Kult Bolesława Bieruta w prasie partyjnej w 1956 r. Część I

PAULINA WOŁOWIEC

Kult Bolesława Bieruta w prasie partyjnej w 1956 r. Część I

Historiografia w dużej mierze zajmuje się kwestiami politycznymi i całą sferą życia publicznego powiązanego z polityką. Jednym z jej istotnych elementów jest kreowanie wizerunku przywódcy przy pomocy odpowiednich metod, instrumentów i określaniu konkretnych celów. Jako reprezentant nie tylko właściwej sobie opcji politycznej, ale i całego społeczeństwa powinien on posiadać pewne cechy, które pozwolą mu utrzymać zwierzchnictwo i przekonać obywateli, że jest odpowiednim kandydatem do pełnienia tej funkcji. W Polsce już podczas II wojny światowej toczyły się polityczne rozgrywki dotyczące tego, kto i w jaki sposób przejmie władzę i stanie na czele powojennego rządu. Przy cichym przyzwoleniu zachodnich mocarstw i braku podjętych z ich strony działań, Józef Stalin rozpoczął politykę pełnego uzależnienia Polski od wpływów komunistycznych, zakończoną ukształtowaniem na kilka kolejnych dekad systemu totalitarnego. Zdobywanie i utrwalanie władzy przez komunistów w Polsce zostało zwieńczone sukcesem w 1948 r., kiedy to wprowadzono system hegemoniczny oparty na Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej na czele z pierwszym sekretarzem Komitetu Centralnego, a jednocześnie prezydentem, Bolesławem Bierutem.

W latach 1948–1956 w Polsce możemy mówić o okresie stalinizmu, polegającym na całkowitym uzależnieniu kraju od ZSRR i pełnym wzorowaniu się na jego ustroju. Jednym z istotnych elementów był kult jednostki, czyli gloryfikowanie przywódcy i kreowanie go na osobistość niezwykłą, głównie przy pomocy szeroko rozpowszechnionej propagandy. Za taką jednostkę w Związku Radzieckim uchodził Stalin, w Polsce zaś jego najwierniejszy uczeń – Bolesław Bierut.

Tematem niniejszego tekstu jest kult Bolesława Bieruta w polskiej prasie partyjnej w 1956 r. Były to przełomowe miesiące dla ówczesnej Polski, ponieważ zarówno oficjalne potępienie kultu jednostki przez Nikitę Chruszczowa, jak i śmierć Bolesława Bieruta, będącego symbolem stalinizmu zakończyło okres największej zależności od Związku Radzieckiego, a jednocześnie rozpoczęło etap chwilowej odwilży i oczekiwania na dalsze zmiany. To także ostatni moment, gdy możemy mówić w Polsce o kulcie jednostki. Bierut, w latach 1945–1956 okazał się jednym z najbardziej istotnych działaczy komunistycznych dla Stalina w Polsce, był przewodniczącym Krajowej Rady Narodowej (1944–1947), prezydentem Polski (1947–1952), premierem (1952–1954) oraz sekretarzem generalnym, a następnie, aż do śmierci I sekretarzem KC (1948–1956).

Źródło dla moich badań stanowiła prasa partyjna – najważniejsze medium z punktu widzenia ówczesnej propagandy i kreowania kultu. Miała ona narzucać czytelnikom poglądy i opinie oraz opisywać rzeczywistość w sposób umotywowany potrzebami partii, często jednak zupełnie niezgodne z ówczesnymi realiami. Skupiłam się na pięciu gazetach publikowanych w 1956 r., a mianowicie: „Gazecie Białostockiej” [dalej: GB], „Gazecie Zielonogórskiej” [GZ], „Nowinach Rzeszowskich” [NRz], „Trybunie Ludu” [TL] i „Trybunie Robotniczej” [TR]. Wybór tych tytułów jako podstawy analiz nie był przypadkowy. Każde z tych pism było wydawane w innym regionie kraju przez Komitety Wojewódzkie PZPR, „Trybuna Ludu” zaś miała zasięg ogólnopolski i była dziennikiem KC PZPR, stąd jej priorytetowa rola w ówczesnym systemie prasowym. Skoncentrowałam się na tym, aby miasta, w którym ukazywały się gazety, były zróżnicowane zarówno pod względem demograficznym, jak i gospodarczym. Dzięki temu mogłam nie tylko zaobserwować, czego głównie dotyczyły publikowane treści, ale także jak ilościowo przekładało się to na artykuły dotyczące I sekretarza. Odwoływałam się do klasycznej historiografii, ale istotne były dla mnie również metody badań historii propagandy, historii wizualnej oraz badań nad językiem. Nie chciałam bowiem docierać do tego, „jak było naprawdę”, ale interesowały mnie same obrazy kreowane w prasie.

Propaganda, tak jak kult jednostki – który w systemie totalitarnym miał specyficzne znaczenie – była jedną z metod tworzenia i podtrzymywania w Polsce Ludowej nowego ustroju opartego na komunizmie. Kult jednostki można zdefiniować jako bezkrytyczne wywyższenie konkretnej osoby i kreowanie jej na autorytet w każdej dziedzinie życia. Po 1944 r. zjawisko to można zaobserwować oczywiście na przykładzie Józefa Stalina, ale także Bolesława Bieruta, przy czym kult tego ostatniego został dotąd zbadany w niewielkim stopniu. Budowa „sztucznego charyzmatu” okazała się nieskuteczna i wraz ze śmiercią polskiego „Stalinka” zaprzestano podobnych działań. W niniejszym tekście chciałam odpowiedzieć na pytania, czym jest kult, czy możemy mówić o tym zjawisku w kontekście Bieruta, a jeśli tak, to jakimi metodami był wprowadzany i jakich używano do tego środków. Porównanie tekstów prasowych i ustalenie konkretnych metod kreowania kultu, zastanowienie się nad celowością ich użycia oraz sposobem, w jaki starano się przekonać społeczeństwo do uznania Bieruta za jednostkę godną gloryfikacji, stały się podstawowymi kwestiami, którymi zajęłam się w swojej pracy, zestawiając je z faktami historycznymi.

W opracowaniu sprecyzowanego powyżej tematu przydatna była literatura, dotycząca interesującego mnie okresu. W kontekście ogólnej historii PRL można odwołać się do publikacji Andrzeja Paczkowskiego (2005) i Andrzeja Friszke (2003). Z kolei do opisania zjawiska kultu ważne okazały się dzieła Roberta Kupieckiego (1993) oraz Moniki Milewskiej (2012). W przypadku historii wizualnej korzystałam głównie z publikacji Doroty Skotarczak (2016) czy Gillian Rose (2010). Istotne były także biografie Bieruta, szczególnie te, napisane przez Czesława Kozłowskiego (1993) lub Grażynę Pomian (2023).

Kult jednostki

Wprowadzenie pojęcia „kult jednostki” przypisuje się Nikicie Chruszczowowi – I sekretarzowi Komitetu Centralnego Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego, który w nocy z 24 na 25 lutego 1956 r. wygłosił tajny referat O kulcie jednostki i jego następstwach. Konsekwencją tego wydarzenia stała się zmiana kierunku polityki prowadzonej przez państwa bloku wschodniego oraz potępienie kultu jednostki, o czym Chruszczow (1956, s. 1) mówił w następujący sposób: „niedopuszczalne jest wywyższanie jednej osoby, przekształcanie jej w jakiegoś nadczłowieka posiadającego cechy ponadnaturalne na podobieństwo boga”. Samo zagadnienie kultu nie jest jednak zjawiskiem właściwym tylko dla XX w., ponieważ funkcjonuje niemal od starożytności. Najstarsze wzmianki o nim sięgają antycznego Egiptu, w którym – oprócz kultu faraona jako potomka bogów – istniał także kult zwierząt (sami bogowie egipscy byli często przedstawiani w zantropomorfizowanej formie), roślin oraz przedmiotów (Černý 1974). Bardziej skonkretyzowana postać kultu związana jest ze starożytnym Rzymem, gdzie funkcjonował kult cesarski, związany z instytucjami państwa rzymskiego epoki pryncypatu. Zapoczątkowany przez Cezara, a rozwinięty za panowania Oktawiana Augusta zwyczaj uznawania zmarłych władców za bóstwa (Gillmeister, Musiał 2012) najlepiej uwidacznia się przy tzw. komecie Cezara, która zauważona na niebie w czasie igrzysk rzekomo miała symbolizować wejście duszy zmarłego cesarza w poczet bogów rzymskich.

Monika Milewska (2012, s. 270) w książce Bogowie u władzy charakteryzuje kult jako „zjawisko historycznie zmienne […], które oprócz archaicznych komponentów zawiera również cechy właściwe swej epoce”. Zwraca też uwagę na to, iż w wieku XX wymagał on dużo większego zaangażowania emocjonalnego przy jednoczesnym mocno zrytualizowanym charakterze. Sam termin „kult” wywodzi się od wieloznacznego łacińskiego słowa cultus rozumianego zarówno jako religijna cześć oddawana osobom, bóstwom i rzeczom, jak i bezkrytyczne oraz przesadne uwielbienie, wynikające z przekonania o nadzwyczajnej wartości przedmiotu kultu. Heidi Hein-Kircher (2008, s. 11) wskazuje na inną etymologię kultu, a mianowicie na łacińskie słowo colere (‘dbać pieczołowicie, czcić’) oznaczające „silnie zrytualizowaną formę czci dla jakiegoś przedmiotu lub osoby”. Zwraca też uwagę na jego podstawowe założenie, jakim jest okazanie szacunku przez masy i podporządkowanie jednej, wyznaczonej i wywyższonej istocie, oraz podkreśla związek między polityczną a religijną odmianą kultu, ponieważ „konkretne formy przekazu i wyrazu odpowiadają sobie wzajemnie, np. uroczystości polityczne rytuałom religijnym, świeckie przemówienia lub laudacje kazaniom, a pomniki świątyniom” (Hein-Kircher 2008, s. 13).

Francuski socjolog Émile Durkheim zwracał uwagę, że funkcją kultu jest „zacieśnianie więzi łączących wyznawcę z bogiem” (https://cbh.pan.pl/pl/kult; dostęp: 13.11.2022). W komunistycznym systemie chodziło o podkreślanie wszechobecności przywódcy wśród ludu i towarzyszenie mu w każdym momencie. Kreowaniem zależności, czy wręcz uzależnienia społeczeństwa od rządzących zajmowała się głównie propaganda; w tym celu władza wykorzystywała media, kulturę (np. wieszanie w wielu miejscach wizerunku wodza) czy nawet oświatę, w ramach której od najmłodszych lat indoktrynowano dzieci. Według słownika socjologicznego Piotra Sztompki (2020, s. 164) mianem „kultu” można też określić „bezkrytyczną, niepodatną na żadne argumenty przeciwne idealizację jakiejś osoby lub grupy, np. przywódcy politycznego”. Sam autor zauważa jednak potrzebę rozgraniczenia bardzo charakterystycznych odmian, jakimi są: kult jednostki i kult przodków. Ten pierwszy jest typowy dla systemów totalitarnych i autokratycznych, w których przywódca polityczny staje się nieomylny i wszechmocny, a także opiekuńczy w stosunku do bezkrytycznie oddanych mu mas obywateli.

Heidi Hein-Kircher (2008, s. 11) zwraca uwagę, że złożone z „mitów, symboli i rytuałów kulty polityczne” są jednym z najważniejszych sposobów oddziaływania na społeczeństwo i mają za zadanie manipulować w większym lub mniejszym stopniu ludzką świadomością. Kult jednostki jest według niej wynikiem bezkrytycznego wyolbrzymienia roli i znaczenia jednej osoby dla całego narodu, który zawdzięcza mu właściwie wszystko – od zaspokojenia podstawowych potrzeb życiowych, aż po te najwyższe – duchowe. Mity z kolei są narzędziem propagandy, pełnią funkcję społeczno-polityczną oraz eksponują pewne historyczne aspekty, uzasadniając tym samym legitymizację władzy panującego oraz wzmacniając świadomość społeczną. Ich podstawowym komponentem są symbole wizualne, które odpowiadają za maksymalne uproszczenie lub skrócenie politycznych wypowiedzi i skupienie się na ich najważniejszych elementach. Dzięki temu są one dla społeczeństwa w pełni przyswajalne i łatwe do zapamiętania (tamże, s. 16). Jako narzędzie propagandy mają za zadanie organizowanie opinii publicznej, a z powodu ich politycznego i państwowego znaczenia są chronione prawnie w związku z ryzykiem skompromitowania nie tylko przywódcy, ale również całej partii. Jako ostatni komponent Hein-Kircher wskazuje rytuały, rozumiane jako symboliczne działania, które uzupełniają mit. Są one przede wszystkim aktywnością społeczną, upolitycznioną przez swój kontekst, a ich celem jest tworzenie lub umacnianie konformizmu i – w rezultacie – przyczynianie się do uznania i akceptacji pozycji podległego społeczeństwa przez dominującą partię (Rycman 2009). Najważniejszą funkcją rytuałów jest legitymizacja władzy, a poprzez udział w nich między uczestnikami a wykonawczymi elitami wytwarza się poczucie wspólnoty (Hein-Kircher 2008, s. 18). Kulminacja kultu następuje zazwyczaj podczas świąt, ale można też uznać za nie celebracje urodzin przywódcy (np. obchody 70. rocznicy urodzin Józefa Stalina czy 60. rocznicy urodzin Bolesława Bieruta).

Potrzeba stworzenia historiograficznej definicji nazwy „kult jednostki” stała się obligatoryjna wobec rosnącej liczby odpowiednich przykładów. Według jednego ze słowników jest to „określenie sposobu sprawowania władzy przez dyktatorów używane od czasu śmierci J. Stalina i krytyki jego rządów w ZSRR […]. Cechami wspólnymi są: zmasowana propaganda prezentująca »wodza« jako nieomylnego twórcę jedynie słusznej doktryny, która rozwiązuje wszelkie problemy ludzkości, fałszowanie historii, by uczynić z »wodza« świetlaną postać, i nachalna propaganda jego osoby” (Czapliński, Fras, Rosik, Piotrkowski, Maroń 2017, s. 254). W przywołanej definicji oprócz próby opisania genezy pojęcia, autorzy skupili się na wskazaniu istotnych właściwości, które razem tworzą jeden z podstawowych – a na pewno najbardziej charakterystycznych – elementów systemu komunistycznego.

Kult jednostki to element nadrzędny stalinowskiego systemu i – jak wspomniałam – jego istotą jest wyniesienie konkretnej postaci ponad inne (Plamper 2014, s. 19) oraz oficjalne utrzymywanie takiej narracji, która potwierdzałaby zasadność prowadzonych działań. Przywódca ma odpowiadać na nawet najgłębiej skrywane potrzeby i pragnienia przeciętnej jednostki. Jego wizerunek jest wytworem sztucznym, a narzędziem do jego wykreowania staje się język i propaganda, która skrzętnie kamufluje wszelkie wady, a eksponuje jedynie (zazwyczaj fikcyjne) zalety. Wódz jest uosobieniem wszechmocnego boga, dlatego nie potrzebuje żadnego uprawomocnienia swojej władzy. Jest bowiem odpowiedzią na prośby i błagania ludu. Staje się jego opiekunem, duchowym i rzeczywistym przywódcą, geniuszem i symbolem dobrobytu oraz szczęścia. Jest bliski każdej jednostce, a jednocześnie nieosiągalny i zbyt idealny wobec otaczającej go materii. Każde jego słowo i czyn stają się faktami, nawet jeśli nie są zgodne z rzeczywistością.

Powstaje więc pytanie, dlaczego akurat kult jednostki tak mocno zakorzenił się w państwach bloku wschodniego. Odpowiedź wiąże się z ustrojem tzw. demokracji ludowej będącej konsekwencją totalitaryzmu komunistycznego. Jest to system polityczny oparty na monopartyjności, odrzuceniu idei praw i wolności obywatelskich oraz na kontroli wszystkich dziedzin życia. Jedyna legalna partia charakteryzuje się zhierarchizowaną strukturą, której przy wsparciu elit partyjnych przewodzi charyzmatyczny i niekwestionowany wódz (Dubiel 2016). Ustrój totalitarny jest nierozerwalnie związany z pozycją przywódcy, który uosabia „współczesny system polityczny z aspiracjami do hegemonii nad światem” (Plamper 2014, s. 61). Kult nie służy jednak tylko umocnieniu jego pozycji przewodniczącego, ale też wpływa na legitymizację całego systemu i wszelkich działań partii.

Jan Plamper wyróżnia pięć wspólnych cech kultów powstałych w XX wieku. Przede wszystkim są one dziełem polityki masowej i wykorzystują środki masowego przekazu, które ułatwiają propagowanie kultu dzięki swojemu ujednoliceniu i łatwości w odbiorze. Ponadto obejmowały one społeczeństwa zamknięte z ograniczonymi prawami i wolnościami obywateli, które cechowała bierna postawa i brak własnej inicjatywy. Dodatkowo kulty były dziełem epoki sekularyzmu, a obiektami czci byli wyłącznie mężczyźni (tamże, s. 21–22).

