrazem potwierdzenia czy akceptacji wypowiedzi „wszystko jest historyczne”, o tyle niezupełnie jest ono równoważne ze sformułowaniem „nawet nic jest historyczne”. Rzecz bowiem w tym, że historia to opowieść o zmieniającym się świecie; pojęcie „zmiana” definiuje termin „dzieje”; „historia” jest wręcz synonimem zmiany. Terminem „ahistoryczność” określa się sytuację stałą, niezmienną, ponadczasową. Dotyczy to nie tylko historii rerum gestarum. W równym stopniu odnosi się do historii res geste (jeśli przyjąć, że takowa istnieje sama w sobie). Nie istnieje bowiem historia niezmienności (jeśli nie dotyczy ona historii niezmienności opowiadanej), tak jak nie istnieje niezmienność w jej opowiadaniu. Brak zmiany to brak upływającego czasu; czas stoi wówczas w miejscu. Tak przedstawianą rzeczywistość można by określić mianem „świata bez historii”, jako świata pozbawionego zmian. Jeżeli więc przyjąć, że „historyczność” oznacza zmienność, to pojawia się pytanie: jak można rozumieć historyczność niezmiennego „nic”, czyli jako zmianę, skoro „istnieje (raczej) coś niż nic?”, by odwołać się do Heideggerowskiego pytania: „Dlaczego jest w ogóle byt, a nie raczej nic?”[4].

W tym momencie zwraca uwagę przywołany przez Wrzoska tekst Quine’a O tym, co istnieje. Ów tekst to pierwszy rozdział książki Quine’a Z punktu widzenia logiki. Dziewięć esejów logiczno-filozoficznych (2000). To w nim amerykański logik i filozof stara się udzielić odpowiedzi na pytanie: Co istnieje? „Wszystko – odpowiada Quine. – Jest to jednak tylko stwierdzenie, że istnieje to, co istnieje”. W stwierdzeniu tym zdaje się tkwić pytanie (retoryczne według Wrzoska): Czy może istnieć coś, co nie istnieje? Stąd oksymoron w jego wypowiedzi: „nawet nic jest historyczne”. By całkowicie nie zagmatwać sprawy, przerwijmy w tym momencie wątek analizowany przez Quine’a i spróbujmy zilustrować problem przykładem myślenia starożytnych Greków. W rozważaniach autora Wycinanek zawiera się bowiem odwieczny, charakterystyczny dla ówczesnych Greków problem dwujedni wyobrażeń[5]. Chodzi o przedstawicieli filozofii przedsokratejskiej (aczkolwiek nie tylko) – z jednej strony Heraklita z Efezu[6], według którego mamy do czynienia ze światem zmiennych i przemijających rzeczy fizycznych, z drugiej zaś Parmenidesa z Elei[7], głoszącego przekonanie o istnieniu świata rzeczy niezmiennych, wiecznych, gdzie mieszczą się wszelkiego rodzaju byty idealne i duchowe. Z zachowanych Zdań Heraklita wyłania się nurt myślowy akceptujący – jak twierdzi Jerzy Kmita[8] – magię synkretyczną wraz z jej metamorfozami, stanowiący natchnienie antyscjentystycznego żywiołu w kulturze europejskiego Zachodu, takiego chociażby jak romantyzm, postmodernizm czy też, szerzej, orientacje badawcze w humanistyce powstałe po zwrocie lingwistycznym.

Ten Heraklitejski nurt myślowy, eksponujący zmianę jako istotę (przypomnijmy tu słynne panta rhei Heraklita), nabiera bardziej wyrazistej wymowy w następstwie porównania go z niepodlegającym zmianom Parmenidejskim Bytem. Heraklitejska koncepcja jedności przeciwieństw, ściślej koncepcja zmiany, stanowiła inspirację dla żyjącego w tym samym mniej więcej czasie Parmenidesa (515–450 p.n.e), utożsamiającego byt i myślenie. To ona – jak twierdzi Karl Raimund Popper[9] – skłoniła Parmenidesa do uznania, że zmiana jakiegokolwiek przedmiotu czy bytu jest logicznie niemożliwa. W zachowanych fragmentach Poematu myśliciela z Elei, który w przeciwieństwie do Heraklita głosił stałość i niezmienność świata, wyeksponowana zostaje idea fundamentalnej jedności. Według Parmenidesa[10] byt jest niezmienny, jednorodny, nieruchomy, stanowi niepodzielną, niezróżnicowaną całość wszystkiego, co istnieje, poza którą to całością nie ma niczego. Wszelka zmiana zatem musi być złudzeniem. Parmenides był więc dokładnym przeciwieństwem Heraklita. Zdaniem Poppera[11] teoria Parmenidesa była pierwszą hipotetyczno-dedukcyjną teorią świata. Natomiast sam Parmenides jest jednym z największych i najbardziej zadziwiających myślicieli wszech czasów. Podobnie jak Heraklit był rewolucjonistą. Niepodlegający zmianom Byt Parmenidesa jest traktowany (wraz z poglądami Zenona z Elei, a także Platońskim uznaniem danego zmysłowo świata fizycznego za pozór, za deformację świata autentycznego – świata idei) jako źródło czy też natchnienie zmatematyzowanego przyrodoznawstwa i filozofii nowożytnej[12]. Tak oto przytoczona wyżej humanistyczna myśl Heraklita zostaje dodatkowo wyeksponowana przez zestawienie jej z przeciwstawnym Heraklitowi Poematem Parmenidesa, antycypującym ukierunkowaną scjentystycznie nowożytną myśl naukową, chciałoby się rzec – reprezentowaną przez Wrzoska. Problem w tym, że myśl Wrzoska to myśl humanisty.

