Wycinanki (20)

WOJCIECH WRZOSEK

Wycinanki (20)

W Muzeum Narodowym w Tbilisi oglądałem kolekcję wyrobów scytyjskich. Zrozumiałem wtedy, że może i rację mają ci, którzy sztukę traktują jako zjawisko uniwersalne. Przedmioty tam wówczas wystawiane były – przepraszam za trywialność – według mnie piękne. Wspaniałe, tak bezwzględnie, bez współczynnika historycznego. One są w gatunku swoim współcześnie piękne[1].

Doskonale sobie zdaję sprawę, że mój gust, bo o gust tu idzie, nie jest obowiązującą nigdzie miarą piękna. Faktem jest jednak, że współczesny amator sztuki znajduje w sztuce tak odległej kulturowo od jego wychowania i otoczenia artystycznego, tak dalekiej od dotychczasowych doświadczeń uczestnictwa w kulturze artystycznej, zwłaszcza biżuterii, bo za taką wziąć możemy przedmioty z odległych czasów, wytwarzane i używane zarówno w sferze sacrum, jak i profanum.

Naszyjniki i kolie i tak najlepiej wyglądałyby na szyi i dekolcie mojej przewodniczki, pięknej gruzińskiej Greczynki. Wyglądałyby jak Alawerdi w Dolinie Alazańskiej na tle ośnieżonego Kaukazu. Przy okazji, literatura przedmiotu wskazuje na intensywne kontakty Greków ze Scytami. W Gruzji są rozpoznane archeologiczne ślady po Scytach. Herodota doniesienia to powszechnie znane źródło pisane powtarzające zasłyszane wieści o Scytach, m.in. o tym, że wymieniali oni z Grekami zboże na wyroby codziennego użytku.

Chodzi mi tu o przeżycie mocniejsze niż zwykły obowiązkowy podziw dla sztuki egipskiej, greckiej, chrześcijańskiej, celtyckiej… Kultura wręcz „nakazuje” nam podziwiać, cenić, uznawać za arcydzieła piramidy, katedry gotyckie, wszystko, co z ręki Picassa, Le Corbusiera, Dostojewskiego, Joyce’a, Beethovena czy Prince’a…

Przedmioty te oglądałem w muzeum. Samo ono stwarza kontekst interpretacyjny dla eksponatów. Przy czym nie było to muzeum sztuki starożytnej czy dawnej. Była to raczej ekspozycja „archeologiczna”. Prezentacja kultury scytyjskiej niźli sztuki scytyjskiej. Tak to wtedy rozumiałem. Dowód na umiejętności wytwarzania, kulturę obróbki metali i kamieni szlachetnych.

Muzeum w czasach zmierzchu państwa sowieckiego, przykład daleko posuniętej jego amortyzacji. W stanie upadku, podobnie jak imperium. Czynne od 9 do 17, z tym że kasa w godzinach 14–16 nieczynna. Przerwa obiadowa, albo to jak w krajach gorących, siesta, albo sowiecki sanitarnyj czas/piereryw na obied. Kierunek zwiedzania zapewnia wydrążona przez podeszwy zwiedzających ścieżka w parkiecie prowadząca od sali do sali, od gabloty do gabloty. Ta zaś to rodzaj pochylonej szkolnej ławy z taflą szkła, przytwierdzonej jeszcze kilkadziesiąt lat temu do parkietu. Okna i drzwi oryginalne wykrzywione w reumatycznym grymasie. W każdej sali dieżurnaja na krześle godnym muzeum, szydełkuje. Dla muzeum tyle tylko pożytku, że dama w wieku emerytalnym ma siedzącą pracę. Bilety wstępu w typografii jak bilety trolejbusowe[2].

W gablotach wspaniałe eksponaty, ku którym trzeba się nachylać, zaglądać do skrzynek z kłódkami solidnych rozmiarów. Narracja muzealna to tylko nazwa artefaktu, wiek, miejsce odnalezienia.