Kult jednostki w Polsce, mimo starań komunistów, od samego początku był tylko odbiciem tego, jak postrzegano przywódcę w Związku Radzieckim. Aby zrozumieć genezę i rozwój (a także szybki zmierzch) tego zjawiska na gruncie polskim, niezbędne jest spojrzenie na jego specyfikę w warunkach radzieckich. Wprowadzenie kultu jednostki w tym obszarze przypisuje się Leninowi: „o Leninie wolno pisać wyłącznie w tonie hagiograficznym. W służbę temu celowi wprzęgnięto państwowe i partyjne instytucje propagandowe” (Service 2003, s. 487). Co jednak ważne, to Stalin w dużej mierze zbudował kult Lenina i był to kult pośmiertny, mocno nawiązujący do kultów religijnych. Ciało Lenina zostało bowiem zabalsamowane i wystawione w mauzoleum na widok publiczny, sam Lenin zaś miał być wiecznie żywy i obecny wśród komunistów.

Stalin wdrożył swój plan zdominowania każdej strefy życia człowieka sowieckiego już na przełomie lat 20. i 30. XX wieku. Oprócz nadawania swojego imienia miastom i elementom przyrody czy przechowywania w muzeach prywatnych, należących do niego przedmiotów, rozpoczęto także długi proces kreowania nowego portretu przywódcy oraz manipulowania nim i jego odbiorcami. Do jego imienia zaczęto dopisywać – oprócz przymiotników charakteryzujących mądrość, pomysłowość, dobroć czy zmysł wojskowy Stalina – zaimki dzierżawcze typu „nasz”, co miało podkreślić osobiste relacje przyszłego generalissimusa z ludem. Wszystkim tym działaniom przyświecał jeden, wyższy cel, jakim było zaszczepienie w ludziach wiary w stałą obecność wielkiego wodza wokół nich. Wielu osobom „łatwiej i bezpieczniej jest żyć w zespoleniu z genialnym, nieomylnym i przenikliwym, a jakże osobiście skromnym przywódcą […], wszelka aktywność i nadzieja na poprawę bytu zostaje z nim utożsamiona” (Kupiecki 1993, s. 16).

Według Roberta Kupieckiego proces świadomego tworzenia kultu Stalina rozpoczął się w dniu jego 50. urodzin (tj. 21 grudnia 1929 r.), ponieważ z tej okazji nazwa partii bolszewickiej została zastąpiona w publikacjach przygotowanych na tę uroczystość imieniem wodza (ibidem, s.18). Trzydziestolecie rządów generalissimusa można zdaniem Antona Antonowa-Owsiejenki uznać za czas ustabilizowania dążeń Stalina do zakorzenienia kultu jednostki w ruchu komunistycznym, gdyż społeczeństwo radzieckie było nim już tak mocno przesiąknięte, że trudno było odróżnić prawdę od zmitologizowanego kłamstwa. Badacz nazywa takie działania „teatrem o rozmiarach zakreślonych granicą radzieckiej dominacji” (ibidem, s.18–19). Rozwijający się kult miał początkowo wymiar lokalny i obejmował jedynie Związek Radziecki, a po zakończeniu II wojny światowej stopniowo rozpowszechnił się w tzw. państwach bloku wschodniego (Europa środkowa i wschodnia oraz Azja). Wtedy to cześć oddawana sekretarzowi partii przybiera coraz bardziej zsakralizowaną formę, a sam Stalin na podobieństwo boga stawał się wszechmocny, nieomylny i wszechwiedzący.

Charakteryzując kult jednostki, nie tylko na gruncie radzieckim, warto zwrócić uwagę, jak ważną rolę odgrywał w nim język. Przede wszystkim pozwalał on zamazywać granice pomiędzy propagandową wizją przywódcy a rzeczywistością, ale też tworzył poczucie mitycznej więzi, wspólnoty pełnej czci i uwielbienia dla opiekuna ludu. Propagandę uprawiono głównie w najważniejszym wówczas medium, tzn. w prasie, gdzie swoje pochlebne teksty publikowali politycy, dziennikarze czy artyści, a także obywatele (dzieci, młodzież, robotnicy, intelektualiści, chłopi itp.) piszący również listy do wodza. W budowie kultu Stalina wykorzystywano rozbudowany wachlarz tytułów, jakimi obdarzano jego postać. Takie zjawisko określa się mianem „manipulacji semantycznej” (Urban 2016) i miało ono na celu podkreślić wszechstronność i doskonałość przywódcy w każdej dziedzinie życia. „Język na równi z przymusem był warunkiem funkcjonowania systemu” (Kupiecki 1993, s. 130). Istnieje wręcz pewna korelacja między zwiększeniem natężenia kultu a natężeniem działań aparatu represji (Kowalska 2013), co doskonale widać na przykładzie Rosji Sowieckiej (np. druga połowa lat 30. XX w. to tzw. okres wielkiego terroru).

W odniesieniu do Polski kult Stalina pojawił się wraz z nadejściem Armii Czerwonej – był on bowiem obecny w jej szeregach i jawił się jako zwycięski wódz i genialny strateg, którego wola wyrażana jest w rozkazach. Chwilowo jednak kult zanika po przejściu wojsk na zachodnią stronę Bugu, być może dlatego, że centralna część kraju niezaznajomiona wcześniej z mentalnością rosyjską w żaden sposób nie pojmowała istoty gloryfikowania jednostki. Stalin jako zwycięzca pojawił się w polskich mediach w maju 1945 r. i tym samym rozpoczął się proces wprowadzania w kraju ustroju komunistycznego i kampanię mającą na celu ocieplenie wizerunku Związku Radzieckiego. Dwudziestego pierwszego lipca 1945 r. istniejące od roku Ministerstwo Informacji i Propagandy wydało okólnik, na mocy którego chciano wyeliminować z użycia pejoratywny przymiotnik „sowiecki” i zastąpić go nowym neutralnym słowem „radziecki” (Kupiecki 1993, s. 47).

W powojennej Polsce aż do 1949 r. obecność postaci Stalina w dyskursie publicznym miała charakter okazjonalny i raczej zastępczy. Dopiero po tym czasie rozpoczyna się zmasowana propaganda sukcesu, ukierunkowana na uzyskanie jak największego poparcia ludu. W celu budowania poczucia wspólnoty i przynależności do niej, szczególnie mocno popularyzowano wizerunek Stalina jako dobrego gospodarza (Kupiecki 1993, s. 57). Oprócz tego polscy komuniści dzięki przekonaniu o sympatii tegoż przywódcy do narodu polskiego chcieli forsować model polsko-sowieckiej przyjaźni (Urban 2016). Robert Kupiecki (1993, s. 71) wyodrębnia trzy fazy wprowadzania kultu jednostki na gruncie polskim: (1) zaprezentowanie promowanej postaci i oswajanie z nią (skupienie na wybranych cechach i aspektach oraz subtelne sugerowanie stosunku do nich), (2) angażowanie i skupianie uwagi odbiorcy na pozytywnych treściach oraz (3) zamiana podjętej przez odbiorcę aktywności w emocjonalny, pozytywny stosunek do treści.

Kult generalissimusa miał być najdoskonalszym przykładem do naśladowania dla rządzących w bloku wschodnim, m.in. w Polsce, Czechosłowacji, na Węgrzech czy w Rumunii. Za przyzwoleniem Stalina przywódcy podporządkowanych mu państw zaczęli wzorować się na nim w budowaniu własnego kultu. Dzięki odpowiednim metodom i technikom nawet jednostki pozbawione jakiegokolwiek daru przywódczego lub charyzmy stawały się osobami pretendującymi wręcz do grona bohaterów o wyjątkowych zdolnościach w każdej dziedzinie (Sylburska 2020). Jako przykłady można tu wymienić przede wszystkim kult Bolesława Bieruta w Polsce, Mátyása Rákosiego na Węgrzech (zob. Sylburska 2020) czy Mao Zedonga w Chinach (zob. Lubińska 2020).

W Polsce zjawisko to nigdy nie rozpowszechniło się na taką skalę, do jakiej dążyli komuniści. Świadomość obywateli jest tutaj czymś niezaprzeczalnym. Część społeczeństwa dostrzegała niedopatrzenia i rysy na idealnym obliczu przywódcy i nie wierzyła w to, co rządzący próbowali „wpoić” przy pomocy mediów. Trudno im było uwierzyć w sztucznie wykreowany wizerunek I sekretarza, ponieważ ani przez chwilę nie widzieli w Bolesławie Bierucie pretendenta do roli geniusza czy „niezłomnego bojownika sprawy narodowej”. W wielu wspomnieniach jawi się on jako człowiek szary, nijaki, pozbawiony uroku osobistego – „zwyczajność to główna cecha, jaką wymieniali ci, którzy zetknęli się z Bierutem. Nikt nie wspominał o charyzmie, nikt w Bierucie nie dostrzegał niczego ponadprzeciętnego” (Lipiński 2017, s. 182). Kult jest więc tutaj zjawiskiem wymuszonym, nierealnym i naciąganym – stąd też bardzo nietrwałym. Zaniknął na gruncie polskim z chwilą śmierci Bieruta. Można się jedynie zastanawiać, czy gdyby jego miejsce zajęła jednostka bardziej charyzmatyczna, która odczuwałaby wewnętrzne pragnienie kierowania narodem, to kult rzeczywiście mógłby ewoluować i przyjąć w Polsce swój pełny wymiar, jak zadziało się to przykładowo w Chinach.

Biografia Bolesława Bieruta

„Wielki syn narodu polskiego” to jedno ze sformułowań, którym najczęściej określano Bolesława Bieruta – prezydenta Rzeczpospolitej Polskiej w latach 1947–1952 i I sekretarza Komitetu Centralnego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Urodził się w Rurach Brygidkowskich (dzielnica Lublina) 18 kwietnia 1892 r. w wielodzietnej rodzinie ubogiego chłopa Wojciecha i bardzo religijnej Marianny z Wolskich, która liczyła, że syn zostanie księdzem. Bierut rozpoczął edukację szkolną w jednej z lubelskich placówek oświatowych, realizujących politykę rusyfikacji, skąd w 1905 r. został wydalony. Ponieważ nie udało mu się uzyskać odpowiedniego wykształcenia, w wieku 14 lat podjął pracę zarobkową. Był m.in. pomocnikiem murarza, chłopcem na posyłki, praktykantem w znanej drukarni Bolesława Druego. Przełomowym momentem w życiu młodego Bolesława było spotkanie w 1910 r. z socjalistą i redaktorem „Kuriera Lubelskiego” – Janem Hemplem. Z powodu sprzecznych poglądów i kłótni z rodzicami wyprowadził się z domu i zamieszkał z nim oraz z Aleksandrem Danielukiem w jednym, wynajętym pokoju.

Podczas I wojny światowej Bierut ukrywał się w obawie przed internowaniem (z racji obywatelstwa austriackiego), a latem 1915 r. po wkroczeniu armii austriackiej do Lublina zmienił swoje imię i nazwisko na „Jerzy Bolesław Bielak”, aby uniknąć wcielenia do wojska. W 1918 r. w wyniku połączenia SDKPiL z PPS-Lewicą, do której należał, nawiązał luźne relacje z komunistami. Nadal też ważną rolę w jego życiu odgrywał Hempel, który wprowadził młodego Bolesława do ruchu spółdzielczego. W latach 1922–1925 coraz bardziej zbliżał się do komunistów (od roku był już wówczas działaczem Komunistycznej Partii Polski). Kilkukrotnie aresztowano go za działanie w konspiracji komunistycznej, po czym zwalniano za kaucją, ponieważ – według ówczesnej policji – był mało znaczącym członkiem. W październiku 1925 r. został słuchaczem radzieckiej szkoły partyjnej pod pseudonimem „Jan Iwaniuk”. Skierowanie go tam „było dowodem zaufania i otwierało perspektywę osiągnięcia właściwie wszystkich szczebli kariery” (Garlicki 1994, s. 14). W 1928 r. powrócił do Moskwy w celach edukacyjnych (a właściwie tam uciekł, ponieważ w Warszawie w tym czasie odbywała się rozprawa sądowa przeciwko niemu), gdzie pod pseudonimem studiował nauki społeczno-polityczne. Przez następne kilka lat dokształcał się i podróżował pod różnymi nazwiskami.

Początek lat 30. to czas, kiedy o życiu Bieruta wiadomo bardzo niewiele. „W latach 1933–1934 w Niemczech doszedł do władzy Hitler, w Związku Radzieckim Stalin rozpoczął wielką czystkę, a w Polsce Bierut trafił do więzienia” (Lipiński 2001, s. 31). Według Andrzeja Garlickiego kara 7 lat pozbawienia wolności za prowadzenie działalności komunistycznej uratowała Bierutowi życie, gdyż w innym wypadku stałby się prawdopodobnie jedną z ofiar Wielkiego Terroru (Garlicki 1994, s. 19). Dzięki amnestii wcześniej opuścił więzienie i pod koniec 1938 r. z pomocą m.in. Edwarda Osóbki-Morawskiego rozpoczął pracę w biurze warszawskiej spółdzielni spożywców.

Wybuch II wojny światowej zmusił Bieruta do opuszczenia Warszawy. Wraz z Franciszkiem Jóźwiakiem przeniósł się najpierw do Lublina, skąd – po zajęciu miasta przez armię niemiecką – wyjechał do Kijowa. Tam pracował jako wykładowca historii WKP(b) oraz księgowy. Nawiązał też kontakt ze swoją drugą partnerką Małgorzatą Fornalską przebywającą w Białymstoku i po uzyskaniu zgody kierownictwa Kominternu przeniósł się do niej oraz jej córki. Gdy w 1941 r. wybuchła wojna niemiecko-radziecka, zgłosił się do obrony miasta, po czym wraz z oddziałami Armii Czerwonej wyruszył na wschód, do Mińska. Lata 1941–1943 należą do najbardziej tajemniczych okresów życia Bieruta. Pewne jest, że w tym czasie zajmował się aprowizacją i rozdziałem produktów żywnościowych w niemieckim urzędzie (przez co później niektórzy oskarżali go o zmowę z hitlerowcami). Pod koniec 1943 r. decyzją władz radzieckich (która potrzebowała kogoś do zażegnania kryzysu w Polskiej Partii Robotniczej w związku z zamordowaniem dwóch kolejnych sekretarzy generalnych PPR) Bierut pod pseudonimem „Bolesław Birkowski” z pomocą Janka Krasickiego został sprowadzony do Warszawy. Tam został członkiem KC PPR, zaś jego zadaniem było kierowanie organem prasowym partii – „Trybuną Wolności”. W wyniku niezgodności poglądów z Władysławem Bieńkowskim, którego poparli pozostali członkowie redakcji, Bieruta zastąpił Władysław Gomułka (co prawdopodobnie zaważyło na późniejszych stosunkach między nimi, ponieważ „przegrany Bierut czuł się mocno znieważony”; Kozłowski 1993, s. 20). Na przełomie 1943 i 1944 r. powstała Krajowa Rada Narodowa, uznawana przez komunistów za Parlament Polski Podziemnej. W międzyczasie nastąpiło aresztowanie i rozstrzelanie przez gestapo Małgorzaty Fornalskiej i sekretarza generalnego PPR Pawła Findera, czego skutkiem była utrata przez PPR kontaktu ze Związkiem Radzieckim na kilka miesięcy. Bolesław Bierut w nocy z 31 grudnia 1943 r. na 1 stycznia 1944 r. mimo jego sprzeciwu został przewodniczącym KRN. W maju 1944 r. delegaci KRN przybyli do Moskwy, gdzie zostali przyjęci osobiście przez Stalina, który zaakceptował organizację, nadając jej tym samym wymiar legalny.

Polski Komitet Wyzwolenia Narodowego został powołany 20 lipca 1944 r. w Moskwie, proklamowano go zaś dwa dni później w Chełmie Lubelskim (aby ukryć jego powiązania z Moskwą) – pierwszym wyzwolonym przez Armię Czerwoną mieście znajdującym się – zdaniem komunistów – w granicach Polski. Był organem władzy wykonawczej powstałym z połączenia działaczy ZPP oraz KRN, mającym pełnić funkcję rządu polskiego w opozycji do „nielegalnego” rządu w Londynie. Bierut wchodził wówczas nieoficjalnie (ze względu na bezpartyjny status prezydenta KRN) w skład utworzonego w Lublinie Biura Politycznego PPR. Po wybuchu powstania warszawskiego dwukrotnie udał się do Moskwy, głównie w związku z toczącymi się tam rozmowami pomiędzy premierem rządu polskiego na uchodźstwie – Stanisławem Mikołajczykiem a Stalinem. Podczas drugiego pobytu Bieruta w Związku Radzieckim istotną kwestią stała się klęska powstania i stosunek społeczeństwa do PKWN. Bolesław rozpoczął działania propagandowe mające na celu pozyskanie różnych środowisk. Zmiana nastawienia nastąpiła 9 października 1944 r. po rozmowie Bieruta ze Stalinem, kiedy to przywódca ZSRR poddał krytyce działania PKWN, stwierdzając, że nie utrzymałby władzy w kraju bez pomocy Armii Czerwonej. Doszło do tzw. zwrotu październikowego, czyli zaostrzenia kursu partii.

Od drugiej połowy 1944 r. oficjalnie bezpartyjny Bierut zaczął stawać się postacią znaną i łączoną z przedstawicielstwem władz Rzeczypospolitej. Dużo podróżował z Lublina do Warszawy (przeniósł się tam na stałe w styczniu 1945 r.), Pragi czy Moskwy, gdzie pozostawał w stałym kontakcie ze Stalinem.