Dualizm wyobrażeń archaicznych Greków wyraźnie zaznacza się więc w metajęzykowym spojrzeniu: z jednej strony Heraklita prezentującego zmianę jako istotę, z drugiej zaś Parmenidesa z zawartą w Poemacie niezmiennością. Przytoczone przykłady dostarczają nam odpowiedzi na pytanie o myślenie historyczne w przypadku Heraklita i jego brak w koncepcji Parmenidesa; tym samym podają w wątpliwość jego uniwersalny charakter. Co prawda Wojciech Wrzosek przywołuje postać francuskiego poety Paula Valery’ego, według którego „Bóg stworzył wszystko z niczego i to nic niekiedy widać”. Metaforyczne wyrażenie poety nie jest jednak tożsame z literalnym odniesieniem przedmiotowym słowa „nic”. Problem ten stara się Wrzosek rozstrzygnąć, posiłkując się nie tylko analizami epistemologa „znaturalizowanego” – Willarda Van Ormana Quine’a, lecz także przedstawiciela empiryzmu logicznego Alfreda Ayera. W tle charakterystyki Quine’owskich zdań obserwacyjnych, stanowiących reakcję na bodźce – (podrażnienia powierzchni nerwowej), sygnały empiryczne według Kmity, pojawia się problem prawdziwości faktów (przedmiotów materialnych) i obiektywności wypowiedzi o nich.

O taką właśnie historię zabiegał wymieniony przez Wrzoska Leopold von Ranke, najskuteczniejszy obrońca obiektywizmu w historii. Przejawia się to chociażby w najlepiej znanym sformułowaniu Rankego, że chodzi mu o to, „jak to naprawdę było” (wie es eigentlich gewesen ist). Ogromny szacunek i podziw do niemieckiego historyka wyrażają przedstawiciele hermeneutyki Wilhelm Dilthey i Hans Georg Gadamer, mimo zastrzeżeń do konsekwencji wynikających z owego sformułowania, o czym dalej (s. 88). Z kolei Paul Ricoeur wskazuje na zupełnie inny aspekt tej zasady w taki oto sposób:

Za pomocą tej formuły Ranke definiował ideał obiektywności historii: „Przypisaliśmy historii zadanie oceny przeszłości, udzielenia nauk teraźniejszości, z myślą o pożytku dla przyszłych pokoleń. Obecne studium nie podejmuje tak poważnego zadania: ogranicza się ono do pokazania jak to naprawdę było (Wie es eigentlich gewesen)” (Geschichten der romanischen und germanischen Völker von 1495–1514, [w:] Fürsten und Völker, wyd. Andreas Vollmer, Wiesbaden 1957, s. 4). Owa słynna zasada Rankego wyraża nie tyle ambicję dosięgnięcia przeszłości samej, bez interpretującego zapośredniczenia, ile pragnienie historyka, by wyzbyć się osobistych upodobań (wyłączyć) swoje własne „ja”, by w pewien sposób pozwolić przemówić samym rzeczom, by ukazać przemożne siły, jakie ujawniły się w ciągu wieków”, jak mówi się w tekście Über die Epochen der neuren Geschichte, wyd. H. Herzfeeld, Schloss Laupheim [1948], s. 19; fragmenty cyt. w: L. Krieger, Ranke. The Meaning of History, The University of Chicago Press, Chicago–London 1977, s. 4–5[13].

Jednakże „rzeczy [u Rorty’ego – „świat fizykalny”] nie mówią, to my to robimy”[14].

WilhelmDilthey punkt widzenia Rankego, zaliczanego do przedstawicieli naiwnego realizmu metafizycznego, określa – jak pisze Wrzosek – mianem empiryzmu eunuchowatego. Podobnie krytycznie na ten temat wypowiada się Ortega y Gasset, nazywając go empiryzmem absurdalnym, mimo że uważa Rankego za jednego z największych historyków. Poglądu Rankego i jego opozycjonistów nie przytaczam tu jako ciekawostki, lecz dlatego że z obecnością takiego naiwnego realizmu metafizycznego mimo upływu wielu lat (Dilthey żył i działał w latach 1833–1911) wciąż mamy do czynienia chociażby w archeologii[15]. Archeologia jako dialog kultury badającej z kulturą badaną jest przedmiotem jednej z Wycinanek Wrzoska. W tym kontekście bardziej intrygujący okazuje się problem przytaczanego przezeń mieszania opisów fizykalnego i mentalnego. Rzecz bowiem w tym, że opis fizykalny dotyczy kultury materialnej podstawowego źródła archeologii, badającej społeczeństwa sprzed pojawienia się pisma, a więc bardziej archaicznego (jak się przyjmuje) aniżeli te, którymi zajmuje się historia sensu strictiori. Przytaczana przez Wrzoska koncepcja Braudela, że kultura materialna to „elementarna, podstawowa aktywność, którą spotyka się wszędzie, o niewyobrażalnej wręcz rozciągłości. Tę rozległą, leżącą u podłożą sferę nazwałem z braku lepszego pomysłu życiem materialnym albo kulturą materialną. […]. To wszechobecne natrętne i nieustannie powtarzalne [zrutynizowane] życie, życie materialne”[16], to elementarna podstawowa aktywność” usytuowana na granicy natury i kultury, czyli najniżej położony poziom w stratygraficznym układzie dziejów, nad którym buduje się drugi i trzeci rodzaj ruchu świata; jest rzeczywistością, w której upatruje się genezy, punktu wyjścia nowych zjawisk[17]. Dotarcie doń (do calca według terminologii archeologicznej) to cel pracy archeologa posługującego się stratygraficzną metodą dochodzenia do samych początków, jak to obrazowo pokazał Józef Kostrzewski[18]. Inaczej mówiąc, opis fizykalny pozostałości materialnych dotyczy sytuacji poprzedzającej stratygraficznie opis mentalny. Stąd wyłania się przekonanie, że mamy do czynienia z drogą retrospektywną: od opisu mentalnego (rzeczywistości położonej najwyżej) do opisu fizykalnego, rzeczywistości usytuowanej na pograniczu kultury i natury. Tymczasem warta przytoczenia jest tu (sparafrazowana) wypowiedź Anny Pałubickiej, że to, co mentalne, nie daje się zredukować do tego, co fizykalne, podobnie jak i z tego, co fizykalne/materialne, nie daje się wywieść to, co mentalne. Owa nieuprawniona postawa bierze się z chęci dotarcia do samego podłoża kultury (do tego, co materialne), z którego wyrastają kolejne nadbudowane nad nim poziomy kultury mentalnej. Innymi słowy, z chęci dotarcia do genezy (owego fetyszu historyków według Marca Blocha) czy też etnogenezy społeczeństw archaicznych – jednego z istotnych problemów badawczych archeologii.

