Wycinanki (78)

WOJCIECH WRZOSEK

Wycinanki (78)[1]

W artykule Epistemologia strip-tease’u[2] Kołakowski zajmuje się – jak już wiemy – „dziejami wstydu nagości”. Ten archetyp kultury antyczno-zachodnioeuropejskiej wywodzi z Biblii. „W nawiasie” podejmuje Kołakowski zagadnienie, które i dzisiaj, ponad 50 lat później, nie traci ważności. Zanim o tym, co „W nawiasie”, przypomnijmy:

Mit biblijny znakomicie skodyfikował sytuację, która utrwaliła się w kulturze śródziemnomorskiej. Sytuacja ta układa się w taki oto obraz:

Nagość hańbi, a okoliczność ta nie ma racji i nie jest wynikiem umowy, lecz jest zastana i dana wedle normy transcendentalnej. Wiedza o tym, że nagość hańbi, nie pochodzi z natury, lecz musi być wyuczona, nabycie tej wiedzy jest pierwszym aktem denaturalizacji człowieka. Fundamentem kultury (w opozycji do natury) jest identyfikacja nagości w odróżnieniu od bycia odzianym[3].

Kołakowski stawia pytanie: „skąd pierwotnie wzięło się przekonanie, że nagości wstydzić się trzeba i że ubranie jest zatajeniem?”. Dalej rozważa problem statusu dyskursów formułujących odpowiedzi na to pytanie.

Nie wiemy nic wiarygodnego w tej sprawie. Od kiedy jednak Kartezjusz w Principiach, Puffendorf w De officio oraz Husserl w Pochodzeniu geometrii uprawomocnili najdziwniejszą w świecie naukę, mianowicie historię transcendentalnie ujętą, czyli dziejopisarstwo, które można uprawiać, nie znając żadnego faktu – a uprawomocnili je rzeczowo i poważnie – wolno każdemu w bez-faktowej sytuacji podjąć ów ryzykowny trud. Uprawomocnienie to jest pożyteczne, zwłaszcza od chwili, kiedy przyjęło się powszechne przekonanie – w etnologii przez Malinowskiego dobitnie sformułowane – że użycie słowa „pierwotny” w znaczeniu absolutnym (pierwotna wiedza, pierwotny język, pierwotny stan człowieka etc.) pozbawione jest naukowego sensu i uchodzić musi za relikt metafizyki ewolucjonistycznej. Naukowe badanie nie może w istocie, w granicach własnych rygorów, sformułować pytania o stan bezwzględnie wyjściowy jakiejkolwiek instytucji ludzkiej, żadne takie pytanie nie nadaje się bowiem do odpowiedzi, która by miała postać hipotezy, sprawdzalnej przy pomocy wyobrażalnych danych[4].

I tu znajdujemy konkluzję:

Naturalnym wynikiem tej rezygnacji [z rygorów dociekania naukowego w rozumieniu Durkheima, Lévi-Straussa, Malinowskiego – W.W.] – tyleż nieuchronnej, co pożytecznej, jeśli się pragnie odróżnić metafizykę od hipotez rekonstrukcyjnych – był odpływ ponowny pytań o ostateczności w morze filozofowania, które rządzi się innym drylem, nie mniej bezlitosnym, ale ujawniającym surowość swoją w znacznie dłuższej skali czasowej. Dzięki temu wspomniana właśnie historiografia transcendentalna nabrała raczej impetu, niżby miała osłabnąć, aspiruje zaś nie do tego, by na podstawie faktów znanych nieznane odtwarzać, ale do tego, by osiągnąć racjonalne rozumienie jakiegokolwiek procesu kultury w warunkach, kiedy rozumienie to wymaga rekonstrukcji wyjściowego stanu, a zarazem rekonstrukcja taka jest nieosiągalna środkami historycznie prawomocnymi. Tworzy zatem genezy skonstruowane, które nadają sensowność faktom, chociaż same nie mają pretensji do faktyczności[5].


[1] Autor cyklu Wycinanki oraz redakcja ohistorie.eu kilka z nich (74-79)  poczynionych na motywach myśli Leszka Kołakowskiego dedykuje profesorowi Krzysztofowi Zamorskiemu w związku z Jego Jubileuszem w podziękowaniu za dorobek naukowy oraz niepowtarzalny wkład w dobro wspólne.

[2] L. Kołakowski, Epistemologia strip-tease’u, „Twórczość” 1966 nr 4. Przedruk w: tegoż, Pochwała niekonsekwencji, Pisma rozproszone z lat 1955–1968, przedmowa, wybór, oprac. Z. Mentzel, Warszawa 1989, t. 3, s. 14–26; słowami „w nawiasie/koniec nawiasu” jest zapowiedziana i odwołana dygresja w tekście. To komentarz metodologiczny poczyniony na marginesie rozważań.

[3] Tamże , s. 16. Ten cytat to zachęta do przestudiowania całości rozumowania filozofa; Zob. także: Ю. Лотман, О семиотике понятий „стыд” и „страх” в механизме культуры, (w:) tegoż, Семиосфера. Культура и взрыв. Внпутри мыслящих миров. Статьи. Исследования. Заметки, Санкт-Петербург 2010, s. 664–666; N. Elias, Przemiany w traktowaniu potrzeb naturalnych, rozdział „Wstyd i zakłopotanie”, w: Antropologia ciała. Zagadnienia i wybór tekstów, oprac. A. Chałupnik, J. Jaworska, J. Kowalska-Leder, I. Kurz, M. Szpakowska; wstęp i red. M. Szpakowska, Warszawa 2008, s. 32–34.

[4] L. Kołakowski, Epistemologia strip-tease’u, s. 16–17. Wyróżnienie moje – W.W.

[5] Tamże, s. 17. Wyróżnienie moje – W.W. Pogląd mój o roli metafor historiograficznych (w tym roots metaphors) w stanowieniu myślenia historycznego i narracji historycznej istotnie jest bliski wyłożonym m.in. i tu tezom.


