Humanista znacjonalizowany

Po kliknięciu w zdjęcie można obejrzeć wideo z wystąpieniem dr hab. M. Gawin.
Wideo pochodzi z kanału: „Polska Wielki Projekt

ANNA WOLFF-POWĘSKA

Humanista znacjonalizowany

„Karta Bolońska” (1988), przyjęta w 900-lecie
powstania najstarszego w świecie zachodnim Uniwersytetu w Bolonii, jeden z
najważniejszych dokumentów środowiska akademickiego, przypomina, że
uniwersytet, wolny od wszelkiej nietolerancji, jest najważniejszym miejscem
spotkania ucznia i mistrza i najlepszym miejscem „gotowym zawsze do dialogu”.
Wszystko wskazuje na to, że decyzją rządu PiS polskie uczelnie przestaną pełnić
swą wyznaczoną przez cywilizację europejską funkcję, a stać się mogą miejscem
wojen ideologicznych, kontrolowanej represji i cenzury politycznej.

Wystąpienie dr hab. Magdaleny Gawin, wiceminister w
Ministerstwie Kultury i Dziedzictwa Narodowego 17 października 2020 r. podczas kongresu
„Polska Wielki Projekt” stanowi zapowiedź zmiany systemu zarządzania polską nauką,
oceniania naukowców oraz „reformy humanistyki”. Wprawdzie po nominacji na
ministra połączonego resortu nauki i edukacji Przemysława Czarnka świat
akademicki powinien być przygotowany na wszystko, jednak odsłona kolejnych
zamierzeń prawicowej władzy musi budzić grozę.

Wypowiedzi minister Magdaleny Gawin przypominają figurę retoryczną zwaną oksymoronem; łączy ona sprzeczności, przywłaszcza pojęcia, wartości, przydając im nowe, okołopartyjne znaczenie. Związek nauki, szczególnie humanistyki, z polityką, zawsze miał podwójne ostrze. Osoba, które chce łączyć obie funkcje, siłą rzeczy staje w rozkroku. Polityka idzie bowiem na skróty, działa na efekt, w pośpiechu, upraszcza, liczy na emocje, działa w świetle jupiterów, jest walką o władzę. Badacz musi się kierować względami racjonalnymi, potrzebuje dystansu, wyklucza doraźność, potrzebuje ciągłości, koncentracji, wyciszenia.

Już sama sfera językowa wskazuje, na jak odmiennych
biegunach funkcjonuje partia – pars, część,i universitas
– powszechność, ogół, wspólność. Ideałem nauki jest dążenie do prawdy,
idące w parze z wolnością. Nie ma prawdy bez wolności i wolności bez prawdy. Wymaga
tego etos uniwersytetu. Jeśli prawdę naukową zastąpi prawda polityczna, to
uniwersytet zamieni się w twierdzę partyjną. Minister Gawin zapowiada w imieniu
swojego rządu, że dla „wolności” humanistyki trzeba ją ograniczyć przy użyciu
dostępnych środków. Sięga przy tym po sprawdzoną konwencję pisowską: by osiągnąć
zamierzony cel – najpierw trzeba obiekt zainteresowania wdeptać w ziemię, wskazać
zagrożenia, wroga i winowajcę.

Bliżej niezdefiniowane siły pragną, jak sugeruje dr
hab. Gawin, „instrumentalizować uniwersytety”; „brutalną inżynierię społeczną
wprowadza się kuchennymi schodami”. Pani minister nie wymienia wprost, kto
godzi w wychowanie młodzieży i indoktrynuje młode umysły. Nie pozostawia jednak
wątpliwości, że to jakieś centrowe siły narzuciły uczelniom tematy
kolonializmu, postkolonializmu, dyskursy mniejszościowe, głównie gender. Przy
okazji nadmienia i ostrzega, iż były już zbrodnicze ideologie, które
wykorzystały autorytet uniwersytetu do szerzenia wiedzy o rasizmie i eugenice.
Dzisiaj za całokształt zła, przed którym trzeba bronić uniwersytety,
odpowiadają ci, którzy niosą ze sobą piętno dziedzictwa komunizmu. Nie
przyswoiła sobie pani podsekretarz stanu prawdy, że wielu polskich intelektualistów
znalazło się w niesłusznych czasach w czołówce naukowych autorytetów, nie tylko
Europy, o czym pomarzyć mogą tylko naukowi akolici partii sprawującej władzę.

Za największe zagrożenie dla polskiej humanistyki uznała
jednak Magdalena Gawin Zachód i umiędzynarodowienie nauk społecznych i
humanistycznych. Polska nauka, a humanistyka w szczególności nie rozwiązuje
żadnych ważnych problemów współczesności, lecz tworzy tylko po to, by
„zachwycić Paryż lub Londyn”. Odpowiedzialność ponoszą stare elity, które po
1989 r. reformowały naukę i oświatę na kolanach. Czas z nich powstać! Czeka nas
bowiem realizacja programu „Wielka Polska”. Rząd proponuje słowami dr hab.
Gawin polską humanistykę odwróconą plecami do Zachodu; humanistykę zamkniętą na
oświeceniowe prądy, otwartą zaś na własne prawdziwie polskie tematy i własne sprawdzone
przez partię polskie elity. Trzeba przyznać, że nie brakuje obozowi władzy
konsekwencji. Sprawdza się bowiem scenariusz zapowiedziany
przez prezydenta Andrzeja Dudę. Przemawiając w 2016
r. w Otwocku, zapewniał: „Szanowni państwo, spokojnie. Zrealizujemy naprawę
Rzeczypospolitej krok po kroku. Czas najwyższy, abyśmy powiedzieli, że tu, w
Polsce, to my właśnie jesteśmy ludźmi pierwszej kategorii. I że nasze interesy
przede wszystkim tu muszą być realizowane. I że mamy prawo do realizowania
naszych interesów także na arenie międzynarodowej”.