Badając przeszłość, niezależnie od tego, czy mamy do czynienia z badaniem historycznym, czy archeologicznym, robimy to z naszego punktu obserwacyjnego, usytuowanego tu i teraz. Stanowi on wierzchnią warstwę dziejów, będącą rzeczywistością kulturowo zróżnicowaną. Samo zaś badanie to – mówiąc metaforycznie – stratygraficzne odsłanianie kolejno nakładających się na siebie warstw dziejowych z zamiarem retrogresywnego dotarcia do ukrytych, innych od naszych i zalegających poniżej nakładających się na siebie i różniących się pokładów znaczeń, by ostatecznie dojść do najniżej położonej, usytuowanej na granicy kultury i natury warstwy wyjściowej. Ten sposób postępowania możemy dostrzec nie tylko u archeologów. Mamy z nim do czynienia u przedstawicieli językoznawstwa historycznego, a także u takich badaczy kultury jak Georges Dumézil. Zauważmy, że kiedy językoznawcy piszą o dyferencjacji języków w ciągu dziejów, piszą o zróżnicowaniu języków uprzednio owego zróżnicowania pozbawionych. Zakładają więc istnienie pierwotnego, wspólnego wszystkim języka, języka „adamowego” którym posługiwano się u zarania dziejów. Starając się zatem dotrzeć do owej usytuowanej na pograniczu kultury i natury, czyli na „calcu”, warstwy wyjściowej, usiłujemy dotrzeć do homogenicznej, jednorodnej warstwy dziejowej z jednolitym językiem, w przypadku językoznawstwa i takiejż jednolitej kultury w przypadku archeologii. Innymi słowy, staramy się odsłonić w najniżej położonych warstwach dziejowych naszą własną tożsamość (skoro punktem wyjścia jesteśmy my sami tu i teraz), a następnie śledzić jej obecność w zmieniających się, a więc różnicujących się wraz z upływem czasu warstwach dziejowych, by w końcu wskazać jej obecność tu i teraz. Mityczny, całkowicie wykreowany przez nas charakter owej tożsamości najwyraźniej rysuje się w poszukiwaniu „tego samego”, w jej niezmienności, począwszy od najstarszej, zalegającej najniżej warstwy dziejowej, po teraźniejszość, w której my sami jesteśmy usytuowani, mimo zmian następujących w ciągu dziejów. Owa sprzeczność staje się jeszcze bardziej widoczna, gdy uświadomimy sobie, że zmiana w języku czy w kulturze staje się miarą upływającego czasu; brak zmiany oznacza, że czas stoi w miejscu. Oto mit wieży Babel głęboko zakorzeniony w naszej świadomości językowej i kulturowej, charakterystyczny dla nas sposób myślenia, którego źródła tkwią w czasach biblijnych[19].

Tymczasem samo dotarcie do punktu wyjścia, do owej warstwy zerowej dziejów okazuje się niemożliwe.„Wydawałoby się że do skutecznego podjęcia tego zadania odpowiednia byłaby dostępna dziś w obfitości wiedza o najbardziej rozmaitych i odległych kulturach i formach bytowania [dostarczana przez antropologów i archeologów]. To jednak tylko pozór”.Samo cofanie się w czasie chronologicznym nie stwarza możliwości odnalezienia początku.

Przywołajmy w tym momencie wypowiedź Leszka Kołakowskiego dotyczącą „odsłaniania” sensu objawiającego się w owym narzuconym przez badacza teleologicznym, tzn. ukierunkowanym na określony cel, porządku dziejowym[20]. Słowo „odsłanianie” ująłem w cudzysłów, skoro pozostaje ono w związku z narzucanym przez badacza porządku dziejowym. Spróbuję zilustrować tę myśl wypowiedziąTheodora Lessinga[21], który tak oto tytułuje napisane przez siebie podczas I wojny światowej dzieło: Geschichte als Sinngebung des Sinnlosen („Historia jako nadawanie sensu bezsensowi”). Uzasadnia w niej tezę, że wszelkie przedstawienia dziejów jako rozumnego postępu są w gruncie rzeczy kształtowaniem bezkształtnego stanu, historiami o początkach i końcach, wzlotach i upadkach, rozkwitach i rozpadach, które z reguły podlegają zasadom narracji. Nader trafnie problem wieńczy wypowiedź Josifa Brodskiego, według którego próba odkrycia sensu istnienia kończy się taką samą porażką jak próba przywołania przeszłości[22].