Jak to dzisiaj wygląda, kliknij link w przyp. 1, a także muzeum.ge, gdzie na pierwszej stronie rozgałęziona sieć Georgian National Museum i nowoczesne ekspozycje.

Przedmioty pochodzące z kultury scytyjskiej mogły trafić do różnych elementów świata współczesnego: na wystawę dzieł sztuki, jako eksponaty archeologiczne, do magazynów placówek naukowych i wystawienniczych, skąd nigdy nie ujrzą światła dziennego, zostaną lub, o zgrozo, nie zostaną skatalogowane czy zinwentaryzowane. Mogły trafić w ręce prywatne, a nawet na palce, nadgarstki, szyje kobiet bądź odpowiednie fragmenty męskiego ciała – choćby ówczesne elementy uzbrojenia. Przypuszczać możemy, że artefakty po Scytach znajdują się w sejfach lub jedynie w albumach oraz wizualnych prezentacjach w sieci. Niektóre już tylko w starych książkach jako fotografie czy ryciny, inne w rejestrach zagubionych przedmiotów, w spisach skradzionych obiektów archeologicznych i dzieł sztuki. Znaczna część kurhanów została rozgrabiona jeszcze w starożytności, a i w czasach nowożytnych i najnowszych spenetrowano je w celach daleko niepoznawczych. Część artefaktów kultury materialnej Scytów i nie tylko tej cywilizacji została zniszczona w wyniku klęsk elementarnych, wojen. Część pozostałości kryje ziemia. Dowodzi tego fakt, że najstarszy dywan, mumie, przedmioty codziennego użytku z Pazyryk odkryto jeszcze w końcu lat czterdziestych minionego stulecia.

Ogólnie biorąc, ślady po naszych przodkach zostały także z braku praktyki zbierania i kolekcjonowania, ochraniania śladów przeszłości, braku de facto archeologii zaprzepaszczone.

Pytanie, czy mogło być inaczej? A jak jest dzisiaj?


[1] https://www.hermitagemuseum.org/wps/portal/hermitage/panorama/virtual_visit/panoramas-g-1/?lng=pl. Wybierz prezentacje 1–4. Zwłaszcza eksponaty z kultury scytyjskiej; na dniach w Kijowie: https://nmiu.org/anonsy-museum/2479-z-18-serpnia-v-muzei-mozhna-bude-ohlianuty-skifske-zoloto; britishmuseum.org; https://www.louvre.fr/en. W tych ostatnich mniej zasobów pochodzących z cywilizacji scytyjskiej, bo później był to obszar kolonizowania innego imperium.

[2] Opis ten ma wywołać melancholię u niektórych moich koleżanek i kolegów.


Redakcja językowa: Beata Bińko




Wycinanki (19)

WOJCIECH WRZOSEK

Wycinanki (19)

Nie tylko zmysłowo uchwytne cechy fizykalne zwróciły moją uwagę na kamień na polnej drodze.

Każda z tych cech identyfikowana jest przez odpowiedni zmysł, których jest pięć (wzrok – kształt, słuch – dźwięk, dotyk – faktura, ciężar, zapach i smak) […]. Opis rzeczy w terminach nazywających wskazane właściwości określę (za tradycją filozofii analitycznej) mianem opisu fizykalnego[1],

ale i natychmiast pomyślane pytanie: Do czego i po co to komu było? Sprowokowało to mnie do przekazania przydrożnego kamienia archeologom[2].