Lata powojenne to okres odbudowy kraju, a przede wszystkim stolicy, nad którą Bierut czuwał osobiście, kreując się na głównego architekta miasta. Dbał, aby Warszawa odrodziła się zgodnie z założeniami komunistycznymi, ponieważ jak uzasadniano – „architekturą interesuje się partia dlatego, że jest ona szczególnie doniosłą formą ideologii” (Lipiński 2017, s. 158). W pierwszych czterech latach istnienia Polski Ludowej dochodziło – za przyzwoleniem Bieruta – do wielu aktów terroru – mowa tu m.in. o „antyakowskiej nagonce”, tolerowaniu przez władzę brutalności radzieckich żołnierzy wobec społeczeństwa, a w późniejszym czasie również o sfałszowanym referendum z 1946 r. czy wyborach z 1947 r. oraz o rozbiciu i likwidacji legalnej opozycji. W 1945 r. stał też na czele strony rządowej podczas rozmów w Moskwie, dotyczących utworzenia rządu jedności narodowej, który ostatecznie proklamowano 28 czerwca 1945 r. pod nazwą Tymczasowego Rządu Jedności Narodowej. Dodatkowo w kwietniu 1945 r. był jednym z członków delegacji polskiej, która podpisała układ o przyjaźni, wzajemnej pomocy i powojennej współpracy polsko-radzieckiej (Kozłowski 1993, s. 32).

Po sfałszowanych wyborach do nowego Sejmu Ustawodawczego, podczas jego pierwszego posiedzenia 4 lutego 1947 r. zadecydowano o wybraniu Bolesława Bieruta na prezydenta. Funkcję tę łączył ze stanowiskiem przewodniczącego Rady Państwa do listopada 1952 r. Mimo dysponowania – w ramach tych funkcji – prawem do inicjatywy ustawodawczej i wydawania dekretów, wywierania wpływu na działania partii czy posiadania jako głowa państwa autorytetu, Bierut był jedynie narzędziem w ręku Stalina. Do jego prerogatyw należały także kwestie ułaskawień, z których korzystał bardzo rzadko Jako prezydent do swoich obowiązków podchodził bardzo poważnie, nawet pomimo niechęci do publicznych wystąpień, których jako głowa państwa nie mógł unikać. Osobiście zajmował się wszystkimi sprawami, które trafiały na jego biurko – od tych najważniejszych, aż po te marginalne, co zajmowało mu nieraz całe dnie. Ponoć z szacunkiem odnosił się do swoich pracowników, czym zaskarbiał sobie ich sympatię (Garlicki 1994, s. 48). Dzięki swoim dobrym stosunkom ze Stalinem udało mu się zwolnić z radzieckich łagrów wielu polskich komunistów. Prawdopodobnie to na jego bezpośrednie polecenie, po przemówieniu podczas czerwcowego Plenum KC PPR, Gomułka w sierpniu 1948 r. został oskarżony o „odchylenie prawicowo-nacjonalistyczne” i odwołany ze stanowiska sekretarza generalnego PPR (Eisler 2014, s. 75). Jego miejsce zajął Bolesław Bierut, skupiając tym samym w swojej osobie całą władzę państwową i partyjną. Jego celem, który konsekwentnie realizował od września do grudnia, stało się zjednoczenie PPR i PPS. Plan udało się sfinalizować 15 grudnia 1948 r., kiedy to podczas Obrad Kongresu Zjednoczeniowego w Warszawie doszło do połączenia obu partii robotniczych i utworzenia Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej z Komitetem Centralnym, na którego czele stanął Bolesław Bierut. Jak wspomina Maria Dąbrowska: „Bierut wszedł nie jak inni głównym wejściem, ale ukazał się od razu na trybunie […]. Były nawet wrzaski skandujące »Stalin! Stalin!«. A potem: »Bierut!, Bierut!« etc.” (Cyt. za: Lipiński 2001, s. 75–76). Od momentu powstania PZPR zaczął się zmieniać sposób kierowania państwem – z miesiąca na miesiąc podejmowano decyzje w coraz mniejszym gronie, co skutkowało stopniowym zmniejszaniem znaczenia Sejmu, a nawet Rady Ministrów (Kozłowski 1993, s. 59). Bierut pełnił czołową rolę podczas posiedzeń Biura Politycznego i Sekretariatu – wygłaszał główne referaty i przewodniczył obradom.

Według Piotra Lipińskiego (2001, s. 79) od 1948 r. można mówić o pełnym przejęciu wzorców i pogłębieniu stalinizacji na gruncie polskim – głównie wskutek działań Bieruta. Rozpoczęły się wówczas zmiany, które objęły każdą przestrzeń życia politycznego, społecznego, gospodarczego czy nawet obyczajowego. Wprowadzane na wzór radziecki rozwiązania, takie jak: industrializacja, kolektywizacja, brutalne zwalczanie opozycji i kościoła czy narzucenie kultury socjalizmu, doprowadziły ostatecznie do kryzysu, z którego Polska długo nie była w stanie się podnieść. W wyniku pozbycia się z partii Gomułki w 1948 r. powstał nowy układ, nazwany przez historyków „tryumwiratem”, zawiązany między Bolesławem Bierutem, Jakubem Bermanem (zajmował się propagandą i sprawował pieczę nad służbami bezpieczeństwa) oraz Hilarym Mincem (kwestie gospodarcze). „Najważniejszy był jednak Bierut, wokół niego budowano kult jednostki” (Lipiński 2001, s. 79) – symbolizował władzę, a dzięki propagandzie postrzegany był w Polsce jako „najwierniejszy uczeń Stalina”. Cała trójka mocno angażowała się w działania Biura Politycznego głównie w zakresie bezpieczeństwa publicznego. Powołana została stała komisja BP, która – poza ogólnym nadzorowaniem organów bezpieczeństwa czy Grupy Specjalnej – podczas posiedzeń zajmowała się też planami i wynikami śledztw – zatwierdzano aresztowania, wyrażano zgody na przetrzymywanie i zwalnianie więźniów (Kozłowski 1993, s. 65). W lutym 1950 r. Bierut podjął decyzję o utworzeniu Sekretariatu Biura Organizacyjnego, do którego należeli m.in. Edward Ochab, Franciszek Mazur, Zenon Nowak, Roman Zambrowski. Obok tzw. „trójki” stali się oni najważniejszym organem władzy w Polsce jako prezydium Biura Politycznego i skupili w swoich rękach całokształt działalności partyjnej (tamże, s. 77).

 Bolesław Bierut szczególnie mocno interesował się Kościołem Katolickim i zmierzał w swoich działaniach do osiągnięcia dwóch celów: (1) zmarginalizowania jego roli i ograniczenia zasięgu oraz (2) całkowitego podporządkowania go władzom partyjnym. Od 1948 r. polityka wobec Kościoła została zaostrzona, a apogeum walki z nim nastąpiło po śmierci Stalina w 1953 r. Rozpoczęto lustrację i likwidację majątków kościelnych, księży zaś aresztowano pod różnymi, często nieprawdziwymi zarzutami. W lutym 1950 r. Bierut otrzymał od prymasa Stefana Wyszyńskiego i kardynała Adama Sapiehy list pełen żalu wobec polityki walki z Kościołem. W kolejnych latach doszło do kilku wizyt prymasa u prezydenta, zakończonych w 1953 r. aresztowaniem i procesem kardynała Wyszyńskiego. Jego izolacja trwała do jesieni 1955 r., kiedy to umieszczono go w klasztorze sióstr nazaretanek w Komańczy. W 1953 r. Rada Państwa pod przewodnictwem Bieruta wydała dekret o „tworzeniu, obsadzaniu i znoszeniu duchownych stanowisk kościelnych”, dzięki któremu władze komunistyczne osiągnęły swój cel, jakim było całkowite podporządkowanie sobie Kościoła Katolickiego.

Konstytucja Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej likwidująca urząd prezydenta i trójpodział władzy została uchwalona 22 lipca 1952 r. Bierut został prezesem Rady Ministrów, przy czym jego pozycja nie została osłabiona (w ustrojach państw znajdujących się pod wpływami radzieckimi premierami byli szefowie partii; Garlicki 1994, s. 79). Nadal też stał na czele Sekretariatu Biura Organizacyjnego KC PZPR i otrzymał pod opiekę wydział przemysłu ciężkiego. Poza kwestiami gospodarczymi zainteresował się także pracą partyjną, wydając uchwałę o „systemie angażowania pracowników do aparatu partyjnego” (Kozłowski 1993, s. 137). Zwrócił głównie uwagę na rolę wojewódzkich konferencji PZPR, których wyniki przeanalizowane przez wydział organizacyjny KC miały wskazywać z jednej strony na wzrost jej autorytetu, z drugiej zaś – na liczne niedociągnięcia występujące w pracy poszczególnych organizacji. Nakazał przy tym, aby członkowie Biura Politycznego działali w ścisłym porozumieniu z komitetami na różnych szczeblach administracyjnych.

Stalin zmarł 5 marca 1953 r. Delegacja na czele z Bierutem wyjechała do Moskwy po uprzednim zorganizowaniu ogólnonarodowego komitetu dla uczczenia jego pamięci. Bierut 28 marca wygłosił referat „Nieśmiertelne nauki towarzysza Stalina orężem walki o dalsze umocnienie partii i frontu narodowego” (Kozłowski 1993, s. 135), w którym przedstawił zasługi swojego mentora dla narodu polskiego. W Związku Radzieckim rozpoczął się okres odwilży oraz przemian, które objęły wszelkie dziedziny społeczne i gospodarcze. Główną zmianą było wprowadzenie tzw. kolektywnego kierownictwa, powiązane z rozdzieleniem funkcji partyjnych i państwowych. W Polsce 10 marca 1954 r. odbył się II Zjazd PZPR, który ponownie zakończył się wyborem Bolesława Bieruta na stanowisko I sekretarza KC (Garlicki 1994, s. 83). Podczas posiedzenia Biura Politycznego przywódca PZPR zwrócił się z prośbą o odwołanie go ze stanowiska premiera. Została ona zaaprobowana, a jego miejsce zajął Józef Cyrankiewicz. Bierut nie rozumiał potrzeby zmian w systemie rządzenia i nadal ślepo trzymał się kursu wyznaczonego przez Stalina. „Przez lata 1954–1955 przechodził jak we mgle […]. Polska się zmieniała wbrew woli Bieruta” – pisał Lipiński (2017, s. 223). Na wystąpienie ppłk. Józefa Światły w Radiu „Wolna Europa” partia odpowiedziała w starym stylu – nastąpiła reorganizacja „winnych” organów bezpieczeństwa: zlikwidowano Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego, powołując w jego miejsce Komitet ds. Bezpieczeństwa Publicznego i Ministerstwo Spraw Wewnętrznych, a Bierut wygłosił referat, w którym stwierdził, że naruszona została zasada „kolegialności” i tym samym przełamano monopol informacyjny „tryumwiratu”. Postanowiono zwoływać comiesięczne narady kierowników wydziałów i ich zastępców w celu omawiania problemów bieżących, sekretarzy zaś zobowiązano do przekazywania wszelkich ustaleń z posiedzeń Biura Politycznego i Sekretariatu podczas cotygodniowych zebrań kierowników wydziałów KC.

W sierpniu 1955 r. Bierut zaczął podupadać na zdrowiu (dolegliwości sercowe, miażdżyca, zapalenie płuc, choroba nerek) i coraz rzadziej pokazywał się publicznie. W lutym 1956 r. opuścił kraj i wraz z delegacją udał się na XX Zjazd KPZR. Zmarł w Moskwie 12 marca 1956 r. Jako jedyny I sekretarz KC PZPR piastował swoje stanowisko do końca życia (Eisler 2014, s. 88). W kraju ogłoszono 13–16 marca dniami żałoby narodowej. Trumna z ciałem Bieruta przyjechała do Warszawy14 marca, gdzie przez dwa dni była wystawiona na widok publiczny w gmachu KC. Uroczysty pogrzeb odbył się 16 marca. Wzięły w nim udział 24 delegacje ze wszystkich państw bloku komunistycznego. Po śmierci Bolesława Bieruta w Polsce nie było już nikogo, kto zadbałby o jego kult. Jak pisze Piotr Lipiński (2017, s. 11), „ze śmiercią Bieruta w Polsce ostatecznie umarł stalinizm”.

Kult Bieruta w przedstawieniach wizualnych

Propagowaniu wizerunku Bolesława Bieruta w prasie partyjnej jako jednostki wybitnej i ważnej służyły nie tylko artykuły oraz nagłówki w gazetach. Niezwykle istotnym elementem budowania jego kultu była kwestia wykorzystania materiałów wizualnych, w tym przypadku zdjęć zarówno I sekretarza, jak i wydarzeń, zjawisk łączonych z jego osobą.

Historię wizualną można zdefiniować za Dorotą Skotarczak (2016, s. 118) jako „zorientowaną multidyscyplinarnie subdyscyplinę badawczą zajmującą się analizą przedstawień (audio)wizualnych w kontekście historycznym”. Skoncentrowana jest ona na dostarczeniu odbiorcy nieco innej, bardziej rozległej wiedzy na konkretny temat, której same źródła pisane nie są w stanie zapewnić. Według innej definicji historia wizualna „jest dyscypliną naukową, jednym z paradygmatów/modeli funkcjonującym w obrębie nauki historycznej. […] metanauką – kulturową historią historiofotii/historii wizualnej” (Ziębińska-Witek, Witek 2022, s. 464). Jej celem jest stworzenie nowych możliwości spojrzenia na przeszłość dzięki interpretacji widzianego obrazu. Co ważne, „nie istnieje jedna czy też »poprawna« odpowiedź na pytanie, »co znaczy ten obraz?« lub »co ten obraz mówi« […], stąd działania na tym obszarze w nieunikniony sposób mają charakter interpretacji” (Rose 2010, s. 17). Jest ona o tyle istotna, że dzięki krytycznemu podejściu do materiałów (audio)wizualnych będących „odzwierciedleniem wiedzy o przeszłości, świadomości historycznej charakterystycznej dla danego okresu” (Skotarczak 2016, s. 120) możliwe jest głębsze zrozumienie realiów minionych epok przy uwzględnieniu kontekstu historycznego. Interpretacja obrazu obejmuje również refleksję na temat tego, co i w jaki sposób jest na nim przedstawione, jakie wywołał on skutki oraz „w jakiej pozycji wobec siebie stawia on swojego widza” (Rose 2010, s. 29). Gillian Rose (2010 s. 33), badając problematykę materiałów wizualnych w ramach krytycznego interpretowania obrazów, wyróżniła trzy istotne aspekty: wytwarzanie, sam obraz i obszar, w którym jest on widziany przez różne publiczności. Do każdego z nich przypisała trzy aspekty, które określiła jako modalności, a mianowicie: technologiczny, kompozycyjny i społeczny.

Ważnym – z punktu widzenia badań nad historią wizualną – terminem jest „dyskurs”, odnoszący się do „pewnej grupy stwierdzeń, które nadają strukturę sposobowi myślenia o danej rzeczy oraz temu, jak działamy, opierając się na tym myśleniu” (tamże, s. 174), i potocznie rozumiany jako pewna wiedza o świecie wpływająca na postrzeganie obrazu. O istotnym znaczeniu materiałów wizualnych w badaniu historii przekonany jest także Peter Burke. Prowadząc rozważania na ich temat, stwierdził on, że „obrazy, tak jak teksty i relacje ustne, stanowią istotną odmianę świadectwa historycznego. Stanowią zapis aktu bycia naocznym świadkiem” (Burke 2012, s. 33). Historia wizualna to nie tylko powielenie treści dostrzegalnych w tekstach pisanych. Daje ona możliwość głębszej kontemplacji, skupia uwagę na mniej wyraźnych detalach i dostarcza szerszej wiedzy na dany temat.

Materiał wizualny w kontekście kultu Bolesława Bieruta przede wszystkim można podzielić na dwie główne kategorie: (1) zdjęcia opublikowane za życia, które pojawiały się w związku z jego działalnością jako I sekretarza PZPR, oraz (2) fotografie drukowane w prasie po ogłoszeniu jego śmierci. Różnica w obfitości tych przedstawień w analizowanych przeze mnie gazetach jest zauważalna. W ostatnich miesiącach życia ukazało się tylko kilka zdjęć Bieruta, co można uznać za normę, po ogłoszeniu zgonu zamieszczono ich ok. 100. Jak można więc zauważyć, kult Bieruta w tym okresie chwilowo wzrósł, pojawiły się różne przedstawienia wizualne, które można podzielić na kilka podkategorii: (1) zdjęcia samego I sekretarza podczas pracy lub o charakterze portretowym, (2) zdjęcia Bieruta jako człowieka bratającego się z ludem, (3) zdjęcia Bieruta z dziećmi, (4) zdjęcia dokumentujące reakcje ludzi po ogłoszeniu jego śmierci, (5) zdjęcia z pogrzebu prezentujące polityków lub społeczeństwo. Należy podkreślić, że poszczególne fotografie często były powtarzane, zamieszczane nie tylko w różnych gazetach partyjnych, ale nawet w tych samych tytułach prasowych w odstępie kilku dni. Omawiane zdjęcia są raczej słabej jakości z powodu wydrukowania na papierze gazetowym. Na pierwszych stronach pism najczęściej publikowano samego Bieruta lub członków partii w jego otoczeniu. Do niektórych fotografii dołączano krótkie komentarze objaśniające zaprezentowaną sytuację.