Dr hab. Magdalena Gawin nie ma dobrego zdania o polskich historykach. Nie chodzą do archiwów, a główny problem nauki historii postrzega w stworzeniu w ciągu minionych 30 lat „białych plam”, szczególnie w zakresie okupacji niemieckiej w Polsce. Widzi wyraźnie celowe zaniechania i próbę cenzury, wręcz nacisku, by omijać pewne tematy. Jak podejrzewa, pewne środowiska zmonopolizowały określone obszary badań. Doprowadziło to, mówiąc słowami innego partyjnego badacza, do podziału w Polsce na „wspólnotę dumy” i „wspólnotę hańby”.

Wystąpienie pani wiceminister stanowi zaprzeczenie
istoty i powołania humanistyki od najdawniejszych czasów. Profesor Kazimierz
Twardowski w wykładzie wygłoszonym w 1933 r. z okazji otrzymania doktoratu honoris causa Uniwersytetu Poznańskiego,
zatytułowanym „O dostojeństwie Uniwersytetu”, przypomniał elementarną prawdę, że
spełnienie podstawowych funkcji uniwersytetu wymaga bezwzględnej duchowej
niezależności. Badania nie mogą być niczym skrępowane ani zagrożone.
Uniwersytet ma bowiem obowiązek „unikania […] wszystkiego, coby mogło tę
niezawisłość nadwyrężać”. Żaden uczony, akademik nie służy tylko swemu narodowi
i państwu, należy on bowiem „do wielkiej rzeczypospolitej uczonych,
rozpostartej poprzez wszystkie cywilizowane narody kuli ziemskiej”.

Nauczanie w Europie wywodzi się z greckiej paidei.
Wychowanie człowieka to racja najbardziej humanistyczna, uniwersalna. Już w 1782
r. brytyjski myśliciel Thomas Paine pisał o kosmopolitycznych walorach nauki:
„Nauka, która nie jest stronniczką żadnego kraju, lecz dobroczynną patronką
wszystkich krajów, wielkodusznie otworzyła świątynię, w której wszyscy możemy
się spotkać. […] Filozof z jednego kraju nie widzi w filozofie z innego kraju
wroga: zajmuje swoje miejsce w świątyni nauki i nie pyta, kto siedzi obok
niego”.

PiS i jego urzędnicy dążą do stworzenia nowego
człowieka, edukowanego przez unarodowioną humanistykę. Deprawacja nauki
historii i innych dyscyplin społecznych była udziałem systemów totalitarnych i
autorytarnych. Społeczne powołanie nauk humanistycznych rozumiały one jako
potwierdzenie racji partii. Nowy człowiek miał być całkowicie podległy państwu
i przez nie kształtowany. Dla komunizmu stalinowskiego nowy homo sovieticus był najbardziej
pożądanym typem wyznawcy.

Żyjemy w czasach dostępu do wiedzy w zakresie dotąd
niespotykanym. Mimo to doświadczamy niespotykanego renesansu irracjonalizmu i
braku szacunku dla nauki. Trzeba krzyczeć jak najgłośniej, że humanistyka nie
przeżyje, jeśli spełnią się zamierzenia obozu władzy, bo jak przypomina prof. Tadeusz Sławek, filozof i poeta: „Uniwersytet
to postawa wobec rzeczywistości […], to wspólnota ludzi, którzy słuchają świata”.


Korekta językowa: Beata Bińko




Konserwatyzm afirmatywny i historia

Po kliknięciu w zdjęcie można obejrzeć wideo z wystąpieniem dr hab. M. Gawin.
Wideo pochodzi z kanału: „Polska Wielki Projekt

KRZYSZTOF ZAMORSKI

Instytut Historii, Uniwersytet Jagielloński

Konserwatyzm afirmatywny i historia

Poproszono mnie, abym skreślił kilka słów na temat wystąpienia pani minister Magdaleny Gawin na zakończonym niedawno X Kongresie „Polska Wielki Projekt 2020”. Zastanawiałem się przez moment, czy warto tracić czas na komentowanie wystąpienia, które jest wewnętrznie logicznie sprzeczne i sprawia wrażenie nie do końca przemyślanego. Zdecydowałem się z tego powodu, że pani minister ocenia, iż stoimy dzisiaj wobec „reformy humanistyki”. To zaś nie jest zabawne i mało istotne, a poza tym wywołało zrozumiały niepokój w bliskim mi środowisku ludzi zainteresowanych teorią historii. Czy jest to niepokój uzasadniony? Czy to wystąpienie jest zapowiedzią rzeczywistych działań? Głos zabiera wiceminister kultury, można więc zapytać, w jakim stopniu jest to pogląd podzielany przez cały rząd i ministerstwo nauki? Poza tym tak się dzieje ostatnio w naszym kraju, że sferom aktualnie rządzącym reforma nostalgicznie myli się z deformą. Jest się czego bać.

Zauważyć chcę na początku, że nie wszystko, co mówi pani
wiceminister, jest pozbawione racji. Trudno na przykład nie zgodzić się z
oceną, że system punktowy wprowadzany w ocenie dokonań naukowych od 2010 r.,
rujnuje humanistykę. Trudno też nie bić na alarm w jednym rytmie z panią
minister Gawin, gdy mówi, że: „humanistyce w Polsce zagraża umiędzynarodowienie
rozumiane w technokratyczny sposób
[podkreślenie
moje]”. Tak, to jest prawda. Punktoza nie jest dobrym panaceum na
słabości naszej nauki, a służy przede wszystkim biurokratyzacji postępowań oceniających
ludzi i instytucje nauki. Nie ma wątpliwości, że potrzebny jest inny system ewaluacji,
szczególnie w humanistyce. Powinniśmy iść w kierunku ocen jakościowych lub łączyć
elementy oceny punktowej z wiarogodną oceną niezależnych ekspertów. Podobnie osobiście
zgadzam się z panią minister, gdy widzi w ustawie z 2010 r. i następnych
negatywny skutek w postaci osłabienia tradycyjnych więzi mistrz–uczeń, co
równie słusznie wiąże z zanikiem skuteczności tworzenia zespołów badawczych w
humanistyce. Niepokój we mnie jednak „szeleszcze”, gdy pytam, czy rządy
„dobrej”, czyli obecnej zmiany, w której pani profesor Magdalena Gawin sprawuje
wysoką funkcję ministerialną, zapobiegły temu czy też przybiły gwóźdź do trumny
konstytucją dla nauki? W jaki sposób wybrniemy z bałaganu, jaki ta ustawa
wniosła w życie szkół wyższych, tego nie wie nikt. Jeśli miałoby to polegać na
walce z punktozą, to przynajmniej w tym zakresie widzę możliwe zrozumienie i
wsparcie wielu środowisk.