Korekta językowa: Beata Bińko




Wycinanki (77)

WOJCIECH WRZOSEK

Wycinanki (77)[1]

Kołakowski wyjmuje z Księgi Rodzaju pewien wątek i stawia mu nowożytne, a może i współczesne pytania, aby dotknąć zjawiska wstydu nagości, który jest wcześniejszy, jego zdaniem, niż sama nagość. Nagość – wedle interpretacji Kołakowskiego  – jako taka jest ustanowiona przez wstyd. Staje się nią przez wskazanie Boga. Czyli arbitralnie. Ani natura, ani jakaś konwencja między Adamem i Ewą nie upoważnia do uznawania nagości za wstydliwą ani do dostrzeżenia jej jako takiej.

Sami małżonkowie odczuwają pewien wstyd i zakłopotanie, utrzymując zwykłe prawowite stosunki, bo tak obecne jest wszędzie ogromne zło pierworodnego grzechu […]. Ale zepsucie spowodowane przez grzech jest tak wielkie, że małżonkowie nie mogą współżyć bez skrępowania[2].

Gdybyśmy chcieli uznać, że Biblia jest źródłem obecnych wyobrażeń w kulturze albo rejestruje przedbiblijne imaginacje, to czy owak można przyjąć, że to arcydzieło kultury ludzkiej jest skarbcem fundamentalnych naszych wyobrażeń. Rozumowanie Kołakowskiego abstrahuje od wielowiekowej egzegetyki biblijnej, ogromnego dorobku myślowego teologów i myślicieli, który z perspektywy śmiałości francuskiego esprit historyka katolika streścił Jean Delumeau. W licznych książkach podjął on zagadnienia, które można uznać za, po pierwsze, najważniejsze pojęcia chrześcijańskiej wizji świata, po drugie za kluczowe dla mentalności religijnej osnutej na chrześcijaństwie, oraz po trzecie, dla mitów, stereotypów, archetypów, czy paradygmatów myślenia kultury zachodnioeuropejskiej (i nie tylko), dla której źródła to mity przedbiblijne, Biblia i tradycje pobiblijne. Wieki od XIV po XVIII („mój ulubiony” okres, jak stwierdził francuski historyk) pozostają w centrum jego uwagi.

„Skoro grzech pierworodny znalazł się w centrum uwagi zachodniej kultury, jest zrozumiałe – pisał Delumeau – że ziemski raj również się tam uplasował: są one teologicznie i historycznie nierozłączne”[3].

Jean Delumeau w Historii raju zajmuje się dziejami idei raju i grzechu pierworodnego, które są ze sobą skonfederowane. Nie zajmuje się wprost dziejami wstydu, tak jak zajmował się pobliskimi pojęciami. Niektóre tylko to: La Peur en Occident (Strach w kulturze Zachodu, Warszawa 1986) Le Péché et la peur (Grzech i strach, Warszawa 1994), Rassurer et protéger. Le sentiment de sécurité dans l’Occident d’autrefois (Paris 1989) i choćby bodaj ostatnio L’avenir de Dieu (Paris 2015)[4].

Pod wpływem dwóch reform religijnych skomentowano na nowo pierwsze księgi Genesis, dochodząc stopniowo do smutnego wniosku: ziemski raj zniknął. Pochłonęły go wody Potopu. Ale nauka tej epoki, w swoim pragnieniu wiedzy, na nowo grupując wszelkie informacje, jakimi dysponowała, starała się możliwie dokładnie określić miejsce, które Bóg wyznaczył pierwszej ludzkiej parze, zanim popełniła grzech pierworodny. Zarzucono lokalizację na Dalekim Wschodzie, opowiadając się za bliższą, najchętniej w Mezopotamii, czasem w Armenii albo Ziemi Świętej[5].

Widoczna jest tu zbieżność między podejściem Kołakowskiego i Delumeau. Obaj traktują tekst Biblii jako arcyważny dla kultury, jako kluczowy mit Zachodu. Jeśli filozof polski rozumie kategorię mitu antropologicznie (w sensie antropologii społecznej, ewentualnie kulturowej), to francuski historyk przydaje mu także znaczenie tradycyjne: mit jako nieprawdę. Niezależnie od tego, czy przyjmują faktyczność opowiadanych zdarzeń i istnienie postulowanych bytów. W kwestii tej francuski historyk z łatwością przyjmuje symboliczną wagę bytów biblijnych. Obaj podkreślają kluczowe znaczenie konceptów mentalnych wywodzących się z Biblii dla kultury zachodnioeuropejskiej. Historyczne odejście od ziemskiego raju na rzecz symbolicznego usprawiedliwia dwuznaczne chyba rozumienie pojęcia mitu w odniesieniu do idei raju i innych towarzyszących mu kategorii.

Pod piórem Rousseau i Kanta stał się [raj – W.W.] co najwyżej opiekuńczą naturą, chroniącą pierwsze ludzkie istoty, jeszcze posłuszne instynktowi. Coraz lepiej rozumiano, że ziemski raj nabiera znaczenia symbolicznego, chociaż oficjalnie duchowieństwo długo jeszcze usiłowało ukrywać tę oczywistą prawdę przez dosłowne odczytywanie opowieści Genesis[6].


[1] Autor cyklu Wycinanki oraz redakcja ohistorie.eu kilka z nich (74-79)  poczynionych na motywach myśli Leszka Kołakowskiego dedykuje profesorowi Krzysztofowi Zamorskiemu w związku z Jego Jubileuszem w podziękowaniu za dorobek naukowy oraz niepowtarzalny wkład w dobro wspólne.

[2] M. Luther, Oeuvres, Geneve 1975, Commentaire du livre de la Genèse, s. 97–107, cyt. za: J. Delumeau, Historia raju. Ogród rozkoszy, przeł. E. Bąkowska, Warszawa 1996, s. 189.

[3] J. Delumeau, Historia raju…, s. 132.

[4] Nie wymieniam licznych dzieł Jeana Delumeau ani stosunkowo licznych tłumaczeń na język polski.

[5] J. Delumeau, Historia raju…, s. 214.

[6] Tamże.


Korekta językowa: Beata Bińko 




Wycinanki (76)

WOJCIECH WRZOSEK

Wycinanki (76) [1]

Odwaga, z jaką Kołakowski używa nowożytnej racjonalności do interpretowania artefaktów kultury duchowej ze sfery sacrum, dostarcza nam argumentów za tym, że nie powinno być poznawczych tabu[1].

