Wycinanki (55)

Poprosiłem onegdaj ekspedientkę o tkaninę i wskazałem ją palcem. Ta zajebista? – zapytała. Jaka? – odrzekłem, zaskoczony. Ta ciemnofioletowa, zajebista? – powtórzyła dziewczyna. Gdy ujawniłem jej ewentualny źródłosłów tego określenia, przeprosiła i powiedziała, że myślała, iż fioletowy z połyskiem to zajebisty. Przez chwilę nawet nie chciała mi wierzyć. Była autentycznie skonfundowana[1].

Nazwy kolorów w języku walijskim – referuje Hjelmsleva Alan Barnard – różnią się od nazw kolorów w języku polskim, ponieważ walijski ma mniej nazw. Walijskie słowo gwyrdd obejmuje więcej odcieni niż polska nazwa koloru zielony. Walijski glas obejmuje część odcieni klasyfikowanych przez język polski jako zielony, wszystkie jako niebieski i część jako szary i część jako brązowy[2].

Jeśli porównamy słowa „drzewo” (tree), niewielki las (woods) i „las” (forest) w językach duńskim, niemieckim i francuskim, spostrzeżemy brak dokładnej odpowiedniości nawet między niemieckim a francuskim, które mają tę samą liczbę nazw. Zostało to przedstawione w tabeli […]. Francuska kategoria bois (z grubsza „las” /wood/, „niewielki las” /woods/, „obszar leśny” /woodland/ jest szersza niż niemiecka Holz (z grubsza „las” /wood/ lub „niewielki obszar zalesiony” /small wooded area/. Francuska kategoria forêt (oznaczająca „duży las” /forest/) jest węższa niż niemiecka Wald (obszar leśny /woodland/ lub nieduży las /small forest/). Aby powiedzieć „duży las” we francuskim i angielskim sensie tego słowa, język niemiecki zazwyczaj precyzuje groβer Wald („większy las” /larger forest/)[3].

Żaden język nie klasyfikuje wszystkiego. W przypadku kolorów byłoby to niemożliwe, skoro istnieje nieskończony stopień naturalnej zmienności zarówno długości fali świetlnej (od czerwonego do fioletowego), jak i intensywności światła (od ciemnego do jasnego). Języki tworzą znaczenie, tworząc strukturę – kultury postępują tak samo. Czasem struktura ta jest wyraźnie językowa, tak w przypadku klasyfikacji kolorów lub słów oznaczających rzeczy, które mają coś wspólnego z drzewami. Innym razem tak nie jest, czego przykładem są reguły etykiety lub odpowiedni styl ubioru[4].

Zgoda, język jak dotąd – nie nadąża za bogactwem (nieskończonym) naturalnej różnorodności widma światła, ponieważ praktyka kulturowej percepcji/recepcji barw nie wymaga okiełznania nieskończonej nieodróżnialności długości fali świetlnej. Dopóki w praktyce nie wadzi nam nieskończoność liczb, dopóty nie powinna nam wadzić skoordynowana z nią nieskończona różnorodność barw widma światła czy nieskończoność jasności. Czy Barnard zakłada dodatkowo, że w kwestii widma światła, jak i intensywności, faktury…, będących także rezultatem współczesnego wyrafinowania technologicznego, osiągnęliśmy kres? Percepcja kolorów, jak się wydaje, jest rezultatem mentalnego a priori, które stanowi spontaniczna praktyka. Zauważmy, że współczesna technologiczna praktyka wspólnotowa ma charakter globalny.

Orzekanie o wartościach zmysłowych jest więc zrelatywizowane do typu wspólnotowej praktyki. Przybysz spoza szczepu Cunas – wedle relacji Nordenskjölda, którą przytacza Paul Valéry – potraktowałby głowę aligatora jako obiekt nic nieznaczący. Możliwe, że zapytałby, co to za zwierzę. Podobnie przedstawiciel szczepu Cunas poza swoim środowiskiem kulturowym nie dokonywałby ku zaskoczeniu autochtonów wielu podstawowych dla białych obserwacji zmysłowych.

Rozumienie Paula Valéry (z drugiej połowy lat trzydziestych XX w., doniesienia Nordensjölda bodaj z początku lat trzydziestych) poddane tu zostało namysłowi prawie sto lat później. Wszystkie te perspektywy czasowe to różne horyzonty poznawcze.