Zgoda pryska jednak, w miarę jak profesor Magdalena
Gawin wkracza na grunt historii. Na przykład trudno się z jednej strony nie
zgodzić, że w nauce, w tym w nauce historii, należy poszukiwać oryginalnych
metod i kierunków badawczych. Gorzej, jeśli to poszukiwanie oryginalności ma
iść na przekór aktualnym prądom badawczym. Jak można stworzyć oryginalną metodę
badawczą, nie patrząc na doświadczenia innych? W jaki sposób można ocenić
oryginalność badań, nie odnosząc ich do uprawianych w przysłowiowym Londynie
czy Berlinie? Pani minister mówi, że chodzi o rodzimy kontekst, o pisanie i
wybieranie tematów istotnych dla Polski, a nie ważnych dla Londynu czy Paryża. Czy
Paryż i Londyn mają coś wspólnego z masą pieniędzy przekazywanych na IPN czy
Instytut Dziedzictwa Myśli Narodowej w sytuacji, w której sama pani
wiceminister mówi o tym, że najskuteczniej uczelnie prowadzą badania własne? Nie
sądzę też, aby Paryż czy Berlin były zainteresowane w zakazywaniu nam, abyśmy
podejmowali ważne rodzime tematy badawcze. Nie straszyłbym tak bardzo Paryżem,
bo na przykład trudno o bardziej propolską książkę niż album Gaetana Nocqa z
naukowym wsparciem Isabelle Davion o rotmistrzu Pileckim. Nie straszmy też
Londynem, bo znowu trudno o ciekawszą książkę o Rzeczypospolitej Obojga Narodów
niż ostatnia synteza Roberta Frosta. Jeśli mamy być twórczy, to dążmy do tego,
aby nasze poglądy, metody opracowane na podstawie naszego rodzimego materiału
wniosły coś do nauki uprawianej w Tokio, Paryżu, Londynie i Moskwie. Nauka,
podobnie jak kultura, ma wymiar uniwersalny i o tym nie wolno zapominać,
szczególnie wiceministrowi kultury. Na czym ma polegać pożądane również przez
panią minister umiędzynarodowienie humanistyki nie w technokratyczny sposób,
jeśli nie na wniesieniu czegoś nowego i oryginalnego do uniwersalnego skarbca
wiedzy?

Jeszcze bardziej niepokojąca dla mnie jest racjonalizacja
służebności uniwersytetów wobec państwa. Pani minister Gawin mówi tu o perspektywie,
w której uniwersytety powinny/mogą? stać się narzędziem polityków, bo „uniwersytety
są ważne do prowadzenia polityki”, choć „ich wpływ jest opóźniony i daje efekt
po kilkunastu, kilkudziesięciu latach”. W stwierdzeniu, że uniwersytety są
ważne do prowadzenia polityki, kryje się zasada, iż to politycy mają sterować
uniwersytetami, a nie ludzie wiedzy, ponieważ politycy właśnie wiedzą lepiej,
czego potrzeba państwu i społeczeństwu. Zawsze uważałem, że wiele nieszczęść w
historii wynika tego, iż to politycy, podobnie jak większość ludzi, potrzebują zwykle
wiele czasu, by zrozumieć to, o co spierają się uczeni. Może rozumuję błędnie w
tej sprawie, może ktoś mnie wyprowadzi z tego błędu. Jak w tej sytuacji można
powierzyć politykom sterowanie priorytetami badań podstawowych, skoro często
idą w kierunku przeciwnym od poglądów polityków? Także uważam, że uniwersytety
są ważne dla polityki prowadzonej przez państwo, tyle tylko, że nie jako
instrumenty w rękach aktualnie będących u władzy ugrupowań politycznych.
Instrumenty służące realizacji idei podzielanych chwilowo przez popierającą te
ugrupowania część obywateli. A co, jeśli obywatele zmienią zdanie i zaczną
popierać partie polityczne będące w opozycji? Czy wtedy uniwersytety będą
ponownie zmieniać priorytety badań i kształcenia? Doświadczenia uniwersytetów
realizujących zamierzenia partii rządzącej, która posiadła wiedzę jedynie
prawdziwą, mamy naprawdę duże. Żyje jeszcze generacja, która zamiast od wykładu
inauguracyjnego studia zaczynała od praktyk robotniczych… Wyszło, jak wyszło.
To ta generacja podważyła monopol jedynie słusznie myślącej partii.