W tytule Epistemologia strip-tease’u autor zestawia elitarną domenę myślenia, jaką jest filozoficzna teoria poznania, z „błahym” fenomenem kultury, jakim jest widowisko strip-tease’u[2]. Ujawnia przy tej okazji, jakie pokłady sensów mogą się kryć za lekceważonymi przez wielu marginaliami praktyk społecznych.

Przytaczając potoczne, podręczne, żywiołowe rozumienia widowiska strip-tease’u, zwraca czytelnikowi uwagę na jego metafizyczny kontekst. U podłoża naszego rozumienia widowiska tkwi – jak to nazywam – odruch mentalny sprowokowany przez – tu z kolei jak określa Kołakowski – „ustawodawcę abstrakcyjnego”:

[…] jakoż, stosownie do wiedzy w Księdze Rodzaju przekazanej, poznanie nagości własnej było pierwszą wiadomością, jaką owoc zakazany pozwolił prarodzicom naszym sobie przyswoić. Czytamy mianowicie na początku – referuje filozof – że oboje byli nadzy, a nie wstydzili się; dalej, że gdy tylko spróbowali owocu z drzewa wiadomości, poznali, iż są nadzy, i ukryli się w krzakach – nagości się wstydząc, nie zbrodni dopiero co spełnionej – przed pańskim wzrokiem; następnie, że po owym wstydzie nagości rozpoznał Bóg, iż domownicy jego złamali zakaz, wreszcie, że dopiero z raju wygnani zeszli się Adam i Ewa w miłości cielesnej[3].

Dalej i wprost tłumaczy nasz filozof, dlaczego przywołuje tak ujętą opowieść:

Historia ta zasługuje na uwagę, można z niej bowiem wyłowić teorię nagości utajoną we wspaniałej pracy mitotwórczej Hebrajczyków starożytnych, a dla naszej kultury ważną[4].

Przytoczę tylko niektóre – moim zdaniem kluczowe – pożytki interpretacyjne, jakie oferuje Kołakowski – poczynione z perspektywy antropologa kultury współczesnej, gdy interpretuje widowisko strip-tease’u[5]. A zatem:

  1. […] nagość pojawia się w świadomości nie „sama przez się”, tj. pojawia jako fakt zauważalny tylko w swej opozycji do „bycia odzianym”. Słowem nagość jest zjawiskiem kulturowym, nie zaś przyrodzonym […].
  2. Nie jest tedy tak, by wstyd był wynikiem nagości; przeciwnie, wstyd dopiero umożliwia istnienie nagości jako okoliczności zauważalnej, tj. istnienie nagości po prostu.
  3. […] nagości się wstydzić należy, czyli że nagość istnieje, dowiaduje się człowiek nie od siebie wprawdzie, ale też nie z obserwacji; wiedza ta zawarta być musiała w umyśle uniwersalnym, stąd dopiero przesiąknąć do złowrogiego owocu i za jego sprawą olśnić przestępczą parę […]. Inaczej – przekonuje Kołakowski – nie oni ustanowili nagość mocą konwencji, ale poznali ją, uprzednio zawartą i „daną” w rozumie wszechobejmującym. Wiedza, raz nabyta, nie daje się tedy unieważnić, ani zmienić mocą konwencji wtórnej, lecz prawda jej pozostaje nieodwracalna. Wstyd bez widza jest tedy również uprawomocniony, albowiem jest wstydem wobec widza wszędy obecnego, wobec oka wszystkowidzącego.
  4. […] idea nagości była, po zakazie, pierwszym wkładem informacyjnym do zasobów ludzkiej wiedzy[6].

 

[1] Autor cyklu Wycinanki oraz redakcja ohistorie.eu kilka z nich (74-79)  poczynionych na motywach myśli Leszka Kołakowskiego dedykuje profesorowi Krzysztofowi Zamorskiemu w związku z Jego Jubileuszem w podziękowaniu za dorobek naukowy oraz niepowtarzalny wkład w dobro wspólne.

[2] Jeden z moich mistrzów bronił tezy, że najwyższą wartością jest suwerenność intelektualna jednostki.

[3] Popisem antropologicznej wyobraźni są dawne prace Emmanuela Le Roy Ladurie, Le Carnaval de Romans. De la Chandeleur au mercredi des Cendres (1579–1580), Paris 1979, i Montaillou, village occitan de 1294 à 1324, Paris 1975.

[4] L. Kołakowski, Epistemologia strip-tease’u, w: tegoż, Pochwała niekonsekwencji. Pisma rozproszone z lat 1955–1968, przedmowa, wybór, oprac. Z. Mentzel, Warszawa 1989, s. 14–15.

[5] Tamże, s. 15.

[6] Moja ciekawość nie wiedzie mnie ku temu, aby posiąść otchłanie metafizyczne stojące za fenomenem strip-tease’u. Przeciwnie, interesuje mnie antropologizowanie kultury, jakie realizuje Kołakowski na przykładzie fenomenu zasadniczo postponowanego przez naukę. W każdym razie nie interesuje mnie kulturowe ugruntowanie ewentualnego uczestnictwa w widowisku ani w roli widza, ani jak dotąd po stronie jego twórców. Warto jednak pamiętać, że poszukiwania semantyki spektaklu będzie – per fas et nefas – brzemienne dla ewentualnej partycypacji w nim. Będzie można w trybie alibi powołać się na klasyka obserwacji uczestniczącej Bronisława Malinowskiego, wtedy, gdy zechce ktoś prowadzić badania terenowe.

[7] L. Kołakowski, Epistemologia strip-tease’u, s. 15. Tamże niuanse rozumowania Kołakowskiego.




Wycinanki (75)

WOJCIECH WRZOSEK

Wycinanki (75)[1]

Dla czytelnika lubiącego rozwinięte uzasadnienia dodam do poprzednich Wycinanek, że gdyby chcieć domniemywać, iż za rozumowaniem Kołakowskiego kluje się potencjalna metafora śladem – powierzchownego, ale jednak – podobieństwa między historykiem a szantażystą, to wyrażenie „historyk jest szantażystą” (historyk jest jakby szantażystą lub szantażysta jest jakby historykiem…) ujawnia, że proponowane przez Kołakowskiego porównania o takim schemacie nie spełniają warunku, jaki jest oczekiwany od wyrażenia metaforycznego[2].