„W filozofii dyskutowano ostatnio – pisał Thomas S. Khun – ściśle związany z tym problem (z tym tj. problemem wzbogacenia słownictwa i równoległego stosowania języków wzajem nieprzekładalnych – WW) tak zwanych szmaragdów koloru g r u e (grue termin zbity z angielskiego Green – zielony i b l u e – niebieski; uwaga tłumacza). Przedmiot jest g r u e  jeśli w czasie wcześniejszym od t stwierdzono, iż jest zielony, lub jest niebieski. Paradoks polega na tym, iż ten sam zbiór obserwacji dokonanych przed czasem t potwierdza dwa niezgodne ze sobą uogólnienia: „wszystkie szmaragdy są  g r u e”. (Szmaragd koloru g r u e  nie badany przed czasem t może być tylko) Również i w tym przypadku rozwiązanie zależy od oddzielenia słownictwa zawierającego normalne terminy deskryptowane jak „niebieski”, „zielony” i tak dalej od słownictwa zawierającego terminy g r u e , bleen oraz inne odpowiadające różnym obszarom widma. Jeden zbiór terminów umozliwia indukcję , drugi – nie. Jeden przydatny jest do opisu świata, drugi tylko do specjalistycznych rozważań filozoficznych. Kłopoty powstają wówczas tylko, gdy oba zbiory, niosące wzajemnie niezgodne fragmenty wiedzy o świecie, używane są łącznie, nie istnieje bowiem świat, do którego stosowałoby się tak rozszerzone słownictwo”[5]

Wszystko, co kulturowe, jest historyczne. Tak zwane kultury stacjonarne i tak postrzegane są historycznie[6].

Nie ma niczego, co nie byłoby kulturowe. Wszystko, co kulturowe, jest historyczne.


[1] Notabene, czy wystarczy nam praktycznych, np. handlowych, nazw na możliwe barwy z widma oferowane w sprzedaży np. farb ściennych? Czy potrzebne nam określenie „ziebieski” (cyjan turkusowy)? A „zajebiały”?, http://historiasztuki.com.pl/NOWA/30-00-01-KOLOR.php. Nazwy barw lakieru samochodowego wabią klientów na lep egzotyki czy unikatowości. Czyżby niebawem miały być oferowane tylko cyfrowym oznaczeniem fragmentu widma światła czy pasma fabrycznej barwy? Nauka i technika współczesna daje człowiekowi szansę odróżniania barw za pomocą instrumentarium wyręczającego wzrok? Odróżnianie barw nie byłoby możliwe dla Cunas ani spostrzegawczych następców Nordenskjölda, tj. dla zmysłów nieuzbrojonych we współczesne instrumenty pomiarowe.

[2] Zob. E. Ardener, Social antropology and language (1971), w: The Voice of Prophecy and Other Essays (1970–1987), red. M. Chapman, Oxford 1989, s. 9–12, cyt. za: A. Barnard, Antropologia. Zarys teorii i historii, tłum. S. Szymański, Warszawa 2016, s. 213–214; L. Hjelmslev, Prolegomena do teorii języka (oryg. 1943), w: Językoznawstwo strukturalne. Wybór tekstów, red. H. Kurkowska, A. Weinsberg, Warszawa 1979, s. 44–137. Miałem tylko wydanie włoskie, wiadomo, ze pierwsze wydanie tego dzieła ukazało się po francusku: Principes de grammaire générale (1928).

[3] A. Barnard, Antropologia…, s. 213–214.

[4] Tamże, s. 214.

[5] Thomas S. Kuhn, Możliwe światy w historii nauki (sympozjum noblowskie – sierpień 1986),  przełożył Stefan Amsterdamski, Literatura Na Świecie, nr 5 (238), Warszawa, maj 1991, s. 138.

[6] Najlepszą książką wczesnego Jerzego Topolskiego jest esej Świat bez historii, Warszawa 1972, wyd. 2, Poznań 1998. Tu rekomenduję część drugą, która nadała tytuł całości.


Korekta językowa: Beata Bińko




Wycinanki (54)

WOJCIECH WRZOSEK

Wycinanki (54)

Wycinam na początek z Paula Valéry, który pisał w końcu lat trzydziestych[1]:

Powracając do interesującej kwestii języka wyspecjalizowanego, chciałbym przypomnieć czytelnikowi – skoro zostało ustalone, że na tych stronicach będę mógł mówić o wszystkim, na co mam ochotę – iż ludy prymitywne czy dzikie, których zdolność obserwacji pozostaje w takim stosunku do naszej jak powonienie psa do powonienia człowieka, rozwijają swoje słownictwo stosownie do ilości odcieni, jakie postrzegają w stanie rzeczy czy osób. Nieodżałowany uczony szwedzki Nordenskjöld[2], który przed kilkoma laty badał rejon Panamy, podaje, że mieszkający tam szczep Cunas ma nazwy dla rozmaitych pofałdowań listowia zależnych od pory dnia czy wiatru i rozporządza czternastu czasownikami na oznaczenie czternastu ruchów głowy aligatora[3].