Pomyślany przeze mnie szkic opisu fizykalnego znaleziska umiejscowił się w polu wspólnych asocjacji z opisem mentalnym obiektu[3]. Cechy kwalifikowane zmysłowo (rodzaj skały, twardość, barwa, zużycie…) spotkały się z cechami „funkcjonalnymi” („młotek (?)”, „obuch”, „zużycie”, „uchwyt”) i spowodowały odruchowe pytania: Co to jest? Skąd tu taki kamień? Czy ktoś w ciągu ostatnich stu lat mógł się pokusić tu o takie narzędzie? To nieprawdopodobne. Oczywiście archeolog, gdyby znalazł się w moim położeniu, przeprowadziłby w schemacie podobną, mniej amatorską analizę i dokonał błyskawicznej identyfikacji przedmiotu zwieńczonej pytaniem: Czy przedmiot ten jest godny źródłoznawczej archeologicznej analizy, czy nie?[4] Z naszego przykładu widać, że i napotkane przez amatorów pozostałości po naszych przodkach mogą trafić w ręce badaczy.

Identyfikacja amatorska – jak moja – naśladuje tę zawodową spontanicznie. Opis fizykalny podsuwa hipotezy genetyczne: Skąd to? Ile to może mieć lat, kto to wykonał? Amator odpowiada „na oko”, szkicuje także opis fizykalny. Amator odruchowo pyta, kto jest autorem/sprawcą tego obiektu[5]. Powstaje pytanie, czy opis fizykalny, a więc z użyciem terminów używanych przez współczesne wyrafinowane dziedziny wiedzy przyrodoznawczej i techniki badawcze, może poza klasyfikacją aktualizującą wnieść coś do poznania dziejów ludzkich wspólnot?[6] Czy tylko dokonać prezentystycznej interpretacji kultury badanej? Po pierwsze, powtórzę: szkic rozpoznania sensu kulturowego obiektu, jakiego dokonałem na miejscu zdarzenia, to spontaniczny fizykalno-mentalny „synkretyczny” opis. Na moim miejscu archeolog dokonałby „polowego” rozpoznania, tj. sporządził opis fizykalno-mentalny, przy czym z racji doświadczenia zawodowego, w tym pracy w terenie, zarówno opis fizykalny, jak i mentalny jest już wstępem do profesjonalnej interpretacji archeologicznej. Ani amator, ani zawodowiec nie uchroni się jednak moim zdaniem przed interakcją interpretacyjną obu rodzajów opisu: fizykalnego i mentalnego.


[1] A. Pałubicka, Narzędzie i rzecz w interpretacji kulturoznawczej w kontekście idei filozoficznych Martina Heideggera, w: Heidegger w kontekstach, red. N. Leśniewski, Bydgoszcz 2007, s. 120.

[2] „Opis narzędzia w terminach sensu (do czego służy) kulturowego, powszechnie w danej grupie ludzkiej akceptowanego, […] nazwę opisem mentalnym”. Tamże, s. 121.

[3] Nazwałem obiektem „historycznie podejrzanym” kawałek przetworzonego kamienia. Archeolog zakwalifikował go do rozpoznania. Jasne, że zwykłe skały, efekty procesów fizykochemicznych i trwania w środowisku nie zanosimy archeologom. Krótko, za ich fizykalne oblicze nie czynimy odpowiedzialnymi intencjonalnych podmiotów.

[4] Rozumowanie archeologa, według Pałubickiej, przebiega następująco: „Sposób użycia, poręczność narzędzia nadaje mu sens, tworząc kontekst kulturowy. Ów sens kulturowy, dla którego zamiennie będę używać słowa: intencja, narzuca się podmiotowi w pierwszej kolejności w trakcie bezpośredniego kontaktu. Do bezpośredniego kontaktu zaliczyć należy spontaniczną reakcję archeologa w terenie, rozumiejącego znalezisko i reagującego wyrażeniem okazjonalnym w rodzaju: O, grób! Skarb! Domostwo!, itp. Spoglądając, nie widzimy najpierw rzeczy, lecz narzędzie w kontekście, do czego”. A. Pałubicka, Narzędzie i rzecz…, s. 120.