Ani wyrażenie „historyk jest zawodowym szantażystą”, ani „szantażysta zawodowy jest historykiem” nie jest spięciem „trywialnych nieporównywalności z nietrywialną porównywalnością”, jak określiłem onegdaj metaforę[3]. Wręcz przeciwnie, jest raczej spięciem trywialnych porównywalności z nietrywialną nieporównywalnością.

Wyrażenie „historyk jest szantażystą” (podobnie „historyk nie jest szantażystą”) nie wpisuje się w ducha metafory żywej (la métaphore vive) Ricoeura, nie staje się płodnym poznawczo zestawieniem semantyk podmiotów przedmetaforycznych. Mówiąc wprost, zestawienie historyka i szantażysty nie zapładnia – np. mojej wyobraźni – na tyle, aby pole wspólnych asocjacji (lieux communs associeux) między semantykami podmiotów „historyk” i „szantażysta” prowokowało do rozwijania tego podobieństwa. Kołakowski podobnie uznał milcząco, że to raczej metafora martwa (la métaphore morte) i zarzucił niemal w całości to porównanie.

Konstatując wraz z Leszkiem Kołakowskim podobieństwo historyka i zawodowego szantażysty oprócz faktu, że żyją oni – jak ustaliliśmy – z ujawniania bądź nieujawniania dokumentów, które posiadają, stwierdzamy, iż mają oni jeszcze jedną cechę wspólną:

[…] jedni i drudzy, jakkolwiek każdy z innych powodów, rzadko opowiadają o swoim zawodzie. Historyka wyręcza w tym niekiedy filozof, aczkolwiek zwykle czyni to nader nieudolnie. Filozofom zdarza się uprawiać interesująco filozofię historii, a praca taka nawet w przypadkach udanych należy na ogół do królestwa filozofii i wpływ jej na studia historyczne pozostaje znikomy. Natomiast analiza metod badawczych historii może być uprawiana skutecznie, jak uczy doświadczenie, tylko przez historyków samych […] nazwisko Marca Blocha, piszącego Pochwałę historii […], budzi niezwłocznie ów odruch dodatniej presumpcji, który nader rzadko mogą wzniecić autorzy przepisów badawczych formułowanych nie dla swojego fachu[4].

Opinia ta sprzed sześćdziesięciu lat majaczy jeszcze w kuluarach historii i w korytarzach akademickich agend historycznych.

Gdy aspirowałem do zawodu historyka – a było to około piętnastu lat później niż tu cytowane opinie autora Obecności mitu, szacowny profesor, pracownik mojego instytutu, spotkał mnie na korytarzu w czasie konferencji, na której omal debiutowałem, i powiedział mi: to bardzo ciekawe, co pan mówił, ale aby zajmować się metodologią historii, trzeba najpierw zostać historykiem[5].

Kołakowski zdaje się odróżniać trzy rodzaje refleksji nad historią: po pierwsze, to namysł historyka nad swoją profesją: tu analiza metod badawczych (np. budząca „odruch dodatniej presumpcji” nie tylko jak u Kołakowskiego Pochwała historii Marca Blocha). Po drugie, refleksja metodologiczna, tj. te spotykane u Blocha analizy, które „przyczyniają się raczej do odebrania umiejętnościom historycznym właściwości ezoterycznych, a upodobniają je do zabiegów potocznych”[6]. Po trzecie, filozofia historii, która sporadycznie jest wykorzystywana przez historyków w refleksji nad swoją praktyką badawczą. „Metodologiczne dzieła historyków – kontynuuje filozof – nasuwają zresztą nierzadko to samo wrażenie, i w tym, być może, zawiera się tajemnica niechęci, jaką większość historyków żywi do publikowania tego typu rozpraw”[7].

Do konkluzji w kwestii statusu refleksji nad historią wiedzie Kołakowski poprzez dyskusję z Blochem wokół dylematu historyk czy sędzia. Zdaniem autora Obecności mitu w duchu racjonalistycznej bezstronnej wstrzemięźliwości Bloch nader optymistycznie deklaruje:

Historyk nie ma być sędzią; nie jest jego zadaniem oceniać wymarłe generacje, a tylko je rozumieć. W przeciwnym wypadku skazuje się na absurdalne rozważania, w których własne kryteria wartościowania usiłuje przenieść na dawne epoki po to, by dawać rady, chwalić czy ganić osobistości historyczne sprzed stuleci.

I dalej cytuje Blocha:

Co za pomysł – powiada Bloch – by zupełnie względne kryteria jednostki, jednego stronnictwa lub jednego pokolenia podnosić do rzędu wartości absolutnych i wyprowadzać z nich normy, według których Sulla miałby rządzić Rzymem, a Richelieu państwem arcychrześcijańskiego króla[8].

Postulat neutralności aksjologicznej, jak powiedzielibyśmy dzisiaj o stanowisku Blocha w powyższej kwestii, nazywa Kołakowski utopijną wiarą historiozofii pozytywistycznych. Podtrzymuje przy okazji tezę o wyższości metodologicznej refleksji historyka o historii nad refleksją metodologa[9].

Między naiwnym dydaktyzmem wszelkich historiografii dworskich a utopijną wiarą historiozofii pozytywistycznych w możliwości całkowitej emancypacji od wartościowań możliwa jest zapewne rozsądna droga średnia; wymaga ona rozwiniętej świadomości metodologicznej i z tego punktu widzenia pożytek takich właśnie rozpraw metodologicznych, które świadomość tę obudzają, wychodzi na jaw nader dobitnie. Warto tylko zerwać z zasadą średniowieczną, wedle której nulla scientia probat suum obiectum, tj. z zasadą, która w praktycznych konsekwencjach żąda, aby kto inny uprawiał daną naukę, a kto inny konstruował dla niej narzędzia badawcze. Większość przykładów świadczy na niekorzyść tego twierdzenia, skłaniając raczej do przypuszczenia, że w wiedzy humanistycznej skuteczne narzędzia produkują najlepiej ci sami, którzy przy ich pomocy pracują[10].