Portretowe przedstawienia I sekretarza były raczej monotematyczne. W gazetach partyjnych widoczna jest tendencja do zamieszczania takich zdjęć, gdzie twarz Bieruta była widoczna w dwóch wersjach: albo dobrotliwie uśmiechniętego (TL, 14.03.1956, s. 1), albo poważnie spoglądającego w obiektyw (TR, 18.04.1956, s. 1). Był ubrany w taki sam sposób i te wizualne przedstawienia zamieszczane w prasie pokrywały się z tym, jak przywódca miał być widziany przez ludzi. Oficjalnie „występował zawsze w dobrze skrojonych garniturach w tonacji od szarości do czerni, z nieodłącznym krawatem” (Pomian 2023, s. 342). Z pierwszych stron partyjnych gazet spoglądał starszy mężczyzna z nienaganną fryzurą w otoczeniu pompatycznych tytułów, takich jak: „Świetlana postać Bolesława Bieruta pozostanie na zawsze w sercach ludzi pracy” (GZ, 16.03.1956, s. 1) czy „Żegnamy ukochanego syna partii i narodu” (NRz, 16.03.1956, s. 1). Takie zabiegi miały na celu uwidocznienie wybitności Bieruta, której niektórzy czytelnicy mogli nie dostrzec na jego zdjęciu.

Portrety ukazujące poważnego i zamyślonego I sekretarza były oficjalnymi przedstawieniami wizualnymi, które miały uwypuklać jego znaczenie nie tylko w kraju, ale i na arenie międzynarodowej. Sprawiał na nich wrażenie pochłoniętego pracą i troskami związanymi z wykonywaniem powierzonych mu zadań. Oficjalny portret miał podkreślać poważny stosunek Bieruta do spraw o charakterze państwowym, gospodarczym i społecznym (aneks zdjęcie nr 1). Spokój wymalowany na twarzy świadczył o tym, że nie bał się spoczywającego na nim ciężaru odpowiedzialności i gwarantował ludziom poczucie bezpieczeństwa. W kontraście do takiego przedstawienia jawił się drugi, mniej oficjalny jego wizerunek. Mężczyzna wpatrzony w obiektyw z dobrotliwym wyrazem twarzy miał sprawiać wrażenie bardziej „przychylnego” i bliskiego opisom prostych ludzi, którzy mieli okazję go spotkać. Oba te przedstawienia zderzały się ze sobą. Z jednej strony bowiem I sekretarz kreowany był na postać pomnikową, najważniejszą i najmądrzejszą po Stalinie, która z daleka czuwała nad bezpieczeństwem obywateli, z drugiej zaś widziano dobrotliwego starszego pana z uśmiechem wzbudzającym zaufanie. Portrety te nie korelowały ze sobą. Z pewnością ówczesny czytelnik gazety patrzył na te zdjęcia inaczej niż współcześni historycy, ponieważ towarzyszył mu inny kontekst społeczno-kulturowy. Żył w świecie, w którym Bierut funkcjonował jako najważniejsza postać, jednocześnie odległa i bliska.

W partyjnych pismach pojawiały się także inne, okazjonalnie drukowane wizerunki Bolesława Bieruta. Były to głównie zdjęcia ukazujące go już jako starszego mężczyznę, zrobione głównie po 1948 r. Korespondowały one z treścią gazet i tym, jak opisywano jego osobę w oficjalnych tekstach. Co warte podkreślenia, nie ukazują się żadne fotografie, na których Bierut byłby przedstawiany w sytuacjach prywatnych, a nawet nieoficjalnych. Nie ma także żadnych obrazów z rodziną, fotografii z wakacji czy rautów. Było to działanie zamierzone, ponieważ Bieruta miano kojarzyć przede wszystkim z doświadczeniem, statecznością i wiedzą, co korelowało z jego wizerunkiem starszego mężczyzny. W „Gazecie Zielonogórskiej” zamieszczono portret z młodości Bieruta, na którym prezentuje się jako poważny młodzieniec o schludnym wyglądzie, co wspierało tezę o jego dobrej aparycji. Redakcja dołączyła do tego przedstawienia komentarz objaśniający: „Fotografia Bolesława Bieruta z akt policyjnych z 1927 roku” (GZ, 17–18.03.1956, s. 8). Podkreślenie tej informacji wpisywało się w kult I sekretarza jako człowieka buntującego się przeciwko ówczesnej władzy ograniczającej prawa i od dawna zaangażowanego w walkę o wolność swoich współtowarzyszy. Z kolei z okazji rocznicy jego urodzin na pierwszej stronie „Trybuny Ludu” opublikowany został portret siedzącego, uśmiechniętego i delikatnie zgarbionego Bieruta patrzącego przed siebie, a nie jak zazwyczaj – w obiektyw (TL, 19.04.1956, s. 1). Takich zdjęć było jednak niewiele, ponieważ z reguły powielano oficjalne, portretowe fotografie. Takie przedstawienia najlepiej wpisywały się bowiem w budowany przez partię kult jego osoby. Prezentowały go jako postać sztandarową i utrwalały w społeczeństwie konkretny obraz I sekretarza.

W przedstawieniach wizualnych żyjącego jeszcze Bieruta dbano o to, aby pokazywać go podczas wykonywanej pracy. Nie tylko potwierdzano bowiem w ten sposób jego pracowitość i zaangażowanie w tworzenie lepszej Polski, ale także kreowano kult I sekretarza, który miał stać się wzorem zaangażowania i wykonywania obowiązków. Pojawiały się więc zdjęcia Bieruta najczęściej z symboliczną książką i okularami na nosie, co podkreślało powagę i podejmowany przez niego wysiłek intelektualny (NRz, 16.03.1956, s. 3). Uważano go za świetnego mówcę i stale podkreślano jego zaangażowanie w działalność międzynarodowego ruchu robotniczego. Do zilustrowania takich tez zwykle używano zdjęć zrobionych podczas XX Zjazdu KPZR. Dołączano do nich krótki komentarz informujący o obecności Bieruta, ponieważ fotografie te często były na tyle niewyraźne, że przeciętny czytelnik nie byłby w stanie go rozpoznać wśród innych partyjnych działaczy. Nie współgrało to więc, z tym, co opisywano w gazetach, a mianowicie, że był on rzekomo jedną z czołowych postaci na arenie międzynarodowej. W „Trybunie Ludu” zdecydowano się opublikować zdjęcie I sekretarza przemawiającego z mównicy (TL, 19.02.1956, s. 1). Widać na tej fotografii starszego, delikatnie zgarbionego mężczyznę z wąsami w okularach, który wygląda na drobnego na tle trybuny (aneks zdjęcie nr 2). Na zdjęciu nie sposób dostrzec w nim wybitnej jednostki, na jaką go kreowano.

Postać Bieruta wpisywano w idealizację pracy i nauki. Na jednym ze zdjęć widnieją – jak można dowiedzieć się z komentarza – Bierut, Cyrankiewicz i Berman, którzy nawet w przerwie obrad nie odpoczywają, ponieważ są zainteresowani znajdującymi się na pierwszym planie książkami (NRz, 29.02.1956, s. 1). Wizerunek I sekretarza, który w wolnym czasie nie próżnuje, miał zachęcić czytelników do poszerzania własnych zainteresowań, chociażby poprzez czytanie literatury. Jedną z głównych idei komunizmu był wprawdzie kult pracy fizycznej, która była ważniejsza niż intelektualna, ale na tego typu zdjęciach dochodzi do zrównania tych dwóch sfer. Takie przedstawienia wizualne miały na celu nie tylko wspieranie kultu pracy funkcjonującego w krajach socjalistycznych, ale też podkreślenie jedności samego Bieruta z ludźmi różnych zawodów. Wyraźnie identyfikował się z nimi, doceniał i rozumiał ich wysiłek na rzecz poprawy sytuacji w państwie. Na jednym ze zdjęć widnieje sam I sekretarz z łopatą, pomagający warszawiakom odbudować miasto (aneks zdjęcie nr 3; TL, 17.03.1956, s. 3). Dynamiczność takiego przedstawienia sprawiała, że czytelnik mógł niemal zauważyć ruch łopaty, którą trzymał Bierut, co wspierało tezę o jego rzeczywistym zaangażowaniu. Przywódca pojawiał się także wśród górników ubrany w strój roboczy (TR, 14.03.1956, s. 3), w otoczeniu drukarzy, dla których „dokonywał uruchomienia pierwszej maszyny rotacyjnej” (GZ, 15.03.1956, s. 4), czy też na przyjęciu dla przodowników pracy. Na wszystkich fotografiach postać Bieruta wysuwa się na pierwszy plan. Jest on wręcz prześwietlony dla lepszego efektu, zwrócony w stronę ludzi lub zainteresowany maszynami. Należy przy tym podkreślić, że I sekretarz nigdy na tego typu przedstawieniach nie pozował, co miało podkreślić ich realizm i rzeczywiste oddanie przywódcy wykonywanym obowiązkom.

Propaganda partyjna kreowała wizerunek Bieruta jako opiekuna i orędownika. Zdjęcia miały odzwierciedlać zaangażowanie i sympatię, którą rzekomo darzył swoich obywateli, stąd wiele fotografii prezentowało I sekretarza bratającego się z ludźmi. Na pierwszym planie zawsze widniała jego postać zwrócona ku współrozmówcom (GZ, 17–18.03.1956, s. 8). Przedstawiany był w ich otoczeniu, ubrany schludnie i skromnie, ale zgodnie z panującą modą, skupiony na tym, co mówią, gotowy do realizacji złożonych obietnic. Spoglądając na te materiały wizualne można zaobserwować, że witający go ludzie często chylą przed nim czoło, co mogło świadczyć o obdarzaniu przywódcy szacunkiem. Wydają się nieco onieśmieleni spotkaniem z najważniejszą osobą w kraju, która w tak sympatyczny i otwarty sposób zwraca się do nich. Bierut na tych fotografiach jest najczęściej uśmiechnięty, zupełnie inny niż na poważnych portretach, które od 1945 r. wisiały obok godła „w każdej klasie szkolnej, instytucjach publicznych, nierzadko w halach fabrycznych” (Pomian 2023, s. 341). Dbano o to, aby na zdjęciach utrwalać ludzi pochodzących z różnych warstw społecznych, zarówno kobiety, jak i mężczyzn, aby niejako potwierdzić, że Bierut jest opiekunem wszystkich. W ramach kultu I sekretarza podkreślano także, że dla lepszego zrozumienia potrzeb obywateli podróżuje on po całym kraju. Zdjęcia wraz z podpisami były tego odzwierciedleniem – Bieruta portretowano bowiem zarówno w Stoczni Gdańskiej, jak i w Lublinie czy Jackowicach (TL, 15.03.1956, s. 3). Pochylony nad kobietami z dziećmi, serdeczny, zwrócony do nich, nie zaś w stronę obiektywu, sprawiał wrażenie osoby niepozującej do fotografii. Uwypuklało to skupienie przywódcy na ludziach, z którymi się spotykał. Te wizualne przedstawienia sugerowały, że pomimo pełnienia tak odpowiedzialnych i ważnych funkcji, nadal jest człowiekiem z ludu. Mężczyźni i kobiety garnęli się do niego, a on im na to pozwalał. Jednym z najbardziej symbolicznych obrazów jest zdjęcie Bieruta ze starszą kobietą ubraną w strój ludowy (TL, 19.03.1956, s. 3). Trzyma ona przywódcę pod ramię, oboje uśmiechają się szeroko, patrząc w obiektyw (aneks zdjęcie nr 4). Ta fotografia nie tylko wpisywała się w proces tworzenia kultu I sekretarza jako osoby kultywującej tradycję, kochającej polskie zwyczaje, ale miała także sugerować pozytywne relacje Bieruta ze zwykłymi ludźmi, którzy czuli się swobodnie w jego towarzystwie.

Dla ocieplenia wizerunku I sekretarza portretowano go także z dziećmi, dla których był zarówno ich opiekunem i wzorem, jak i dobrotliwym dziadkiem. Przedstawienia te miały dowodzić, że Bierut, mając tak dobry kontakt z najmłodszymi członkami społeczeństwa, musiał być dobrym i serdecznym człowiekiem. Widział w nich przyszłość narodu, dlatego dbał o jak najczęstsze spotkania z nimi, zapewnienie im dostatniego i spokojnego życia oraz udzielanie wartościowych rad. Na takich zdjęciach postawa Bieruta jest dużo swobodniejsza, a w otoczeniu dzieci tracił surowy wygląd polityka. W „Nowinach Rzeszowskich” opublikowano np. zdjęcie I sekretarza na łące pełnej kwiatów, trzymającego się za ręce z dziewczynkami ubranymi w szkolne mundurki (aneks zdjęcie nr 5; NRz, 16.03.1956, s. 3). Z tyłu, za nimi można dostrzec przedstawicieli partyjnych, ale to nie oni są tutaj najważniejsi. Bierut poświęca uwagę młodzieży, dba o dobre relacje i wygląda na zainteresowanego tym, co chcą mu powiedzieć. Materiałów prezentujących przywódcę jako „przyjaciela dzieci” (NRz, 18.04.1956, s. 3) jest w analizowanych gazetach partyjnych kilka. W ramach kultu partia nakazywała nauczanie w szkołach życiorysu I sekretarza, dlatego uczniowie znali go z opowiadań. Jego osiągnięcia i zajmowana pozycja nie sprawiały jednak, że czuły się skrępowane w jego obecności. Wręcz przeciwnie – na zdjęciach dzieci i młodzież prezentują otwartość, cieszą się ze spotkania z I sekretarzem i czują się swobodnie (TL, 16.03.1956, s. 3). On zaś spogląda na nich z uwagą i zainteresowaniem. Takie przedstawienia Bolesława Bieruta w towarzystwie młodego pokolenia miały przekonać czytelników o jego czystych zamiarach i dobrym sercu oraz zaangażowaniu nie tylko w budowę lepszej Polski, ale i w kształtowanie nowego społeczeństwa.

W wielu gazetach partyjnych opisywano moment przekazania światu informacji o śmierci I sekretarza, która wywołała rzekomo masowy smutek, a nawet strach narodu. Narracja ta był wręcz nierzeczywista: Bierut kreowany na opiekuna, orędownika i przewodnika umiera, a ludzie zatrzymują się, porzucają swoje obowiązki i w skupieniu słuchają bądź czytają informacji, mających – jak przekonywano – zmienić ich rzeczywistość. Dla wzmocnienia przekazu dodawano fotografie wykonane w różnych przestrzeniach, zarówno w fabrykach, gdzie zebrani mężczyźni i kobiety w roboczych strojach z pochylonymi głowami wysłuchiwali wiadomości o zgonie, jak i w mieście (aneks zdjęcie nr 6). Dążono do wywołania w czytelnikach podobnych emocji: lęku i smutku. Istotnym elementem tych przedstawień były także widoczne na zdjęciach pisma partyjne, z których ludzie dowiadywali się o tej tragicznej wiadomości. Stanowiły one najważniejszy nośnik informacji i pierwsze „zaufane” źródło wiedzy.

W przestrzeni publicznej utrzymywano, że informacja o śmierci Bieruta wręcz sparaliżowała miasta i ośrodki pracy. Wielkie emocje wywołał jedynie sam pogrzeb I sekretarza, któremu miała towarzyszyć fala masowego smutku społeczeństwa. Dla uczczenia pamięci przywódcy przystawano i w ciszy oddawano mu ostatni hołd. Wieszano biało-czerwone i czerwone flagi przepasane kirem, wystawiano w oknach jego portrety, co także znajdowało potwierdzenie na zdjęciach publikowanych w gazetach (NRz, 19.03.1956, s. 3). Wiele z tych fotografii prezentuje nie jednostki, a bezimienny tłum mający symbolizować cały naród. Bierut zmarł w marcu, dlatego ludzie ubrani byli w obszerne płaszcze, a na głowach mieli chustki lub kapelusze. Nawet nieprzyjazna pogoda nie była ich w stanie powstrzymać od stania w długich kolejkach, aby po raz ostatni zobaczyć twarz przywódcy (GZ, 15.03.1956, s. 2). Kreowano Bieruta na postać o znaczeniu międzynarodowym, najmocniej jednak związaną ze Związkiem Radzieckim. Z tego względu publikowano również fotografie przedstawiające tłumy w Moskwie pragnące osobiście pożegnać na zawsze najwierniejszego ucznia Stalina.

W pismach zamieszczano także fotografie Bieruta leżącego w trumnie. W otoczeniu gdzie odbywały się uroczystości żałobne znajdowało się mnóstwo kwiatów i flag, a wokół zmarłego stali zazwyczaj przedstawiciele władz komunistycznych krajów – głównie Polski i Związku Radzieckiego. Jedno z bardziej symbolicznych zdjęć, które miało poruszyć czytelników, przedstawiało matkę z dzieckiem na rękach pochylającą się nad nieżyjącym przywódcą (GB, 17–18.03.1956, s. 1). Za jej plecami można dostrzec wartę honorową czuwającą przy I sekretarzu oraz udekorowane wnętrze. Dziecko wyciąga rączki w kierunku zmarłego, który nie może już odpowiedzieć na ten gest.

