Kult Bolesława Bieruta w prasie partyjnej w 1956 r. Część I

PAULINA WOŁOWIEC

Kult Bolesława Bieruta w prasie partyjnej w 1956 r. Część I

Historiografia w dużej mierze zajmuje się kwestiami politycznymi i całą sferą życia publicznego powiązanego z polityką. Jednym z jej istotnych elementów jest kreowanie wizerunku przywódcy przy pomocy odpowiednich metod, instrumentów i określaniu konkretnych celów. Jako reprezentant nie tylko właściwej sobie opcji politycznej, ale i całego społeczeństwa powinien on posiadać pewne cechy, które pozwolą mu utrzymać zwierzchnictwo i przekonać obywateli, że jest odpowiednim kandydatem do pełnienia tej funkcji. W Polsce już podczas II wojny światowej toczyły się polityczne rozgrywki dotyczące tego, kto i w jaki sposób przejmie władzę i stanie na czele powojennego rządu. Przy cichym przyzwoleniu zachodnich mocarstw i braku podjętych z ich strony działań, Józef Stalin rozpoczął politykę pełnego uzależnienia Polski od wpływów komunistycznych, zakończoną ukształtowaniem na kilka kolejnych dekad systemu totalitarnego. Zdobywanie i utrwalanie władzy przez komunistów w Polsce zostało zwieńczone sukcesem w 1948 r., kiedy to wprowadzono system hegemoniczny oparty na Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej na czele z pierwszym sekretarzem Komitetu Centralnego, a jednocześnie prezydentem, Bolesławem Bierutem.

W latach 1948–1956 w Polsce możemy mówić o okresie stalinizmu, polegającym na całkowitym uzależnieniu kraju od ZSRR i pełnym wzorowaniu się na jego ustroju. Jednym z istotnych elementów był kult jednostki, czyli gloryfikowanie przywódcy i kreowanie go na osobistość niezwykłą, głównie przy pomocy szeroko rozpowszechnionej propagandy. Za taką jednostkę w Związku Radzieckim uchodził Stalin, w Polsce zaś jego najwierniejszy uczeń – Bolesław Bierut.

Tematem niniejszego tekstu jest kult Bolesława Bieruta w polskiej prasie partyjnej w 1956 r. Były to przełomowe miesiące dla ówczesnej Polski, ponieważ zarówno oficjalne potępienie kultu jednostki przez Nikitę Chruszczowa, jak i śmierć Bolesława Bieruta, będącego symbolem stalinizmu zakończyło okres największej zależności od Związku Radzieckiego, a jednocześnie rozpoczęło etap chwilowej odwilży i oczekiwania na dalsze zmiany. To także ostatni moment, gdy możemy mówić w Polsce o kulcie jednostki. Bierut, w latach 1945–1956 okazał się jednym z najbardziej istotnych działaczy komunistycznych dla Stalina w Polsce, był przewodniczącym Krajowej Rady Narodowej (1944–1947), prezydentem Polski (1947–1952), premierem (1952–1954) oraz sekretarzem generalnym, a następnie, aż do śmierci I sekretarzem KC (1948–1956).

Źródło dla moich badań stanowiła prasa partyjna – najważniejsze medium z punktu widzenia ówczesnej propagandy i kreowania kultu. Miała ona narzucać czytelnikom poglądy i opinie oraz opisywać rzeczywistość w sposób umotywowany potrzebami partii, często jednak zupełnie niezgodne z ówczesnymi realiami. Skupiłam się na pięciu gazetach publikowanych w 1956 r., a mianowicie: „Gazecie Białostockiej” [dalej: GB], „Gazecie Zielonogórskiej” [GZ], „Nowinach Rzeszowskich” [NRz], „Trybunie Ludu” [TL] i „Trybunie Robotniczej” [TR]. Wybór tych tytułów jako podstawy analiz nie był przypadkowy. Każde z tych pism było wydawane w innym regionie kraju przez Komitety Wojewódzkie PZPR, „Trybuna Ludu” zaś miała zasięg ogólnopolski i była dziennikiem KC PZPR, stąd jej priorytetowa rola w ówczesnym systemie prasowym. Skoncentrowałam się na tym, aby miasta, w którym ukazywały się gazety, były zróżnicowane zarówno pod względem demograficznym, jak i gospodarczym. Dzięki temu mogłam nie tylko zaobserwować, czego głównie dotyczyły publikowane treści, ale także jak ilościowo przekładało się to na artykuły dotyczące I sekretarza. Odwoływałam się do klasycznej historiografii, ale istotne były dla mnie również metody badań historii propagandy, historii wizualnej oraz badań nad językiem. Nie chciałam bowiem docierać do tego, „jak było naprawdę”, ale interesowały mnie same obrazy kreowane w prasie.

Propaganda, tak jak kult jednostki – który w systemie totalitarnym miał specyficzne znaczenie – była jedną z metod tworzenia i podtrzymywania w Polsce Ludowej nowego ustroju opartego na komunizmie. Kult jednostki można zdefiniować jako bezkrytyczne wywyższenie konkretnej osoby i kreowanie jej na autorytet w każdej dziedzinie życia. Po 1944 r. zjawisko to można zaobserwować oczywiście na przykładzie Józefa Stalina, ale także Bolesława Bieruta, przy czym kult tego ostatniego został dotąd zbadany w niewielkim stopniu. Budowa „sztucznego charyzmatu” okazała się nieskuteczna i wraz ze śmiercią polskiego „Stalinka” zaprzestano podobnych działań. W niniejszym tekście chciałam odpowiedzieć na pytania, czym jest kult, czy możemy mówić o tym zjawisku w kontekście Bieruta, a jeśli tak, to jakimi metodami był wprowadzany i jakich używano do tego środków. Porównanie tekstów prasowych i ustalenie konkretnych metod kreowania kultu, zastanowienie się nad celowością ich użycia oraz sposobem, w jaki starano się przekonać społeczeństwo do uznania Bieruta za jednostkę godną gloryfikacji, stały się podstawowymi kwestiami, którymi zajęłam się w swojej pracy, zestawiając je z faktami historycznymi.

W opracowaniu sprecyzowanego powyżej tematu przydatna była literatura, dotycząca interesującego mnie okresu. W kontekście ogólnej historii PRL można odwołać się do publikacji Andrzeja Paczkowskiego (2005) i Andrzeja Friszke (2003). Z kolei do opisania zjawiska kultu ważne okazały się dzieła Roberta Kupieckiego (1993) oraz Moniki Milewskiej (2012). W przypadku historii wizualnej korzystałam głównie z publikacji Doroty Skotarczak (2016) czy Gillian Rose (2010). Istotne były także biografie Bieruta, szczególnie te, napisane przez Czesława Kozłowskiego (1993) lub Grażynę Pomian (2023).

Kult jednostki

Wprowadzenie pojęcia „kult jednostki” przypisuje się Nikicie Chruszczowowi – I sekretarzowi Komitetu Centralnego Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego, który w nocy z 24 na 25 lutego 1956 r. wygłosił tajny referat O kulcie jednostki i jego następstwach. Konsekwencją tego wydarzenia stała się zmiana kierunku polityki prowadzonej przez państwa bloku wschodniego oraz potępienie kultu jednostki, o czym Chruszczow (1956, s. 1) mówił w następujący sposób: „niedopuszczalne jest wywyższanie jednej osoby, przekształcanie jej w jakiegoś nadczłowieka posiadającego cechy ponadnaturalne na podobieństwo boga”. Samo zagadnienie kultu nie jest jednak zjawiskiem właściwym tylko dla XX w., ponieważ funkcjonuje niemal od starożytności. Najstarsze wzmianki o nim sięgają antycznego Egiptu, w którym – oprócz kultu faraona jako potomka bogów – istniał także kult zwierząt (sami bogowie egipscy byli często przedstawiani w zantropomorfizowanej formie), roślin oraz przedmiotów (Černý 1974). Bardziej skonkretyzowana postać kultu związana jest ze starożytnym Rzymem, gdzie funkcjonował kult cesarski, związany z instytucjami państwa rzymskiego epoki pryncypatu. Zapoczątkowany przez Cezara, a rozwinięty za panowania Oktawiana Augusta zwyczaj uznawania zmarłych władców za bóstwa (Gillmeister, Musiał 2012) najlepiej uwidacznia się przy tzw. komecie Cezara, która zauważona na niebie w czasie igrzysk rzekomo miała symbolizować wejście duszy zmarłego cesarza w poczet bogów rzymskich.

Monika Milewska (2012, s. 270) w książce Bogowie u władzy charakteryzuje kult jako „zjawisko historycznie zmienne […], które oprócz archaicznych komponentów zawiera również cechy właściwe swej epoce”. Zwraca też uwagę na to, iż w wieku XX wymagał on dużo większego zaangażowania emocjonalnego przy jednoczesnym mocno zrytualizowanym charakterze. Sam termin „kult” wywodzi się od wieloznacznego łacińskiego słowa cultus rozumianego zarówno jako religijna cześć oddawana osobom, bóstwom i rzeczom, jak i bezkrytyczne oraz przesadne uwielbienie, wynikające z przekonania o nadzwyczajnej wartości przedmiotu kultu. Heidi Hein-Kircher (2008, s. 11) wskazuje na inną etymologię kultu, a mianowicie na łacińskie słowo colere (‘dbać pieczołowicie, czcić’) oznaczające „silnie zrytualizowaną formę czci dla jakiegoś przedmiotu lub osoby”. Zwraca też uwagę na jego podstawowe założenie, jakim jest okazanie szacunku przez masy i podporządkowanie jednej, wyznaczonej i wywyższonej istocie, oraz podkreśla związek między polityczną a religijną odmianą kultu, ponieważ „konkretne formy przekazu i wyrazu odpowiadają sobie wzajemnie, np. uroczystości polityczne rytuałom religijnym, świeckie przemówienia lub laudacje kazaniom, a pomniki świątyniom” (Hein-Kircher 2008, s. 13).

Francuski socjolog Émile Durkheim zwracał uwagę, że funkcją kultu jest „zacieśnianie więzi łączących wyznawcę z bogiem” (https://cbh.pan.pl/pl/kult; dostęp: 13.11.2022). W komunistycznym systemie chodziło o podkreślanie wszechobecności przywódcy wśród ludu i towarzyszenie mu w każdym momencie. Kreowaniem zależności, czy wręcz uzależnienia społeczeństwa od rządzących zajmowała się głównie propaganda; w tym celu władza wykorzystywała media, kulturę (np. wieszanie w wielu miejscach wizerunku wodza) czy nawet oświatę, w ramach której od najmłodszych lat indoktrynowano dzieci. Według słownika socjologicznego Piotra Sztompki (2020, s. 164) mianem „kultu” można też określić „bezkrytyczną, niepodatną na żadne argumenty przeciwne idealizację jakiejś osoby lub grupy, np. przywódcy politycznego”. Sam autor zauważa jednak potrzebę rozgraniczenia bardzo charakterystycznych odmian, jakimi są: kult jednostki i kult przodków. Ten pierwszy jest typowy dla systemów totalitarnych i autokratycznych, w których przywódca polityczny staje się nieomylny i wszechmocny, a także opiekuńczy w stosunku do bezkrytycznie oddanych mu mas obywateli.

Heidi Hein-Kircher (2008, s. 11) zwraca uwagę, że złożone z „mitów, symboli i rytuałów kulty polityczne” są jednym z najważniejszych sposobów oddziaływania na społeczeństwo i mają za zadanie manipulować w większym lub mniejszym stopniu ludzką świadomością. Kult jednostki jest według niej wynikiem bezkrytycznego wyolbrzymienia roli i znaczenia jednej osoby dla całego narodu, który zawdzięcza mu właściwie wszystko – od zaspokojenia podstawowych potrzeb życiowych, aż po te najwyższe – duchowe. Mity z kolei są narzędziem propagandy, pełnią funkcję społeczno-polityczną oraz eksponują pewne historyczne aspekty, uzasadniając tym samym legitymizację władzy panującego oraz wzmacniając świadomość społeczną. Ich podstawowym komponentem są symbole wizualne, które odpowiadają za maksymalne uproszczenie lub skrócenie politycznych wypowiedzi i skupienie się na ich najważniejszych elementach. Dzięki temu są one dla społeczeństwa w pełni przyswajalne i łatwe do zapamiętania (tamże, s. 16). Jako narzędzie propagandy mają za zadanie organizowanie opinii publicznej, a z powodu ich politycznego i państwowego znaczenia są chronione prawnie w związku z ryzykiem skompromitowania nie tylko przywódcy, ale również całej partii. Jako ostatni komponent Hein-Kircher wskazuje rytuały, rozumiane jako symboliczne działania, które uzupełniają mit. Są one przede wszystkim aktywnością społeczną, upolitycznioną przez swój kontekst, a ich celem jest tworzenie lub umacnianie konformizmu i – w rezultacie – przyczynianie się do uznania i akceptacji pozycji podległego społeczeństwa przez dominującą partię (Rycman 2009). Najważniejszą funkcją rytuałów jest legitymizacja władzy, a poprzez udział w nich między uczestnikami a wykonawczymi elitami wytwarza się poczucie wspólnoty (Hein-Kircher 2008, s. 18). Kulminacja kultu następuje zazwyczaj podczas świąt, ale można też uznać za nie celebracje urodzin przywódcy (np. obchody 70. rocznicy urodzin Józefa Stalina czy 60. rocznicy urodzin Bolesława Bieruta).

Potrzeba stworzenia historiograficznej definicji nazwy „kult jednostki” stała się obligatoryjna wobec rosnącej liczby odpowiednich przykładów. Według jednego ze słowników jest to „określenie sposobu sprawowania władzy przez dyktatorów używane od czasu śmierci J. Stalina i krytyki jego rządów w ZSRR […]. Cechami wspólnymi są: zmasowana propaganda prezentująca »wodza« jako nieomylnego twórcę jedynie słusznej doktryny, która rozwiązuje wszelkie problemy ludzkości, fałszowanie historii, by uczynić z »wodza« świetlaną postać, i nachalna propaganda jego osoby” (Czapliński, Fras, Rosik, Piotrkowski, Maroń 2017, s. 254). W przywołanej definicji oprócz próby opisania genezy pojęcia, autorzy skupili się na wskazaniu istotnych właściwości, które razem tworzą jeden z podstawowych – a na pewno najbardziej charakterystycznych – elementów systemu komunistycznego.

Kult jednostki to element nadrzędny stalinowskiego systemu i – jak wspomniałam – jego istotą jest wyniesienie konkretnej postaci ponad inne (Plamper 2014, s. 19) oraz oficjalne utrzymywanie takiej narracji, która potwierdzałaby zasadność prowadzonych działań. Przywódca ma odpowiadać na nawet najgłębiej skrywane potrzeby i pragnienia przeciętnej jednostki. Jego wizerunek jest wytworem sztucznym, a narzędziem do jego wykreowania staje się język i propaganda, która skrzętnie kamufluje wszelkie wady, a eksponuje jedynie (zazwyczaj fikcyjne) zalety. Wódz jest uosobieniem wszechmocnego boga, dlatego nie potrzebuje żadnego uprawomocnienia swojej władzy. Jest bowiem odpowiedzią na prośby i błagania ludu. Staje się jego opiekunem, duchowym i rzeczywistym przywódcą, geniuszem i symbolem dobrobytu oraz szczęścia. Jest bliski każdej jednostce, a jednocześnie nieosiągalny i zbyt idealny wobec otaczającej go materii. Każde jego słowo i czyn stają się faktami, nawet jeśli nie są zgodne z rzeczywistością.

Powstaje więc pytanie, dlaczego akurat kult jednostki tak mocno zakorzenił się w państwach bloku wschodniego. Odpowiedź wiąże się z ustrojem tzw. demokracji ludowej będącej konsekwencją totalitaryzmu komunistycznego. Jest to system polityczny oparty na monopartyjności, odrzuceniu idei praw i wolności obywatelskich oraz na kontroli wszystkich dziedzin życia. Jedyna legalna partia charakteryzuje się zhierarchizowaną strukturą, której przy wsparciu elit partyjnych przewodzi charyzmatyczny i niekwestionowany wódz (Dubiel 2016). Ustrój totalitarny jest nierozerwalnie związany z pozycją przywódcy, który uosabia „współczesny system polityczny z aspiracjami do hegemonii nad światem” (Plamper 2014, s. 61). Kult nie służy jednak tylko umocnieniu jego pozycji przewodniczącego, ale też wpływa na legitymizację całego systemu i wszelkich działań partii.

Jan Plamper wyróżnia pięć wspólnych cech kultów powstałych w XX wieku. Przede wszystkim są one dziełem polityki masowej i wykorzystują środki masowego przekazu, które ułatwiają propagowanie kultu dzięki swojemu ujednoliceniu i łatwości w odbiorze. Ponadto obejmowały one społeczeństwa zamknięte z ograniczonymi prawami i wolnościami obywateli, które cechowała bierna postawa i brak własnej inicjatywy. Dodatkowo kulty były dziełem epoki sekularyzmu, a obiektami czci byli wyłącznie mężczyźni (tamże, s. 21–22).

Kult jednostki w Polsce, mimo starań komunistów, od samego początku był tylko odbiciem tego, jak postrzegano przywódcę w Związku Radzieckim. Aby zrozumieć genezę i rozwój (a także szybki zmierzch) tego zjawiska na gruncie polskim, niezbędne jest spojrzenie na jego specyfikę w warunkach radzieckich. Wprowadzenie kultu jednostki w tym obszarze przypisuje się Leninowi: „o Leninie wolno pisać wyłącznie w tonie hagiograficznym. W służbę temu celowi wprzęgnięto państwowe i partyjne instytucje propagandowe” (Service 2003, s. 487). Co jednak ważne, to Stalin w dużej mierze zbudował kult Lenina i był to kult pośmiertny, mocno nawiązujący do kultów religijnych. Ciało Lenina zostało bowiem zabalsamowane i wystawione w mauzoleum na widok publiczny, sam Lenin zaś miał być wiecznie żywy i obecny wśród komunistów.

Stalin wdrożył swój plan zdominowania każdej strefy życia człowieka sowieckiego już na przełomie lat 20. i 30. XX wieku. Oprócz nadawania swojego imienia miastom i elementom przyrody czy przechowywania w muzeach prywatnych, należących do niego przedmiotów, rozpoczęto także długi proces kreowania nowego portretu przywódcy oraz manipulowania nim i jego odbiorcami. Do jego imienia zaczęto dopisywać – oprócz przymiotników charakteryzujących mądrość, pomysłowość, dobroć czy zmysł wojskowy Stalina – zaimki dzierżawcze typu „nasz”, co miało podkreślić osobiste relacje przyszłego generalissimusa z ludem. Wszystkim tym działaniom przyświecał jeden, wyższy cel, jakim było zaszczepienie w ludziach wiary w stałą obecność wielkiego wodza wokół nich. Wielu osobom „łatwiej i bezpieczniej jest żyć w zespoleniu z genialnym, nieomylnym i przenikliwym, a jakże osobiście skromnym przywódcą […], wszelka aktywność i nadzieja na poprawę bytu zostaje z nim utożsamiona” (Kupiecki 1993, s. 16).

Według Roberta Kupieckiego proces świadomego tworzenia kultu Stalina rozpoczął się w dniu jego 50. urodzin (tj. 21 grudnia 1929 r.), ponieważ z tej okazji nazwa partii bolszewickiej została zastąpiona w publikacjach przygotowanych na tę uroczystość imieniem wodza (ibidem, s.18). Trzydziestolecie rządów generalissimusa można zdaniem Antona Antonowa-Owsiejenki uznać za czas ustabilizowania dążeń Stalina do zakorzenienia kultu jednostki w ruchu komunistycznym, gdyż społeczeństwo radzieckie było nim już tak mocno przesiąknięte, że trudno było odróżnić prawdę od zmitologizowanego kłamstwa. Badacz nazywa takie działania „teatrem o rozmiarach zakreślonych granicą radzieckiej dominacji” (ibidem, s.18–19). Rozwijający się kult miał początkowo wymiar lokalny i obejmował jedynie Związek Radziecki, a po zakończeniu II wojny światowej stopniowo rozpowszechnił się w tzw. państwach bloku wschodniego (Europa środkowa i wschodnia oraz Azja). Wtedy to cześć oddawana sekretarzowi partii przybiera coraz bardziej zsakralizowaną formę, a sam Stalin na podobieństwo boga stawał się wszechmocny, nieomylny i wszechwiedzący.

Charakteryzując kult jednostki, nie tylko na gruncie radzieckim, warto zwrócić uwagę, jak ważną rolę odgrywał w nim język. Przede wszystkim pozwalał on zamazywać granice pomiędzy propagandową wizją przywódcy a rzeczywistością, ale też tworzył poczucie mitycznej więzi, wspólnoty pełnej czci i uwielbienia dla opiekuna ludu. Propagandę uprawiono głównie w najważniejszym wówczas medium, tzn. w prasie, gdzie swoje pochlebne teksty publikowali politycy, dziennikarze czy artyści, a także obywatele (dzieci, młodzież, robotnicy, intelektualiści, chłopi itp.) piszący również listy do wodza. W budowie kultu Stalina wykorzystywano rozbudowany wachlarz tytułów, jakimi obdarzano jego postać. Takie zjawisko określa się mianem „manipulacji semantycznej” (Urban 2016) i miało ono na celu podkreślić wszechstronność i doskonałość przywódcy w każdej dziedzinie życia. „Język na równi z przymusem był warunkiem funkcjonowania systemu” (Kupiecki 1993, s. 130). Istnieje wręcz pewna korelacja między zwiększeniem natężenia kultu a natężeniem działań aparatu represji (Kowalska 2013), co doskonale widać na przykładzie Rosji Sowieckiej (np. druga połowa lat 30. XX w. to tzw. okres wielkiego terroru).

W odniesieniu do Polski kult Stalina pojawił się wraz z nadejściem Armii Czerwonej – był on bowiem obecny w jej szeregach i jawił się jako zwycięski wódz i genialny strateg, którego wola wyrażana jest w rozkazach. Chwilowo jednak kult zanika po przejściu wojsk na zachodnią stronę Bugu, być może dlatego, że centralna część kraju niezaznajomiona wcześniej z mentalnością rosyjską w żaden sposób nie pojmowała istoty gloryfikowania jednostki. Stalin jako zwycięzca pojawił się w polskich mediach w maju 1945 r. i tym samym rozpoczął się proces wprowadzania w kraju ustroju komunistycznego i kampanię mającą na celu ocieplenie wizerunku Związku Radzieckiego. Dwudziestego pierwszego lipca 1945 r. istniejące od roku Ministerstwo Informacji i Propagandy wydało okólnik, na mocy którego chciano wyeliminować z użycia pejoratywny przymiotnik „sowiecki” i zastąpić go nowym neutralnym słowem „radziecki” (Kupiecki 1993, s. 47).

W powojennej Polsce aż do 1949 r. obecność postaci Stalina w dyskursie publicznym miała charakter okazjonalny i raczej zastępczy. Dopiero po tym czasie rozpoczyna się zmasowana propaganda sukcesu, ukierunkowana na uzyskanie jak największego poparcia ludu. W celu budowania poczucia wspólnoty i przynależności do niej, szczególnie mocno popularyzowano wizerunek Stalina jako dobrego gospodarza (Kupiecki 1993, s. 57). Oprócz tego polscy komuniści dzięki przekonaniu o sympatii tegoż przywódcy do narodu polskiego chcieli forsować model polsko-sowieckiej przyjaźni (Urban 2016). Robert Kupiecki (1993, s. 71) wyodrębnia trzy fazy wprowadzania kultu jednostki na gruncie polskim: (1) zaprezentowanie promowanej postaci i oswajanie z nią (skupienie na wybranych cechach i aspektach oraz subtelne sugerowanie stosunku do nich), (2) angażowanie i skupianie uwagi odbiorcy na pozytywnych treściach oraz (3) zamiana podjętej przez odbiorcę aktywności w emocjonalny, pozytywny stosunek do treści.

Kult generalissimusa miał być najdoskonalszym przykładem do naśladowania dla rządzących w bloku wschodnim, m.in. w Polsce, Czechosłowacji, na Węgrzech czy w Rumunii. Za przyzwoleniem Stalina przywódcy podporządkowanych mu państw zaczęli wzorować się na nim w budowaniu własnego kultu. Dzięki odpowiednim metodom i technikom nawet jednostki pozbawione jakiegokolwiek daru przywódczego lub charyzmy stawały się osobami pretendującymi wręcz do grona bohaterów o wyjątkowych zdolnościach w każdej dziedzinie (Sylburska 2020). Jako przykłady można tu wymienić przede wszystkim kult Bolesława Bieruta w Polsce, Mátyása Rákosiego na Węgrzech (zob. Sylburska 2020) czy Mao Zedonga w Chinach (zob. Lubińska 2020).

W Polsce zjawisko to nigdy nie rozpowszechniło się na taką skalę, do jakiej dążyli komuniści. Świadomość obywateli jest tutaj czymś niezaprzeczalnym. Część społeczeństwa dostrzegała niedopatrzenia i rysy na idealnym obliczu przywódcy i nie wierzyła w to, co rządzący próbowali „wpoić” przy pomocy mediów. Trudno im było uwierzyć w sztucznie wykreowany wizerunek I sekretarza, ponieważ ani przez chwilę nie widzieli w Bolesławie Bierucie pretendenta do roli geniusza czy „niezłomnego bojownika sprawy narodowej”. W wielu wspomnieniach jawi się on jako człowiek szary, nijaki, pozbawiony uroku osobistego – „zwyczajność to główna cecha, jaką wymieniali ci, którzy zetknęli się z Bierutem. Nikt nie wspominał o charyzmie, nikt w Bierucie nie dostrzegał niczego ponadprzeciętnego” (Lipiński 2017, s. 182). Kult jest więc tutaj zjawiskiem wymuszonym, nierealnym i naciąganym – stąd też bardzo nietrwałym. Zaniknął na gruncie polskim z chwilą śmierci Bieruta. Można się jedynie zastanawiać, czy gdyby jego miejsce zajęła jednostka bardziej charyzmatyczna, która odczuwałaby wewnętrzne pragnienie kierowania narodem, to kult rzeczywiście mógłby ewoluować i przyjąć w Polsce swój pełny wymiar, jak zadziało się to przykładowo w Chinach.

Biografia Bolesława Bieruta

„Wielki syn narodu polskiego” to jedno ze sformułowań, którym najczęściej określano Bolesława Bieruta – prezydenta Rzeczpospolitej Polskiej w latach 1947–1952 i I sekretarza Komitetu Centralnego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Urodził się w Rurach Brygidkowskich (dzielnica Lublina) 18 kwietnia 1892 r. w wielodzietnej rodzinie ubogiego chłopa Wojciecha i bardzo religijnej Marianny z Wolskich, która liczyła, że syn zostanie księdzem. Bierut rozpoczął edukację szkolną w jednej z lubelskich placówek oświatowych, realizujących politykę rusyfikacji, skąd w 1905 r. został wydalony. Ponieważ nie udało mu się uzyskać odpowiedniego wykształcenia, w wieku 14 lat podjął pracę zarobkową. Był m.in. pomocnikiem murarza, chłopcem na posyłki, praktykantem w znanej drukarni Bolesława Druego. Przełomowym momentem w życiu młodego Bolesława było spotkanie w 1910 r. z socjalistą i redaktorem „Kuriera Lubelskiego” – Janem Hemplem. Z powodu sprzecznych poglądów i kłótni z rodzicami wyprowadził się z domu i zamieszkał z nim oraz z Aleksandrem Danielukiem w jednym, wynajętym pokoju.

Podczas I wojny światowej Bierut ukrywał się w obawie przed internowaniem (z racji obywatelstwa austriackiego), a latem 1915 r. po wkroczeniu armii austriackiej do Lublina zmienił swoje imię i nazwisko na „Jerzy Bolesław Bielak”, aby uniknąć wcielenia do wojska. W 1918 r. w wyniku połączenia SDKPiL z PPS-Lewicą, do której należał, nawiązał luźne relacje z komunistami. Nadal też ważną rolę w jego życiu odgrywał Hempel, który wprowadził młodego Bolesława do ruchu spółdzielczego. W latach 1922–1925 coraz bardziej zbliżał się do komunistów (od roku był już wówczas działaczem Komunistycznej Partii Polski). Kilkukrotnie aresztowano go za działanie w konspiracji komunistycznej, po czym zwalniano za kaucją, ponieważ – według ówczesnej policji – był mało znaczącym członkiem. W październiku 1925 r. został słuchaczem radzieckiej szkoły partyjnej pod pseudonimem „Jan Iwaniuk”. Skierowanie go tam „było dowodem zaufania i otwierało perspektywę osiągnięcia właściwie wszystkich szczebli kariery” (Garlicki 1994, s. 14). W 1928 r. powrócił do Moskwy w celach edukacyjnych (a właściwie tam uciekł, ponieważ w Warszawie w tym czasie odbywała się rozprawa sądowa przeciwko niemu), gdzie pod pseudonimem studiował nauki społeczno-polityczne. Przez następne kilka lat dokształcał się i podróżował pod różnymi nazwiskami.

Początek lat 30. to czas, kiedy o życiu Bieruta wiadomo bardzo niewiele. „W latach 1933–1934 w Niemczech doszedł do władzy Hitler, w Związku Radzieckim Stalin rozpoczął wielką czystkę, a w Polsce Bierut trafił do więzienia” (Lipiński 2001, s. 31). Według Andrzeja Garlickiego kara 7 lat pozbawienia wolności za prowadzenie działalności komunistycznej uratowała Bierutowi życie, gdyż w innym wypadku stałby się prawdopodobnie jedną z ofiar Wielkiego Terroru (Garlicki 1994, s. 19). Dzięki amnestii wcześniej opuścił więzienie i pod koniec 1938 r. z pomocą m.in. Edwarda Osóbki-Morawskiego rozpoczął pracę w biurze warszawskiej spółdzielni spożywców.

Wybuch II wojny światowej zmusił Bieruta do opuszczenia Warszawy. Wraz z Franciszkiem Jóźwiakiem przeniósł się najpierw do Lublina, skąd – po zajęciu miasta przez armię niemiecką – wyjechał do Kijowa. Tam pracował jako wykładowca historii WKP(b) oraz księgowy. Nawiązał też kontakt ze swoją drugą partnerką Małgorzatą Fornalską przebywającą w Białymstoku i po uzyskaniu zgody kierownictwa Kominternu przeniósł się do niej oraz jej córki. Gdy w 1941 r. wybuchła wojna niemiecko-radziecka, zgłosił się do obrony miasta, po czym wraz z oddziałami Armii Czerwonej wyruszył na wschód, do Mińska. Lata 1941–1943 należą do najbardziej tajemniczych okresów życia Bieruta. Pewne jest, że w tym czasie zajmował się aprowizacją i rozdziałem produktów żywnościowych w niemieckim urzędzie (przez co później niektórzy oskarżali go o zmowę z hitlerowcami). Pod koniec 1943 r. decyzją władz radzieckich (która potrzebowała kogoś do zażegnania kryzysu w Polskiej Partii Robotniczej w związku z zamordowaniem dwóch kolejnych sekretarzy generalnych PPR) Bierut pod pseudonimem „Bolesław Birkowski” z pomocą Janka Krasickiego został sprowadzony do Warszawy. Tam został członkiem KC PPR, zaś jego zadaniem było kierowanie organem prasowym partii – „Trybuną Wolności”. W wyniku niezgodności poglądów z Władysławem Bieńkowskim, którego poparli pozostali członkowie redakcji, Bieruta zastąpił Władysław Gomułka (co prawdopodobnie zaważyło na późniejszych stosunkach między nimi, ponieważ „przegrany Bierut czuł się mocno znieważony”; Kozłowski 1993, s. 20). Na przełomie 1943 i 1944 r. powstała Krajowa Rada Narodowa, uznawana przez komunistów za Parlament Polski Podziemnej. W międzyczasie nastąpiło aresztowanie i rozstrzelanie przez gestapo Małgorzaty Fornalskiej i sekretarza generalnego PPR Pawła Findera, czego skutkiem była utrata przez PPR kontaktu ze Związkiem Radzieckim na kilka miesięcy. Bolesław Bierut w nocy z 31 grudnia 1943 r. na 1 stycznia 1944 r. mimo jego sprzeciwu został przewodniczącym KRN. W maju 1944 r. delegaci KRN przybyli do Moskwy, gdzie zostali przyjęci osobiście przez Stalina, który zaakceptował organizację, nadając jej tym samym wymiar legalny.

Polski Komitet Wyzwolenia Narodowego został powołany 20 lipca 1944 r. w Moskwie, proklamowano go zaś dwa dni później w Chełmie Lubelskim (aby ukryć jego powiązania z Moskwą) – pierwszym wyzwolonym przez Armię Czerwoną mieście znajdującym się – zdaniem komunistów – w granicach Polski. Był organem władzy wykonawczej powstałym z połączenia działaczy ZPP oraz KRN, mającym pełnić funkcję rządu polskiego w opozycji do „nielegalnego” rządu w Londynie. Bierut wchodził wówczas nieoficjalnie (ze względu na bezpartyjny status prezydenta KRN) w skład utworzonego w Lublinie Biura Politycznego PPR. Po wybuchu powstania warszawskiego dwukrotnie udał się do Moskwy, głównie w związku z toczącymi się tam rozmowami pomiędzy premierem rządu polskiego na uchodźstwie – Stanisławem Mikołajczykiem a Stalinem. Podczas drugiego pobytu Bieruta w Związku Radzieckim istotną kwestią stała się klęska powstania i stosunek społeczeństwa do PKWN. Bolesław rozpoczął działania propagandowe mające na celu pozyskanie różnych środowisk. Zmiana nastawienia nastąpiła 9 października 1944 r. po rozmowie Bieruta ze Stalinem, kiedy to przywódca ZSRR poddał krytyce działania PKWN, stwierdzając, że nie utrzymałby władzy w kraju bez pomocy Armii Czerwonej. Doszło do tzw. zwrotu październikowego, czyli zaostrzenia kursu partii.

Od drugiej połowy 1944 r. oficjalnie bezpartyjny Bierut zaczął stawać się postacią znaną i łączoną z przedstawicielstwem władz Rzeczypospolitej. Dużo podróżował z Lublina do Warszawy (przeniósł się tam na stałe w styczniu 1945 r.), Pragi czy Moskwy, gdzie pozostawał w stałym kontakcie ze Stalinem.

Lata powojenne to okres odbudowy kraju, a przede wszystkim stolicy, nad którą Bierut czuwał osobiście, kreując się na głównego architekta miasta. Dbał, aby Warszawa odrodziła się zgodnie z założeniami komunistycznymi, ponieważ jak uzasadniano – „architekturą interesuje się partia dlatego, że jest ona szczególnie doniosłą formą ideologii” (Lipiński 2017, s. 158). W pierwszych czterech latach istnienia Polski Ludowej dochodziło – za przyzwoleniem Bieruta – do wielu aktów terroru – mowa tu m.in. o „antyakowskiej nagonce”, tolerowaniu przez władzę brutalności radzieckich żołnierzy wobec społeczeństwa, a w późniejszym czasie również o sfałszowanym referendum z 1946 r. czy wyborach z 1947 r. oraz o rozbiciu i likwidacji legalnej opozycji. W 1945 r. stał też na czele strony rządowej podczas rozmów w Moskwie, dotyczących utworzenia rządu jedności narodowej, który ostatecznie proklamowano 28 czerwca 1945 r. pod nazwą Tymczasowego Rządu Jedności Narodowej. Dodatkowo w kwietniu 1945 r. był jednym z członków delegacji polskiej, która podpisała układ o przyjaźni, wzajemnej pomocy i powojennej współpracy polsko-radzieckiej (Kozłowski 1993, s. 32).

Po sfałszowanych wyborach do nowego Sejmu Ustawodawczego, podczas jego pierwszego posiedzenia 4 lutego 1947 r. zadecydowano o wybraniu Bolesława Bieruta na prezydenta. Funkcję tę łączył ze stanowiskiem przewodniczącego Rady Państwa do listopada 1952 r. Mimo dysponowania – w ramach tych funkcji – prawem do inicjatywy ustawodawczej i wydawania dekretów, wywierania wpływu na działania partii czy posiadania jako głowa państwa autorytetu, Bierut był jedynie narzędziem w ręku Stalina. Do jego prerogatyw należały także kwestie ułaskawień, z których korzystał bardzo rzadko Jako prezydent do swoich obowiązków podchodził bardzo poważnie, nawet pomimo niechęci do publicznych wystąpień, których jako głowa państwa nie mógł unikać. Osobiście zajmował się wszystkimi sprawami, które trafiały na jego biurko – od tych najważniejszych, aż po te marginalne, co zajmowało mu nieraz całe dnie. Ponoć z szacunkiem odnosił się do swoich pracowników, czym zaskarbiał sobie ich sympatię (Garlicki 1994, s. 48). Dzięki swoim dobrym stosunkom ze Stalinem udało mu się zwolnić z radzieckich łagrów wielu polskich komunistów. Prawdopodobnie to na jego bezpośrednie polecenie, po przemówieniu podczas czerwcowego Plenum KC PPR, Gomułka w sierpniu 1948 r. został oskarżony o „odchylenie prawicowo-nacjonalistyczne” i odwołany ze stanowiska sekretarza generalnego PPR (Eisler 2014, s. 75). Jego miejsce zajął Bolesław Bierut, skupiając tym samym w swojej osobie całą władzę państwową i partyjną. Jego celem, który konsekwentnie realizował od września do grudnia, stało się zjednoczenie PPR i PPS. Plan udało się sfinalizować 15 grudnia 1948 r., kiedy to podczas Obrad Kongresu Zjednoczeniowego w Warszawie doszło do połączenia obu partii robotniczych i utworzenia Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej z Komitetem Centralnym, na którego czele stanął Bolesław Bierut. Jak wspomina Maria Dąbrowska: „Bierut wszedł nie jak inni głównym wejściem, ale ukazał się od razu na trybunie […]. Były nawet wrzaski skandujące »Stalin! Stalin!«. A potem: »Bierut!, Bierut!« etc.” (Cyt. za: Lipiński 2001, s. 75–76). Od momentu powstania PZPR zaczął się zmieniać sposób kierowania państwem – z miesiąca na miesiąc podejmowano decyzje w coraz mniejszym gronie, co skutkowało stopniowym zmniejszaniem znaczenia Sejmu, a nawet Rady Ministrów (Kozłowski 1993, s. 59). Bierut pełnił czołową rolę podczas posiedzeń Biura Politycznego i Sekretariatu – wygłaszał główne referaty i przewodniczył obradom.

Według Piotra Lipińskiego (2001, s. 79) od 1948 r. można mówić o pełnym przejęciu wzorców i pogłębieniu stalinizacji na gruncie polskim – głównie wskutek działań Bieruta. Rozpoczęły się wówczas zmiany, które objęły każdą przestrzeń życia politycznego, społecznego, gospodarczego czy nawet obyczajowego. Wprowadzane na wzór radziecki rozwiązania, takie jak: industrializacja, kolektywizacja, brutalne zwalczanie opozycji i kościoła czy narzucenie kultury socjalizmu, doprowadziły ostatecznie do kryzysu, z którego Polska długo nie była w stanie się podnieść. W wyniku pozbycia się z partii Gomułki w 1948 r. powstał nowy układ, nazwany przez historyków „tryumwiratem”, zawiązany między Bolesławem Bierutem, Jakubem Bermanem (zajmował się propagandą i sprawował pieczę nad służbami bezpieczeństwa) oraz Hilarym Mincem (kwestie gospodarcze). „Najważniejszy był jednak Bierut, wokół niego budowano kult jednostki” (Lipiński 2001, s. 79) – symbolizował władzę, a dzięki propagandzie postrzegany był w Polsce jako „najwierniejszy uczeń Stalina”. Cała trójka mocno angażowała się w działania Biura Politycznego głównie w zakresie bezpieczeństwa publicznego. Powołana została stała komisja BP, która – poza ogólnym nadzorowaniem organów bezpieczeństwa czy Grupy Specjalnej – podczas posiedzeń zajmowała się też planami i wynikami śledztw – zatwierdzano aresztowania, wyrażano zgody na przetrzymywanie i zwalnianie więźniów (Kozłowski 1993, s. 65). W lutym 1950 r. Bierut podjął decyzję o utworzeniu Sekretariatu Biura Organizacyjnego, do którego należeli m.in. Edward Ochab, Franciszek Mazur, Zenon Nowak, Roman Zambrowski. Obok tzw. „trójki” stali się oni najważniejszym organem władzy w Polsce jako prezydium Biura Politycznego i skupili w swoich rękach całokształt działalności partyjnej (tamże, s. 77).

 Bolesław Bierut szczególnie mocno interesował się Kościołem Katolickim i zmierzał w swoich działaniach do osiągnięcia dwóch celów: (1) zmarginalizowania jego roli i ograniczenia zasięgu oraz (2) całkowitego podporządkowania go władzom partyjnym. Od 1948 r. polityka wobec Kościoła została zaostrzona, a apogeum walki z nim nastąpiło po śmierci Stalina w 1953 r. Rozpoczęto lustrację i likwidację majątków kościelnych, księży zaś aresztowano pod różnymi, często nieprawdziwymi zarzutami. W lutym 1950 r. Bierut otrzymał od prymasa Stefana Wyszyńskiego i kardynała Adama Sapiehy list pełen żalu wobec polityki walki z Kościołem. W kolejnych latach doszło do kilku wizyt prymasa u prezydenta, zakończonych w 1953 r. aresztowaniem i procesem kardynała Wyszyńskiego. Jego izolacja trwała do jesieni 1955 r., kiedy to umieszczono go w klasztorze sióstr nazaretanek w Komańczy. W 1953 r. Rada Państwa pod przewodnictwem Bieruta wydała dekret o „tworzeniu, obsadzaniu i znoszeniu duchownych stanowisk kościelnych”, dzięki któremu władze komunistyczne osiągnęły swój cel, jakim było całkowite podporządkowanie sobie Kościoła Katolickiego.

Konstytucja Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej likwidująca urząd prezydenta i trójpodział władzy została uchwalona 22 lipca 1952 r. Bierut został prezesem Rady Ministrów, przy czym jego pozycja nie została osłabiona (w ustrojach państw znajdujących się pod wpływami radzieckimi premierami byli szefowie partii; Garlicki 1994, s. 79). Nadal też stał na czele Sekretariatu Biura Organizacyjnego KC PZPR i otrzymał pod opiekę wydział przemysłu ciężkiego. Poza kwestiami gospodarczymi zainteresował się także pracą partyjną, wydając uchwałę o „systemie angażowania pracowników do aparatu partyjnego” (Kozłowski 1993, s. 137). Zwrócił głównie uwagę na rolę wojewódzkich konferencji PZPR, których wyniki przeanalizowane przez wydział organizacyjny KC miały wskazywać z jednej strony na wzrost jej autorytetu, z drugiej zaś – na liczne niedociągnięcia występujące w pracy poszczególnych organizacji. Nakazał przy tym, aby członkowie Biura Politycznego działali w ścisłym porozumieniu z komitetami na różnych szczeblach administracyjnych.

Stalin zmarł 5 marca 1953 r. Delegacja na czele z Bierutem wyjechała do Moskwy po uprzednim zorganizowaniu ogólnonarodowego komitetu dla uczczenia jego pamięci. Bierut 28 marca wygłosił referat „Nieśmiertelne nauki towarzysza Stalina orężem walki o dalsze umocnienie partii i frontu narodowego” (Kozłowski 1993, s. 135), w którym przedstawił zasługi swojego mentora dla narodu polskiego. W Związku Radzieckim rozpoczął się okres odwilży oraz przemian, które objęły wszelkie dziedziny społeczne i gospodarcze. Główną zmianą było wprowadzenie tzw. kolektywnego kierownictwa, powiązane z rozdzieleniem funkcji partyjnych i państwowych. W Polsce 10 marca 1954 r. odbył się II Zjazd PZPR, który ponownie zakończył się wyborem Bolesława Bieruta na stanowisko I sekretarza KC (Garlicki 1994, s. 83). Podczas posiedzenia Biura Politycznego przywódca PZPR zwrócił się z prośbą o odwołanie go ze stanowiska premiera. Została ona zaaprobowana, a jego miejsce zajął Józef Cyrankiewicz. Bierut nie rozumiał potrzeby zmian w systemie rządzenia i nadal ślepo trzymał się kursu wyznaczonego przez Stalina. „Przez lata 1954–1955 przechodził jak we mgle […]. Polska się zmieniała wbrew woli Bieruta” – pisał Lipiński (2017, s. 223). Na wystąpienie ppłk. Józefa Światły w Radiu „Wolna Europa” partia odpowiedziała w starym stylu – nastąpiła reorganizacja „winnych” organów bezpieczeństwa: zlikwidowano Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego, powołując w jego miejsce Komitet ds. Bezpieczeństwa Publicznego i Ministerstwo Spraw Wewnętrznych, a Bierut wygłosił referat, w którym stwierdził, że naruszona została zasada „kolegialności” i tym samym przełamano monopol informacyjny „tryumwiratu”. Postanowiono zwoływać comiesięczne narady kierowników wydziałów i ich zastępców w celu omawiania problemów bieżących, sekretarzy zaś zobowiązano do przekazywania wszelkich ustaleń z posiedzeń Biura Politycznego i Sekretariatu podczas cotygodniowych zebrań kierowników wydziałów KC.

W sierpniu 1955 r. Bierut zaczął podupadać na zdrowiu (dolegliwości sercowe, miażdżyca, zapalenie płuc, choroba nerek) i coraz rzadziej pokazywał się publicznie. W lutym 1956 r. opuścił kraj i wraz z delegacją udał się na XX Zjazd KPZR. Zmarł w Moskwie 12 marca 1956 r. Jako jedyny I sekretarz KC PZPR piastował swoje stanowisko do końca życia (Eisler 2014, s. 88). W kraju ogłoszono 13–16 marca dniami żałoby narodowej. Trumna z ciałem Bieruta przyjechała do Warszawy14 marca, gdzie przez dwa dni była wystawiona na widok publiczny w gmachu KC. Uroczysty pogrzeb odbył się 16 marca. Wzięły w nim udział 24 delegacje ze wszystkich państw bloku komunistycznego. Po śmierci Bolesława Bieruta w Polsce nie było już nikogo, kto zadbałby o jego kult. Jak pisze Piotr Lipiński (2017, s. 11), „ze śmiercią Bieruta w Polsce ostatecznie umarł stalinizm”.

Kult Bieruta w przedstawieniach wizualnych

Propagowaniu wizerunku Bolesława Bieruta w prasie partyjnej jako jednostki wybitnej i ważnej służyły nie tylko artykuły oraz nagłówki w gazetach. Niezwykle istotnym elementem budowania jego kultu była kwestia wykorzystania materiałów wizualnych, w tym przypadku zdjęć zarówno I sekretarza, jak i wydarzeń, zjawisk łączonych z jego osobą.

Historię wizualną można zdefiniować za Dorotą Skotarczak (2016, s. 118) jako „zorientowaną multidyscyplinarnie subdyscyplinę badawczą zajmującą się analizą przedstawień (audio)wizualnych w kontekście historycznym”. Skoncentrowana jest ona na dostarczeniu odbiorcy nieco innej, bardziej rozległej wiedzy na konkretny temat, której same źródła pisane nie są w stanie zapewnić. Według innej definicji historia wizualna „jest dyscypliną naukową, jednym z paradygmatów/modeli funkcjonującym w obrębie nauki historycznej. […] metanauką – kulturową historią historiofotii/historii wizualnej” (Ziębińska-Witek, Witek 2022, s. 464). Jej celem jest stworzenie nowych możliwości spojrzenia na przeszłość dzięki interpretacji widzianego obrazu. Co ważne, „nie istnieje jedna czy też »poprawna« odpowiedź na pytanie, »co znaczy ten obraz?« lub »co ten obraz mówi« […], stąd działania na tym obszarze w nieunikniony sposób mają charakter interpretacji” (Rose 2010, s. 17). Jest ona o tyle istotna, że dzięki krytycznemu podejściu do materiałów (audio)wizualnych będących „odzwierciedleniem wiedzy o przeszłości, świadomości historycznej charakterystycznej dla danego okresu” (Skotarczak 2016, s. 120) możliwe jest głębsze zrozumienie realiów minionych epok przy uwzględnieniu kontekstu historycznego. Interpretacja obrazu obejmuje również refleksję na temat tego, co i w jaki sposób jest na nim przedstawione, jakie wywołał on skutki oraz „w jakiej pozycji wobec siebie stawia on swojego widza” (Rose 2010, s. 29). Gillian Rose (2010 s. 33), badając problematykę materiałów wizualnych w ramach krytycznego interpretowania obrazów, wyróżniła trzy istotne aspekty: wytwarzanie, sam obraz i obszar, w którym jest on widziany przez różne publiczności. Do każdego z nich przypisała trzy aspekty, które określiła jako modalności, a mianowicie: technologiczny, kompozycyjny i społeczny.

Ważnym – z punktu widzenia badań nad historią wizualną – terminem jest „dyskurs”, odnoszący się do „pewnej grupy stwierdzeń, które nadają strukturę sposobowi myślenia o danej rzeczy oraz temu, jak działamy, opierając się na tym myśleniu” (tamże, s. 174), i potocznie rozumiany jako pewna wiedza o świecie wpływająca na postrzeganie obrazu. O istotnym znaczeniu materiałów wizualnych w badaniu historii przekonany jest także Peter Burke. Prowadząc rozważania na ich temat, stwierdził on, że „obrazy, tak jak teksty i relacje ustne, stanowią istotną odmianę świadectwa historycznego. Stanowią zapis aktu bycia naocznym świadkiem” (Burke 2012, s. 33). Historia wizualna to nie tylko powielenie treści dostrzegalnych w tekstach pisanych. Daje ona możliwość głębszej kontemplacji, skupia uwagę na mniej wyraźnych detalach i dostarcza szerszej wiedzy na dany temat.

Materiał wizualny w kontekście kultu Bolesława Bieruta przede wszystkim można podzielić na dwie główne kategorie: (1) zdjęcia opublikowane za życia, które pojawiały się w związku z jego działalnością jako I sekretarza PZPR, oraz (2) fotografie drukowane w prasie po ogłoszeniu jego śmierci. Różnica w obfitości tych przedstawień w analizowanych przeze mnie gazetach jest zauważalna. W ostatnich miesiącach życia ukazało się tylko kilka zdjęć Bieruta, co można uznać za normę, po ogłoszeniu zgonu zamieszczono ich ok. 100. Jak można więc zauważyć, kult Bieruta w tym okresie chwilowo wzrósł, pojawiły się różne przedstawienia wizualne, które można podzielić na kilka podkategorii: (1) zdjęcia samego I sekretarza podczas pracy lub o charakterze portretowym, (2) zdjęcia Bieruta jako człowieka bratającego się z ludem, (3) zdjęcia Bieruta z dziećmi, (4) zdjęcia dokumentujące reakcje ludzi po ogłoszeniu jego śmierci, (5) zdjęcia z pogrzebu prezentujące polityków lub społeczeństwo. Należy podkreślić, że poszczególne fotografie często były powtarzane, zamieszczane nie tylko w różnych gazetach partyjnych, ale nawet w tych samych tytułach prasowych w odstępie kilku dni. Omawiane zdjęcia są raczej słabej jakości z powodu wydrukowania na papierze gazetowym. Na pierwszych stronach pism najczęściej publikowano samego Bieruta lub członków partii w jego otoczeniu. Do niektórych fotografii dołączano krótkie komentarze objaśniające zaprezentowaną sytuację.