Erland Nordenskjöld (z prawej) w regionie Gran Chaco, Argentyna, 1908–1909. Fotografia z Indianlif i El Gran Chaco (Syd-Amerika) autorstwa Erlanda Nordenskjölda, 1910

Przykład ten nie zaskakuje, zwłaszcza że od wielu lat za klasyczny wzór uchodzą zdolności Inuitów[4], którzy odróżniają podobno kilkadziesiąt odcieni czy raczej kolorów, a może i stanów śniegu, które my zwykle określamy jako biały. Sami zaś dysponujemy nazwami dla kilku ledwie jego odmian.

Kobiety rozpoznają więcej odmian bieli niż mężczyźni. Bywa i tak, że dla kobiet niektóre kolory nie są odmianami bieli, a wiele „niebiałych” barw jest przez mężczyzn brane za białe. Projektantki/projektanci strojów ślubnych odróżniają jeszcze więcej odmian bieli niż kobiety. Ergo, projektanci sukien ślubnych odróżniają więcej bliskobiałych barw niż panny młode. Dojrzałe panny młode rozpoznają mniej odcieni bieli niż młodociane.


[1] P. Valéry, Degas, taniec, rysunek, tłum. Joanna Guze, Wydawnictwo Pavo, Warszawa 1993 (wyd. 1 oryg. 1938).

[2] Erland Nordenskiöld, in full Nils Erland Herbert Nordenskiöld (born July 19, 1877, Strömm, Sweden – died July 5, 1932, Stockholm), Swedish ethnologist, archaeologist, and a foremost student of South American Indian Culture. […] His final expedition took him to the Chocó and Kuna (Cuna) Indians of Colombia and Panama (1927). Pioneering in methods of mapping the distribution of many elements of South American culture, he succeeded in developing a remarkably clear reconstruction of cultural history in an area of considerable complexity; https://www.britannica.com/biography/Erland-Nordenskiold. Tłumaczone na język polski nazwisko szwedzkiego badacza jest pisane z „j” w środku.

[3] P. Valéry, Degas, taniec…, s. 104.

[4] Problematykę tę zawdzięczamy bodaj Franzowi Boasowi z 1911 r.: The Mind of Primitive Man (wyd. poprawione, New York 1938).


Korekta językowa: Beata Bińko




Wycinanki (23)

WOJCIECH WRZOSEK

Wycinanki (23)

Quine, to wyjątkowy talent do języków: sztucznych jak logika, teoria mnogości, matematyka…, jak i języków naturalnych. Panował on nad nimi, jako ich użytkownik, ale i dysponował horyzontem metajęzykowym.

Jego pobyt w Europie (1932-1933) w kręgach Koła Wiedeńskiego, Moritza Schlicka w Wiedniu i Rudolfa Carnapa wówczas w Pradze wiódł także przez Warszawę.[1]

Quine poznał na seminarium Schlicka naszego znajomego Alfreda Ayera. Tak oto wspomina w 1985 r.:

„Dwudziestego stycznia miałem wystąpienie w Kole Wiedeńskim. Przedstawi­łem po niemiecku streszczenie mojej rozprawy doktorskiej. Najpierw półtorej godziny mówienia i pisania na tablicy, a następnie ożywiona dyskusja. Miałem straszną tremę, więc kiedy było już po wszystkim, kamień spadł mi z serca. Na owym spotkaniu poznałem Freddiego Ayera, obecnie znanego jako Sir Alfred. Dopiero, co ukończył studia na Oksfordzie pod kierunkiem Gilberta Ryle’a i wraz ze swoją żoną Renée, znaną później jako Lady Hampshire, przyjechał na kilka miesięcy do Wiednia. Freddie znał biegle francuski, jego niemiecki był jednak słaby, dlatego pożyczył ode mnie tekst mojego doktoratu, żeby uzupełnić sobie to, czego z referatu nie zrozumiał. W ciągu następnych pięciu tygodni Naomi i ja często spotykaliśmy się z Ayerami. Renée niedawno odbyła podróż dookoła świata. Amerykę Północ­ną przejechała na motorze, zahaczając również o Meksyk. Ona i Freddie byli wyjątkowo sprawni, jeśli chodzi o zakupy i gotowanie. Wydając dwa lata później głośną książkę, Language, Truth, and Logic, Ayer stał się w kręgu anglojęzycznym najbardziej znanym propagatorem idei Koła Wiedeńskiego”  [2]

Obaj początkujący badacze, 24 letni Amerykanin, [3] i 22 letni Anglik – jeden dopiero, co po doktoracie, drugi ledwie po studiach, obaj żonaci. [4] Odbywali europejskie staże w towarzystwie swych małżonek. Obie pary przypłynęły do Europy w 1932 roku. A podróże zajmowały sporo czasu i były pasmem dyskomfortów.