Pogrzeb był chwilą ponownego wzrostu zainteresowania Bierutem, a zarazem zmierzchem kultu jednostki. W partyjnych gazetach publikowano obszerne fotorelacje z wydarzenia. Drukowano kilkanaście zdjęć (zazwyczaj powtarzanych w różnych tytułach prasowych), najczęściej małego formatu i umieszczano jedno pod drugim. Były one na tyle niewyraźne, że dodawano do nich krótkie komentarze wyjaśniające, co zostało utrwalone na poszczególnych fotografiach.

Zdjęcia z pogrzebu Bieruta można podzielić na dwie podkategorie: pochodzące z Warszawy i reszty kraju. W przypadku dokumentowania uroczystości w stolicy głównie skupiano się na portretowaniu ludu (aneks zdjęcie nr 7) lub polityków, ze szczególnym uwzględnieniem przedstawicieli PZPR. „Z jednej strony mamy więc tłum – po trosze, jak to tłum, anonimowy […], z drugiej zaś, jakby za jakąś niewidzialną barierą, odbywa się pożegnanie zmarłego przez polityczną wierchuszkę” (Myszkorowski 2011, s. 371). Na tych zdjęciach pogrzeb Bieruta jawi się jako majestatyczny, wręcz teatralny, a co najważniejsze – godny tak niezwykłej jednostki, na jaką go kreowano. Mamy przedstawienia górników w żałobnym kondukcie, tłum ludzi na trasie pogrzebowej (TR, 17–18.03.1956, s. 3) i trumnę na czerwonym katafalku, opasaną biało-czerwonym sztandarem (TL, 18.03.1956, s. 1). W jednym z komentarzy informowano: „Ludzie stoją w otwartych na oścież oknach, obsiedli dachy, rusztowania domów” (TL, 18.03.1956, s. 3). Drugą kategorię stanowią zdjęcia wykonane poza Warszawą. Na ulicach różnych miast ludzie gromadzili się, aby wspólnie wysłuchać informacji o pogrzebie lub obejrzeć transmisję ze stolicy. Jednoczyli się w smutku i ciszy, podobnie jak wtedy, gdy dotarła do nich wieść o śmierci Bieruta. W milczeniu oddawali ostatni hołd zmarłemu (GB, 17–18.03.1956, s. 1). Tak samo jak kilka dni wcześniej ponownie przestały działać maszyny, a hale produkcyjne opustoszały. O wielkości I sekretarza miał świadczyć fakt, że ludzie porzucili swoje obowiązki i wspólnie stanęli przed odbiornikami, aby połączyć się z tymi, którzy byli na miejscu pogrzebu. Fotografie te „przedstawiają realia społeczne, […] jednostki i niewielkie grupy, które […] uosabiają większą całość” (Burke 2012, s. 145). W „Gazecie Białostockiej” opublikowano np. zdjęcie włókniarzy, którzy zgromadzeni na świetlicy w skupieniu słuchali transmisji (GB, 17–18.03.1956, s. 7). Na pierwszym planie widać zamyślonych mężczyzn ubranych w robocze stroje, a za nimi kobiety, najczęściej w chustkach na głowach. Jest ich tak dużo, że nie wystarczyło miejsc siedzących i część osób widocznych w tle musiała stać, co nie zniechęciło ich do w uczestnictwa w długiej uroczystości. Pogrzeb Bieruta ponownie sparaliżował całe miasta, w wielu z nich zabrzmiały syreny, wywołując symboliczną ciszę i skupienie w ostatnim momencie pożegnania przewodnika i opiekuna (NRz, 19.03.1956, s. 3). W rodzinnym mieście I sekretarza – Lublinie, w jego dawnym mieszkaniu zorganizowano wartę honorową przy portrecie Bieruta otoczonym kwiatami (GB, 19.03.1956, s. 3).

Po pogrzebie kult wodza zaczął odchodzić w zapomnienie. Jeszcze przez kilka kolejnych dni pojawiały się w prasie pojedyncze zdjęcia przedstawicieli innych państw składających kondolencje oraz ludzi formułujących przyrzeczenia w ramach uczczenia pamięci zmarłego. Ostatnim przejawem praktykowania kultu przywódcy jako wybitnej jednostki były obchody jego urodzin w kwietniu 1956 r. Opublikowano wtedy kilka jego zdjęć za życia oraz kilka innych, wykonanych przy grobie zmarłego, gdy członkowie Biura Politycznego składali kwiaty. Po tym czasie w analizowanych gazetach trudno znaleźć fotografie przedstawiające I sekretarza lub kojarzące się z nim. Nastąpiła zmiana rządzących, którzy nie próbowali już kreować się na niezwykłe osobistości. Bierut zmarł, a wraz z nim odszedł w zapomnienie związany z nim kult jednostki.

Koniec części I

Aneks zdjęć

Zdjęcie nr 1
Zdjęcie nr 2
Zdjęcie nr 3
Zdjęcie nr 4
Zdjęcie nr 5
Zdjęcie nr 6
Zdjęcie nr 7

Bibliografia

Źródła

  • Prasa
    • „Gazeta Białostocka”
    • „Gazeta Zielonogórska” 1956.
    • „Nowiny Rzeszowskie” 1956.
    • „Trybuna Ludu” 1956.
    • „Trybuna Robotnicza” 1956.
  • Źródła drukowane
    • Chruszczow N. (1956), O kulcie jednostki i jego następstwach, Warszawa.
  • Źródła internetowe
    • https://cbh.pan.pl/pl/kult (dostęp: 13.11.2022).

Słowniki

Czapliński M., Fras Z., Rosik S., Piotrowski J., Maroń J. (2017), Słownik. Historia, Poznań.

Sztompka P. (2020), Słownik socjologiczny: 1000 pojęć, Kraków.

Opracowania

Burke P. (2012), Naoczność. Materiały wizualne jako świadectwa historyczne, przeł. J. Hunia, Kraków.

Černy J. (1974), Religia starożytnych Egipcjan, przeł. E. Dąbrowska-Smektała, Warszawa.

Dubiel L. (2016), Koncepcja totalitaryzmu w ujęciu Aleksandra Hertza, „Studia Iuridica Lublinensia”, t. 25, z. 3.

Eisler J. (2014), Siedmiu Wspaniałych. Poczet pierwszych sekretarzy KC PZPR, Warszawa.

Friszke A. (2003), Polska. Losy państwa i narodu 1939–1989, Warszawa.

Garlicki A. (1994), Bolesław Bierut, Warszawa.

Gillmeister A., Musiał D. (2012), W cieniu Kapitolu. Religia starożytnych Rzymian, Kraków.

Hein-Kircher H. (2008), Kult Piłsudskiego i jego znaczenie dla państwa polskiego 1926–1939, przeł. Z. Owczarek, Warszawa.

Kowalska M. (2013), Rosyjski mit władzy a kult jednostki, „Poznańskie Studia Slawistyczne”, nr 5.

Kozłowski Cz. (1993), Namiestnik Stalina, Warszawa.

Kupiecki R. (1993), Natchnienie milionów. Kult Stalina w Polsce 1944–1956, Warszawa.

Lipiński P. (2001), Bolesław Niejasny: opowieść o Bolesławie Bierucie, Forreście Gumpie polskiego komunizmu, Warszawa.

Lipiński P. (2017), Bierut. Kiedy partia była bogiem, Wołowiec.

Lubińska N. (2020), Krótka historia o kulcie Mao Zedonga – wybrane elementy podtrzymywania politycznej legendy Wielkiego Sternika w Chinach, „Gdańskie Studia Azji Wschodniej”, t. 18.

Milewska M. (2012), Bogowie u władzy. Od Aleksandra Wielkiego do Kim Dzong Ila: antropologiczne studium mitów boskiego władcy, Gdańsk.

Myszkorowski J. (2011), „Cała Polska na swych ramionach niosła trumnę Bolesława Bieruta”. „Trybuna Ludu” o przygotowaniach do pogrzebu Bieruta, w: Komunistyczni bohaterowie, t. 1: Tradycja, kult, rytuał, red. M. Bogusławska, Z. Grębecka, E. Wróblewska-Trochimiuk, Warszawa–Kraków.

Paczkowski A. (2005), Pół wieku dziejów Polski 1939–1989, Warszawa.

Plamper J. (2014), Kult Stalina. Stadium alchemii władzy, przeł. K. Bażyńska-Chojnacka, P. Chojnacki, Warszawa.

Pomian G. (2023), Bierut i jego partia, Paryż–Lublin.

Rose G. (2010), Interpretacja materiałów wizualnych. Krytyczna metodologia badań nad wizualnością, przeł. E. Klekot, Warszawa.

Rycman A. (2009), Rytuał jako sposób budowania rzeczywistości politycznej, w: Między socjologią polityki a antropologią polityki, red. J. Wódz, Katowice.

Service R. (2003), Lenin. Biografia, przeł. M. Urbański, Warszawa.

Skotarczak D. (2016), Kilka uwag o historii wizualnej, „Klio Polska. Studia i Materiały z Dziejów Historiografii Polskiej”, nr 8.

Sylburska A. (2020), Kult jednostki w epoce komunizmu: obchody 60 urodzin Mátyása Rákosiego w świetle węgierskiej prasy, „Acta Universitatis Lodziensis. Folia Historica”, t. 106.

Urban G.P. (2016), Stalinowski kult jednostki w województwie lubelskim. Śmierć Stalina na łamach „Sztandaru Ludu”, „Sensus Historiae”, nr 2.

Ziębińska-Witek A., Witek P. (2022), Metodologiczne problemy historii wizualnej, w: Wprowadzenie do metodologii historii, red. E. Domańska, J. Pomorski, Warszawa.


Redakcja językowa i korekta

Dr Beata Jarosz




Spotkania Mistrzowskie portalu ohistorie.eu | Prof. MARCIN KULA

Redakcja portalu oistorie.eu zaprasza do obejrzenia i wysłuchania pierwszej odsłony audycji z nowego cyklu: „Spotkania Mistrzowskie portalu ohistorie.eu”.

Na naszym portalu mamy honor gościć wybitnego historyka, twórcę polskiej szkoły socjologii historycznej, prof. MARCINA KULĘ.


Spotkania Mistrzowskie portalu ohistorie.eu | Prof. MARCIN KULA

Rozmowę z prof. Marcinem Kulą prowadzą

prof. Agnieszka Kolasa Nowak z Instytutu Socjologii UMCS

oraz

prof. Mariusz Mazur z Instytutu Historii UMCS.

Zapraszamy do oglądania, słuchania, komentowania oraz udostępniania wideo na Państwa profilach w mediach społecznościowych.

Redakcja portalu

ohistorie.eu






Wycinanki (87)

WOJCIECH WRZOSEK

Wycinanki (87)

Dla Gadamera Dilthey to jeden z wielkich mistrzów[1]. Prawda i metoda ufundowana jest na interpretacji dorobku wielkich poprzedników[2]. Wśród nich są Schleiermacher, Hegel, Ranke, Droysen i inni. Tradycja niemieckiej humanistyki może być studiowana, począwszy od Gadamera Prawdy i Metody, tropem jego analiz, interpretacji, krytyki tradycji humanistycznej. Tę monografię trzeba przeczytać w całości. U Gadamera to, co historyczne, jest humanistyczne i kulturowe. To, co godne uwagi niemieckiego filozofa, zostało przemieszane i przedstawione w autorskim porządku kategorialnym. To, co interesuje czytelnika, musi sam rozumiejąco wydobyć, wysupłać z gęstych treści tego dzieła[3].

Nauka o sztuce rozumienia i interpretacji rozwinęła się z tych samych pobudek, ale na dwóch drogach, teologicznej i filologicznej: hermeneutyka teologiczna, jak to pięknie pokazał Dilthey[4], z samoobrony reformatorskiego rozumienia Biblii przed atakiem teologów trydenckich i ich powoływaniem się na niezbędność tradycji, hermeneutyka filologiczna zaś jako instrumentarium humanistycznego dążenia do odkrycia na nowo literatury klasycznej. Na obu drogach chodzi o ponowne odkrycie – odkrycie czegoś, co nie było po prostu nieznane, lecz czego sens stał się obcy i niedostępny. Literatura klasyczna, choć jako materiał kulturowy stale obecna, została przecież całkowicie wmontowana w świat chrześcijański, jeśli zaś chodzi o Biblię, to, choć z pewnością była stale czytana jako Święta Księga Kościoła, jej rozumienie określała i – w przekonaniu reformatorów – zaciemniała dogmatyczna tradycja Kościoła. W obu tradycjach chodzi o obce języki, nie o powszechny język uczonych łacińskiego średniowiecza, tak iż studia nad odzyskiwaną u źródeł tradycją wymagały nauki języka greckiego i hebrajskiego, a także oczyszczenia łaciny. Hermeneutyka miała w obu tych dziedzinach tradycji, w sferze humanistycznej literatury i w sferze Biblii, odsłaniać poprzez zgodną z prawidłami sztuki procedurę pierwotny sens tekstów i było rzeczą o decydującym znaczeniu, że dzięki wysiłkom Lutra i Melanchtona humanistyczna tradycja połączyła się z inicjatywą reformatorską[5].

Najpierw hermeneutyka musiała się uwolnić od wszelkich dogmatycznych ograniczeń i wyzwolić sama siebie, aby nabrać uniwersalnego znaczenia historycznego organonu. […] Wraz z tym „uwolnieniem interpretacji od dogmatu” (Dilthey) zbiór Świętych Pism chrześcijaństwa przybrał rolę zbioru historycznych tekstów źródłowych, które jako dzieła pisane musiały zostać poddane interpretacji nie tylko gramatycznej, ale i historycznej[6].

I gdy znikła różnica miedzy interpretacją pism świętych i pism świeckich, a tym samym istniała już tylko jedna hermeneutyka, to hermeneutyka ta w sumie nie pełniła tylko propedeutycznej funkcji wobec wszelkiej historyki – jako sztuka trafnej wykładni źródeł pisanych – lecz wykraczała poza całe przedsięwzięcie samej historyki. […]

Według Diltheya zatem hermeneutyka realizuje swą właściwą istotę dopiero wtedy, gdy zamiast służyć dogmatycznemu celowi – którym dla chrześcijańskiego teologa jest właściwe głoszenie ewangelii – zaczyna pełnić funkcje narzędzia historycznego[7].

Gadamer w odróżnieniu od Ortegi y Gasseta zanurza deklaracje Rankego, a także jego praktykę badawczą historyka w metafizykę niemieckiego myślenia o historii i dziejach powszechnych. Nie stawia mu zarzutu o „absurdalny empiryzm”, bo jego zdaniem taki on nie jest. Podobnie czyni Wilhelm Dilthey. Nie znaczy to, że Gadamer nie miał zastrzeżeń do doktryny Rankego.

Historykowi – podsumowuje ten fragment analiz Gadamer – chodzi właśnie o to, by nie odnosić rzeczywistości do pojęć, lecz wszędzie zmierzać do punktu, w którym „życie myśli, a myśl żyje”[8].


[1] https://plato.stanford.edu/entries/gadamer/. Jak już wspominałem, sami Dilthey i Gadamer to co najmniej semestralne studium metahistoryczne. Twórcy hermeneutyki, metodologii nauk historycznych, teorii rozumienia i interpretacji…

[2] „Moja książka, metodologicznie rzecz biorąc, faktycznie stoi na gruncie fenomenologicznym. […] Dlatego zachowałem stosowane przez młodego Heideggera pojęcie «hermeneutyki», ale nie w sensie nauki o metodzie, lecz jako teorię rzeczywistego doświadczenia, jakim jest myślenie. Muszę więc podkreślić, że moje analizy gry lub języka są pomyślane czysto fenomenologicznie”. H.-G. Gadamer, Prawda i metoda. Zarys hermeneutyki filozoficznej, tłum. B. Baran, Kraków 1993, s. 30.

[3] Wokół Wahrheit Und Methode. Grundzüge einer philosophischen Hermeneutik można odbyć seminarium metahistoryczne, metahumanistyczne w kręgu kultury niemieckiej.

[4] Tu Gadamer cytuje: W. Dilthey, Die Entstehung der Hermeneutik, w: Gesammelte Schriften, t. 5, s. 317–338.

[5] H.-G. Gadamer, Prawda i metoda…, s.  179–180. We wszystkich cytatach yróżnienia moje – W.W.

[6] Tamże, s. 182.

[7] Tamże.

[8] Tamże, s. 211.


Korekta językowa: Beata Bińko




Wycinanki (84)

WOJCIECH WRZOSEK

Wycinanki (84)

Mała książeczka śmiała i inspirująca. Pokaz myślenia o świecie. Twórczość hiszpańskiego socjologa to zasób na semestralny kurs metahistorii, w tym dla wielbicieli kultury i języka hiszpańskiego. Jest esej o Franciscu Goi, w którym sporo o historii wobec historii sztuki, są eseje o Cervantesie, Galileuszu, Velàzquezie i dużo więcej. Obras Completas to przewodnik po świecie dla człowieka myślącego.

Wycinam ze szkicu Wokół Galileusza i eseju o Goi. Wycinać chcę to, co mogłoby dać do myślenia nie tylko humaniście, ale przede wszystkim historykowi. Ortega y Gasset na wstępie porządkuje sobie teren przed zgłębianiem losów Galileo Galilei, nawołując do studiowania metodyki badania historycznego i, śmiem twierdzić, metodologii historii:

Upraszam jedynie historyków, aby podeszli poważnie do tego, co robią, co faktycznie już praktykują i zamiast budować historię, nie zdając sobie sprawy z tego, co robią, podeszli do tego budowania świadomie, wychodząc od najbardziej ścisłej idei ogólnej struktury, jaką posiada nasze życie i która funkcjonuje w sposób identyczny we wszystkich miejscach i czasach.