Trudno mi się pogodzić z innymi opiniami pani minister.
Nie odpowiada mi zakwestionowanie wartości ego-dokumentów jako podstawy
źródłowej w słowach o podstawie źródłowej badań dzisiejszych historyków
najnowszych. Wcale tak nie jest, że historycy nie siedzą w archiwach. Ileż to
razy przychodziło czekać na lepsze miejsce w czytelni, bo tylu było pracujących
w archiwach? Nie można także negować wartości źródeł drukowanych dla historii
najnowszej. Listy oraz pamiętniki – i te drukowane, i te rękopiśmienne – są
ważnym źródłem. Negowanie wartości ego-dokumentów cofa metodologicznie historię
gdzieś do połowy XIX w. Oczy przecierałem ze zdumienia na słowa pani profesor
Gawin dotyczące historii społecznej. Obok mojego kolegi i przyjaciela Marka
Kornata to druga znana mi osoba profesjonalnie związana z historią, która w XXI
w. dostrzega niebezpieczeństwo w rozwoju historii społecznej (zob. https://magazyn.wp.pl/informacje/artykul/prof-kornat-75-lat-po-zakonczeniu-ii-wojny-swiatowej-grozi-nam-jej-banalizacja-wywiad).
Tym razem jest to tym dziwniejsze, że Magdalena Gawin doktorat pisała pod
kierunkiem Janusza Żarnowskiego, wielkiego propagatora badań społecznych w
najnowszej historii Polski. Widać, prawdę mówi pani minister, że zmieniła
zdanie. Problem jednak w tym, że historia społeczna nie jest ostatnim wynalazkiem
nauki historycznej. Spór o wartość poznawczą badań historii politycznej i
historii społecznej, czy jak to wówczas nazywano społeczno-gospodarczej, to
kwestia przełomu XIX i XX stulecia… Wtedy zatem stało się całe to „nieszczęście”,
jakim jest pojawienie się wątku historii społecznej w historiografii. Nie dość,
że się pojawiła, to jeszcze tak znacząco wpłynęła na jej rozwój. Mamy zresztą
na tym polu wielkie i ważne dokonania, że wspomnę choćby międzynarodową pozycję
Zofii Daszyńskiej-Golińskiej, szkołę Franciszka Bujaka, osiągnięcia Witolda
Kuli, Mariana Małowista i jego szkoły, Jerzego Topolskiego czy Andrzeja
Wyczańskiego. Błędna i nieprawdziwa jest też wyrażona przez panią minister ocena
współczesnej historiografii polskiej oparta na stwierdzeniu, że najnowsza
historia polityczna w Polsce jest w odwrocie. Obrady ostatniego XX Zjazdu Historyków
Polskich w Lublinie pokazują coś wręcz przeciwnego. Wystarczy przyjrzeć się liczbie
publikacji polskich w zakresie historii z podziałem na dziedziny. W Polsce
niedowartościowane są właśnie inne kierunki badań, a nie najnowsza historia
polityczna Polski. Wbrew twierdzeniom minister Gawin powiem, że niepozbawione
racji są obecnie poglądy mówiące o ponownej retoryzacji historii w dzisiejszej kulturze
historycznej, o powrocie do historii postrzeganej wyłącznie jako Zeitgeschichte.
To ta historia stała się przedmiotem debat i sporów, to o nią chodzi
poszczególnym ugrupowaniom politycznym próbującym narzucić swój punkt widzenia
świata innym. Nie jest to bynajmniej miejsce historii, które by mnie osobiście zachwycało.
Jestem scjentystą. O jakiej cenzurze badań i presji panującej na uczelniach w
doborze tematów badań można mówić? Proszę przyjrzeć się w „Bibliografii Historii
Polskiej” tytułom prac z historii najnowszej, jakie powstają w naszym kraju.
Gdzie tu widać ślady wewnętrznej cenzury uniwersyteckiej zakazującej
podejmowania innych tematów niż badania gender, postkolonialne itp.? Dominuje
absolutnie historia polityczna, i to ta, której tak bardzo pożąda pani minister,
zaś tych tak bardzo postponowanych w wystąpieniu Magdaleny Gawin prac z
antropologii historycznej trzeba szukać ze świecą.

Na koniec. Dlaczego wystąpienie pani minister oceniam
jako logicznie sprzeczne? W jego preambule pani minister wygłasza bardzo
szlachetną deklarację, że zacytuję: „humanistyka jest autoteliczna […].
historia, ona jest po to, aby pokazać różne odcienie przeszłości. Ona nie może
być instrumentalizowana”. Kończy zaś swój udział w dyskusji wnioskiem:
„Postulat, żeby państwo całkowicie wycofało się z modelowania polityki
szkolnictwa wyższego, uważam za bardzo groźny”. Jeśli zatem zapowiadana reforma
ma w ten sposób uszanować autoteliczność humanistyki, to dopiero jest groźne.
Konserwatyzm afirmatywny jest niewątpliwe bliski sercu pani minister, tak
przynajmniej wynika z deklaracji. Nawiedziła mnie jednak wątpliwość, czy
przypadkiem Magdalena Gawin nie afirmuje historii jako nauki w jej postaci z
końca XIX w. Od tego czasu jednak przeżyliśmy dwie wojny i komunizm. Nie obyło
się to bez udziału nauki historycznej. Czy potrzebna nam jest powtórka z
historii? Skończę optymistycznie. Trochę uspokajają mnie jej książki, te o
równouprawnieniu kobiet (2015) i o eugenice w Polsce (2003). Więc może nie
będzie tak źle.

Kraków, 22 października
2020 r.


Korekta językowa: Beata Bińko




Czy humanistyka w Polsce ma przyszłość? Kilka uwag po wystąpieniu minister Magdaleny Gawin

Po kliknięciu w zdjęcie można obejrzeć wideo z wystąpieniem dr hab. M. Gawin.
Wideo pochodzi z kanału: „Polska Wielki Projekt

RAFAŁ
STOBIECKI

Instytut Historii, Uniwersytet Łódzki

Czy humanistyka w Polsce ma przyszłość? Kilka uwag po wystąpieniu minister Magdaleny Gawin

Zacznę od
swego rodzaju preliminariów. Nie ulega dla mnie wątpliwości, że państwo polskie
ma wobec humanistyki obowiązki. Wynikają one z tego, że, po pierwsze, winno ono
dbać o rozwój nauki i kultury narodowej, po drugie, nikt nie jest w stanie
wyręczyć struktur państwowych w tej działalności, po trzecie wreszcie,
znakomita większość instytucji nauki i kultury – w tym uniwersytety – jest w
Polsce utrzymywana z dotacji państwowej, to znaczy z naszych, podatników,
środków.

Jednocześnie mamy wszyscy świadomość, że wystąpienie pani minister trudno rozpatrywać poza towarzyszącym mu kontekstem. Jaki jest ten kontekst? Niezbywalnym jego elementem są trwające od 2015 r. rządy Zjednoczonej Prawicy, które w pamięci wielu reprezentantów środowiska zaznaczyły się m.in. zmianą dyrekcji Muzeum II Wojny Światowej, kwestionującą nie tylko istniejące prawo, lecz także dobre obyczaje, „wrogim przejęciem” Instytutu Europy Środkowo-Wschodniej w Lublinie czy podtrzymywanym przez wiele miesięcy i, jak się okazało, skutecznym sprzeciwem ministra kultury i dziedzictwa narodowego Piotra Glińskiego dotyczącym powtórnego mianowania Dariusza Stoli na stanowisko dyrektora Muzeum Historii Żydów Polskich Polin.