W istocie owa rozległa wiedza [archeologów i antropologów] zwodzi nas na manowce, prowadząc do zapoznania rzeczywistego problemu. Synkretyczna typizacja i porównanie wszystkiego ze wszystkim nie dają same z siebie należytego poznania istoty. Opanowanie rozmaitości za pomocą jakiejś tabeli nie zapewnia zrozumienia tego, co zostało tak uporządkowane. Prawdziwa zasada uporządkowania ma swoją własną treść, której porządkowanie nie odnajduje, lecz ją w sobie zakłada. Tak więc dla uporządkowania obrazów świata potrzebna jest wyraźna idea świata w ogóle[23].

Nader cenna okazuje się w tym momencie wypowiedź Heideggera zawarta w jego Pytaniu o rzecz, żetego, „co teraz przyjmujemy do wiadomości, nie wydobywamy z żadnych rzeczy. Bierzemy to, co sami już jakoś mamy”[24].

U źródeł przekonania o idei „powrotu do źródeł”, o genezie zdaje się tkwić idea „naturalnego pojęcia świata”. Tymczasem wynika z powyższego, że u podłoża badanej przez nas minionej „rzeczywistości” zawsze jesteśmy my sami. W każdym razie możemy powiedzieć, że te same świadectwa fizyczne, materialne pozostałości po minionych społeczeństwach  nie doprowadzą wszystkich obserwatorów do takiego samego obrazu świata. Zdaniem przybliżającego problem Jerzego Kmity[25] treści empiryczne są już uporządkowane za pomocą schematu pojęciowego stosowanego do owych treści przez naszych nauczycieli kultury – od języka poczynając.

Z kolei według norweskiego archeologa Bjørnara Olsena, zainspirowanego m.in. poglądami Bruno Latoura[26], socjoprzyroda pozostaje w związku z poniechaniem propagowania idei głębokiej różnicy między przyrodoznawstwem a naukami humanistycznymi. Myśl podobną do tej, którą w swoich dziełach sformułował Bruno Latour, zawiera także pogląd Tima Ingolda szczególnie widoczny w pracach poświęconych przezeń krajobrazowi kulturowemu. W przekonaniu brytyjskiego antropologa związki człowieka z przyrodą nie tworzą dychotomicznej pary przeciwieństw. Łączą je bowiem dynamiczne więzi, stała wymiana treści i wzajemne przekształcenia. Opozycja natura–kultura okazuje się – zdaniem Ingolda – zabiegiem sztucznym, skoro obydwa człony wzajemnie warunkują się w wielu sferach życia, a związki człowieka z przyrodą do kultury, w jego opinii, nie należą[27]. Jest to twierdzenie całkowicie przeciwstawne temu, z jakim mamy do czynienia w poznańskim środowisku kulturoznawczym, które najczytelniej wyraził Michał Rydlewski[28] słowami „Naturwissenschaften są zawsze Kulturwissenschaften”. Według Barbary Kotowej opozycja natura–kultura to opozycja formułowana z pozycji kulturoznawczej, „nie powinna jednak w żadnym wypadku prowadzić do przekonania, że idzie tu o ujmowanie człowieka jako przedmiotu badań w jakimś bezwzględnym «porządku natury», zarówno bowiem człowiek jako obiekt badań, jak i stanowiąca jego kontekst biologiczny «natura» rozpatrywane są w ramach praktyki naukowej już z punktu widzenia «porządku kultury», w jaki uwikłany jest – jak my wszyscy – każdy badacz, uczestnik owej praktyki”[29].

Przypomnijmy wypowiedź Leszka Kołakowskiego, że człowiek jako część środowiska naturalnego obserwując przyrodę, staje się obserwatorem samego siebie jako jego części. Zdaniem polskiego filozofa kontakt człowieka z przyrodą jako jej częścią nie jest sam przez się zrozumiały, ponieważ nie może utożsamiać własnej świadomości obserwującej z własną świadomością jako przedmiotem przez siebie obserwowanym. Człowiek odnosi się bowiem rozumiejąco nie tylko do świata natury jako przedmiotu swego badania, a więc nie tylko wie, że jest jego częścią, lecz także wie, że o tym wie; jest tego świadomy. Świadomość własnej świadomości wymaga wówczas wyjścia poza porządek: natura–kultura jako przedłużenie natury wymaga wejścia w porządek mityczny (światopoglądowy), wyposażony zarówno w pamięć przeszłości, jak i wyprzedzające wybieganie w przyszłość[30]. Przyrodoznawstwo bowiem niezupełnie odpowie nam na stawiane pytania, zwłaszcza pytania o kulturę. „Mylną jest bowiem – by ponownie użyć słów Leszka Kołakowskiego[31] – utajona wiara scjentystów, iż mogą, nie uwięzieni w ludzkiej stronniczości, ludzką stronniczość sami zinterpretować”. Obiektywizm przyrodoznawstwa – jak pisze Marian Kwapiński, przywołujący opinię Haliny Walentowicz – jest w tym świetle przekonaniem wartościującym, ponieważ jest współformowany przez podmiot, który sam przeobraża się pod wpływem zwrotnego oddziaływania[32].