[5] Przepraszam za oczywistość: w narracji archeologicznej sprawcy/wykonawcy to nie jednostki, lecz „kultury archeologiczne”. Jeśli rzecz kwalifikujemy jako artefakt archeologiczny, to – zwłaszcza w odniesieniu do archeologii przedpiśmiennej – nie szukamy autora artefaktu z imienia i nazwiska ani nie dodajemy uwagi w rodzaju „anonimowy autor z kręgu Pazyryk culture”. Archeologia w sytuacji klasycznej, tj. wtedy, gdy operuje na materiale powstałym w czasach przedpiśmiennych (zwanych przez historyków przedhistorycznymi), nie ma do czynienia z tekstami. Nie może więc indywidualizować sprawstwa/autorstwa. Za sprawcę artefaktów kultury bierze wspólnotę ludzką, tzw. kulturę archeologiczną. Kwestia może się przedstawiać zgoła inaczej, kiedy archeolog ma do czynienia z obiektami pochodzącymi z czasów historycznych w rozumieniu tradycyjnego historyka, tj. z czasów, kiedy artefaktom archeologicznym towarzyszą źródła pisane.

[6] Jak rozumiem, interpretacja poczyniona w świetle współczesnej wiedzy przyrodoznawczej jest wiedzą, którą nie dysponowali użytkownicy owych przedmiotów. Podobnie nie mogli wyprowadzać dyrektyw do produkowania ani użytkowania tych rzeczy wynikających z tej wiedzy.


Redakcja językowa: Beata Bińko




Wycinanki (18)

WOJCIECH WRZOSEK

Wycinanki (18)

Idąc polną drogą, kopnąłem, co odczułem boleśnie, jakiś kamień. Potoczył się kilka metrów. Podniosłem i uznałem – jak dzisiaj podpowiada autointro-retrospekcja – że to wytwór kultury. Przemyślnie dostosowany do ludzkich potrzeb produkt natury. Odruchowo wsunąłem do kieszeni.

Kilka dni później, będąc w pracy, natknąłem się na znalezisko ponownie, w mojej kurtce. Zadzwoniłem do kolegi archeologa piętro wyżej i poszedłem do niego. Co to jest? – zapytał. Nie wiem – odpowiedziałem – to ty jesteś archeologiem. Skąd to masz? – dopytał. Znalazłem na polnej drodze – odpowiedziałem. Gdzie? U mnie na wsi. Wszystko, co znajdujesz na polnej drodze, niesiesz do archeologa? – zapytał nie całkiem serio. Jasne, że nie wszystko, ale… Coś mnie tknęło… Jak to tknęło? – powtórzył. No nie wiem, ale… Niby kamień, ale jakiś historycznie dziwny. Nie wiem, ale to nie jest relikt z czasów moich dziadków – rzekłem. Raczej nie – potwierdził – ale to nie znaczy, że musi zainteresować archeologa[1].

Jak bardzo „skorupa” powinna być stara, aby mogła zainteresować archeologa? Jak bardzo pochówek musi być stary, aby mógł w nim grzebać archeolog? Czy możesz rozkopywać grób mojego prapradziadka? Czego szukali archeolodzy na lotnisku w Smoleńsku? Czy archeolog bywa ekspertem kryminalistycznym? Czy mamy w Polsce specjalistów od najnowszej kultury materialnej? Czy są historycy, a może tylko zbieracze, kolekcjonerzy artefaktów kultury materialnej czasów najnowszych? Dobrze już, dobrze… Pogadamy na seminarium – odpowiedział. – Przekażę twój kamień Piotrowi. Zobaczymy, co powie… Zadzwonię…

A więc powtórzmy, korzystam przygodnie z intuicyjnego podziału natura/kultura i kwalifikuję znalezisko do działu kultura[2]. To nie jest „produkt natury”, błyskawicznie ustalam. Przy czym przyjmuję, że nie jest to jeden z bardzo wielu szczątków naszej współczesnej działalności. Domniemywam, że to obrobiony ze względu na jakąś potrzebę fragment kamienia. Dla mnie historycznie podejrzany.