Tym bardziej, gdy chodzi o zrozumienie epoki tak niejasnej, epoki kryzysu – jaką jest renesans – należy wyjść od jasnego, precyzyjnego schematu życia i jego konstytutywnych funkcji. Otóż dlatego, że nikt tego nie zrobił ściśle i dogłębnie, nie zrozumiano ani Odrodzenia, ani tego, czym jest historyczny kryzys[1].

Nieco wcześniej nasz autor podkreśla znaczenie Jakuba Burckhardta i jego słynnego dzieła:

Każdy, kto próbował studiów nad dziejami Europy obejmującymi lata 1400–1600, musiał sobie uprzytomnić, że jest to najbardziej niejasny okres w naszej zachodniej historii i że nadal pozostaje niezbadany. W roku 1860 Jakub Burckhardt opublikował Kulturę Odrodzenia we Włoszech. Po raz pierwszy słowo Odrodzenie, które od czasów Vasariego przewijało się obarczone niejasnymi znaczeniami, nabiera jednoznacznej wymowy i stanowi definicję konkretnego okresu historycznego. Była to pierwsza próba ujmująca owe trzy wieki mętnej pamięci w schemat pewnego porządku. Jeszcze raz mogliśmy się przekonać, ze poznanie nie polega na postawieniu człowieka wobec niezliczonej mnogości nagich faktów, surowych danych. I choć te fakty i dane istnieją rzeczywiście, nie są rzeczywistością, same w sobie nie mają rzeczywistości, a skoro jej nie mają, nie mogą jej w pełni odsłonić naszemu rozumowi. Jeśli poznanie polegałoby na tym, że myśl odbijałaby w sobie ową rzeczywistość tkwiącą w faktach, przygotowaną na to niczym roztropna panna oczekująca małżonka, nauka byłaby miłym trudem i człowiek już przed wieloma tysiącami lat odkryłby wszystkie istotne dla niego prawdy[2].

We wstępie do eseju o Goi Ortega y Gasset namawia do odświeżenia dyskursu historii sztuki poprzez uruchomienie sobie myślenia historycznego. „Jeśli się tego nie uczyni, nic się nie powie o Goi; będzie to tylko czcza gadanina”[3].

Chciałbym nakłonić naszych historyków sztuki do śmiałego zajęcia się tą kwestią. Tylko oni mogą się na to poważyć. Ale najpierw muszą zmienić swoje fałszywe miemanie o naukach historycznych. Nie ma historii bez wydarzeń, bez sprawdzonych faktów. Ale historia to nie tylko fakty. Te służą nam, po pierwsze, aby tworzyć hipotezy, które je wyjaśnią, wytłumaczą, gdyż każdy fakt sam w sobie jest zagadkowy, a po drugie potwierdza lub obala nasze hipotezy. Wspaniałe osiągnięcia nauk pomocniczych historii nakazują i jej wreszcie uczynić ów ostateczny krok, aby mogła stać się prawdziwą nauką. Tym krokiem jest metoda hipotetyczna, która pozwoliła okrzepnąć naukom doświadczalnym.

W naszym przypadku wyglądałoby to tak: trzeba wyobrazić sobie osobę o nazwisku Goya. Mówię „wyobrazić”. Należy, rzecz jasna, wyjść od faktów, jakie znamy, ale nie wolno tylko do nich się ograniczać. Fakty te są bowiem jedynie punktami odniesienia, w które wpisane jest nasze wyobrażenie Goi[4].

Ortega y Gasset był zdegustowany stanem badań nad twórczością Goi. Poproszony o napisanie wstępu do albumu jego prac, zastał dwie godne ubolewania sytuacje; po pierwsze, o malarzu napisano mało, i po drugie, powtarzano historię/legendę, którą nie wiadomo co poświadcza.


[1] J. Ortega y Gasset, Wokół Galileusza, tłum. E. Burska, Warszawa 1993, s. 13.

[2] Tamże, s. 8-9.

[3] J. Ortega y Gasset, Velázquez i Goya, wybór S. Cichowicz, tłum. R. Kalicki, Warszawa 1993, s. 212.

[4] Tamże.


Korekta językowa: Beata Bińko




Wycinanki (80)

WOJCIECH WRZOSEK

Wycinanki (80)

Obiecywałem, że wrócimy do Ortegi y Gasseta[1]. Uznany socjolog i eseista lub eseizujący socjolog i filozof raczej, o zacięciu historiozoficznym, mistrz retoryki i swego rodzaju populizmu stawia trudne zadania przed tymi, którzy się z nim nie zgadzają. Tezy, jakie formułuje, mają trudno uchwytny sens empiryczny. Z kolei ze względu na talent autora i duży powab perswazyjny cieszy się profesjonalnym uznaniem i popularnością[2].

Wiem dobrze, że wielu moich czytelników myśli inaczej niż ja. To także jest rzeczą zupełnie naturalną i tylko potwierdza moją teorię. Gdyby nawet moje twierdzenia okazały się fałszywe, to zawsze jeszcze prawdą będzie to, że wielu z tych czytelników, którzy się ze mną nie zgadzają, nie poświęciło nigdy nawet pięciu minut na przemyślenie całej tej skomplikowanej problematyki. Jakże więc mieliby myśleć tak samo jak ja? Człowiek, który przypisuje sobie prawo posiadania własnego zdania na jakiś temat, nie zadając sobie uprzednio trudu, by go przemyśleć, jest doskonałym przykładem owego niezmiennego i absurdalnego sposobu bycia człowiekiem, który nazwałem zbuntowaną masą[3].

Człowiek pospolity to taki, który bierze swoją skromną wiedzę za cały zasób wiedzy w danej sprawie. Z racji że spontanicznie nabywa on swe przeświadczenia, zwykle poza zinstytucjonalizowaną edukacją, nie wie nawet, jak sobie je przyswoił. Trzyma się ich kurczowo i najczęściej nie poddaje refleksji obszarów wiedzy spoza swojej oswojonej. Odrzuca więc proponowane mu jej uzupełnienie, nie dostrzega też niezgodności między nimi. Mało tego, nie rozpoznaje sprzeczności między wiedzą swoją a inną. Można odnieść wrażenie, że człowiek pospolity nie nabył odruchu niesprzeczności. To cecha upoważniająca do twierdzenia, że człowiek pospolity to człowiek nieinteligentny. Jeśli są ludzie inteligentni, to eo ipso są także nieinteligentni. Są nimi między innymi ci, którzy nie są obdarzeni odruchem unikania niezgodności/niesprzeczności.

Człowiek masowy uważa się za uosobienie doskonałości. Człowiek wybitny musi być bardzo próżny, by czuć się doskonałym, a jego wiara we własną doskonałość nie jest czymś wrodzonym, czymś pozostającym w organicznym związku z jego osobowością, lecz wynika z jego próżności i nawet dla niego samego ma charakter fikcyjny i problematyczny. Dlatego też człowiek próżny potrzebuje innych, u których szuka potwierdzenia opinii, jaką chciałby mieć o sobie samym. Na szczęście człowiek szlachetny, nawet wtedy, kiedy „zaślepia” go próżność, nie czuje się nigdy prawdziwie doskonały i pełny. Inaczej ma się rzecz z przeciętnym człowiekiem naszych czasów, z nowym Adamem – jemu nie przyjdzie nawet do głowy powątpiewać o własnej doskonałości. Jego wiara w siebie samego jest iście rajska, tak samo jak wiara Adamowa. Wrodzona hermetyczność duszy wyklucza zaistnienie warunku koniecznego do odkrycia własnej niedoskonałości, jakim jest porównanie siebie z innymi. Porównać się z bliźnim to znaczy wyjść na chwilę z siebie samego i przenieść się do duszy kogoś innego. Ale dusza przeciętna niezdolna jest do transmigracji, najszlachetniejszej formy sportu[4].

Mamy tu więc do czynienia z taką samą odwieczną różnicą jak ta, która dzieli ludzi na głupich i mądrych. Człowieka mądrego ciągle gnębi obawa o to, by nie zgłupieć, i dlatego podejmuje wysiłki, by umknąć owej nieustannie grożącej głupocie, i na tym właśnie polega inteligencja. Natomiast głupiec nie żywi względem siebie żadnych obaw, czuje się najmądrzejszy na świecie i stąd też bierze sie ów godny pozazdroszczenia spokój, z jakim dureń rozsiada się wygodnie w swojej głupocie. Durnia nie sposób wyrwać z objęć własnej głupoty, tak samo jak pewnych owadów nie da się wydobyć z otworu, w którym żyją, nie sposób otworzyć mu chociaż na chwilę oczu i zmusić do porównania własnej skrzywionej wizji świata z bardziej subtelnymi i ostrymi sposobami widzenia otaczającej go rzeczywistości. Głupiec jest niezniszczalny i nieprzenikniony[5]. Dlatego Anatol France zwykł był mawiać, że człowiek głupi jest znacznie bardziej szkodliwy niż zły, a to dlatego że ten drugi czasami odpoczywa, podczas gdy głupiec nigdy[6].


[1] Zob. Wycinanki 27 i 29.

[2] Zob. https://plato.stanford.edu/entries/gasset/.

[3] J. Ortega y Gasset, Bunt mas, tłum. P. Niklewicz, Warszawa 1995, s. 67.

[4] Cytuję tu fragment oryginału, aby uświadomić, że lepiej czytać oryginał, i jak bardzo tłumacz musiał się zmagać z „nieprzetłumaczalnością” idiomów kultur, a i po prostu się mylił. Su confianza en sí es, como de Adán, paradisíaca. El hermetismo nato de su alma le impide lo que sería condición previa para descubrir su insuficiencia: compararse con otros seres. Compararse sería salir un rato de sí mismo y trasladarse al prójimo. Pero el alma mediocre es incapaz de transmigraciones – deporte supremo. Tu chodzi moim zdaniem o najwyższą formę deportacji duszy, a nie formy sportu, przecież. Raczej: Przeciętna dusza nie jest zdolna do takiej najwyższej formy deportacji: tzn. „wyjść na chwilę z siebie samego i przenieść się do duszy kogoś innego [un rato de sí mismo y trasladarse al prójimo]”. Innego, ale bliskiego… Tu chodzi o niemożność rozumienia nie tyle wyłącznie Innego, ile i Bliskiego.

[5] Wyróżnienie\ moje – W.W. El tonto es vitalicio y sin poros. I co innego mógł zrobić z tym tłumacz? Dureń jest dozgonnie (dożywotnio?) głupi, a więc niereformowalny? Głupota jest nieuleczalna i niereformowalna? Durniem jest się cale życie i nieodwołalnie? Zarówno głupiec, jak i dureń po hiszpańsku to tonto. Czy po polsku dureń znaczy to samo co głupiec?

[6] „Często zadawałem sobie następujące pytanie: nie ulega wątpliwości, że dla wielu ludzi zawsze jedną z najprzykrzejszych udręk życiowych były kontakty czy wręcz zderzenia z głupotą bliźnich. A zatem jak to jest możliwe, ze nigdy nie pokuszono się – o ile mi wiadomo – o jakieś studium na ten temat, o napisanie eseju o głupocie?”. Pytanie to zadał w przypisie José Ortega y Gasset (Bunt mas…, s. 69, przyp. z gwiazdką). A Erazm z Roterdamu choćby?


Korekta językowa: Beata Bińko




Wycinanki (78)

WOJCIECH WRZOSEK

Wycinanki (78)[1]

W artykule Epistemologia strip-tease’u[2] Kołakowski zajmuje się – jak już wiemy – „dziejami wstydu nagości”. Ten archetyp kultury antyczno-zachodnioeuropejskiej wywodzi z Biblii. „W nawiasie” podejmuje Kołakowski zagadnienie, które i dzisiaj, ponad 50 lat później, nie traci ważności. Zanim o tym, co „W nawiasie”, przypomnijmy:

Mit biblijny znakomicie skodyfikował sytuację, która utrwaliła się w kulturze śródziemnomorskiej. Sytuacja ta układa się w taki oto obraz:

Nagość hańbi, a okoliczność ta nie ma racji i nie jest wynikiem umowy, lecz jest zastana i dana wedle normy transcendentalnej. Wiedza o tym, że nagość hańbi, nie pochodzi z natury, lecz musi być wyuczona, nabycie tej wiedzy jest pierwszym aktem denaturalizacji człowieka. Fundamentem kultury (w opozycji do natury) jest identyfikacja nagości w odróżnieniu od bycia odzianym[3].

Kołakowski stawia pytanie: „skąd pierwotnie wzięło się przekonanie, że nagości wstydzić się trzeba i że ubranie jest zatajeniem?”. Dalej rozważa problem statusu dyskursów formułujących odpowiedzi na to pytanie.

Nie wiemy nic wiarygodnego w tej sprawie. Od kiedy jednak Kartezjusz w Principiach, Puffendorf w De officio oraz Husserl w Pochodzeniu geometrii uprawomocnili najdziwniejszą w świecie naukę, mianowicie historię transcendentalnie ujętą, czyli dziejopisarstwo, które można uprawiać, nie znając żadnego faktu – a uprawomocnili je rzeczowo i poważnie – wolno każdemu w bez-faktowej sytuacji podjąć ów ryzykowny trud. Uprawomocnienie to jest pożyteczne, zwłaszcza od chwili, kiedy przyjęło się powszechne przekonanie – w etnologii przez Malinowskiego dobitnie sformułowane – że użycie słowa „pierwotny” w znaczeniu absolutnym (pierwotna wiedza, pierwotny język, pierwotny stan człowieka etc.) pozbawione jest naukowego sensu i uchodzić musi za relikt metafizyki ewolucjonistycznej. Naukowe badanie nie może w istocie, w granicach własnych rygorów, sformułować pytania o stan bezwzględnie wyjściowy jakiejkolwiek instytucji ludzkiej, żadne takie pytanie nie nadaje się bowiem do odpowiedzi, która by miała postać hipotezy, sprawdzalnej przy pomocy wyobrażalnych danych[4].

I tu znajdujemy konkluzję:

Naturalnym wynikiem tej rezygnacji [z rygorów dociekania naukowego w rozumieniu Durkheima, Lévi-Straussa, Malinowskiego – W.W.] – tyleż nieuchronnej, co pożytecznej, jeśli się pragnie odróżnić metafizykę od hipotez rekonstrukcyjnych – był odpływ ponowny pytań o ostateczności w morze filozofowania, które rządzi się innym drylem, nie mniej bezlitosnym, ale ujawniającym surowość swoją w znacznie dłuższej skali czasowej. Dzięki temu wspomniana właśnie historiografia transcendentalna nabrała raczej impetu, niżby miała osłabnąć, aspiruje zaś nie do tego, by na podstawie faktów znanych nieznane odtwarzać, ale do tego, by osiągnąć racjonalne rozumienie jakiegokolwiek procesu kultury w warunkach, kiedy rozumienie to wymaga rekonstrukcji wyjściowego stanu, a zarazem rekonstrukcja taka jest nieosiągalna środkami historycznie prawomocnymi. Tworzy zatem genezy skonstruowane, które nadają sensowność faktom, chociaż same nie mają pretensji do faktyczności[5].


[1] Autor cyklu Wycinanki oraz redakcja ohistorie.eu kilka z nich (74-79)  poczynionych na motywach myśli Leszka Kołakowskiego dedykuje profesorowi Krzysztofowi Zamorskiemu w związku z Jego Jubileuszem w podziękowaniu za dorobek naukowy oraz niepowtarzalny wkład w dobro wspólne.

[2] L. Kołakowski, Epistemologia strip-tease’u, „Twórczość” 1966 nr 4. Przedruk w: tegoż, Pochwała niekonsekwencji, Pisma rozproszone z lat 1955–1968, przedmowa, wybór, oprac. Z. Mentzel, Warszawa 1989, t. 3, s. 14–26; słowami „w nawiasie/koniec nawiasu” jest zapowiedziana i odwołana dygresja w tekście. To komentarz metodologiczny poczyniony na marginesie rozważań.

[3] Tamże , s. 16. Ten cytat to zachęta do przestudiowania całości rozumowania filozofa; Zob. także: Ю. Лотман, О семиотике понятий „стыд” и „страх” в механизме культуры, (w:) tegoż, Семиосфера. Культура и взрыв. Внпутри мыслящих миров. Статьи. Исследования. Заметки, Санкт-Петербург 2010, s. 664–666; N. Elias, Przemiany w traktowaniu potrzeb naturalnych, rozdział „Wstyd i zakłopotanie”, w: Antropologia ciała. Zagadnienia i wybór tekstów, oprac. A. Chałupnik, J. Jaworska, J. Kowalska-Leder, I. Kurz, M. Szpakowska; wstęp i red. M. Szpakowska, Warszawa 2008, s. 32–34.

[4] L. Kołakowski, Epistemologia strip-tease’u, s. 16–17. Wyróżnienie moje – W.W.

[5] Tamże, s. 17. Wyróżnienie moje – W.W. Pogląd mój o roli metafor historiograficznych (w tym roots metaphors) w stanowieniu myślenia historycznego i narracji historycznej istotnie jest bliski wyłożonym m.in. i tu tezom.