Można by domyślać się takiego metafizycznego sposobu myślenia o historii w tytułowym sformułowaniu wielkiego dzieła Prousta W poszukiwaniu straconego czasu. Proust odgrywa znaczącą rolę w Wycinankach Wrzoska, zwłaszcza kiedy pisze on o nim jako autorze ujawniającym wolę bycia sprawcą przywracającym czas. Jeżeli przyjąć, że Proustowski czas odnaleziony (za pośrednictwem magdalenki) to ten sam uprzednio utracony czas (moment czasu), czas ponownie przywrócony, o którym narrator pisze jako czasie chwilowo tylko utraconym. Mielibyśmy wówczas do czynienia z jego metafizyczną niezmiennością. Tak czy owak czas narratora przenika całkowicie ową wypowiedź na temat czasu z czasem czytelnika; zawsze pozostaje czasem upływającym (zmieniającym się).

Wrzosek pisze, że nawet „nic” jest historyczne. Mamy tu do czynienia z rzadko spotykaną odmianą historiocentryzmu, wręcz megalomanią historyczną, skoro nawet „nic”, czyli niezmienność, jest historyczne. Tymczasem historia to zmiana. Wrzoskowi – jak się zdaje – bardziej jednak chodzi o zaakcentowanie tożsamości własnego myślenia z myśleniem francuskich historyków spod znaku antropologii historycznej. Mimo że w literaturze możemy odnaleźć opinie przedstawicieli antropologii historycznej o historii jako istocie humanistyki czy wręcz nauki, to jednak tylko w z przytoczonego sformułowania wynika, iż jedynie historia i historyk zajmują pozycję uprzywilejowaną wobec pozostałych dziedzin humanistyki czy nawet nauki. Tymczasem mając na uwadze pytanie Heideggera w jego Wprowadzeniu do metafizyki: „Dlaczego jest w ogóle byt, a nie raczej nic?”,trudno przyjąć, że owo „nic”, inaczej mówiąc „nieistnienie”, podlega zmianie. Owo metafizyczne zapytywanie to zapytywanie o „bycie bytu”, nie zaś o bycie niebytu, nawet kiedy mówi on o „zapomnieniu bycia” w Byciu i czasie. Czas jako zmiana dotyczy bycia. Przytaczając cytowaną wyżej opinię Veyne’a, Wrzosek odwołuje się do felietonu francuskiego historyka: „Człowiek nie może myśleć, o czym chce i jak chce […]”. Owa fraza przypomina wyrażone w Osiemnastym brumaire’a Ludwika Bonaparte słowa Marksa, że „ludzie sami tworzą swoją historię, lecz nie tworzą jej w dowolnie wybranych przez siebie okolicznościach, tylko w takich, jakie zostały im przekazane”. Decydują o tym wspólnotowe standardy (s. 19), presja środowiska kulturowego. Rzec by można, że to język nami mówi – jak zauważa Richard Rorty, powołujący się na opinię Heideggera[33]. Mamy więc tutaj do czynienia z przejawem wyeksponowanej przez Foucaulta przemocy wszechobecnej w życiu społecznym. Francuski filozof/historyk komunikuje w ten sposób o istnieniu przemocy kulturowej w każdej działalności wspólnotowej.

Przemoc kulturowa jest zjawiskiem, które trudno całkowicie pomijać w dyskusji nad problemami unifikacji kulturowej w odległej przeszłości, mimo że cytowany wyżej Paul Veyne formułuje na ten temat zupełnie odmienną opinię. Zdaniem francuskiego historyka to „[m]y mówimy o hellenizacji, hellenizowani o niej nie mówili, czuli się zawsze sobą, w końcu nikt ich nie zmuszał. Nie istniał ani rzymski, ani grecki imperializm kulturowy”[34]. Veyne zdaje się traktować pojęcie przemocy w sensie dosłownym, niemalże fizycznym. Zwróćmy wszakże uwagę na stosowany przez Foucaulta termin assujetissement (ujarzmianie), który według Jerzego Kmity stanowi proces funkcjonalny w kontekście ewoluującego procesu stosunków władzy.

Tworzenie i rozwijanie się tego systemu wymagałoby obecności w nim procesu assujetissement polegającego na utożsamianiu się jednostek ludzkich z podmiotami „obmyślonymi” dla nich przez system nowoczesny stosunków władzy stosownie do przypadającej im roli społecznej (stopnia dostępu do dóbr, typu aktywności dyskursywno-komunikacyjnej, „powołania zawodowego” i ogólniej miejsca zajmowanego w istniejących instytucjach itp.). Jednostka tak upodmiotowiona byłaby zarazem „ujarzmiona” przez system, jakkolwiek „przyznaną” jej podmiotowość traktowałaby jako zjawisko po części spontanicznie jej przysługujące, po części dobrowolnie przez nią samą obrane, a w sumie – jako oczywistość przez nią zaakceptowaną[35].

Wobec tego, jeżeli nawet problem ten ująć w kategorie uzgodnień kulturowych, to i tak nie chodziłoby tu o uzgodnienia w dosłownym znaczeniu tego słowa. Przytoczona wypowiedź Veyne’a jest w pewnym stopniu wypowiedzią zaskakującą. Jest on bowiem jednocześnie apologetą i zarazem jednym z bardziej wnikliwych komentatorów twórczości Michela Foucaulta, który niemal do końca życia był przekonany, że przemoc kulturowa jest wszechobecna.