[1] Autor cyklu Wycinanki oraz redakcja ohistorie.eu kilka z nich (74-79)  poczynionych na motywach myśli Leszka Kołakowskiego dedykuje profesorowi Krzysztofowi Zamorskiemu w związku z Jego Jubileuszem w podziękowaniu za dorobek naukowy oraz niepowtarzalny wkład w dobro wspólne.

[2] Choćby takiego w sformułowaniu klasyka tematu: „La métaphore, figure de discours, présente de maniére ouverte, par le moyen d’un conflict entre identité et différence, le procès qui, de manière couverte, engendre les aires sémantique par fusion des différences dans l’identité”. P. Ricoeur, La Métaphore vive, Paris 1975, s. 252.

[3] „We may call metaphor the coupling of trivial incomparabilities with a non-trivial comparability”. W. Wrzosek, History – Culture – Metaphor. The Facets of Non-Classical Historiography, Poznań 1997, s. 35.

[4] L. Kołakowski, Jak się robi historię, w: tegoż, Pochwała niekonsekwencji. Pisma rozproszone z lat 1955–1968, t. 3, Warszawa 1989, s. 80–83.

[5] Opinia korytarzowa to taka, która nie trafia pod obrady poważnego gremium ani na konferencję naukową. Tam bowiem trzeba by ją rozwinąć, odnieść do lektur i uzasadnić.  

[6] L. Kołakowski, Jak się robi historię, s. 82.

[7] Tamże.

[8] Tamże.

[9] Na przełomie lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych minionego stulecia, czyli w okresie kiedy powstał tekst Jak się robi historię, z perspektywy zainteresowań Kołakowskiego, ale i większości humanistów ówczesnych trudno było dostrzegać produkty przyszłej metodologii historii jako takiej.

[10] L. Kołakowski, Jak się robi historię, s. 83. O tym, jak Bloch wciela swój postulat emancypacji historii od wartościowań, innym razem.


Korekta językowa: Beata Bińko




Wycinanki (74)

WOJCIECH WRZOSEK

Wycinanki (74)

Autor cyklu Wycinanki oraz redakcja ohistorie.eu kilka z nich (74-79)  poczynionych na motywach myśli Leszka Kołakowskiego dedykuje profesorowi Krzysztofowi Zamorskiemu w związku z Jego Jubileuszem w podziękowaniu za dorobek naukowy oraz niepowtarzalny wkład w dobro wspólne.

Jubilat i ja mamy co najmniej jedno zaniechanie badawcze. Jako bliźni w metahistorycznej refleksji zaniedbaliśmy pożytki, jakie uczynił dla niej Leszek Kołakowski. Nie czas, aby tę tezę uzasadniać, wystarczy, że podam kilka powodów, by następnie przywołać poniższe exempla.

Po pierwsze, światowej sławy filozof, znakomity znawca filozofii nowożytnej, pokazuje, jak uprawiać problemową historię intelektualną, lansuje historię idei. Traktuje ten sposób podejścia do tradycji filozoficznej jako świadectwo rozwoju kultury. Po drugie, dzieje kultury traktuje jako rezultat specjalnego rozwoju metafizyki, tego jej fragmentu, który stanowi jej przesłankę rozumienia kultury. Po trzecie, naukę, a i religię zwłaszcza traktuje jako ludzki produkt i objaśnia ich sukces tym, że wyrażają one przekonania i pragnienia elitarnego i potocznego myślenia epoki.

Dorobek Kołakowskiego stanowi niewykorzystany zasób koncepcji historiozoficznych, epistemologicznych, metodologicznych składających się na nowoczesną, na miarę dzisiejszych rozwiązań, refleksję metahistoryczną.

Wybieram kilka przykładów, w których autor Obecności mitu odnosi się do praktyk historiograficznych.

Oprócz klasycznego porównania historyka z sędzią, nad którym można – a może i trzeba – się zastanawiać co jakiś czas, Leszek Kołakowski wskazał na inne[1].

Odnotowując ukazanie się polskiego tłumaczenia słynnej Pochwały historii Marca Blocha[2], tak oto zainaugurował swoje rozważania:

Podobieństwo między historykiem a zawodowym szantażystą jest, wbrew pozorom, całkiem powierzchowne. Obaj, co prawda, żyją z tego, iż mają wiadomości o jakichś faktach zaszłych, jednakże szantażysta zawodowy ciągnie zyski stąd, iż wiadomości owe zataja, podczas gdy historyk żyje z ujawniania i komunikowania swoich informacji[3].

Wypada zgodzić się, że podobieństwo to jest „całkiem powierzchowne”. Gdybym tylko potrafił znaleźć synonim dla wyrażenia „całkiem powierzchowne”, czułbym się całkiem dobrze. Ja nawet nie jestem pewien co do sensu bliskoznacznego. Co bowiem znaczy „całkiem powierzchowne”? Czyżby to już tylko krok do tego, aby powiedzieć, że podobieństw nie ma? Podobieństwo minimalne? Co się na nie jednak składa?

Najogólniej i bodaj tylko tyle historyka i zawodowego szantażystę upodabnia to, że udostępniają informacje bądź ich nie udostępniają, aby osiągnąć korzyść. Nic więcej ani – mam nadzieję – mniej nie da się tu suponować. Przy tym udostępnianie musimy rozumieć tak ogólnikowo, jak tylko się da. Inaczej natrafimy na kłopoty, tj. na różnice, które znoszą owo domniemane podobieństwo.

W rezultacie gdy dostrzeżemy miałkość porównania, to aby je utrzymać, konkretyzujemy problem. Pojawiają się co rusz różnice między powinnością historyka a posłannictwem szantażysty. Pod podobnie lub mniej błahym względem, jak czyni to Kołakowski, można zestawiać wiele podobnych par[4].

Słusznie Kołakowski stwierdza, że postępowanie historyka i zawodowego szantażysty jest tylko „na pozór podobne”, ale i w kwestii dysponowania informacjami o faktach zaszłych „całkiem powierzchownie” podobne.