Korekta językowa: Beata Bińko




Wycinanki (74)

WOJCIECH WRZOSEK

Wycinanki (74)

Autor cyklu Wycinanki oraz redakcja ohistorie.eu kilka z nich (74-79)  poczynionych na motywach myśli Leszka Kołakowskiego dedykuje profesorowi Krzysztofowi Zamorskiemu w związku z Jego Jubileuszem w podziękowaniu za dorobek naukowy oraz niepowtarzalny wkład w dobro wspólne.

Jubilat i ja mamy co najmniej jedno zaniechanie badawcze. Jako bliźni w metahistorycznej refleksji zaniedbaliśmy pożytki, jakie uczynił dla niej Leszek Kołakowski. Nie czas, aby tę tezę uzasadniać, wystarczy, że podam kilka powodów, by następnie przywołać poniższe exempla.

Po pierwsze, światowej sławy filozof, znakomity znawca filozofii nowożytnej, pokazuje, jak uprawiać problemową historię intelektualną, lansuje historię idei. Traktuje ten sposób podejścia do tradycji filozoficznej jako świadectwo rozwoju kultury. Po drugie, dzieje kultury traktuje jako rezultat specjalnego rozwoju metafizyki, tego jej fragmentu, który stanowi jej przesłankę rozumienia kultury. Po trzecie, naukę, a i religię zwłaszcza traktuje jako ludzki produkt i objaśnia ich sukces tym, że wyrażają one przekonania i pragnienia elitarnego i potocznego myślenia epoki.

Dorobek Kołakowskiego stanowi niewykorzystany zasób koncepcji historiozoficznych, epistemologicznych, metodologicznych składających się na nowoczesną, na miarę dzisiejszych rozwiązań, refleksję metahistoryczną.

Wybieram kilka przykładów, w których autor Obecności mitu odnosi się do praktyk historiograficznych.

Oprócz klasycznego porównania historyka z sędzią, nad którym można – a może i trzeba – się zastanawiać co jakiś czas, Leszek Kołakowski wskazał na inne[1].

Odnotowując ukazanie się polskiego tłumaczenia słynnej Pochwały historii Marca Blocha[2], tak oto zainaugurował swoje rozważania:

Podobieństwo między historykiem a zawodowym szantażystą jest, wbrew pozorom, całkiem powierzchowne. Obaj, co prawda, żyją z tego, iż mają wiadomości o jakichś faktach zaszłych, jednakże szantażysta zawodowy ciągnie zyski stąd, iż wiadomości owe zataja, podczas gdy historyk żyje z ujawniania i komunikowania swoich informacji[3].

Wypada zgodzić się, że podobieństwo to jest „całkiem powierzchowne”. Gdybym tylko potrafił znaleźć synonim dla wyrażenia „całkiem powierzchowne”, czułbym się całkiem dobrze. Ja nawet nie jestem pewien co do sensu bliskoznacznego. Co bowiem znaczy „całkiem powierzchowne”? Czyżby to już tylko krok do tego, aby powiedzieć, że podobieństw nie ma? Podobieństwo minimalne? Co się na nie jednak składa?

Najogólniej i bodaj tylko tyle historyka i zawodowego szantażystę upodabnia to, że udostępniają informacje bądź ich nie udostępniają, aby osiągnąć korzyść. Nic więcej ani – mam nadzieję – mniej nie da się tu suponować. Przy tym udostępnianie musimy rozumieć tak ogólnikowo, jak tylko się da. Inaczej natrafimy na kłopoty, tj. na różnice, które znoszą owo domniemane podobieństwo.

W rezultacie gdy dostrzeżemy miałkość porównania, to aby je utrzymać, konkretyzujemy problem. Pojawiają się co rusz różnice między powinnością historyka a posłannictwem szantażysty. Pod podobnie lub mniej błahym względem, jak czyni to Kołakowski, można zestawiać wiele podobnych par[4].

Słusznie Kołakowski stwierdza, że postępowanie historyka i zawodowego szantażysty jest tylko „na pozór podobne”, ale i w kwestii dysponowania informacjami o faktach zaszłych „całkiem powierzchownie” podobne.


[1] L. Kołakowski, Jak się robi historię, „Argumenty” 1960, nr 32; cyt. za: tegoż, Pochwała niekonsekwencji. Pisma rozproszone z lat 1955–1968, t. 3, Warszawa 1989, t. 3, s. 80–83; przeczytaj bogaty w inspiracje i wskazówki bibliograficzne tekst: K. Polasik-Wrzosek, Historyk a sędzia śledczy. Uwagi na marginesie „paradygmatu poszlak” Carla Ginzburga, „Sensus Historiae” 2011, t. 2, nr 1, s. 43–50.

[2] M. Bloch, Pochwała historii czyli o zawodzie historyka, tłum. W. Jedlicka, przejrzał i przedmową opatrzył W. Kula, wyd. 2, Warszawa 1960; przekład uzupełnił, zredagował i wprowadzeniem poprzedził H. Łaszkiewicz, Kęty 2009; tenże, Apologie pour l’histoire ou métier d’historien, seria „Cahier des Annales”, z. 3, wyd. 2, Paris 1952, 112 stron (wyd. 1 1949); pełne wydanie cyfrowe 2005: Chicoutimi, 15 sierpnia 2005, http://classiques.uqac.ca/classiques/bloch_marc/apologie_histoire/apologie_histoire.html.

[3] Leszek Kołakowski (Jak się robi historię, s. 80) precyzuje natychmiast, że nie chodzi tu o posiadanie, lecz o dysponowanie do ujawniania lub zatajania. Słusznie – jeśli wolno wielkim filozofom wystawiać cenzurkę głoszenia słusznych opinii – dookreśla Kołakowski „szantażysta zawodowy” miast krótko „szantażysta”, bo amatorskimi szantażystami przy szerokim rozumieniu terminu bywamy my wszyscy dość często.

[4] Na przykład historyk/polityk, historyk/dziennikarz, historyk/publicysta historyczny, historyk/politolog, historyk/pisarka historyczna, historyk/malarz batalista… Płodność metafory „reżyser jako historyk” możemy sprawdzić w dziele Piotra Witka pt. Andrzej Wajda jako historyk. Metodologiczne studium z historii wizualnej (Lublin 2016). Tam jednak autor dobrał sobie wyjątkowego reżysera, a przy tym zastosował współczesne rozumienie historyka i dał sobie solidnych ponad 700 stron na wykazanie opłacalności myślenia o Andrzeju Wajdzie jako Historyku.


Korekta językowa: Beata Bińko




Spotkanie wokół książki prof. Andrzeja Friszke pt. „Zawód: historyk”




Stanisław Lem (1921–2006). Umysł fantastyczny

KAROL KASPROWICZ

Stanisław Lem (1921–2006). Umysł fantastyczny

 

„Jest czwarta rano, a właściwie w nocy. Do świtu pozostało jeszcze kilka długich godzin. Kliny, dalekie przedmieście Krakowa, bardziej wieś niż miasto, jeszcze śpią. Żaden pies nie szczeka, żaden kogut nie pieje, żadna krowa nie ryczy. Żaden samochód nie jedzie. Dopóki nie ruszy poranne sąsiedzkie machanie łopatami, żaden zresztą nie przejedzie, bo w nocy spadł śnieg. Jedyna trasa łącząca te kilka domków z cywilizacją – na planie miasta szumnie nazywana ulicą, ale na razie to po prostu polna droga odbijająca od szosy zakopiańskiej – w tej chwili jest nieprzejezdna. Stanisławowi Lemowi to akurat nie przeszkadza. Nigdzie się nie wybiera, przynajmniej w sensie fizycznym. Ale za chwilę będzie szybować wyobraźnią ku gwiazdom, bo te kilka godzin przed świtem, kiedy wszyscy domownicy jeszcze śpią, to jego ulubiona pora na pisanie. Wyobraźnia nie potrzebuje odśnieżonych dróg” (Orliński 2017, s. 7). Pierwsze zdania Prologu zatytułowanego Feci, quod potui z biografii Stanisława Lema Lem. Życie nie z tej ziemi (2017) autorstwa Wojciecha Orlińskiego trafnie opisują fenomen potęgi wyobraźni krakowskiego pisarza. Ten fantastyczny umysł nie znał granic przestrzennych ani czasowych dla swoich wyobrażeń mimo czasów i zawirowań dziejowych, w jakich przyszło mu funkcjonować. Kim zaś był ten wyjątkowy człowiek, potrafiący wyjrzeć poza kurtynę przeszłości i teraźniejszości?

Prolog. Młody Lem

Stanisław Lem urodził się najprawdopodobniej 13 września 1921 r. we Lwowie w rodzinnym mieszkaniu znajdującym się w kamienicy przy ulicy Brajerowskiej 4 jako jedyne dziecko Samuela Lema (inna forma – Lehm, 1879–1954), lwowskiego lekarza, i Sabiny z domu Woller (1892–1979). Do aktu urodzenia wpisano jednak datę 12 września, aby zgodnie z przesądem uniknąć pecha. Nie udało się jednak go uniknąć – Lem i jego rodzina ze względu na żydowskie pochodzenie w czasie II wojny światowej przeżyli koszmar okupacji sowieckiej, niemieckiej i powtórnie sowieckiej. Mimo to w eseju autobiograficznym zatytułowanym Chance and Order, który ukazał się na łamach magazynu „The New Yorker” w 1984 r., Lem wspomina dorastanie we Lwowie pełne dziecięcych i młodzieńczych zabaw. Jako jedynak bawił się w tworzenie paszportów, certyfikatów, pozwoleń, notatek rządowych i innych dokumentów. Ze swymi ekscentrycznymi pomysłami ciekał w fikcyjne miejsca niedostępne na mapie oraz w czasy nieobecne w kalendarzu dla nikogo poza nim samym. Przedwojenny okres lwowski zapisał się w pamięci pisarza jako wyjątkowy okres stabilizacji. Później w początkach walk o Lwów balkon w mieszkaniu na Brajerowskiej był wspominany niczym bezpieczny azyl, z którego młody Stanisław Lem obserwował grozę wojny.

Jeszcze przed wybuchem wojny Lem zdał maturę. Marzył o podjęciu studiów na Politechnice Lwowskiej i zostaniu uczonym. Gdyby nie wybuch wojny, nic nie stałoby na przeszkodzie, aby wyjątkowo utalentowany młodzieniec osiągnął swoje cele. Jednak los i przypadek – będące jakże częstym aspektem i aktorem tworzonych przez Lema światów – chciały inaczej. Jak sam wspominał: „W kilka lat po drugiej wojnie światowej od pewnego starszego człowieka zajmującego jakieś stanowisko w przedwojennym szkolnictwie dowiedziałem się, że kiedy zbadano iloraz inteligencji wszystkich uczniów gimnazjów – musiało być to w roku 1936 lub 1937 – uzyskałem 180 punktów i – wedle słów tego człowieka – byłem najinteligentniejszym dzieckiem w całej południowej Polsce. Przed wojną nie miałem o tym pojęcia, wyników badań nie ujawniono. W każdym razie w tym sensie stanowiłem już jakiś wyjątek od powszechnej przeciętnej. Jednak w żadnej mierze wysoki iloraz inteligencji nie mógł okazać się pomocny w przeżyciu niemieckiej okupacji na terenie Generalnej Guberni”[1]. Ostatecznie w świetle nadzwyczajnej sytuacji postanawia odłożyć na bok marzenia i pójść w ślady ojca. W 1940 r. rozpoczyna studia na lwowskim Uniwersytecie Medycznym, które przerywa rok później. Wojenne doświadczenia rzadko rozwijano w dotychczasowych biografiach Lema, mimo że są one kluczowe dla zrozumienia zarówno jego twórczości, jak i obrazu świata zawartego w kreowanych uniwersach.

Bez wątpienia okupacja niemiecka z lat 1941–1944 odcisnęła na Lemie znaczące piętno, widoczne nie tylko w prozie realistycznej (Szpitalu Przemienienia), lecz także w Głosie Pana (wspomnienia Rapaporta) czy Edenie. Oddajmy głos twórcy Cyberiady: „W tym okresie w sposób bardzo bezpośredni i «praktyczny» dowiedziałem się, że nie jestem «Aryjczykiem». Moi przodkowie byli Żydami, jednak ja nie miałem pojęcia o judaizmie ani, niestety, o żydowskiej kulturze. Właściwie dopiero nazistowskiemu ustawodawstwu zawdzięczam świadomość, że w moich żyłach płynie żydowska krew. Udało nam się jednak uniknąć uwięzienia w getcie – dzięki fałszywym dokumentom wraz z rodzicami zdołałem przetrwać ten czas”[2]. We Lwowie przeżył okupację niemiecką, pracując jako pomocnik mechanika i spawacz w garażach firmy zajmującej się odzyskiwaniem surowców. Gdy w 1944 r. miasto zostało odbite przez wojska radzieckie, Lem relacjonował: „Kiedy podczas walk o Lwów siedzieliśmy w piwnicy, nagle strasznie jakoś zachciało mi się napić zimnego barszczu, który stał w kuchni, w baniaku. Bohatersko udałem się na górę. Miałem, pamiętam, garnuszek porcelanowy z uszkiem. Kiedy zaczerpnąłem nim barszczu – nagle zrobiło się biało i rozległ się taki huk, że zupełnie ogłuchłem. Jak się potem dowiedziałem, przy naszym domu od strony ulicy stały czołgi sowieckie i samolot niemiecki zrzucił na nie bomby przeciwpancerne. Odłamki tych bomb trafiły w ścianę wewnętrzną kuchni; gdybym stał metr dalej, to bym zginął. Z garnuszka zostało mi tylko uszko na palcu, na ramionach miałem okienną ramę od kuchennego lufcika, a po czole ciekła mi krew, bo wypadająca szyba trochę mnie pokrajała. Straciłem apetyt na barszcz… i zakrwawiony wróciłem do piwnicy” (Fiałkowski 2000, s. 46).

Gdy koszmar wojny się skończył, rodzina Lemów jednym z pierwszych transportów przeniosła się do Krakowa już latem 1945 r. Lem – młody emigrant ze Lwowa, przejętego w powojennych rozstrzygnięć przez „radzieckiego przyjaciela ze wschodu” – podjął przerwane studia medyczne. Ponieważ jednak w tamtym czasie każdy absolwent medycyny musiał odbyć obowiązkową służbę wojskową, Lem w 1948 r. postanowił zakończyć swoją przygodę uniwersytecką oraz ostatecznie porzucił myśl o karierze lekarskiej, by zająć się wyłącznie pisaniem. Doświadczenia wojenne – ciągłe balansowanie na granicy życia i śmierci – bez wątpienia leżą u podstaw wielu Lemowskich opowieści. Dla twórcy Cyberiady fantastyka naukowa była „dźwignią wyobraźni”, ucieczką ku wolności w okolicznościach, w jakich przyszło mu żyć. Pierwszymi utworami Lema, które publikował jeszcze jako student medycyny, były jednak opowiadania o tematyce okupacyjnej drukowane w latach 1946–1948 na łamach „Kuźnicy”, „Żołnierza Polskiego”, „Odry” i „Co Tydzień Powieść”. Napisał w tamtym okresie także swoją pierwszą powieść Szpital Przemienienia (1948), realistyczną historię szpitala psychiatrycznego w czasach wojny, która została pozytywnie oceniona przez krytyków.

Interludium. Światy Lema

W latach 1948–1950 pracował jako młodszy asystent w Konwersatorium Naukoznawczym Asystentów Uniwersytetu Jagiellońskiego prowadzonym przez dr. Mieczysława Choynowskiego, który stał się naukowym mentorem Lema. Jak wspominał po latach w wywiadach: „Choynowski wywarł wpływ na całe moje życie” oraz „Choynowskiemu zawdzięczam najważniejsze moje naukowe lektury”. Udział w konwersatorium pozwolił Lemowi zrozumieć, jak działa nauka, i właśnie ta wiedza odróżniała go wśród pisarzy science fiction od innych kolegów po fachu. Bez niej trudno wyobrazić sobie arcydzieła gatunku, w których Lem wytrawnym okiem przygląda się zmaganiom człowieka ze wszechświatem i z granicami własnej wiedzy, co widać szczególnie w Głosie Pana. Choynowski pomógł Lemowi zrozumieć naukę, Jerzy Turowicz, legendarny redaktor „Tygodnika Powszechnego” – paradoksy ludzkiej natury. Tym samym odnalazł dwóch nauczycieli, którzy go uformowali i ukierunkowali intelektualnie w stronę niezależnych poszukiwań i krytycznego myślenia.