Nie jest możliwie całkowite wyeliminowanie przemocy, tak jak nie jest możliwe wyeliminowanie naszej etnocentrycznej postawy. Biorąc zaś pod uwagę punkt widzenia Michela Foucaulta, kojarzona z przemocą władza nie ma charakteru wyłącznie negatywnego, represyjnego.

Jeżeli władza nie byłaby nigdy niczym innym jak tylko represją, jeżeli nie mówiłaby nigdy niczego innego jak tylko „nie”, to czy ktokolwiek byłby jej posłuszny? To co powoduje utrzymywanie się władzy, to po prostu fakt, że ona nie tylko ciąży nam jak siła, która mówi „nie”, ale podtrzymuje i produkuje rzeczy, wzbudza przyjemność, formy wiedzy, produkuje dyskurs[36].

Władza nie jest własnością jakiegoś centrum, jednego ośrodka władzy, lecz ma charakter rozproszony i krąży w społeczeństwie. Wszyscy do pewnego stopnia uczestniczymy w tym krążeniu władzy, a więc zarówno sprawujemy władzę, jak i jej podlegamy. Takie stosunki władzy sięgają daleko w głąb społeczeństwa[37].

To tyle, jeżeli chodzi o przytaczane przez Wrzoska idee Foucaulta i Veyne’a dotyczące przemocy.

Zmierzając do konkluzji, spróbuję odpowiedzieć na pytanie o istotę Wycinanek Wrzoska, wydobywaną za pośrednictwem myśli wycinanych z tekstów przywoływanych i komentowanych przezeń myślicieli, a także wyłaniającej się z owych wycinanek postawy interpretacyjnej samego Wrzoska. Biorąc pod uwagę zestaw odwołań do wielu autorów, niekoniecznie historyków, z jakimi mamy do czynienia w Wycinankach, można uznać, że głównym ich spoiwem jest myślenie, którego korzenie wykraczają poza myślenie historyczne. Rzec by można, ma ono uniwersalny, wręcz metafizyczny – ujmując metaforycznie – wymiar. Innymi słowy, jego korzenie tkwią w myśleniu o myśleniu, w metahistorii, jakby to powiedział Hayden White. Oto główna oś konstrukcyjna, wokół której toczy się narracja Wycinanek. Chodzi więc o metahistorię wyeksponowaną już w samym tytule dzieła White’a. Tak też dzieje się w przypadku przywołanej przez Wrzoska opinii Nabokova, że dzieło Prousta W poszukiwaniu straconego czasu to książka w książce, w której narrator to niezupełnie sam Proust. Warta odnotowania jest tutaj uwaga Susan Sontag:„Marcel, narrator W poszukiwaniu straconego czasu, nie jest tożsamy z Proustem (podobnie jak K z Procesu i Zamku nie jest identyczny z Kafką)”[38]. Zwłaszcza gdy pisze o czasie odnalezionymza sprawą magdalenki, doznaniu – zdaniem Prousta (t. 3, s. 891) – pokrewnym temu, jakie pojawia się podczas lektury jednego z arcydzieł literatury francuskiej, Sylwii Gérarda de Nervala, czy przy słuchaniu szczebiotu drozda na topoli w Combourg w Pamiętnikach spoza grobu Chateaubrianda[39]. Można by powiedzieć, że mamy tu do czynienia z postawą Prousta jako autora uczestniczącego i obserwatora dystansującego się od postawy obserwowanego równocześnie (idea wyeksponowana przez Annę Pałubicką[40]); demonstruje czytelnikowi sposób czytania samego siebie, co rozpoczyna się już od początku dzieła: „Przez długi czas kładłem się spać wcześnie. […] chciałem odłożyć książkę, którą zdawało mi się, trzymam jeszcze w ręce. Refleksje nad nią […] przybierały charakter nieco szczególny, zdawało mi się, że to ja byłem tym, o czym mówiła książka: kościołem, kwartetem, rywalizacją Franciszka I z Karolem V” [41] (t. 1, s. 7). Dzieło Prousta to zatem jedynie rodzaj „szkieł powiększających” – jak sam pisze – umożliwiających „czytanie wraz z nim”. Postacie występujące w dziele Prousta to postacie przezeń wyobrażone. Sam Proust jest jedną z nich. Można ją nazwać postawą autokreacyjną, postawą tworzącą samego siebie. Szczególnie jest ona widoczna w aktywności twórczej Josepha Conrada i Bronisława Malinowskiego,mimo że pierwszy z nich nie jest przez Wrzoska w jego rozważaniach uwzględniony. Interesujące natomiast pozostaje zestawienie Dziennika Malinowskiego z Dziennikami Franza Kafki, których lektura daje Wrzoskowi „wgląd w świat i losy mieszkańców Europy Środkowej pod skrzydłami c.k. monarchii”. Wydawało by się, że trudno dopatrzyć się zbieżności w procesie tworzenia nowej postaci publicznej przez białego człowieka (Malinowski) znajdującego się w miejscu zagrożenia i rozpadu dotychczasowego systemu kulturowego, w który był dotąd uwikłany, z autokreacyjną postawą w Przemianie Franza Kafki. Przytoczony przez Wrzoska (s. 133) fragment Dzienników Kafki zdaje się wskazywać na jego podobieństwo z przywołanym już początkiem wielkiego dzieła Marcela Prousta, chociaż autor Wycinanek owego podobieństwa nie dostrzega, jak sam pisze. Problem ten szczegółowo objaśnia James Clifford[42], opisując autokreacyjne postawy obydwóch autorów. Powołując się na opinię Stephena Greenblatta, twierdzi mianowicie, że opisywana przezeń renesansowa autokreacja nie jest swobodnym powstawaniem nowej jednostkowej autonomii. Natomiast ukształtowane w taki sposób, a więc fikcyjne „ja” jest zawsze umieszczone w kontekście, odniesione do swojej kultury. Jednak w dzisiejszym – jak pisze Clifford – zglobalizowanym, wielokulturowym świecie połączenie ludzkiej tożsamości ze spójną kulturą i językiem, jak to działo się chociażby w dobie renesansu, jest niezwykle trudne. Odpowiedzią na taką sytuację „niepewności”, przejawiającą się rozpadem subiektywności w kulturze i języku, są właśnie dzieła Conrada i Malinowskiego, autorów wyrwanych z własnego środowiska kulturowego, tworzących w swoich pracach, każdy na swój odrębny, przemyślany sposób, wizję istoty kultury i języka nieustannie uwikłaną w tłumaczenia pomiędzy językami i kulturami, w których wyrośli i którymi posługiwali się w różnego rodzaju kontaktach bezpośrednich i którymi pisali. Obydwaj opisywani przez Clifforda autorzy używali trzech języków: języka ojczystego, języka przekroczenia i języka powściągliwości (małżeństwa i języka pisanego). Obydwaj byli wplątani w sieć złożonych subiektywnych przeciwieństw i sytuacji dochodzących do głosu na poziomie języka, pragnień i afiliacji kulturowych. Ich dzieła są zapisami białego człowieka znajdującego się na granicy, w miejscu zagrożenia i rozpadu. Pewnego podobieństwa dopatrzyć się możemy w dziełach Cesare Pavesego, w których pierwszoosobowa narracja nie dotyczy – „ja” nie odpowiada autorowi, jak zauważa Susan Sontag[43]. Doświadczenia wymienionych autorów są – zdaniem Clifforda – wyrazem procesu autokreacji w odnośnych systemach kultury i języka, procesu konstruowania nowej postaci publicznej.