[1] L. Kołakowski, Jak się robi historię, „Argumenty” 1960, nr 32; cyt. za: tegoż, Pochwała niekonsekwencji. Pisma rozproszone z lat 1955–1968, t. 3, Warszawa 1989, t. 3, s. 80–83; przeczytaj bogaty w inspiracje i wskazówki bibliograficzne tekst: K. Polasik-Wrzosek, Historyk a sędzia śledczy. Uwagi na marginesie „paradygmatu poszlak” Carla Ginzburga, „Sensus Historiae” 2011, t. 2, nr 1, s. 43–50.

[2] M. Bloch, Pochwała historii czyli o zawodzie historyka, tłum. W. Jedlicka, przejrzał i przedmową opatrzył W. Kula, wyd. 2, Warszawa 1960; przekład uzupełnił, zredagował i wprowadzeniem poprzedził H. Łaszkiewicz, Kęty 2009; tenże, Apologie pour l’histoire ou métier d’historien, seria „Cahier des Annales”, z. 3, wyd. 2, Paris 1952, 112 stron (wyd. 1 1949); pełne wydanie cyfrowe 2005: Chicoutimi, 15 sierpnia 2005, http://classiques.uqac.ca/classiques/bloch_marc/apologie_histoire/apologie_histoire.html.

[3] Leszek Kołakowski (Jak się robi historię, s. 80) precyzuje natychmiast, że nie chodzi tu o posiadanie, lecz o dysponowanie do ujawniania lub zatajania. Słusznie – jeśli wolno wielkim filozofom wystawiać cenzurkę głoszenia słusznych opinii – dookreśla Kołakowski „szantażysta zawodowy” miast krótko „szantażysta”, bo amatorskimi szantażystami przy szerokim rozumieniu terminu bywamy my wszyscy dość często.

[4] Na przykład historyk/polityk, historyk/dziennikarz, historyk/publicysta historyczny, historyk/politolog, historyk/pisarka historyczna, historyk/malarz batalista… Płodność metafory „reżyser jako historyk” możemy sprawdzić w dziele Piotra Witka pt. Andrzej Wajda jako historyk. Metodologiczne studium z historii wizualnej (Lublin 2016). Tam jednak autor dobrał sobie wyjątkowego reżysera, a przy tym zastosował współczesne rozumienie historyka i dał sobie solidnych ponad 700 stron na wykazanie opłacalności myślenia o Andrzeju Wajdzie jako Historyku.


Korekta językowa: Beata Bińko




Wokół „Wycinanek”. Publicystyka prof. Wojciecha Wrzoska

Wokół „Wycinanek”. Publicystyka prof. Wojciecha Wrzoska

Prof. dr hab. Wojciech Wrzosek z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu jest metodologiem historii. Od kilkudziesięciu lat zajmuje się teoretyczną refleksją nad histografią. Równolegle do swojej pracy naukowej uprawia publicystykę. Jest stałym współpracownikiem portalu ohistorie.eu, gdzie od dłuższego czasu w serii „Wycinanki” publikuje felietony dotyczące nauki, historii, historiografii, filozofii, edukacji, polityki, tematów bieżących. Seria felietonów „Wycinanki” jest znakomitym pretekstem do tego, by porozmawiać nie tylko o podejmowanych w poszczególnych tekstach niezwykle ważnych zagadnieniach, ale także o wyzwaniach stojących przed historykiem, humanistą we współczesnym świecie – o roli historyka, humanisty, naukowca zaangażowanego.

W dyskusji udział biorą:

Prof. dr hab. Wojciech Wrzosek,

Prof. dr hab. Jan Pomorski,

Prof. dr hab. Rafał Stobiecki,

Prof. dr hab. Krzysztof Zamorski,

Prof. Wiktor Werner,

Prowadzenie: Prof. Ewa Solska,

Realizacja wideo i podcastu: Prof. Piotr Witek




„Kodeks etyki Polskiego Towarzystwa Historycznego.Dlaczego jest potrzebny?”

Portal ohistorie.eu zaprasza na relację wideo ze spotkania online p.t.

„Kodeks etyki Polskiego Towarzystwa Historycznego. Dlaczego jest potrzebny?”

Z twórcami kodeksu prof. Krzysztofem Zamorskim (IH UJ), prof. Dariuszem Stolą (ISP PAN), prof. Markiem Kornatem (IH PAN) rozmawia prof. Anna Ziębińska-Witek (IH UMCS).

Spotkanie online odbyło się 21 maja 2021 r. na portalu ohistorie.eu.


Relacja wideo i podcast są dostępne na naszym kanale YouTube, Facebooku i Facebooku.

Realizacja wideo i podcastu: Dr hab. Piotr WITEK




Zapraszamy do udostępniania, słuchania, oglądania i komentowania.




Konserwatyzm afirmatywny i historia

Po kliknięciu w zdjęcie można obejrzeć wideo z wystąpieniem dr hab. M. Gawin.
Wideo pochodzi z kanału: „Polska Wielki Projekt

KRZYSZTOF ZAMORSKI

Instytut Historii, Uniwersytet Jagielloński

Konserwatyzm afirmatywny i historia

Poproszono mnie, abym skreślił kilka słów na temat wystąpienia pani minister Magdaleny Gawin na zakończonym niedawno X Kongresie „Polska Wielki Projekt 2020”. Zastanawiałem się przez moment, czy warto tracić czas na komentowanie wystąpienia, które jest wewnętrznie logicznie sprzeczne i sprawia wrażenie nie do końca przemyślanego. Zdecydowałem się z tego powodu, że pani minister ocenia, iż stoimy dzisiaj wobec „reformy humanistyki”. To zaś nie jest zabawne i mało istotne, a poza tym wywołało zrozumiały niepokój w bliskim mi środowisku ludzi zainteresowanych teorią historii. Czy jest to niepokój uzasadniony? Czy to wystąpienie jest zapowiedzią rzeczywistych działań? Głos zabiera wiceminister kultury, można więc zapytać, w jakim stopniu jest to pogląd podzielany przez cały rząd i ministerstwo nauki? Poza tym tak się dzieje ostatnio w naszym kraju, że sferom aktualnie rządzącym reforma nostalgicznie myli się z deformą. Jest się czego bać.