Druga ważna
część tego kontekstu to reforma nauki i szkolnictwa wyższego autorstwa
Jarosława Gowina (tzw. Ustawa 2.0). Nawiązując do wcześniejszych reform,
sygnowanych nazwiskami Barbary Kudryckiej i Leny Kolarskiej-Bobińskiej, ustawa
usankcjonowała system finansowania nauki, w tym humanistyki, oparty na
parametryzacji i grantach zewnętrznych, oferowanych przez ministerstwo. System
ten, ochrzczony, w dużym stopniu trafnie, przez środowisko mianem „punktozy” i
„grantozy”, ma racjonalne jądro. Problem, jak wielokrotnie zwracano uwagę,
polega wszakże na tym, iż nie uwzględnia on specyfiki humanistyki i narzuca jej
rozwiązania z dziedziny nauk ścisłych i przyrodniczych. Jednym z jego
kluczowych elementów jest nacisk na umiędzynarodowienie polskiej humanistyki, z
silnie zaznaczoną preferencją dla publikacji w języku angielskim. Temu
rozwiązaniu miały służyć rankingi wydawnictw i czasopism ustalone przez władze
ministerialne. W ich efekcie powstała wyraźna dysproporcja między periodykami
polskimi a zagranicznymi. Dość powiedzieć, że najwyżej punktowane w szeroko
rozumianej humanistyce pismo „Teksty Drugie” otrzymało sto punktów, natomiast
czołowe periodyki z dziedziny historii, takie jak „Kwartalnik Historyczny” czy
„Dzieje Najnowsze”, po punktów siedemdziesiąt. Jest to znacząco mniej, o 100
lub więcej procent, od porównywalnych z nimi prestiżem w obrębie narodowych
tradycji naukowych periodyków zachodnich.

Głos minister
Magdaleny Gawin na X Kongresie „Polska Wielki Projekt 2020” staram się
odczytywać życzliwie. Tak czynię też w odniesieniu do jego głównej tezy zawierającej
się w haśle „unarodowienia humanistyki”. Na czym miałoby ono polegać? Minister Gawin
mówiła m.in. „[…] humanistyce w Polsce zagraża
umiędzynarodowienie i rozumienie w technokratyczno-urzędniczy sposób […]
największe dzieła w historiografii albo w krytyce literackiej powstawały nie po
to, żeby zachwycić Paryż czy Londyn, tylko były całkowicie skoncentrowane na
kompletnie niezależnej sferze twórczości. Nie możemy do humanistyki stosować
zasady punktacji, ona po prostu zniszczy polską humanistykę i to w kilku
obszarach”.

Pani minister
Magdalena Gawin przywołała w tym miejscu jeden przykład, mówiąc, że państwo
winno wspierać takie projekty jak choćby ponowne odczytanie rękopiśmiennych
tekstów Jana Kochanowskiego, bo po prostu nikt tego za nas nie zrobi. W
późniejszej wypowiedzi na Facebooku, w polemice z Piotrem Osęką, zwróciła uwagę
na przygotowaną przez PIW edycję pism Elizy Orzeszkowej. Do tych przykładów
dodałbym jeszcze jeden – dd lat nierozwiązany problem finansowania „Polskiego
Słownika Biograficznego”. Nieporozumieniem jest przecież sytuacja, kiedy władze
„Słownika” występują o granty z Narodowego Programu Rozwoju Humanistyki i
zastanawiają się, czy otrzymają to wsparcie, czy też nie. Ten i inne fragmenty wypowiedzi
Magdaleny Gawin chciałbym odczytywać, być może naiwnie, jako deklarację wsparcia
państwa dla projektów unikatowych, z wielu względów ważnych dla kultury
polskiej.

Zgadzam się
także z myślą, że wprowadzenie do humanistyki zasad parametryzacji wzorowanych na naukach przyrodniczych wiąże
się często z promowaniem „rzeczy wtórnych, mało wartościowych, które wpisują
się w politykę centrów silniejszych”. Nie jest prawdą, że jesteśmy skazani na
takie właśnie zasady oceny naszego dorobku. Pokazują to choćby zmiany
wprowadzone w Ustawie 2.0, które zastąpiły absurdalne przeliczniki zrównujące w
punktacji dwa tzw. dobrze punktowane artykuły z monografią, nad którą pracuje
się zazwyczaj kilka lat. Obecne rozwiązania są lepsze, co nie znaczy, że dobre.
Należy doprowadzić do ich zmiany. Potrzebne są twarde kryteria pozwalające
odróżnić poważną naukową monografię od słabej, dobrą popularyzację od takiej,
która niczego nie wnosi do naszej dotychczasowej wiedzy. Pani minister wskazała
na potrzebę docenienia prac opartych na źródłach pierwotnych (archiwalnych).
Pozostawiając na marginesie spór o to, czy praca wykorzystująca konkretny zasób
archiwalny jest zawsze lepsza od stawiającego ciekawe pytania studium
bazującego na źródłach wtórnych z drugiej ręki, sądzę, że jest to krok w dobrym
kierunku. Do wspomnianych kryteriów można by dołączyć inne: opinie niezależnych
ekspertów, recenzje w prasie fachowej i popularnej, otrzymane przez publikacje
ogólnopolskie nagrody czy nawet nominacje do nich.