Metahistoryczne rozważania Wrzoska nad myśleniem historycznym przedstawicieli różnych dyscyplin humanistyki to rozważania zmierzające do wykreowania nowej abstrakcyjnej postaci, którą jest on sam – reprezentanta humanistyki zintegrowanej, tworzącej w Wycinankach nową, metajęzykową jakość, w porównaniu z językiem przedmiotowym każdej z nich z osobna. To postać zupełnie inna aniżeli Wojciech Wrzosek jako homo historicus. Autor Wycinanek to homo metahistoricus – używając określenia Marii Solarskiej – o imponującej wyobraźni teoretycznej, wydobywającej i spajającej idee zawarte w różnorodnych tekstach spoza obszaru historii sensu strictiori o charakterze przedmiotowym. Autokreacja autora Wycinanek to główne – moim zdaniem – przesłanie dzieła, wokół którego toczy się przedstawiona w nim narracja.


[1] W. Wrzosek, Wycinanki. Zbiór felietonów, Poznań 2022. Warte odnotowania jest znakomite przygotowanie edytorskie tomu przez Grzegorza A. Dominiaka. Jego opracowanie graficzne to nie tylko dzieło sztuki. Metahistoryczne i filozoficzne kompetencje Dominiaka jako historyka i filozofa zarazem dają znać o sobie ze szczególną wyrazistością. Dotyczy to także cytowanego dalej tomu autorstwa Wrzoska O interpretacji historycznej.

[2] Oprócz prezentowanych tu Wycinanek przywołajmy kilkakrotnie wznawiane prace Wrzoska, ostatnio: Historia – kultura – metafora. O myśleniu historycznym (Wrocław 2022) oraz O interpretacji historycznej. Studia metahistoryczne (Poznań 2022).

[3] M. Heidegger, Co zwie się myśleniem?, tłum. J. Mizera, Warszawa–Wrocław 2000.

[4] M. Heidegger, Wprowadzenie do metafizyki, tłum. R. Marszałek, Warszawa 2000, s. 7, passim.

[5] O. Freidenberg, Obraz i pojęcie, tłum. B. Żyłko, Gdańsk 2007, s. 23.

[6] K. Mrówka, Heraklit. Fragmenty: nowy przekład i komentarz, Warszawa 2004.

[7] K. Mrówka, Parmenides. Ścieżka prawdy, Warszawa 2012.

[8] J. Kmita, Od eleatów do lingwistyki kognitywnej, w: Konstruktywizm w humanistyce, red. A. Pałubicka, A.P. Kowalski, Bydgoszcz 2003, s. 19–30.

[9] K.R. Popper, Z powrotem do presokratyków, w: tegoż, Droga do wiedzy. Domysły i refutacje, tłum. S. Amsterdamski, Warszawa 1999, s. 223–281.

[10] H. Diels, W. Kranz, Die Fragmente der Vorsokratiker, Berlin 1951; K. Mrówka, Parmenides…, s. 203 i n..

[11] K.R. Popper, Z powrotem do presokratyków, s. 249.

[12] J. Kmita, Od eleatów do lingwistyki kognitywnej, s. 23.