Zauważyć chcę na początku, że nie wszystko, co mówi pani
wiceminister, jest pozbawione racji. Trudno na przykład nie zgodzić się z
oceną, że system punktowy wprowadzany w ocenie dokonań naukowych od 2010 r.,
rujnuje humanistykę. Trudno też nie bić na alarm w jednym rytmie z panią
minister Gawin, gdy mówi, że: „humanistyce w Polsce zagraża umiędzynarodowienie
rozumiane w technokratyczny sposób
[podkreślenie
moje]”. Tak, to jest prawda. Punktoza nie jest dobrym panaceum na
słabości naszej nauki, a służy przede wszystkim biurokratyzacji postępowań oceniających
ludzi i instytucje nauki. Nie ma wątpliwości, że potrzebny jest inny system ewaluacji,
szczególnie w humanistyce. Powinniśmy iść w kierunku ocen jakościowych lub łączyć
elementy oceny punktowej z wiarogodną oceną niezależnych ekspertów. Podobnie osobiście
zgadzam się z panią minister, gdy widzi w ustawie z 2010 r. i następnych
negatywny skutek w postaci osłabienia tradycyjnych więzi mistrz–uczeń, co
równie słusznie wiąże z zanikiem skuteczności tworzenia zespołów badawczych w
humanistyce. Niepokój we mnie jednak „szeleszcze”, gdy pytam, czy rządy
„dobrej”, czyli obecnej zmiany, w której pani profesor Magdalena Gawin sprawuje
wysoką funkcję ministerialną, zapobiegły temu czy też przybiły gwóźdź do trumny
konstytucją dla nauki? W jaki sposób wybrniemy z bałaganu, jaki ta ustawa
wniosła w życie szkół wyższych, tego nie wie nikt. Jeśli miałoby to polegać na
walce z punktozą, to przynajmniej w tym zakresie widzę możliwe zrozumienie i
wsparcie wielu środowisk.

Zgoda pryska jednak, w miarę jak profesor Magdalena
Gawin wkracza na grunt historii. Na przykład trudno się z jednej strony nie
zgodzić, że w nauce, w tym w nauce historii, należy poszukiwać oryginalnych
metod i kierunków badawczych. Gorzej, jeśli to poszukiwanie oryginalności ma
iść na przekór aktualnym prądom badawczym. Jak można stworzyć oryginalną metodę
badawczą, nie patrząc na doświadczenia innych? W jaki sposób można ocenić
oryginalność badań, nie odnosząc ich do uprawianych w przysłowiowym Londynie
czy Berlinie? Pani minister mówi, że chodzi o rodzimy kontekst, o pisanie i
wybieranie tematów istotnych dla Polski, a nie ważnych dla Londynu czy Paryża. Czy
Paryż i Londyn mają coś wspólnego z masą pieniędzy przekazywanych na IPN czy
Instytut Dziedzictwa Myśli Narodowej w sytuacji, w której sama pani
wiceminister mówi o tym, że najskuteczniej uczelnie prowadzą badania własne? Nie
sądzę też, aby Paryż czy Berlin były zainteresowane w zakazywaniu nam, abyśmy
podejmowali ważne rodzime tematy badawcze. Nie straszyłbym tak bardzo Paryżem,
bo na przykład trudno o bardziej propolską książkę niż album Gaetana Nocqa z
naukowym wsparciem Isabelle Davion o rotmistrzu Pileckim. Nie straszmy też
Londynem, bo znowu trudno o ciekawszą książkę o Rzeczypospolitej Obojga Narodów
niż ostatnia synteza Roberta Frosta. Jeśli mamy być twórczy, to dążmy do tego,
aby nasze poglądy, metody opracowane na podstawie naszego rodzimego materiału
wniosły coś do nauki uprawianej w Tokio, Paryżu, Londynie i Moskwie. Nauka,
podobnie jak kultura, ma wymiar uniwersalny i o tym nie wolno zapominać,
szczególnie wiceministrowi kultury. Na czym ma polegać pożądane również przez
panią minister umiędzynarodowienie humanistyki nie w technokratyczny sposób,
jeśli nie na wniesieniu czegoś nowego i oryginalnego do uniwersalnego skarbca
wiedzy?

Jeszcze bardziej niepokojąca dla mnie jest racjonalizacja
służebności uniwersytetów wobec państwa. Pani minister Gawin mówi tu o perspektywie,
w której uniwersytety powinny/mogą? stać się narzędziem polityków, bo „uniwersytety
są ważne do prowadzenia polityki”, choć „ich wpływ jest opóźniony i daje efekt
po kilkunastu, kilkudziesięciu latach”. W stwierdzeniu, że uniwersytety są
ważne do prowadzenia polityki, kryje się zasada, iż to politycy mają sterować
uniwersytetami, a nie ludzie wiedzy, ponieważ politycy właśnie wiedzą lepiej,
czego potrzeba państwu i społeczeństwu. Zawsze uważałem, że wiele nieszczęść w
historii wynika tego, iż to politycy, podobnie jak większość ludzi, potrzebują zwykle
wiele czasu, by zrozumieć to, o co spierają się uczeni. Może rozumuję błędnie w
tej sprawie, może ktoś mnie wyprowadzi z tego błędu. Jak w tej sytuacji można
powierzyć politykom sterowanie priorytetami badań podstawowych, skoro często
idą w kierunku przeciwnym od poglądów polityków? Także uważam, że uniwersytety
są ważne dla polityki prowadzonej przez państwo, tyle tylko, że nie jako
instrumenty w rękach aktualnie będących u władzy ugrupowań politycznych.
Instrumenty służące realizacji idei podzielanych chwilowo przez popierającą te
ugrupowania część obywateli. A co, jeśli obywatele zmienią zdanie i zaczną
popierać partie polityczne będące w opozycji? Czy wtedy uniwersytety będą
ponownie zmieniać priorytety badań i kształcenia? Doświadczenia uniwersytetów
realizujących zamierzenia partii rządzącej, która posiadła wiedzę jedynie
prawdziwą, mamy naprawdę duże. Żyje jeszcze generacja, która zamiast od wykładu
inauguracyjnego studia zaczynała od praktyk robotniczych… Wyszło, jak wyszło.
To ta generacja podważyła monopol jedynie słusznie myślącej partii.