Nie sposób pominąć także
kolejnego fragmentu wypowiedzi, w którym Magdalena Gawin stwierdza, że
problemem humanistyki, a zwłaszcza historii jest to, iż przez trzydzieści lat
funkcjonowania wolnej Polski „stworzyły się prawdziwe puste plamy” dotyczące „zwłaszcza
okupacji niemieckiej”. Abstrahując od niezbyt szczęśliwego określenia „puste
plamy” (autorka zapewne intencjonalnie zrezygnowała z innego – „białe plamy”), należy
się zastanowić, czy także ta myśl nie znajduje odzwierciedlenia w praktyce
dziejopisarskiej. Nie rozwijając tego wątku, warto zauważyć, że po 1989 r. nie
powstała żadna praca porównywalna z monumentalnym studium Czesława Madajczyka
na temat okupacji niemieckiej na ziemiach polskich, brakuje systematycznych badań
nad kulturą lat 1939–1945, w niewielkim stopniu prowadzone są studia nad
historią społeczną i gospodarczą obu, nie tylko niemieckiej, okupacji.
Ryzykując pewne uproszczenie, można przyjąć, że od kilkunastu lat polska
historiografia zajmuje się głównie tym, czy Polacy w czasie wojny kolaborowali
z Niemcami i wydawali Żydów, czy też przeciwnie – zachowywali się bohatersko i
na przekór wszystkiemu udzielali im pomocy. W rezultacie na przykład w
odniesieniu do II wojny światowej szerzą się różnego rodzaju mitologie
dotyczące liczby polskich ofiar tego konfliktu. Sam słyszałem, jak jeden z
referentów na konferencji, profesor z UKSW, mówił o kilkunastu milionach
Polaków, którzy zginęli w czasie wojny. Inni, mimo gruntownych badań
archiwalnych przeprowadzonych przez Albina Głowackiego, wciąż powtarzają liczbę
ponad miliona Polaków wywiezionych w głąb ZSRR w latach 1939–1941. To tylko
wybrane przykłady. O słabości tych badań we współczesnej historiografii w
odniesieniu do okupacji niemieckiej pisał wielokrotnie Robert Traba.

Należy również przyznać Magdalenie
Gawin rację, kiedy upomina się o przywrócenie w humanistyce, w tym historii, relacji mistrz–uczeń, o
odnowę systemu seminaryjnego. Dodam od siebie, że jej zanik skutkuje upadkiem
szkół w historiografii, o czym miałem okazję pisać w tomie lubelskim
poświęconym historiografii dziejów najnowszych.

Wypowiedź Magdaleny Gawin budzi zarazem mój niepokój, a momentami sprzeciw. Rodzi się on w miejscu, gdy mówi ona o narzucaniu nam przez mityczny Zachód obcych ideologii kolonializmu, postkolonializmu, „wszystkich dyskursów mniejszościowych, w tym też gender”. Kiedy krytykuje brak wolności badań na uniwersytetach, dowodząc istnienia „cenzury za pomocą nacisku, żeby nie zajmować się pewnymi obszarami badań”. Mam wrażenie, że w tym kontekście nie chodzi już o dobro humanistyki, lecz o toczącą się na naszych oczach „wojnę ideologiczną”. Nie zgadzam się także z diagnozą, że ktoś próbuje „instrumentalizować uniwersytety”, a rolą władzy jest rozbijanie tych „zmonopolizowanych, wąskich środowisk, które bronią się zaciekle”. Unikiem, podyktowanym być może skrótową formą wypowiedzi, jest brak wskazania, o jakie środowiska chodzi. Obawiam się, że w tym przypadku zwrócilibyśmy z panią minister uwagę na zupełnie odmienne zagrożenia.

Polskiej historiografii czy,
szerzej, humanistyce nie zagraża bowiem, jak sądzę, umiędzynarodowienie, ale
raczej brak w polityce naukowej właściwych proporcji i mechanizmów
pozwalających promować to, co może być polskim wkładem w rozwój wiedzy o
przeszłości, a potrzebą obrony tego, co stanowi fundament tożsamości narodowej.
Punktem odniesienia dla polskich historyków winna być poza Zachodem również Europa
Środkowo-Wschodnia, a także Rosja. W tej dziedzinie mamy do czynienia z wieloma
zaniedbaniami. Od lat brakuje na przykład nowej syntezy dziejów
Europy Środkowo-Wschodniej, nawiązującej do bogatych tradycji historiografii
emigracyjnej (Oskar Halecki, Piotr S. Wandycz). Nie mówiąc już o opracowaniach
poświęconych dziejom naszych sąsiadów – ze szczególnym uwzględnieniem Niemiec,
Rosji i Ukrainy. Bazujemy tu ciągle na pracach powstałych przed 1989 r.

Niekwestionowanej potrzebie umiędzynarodowienia polskiej
nauki historycznej powinny towarzyszyć, wspierane przez państwo, tłumaczenia
prac polskich historyków na języki kongresowe. Od lat brakuje choćby dobrej, wydanej
po angielsku historii Polski. Sam Norman Davies, przy wszystkich jego
zasługach, już nie wystarczy. Tymczasem tłumaczy się trudno docierające do
opinii publicznej dokumenty albo wydaje zamiast poważnych prac naukowych –
kolejne albumy o Komendancie, Dmowskim, Hallerze, Dowborze, Janie
Pawle II, Stefanie Wyszyńskim, w czym specjalizuje się powołane w 2016 r.
kierownictwo Instytutu Pamięci Narodowej. Swoistym symbolem dokonań tej
ostatniej instytucji w dziedzinie wydawniczej było uczczenie 100-lecia
odzyskania niepodległości reedycją broszury Antoniego Chołoniewskiego Duch
dziejów Polski
.

Jaka będzie przyszłość polskiej humanistyki, w tym historii, zależy od nas
historyków, ale także od wsparcia państwa. Państwa rozumiejącego potrzebę
autonomii tej dziedziny nauki, jej specyfikę, wrażliwego na wszelkie przejawy
instrumentalizacji wiedzy o przeszłości. Chciałbym wierzyć, że wypowiedź
przedstawicielki władzy – dr hab. Magdaleny Gawin daje na to choćby niewielką
szansę. Mam też nadzieję, że zgodnie z jej prośbą na Facebooku udało mi się
„nie sprowadzić dyskusji o humanistyce do własnych uprzedzeń”.


Korekta językowa: Beata Bińko




Projekt historii jako dyscypliny – czy wielki?