Portretowe przedstawienia I sekretarza były raczej monotematyczne. W gazetach partyjnych widoczna jest tendencja do zamieszczania takich zdjęć, gdzie twarz Bieruta była widoczna w dwóch wersjach: albo dobrotliwie uśmiechniętego (TL, 14.03.1956, s. 1), albo poważnie spoglądającego w obiektyw (TR, 18.04.1956, s. 1). Był ubrany w taki sam sposób i te wizualne przedstawienia zamieszczane w prasie pokrywały się z tym, jak przywódca miał być widziany przez ludzi. Oficjalnie „występował zawsze w dobrze skrojonych garniturach w tonacji od szarości do czerni, z nieodłącznym krawatem” (Pomian 2023, s. 342). Z pierwszych stron partyjnych gazet spoglądał starszy mężczyzna z nienaganną fryzurą w otoczeniu pompatycznych tytułów, takich jak: „Świetlana postać Bolesława Bieruta pozostanie na zawsze w sercach ludzi pracy” (GZ, 16.03.1956, s. 1) czy „Żegnamy ukochanego syna partii i narodu” (NRz, 16.03.1956, s. 1). Takie zabiegi miały na celu uwidocznienie wybitności Bieruta, której niektórzy czytelnicy mogli nie dostrzec na jego zdjęciu.

Portrety ukazujące poważnego i zamyślonego I sekretarza były oficjalnymi przedstawieniami wizualnymi, które miały uwypuklać jego znaczenie nie tylko w kraju, ale i na arenie międzynarodowej. Sprawiał na nich wrażenie pochłoniętego pracą i troskami związanymi z wykonywaniem powierzonych mu zadań. Oficjalny portret miał podkreślać poważny stosunek Bieruta do spraw o charakterze państwowym, gospodarczym i społecznym (aneks zdjęcie nr 1). Spokój wymalowany na twarzy świadczył o tym, że nie bał się spoczywającego na nim ciężaru odpowiedzialności i gwarantował ludziom poczucie bezpieczeństwa. W kontraście do takiego przedstawienia jawił się drugi, mniej oficjalny jego wizerunek. Mężczyzna wpatrzony w obiektyw z dobrotliwym wyrazem twarzy miał sprawiać wrażenie bardziej „przychylnego” i bliskiego opisom prostych ludzi, którzy mieli okazję go spotkać. Oba te przedstawienia zderzały się ze sobą. Z jednej strony bowiem I sekretarz kreowany był na postać pomnikową, najważniejszą i najmądrzejszą po Stalinie, która z daleka czuwała nad bezpieczeństwem obywateli, z drugiej zaś widziano dobrotliwego starszego pana z uśmiechem wzbudzającym zaufanie. Portrety te nie korelowały ze sobą. Z pewnością ówczesny czytelnik gazety patrzył na te zdjęcia inaczej niż współcześni historycy, ponieważ towarzyszył mu inny kontekst społeczno-kulturowy. Żył w świecie, w którym Bierut funkcjonował jako najważniejsza postać, jednocześnie odległa i bliska.

W partyjnych pismach pojawiały się także inne, okazjonalnie drukowane wizerunki Bolesława Bieruta. Były to głównie zdjęcia ukazujące go już jako starszego mężczyznę, zrobione głównie po 1948 r. Korespondowały one z treścią gazet i tym, jak opisywano jego osobę w oficjalnych tekstach. Co warte podkreślenia, nie ukazują się żadne fotografie, na których Bierut byłby przedstawiany w sytuacjach prywatnych, a nawet nieoficjalnych. Nie ma także żadnych obrazów z rodziną, fotografii z wakacji czy rautów. Było to działanie zamierzone, ponieważ Bieruta miano kojarzyć przede wszystkim z doświadczeniem, statecznością i wiedzą, co korelowało z jego wizerunkiem starszego mężczyzny. W „Gazecie Zielonogórskiej” zamieszczono portret z młodości Bieruta, na którym prezentuje się jako poważny młodzieniec o schludnym wyglądzie, co wspierało tezę o jego dobrej aparycji. Redakcja dołączyła do tego przedstawienia komentarz objaśniający: „Fotografia Bolesława Bieruta z akt policyjnych z 1927 roku” (GZ, 17–18.03.1956, s. 8). Podkreślenie tej informacji wpisywało się w kult I sekretarza jako człowieka buntującego się przeciwko ówczesnej władzy ograniczającej prawa i od dawna zaangażowanego w walkę o wolność swoich współtowarzyszy. Z kolei z okazji rocznicy jego urodzin na pierwszej stronie „Trybuny Ludu” opublikowany został portret siedzącego, uśmiechniętego i delikatnie zgarbionego Bieruta patrzącego przed siebie, a nie jak zazwyczaj – w obiektyw (TL, 19.04.1956, s. 1). Takich zdjęć było jednak niewiele, ponieważ z reguły powielano oficjalne, portretowe fotografie. Takie przedstawienia najlepiej wpisywały się bowiem w budowany przez partię kult jego osoby. Prezentowały go jako postać sztandarową i utrwalały w społeczeństwie konkretny obraz I sekretarza.

W przedstawieniach wizualnych żyjącego jeszcze Bieruta dbano o to, aby pokazywać go podczas wykonywanej pracy. Nie tylko potwierdzano bowiem w ten sposób jego pracowitość i zaangażowanie w tworzenie lepszej Polski, ale także kreowano kult I sekretarza, który miał stać się wzorem zaangażowania i wykonywania obowiązków. Pojawiały się więc zdjęcia Bieruta najczęściej z symboliczną książką i okularami na nosie, co podkreślało powagę i podejmowany przez niego wysiłek intelektualny (NRz, 16.03.1956, s. 3). Uważano go za świetnego mówcę i stale podkreślano jego zaangażowanie w działalność międzynarodowego ruchu robotniczego. Do zilustrowania takich tez zwykle używano zdjęć zrobionych podczas XX Zjazdu KPZR. Dołączano do nich krótki komentarz informujący o obecności Bieruta, ponieważ fotografie te często były na tyle niewyraźne, że przeciętny czytelnik nie byłby w stanie go rozpoznać wśród innych partyjnych działaczy. Nie współgrało to więc, z tym, co opisywano w gazetach, a mianowicie, że był on rzekomo jedną z czołowych postaci na arenie międzynarodowej. W „Trybunie Ludu” zdecydowano się opublikować zdjęcie I sekretarza przemawiającego z mównicy (TL, 19.02.1956, s. 1). Widać na tej fotografii starszego, delikatnie zgarbionego mężczyznę z wąsami w okularach, który wygląda na drobnego na tle trybuny (aneks zdjęcie nr 2). Na zdjęciu nie sposób dostrzec w nim wybitnej jednostki, na jaką go kreowano.

Postać Bieruta wpisywano w idealizację pracy i nauki. Na jednym ze zdjęć widnieją – jak można dowiedzieć się z komentarza – Bierut, Cyrankiewicz i Berman, którzy nawet w przerwie obrad nie odpoczywają, ponieważ są zainteresowani znajdującymi się na pierwszym planie książkami (NRz, 29.02.1956, s. 1). Wizerunek I sekretarza, który w wolnym czasie nie próżnuje, miał zachęcić czytelników do poszerzania własnych zainteresowań, chociażby poprzez czytanie literatury. Jedną z głównych idei komunizmu był wprawdzie kult pracy fizycznej, która była ważniejsza niż intelektualna, ale na tego typu zdjęciach dochodzi do zrównania tych dwóch sfer. Takie przedstawienia wizualne miały na celu nie tylko wspieranie kultu pracy funkcjonującego w krajach socjalistycznych, ale też podkreślenie jedności samego Bieruta z ludźmi różnych zawodów. Wyraźnie identyfikował się z nimi, doceniał i rozumiał ich wysiłek na rzecz poprawy sytuacji w państwie. Na jednym ze zdjęć widnieje sam I sekretarz z łopatą, pomagający warszawiakom odbudować miasto (aneks zdjęcie nr 3; TL, 17.03.1956, s. 3). Dynamiczność takiego przedstawienia sprawiała, że czytelnik mógł niemal zauważyć ruch łopaty, którą trzymał Bierut, co wspierało tezę o jego rzeczywistym zaangażowaniu. Przywódca pojawiał się także wśród górników ubrany w strój roboczy (TR, 14.03.1956, s. 3), w otoczeniu drukarzy, dla których „dokonywał uruchomienia pierwszej maszyny rotacyjnej” (GZ, 15.03.1956, s. 4), czy też na przyjęciu dla przodowników pracy. Na wszystkich fotografiach postać Bieruta wysuwa się na pierwszy plan. Jest on wręcz prześwietlony dla lepszego efektu, zwrócony w stronę ludzi lub zainteresowany maszynami. Należy przy tym podkreślić, że I sekretarz nigdy na tego typu przedstawieniach nie pozował, co miało podkreślić ich realizm i rzeczywiste oddanie przywódcy wykonywanym obowiązkom.

Propaganda partyjna kreowała wizerunek Bieruta jako opiekuna i orędownika. Zdjęcia miały odzwierciedlać zaangażowanie i sympatię, którą rzekomo darzył swoich obywateli, stąd wiele fotografii prezentowało I sekretarza bratającego się z ludźmi. Na pierwszym planie zawsze widniała jego postać zwrócona ku współrozmówcom (GZ, 17–18.03.1956, s. 8). Przedstawiany był w ich otoczeniu, ubrany schludnie i skromnie, ale zgodnie z panującą modą, skupiony na tym, co mówią, gotowy do realizacji złożonych obietnic. Spoglądając na te materiały wizualne można zaobserwować, że witający go ludzie często chylą przed nim czoło, co mogło świadczyć o obdarzaniu przywódcy szacunkiem. Wydają się nieco onieśmieleni spotkaniem z najważniejszą osobą w kraju, która w tak sympatyczny i otwarty sposób zwraca się do nich. Bierut na tych fotografiach jest najczęściej uśmiechnięty, zupełnie inny niż na poważnych portretach, które od 1945 r. wisiały obok godła „w każdej klasie szkolnej, instytucjach publicznych, nierzadko w halach fabrycznych” (Pomian 2023, s. 341). Dbano o to, aby na zdjęciach utrwalać ludzi pochodzących z różnych warstw społecznych, zarówno kobiety, jak i mężczyzn, aby niejako potwierdzić, że Bierut jest opiekunem wszystkich. W ramach kultu I sekretarza podkreślano także, że dla lepszego zrozumienia potrzeb obywateli podróżuje on po całym kraju. Zdjęcia wraz z podpisami były tego odzwierciedleniem – Bieruta portretowano bowiem zarówno w Stoczni Gdańskiej, jak i w Lublinie czy Jackowicach (TL, 15.03.1956, s. 3). Pochylony nad kobietami z dziećmi, serdeczny, zwrócony do nich, nie zaś w stronę obiektywu, sprawiał wrażenie osoby niepozującej do fotografii. Uwypuklało to skupienie przywódcy na ludziach, z którymi się spotykał. Te wizualne przedstawienia sugerowały, że pomimo pełnienia tak odpowiedzialnych i ważnych funkcji, nadal jest człowiekiem z ludu. Mężczyźni i kobiety garnęli się do niego, a on im na to pozwalał. Jednym z najbardziej symbolicznych obrazów jest zdjęcie Bieruta ze starszą kobietą ubraną w strój ludowy (TL, 19.03.1956, s. 3). Trzyma ona przywódcę pod ramię, oboje uśmiechają się szeroko, patrząc w obiektyw (aneks zdjęcie nr 4). Ta fotografia nie tylko wpisywała się w proces tworzenia kultu I sekretarza jako osoby kultywującej tradycję, kochającej polskie zwyczaje, ale miała także sugerować pozytywne relacje Bieruta ze zwykłymi ludźmi, którzy czuli się swobodnie w jego towarzystwie.

Dla ocieplenia wizerunku I sekretarza portretowano go także z dziećmi, dla których był zarówno ich opiekunem i wzorem, jak i dobrotliwym dziadkiem. Przedstawienia te miały dowodzić, że Bierut, mając tak dobry kontakt z najmłodszymi członkami społeczeństwa, musiał być dobrym i serdecznym człowiekiem. Widział w nich przyszłość narodu, dlatego dbał o jak najczęstsze spotkania z nimi, zapewnienie im dostatniego i spokojnego życia oraz udzielanie wartościowych rad. Na takich zdjęciach postawa Bieruta jest dużo swobodniejsza, a w otoczeniu dzieci tracił surowy wygląd polityka. W „Nowinach Rzeszowskich” opublikowano np. zdjęcie I sekretarza na łące pełnej kwiatów, trzymającego się za ręce z dziewczynkami ubranymi w szkolne mundurki (aneks zdjęcie nr 5; NRz, 16.03.1956, s. 3). Z tyłu, za nimi można dostrzec przedstawicieli partyjnych, ale to nie oni są tutaj najważniejsi. Bierut poświęca uwagę młodzieży, dba o dobre relacje i wygląda na zainteresowanego tym, co chcą mu powiedzieć. Materiałów prezentujących przywódcę jako „przyjaciela dzieci” (NRz, 18.04.1956, s. 3) jest w analizowanych gazetach partyjnych kilka. W ramach kultu partia nakazywała nauczanie w szkołach życiorysu I sekretarza, dlatego uczniowie znali go z opowiadań. Jego osiągnięcia i zajmowana pozycja nie sprawiały jednak, że czuły się skrępowane w jego obecności. Wręcz przeciwnie – na zdjęciach dzieci i młodzież prezentują otwartość, cieszą się ze spotkania z I sekretarzem i czują się swobodnie (TL, 16.03.1956, s. 3). On zaś spogląda na nich z uwagą i zainteresowaniem. Takie przedstawienia Bolesława Bieruta w towarzystwie młodego pokolenia miały przekonać czytelników o jego czystych zamiarach i dobrym sercu oraz zaangażowaniu nie tylko w budowę lepszej Polski, ale i w kształtowanie nowego społeczeństwa.

W wielu gazetach partyjnych opisywano moment przekazania światu informacji o śmierci I sekretarza, która wywołała rzekomo masowy smutek, a nawet strach narodu. Narracja ta był wręcz nierzeczywista: Bierut kreowany na opiekuna, orędownika i przewodnika umiera, a ludzie zatrzymują się, porzucają swoje obowiązki i w skupieniu słuchają bądź czytają informacji, mających – jak przekonywano – zmienić ich rzeczywistość. Dla wzmocnienia przekazu dodawano fotografie wykonane w różnych przestrzeniach, zarówno w fabrykach, gdzie zebrani mężczyźni i kobiety w roboczych strojach z pochylonymi głowami wysłuchiwali wiadomości o zgonie, jak i w mieście (aneks zdjęcie nr 6). Dążono do wywołania w czytelnikach podobnych emocji: lęku i smutku. Istotnym elementem tych przedstawień były także widoczne na zdjęciach pisma partyjne, z których ludzie dowiadywali się o tej tragicznej wiadomości. Stanowiły one najważniejszy nośnik informacji i pierwsze „zaufane” źródło wiedzy.

W przestrzeni publicznej utrzymywano, że informacja o śmierci Bieruta wręcz sparaliżowała miasta i ośrodki pracy. Wielkie emocje wywołał jedynie sam pogrzeb I sekretarza, któremu miała towarzyszyć fala masowego smutku społeczeństwa. Dla uczczenia pamięci przywódcy przystawano i w ciszy oddawano mu ostatni hołd. Wieszano biało-czerwone i czerwone flagi przepasane kirem, wystawiano w oknach jego portrety, co także znajdowało potwierdzenie na zdjęciach publikowanych w gazetach (NRz, 19.03.1956, s. 3). Wiele z tych fotografii prezentuje nie jednostki, a bezimienny tłum mający symbolizować cały naród. Bierut zmarł w marcu, dlatego ludzie ubrani byli w obszerne płaszcze, a na głowach mieli chustki lub kapelusze. Nawet nieprzyjazna pogoda nie była ich w stanie powstrzymać od stania w długich kolejkach, aby po raz ostatni zobaczyć twarz przywódcy (GZ, 15.03.1956, s. 2). Kreowano Bieruta na postać o znaczeniu międzynarodowym, najmocniej jednak związaną ze Związkiem Radzieckim. Z tego względu publikowano również fotografie przedstawiające tłumy w Moskwie pragnące osobiście pożegnać na zawsze najwierniejszego ucznia Stalina.

W pismach zamieszczano także fotografie Bieruta leżącego w trumnie. W otoczeniu gdzie odbywały się uroczystości żałobne znajdowało się mnóstwo kwiatów i flag, a wokół zmarłego stali zazwyczaj przedstawiciele władz komunistycznych krajów – głównie Polski i Związku Radzieckiego. Jedno z bardziej symbolicznych zdjęć, które miało poruszyć czytelników, przedstawiało matkę z dzieckiem na rękach pochylającą się nad nieżyjącym przywódcą (GB, 17–18.03.1956, s. 1). Za jej plecami można dostrzec wartę honorową czuwającą przy I sekretarzu oraz udekorowane wnętrze. Dziecko wyciąga rączki w kierunku zmarłego, który nie może już odpowiedzieć na ten gest.

Pogrzeb był chwilą ponownego wzrostu zainteresowania Bierutem, a zarazem zmierzchem kultu jednostki. W partyjnych gazetach publikowano obszerne fotorelacje z wydarzenia. Drukowano kilkanaście zdjęć (zazwyczaj powtarzanych w różnych tytułach prasowych), najczęściej małego formatu i umieszczano jedno pod drugim. Były one na tyle niewyraźne, że dodawano do nich krótkie komentarze wyjaśniające, co zostało utrwalone na poszczególnych fotografiach.

Zdjęcia z pogrzebu Bieruta można podzielić na dwie podkategorie: pochodzące z Warszawy i reszty kraju. W przypadku dokumentowania uroczystości w stolicy głównie skupiano się na portretowaniu ludu (aneks zdjęcie nr 7) lub polityków, ze szczególnym uwzględnieniem przedstawicieli PZPR. „Z jednej strony mamy więc tłum – po trosze, jak to tłum, anonimowy […], z drugiej zaś, jakby za jakąś niewidzialną barierą, odbywa się pożegnanie zmarłego przez polityczną wierchuszkę” (Myszkorowski 2011, s. 371). Na tych zdjęciach pogrzeb Bieruta jawi się jako majestatyczny, wręcz teatralny, a co najważniejsze – godny tak niezwykłej jednostki, na jaką go kreowano. Mamy przedstawienia górników w żałobnym kondukcie, tłum ludzi na trasie pogrzebowej (TR, 17–18.03.1956, s. 3) i trumnę na czerwonym katafalku, opasaną biało-czerwonym sztandarem (TL, 18.03.1956, s. 1). W jednym z komentarzy informowano: „Ludzie stoją w otwartych na oścież oknach, obsiedli dachy, rusztowania domów” (TL, 18.03.1956, s. 3). Drugą kategorię stanowią zdjęcia wykonane poza Warszawą. Na ulicach różnych miast ludzie gromadzili się, aby wspólnie wysłuchać informacji o pogrzebie lub obejrzeć transmisję ze stolicy. Jednoczyli się w smutku i ciszy, podobnie jak wtedy, gdy dotarła do nich wieść o śmierci Bieruta. W milczeniu oddawali ostatni hołd zmarłemu (GB, 17–18.03.1956, s. 1). Tak samo jak kilka dni wcześniej ponownie przestały działać maszyny, a hale produkcyjne opustoszały. O wielkości I sekretarza miał świadczyć fakt, że ludzie porzucili swoje obowiązki i wspólnie stanęli przed odbiornikami, aby połączyć się z tymi, którzy byli na miejscu pogrzebu. Fotografie te „przedstawiają realia społeczne, […] jednostki i niewielkie grupy, które […] uosabiają większą całość” (Burke 2012, s. 145). W „Gazecie Białostockiej” opublikowano np. zdjęcie włókniarzy, którzy zgromadzeni na świetlicy w skupieniu słuchali transmisji (GB, 17–18.03.1956, s. 7). Na pierwszym planie widać zamyślonych mężczyzn ubranych w robocze stroje, a za nimi kobiety, najczęściej w chustkach na głowach. Jest ich tak dużo, że nie wystarczyło miejsc siedzących i część osób widocznych w tle musiała stać, co nie zniechęciło ich do w uczestnictwa w długiej uroczystości. Pogrzeb Bieruta ponownie sparaliżował całe miasta, w wielu z nich zabrzmiały syreny, wywołując symboliczną ciszę i skupienie w ostatnim momencie pożegnania przewodnika i opiekuna (NRz, 19.03.1956, s. 3). W rodzinnym mieście I sekretarza – Lublinie, w jego dawnym mieszkaniu zorganizowano wartę honorową przy portrecie Bieruta otoczonym kwiatami (GB, 19.03.1956, s. 3).

Po pogrzebie kult wodza zaczął odchodzić w zapomnienie. Jeszcze przez kilka kolejnych dni pojawiały się w prasie pojedyncze zdjęcia przedstawicieli innych państw składających kondolencje oraz ludzi formułujących przyrzeczenia w ramach uczczenia pamięci zmarłego. Ostatnim przejawem praktykowania kultu przywódcy jako wybitnej jednostki były obchody jego urodzin w kwietniu 1956 r. Opublikowano wtedy kilka jego zdjęć za życia oraz kilka innych, wykonanych przy grobie zmarłego, gdy członkowie Biura Politycznego składali kwiaty. Po tym czasie w analizowanych gazetach trudno znaleźć fotografie przedstawiające I sekretarza lub kojarzące się z nim. Nastąpiła zmiana rządzących, którzy nie próbowali już kreować się na niezwykłe osobistości. Bierut zmarł, a wraz z nim odszedł w zapomnienie związany z nim kult jednostki.

Koniec części I

Aneks zdjęć

Zdjęcie nr 1
Zdjęcie nr 2
Zdjęcie nr 3
Zdjęcie nr 4
Zdjęcie nr 5
Zdjęcie nr 6
Zdjęcie nr 7

Bibliografia

Źródła

  • Prasa
    • „Gazeta Białostocka”
    • „Gazeta Zielonogórska” 1956.
    • „Nowiny Rzeszowskie” 1956.
    • „Trybuna Ludu” 1956.
    • „Trybuna Robotnicza” 1956.
  • Źródła drukowane
    • Chruszczow N. (1956), O kulcie jednostki i jego następstwach, Warszawa.
  • Źródła internetowe
    • https://cbh.pan.pl/pl/kult (dostęp: 13.11.2022).

Słowniki

Czapliński M., Fras Z., Rosik S., Piotrowski J., Maroń J. (2017), Słownik. Historia, Poznań.

Sztompka P. (2020), Słownik socjologiczny: 1000 pojęć, Kraków.

Opracowania

Burke P. (2012), Naoczność. Materiały wizualne jako świadectwa historyczne, przeł. J. Hunia, Kraków.

Černy J. (1974), Religia starożytnych Egipcjan, przeł. E. Dąbrowska-Smektała, Warszawa.

Dubiel L. (2016), Koncepcja totalitaryzmu w ujęciu Aleksandra Hertza, „Studia Iuridica Lublinensia”, t. 25, z. 3.

Eisler J. (2014), Siedmiu Wspaniałych. Poczet pierwszych sekretarzy KC PZPR, Warszawa.

Friszke A. (2003), Polska. Losy państwa i narodu 1939–1989, Warszawa.

Garlicki A. (1994), Bolesław Bierut, Warszawa.

Gillmeister A., Musiał D. (2012), W cieniu Kapitolu. Religia starożytnych Rzymian, Kraków.

Hein-Kircher H. (2008), Kult Piłsudskiego i jego znaczenie dla państwa polskiego 1926–1939, przeł. Z. Owczarek, Warszawa.

Kowalska M. (2013), Rosyjski mit władzy a kult jednostki, „Poznańskie Studia Slawistyczne”, nr 5.

Kozłowski Cz. (1993), Namiestnik Stalina, Warszawa.

Kupiecki R. (1993), Natchnienie milionów. Kult Stalina w Polsce 1944–1956, Warszawa.

Lipiński P. (2001), Bolesław Niejasny: opowieść o Bolesławie Bierucie, Forreście Gumpie polskiego komunizmu, Warszawa.

Lipiński P. (2017), Bierut. Kiedy partia była bogiem, Wołowiec.

Lubińska N. (2020), Krótka historia o kulcie Mao Zedonga – wybrane elementy podtrzymywania politycznej legendy Wielkiego Sternika w Chinach, „Gdańskie Studia Azji Wschodniej”, t. 18.

Milewska M. (2012), Bogowie u władzy. Od Aleksandra Wielkiego do Kim Dzong Ila: antropologiczne studium mitów boskiego władcy, Gdańsk.

Myszkorowski J. (2011), „Cała Polska na swych ramionach niosła trumnę Bolesława Bieruta”. „Trybuna Ludu” o przygotowaniach do pogrzebu Bieruta, w: Komunistyczni bohaterowie, t. 1: Tradycja, kult, rytuał, red. M. Bogusławska, Z. Grębecka, E. Wróblewska-Trochimiuk, Warszawa–Kraków.

Paczkowski A. (2005), Pół wieku dziejów Polski 1939–1989, Warszawa.

Plamper J. (2014), Kult Stalina. Stadium alchemii władzy, przeł. K. Bażyńska-Chojnacka, P. Chojnacki, Warszawa.

Pomian G. (2023), Bierut i jego partia, Paryż–Lublin.

Rose G. (2010), Interpretacja materiałów wizualnych. Krytyczna metodologia badań nad wizualnością, przeł. E. Klekot, Warszawa.

Rycman A. (2009), Rytuał jako sposób budowania rzeczywistości politycznej, w: Między socjologią polityki a antropologią polityki, red. J. Wódz, Katowice.

Service R. (2003), Lenin. Biografia, przeł. M. Urbański, Warszawa.

Skotarczak D. (2016), Kilka uwag o historii wizualnej, „Klio Polska. Studia i Materiały z Dziejów Historiografii Polskiej”, nr 8.

Sylburska A. (2020), Kult jednostki w epoce komunizmu: obchody 60 urodzin Mátyása Rákosiego w świetle węgierskiej prasy, „Acta Universitatis Lodziensis. Folia Historica”, t. 106.

Urban G.P. (2016), Stalinowski kult jednostki w województwie lubelskim. Śmierć Stalina na łamach „Sztandaru Ludu”, „Sensus Historiae”, nr 2.

Ziębińska-Witek A., Witek P. (2022), Metodologiczne problemy historii wizualnej, w: Wprowadzenie do metodologii historii, red. E. Domańska, J. Pomorski, Warszawa.


Redakcja językowa i korekta

Dr Beata Jarosz




Postawy kobiet wobec wojny w dziennikach Polek z czasów I wojny światowej (1)

ZUZANNA SNOCH

Postawy kobiet wobec wojny w dziennikach Polek z czasów I wojny światowej

(część I)

Wstęp

Wielka Wojna była pierwszym nowoczesnym konfliktem zbrojnym na niespotykaną dotąd skalę, obejmującym głównie Europę, ale też kilka innych kontynentów. Zburzył on dotychczasowy porządek i nieodwracalnie wpłynął na życie milionów ludzi na świecie – zarówno żołnierzy, jak i ludności cywilnej. Naród polski, mimo że pozbawiony w tym czasie własnej państwowości, nie uniknął bezpośredniego doświadczenia wojny. Polacy walczyli w armiach zaborczych, a front wschodni objął swoim zasięgiem ziemie Królestwa Polskiego i Galicji. Nie można zapominać również o tym, że w latach 1914–1918 nie ustawały starania o odzyskanie niepodległości. Dla zwykłych ludzi przełomowe wydarzenia, które dziś poznajemy już na etapie edukacji szkolnej, stanowiły tło ich codziennego życia.

Tematem niniejszego artykułu są postawy Polek wobec wojny, utrwalone w dziennikach spisywanych przez nie w czasie I wojny światowej. Postawa to względnie stały stosunek do czegoś (np. obiektu, osoby, zdarzenia), który jest subiektywny, a przez to interesujący dla historyków, ponieważ pozwala w jakimś stopniu zrozumieć sposoby postrzegania zjawisk przez jednostki, a następnie wyciągać wnioski dotyczące zachowań ogólnoludzkich. Wybór I wojny światowej, a więc lat 1914–1918, jest nieprzypadkowy, ponieważ – jak zostało to wcześniej zasygnalizowane – czasy te pełne były wielkich wydarzeń zarówno dla świata, jak i polskiego społeczeństwa; dodatkowo konflikt w znaczny sposób wpływał na zwykłych ludzi, ich losy, codzienne problemy i zmagania. Porównując zainteresowanie badaczy obiema wojnami światowymi, można stwierdzić, że w Polsce to właśnie Wielka Wojna nadal pozostaje tą mniej zbadaną i opisaną, choć jej setna rocznica była wyraźnym impulsem do zwrócenia się ku temu tematowi. Różnica ta wynika z odmienności polskiej i zachodniej perspektywy oraz ze skali ówczesnego zaangażowania.

Zainteresowanie kobiecymi relacjami pamiętnikarskimi wynika nie tylko z chęci, ale też z potrzeby uwzględnienia perspektywy tej płci jako ważnej w poznawaniu specyfiki wojny, a więc wydarzenia dotykającego – jak zaznaczyłam – nie tylko żołnierzy na froncie, ale też ludności cywilnej, której duży procent stanowiły kobiety. Ważne jest przy tym, aby dostrzec w nich – jak domagała się tego Katarzyna Sierakowska (2014, s. 537) – nie tylko „matki i żony wysyłające synów i mężów na front […] lub też jako tzw. zaplecze frontowe”, ale też osoby niestanowiące „dopełnienia” dla owych synów i mężów, lecz mające własną podmiotowość, tożsamość i własne doświadczenia.

Głównym źródłem, które wykorzystałam do napisania niniejszego artykułu, były prawdopodobnie wszystkie wydane do tej pory dzienniki 11 Polek zamieszkujących tereny zaboru rosyjskiego i austriackiego, czyli Galicji i Królestwa Polskiego. W sześciu przypadkach zapiski odnosiły się do całego okresu I wojny światowej, w pięciu natomiast notatki rozpoczynają się w roku 1914, a kończą najpóźniej w 1916. Do zgromadzenia tych źródeł w pewnym stopniu posłużył mi = wydany w 2022 r. wybór tekstów źródłowych opracowany przez Anetę Niewęgłowską i Ilonę Zaleską. W gromadzeniu materiałów z jednej strony istotna była ich dostępność, a z drugiej – ograniczeniem był fakt, że do tej pory nie został wydany żaden dziennik napisany przez Polki z zaboru pruskiego. Pisząc o Polkach, mam na myśli te z nich, które w momencie wybuchu wojny mieszkały – podkreślę – na ziemiach polskich pod zaborami, nie zaś na emigracji i były świadome swojej tożsamości narodowej.

Artykuł został napisany w sposób klasyczny. Mniej interesuje mnie tu „wielka historia”, bardziej – jej wpływ na życie prywatne kobiet. Bliska mi jest historia społeczna, ale w połączeniu z czynnikami politycznymi, których nie da się przy takim temacie pominąć. Do pewnego stopnia jest to również historia kobiet, jednak bez odwoływania się do koncepcji gender. Niewielki dostępny zasób źródeł nie pozwala na wyciąganie wniosków ilościowych. Biorąc pod uwagę specyfikę dziennika, a więc przede wszystkim występujący w nim element autobiograficzny, przyjęłam, że autorki badanych przeze mnie zapisków zawarły w swoich tekstach informacje pozwalające określić ich postawy wobec różnych zjawisk związanych z wojną. Za problem badawczy przyjęłam ustalenie, jakie postawy można „wyczytać” ze wspomnianych tekstów źródłowych, czym się one cechowały i czego dotyczyły. Ważna jest również próba odpowiedzi na pytanie o determinanty tych postaw, o to, czy pochodzenie społeczne, zawód, miejsce zamieszkania lub inne czynniki miały wpływ na sposób myślenia autorek dzienników. Można założyć, że analizowane przeze mnie materiały są autentyczne, ponieważ nikt dotąd nie wykazał, aby powstały w późniejszym okresie po to, by wprowadzić odbiorców w błąd. W kontekście badania postaw, źródła te, także i dla mnie są wiarygodne, gdyż autorki z pewnością nie myślały o koloryzowaniu relacji i dezinformowaniu przyszłych czytelników, nie miały w tym żadnego celu.

Jednostkowe doświadczenia opisane w dziennikach nie pozwalają nakreślić obrazu wspólnego dla większej grupy ludzi. Ważne jest jednak uszanowanie prawa do opowiedzenia o osobistych przeżyciach, których nie powinno się w żaden sposób umniejszać, ponieważ stanowią one fragment historii. Wybór takiego tematu pracy pozwala spojrzeć na I wojnę światową z perspektywy innej niż zwykle.

Wprowadzenie teoretyczne

Wielka Wojna

Wojna, która wybuchła latem 1914 r., stanowiła efekt wielu lat napięć między mocarstwami europejskimi. Państwa Dwuprzymierza – Austro-Węgry i Niemcy – stanęły przeciwko Trójporozumieniu, w skład którego wchodziły Francja, Wielka Brytania i Rosja. Oznaczało to rozłam między zaborcami ziem polskich, a w konsekwencji mimowolne uwikłanie Polaków w konflikt. Przed sierpniem 1914 r. w szeregach sił zbrojnych Rosji służyło ok. 180 tys. Polaków, w wojsku niemieckim – ok. 40 tys., natomiast w przypadku c.k. armii mówi się o 51–52 tys., a jeśli liczyć rezerwę, to liczba ta wzrastała do 118 tys. Wybuch wojny oznaczał mobilizację we wszystkich trzech zaborach. Andrzej Chwalba (2018,s. 11–13, 19) podaje, że w pierwszym roku działań wojennych na ziemiach, które później weszły w skład niepodległego państwa polskiego, powołano 1,548 mln żołnierzy: najwięcej, bo 725 tys., Polaków w zaborze rosyjskim, drudzy w kolejności byli rekruci z Galicji w liczbie 571 tys., na końcu zaś – 252 tys. nowych żołnierzy z zaboru pruskiego.

Rozpoczęcie działań wojennych oznaczało dla mieszkańców zaboru rosyjskiego i Galicji bezpośrednie zetknięcie się z wojną i wszystkimi jej konsekwencjami. Już w pierwszym roku konfliktu, przez zamieszkiwane przez nich tereny, przetoczyły się sierpniowe ofensywy rosyjskie: północna znad Niemna i Narwi na Prusy Wschodnie oraz południowa z Wołynia i Podola na Galicję, a także wrześniowa kontrofensywa austro-niemiecka w kierunku Dęblina i Warszawy. Ludność zaboru austriackiego była świadkiem marszu Rosjan na Kraków i w kierunku Śląska. Pod koniec grudnia 1914 r. front o długości ok. 1200 km został ustalony na linii Augustów–Mława–Płock–Bzura–Rawka–Pilica–Nida (Pajewski 2004, s. 227). Na obszarze Królestwa Polskiego w pierwszych miesiącach kolejnego roku nastąpiło kilka prób przełamania frontu – luty i marzec to czas walk pod Przasnyszem, w maju doszło do starcia w okolicach Piotrkowa i Sochaczewa. Tamte rejony stały się też miejscem pierwszego skutecznego[1] użycia gazów bojowych na froncie wschodnim, co wydarzyło się 31 maja 1915 r. w okolicach Bolimowa i Woli Szydłowieckiej.

Wiosna roku 1915 dla ziem polskich oznaczała ofensywę galicyjską, której częścią była bitwa pod Gorlicami (2–12 maja) zwycięska dla wojsk sprzymierzonych. Kolejnym krokiem Niemców i Austriaków było odzyskanie zajętych przez Rosjan Przemyśla i Lwowa. Koniec lipca i początek sierpnia przyniosły zdobycie Lublina, Chełma i Dęblina przy jednoczesnym ataku niemieckiej 9 Armii na Warszawę w sierpniu 1915 r. Do końca września całość ziem polskich znalazła się pod kontrolą państw centralnych, a nowa linia frontu ustabilizowała się na granicy drugiego rozbioru: na południe od Rygi przez Dźwińsk i Tarnopol aż do Bukowiny.

Prowadzenie działań wojennych na terenie zaborów wymagało pozyskania przychylności Polaków, aczkolwiek w roku 1914 nie wydano żadnej wiążącej deklaracji. Pojawiały się jedynie manifesty, jak ten z 14 sierpnia podpisany przez wielkiego księcia Mikołaja Mikołajewicza Romanowa, zapowiadający zjednoczenie ziem polskich pod berłem rosyjskiego cara po zwycięskim zakończeniu wojny. Odezwa była jednak dziełem zaledwie kilku dyplomatów. Większość Rady Ministrów nie zgadzała się z jej treścią, a już trzy dni po publikacji Ministerstwo Spraw Wewnętrznych poleciło carskim urzędnikom na ziemiach polskich prowadzenie dotychczasowej polityki, bez składania Polakom jakichkolwiek obietnic (Chwalba 2018, s. 189). Żaden z zaborców nie brał pod uwagę możliwości istnienia Polski jako niepodległego i samodzielnego państwa.

W pierwszych miesiącach wojny we wszystkich trzech zaborach dominowała tendencja lojalistyczna, aczkolwiek pojawiały się spory o orientację. W Królestwie postawie antyniemieckiej przewodziła Narodowa Demokracja, skupiając się na współpracy z Rosją i licząc, że przyniesie ona Polakom daleko idące swobody (choć nadal nie niepodległość). Dzięki tym zabiegom w listopadzie 1914 r. powołano Komitet Narodowy Polski i opublikowano odezwę, w której zadeklarowano gotowość do walki przeciwko państwom centralnym. Z inicjatywy Wiktora Jarońskiego i Zygmunta Balickiego oraz dzięki działaniom Witolda Ostoja-Gorczyńskiego zaczęto tworzyć polskie drużyny ochotnicze w ramach wojska rosyjskiego. Ostoja-Gorczyński 1 grudnia 1914 r. został naczelnikiem Legionów Ochotniczych Polskich nazwanych – od miejsca sformowania pierwszej kompanii – „Legionem Puławskim”. Drugi Legion miał swój początek w Lublinie. Rozwój formacji zatrzymała niechęć władz rosyjskich do nazwy, która uwypuklała polski charakter jednostki, dlatego I Legion przemianowano na 739 Drużynę Nowoaleksandryjską, a II Legion – na 740 Drużynę Lubelską (Chwalba 2018, s. 195–198).

W Galicji obóz lojalistyczny stał na stanowisku współpracy z rządem, licząc na odebranie Rosjanom ziem polskich. Miały one, w połączeniu z dotychczasowymi zdobyczami Austro-Węgier, stać się w przyszłości trzecim członem państwa formując Austro-Węgry-Polskę (Chwalba 2018, s. 150).

Drugim istotnym stronnictwem byli irredentyści, którzy po rewolucji 1905 r. przenieśli swoją działalność z Królestwa do Galicji. Uznawali konieczność współdziałania z Austro-Węgrami przeciwko Rosji, licząc na wywalczenie w konflikcie niepodległości. Zalążek przyszłej armii polskiej widzieli w stowarzyszeniach strzeleckich działających na terenie całego zaboru. Oni również, z Józefem Piłsudskim na czele, mieli wkroczyć za zgodą austriackiego dowództwa na teren Królestwa Polskiego i wywołać powstanie. Wydarzenia związane z wymarszem z krakowskich Oleandrów Pierwszej Kompanii Kadrowej są powszechnie znane, dlatego przedstawię je w sposób skrótowy. Po przekroczeniu granicy strzelcy zajęli Słomniki i Miechów, a następnie skierowali się na północ, zajmując Jędrzejów i Chęciny. Dwukrotnie[2] weszli do Kielc, gdzie od 22 sierpnia 1914 r. mieściło się swoiste centrum działalności niepodległościowej, werbowano też ochotników. Sytuacja zmieniła się w połowie września, kiedy to strzelcy razem z c.k. armią zmuszeni byli wycofać się do Galicji. Niepowodzenie sprawiło, że Austria zażądała rozwiązania oddziałów Piłsudskiego lub wcielenia ich do swojej armii. Dzięki współpracy prezesa Koła Polskiego – Juliusza Leo, a także Leona Bilińskiego, Zdzisława Morawskiego i Michała Bobrzyńskiego, udało się przedstawić szefowi sztabu – Franzowi Conradowi von Hötzendorfowi – plan utworzenia polskiego wojska pomocniczego z reprezentacją w postaci organizacji politycznej. Naczelny Komitet Narodowy powołano 16 sierpnia 1914 r. W jego skład weszli przedstawiciele wszystkich stronnictw politycznych, a prezesem został Juliusz Leo. Jednocześnie powstały Legiony: Zachodni, który złożył przysięgę według formuły austriackiej oraz Wschodni, który z różnych względów (w tym agitacji endeckiej) odmówił przysięgi i został rozwiązany. Warto zaznaczyć, że tym samym zmalało znaczenie Piłsudskiego, który jako pułkownik został dowódcą tylko jednego z pułków (Pajewski 1985, s. 78). Legiony przez następne dwa lata brały udział w wielu bitwach na froncie wschodnim u boku wojsk austro-węgierskich i niemieckich, zaś 20 września 1916 r. zostały przemianowane na Polski Korpus Posiłkowy (Pajewski 1985, s. 112).

Sukcesy Austro-Węgier i Niemiec na froncie wschodnim w 1915 r. sprawiły, że znakomita większość ziem polskich znalazła się pod ich kontrolą. Sojusznicy dokonali podziału Królestwa wzdłuż rzek – Pilicy i Wieprza – na dwa generał-gubernatorstwa: niemieckie z siedzibą w Warszawie oraz austriackie początkowo z siedzibą w Kielcach, a później w Lublinie. Na czele pierwszego stanął Hans Hartwig von Beseler, drugiego natomiast – Erich Diller (Pajewski 1985, s. 93). Na terenach objętych konfliktem już od sierpnia 1914 r. działały lokalne Komitety Obywatelskie założone z inicjatywy ks. Włodzimierza Czetwertyńskiego, które podlegały pod Centralny Komitet Obywatelski. Zajmowały się przede wszystkim organizacją pomocy sanitarnej i żywnościowej dla Polaków, z czasem zaczęły być postrzegane jako rodzaj reprezentacji narodu (Pajewski 1985, s. 94). Po wkroczeniu do Warszawy władze niemieckie na urząd prezydenta miasta mianowały ks. Zdzisława Lubomirskiego. Początkowo pozwolono CKO przy nim działać, ale podjęte przez organizację próby przejęcia szkolnictwa i sądownictwa sprawiły, że już we wrześniu 1915 r. Została ona rozwiązana. Obaj okupanci zastąpili dotychczasową milicję obywatelską i straż porządkową zawodowymi formacjami milicyjnymi i policyjnymi. Funkcje opiekuńcze komitetów obywatelskich zostały przejęte przez zarządy miejskie (Chwalba 2018, s. 240–241). Aby zyskać sympatię społeczeństwa, władze niemieckie utworzyły na zajętych przez siebie terenach samorządy miejskie, w których mieli pracować działacze, wybrani drogą nominacji.

Przymus dalszego prowadzenia wojny przez państwa centralne wiązał się z zapotrzebowaniem na robotników i rekrutów. Liczono, że obietnice ustępstw przekonają Polaków do walki w szeregach ich armii. Szybko jednak okazało się, że mieszkańcy ziem polskich są zniechęceni trudnymi warunkami życia i nieufni wobec okupantów. Sam Piłsudski również był rozczarowany działaniami państw centralnych i dlatego odmówił dalszego werbunku do Legionów, kierując swoje siły w rozbudowę niezależnej Polskiej Organizacji Wojskowej (POW). W tej sytuacji generał-gubernatorzy zdecydowali się na gest, który miał pomóc im zyskać pewne oparcie w społeczeństwie polskim. Beselerowi udało się zainscenizować przybycie do Wiednia i Berlina delegacji polskiej z rektorem Uniwersytetu Warszawskiego Józefem Brudzińskim na czele. Delegaci mieli poprosić o pomoc w tworzeniu zrębów polskiej państwowości, administracji i wojska. Odpowiedzią był, wydany w imieniu dwóch cesarzy, manifest mówiący o utworzeniu państwa polskiego z ziem zabranych Rosji, z dziedziczną monarchią i ustrojem konstytucyjnym, ale z zastrzeżeniem, że będzie ono w ścisłym sojuszu z państwami centralnymi. Dokument ten przeszedł do historii pod nazwą „Akt 5 listopada 1916 r.”. Wbrew oczekiwaniom napływ ochotników do armii okupantów nie nastąpił. Opinia publiczna była bowiem świadoma prawdziwych zamiarów władz i zaczęła się domagać gestu dobrej woli, czegoś w zamian. Na fali nacisków i niezadowolenia społeczeństwa Beseler powołał do życia Tymczasową Radę Stanu z kompetencjami doradczymi i zgodził się na wejście Legionów do stolicy. Szybko jednak postawił ultimatum: w mowie wygłoszonej 15 grudnia 1916 r. na Zamku w Warszawie powiedział o konieczności współpracy polsko-niemieckiej, zaznaczając, że Polacy nie poradzą sobie bez „sojusznika” i w ich interesie leży budowa armii, która będzie kooperować z państwami centralnymi. Żądanie złożenia przysięgi na wierność cesarzowi niemieckiemu przez legionistów z Królestwa doprowadziło natomiast do podziału Legionów. Odmowa podporządkowania się sprawiła, że większość żołnierzy została osadzona w obozach jenieckich, a sam Piłsudski razem z Kazimierzem Sosnkowskim zostali uwięzieni w twierdzy w Magdeburgu. Wyjątkiem była II Brygada, która, nie będąc pod wpływem piłsudczyków, zdecydowała się postąpić zgodnie z oczekiwaniami okupanta i weszła w skład Polskiej Siły Zbrojnej formowanej pod niemieckim dowództwem.

Była to polityczna porażka, ponieważ nie udało się stworzyć spodziewanej 200-tysięcznej armii, a dodatkowo Tymczasowa Rada Stanu podała się do dymisji, widząc brak własnej siły sprawczej wobec władz niemieckich (Chwalba 2018, s. s. 295). Zamiast tego utworzono trzyosobową Radę Regencyjną, w skład której weszli: Aleksander Kakowski, Zdzisław Lubomirski i Józef Ostrowski. Rada miała sprawować najwyższą władzę w Królestwie aż do czasu wyboru monarchy lub regenta. Sądownictwo i oświatę oddano w ręce Polaków. Co do innych sektorów zastrzeżono, że ustawy i rozporządzenia będą musiały uzyskać aprobatę generał-gubernatora (Pajewski 1985, s. 202). Po wielu sporach udało się powołać na stanowisko premiera Jana Kucharzewskiego. Jego gabinet w pierwszej kolejności zajął się problemem utworzenia armii w oparciu o obowiązek służby wojskowej, co spotkało się z ogromnymi protestami społeczeństwa.

Należy zaznaczyć, że w tym czasie sprawę polską w Rosji poruszano kilkukrotnie. Wydanie aktu 5 listopada spotkało się z zapowiedzią utworzenia państwa polskiego z prawem do autonomii, ale pod panowaniem cara. Po rewolucji lutowej Rada Delegatów Robotniczych i Żołnierskich uznała prawo Polski do niepodległości, Rząd Tymczasowy natomiast poprzestał na przyznaniu prawa do decydowania o swoim państwie, ale z zastrzeżeniem, że oba kraje zwiąże sojusz wojskowy, będący w rzeczywistości próbą ograniczenia Polaków. Rewolucja październikowa przyniosła deklaracje Rady Komisarzy Ludowych o prawie narodów dawnego cesarstwa do samostanowienia i utworzenia własnych państw, a przecież – zgodnie z przekonaniami Karola Marksa – miała niebawem nastąpić ogólnoświatowa rewolucja. Dojście bolszewików do władzy tymczasowo wiązać się miało również z koniecznością zawarcia przez nich pokoju z państwami centralnymi, co miało stworzyć warunki do opanowania sytuacji wewnętrznej. W grudniu 1917 r. w Brześciu Litewskim rozpoczęły się rozmowy między stronami. W efekcie, poza zawarciem pokoju z Rosją, państwa centralne podpisały układ z Ukraińską Radą Centralną, uznając samodzielną państwowość ukraińską, oraz oddały jej Chełmszczyznę i Podlasie. Wywołało to ogromne oburzenie Polaków, pojawiały się głosy o czwartym rozbiorze Polski. Pogorszyły się też stosunki polsko-ukraińskie.

Sprawa polska w 1917 r. wzbudziła zainteresowanie na arenie międzynarodowej. Na początku roku prezydent Stanów Zjednoczonych Thomas Woodrow Wilson w orędziu do Senatu podniósł m.in. problem powstania niepodległej Polski (Chwalba 2018, s. 368), a rok później uwzględnił tę kwestię w swoim pokojowym programie (słynny 13. punkt Wilsona). Na Zachodzie na rzecz kraju intensywnie działali Roman Dmowski i Ignacy Jan Paderewski. Szeroko zakrojona aktywność charytatywna i niepodległościowa słynnego pianisty oraz jego żony Heleny jest zagadnieniem powszechnie znanym, dlatego pozwolę sobie tylko wspomnieć o przyjaźni artysty z prezydentem Wilsonem oraz związanymi z nią możliwościami, takimi jak zainteresowanie go sprawą polską w zbliżającym się końcowym etapie wojny i przyszłych rozmowach pokojowych.

Z Dmowskim w tamtym okresie wiąże się założenie Komitetu Narodowego Polskiego, który stał się reprezentacją polityczną Polski na Zachodzie. Komitet powstał 15 sierpnia 1917 r. i w kolejnych trzech miesiącach został uznany przez Francję, Wielką Brytanię, Włochy i Stany Zjednoczone (Pajewski 1985, s. 178–179). Jednocześnie we Francji tworzyła się armia złożona z Polaków z jednostek rosyjskich i kanadyjskich, a także z ochotników z USA i jeńców wojennych. Na podstawie umowy polsko-francuskiej, 22 lutego 1918 r. KNP objął kierownictwo polityczne nad tą formacją.