[13] Cyt. za: P. Ricoeur, Czas i opowieść, t. 3: Czas opowiadany, tłum. U. Zbrzeźniak, Kraków 2008, s. 217.

[14] R. Rorty, Przygodność, ironia, solidarność, tłum. W.J. Popowski, Warszawa 1996, s. 22.

[15] H. Mamzer, „Mowa obrończa” metodologii archeologów Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, „Folia Praehistorica Posnaniensia” 2020, t. 25, s. 109–148.

[16] F. Braudel, Kultura materialna, gospodarka i kapitalizm XV–XVII wiek, t. 1: Struktury codzienności, tłum. M. Ochab, P. Graff, Warszawa 2019, s. 28.

[17] W. Wrzosek, Historia – kultura – metafora…, s. 122.

[18] J. Kostrzewski, Zagadnienie ciągłości zaludnienia ziem polskich w pradziejach (od poł. II tysiąclecia p.n.e. do wczesnego średniowiecza), Poznań 1961.

[19] Przywołajmy tu ilustrujące powyższą wypowiedź tytuły prac: Jan Reychman, Od wieży Babel do językoznawstwa porównawczego, Warszawa 1969; Colin Renfrew, Before Babel: Speculations on the Origins of Linguistic Diversity, „Cambridge Archaeological Journal” 1991, nr 1; Witold Mańczak, Wieża Babel, Wrocław 1999; George Steiner, Po wieży Babel. Problemy języka i przekładu, tłum. O. i W. Kubińscy, Kraków 2000.

[20] L. Kołakowski, Fabula mundi i nos Kleopatry, w: tegoż, Czy diabeł może być zbawiony i 27 innych kazań, Londyn 1984, s. 68 i n.

[21] Th. Lessing, Geschichte als Sinngebung des Sinnlosen, Nabu Press 2011.

[22] J. Brodski, Mniej niż ktoś. Eseje, tłum. K. Tarnowska, A. Konarek, Kraków 2006, s. 5.

[23] M. Heidegger, Bycie i czas, tłum. B. Baran, Warszawa 1994, s. 73.

[24] M. Heidegger, Pytanie o rzecz. Przyczynek do Kantowskiej nauki o zasadach transcendentalnych, tłum. J. Mizera, Warszawa 2001, s. 72.

[25] J. Kmita, Wymykanie się uniwersaliom, Warszawa 2000, s. 59, przyp. 24.

[26] Idee formułowane przez Bruno Latoura znajdują wsparcie również w dziełach Quentina Meillassoux (Po skończoności. Esej o koniecznej przygodności, tłum. P. Herbich, Warszawa 2015) i Grahama Harmana (Traktat o przedmiotach, tłum. M. Rychter, Warszawa 2013; Książę sieci. Bruno Latour i metafizyka, tłum. G. Czemiel, M. Rychter, Warszawa 2016). Cytowane prace pozostają w istotnym związku z lansowaną przez Leviego R. Bryanta ideą „demokracji przedmiotów”, którą amerykański filozof przedstawił na jednym ze spotkań podczas swego pobytu w Poznaniu jesienią 2019 r. Zob. też L.R. Bryant, The Democracy of Objects, Ann Arbor 2011.

[27] T. Ingold, Kultura i postrzeganie środowiska, w: Badanie kultury. Elementy teorii antropologicznej, red. M. Kempny, E. Nowicka, Warszawa 2003, s. 74–84.

[28] M. Rydlewski, Żeby widzieć, trzeba wiedzieć. Kulturowy wymiar percepcji wzrokowej, Bydgoszcz 2016 s. 31.

[29] B. Kotowa, Archetypy a kultura, w: Skrytość kultury, red. K. Zamiara, Poznań 2001.

[30] L. Kołakowski, Obecność mitu, Wrocław 1994, s. 134.

[31] Tamże, s. 19.

[32]M. Kwapiński, Świadomość mityczna wobec śmierci: Kanopy pomorskie, Gdańsk 2020, s. 124.

[33] R. Rorty, Przygodność, ironia, solidarność, s. 157.

[34] P. Veyne, Imperium grecko-rzymskie, tłum. P. Domański, Kęty 2008, s. 353.

[35] J. Kmita, Wymykanie się uniwersaliom, s. 111.

[36] M. Foucault, Power/Knowledge: Selected Interviews and Other Writings 1972–1977, red. C. Gordon, tłum. C Gordon i in., New York 1980, s. 119.

[37] M. Foucault, Trzeba bronić społeczeństwa. Wykłady w Collége de France 1976, tłum. M. Kowalska, Warszawa 1998, s. 39.

[38] S. Sontag, Przeciw interpretacji i inne eseje, tłum. M. Pasicka, A. Skucińska, D. Żukowski, Kraków 2023, s. 59–60.

[39] M. Proust, W poszukiwaniu straconego czasu, t. 3, tłum. T. Żeleński (Boy), Warszawa 1979, s. 891.

[40] A. Pałubicka, Gramatyka kultury europejskiej, Bydgoszcz 2013, rozdział II.

[41] M. Proust, W poszukiwaniu straconego czasu, t. 1, tłum. T. Żeleński (Boy), Warszawa 1979, s. 7.

[42] J. Clifford, Kłopoty z kulturą. Dwudziestowieczna etnografia, literatura i sztuka, tłum. E. Dżurak, Warszawa 2000, s. 105.

[43] S. Sontag, Przeciw interpretacji i inne eseje, s. 59.