Po kliknięciu w zdjęcie można obejrzeć wideo z wystąpieniem dr hab. M. Gawin.
Wideo pochodzi z kanału: „Polska Wielki Projekt

MARCIN KULA

Uniwersytet Warszawski (emeritus)

Akademia Teatralna im. Aleksandra Zelwerowicza w Warszawie

Projekt historii jako dyscypliny – czy wielki?

Dzięki
mediom elektronicznym wysłuchałem wystąpienia dr hab. Magdaleny Gawin na
Kongresie „Polska Wielki Projekt”, a także późniejszego wywiadu z nią.
Zainteresowało mnie, co powie tam nasza zawodowa koleżanka, bardziej niż co
powie pani wiceminister. Reaguję, dlatego że referentka jest historyczką, a nie
z uczestniczką zebrania, gdzie nie miałbym żadnej legitymacji do zabierania
głosu nawet zza sceny.

Moje
wrażenia są mieszane. Nie jest to eufemizm. Gdy referentka występuje przeciwko
maniakalnym punktom jako głównemu kryterium oceny działalności naukowej, to
oczywiście zgadzam się z nią. Już dawno informowałem świat, że co rano – chyba
nikt w to nie wątpi – powtarzam sobie ślubowanie doktorskie i do słów, iż nie
będę pracował dla marnej chwały itd., dodaję „i nie dla głupich punktów” (nec
ad stulta puncta capienda
). Też wiem, że humanistyka różni się od nauk
przyrodniczych i ścisłych – jak referentka mówiła w wywiadzie. Inna sprawa, że
chciałbym jak najbliższego kontaktu nawet między takimi dziedzinami, ale to
inna sprawa. Zgadzam się, że humanistyka jest wartością autoteliczną,
produkującą nie tylko wartości materialne, a może nawet nie tyle wartości
materialne. Podobnie jak autorka jestem przeciwko jej instrumentalizowaniu.

Jednocześnie
dokonana przez referentkę ocena polskiej humanistyki jest moim zdaniem
nieuzasadnienie czarna. Sam nieraz wyrażałem się krytycznie o polskiej
historiografii. Nie mogę jednak uznać, że prace są przepisywane przez jednych
autorów od drugich, że historycy nie chodzą do archiwów, że uważają pracę nad
historią XX w. za łatwą, że pewne środowiska monopolizują tematykę, że
stworzono białe plamy. Nie akceptuję pojawiającego się w dyskursie publicznym
zdania, że po 1989 r. zaniedbywano badania historyczne. Środowisko historyków
zrobiło bardzo dużo właśnie dla zapisania „białych plam”, nawet jeśli
problematyka historyczna wkrótce zeszła z czołówek gazet wobec bardziej
doskwierających ludziom problemów transformacji i skupienia się elity
politycznej na nich. Nie aprobuję poglądu, że wypiera się tematykę niepożądaną
– na dodatek w interesie Zachodu, a już najpewniej w interesie Niemiec, także
poglądu, że na Zachodzie nie przeprowadzono rewizji wizji historycznej… Dobrze,
niejedno mogło się zdarzyć. Rzadko da się wykluczyć, iż żaden przejaw ganionych
zjawisk nigdy się nie zdarzył. Może być, że w niektórych swoich tezach autorka
była bardziej zniuansowana, niż je zrozumiałem (słuchałem, a nie czytałem!).
Nie mogę jednak uznać nie tylko tego obrazu polskiej historiografii, ale również
przestać dostrzegać ponownego pochylenia się nad analizami przeszłości w bardzo
wielu krajach. Na tle tej jakże szerokiej (przed wirusem!) fali to raczej
Polska jest jednym z państw mocno opornych w odniesieniu do przemyślenia
własnej przeszłości. Trudno mi także przyjąć pojawiający się w wystąpieniu
referentki akcent domniemanego mętnego działania perspektywicznego poprzez
wprowadzanie pewnych treści na uniwersytety. Zgoda, różne treści rodziły się w
dziejach na uczelniach, rozwijały się stamtąd – ale nie na zasadzie spisku.
Prawdą jest natomiast, że w ramach różnych ustrojów mniej czy bardziej
autorytarne władze chciały przejmować uczelnie. Niektórym nawet się to udawało.
Dosłyszałem sugestię, że jakimś środowiskom zależało, ażeby w Polsce nie
rozwijać badań nad martyrologią okupacyjną. Takie zarzuty są zarzutami w
najgorszym stylu. Nie wykluczam, że po latach mówienia (nawet jeśli często
wybiórczego) o okupacyjnej martyrologii wielu historyków zajęło się inną
tematyką, zwłaszcza przedtem przemilczaną. Teoria spiskowa mi wszakże nie
odpowiada. Przypomina zarzut, iż Muzeum II Wojny Światowej zaprojektowano w
interesie polityki historycznej Niemiec. Kolejna wizja – że wąskie,
zmonopolizowane środowiska bronią swojej pozycji – nasuwa mi obserwację, iż
może to właśnie inne środowiska chciałyby mieć decydujący głos i denerwują się,
że świat ich nie docenia?

*
* *

Za
dyskusyjne uważam też poglądy referentki w szerszych sprawach. Jestem za
istnieniem relacji mistrz–uczeń, czego odtworzenie postuluje, ale nauka i
nauczanie nie powinny funkcjonować, opierając się tylko na niej. Rzemieślnicy
też byli przeciw produkcji fabrycznej, a jednak to fabryki zdominowały rynek.
Rzemiosło pozostało czynne dla pewnych celów, artystyczne jest nawet cenione,
maszyny zaś pracują. Referentka przypomina, że największe odkrycia i koncepcje
powstały w myśli ludzi, a nie w ramach grantów i punktów. Zgoda. Granty same z
siebie nie są jednak ani dobrą, ani złą metodą rozdzielania pieniędzy. Pytanie
tylko, na jakich polach służą i w jakiej proporcji finansowania. Byłbym
oczywiście za częściowym finansowaniem podmiotowym, ale zadam pytanie, kto, jak
i komu będzie przyznawał pieniądze. Zresztą także będąc przeciw punktom, a za
oceną uwzględniającą wartość prac, pomyślałbym, kto i jak miałby je oceniać.
Mody w nauce? Tak, zawsze były, nieraz aż do śmieszności. Na ogół jednak coś
zostawiały, na coś zwracały uwagę… Z czasem perspektywa postkolonialna czy tak
ośmieszana dziś w Polsce perspektywa feministyczna (już nie wymówię strasznego
słowa „gender”) stanie się mniej popularna – ale coś z tego spojrzenia
zostanie, gdyż ono wniosło pewne nowe pytania.