Młodych badaczy pociągała legenda Wittgensteina. Ayer miał zamiar terminować u niego w Anglii, Quine miał nadzieję może tylko poznać, porozmawiać już w Wiedniu. Ayerowi odradził jego mentor Gilbert Ryle, z kolei charyzmatyczny Niemiec – prorok, jak go określił Amerykanin, nie odpowiedział na propozycję spotkania. [5]  Kolega z Harvardu rekomendował mu, aby udał się do Carnapa. Zaczytywał się już w Der logische Aufbau der Weil ). Quine`owie w Wiedniu uczyli się niemieckiego na publicznych kursach dla obcokrajowców.  Wykłady Schlicka, to nie było to. Quine szlifował na nich swój niemiecki. Z satysfakcją terminował naukowo dopiero w Pradze gdzie serdecznie przyjął go i zaopiekował się nim Rudolf Carnap. Tam z przyjemnością chodził na jego wykłady.

Morał z tej opowieści póki co jest taki tylko, że terminować należy u mistrzów. Wówczas wiadomo, co czytać i co ważniejsze, czego nie czytać. [6] Nawet jakbyś miał natknąć się na pluskwy, skromne warunki materialne, niewygody, przykre wypadki to i tak · z czysto egoistycznych powodów należy terminować u tych, którzy decydują o tym jak i o czym należy myśleć. Zwłaszcza jak się ma nieco ponad dwadzieścia lat.


[1] Ubolewał, że tak był znakomicie goszczony, tyle odbył dysput naukowych w Warszawie, że nie znalazł czasu, aby nauczyć się polskiego.  O tym warszawskim odcinku europejskiej podróży, może innym razem

[2] https://pf.uw.edu.pl/images/NUMERY_PDF/068/PF_2008-R17_4_04_Quine-W_Fragment_The_time.pdf, s. 29

[3] Nasłuchujący wieści z Bostonu o mającej się ukazać w wydawnictwie jego macierzystego Harvardu jego pracy doktorskiej,  (The Logic of Sequences. A Generalization of Principia Mathematica); w rezultacie po perturbacjach z pieniędzmi, po skrótach i poprawkach i pod wpływem owocnej naukowo – jak sam podkreślał – wizyty w kręgach logików i filozofów warszawskich, praca ta ukazał się pod tytułem A System of Logistic już po powrocie do Ameryki w 1934 r.)

[4] Pamiętamy, że Alfred Ayer, gdy usłyszał o możliwości wyjazdu naukowego do Wiednia, uznał, że skoro zamierzali się z Renée pobrać, to ślub trzeba przyspieszyć, aby podróż poślubną połączyć z naukową. Wspominam tu o podróżach naukowych młodocianych uczonych, aby podkreślić, że nic to, komu do tego, że doktorant, czy stypendysta zabiera ze sobą żonę lub partnerkę, zwłaszcza, gdy tak jak przyszła Lady Hampshire radzi sobie z zakupami i gotowaniem.  Oboje państwo Ayer imponowali w tej dziedzinie tylko wtedy, gdy robili to wspólnie. 

Nic to komu do tego, z kim kto spędza czas wolny zagranicą. Czy przywozi ktoś męża ze stypendium, czy też jedzie z żoną, niekoniecznie swoją, na staż badawczy.

[5] „ Napisałem do wielkiego Wittgensteina. Uczy teraz w Cambridge, w Anglii, ale… prawdopodob­
nie będzie spędzał wakacje w Wiedniu. Poprosiłem o audiencję u proroka. Zobaczymy czy…
odpowie na moją prośbę (nie wie przecież jeszcze, jakim jestem sympatycznym człowiekiem) „ Pisał do rodziców Quine; patrz tu przyp. 3, s. 20

[6] Proszę mi przypisywać tę zasadę: mistrz jest po to, aby podpowiadał co czytać, co wkuwać, a czego nie wolno czytać. Ile to zaoszczędzono by nam trudu i życia, aby nam ktoś zawczasu powiedział: nie czytaj tego.


Korekta językowa: Beata Bińko