Niepowodzenia państw centralnych na froncie zachodnim i pogarszająca się sytuacja wewnętrzna doprowadziły do tego, że już w 1917 r. zaczęto szukać możliwości zawarcia pokoju. Reichstag 19 lipca 1917 r. uchwalił rezolucję wzywającą do zakończenia działań wojennych, ale w tamtym momencie zarówno cesarz, jak i dowództwo wojskowe wierzyli jeszcze w szansę na wygraną (Dobrzycki 1996, s. 190). W październiku 1918 r., kiedy stało się jasne, że Niemcy nie będą w stanie wyjść zwycięsko z konfliktu, Paul von Hindenburg i Erich Ludendorff zwrócili się do rządu o bezzwłoczne podjęcie starań o zakończenie wojny, ze zgodą na program Wilsona (Pajewski 2004, s. 738). Austro-Węgry jeszcze wcześniej, bo 14 września, zaproponowały zwołanie konferencji pokojowej z Ententą. Sytuacja międzynarodowa działała na korzyść sprawy polskiej, ponieważ uwaga zaborców zwrócona była w zupełnie inną stronę. Rada Regencyjna 7 października 1918 r. wydała odezwę do narodu, w której zapowiedziała rychły koniec wojny i akceptację zasad Wilsona jako podstawy utworzenia niepodległego państwa[3]. Aby zrealizować ten cel, rozwiązano Radę Stanu i zapowiedziano uformowanie rządu, złożonego z przedstawicieli najważniejszych stronnictw politycznych, który miał być odpowiedzialny za opracowanie demokratycznej ustawy regulującej wybory do Sejmu Ustawodawczego. Pięć dni później pozbawiono Beselera dowództwa nad wojskiem polskim. Wypada też dodać, że w tym samym czasie poza Warszawą zaczynały tworzyć się ośrodki władzy lokalnej, takie jak Polska Komisja Likwidacyjna w Krakowie czy Rada Narodowa Księstwa Cieszyńskiego.

W nocy z 6 na 7 listopada w Lublinie został powołany rząd Ignacego Daszyńskiego, który przeszedł do historii pod nazwą Tymczasowego Rządu Ludowego Republiki Polskiej. Jego program zawierał m.in. propozycje reform społecznych, zniesienia wielkiej i średniej własności ziemskiej, wprowadzenia demokratycznej ordynacji wyborczej do Sejmu Ustawodawczego w oparciu o pięcioprzymiotnikowe prawo wyborcze i przede wszystkim – powstanie państwa polskiego (aczkolwiek bez precyzyjnego określenia jego granic).

Rozejm na froncie zachodnim podpisano 11 listopada 1918 r. i tym samym zakończono pierwszą wojnę światową. Niedawno uwolniony z Magdeburga Józef Piłsudski, tego samego dnia uzyskał od Rady Regencyjnej władzę nad wojskiem polskim, a trzy dni później Rada rozwiązała się, przekazując mu całość władzy nad państwem oraz powierzając misję utworzenia rządu.

Literatura pamiętnikarska

Literatura pamiętnikarska (inne nazwy używane zamiennie to: „memuarystyka”, „literatura intymna”, „pisarstwo autobiograficzne”; zob. Podolska 1990, s. 205; Sierakowska 2018, s. 45; Czermińska 2020, s. 19) należy do kategorii określanej mianem „literatura dokumentu osobistego”. Ten ostatni termin został wprowadzony przez Romana Zimanda (1990, s. 6), a za Małgorzatą Czermińską można przywołać ogólny sposób rozumienia tej nazwy: „wszystkie teksty, które nacechowane są podmiotowością piszącego” (cyt. za: Kubis 2014, s. 551). Zimand (1990, s. 17–18) precyzuje, że literatura dokumentu osobistego „składa się z dwóch kosmosów: świata pisania o sobie wprost i świata naocznego świadectwa. Z tym, że co się pisze o sobie i jak się rozumie naoczności świadectwa, to właściwości wyznaczone zarówno przez osobowość autora, jak i przez kulturowe wzorce epoki”.

Nowy model historiografii, ukształtowany w połowie ubiegłego stulecia i skierowany w stronę życia codziennego oraz przeżyć osobistych, wymagał nowego typu narracji historycznej, a co za tym idzie – otwarcia się na nowe źródła, które dostarczą potrzebnych informacji. W ten sposób powstało miejsce dla literatury dokumentu osobistego wykorzystywanej do tej pory przez socjologów i literaturoznawców (Malanowski 1971, s. 63; Kubis 2014, s. 549). Jan Szczepański (1971, s. 26–27) wskazał, że literatura pamiętnikarska może być przydatna m.in. w rozpoznaniu postaw, aspiracji, dążeń oraz wzorów zachowań Polaków. Jan Malanowski (1971, s. 64) częściowo podziela to stanowisko, choć zwraca dodatkowo uwagę na możliwość obserwacji tego, jak kształtują się przekonania i poglądy określonych ludzi. Podkreśla też, że są to dokumenty dające pewien obraz epoki, w której powstały. Pochylając się nad tekstem, należy więc analizować nie tylko to, co autor pisze, ale również, jak pisze i co pomija. Pozwala to odkryć, że poza „jedyną słuszną” – dotyczącą konkretnych wydarzeń historycznych – narracją, istnieje jednocześnie wiele innych, opartych na indywidualnych doświadczeniach i wiedzy osób wywodzących się z różnych środowisk.

Oczywiście należy brać pod uwagę ograniczenia związane z zastosowaniem takich źródeł. W przypadku tekstu pisanego z perspektywy czasu, o wielu aspektach decydują chociażby słabości ludzkiej pamięci, ale również istotna jest chęć „wybielenia” siebie lub opisywanych postaci. Z czasem autor może też nabrać dystansu lub zmienić postawę wobec własnych doświadczeń i napisać o nich inaczej, niż gdyby spisywał notatki na bieżąco (Matus 1971, s. 75). Obecnie powszechna jest świadomość możliwości wykorzystania literatury dokumentu osobistego w badaniach historycznych przy zastosowaniu krytyki wewnętrznej i zewnętrznej oraz pamiętaniu o ograniczeniach tego typu źródeł (Kożuchowski 2005; Sierakowska 2014, s. 537–538; Kirchner 2013; Lis 2015; Pekaniec 2017).

Dzięki interdyscyplinarnym badaniom nad jednostką, prowadzonych na podstawie wytworzonych przez nią źródeł autobiograficznych, zaproponowano – w odniesieniu do tej kategorii piśmiennictwa – dość nowy termin – „egodokumenty”. Jacob Presser, holenderski historyk i filolog, wyjaśnia, że wartością tych wytworów jest nie tyle warstwa faktograficzna, ile możliwość spojrzenia „w głąb” osoby piszącej, która w jakiś sposób (zamierzony lub nie) ujawnia swoje przeżycia i emocje (Roszak 2013, s. 27). Waldemar Chorążyczewski i Agnieszka Rosa (2015, s. 14) wskazują, że żadne źródło nie jest egodokumentem, dopóki nie zostanie odpowiednio zbadane, tzn. dopóki badacz nie zechce skupić się na ego autora i tym, co mówi o sobie w tekście i poprzez tekst. Zalety podejścia egodokumentalnego w badaniach historycznych przedstawił także Piotr Bewicz (2015, s. 30–31), podkreślając szansę wyjścia poza standardowe pole badawcze oraz możliwość interpretacji zjawisk w miejsce trzymania się ściśle określonego kanonu. Wszystko przy zachowaniu niezbędnych wymogów badawczych.

Dziennik jako gatunek literacki nie ma długiej historii, pojawił się dopiero w czasach nowożytnych i rozpowszechnił na przełomie XVII i XVIII w. Oświecenie przyniosło, a romantyzm podchwycił, zainteresowanie formą „dziennika intymnego” nastawionego na wyrażanie siebie i opisywanie przeżyć wewnętrznych. Ten rodzaj zapisków początkowo nie był przeznaczony do druku. Z kolei druga połowa dziewiętnastego stulecia należała do dzienników tzw. drugiej generacji, których autorzy pisali z myślą o opublikowaniu notatek, dając tym samym asumpt do wyodrębnienia nowego gatunku literackiego (Podolska 1990, s. 199–200).

Kontynuując ten wątek, należy wyjaśnić, czym jest dziennik i co odróżnia go od innych form wypowiedzi. Według najkrótszej definicji ze Słownika języka polskiego jest to „pamiętnik pisany codziennie; diariusz” (https://sjp.pl/dziennik; dostęp: 25.11.2022). Magdalena Drab (2017, s. 19–20) przytacza wyjaśnienie ze Słownika terminów literackich: „Dziennik to forma pisarska przynależna literaturze dokumentu osobistego, stanowiąca zbiór regularnych, poczynionych osobiście przez autora notatek opatrzonych datą dzienną”. We wszystkich opisach dotyczących omawianego gatunku pojawia się informacja o regularnym prowadzeniu zapisków „na bieżąco” w stosunku do opisywanych wydarzeń. To właśnie odróżnia dziennik od innych form literatury pamiętnikarskiej. Niewątpliwą zaletą takiej aktualności jest to, czego może brakować w przypadku innych gatunków spisywanych z perspektywy czasu: chodzi o pewną dozę spontaniczności i pierwsze spojrzenie na to, co się stało. Z drugiej strony, jak uważa Barbara Kubis (2014, s. 550), osoba spisująca dziennik wcale nie musi robić tego rzetelnie i uczciwie, a w datacji mogą zdarzyć się pomyłki. Jest więc to ograniczenie, o którym powinien pamiętać każdy badacz chcący podejść krytycznie do materiału źródłowego.

Większość autorek badanych przeze mnie dzienników rozpoczęły swoje zapiski pod koniec lipca lub na początku sierpnia 1914 r. Wyjątek stanowią Zofia Nałkowska i Zofia Romanowiczówna, które spisywały notatki jeszcze przed wybuchem wojny – pierwsza z nich robiła to od 1899 r., druga zaś – od 1888 r. Sześć dzienników obejmuje cały okres I wojny światowej, natomiast zapiski w pięciu pozostałych urywają się w różnych momentach.

Dziennik z oblężonego Przemyśla (1914–1915) Heleny Jabłońskiej (2017) kończy się latem, po zdobyciu twierdzy przez siły państw centralnych, kiedy autorka wyjechała z miasta. Mimo że jej notatki obejmują tylko rok, są one pośród pozostałych dzienników najbardziej obszerne – zajmują ponad pięćset stron. Podobna sytuacja dotyczy Heleny Kozickiej (2015), która opisywała życie w okupowanym przez Rosjan Tarnopolu – jej zapiski nie kończą się jednak wraz z zajęciem miasta, lecz wcześniej, w połowie roku 1916. Nie jest jasne, dlaczego tak się właśnie stało. Nie da się tego wywnioskować z treści dziennika, ale też przytoczona na początku wydanych dzienników nota biograficzna autorki nie daje jasnej odpowiedzi.

Jasno określone ramy czasowe ma Dziennik Klimkówka 2 VIII 1914 – 24 IV 1915 Anieli Ostaszewskiej (2016). Początek stanowi wybuch wojny, a data końcowa prawdopodobnie jest związana z pogorszeniem się stanu zdrowia męża autorki – Stanisława Ostaszewskiego, który ostatecznie zmarł 31 maja 1915 r.[4] Można więc wysunąć wniosek, że kobieta porzuciła prowadzenie zapisków, aby zaopiekować się chorym mężem w jego ostatnich dniach życia i nie powróciła już do pisania dziennika.

Zbliżone do siebie geograficznie dzienniki Anieli Jałowieckiej-Belinowej (2014) i Ludwiki Ostrowskiej (2014) (obie autorki mieszkały w guberni Piotrowskiej, w okolicach dzisiejszego Radomska) kończą się – kolejno – w grudniu 1914 r. i w październiku 1915 r. Oba sprawiają wrażenie, jakby urywały się nagle, bez widocznej przyczyny. Noty biograficzne kobiet nie wskazują żadnych okoliczności mogących mieć wpływ na rezygnację ze spisywania swoich przemyśleń. Autorzy edycji źródeł zawierającej oba dzienniki zwrócili uwagę na – jednakowe dla autorek – doświadczenie działań wojennych w ich bezpośredniej okolicy od sierpnia do grudnia 1914 r. W przypadku Jałowieckiej-Belinowej ten przedział czasowy pokrywa się niemal równo z początkiem i zakończeniem jej zapisków. W przypadku Ostrowskiej zaprzestanie pisania dziennika mogło mieć związek z jej stanem zdrowia – wielokrotnie wspominała bowiem o złym samopoczuciu i chorobach, a była osobą starszą. Te czynniki mogły wpłynąć na jej chęć do pisania.

Warto też przyjrzeć się temu, skąd autorki czerpały informacje, które później notowały w dziennikach. Pierwszym źródłem wiadomości byli inni ludzie – to, co mówili, ale również to, co pojawiało się w korespondencji. W analizowanych zapiskach pojawia się stosunkowo dużo sformułowań typu: „słyszy się”, „wszyscy twierdzą”, „ktoś twierdzi”, „mówi się”, „opowiadają”. W sytuacji początkowego chaosu i braku rzetelnych informacji krążące wśród ludzi wieści, plotki, pogłoski oraz innego rodzaju przekazy ustne były pierwszą możliwością zdobycia wiedzy na temat tego, co działo się w okolicy oraz na świecie. Kobiety spisujące dzienniki były raczej świadome tego, jak niepewne były takie źródła, i starały się podchodzić do wszelkich rewelacji z ostrożnością. Ostrowska, notując np. pogłoski o ruchach wojsk, próbowała weryfikować to, co usłyszała, i zdarzyło jej się dopisywać uwagi na temat prawdziwości informacji. Z kolei Janina Potocka dystansowała się od opowieści ogrodnika o zniszczeniach okolicznych wsi. Kozicka (2015, s. 39) zaś, w odciętym od świata Tarnopolu, opisywała sytuację z nieufnością: „Wiadomości te bardzo często okazują się być mylnymi, ale pomimo to słuchają ich ludzie łakomie, byle łudzić się choć chwilę”. Podobne spostrzeżenia miała Janina Konarska (2019, s. 112–113), pisząc: „Okropne są te »zdaje się«, »podobno« – a pewności żadnej. […] Nie wiadomo teraz – co prawda. Ta niepewność po prostu zamęcza”.

Drugim istotnym źródłem wiadomości była prasa, która – jak pisano na początku wojny – początkowo była niedostępna. Nie docierała z różnych powodów, zwłaszcza na tereny wiejskie. W późniejszym okresie, jeśli już była dostępna, to nie zawierała zbyt rzetelnych informacji, ponieważ podlegała cenzurze. Zdarzało się, że celowo uwypuklano sukcesy państwa, które panowało na danym obszarze. Podobnie jak w odniesieniu do przekazów ustnych, także i w tym przypadku, autorki dzienników zdawały sobie sprawę z ograniczeń tego źródła wiadomości i zauważały tendencje władz do kontrolowania rozpowszechnianych informacji. Świadczą o tym choćby takie cytaty jak: „Gazety miewamy śląskie i łódzkie, pełne powodzeń niemieckiego oręża”(Ostrowska 2014, s. 81), „Mamy już gazety lwowskie z opisami wzięcia miasta, ale nie wyjaśniają nam one nic. Pisane są stylem telegraficznym, na żadne uwagi szersze pozwolić sobie nie mogą”(Kozicka 2015, s. 29), „dziennikom o tym pisać nie wolno, a w ustach ludzi krążą najserdeczniejsze wersje”(Romanowiczówna 2005, s. 252).

Na koniec warto wspomnieć, że źródłem wiadomości, o którym wspominały autorki dzienników, były też wszelkiego rodzaju obwieszczenia i rozporządzenia wydawane przez władze cywilne i wojskowe. Taki formalny, „urzędowy charakter” komunikatów wpływał na postrzeganie informacji jako bardziej godnych zaufania.

Postawa

Dla niniejszego artykułu istotnym terminem jest „postawa”. Pochodzi on z XIX wieku, kiedy to został użyty po raz pierwszy przez dwóch brytyjskich filozofów: Alexandra Baina i Herberta Spencera. W ich rozumieniu „postawa” to „psychiczny stan gotowości do słuchania, uczenia się czegoś, stan, który jest warunkiem przyswojenia sobie prawdziwej wiedzy”. Na przełomie XIX i XX wieku tego słowa używano w znaczeniu, jakie dziś psychologia przypisuje terminowi „nastawienie”, a współczesne rozumienie oraz powszechne zainteresowanie badaczy omawianą nazwą wiąże się z socjologami początku XX w., którzy zdefiniowali postawę jako „stan umysłu jednostki wobec pewnych wartości o społecznym charakterze” (Mika 1984, s. 111–112). Od tego momentu jest to zjawisko, którym zajmują się zarówno socjologowie, jak i psychologowie społeczni.

We współczesnej psychologii, jak podaje Jan Strelau (2005, s. 79), „postawą wobec dowolnego obiektu (przedmiotu, zdarzenia, idei, innej osoby) nazywamy względnie stałą skłonność do pozytywnego lub negatywnego ustosunkowywania się człowieka do tego obiektu”. Ten sposób definiowania nazwy pojawia się też u Bogdana Wojciszke (2011, s. 200), który zwrócił dodatkowo uwagę na istnienie takich właściwości postawy, jak „siła, ważność, wewnętrzna zgodność i stopień powiązania z innymi postawami”. Przywołaną powyżej uznają również Robin M. Akert, Elliot Aronson i Timothy D. Wilson, którzy przypominają jednak, że środowisko nie jest zgodne co do sposobu rozumienia tego terminu (Aronson, Wilson, Akert 1997, s. 288), czyli trzeba uświadamiać sobie odmienności definicyjne.

Zarówno Stanisław Mika (jeden z pierwszych polskich psychologów społecznych), jak i wymienieni wyżej autorzy podkreślają, że postawa składa się z trzech składników: uczuciowo-oceniającego, poznawczego i behawioralnego. Wojciszke zwraca jednak uwagę na ograniczenia związane z pomiarem tych elementów w różnych warunkach i wskazuje na tendencję do wartościowania obiektu. W dalszej części artykułu, używając słowa „postawa”, będę rozumieć je zgodnie z definicją Jana Strelaua.

Autorki analizowanych dzienników

Koniec XIX wieku to czas zmian i postępującej emancypacji, przy czym był to proces powolny, daleki od rewolucji. Na ziemiach polskich główną rolą kobiet w tym okresie była w dalszym ciągu opieka nad domem i potomstwem. Oczywiście w zależności od warstwy społecznej pojawiały się różnice, które warto w tym miejscu zaznaczyć. W warstwach uboższych praca fizyczna w gospodarstwie lub praca zarobkowa były koniecznością i kolejnym obowiązkiem spoczywającym na kobiecych barkach. Najczęściej zarabiały jako różnego rodzaju służba domowa lub robotnice fabryczne. Lepsze wykształcenie pozwalało im na znalezienie zatrudnienia w charakterze guwernantki lub nauczycielki – na pensji lub u osoby prywatnej. Wśród zamożniejszych warstw kobiety przeważnie nie pracowały zawodowo, jeśli nie wymagała tego sytuacja. Miały za to inną, bardzo ważną w tamtym momencie dziejowym rolę – rolę matki-Polki, która po okresie powstań narodowych w XIX w. miała zapewniać swoim dzieciom wychowanie, z naciskiem na zachowanie pamięci o tradycji i historii kraju oraz miłość do nieobecnej ojczyzny.

W zakresie edukacji już przed pierwszą wojną światową zauważalne były zmiany na lepsze. W dalszym ciągu dominowała nauka w domu lub na pensji, ale zarówno w Galicji, jak i w Królestwie Polskim zaczynało się rozwijać kształcenie zawodowe dla kobiet. Oferowano różnego rodzaju kursy i naukę umiejętności praktycznych (por. Żarnowska 2014; Sozańska 2022). Pod koniec XIX w. pierwsze europejskie uniwersytety, w tym również Uniwersytet Jagielloński, zaczynały otwierać się na przyjmowanie słuchaczek (zob. Sikora 2007). Dla Polek był to jednak początek długiej walki o możliwość zdobycia wyższego wykształcenia.

Autorki badanych przeze mnie dzienników stanowiły pod względem pochodzenia dość jednorodną grupę. Wywodziły się z rodzin ziemiańskich, inteligenckich lub z tak zwanej „zubożałej szlachty”. Brakuje więc reprezentantek innych warstw społecznych, w szczególności tych uboższych. Wpływ na to mogły mieć co najmniej trzy czynniki – pierwszy z nich to wysoki w tamtym okresie analfabetyzm. Według statystyk z początku XX w. w Galicji i Królestwie Polskim odsetek kobiet potrafiących czytać i pisać wynosił – odpowiednio – 30,23% (Pilat [red.] 1908, s. 5) i 26,8% (Grabski [oprac.] 1915, s. 263). Drugi powód wydaje się prozaiczny, choć jest równie istotny – należy brać pod uwagę brak czasu na regularne robienie zapisów, wynikający z trudności życia codziennego oraz wielości obowiązków spoczywających na barkach kobiet. Powód trzeci dotyczy warstw słabiej wykształconych. Można w nich zaobserwować mniejszą potrzebę utrwalania wiedzy o teraźniejszości i przeszłości oraz reflektowania nad nimi.

Należy też zaznaczyć, że wśród autorek przeważały mieszkanki terenów zaboru rosyjskiego, z zaboru austriackiego zaś pochodziły tylko cztery kobiety. Brakuje natomiast przedstawicielek z zaboru pruskiego, na co zwróciła uwagę również Katarzyna Sierakowska (2014, s. 538).

W ponad połowie przypadków mamy do czynienia z mężatkami, co nie powinno dziwić, ponieważ wszystkie autorki były dorosłe. Najmłodsza z nich w momencie wybuchu wojny miała 25 lat, a dominującą grupę wiekową stanowiło 8 kobiet między 25. a 50. rokiem życia. Dojrzalsze były Janina Potocka i Ludwika Ostrowska – obie po 60. roku życia, a o dekadę starsza była Zofia Romanowiczówna. Należy dodać, że Janina Gajewska, Ludwika Ostrowska i Zofia Romanowiczówna były pannami, natomiast Janina Potocka i Helena Jabłońska owdowiały jeszcze przed wojną.

Jeśli chodzi o miejsce zamieszkania, to autorki przeważnie pochodziły ze wsi. Na stałe w miastach mieszkały Gajewska, Jabłońska, Kozicka i Romanowiczówna. Nałkowska w latach 1914–1918 część czasu spędziła w podwarszawskich Górkach, część zaś w stolicy. Z kolei Maria Dąbrowska do ostatniego roku wojny nie miała stałego miejsca zamieszkania, przenosiła się kilkukrotnie, zatrzymując się w domach przyjaciół i rodziny.

Biorąc pod uwagę powyższe informacje, zwłaszcza pochodzenie autorek dzienników, przynależność do warstw społecznych oraz miejsce zamieszkania, należy przypomnieć, że te konkretne kobiety nie stanowią jednolitej i całościowej reprezentacji żeńskiej części społeczeństwa polskiego w tamtym okresie. Były to osoby pochodzące z na tyle zamożnych rodzin, że nie musiały zajmować się fizyczną pracą zarobkową, miały wystarczająco dużo czasu, chęci oraz przede wszystkim wykształcenia, żeby sięgnąć po pióro i spisywać swoje dzienniki.

Kwestie polityczne

Zaborcy i ich polityka

Naturalnym odruchem władz państw zaborczych była chęć zapewnienia sobie przychylności społeczeństwa polskiego, chociażby po to, aby uniknąć problemów związanych z nieposłuszeństwem ludności (pozyskiwanie rekruta, pomoc dla wojska i administracji) oraz z prowadzeniem działań wojennych na terenach zaborów austriackiego i rosyjskiego. Już w pierwszych miesiącach wojny wydano więc odezwy skierowane do Polaków, zawierające obietnice dotyczące ustępstw po wojnie. Reakcje ludności na owe deklaracje były różne. Część nie przejawiała żadnego zainteresowania polityką, innym było wszystko jedno, a jeszcze inni intensywnie poszukiwali informacji na ten temat. Odmienne było również nastawienie wobec poszczególnych zaborców (zob. Achmatowicz 2003; Szlanta 2013). Wraz z upływem kolejnych miesięcy sytuacja zmieniała się dynamicznie, działania wojenne na froncie wschodnim doprowadziły do zmiany władzy (tymczasowo lub trwale) na poszczególnych obszarach.

Na wybuch wojny część społeczeństwa Galicji zareagowała dużym entuzjazmem – w nadchodzącym konflikcie upatrywano szansy na odzyskanie niepodległości (szerzej: Szlanta 2013). Zabór rosyjski motywowany tym, że „na Niemca nienawiść okrutna” (cyt. za: tamże, s. 23), raczej opowiadał się za lojalnością wobec wschodniego zaborcy, choć pojawiały się także nieśmiałe nadzieje na niepodległość. Odezwę Wielkiego Księcia Mikołaja interpretowano w zróżnicowany sposób – dla jednych była obietnicą, która wzmacniała ich prorosyjskie postawy, dla innych – podstępem, w który nie warto wierzyć.

Z większości analizowanych dzienników wynika, że Rosja postrzegana była negatywnie. Dla przeważającej części tych źródeł wspólne jest nazywanie Rosjan „Moskalami” i porównywanie ich do Tatarów. Co ciekawe, taki sposób opisu pojawił się u autorek zarówno z zaboru rosyjskiego, jak i austriackiego. Kozicka, mieszkanka galicyjskiego Tarnopola, na odezwę Wielkiego Księcia Mikołaja zareagowała wręcz wściekłością – fragment tekstu temu poświęcony jest pełen emocji, wykrzykników oraz określeń typu „stek frazesów”(Kozicka 2015, s. 28). Samych Rosjan określiła mianem „znienawidzonego wroga” (tamże, s. 26). Nie wierzyła w ideę panslawizmu, ponieważ była świadoma nadmiernych aspiracji Rosji jako potencjalnej przywódczyni wszystkich Słowian (tamże, s. 35).

Innym przejawem antyrosyjskiej postawy było chociażby pisanie o wojsku austro-węgierskim jako o „naszych”, jak czyniły to Ostaszewska (2016, s. 43) i Jabłońska (2017, s. 75, 77–78). Jałowiecka-Belinowa (2014, s. 184) podzieliła się natomiast w dzienniku swoim negatywnym zdaniem o zdolnościach zaborcy do zaprowadzania porządku, ironizując: „Obecnie policja rosyjska wróciła już do swych obowiązków, co wszyscy odczuwają, gdyż z tą chwilą zaczęły się liczne kradzieże”.

Odmienną postawę prezentowały Nałkowska i Potocka. Nałkowska (1976, s. 342) opowiadała się od początku wojny za wspieraniem Ententy, a co za tym idzie – Rosji, ponieważ uważała to za „mniejsze zło” w porównaniu z państwami centralnymi (i miała na myśli głównie Niemcy). Taka postawa i motywacja pojawiły się w dziennikach kilkukrotnie, dlatego powrócę do tej kwestii w dalszej części tekstu. Warto też zaznaczyć, że obietnice cara wobec Polaków Nałkowska (1976, s. 342) przyjęła ze zdziwieniem, lecz nie negowała ich prawdziwości.

Potocka (2014, s. 73) uważała się natomiast za rosyjską poddaną, dlatego nie widziała nic dziwnego czy niewłaściwego w świętowaniu imienin Wielkiej Księżnej Tatiany Romanowej ani w tym, że jej bliscy wysyłali gratulacje do dowódców armii rosyjskiej po zwycięskich bitwach (Potocka 2014, s. 77). Bez ironii pisała o nich „nasi przyjaciele” (tamże, s. 52). Sama też zanotowała: „niemile mnie dotknęło było, że w ukazie o mobilizacji Królestwo zostało ominięte” (tamże, s. 22). Jednocześnie miała poczucie, że oparcie się na Rosji pomoże mieszkańcom ziem polskich uchronić się przed nadejściem Niemców. Nie można jednak powiedzieć, że jej postawa wobec Rosji była jednoznacznie pozytywna lub przychylna, ponieważ w innych zapiskach znajdziemy krytykę Moskwy za rabunki w sytuacji wycofywania się Rosjan z ziem zaboru rosyjskiego, co doprowadziło wielu Polaków do nędzy i ubóstwa (tamże, s. 52). Pisząc o rugowaniu polskości na terenie zaboru pruskiego, Potocka (2014, s. 53) przyznawała: „Nie przeczę, że i rząd rosyjski nie byłby od tego, jeśliby mu to możebne było, ale mu to możebne nie będzie, i wśród narodu rosyjskiego nie ma względem nas tej strasznej logicznej rasowej nienawiści, jaka u Niemców panuje”.

W stosunku do Rosji nowy kontekst ujawnia się w 1917 r. i – co z dzisiejszej perspektywy może zaskakiwać – temat zmiany władzy, czyli rewolucje: lutowa i październikowa, pojawił się w niewielkiej liczbie dzienników. Jeśli już jednak autorki pisały o tym zagadnieniu, to wyrażały radość z tego, że mieszkańcy tego kraju przestaną być uciskani przez carski reżim (Romanowiczówna 2005, s. 281–282) i że może to przyspieszyć zakończenie konfliktu (Konarska 2019, s. 337). Dojście do władzy bolszewików przyjmowano z kolei z obawą – dominował niepokój co do sposobu sprawowania władzy i losu wschodnich ziem polskich.

Postrzeganie Niemiec jako zaborcy jest bardziej zróżnicowane – autorki prezentują całą gamę postaw, które w niektórych przypadkach dodatkowo ulegały zmianie wraz z rozwojem sytuacji wojennej. Duży wpływ na to miały sukcesy Niemiec na froncie wschodnim oraz fakt bezpośredniego zetknięcia się z tym zaborcą i jego polityką na pewnym etapie konfliktu. 

Niemcy przeważnie nie są w dziennikach darzeni sympatią – jeśli już, to postrzegano ich jako „mniejsze zło” niż Rosja, najpierw carska, a później bolszewicka. Potocka, u której w pierwszych latach wojny dominowały uczucia zdecydowanie antyniemieckie (do tego stopnia, że początkowo cieszyła się z posłania synów do walki przeciwko „zdradliwemu i żelaznemu panowaniu”; zob. Potocka 2014, s. 25), musiała w pewnym momencie przyznać, że rozsądnym było zaakceptowanie rzeczywistości, w której nad całością ziem polskich panują Niemcy (i Austriacy, aczkolwiek autorka o nich nie wspominała), co stanowiło pewnego rodzaju zabezpieczenie i ochronę przed buntami chłopów oraz wpływami bolszewickiej agitacji. Było to dla niej szczególnie ważne, ponieważ jej majątek – Peczara – położony był na Podolu (dzisiejszy obwód winnicki w Ukrainie) i oba powyższe problemy były częstym zjawiskiem. Niemcy byli więc dla Potockiej gwarantem bezpiecznego starego porządku i praw ziemiaństwa.

Z kolei Dąbrowska i Kozicka w pierwszych latach wojny dostrzegały w Niemcach szansę na niepodległość dla Polski. Nie był to dla nich wybór idealny (Kozicka wprost napisała o nienawiści, jaką darzyła Niemców), ale obu bliska była idea legionowa[5], a więc naturalnie – również państwa centralne.

Obok postaw pozytywnych (ujawniających się nawet tylko w niewielkim stopniu) pojawiały się również postawy jednoznacznie negatywne. Gajewska (2014, s. 36, 42–43) sympatyzowała z każdym narodem, który ucierpiał z ręki tego zaborcy i zdawała sobie również sprawę z tego, że Polacy doznali od Niemców zbyt wiele krzywd, aby móc traktować ich jako dobre rozwiązanie w drodze do niepodległości. Jabłońska (2017, s. 569), mimo sympatii do Austro-Węgier, także była stanowczo przeciwna współpracy z Niemcami. Konarska, Nałkowska i Ostaszewska nie miały nic pozytywnego do powiedzenia na temat polityki niemieckiej i z ich zapisków wyłania się jednoznacznie negatywny obraz Niemca jako zaborcy[6]. Z kolei Jałowiecka-Belinowa (2014, s. 190), mimo wyraźnej niechęci wobec tej nacji, starała się nie ulegać nienawiści – nie rozumiała, dlaczego osoby w jej otoczeniu szybko przyjmowały pod wpływem propagandy oraz docierających do nich wiadomości postawy antyniemieckie i jednocześnie zwracały się w stronę Rosji. Uważała, że Polacy doznali krzywd od obu zaborców i nierozsądne było wybieranie stron oraz uleganie emocjom.

Okres okupacji austro-niemieckiej w Królestwie pojawia się w dziennikach stosunkowo rzadko – częściowo z tego powodu, że kilka z nich – jak zaznaczyłam – kończy się jeszcze przed nastaniem nowej władzy lub tuż po tym zdarzeniu. Uniemożliwia to poznanie perspektywy wszystkich autorek. Jeśli jednak ten temat pojawia się w zapiskach, to zwykle dotyczy początkowego okresu niemieckiego „panowania” lub aktu 5 listopada. Autorki na ogół nie przejawiają sympatii do okupantów – zachowują ostrożność wobec obietnic i zdają sobie sprawę, że zaborcy wiele są w stanie zadeklarować, aby osiągnąć swój cel (chociażby pozyskać rekrutów) (Gajewska 2014, s. 216; Romanowiczówna 2005, s. 285; Nałkowska 1976, s. 442). Dąbrowska (1988, s. 89) i Romanowiczówna (2005, s. 278) były początkowo najbardziej przyjaźnie nastawione, ale po jakimś czasie obie straciły entuzjazm, przekonując się, jak w praktyce wyglądała niemiecka polityka. Potocka z kolei, mimo dość często wyrażanej niechęci do Niemców, w pewnym momencie musiała przyznać, że są oni gwarantem trwałości określonego porządku na opanowanych ziemiach. Tak jak zaznaczyłam powyżej, motywacją do takiej oceny była u niej obawa o zagrożenie ze strony bolszewików i miejscowych chłopów.

Jeśli chodzi o nacechowane emocjonalnie sformułowania, jakie najczęściej pojawiają się w dziennikach w kontekście Niemców, to należy wymienić określenia „Prusacy/Prusaki” (Dąbrowska 1988, s. 89; Gajewska 2014, s. 43; Konarska 2019, s. 112–113) oraz „Krzyżacy” (Potocka 2014, s. 53; Gajewska 2014, s. 36, 42, 55, 64, 216, 256; Konarska 2019, s. 156). Obie nazwy wiążą się ze stereotypowym postrzeganiem tego zaborcy nie tylko jako sąsiada, ale również wroga, najeźdźcy, który od czasów zamierzchłych nękał nasz kraj na różne sposoby[7]; jak pisano: „odwiecznego wroga od czasów Wandy i Rytygiera” (Gajewska 2014, s. 54). Ten sposób myślenia o Niemcach wykształcił się w XIX w. na skutek sytuacji, w jakiej znalazły się ziemie polskie, i upowszechnił się wraz z zaostrzeniem polityki wobec Polaków po zjednoczeniu Niemiec pod przywództwem Prus. Właśnie Prusacy stali się wyobrażeniem wszystkich najgorszych cech (przeświadczenie o swojej wyższości nad innymi narodami, brutalność, nieustanna potrzeba ekspansji etc.). Z kolei określenie „Krzyżacy” miało nawiązywać do panującego wówczas przekonania, że Polska już w średniowieczu była nękana przez tego sąsiada i że od tego czasu nic się nie zmieniło. Jednocześnie mogło to wiązać się z pewną tendencją do przypominania o czasach grunwaldzkiego zwycięstwa jako momencie chwały narodu polskiego. W obliczu ucisku ze strony zaborcy zapewne pomagało to wierzyć, że skoro udało się kiedyś powstrzymać agresora, to być może uda się i teraz (szerzej: Radziwiłłowicz 2001).

Temat polityki Austro-Węgier pojawia się w dziennikach najrzadziej. Wywoływał najmniej kontrowersji, a autorki były do tego zaborcy nastawione najbardziej pozytywnie. Może to wynikać z najmniejszej ilości negatywnych doświadczeń w dziejach wzajemnych stosunkach między państwami (szerzej: Łazuga 2016; Szlanta 2013; Pająk 2012). Austro-Węgry były postrzegane jako „najbardziej »znośna« niewola” (cyt. za: Łazuga 2016, s. 55), w zaborze austriackim panowała największa swoboda, a Polacy mieli szansę stać się częścią aparatu władzy. W tekstach nie pojawiają się żadne nacechowane emocjonalnie określenia Austriaków[8] tak, jak czyniono w odniesieniu do Rosji i Niemiec.

Część autorek dzienników sympatyzowała z c.k. monarchią, ponieważ pochodziły z Galicji lub tam mieszkały i w naturalny sposób czuły się związane z tamtejszą władzą. W zapiskach zauważalne są określenia typu „nasi” (Ostaszewska 2016, s.43; Jabłońska 2017, s. 75, 77–78) oraz deklaracje modlenia się o zwycięstwo (Ostaszewska 2016, s. 43). Z drugiej strony występują też głosy krytyczne – zarówno Gajewska, jak i Konarska nie darzyły Austriaków sympatią, choć wynikało to z różnych powodów. Pierwsza z nich uważała, że skoro Austro-Węgry są po tej samej stronie, co znienawidzone Niemcy, to znaczy, że są tak samo złe. Dodatkowo obawiała się, że mieszkańcy Galicji zbyt mocno wierzyli w „swojego” zaborcę i jego obietnice (Gajewska 2014, s. 52). Druga wymieniona autorka miała natomiast za złe Austriakom, że popierali wysyłanie do walki polskiej młodzieży (odpowiednio „nakarmionej ideałami oraz hasłami o wywalczeniu niepodległej Polski”) dla własnej korzyści. Określiła ich wprost „zbrodniarzami” (Konarska 2019, s. 123).

Trzecią dającą się wyodrębnić grupą były autorki, które uważały współpracę z Austro-Węgrami za „najmniejsze zło”. Jeśli Niemcy mogli pomóc pokonać najwyraźniej najbardziej znienawidzoną Rosję, to drugi, „mniejszy” koalicjant był jeszcze lepszy, ponieważ nie był aż tak uwikłany historycznie w różne epizody nękania narodu polskiego (pomijając aktywny udział Austrii w rozbiorach). Stanowisko Kozickiej najlepiej oddaje ten sposób postrzegania Austrii: „wprawdzie pod słowem »my« rozumiem tylko Polaków i nikogo więcej, ale nie mogę uważać za »nieprzyjaciela« tego, kto z Rosją walczy” (Kozicka 2015, s. 29).

Co ciekawe, Austro-Węgry właściwie nie pojawiają się jako drugi okupant w każdym z analizowanych tu przypadków w kontekście polityki wobec ziem polskich po 1915 r.. Wygląda to tak, jakby cała uwaga autorek (a co za tym idzie – również sympatie i antypatie) skierowana była na Niemcy.

Polskie dążenia niepodległościowe

Wielka Wojna – jak wiadomo – przyniosła Polsce niepodległość. Było to możliwe dzięki sprzyjającej sytuacji międzynarodowej, ponieważ państwa zaborcze zwróciły się przeciwko sobie, a na skutek działań wojennych ziemie polskie znalazły się w całości pod wpływem Austro-Węgier i Niemiec. Jednak niepowodzenia na froncie zachodnim zmusiły te kraje do porzucenia planów ekspansji na wschód. Poszczególne polskie stronnictwa polityczne miały odmienne programy zwiększenia autonomii. Choć cały czas wojny charakteryzował się dużą zmiennością, to wśród zainteresowanych wyodrębnić można dwie grupy: zwróconą ku współpracy z państwami centralnymi oraz drugą, skłonną oprzeć się na Rosji. 

Wątek działalności niepodległościowej Polaków pojawił się w badanych przeze mnie dziennikach, przy czym podejmowano go stosunkowo rzadko. Nie powinno to dziwić, ponieważ w przeciwieństwie do tematu zaborców oraz ich polityki wizja wyswobodzenia kraju była przez długi czas tylko wizją. Dużo więcej uwagi autorki poświęcały temu, co „tu i teraz”, i zastanawiały się, pod czyim panowaniem i jak długo przyjdzie im żyć. Istotne jest również to, że część kobiet zrezygnowała z prowadzenia dzienników po dwóch pierwszych latach konfliktu, przez co nie dane nam jest poznać ich opinii i postaw wobec późniejszych wydarzeń przy zmieniających się warunkach.

W pierwszych latach po wybuchu wojny autorki przeważnie nie poruszały problemu odrodzenia Polski lub wyrażały tylko nieśmiałe nadzieje. W zapiskach Potockiej (2014, s. 90) ten wątek nie został wspomniany ani słowem aż do czerwca 1917 r., a u Romanowiczówny, Jabłońskiej i Konarskiej przebijały się pełne obaw pytania, czy cokolwiek się zmieni w najbliższych latach. Z kolei Dąbrowska i Gajewska martwiły się, że wojna raczej oznacza krzywdę dla ludzi niż zyski polityczne. Większe zainteresowanie tematem budziło się w związku ze zmianami, jakie przyniósł rozwój konfliktu – znalezienie się całości ziem polskich w strefie wpływów Austro-Węgier i Niemiec. Autorki były nieufne wobec nowej władzy, jednak nowa sytuacja stała się dla nich impulsem do przemyśleń.

Z mojej perspektywy interesująca (choć całkowicie zrozumiała) jest reakcja na ogłoszenie aktu 5 listopada. Autorki prawie wszystkich dzienników[9] (w których zapiski nie skończyły się wcześniej) opisały to wydarzenie jako moment odrodzenia się państwa polskiego, o czym świadczą teksty z tego dnia oraz kilku kolejnych. Notatki są bardzo podobne i konsekwentnie nazywa się to zdarzenie „odzyskaniem niepodległości” (Konarska 2019, s. 302; Romanowiczówna 2005, s. 276; Nałkowska 1976, s. 442; Gajewska 2014, s. 216).

Oceny tego wydarzenia były jednak zróżnicowane – w pierwszym momencie u części autorek dominowała euforia, a u innych niedowierzanie, obawy o to, co tak naprawdę zmotywowało okupantów do takiej decyzji, oraz rozczarowanie, że manifest cesarzy nie dotyczył Galicji i Księstwa Poznańskiego, a więc rodzące się państwo byłoby „wybrakowane” (Konarska 2019, s. 302–303).

Do powstania i działalności Rady Stanu oraz Rady Regencyjnej autorki na ogół odnosiły się z przyjazną neutralnością i zaciekawieniem, choć z czasem (zwłaszcza w stosunku do Rady Regencyjnej) pojawiały się głosy, że jest to marionetka, która za dużo mówi, a za mało robi i jest uzależniona od niemieckiej polityki (Konarska 2019, s. 333).

W dziennikach niewiele jest zapisków o polskich partiach i stronnictwach politycznych. W tematyce niepodległościowej dominuje życzenie, aby Polska wróciła na mapę Europy. Mogło to wynikać z obowiązującego podziału ról[10], według którego kobieta miała być przede wszystkim matką oraz gospodynią. Klęska powstań narodowych doprowadziła do pojawienia się kolejnej ważnej roli – Matki-Polki, która miała wpajać swoim dzieciom wartości patriotyczne oraz być „tarczą” broniącą polskości przed rusyfikacją i germanizacją. Od przełomu XIX i XX wieku postępowała aktywizacja kobiet w przestrzeni publicznej, przy czym do wybuchu wojny zjawisko to występowało w ograniczonym zakresie. Rzeczywistość wojenna sprawiła, że zainteresowanie polityką (jeśli występowało) zeszło na dalszy plan. Nie powinien więc dziwić patriotyczny wątek przewijający się w zapiskach oraz niewielki stopień zainteresowania działalnością polityczną poszczególnych stronnictw czy konkretnych osób.

Zgodnie z założeniami Danuty Dąbrowskiej (2012, s. 18) domeną kobiet na przestrzeni dziejów było tzw. „długie trwanie”, natomiast mężczyzn – „błysk historii”. Oznacza to, że gdy mężczyźni skupiali się na „wielkiej” historii – polityce, wojnach etc., kobiety zajmowały się prozaicznymi i „nieciekawymi” działaniami, aby całe „tło” tych wydarzeń mogło istnieć. Przyjmując tę teorię, można wyjaśnić, dlaczego w dziennikach Polek temat „wielkiej polityki” pojawia się stosunkowo rzadko.

W dziennikach (choć nie we wszystkich) pojawiły się zapisy dotyczące zarówno Narodowej Demokracji, jak i Naczelnego Komitetu Narodowego. Do endecji autorki odnosiły się na ogół niechętnie (tak jak do wszelkich tendencji „rusofilskich”), wyrażając swoje obawy co do programowej współpracy tego stronnictwa z Rosją. Potocka była dodatkowo negatywnie nastawiona, ponieważ – z jej punktu widzenia – Niemcy byli obecni na ziemiach polskich „tu i teraz”, a więc to z nimi należało prowadzić politykę. Próby porozumienia z państwami Ententy uważała za mniej istotne, gdyż nie było jasne, jak działania wojenne potoczą się na zachodzie (Potocka 2014, s. 137). Podobnie myślała Kozicka (2015, s. 51–52), jednak u niej takie stanowisko prawdopodobnie było efektem zaangażowania w ruch legionowy. O Dmowskim w dziennikach nie ma praktycznie nic. Jedynie Konarska (2019, s. 133) zaobserwowała z zaniepokojeniem zmianę nastawienia prasy do jego osoby: „Również okropnie piszą o Dmowskim, tym wielkim Dmowskim, który swojego czasu zajmował kolejno wszystkie wybitne miejsca w społeczeństwie naszym, a teraz zarzucają mu najgorsze występki i przepowiadają stryczek”.

Działalność NKN pojawiła się w większej liczbie dzienników i w wielu przypadkach wzbudziła ogromne emocje. Z jednej strony dostrzegamy entuzjastycznie relacje Dąbrowskiej, Kozickiej i Romanowiczówny, które sympatyzowały z tą organizacją, a z drugiej – pełne niepokoju spostrzeżenia Konarskiej (2019, s. 120) na temat „biednych szaleńców”, którzy prawdopodobnie kierują się górnolotnymi ideałami zagłuszającymi zdrowy rozsądek. Co więcej, ostatnia wymieniona autorka obawiała się, czy w przypadku niepowodzenia kara za sprzyjanie temu ruchowi nie spadnie na zwykłych ludzi. Mimo to, po pewnym czasie złagodziła swoje sądy i w miarę uzyskiwania nowych informacji o działalności NKN oraz „wybitnych i poważnych ludziach” kierujących Komitetem nabrała do nich pozytywnego stosunku (Konarska 2019, s. 130).

Postać Józefa Piłsudskiego nie cieszyła się w badanych przeze mnie dziennikach dużym zainteresowaniem. Autorki kojarzyły go z tworzeniem legionów, później z kryzysem przysięgowym (i jeśli wątek ten pojawia się w zapiskach, to towarzyszy mu opowiedzenie się po stronie legionistów, którzy odmówili złożenia przysięgi na wierność) i w końcu z powrotem do Warszawy w listopadzie 1918 r. Więcej informacji o Piłsudskim pojawiło się u Dąbrowskiej i Romanowiczówny, które były przychylnie nastawione do jego działalności, choć można dostrzec różnice w postrzeganiu tej postaci. Romanowiczówna (2005, s. 268–269, 274) darzyła go dużym szacunkiem, ponieważ pisząc o nim, zawsze używała wielkiej litery. Napisała też, że mimo swojego wieku i własnej pozycji[11] była nim onieśmielona (tamże, s. 268). Dąbrowska (1988, s. 117) z kolei potrafiła wypowiedzieć się o Piłsudskim krytycznie – obawiała się konsekwencji tworzącego się wokół niego kultu. Uważała też, że nie powinno się opierać odradzającego się wojska tylko na jego autorytecie.

Wobec rządu lubelskiego prawie wszystkie autorki zgodnie zachowały milczenie. Jedynym wyjątkiem jest w tym przypadku Dąbrowska (1988, s. 121–122), co nie powinno dziwić, ponieważ znała osoby stojące na czele tego organu. Mimo całej swojej sympatii do programu ludowego, który był jej bliski ideowo, wątpiła, że władza utrzyma się na tyle długo, aby go zrealizować. Pamiętać też należy o krótkim funkcjonowaniu rządu i szybkim tempie przemian w listopadzie 1918 r. Część autorek mogła nawet nie zauważyć tej inicjatywy.

Można również dostrzec wspólny pogląd, że rozdrobnienie i podział polskiej sceny politycznej na zwolenników poszczególnych zaborców nie były korzystne dla sprawy polskiej. W połowie badanych przeze mnie dzienników pojawiły się na ten temat odpowiednie zapiski. Nastąpiło to nawet u Ludwiki Ostrowskiej, u której tematy polityczne właściwie się nie pojawiały. Jak zauważyła: „Zetknęliśmy się z najboleśniejszą bolączką tego paroksyzmu, wstrząsającego naszym biednym krajem. Gdy w Petersburgu nasi posłowie deklarują braterstwo z Rosją, przeciwko wspólnemu wrogowi, w Krakowie nasi posłowie solidaryzują z ruchem strzelców-sokołów”(Ostrowska 2014, s. 65).


[1] Pierwsze w ogóle próby na froncie wschodnim to styczeń 1915 r. również w okolicach Bolimowa. Atak był nieskuteczny, ponieważ niska temperatura uniemożliwiła parowanie gazu.

[2] Pierwsze wejście miało miejsce 12 sierpnia, jednak strzelcy zostali wyparci przez wojsko rosyjskie i 22 sierpnia zdobyli Kielce po raz drugi.

[3] Z modyfikacją 13. punktu Wilsona w zakresie przebiegu granic Polski (por. Pajewski 1985, s. 274).

[4] Zob. https://wei.org.pl/2018/blogi/gospodarka/michal/stanislaw-ostaszewski-nafciarz-i-przemyslowiec-galicyjski/ (dostęp: 14.06.2023).

[5] Mąż Marii Dąbrowskiej, Marian, był działaczem PPS i w trakcie wojny wstąpił do Legionów. Z kolei siostra Heleny Kozickiej, Zofia Moraczewska, była działaczką socjalistyczną, związaną dzięki mężowi z ruchem legionowym.

[6] Inaczej sprawa przedstawia się, jeśli chodzi o kontakt z wojskami niemieckimi, i ten temat omawiam w dalszej części tekstu.

[7] Więcej o stereotypach i postrzeganiu Niemców w interesującym nas okresie: Walas [red.] 1995; Wrzesiński 2007.

[8] W kontekście politycznym to właśnie Austriacy są postrzegani jako reprezentacja monarchii. Węgrzy oraz inne narodowości wchodzące w skład Austro-Węgier pojawiają się w dziennikach dopiero wtedy, gdy chodzi o kontakt autorek z wojskiem.

[9] Brakuje relacji Janiny Zofii Potockiej, która w tym okresie nie poświęciła uwagi sprawom politycznym. Z kolei w dzienniku Marii Dąbrowskiej jest luka – brakuje zapisków z 1916 r.. Została ona później uzupełniona w krótkim wspomnieniu spisanym w latach 1942–1943, ale tekst ten nie ma cech dziennika.

[10] Więcej na ten temat: Jakubiak [red.] 2000; Wapiński 1996; Nietyksza 1994.