Zgadzam
się, że nie trzeba patrzeć wyłącznie na zachodnie stolice,, by wybrać cele
badań i sposoby podejścia do tematów, lecz nade wszystko należy robić to, co
badacza interesuje. Łatwo jednak stać się głęboką prowincją. Mając silne – jak
podejrzewam – zbiorowe kompleksy i przerośnięte na tym tle ambicje, faktycznie
zdradza się poczucie prowincjusza i pogłębia własną prowincjonalność. Znaczna
część humanistyki jest narodowa w tym sensie, że jej audytorium w przemożnej
części rekrutuje się z własnego kraju. Nawiasem mówiąc, warto zastanowić się,
co rozumiemy w wypadku historii narodowej – zarówno w długim biegu czasu, jak
na przykład w wypadku licznych mniejszości narodowych w okresie międzywojennym.
Warto również przemyśleć, co rozumiemy przez historię narodową przy zmianach
granic. Kładzenie nacisku, według referentki zbyt dużego, na sprawy
mniejszościowe może jest jednak uzasadnione przy wielkiej liczbie
przedstawicieli mniejszości w dwudziestoleciu i – do czasu – podczas okupacji. Wracając
do rzeczy: mała szansa, żeby duża część świata zainteresowała się akurat
historią Polski – chociaż znam tutejszych autorów, których wynikami może nie
cały świat, ale trochę ludzi z zagranicy zainteresowało się. Znam również
takich, którzy prowadzili badania i publikowali w międzynarodowych zespołach – czemu
mogę tylko przyklasnąć. Nawet jednak jeśli trudno oczekiwać, by taka sytuacja
była częsta, to nie jest metodą uprawianie historii jako narodowej dla
przedstawiania dziejów jako czegoś wyodrębnionego, wyjątkowego, służebnego
wobec podbijania bębenka narodowej ambicji, już nie mówiąc o deprecjonowaniu
innych. Humanistyka powinna czerpać z własnej gleby i w znacznym stopniu
pracować dla własnego audytorium. Poza wszystkim, czerpiąc z własnej gleby,
może być bardziej interesująca dla świata, niż dublując działania znanych
ośrodków. Nie może wszakże wracać do dziewiętnastowiecznego modelu pracy „ku
pokrzepieniu serc”. Nie ma sensu stać przed lustrem i wołać „jaki jestem piękny
i jak cierpiący” (przecież nawet ofiarą mamy być największą i jeszcze być z tego
dumni!). Badacz, także humanista, nie powinien kierować się chęcią pogłaskania
ambicji własnego audytorium czy wręcz przypodobania się mu. Pozytywnym
przykładem jest dla mnie twórczość wielkich prozaików latynoamerykańskich i
tamtejszych socjologów – jednych i drugich zakorzenionych w miejscowej
rzeczywistości i jej doświadczenie przenoszących do świata, ale nie Nikiforów
(przy skądinąd pełnym szacunku dla Nikifora Krynickiego, jak zresztą do każdego
twórcy).

Nie
ma sensu kształtować prowincjonalnej nauki, a zresztą nawet własną historię
powinno się rozpatrywać w związku z historią otoczenia, a moim zdaniem też
porównawczo i problemowo. Własne podwórko, nawet najpiękniejsze, nie wystarczy –
a czasem warto też widzieć jego brzydsze aspekty. Każdy kraj ma w swoich
dziejach fakty piękne i fakty brzydkie. Malutkie dziecko w bliskiej mi rodzinie
było kiedyś podziwiane przez gości w stylu „o, jaki śliczny chłopczyk” itd.
Nagle samo dziecko zabrało głos i z niezadowoleniem powiedziało: „nolmalny”.
Dziecko wcześnie miało swój rozum.

* * *

Kolejna
sprawa: może warto zastanowić się, pod czyim adresem kierować przedstawiane
zarzuty. Punkty? Prawda, że nie rząd Zjednoczonej Prawicy je wprowadził, ale to
minister z tego obozu je podtrzymał, może nawet umocnił. Instrumentalizacja
historii? A czemu służy bliska przecież autorce z tytułu pełnionej funkcji
„polityka historyczna”? Wytłumianie obszarów badań jest niedobre? Czemu zatem
służyła nowelizacja ustawy o IPN? Monopolizacja historii przez niektóre
środowiska? A czemu służyły operacje wobec Muzeum II Wojny Światowej i Muzeum Polin?
No i kto wyłączył plac Piłsudskiego z miasta Warszawy, a Westerplatte z miasta
Gdańska? Jaki jest cel całej polityki wobec pamięci o „Solidarności”? To mógłby
być notabene wielki temat, równie „wewnętrzny” jak „eksportowy” na polu
historii. Nie na nim się jednak buduje. W gruncie rzeczy deprecjonuje się go.

*
* *

Wiem, że druga strona mówi z grubsza to samo o stronie mi bliższej. Nieraz to są podobne tezy, tylko z przeciwnym wektorem. Tak już pewno zostanie. Nawet wirus nie zaklajstruje tego rozłamu. Obydwoje zaś – wraz z referentką – jako historycy wiemy, że nie można liczyć, iż spór rozstrzygnie historia. Ona niczego nie rozstrzyga, co najwyżej spór przestaje być aktualny. Ten spór ma jednak cechy długiego trwania. Kiedyś będzie pasjonującym tematem dla historyka funkcjonowania naszej dyscypliny w społeczeństwie.


Korekta językowa: Beata Bińko