Wiedziałem, co z nim dalej zrobię, lub po prostu nie pozostawiłem go na drodze. Gdy ponownie „odnajduję go” w kieszeni, już coś z tym dalej robię. Czy fakt, że koledzy archeolodzy są ledwie piętro wyżej, nadało bieg sprawie? To oni przejęli identyfikację/interpretację artefaktu. Trafił do wąskiej grupy fachowców[3].

Sytuację rozumiem następująco: przypadkowy reprezentant kultury, ale jednak – ponownie przypadkowo – bliźni archeologom metodolog nauk historycznych dzięki swej intuicji kulturowej uznaje, ze znaleziony kamień jest godny fachowego oglądu. Powierza wspólnocie, do której w szerokim sensie należy, odpowiedź na pytanie: Co to jest? Trafia do archeologa.

Owo wstępne rozpoznanie, jednostkowa, niepowtarzalna intuicja zawiera – moim zdaniem – przemieszanie potocznego opisu fizykalnego z opisem mentalnym. Jest pobieżną refleksją, z czego i po co to zrobiono. To jednak, jak dla mnie, spontaniczny, nieprofesjonalny dialog kultury dzisiejszej z kulturą minioną. Efekt, w tym przypadku to przynajmniej wstępne badanie archeologiczne, daje początek dialogu kultury badającej z kulturą badaną[4].


[1] Archeologia to nauka o człowieku, o jego bycie/losie widzianym poprzez ślady powstałe po uchwytnej zmysłowo zarówno odruchowej, jak i zamierzonej jego aktywności życiowej. To moja prywatna definicja archeologii, godna rozwinięcia. Nie dodaję „historyczna nauka o człowieku”, albowiem każda nauka o człowieku jest historyczna.

[2] Intuicja na razie choćby w takim tylko wstępnym ujęciu: „Istnieje przynajmniej jedna rzeczywistość, którą wszyscy ujmujemy z wewnątrz, przez intuicję, a nie z pomocą analizy tylko. Jest nią nasza własna osobowość w swym przepływie przez czas. Jest nią nasze «ja», które trwa. Możemy nie współczuć intelektualnie z żadną inną rzeczą. Z pewnością jednak współczujemy z samym sobą”. H. Bergson, Wstęp do metafizyki, tłum. K. Błeszyński, Kraków 2018, s. 35. Intuicja moja to moje myślowe doświadczenie bycia w „mojej kulturze”.

[3] Kolega kolegi archeologa ma możliwość skorzystania z wiedzy międzynarodowej wspólnoty specjalistów. Audiowizualnej konsultacji na początek. Badań porównawczych, kwerendy zasobów archiwalnych… To elitarna wiedza i dostęp do wyszukanych metod. Badań fizykochemicznych? Czy na tę ścieżkę badań wkroczy nasz kamień, zdecydują wypowiedziane w sieci opinie wąskiej wspólnoty badaczy?

[4] Ten dualizujący sposób mówienia i myślenia – przedstawiony przez Josefa Miterrera w pracy Tamta strona filozofii – traktuję od początku lat dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia jako relację kultury poznającej do poznawanej. Badającej do badanej. Prezentowane tezy uzyskują niezdawkowe uzasadnienie w moich pracach, w szczególności: O myśleniu historycznym (Oficyna Wydawnicza Epigram, Bydgoszcz 2009) oraz Historia – kultura – metafora. Powstanie nieklasycznej historiografii (Fundacja na Rzecz Nauki Polskiej, Leopoldinum, Wrocław 1995, wyd. 2 WNUWr, 2010). Zob. J. Miterrer, Tamta strona filozofii. Przeciwko dualistycznej zasadzie poznania, tłum. M. Łukasiewicz, Warszawa 1999.


Redakcja językowa: Beata Bińko