Przykładem niech będzie najsłynniejsza jego powieść Solaris (1961), w której idea światów fikcyjnych przeplata się ze światem realnym i leży u podstaw historii o samoświadomym oceanie-planecie. Jak mówił Salman Rushdie, Solaris ma moc „wnikania w najgłębsze zakamarki ludzkich umysłów, a następnie materializowania ich wspomnień”[3]. Kluczowym wątkiem tej opowieści jest jednak spotkanie czy też kontakt z Innym/Obcym, a właściwie jego niemożliwość. „Jestem rozpalony ideą poznania. Przejawia się to u mnie jako fascynacja granicami możliwości ludzkiego rozumu poznającego. Cała moja literatura jest o tym” – mówił Stanisław Lem w jednym z wywiadów[4]. Biblioteka w Solaris jest jądrem poznania wszechświata. To miejsce świadczy o ułomności ludzkiej wiedzy. Takie biblioteki są alegorią poznania, ale wcale mu nie służą, świadczą wręcz o niepoznawalności rzeczywistości. Podobnie jak u Jorge Luisa Borgesa jest to biblioteka labiryntu, symbolu impasu poznawczego, gdzie dzieł jest nieskończona liczba, a nadmiar informacji nie prowadzi ku wiedzy. W obu przypadkach mamy do czynienia z figurą wielkiego paradoksu i zarazem absurdu. W Solaris i innych dziełach Lem stawia nam fundamentalne pytanie: W jaki sposób ludzie konfrontują się z tajemniczym Obcym? Robimy to, jak przekonuje autor, z nieuchronnie antropocentrycznej perspektywy, mierząc tego Obcego wedle naszych ludzkich, przyziemnych standardów – naszych skal i miar (Tambor 2021, s. 70–74).

Proza Lema jest pełna neologizmów i charakterystycznych zwrotów oraz określeń. Wiele z nich okazało się swoistymi proroctwami wynalazków przyszłości, choć istnieją obecnie pod innymi nazwami[5]. Wymyślił narzędzia, które dziś, pięćdziesiąt lat później, są naszą codziennością: tablety, e-booki czy smartfony. Na kartach jego książek pojawiły się wyszukiwarki i rzeczywistość wirtualna, nazwana chyba lepiej przez Lema – fantomatyką. Bibliotekę Trionów możemy odczytywać jako Internet. Triony funkcjonowały w twórczości Lema jak współczesne pendrive’y, które połączone falami radiowymi, tworzyły ogromną bazę wiedzy. Tak Lem opisuje to zjawisko w Obłoku Magellana z 1955 r.: „Trion może magazynować nie tylko obrazy świetlne, sprowadzone do zmian jego struktury krystalicznej, a więc podobizny stronic książkowych, nie tylko wszelkiego rodzaju fotografie, mapy, obrazy, wykresy czy tablice, jednym słowem wszystko, co można przedstawić w sposób dostępny odczytaniu wzrokiem. Trion może magazynować równie łatwo dźwięki, a więc głos ludzki, jak i muzykę, istnieje też metoda «zapisu woni»” (Lem 2005, s. 174). „Ariadnologia” zaś do złudzenia przypomina sposób działania wyszukiwarki Google, niczym śledzenie nici Ariadny, by w labiryncie informacji odszukać tę jedną, która nas interesuje.

W większości wyliczanek wynalazków Lema bywa jednak pomijane to, że pisarz nie tylko przewidział pewne odkrycia naukowe, lecz także ich konsekwencje społeczne. W wykreowanych przez Lema światach takich jak Kongres futurologiczny (1971), wypełnionych technologią, wynalazkami i hipotezami naukowymi, możemy dostrzec wizję społeczeństw, które farmakologicznie poprawiają rzeczywistość. W Powrocie z gwiazd (1961), pisząc o „betryzacji” tworzącej człowieka pozbawionego podstawowych instynktów, Lem ostrzega przed eksperymentami społecznymi (można w tym zobaczyć analogię do dzisiejszych możliwości edycji genów metodą CRISPR Cas-9). Pod powierzchnią fabuły kryją się pytania tak obecnie ważkie jak to, czym jest prawda i czy należy do niej dążyć za wszelką cenę.

Nic dziwnego, że tak wyrafinowana uczta intelektualna znalazła zwolenników ponad granicami dwubiegunowego świata okresu zimnej wojny. Stanisław Lem cieszy(ł) się ogromną popularnością w Europie Środkowej i ZSRR. Jego twórczość, opowiadająca o uniwersalnych i kluczowych problemach ludzkości, przekraczała granice. Pisanie o Lemie, czyli „lemologia”: tłumaczenia, interpretacje dzieł, idei czy pomysłów, to od wielu lat nie lokalna awangarda, lecz dziedzina ogólnoświatowa. Wokół Ziemi krąży satelita jego imienia, jest patronem wielu ulic w Polsce, w przestrzeni kosmicznej między Marsem a Jupiterem orbituje asteroida Lema. Powstają adaptacje jego dzieł w postaci inscenizacji teatralnych, a nawet operowych. Już w 1970 r. awangardowa opera Krzysztofa Meyera oparta na motywach z Cyberiady, pełna neologizmów i specyficznych dla Lema zwrotów – zaczynająca się od „Dawno, dawno temu był sobie inżynier-kosmolog” – zdobyła Grand Prix of the Prince Pierre of Monaco. Powstały adaptacje filmowe najbardziej znanych utworów i opowiadań. Najgłośniejsza z nich, Solaris w reżyserii Andrieja Tarkowskiego, została wyróżniona na festiwalu w Cannes w 1972 r. Trzydzieści lat później, tym razem w hollywoodzkiej obsadzie i stylu, ukazała się adaptacja Stevena Soderbergha (2002) z George’em Clooneyem w roli Kelvina. Andrzej Wajda sięgnął zaś po opowiadanie Czy Pan istnieje, Mr Jones? i zekranizował je pod tytułem Przekładaniec (1968). Nie sposób wymienić choćby fragmentu artefaktów kulturowych, które wyrosły dzięki fantastycznemu umysłowi Lema. O żywotności jego wyobrażeń niech świadczy to, że jego twórczość jest przekładana na nowe nośniki i języki komunikacji, które tak trafnie przewidział. Na przykład na podstawie powieści Niezwyciężony powstaje obecnie gra komputerowa, a ostatnio doczekała się ona świetnej adaptacji komiksowej.

Epilog

W połowie lat siedemdziesiątych XX w. problemy zdrowotne pisarza spowodowały stopniowe zakończenie złotego okresu twórczości. Pogarszający się stan zdrowia autora Cyberiady był jedną z istotniejszych przyczyn odejścia od konwencji powieści i skupienia się na krótszych formach. Lem pisał w czasie pobytu („emigracji”) w Berlinie w 1983 r.: „Przypuszczam, że jestem równocześnie niezadowolony i zarazem dumny z tego, co napisałem – zapewne w jakimś stopniu cechuje mnie arogancja, nie mam jednak tej świadomości. Dostrzegam ją tylko «behawiorystycznie», na przykład w tym, że zniszczyłem wszystkie rękopisy pomimo rozlicznych próśb o złożenie ich dla potomności w archiwach jakiejś instytucji. Dla wyjaśnienia mego postępowania stworzyłem takie oto obrazowe uzasadnienie: piramidy były jednym z cudów świata dopóty, dopóki nie wiadomo było, jak je zbudowano. Długie równie pochyłe, po których niewolnicy wciągali toczone na drewnianych walcach kamienne bloki, zostały rozebrane po skończonej pracy i dziś pośród pustynnych piaskowych wydm samotne piramidy tajemniczo górują nad pustynią. Ja także zabieram moją równię pochyłą, rusztowania i inne narzędzia, i pozostawiam tylko to, czego nie muszę się wstydzić”[6]. Ostatecznie w latach osiemdziesiątych Stanisław Lem zdecydował się także zakończyć budowę swoich piramid. Po powrocie do kraju w 1989 r. zadeklarował zaprzestanie pisania beletrystyki.

Od lat dziewięćdziesiątych Lem dał się poznać jako płodny felietonista „Tygodnika Powszechnego”, twórca opowiadań oraz Kasandra w okresie powszechnego technooptymizmu. Jego wnikliwe analizy współczesności wskazywały na zagrożenia płynące z zauroczenia nowymi sposobami komunikacji oraz odkryciami naukowymi. Przykładem „bomby megabitowe” przypominające współczesne zjawisko fake newsów czy sceptycyzm wobec biologicznych ingerencji w ciało człowieka. Pisał wówczas: „Co będzie możliwe za lat dwa tysiące – tego oczywiście nie wiem. Natomiast miraż, jakim mydli nam się dzisiaj oczy – człowiek dobrze poskładany, dobrze połatany, trochę jak ubranie, które już właściwie świeciło na tyłku i było w wielu miejscach przetarte, ale je przenicowano i uzupełniono rozmaitymi wstawkami czy łatami – nie wygląda najbardziej zachęcająco”[7]. Lem wielokrotnie wyliczał wyzwania stojące przed cywilizacją i wyrażał zwątpienie czy ludzkości uda się wznieść na wysokość zadań, przed którymi przyjdzie jej stanąć. Rozwijał tym samym myśli zawarte w jednym z najważniejszych dzieł, Summa technologiae, opisującym wyzwania przyszłości, „których materialnego charakteru, uwarunkowanego technologią przyszłości, nie możemy przewidzieć, ale których psychologiczne efekty potrafimy choć w drobnej mierze pojąć, ponieważ sami jesteśmy ludźmi” (Lem 1995, s. 52).

Stanisław Lem zmarł w Krakowie 27 marca 2006 r. Trafniej jednak moglibyśmy powiedzieć, że uległ przemianie i istnieje w innym, fantastycznym wszechświecie. Według jednej z alegorycznych interpretacji Solaris – której sam Lem nie zaprzeczał (co, dodajmy, zdarzało się nader rzadko w wypadku cudzych odczytań) – pod oceanem tytułowej planety kryje się ludzki mózg powiększony do skali planetarnej, co podkreślałoby tym samym jego niewyobrażalną złożoność[8]. Mózg będący tajemnicą zaś to swoisty lejtmotyw twórczości Lema. Skoro nie znamy samych siebie, jak możemy poznać nieskończony Wszechświat? Podobnie jak w przypadku planety mózg jest koloidalny i niesamowicie pomarszczony – niczym powierzchnia oceanu Solaris. Będący siedzibą świadomej myśli i nieświadomej fantazji, ludzki mózg/umysł jest w stanie tworzyć, wymyślać czy symulować najbardziej zdumiewające kreacje (np. twory „F”). Równocześnie jednak jest bardzo odporny na rozumienie – prawdopodobnie dlatego, jak często zaznaczał Lem, że sam musi jednocześnie służyć zarówno jako podmiot, jak i przedmiot poznania. Analogicznie mózg Lema był niczym wszechświat. Niezgłębiony, pełny tajemnic, paradoksów – będący siedzibą zdumiewających myśli i wizji, przekraczających granice ludzkiej wyobraźni.

Autorowi Solaris bardzo podobał się napis na budynku Politechniki Lwowskiej: Hic mortui vivunt (łac. Tu umarli żyją). Łacińskie motto widniejące na grobie Lema: Feci, quod potui, faciant meliora potentes, czyli Zrobiłem, co umiałem. Niech więcej zrobią zdolniejsi, jest zaś skierowane ku odbiorcom jego dziedzictwa – miejmy nadzieję, że tradycja jego pięknej myśli, fantazji i wyobraźni będzie kontynuowana.


Bibliografia

Fiałkowski Tomasz (2000), Świat na krawędzi, Kraków.

Orliński Wojciech (2017), Lem. Życie nie z tej ziemi, Kraków.

Lem Stanisław (2003), O przyszłości, „Tygodnik Powszechny” nr 50, https://www.tygodnikpowszechny.pl/o-przyszlosci-lem-163374 (dostęp 2 IX 2021).

Lem Stanisław (2005), Obłok Magellana, Kraków.

Lem Stanisław (1996), Summa technologiae, t. 1, Warszawa.

Tambor Jolanta (2021), Czy możliwy jest kontakt między światami? Mistrzostwo Stanisława Lem, „Forum Akademickie” nr 7/8.


Netografia

Gliński Mikołaj, 13 przepowiedni Lema, które się sprawdziły, https://culture.pl/pl/artykul/13-przepowiedni-lema-ktore-sie-sprawdzily (dostęp 2 IX 2021).

Grimstad Paul, The Beautiful Mind-Bending of Stanislaw Lem, https://www.newyorker.com/culture/culture-desk/the-beautiful-mind-bending-of-stanislaw-lem (dostęp 2 IX 2021).

Lem Stanisław, Przypadek i ład, https://solaris.lem.pl/home/biografia/przypadek-i-lad (dostęp 2 IX 2021).

Ruddick Nicholas, Solaris. Geniusz Lema w świetle arcydzieła, https://wszystkoconajwazniejsze.pl/nicholas-ruddick-solaris-geniusz-lema-w-swietle-arcydziela/ (dostęp 2 IX 2021).


Chcesz wiedzieć więcej? Przed podróżą do gwiazd spójrz do poniższych propozycji:

Wybrane publikacje

Dajnowski Maciej, Groteska w twórczości Stanisława Lema, Gdańsk 2005.

Gajewska Agnieszka, Zagłada i gwiazdy. Przeszłość w prozie Stanisława Lema, Poznań 2017.

Filozoficzny Lem. Wybór tekstów Stanisława Lema i opracowania, t. 1, Warszawa 2021.

Jarzębski Jerzy, Wszechświat Lema, Kraków 2003.

Lem w oczach krytyki światowej, oprac. Jerzy Jarzębski, Kraków 1989.

Lem Stanisław, Muth Jon J., Podróż siódma. Opowieść graficzna, Kraków 2021 (komiks).

Lem Tomasz, Awantury na tle powszechnego ciążenia, Kraków 2009.

Majewski Paweł, Między zwierzęciem a maszyną. Utopia technologiczna Stanisława Lema, Wrocław 2007.

Michera Wojciech, Piękna jako bestia. Przyczynek do teorii obrazu, Wrocław 2010.

Mikołajczyk Rafał, Niezwyciężony. Na podstawie powieści Stanisława Lema, Warszawa 2019 (komiks).

Okołowski Paweł, Głos Pana Lema. Szkice z filozofii człowieka, wartości i kosmosu. W stulecie urodzin autora Summy, Kraków 2021.

Okołowski Paweł, Materia i wartości. Neolukrecjanizm Stanisława Lema, Warszawa 2010.

Orliński Wojciech, Co to są sepulki? Wszystko o Lemie, Kraków 2007.

Orliński Wojciech, Lem. Życie nie z tej ziemi, Wołowiec 2017.

Orliński Wojciech, Lem w PRL-u, czyli nieco prawdy w zwiększonej objętości, Kraków 2021.

Płaza Maciej, O poznaniu w twórczości Stanisława Lema, Wrocław 2006.

Stanisław Lem. Pisarz, myśliciel, człowiek, red. Jerzy Jarzębski, Andrzej Sulikowski, Kraków 2003.

Stoff Andrzej, Powieści fantastyczno-naukowe Stanisława Lema, Warszawa 1983.

Szpakowska Małgorzata, Dyskusje ze Stanisławem Lemem, Warszawa 1996.

Wasilewski Andrzej, Teoria literatury Stanisława Lema, Szczecin 2017.

 

Wywiady i rozmowy ze Stanisławem Lemem

Bereś Stanisław, Rozmowy ze Stanisławem Lemem, Kraków 1987.

Bereś Stanisław, Tako rzecze… Lem, Kraków 2002.

Fiałkowski Tomasz, Świat na krawędzi, Kraków 2000.

Swirski Peter, Świat według Lema, tłum. Paweł Powolny, Małgorzata Wojtunik-Ricketts, Katowice 2016.

 

Strony internetowe o Stanisławie Lemie

https://lem.pl/

https://solaris.lem.pl/

Rok Lema

 

Aplikacja Lemologia

Firma iSource wydała Lemologię – pierwszą polską interaktywną app-książkę na iPada. Jest to cyfrowa edycja książki Wojciecha Orlińskiego Co to są sepulki? Wszystko o Lemie. Aplikacja, będąca kompendium wiedzy na temat Stanisława Lema i jego twórczości, zawiera ponad 130 rozdziałów. Znajduje się w niej blisko 200 ilustracji. Bezpośrednio z aplikacji można rozwinąć niektóre hasła w Wikipedii, zobaczyć filmy nakręcone na podstawie „Lemowskich” scenariuszy na YouTube oraz kupić online książki Lema w tradycyjnej, papierowej postaci.


[1] Stanisław Lem, Przypadek i ład, https://solaris.lem.pl/home/biografia/przypadek-i-lad (dostęp 2 IX 2021).

[2] Tamże.

[3] Cyt. za: Paul Grimstad, The Beautiful Mind-Bending of Stanislaw Lem, https://www.newyorker.com/culture/culture-desk/the-beautiful-mind-bending-of-stanislaw-lem (dostęp 2 IX 2021).

[4] Audycja Połączyć mikroświaty. Tajniki twórczości Stanisława Lema https://www.polskieradio.pl/9/8995/Artykul/2696855,Polaczyc-mikroswiaty-Tajniki-tworczosci-Stanislawa-Lema (dostęp 2 IX 2021).

[5] Mikołaj Gliński, 13 przepowiedni Lema, które się sprawdziły, https://culture.pl/pl/artykul/13-przepowiedni-lema-ktore-sie-sprawdzily (dostęp 2 IX 2021).

[6] Stanisław Lem, Przypadek i ład…

[7] Stanisław Lem, O przyszłości, „Tygodnik Powszechny” 2003, nr 50, https://www.tygodnikpowszechny.pl/o-przyszlosci-lem-163374 (dostęp 2 IX 2021).

[8] Nicholas Ruddick, Solaris. Geniusz Lema w świetle arcydzieła, https://wszystkoconajwazniejsze.pl/nicholas-ruddick-solaris-geniusz-lema-w-swietle-arcydziela/ (dostęp 2 IX 2021).


Redakcja językowa: Beata Bińko