[11] Zofia Romanowiczówna była uczestniczką powstania styczniowego, była zaangażowana w działalność społeczną i oświatową. Założyła Bractwo Chrześcijańskich i Polskich Niewiast, po wybuchu wojny zaangażowała się w działalność Ligi Kobiet


Bibliografia

Źródła

Dąbrowska M. (1988), Dzienniki, t. 1: 1914–1932, oprac. T. Drewnowski, Warszawa.

Gajewska J. (2014), Ta wojna zmieni wszystko… Dziennik Janiny Gajewskiej, oprac. A. Wajs, Warszawa.

Grabski W. (oprac.). (1915), Rocznik statystyczny Królestwa Polskiego. Rok 1914, Warszawa.

Jabłońska H. (2017), Dziennik z oblężonego Przemyśla (1914–1915), oprac. S. Stępień, Przemyśl.

Jałowiecka-Belinowa A. (2014), Notatki z I wojny światowej,w: I wojna światowa z perspektywy dworu. Źródła do dziejów wsi polskiej w XIX w., oprac. K. Studnicka-Mariańczyk, A. Zakrzewski, Radomsko.

Konarska J. (2019), Dwór na wulkanie. Dziennik ziemianki z przełomu epok 1895–1920, oprac. A. Chojnowski, A. Richter, Warszawa.

Kozicka H. (2015), Rosjanie w Tarnopolu. Dziennik 1914–1916, oprac. I. Florczak, J. Gołota, Ostrołęka.

Nałkowska Z. (1976), Dzienniki, t. 2: 1909–1917, oprac. H. Kirchner, Warszawa.

Ostaszewska A. (2016), Dziennik Klimkówka 2 VIII 1914 – 24 IV 1915. Dwór Ostaszewskich. Galicyjski epizod z wielkiej wojny, oprac. K. Sołtysik, Klimkówka.

Ostrowska L. (2014), Trochę się zazdrości tym, co nie dożyli do tych czasów… Dziennik Ludwiki Ostrowskiej z Maluszyna, oprac. J. Kita, P. Zawilski, Warszawa.

Pilat T. (red.). (1908), Podręcznik Statystyki Galicyi, t.8, cz. 1, Lwów.

Potocka J.Z. (2014), Dziennik 1914–1919, red. M. Piłeczka, Łomianki.

Romanowiczówna Z. (2005), Dziennik lwowski 1842–1930, t. 2: 1888–1930, oprac. Z. Suchodolski, Warszawa.

Opracowania

Achmatowicz A. (2003), Polityka Rosji w kwestii polskiej w pierwszym roku Wielkiej Wojny 1914–1915, Warszawa.

Aronson E., Wilson T.D., Akert R.M. (1997) Psychologia społeczna, przeł. A. Bezwińska [et al.], Poznań.

Bewicz P. (2015) Historyk wobec egodokumentu – intymność i granica, w: Egodokumenty. Tradycje historiograficzne i perspektywy badawcze, red. W. Chorążyczewski, A. Pacevičius, S. Roszak, Toruń.

Chorążyczewski W., Rosa A. (2015), Egodokumenty – egodokumentalność – analiza egodokumentalna – spuścizna egodokumentalna, w: Egodokumenty. Tradycje historiograficzne i perspektywy badawcze, red. W. Chorążyczewski, A. Pacevičius, S. Roszak, Toruń.

Chwalba A. (2018), Wielka Wojna Polaków 1914–1918, Warszawa.

Czermińska M. (2020), Autobiograficzny trójkąt: świadectwo, wyznanie i wyzwanie, Kraków.

Dąbrowska D. (2012), Udomowiony świat. O kobiecym doświadczaniu historii, Szczecin.

Dobrzycki W. (1996), Historia stosunków międzynarodowych w czasach nowożytnych 1815–1945, Warszawa.

Drab M. (2017), Dziennik intymny jako forma pisarska i ślad egzystencji. Brzozowski – Koniński – Wat [rozprawa doktorska], Kraków.

Jakubiak K. (red.). (2000), Partnerka, matka, opiekunka. Status kobiety w dziejach nowożytnych od XVI do XX wieku, Bydgoszcz.

Kirchner H. (2013), Dziennik intymny jako źródło historyczne, „Polska 1944/45–1989. Studia i Materiały”, t. 11.

Kożuchowski A. (2005), Zmyślenia i prawda, czyli dzieło literackie jako źródło historyczne, „Pamiętnik Literacki”, t. 96, z. 1.

Kubis B. (2014), Refleksje nad literaturą dokumentu osobistego jako źródłem historycznym. Jej znaczenie w badaniach i edukacji historycznej, w: Człowiek, społeczeństwo, źródło: studia dedykowane profesor Jadwidze Hoff, red. Sz. Kozak, D. Opaliński, J. Polaczek, Sz. Wieczorek, W. Zawitkowska, Rzeszów, Rzeszów.

Lis T.J. (2015), Źródła narracyjne do dziejów Polonii w Bośni i Hercegowinie w okresie austro-węgierskim, „Balcanica Posnaniensia. Acta et Studia”, t. 22, nr 2.

Łazuga W. (2016), Austro-Polska w „jakiejkolwiek kształcie”. Z dziejów tak zwanego rozwiązania austro-polskiego, w: Sprawa polska podczas Wielkiej Wojny 1914–1919, red. W. Rojek, A. Kastory, Kraków.

Malanowski J. (1971), Ważny dokument historyczny, w: Pół wieku pamiętnikarstwa, wyb. i oprac. S. Adamczyk, S. Dyksiński, F. Jakubczak, Warszawa.

Matus B. (1971), Bez pamiętników nie ma historii, w: Pół wieku pamiętnikarstwa, wyb. i oprac. S. Adamczyk, S. Dyksiński, F. Jakubczak, Warszawa.

Mika S. (1984), Psychologia społeczna, Warszawa.

Nietyksza M. (1994), Tradycyjne i nowe formy aktywności publicznej kobiet w warunkach zaborów, w: Kobieta i świat polityki. Polska na tle porównawczym w XIX i w początkach XX wieku: zbiór studiów. [T. 3], red. A. Żarnowska, A. Szwarc, Warszawa.

Niewęgłowska A., Zaleska I. (oprac.). (2022), Ta wojna zmieni wszystko… Obraz I wojny światowej w literaturze wspomnieniowej kobiet. Wybór tekstów źródłowych, Toruń.

Pająk J.Z. (2012), Od autonomii do niepodległości. Kształtowanie się postaw politycznych i narodowych społeczeństwa Galicji w warunkach Wielkiej Wojny 1914–1918, Kielce.

Pajewski J. (1985), Odbudowa państwa polskiego 1914–1918, Warszawa.

Pajewski J. (2004), Pierwsza wojna światowa 1914–1918, Warszawa.

Pekaniec A. (2017), I wojna światowa w kobiecej literaturze dokumentu osobistego. O czym, jak, dlaczego (nie) pisano?, „Ruch Literacki”, t. 58, z. 1.

Podolska J. (1990), Refleksje nad kształtem dziennika literackiego, „Prace Polonistyczne”, t. 46.

Radziwiłłowicz D. (2001), Tradycja grunwaldzka w świadomości społeczeństwa polskiego przełomu XIX i XX wieku, w: Między irredentą a kolaboracją. Polscy w czas zaborów wobec obcych władz i systemów politycznych, red. S. Kalembka, N. Kasparek, Olsztyn.

Roszak S. (2013), Egodokumenty – kilka uwag o polskich i europejskich doświadczeniach historiograficznych oraz metodologicznych, „Biuletyn Polskiej Misji Historycznej. Bulletin der Polnischen Historischen Mission”, nr 8.

Sierakowska K. (2014), Kobiecy dokument osobisty z czasów I wojny światowej jako źródło historyczne, w: Człowiek, społeczeństwo, źródło: studia dedykowane profesor Jadwidze Hoff, red. Sz. Kozak, D. Opaliński, J. Polaczek, Sz. Wieczorek, W. Zawitkowska, Rzeszów.

Sierakowska K. (2018), Kobiety o wojnie i kobietach – ziemie polskie 1914–1918, w: Studia i materiały do dziejów społecznych Polski 1914–1918, red. K. Sierakowska, S. „Metamorfozy Społeczne” 20, Warszawa.

Sikora K. (2007), Pierwsze kobiety na Uniwersytecie Jagiellońskim, „Annales Academiae Paedagogicae Cracoviensis. Studia Politologica”, nr 3.

Sozańska D. (2022), Aktywność zawodowa kobiet na przełomie XIX i XX wieku w Galicji, „Homo et Societas. Wokół Pracy Socjalnej”, nr 7.

Strelau J. (2005), Psychologia. Podręcznik akademicki,t. 3: Jednostka w społeczeństwie i elementy psychologii stosowanej, Gdańsk.

Szczepański J. (1971), Pamiętniki a wiedza o polskim społeczeństwie, w: Pół wieku pamiętnikarstwa, wyb. i oprac. S. Adamczyk, S. Dyksiński, F. Jakubczak, Warszawa.

Szlanta P. (2013), Wiara w znajome dziś, wiara w niepewne jutro. Polacy wobec wybuchu Wielkiej Wojny,w: Wielka wojna poza linią frontu, red. D. Grinberg, J. Snopko, G. Zackiewicz, Białystok.

WalasT. (red.). (1995), Narody i stereotypy, Kraków.

Wapiński R. (1996), Kobiety i życie publiczne w Polsce niepodległej. Przemiany pokoleniowe, w: Kobieta i świat polityki w niepodległej Polsce 1918–1939. Zbiór studiów, red. A. Żarnowska, A. Szwarc, Warszawa.

Wojciszke B. (2011), Psychologia społeczna, Warszawa.

Wrzesiński W. (2007), Sąsiad czy wróg? Ze studiów nad kształtowaniem obrazu Niemca w Polsce w latach 1795–1939, Wrocław.

Zimand R. (1990), Diarysta Stefan Ż., Wrocław.

Żarnowska A. (2014), Czy przełom XIX i XX wieku otwierał kobietom przejścia ze sfery prywatnej do sfery publicznej? Rola barier obyczajowych, „Rocznik Antropologii Historii”, nr 2.

Netografia

https://sjp.pl/dziennik (dostęp: 25.11.2022).

https://wei.org.pl/2018/blogi/gospodarka/michal/stanislaw-ostaszewski-nafciarz-i-przemyslowiec-galicyjski/ (dostęp: 14.06.202).


Redakcja językowa i korekta

Dr Beata Jarosz




/1/ Strategie uhistoryczniania filmowego świata przedstawionego i narracji filmowej w kinie historycznym. Wprowadzenie


Wideo-podcast z cyklu Historia na ekranie


PIOTR WITEK


/1/ Strategie uhistoryczniania filmowego świata przedstawionego i narracji filmowej w kinie historycznym. Wprowadzenie




Wideo-podcast powstał na podstawie artykułu:

Piotr Witek, Strategies of Historicization of the Presented CinematicWorld and Film Narrative in Historical Cinema. An Analysisof the Phenomenon on Selected Examples, „Res Historica” 2020, 50, s. 573-604.





Zmuszona do życia. Jadwiga Nowak-Jeziorańska

JOANNA HYTREK-HRYCIUK

Zmuszona do życia. Jadwiga Nowak-Jeziorańska

Żona towarzyszyła Janowi Nowakowi-Jeziorańskiemu we wszystkich projektach społecznych, w życiu politycznym, koordynowała jego pracę i dbała o życie codzienne. Pracowała często bez wynagrodzenia, między innymi przy przepisywaniu i redagowaniu maszynopisu jego książki Kurier z Warszawy. Nigdy nie mówiła o swoich wojennych przeżyciach. Jedynie Jan Karski publicznie powiedział, że zasługi Jadwigi są równe zasługom Jana.

12 października 1917 r., sto pięć lat temu, urodziła się Jadwiga Wolska, kobieta, bez której nie byłoby Nowaka-Jeziorańskiego – polityka, szefa Radia Wolna Europa, orędownika wejścia Polski do NATO.

„Greta”

Urodziła się w Żydaczowie, w niewielkim mieście nad Stryjem. Z kresowej prowincji uciekła jednak jeszcze przed II wojną światową, do Krakowa, by studiować na Uniwersytecie Jagiellońskim. W czerwcu 1941 r. siostra Barbara sprowadziła ją do Warszawy, do pokoju z kuchnią, który dodatkowo służył jako lokal konspiracyjny. Wkrótce i ona sama dla znajomych i nieznajomych z Jadwigi Wolskiej stała się „Gretą”.

Pracowała początkowo w tajnej drukarni, później jako łączniczka, w Podwydziale Propagandy Dywersyjnej „N” przy Wydziale Propagandy Biura Informacji i Propagandy AK. To na niej spoczywała odpowiedzialność za utrzymywanie łączności pomiędzy konspiracyjnymi redakcjami, znała adresy lokali, redaktorów, terminy. Cieszyła się niezwykłym zaufaniem przełożonych. Wiedzieli, że pracuje bez względu na ryzyko.

Nowaka-Jeziorańskiego poznała podczas realizacji jednego z zadań w lipcu 1943 r. Ich osobistemu zbliżeniu towarzyszy romantyczna opowieść o łamaniu konspiracyjnych zasad i nagłym wybuchu miłości w okupacyjnych dekoracjach. W rzeczywistości jednak decyzję o małżeństwie przyspieszyła śmierć siostry „Grety” w Powstaniu Warszawskim oraz fatalistyczna perspektywa: byli przekonani, że przeżyją jeszcze może ze dwa tygodnie. Ślub wzięli 7 września 1944 r. w kaplicy na ul. Wilczej 9, pomiędzy pogrzebami. „Grecie” udało się zorganizować obrączki w zamian za konserwy z amerykańskich zrzutów. Była to ich jedyna pamiątka z tego dnia. Ktoś zrobił zdjęcia, ale zaginęły w powstańczym chaosie.

Tydzień przed upadkiem powstania Jeziorańscy opuścili Warszawę, jadąc w misję kurierską do Londynu. Pod gipsowym opatrunkiem chroniącym nieistniejącą ranę Jadwiga wywiozła cenne mikrofilmy z powstania. Została za to awansowana do stopnia porucznika.

Wielkie koło wspólnych lat

„Greta” już nigdy nie wróciła do Polski. Zamieszkali w Londynie, Monachium gdzie Jeziorański szefował Radiu Wolna Europa, później także w Austrii i w Stanach Zjednoczonych. Najpierw do kraju nie pozwalała jej przyjechać komunistyczna władza, nie dostała paszportu nawet na pogrzeb matki. Po 1989 r. sama przyjechać już nie chciała. „To jeszcze nie ten czas” – mówiła, nieufna wobec gwałtownych zmian politycznych.

We wspomnieniach ich małżeństwo było pełne sprzeczności: żyli dla siebie, a jednocześnie stale się kłócili. Jeziorański wspominał, że  nie mają dzieci, ona ostro odmawiała odpowiedzi na wszelkie intymne pytania. Dziennikarz nie miał nic przeciwko jej pracy dla RWE, nie zamierzał jednak wypłacać jej wynagrodzenia np. za projektowane dla rozgłośni okładki do nagrań, chociaż na etatach spikerek czy maszynistek pracowały żony innych dziennikarzy. Podobnie wyglądała kwestia przepisywania jego notatek z dyktafonu czy brudnopisu: Jadwiga nie tylko stukała w klawisze maszyny do pisania, lecz także dopingowała męża, przekonując, jak istotne są jego wspomnienia. Sama jednak nie zdecydowała się na spisanie własnych przeżyć. To dzięki prowadzonemu przez nią pedantycznie archiwum prywatnemu było możliwe napisanie kolejnych książek, Polska z oddali czy Wojna w eterze. „Nowak bez niej zupełnie nie dałby sobie rady. Był roztargniony, nie umiał pisać na maszynie” – wspominała Alina Grabowska. „Wielkość Jana nie pozostawiała miejsca dla wielkości Wisi” – komentowała Maria Michejda, amerykańska przyjaciółka pary. „Żyła tylko dla mnie” – przyznał Jeziorański już po jej śmierci.

Czas, gdy nie pracowała, poświęcała organizowaniu życia domowego: sprzątaniu porozrzucanych wszędzie gazet, szykowaniu śniadań i krochmaleniu eleganckich koszul, które Jeziorański uwielbiał. Nauczyła się również renowacji mebli: szaf i cennych malowanych ludowych skrzyń, które kolekcjonował jej mąż w ich austriackim domu na przełęczy Pass Thun. Ten dom był jej rajem. Niemniej to właśnie Jadwiga pierwsza powiedziała głośno, że Jan przyjmie posadę w Waszyngtonie i że dadzą radę po raz kolejny zaczynać wszystko od nowa. Podporządkowała się mężowi całkowicie, a jednocześnie cały czas próbowała być odrębną osobą. I walczyć ze swoim strachem.

Strach

Codzienny stres życia na emigracji podsycały bowiem anonimowe telefony, w których głosy szeptały jej o wyroku śmierci na „hitlerowskim kolaborancie” lub o atrakcyjnych blondynkach w życiu Jeziorańskiego. Pewnego dnia Jadwiga otrzymała formularz z zakładu pogrzebowego z sugestią, aby go wypełnić, bo szybko zostanie wdową. Tylko między listopadem 1974 a marcem 1975 r. zawiadomiona w końcu monachijska policja znalazła w domu siedemnaście anonimowych listów z pogróżkami. Po przeprowadzce do domu w Austrii zdarzało się, że na poboczu szosy parkował samochód z silnym reflektorem, kierującym snop światła w okna ich domu. Któregoś dnia „Greta” nie wytrzymała i z myśliwskiego sztucera kilkukrotnie wystrzeliła w powietrze. Śledztwo nie miało sensu. Prześladowcy – funkcjonariusze komunistycznych służb bezpieczeństwa – byli bezkarni.

Nękanie oraz poczucie winy za pozostawienie wegetujących w Polsce bliskich skutkowały depresją oraz innymi problemami na tle nerwowym. Stała się nieprzystępna i szorstka. Choć mówiła płynnie po niemiecku i angielsku, unikała ludzi, wolała towarzystwo zwierząt. W końcu przestała wychodzić z domu, zbyt dumna jednak, żeby przyznać, że potrzebuje pomocy specjalisty. Całymi dniami paliła jednego papierosa za drugim, czekając na Jeziorańskiego. Robiła także zdjęcia.

Fotografią zajęła się na początku lat pięćdziesiątych XX w. Fotografowała w trakcie podróży, w sytuacjach prywatnych, robiła portrety przyjaciół. Miała wyczucie chwili i oko do kadru. W domach urządzała sobie niewielką pracownię, gdzie samodzielnie mogła zajmować się odbitkami. Michejda mówiła po latach: „Gdy Wisia była już chora, rozmawialiśmy z Janem w jej obecności, że zrobimy w ambasadzie polskiej w Waszyngtonie wystawę jej prac”. Ale sprawa się skomplikowała. Jeziorański nie chciał płacić za kosztowne ramy do zdjęć. Ambasada również nie uznała tego za priorytetowe wydarzenie kulturalne. Wystawa nigdy nie powstała.

Jadwiga Nowak-Jeziorańska zmarła w 1 maja 1999 r. w Annandale w Wirginii. Chciała odejść w domu, w swoim łóżku, ale leczenie rozedmy płuc, na którą chorowała, wymagało hospitalizacji. „Po coś mnie wywiózł z Polski”, krzyczała do Jana, wyrywając sobie z nosa rurki z życiodajnym tlenem.

Pogrzebano ją z honorami na Cmentarzu Rakowickim, w rodzinnym grobowcu, obok matki, którą ostatni raz widziała w czasie wojny.


Fotografie Jadwigi Nowak-Jeziorańskiej, z archiwum Jana Nowaka-Jeziorańskiego w zbiorach Zakładu Narodowego im. Ossolińskich

Korzystałam z: J. Kurski, Kurier wolności Jan Nowak-Jeziorański, Warszawa 2019, oraz zbiorów Gabinetu Jana Nowaka-Jeziorańskiego zgromadzonych w Muzeum Pana Tadeusza, Zakładzie Narodowym im. Ossolińskich we Wrocławiu.

Autorka pracuje w Muzeum Pana Tadeusza, ZNIO


                                                                                              Korekta językowa: Beata Bińko




„Na ratunek historii amerykańskiej”. Polityka a nauczanie historii w USA

Przypinka Teach the Children the Truth, czyli „ucz dzieci prawdy”, z drugiej połowy XX w. z kolekcji National Museum of African American History and Culture (źródło: Smithsonian Institution)

MARTA CIEŚLAK

„Na ratunek historii amerykańskiej”. Polityka a nauczanie historii w USA

Prawdopodobnie większość polskich czytelników nie myśli o południowym stanie Arkansas jako kolebce amerykańskich trendów. A to właśnie od Arkansas warto zacząć dyskusję o aktualnym wpływie polityki na nauczanie historii w Stanach Zjednoczonych. W lipcu 2020 r. senator Tom Cotton, reprezentujący właśnie Arkansas, wprowadził do senatu ustawę zatytułowaną Saving American History Act, czyli w wolnym tłumaczeniu „na ratunek historii amerykańskiej” (U.S. Congress 2020). Ustawa ma na celu blokadę funduszy federalnych dla szkół podstawowych i średnich, w których do nauczania historii wykorzystywano by cykl artykułów opublikowanych przez „New York Times Magazine” pod tytułem The 1619 Project, czyli Projekt 1619.

Niezwykle popularny Projekt 1619 postuluje, by za datę założycielską Stanów Zjednoczonych uznać nie rok 1776, czyli rok podpisania Deklaracji Niepodległości, lecz 1619, czyli rok, gdy na teren angielskiej kolonii Virginia w Ameryce Północnej dotarł statek z grupą Afrykanów, których popularne narracje historyczne uznają za pierwszych niewolników w historii amerykańskiej. Według Nikole Hannah-Jones, pomysłodawczyni i głównej autorki Projektu 1619, kiedy „ponad dwudziestu zniewolonych Afrykanów” dopłynęło do Virginii, „Ameryka nie była jeszcze Ameryką, ale to właśnie w tym momencie rozpoczęła się jej historia” (Hannah-Jones et al. 2019). Dodajmy, że uznanie roku 1619 za symboliczny początek niewolnictwa w historii amerykańskiej jest dość powszechne[1], mimo że badania historyczne skomplikowały tę narrację historyczną. Po pierwsze, historycy mają wątpliwości co do statusu prawnego pierwszych Afrykanów w Virginii i sugerują, że mogli być oni służącymi kontraktowymi, a nie niewolnikami (Irvin Painter 2019). Po drugie, pierwsi zniewoleni Afrykanie pojawili się na terenach dzisiejszych Stanów Zjednoczonych nie w 1619, ale już w wieku XVI za pośrednictwem Hiszpanów (Weber 1992)[2]. Jak jednak zauważa Nell Irvin Painter, wybitna historyczka, która sama podaje w wątpliwość twierdzenie, że pierwsi Afrykanie w Virginii byli niewolnikami, rok 1619 uważa się za konwencjonalny początek historii i tożsamości czarnych Amerykanów (Irvin Painter 2006, s. 23–24). Natomiast Projekt 1619, opublikowany czterysta lat po przybyciu wspomnianego statku do Virginii, idzie o krok dalej i uznaje 1619 nie tylko za początek niewolnictwa w USA i historii czarnych Amerykanów, lecz przede wszystkim za początek państwa i narodu amerykańskiego oraz historii amerykańskiej. Tym samym sugeruje on, że u podstaw Stanów Zjednoczonych leżą nie wolność i demokracja, ale zniewolenie Afrykanów i ich potomków.

Oceny samego Projektu 1619 są wśród historyków mieszane. Podkreślmy, że cykl jest projektem publicystycznym, a nie pracą naukową, co okazało się zarówno jego wadą, jak i zaletą. Zwolennicy serii twierdzą, że nawet jeśli autorzy pewne fakty uprościli i uogólnili, przystępny język i intrygująca argumentacja sprawiły, iż Projekt 1619 okazał się atrakcyjnym materiałem edukacyjnym w szkołach i na uniwersytetach (Gasman 2021). Niemniej pojawiły się wśród poważnych ekspertów również głosy bardziej krytyczne. Pięcioro szanowanych historyków wystosowało list do „New York Times’a”, w którym skrytykowali pewne zawarte w Projekcie 1619 wnioski jako zbyt ogólnikowe, pozbawione skomplikowanego kontekstu historycznego czy po prostu niezgodne z faktami („New York Times” 2019). Leslie Harris, historyczka specjalizująca się w historii niewolnictwa i jedna z konsultantek merytorycznych projektu, opublikowała artykuł, w którym wyznała, iż autorzy projektu nie posłuchali jej, gdy ostrzegała ich, że niektóre zawarte w nim argumenty są oparte na błędnej ocenie wydarzeń historycznych. Dodała zarazem stwierdzenie, z którym zgadza się wielu historyków (zarówno akademickich, jak i nauczycieli), a mianowicie że Projekt 1619 jest niezwykle cennym głosem w debacie na temat historii amerykańskiej. Harris zauważa, że prominentni krytycy serii, ci, którzy zarzucili jej autorom zbyt uproszczoną wizję historii amerykańskiej, sami są autorami wybiórczych analiz historycznych, a ich uwagi krytyczne wyrządzają więcej szkody, niż wyrządziłoby kilka błędów, które się w projekcie znalazło (Harris 2020).

Wnioski Harris nawiązują do problemu zagorzałych przeciwników Projektu 1619, którzy nieustannie powołują się na głosy ekspertów wytykające autorom błędy, choć tak naprawdę debatują oni nad wartością cyklu nie tyle w kategoriach merytorycznych, ile czysto politycznych (Jackson 2021). Komentatorzy i politycy z prawej strony sceny politycznej nie znoszą Projektu 1619, choć również radykalna lewicowa World Socialist Web Site (WSWS) jest wobec niego krytyczna (Mackaman 2021; Mackaman 2022). WSWS jest jednak organizacją niszową i jej wpływu na debatę publiczną nie da się porównać z wpływem polityków i mediów prawicowych. To, co poważni eksperci uznali za błędy merytoryczne, natychmiast stało się rodzajem amunicji dla konserwatywnych polityków, dziennikarzy, komentatorów i wreszcie rzeszy przeciętnych Amerykanów, dla których Projekt 1619 jest emblematycznym rewizjonistycznym atakiem na historię USA, tożsamość amerykańską i pamięć narodową. O ile pięcioro wspomnianych już ekspertów sugerowało, że błędy merytoryczne powinny być usunięte i poprawione, o tyle nie kwestionowali oni istotnej roli niewolnictwa w historii amerykańskiej i docenili wysiłki wprowadzenia skomplikowanych argumentów do debaty publicznej[3]. Przeciwnicy projektu ignorują jednak subtelniejsze punkty krytyki specjalistów, ponieważ w pełni odrzucają oni wersję historii amerykańskiej, w której niewolnictwo i rasizm odgrywają rolę budulców państwa amerykańskiego i tożsamości amerykańskiej. Jak zauważył Adam Serwer, kłótnia wokół Projektu 1619 nie jest kłótnią o fakty, lecz o wizję historii amerykańskiej (Serwer 2019).

Wspomniany senator Cotton z Arkansas należy do grona zaciekłych wrogów Projektu 1619. Młody (jak na senatora), energiczny i popularny w swym rodzinnym stanie, Cotton nie ukrywa ambicji politycznych, w tym także prezydenckich. W Partii Republikańskiej utożsamiany jest ze skrzydłem oddanych zwolenników byłego prezydenta Donalda Trumpa. Niektórzy uważają go nawet za bardziej niebezpieczną wersję Trumpa, ponieważ o ile reprezentuje on poglądy zbliżone do poglądów byłego prezydenta, o tyle jest on też tradycyjnie wygładzonym i kompetentnym politykiem potrafiącym przekonać również tych konserwatystów, którzy z nieokrzesaniem byłego prezydenta nie chcą mieć nic wspólnego (Tofekci 2020). Reakcje Trumpa i Cottona na Projekt 1619 doskonale obrazują, w jaki sposób politycy i polityka w USA wpływają na nauczanie historii oraz wokół jakich tematów rozgrywa się aktualna walka o wizję historii amerykańskiej.

Zacznijmy od byłego prezydenta. Trump skrytykował w typowym dla siebie stylu cykl „New York Times’a” i 16 września 2020 r., ponad rok po publikacji serii, zwołał konferencję prasową, na której ogłosił powstanie Komisji 1776. Komisja 1776 miała stworzyć i promować „patriotyczny” program nauczania historii amerykańskiej, a sama konferencja odbyła się w siedzibie Archiwów Państwowych, gdzie prezydent stał otoczony flagami amerykańskimi i gdzie znajdują się oryginały dokumentów założycielskich USA, czyli Deklaracji Niepodległości i konstytucji amerykańskiej. Trump stwierdził, że Projekt 1619 jest „całkowicie zdyskredytowany” i że Komisja 1776 zajmie się „pokręconą siecią kłamstw” (twisted web of lies), jakich naucza się w szkołach oraz na uniwersytetach, a przede wszystkim nieprawdziwym według byłego prezydenta twierdzeniem, iż „Ameryka jest podłym i rasistowskim narodem”. Trump dodał: „Jedyną ścieżką do jedności narodowej jest nasza wspólna tożsamość amerykańska. Dlatego właśnie tak pilnym zadaniem jest przywrócenie edukacji patriotycznej w naszych szkołach” (Perez Jr. i Gaudiano 2020).

Przy okazji ataku na Projekt 1619 Trump skrytykował także critical race theory (CRT, w polskim tłumaczeniu krytyczna teoria rasy lub teoria rasy krytycznej). Ta linia argumentacji jest wszechobecna w konserwatywnych środowiskach amerykańskich, i to zarówno w Waszyngtonie i wpływowych mediach, jak i w popularnym dyskursie publicznym. CRT jest znaną od dekad teorią międzydyscyplinarną wywodzącą się z nauk prawnych. Zgodnie z nią rasizm jest zakorzeniony w amerykańskich kodach prawa oraz regułach funkcjonowania instytucji państwowych. Według CRT rasizm kształtuje zatem społeczeństwo amerykańskie na poziomie instytucjonalnym (Delgado i Stefancic 2017). Oznacza to, iż nawet jeśli osoby odpowiedzialne za decyzje dotyczące życia społecznego nie są rasistami, możliwe jest, że ich działania są odbiciem rasizmu zapisanego w zasadach działania danej instytucji. Innymi słowy, CRT, która stała się rodzajem metodologii stosowanej nie tylko w opracowaniach naukowych, lecz także przez organizacje pozarządowe i aktywistów, głosi, że rasizm w USA jest zjawiskiem systemowym i walka z nim musi się odbywać właśnie na poziomie prawno-instytucjonalnym. Co ważne w kontekście dyskusji na temat polityki i nauczania historii, CRT nie jest i nigdy nie była nauczana w amerykańskich szkołach. Jest to teoria złożona (przedstawiam czytelnikom jej niezwykle uproszczoną wersję), która rzadko pojawia się nawet na zajęciach uniwersyteckich. CRT jest zwykle wykładana na amerykańskich wydziałach prawa i choć można ją znaleźć także na wydziałach politologii, filozofii czy socjologii, jej elementy występują głównie na zajęciach specjalistycznych.

To, czym CRT jest i gdzie jest nauczana, nie ma najmniejszego znaczenia dla rzesz jej krytyków w USA. W ich powszechnym użyciu zwrot critical race theory jest kodem skrywającym wszelkie próby nauczania historii rasizmu i innych form dyskryminacji oraz ich wpływu na społeczeństwo amerykańskie. W oczach wrogów CRT oparta na źródłach historycznych lekcja historii na temat niewolnictwa bądź ruchu praw obywatelskich może być uznana za nauczanie CRT. Niewielu przeciwników CRT wie, czym CRT jest, i niewielu jest zainteresowanych tym, żeby się tego dowiedzieć. Obsesja na punkcie CRT doprowadziła do absurdalnej sytuacji, gdy zakazuje się nauczania CRT w szkołach (o czym więcej poniżej), mimo że CRT nigdy w szkołach nie uczono. Kiedy zatem Trump określił CRT jako „toksyczną propagandę” i „ideologiczną truciznę” niszczącą kraj oraz więzi społeczne (Perez Jr. i Gaudiano 2020), jego zwolennicy oraz inni przeciwnicy CRT usłyszeli to, co chcieli usłyszeć, a mianowicie że prezydent krytykuje wszelkie próby dyskusji na temat historii różnych form dyskryminacji, w tym szczególnie rasizmu, i ich wpływu na państwo i społeczeństwo amerykańskie.

Konferencja prasowa Trumpa okazała się głównie spektaklem politycznym. Komisja 1776 powstała, choć wśród jej członków nie znalazł się ani jeden ekspert specjalizujący się w historii Stanów Zjednoczonych lub nauczaniu historii. Komisja wydała raport zawierający wyjątkowo fragmentaryczną interpretację historii amerykańskiej, opartą na doskonale znanych mitach demokracji, wartości republikańskich oraz wolności i równości (The President’s Advisory 1776 Commission 2021). Raport, który zawiera również rekomendacje w kwestiach nauczania historii, został opublikowany 18 stycznia 2021 r., dwa dni przed upływem kadencji Trumpa (The White House 2021). Zaprzysiężony 20 stycznia prezydent Joe Biden komisję rozwiązał, a jej raport spotkał się z miażdżącą krytyką ekspertów i komentatorów. American Historical Association, największa i najstarsza organizacja skupiająca historyków w USA (mająca członków również poza granicami kraju) i jedna z najbardziej prestiżowych organizacji historyków na świecie, oficjalnie potępiła prace komisji i raport, który oceniła jako oparty na „zakłamaniach, nieścisłościach oraz stwierdzeniach mijających się z prawdą i wprowadzających w błąd” (American Historical Association 2021). Inside Higher Ed, popularny serwis śledzący trendy w szkolnictwie, odniósł się do prac komisji znacznie dosadniej i, powołując się na opinie historyków, stwierdził, że miejsce jej sprawozdania jest „na śmietniku” (Flaherty 2021).

Dodajmy, że nawet gdyby Trump wygrał wybory w 2020 r., a sama Komisja 1776 by przetrwała, jej raport i rekomendacje nie miałyby bezpośredniej siły sprawczej z jednego powodu: rząd federalny nie ma bezpośredniego wpływu na programy nauczania w amerykańskich szkołach. Ani prezydent Stanów Zjednoczonych, ani osoba zajmująca stanowisko ministra edukacji, niezależnie od ich przynależności partyjnej i priorytetów, nie kontrolują szkół. Te decyzje są podejmowane na poziomie stanowym oraz na poziomie tzw. dystryktów szkolnych (school districts, więcej o nich poniżej). Nie oznacza to, że odbywające się w atmosferze kluczowych wydarzeń konferencja prasowa oraz powołanie specjalistycznej komisji są bez znaczenia. Tego typu inicjatywy sygnalizują, że debata o wizji historii amerykańskiej jest sprawą wagi narodowej, a sam prezydent wyraźnie określił swoją pozycję w walce o przeszłość i jej wpływ na teraźniejszość i przyszłość. Co ciekawe, kilka dni przed konferencją prasową byłego prezydenta ówczesna minister edukacji (a więc członkini rządu Trumpa) Betsy DeVos chwaliła i promowała projekt 1776 Jednoczy (1776 Unites Curriculum). 1776 Jednoczy to stworzony przez amerykańskich konserwatystów program nauczania historii opracowany w odpowiedzi na Projekt 1619 i promujący wersję historii czarnych Amerykanów pozbawioną kontekstu wykluczenia, dyskryminacji i cierpienia spowodowanych przez wieki rasizmu. Sama minister DeVos, miliarderka i zagorzała konserwatystka bez doświadczenia w kwestiach edukacji w momencie objęcia urzędu, przyznała, że jest przeciwniczką ingerencji rządu federalnego w programy nauczania (Perez Jr. i Gaudiano 2020). Jej poparcie dla projektu 1776 Jednoczy miało zatem znaczenie symboliczne, tak jak symboliczne były działania Trumpa wokół Komisji 1776.

Wróćmy do Arkansas, senatora Cottona i jego Saving American History Act. Przypomnijmy, że jako senator Cotton również reprezentuje rząd federalny i że Saving American History Act ma na celu zablokowanie funduszy federalnych dla szkół podstawowych i średnich, w których nauczano by historii z wykorzystaniem Projektu 1619. W lipcu 2021 r. Cotton wprowadził do senatu pokrewną ustawę zatytułowaną Stop CRT Act, czyli „zatrzymać CRT”. Ten projekt blokuje fundusze federalne dla tych szkół podstawowych i średnich, w których nauczano by „teorii rasowych” (race-based theories), oraz uczelni wyższych, gdzie „zmuszano by” studentów oraz profesorów do promowania lub akceptacji „teorii rasowych”. W tekście ustawy nie pada zwrot critical race theory i zawiera on kilka definicji „teorii rasowych”. Z jednej strony „teorią rasową” jest według ustawy teoria zakładająca wyższość jednej rasy nad innymi rasami lub oceniająca wartość człowieka na podstawie jego rasy. Z drugiej jednak „teorią rasową” jest również „teoria”, która zakłada, że „Stany Zjednoczone są krajem fundamentalnie rasistowskim” albo że „Deklaracja Niepodległości lub Konstytucja USA są fundamentalnie rasistowskimi dokumentami” (U.S. Congress 2021; U.S. Senate 2021a). Tego typu inicjatywy – czyli zagrożenie blokadą funduszy federalnych dla szkół – stanowią rodzaj szantażu. Szkoły amerykańskie są finansowane głównie z budżetów stanowych oraz funduszy lokalnych, a pieniądze od rządu federalnego to jedno z ich najmniej istotnych źródeł utrzymania (U.S. Census Bureau 2020). To samo dotyczy uczelni wyższych, przy czym chodzi tu głównie o publiczne uczelnie stanowe (state colleges/universities), jako że uczelnie prywatne utrzymują się z własnych funduszy, choć ich pracownicy naukowi często otrzymują prestiżowe granty federalne. Tego typu ustawy w teorii dają zatem szkołom i uczelniom wybór, ale nietrudno sobie wyobrazić, że nawet małe cięcia budżetowe mogą być dla nieustannie niedofinansowanych instytucji edukacyjnych zabójcze.

Ani Saving American History Act, ani Stop CRT Act w tym momencie nie mają szans, by wejść w życie jako ustawy. Demokraci kontrolują senat obecnej kadencji (2021–2022), a projekty Cottona są elementem tzw. wojen kulturowych (culture wars) toczonych głównie przez członków Partii Republikańskiej. Nie oznacza to jednak, że propozycje ustaw senatora z Arkansas nie mają wpływu na szkolnictwo amerykańskie. Po pierwsze, Cotton znalazł furtkę, przez którą przepchnął swoje niechętne nastawienie do nauczania historii rasizmu. W sierpniu 2021 r. zaproponował wersję Stop CRT Act jako poprawkę do budżetu. Bez wnikania w arkany procedur budżetowych senatu dodajmy, że poprawka przeszła głosami wszystkich senatorów republikańskich i jednym głosem senatora demokratycznego, Joe’go Manchina (U.S. Senate 2021b)[4]. I choć Cotton nie podjął podobnych manewrów proceduralnych z Saving American History Act, od momentu złożenia projektu ustawy w senacie wywiera ona ogromny wpływ na losy nauczania historii i innych przedmiotów w amerykańskich szkołach. Jak to możliwe, skoro projekt Cottona nie ma na razie szans w senacie? Okazuje się, że tekst i intencje Saving American History Act zainspirowały liczne legislatury stanowe (stanowy odpowiednik sejmu i senatu), które obecnie debatują nad podobnymi ustawami i je przegłosowują. A to właśnie legislatury stanowe mają ogromny wpływ na to, jak naucza się historii w amerykańskich szkołach.

Według raportu PEN America w ciągu pierwszych dziewięciu miesięcy roku 2021 legislatury w 24 stanach wprowadziły 54 projekty ustaw, które miały na celu ograniczyć, czego można nauczać w szkołach podstawowych i średnich, na uniwersytetach, a nawet na szkoleniach oferowanych w instytucjach reprezentujących rządy stanowe (PEN America 2021). PEN America, podobnie jak jej odpowiednik Polski PEN Club, jest organizacją pozarządową skupiającą pisarzy i dziennikarzy, ale za jeden ze swych podstawowych celów uważa ona również ochronę wolności słowa oraz swobody wypowiedzi. Stąd właśnie jej zainteresowanie ustawami, które PEN America nazywa education gag orders, czyli „nakazami kneblowania w edukacji”, i których losy organizacja śledzi i dokumentuje. Każdy ze wspomnianych 54 projektów ustaw zabrania prezentowania wybranych „idei, pojęć oraz materiałów edukacyjnych”, a zdecydowana większość ma na celu wprowadzenie ograniczeń w nauczaniu zagadnień związanych z „rasą, rasizmem, kategorią gender oraz historią amerykańską”. Według PEN America, poza jednym wyjątkiem, wszystkie te projekty były inspirowane trzema konserwatywnymi inicjatywami, w tym szczególnie wspomnianym Saving American History Act Cottona. Dwa pozostałe źródła inspiracji to wydane w 2020 r. zarządzenie byłego prezydenta Trumpa (The White House 2020), zabraniające dyskusji na tematy „sporne”, takie jak rasizm, seksizm, różnice światopoglądowe itp., w instytucjach federalnych (a także przez beneficjentów kontraktów i grantów federalnych), oraz projekt ustawy obywatelskiej Stanleya Kurtza, konserwatywnego prawnika i publicysty, w którym proponuje on absurdalny poziom kontroli nad nauczycielami historii i nauki o społeczeństwie (Kurtz 2021).

Według obliczeń PEN America, 11 spośród 54 projektów ustaw z pierwszych dziewięciu miesięcy 2021 r. zabrania nauczycielom używać Projektu 1619 w szkołach, a dodatkowo sześć blokuje wykorzystywanie funduszy prywatnych w celach kształtowania programów nauczania w szkołach państwowych (czytaj: na przykład szczodry prywatny darczyńca lub sam „New York Times” nie mogą przekazać szkole darmowej wersji Projektu 1619, który doczekał się wersji książkowej, podkastu i innych atrakcyjnych materiałów edukacyjnych stworzonych specjalnie dla szkół). Dziewięć projektów ustaw blokuje nauczanie CRT, choć PEN America podkreśla, że CRT oznacza w nich wszystko, co dotyczy kwestii rasowych i diversity (termin używany w odniesieniu do wszelkiego rodzaju różnorodności społecznej, w tym rasowej, etnicznej, tożsamości płciowej, orientacji seksualnej, wierzeń religijnych itp.). Dziesięć zabrania nauczycielom „narzucania” pojęć, które miałyby prowadzić do sporów czy rozłamu (czytaj: jakakolwiek dyskusja na temat dyskryminacji lub podziałów społecznych, a te pojęcia to rasa, płeć, gender, narodowość itp.). Osiem nakazuje „zbalansowane” nauczanie tematów kontrowersyjnych, co oznacza przedstawienie uczniom „przeciwstawnych poglądów” (opposing views) na kwestie rzekomo kontrowersyjne. Jedna ustawa bezpośrednio zakazuje wykorzystywania w szkołach materiałów sugerujących, że przynależność do społeczności LGBTQ jest czymś naturalnym i normalnym (PEN America 2021). Ta ustawa jest szczególnie interesująca, o ile bowiem politycy zwykle jednak próbują swoje intencje zawoalować pod przykrywką „zbalansowanych” dyskusji, które miałyby zapobiegać „sporom i rozłamom”, o tyle tutaj mamy do czynienia z nieukrywanym przykładem wykluczenia i dyskryminacji. W momencie zakończenia prac nad raportem (1 października 2021 r.) 11 spośród zaproponowanych projektów przeszło przez legislatury stanowe i zostało podpisane przez gubernatorów, a tym samym stały się prawem, 19 poległo, a prace nad resztą (24 projekty) trwały. Dodajmy, że w momencie złożenia tego artykułu do publikacji (kwiecień 2022 r.) uaktualniana na bieżąco lista PEN zawierająca dane z roku 2021 i 2022, liczy 104 podobne projekty ustaw, a ich pomysłodawcami są bez wyjątku politycy Partii Republikańskiej (PEN America 2022).

Na czym miałoby polegać „zbalansowane” nauczanie i przedstawienie uczniom „przeciwstawnych poglądów” na kwestie rzekomo kontrowersyjne lub sporne na lekcjach historii, obrazuje sytuacja w Teksasie, gdzie tego typu ustawa weszła w życie w czerwcu 2021 r. W październiku tegoż roku trafiło do mediów nagranie ze spotkania z nauczycielami w dystrykcie szkolnym Carroll w miejscowości Southlake (przedmieścia Dallas) w Teksasie. W trakcie spotkania Gina Peddy, dyrektorka do spraw programu nauczania i instruktażu dystryktu, tłumaczyła, co nowa ustawa miałaby oznaczać w praktyce. Peddy stwierdziła, że jeśli nauczyciele prowadzą lekcję, na której omawiają książkę na temat Holokaustu, to powinni również omówić książkę przedstawiającą „poglądy przeciwstawne”. Kiedy jeden z nauczycieli spytał, co miałyby oznaczać „poglądy przeciwstawne” w kontekście Holokaustu, Peddy zasugerowała w niejasnych i ogólnikowych słowach, że nauczyciele powinni być w tej kwestii przygotowani (Hixenbaugh i Hylton 2021)[5].

Sprawa przyciągnęła uwagę opinii publicznej i wywołała oburzenie. Szefowa dystryktu przeprosiła za wypowiedź swojej podwładnej, a sam autor teksańskiej ustawy zaklinał się, że nie o to w ustawie chodzi, bo Holokaust to kwestia oczywistego rozdzielenia „dobra od zła”, a tego typu zagadnień ustawa nie reguluje (Pruitt-Young 2021). Sytuacja w Teksasie obrazuje jednak, w jakich warunkach pracują nauczyciele w stanach, gdzie „nakazy kneblowania” weszły w życie. Rickie Farah, nauczycielka w tym samym dystrykcie szkolnym, została poddana procedurze dyscyplinarnej po tym, jak jeden z rodziców poskarżył się, że jego dziecko przyniosło do domu ze szkoły książkę na temat walki z rasizmem. Rodzic twierdził także, jakoby Farah ucznia szykanowała (bullying). Choć Farah walkę o oczyszczenie swego imienia wygrała (ale z powodu błędów proceduralnych popełnionych przez władze szkolne w trakcie postępowania dyscyplinarnego) i choć poparła ją grupa rodziców, atmosfera wśród nauczycieli jest napięta (Lucia 2022). Inny nauczyciel w szkole podstawowej w tym samym dystrykcie przyznał, że nauczyciele boją się kar za posiadanie i wykorzystywanie pewnych książek. Pod warunkiem zachowania anonimowości osoba ta zauważa, że książki dla młodszych czytelników, które miałyby przedstawiać „przeciwstawne poglądy” na Holokaust lub niewolnictwo, zwyczajnie nie istnieją. Pozostaje zatem pytanie, czy oznacza to, że nauczyciele powinni się pozbyć wszystkich książek na te tematy (Hixenbaugh i Hylton 2021).

Nagłośniona przez media sytuacja w dystrykcie Carroll pokazuje, z czym mierzą się dziś amerykańscy nauczyciele oraz kto ma największy wpływ na nauczanie nie tylko historii, lecz także tych przedmiotów, w których trudno elementów historii uniknąć, jak literatura czy wiedza o społeczeństwie. Członkowie legislatur stanowych mają siłę sprawczą tam, gdzie rząd federalny jest jej pozbawiony, gdyż to oni mogą wprowadzić ustawy kształtujące nauczanie w danych stanach i to oni decydują o budżetach stanowych, będących głównym źródłem finansowania szkół państwowych. Do tego musimy dodać stanowe departamenty (ministerstwa) edukacji, bo to w ministerstwach są ustalane oficjalne programy nauczania, tzw. standardy (standards), czyli wymagania skierowane głównie do nauczycieli. I wprawdzie w departamentach edukacji znajdziemy wielu ekspertów oddanych sprawom edukacji, nauczycielom oraz uczniom, pamiętajmy jednak, że są one instytucjami politycznymi. To, kto stoi na ich czele, wynika z nominacji politycznej. Tam, gdzie wybierane w wyborach powszechnych legislatury są zdominowane przez republikanów, teka stanowego ministra edukacji będzie należeć do republikanina, a tam, gdzie dominują demokraci, do demokraty. To z kolei wyznacza ogólny kierunek działań departamentów edukacji. Dodatkowe decyzje co do tego, jak nauczyciele mają wdrażać programy nauczania i z jakich materiałów dydaktycznych mogą korzystać, zapadają także we wspomnianych już dystryktach szkolnych. Spróbujmy zatem rozszyfrować, jak ten system kształtuje wpływ polityki na nauczanie historii (oraz innych przedmiotów).

Historia w amerykańskich szkołach jest kategoryzowana jako nauka społeczna, co oznacza, że programy nauczania historii są definiowane w standardach nauk społecznych (social studies standards). Poziom szczegółowości standardów różni się zależnie od stanu, ale zwykle pozostają one dość ogólnikowe. Standardy mogą wymagać od nauczycieli, by omówili na przykład temat wpływu emigracji na społeczeństwo amerykańskie w XIX w. lub polityczne konsekwencje II wojny światowej w USA, ale nie precyzują one szczegółowych wydarzeń, metod nauczania ani materiałów dostępnych nauczycielom. Nie oznacza to, że standardy są politycznie neutralne. W ich formułowaniu i regularnych rewizjach uczestniczą praktykujący nauczyciele i inni eksperci, ale zarówno rodzice, jak i lokalni politycy oraz aktywiści chętnie biorą udział w dyskusjach na temat tego, co powinno się znaleźć w standardach.

W każdym stanie ostateczne wersje standardów są odbiciem aktualnych nastrojów politycznych. Jeden z ostatnich tego przykładów stanowią toczące się właśnie prace nad zmianami standardów w stanie Nowy Meksyk, gdzie niemal połowa mieszkańców identyfikuje się jako Hispanic[6], a kolejne 11% jest kategoryzowane jako rdzenni Amerykanie. W styczniu tego roku stanowy Departament Edukacji przedstawił projekt zmian w przestarzałym programie nauczania nauk społecznych. Zaproponowane rewizje miałyby odzwierciedlać doświadczenia wszystkich uczniów, ich rodzin oraz ich przodków, w tym historię doświadczeń różnych grup etniczno-rasowych i społeczności LGBTQ. Zarówno legislatura, jak i urząd gubernatora Nowego Meksyku są obecnie zdominowane przez demokratów, a w kategoriach politycznych stan definiowany jest jako deep blue (zdecydowanie liberalny lub demokratyczny w sensie poparcia dla Partii Demokratycznej). Nie zmienia to faktu, że skomplikowane i trudne dyskusje na temat tego, jak nauczać historii podboju terenów dzisiejszego Nowego Meksyku przez Europejczyków, ludobójstwa rdzennych Amerykanów i dyskryminacji, trwają. Jednym z punktów zapalnych są niepokoje niektórych mieszkańców Nowego Meksyku, którzy obawiają się, że narracja skupiająca się na tematach kolonizacji, ludobójstwa i dyskryminacji stworzy obraz ich przodków jako uległych ofiar. Z drugiej strony debaty mamy rodziców grożących wypisaniem swoich dzieci ze szkół państwowych, jeśli nowe programy nauczania będą podejmować zagadnienia rasizmu i dyskryminacji. W dyskusjach uczestniczą także rodzice popierający zaproponowane zmiany, którzy jednak zastanawiają się, czy nie powinny być one wprowadzone tylko do programów przeznaczonych dla nieco starszych uczniów, a nie, jak proponują eksperci, już na poziomie zerówki (Associated Press 2022).

O ile standardy nauczania stanowią odbicie stanowych nastrojów politycznych, a wiele decyzji co do wyboru materiałów dydaktycznych (podręczniki, listy lektur, filmy itp.) zapada w upolitycznionych departamentach edukacji, o tyle jednym z najciekawszych źródeł wpływu polityki na nauczanie historii w Stanach Zjednoczonych są obecnie dystrykty szkolne. Dystrykty szkół państwowych (public schools districts) to rodzaj samorządów, które decydują o kwestiach dotyczących szkolnictwa podstawowego i średniego na danym obszarze geograficznym. Każdy stan jest podzielony na wiele dystryktów, a ich rozmiary znacznie się różnią i zależą głównie (choć nie tylko) od zagęszczenia ludności. Największe, takie jak dystrykty miast Nowy Jork czy Los Angeles, skupiają setki szkół, do których uczęszczają setki tysięcy uczniów. Bardziej typowe obejmują kilkadziesiąt szkół, choć istnieją małe dystrykty skupiające kilkanaście lub nawet kilka szkół. W niektórych przypadkach granice dystryktów pokrywają się z granicami hrabstwa (county), w innych z granicami miast, ale nie ma co do tego ścisłych reguł. Według danych z 2019 r., w Stanach Zjednoczonych istnieje około 13 600 dystryktów szkolnych (Center for Education Reform 2019).

Zwykle, choć nie we wszystkich przypadkach, dystrykty nadzorują kilkuosobowe rady szkolne (school boards), ale na co dzień za funkcjonowanie szkół w danych dystrykcie odpowiada rzesza pracowników administracyjnych pod kierownictwem superintendenta[7]. W zależności od praw stanowych członkowie rad szkolnych są wybierani w bezpośrednich wyborach powszechnych (ogromna większość rad w kraju), nominowani przez lokalne władze lub zasiadają w radach z racji pełnienia innej funkcji publicznej. W niektórych stanach rady szkolne skupiają członków wybranych w systemie mieszanym, czyli niektórzy są wybierani demokratycznie, a inni zasiadają w radach w wyniku nominacji politycznej. W całym kraju osoby startujące w wyborach do rad szkolnych nie muszą mieć żadnego doświadczenia w kwestiach edukacji. Nie muszą być one również rodzicami uczniów uczęszczających do szkół w danym dystrykcie. Każda osoba spełniająca podstawowe warunki formalne (np. wiek, miejsce zamieszkania) może startować w wyborach do rad szkolnych. System ten oznacza, że choć w teorii większość rad szkolnych reprezentuje lokalną społeczność, która poprzez demokratyczny wybór członków ma wpływ na edukację, to w praktyce rady szkolne są niezwykle podatne na wpływy polityczne, szczególnie że nieraz składają się one z osób o silnych zapatrywaniach i ambicjach politycznych. Rady szkolne to w USA często tradycyjny pierwszy krok do dalszej kariery politycznej.

Rady szkolne mają prawo podejmować decyzje dotyczące tego, jak szkoły funkcjonują w sensie praktycznym i w jaki sposób na poziomie dystryktów są realizowane stanowe programy nauczania. Podkreślmy raz jeszcze, że rady szkolne zwykle składają się z lokalnych aktywistów, którzy nie muszą być ekspertami ani w sprawach edukacji, ani w kwestiach merytorycznych danych przedmiotów szkolnych. Choć pozbawieni doświadczenia członkowie rad szkolnych mają zwykle sporo do powiedzenia na temat nauczania różnych przedmiotów, w wielu dystryktach są oni obecnie szczególnie zainteresowani nauczaniem historii, literatury oraz wiedzy o społeczeństwie (aczkolwiek jednym z ulubionych przedmiotów niespecjalistów w USA jest od jakiegoś już czasu także biologia). Doskonałym tego przykładem z ostatnich tygodni jest dystrykt McMinn County w stanie Tennessee, gdzie 10 stycznia tego roku rada szkolna usunęła z listy lektur dla klasy ósmej doskonale znaną również polskim czytelnikom powieść graficzną Maus. Opowieść ocalałego autorstwa Arta Spiegelmana (Spiegelman 1997).

Maus to popularna i nagradzana książka oparta na doświadczeniach ojca Spiegelmana, polskiego Żyda ocalałego z Zagłady. Choć Maus to dziś właściwie klasyk literatury Holokaustu, często wykorzystywany w szkołach i na uniwersytetach ze względu na poruszającą treść oraz oryginalną formę przekazu, to jednak właśnie teraz dziesięcioosobowa rada szkolna dystryktu McMinn County jednomyślnie zdecydowała, że książka Spiegelmana jest niewłaściwa dla ósmoklasistów. Oficjalny powód? Pojawiające się w powieści przekleństwa oraz wizerunek nagich ciał (podkreślmy, że w powieści ludzi reprezentują zwierzęta, nagość ma tu zatem wymiar symboliczny). Sprawozdanie ze spotkania rady szkolnej jest dość bolesną lekturą. Jeden z członków rady, Rob Shamblin, twierdzi, że przeprowadził własne badania na temat Maus i wprawdzie dowiedział się, że książka cieszy się popularnością i uznaniem krytyków, ale jest ona również „zakazana w wielu miejscach w Europie”. Stwierdzenie to nie jest prawdą, a jedynym znanym przypadkiem cenzury Maus w Europie jest usunięcie powieści z rosyjskich księgarni w 2015 r., kiedy to władze rosyjskie uznały, że obecność swastyki na okładce może być uznana za propagowanie nazizmu (Roth 2015). Inny członek rady, Mike Cochran, zauważa, że on sam chodził do szkoły w dystrykcie przez trzynaście lat i nigdy nie miał do czynienia z książką, która zawierała obrazy nagich ciał lub „obraźliwy język” (foul language). Cochran jest też zaniepokojony tym, że podczas gdy w szkole dzieci powinny się uczyć etyki, Maus zaczyna się od dyskusji ojca i syna o tym, kiedy ojciec utracił dziewictwo, choć nie jest jasne, co utrata dziewictwa ma wspólnego z etyką. Cochran przyznaje, że książka mu się dość podobała, kiedy ją czytał, ale zmienił zdanie, gdy dotarł do zakończenia. Członek rady szkolnej z Tennessee podsumował swoje doświadczenie z Maus następująco: „Mówiąc szczerze, zakończenie było głupie. Syn klął na ojca, więc nie wiem, jak to ma uczyć nasze dzieci spraw etyki [ethic stuff]. Wręcz przeciwnie, zamiast traktować ojca z szacunkiem, on [syn] traktował ojca, jakby był ofiarą. Nie potrzebujemy czegoś takiego, żeby uczyć dzieci historii. […] Możemy im dokładnie powiedzieć, co się stało, ale nie potrzebujemy całej tej golizny i tego wszystkiego [all the other stuff]”. Julie Goodin, nauczycielka historii pełniąca na spotkaniu funkcję konsultantki, zauważa, że Holokaust to trudny temat i że Spiegelman umiejętnie pokazał horror tych wydarzeń. Argumenty Goodin wyraźnie nie przekonały członków rady szkolnej, którzy jednomyślnie zagłosowali, by Maus z listy lektur usunąć (McMinn County Board of Education 2022).

W odpowiedzi na krytykę tej decyzji rada szkolna McMinn County argumentuje, że nie tyle próbują oni cenzurować Maus, ile uważają, iż książka jest niewłaściwa dla ósmoklasistów (Guzman 2022). Problem w tym, że żaden z decydentów z Tennessee nie ma przygotowania, które pozwoliłoby im to rozstrzygnąć z merytorycznym uzasadnieniem. Sprawozdanie ze spotkania pokazuje, że członkowie rady szkolnej nie rozumieją, w jaki sposób podejmowane są decyzje dotyczące szczegółów programów nauczania i materiałów dydaktycznych, kiedy tłumaczy im to drugi konsultant uczestniczący w spotkaniu. Swoje decyzje w tych kwestiach opierają wyłącznie na subiektywnych poglądach na temat tego, co jest odpowiednie, a co nie jest odpowiednie dla dzieci i młodzieży. Maus znalazła się na liście lektur dla ósmoklasistów w wyniku decyzji ekspertów, ale kiedy Goodin, osoba z doświadczeniem w nauczaniu historii, mówi im, że Maus jest książką odpowiednią dla trzynasto- i czternastolatków, oraz wspomina, że sama jest mamą ósmoklasisty, członkowie rady ignorują jej opinię i podejmują decyzję, kierując się subiektywnym rozumieniem moralności, etyki i tzw. wartości.

Kontrowersje dotyczące wyboru lektur nie są nowe. Listy książek zakazanych na lekcjach historii lub literatury, na półkach bibliotek szkolnych oraz w bibliotekach publicznych istnieją od wielu lat. American Library Association (ALA), najstarsza profesjonalna organizacja zajmująca się ochroną i popularyzacją bibliotek na świecie, co roku publikuje listę książek kwestionowanych (challenged) i regularnie uzupełnia listę książek zakazanych (banned). Książki kwestionowane są uznawane za zawierające treści niewłaściwe lub nawet niebezpieczne. Jeśli debata osiąga skutek zamierzony przez przeciwników danej książki, książka kwestionowana staje się książką zakazaną, czyli usuniętą z listy lektur lub półek bibliotek. Dodajmy, że celem ataków są nie tylko książki, lecz także inne materiały edukacyjne, w tym filmy, magazyny i gazety, a nawet wystawy i lokalne wydarzenia kulturalno-oświatowe.

W ostatnich trzech latach ALA zanotowała ciekawe trendy wskazujące na coraz silniejsze związki między próbami cenzury a szkolnictwem. O ile w roku 2019 z propozycją cenzury (nie tylko książek) wychodzili najczęściej użytkownicy bibliotek publicznych, o tyle w roku 2020 połowa wszystkich inicjatyw wyszła od rodziców. W 2021 r. odsetek rodziców wśród aktywnych zwolenników cenzury był nieco mniejszy i wynosił 39%, ale zwiększyło się zainteresowanie cenzurą wśród członków rad szkolnych i administracji szkół, którzy byli odpowiedzialni za 18% wszystkich inicjatyw (13% w 2019 i 11% w 2020). Przez lata najczęściej atakowane były zbiory bibliotek publicznych. Jeszcze w roku 2020 biblioteki publiczne stanowiły ulubiony cel strażników literatury i historii, choć odsetek ataków na biblioteki spadł z 66% w 2019 do 43% w 2020 r. Dodajmy jednak, że jeśli uznamy ataki na szkoły (w tym listy lektur) i biblioteki szkolne za jedną pokrewną kategorię statystyczną (ALA uznaje je za dwie osobne kategorie), to właśnie szkoły stały się głównym celem ataków zwolenników cenzury w roku 2020 (38% inicjatyw atakowało szkoły i 15% zbiory bibliotek szkolnych). W 2021 r. zwolennicy cenzury zdecydowanie już skupili się na szkołach. Biblioteki szkolne zdominowały statystki miejsc, gdzie najczęściej dochodziło do prób cenzury, a jeśli dodamy do tego ataki na szkoły, 62% wszystkich udokumentowanych przez ALA inicjatyw cenzury w USA wystąpiło właśnie w szkolnictwie (American Library Association 2019; American Library Association 2020; American Library Association 2021).

Sama ALA podkreśla, że jej raporty to kropla w morzu istniejącej cenzury książek. Organizacja szacuje, że przedstawione przez nią liczby to być może nie więcej niż 10% wszystkich prób cenzury, jako że raporty ALA są oparte na informacjach, które trafiają do debaty publicznej, a większość prób usunięcia książek z półek bibliotek i list lektur szkolnych odbywa się bez udziału i wiedzy mediów oraz organizacji zajmujących się obroną swobody wypowiedzi. ALA wskazuje również na zjawisko tzw. cichej cenzury, obejmującej książki, które w niewyjaśnionych okolicznościach znikają szczególnie z półek w bibliotekach. Teoretycznie znajdują się one w katalogach bibliotecznych, ale jeśli czytelnik/czytelniczka jest zainteresowany/a wypożyczeniem książki, nagle nie sposób jej znaleźć na półce (Mazariegos i Collins Sullivan 2022). Co ciekawe, sondaże opinii publicznej przeprowadzone w marcu tego roku przez tę samą organizację pokazują, że zdecydowana większość Amerykanów – niezależnie od poglądów politycznych – opowiada się przeciwko cenzurze książek. Choć liczby inicjatyw cenzury, które dotykają uczniów i użytkowników bibliotek w całym kraju, rosną w szybkim tempie, są one efektem zaangażowania niewielkiej, ale bardzo widocznej i skutecznej mniejszości (American Library Association 2022; Mazariegos i Collins Sullivan 2022).

Listy książek kwestionowanych z ostatnich kilku lat dają nam wyraźny obraz tego, czemu sprzeciwiają się gorliwi strażnicy edukacji w Stanach Zjednoczonych. Przez trzy lata (2018–2020) najczęściej kwestionowaną książką w USA była powieść dla młodszych czytelników oryginalnie wydana w roku 2015 pod tytułem George, a od 2021 r. zatytułowana Melissa, autorstwa Alex Gino (Gino 2021). Zmiana tytułu wiąże się z treścią powieści, która opowiada historię czwartoklasistki Melissy, którą niemal wszyscy postrzegają jako chłopca o imieniu George. Ale Melissa nie jest chłopcem; jest dziewczynką trans, a Gino identyfikuje się jako osoba niebinarna i używa zaimka oni. Przeciwnicy książki twierdzą, że zachęca ona dzieci do zmiany płci za pomocą hormonów oraz podważa wartości rodzinne i religijne (American Library Association b.d.). Krytycy Melissy uznali dyskusje na temat problemów i zmagań osób trans za niewłaściwą, niebezpieczną i godzącą w wartości moralne, a obecność książki na szczycie listy książek kwestionowanych przez trzy lata z rzędu sygnalizowała zwrot zwolenników cenzury w kierunku zagadnień tożsamości płciowej i orientacji seksualnej. Wprawdzie Melissa nie znalazła się na liście dziesięciu najczęściej kwestionowanych książek roku 2021, ale trafiło na nią pięć innych książek podejmujących tematy związane z doświadczeniami osób należących do społeczności LGBTQ, w tym liderka listy ubiegłego roku, autobiograficzna powieść graficzna zatytułowana Gender Queer: A Memoir, autorstwa Mai Kobabe (American Library Association b.d.). Kobabe identyfikuje się jako osoba niebinarna oraz queer.

Choć książki takie jak Melissa czy Gender Queer na pierwszy rzut oka nie mają bezpośredniego związku z nauczaniem historii, ich cenzura jest elementem powszechnego trendu politycznej kontroli programów nauczania oraz zakazów dyskutowania w szkołach zagadnień dotyczących kategorii gender, tożsamości płciowej oraz orientacji seksualnej. Oznacza to również wymazanie wszelkich osiągnięć i walki z dyskryminacją społeczności LGBTQ z historii USA. Eksperci zauważają także, że tego typu zakazy i same dyskusje mają ogromny wpływ na uczniów. Z jednej strony dzieci i młodzież LGBTQ nieustannie słyszą, że odstępują od akceptowalnych norm, że jest z nimi coś nie tak i że właściwie nie powinny istnieć. Z drugiej ich heteronormatywni nie-trans rówieśnicy dostają przyzwolenie społeczne na szykanowanie osób, które nie wpisują się w model społeczeństwa promowany przez zwolenników tego typu zakazów. Wszystko to przekłada się na poważne zagrożenia dla zdrowia oraz bezpieczeństwa dzieci i młodzieży LGBTQ, które i bez tego rodzaju dyskusji w szkołach doświadczają przemocy, cierpią na depresję oraz podejmują próby samobójcze częściej niż ich rówieśnicy nieidentyfikujący się jako LGBTQ (Johns et al. 2020; Lavietes 2022; The Trevor Project 2021)[8].

Niektóre książki, jak Melissa, konsekwentnie wspinają się na szczyt listy książek kwestionowanych od momentu wydania i pozostają tam przez kilka lat, podczas gdy inne, jak Gender Queer, zdobywają listę szturmem. Do tej drugiej kategorii należy także wydana w 2020 r. Stamped: Racism, Antiracism, and You autorstwa Jasona Reynoldsa i Ibrama X. Kendiego (Reynolds i Kendi 2020), która w tym samym roku od razu znalazła się na drugim miejscu dziesięciu najczęściej kwestionowanych książek w USA (American Library Association b.d.). Książka ta natychmiast przyciągnęła uwagę strażników polityki historycznej, ponieważ mieli oni Kendiego na oku od kilku już lat. W 2016 Kendi, historyk i nauczyciel akademicki, wydał książkę, którą nie tak dawno wraz z Anną Müller rekomendowałyśmy czytelnikom portalu Ohistorie w naszym artykule na temat historycznych korzeni ruchu Black Lives Matter (Cieślak i Müller 2020). Stamped from the Beginning: The Definitive History of Racist Ideas in America (Kendi 2016) śledzi historię rasizmu jako ideologii kształtującej historię, politykę i procesy społeczno-ekonomiczne Stanów Zjednoczonych od wczesnych dni epoki kolonialnej. Stamped z roku 2020 to uproszczona wersja książki z 2016, napisana wspólnie z Reynoldsem, który nie jest historykiem, lecz autorem książek dla dzieci. Po wydaniu Stamped w 2016 r. Kendi stał jednym z najbardziej rozchwytywanych i rozpoznawalnych historyków amerykańskich – przebił się do czytelników, widzów i słuchaczy niekoniecznie zainteresowanych badaniami naukowymi i książkami akademickimi. Jego interpretacja historii amerykańskiej, z rasizmem jako fundamentalnym budulcem społeczeństwa amerykańskiego, podzieliła Amerykanów. O ile niektórzy twierdzą, że Stamped pomogła im zrozumieć historię USA i istniejące do dziś problemy rasizmu systemowego, o tyle inni zdecydowanie odrzucili argument Kendiego i poczuli się przez niego atakowani. Nie dziwi zatem, że wersja dla młodszych czytelników przez wielu została uznana za niebezpieczną natychmiast po jej wydaniu.

Przeciwnicy książki Kendiego zarzucają mu, że buduje argumenty, wykorzystując „wybrane incydenty” z historii, i że jego książka nie podejmuje dyskusji na temat rasizmu doświadczanego przez wszystkie grupy dyskryminowane na tle rasowym (Kendi skupia się na doświadczeniach czarnych Amerykanów). Krytykują oni również publiczne wypowiedzi Kendiego (American Library Association b.d.)[9]. W rzeczywistości dyskusja wokół tej książki i jej niemal natychmiastowe pojawienie się w czołówce listy książek kwestionowanych to kolejny przykład, czego zwolennicy ingerencji polityki w programy i metody nauczania obawiają się najbardziej na lekcjach historii, a mianowicie dyskusji o wpływie niewolnictwa, rasizmu i dyskryminacji na proces kształtowania państwa i społeczeństwa amerykańskiego. Dodajmy, że choć książka Kendiego wypadła z listy dziesięciu najczęściej kwestionowanych książek roku 2021, pozostaje ona na celowniku zwolenników wszelkiego rodzaju ustaw i inicjatyw kontrolujących nauczanie historii. Niestające ataki na Kendiego i jego książki obrazują te same problemy, które motywują przeciwników Projektu 1619 oraz critical race theory. Wszystkie te inicjatywy są odbiciem nastrojów sporej grupy Amerykanów, którzy odrzucają dyskusję na temat najtrudniejszych rozdziałów historii amerykańskiej i chętnie podążają za polityczną demagogią „edukacji patriotycznej”, czyli tej wersji historii, w której nie ma miejsca na uczciwą krytykę ani państwa, ani narodu amerykańskiego. Dokładnie tak samo jak w polskiej wersji „edukacji patriotycznej” wszyscy Polacy heroicznie walczyli o wolność naszą i waszą i żaden z pewnością nigdy nie był antysemitą, w jej amerykańskiej wersji wszyscy Amerykanie zawsze cenili wolność i równość, a tych kilku właścicieli niewolników to indywidualne wyjątki od reguły, a nie system ekonomiczny chroniony przez państwo prawa, w tym także Konstytucję USA.

Podobnie jak w Polsce, nauczyciele w USA również czują się sfrustrowani, i to nie tylko tam, gdzie lokalne władze bezpośrednio ingerują w programy nauczania. Doskonałym tego przykładem jest głos Emily Sclafani, nauczycielki historii w szkole średniej w Nowym Jorku, gdzie prawdopodobieństwo wprowadzenia inicjatyw politycznych cenzurujących nauczycieli jest raczej niewielkie. Sclafani postuluje, by dwie rzekomo przeciwstawne narracje historii amerykańskiej, które kształtują obecne debaty na temat nauczania historii – ta o zniewoleniu i rasizmie oraz ta o wolności i równości – znalazły miejsce w programach nauczania historii jako jedna, paradoksalnie spójna i znacznie bardziej skomplikowana wersja historii amerykańskiej. Nauczycielka przypomina argument Edmunda Morgana, znakomitego historyka amerykańskiego, który w latach siedemdziesiątych XX w. ogłosił istnienie „amerykańskiego paradoksu”. Morgan uznał, że wolność jako kategoria dynamiczna, której znaczenie zmieniało się od początku epoki kolonialnej, jest tak samo ważna w historii amerykańskiej jak niezaprzeczalny fakt budowy i rozwoju Stanów Zjednoczonych na podwalinach niewolnictwa. Innymi słowy, nie da się zrozumieć dzisiejszej Ameryki bez zrozumienia skomplikowanej relacji między wolnością i zniewoleniem, kształtującej amerykańską historię. Właśnie dlatego Sclafani krytykuje „fałszywą dychotomię” między rokiem 1619 a rokiem 1776 jako datami rzekomo założycielskimi, bo ani narracja zawarta w Projekcie 1619, ani narracja zaproponowana przez jego przeciwników przywiązanych do symbolicznej wartości roku 1776 nie udzielają jedynej słusznej odpowiedzi na pytanie, jak powinniśmy pisać o historii amerykańskiej i jak ją rozumieć (Sclafani 2022). Jedyna słuszna odpowiedź na to pytanie, rzecz jasna, nie istnieje.

Pomimo sukcesu Projektu 1619 cykl ten nie jest – jak sugerują to konserwatywni politycy i komentatorzy – ani wyrocznią, ani spiskiem amerykańskich liberałów, których celem jest rozprzestrzenianie kłamstw na temat narodu amerykańskiego, ani propagandą akceptowaną przez rzekomo otumanionych nauczycieli. Projekt 1619, mimo błędów i uproszczeń, jest atrakcyjnym materiałem dydaktycznym, gdyż w przystępnej dziennikarskiej formie stawia prowokacyjną tezę, a wszyscy pamiętamy z własnych lat w szkolnych ławach, że nic tak nie pobudza na wpół śpiących uczniów jak odrobina prowokacji. Nie oznacza to jednak, jak obrazuje przykład Sclafani oraz jej wielu kolegów i koleżanek po fachu, że nauczyciele bezkrytycznie przyjęli argumenty serii „New York Times’a” (Erford 2021). Pamiętajmy także, że edukatorzy w USA nie potrzebowali Projektu 1619 ani „New York Times’a”, by dowiedzieć się o centralnej roli niewolnictwa w historii amerykańskiej. Ten argument jest znany od co najmniej XIX w., kiedy pisali o tym czarni aktywiści, intelektualiści i historycy. Dodajmy do tego frustrację nauczycieli, historyków i aktywistów, którzy wskazali na dodatkowy problem merytoryczny Projektu 1619, a mianowicie powierzchowne i fragmentaryczne omówienie doświadczeń rdzennych Amerykanów. Skoro bowiem 1619 to „nowa data założycielska”, to jak w tę narrację kształtowania się narodu i państwa amerykańskiego oraz „początku historii amerykańskiej” wpisują się rdzenni mieszkańcy Ameryki Północnej (Custalow 2020; Wright 2020)?

Z kolei choć nic nie wyszło ani z prac Komisji 1776, ani z programów nauczania stworzonych wokół roku 1776 jako „daty założycielskiej”, nic też nie wskazuje na to, by ataki na Projekt 1619 i critical race theory oraz promocja „edukacji patriotycznej” zniknęły z debaty publicznej. Opisane powyżej inicjatywy, proponowane bezpośrednio w odpowiedzi na Projekt 1619/CRT i wprowadzane obecnie głównie na poziomie stanowym oraz dystryktów szkolnych, mają ogromny wpływ na szkolnictwo amerykańskie. Wprawdzie do niedawna tradycyjnie uproszczona narracja historii amerykańskiej (ta o wolności, równości i demokracji) wydawała się raczej reliktem przeszłości, dziś nauczyciele w wielu stanach budzą się w rzeczywistości, w której to politycy decydują, że jeszcze nie czas, by o niej zapomnieć. Jeśli w jesiennych wyborach parlamentarnych republikanie przejmą Kongres i jeśli w wyborach prezydenckich w 2024 r. wygra kandydat Partii Republikańskiej, możemy być pewni, że projekty typu Saving American History Act i Stop CRT Act senatora Cottona triumfalnie wrócą na salony Waszyngtonu, skąd będą miały bezpośredni i pośredni wpływ na to, czego naucza się w amerykańskich szkołach, tym razem nie tylko w stanach zarządzanych przez lokalnych przedstawicieli Partii Republikańskiej. Mieliśmy tego próbkę 23 marca tego roku, kiedy w trakcie przesłuchań publicznych Ketanji Brown Jackson, kandydatki na nową sędzię Sądu Najwyższego, senator Ted Cruz reprezentujący Teksas obsesyjnie pytał ją o Projekt 1619, critical race theory oraz rolę Jackson w działaniach rady nadzorczej prywatnej szkoły w Waszyngtonie. Cruz jest powszechnie uznawany za jednego z potencjalnych kandydatów do prezydenckiej nominacji republikanów, a zagadnienia nauczane w ramach historii i wiedzy o społeczeństwie w szkołach są obecnie jednym z najbardziej atrakcyjnych elementów republikańskich kampanii wyborczych. Prezydenckie ambicje Cruza ukryte w pytaniach do Brown Jackson, które nie miały nic wspólnego z procesem ustalenia kompetencji prawniczych kandydatki (co jest teoretycznie celem przesłuchań), były tak oczywiste, że nawet jego republikański kolega, senator Ben Sasse z Nebraski, uznał je za „błazenadę”. Sasse zasugerował nawet, że zarówno Cruz, jak i jego inni republikańscy koledzy, których pytania miały charakter czysto polityczny, nie byli w stanie powstrzymać się od spektaklu politycznego w obecności kamer telewizyjnych (Di Placido 2022, Kennedy 2022).

Z perspektywy nauczania historii oraz tworzenia spójnej narodowej narracji historycznej tematy niewolnictwa i rasizmu zdecydowanie dominują zarówno dyskusje publiczne, jak i inicjatywy kontroli programów nauczania w USA. Ale podkreślmy, że rasizm i niewolnictwo nie są w żadnym wypadku jedynym punktem zapalnym w nauczaniu historii i politycznych próbach kreowania w Stanach Zjednoczonych narracji historycznej opartej na nacjonalistycznych mitach narodowych. Niemal wszystkie kwestie związane z problemami wykluczenia i dyskryminacji, w tym historia rdzennych Amerykanów, imigrantów, kobiet, osób LGBTQ czy osób z niepełnosprawnościami, są w tym momencie na celowniku strażników wysterylizowanej wersji historii amerykańskiej, która przedstawia dzieje USA jako kolebki nowoczesnej demokracji i strażnika wolności. Rady szkolne, legislatury oraz rodzice działający indywidualnie lub w zorganizowanych grupach pod przykrywką sloganu o „prawach rodzicielskich” podejmują ciągłe inicjatywy wynikające z poglądów politycznych ich pomysłodawców[10]. Wtórują im politycy na poziomie rządu federalnego, którzy, jak pokazują przykłady Cottona i Trumpa, mają ogromny wpływ na to, co dzieje się w szkołach, nawet jeśli prawo zakazuje im bezpośredniej kontroli szkół i programów nauczania. Dodajmy także, że choć w tym momencie wojny kulturowe wokół nauczania historii inspirują szczególnie najbardziej konserwatywnych polityków Partii Republikańskiej, nie wszyscy republikanie są ich zwolennikami i nie wszyscy demokraci pozostają tutaj bez winy. Ponadto nie tknęliśmy nawet problemów szkół prywatnych, które w USA rządzą się innymi prawami niż szkoły państwowe, oraz uczelni wyższych, a przecież obie te instytucje również zmagają się z próbami nacisków politycznych. Na razie nic nie wskazuje na to, by politycy i aktywiści amerykańscy walczący o politycznie wysterylizowaną i wyidealizowaną wersję historii amerykańskiej mieli zamiar odpuścić. Pozostaje mi tylko skonstatować: Drodzy nauczyciele historii (i nie tylko) w polskich szkołach i na polskich uniwersytetach, nie jesteście sami.


BIBLIOGRAFIA

Książki i artykuły

Delgado R. i Stefancic J. (2017), Critical Race Theory: An Introduction, New York.

Erford A. (2021), The 1619 Project and the Importance of Historical Significance and Argumentation in the History and Social Studies Classroom, „Teaching History: A Journal of Methods”, t. 46, nr 2.

Gino A. (2021), Melissa (Previously Published as George), New York.

Irvin Painter N. (2006), Creating Black Americans, Oxford.

Kendi I.X. (2016), Stamped from the Beginning: The Definitive History of Racist Ideas in America, New York.

Kolchin P. (1993), American Slavery: 1619–1877, New York.

Reynolds J. i Kendi I.X. (2020), Stamped: Racism, Antiracism, and You: A Remix of the National Book Award-Winning Stamped From the Beginning, New York–Boston.

Spiegelman A., (1997), Complete Maus, New York.

Weber D.J. (1992), The Spanish Frontier in North America, New Haven.

Wright M. (2020), 1619: The Danger of a Single Origin Story, „American Literary History”, t 32, nr 4.

Netografia

American Historical Association (2021), AHA Condemns Report of Advisory 1776 Commission, https://www.historians.org/news-and-advocacy/aha-advocacy/aha-statement-condemning-report-of-advisory-1776-commission-(january-2021) (dostęp 8 III 2022).

American Library Association (2019), Censorship by the Numbers, ALA, 2019, https://www.ala.org/advocacy/sites/ala.org.advocacy/files/content/Censorship%20by%20the%20Numbers%202019_0_0.pdf (dostęp 20 II 2022).

American Library Association (2020), Censorship by the Numbers, ALA, 2020, https://alair.ala.org/bitstream/handle/11213/16720/Censorship%20by%20the%20Numbers%202020.pdf?sequence=1&isAllowed=y (dostęp 4 IV 2022).

American Library Association (2021), Censorship by the Numbers, ALA, 2021, https://www.ala.org/advocacy/bbooks/bannedbooksweek/ideasandresources/freedownloads (dostęp 4 IV 2022).

American Library Association (2022), Voters Oppose Book Bans in Libraries, https://www.ala.org/advocacy/voters-oppose-book-bans-libraries (dostęp 4 IV 2022).

American Library Association (b.d.), Top 10 Most Challenged Books Lists, https://www.ala.org/advocacy/bbooks/frequentlychallengedbooks/top10 (dostęp 28 III 2022).

Associated Press (2022), New Mexico Is Pushing to Be a 'Model’ for How Race Is Taught in U.S. Schools, „NPR”, https://www.npr.org/2022/01/20/1074311649/new-mexico-model-inclusive-race-education (dostęp 10 III 2022).

Center for Education Reform (2019), K-12 Facts, https://edreform.com/2012/04/k-12-facts/ (dostęp 28 III 2022).

Cieślak M. i Müller A. (2020), Black Lives Matter, czyli ile warte jest ludzkie życie, Ohistorie, http://ohistorie.eu/2020/08/11/black-lives-matter-czyli-ile-warte-jest-ludzkie-zycie/ (dostęp 25 III 2022).

Custalow D. (2020), Opinion: Native Americans Still Overlooked in Debates About U.S. History, „The Virginian-Pilot”, https://www.pilotonline.com/opinion/columns/vp-ed-column-custalow-0927-20200926-aof7b2j4brgbzmwbess7ywhirm-story.html (dostęp 28 II 2022).

Dahl R. (2022), Understanding Florida’s ‘Don’t Say Gay’ Bill, https://www.findlaw.com/legalblogs/law-and-life/understanding-floridas-dont-say-gay-bill/ (dostęp 29 III 2022).

Di Placido D. (2022), Ted Cruz’s Bizarre ‘Antiracist Baby’ Tirade Backfires, „Forbes”, https://www.forbes.com/sites/danidiplacido/2022/03/24/ted-cruzs-bizarre-antiracism-baby-tirade-backfires/?sh=196edaea5c10 (dostęp 30 III 2022).

Flaherty C. (2021), A Push for ‘Patriotic Education’, „Inside Higher Ed”, https://www.insidehighered.com/news/2021/01/20/historians-trump-administrations-report-us-history-belongs-trash (dostęp 8 III 2022).

Florida Senate (2022), CS/CS/HB 1557: Parental Rights in Education, https://www.flsenate.gov/Session/Bill/2022/1557 (dostęp 28 III 2022).

Gasman M. (2021), What History Professors Really Think About ‘The 1619 Project’, „Forbes”, https://www.forbes.com/sites/marybethgasman/2021/06/03/what-history-professors-really-think-about-the-1619-project/?sh=4d86f68e7a15 (dostęp 24 II 2022).

Guzman F. (2022), What We Know About the Removal of Holocaust Book ‘Maus’ by a Tennessee School Board, „Nashville Tennessean”, https://www.tennessean.com/story/news/2022/01/27/why-did-tennessee-school-board-remove-maus-art-spiegelman/9244295002/ (dostęp 21 II 2022).

Hannah-Jones N. et al. (2019), The 1619 Project, „New York Times Magazine”, https://www.nytimes.com/interactive/2019/08/14/magazine/1619-america-slavery.html (dostęp 25 III 2022).

Harris L. (2020), I Helped Fact-Check the 1619 Project. The Times Ignored Me, „Politico”, https://www.politico.com/news/magazine/2020/03/06/1619-project-new-york-times-mistake-122248 (dostęp 24 II 2022).

History News Network (2020), Twelve Scholars Critique the 1619 Project and the New York Times Magazine Editor Responds, https://historynewsnetwork.org/article/174140 (dostęp 12 III 2022).

Hixenbaugh M. i Hylton A. (2021), Southlake School Leader Tells Teachers to Balance Holocaust Books With ‘Opposing’ Views, NBC, https://www.nbcnews.com/news/us-news/southlake-texas-holocaust-books-schools-rcna2965 (dostęp 10 III 2022).

Irvin Painter N. (2019), How We Think about the Term ‘Enslaved’ Matters, „The Guardian”, https://www.theguardian.com/us-news/2019/aug/14/slavery-in-america-1619-first-ships-jamestown (dostęp 19 II 2022).

Jackson L.M. (2021), The 1619 Project and the Demands of Public History, „The New Yorker”, https://www.newyorker.com/books/under-review/the-1619-project-and-the-demands-of-public-history (dostęp 20 II 2022).

Johns M.M. et al. (2020), Trends in Violence Victimization and Suicide Risk by Sexual Identity Among High School Students – Youth Risk Behavior Survey, US Department of Health and Human Services, https://www.cdc.gov/mmwr/volumes/69/su/pdfs/su6901a3-H.pdf (dostęp 28 II 2022).

Kennedy B. (2022), Sasse Appears to Subtly Call Out Graham, Cruz for ‘Jackassery’ in Scotus Hearing Remarks, „The Week”, https://theweek.com/supreme-court/1011700/sasse-appears-to-subtly-call-out-graham-cruz-for-jackassery-in-scotus-hearing (dostęp 30 III 2022).

Kurtz S. (2021), The Partisanship Out of Civics Act, National Association of Scholars, https://www.nas.org/blogs/article/the-partisanship-out-of-civics-act (dostęp 8 III 2022).

Lavietes M. (2022), From Book Bans to ‘Don’t Say Gay’ Bill, LGBTQ Kids Feel ’Erased’ in the Classroom, NBC, https://www.nbcnews.com/nbc-out/out-news/book-bans-dont-say-gay-bill-lgbtq-kids-feel-erased-classroom-rcna15819 (dostęp 26 II 2022).

Little O. (2021), Unmasking Moms for Liberty, „Media Matters for America”, https://www.mediamatters.org/critical-race-theory/unmasking-moms-liberty (dostęp 28 II 2022).

Lucia A. (2022), Carroll ISD School Board Appears To Back Down After Reprimanding Teacher, CBS DFW, https://dfw.cbslocal.com/2022/01/24/carroll-isd-school-board-reprimanding-teacher-rickie-farah-book-classroom/ (dostęp 10 III 2022).

Mackaman T. (2021), The New York Times’ Jake Silverstein Concocts ‘A New Origin Story’ For the 1619 Project, „World Socialist Web Site”, https://www.wsws.org/en/articles/2021/11/25/stei-n25.html (dostęp 2 III 2022).

Mackaman T. (2022), The New York Times 1619 Project: A New Origin Story: History as the Emanation of Race, „World Socialist Web Site”, https://www.wsws.org/en/articles/2022/02/21/proj-f21.html (dostęp 2 III 2022).

Mazariegos M. i Collins Sullivan S. (2022), Efforts to Ban Books Jumped an ‘Unprecedented’ Four-Fold in 2021, ALA Report Says, NPR, https://www.npr.org/2022/04/04/1090067026/efforts-to-ban-books-jumped-an-unprecedented-four-fold-in-2021-ala-report-says (dostęp 4 IV 2022).

McMinn County Board of Education (2022), Minutes of a Meeting Called on January 10, 2022, https://core-docs.s3.amazonaws.com/documents/asset/uploaded_file/1818370/Called_Meeting_Minutes_1-10-22.pdf (dostęp 28 III 2022).

„New York Times” (2019), We Respond to the Historians Who Critiqued The 1619 Project, https://www.nytimes.com/2019/12/20/magazine/we-respond-to-the-historians-who-critiqued-the-1619-project.html (dostęp 24 II 2022).

PEN America (2021), Educational Gag Orders, https://pen.org/report/educational-gag-orders/ (dostęp 28 III 2022).

PEN America (2022), Index of Educational Gag Orders as of April 2, 2022, https://docs.google.com/spreadsheets/d/1Tj5WQVBmB6SQg-zP_M8uZsQQGH09TxmBY73v23zpyr0/edit#gid=1518414194 (dostęp 2 IV 2022).

Perez Jr. J. i Gaudiano N. (2020), Trump Blasts 1619 Project as DeVos Praises Alternative Black History Curriculum, „Politico”, https://www.politico.com/news/2020/09/17/devos-black-history-1776-unites-417186 (dostęp 8 III 2022).

The President’s Advisory 1776 Commission (2021), The 1776 Report, https://trumpwhitehouse.archives.gov/wp-content/uploads/2021/01/The-Presidents-Advisory-1776-Commission-Final-Report.pdf (dostęp 25 III 2022).

Pruitt-Young S. (2021), In One Texas District, Teachers Were Told to Give ‘Opposing’ Views of the Holocaust, NPR, https://www.npr.org/2021/10/15/1046389474/texas-holocaust-opposing-critical-race-theory-southlake (dostęp 10 III 2022).

Roth A. (2015), ‘Maus’ Book About Holocaust Is Removed in Russia, „New York Times”, https://www.nytimes.com/2015/04/28/world/europe/maus-book-about-holocaust-is-removed-in-russia.html (dostęp 28 III 2022).

Sclafani E. (2022), The Danger of a Single Origin Story, The 1619 Project and Contested Foundings, „Perspectives on History”, https://www.historians.org/publications-and-directories/perspectives-on-history/march-2022/the-danger-of-a-single-origin-story-the-1619-project-and-contested-foundings?_zs=EpWma&_zl=PfVx2 (dostęp 28 II 2022).

Serwer A. (2019), The Fight Over the 1619 Project Is Not About the Facts, „The Atlantic”, https://www.theatlantic.com/ideas/archive/2019/12/historians-clash-1619-project/604093/ (dostęp 13 III 2022).

The Trevor Project (2021), National Survey on LGBTQ Youth Mental Health 2021, https://www.thetrevorproject.org/survey-2021/?section=Introduction (dostęp 29 III 2022).

The White House (2020), Executive Order on Combating Race and Sex Stereotyping, https://trumpwhitehouse.archives.gov/presidential-actions/executive-order-combating-race-sex-stereotyping/ (dostęp 8 III 2022).

The White House (2021), 1776 Commission Takes Historic and Scholarly Step to Restore Understanding of the Greatness of the American Founding, https://trumpwhitehouse.archives.gov/briefings-statements/1776-commission-takes-historic-scholarly-step-restore-understanding-greatness-american-founding/ (dostęp 25 III 2022).

Thoreson R. (2022), Florida Advances ‘Don’t Say Gay’ Bill, „Human Rights Watch”, https://www.hrw.org/news/2022/02/17/florida-advances-dont-say-gay-bill (dostęp 26 II 2022).

Tofekci Z. (2020), America’s Next Authoritarian Will Be Much More Competent, „The Atlantic”, https://www.theatlantic.com/ideas/archive/2020/11/trump-proved-authoritarians-can-get-elected-america/617023/ (dostęp 13 III 2022).

U.S. Census Bureau (2020), 2020 Public Elementary-Secondary Education Finance Data, https://www.census.gov/data/tables/2020/econ/school-finances/secondary-education-finance.html (dostęp 6 III 2022).

U.S. Congress (2020), Saving American History Act of 2020: S. 4292, https://www.congress.gov/bill/116th-congress/senate-bill/4292/text (dostęp 25 III 2022).

U.S. Congress (2021), Stop CRT Act: S. 2346, https://www.congress.gov/bill/117th-congress/senate-bill/2346/text (dostęp 28 III 2022).

U.S. Senate (2021a), Cotton Introduces Bill to Defund Critical Race Theory, Tom Cotton: Senator for Arkansas, https://www.cotton.senate.gov/news/press-releases/cotton-introduces-bill-to-defund-critical-race-theory (dostęp 28 III 2022).

U.S. Senate (2021b), Roll Call Vote 117th Congress – 1st Session (Cotton Amdt. No. 3680), https://www.senate.gov/legislative/LIS/roll_call_votes/vote1171/vote_117_1_00342.htm (dostęp 28 III 2022).


[1] Jako przykład może posłużyć klasyczne dziś i bardzo popularne opracowanie historii niewolnictwa w USA autorstwa Petera Kolchina zatytułowane American Slavery: 1619–1877 (Kolchin 1993).

[2] O debacie na temat statusu prawnego Afrykanów przetransportowanych do Virginii w 1619 r. pisałam wraz z Anną Müller na łamach portalu Ohistorie w artykule Black Lives Matter, czyli ile warte jest ludzkie życie (Cieślak i Müller 2020).

[3] Pięcioro wspomnianych historyków to niejedyni eksperci krytykujący Projekt 1619. Innym przykładem krytyki jest list do „New York Times’a” podpisany przez dwanaścioro akademików. Choć większość sygnatariuszy tego listu to profesorowie nauk politycznych, pojawiły się pod listem również nazwiska znanych historyków. List ten nie stał się jednak przedmiotem intensywnej debaty publicznej, jakim był oryginalny list wspomnianej piątki (History News Network 2020).

[4] Obecnie w senacie zasiada 50 senatorów z każdej partii, a każdy remis jest według konstytucji rozstrzygany głosem wiceprezydenta, czyli aktualnie wiceprezydent Kamali Harris.

[5] Oryginalne nagranie trafiło do stacji MSNBC.

[6] Hispanic to w USA nieprecyzyjna i problematyczna kategoria demograficzna określająca imigrantów z Ameryki Łacińskiej oraz ich potomków, a także potomków hiszpańskich kolonizatorów oraz hiszpańskich imigrantów i ich potomków. Samo słowo Hispanic nawiązuje do populacji i kultur obszarów, gdzie językiem dominującym jest hiszpański, co oznacza problematyczne włączenie do tej kategorii Hiszpanii (kraju europejskiego) oraz wykluczenie obszarów Ameryki Łacińskiej, gdzie dominują inne języki (np. portugalski). Polskie słowo Latynosi to wyraz pokrewny i bardziej precyzyjny odpowiednik kategorii Latino/Latina/Latinx, która w kontekście amerykańskiej demografii zwykle określa imigrantów z Ameryki Łacińskiej oraz ich potomków. Choć te dwie kategorie są często uznawane za synonimy, ich różne znaczenia nawiązują do istotnych różnic w interpretacji historii związków między dwoma kontynentami amerykańskimi a ich pierwszymi europejskimi kolonizatorami, czyli Hiszpanią i Portugalią.

[7] Superintendenci dystryktów pełnią funkcję CEO. To oni i ich podwładni odpowiadają za wdrażanie praw, programów nauczania oraz reguł ustalanych przez stanowe ministerstwa edukacji, legislatury stanowe oraz rady szkolne.

[8] W tym kontekście warto wspomnieć, jak tego typu zakazy wpływają na nauczycieli. Ci, którzy identyfikują się jako osoby należące do grupy LGBTQ, w wielu stanach znajdują się obecnie pod presją skrywania swojej orientacji seksualnej lub tożsamości płciowej. Niezależnie od orientacji seksualnej czy tożsamości płciowej nauczyciele obawiają się również, jak prawne ograniczenia nauczania o zagadnieniach dotyczących społeczności LGBTQ wpłyną na ich codzienną pracę. Doskonałym tego przykładem jest ustawa, którą 28 marca 2022 r. podpisał gubernator stanu Floryda Ron DeSantis. Oficjalnie ustawa HB 1557 jest zatytułowana „Parental Rights in Education”, czyli „prawa rodzicielskie w szkolnictwie”. Ustawa zabrania jakichkolwiek dyskusji na tematy związane z orientacją seksualną lub tożsamością płciową w szkołach państwowych od zerówki do trzeciej klasy. Powyżej klasy trzeciej wszystko ma zależeć od tego, czy zaplanowana przez nauczycieli dyskusja jest „stosowna” w danej grupie wiekowej. W teorii ustawa sugeruje, że to rodzice, a nie szkoła, powinni decydować, kiedy i jak uczniowie mają się zaznajomić z zagadnieniami dotyczącymi orientacji seksualnej i tożsamości płciowej. Eksperci zauważają jednak, że w praktyce ustawa daje każdemu rodzicowi prawo, by kwestionować stosowność lekcji, dyskusji czy materiałów dydaktycznych w każdej grupie wiekowej. Nauczyciele argumentują, że ponieważ zasady przyjęte w ustawie dają rodzicom szerokie prawo ingerencji, edukatorzy będą się zwyczajnie obawiać jakichkolwiek dyskusji na tematy związane z orientacją seksualną lub tożsamością płciową. Nauczyciele najmłodszych uczniów zauważają także, że od zerówki do klasy trzeciej nie ma w programach nauczania dyskusji na temat orientacji seksualnej lub tożsamości płciowej, natomiast powszechna jest dyskusja na temat rodziny. Pytają zatem, co z dziećmi, których rodziny nie pasują do politycznego wzoru rodziny heteronormatywnej. Dlatego właśnie krytycy ustawy zatytułowali ją nieoficjalnie „Don’t Say Gay Bill”, czyli „ustawa nie mów gej” (Dahl 2022; Florida Senate 2022; Theroson 2022).

[9] W tym samym źródle czytelnicy mogą znaleźć więcej informacji na temat książek kwestionowanych i zakazanych od 2001 do 2021 r.

[10] Dobrym przykładem organizacji działającej na rzecz kontroli programów nauczania oraz materiałów edukacyjnych pod przykrywką „praw rodzicielskich” jest Moms for Liberty, czyli „mamy za wolnością”. Oficjalnie Moms for Liberty to skupiająca rodziców organizacja pozarządowa założona przez dwie byłe członkinie rad szkolnych. Dzięki pracom dziennikarzy śledczych na jaw wyszły jej związki, w tym także finansowe, z Partią Republikańską i republikańską agendą kontroli szkół (Little 2021).


Korekta językowa: Beata Bińko




Wycinek z życia okupowanej Warszawy

Zbigniew Ścibor-Rylski w mundurze. (lata 30.) Ze zbiorów Muzeum Powstania Warszawskiego (MPW-IS/1601/73 )

SEBASTIAN PAWLINA

Wycinek z życia okupowanej Warszawy

650 – tyle metrów liczy aleja Jana Chrystiana Szucha. Nazwę wzięła od żyjącego na przełomie XVIII i XIX w. niemieckiego architekta i ogrodnika, autora m.in. projektu ogrodów w pobliskich Łazienkach czy budowy dzisiejszych placów Zbawiciela i Unii Lubelskiej. Piękny to patron, jak i piękne są dzieła, które po sobie pozostawił. Ale ani on, ani niewielkie rozmiary nie uchroniły ulicy od stania się centrum działania niemieckiego aparatu terroru na polskich ziemiach podczas II wojny światowej.

To tutaj pod numerem 25 swoją siedzibę już na początku okupacji znalazła niemiecka Policja Bezpieczeństwa. Prawie trzy piętra gmachu, który przed 1 września 1939 r. należał do polskiego Ministerstwa Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego, zajęło gestapo. Bardzo szybko w pokojach, w których wcześniej opracowywano programy nauczania polskiej młodzieży, tę samą młodzież, a także jej rodziców, dziadków i sąsiadów, zaczęto bić po twarzach, kopać, miażdżyć ręce, wyrywać paznokcie. Wanda Ossowska, która przeszła tam 57 przesłuchań, wspominała, jak za którymś razem jeden z Niemców groził jej, wywrzaskując, że „ciało od kości będzie mi odpadać, a on nie ustanie, że zgniję w lochu, że szczury będą mnie żywcem jadły” (Ossowska 1990, s. 161).

Zaledwie 400 metrów dalej, pod numerem 2/4, stała kamienica. W niej, w samym środku „dzielnicy niemieckiej”, tuż obok niemieckich oficerów, codziennie rano chodzących do pracy, w której bili, grozili, a często zabijali, aż do jesieni 1943 r. mieszkała rodzina Ścibor-Rylskich. Jej okupacyjna historia, tak niezwykła z racji miejsca, gdzie żyła, jest jednocześnie typowa dla tamtych czasów. Dlatego warto ją opowiedzieć, wykorzystując jako okazję do pokazania kilku ogólniejszych zagadnień dotyczących okupacji Warszawy i czasu wojny.

Uzupełnianie obrazu

Najważniejsze prace poświęcone okupacji Warszawy w latach 1939–1945 powstały jeszcze na przełomie lat sześćdziesiątych. i siedemdziesiątych. Najpierw w 1967 r. Władysław Bartoszewski opublikował Warszawski pierścień śmierci 1939–1944, klasyczne opracowanie poświęcone niemieckim zbrodniom, a w roku 1974 monumentalną kronikę – 1859 dni Warszawy. Dwanaście miesięcy wcześniej, w 1973 r., Tomasz Szarota ogłosił Okupowanej Warszawy dzień powszedni, będące najpełniejszym opisaniem losów ludności miasta w „czasach pogardy”. Od tamtego czasu wszystkie trzy tytuły doczekały się kilku wznowień, w tym także w ostatnich latach. Oba dzieła Bartoszewskiego ponownie wydano w 2008 r., a dwa lata później studium Szaroty.

Oczywiście nie były to jedyne prace dotyczące tej tematyki, o których warto wspomnieć. Wymieńmy tylko opublikowaną w 1984 r. Warszawę w latach 1939–1945 Krzysztofa Dunin-Wąsowicza, który zasiadał również w komitecie redakcyjnym czterotomowej Warszawy w latach wojny i okupacji, publikowanej w latach 1971–1975. Oprócz tego z łatwością można odnaleźć prace dotykające wybranych zagadnień z życia społecznego, kulturalnego czy nawet sportowego miasta i jego mieszkańców, a przede wszystkim dziejów konspiracji warszawskiej. Należy jednak pamiętać, że do dzisiaj Okręg Warszawa ZWZ/AK nie doczekał się całościowego opracowania swojej historii.

Mogłoby się więc wydawać, że o okupacji Warszawy – pomińmy Powstanie Warszawskie – napisano już wszystko. Jednak jeśli przyjrzymy się datom ukazywania się tych najważniejszych dzieł, to okaże się, że od ich pierwszych wydań, a co za tym idzie stworzenia i wyrażenia podstawowych ich założeń, mija już kilkadziesiąt lat. Publikowane obecnie tomy są przeważnie zbiorami artykułów skupiających się na drobnych wycinkach. Być może wobec ogromu pracy, jaką należałoby wykonać, aby napisać nową wersję Okupowanej Warszawy dnia powszedniego, z wykorzystaniem aktualnego stanu badań i zadaniem nowych pytań, właśnie takie wycinki pomogą nam zbudować pełniejszy obraz tamtej Warszawy. Pomoże nam to nie tylko uzupełnić naszą wiedzę, lecz także wskazać nowe perspektywy, co może okazać się pomocne w przyszłości.

Wróćmy więc do mieszkania, w którym cztery lata spędzili Ścibor-Rylscy.

Przyjacielska prośba

W jaki sposób Maria Ścibor-Rylska poznała się z Zofią Znamięcką, nie wiadomo. Faktem jest, że wiosną 1939 r. córka Zofii, Zosia, razem z synem Marii, Zbigniewem, bawiła się w Zakopanem. Ona – 17-letnia blondwłosa piękność, on przystojny, 22-letni podchorąży lotnictwa. Każdą chwilę spędzali razem. Zarówno chodząc po mieście, jak i w górach, na szlaku. Gdy wieczorami wracali z trasy, pędzili na dancing. Zupełnie jakby czuli, że to ostatnie chwile nie tylko wakacyjnej wolności, ale i szczęścia. We wszystkim towarzyszyła im Maria, która po latach wspominała:

Pamiętam jak beztroskie spędzali chwile w Zakopanem, gdy tam pojechałam ze Zbyszkiem przed samym rozpoczęciem wojny. Wszyscy podchorążowie dostali wtedy dwutygodniowy urlop, a gdy się ten termin zbliżył i Zbyszek szykował się do wyjazdu, przyszła depesza, że urlop przedłużają jeszcze o tydzień. Zosia o tym nic nie wiedziała, po rozstaniu smutna snuła się po mieszkaniu. Zbyszek schował się za drzwiami i raptem, gdy ona myślała, że już jest daleko, wyskoczył ze swej kryjówki, chwytając ją w ramiona. Cóż to była za radość [Ścibor-Rylska VII, k. 14–15].

Ale radość dobiegła końca. Gdy pod koniec maja wrócili do Warszawy, dawało się w niej już wyczuć nerwowość. Jeszcze daleką od tej sierpniowej, wypełnionej unoszącym się w powietrzu lękiem, kopaniem rowów przeciwczołgowych i zaklejaniem okien na wypadek bombardowań, ale już rozbrzmiewającą dyskusjami w kawiarniach i na ulicach. Niektórzy być może zaczęli nawet planować, co zrobią na wypadek wojny.

Wśród nich mógł być Francesco Pietrabisso, attaché handlowy ambasady Włoch w Warszawie. Niedawno wziął ślub z Zofią Znamięcką, mamą Zosi i Andrzeja. Zamieszkali razem w jego luksusowym apartamencie w kamienicy w alei Szucha 2/4. Wybudowana została w 1930 r. w stylu art déco według projektu Adolfa Inatowicza-Łubiańskiego, architekta i malarza, twórcy m.in. obecnej siedziby Ministerstwa Sprawiedliwości. Okna w wysokich i przestronnych pokojach od strony alei Szucha wychodziły na plac Unii Lubelskiej i stojący na nim pomnik Lotnika. Ten sam, na którym Jan Bytnar „Rudy” namaluje znak Polski Walczącej.

Gdy wojna była kwestią dni, w najlepszym razie tygodni, Pietrabisso przygotował wszystko do wyjazdu rodziny. Nie chciał pozbywać się mieszkania, dlatego też, zapewne za namową żony, uczynił Marię Ścibor-Rylską prawną opiekunką lokalu. Jego właściciele mieli już jednak do niego nie wrócić.

To dość oczywista prawda, ale warto te słowa napisać – wojna wytrąciła ludzi z torów ich dawnego życia. Tym, którzy przeżyli, odebrała dom, majątek, rodzinne pamiątki, w końcu – bliskich i zdrowie. Nie tylko fizyczne, lecz także psychiczne. Niepewność co do dnia następnego, strach przed śmiercią, przed wysłaniem do obozu, oderwanie od rodziny i przyjaciół, bezradność wobec najprostszych na co dzień spraw powodowały narastającą złość, a w dalszej kolejności stres. Jędrzej Moraczewski pod datą 16 lutego 1940 r. notował, że „zima ani rusz nie chce popuścić. Ludzie marzną po domach. Nie mają czym palić, nie mają czego jeść. Tylko złość zbiera coraz większa” (Moraczewski 2016, s. 156).

O tym, że stres wpływa destrukcyjnie na ludzki organizm, wiadomo przynajmniej od czasu badań prowadzonych przez Hansa Selyego w latach pięćdziesiątych XX w. Rozwój medycyny jedynie to potwierdza. Jak pisze Robert M. Sapolsky, antropolog, biolog, neurolog, związany m.in. z Uniwersytetem Stanforda, przy przedłużającym się narażeniu na stres „zwiększa się ryzyko, że zachorujesz na wrzody układu trawiennego. U dzieci może dojść do zahamowania procesu wzrostu, aż do rzadkiego, ale rozpoznawanego pediatrycznego zaburzenia endokrynologicznego o nazwie karłowatość deprywacyjna czy psychospołeczna, a u dorosłych do zakłócenia procesów naprawy i przebudowy kości i innych tkanek. Jeśli ciągle jesteś pod wpływem stresu, to mogą się pojawić liczne zaburzenia procesów rozrodczych” (Sapolsky 2012, s. 21). A to jedynie niewielka część chorób i schorzeń, na jakie wpływa stres. Stres, który podczas okupacji był stanem permanentnym. Na jego narastanie i utrzymywanie się wpływało chociażby rozdzielenie z bliskimi. Po wrześniu 1939 r. wiele osób nie wiedziało, co stało się z ich mężami, synami, rodzeństwem, ciotkami. Również Maria Ścibor-Rylska długo nie wiedziała, co po wrześniu 1939 r. działo się z jej synem.

Powrót

Już na początku września 1939 r. przydział mobilizacyjny wyrzucił Zbigniewa w Polskę. Najpierw razem z oddziałem znalazł się niedaleko Mińska Mazowieckiego. Uzbrojeni w pistolety i karabiny, próbowali wyrwać się z okrążenia. To wtedy zabił po raz pierwszy. „Lekko się mówi, ale zabicie człowieka, to jest ogromne przeżycie, zwłaszcza dla młodego człowieka, dwadzieścia dwa lata tylko przecież miałem… I obojętnie, że to wróg, że kierowała mną nienawiść i walka o życie – i tak się to przeżywa” (Ścibor-Rylski 2019, s. 29–30). To częsty wątek we wspomnieniach żołnierzy, konspiratorów – jak poradzić sobie ze świadomością, że zabiło się człowieka.

W końcu dowódca, major Władysław Prohazka, polecił swoim żołnierzom, aby przebijali się dalej w mniejszych grupach – tak być może mieliby większe szanse.

Zbigniew razem z kilkoma towarzyszami trafili do Samodzielnej Grupy Operacyjnej „Polesie” gen. Franciszka Kleeberga, pod którego rozkazami stoczyli ostatnią wielką bitwę tamtej kampanii – bitwę pod Kockiem. Po kapitulacji próbowali przedostać się do Francji, ale szybko dostali się do niewoli. A potem obóz, jeden, drugi. W Kielcach nawet odszukała go matka, która próbowała wykupić swoje najmłodsze dziecko – miała jeszcze trzy córki – ale zanim zdążyła to zrobić, Zbigniew już został przewieziony dalej.

Trafił do niemieckiego gospodarstwa, a potem do kolejnego. Doił krowy, zbierał buraki cukrowe, nosił worki. Gdy okazało się, że jako urodzony na wschodzie – a pochodził z Browek niedaleko Kijowa – zostanie przekazany Sowietom, postanowił uciec. Razem z nim z cegielni w Pyrzycach wiosną 1940 r. uciekło kilkudziesięciu innych jeńców.

Czytając wspomnienia polskich jeńców wojennych, można odnieść wrażenie, że doświadczenie ich codzienności w obozach, na robotach przymusowych, na które wysyłano ich wbrew konwencji, czy podczas ucieczek to ciągle temat nieopisany, a w najlepszym razie – zapomniany. A przecież obozy jenieckie były doświadczeniem powszechnym, wpływającym na życie tysięcy ludzi.

Droga do domu zajęła Zbigniewowi kilka miesięcy. W jej trakcie ukrywał się po polach, lasach, udawał Włocha sprzedającego sery – i zawędrował aż do Wrocławia (Breslau). Do Warszawy wrócił dzięki pomocy pewnego Polaka, który w zamian za pomoc w przeszmuglowaniu mięsa kupił mu bilet na pociąg. Na Dworcu Głównym, wówczas Warschau Hauptbahnhof, wysiadł dokładnie 1 września 1940 r.

Miasto było zniszczone. Wiele domów leżało w gruzach po tym, jak zostały zburzone we wrześniu 1939 r., a Niemcy nie pozwolili ich odbudować. Ten widok na wielu działał deprymująco. We wtorek 19 marca 1940 r. Stanisław Rembek, pisarz, autor m.in. opowiadań i powieści o wojnie polsko-bolszewickiej, notował w dzienniku:

W ogóle Warszawa jak zwykle zrobiła na mnie bardzo przygnębiające wrażenie. Ponieważ rozbierają popalone domu, więc coraz bardziej widać ogrom zniszczenia. Trudno zrozumieć, gdzie się mogą pomieścić w nocy te tłumy ludzi snujących się po jezdniach obok zadrutowanych chodników i piętrowych kup brudnego śniegu […] [Rembek 2000, s. 32].

I o ile z czasem do tych ruin ludzie się przyzwyczaili, o tyle miasto z każdym rokiem stawało się miejscem coraz niebezpieczniejszym. Przyczyniały się do tego łapanki, egzekucje, prawo zezwalające Niemcom na zrobienie z człowiekiem wszystkiego, czy w końcu sama obecność okupantów na ulicach. Wszystko to przekształcało dobrze znane ludziom ulice, place i domy w krajobraz strachu. Wymuszało na nich nieustanną adaptację do nowych, przerażających warunków.

Zanim Zbigniew zaczął tego doświadczać, pojechał pod jedyny pewny adres – do siostry, na Żoliborz. Tam spotkał matkę, która po latach tak pisała o ich spotkaniu:

słyszę dzwonek, biegnę drzwi odemknąć, a tu na progu stoi Zbyszek zmieniony do niepoznania, bo z brodą i baczkami, ale na szczęście wcale nie taki mizerny, jak sobie wyobrażałam. Trudno wprost opisać naszą radość, wzruszenie i szaloną wdzięczność do Stwórcy, który go chronił od złych przygód i doprowadził do mnie szczęśliwie [Ścibor-Rylska VII, k. 28].

Usiedli i zaczęli rozmawiać. A może najpierw się uściskali tak, jak potrafią się ściskać tylko ludzie, którzy przez rok bali się o siebie nawzajem. Ale na pewno rozmawiali. W końcu rozmowa dobiegła końca, pewnie bardziej ze zmęczenia niż braku tematów do dyskusji. Najważniejsze było to, że się odnaleźli.

Więzy rodzinne podczas wojny są prawdopodobnie niedoceniane. Człowiek w naturalny sposób potrzebuje przestrzeni, w której czułby się choćby w niewielkim stopniu bezpiecznie. Jak przekonuje Yi-Fu Tuan, amerykański geograf chińskiego pochodzenia, jeden z twórców geografii humanistycznej, siła człowieka bierze się z liczebności i organizacji. Wspólnie działając, człowiek jest zdolny oswoić środowisko, w którym żyje (Tuan 2013, s. 8). Stąd brała się siła konspiracji, która dawała ludziom poczucie siły, w tym także tkwiła siła rodziny. Więzy rodzinne, jak więź matki z dzieckiem, należą według psychologów do najsilniejszych więzów łączących ludzi. W czasie wojny wiązało się to z oczywistym strachem o członków rodziny. Ale nie tylko. Józef Pieter, psycholog, przekonywał, że troski o „swoich” niosą ze sobą premię w postaci nadania sensu własnym poczynaniom, „biegowi życia w ogóle. Powodują to, że życie – na czas obiektywnego istnienia więzi i subiektywnego trwania danych trosk – jest sensowne i ważne” (Pieter 1971, s. 104). Wydaje się, że w warunkach okupacyjnych taki sens życia mógł mieć kapitalne znaczenie dla samego przeżycia wojny.

„Stanisław”

Podobnego sensu wielu szukało w konspiracji. Zbigniew szybko znalazł do niej dojście. To był całkowity przypadek. Idąc Alejami Ujazdowskimi, natknął się na swojego dawnego dowódcę, majora Prohazkę. Obaj zapewne nie przypuszczali, że po tym, gdy we wrześniu 1939 r. musieli się rozstać, jeszcze się zobaczą. Nietrudno więc sobie wyobrazić, że tamto spotkanie sprawiło jednemu i drugiemu radość. Długo zapewne rozmawiali, wspominając i ciesząc się, że żyją.

W końcu dyskusja zeszła na sprawę tego, co dalej. Dawny dowódca skontaktował go „z punktem konspiracji w Alejach Ujazdowskich – to było ZWZ (Związek Walki Zbrojnej). Fotografię dostarczyłem i po jakichś dwóch, trzech dniach dostałem papiery opiewające na Jankowskiego. I jako Jankowski przeżyłem całą okupację. Takie były moje konspiracyjne początki” (Ścibor-Rylski 2019, s. 41). Otrzymał też pierwszy pseudonim – „Stanisław”.

To pod nim przydzielono go do komórki zajmującej się typowaniem zrzutowisk dla samolotów latających z Anglii. Wybór miejsca miał wielkie znaczenie. Chodziło o to, aby dany obszar był nie tylko łatwy do odnalezienia dla pilota, lecz także bezpieczny. Niewielka odległość od niemieckiego posterunku stanowiła olbrzymie zagrożenie. Obsada lądowiska oraz skoczkowie, cichociemni, musieli mieć czas na zebranie się po zrzucie i opuszczenie okolicy. Za to wszystko, wskazanie miejsca oraz przeszkolenie oddziału opiekującego się zrzutowiskiem, odpowiedzialny był m.in. Ścibor-Rylski. Oczywiście nie wszędzie. Każdy pracownik komórki miał swój rejon. „Stanisław” działał niedaleko Wyszkowa. Tam gdzie nocą z 3 na 4 marca 1942 r. skakali m.in. Stanisław Jankowski „Agaton”, Jan Kochański „Jarma” oraz Bohdan Piątkowski „Mak”. Pierwszy z nich zostanie później jego przyjacielem, drugi będzie ówcześnie mężem jego przyszłej żony, a trzeci ożeni się z jego najmłodszą siostrą, Danutą. Z tej trójki tylko „Agaton” przeżyje wojnę.

Nie wiemy, czy Stanisław i Zbigniew spotkali się już tamtej nocy. Ścibor-Rylski nie pozostawił żadnego wspomnienia na ten temat. Ale obszerna relacja Jankowskiego również nie odpowiada na to pytanie. Opisując spotkanie z obsadą placówki, zanotował: „nie wyglądali ani bohatersko, ani tajemniczo. Zwyczajnie, dosyć biednie. […] Jedyny wśród nich nienaganny cywil to delegat z Warszawy, w mocno sfatygowanym miejskim paletku i granatowej narciarce z opuszczonymi nausznikami” (Jankowski 2019, s. 216).

Opis ten pozostawia spore pole do interpretacji. Wiadomo, że „Agaton” i „Stanisław” (następnie „Motyl”) znali się później. Być może poznali się przez Danutę, siostrę Zbigniewa, może dopiero w Powstaniu Warszawskim, a może właśnie nocą 3 na 4 marca. Tego nie wiemy i już się nie dowiemy. To doskonały przykład na to, że wiele dyskusji o konspiracji jest skazanych na poruszanie się w sferze domysłów. Brak dokumentów, potrzeba zachowania tajemnicy, czyli to, co było podstawą działania podziemia, po latach skutkują pytaniami bez odpowiedzi.

Rykszą do getta

Zbigniew wielokrotnie wyjeżdżał z Warszawy, aby nadzorować odbiór zrzutu bądź wystawić skoczkom odpowiednie dokumenty. Z tego powodu co jakiś czas nie pojawiał się na noc w domu. Musiało to wzbudzać zainteresowanie Marii. Szczególnie gdy Danuta doniosła jej, że widziała brata pewnego wieczoru w kasynie, które Niemcy urządzili w alei Szucha, w dawnym kasynie oficerskim. Polskie Państwo Podziemne wszelkimi sposobami starało się zniechęcić Polaków do uczęszczania tam. Publikowano artykuły w prasie, ujawniano nazwiska bywalców, a nawet wrzucono tam bombę. Nietrudno więc zrozumieć, że dla Marii wiadomość o tym, że Zbigniew bywa w takim miejscu, była szokiem.

Odsłanianie dzisiaj podobnych epizodów z czasów okupacji, szczególnie gdy mowa o kimś, kto zyskał status bohatera, nie jest proste. Łatwo bowiem w ten sposób zrobić człowiekowi krzywdę, rzucając fałszywe oskarżenia. Poza oczywistym zbadaniem sprawy warto pokazać ją w szerszym kontekście, zniuansować, ale należy też pamiętać, jak działa ludzka psychika w warunkach takich jak okupacja. Chcąc przeżyć, trzeba zmienić zasady, jakimi powinno się kierować. To, co przed wojną było moralnie naganne, w jej trakcie mogło się okazać niezbędne do przeżycia.

W tym przypadku nie ma pewności, czy Danuta nie zmyśliła całej historii razem z bratem, aby wyjaśnić jego nocne nieobecności. Być może uznali, że lepiej, by matka nie wiedziała o jego podziemnej działalności. Stosowanie takich legend było w pracy konspiracyjnej normą. W ciągu dnia znakomitą przykrywką i zabezpieczeniem przed niemieckimi kontrolami była dla Zbigniewa z kolei praca zawodowa, którą podjął krótko po powrocie do Warszawy. Zatrudnił się w firmie farmaceutycznej Spiess i Synowie. Po latach wspominał, że „dwaj bracia Krajewscy założyli transportowe przedsiębiorstwo rykszowe, jako usługi dla nich. Spiess robił lekarstwa i ja je do aptek na tej rykszy towarowej rozwoziłem” (Ścibor-Rylski 2019, s. 41). Dzięki temu mógł obserwować okupacyjną Warszawę. Bywał również w getcie. Woził tam leki dla dzieci, a także żywność. Nie opowiadał o tym zbyt wiele. W jednym z wywiadów mówił tylko: „Widziałem tragedię. Niektórzy leżeli na chodnikach albo umierali w rynsztokach. Do dziś mam w oczach potworny widok ludzi szkieletów” (Ścibor-Rylski 2013).

Czasem pomagała mu matka. Sama podczas okupacji podejmowała się różnych dorywczych zajęć. Była m.in. ekspedientką w sklepie spożywczym. Żeby ułatwić synowi pracę, brała mniejsze paczki z lekarstwami i dostarczała je pod wskazane adresy, oszczędzając mu konieczności pokonywania dodatkowych kilometrów. „On biedaczek dostarczał ciężkie butle szklane, olbrzymie blaszane pudła, worki i paki przeróżnych gryzących kwasów i najróżniejszych chemikaliów, które trzeba było b[ardzo] ostrożnie wieźć, aby się nic nie zbiło, nie wybuchło przy wstrząsach lub nie wylało” (Ścibor-Rylska VII, k. 33).

Owo dbanie o to, aby przewożony towar się nie uszkodził, omal nie doprowadziło Ścibor-Rylskiego do śmierci. Sporo miejsca w swoich zapiskach poświęciła tej historii Maria:

Pewnego dnia, w zimie, gdy na jezdni było b[ardzo] ślisko i zwały śniegu piętrzyły się po bokach, trzeba było przeważnie jechać środkiem ulicy i wciąż uważać na niemieckie auta, które pędziły jak zwariowane, nie bacząc na to, że mogą najechać na inny wehikuł. Gdy te inne pojazdy nie zjechały im z drogi dość szybko, wściekali się es[es]mani siedzący wewnątrz i wrzeszczeli jak opętani na tych, którzy im drogę z musu czy niechcący zagrodzili. Gdy Zbyszek jadąc b[ardzo] obciążony, nie mógł zjechać na bok, bo wszędzie pryzmy zlodowaciałego śniegu sterczały koło chodników, niemczury jadący z tyłu zniecierpliwieni, iż ich wrzaski nie odniosły skutku, stanęli i do Zbyszka skoczyli [tamże, k. 33–34].

Szybko zaczęli go popychać, kopać, bić po głowie. Nie przestali, nawet gdy upadł na ziemię. Przed dalszym znęcaniem się uratowała go legitymacja pracownika firmy Spiess i Synowie, firmy produkującej na potrzeby Trzeciej Rzeszy. Ostatecznie skończyło się potłuczeniem całego ciała oraz wstrząsem mózgu. Do domu wrócił o własnych siłach, ale gdy Maria zobaczyła, w jakim jest stanie, zabrała go do lekarza, ten zaś przypisał leki i zalecił dużo odpoczynku.

Szklana kula

Kurację trwającą kilka tygodni odbywał w mieszkaniu w alei Szucha. Żeby miał więcej spokoju, Maria przeniosła go z salonu, gdzie spał na co dzień, do jej sypialni. Kiedy dokładnie cała historia się wydarzyła, nie wiadomo. To, czego jesteśmy pewni, to że latem 1943 r. Zbigniew opuścił Warszawę. Dostał przydział na Wołyniu. Tamtejsza Armia Krajowa potrzebowała specjalisty od zrzutów, a Zbigniew – przypadkowo (sic!) – zgłosił się do tego zadania. Spakował więc walizkę, pożegnał się z matką i poszedł na dworzec. Ten sam, na którym trzy lata wcześniej wysiadał po ucieczce z obozu.

Dla Marii był to kolejny już trudny moment podczas okupacji. Najpierw w 1942 r. zmarła Ewa, jedna z jej córek. Zostawiła męża i dwuletniego synka, Oskara. W grudniu tego samego roku Niemcy aresztowali Bohdana Piątkowskiego, wówczas już męża Danuty. Maria bardzo go polubiła. Kilka miesięcy później zginął. Potem Zbigniew wyjechał, a już jesienią 1943 r. musiała opuścić mieszkanie w alei Szucha. Włoska opieka przestała mieć dla Niemców znaczenie. Wyrzucili Ścibor-Rylskich na ulicę, apartament oddając zapewne jakiemuś oficerowi albo volksdeutschowi. Maria pojechała na Żoliborz, do Kaliny, najstarszej z córek. Tam doczekała powstania.

***

Te kilka dramatów – tak naturalnych dla tamtych lat – jak widać, łatwo opisać na kilku stronach. Ale ogromu emocji towarzyszących wówczas ludziom, które musieli później nieść z sobą, nie sposób ograniczyć nawet do tego jednego tekstu. Wydaje się jednak, że należy próbować o tym opowiadać. Tylko wtedy bowiem mamy szansę dostrzec coś w szklanej kuli polskich losów. Wbrew temu, co pisała Zofia Romanowiczowa (Romanowiczowa 2021, s. 19), zamieć w niej nie trwała tylko jedną noc. Patrząc w tę kulę, można odnieść wrażenie, że płatki śniegu poderwane wstrząsem w roku 1939, do dzisiaj nie opadły i uparcie zasłaniają nam widok.


Bibliografia

Jankowski S. (2019), Z fałszywym ausweisem w prawdziwej Warszawie, Warszawa.

Moraczewski J. (2016), Dziennik wydarzeń 1939–1944, oprac. J. Dufrat, P. Cichoracki, Łomianki.

Ossowska W. (1990), Przeżyłam… Lwów–Warszawa 1939–1946, Warszawa.

Pieter J. (1971), Strach i odwaga, Warszawa.

Rembek S. (2000), Dziennik okupacyjny, Warszawa.

Romanowiczowa Z. (2021), Szklana kula, Warszawa.

Ścibor-Rylska M. (VII), „Pamiętniki No VII Marii Ścibor-Rylskiej”, Biblioteka Zakładu Narodowego im. Ossolińskich, Dział Rękopisów, nr inw. Akc. 108/09.

Sapolsky R.M. (2012), Dlaczego zebry nie mają wrzodów? Psychofizjologia stresu, tłum. M. Guzowska-Dąbrowska, Warszawa.

Ścibor-Rylski Z. (2013), Pamiętam, jak patrzyłem na getto (rozmawiał T. Urzykowski), „Gazeta Wyborcza”, 17 kwietnia.

Ścibor-Rylski Z. (2019), Szczęście żołnierza, red. i oprac. A. Sańczuk, b.m.w.

Tuan Y.-F. (2013), Landscapes of Fear, Minneapolis.


Korekta językowa: Beata Bińko 




Geneza i rozwój różnych koncepcji państwowości wśród inteligencji łemkowskiej (1918–1921)

ANNA WILK

Geneza i rozwój różnych koncepcji państwowości wśród inteligencji łemkowskiej (1918–1921)

Zakończenie I wojny światowej i znaczące zmiany na mapie Europy Środkowej i Wschodniej doprowadziły do formowania w tym regionie nowych państw. Proces zmian, na kanwie którego narody znajdujące się dotychczas w granicach Austro-Węgier otrzymały prawo do samostanowienia, objął także mniejsze nacje i grupy etniczne, w tym Łemków. Po upadku monarchii habsburskiej zamieszkane przez ludność łemkowską ziemie od rzek Osławy i Laborca po linię Popradu zostały podzielone między Polskę a Czechosłowację. Łemkowszczyzna północna, rozciągająca się od tzw. Rusi Szlachtowskiej oraz rzeki Poprad w Beskidzie Sądeckim po pasmo wielkiego Działu w Bieszczadach, z ponadstutysięczną społecznością rusińską, ponownie została włączona w kształtujące się granice państwa polskiego pod władzą Polskiej Komisji Likwidacyjnej (Reinfuss 1936; Kwilecki 1967, s. 39).

W tej sytuacji politycznie podzielona inteligencja łemkowska, pozostająca pod wpływem działaczy różnych stronnictw politycznych z Galicji Wschodniej, podjęła próby szukania dogodnych dróg przynależności państwowej ich etnicznych ziem. Wpływ na rozwój wydarzeń miała kontynuacja istniejącej przed wojną rywalizacji o Łemków, tj. aktywności obozów rusofilsko-staroruskiego i ukraińskiego mających różne koncepcje przynależności narodowej ludności rusińskiej Galicji Wschodniej i Łemkowszczyzny, na którą za sprawą inteligencji wykształconej we Lwowie od końca XIX w. stopniowo docierały hasła narodowościowe: rusofile dążyli do połączenia z Rosją, starorusini do uznania Rusinów za odrębny naród, Ukraińcy natomiast walczyli o rozwój ukraińskiego ruchu narodowego. Ludność łemkowska, wywodząca się z grupy Słowian wschodnich, stała się w naturalny sposób społecznością, którą włączano do wyżej wymienionych nacji. Rozwój orientacji staroruskiej i rusofilskiej na Łemkowszczyźnie wynikał z konserwatywności Łemków i częściowej izolacji od ludności ukraińskiej. Ponadto otoczeni przez osadnictwo zachodniosłowiańskie Łemkowie wytworzyli swoistą kulturę i tożsamość, u części z nich opartą m.in. na przekonaniu o rosyjskim rodowodzie. Ruchy staroruski i prorosyjski stały się opozycyjne wobec ukraińskiego. Wspólne antagonizmy osiągnęły apogeum podczas I wojny światowej, w trakcie której część staroruskich i rusofilskich działaczy także z terenu Łemkowszczyzny trafiła do obozu w Thalerhofie, za co stronnictwa te oficjalnie oskarżały działaczy ukraińskich (por. J. Moklak 1997).

W pierwszych latach po zakończeniu wojny doświadczona podziałami i zewnętrznymi wpływami inteligencja łemkowska podjęła pierwsze znaczące dla rozwoju grupy działania polityczne z obawy o podział zamieszkiwanego dotychczas terytorium. Niepewna swojego losu w granicach Polski, przedsięwzięła próby utworzenia samodzielnych jednostek administracyjnych. Ich powstanie wiązało się ściśle z oddziaływaniem poszczególnych stronnictw narodowych i ich stopniem popularności w poszczególnych częściach Łemkowszczyzny. W jej wschodniej części większym niż w pozostałych regionach uznaniem cieszyło się stronnictwo ukraińskie, na co wpływały związki polityczne ze Lwowem, skąd przenikały ukraińska myśl narodowa i postulaty utworzenia państwa z Łemkowszczyzną jako częścią składową. W zachodniej części Łemkowszczyzny większą popularność wśród inteligencji łemkowskiej zdobył ruch rusofilski. Na sympatie te mogła rzutować pamięć represji austro-węgierskich i legendy Thalerhofu, umacniające postawę antyukraińską (zob. Moklak 1997, s. 35), umiejętnie podsycaną przez rusofilskich działaczy. Podział wpływów na terenie ziem łemkowskich znalazł oddźwięk w manifestowanej przynależności państwowej i doprowadził do ukształtowania kilku jej koncepcji.

W listopadzie 1918 r. następstwem wieców w Komańczy i Wisłoku stało się powstanie Ukraińskiej Rady Narodowej, tzw. Republiki Wisłockiej. Jej powołanie było odpowiedzią na proklamację we Lwowie Zachodnioukraińskiej Republiki Ludowej (ZURL). Inicjatorzy powstania wisłockiej jednostki administracyjnej – greckokatoliccy księża Pantełejmon Szpylka i Mychajło Tesla – dążyli do połączenia Sanoka z Ukrainą (Moklak 1997, s. 35; Horbal 1997, s. 115; Kokowśkyj 1934, s. 116). Republika Wisłocka była jednak zbyt słaba i dysponowała zbyt małą liczbą ludności, by dokonać skutecznego szturmu na Sanok i doprowadzić do jego oderwania. W styczniu 1919 r. oddziały polskie uderzyły na Komańczę, likwidując Ukraińską Radę Narodową (Moklak 1997, s. 38; 2007, s. 6; Kokowśkyj 1934, s. 117). Polska Komisja Likwidacyjna dostrzegała niebezpieczeństwo dla państwa w Ukraińcach, którzy mogliby być propagatorami zbrojnego ataku na Polskę celem oderwania tegoż obszaru oraz zwrócenia międzynarodowej uwagi na kwestię Ukrainy Zachodniej (Papierzyńska-Turek 1979, s. 36). Podejrzewano ich zwłaszcza o udział w formowaniu zbrojnych oddziałów z uchodźców przebywających w Czechosłowacji (Horbal 1997, s. 66; zob. też ANKr, KWPP, 133, styczeń 1922, k. 89). Doprowadziło to do wzmożonej kontroli środowisk ukraińskich również na terenie Łemkowszczyzny, zwłaszcza ruchów polityczno-społecznych, lecz także kulturalnych oraz oświatowych (ANKr, KPPPG, 72, 30 XI 1921 r., b.p.). Prawdopodobnie też z tych przyczyn zaraz po upadku łemkowskiej Republiki Wisłockiej ruch ukraiński zmniejszył na tym obszarze aktywność polityczną.

Pierwsza jednostka administracyjna powołana na Łemkowszczyźnie powstała z inicjatywy inteligencji łemkowskiej o ukraińskiej tożsamości oraz działaczy ukraińskich; ci drudzy zdaniem PKL mieli być wysłannikami specjalnie w tym celu powołanych ośrodków propagandowych w Tarnopolu i Stanisławowie. Według tej dokumentacji ludność łemkowska na tym obszarze zachowywała się lojalnie wobec władz polskich (ANKr, StPG II, 11, 6 I 1919 r., b.p.). Niezależnie od stopnia zewnętrznych wpływów powstanie i funkcjonowanie Republiki Wisłockiej było punktem zwrotnym, w którego konsekwencji tworzono kolejne manifestacje.

Od opcji prorosyjskiej do autonomii

Powstanie republiki w Wisłoku doprowadziło do zwołania na terenie Łemkowszczyzny zachodniej wieców w celu przeprowadzenia dyskusji o połączeniu ziem łemkowskich z Ukraińską Radą Narodową. Koncepcji tej sprzeciwiali się działacze prorosyjscy, którzy podjęli próbę powołania własnej władzy zwierzchniej. 27 listopada 1918 r. na wiecu w Gładyszowie doszło do utworzenia Ruskiej Rady Ludowej, tzw. Łemkowskiej Republiki Gładyszowskiej (Moklak 1997, s. 38; Horbal 1997, s. 39; Kokowśkyj 1934, s. 117). Jej inicjatorzy manifestowali przynależność Łemków do narodu rosyjskiego, opowiadali się za połączeniem z Rosją, nauką w szkołach języka rosyjskiego, a także za wydaleniem duchownych ukraińskich z Łemkowszczyzny – ponieważ ci uchodzili za krzewiciela ukraińskości (Horbal 1997. s. 38; Moklak 1997, s. 40; Tarnowycz 1936, s. 246). Ruska Rada w Gładyszowie stała się podwaliną powołanej na kolejnym wiecu, 5 grudnia 1918 r. we Florynce, na którym zebrało się 500 osób, Ruskiej Narodowej Republiki Łemków. Republika obejmowała swym zasięgiem Florynkę z przylegającymi do niej wsiami. Jej władze utworzyły Naczelną Radę Łemkowszczyzny (NRŁ), która stała na czele powiatowych ruskich rad powołanych dla powiatu gorlickiego, sądeckiego, jasielskiego i krośnieńskiego. W sprawę byli mocno zaangażowani miejscowi działacze łemkowscy: dr Aleksandr Cichański, adwokat Jarosław Kaczmarczyk, Wasyl Kuryłło, Mykoła Gromosiak z Krynicy, Metody Trochanowski z Krynicy oraz Dmytro Chylak. Naczelna Rada Łemkowszczyzny ogłosiła się jedyną władzą na Łemkowszczyźnie, a przewodził jej proboszcz Czarnego, greckokatolicki ksiądz Mychajło Jurczakiewycz (Horbal 1997, s. 40; Kwilecki 1967, s. 40; Łemkin 1969, s. 154; Olszański 1988, s. 49). Powiatowe ruskie rady, składające się z 12 osób i przedstawiciela, miały się stać naczelną władzą w powiecie, nadzorując wszystkie sprawy administracyjne z wyłączeniem sądownictwa (PAN Kr, RPS, 4177, k. 39; Lasocki 1931, s. 57). W metrykach oraz dokumentach urzędowych wpisywano obywatelstwo Ruskiej Narodowej Republiki (ANKr, KWPP, 133, k. 18).

https://commons.wikimedia.org/wiki/File:Lemko_Republic_in_Poland_cropped.svg

Działacze rusofilscy skupieni wokół Ruskiej Narodowej Republiki w obliczu zdezaktualizowania się koncepcji inkorporacji do Rosji zwrócili się ku orientacji czechofilskiej. Wybór ten był istotny dla inteligencji łemkowskiej, zważywszy na przerwanie kontaktów łemkowskiej północy z południem w konsekwencji kształtowania granic po upadku monarchii habsburskiej. Zmiany te były dotkliwe zwłaszcza dla regionów związanych ekonomicznie z Preszowszczyzną m.in. przez wspólny rynek zbytu, szeroką wymianę handlową czy sezonowe prace rolne (Moklak 1997, s. 40; Kwilecki 1967, s. 40; Tarnowycz 1936, s. 247; Olszański 1988, s. 48). W celu unifikacji Łemkowszczyzny po obu stronach Karpat działały lokalne organizacje i komitety łemkowskie. Po południowej stronie ośrodek tego ruchu znajdował się w Preszowie na Słowacji, gdzie powołano Karpato-Ruską Radę Narodową (KRNR), której przewodniczącym został Antoni Beskyd, były poseł do parlamentu węgierskiego (Mahoczij 1994, s. 57; Kwilecki 1967, s. 41; Łemkin 1969, s. 154; zob. Olszański 1988, s. 49). Sprawę popierał także czołowy rusofilski działacz z terenu byłej Galicji Wschodniej Dmitrij Markow (Horbal 1997, s. 53), co potwierdza, że inteligencja łemkowska w tej kwestii działała w ścisłej współpracy z obozem rusofilskim.

Sprawę połączenia Łemkowszczyzny z Czechosłowacją szczególnie wspierał Antoni Beskyd, współpracujący z Mychajłem Jurczakiewyczem (ANKr, KWPP, 97, 13 V 1919, b.p.). Antoni Beskyd starał się doprowadzić do unifikacji łemkowskich ziem z Rusią Zakarpacką, m.in. szukając poparcia Słowackiej Rady Narodowej, która gwarantowała autonomię Kościołów i szkół rusińskich. Wpływ na powstanie autonomicznej prowincji w ramach Czechosłowacji miała emigracja w Stanach Zjednoczonych, skupiona wokół Kościoła greckokatolickiego i utworzonej w lipcu 1918 r. Amerykańskiej Rady Narodowej Uhro-Rusinów z adwokatem Jerzym Żatkowyczem na czele (Magocsi 1985, s. 32; zob. Olszański 1988, s. 52; Mahoczij 1994, s. 55–56).

We Florynce utworzono Komitet do Współpracy i Ogólnej Organizacji z Rusią Węgierską. 21 grudnia 1918 r. w Koszycach doszło do porozumienia Naczelnej Rady Łemkowszczyzny z Ruską Radą Preszowszczyzny. W obliczu oczywistego fiaska koncepcji przyłączenia ziem zamieszkanych przez Łemków do Rosji działacze rusofilscy rozpoczęli po kongresie w Koszycach poszukiwanie pomocy w granicach Czechosłowacji. 23 stycznia 1919 r. w Krynicy NRŁ przekazała władzę Karpato-Ruskiej Radzie w Preszowie (Moklak 1997, s. 40). 9 lutego 1919 r. w gazecie „Gołos Russkogo Naroda” w Pradze działacze rusofilscy opublikowali proklamację uznającą Łemkowszczyznę za autonomiczną część Republiki Czechosłowackiej. 5 marca na łamach praskiego czasopisma „Morgenzeitung” ukazała się Proklamacja Rusinów podkarpackich za przyłączeniem się do Czecho-Słowaków następującej treści: „Ponieważ widzimy, że połączenie naszego kraju ze zjednoczonym państwem rosyjskim nie może być urzeczywistnione, życzymy sobie ogólnie żyć z naszymi braćmi Czecho-Słowakami. Życzenie to podziela nie tylko 500 000 w naszym kraju żyjącej ludności, ale także nasi w Ameryce przebywający emigranci, którzy w tym względzie swą wolę wynurzyli. Przeto oświadczamy przed całym kulturalnym światem, że od dzisiaj uważamy się jako autonomiczna część Czecho-słowackiej Republiki” (ANKr, StPG II, 11, „Morgenzeitung” nr 64 z 5 III 1919 o proklamacyi ruskiej, b.p.).

Tekst memoriału dotyczącego połączenia Łemkowszczyzny z Preszowszczyzną został przedstawiony rządowi Czechosłowacji (Moklak 1997, s. 41; Magocsi 1985, s. 32; zob. Olszański 1988, s. 52; Mahoczij 1994, s. 55–56; ANKr, StPG II, 11, „Morgenzeitung” nr 64 z 5 III 1919 o proklamacyi ruskiej, b.p.). Władze Czechosłowacji co prawda udzieliły azylu łemkowskim działaczom Aleksandrowi Hassajowi, Dmytrowi Sobinowi oraz Aleksandrowi Cichańskiemu, gdy zagrożeni aresztowaniem udali się na emigrację, ale do kwestii autonomii Rusi Podkarpackiej, w skład której miałaby wejść Łemkowszczyzna, odnosiły się z rezerwą. Prezydent Tomáš Masaryk przyjął łemkowską delegację, nie podjął jednak jakichkolwiek kroków w kwestii łemkowskiej (Horbal 1997, s. 54). Rząd czechosłowacki nie zamierzał wspierać rusofilskich postulatów mimo konfliktu granicznego z Rzecząpospolitą Polską, żywiąc zarazem nadzieję, że strona polska nie poprze starań Węgrów o południową Słowację z Preszowem i Koszycami oraz południowo-zachodnią Ruś Zakarpacką, ziemie zamieszkane przez ludność węgierską (Lewandowski 1974, s. 183; Nowinowski 1997, s. 46). Chociaż premier Karel Kramar przystał na poparcie projektu na konferencji pokojowej w Paryżu, również tam postulaty łemkowskie nie zyskały akceptacji.

Strona polska początkowo nie dostrzegała problemów ludności łemkowskiej i kwestii przynależności terytorialnej Łemkowszczyzny, którą uważała za integralną część państwa polskiego. Dlatego też powstanie Ruskiej Narodowej Republiki zostało zdecydowanie potępione przez lokalne władze: komisarz Polskiej Komisji Likwidacyjnej w Gorlicach oceniał działalność Ruskiej Rady jako wysoce niebezpieczną dla Polski (PAN Kr, RPS, 4173, k. 72).

Zdaniem ukraińskiego historyka Juliana Tarnowycza przedstawionym w „Ilustrowanej historii Łemkowszczyzny” z 1936 r. początkowe tolerowanie łemkowskich wieców przez władze polskie miało wynikać ze słabości i niestabilności państwa, a także oczekiwania, że konflikt rusofilsko-ukraiński okaże się politycznie korzystny dla strony polskiej (Tarnowycz 1936, s. 246; zob. Olszański 1988, s. 47). Wydaje się jednak, iż władze polskie, zajęte odbudową państwa i narastającym konfliktem z Zachodnioukraińską Republiką Ludową, nie traktowały poważnie łemkowskich postulatów, tym bardziej że te w kwestii inkorporacji Łemkowszczyzny do Rosji były w tym czasie nierealne do spełnienia i nie stanowiły zagrożenia dla granic państwa.

Zważywszy na to, że cała południowa część Łemkowszczyzny graniczyła z Preszowszczyzną, ogłoszone przez rusofilów hasła unifikacji tych ziem wywołały u władz poważnie obawy o zbrojną interwencję strony czechosłowackiej (ANKr, KPPPJ, 97, k. 21). 28 listopada 1918 r. Zygmunt Lasocki, naczelnik Wydziału Administracji PKL, nakazał utworzenie w miastach i wsiach oddziałów straży państwowej. Na teren Łemkowszczyzny wkroczyło wojsko. W odpowiedzi na to działacze rusofilscy odmówili podporządkowania się polskiej administracji, płacenia podatków, składania przysięgi państwu polskiemu przez nauczycieli, noszenia orzełków, a nawet sprzedaży żywności Polakom (PAN Kr, RPS, 4177, k. 17).

Część administracji lokalnej uważała ludność łemkowską za lojalną wobec państwa, dopatrując się zagrożenia ze strony działaczy rusofilskich, którzy mieli podburzać spokojnych dotąd Łemków i wywoływać – w ich ocenie sztucznie – konflikty (PAN Kr, RPS, 4179, k. 37). Władze lokalne PKL starały się doprowadzić do porozumienia, w Grybowie planowano podpisać ugodę z reprezentacją Łemków (Przeniosło 2010, s. 260). Spowodowało to szybką reakcję Wydziału Administracji PKL, który zastrzegł sobie prawo do rozstrzygania sporów na tle narodowym, tym samym odsuwając od decyzji lokalne komitety. Początkowo strona polska zdecydowanie odmówiła zwolnienia ludności łemkowskiej z poboru do wojska, wymagając pełnego podporządkowania w tej kwestii. Łemkowie jako obywatele państwa polskiego mieli podlegać takim samym prawom i obowiązkom jaki inni obywatele. Komisarze lokalni PKL mieli się stosować do tych wytycznych bezwarunkowo, w razie potrzeby wspomagając się interwencją wojskową (PAN Kr, RPS, 4177, k. 17).

Wobec narastającego konfliktu strona polska celem uspokojenia sytuacji tymczasowo zwolniła Łemków ze służby w wojsku. 24 stycznia 1919 r. wykluczono ich z poboru, dzięki czemu nastroje się ustabilizowały (Horbal 1997, s. 65). Napięcie jednak rosło wraz z dalszymi odmowami płacenia podatków na rzecz Polski oraz rusofilskimi zgromadzeniami agitacyjnymi nawołującymi Łemków, by nie stawiali się do poboru do wojska (ANKr, KPPPG, 72, 5 IV 1920 r., b.p.; ANKr, StPG II, 11, 9 III 1919 r., b.p.; Tarnowycz 1936, s. 252; Olszański 1988, s. 48).

Sprawę powołania Ruskiej Rady badał polski wywiad; według jego ustaleń 16 marca 1919 r. działacze łemkowscy na zgromadzeniu w Krynicy podjęli decyzję o oderwania Łemkowszczyzny od Polski (ANKr, StPG II, 11, 9 III 1919 r., b.p.). W związku z tym strona polska wszczęła dochodzenie z zamiarem postawienia inicjatorom powstania Ruskiej Narodowej Republiki zarzutu zdrady stanu (ANKr, StPG II, 11, 13 III 1919 r., b.p.). Przeprowadzono także inwigilację w celu ustalenia, czy antypaństwowa działalność Ruskiej Rady ogranicza się jedynie do granic powiatu gorlickiego, czy objęła całą Łemkowszczyznę (ANKr, StPG II, 11, 26 IV 1919 r., b.p.). Ponadto powołano specjalne służby do pracy wywiadowczej wśród Łemków, a żandarmów Policji Państwowej pochodzenia łemkowskiego przeniesiono do powiatów zamieszkanych przez ludność polską (ANKr, KPPPJ, 97, k. 147).

Na łamach polskiej prasy pojawiały się artykuły poświęcone konfliktowi polsko-łemkowskiemu. „Kurier Polski” donosił o inicjatywach rządu Czechosłowacji, oskarżając go o zwerbowanie przywódców staroruskich i rusofilskich. Jako czołowych zwolenników koncepcji oderwania Łemkowszczyzny od Polski wymieniano w prasie Wasyla Kuryłłę i byłego posła na sejm węgierski Antoniego Beskyda, a także Aleksandra Hassaja, któremu zarzucano, iż pełni funkcję staroruskiego męża zaufania przy rządzie czeskim w Pradze (PAN Kr, RPS, 4179, 1 IV 1919 r., b.p.; Tarnowycz 1936, s. 253; zob. Olszański 1988, s. 48; Z. Lasocki 1931, s. 57; „Gazeta Lwowska” z 3 I 1919, „Goniec Krakowski” z 17 I 1919, „Głos Narodu” z 27 II 1919).

Oddziały polskie rozpoczęły pacyfikację Łemkowszczyzny za „antypaństwową postawę oraz prowokację czeskiego najazdu na Polskę”. W wielu miejscowościach dochodziło do represji, konfiskowano żywność oraz odzież (Horbal 1997, s. 65). W odpowiedzi na wkroczenie wojsk polskich na teren Łemkowszczyzny działacze rusofilscy jeszcze bardziej zdecydowanie postulowali przyłączenie zamieszkiwanych przez Łemków ziem do Czechosłowacji. Dopiero uchwała Wojskowej Komendy Uzupełnień w Krakowie z 26 lipca 1919 r., podtrzymująca w mocy rozporządzenie o zwolnieniu Łemków od poboru do wojska polskiego, spowodowała uspokojenie się antypolskich nastrojów wśród działaczy łemkowskich. Stan ten okazał się chwilowy. Już w listopadzie doszło na terenie Łemkowszczyzny do ponownej mobilizacji (ANKr, KPPPG, 72, 13 IV 1920 r., b.p.; ANKr, StPG II, 45, 21 X 1920 r., b.p.); co doprowadziło do uaktywnienia politycznego działaczy rusofilskich (ANKr, StPG, II, 11, 5 XII 1919 r., b.p.; ibidem, 1 XII 1919 r., b.p.).

W tym czasie na czoło aktywistów wysunął się Wiktor Hładyk, przedstawiciel łemkowskiej delegacji na konferencji pokojowej w Paryżu, który na zgromadzeniach agitacyjnych w pobliżu cerkwi po nabożeństwach przekonywał, aby Łemkowie nie stawiali się do poboru do wojska polskiego (ANKr, KPPPG, 72, 5 IV 1920 r., b.p.; ibidem, 11 IV 1920 r., b.p.; ANKr, StPG II, 11, 9 III 1919 r., b.p.). Hładyk z Zacharym Kopystiańskim doprowadził do spotkania działaczy rusofilskich 12 marca 1920 r. Na zebraniu tym powołano Radę Zwierzchnią Łemkowszczyzny, nową łemkowską reprezentacyjną organizację polityczną. Do Komitetu Wykonawczego weszli Jarosław Kaczmarczyk, Mykoła Gromosiak i Dmytro Chylak. Nowo powstała Rada opracowała memoriał, w którym domagała się wycofania wojsk z terenów zamieszkanych przez Łemków, wyrównania szkód spowodowanych działaniami wojennymi oraz apelowała do delegatów na konferencję pokojową w Paryżu o przeprowadzenie wśród Rusinów plebiscytu decydującego o przynależności państwowej (Horbal 1997, s. 80).

W odpowiedzi na utworzenie Rady Zwierzchniej Łemkowszczyzny władze polskie podjęły interwencję i zlikwidowały tę organizację łemkowską. Dodatkowo ogłosiły przymusowy pobór do wojska (Horbal 1997, s. 80). Namiestnictwo Policji Państwowej we Lwowie zakazało kolportażu rusofilskiego czasopisma „Ruskie Słowo”, wydawanego w Pradze (ANKr, KPPPG, 72, 1 V 1920 r., b.p.). 6 stycznia 1921 r. władze polskie aresztowały łemkowskich przywódców Jarosława Kaczmarczyka, Mykołę Gromosiaka i Dmytra Chylaka (ANKr, KPPPG, 72, 1 V 1920 r., b.p.; Moklak 1997, s. 42; Kokowśkyj 1934, s. 117). 10 czerwca 1921 r. przed Sądem Okręgowym w Nowym Sączu odbyła się rozprawa, podczas której wysunięto wobec nich zarzut wywołania wojny domowej, zdrady stanu na rzecz Czechosłowacji oraz przyczynienia się do zagrożenia agresją obcego państwa. Sąd uniewinnił oskarżonych, uwzględniając „wilsonowską zasadę samostanowienia narodów” (ANKr, KWPP, 133, k. 18). Zygmunt Lasocki wspominał: „Zaaresztowanie kilku prowodyrów i agitatorów doprowadziło ludność – pamiętającą jeszcze dobrze niedawne represje austriackie – do opamiętania” (Lasocki 1931, s. 58). Rzeczywiście antypaństwowe nastroje wśród Łemków wygasły. Pobór do wojska polskiego odbywał się już regularnie, co zakończyło okres konfliktów ze stroną polską (ANKr, KWPP, 133, k. 503). W obozie rusofilskim przyjęto wobec państwa bierną postawę, zaprzestano również oficjalnej agitacji na rzecz odłączenia Łemkowszczyzny od Polski. W ocenie Policji Państwowej Łemkowie mieli się odznaczać lojalnością względem władz (ANKr, KWPP, 133, 22 IV 1922 r., b.p.).

Policja Państwowa prowadziła w dalszym ciągu wzmożoną inwigilację środowiska, śledząc czołowych działaczy, podejrzewanych o agitację antypaństwową. W sprawozdaniach zaznaczano, że mimo oficjalnie biernej postawy politycznej nie zapomnieli oni o „dążnościach separatystycznych. Przebija się to [z] ich działalności dotychczasowej i wrogiego stanowiska względem państwowości”. W raportach donoszono o nieprzychylnym stanowisku księży i nauczycieli, którzy mieli sporządzać metryki w „języku ruskim”, dopisując „Okupacja Polska”. Wspominano także o konspiracji w celu przygotowania powstania, które miało wybuchnąć 1 marca 1921 r.: „W tym celu odbywać się mają po nocach potajemne wiece. Rozrzucane drukowane broszury nawołują do czujności i przygotowań na dzień 1 marca. […] Zauważono, iż wielu osobników w powiecie zajmuje się polityką […] obywatele są przez tut[ejszych] funkcjonariuszy pp inwigilowani i ściśle obserwowani, gdyż są silnie podejrzani o antypaństwową działalność, a nawet szpiegostwo na rzecz Ukrainy”. W związku z tym władze nie zezwoliły na powrót do Polski Aleksandrowi Cichańskiemu, oskarżonemu o konspirowanie z Czechosłowacją. Zebrany materiał archiwalny nie pozwala na jednoznaczne stwierdzenie, czy rzeczywiście planowano owo powstanie. Od 1922 r. środowisko łemkowskie było inwigilowane już tylko pod kątem działalności ukraińskich aktywistów. Z treści raportów 1922–1930 wynika, że strona polska uważała Łemków za lojalnych względem władzy (ANKr, StPNS, 85, k. 1148; ibidem, k. 1318, ibidem, k. 1154). Należy zauważyć, iż Łemkowie w pierwszych latach powojennych znajdowali się w ciężkiej sytuacji materialnej, potęgowanej zacofaniem gospodarczym zamieszkiwanych przez nich obszarów górskich. Położenie ekonomiczne tych terenów do końca lat dwudziestych się nie poprawiło, z tego też powodu w tym okresie nasiliło się zjawisko emigracji zarobkowej do Ameryki Północnej. Do Stanów Zjednoczonych wyjechał chociażby Jarosław Kaczmarczyk, przywoływany w artykule czołowy działacz łemkowski. Prawdopodobnie trudne warunki życiowe Łemków przesądziły, zwłaszcza u ludności mających tożsamość staroruską, o względnym stronieniu od spraw politycznych (ANKr, KWPP, 133, k. 503).

W latach 1918–1920 wzmogła się aktywność polityczna działaczy łemkowskich szczególnie o orientacji rusofilskiej, a przykład powoływania do życia kolejnych republik wskazuje na pogłębiający się rozłam polityczny i ideologiczny na terenie Łemkowszczyzny, przede wszystkim we wschodniej części, gdzie krzyżowały się wpływy stronnictwa rusofilskiego z działalnością ruchu ukraińskiego. Ruska Narodowa Republika powołana we Florynce 5 grudnia 1918 r. była najtrwalszym łemkowskim tworem administracyjnym. W stosunkowo krótkim okresie wśród inteligencji pojawiło się kilka koncepcji państwowości, od autonomii politycznej, przez opcje prorosyjską, czechofilską, po przyłączenia do ZURL. Co interesujące, w obliczu prób utworzenia autonomicznych administracji państwowych nie powstał jeden projekt, wspólny dla całej Łemkowszczyzny. Oznacza to, że miejscowa inteligencja, wykształcona we Lwowie i w Przemyślu, aktywizowała się jedynie w kierunku zgodnym z agitacją działaczy poszczególnych ruchów, opowiadając się zakoncepcjami politycznymi zrodzonymi w tych ośrodkach. Podział na strefy wpływów wschód–zachód zakorzeniał się w świadomości wszystkich działaczy pragnących zaktywizować Łemków. Podjęcie próby połączenia z Preszowszczyzną można interpretować jako manifestację poczucia wspólnoty etnicznej z mieszkańcami południowych stoków Karpat, jednak i w tym przypadku inteligencja łemkowska współpracowała z obozem rusofilskim z terenu byłej Galicji Wschodniej. Należy także zaznaczyć, że według sprawozdań polskich władz lokalnych ruch irredentystyczny nie objął szerszych rzesz chłopskich. Mimo to powstanie republik łemkowskich należy uznać za pierwszą manifestację polityczną działaczy łemkowskich dążących do ochrony interesów tej społeczności.


Bibliografia

Prasa

„Gazeta Lwowska”

„Goniec Krakowski”

„Głos Narodu”

Źródła archiwalne

Archiwum Narodowe w Krakowie (ANKr)

  • Komenda Wojewódzka Policji Państwowej w Krakowie (KWPP)
  • Komenda Powiatowa Policji Państwowej w Gorlicach (KPPPG)
  • Komenda Powiatowa Policji Państwowej w Jaśle (KPPPJ)
  • Starostwo Powiatowe w Grybowie (StPG)
  • Starostwo Powiatowe w Nowym Sączu (StNS)

Biblioteka Polskiej Akademii Nauk w Krakowie, Rękopisy, Zbiory Specjalne, Fragment papierów urzędowych Polskiej Komisji Likwidacyjnej w Krakowie z lat 1918–1919 (PAN Kr, RPS)

Opracowania

Batowski H. (1988), Między dwiema wojnami 1919–1939, Kraków.

Horbal B. (1997), Działalność polityczna Łemków na Łemkowszczyźnie 1918–1921, Wrocław.

Kokowśkyj F. (1934), Łemkiwśki repubłyky w 1918–1919 rokach, „Istorycznyj Kalendar-Almanach Czerwonoji Kałyny na 1935 rik” (Lwiw).

Kwilecki A. (1967), Fragmenty najnowszej historii Łemków, „Rocznik Sądecki”, t. 8.

Lasocki Z. (1931), Wspomnienia szefa administracji PKL i KRZ, Kraków.

Lewandowski K. (1974), Sprawa ukraińska w polityce zagranicznej Czechosłowacji w latach 1918–1932, Wrocław.

Łemkin I. (1969), Istoryja Łemkowyny, Jonkers.

Magocsi P.R. (1985), The Rusyn-Ukrainians in Czechoslovakia, Vienna.

Mahoczij P.R. (1994), Formuwannja nacionalnoji samoswidomosti: Pidkarpatśka Ruś (1848–1948), Użhorod.

Moklak J. (1997), Łemkowszczyzna w Drugiej Rzeczypospolitej. Zagadnienia polityczne i wyznaniowe, Kraków.

Moklak J. (2007), Tożsamość Łemków – uwarunkowania historyczne (XIX–XX w.), w: Odkrywcy i budziciele Łemkowszczyzny, red. A. Strzelecka, Sanok 2007.

Nowinowski S. (1997), Powstanie małej ententy – narodziny czechosłowackiego systemu bezpieczeństwa regionalnego (1920–1921), „Acta Universitatis Lodziensis” t. 59.

Olszański T.A. (1988), Ruska Ludowa Republika Łemków, „Magury”.

Papierzyńska-Turek M. (1979), Sprawa ukraińska w Drugiej Rzeczypospolitej 1922–1926, Kraków.

Przeniosło M. (2010), Polska Komisja Likwidacyjna 1918–1919, Kielce.

Reinfuss R. (1936), Etnograficzne granice Łemkowszczyzny. Próba wytyczenia granicy Łemkowszczyzny na podstawie zasięgu łemkowskiego stroju, „Ziemia. Ilustrowany miesięcznik krajoznawczy”.

Tarnowycz J. (1936), Ilustrowana istorija Łemkiwszczyny, Lwiw.

Wereszycki H. (1986), Pod berłem Habsburgów. Zagadnienia narodowościowe, Kraków.


Korekta językowa: Beata Bińko




Stanisław Lem (1921–2006). Umysł fantastyczny

KAROL KASPROWICZ

Stanisław Lem (1921–2006). Umysł fantastyczny

 

„Jest czwarta rano, a właściwie w nocy. Do świtu pozostało jeszcze kilka długich godzin. Kliny, dalekie przedmieście Krakowa, bardziej wieś niż miasto, jeszcze śpią. Żaden pies nie szczeka, żaden kogut nie pieje, żadna krowa nie ryczy. Żaden samochód nie jedzie. Dopóki nie ruszy poranne sąsiedzkie machanie łopatami, żaden zresztą nie przejedzie, bo w nocy spadł śnieg. Jedyna trasa łącząca te kilka domków z cywilizacją – na planie miasta szumnie nazywana ulicą, ale na razie to po prostu polna droga odbijająca od szosy zakopiańskiej – w tej chwili jest nieprzejezdna. Stanisławowi Lemowi to akurat nie przeszkadza. Nigdzie się nie wybiera, przynajmniej w sensie fizycznym. Ale za chwilę będzie szybować wyobraźnią ku gwiazdom, bo te kilka godzin przed świtem, kiedy wszyscy domownicy jeszcze śpią, to jego ulubiona pora na pisanie. Wyobraźnia nie potrzebuje odśnieżonych dróg” (Orliński 2017, s. 7). Pierwsze zdania Prologu zatytułowanego Feci, quod potui z biografii Stanisława Lema Lem. Życie nie z tej ziemi (2017) autorstwa Wojciecha Orlińskiego trafnie opisują fenomen potęgi wyobraźni krakowskiego pisarza. Ten fantastyczny umysł nie znał granic przestrzennych ani czasowych dla swoich wyobrażeń mimo czasów i zawirowań dziejowych, w jakich przyszło mu funkcjonować. Kim zaś był ten wyjątkowy człowiek, potrafiący wyjrzeć poza kurtynę przeszłości i teraźniejszości?

Prolog. Młody Lem

Stanisław Lem urodził się najprawdopodobniej 13 września 1921 r. we Lwowie w rodzinnym mieszkaniu znajdującym się w kamienicy przy ulicy Brajerowskiej 4 jako jedyne dziecko Samuela Lema (inna forma – Lehm, 1879–1954), lwowskiego lekarza, i Sabiny z domu Woller (1892–1979). Do aktu urodzenia wpisano jednak datę 12 września, aby zgodnie z przesądem uniknąć pecha. Nie udało się jednak go uniknąć – Lem i jego rodzina ze względu na żydowskie pochodzenie w czasie II wojny światowej przeżyli koszmar okupacji sowieckiej, niemieckiej i powtórnie sowieckiej. Mimo to w eseju autobiograficznym zatytułowanym Chance and Order, który ukazał się na łamach magazynu „The New Yorker” w 1984 r., Lem wspomina dorastanie we Lwowie pełne dziecięcych i młodzieńczych zabaw. Jako jedynak bawił się w tworzenie paszportów, certyfikatów, pozwoleń, notatek rządowych i innych dokumentów. Ze swymi ekscentrycznymi pomysłami ciekał w fikcyjne miejsca niedostępne na mapie oraz w czasy nieobecne w kalendarzu dla nikogo poza nim samym. Przedwojenny okres lwowski zapisał się w pamięci pisarza jako wyjątkowy okres stabilizacji. Później w początkach walk o Lwów balkon w mieszkaniu na Brajerowskiej był wspominany niczym bezpieczny azyl, z którego młody Stanisław Lem obserwował grozę wojny.

Jeszcze przed wybuchem wojny Lem zdał maturę. Marzył o podjęciu studiów na Politechnice Lwowskiej i zostaniu uczonym. Gdyby nie wybuch wojny, nic nie stałoby na przeszkodzie, aby wyjątkowo utalentowany młodzieniec osiągnął swoje cele. Jednak los i przypadek – będące jakże częstym aspektem i aktorem tworzonych przez Lema światów – chciały inaczej. Jak sam wspominał: „W kilka lat po drugiej wojnie światowej od pewnego starszego człowieka zajmującego jakieś stanowisko w przedwojennym szkolnictwie dowiedziałem się, że kiedy zbadano iloraz inteligencji wszystkich uczniów gimnazjów – musiało być to w roku 1936 lub 1937 – uzyskałem 180 punktów i – wedle słów tego człowieka – byłem najinteligentniejszym dzieckiem w całej południowej Polsce. Przed wojną nie miałem o tym pojęcia, wyników badań nie ujawniono. W każdym razie w tym sensie stanowiłem już jakiś wyjątek od powszechnej przeciętnej. Jednak w żadnej mierze wysoki iloraz inteligencji nie mógł okazać się pomocny w przeżyciu niemieckiej okupacji na terenie Generalnej Guberni”[1]. Ostatecznie w świetle nadzwyczajnej sytuacji postanawia odłożyć na bok marzenia i pójść w ślady ojca. W 1940 r. rozpoczyna studia na lwowskim Uniwersytecie Medycznym, które przerywa rok później. Wojenne doświadczenia rzadko rozwijano w dotychczasowych biografiach Lema, mimo że są one kluczowe dla zrozumienia zarówno jego twórczości, jak i obrazu świata zawartego w kreowanych uniwersach.

Bez wątpienia okupacja niemiecka z lat 1941–1944 odcisnęła na Lemie znaczące piętno, widoczne nie tylko w prozie realistycznej (Szpitalu Przemienienia), lecz także w Głosie Pana (wspomnienia Rapaporta) czy Edenie. Oddajmy głos twórcy Cyberiady: „W tym okresie w sposób bardzo bezpośredni i «praktyczny» dowiedziałem się, że nie jestem «Aryjczykiem». Moi przodkowie byli Żydami, jednak ja nie miałem pojęcia o judaizmie ani, niestety, o żydowskiej kulturze. Właściwie dopiero nazistowskiemu ustawodawstwu zawdzięczam świadomość, że w moich żyłach płynie żydowska krew. Udało nam się jednak uniknąć uwięzienia w getcie – dzięki fałszywym dokumentom wraz z rodzicami zdołałem przetrwać ten czas”[2]. We Lwowie przeżył okupację niemiecką, pracując jako pomocnik mechanika i spawacz w garażach firmy zajmującej się odzyskiwaniem surowców. Gdy w 1944 r. miasto zostało odbite przez wojska radzieckie, Lem relacjonował: „Kiedy podczas walk o Lwów siedzieliśmy w piwnicy, nagle strasznie jakoś zachciało mi się napić zimnego barszczu, który stał w kuchni, w baniaku. Bohatersko udałem się na górę. Miałem, pamiętam, garnuszek porcelanowy z uszkiem. Kiedy zaczerpnąłem nim barszczu – nagle zrobiło się biało i rozległ się taki huk, że zupełnie ogłuchłem. Jak się potem dowiedziałem, przy naszym domu od strony ulicy stały czołgi sowieckie i samolot niemiecki zrzucił na nie bomby przeciwpancerne. Odłamki tych bomb trafiły w ścianę wewnętrzną kuchni; gdybym stał metr dalej, to bym zginął. Z garnuszka zostało mi tylko uszko na palcu, na ramionach miałem okienną ramę od kuchennego lufcika, a po czole ciekła mi krew, bo wypadająca szyba trochę mnie pokrajała. Straciłem apetyt na barszcz… i zakrwawiony wróciłem do piwnicy” (Fiałkowski 2000, s. 46).

Gdy koszmar wojny się skończył, rodzina Lemów jednym z pierwszych transportów przeniosła się do Krakowa już latem 1945 r. Lem – młody emigrant ze Lwowa, przejętego w powojennych rozstrzygnięć przez „radzieckiego przyjaciela ze wschodu” – podjął przerwane studia medyczne. Ponieważ jednak w tamtym czasie każdy absolwent medycyny musiał odbyć obowiązkową służbę wojskową, Lem w 1948 r. postanowił zakończyć swoją przygodę uniwersytecką oraz ostatecznie porzucił myśl o karierze lekarskiej, by zająć się wyłącznie pisaniem. Doświadczenia wojenne – ciągłe balansowanie na granicy życia i śmierci – bez wątpienia leżą u podstaw wielu Lemowskich opowieści. Dla twórcy Cyberiady fantastyka naukowa była „dźwignią wyobraźni”, ucieczką ku wolności w okolicznościach, w jakich przyszło mu żyć. Pierwszymi utworami Lema, które publikował jeszcze jako student medycyny, były jednak opowiadania o tematyce okupacyjnej drukowane w latach 1946–1948 na łamach „Kuźnicy”, „Żołnierza Polskiego”, „Odry” i „Co Tydzień Powieść”. Napisał w tamtym okresie także swoją pierwszą powieść Szpital Przemienienia (1948), realistyczną historię szpitala psychiatrycznego w czasach wojny, która została pozytywnie oceniona przez krytyków.

Interludium. Światy Lema

W latach 1948–1950 pracował jako młodszy asystent w Konwersatorium Naukoznawczym Asystentów Uniwersytetu Jagiellońskiego prowadzonym przez dr. Mieczysława Choynowskiego, który stał się naukowym mentorem Lema. Jak wspominał po latach w wywiadach: „Choynowski wywarł wpływ na całe moje życie” oraz „Choynowskiemu zawdzięczam najważniejsze moje naukowe lektury”. Udział w konwersatorium pozwolił Lemowi zrozumieć, jak działa nauka, i właśnie ta wiedza odróżniała go wśród pisarzy science fiction od innych kolegów po fachu. Bez niej trudno wyobrazić sobie arcydzieła gatunku, w których Lem wytrawnym okiem przygląda się zmaganiom człowieka ze wszechświatem i z granicami własnej wiedzy, co widać szczególnie w Głosie Pana. Choynowski pomógł Lemowi zrozumieć naukę, Jerzy Turowicz, legendarny redaktor „Tygodnika Powszechnego” – paradoksy ludzkiej natury. Tym samym odnalazł dwóch nauczycieli, którzy go uformowali i ukierunkowali intelektualnie w stronę niezależnych poszukiwań i krytycznego myślenia.

Przykładem niech będzie najsłynniejsza jego powieść Solaris (1961), w której idea światów fikcyjnych przeplata się ze światem realnym i leży u podstaw historii o samoświadomym oceanie-planecie. Jak mówił Salman Rushdie, Solaris ma moc „wnikania w najgłębsze zakamarki ludzkich umysłów, a następnie materializowania ich wspomnień”[3]. Kluczowym wątkiem tej opowieści jest jednak spotkanie czy też kontakt z Innym/Obcym, a właściwie jego niemożliwość. „Jestem rozpalony ideą poznania. Przejawia się to u mnie jako fascynacja granicami możliwości ludzkiego rozumu poznającego. Cała moja literatura jest o tym” – mówił Stanisław Lem w jednym z wywiadów[4]. Biblioteka w Solaris jest jądrem poznania wszechświata. To miejsce świadczy o ułomności ludzkiej wiedzy. Takie biblioteki są alegorią poznania, ale wcale mu nie służą, świadczą wręcz o niepoznawalności rzeczywistości. Podobnie jak u Jorge Luisa Borgesa jest to biblioteka labiryntu, symbolu impasu poznawczego, gdzie dzieł jest nieskończona liczba, a nadmiar informacji nie prowadzi ku wiedzy. W obu przypadkach mamy do czynienia z figurą wielkiego paradoksu i zarazem absurdu. W Solaris i innych dziełach Lem stawia nam fundamentalne pytanie: W jaki sposób ludzie konfrontują się z tajemniczym Obcym? Robimy to, jak przekonuje autor, z nieuchronnie antropocentrycznej perspektywy, mierząc tego Obcego wedle naszych ludzkich, przyziemnych standardów – naszych skal i miar (Tambor 2021, s. 70–74).

Proza Lema jest pełna neologizmów i charakterystycznych zwrotów oraz określeń. Wiele z nich okazało się swoistymi proroctwami wynalazków przyszłości, choć istnieją obecnie pod innymi nazwami[5]. Wymyślił narzędzia, które dziś, pięćdziesiąt lat później, są naszą codziennością: tablety, e-booki czy smartfony. Na kartach jego książek pojawiły się wyszukiwarki i rzeczywistość wirtualna, nazwana chyba lepiej przez Lema – fantomatyką. Bibliotekę Trionów możemy odczytywać jako Internet. Triony funkcjonowały w twórczości Lema jak współczesne pendrive’y, które połączone falami radiowymi, tworzyły ogromną bazę wiedzy. Tak Lem opisuje to zjawisko w Obłoku Magellana z 1955 r.: „Trion może magazynować nie tylko obrazy świetlne, sprowadzone do zmian jego struktury krystalicznej, a więc podobizny stronic książkowych, nie tylko wszelkiego rodzaju fotografie, mapy, obrazy, wykresy czy tablice, jednym słowem wszystko, co można przedstawić w sposób dostępny odczytaniu wzrokiem. Trion może magazynować równie łatwo dźwięki, a więc głos ludzki, jak i muzykę, istnieje też metoda «zapisu woni»” (Lem 2005, s. 174). „Ariadnologia” zaś do złudzenia przypomina sposób działania wyszukiwarki Google, niczym śledzenie nici Ariadny, by w labiryncie informacji odszukać tę jedną, która nas interesuje.

W większości wyliczanek wynalazków Lema bywa jednak pomijane to, że pisarz nie tylko przewidział pewne odkrycia naukowe, lecz także ich konsekwencje społeczne. W wykreowanych przez Lema światach takich jak Kongres futurologiczny (1971), wypełnionych technologią, wynalazkami i hipotezami naukowymi, możemy dostrzec wizję społeczeństw, które farmakologicznie poprawiają rzeczywistość. W Powrocie z gwiazd (1961), pisząc o „betryzacji” tworzącej człowieka pozbawionego podstawowych instynktów, Lem ostrzega przed eksperymentami społecznymi (można w tym zobaczyć analogię do dzisiejszych możliwości edycji genów metodą CRISPR Cas-9). Pod powierzchnią fabuły kryją się pytania tak obecnie ważkie jak to, czym jest prawda i czy należy do niej dążyć za wszelką cenę.

Nic dziwnego, że tak wyrafinowana uczta intelektualna znalazła zwolenników ponad granicami dwubiegunowego świata okresu zimnej wojny. Stanisław Lem cieszy(ł) się ogromną popularnością w Europie Środkowej i ZSRR. Jego twórczość, opowiadająca o uniwersalnych i kluczowych problemach ludzkości, przekraczała granice. Pisanie o Lemie, czyli „lemologia”: tłumaczenia, interpretacje dzieł, idei czy pomysłów, to od wielu lat nie lokalna awangarda, lecz dziedzina ogólnoświatowa. Wokół Ziemi krąży satelita jego imienia, jest patronem wielu ulic w Polsce, w przestrzeni kosmicznej między Marsem a Jupiterem orbituje asteroida Lema. Powstają adaptacje jego dzieł w postaci inscenizacji teatralnych, a nawet operowych. Już w 1970 r. awangardowa opera Krzysztofa Meyera oparta na motywach z Cyberiady, pełna neologizmów i specyficznych dla Lema zwrotów – zaczynająca się od „Dawno, dawno temu był sobie inżynier-kosmolog” – zdobyła Grand Prix of the Prince Pierre of Monaco. Powstały adaptacje filmowe najbardziej znanych utworów i opowiadań. Najgłośniejsza z nich, Solaris w reżyserii Andrieja Tarkowskiego, została wyróżniona na festiwalu w Cannes w 1972 r. Trzydzieści lat później, tym razem w hollywoodzkiej obsadzie i stylu, ukazała się adaptacja Stevena Soderbergha (2002) z George’em Clooneyem w roli Kelvina. Andrzej Wajda sięgnął zaś po opowiadanie Czy Pan istnieje, Mr Jones? i zekranizował je pod tytułem Przekładaniec (1968). Nie sposób wymienić choćby fragmentu artefaktów kulturowych, które wyrosły dzięki fantastycznemu umysłowi Lema. O żywotności jego wyobrażeń niech świadczy to, że jego twórczość jest przekładana na nowe nośniki i języki komunikacji, które tak trafnie przewidział. Na przykład na podstawie powieści Niezwyciężony powstaje obecnie gra komputerowa, a ostatnio doczekała się ona świetnej adaptacji komiksowej.

Epilog

W połowie lat siedemdziesiątych XX w. problemy zdrowotne pisarza spowodowały stopniowe zakończenie złotego okresu twórczości. Pogarszający się stan zdrowia autora Cyberiady był jedną z istotniejszych przyczyn odejścia od konwencji powieści i skupienia się na krótszych formach. Lem pisał w czasie pobytu („emigracji”) w Berlinie w 1983 r.: „Przypuszczam, że jestem równocześnie niezadowolony i zarazem dumny z tego, co napisałem – zapewne w jakimś stopniu cechuje mnie arogancja, nie mam jednak tej świadomości. Dostrzegam ją tylko «behawiorystycznie», na przykład w tym, że zniszczyłem wszystkie rękopisy pomimo rozlicznych próśb o złożenie ich dla potomności w archiwach jakiejś instytucji. Dla wyjaśnienia mego postępowania stworzyłem takie oto obrazowe uzasadnienie: piramidy były jednym z cudów świata dopóty, dopóki nie wiadomo było, jak je zbudowano. Długie równie pochyłe, po których niewolnicy wciągali toczone na drewnianych walcach kamienne bloki, zostały rozebrane po skończonej pracy i dziś pośród pustynnych piaskowych wydm samotne piramidy tajemniczo górują nad pustynią. Ja także zabieram moją równię pochyłą, rusztowania i inne narzędzia, i pozostawiam tylko to, czego nie muszę się wstydzić”[6]. Ostatecznie w latach osiemdziesiątych Stanisław Lem zdecydował się także zakończyć budowę swoich piramid. Po powrocie do kraju w 1989 r. zadeklarował zaprzestanie pisania beletrystyki.

Od lat dziewięćdziesiątych Lem dał się poznać jako płodny felietonista „Tygodnika Powszechnego”, twórca opowiadań oraz Kasandra w okresie powszechnego technooptymizmu. Jego wnikliwe analizy współczesności wskazywały na zagrożenia płynące z zauroczenia nowymi sposobami komunikacji oraz odkryciami naukowymi. Przykładem „bomby megabitowe” przypominające współczesne zjawisko fake newsów czy sceptycyzm wobec biologicznych ingerencji w ciało człowieka. Pisał wówczas: „Co będzie możliwe za lat dwa tysiące – tego oczywiście nie wiem. Natomiast miraż, jakim mydli nam się dzisiaj oczy – człowiek dobrze poskładany, dobrze połatany, trochę jak ubranie, które już właściwie świeciło na tyłku i było w wielu miejscach przetarte, ale je przenicowano i uzupełniono rozmaitymi wstawkami czy łatami – nie wygląda najbardziej zachęcająco”[7]. Lem wielokrotnie wyliczał wyzwania stojące przed cywilizacją i wyrażał zwątpienie czy ludzkości uda się wznieść na wysokość zadań, przed którymi przyjdzie jej stanąć. Rozwijał tym samym myśli zawarte w jednym z najważniejszych dzieł, Summa technologiae, opisującym wyzwania przyszłości, „których materialnego charakteru, uwarunkowanego technologią przyszłości, nie możemy przewidzieć, ale których psychologiczne efekty potrafimy choć w drobnej mierze pojąć, ponieważ sami jesteśmy ludźmi” (Lem 1995, s. 52).

Stanisław Lem zmarł w Krakowie 27 marca 2006 r. Trafniej jednak moglibyśmy powiedzieć, że uległ przemianie i istnieje w innym, fantastycznym wszechświecie. Według jednej z alegorycznych interpretacji Solaris – której sam Lem nie zaprzeczał (co, dodajmy, zdarzało się nader rzadko w wypadku cudzych odczytań) – pod oceanem tytułowej planety kryje się ludzki mózg powiększony do skali planetarnej, co podkreślałoby tym samym jego niewyobrażalną złożoność[8]. Mózg będący tajemnicą zaś to swoisty lejtmotyw twórczości Lema. Skoro nie znamy samych siebie, jak możemy poznać nieskończony Wszechświat? Podobnie jak w przypadku planety mózg jest koloidalny i niesamowicie pomarszczony – niczym powierzchnia oceanu Solaris. Będący siedzibą świadomej myśli i nieświadomej fantazji, ludzki mózg/umysł jest w stanie tworzyć, wymyślać czy symulować najbardziej zdumiewające kreacje (np. twory „F”). Równocześnie jednak jest bardzo odporny na rozumienie – prawdopodobnie dlatego, jak często zaznaczał Lem, że sam musi jednocześnie służyć zarówno jako podmiot, jak i przedmiot poznania. Analogicznie mózg Lema był niczym wszechświat. Niezgłębiony, pełny tajemnic, paradoksów – będący siedzibą zdumiewających myśli i wizji, przekraczających granice ludzkiej wyobraźni.

Autorowi Solaris bardzo podobał się napis na budynku Politechniki Lwowskiej: Hic mortui vivunt (łac. Tu umarli żyją). Łacińskie motto widniejące na grobie Lema: Feci, quod potui, faciant meliora potentes, czyli Zrobiłem, co umiałem. Niech więcej zrobią zdolniejsi, jest zaś skierowane ku odbiorcom jego dziedzictwa – miejmy nadzieję, że tradycja jego pięknej myśli, fantazji i wyobraźni będzie kontynuowana.


Bibliografia

Fiałkowski Tomasz (2000), Świat na krawędzi, Kraków.

Orliński Wojciech (2017), Lem. Życie nie z tej ziemi, Kraków.

Lem Stanisław (2003), O przyszłości, „Tygodnik Powszechny” nr 50, https://www.tygodnikpowszechny.pl/o-przyszlosci-lem-163374 (dostęp 2 IX 2021).

Lem Stanisław (2005), Obłok Magellana, Kraków.

Lem Stanisław (1996), Summa technologiae, t. 1, Warszawa.

Tambor Jolanta (2021), Czy możliwy jest kontakt między światami? Mistrzostwo Stanisława Lem, „Forum Akademickie” nr 7/8.


Netografia

Gliński Mikołaj, 13 przepowiedni Lema, które się sprawdziły, https://culture.pl/pl/artykul/13-przepowiedni-lema-ktore-sie-sprawdzily (dostęp 2 IX 2021).

Grimstad Paul, The Beautiful Mind-Bending of Stanislaw Lem, https://www.newyorker.com/culture/culture-desk/the-beautiful-mind-bending-of-stanislaw-lem (dostęp 2 IX 2021).

Lem Stanisław, Przypadek i ład, https://solaris.lem.pl/home/biografia/przypadek-i-lad (dostęp 2 IX 2021).

Ruddick Nicholas, Solaris. Geniusz Lema w świetle arcydzieła, https://wszystkoconajwazniejsze.pl/nicholas-ruddick-solaris-geniusz-lema-w-swietle-arcydziela/ (dostęp 2 IX 2021).


Chcesz wiedzieć więcej? Przed podróżą do gwiazd spójrz do poniższych propozycji:

Wybrane publikacje

Dajnowski Maciej, Groteska w twórczości Stanisława Lema, Gdańsk 2005.

Gajewska Agnieszka, Zagłada i gwiazdy. Przeszłość w prozie Stanisława Lema, Poznań 2017.

Filozoficzny Lem. Wybór tekstów Stanisława Lema i opracowania, t. 1, Warszawa 2021.

Jarzębski Jerzy, Wszechświat Lema, Kraków 2003.

Lem w oczach krytyki światowej, oprac. Jerzy Jarzębski, Kraków 1989.

Lem Stanisław, Muth Jon J., Podróż siódma. Opowieść graficzna, Kraków 2021 (komiks).

Lem Tomasz, Awantury na tle powszechnego ciążenia, Kraków 2009.

Majewski Paweł, Między zwierzęciem a maszyną. Utopia technologiczna Stanisława Lema, Wrocław 2007.

Michera Wojciech, Piękna jako bestia. Przyczynek do teorii obrazu, Wrocław 2010.

Mikołajczyk Rafał, Niezwyciężony. Na podstawie powieści Stanisława Lema, Warszawa 2019 (komiks).

Okołowski Paweł, Głos Pana Lema. Szkice z filozofii człowieka, wartości i kosmosu. W stulecie urodzin autora Summy, Kraków 2021.

Okołowski Paweł, Materia i wartości. Neolukrecjanizm Stanisława Lema, Warszawa 2010.

Orliński Wojciech, Co to są sepulki? Wszystko o Lemie, Kraków 2007.

Orliński Wojciech, Lem. Życie nie z tej ziemi, Wołowiec 2017.

Orliński Wojciech, Lem w PRL-u, czyli nieco prawdy w zwiększonej objętości, Kraków 2021.

Płaza Maciej, O poznaniu w twórczości Stanisława Lema, Wrocław 2006.

Stanisław Lem. Pisarz, myśliciel, człowiek, red. Jerzy Jarzębski, Andrzej Sulikowski, Kraków 2003.

Stoff Andrzej, Powieści fantastyczno-naukowe Stanisława Lema, Warszawa 1983.

Szpakowska Małgorzata, Dyskusje ze Stanisławem Lemem, Warszawa 1996.

Wasilewski Andrzej, Teoria literatury Stanisława Lema, Szczecin 2017.

 

Wywiady i rozmowy ze Stanisławem Lemem

Bereś Stanisław, Rozmowy ze Stanisławem Lemem, Kraków 1987.

Bereś Stanisław, Tako rzecze… Lem, Kraków 2002.

Fiałkowski Tomasz, Świat na krawędzi, Kraków 2000.

Swirski Peter, Świat według Lema, tłum. Paweł Powolny, Małgorzata Wojtunik-Ricketts, Katowice 2016.

 

Strony internetowe o Stanisławie Lemie

https://lem.pl/

https://solaris.lem.pl/

Rok Lema

 

Aplikacja Lemologia

Firma iSource wydała Lemologię – pierwszą polską interaktywną app-książkę na iPada. Jest to cyfrowa edycja książki Wojciecha Orlińskiego Co to są sepulki? Wszystko o Lemie. Aplikacja, będąca kompendium wiedzy na temat Stanisława Lema i jego twórczości, zawiera ponad 130 rozdziałów. Znajduje się w niej blisko 200 ilustracji. Bezpośrednio z aplikacji można rozwinąć niektóre hasła w Wikipedii, zobaczyć filmy nakręcone na podstawie „Lemowskich” scenariuszy na YouTube oraz kupić online książki Lema w tradycyjnej, papierowej postaci.


[1] Stanisław Lem, Przypadek i ład, https://solaris.lem.pl/home/biografia/przypadek-i-lad (dostęp 2 IX 2021).

[2] Tamże.

[3] Cyt. za: Paul Grimstad, The Beautiful Mind-Bending of Stanislaw Lem, https://www.newyorker.com/culture/culture-desk/the-beautiful-mind-bending-of-stanislaw-lem (dostęp 2 IX 2021).

[4] Audycja Połączyć mikroświaty. Tajniki twórczości Stanisława Lema https://www.polskieradio.pl/9/8995/Artykul/2696855,Polaczyc-mikroswiaty-Tajniki-tworczosci-Stanislawa-Lema (dostęp 2 IX 2021).

[5] Mikołaj Gliński, 13 przepowiedni Lema, które się sprawdziły, https://culture.pl/pl/artykul/13-przepowiedni-lema-ktore-sie-sprawdzily (dostęp 2 IX 2021).

[6] Stanisław Lem, Przypadek i ład…

[7] Stanisław Lem, O przyszłości, „Tygodnik Powszechny” 2003, nr 50, https://www.tygodnikpowszechny.pl/o-przyszlosci-lem-163374 (dostęp 2 IX 2021).

[8] Nicholas Ruddick, Solaris. Geniusz Lema w świetle arcydzieła, https://wszystkoconajwazniejsze.pl/nicholas-ruddick-solaris-geniusz-lema-w-swietle-arcydziela/ (dostęp 2 IX 2021).


Redakcja językowa: Beata Bińko




Wokół albumu o dowódcy batalionu „Parasol”

WALDEMAR STOPCZYŃSKI

Wokół albumu o dowódcy batalionu „Parasol”

…zajęłam się jednak tym tematem, ponieważ o tej
tragedii napisano wiele ordynarnych i złośliwych kłamstw, czytelnicy zaś
chętnie wierzą byle czemu […]. A skoro dzięki nowym dokumentom, które ostatnio
znów wypłynęły, można zniszczyć to kłamstwo, nie powinniśmy się uchylać od tego
zadania.

Anna Achmatowa o śmierci
Aleksandra Puszkina

„Przy podejściu apologetycznym wszystkie fakty da się
zinterpretować tak, by obraz przeszłości był pozbawiony niepokojących
zarysowań. Historyk staje się »adwokatem«, którego zadaniem jest oddalenie od »klienta«
wszelkich podejrzeń” – Rafał Wnuk pisał tak w odniesieniu do sporu wokół
„ostatniego żołnierza wyklętego” – Józefa Franczaka „Lalka” (Wnuk 2021). Wśród
metod stosowanych, by dezawuować naukowe ustalenia podważające pomnikowość historycznego
bohatera, prof. Wnuk nie wymienił dwóch, moim zdaniem, często wykorzystywanych.
Pierwsza – użyta zresztą w sporze o Franczaka – to zaangażowanie najbliższych
„zaatakowanego”; dzisiaj są to najczęściej dzieci i wnuki. Ich obecność, ich głos
mają wytrącać oręż z rąk „atakujących”, w rozumieniu „adwokatów” uwiarygadniać,
wzmacniać przyjętą „linię obrony”. Druga metoda – przemilczeć to, co godzi w
bohatera. Komentując spór o „wyklętego”, Rafał Wnuk uchwycił mechanizm
uniwersalny, który można odnieść także do tego, co w ostatnich latach dzieje
się wokół historii batalionu „Parasol” – opisanej, zdawało się, kompletnie w
wydanej w 1981 r. monografii Piotra Stachiewicza. Potwierdza to niestety album
o Adamie Borysie „Pługu” autorstwa dyrektora Archiwum Akt Nowych Mariusza
Olczaka i Huberta Borysa – syna dowódcy „Parasola”, który ukazał się w tym roku
(choć z datą wydania 2020). Poniższy tekst odnosi się nie tylko do samej
książki, jej autorów i tytułowego bohatera. „Parasol” w świetle ujawnionych już
i wciąż ujawnianych dokumentów potrzebuje swoistego audytu spetryfikowanej
wiedzy i historyków, którzy nie uchylą się od tego – być może niewdzięcznego –
zadania. Artykuł jest więc z jednej strony głosem w sporze o konkretnego
bohatera, z drugiej zaś apelem o jakość pisania historii.

Pierwsze informacje o pracach nad książką poświęconą
Adamowi Borysowi „Pługowi”, dowódcy batalionu „Parasol”, pojawiły się w grudniu
2017 r. Mariusz Olczak zapowiadał, że „biografia »Pługa«” ukaże się już w roku następnym. Tak się nie stało.
Wcześniej, w 2019 r., premierę miała książka poświęcona Ryszardowi Białousowi
„Jerzemu” – dowódcy batalionu „Zośka”.

Książka o Adamie Borysie to „bliźniaczy album” – ten sam
format i szata graficzna. Są zapowiedzi, że do sprzedaży może trafić wersja
kolekcjonerska w tekturowej oprawie, zawierająca obie pozycje. Słowo wstępu do
albumów napisał minister Mariusz Błaszczak.

Publikacja, której bohaterem jest Ryszard Białous, została
przygotowana samodzielnie przez Mariusza Olczaka. Ma 384 strony, z których 170
to fotografie, 140 – różne teksty i listy „Jerzego” w wyborze i opracowaniu
Olczaka, które poprzedza piętnastostronicowy życiorys dowódcy batalionu
„Zośka”.

Album o „Pługu” został opracowany przez Olczaka z
Hubertem Borysem – profesorem ASP w Warszawie, synem dowódcy „Parasola”. Liczy
479 stron. Aż 280 z nich to fotografie – niewątpliwie w dużej części unikatowe.
46 stron ze 144 przypisami to tekst Olczaka pt. „Adam Borys”; 100 stron zajmuje
tekst Huberta Borysa pt. „Oczami syna. Adam Borys 1909–1986” – także opatrzony
przypisami i wybraną bibliografią. Wreszcie niespełna trzydzieści stron to trzy
wywiady prasowe – dwa z Adamem Borysem (z 1972 i 1984 r.), jeden z Borysem, Piotrem
Stachiewiczem, Zofią Świeszcz-Łazor i Witoldem Florczakiem (z roku 1980).

Mariusz Olczak zapowiadał w 2017 r. „biografię »Pługa«”, ale książka przybrała formę
„albumu” i autorom najwyraźniej zależy na podkreślaniu tego faktu. W krótkim
materiale dołączonym do audycji radiowej z 28 stycznia 2021 r., w której
wystąpili Olczak i Borys, można przeczytać, że wybrano tę formę, ponieważ zarówno
sam batalion, jak i jego dowódca mają już „kompleksowe” opracowanie w postaci
wydanej w 1981 r. monografii „Parasola” autorstwa Piotra Stachiewicza. Jednak w
innej audycji towarzyszącej wydaniu książki (tym razem z udziałem tylko Borysa)
stwierdzono, że dopiero ona jest „pierwszą tak pełną biografią tego wybitnego
Polaka”. Poza tym jako powód albumowego charakteru wydawnictwa podawano
„pozyskane źródła” (Siwek 2021; Truszczak 2021) i wydaje się, że to właśnie ten
fakt wraz z planowaną publikacją książki o Ryszardzie Białousie „Jerzym” wpłynęły
na realizację pomysłu, by wydać dwa „bliźniacze albumy” o dowódcach dwóch „bliźniaczych
batalionów”.

O genezie książki mówił Hubert Borys w audycji
radiowej z 28 stycznia 2021 r.: „Była to inicjatywa pana Mariusza Olczaka,
który zaproponował dwa lata temu w Gdańsku przy okazji jakichś obchodów
kombatanckich, abyśmy taki album, taką książkę wydali” (Siwek 2021). „Jakieś
obchody kombatanckie”, o których mówi prof. Borys, to uroczyste przekazanie przez
niego dokumentów „Parasola” przechowywanych przez „Pługa” do Archiwum Akt Nowych,
które towarzyszyło odsłonięciu w Sopocie w październiku 2017 r. tablicy
pamiątkowej poświęconej Bolesławowi Srockiemu i jego wychowankom z batalionów
„Zośka” i „Parasol”.

Archiwalia przekazane Olczakowi w Sopocie nigdy nie
były dostępne dla badaczy jako spójny zbiór. Adam Borys przechowywał je i
dysponował nimi według uznania. Nie otworzył tego archiwum na oścież dla
nikogo, także dla swego protegowanego – Piotra Stachiewicza, autora rzekomo
„kompleksowego” opracowania historii „Parasola”.

Przeglądałem ten zbiór już w 2017 r., przede wszystkim
pod kątem informacji dotyczących centralnego punktu historii dowodzonego przez
Adama Borysa oddziału – wykonanej 1 lutego 1944 r. akcji przeciwko dowódcy SS i
policji na dystrykt warszawski gen. Franzowi Kutscherze. W ostatnim
ćwierćwieczu zostały opublikowane dwa kluczowe dokumenty z nią związane, o
których istnieniu wiedział i mógł o nich informować tylko Adam Borys. To raport
z akcji napisany przez Stanisława Huskowskiego „Alego”, którego treść podał w
1993 r. dr Henryk Piskunowicz, i opublikowane 23 lata później przez Mariusza
Olczaka pismo przewodnie skierowane do sztabu Kedywu KG AK, dołączone do raportu.
O konsekwencjach pojawienia się w obiegu badawczym raportu „Alego” i problemach
z jego percepcją w świetle spetryfikowanej wiedzy pisałem w kilku tekstach (zob.
bibliografia). Odnalezione przez Olczaka pismo przewodnie Adama Borysa
potwierdza, że dowódca zapoznał się z raportem Huskowskiego i że jest on
wiarygodnym źródłem wiedzy o przebiegu akcji z 1 lutego 1944 r.

Problem w tym, że raport w istotnych sprawach kłóci
się z utrwaloną i zaakceptowaną przez dowódcę wersją przedstawioną w
„kompleksowym” dziele Stachiewicza, w którym na dodatek, powołując się na
relację samego „Pługa”, napisano, że takie dokumenty nigdy nie powstały.

Na początku października 2019 r. w „Przeglądzie
Historyczno-Wojskowym” ukazał się mój artykuł Raport „Alego” z akcji
na Kutscherę, czyli czego nie powiedział dowódca batalionu „Parasol”
. Odsyłając do tej
szczegółowej analizy, odnotuję tutaj najważniejsze wnioski.

Adam Borys miał nieograniczone możliwości
kontrolowania narracji o najsłynniejszej akcji wykonanej przez jego oddział i z
tych możliwości korzystał na pewno od lat pięćdziesiątych XX wieku. Miał
świadomość dokonującej się deformacji tej opowieści, która krzywdziła jego
poległych żołnierzy. Był jednocześnie jedyną osobą mogącą przeciwdziałać tym
zniekształceniom. Zaakceptował jednak i promował własnym autorytetem dopiero
wersję przedstawioną w książce Stachiewicza „Parasol”, w której jest najwięcej
rozbieżności w stosunku do zapisów w dokumentach z okresu konspiracji – także w
tym, który sam sporządził.

Rozbieżności te nie dotyczą rzeczy i spraw błahych,
odnoszą się do okoliczności i powodów śmierci dwóch uczestników akcji oraz
zachowania w jej trakcie zastępcy dowódcy. Przez lata kształtowała się wersja
ostatecznie przypieczętowana przez Borysa, że Kazimierz Sott „Sokół” i Zbigniew
Gęsicki „Juno” zginęli w nurtach Wisły, ponieważ zignorowali wydany im rozkaz
porzucenia ostrzelanego auta. Tymczasem według odnalezionego przez dr.
Piskunowicza raportu zginęli, bo rozkaz odprowadzenia samochodu na lewobrzeżną
stronę Warszawy wykonali. W odniesieniu do zastępcy dowódcy akcji na Kutscherę
Stanisława Huskowskiego „Alego” wersja zapisana w książce Stachiewicza i
afirmowana przez Borysa zawierała wiele odstępstw od zapisów dokumentarnych z
lutego 1944 r. Według tej wersji tuż przed akcją dla „Alego” zabrakło pistoletu
maszynowego oraz broni krótkiej i poszedł do walki uzbrojony jedynie w granaty
zamknięte w teczce. Podczas akcji nie poradził sobie z otwarciem teczki i
„załamany ruszył w kierunku samochodów przeznaczonych do odskoku. Dla niego był
to koniec akcji i początek wielkiej, osobistej tragedii” (Stachiewicz 1981, s.
329). W związku z zachowaniem Huskowskiego 1 lutego 1944 r. Stachiewicz uznał,
że nieodsunięcie go od zadań bojowych i wyznaczenie na stanowisko zastępcy
dowódcy akcji na Wilhelma Koppego w Krakowie było wyrazem źle pojętej
„koleżeńskiej przyjaźni” (tamże, s. 415). Z przemilczanych przez Adama Borysa
dokumentów wyłania się zupełnie inny obraz: dla „Alego” zabrakło pistoletu
maszynowego, ale miał jeden pistolet parabellum, a drugi otrzymał od „Juna” –
ruszył do walki uzbrojony w dwa pistolety i teczkę z filipinkami. W trakcie
akcji nie otworzył teczki, ale wydobył broń i wziął udział w walce. Po południu
tego samego dnia uczestniczył w akcji wyprowadzenia rannych kolegów ze szpitala
Przemienienia Pańskiego i współtworzył ich zbrojną obstawę do rana dnia
następnego, kiedy udał się na odprawę z dowódcą – kpt. Adamem Borysem.

Jest dziś bezspornym faktem, że to Adam Borys
zadecydował o skierowaniu „Alego” do dalszych zadań bojowych po akcji na Kutscherę.
Dowodzi tego dokument podpisany przez Borysa i wysłany do Kedywu KG. Jest to
oczywiste – dowódca skorzystał ze swoich uprawnień do doboru najwłaściwszych w
jego ocenie ludzi. Konsekwencją tej decyzji był udział „Alego” w akcji na
Koppego w lipcu 1944 r. w charakterze zastępcy dowódcy. W jej trakcie zginął.
Czterdzieści lat później w wywiadzie przeprowadzonym przez Małgorzatę Rutkowską
Adam Borys powiedział, że „Alego” nie należało wyznaczać do akcji, a winę za to
ponoszą jego przyjaciele. Niewątpliwie musiało Borysowi chodzić o zmarłego z
powodu ran odniesionych w akcji na Kutscherę Bronisława Pietraszewicza „Lota”
oraz poległych w powstaniu warszawskim Jerzego Zborowskiego „Jeremiego” i
Stanisława Leopolda „Rafała”. Skoro „Pług” wysłał „Alego” do walki, w której
ten zginął, powinien zadbać, aby po wojnie nikt nie szargał pamięci o nim.
Jeżeli uważał, że „Ali” nie nadaje się do walki, to nie powinien go do niej w
1944 r. wysyłać, aby po latach odpowiedzialność za swoją decyzję zrzucać na
poległych podkomendnych.

Adam Borys oraz Piotr Stachiewicz zapewniali o
rzetelności i wszechstronności analizy materiału źródłowego w monografii
„Parasola”. Stachiewicz dopuścił dalsze uzupełnianie bazy źródłowej, ale
wykluczył możliwość pojawienia się archiwaliów, które zburzą „syntetyczną
konstrukcję opracowania”. Okazało się jednak, że ujawnione dokumenty o akcji na
Kutscherę nie wzbogaciły tej konstrukcji, ale ją zburzyły, za co
odpowiedzialność spada na Adama Borysa.

Od odpowiedzi na pytanie, czy uznamy te opublikowane
ustalenia za istotne, czy przyjmiemy za pewnik, że obowiązkiem dowódcy jest
brać odpowiedzialność za podejmowane w czasie walki decyzje i po wojnie zadbać
o pamięć o poległych podkomendnych, zależeć będzie ocena książki Mariusza
Olczaka i Huberta Borysa.

Zanim omówię, w jaki sposób do tej
sprawy odnieśli się autorzy albumu o „Pługu”, odnotujmy, że obu zależy bardzo
na wykazaniu, iż w okresie powojennym dowódca „Parasola” był poddany
szczególnym szykanom i różnym formom represji, zachowując jednocześnie „wyraźną
niechęć do systemu komunistycznego” (Olczak 2020, s. 49) i rzeczywistą od niego
niezależność. Szczególnie ponury obraz powojennej Polski przedstawia Borys:
terror, mordy, prześladowania polityczne, „wyroki śmierci, wieloletniego
więzienia, propagandowa nagonka, degradacje społeczne, zawodowe – wszystkimi
tymi działaniami sterował PPR, potem PZPR, a realizowały organy państwowe
obsadzone w czasach stalinowskich przez doradców z Rosji i często osoby obce
etnicznie, co miało nie dopuścić do jakichś »odruchów patriotycznych« wewnątrz aparatu władzy” (Borys 2020,
s. 89). „Kedyw, cichociemnych – najbardziej bojowe elementy Armii Krajowej
poddano najbardziej brutalnym torturom, perfidnym oskarżeniom, pokazowym
procesom zakończonym wyrokami śmierci lub wieloletniego więzienia” (tamże, s.
115–116). Syn „Pługa” odnotowuje, że „w końcu lutego 1953 r. roku dokonano
sądowego mordu na pułkowniku Emilu Fieldorfie »Nilu«, bezpośrednim zwierzchniku
ojca z czasów okupacji. Do więzień z wieloletnimi wyrokami trafili żołnierze »Parasola«,
między innymi Wojciech Świątkowski »Korczak«,bliski znajomy rodziców” (tamże,
s. 124). Ta opresyjna władza chciała „zniszczyć bandytę z AK i jego rodzinę” (tamże,
s. 118), „Pług” był „więźniem UB w czasach stalinowskich” (informacja na
okładce), „ujawnionym, obserwowanym przez służby cichociemnym z AK” (tamże, s.
88), który podjął „inną, cywilną walkę o kraj […], w czym kryje się chyba
główny wątek życia i działalności Adama Borysa po roku 1945” (Olczak 2020, s.
43). Tak chcieliby widzieć autorzy swojego bohatera i czasy, w których żył.
Przyjrzyjmy się zatem faktom, które ci sami autorzy podają.

Adam Borys został aresztowany w 1945
r. Olczak podaje datę 3 lipca, Borys 28 czerwca (to drugi przykład rozbieżności
w datowaniu, których autorzy nie wyjaśnili między sobą i nie wyjaśniają
czytelnikowi: Olczak napisał, że „Pług” został ranny w czasie powstania
warszawskiego 7 sierpnia, co jest nieprawdą; Hubert Borys podaje właściwą datę
– 6 sierpnia). W areszcie przesiedział trzy miesiące. Po uwolnieniu zrobił to,
czego oczekiwała nowa władza – „przeprowadził wśród żołnierzy »Parasola« akcję
ujawniania się” (tamże, s. 41), a następnie w RKU w Gnieźnie uzyskał zwolnienie
ze służby wojskowej. Wrócił na stanowisko kierownika Pracowni Białek
Zwierzęcych w Państwowym Instytucie Gospodarstwa Wiejskiego w Bydgoszczy, które
objął niedługo przed aresztowaniem („Szybko znalazł pracę”; tamże, s. 43). Od
sierpnia 1946 do kwietnia 1947 r. za zgodą Ministerstwa Rolnictwa i Reform
Rolnych przebywał na stypendium UNRRA w Anglii i USA. Po powrocie został
naczelnikiem Wydziału Naukowo-Laboratoryjnego w Centralnym Zarządzie Przemysłu
Konserwowego, który reprezentował w lipcu i sierpniu 1947 r. na Kongresie
Mikrobiologów w Kopenhadze, a we wrześniu tego roku w podobnym charakterze
wyjechał do Parmy. Awansował, zostając naczelnym inspektorem standaryzacji
Ministerstwa Handlu Zagranicznego. W 1950 r. objął stanowisko starszego
inspektora kontroli technicznej w Poznańskich Zakładach Mięsnych, które stracił
w marcu 1952 r. „na podstawie decyzji Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Poznaniu” (tamże,
s. 44). Przez dwa i pół roku pozostawał bezrobotny. W tym czasie prowadził
swoje gospodarstwo rolne w Witkowie. Do pracy zawodowej wrócił w październiku
1954 r. i przez kolejne niespełna trzy lata był technologiem konserw drobiowych
w Zjednoczeniu Przemysłu Jajczarsko-Drobiarskiego w Prochowicach Śląskich.
Jednocześnie zatroszczył się o karierę naukową – został adiunktem i wykładowcą
w Wyższej Szkole Rolniczej w Olsztynie. 1 stycznia 1958 r. objął posadę
dyrektora Instytutu Przemysłu Mięsnego w Warszawie, która m.in. otwierała mu
drogę do zagranicznych podróży – najpierw do Londynu, następnie „tych wyjazdów
było wiele, trudno po latach je wszystkie spisać. Była Dania, Szwecja, Francja,
Niemcy Zachodnie, Francja (sic!), USA, Kanada, Jugosławia, Rosja, Węgry itd.”
(Borys 2020, s. 137–138). Wiele tych eskapad, będących w latach sześćdziesiątych
poza kręgiem marzeń przeciętnego obywatela PRL, wynikało z powierzenia Adamowi
Borysowi – „przez czynniki polityczne wyższe niż minister” (tamże, s. 148–149)
– organizacji Zjazdu Pracowników Naukowych Europejskich Instytutów Przemysłu
Mięsnego, który odbył się w Warszawie w 1966 r. „Jak na warunki komunistycznego
państwa, udało mu się współpracować z szeregiem osób i instytucji
zagranicznych” – Mariusz Olczak nie wdaje się w wyjaśnienia, dlaczego „udało
się” to właśnie Adamowi Borysowi (Olczak 2020, s. 46). Sukces organizacyjny
wzbudzał jednak zazdrość, a na nią nałożyły się antysemickie wydarzenia 1968 r.,
których ofiarą padł m.in. przyjaciel i współpracownik Borysa prof. Damazy
Tilgner. 30 kwietnia 1968 r. Adam Borys stracił posadę dyrektora – został
kierownikiem. W latach siedemdziesiątych przyszło uznanie ze strony rządowej,
która nagrodą doceniła naukowe dokonania Borysa. Wreszcie w listopadzie 1981 r.
major „Pług”, ewidentnie tłumiąc w sobie „wyraźną niechęć do systemu
komunistycznego i angażowania legendy dowodzonego przez siebie oddziału do
akcji propagandowych ludowej władzy” (tamże, s. 49), przyjął awans na stopień
podpułkownika z rąk ówczesnego ministra obrony narodowej gen. Wojciecha
Jaruzelskiego („o którym mówił – ta stupaja”; Borys 2020, s. 160), co
miało związek z uroczystą prezentacją książki Piotra Stachiewicza. Działo się
to miesiąc przed wprowadzeniem stanu wojennego.

„Dla Adama Borysa pracy w
stalinowskim PRL-u nie było” – napisał jednak Hubert Borys o ojcu (tamże, s.
118). Rzeczywiście przez połowę czasu, który syn „Pługa” nazywa „stalinowskim
PRL-em” (zapewne chodzi o lata 1952–1956), były dowódca „Parasola” był
bezrobotny. W tym czasie dokonano mordu sądowego na gen. Fieldorfie, a
wspomniany podkomendny „Pługa” Wojciech Świątkowski „Korczak” odsiadywał
piętnastoletni wyrok. W tych okolicznościach przymus prowadzenia własnego
gospodarstwa rolnego trudno uznać za szczególną represję. Gdy w styczniu 1958 r.
aresztowano i sądzono za kolportaż „Kultury” paryskiej łączniczkę w akcji na
Kutscherę Annę Szarzyńską-Rewską, Adam Borys od miesiąca zasiadał w fotelu
dyrektora Instytutu Przemysłu Mięsnego.

Olczak pisze, że po ujawnieniu w 1945
r. Borys „pozostawał pod obserwacją Urzędu Bezpieczeństwa, który gromadził na
niego wszelkie informacje związane zarówno z okresem wojny, jak i bieżącymi
spotkaniami” (Olczak 2020, s. 43). Nie twierdzę, że tak nie było, jednak jako
jedyny przykład inwigilacji Adama Borysa jako dowódcy „Parasola” dyrektor
Archiwum Akt Nowych podaje fakt, że funkcjonariusze MBP w 1949 r. znali wojenne
pseudonimy Borysa: „Gałecki”, „Pług”, „Kar”, „Pal”. A przecież niewątpliwie
jeszcze więcej o dowódcy „Parasola” wiedziały komunistyczne służby z arkusza
ewidencyjnego wypełnionego dobrowolnie przez samego Borysa podczas procedury
ujawnienia przed Komisją Likwidacyjną b. AK we wrześniu 1945 r., który autorzy
albumu prezentują na stronie 390. Po omówieniu czasów stalinizmu nic w narracji
twórców albumu nie wskazuje na zainteresowanie Służby Bezpieczeństwa Adamem
Borysem jako byłym cichociemnym i dowódcą batalionu „Parasol” – może poza
życzeniowym przekonaniem Huberta Borysa, że „cichociemny i akowiec drażnił
partię” (Borys 2020, s. 146). Inżynier Adam Borys interesował służby jako
„protegowany przez ministra (Feliksa) Pisulę” podróżujący służbowo po całym
świecie dyrektor Instytutu Przemysłu Mięsnego i bliski współpracownik prof.
Damazego Tilgnera. To z jego powodu założono w mieszkaniu Borysa podsłuch
(Olczak 2020, s. 48), a nie ze względu na spotkania kombatanckie, w czasie
których dyskutowano o okupacyjnych i powstańczych sprawach.

Według Huberta Borysa „dziełem życia”
jego ojca był Instytut Przemysłu Mięsnego (Borys 2020, s. 131), ale z
perspektywy badacza trudno się z tym zgodzić – to batalion „Parasol” był
głównym przyczynkiem do sławy „Pługa” (a także powodem wydania albumu). W
szeregach tego oddziału, wykonując rozkazy „Pługa”, walczyli i ginęli ludzie, o
których pamięć dowódca powinien rzetelnie zadbać, czego jednak nie zrobił.
Niestety, autorzy książki Adam Borys „Pług”.
Dowódca batalionu Armii Krajowej „Parasol”
postanowili uniknąć otwartej
konfrontacji z trudnym tematem.

Aby nakreślić portret Adama Borysa
zatroskanego o losy swoich podkomendnych, Olczak na stronie 49 wspomina o
udziale „Pługa” w odbywanych rzekomo tuż po wojnie spotkaniach „grupy
skupiającej dawnych wychowawców środowisk szaroszeregowych”, w których oprócz
byłego dowódcy „Parasola” uczestniczyli „Bolesław Srocki, profesor Józef
Zawadzki, ksiądz Jan Zieja”. W tym miejscu autor odesłał czytelników do mojej
książki W kręgu Bolesława Srockiego.
Ludzie „Petu”. Relacje – wspomnienia – polemiki
(Stopczyński 2016, s. 251).
W rzeczywistości mowa tam jest o powołaniu po akcji na Kutscherę (a zatem w
1944 r.!) Rady Wychowawczej Szarych Szeregów, której działania spotkały się z
obstrukcją dowództwa Kedywu i brakiem realnego zaangażowania samego „Pługa”
(Broniewski 1982, s. 174).

W kolejnym zdaniu Olczak przypisał
Borysowi wyłączną zasługę zbierania relacji żołnierzy „Parasola”, czego nie
jest w stanie udowodnić. Zresztą tego nie robi, każąc czytelnikowi przyjąć
niczym nieuprawnione nadużycie za aksjomat.

„Był w związku z tym – pisze Olczak –
bardzo blisko niemal wszystkich ważniejszych inicjatyw wydawniczych, począwszy
od Kroniki batalionu, a skończywszy na kolejnych wydaniach pracy Piotra
Stachiewicza o »Parasolu«” (Olczak
2020, s. 50). To zdanie autor opatruje przypisem znowu odsyłającym do książki
„W kręgu Bolesława Srockiego…”, ale zapewniam, że nie mógł tam znaleźć
czegokolwiek potwierdzającego wyrażone przez siebie przekonanie. Mowa tam o
powojennych zabiegach Srockiego wokół publikacji opracowań dotyczących
żołnierzy „Parasola”, opartych na relacjach gromadzonych z inicjatywy prof.
Zawadzkiego, Srockiego i Borysa. Redakcja tych opracowań i próby ich wydania
podejmowane przez Srockiego przypadły na przełom 1946 i 1947 r. „Pług”
przebywał wtedy na stypendium w USA i Anglii. Zespół Redakcyjny „Kroniki »Parasola«”
zawiązał się dopiero w 1956, a Piotr Stachiewicz wziął się za pisanie historii
„Parasola” pod koniec lat sześćdziesiątych. Te kwestie wykraczały poza ramy
chronologiczne książki. Stały się natomiast przedmiotem szczegółowej analizy w
tekście „Raport »Alego« z akcji na
Kutscherę, czyli czego nie powiedział dowódca batalionu »Parasol«”,
którego dyrektor AAN nie zdecydował się włączyć do bibliografii.

W artykule szczegółowo przedstawiłem
„ważniejsze inicjatywy wydawnicze” związane z historią „Parasola”, pokazując
stopniową deformację centralnego punktu tej historii: opisu akcji na Kutscherę,
za którą to deformację odpowiadał dowódca. Moja skrupulatność okazała się, jak
widać, przesadną ostrożnością. Olczak nie tylko nie kwestionuje przemożnego
udziału „Pługa” w kształtowaniu narracji o „Parasolu”, ale wręcz go podkreśla, dostrzegając
w tym wielką zasługę dowódcy. Stwierdza, że to dzięki Borysowi powstała książka
Stachiewicza, „jedna z najlepszych, jeśli nie najlepsza monografia oddziału
Armii Krajowej przygotowana w okresie PRL przez żołnierza Armii Krajowej” (tamże,
s. 50). Jedynie do rangi ciekawostki sprowadza Olczak fakt, że „Borys nie
udostępnił autorowi większości posiadanych dokumentów i fotografii, co
zrozumiałe, jeśli weźmie się pod uwagę uwarunkowania wynikające
z okresu PRL
i inwigilację jego osobiście oraz jego rodziny” (tamże, s.
59). To „co zrozumiałe” jest formą nacisku autora na czytelnika, aby cofnął się
przed zadaniem oczywistego pytania: których „dokumentów i fotografii” Borys ze
względu na „uwarunkowania wynikające z okresu PRL” i „inwigilację” nie mógł
udostępnić Stachiewiczowi? W mojej ocenie w zbiorze Adama Borysa nie ma ani jednej
kartki, której wykorzystanie na potrzeby rzetelnego opracowania historii
„Parasola” mogłoby zaszkodzić komukolwiek – zwłaszcza w czasach gdy Piotr
Stachiewicz pisał swoją książkę. Jeżeli dyrektor AAN twierdzi, że takie „fotografie
i dokumenty” w tym zbiorze są, powinien je wskazać.

A
jak sprawy te wyglądają w tekście Huberta Borysa? Najpierw ważna uwaga. Zaangażowanie
(lub zaangażowanie się) Huberta Borysa w przygotowanie książki o ojcu na
prawach współautorstwa wprowadza istotne komplikacje. Jak czytać jego tekst?
Czy jak opracowanie, na co wskazywałyby informacja na stronie tytułowej oraz
przypisy i zamieszczona na końcu bibliografia? Czy jednak jak relację – z
powodu tych przypisów i bibliografii raczej nietypową – którą zamieszczono bez
żadnego naukowego komentarza? Ten zaś w wielu miejscach byłby konieczny, choćby
po to, by sprostować oczywiste błędy, np. gdy autor pisze, że batalion „Zośka”
podlegał Kedywowi Okręgu Warszawskiego AK, a „Parasol” Kedywowi Komendy Głównej
AK (Borys 2020, s. 91). Laik może nie wiedzieć, że obydwa oddziały od początku
były i do końca pozostały w dyspozycji dowódcy Kedywu Komendy Głównej, natomiast
historyk powinien w tym miejscu interweniować. Mariusz Olczak jednak nie
interweniuje – ani w tym miejscu, ani w żadnym innym, dopuszczając do
nieskrępowanego snucia się opowieści, której fragmenty często niewiele mówią o
bohaterze książki, za to całkiem sporo o autorze. Tak jest choćby z historią o
murarzu, który w wyniku zemsty „powiatowego sekretarza partii, pochodzenia
żydowskiego” trafił do katowni UB w Gnieźnie. Swojego oprawcę robotnik, którego
szczęśliwie odratowano, rozpoznał dwadzieścia lat później jako sprzedawcę w
prywatnym sklepiku w Świnoujściu. „Tak rodził się nowy, antykomunistyczny antysemityzm”
– spuentował anegdotę odwołaniem do stereotypu „żydokomuny” prof. Borys (tamże,
s. 121). Niezależnie od tego, czym jest tekst Huberta Borysa – relacją,
opracowaniem, czy trochę jednym, trochę drugim, zasługuje na jedyny właściwy
sposób lektury – krytyczny.

W kontekście dopuszczonego przez
„Pługa” zdeformowania narracji historycznej o akcji na Kutscherę niektóre jego
fragmenty nabierają wręcz karykaturalnego charakteru i są nieuświadamianym
chyba aktem oskarżenia skierowanym przeciwko ojcu – dowódcy „Parasola”, który
sprzeniewierzył się obowiązkowi wobec poległych podkomendnych. Szczególnie
wyraźnie objawia się to we fragmentach poświęconych filmowi „Zamach” Jerzego
Passendorfera z 1959 r., który autor uznał za „zabawną ramotę”: „Dzieło to
miało być filmową rekonstrukcją akcji »Parasola« na generała Kutscherę. Film
niezbyt zgodny z faktami historycznymi, realiami okupacyjnymi, nie pada w nim
nawet nazwa oddziału, pseudonimy i nazwiska uczestników narracji [sic!]
zastąpiono zupełnie innymi. Ta tendencja do podmiany historycznych faktów na
inne, które można było dobrowolnie kształtować czy deformować, to w PRL-u stały
zabieg. Sylwetki bohaterów, potraktowane na modłę nieznośnie psychologizującej
maniery lat pięćdziesiątych, są mało autentyczne i chyba przekonują tylko mniej
wyrobionego odbiorcę. Ojciec pytany o to dzieło tylko się ironicznie
uśmiechał”. I na koniec tych rozważań: „Ojciec historię traktował poważnie.
Piosenki, wiersze, filmy – owszem, proszę bardzo, ale najpierw prawda, i to
cała prawda” (tamże, s. 139–140).

To, co dyskwalifikowało w oczach
Huberta Borysa film Passendorfera z końca lat pięćdziesiątych, tłumaczy błędy i
niedostatki książki Piotra Stachiewicza – „raczej drobne, poprawiane w
kolejnych wydaniach” (tamże, s. 160). Przypomnijmy, że monografia „Parasola”
ukazała się w schyłkowym okresie „karnawału Solidarności”. Jednak zdaniem prof.
Borysa także wtedy „komuniści i ich narzędzia […] nie
zmienili swojego stosunku do akowców, węszyli, zbierali informacje, szkodzili
byłym żołnierzom i ich rodzinom. Zmieniały się tylko metody działania”.
Nastąpiło co prawda „złagodzenie działalności cenzury, ale nie oznaczało to, że
można było pisać całą prawdę. Może więc lepiej było pewne fakty i oceny
zostawić w dyskrecji. O czym konkretnie wiedział Adam Borys – tego już się nie
dowiemy” (tamże, s. 90). Jakie „fakty i oceny” należało „zostawić w dyskrecji”
w książce o oddziale dyspozycyjnym Kedywu, w której czytelnik mógł przeczytać bez
ezopowego kluczenia o „zamordowaniu w wyniku procesu” sądowego gen. Fieldorfa
„Nila”, o „zamordowaniu” Jana Rodowicza „Anody”, o fikcyjnych śledztwach i
potajemnych zabójstwach w latach czterdziestych i pięćdziesiątych (Stachiewicz 1981, s. 630) – tego już
Hubert Borys nie wyjaśnia. Nie wyjaśnia także, że na przykład w odniesieniu do centralnego
punktu okupacyjnej historii „Parasola” dowiedzieliśmy się jednak, „o czym
konkretnie wiedział Adam Borys”, a czego nie chciał powiedzieć, kiedy żył.

Hubert Borys kreuje wizerunek ojca
jako osoby inicjującej gromadzenie relacji, co wynikało z „poczucia obowiązku
dowódcy wobec poległych i żyjących swoich żołnierzy” (Borys 2020, s. 107), jako
naukowiec zaś „dążył przez wiele lat do opracowań spełniających kryteria
naukowe”, które przeciwstawią się „kłamliwej propagandzie”, bo „Parasolowi”
„należał się prawdziwy, zweryfikowany naukowo dokument włączony na stałe w
pamięć narodu” (tamże, s. 89). Dążenia byłego dowódcy znalazły wreszcie
ukoronowanie w dziele autorstwa Piotra Stachiewicza. Ale czy rzeczywiście jest
to książka dająca się naukowo zweryfikować? Na pewno nie w odniesieniu do tego,
co mógł i powinien był zrelacjonować dowódca oddziału. Przyznaje to Hubert
Borys, który jedną z części swojego tekstu zatytułował „Czterdzieści jeden lat
samotności… i milczenia”: „Dlaczego ojciec sam nie pisał, nie zostawił relacji
czy wspomnień? – pyta prof. Borys, świadomy istnienia problemu. – To zagadka,
nie tylko dla mnie. Jako dowódca wiedział więcej niż inni” (tamże 2020, s. 90).
No właśnie – co zatem należy zrobić z faktem, że Stachiewicz w książce odwołuje
się jednak do relacji Adama Borysa, które – jeżeli rzeczywiście były złożone –
nie istnieją w formie weryfikowalnej naukowo? Wielką gratką byłoby sięgnięcie
do relacji „Pługa”, na którą powołuje się Stachiewicz, o nieanalizowaniu
przebiegu akcji na Kutscherę, bo „nie było z kim analizy tej przeprowadzać”, a
wnioski zostały jedynie „zrekapitulowane” przez Borysa na odprawach u płk.
„Nila” (Stachiewicz 1981, s. 346). Jest to niestety niemożliwe – nic o takiej
relacji nie wiadomo. Gdyby jednak istniała i czekała tylko na odkrycie, nie
mogłaby być sprzeczna z tym, co napisał Stachiewicz.

Milczenie ojca syn tłumaczy czytelnikowi
dwojako. Po pierwsze – ujawnienie pełnej wiedzy dowódcy „Parasola” „mogłoby
zaszkodzić innym i ich rodzinom”. O tej przesadnej trosce o bezpieczeństwo
podkomendnych i ich rodzin na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych
pisałem wyżej. Po drugie: „Była także osobista postawa samego Adama Borysa.
Pamięć miał dobrą, na pewno wiele faktów i jego opinii, gdyby je ujawnił,
rzuciłoby ciekawe światło na szereg historycznych zagadnień. Wolał jednak
schować się za relacje i wspomnienia swoich podwładnych. »Parasol« to było
wspólne dzieło, dowódca i jego podkomendni nie byli zantagonizowani, wzajemnie
się uzupełniali i odegrali swoją rolę” (Borys 2020, s. 90). I w innym miejscu:
„Oto dowódca razem ze swoimi podwładnymi opisuje to, co zdziałali, nie narzuca
swoich opinii, »Parasol« był dziełem wspólnym” (tamże, s. 159). Pomińmy
kuriozalną metodologicznie koncepcję „chowania się za relacjami i wspomnieniami
swoich podkomendnych”. Przyjrzyjmy się natomiast kreowanemu przez Huberta
Borysa obrazowi idylli, jaka miała rzekomo towarzyszyć pisaniu historii
„Parasola”. Kilka przykładów spośród wielu, które zadają kłam zaklinaniu mało
chwalebnej rzeczywistości.

Prof. Tomasz Strzembosz w notatkach
do recenzji książki Stachiewicza pisał o osobowości autora i jej wpływie na
kształt dzieła (rezygnując jednocześnie świadomie z wprowadzenia tych
informacji do opublikowanego tekstu): „bardzo pewny siebie i autorytatywny,
mający w środowisku »Parasola« wielbicieli
i przeciwników. Te przyjaźnie i animozje bardzo wyraźnie odzwierciedliły się w
książce […]. Osoby go krytykujące mają mały udział w opisywanej historii »Parasola«” (Strzembosz 1983b, s. 1).

Przykład kolejny. Dr Maria Wiśniewska
„Malina” wchodziła w skład Zespołu Redakcyjnego „Kroniki »Parasola«”, którego
zbiór archiwalny został przez Stachiewicza przejęty, a dorobek był w wydanej
monografii bezpardonowo dezawuowany (Strzembosz 1983a, s. 219). Dwa miesiące po
ukazaniu się książki o „Parasolu” napisała do prof. Tomasza Strzembosza list.
Przytaczam in extenso początek:
„Gdyby ta książka została wydana 100 lat temu, niewątpliwie wezwałabym Piotra
Stachiewicza na pojedynek, a Ciebie Tomaszu poprosiłabym na sekundanta. 50 lat
temu oddałabym sprawę wziętemu adwokatowi, prawa autorskie miały wtedy swoją
wartość, a przecież Piotr Stachiewicz przywłaszczył sobie nie tylko zdjęcia,
które mu rodziny wypożyczyły, ale i relacje, których zebraliśmy kiedyś przeszło
300 i jako materiały archiwalne złożyliśmy chyba w roku 1965 do WIH. Łącznie z
pierwszym opracowaniem zostały one przeliczone na złotówki wpłacone na fundusz
społeczny środowiska »Parasol«.
W jego opracowaniu figurują one często jako jego własne relacje, albo Komisji
Historycznej, której on mieni się Przewodniczącym, a która dalibóg w okresie 12
lat jego pracy nad historią batalionu nie działała, bo kto jak kto, ale on sam
chyba zdaje sobie sprawę najlepiej, że do żadnej pracy zespołowej nie nadaje
się, czego niestety najlepszym przykładem jest jego książka wydana w tej chwili
przez PAX” (Wiśniewska 1982, s. 1).

Zacytuję z tego listu jeszcze jeden
fragment, zapewne znany Hubertowi Borysowi, a niewątpliwie znany Mariuszowi
Olczakowi, który cytował go w audycjach radiowych oraz w jednej z książek jako
dowód miru, jakim były dowódca cieszył się wśród dawnych podkomendnych, i
wsparcia, jakiego im udzielał w pisaniu historii batalionu (Olczak 2019, s.
46). Dyrektor AAN w albumie zrezygnował z jego cytowania – prawdopodobnie dokładniej
przeczytał list „Maliny” i zrozumiał, że on cały, a ten fragment szczególnie,
jest oskarżeniem Adama Borysa o apodyktyczność i nieuznawanie jakiejkolwiek
niezależności od jego woli. A zatem – pisze do prof. Strzembosza dr Wiśniewska
– w trakcie prac nad „Kroniką…” „z wyżyn swego Olimpu (urzędował na 3 piętrze
przy ul. Hożej w Centrali Przemysłu Jajczarskiego-Drobiarskiego) dowodził
batalionem w dalszym ciągu »Dyrektor«-»Pług«-Adam Borys. Jego autorytet był
taki sam jak w czasie okupacji, i tak samo jak wtedy w praktyce wszelka
dyskusja, a co dopiero udzielanie rad »Dyrektorowi« było równoznaczne z
ośmieszeniem się. Przytoczyłam opinię »Maga«, Zdzisława Dobrowolskiego, z jego
ówczesnej relacji, z którą się absolutnie zgadzam w odniesieniu do lat
powojennych” (Wiśniewska 1982, s. 1). Zdzisław Dobrowolski „Mag” był w
„Parasolu” oficerem bezpieczeństwa. We wspomnianej relacji charakteryzował
swoje obowiązki, wskazując, że najważniejszą jego prerogatywą było opiniowanie
opracowania planów akcji pod kątem bezpieczeństwa. W drastycznych sytuacjach
mógł nawet zażądać jej odwołania. Taka była teoria, w rzeczywistości system
bezpieczeństwa nie działał w tym kluczowym zakresie ze względu na sposób dowodzenia
Adama Borysa, który ten system wprowadził – „wszelka dyskusja, a co dopiero
udzielanie rad »Dyrektorowi« było równoznaczne z ośmieszeniem się” (Stopczyński
2019, s. 76).

Na to, że piszący o czasach wojennych
„Mag” i powołująca się na niego, ale pisząca o latach powojennych „Malina” mają
rację, dowodów dostarcza i sam Hubert Borys, który tak charakteryzuje ojca:
„był bardzo, jak to się mówi, podmiotowy, był silną osobowością i nie pozwalał
sobie narzucić poglądów, których nie akceptował” (Borys 2020, s. 87). Opowiada
też anegdotę o rozstrzygnięciu „wewnątrzśrodowiskowego konfliktu”, związanego z
wątpliwościami niektórych byłych podwładnych co do słuszności promowania
monografii „Parasola” w atmosferze „rozprawiania się z Solidarnością, opozycją polityczną, Kościołem, ze wszystkimi”.
Adam Borys „postanowił zakończyć obrady. Wyglądało to tak: krzyknął »Powstań!«. I wstali, stanęli na
baczność i zamilkli” (tamże, s. 160).

I jeszcze jeden dowód na to, że
okoliczności, w jakich pisano historię „Parasola” pod dyktando jego dowódcy,
nie były idylliczne, a efekt musi budzić zastrzeżenia co do rzetelności i
uczciwości.

Wacław Czyszek „Wacek” (1919–2002) formalnie
i faktycznie podlegał służbowo kpt. „Pługowi” tylko przez pierwszych sześć dni
powstania warszawskiego – do momentu zranienia dowódcy, który już do oddziału
nie wrócił. Gdy tuż przed 1 sierpnia 1944 r. wszedł do 2. kompanii „Parasola”
jako zastępca dowódcy drużyny „Andrzeja” (Andrzeja Wojnicza), miał za sobą
przeszkolenie jeszcze w przedwojennej podchorążówce, z której od razu poszedł
na front w 1939 r. Do niewoli dostał się po bitwie pod Kockiem i z tej niewoli
uciekał dwukrotnie w okolicznościach niewątpliwie spektakularnych – w końcu
skutecznie. Po dotarciu do Warszawy w 1942 r. skontaktował się z „Andrzejem”,
który dowodził wtedy kilkunastoosobowym oddziałem osłonowym KG AK. W czasie
powstania warszawskiego w niespełna dwa tygodnie „Wacek” awansował z zastępcy
dowódcy drużyny do zastępcy pełniącego obowiązki dowódcy batalionu „Parasol”
Jerzego Zborowskiego „Jeremiego”. Był oficerem liniowym prowadzącym żołnierzy
do walki, ale brał także udział w odprawach sztabowych. Dowodził batalionem w
trakcie próby przebicia oddziałów staromiejskich do Śródmieścia. Został wtedy
ciężko ranny. Już po wojnie amputowano mu całą lewą nogę. Założył i prowadził
obserwatorium geofizyczne w Helu.

Po powołaniu do życia w 1956 r. Zespołu
Redakcyjnego „Kroniki »Parasola«” jego członkowie zwrócili się do Czyszka w
kwestiach związanych z powstaniem warszawskim, a „Wacek” zaoferował szeroką
pomoc. W liście do Zbigniewa Gąsiora „Garbatego” z 6 sierpnia 1956 pisał:
„Służę wszelkimi wyjaśnieniami odnośnie [do] spraw wątpliwych i niejasnych. […]
Służę wszystkimi materiałami odnośnie [do] udziału »Parasola« w Powstaniu. Podejmę się opracowania, jak również w
wypadku konieczności i czasu [sic!] mogę zająć się stroną techniczną”. 18
stycznia 1957 r. dawał już instrukcje dotyczące sposobu spisywania i
opracowywania relacji, informując, co sam spisał: „Zrobiłem dzień po dniu
działalność bojową baonu z kompaniami i niektórymi plutonami włącznie, a w
niektórych wypadkach mam zespoły drużyn i same drużyny. Umiejscowiłem baon w
ramach obrony i zależności służbowej jednostek nadrzędnych”. W lutym 1957 r. oczekiwał
nadsyłania do konsultacji materiałów, które miały już dotrzeć do Zespołu
Redakcyjnego. W liście z 25 stycznia 1958 r. (prawdopodobnie do Stanisława
Jastrzębskiego „Kopcia”) omawiał kwestię weryfikacji odznaczeń: „Co do obiekcji
»Dyrektora« – wydaje mi się, że
rozumiejąc jego sytuację i skrupulatność, to jednak wiele spraw w związku z
odznaczeniami szczególnie w walkach o Stare Miasto – było poza jego wiedzą i
wielki upór jego byłby zupełnie niezrozumiały”.

Zdecydowanie upraszczając
okoliczności, w jakich Zespół Redakcyjny sprzedał w 1960 r. Wojskowemu
Instytutowi Historycznemu ukończone maszynopisy z historią batalionu
doprowadzoną do dni przedpowstaniowych oraz zgromadzone relacje i archiwalia,
Mariusz Olczak napisał, że mimo fiaska nie zrezygnowano „z opisania historii »Parasola«” (Olczak, s. 50) – i z roku
1960 od razu przeskoczył do 1969, kiedy za pracę tę zabrał się namaszczony
przez Borysa Stachiewicz. Pominięto milczeniem inicjatywę, którą być może
realizowano poza kontrolą „Pługa”, choć zapewne nie bez jego wiedzy. Piszę „być
może”, ponieważ była realizowana pod auspicjami ZBoWiD-u, do którego Borys
„mimo nacisków nie chciał wstąpić” i o którym „pogardliwie mawiał: »To spekulanci i milicjanci«”; choć
„niektórzy akowcy dla »świętego
spokoju« wstępowali do tej organizacji”, to „taki sposób wykazywania
lojalności wobec PRL odrzucał zdecydowanie”, gdyż „w jego pojęciu czerpanie
osobistych zysków z walki o wolność było niemoralne” (Borys 2020, s. 146). Najwyraźniej
wbrew byłemu dowódcy 21 maja 1966 r. zawiązało się Środowisko b. Żołnierzy Batalionu
„Parasol” przy Okręgu Warszawskim ZBoWiD-u, którego przewodniczącym został
„Kopeć”. Powołano grupy i zespoły, m.in. „Zespół Historyczny”, który miał się
zająć „sprawą wydania kroniki 43–44, zbieraniem materiałów dotyczących okresu
Powstania”. W skład tego zespołu weszło dwanaście osób; oprócz członków Zespołu
Redakcyjnego w gronie tym znalazł się m.in. Wacław Czyszek. W „Komunikacie nr
1” Adam Borys nie jest w ogóle wymieniony. W grudniu 1966 r. Czyszek otrzymał
pismo z WIH z „Umową Wydawniczą Nr 16/67/II” na napisanie „Kroniki batalionu »Parasol« cz. III” o „objętości około
2 arkuszy autorskich”. Czyszek zobowiązywał się przesłać maszynopis do 1
kwietnia 1967 r., a WIH, że książka ukaże się drukiem w ciągu dwóch lat od dnia
jego przekazania, czyli w 1969 r. 29 marca 1967 r. „Wacek” zwrócił się z prośbą
do WIH o wydłużenie o dwa tygodnie terminu oddania pracy, ponieważ gotowy
maszynopis chce skonsultować „z gronem Kol. Kol. ze Środowiska »Parasol«”, na co wyrażono zgodę.
Przestrzegając ustalonych terminów, 15 kwietnia 1967 r. Czyszek przesłał trzy
egzemplarze maszynopisu opracowania „Kronika »Parasola« cz. III” ppłk. Tadeuszowi Stępniowskiemu, który odbiór
potwierdził swoim podpisem. Później zdarzył się „cud” i maszynopis w WIH
zaginął bez śladu. W listopadzie 1970 r. na ręce nowego komendanta WIH, płk.
Tadeusza Jędruszczaka, „Wacek” wysłał stosowne wyjaśnienia w ślad za pismami, w
których oskarżano go o niewywiązanie się z umowy. „Dalsze losy mej pracy nie są
mi znane. […] Nie wiem, jaki będzie dalszy epilog mego opracowania, jednak jest
pewne, że jako autor w terminie wywiązałem się z mego zobowiązania zgodnie z
umową. Nie wchodzę w szczegóły, ale dziwi mnie to, że tej pracy nie ma WIH” –
czytamy w tym piśmie. I dalej: „Rozdmuchana historia w pewnych kręgach budziła
mój niesmak do tej całej sprawy. Machnąłem na to ręką”. Być może opracowanie
Czyszka padło ofiarą kadrowych rozgrywek wewnątrz WIH związanych ze zmianą
komendanta i odsunięciem grupy pracowników, w tym ppłk. Stępniowskiego, ale w
korespondencji „Wacka” znajdziemy ślady, że i jego praca, i on sam byli
obiektami mało chwalebnych działań wewnątrz środowiska byłych żołnierzy
„Parasola”. Zacytujmy fragment listu do Eugeniusza Schielberga „Dietricha” z 7
sierpnia 1973 r., w którym znowu poruszył sprawę weryfikacji odznaczeń i
awansów za czas powstania. Stwierdzał, że w tej materii istotne nie powinno być
„stanowisko ludzi, którzy decydując o wnioskach za okres POWSTANIA [sic!], w
Powstaniu tym nie brali czynnego udziału z przyczyn zranienia, względnie
dekowania się, gdyż i tacy byli – względnie byli w tym czasie gdzie indziej.
Nie będę wymieniał z nazwisk, gdyż obydwaj dobrze się orientujemy, o kogo
chodzi. […] Stoję daleko od wszelkich sporów i waśni »naszego«grona – piszę naszego w cudzysłowie, gdyż jak
oświadczył jeden ze chcących być znanym wg mnie i właściwie znanym
parasolarzem, że jeżeli chodzi o mnie, to wg niego nie należę do grupy b.
PARASOLARZY [sic!] – Odpowiedziałem prosto, jeżeli tak, to wykreśl i mój wkład
w Powstanie, jeżeli potrafisz to zrobić”. I jeszcze jeden cytat z późniejszego
o kilka dni listu do niezidentyfikowanego żołnierza „Parasola”: „Co do mnie, do
spraw »Parasola« wrócę i nie
jest wykluczone, że w innej formie moje pamiętniki się ukażą. Naturalnie PO
SMUTNYM DOŚWIADCZENIU [sic!] nie mam zamiaru konsultować mej pracy w gronie
tych AMBICJONALNYCH [sic!] b. parasolarzy”.

Wacława Czyszka „wkładu w Powstanie”
wykreślić się nie dało, ale wkład Wacława Czyszka w opisanie powstania –
owszem. Zerknijmy do bibliografii książki Stachiewicza. Znajdziemy tam jedną
tylko pozycję „Wacka” – podany pod zniekształconym nazwiskiem Cysek krótki
artykuł Bojowy szlak batalionu „Parasol” opublikowany w „Gazecie Ludowej” w 1946 (u Stachiewicza
błędnie podano rok 1947). W książce nie wykorzystano spisanych relacji i opracowań
osoby mającej największe kompetencje do opisu walk „Parasola” w pierwszej
połowie powstania. Nie ma relacji dotyczących żołnierzy z drużyny „Andrzeja”,
nie ma dziesięciostronicowego komentarza do wydanej w 1957 r. książki Adama
Borkiewicza Powstanie Warszawskie 1944,
w których „Wacek” szczegółowo i krytycznie odniósł się do opisu działań
batalionu „Parasol”, nie ma trzeciej części „Kroniki »Parasola«” i wielu innych.

Cytowane powyżej listy Wacława
Czyszka do Zbigniewa Gąsiora pochodzą z Archiwum Ośrodka Karta i są
niewątpliwie znane Mariuszowi Olczakowi, a na pewno znane być powinny.
Pozostałe listy i umowa Czyszka z WIH znajdują się w zbiorze archiwaliów po
majorze „Wacku” przekazanym w zeszłym roku do AAN, którego Olczak jest dyrektorem.

Kim
mógł być „chcący być znanym” i „właściwie znany parasolarz”, który kwestionował
prawa Czyszka do bycia byłym „parasolarzem”? Palce jednej ręki to aż nadto, aby
policzyć tych, którzy przeżyli wojnę i których wojenne dokonania i stanowisko w
batalionie mogłyby ośmielić do usuwania z szeregów „Parasola” właśnie Wacława
Czyszka. Z tych, moim zdaniem, tylko Adam Borys miał realny i przemożny wpływ
na to, jak opisywane były – wtedy już przez Piotra Stachiewicza – dzieje
batalionu. Ktokolwiek to był, przedstawianie przez Huberta Borysa książki Stachiewicza
jako efektu zgodnej i bezkolizyjnej współpracy byłego dowódcy z byłymi
podkomendnymi świadczy o braku świadomości faktów lub świadomej dezinformacji.

Druga po tekstach Mariusza Olczaka i
Huberta Borysa część albumu, „Zdjęcia i dokumenty”, jest niewątpliwie gratką.
To bodaj setki czasami unikatowych fotografii i reprodukcji archiwaliów
konspiracyjnych oraz powstańczych. Szkoda, że temu bogactwu, sprawiającemu
wrażenie wręcz nadmiaru, nie towarzyszy poziom opracowania. Najczęściej podpis
fotografii sprowadza się do prostego opisu tego, co czytelnik i tak widzi. Na
przykład plan akcji na Kretschmanna sporządzony przez „Kopcia”, na którym widać
wielkimi literami i cyframi zapis, że został narysowany w skali 1:2500 ma taki
podpis: „Oryginalny plan akcji w skali 1:2500” (s. 325). Czy nie należało wielu
z tych niewątpliwie ważnych dokumentów pisanych drobnym pismem na bibułkach
zostawić do przygotowywanego pod redakcją Olczaka zbioru wszystkich dokumentów
„Parasola”? Dam jeden przykład. Na stronie 252 prezentowane są cztery
dokumenty, w tym mała żółta karteczka informująca o zmianie kryptonimów
oddziałów dyspozycyjnych Kedywu, opatrzona datą 26 listopada 1943. Niepozorny
skrawek papieru, ale treść doniosła. Według Stachiewicza zmiana kryptonimu
kompanii „Agat” na „Pegaz” nastąpiła w pierwszych dniach stycznia 1944 r. i
miała związek z aresztowaniem kierowcy oddziału Tadeusza Kostrzewskiego
„Niemiry” (Stachiewicz 1981, s. 260–261). W świetle tego i innych zamieszczonych
w albumie dokumentów okazuje się to nieprawdą. Na stronie 280 autorzy pokazują
sporządzone 1 grudnia 1943 r. „Sprawozdanie z działalności oddziału »Pegaz« za listopad 1943”. W nagłówku
ktoś z rozpędu wpisał maszynowo „Agat-Bryl”. Odręcznie zamazano więc stary
kryptonim i nadpisano nowy: „Pegaz”. W spiętrzeniu publikowanych dokumentów
pozbawionych fachowego komentarza takie rzeczy umykają. A jest ich w
prezentowanych dokumentach więcej.

Po raz pierwszy czytelnicy mogą
zobaczyć w jednym tomie wszystkie trzy dokumenty sporządzone po akcji na
Kutscherę. Oczywiście niczego na temat konsekwencji wypływających z faktu, że
Adam Borys o dwóch z tych dokumentach nie mówił, autorzy opracowania nie
podali. W tym miejscu popełnili jednak błąd wynikający z niedochowania
szczególnej staranności tam, gdzie ta staranność jest ze względu na delikatność
sprawy właśnie szczególnie potrzebna. W opisie zdjęć Stanisława Huskowskiego
pomylono z jego bratem, żołnierzem batalionu „Zośka” – Tadeuszem Huskowskim.

Pozbawiona w ogóle opracowania jest
część trzecia, czyli teksty prasowe z wypowiedziami „Pługa”. A ingerencja
autorów opracowania jest nieodzowna co najmniej w dwóch miejscach. Na stronach
473–474 w wywiadzie udzielonym Małgorzacie Rutkowskiej została poruszona sprawa
Stanisława Huskowskiego „Alego”. Odpowiedź Borysa powinna być opatrzona
komentarzem informującym, że w świetle dokumentów prezentowanych na stronach
350–358 albumu były dowódca „Parasola” zrzucił odpowiedzialność za własne
decyzje na poległych podkomendnych.

Drugi fragment domagający się
komentarza to ten z wywiadu, w którym Stefan Smarzyński zapytał Adama Borysa o
dekonspirację oddziału „Osa-Kosa” (s. 454). „Pług” utrzymywał, że za tragiczną
w skutkach wpadkę w kościele św. Aleksandra odpowiada zdrajca Stanisław Jaster
„Hel”, który został za tę rzekomą zdradę stracony w nieustalonych
okolicznościach. Publikowane w ostatnich latach wyniki badań wskazują wyraźnie,
że „Hel” nie zdradził. Zawierają tak wiarygodne ustalenia, że we wrześniu 2019 r.
prezydent RP odznaczył pośmiertnie Stanisława Jastera Krzyżem Kawalerskim
Orderu Odrodzenia Polski.

Informacje prostujące krzywdzące
poległych żołnierzy wypowiedzi Adama Borysa należały się i „Alemu”, i „Helowi”,
ale autorzy albumu nie uznali za stosowne ich podać.

Książka Mariusza Olczaka i Huberta Borysa była okazją
do rozprawienia się z zarzutami stawianymi dowódcy „Parasola”, zarzutami, o
których autorzy wiedzieli. Sądzę, że nad książką zaciążył apologetyczny zamiar.
Album miał być pomnikiem wystawionym legendarnemu dowódcy legendarnego
batalionu i nic nie mogło temu przeszkodzić, nawet oczywiste fakty. Olczak z
Borysem zachowali się jak rzeźbiarze, którzy wybrali blok marmuru na pomnik.
Marmur przywieziono do pracowni i artyści przystąpili do pracy. Nagle okazało
się, że marmur ma skazę, jest pęknięty. Zdecydowali się jednak kuć dalej, rysy
zapowiadające przyszłą katastrofę zapełniając szpachlą i skręcając śrubami.
Pomnik wreszcie osadzili na cokole i odsłonili w myśl zasady „jakoś to będzie”.

Przemilczanie kluczowych faktów niewygodnych dla
kreowanego wizerunku bohatera książki, manipulowanie ustaleniami innych
badaczy, wyrażanie w książce sądów anachronicznych, sprzecznych z publikowanymi
jednocześnie w tej książce dokumentami źródłowymi bez słowa komentarza, wystawiają
niedobre świadectwo autorom. Zwłaszcza Mariuszowi Olczakowi, który w tym
autorskim tandemie jest historykiem – choć bardziej okazał się „adwokatem”.


BIBLIOGRAFIA

Borys
H., Olczak M. (2020), „Pług”. Dowódca batalionu Armii Krajowej „Parasol”,
Warszawa.

Broniewski
S. (Stefan Orsza) (1982), Całym życiem. Szare Szeregi w relacji naczelnika,
Warszawa.

Olczak
M. (2019), Batalion „Parasol” w powstaniu warszawskim, Warszawa.

Siwek
P. (2021), Hubert Borys: ojciec nie starał się wracać do wojennych wspomnień, https://www.polskieradio.pl/8/404/Artykul/2667914,Hubert-Borys-ojciec-nie-staral-sie-wracac-do-wojennych-wspomnien
(dostęp 21 lutego 2021).

Stachiewicz P. (1981),
„Parasol”. Dzieje oddziału do zadań specjalnych Kierownictwa Dywersji Komendy
Głównej Armii Krajowej
, Warszawa.

Stopczyński
W. (2009), Teczka pełna granatów,
„Kombatant”, nr 3.

Stopczyński
W. (2012), O „Raporcie Alego z akcji na Kutscherę” – odpowiedź na polemikę
dr Marii Wiśniewskiej
, „Przegląd
Historyczno-Wojskowy”, nr 2.

Stopczyński
W. (2016), W kręgu Bolesława Srockiego. Ludzie „Petu”. Relacje – wspomnienia
– polemiki
, Gdańsk.

Stopczyński
W. (2018), „Zamach na Kutscherę”, czyli
IPN-u kłopot z raportem „Alego”
,https://histmag.org/Zamach-na-Kutschere-czyli-IPN-u-klopot-z-raportem-Alego-16326/1
(dostęp 28 lutego 2021).

Stopczyński
W. (2019), Raport „Alego” z akcji na
Kutscherę, czyli czego nie powiedział dowódca batalionu „Parasol”
, „Przegląd Historyczno-Wojskowy”, nr 2.

Strzembosz
T. (1983a), „Parasol”, „Kwartalnik Historyczny”, nr 1.

Strzembosz
T. (1983b), AAN, Akta Tomasza Strzembosza, sygn. 566, „»Parasol« Piotra Stachiewicza”, rkps,
b.d., b.p.

Truszczak
D. (2021), Adam Borys ps. Pług. Pierwszy
dowódca batalionu AK „Parasol”
, https://www.polskieradio.pl/7/5098/Artykul/2675896,Adam-Borys-ps-Plug-Pierwszy-dowodca-batalionu-AK-Parasol
(dostęp 21 lutego 2021).

Wiśniewska
M. (1982), AAN, Akta Adama
Borysa, sygn. 1, List do Tomasza Strzembosza w sprawie książki Piotra
Stachiewicza „Parasol” z 7 lutego 1982, mps, b.m., b.p.

Wnuk
R. (2021), Kilka myśli na marginesie medialnego sporu o Józefa Franczaka
„Lalka”
, http://ohistorie.eu/2021/01/09/kilka-mysli-na-marginesie-medialnego-sporu-o-jozefa-franczaka-lalka/
(dostęp 13 czerwca 2021).


Redakcja językowa: Beata Bińko