Trudno mi się pogodzić z innymi opiniami pani minister.
Nie odpowiada mi zakwestionowanie wartości ego-dokumentów jako podstawy
źródłowej w słowach o podstawie źródłowej badań dzisiejszych historyków
najnowszych. Wcale tak nie jest, że historycy nie siedzą w archiwach. Ileż to
razy przychodziło czekać na lepsze miejsce w czytelni, bo tylu było pracujących
w archiwach? Nie można także negować wartości źródeł drukowanych dla historii
najnowszej. Listy oraz pamiętniki – i te drukowane, i te rękopiśmienne – są
ważnym źródłem. Negowanie wartości ego-dokumentów cofa metodologicznie historię
gdzieś do połowy XIX w. Oczy przecierałem ze zdumienia na słowa pani profesor
Gawin dotyczące historii społecznej. Obok mojego kolegi i przyjaciela Marka
Kornata to druga znana mi osoba profesjonalnie związana z historią, która w XXI
w. dostrzega niebezpieczeństwo w rozwoju historii społecznej (zob. https://magazyn.wp.pl/informacje/artykul/prof-kornat-75-lat-po-zakonczeniu-ii-wojny-swiatowej-grozi-nam-jej-banalizacja-wywiad).
Tym razem jest to tym dziwniejsze, że Magdalena Gawin doktorat pisała pod
kierunkiem Janusza Żarnowskiego, wielkiego propagatora badań społecznych w
najnowszej historii Polski. Widać, prawdę mówi pani minister, że zmieniła
zdanie. Problem jednak w tym, że historia społeczna nie jest ostatnim wynalazkiem
nauki historycznej. Spór o wartość poznawczą badań historii politycznej i
historii społecznej, czy jak to wówczas nazywano społeczno-gospodarczej, to
kwestia przełomu XIX i XX stulecia… Wtedy zatem stało się całe to „nieszczęście”,
jakim jest pojawienie się wątku historii społecznej w historiografii. Nie dość,
że się pojawiła, to jeszcze tak znacząco wpłynęła na jej rozwój. Mamy zresztą
na tym polu wielkie i ważne dokonania, że wspomnę choćby międzynarodową pozycję
Zofii Daszyńskiej-Golińskiej, szkołę Franciszka Bujaka, osiągnięcia Witolda
Kuli, Mariana Małowista i jego szkoły, Jerzego Topolskiego czy Andrzeja
Wyczańskiego. Błędna i nieprawdziwa jest też wyrażona przez panią minister ocena
współczesnej historiografii polskiej oparta na stwierdzeniu, że najnowsza
historia polityczna w Polsce jest w odwrocie. Obrady ostatniego XX Zjazdu Historyków
Polskich w Lublinie pokazują coś wręcz przeciwnego. Wystarczy przyjrzeć się liczbie
publikacji polskich w zakresie historii z podziałem na dziedziny. W Polsce
niedowartościowane są właśnie inne kierunki badań, a nie najnowsza historia
polityczna Polski. Wbrew twierdzeniom minister Gawin powiem, że niepozbawione
racji są obecnie poglądy mówiące o ponownej retoryzacji historii w dzisiejszej kulturze
historycznej, o powrocie do historii postrzeganej wyłącznie jako Zeitgeschichte.
To ta historia stała się przedmiotem debat i sporów, to o nią chodzi
poszczególnym ugrupowaniom politycznym próbującym narzucić swój punkt widzenia
świata innym. Nie jest to bynajmniej miejsce historii, które by mnie osobiście zachwycało.
Jestem scjentystą. O jakiej cenzurze badań i presji panującej na uczelniach w
doborze tematów badań można mówić? Proszę przyjrzeć się w „Bibliografii Historii
Polskiej” tytułom prac z historii najnowszej, jakie powstają w naszym kraju.
Gdzie tu widać ślady wewnętrznej cenzury uniwersyteckiej zakazującej
podejmowania innych tematów niż badania gender, postkolonialne itp.? Dominuje
absolutnie historia polityczna, i to ta, której tak bardzo pożąda pani minister,
zaś tych tak bardzo postponowanych w wystąpieniu Magdaleny Gawin prac z
antropologii historycznej trzeba szukać ze świecą.

Na koniec. Dlaczego wystąpienie pani minister oceniam
jako logicznie sprzeczne? W jego preambule pani minister wygłasza bardzo
szlachetną deklarację, że zacytuję: „humanistyka jest autoteliczna […].
historia, ona jest po to, aby pokazać różne odcienie przeszłości. Ona nie może
być instrumentalizowana”. Kończy zaś swój udział w dyskusji wnioskiem:
„Postulat, żeby państwo całkowicie wycofało się z modelowania polityki
szkolnictwa wyższego, uważam za bardzo groźny”. Jeśli zatem zapowiadana reforma
ma w ten sposób uszanować autoteliczność humanistyki, to dopiero jest groźne.
Konserwatyzm afirmatywny jest niewątpliwe bliski sercu pani minister, tak
przynajmniej wynika z deklaracji. Nawiedziła mnie jednak wątpliwość, czy
przypadkiem Magdalena Gawin nie afirmuje historii jako nauki w jej postaci z
końca XIX w. Od tego czasu jednak przeżyliśmy dwie wojny i komunizm. Nie obyło
się to bez udziału nauki historycznej. Czy potrzebna nam jest powtórka z
historii? Skończę optymistycznie. Trochę uspokajają mnie jej książki, te o
równouprawnieniu kobiet (2015) i o eugenice w Polsce (2003). Więc może nie
będzie tak źle.

Kraków, 22 października
2020 r.


Korekta językowa: Beata Bińko




Debata wokół książki prof. Jana Pomorskiego „Homo Metahistoricus”

Szanowni Państwo!!!

Zapraszamy do oglądania i wysłuchania debaty wokół książki Jana Pomorskiego: „Homo Metahistoricus. Studium sześciu kultur poznających historię” z udziałem:

prof. Jana Pomorskiego (UMCS), prof. Marii Solarskiej (UAM), prof. Krzysztofa Zamorskiego (UJ) i prof. Rafała Stobieckiego (UŁ).

Realizacja wideo: dr hab. Piotr Witek

Debatę można również wysłuchać w formie podcastu: