Wycinanki (126) Nesnesitelná czy Unbearable/ l`insoutenable /L`insostenibile

WOJCIECH WRZOSEK

Wycinanki (126)

Nesnesitelná czy Unbearable/ l`insoutenable /L`insostenibile



Gorsząco rzadko w felietonach tych wspominam o innych książkach Kundery. Nieco więcej o  głośnej powieści:  Nesnesitelná lehkost byti.
Znajdujemy w niej fragment spotkania jakie doktor Tomasz odbywa z klientem, jak się okazuje redaktorem gazety, który chcąc doprowadzić do spotkania, pozoruje, że reflektuje na jego usługi mycia okien[1]:

„Teraz dopiero Tomasz rozejrzał się po mieszkaniu. Na ścianach wisiały interesujące obrazy, dużo fotogramów i plakatów. Rysunek, który mu redaktor pokazał, ukazał się w 1969 roku w jednym z ostatnich numerów tygodnika, zanim Rosjanie go zlikwidowali. Była to imitacja słynnego plakatu z czasów rosyjskiej wojny domowej z 1917 roku, który wzywał do wstąpienia do Armii Czerwonej: żołnierz z czerwoną gwiazdą na czapce i z niezwykle surowym spojrzeniem patrzy wam w oczy i wyciąga do was rękę z wymierzonym palcem wskazującym. Oryginalny rosyjski tekst brzmiał: „Obywatelu, czy wstąpiłeś już do Armii Czerwonej?” Ten tekst został zastąpiony czeskim tekstem: Obywatelu, ty również dwa tysiące słów?”

Był to świetny żart. „Dwa tysiące słów” to był pierwszy słynny manifest z wiosny 1968 roku, w którym wzywano do radykalnej demokratyzacji reżimu komunistycznego. Podpisało go wielu intelektualistów, a zwyczajni ludzie przychodzili później również, aby podpisać manifest, tak ze podpisów było takie mnóstwo, że nikt nie był w stanie ich policzyć. Kiedy Armia Czerwona wtargnęła do Czech i rozpoczęły się czystki, jednym z pytań zadawanych obywatelom było: „Ty również podpisałeś dwa tysiące słów?” Kto się przyznał, że podpisał, tego bez gadania wyrzucano z pracy. – Wspaniały rysunek.  Pamiętam go dobrze – powiedział Tomasz.

Redaktor uśmiechnął się.

– Miejmy nadzieję, że ten czerwonoarmiejec nie podsłuchuje, o czym rozmawiamy.

Potem dodał poważnie:

– Żeby wszystko miedzy nami było jasne, panie doktorze. To nie jest moje mieszkanie. Jest to mieszkanie mego przyjaciela. Nie ma wiec pewności, że policja nas tu podsłuchuje. Jest to tylko prawdopodobne. Gdybym zaprosił pana do siebie, byłoby to pewne.

Po czym ciągnął  znów lżejszym tonem:

– Ale ja wychodzę z założenia,  że nie mamy przed nikim nic do ukrycia. Zresztą, niech pan sobie wyobrazi, jakie to będzie kiedyś udogodnienie dla historyków! Znajdą w archiwach policyjnych nagrane życie wszystkich czeskich intelektualistów!  Wie pan, jaki to trud dla historyków literatury wyobrazić sobie in concreto seksualne życie takiego Woltera, Balzaka czy Tołstoja? Jeśli chodzi o czeskich pisarzy, nie będą istniały żadne wątpliwości. Wszystko jest nagrane. Każde westchnienie.

Odwrócił się do potencjalnych mikrofonów w ścianie i powiedział głośno:

– Panowie, jak zawsze w podobnych okazjach pragnę dodać wam ducha w waszej pracy i podziękować wam w imieniu swoim i przyszłych historyków.

Wszyscy trzej śmiali się przez chwilę, a potem redaktor rozgadał się…”[2]

Christian Salmon w rozdziale II L`art du Roman rozmawiając z Kunderą zapytał:

„ Pańską koncepcję można by zatem nazwać następująco: powieść to poetycka medytacja nad egzystencją. Jednak nie zawsze rozumiano pana powieści w taki sposób. Jest w nich mowa o wielu wydarzeniach politycznych, które wzbudziły interpretację socjologiczną, historyczną czy ideologiczną. Jak godzi pan zainteresowanie historią społeczną z przekonaniem, że powieść bada przede wszystkim tajemnicę egzystencji?

M.K.: Heidegger określa egzystencję arcyznaną formułą: in-der-Welt-sein, bycie w świecie. Człowiek nie pozostaje w tym samym stosunku do świata co podmiot do przedmiotu, oko do obrazu, czy nawet aktor do scenicznej dekoracji. Człowiek i świat są powiązani niczym ślimak i jego muszla: świat stanowi część człowieka, jest jego wymiarem; w miarę jak zmienia się świat, zmienia się również egzystencja (in-der-Welt-sein).  Począwszy od Balzaka, „Welt” naszego bycia ma charakter historyczny i życie powieściowych postaci toczy się w przestrzeni oznakowanej datami. Powieść już nigdy nie pozbędzie się spadku po Balzaku. Nie uniknął go nawet Gombrowicz, który wymyśla przecież najbardziej fantastyczne, nieprawdopodobne historie, gwałci wszelkie reguły wiarogodności. Powieści jego rozgrywają się w pełni określonym, historycznym czasie. Nie należy wszakże mylić dwóch rzeczy: powieści badającej historyczny wymiar ludzkiej egzystencji i powieści będącej ilustracją historycznej sytuacji, opisem społeczeństwa w danej chwili, historiografią w formie powieści.”[3]

Pamiętamy: „Postępuję z Historią niczym scenograf, który przygotowuje abstrakcyjną dekorację przy użyciu kilku przedmiotów niezbędnych do akcji.”[4]
Zwróćmy uwagę: Tomasz idzie wykonać zlecenie na mycie okna. Gdy opiewa ono właśnie na niego, to jedyną jego troską, akurat w tym stanie ducha jest nie spotkać kobiety. Spotyka go niespodzianka, swego rodzaju zasadzka życia i historii, która toczy się wokół. Mieszkanie zmienia swój dramaturgiczny sens. Konkretne mieszkanie i w nim spotkani ludzie stają się obecnością historii. Kundera ma rację. On nie opowiada o zdarzeniach historycznych jako takich. Ukazuje obecność ich w życiu swych bohaterów. Zacytowany fragment ukazuje, jak historia staje się scenografią/scenerią codziennych zajęć doktora Tomasza.
Przy okazji – i nie do końca żartem – Kundera podrzuca historykom pomysł na wykorzystanie źródeł z archiwów służb specjalnych. W tym – jak rozumiem – zwłaszcza audio i video „podsłuchów”. Mogłyby posłużyć, sądzi  do rekonstrukcji życia codziennego, w tym i intymnego podsłuchiwanych. W szczególności – co dyskusyjne – nieanonimowych reprezentantów elity intelektualnej. Przy okazji pisarz ubolewa, że nie mamy danych o życiu intymnym wielu pisarzy, np. Woltera, Balzaka, Tołstoja… Dzisiaj historycy mają lepiej, mogliby te materiały „z podsłuchów i podglądów” wykorzystać, zdaje się sądzić pisarz. Problem ten wydaje się być dyskusyjny. Ufajmy, że etyka zawodowa historyków poradziłaby sobie i w takiej sytuacji.


[1] Okoliczności spotkania są względnie niezależne od tego, o co mi chodzi, gdy wybieram ten fragment. Chcę tu konfrontować deklaracje pisarza z jego powieścią w kwestii historia w dziele literackim. Właściwym kontekstem dla tego fragmentu jest tu – co najmniej – cała narracja powieściowa. A przecież i kompetencja kulturowa czytelnika. Polecam ostatnio, Śmieszne miłości.

[2] Milan Kundera, Nieznośna lekkość bytu, tłum. A. Holland, Warszawa 1996, s. 158-159; tak, to tłumaczenie reżyserki i wielbicielki kultury czeskiej Agnieszki Holland.

[3] Milan Kundera, Sztuka powieści…, s. 45-46.

[4] Tamże, s. 47.




Wycinanki (125) Jak Kundera traktuje historię?

WOJCIECH WRZOSEK

Wycinanki (125)

Jak Kundera traktuje historię?



Uznałem, że czytelnik Wycinanek winien poznać finał tego tragicznego w życiu Ludwika Jahna żartu. Oto dwa kluczowe dla tego przełomowego dla jego życia momenty:

„Tak, bez przerwy utwierdzałem się w przekonaniu, że cała ta afera jest śmieszna, ale jednocześnie ( i to właśnie dzisiaj, z dystansu wielu lat wydaje mi się najprzykrzejsze i najbardziej znamienne) zaczynałem widzieć owe trzy zdania na kartce pocztowej oczyma tych, którzy prowadzili przeciw mnie śledztwo: zacząłem się bać tych trzech zdań, zląkłem się, że pod płaszczykiem żartu zdradzają jakiś bardzo poważny mój rys, a mianowicie to, ze nigdy nie byłem proletariackim rewolucjonistą,  ale ze na podstawie s a m e j  t y l k o  (!) decyzji „przystałem do rewolucjonistów” (uważaliśmy bowiem, że rewolucyjność proletariacka to, że tak powiem, nie sprawa wyboru, ale rzecz wrodzona: albo ktoś jest rewolucjonistą i potem zrasta się z ruchem w jedno ciało, myśli jego mózgiem i czuje jego sercem, albo tez nim nie jest i wtedy pozostaje mu tylko, aby  c h c i a ł  nim być; ale wtedy tez bezustannie ponosi winę za to, że nim nie jest: winę za swą niezależność, inność, odrębność).

Kiedy dziś przypominam sobie mój ówczesny stan nasuwa mi się analogia do ogromnej siły chrześcijaństwa, które sugeruje wierzącemu jego wrodzoną i nieustająca grzeszność; i ja stałem (wszyscyśmy zresztą tak stali) wobec rewolucji i jej partii z wiecznie pochyloną głową, tak że powoli zaczynałem godzić się z tym, iż moje słowa, chociaż pomyślane jako żart, są mimo to przestępstwem, i zacząłem przeprowadzać w myślach samokrytyczne dochodzenie: mówiłem sobie, że te słowa nie przyszły mi do głowy ot tak tylko, przez przypadek, że przecież już dawniej towarzysze wytykali mi (i słusznie) „pozostałości indywidualizmu”  i „intelektualizmu” (…) Zemanek wygłosił wstępny referat (sugestywny, błyskotliwy, niezapomniany) i w imieniu egzekutywy postawił wniosek o usuniecie mnie z partii. Dyskusja po moim samokrytycznym wystawieni rozwinęła się w sposób dla mnie niekorzystny; nikt nie stanął w mojej obronie i w końcu wszyscy (było tam chyba ze sto osób, a wśród nich moi profesorowie i moi najbliżsi koledzy), tak, wszyscy co do jednego, podnieśli ręce, aby uchwalić wniosek nie tylko o usuniecie mnie z partii, ale (tego się w ogóle nie spodziewałem) również o konieczności wydalenia mnie ze studiów.”[1]

W drugiej części  l`art du roman p.t Rozmowa o sztuce powieści,  Kundera odpowiada na pytania Christiana Salmona:

Ch.S. : Lecz cóż tak szczególnego może powiedzieć powieść na temat Historii? Inaczej: w jaki sposób pan traktuje Historię?

M.K. : Oto kilka moich zasad. Po pierwsze: traktuję jak najbardziej oszczędnie wszystkie historyczne okoliczności. Postępuję z Historią niczym scenograf, który przygotowuje abstrakcyjną dekoracje przy użyciu kilku przedmiotów niezbędnych do akcji.

Zasada druga: spośród okoliczności historycznych wybieram te tylko, które wytwarzają dla moich bohaterów znacząca sytuacje egzystencjalną. Przykład: w Żarcie Ludwik jest świadkiem, jak wszyscy jego przyjaciele oraz koledzy unoszą rękę i głosują bez słowa protestu za wyrzuceniem go z uniwersytetu, burząc w ten sposób jego życie. Jest rzeczą pewną, że z równą łatwością głosowaliby, gdyby zaszła taka potrzeba, za powieszeniem go. Stąd jego definicja człowieka: jest to istota zdolna w każdych warunkach wysłać swego bliźniego na śmierć. Podstawowe doświadczenie antropologiczne Ludwika ma zatem korzenie historyczne, lecz opis Historii jako takiej (roli Partii, politycznych korzeni terroru, organizacji instytucji społecznych itd.) nie interesuje mnie i w powieści go pan nie znajdzie. Zasada trzecia: historiografia opisuje historię społeczeństwa, a nie człowieka. Z tego powodu zapomina ona często o historycznych wydarzeniach, o których ja w moich powieściach mówię. Przykład: terror wobec ludności (po rosyjskiej inwazji na Czechosłowację w roku tysiąc dziewięćset sześćdziesiątym ósmym) poprzedzono oficjalne zorganizowanymi masakrami psów. Dla historyka, dla politologa to epizod całkowicie zapomniany i bez znaczenia, lecz ileż w nim najwyższej antropologicznej treści! Wspominając o tym szczególnym epizodzie, nakreśliłem historyczny Walca pożegnalnego. Inny przykład:: w powieści Życie jest gdzie indziej, w jej decydującej chwili, Historia ujawnia się pod postacią nieeleganckich, brzydkich gaci; innych wówczas nie było. Stojąc wobec najwspanialszej erotycznej okazji życia, Jaromil. Z obawy, że wyda się w takich gatkach śmieszny, nie ośmiela się rozebrać i bierze nogi za pas. Brak elegancji! To przecież okoliczność historyczna; zapomniano o niej, jakąż jednak wagę miała dla tego, kto musiał żyć w ustroju komunistycznym.

Najdalej sięga jednak zasada czwarta: chodzi nie tylko o to, że okoliczność historyczna ma wytworzyć nową sytuację egzystencjalną dla powieściowego bohatera, lecz także o to, by Historia sama w sobie została zrozumiana i przemyślana jako sytuacja egzystencjalna. Przykład: w Nieznośnej lekkości bytu do Pragi wraca (po tym, jak został przez armie rosyjską zatrzymany, porwany, uwięziony, szantażowany, zmuszony do negocjacji z Breżniewem) Aleksander Dubczek. Przemawia przez radio, lecz mówić nie może, próbuje złapać oddech, w środku zdania czyni długie, straszliwe przerwy. Ten historyczny epizod całkowicie zresztą zapomniany, gdyż w dwie godziny później zmuszono techników z radia do usunięcia z przemówienia kłopotliwych przerw) w moim odczuciu objawia słabość. Słabość jako bardzo ogólną kategorie egzystencji: „wobec siły wyższej jest się zawsze słabym, choćby miało się atletyczne ciało Dubczeka”[2]

Wytnijmy jeszcze kawałek: będziemy mieli wszystkie cztery zasady ustalające zasady obecności Historii w powieściach Kundery:

„Teresa (jedna z głównych bohaterek Nieznośnej lekkości bytu [3]), nie może znieść widoku tej słabości, która napawa ją wstrętem i poniża; woli więc wyemigrować. Lecz wobec niewierności Tomasza jest ona niczym Dubczek przy Breżniewie: bezbronna i słaba. I wie pan już, czym jest zawrót: to upojenie własną słabością, to nieprzezwyciężone pragnienie upadku.  Teresa rozumie nagle, że „przynależy do słabych, do obozu słabych, do kraju słabych i powinna dochować im wierności, właśnie dlatego, że są słabi i z trudem łapią oddech pośrodku zdania” Upojona własna słabością zostawia zatem Tomasza i wraca do Pragi, do „miasta słabych”. Sytuacja historyczna nie tworzy tutaj drugiego planu, dekoracji, na której tle rozgrywają się ludzkie sytuacje, lecz sama w sobie jest taką ludzką sytuacją, sytuacja egzystencjalną w powiększeniu.” [4]



[1] Milan Kundera, Żart, tłum. E. Witwicka, wyd. 5, Warszawa 2021 s. 63-66.

[2] Milan Kundera, Sztuka powieści. Esej, tłum. M. Bieńczyk, Warszawa 2015, s. 47-49

[3] Milan Kundera, Nesnesitelná lehkost byti (1984); Nieznośna lekkość bytu, tłum. A. Holland, wyd. 2, Warszawa 1996; W. Wrzosek, Wycinanki. Zbiór felietonów, Poznań 2022, s. 177-180; (felieton: Kogo kochała Teresa?)

[4] Milan Kundera, Sztuka powieści…, s. 49. Z prawej w nagłówku okładka zapowiadanego na kwiecień 2023 tomu esejów pisarza. To jakoby głos w sprawie aktualnych wydarzeń.




Wycinanki (124) Nieśmieszny żart

WOJCIECH WRZOSEK

Wycinanki (124)

Nieśmieszny żart



W systematycznie nagradzanej książeczce p.t.  L`art du roman, wydanej w 1986 roku, Kundera, w esejach jakie się na nią składają, napomyka o swej debiutanckiej powieści:

„W latach 1968 i 1969 przełożono Żart na wszystkie zachodnie języki. Ile niespodzianek mnie jednak czekało! We Francji tłumacz napisał nową powieść, suto zdobiąc mój styl. W Anglii wydawca usunął fragmenty medytacyjne, opuścił rozdziały muzykologiczne, zmienił kolejność poszczególnych części: ułożył powieść od nowa. Inny kraj. Spotykam się z moim tłumaczem: nie mówi ani słowa po czesku. „Jak pan zdołał przetłumaczyć tę powieść?” „Sercem”  odpowiada i pokazuje moje zdjęcie, które wyciągnął z portfela. Był tak sympatyczny, że nieomal uwierzyłem, iż naprawdę można tłumaczyć dzięki telepatii serc. Oczywiście rzecz się miała o wiele prościej: oparł przekład na wersji francuskiej, podobnie jak tłumacz w Argentynie. Inny kraj: przekładu dokonano z czeskiego. Otwieram książkę i przypadkowo trafiam na monolog Heleny. Długie zdania, które u mnie zajmują całe akapity, dzielą się na niezliczone zdania proste…Wstrząs, jaki przeżyłem, czytając przekłady Żartu, trwale mnie naznaczył. Tym bardziej, że dla mnie, który nie mam praktycznie czeskich czytelników, przekłady są wszystkim. Dlatego też kilka lat temu postanowiłem wreszcie zrobić porządek z obcojęzycznymi wydaniami moich książek. Nie obyło się bez konfliktów i wysiłku: na lekturze, sprawdzaniu, poprawianiu moich dawnych i nowych powieści w tych paru językach, w których czytam, strawiłem ładny kawałek życia…

Autor usilnie starający się czuwać nad przekładami swych powieści ugania się za niezliczoną ilością słów niczym pasterz za stadem zdziczałych owiec; staje się on smutną postacią dla siebie, a dla innych śmieszną. Podejrzewam, że mój przyjaciel Pierre Nora, dyrektor pisma „Le Débat”, spostrzegł ów żałośnie śmieszny wymiar mojej pasterskiej egzystencji. Pewnego dnia rzekł mi ze źle skrywanym współczuciem: „zapomniałbyś wreszcie o swych kłopotach i lepiej napisał coś do mojego pisma. Przekłady zmusiły, byś zastanowił się nad każdym słowem. Napisz zatem twój osobisty słownik. Twoje słowa klucze, słowa zasadzki, słowa miłostki…”[1]



Tymczasem  – jak wiemy [2]– po wakacjach Ludwik  wraca na uczelnię w błogim oczekiwaniu, że spotka Małgorzatę i wróci do swych społecznych obowiązków:

Toteż z radością powitałem początek października, który wreszcie nadszedł; wraz z nim zaczynał się rok akademicki, a parę dni wcześniej moja praca w Związku Studentów, gdzie miałem własny pokój i moc najrozmaitszej roboty. Jednakże już następnego dnia wezwano mnie telefonicznie do sekretariatu uczelnianego partii. (…) Zadzwoniłem, drzwi otworzył mi sekretarz komitetu, wysoki młodzieniec o pociągłej twarzy, jasnych włosach i lodowato zimnych, niebieskich oczach. Powiedziałem: Cześć pracy”. Nie odpowiedział, rzucił tylko: „Wejdź dalej, czekają na ciebie”.

W głębi, w ostatnim pokoju, gdzie mieścił się sekretariat, czekało na mnie trzech członków uniwersyteckiej organizacji partyjnej. Powiedzieli, żebym usiadł. Usiadłem i zrozumiałem, że dzieje się coś niedobrego. Wszyscy trzej towarzysze, których dobrze znałem i z którymi ucinałem sobie zwykle wesołe pogaduszki, mieli oficjalny wyraz twarzy; zwracali się do mnie wprawdzie per ty (jak to jest w zwyczaju między towarzyszami), ale w tej chwili nie była to forma  p r z y j a c i e l s k a, lecz raczej urzędowa i  z ł o w r ó ż b n a. (Przyznam się, że od tego czasu mam awersję do mówienia sobie per ty;) [3]

(…) Siedziałem zatem przed trzema mówiącymi do mnie per ty studentami, którzy zadali mi pierwsze pytanie: czy znam Małgorzatę. Powiedziałem, ze znam. Zapytali, czy z nią korespondowałem. Powiedziałem, że tak. Zapytali, czy przypominam sobie, co do niej pisałem. Powiedziałem, że sobie nie przypominam, w tej chwili jednak stanęła mi przed oczami kartka z prowokacyjnym tekstem i zacząłem się domyślać, o co chodzi. Nie możesz sobie przypomnieć? – pytali. Nie odpowiedziałem. A co do ciebie pisała Małgorzata? Wzruszyłem ramionami, aby wywołać wrażenie,  że pisała do mnie o sprawach osobistych, o których nie mogę tutaj mówić. Pisała coś o szkoleniu? – pytali. Tak, pisała, powiedziałem. I co jeszcze? Że mają dobre referaty i dobry zespół. Czy pisała, że na szkoleniu panuje zdrowy duch? Tak, rzekłem, coś takiego pisała. Czy pisała, że zaczyna rozumieć, co to jest siła optymizmu? Pytali dalej. Tak, odparłem. A co ty sądzisz o optymizmie? O optymizmie? A co powinienem o nim sadzić? Spytałem. Czy sam uważasz się za optymistę? – pytali dalej. Tak, uważam, rzekłem nieśmiało. Lubię kawały, całkiem wesoły ze mnie chłopak – usiłowałem złagodzić ton przesłuchania. Wesoły może być i nihilista, rzekł jeden z nich, może na przykład śmiać się z ludzi, którzy cierpią. Wesoły może być i cynik, ciągnął dalej. Uważasz, że można zbudować socjalizm bez optymizmu? Zapytał inny. Nie, powiedziałem. A więc ty nie jesteś za tym, żeby zbudować u nas socjalizm? – rzekł  trzeci. Jak to?  – broniłem  się dalej. Nie wykręcaj się, napisałeś to. Marks powiedział, że religia to opium dla ludu, ale dla ciebie opium to nasz optymizm! Napisałeś to do Małgorzaty.  Ciekaw jestem, co by powiedzieli nasi robotnicy i przodownicy pracy, którzy przekraczają plany, gdyby się dowiedzieli, że ich optymizm to opium, nawiązał natychmiast inny. A trzeci dorzucił: Dla trockistów twórczy optymizm to zawsze tylko opium. A ty jesteś trockista. Na Boga, skąd wam to przyszło do głowy? – broniłem się. Napisałeś to czy nie? Może i dla kawału coś takiego napisałem, przecież to już dwa miesiące, nie przypominam sobie, nie przypominam sobie. Możemy ci to przypomnieć, rzekli i odczytali moją pocztówkę; „Optymizm to opium dla ludu! Zdrowy duch zalatuje głupotą! Niech żyje Trocki!” Te zdania zabrzmiały w małym pokoju komitetu partyjnego tak strasznie, że w tej chwili zląkłem się ich i poczułem, że posiadają niszczycielską moc, której już nie dam rady. Towarzysze, to miał być żart, rzekłem, lecz czułem, ze nikt mi nie może uwierzyć. Was to śmieszy? – zwrócił się jeden z towarzyszy do dwóch pozostałych.”[4]



[1]    M. Kundera, Sztuka powieści. Esej, tłum. M. Bieńczyk, Grupa Wydawnicza Foksal, 2015, wyd. 3, Warszawa 2015,  s. 141-142.

[2] Zob. Wycinanki(123) Žert . Optymizm to opium dla ludu, historie.eu/varia

[3] M. Kundera, Żart, tłum. E. Witwicka, wyd. 5, Warszawa 2021, s. 48-49.

[4] Tamże, 49-50.




Wycinanki (123) Žert. Optymizm to opium dla ludu

WOJCIECH WRZOSEK

Wycinanki (123)

Žert. Optymizm to opium dla ludu.[1]


 


Od jakiegoś czasu bronię opinii, że lepiej młodzieży dać do czytania literaturę piękną i smutną (belle et triste) o czasach komunistycznych, niż odpytywać z kolejnych planów sześcioletnich uchwalanych przez partyjne gremia i składów komitetów partyjnych. Lepiej, aby młodzież wiedziała, kto to jest Leopold Tyrmand, Aleksander Sołżenicyn, Milan Kundera, Czesław Miłosz, Zbigniew Herbert…, niż wkuwała kolejne funkcje partyjne i państwowe Edwarda Ochaba czy życiorys Edwarda Gierka. Ważniejsze jest, aby kolejne pokolenia umiały wyczuć najdrobniejsze symptomy autorytaryzmu, zniewolenia umysłów i bezprawia, niż bezmyślnie opanowywały bezmyślną faktografię. Lepiej, aby licealiści z pomocą dorosłego komentarza kulturoznawczego lub krytyki historycznej obejrzeli filmy na przykład  Pociągi pod specjalnym nadzorem (1966), czy Postrzyżyny (1981) Jiří`ego Menzla i Milana Kundery.

Czytelnicy Wycinanek wiedzą już, że lubię esprit Milana Kundery. Nie przede wszystkim, ale i nie na samym końcu za to, że ukazuje on dewastującą moc mentalności narzuconej przez tzw. komunistyczną ideę[2]. Pisarze czescy od czasów co najmniej Jaroslava Haška Osudy dobrého vojáka Švejka za světové války potrafią dostrzec absurdy życia codziennego w czasach panoszenia się imperiów. Wiedzą, jak je obnażyć i wykpić.

Polecałbym młodzieży powieść Milana Kundery Żart (Žert), ukończoną w 1965, wydaną w 1967 r. (okładka I wyd. u góry z prawej).

Poniżej fragmenty, które budują intrygę powieści[3]. Oto jak bohater powieści Ludwik Jahn opisuje życie studenckie:

Pamiętam, że na uniwersytecie byliśmy wtedy zorganizowani w tak zwane „kółka naukowe”, które często się zbierały, by przeprowadzać publiczną krytykę i samokrytykę wszystkich swoich członków, i na tej podstawie wystawiać o każdym z nich właściwą opinię. Miałem wówczas, jak każdy komunista, mnóstwo różnych funkcji (pracowałem na eksponowanym stanowisku w Związku Studentów), a ponieważ byłem przy tym niezłym studentem, tego rodzaju opinia nie mogła wypaść dla mnie niekorzystnie. Mimo to jednak do słów uznania, jakimi oceniano moją aktywność, mój pozytywny stosunek do państwa, pracy, moją znajomość marksizmu, dołączone było najczęściej również zdanie stwierdzające, że mam jednak pewne „pozostałości indywidualizmu”. Tego rodzaju zastrzeżenie nie musiało być bynajmniej niebezpieczne, ponieważ do dobrych obyczajów należało umieszczenie w najlepszej nawet opinii jakiejś krytycznej uwagi, na przykład wytknięcie jednemu „zbyt małego zainteresowania teorią rewolucji”, drugiemu „obojętnego stosunku do ludzi”, albo też niewystarczającej „czujności” czy „niewłaściwego stosunku do kobiet”; oczywiście, jeżeli taka uwaga nie była czymś odosobnionym, jeśli dochodziły do niej jeszcze inne zarzuty albo też gdy człowiek popadł w jakiś konflikt lub stał się, dajmy na to, obiektem podejrzeń czy napaści, tego rodzaju „pozostałości indywidualizmu” lub „niewłaściwy stosunek do kobiet” mogły stanowić zalążek katastrofy. A wyjątkowa fatalność tkwiła w tym, że taki zalążek nosił ze sobą w swojej ankiecie personalnej każdy z nas, tak, każdy.

Niekiedy (raczej dla sportu niż z rzeczywistej obawy) broniłem się przeciwko zarzutowi indywidualizmu żądałem, żeby koledzy udowodnili mi, na czym ten indywidualizm polega. Nie mieli na to zbyt konkretnych dowodów.

– Bo tak się zachowujesz – mówili.

– Jak? – pytałem.

– Ciągle się tak jakoś dziwnie uśmiechasz.

– No i co z tego? Wesoło mi.

– Nie, ty się uśmiechasz tak, jakbyś coś sobie myślał…[4]

Ludwik Jahn wysyła – w ramach flirtu, jaki toczy on z Małgorzatą – zaczepną w swej treści pocztówkę. Ten płochy gest okazuje się brzemienny w skutki.

Ogólnie rzecz biorąc, zgadzałem się właściwie z tym, co pisała Małgorzata, wierzyłem nawet w bliską już rewolucję w Europie Zachodniej; z jednym tylko nie mogłem się pogodzić: że ona jest zadowolona i szczęśliwa wtedy, kiedy ja za nią tęsknię. Kupiłem więc widokówkę i (żeby Małgorzatę zranić, zszokować i zbić z tropu) napisałem: „Optymizm to opium dla ludu! Zdrowy duch zalatuje głupotą! Niech żyje Trocki! Ludwik”.

Na moją prowokacyjną pocztówkę Małgorzata odpowiedziała krótką banalną kartką, a na następne listy, które wysyłałem do niej w ciągu wakacji – w ogóle nie odpowiadała[5].



[1] Oto nagłówki z 12 lipca 2023 r. anonsujące śmierć pisarza. Tylko strony z Le Figaro i The Guardian: https://www.theguardian.com/books/2023/jul/12/milan-kundera-the-unbearable-lightness-of-being-author-dies-aged-94; https://www.lefigaro.fr/livres/mort-de-milan-kundera-six-livres-emblematiques-recommandes-par-le-figaro-litteraire-20230712;

[2] Podstawowe dane o pisarzu: https://pl.wikipedia.org/wiki/Encyklopedia_Britannica; https://en.wikipedia.org/wiki/Milan_Kundera; https://it.wikipedia.org/wiki/Milan_Kundera; https://fr.wikipedia.org/wiki/Milan_Kundera; https://cs.wikipedia.org/wiki/Milan_Kundera; tam też na początek faktografia i niuanse życia i twórczości. Patrz Wojciech Wrzosek, Wycinanki. Zbiór felietonów, WWH UAM, Poznań 2022,  rozdz. Kundera, s. 173-180, wcześniej Wycinanki(24) i (28)

Studium porównawcze haseł Wikipedii (np. Milan Kundera) w językach kongresowych oraz tu także francuskim i czeskim to byłby dobry temat na licencjat (magisterium?). Na przykład casus/afera (Aféra kolem zatčení Miroslava Dvořáčka) czy (IV. sjezd Svazu čs. spisovatelů a pražské jaro).

W moim onegdajszym kółku czytelniczym zapożyczyliśmy co najmniej dwa terminy z języka czeskiego: spisovatel, tj. po polsku pisarz, a dla nas ten, który ściąga na kolokwium, oraz żertowniś – to ktoś, kto popełnia żarcik o katastrofalnych dla siebie skutkach.

[3] Liczę na tolerancję czytelnika. Nie wycina się fragmentów z literatury pięknej dla prezentacji literatury pięknej. Nie fragmentaryzuje się dzieł sztuki. Zachęcam tu młodych, i nie tylko młodych, aby swą wyobraźnię ożywili semantycznie wielowarstwowym obrazem świata. Świata całkiem niedawno minionego lub nie całkiem minionego. Wycinam fragmenty ukazujące „dziejową rolę żartu w czasach komuny” lub polecam historię o zniewoleniu absurdem bolszewickiej wizji świata (The Joke, 1968. Directed by Jaromil Jireš, Assistant director Eliska Stibrová, Screenplay Milan Kundera and Jaromil Jireš from the novel by Milan Kundera. Cinematography Jan Curík). W 2023 r. ukażą się eseje Kundery, podobno historyczne i aktualizujące.

[4] M. Kundera, Żart, tłum. E. Witwicka, wyd. 5, Warszawa 2021, s. 40–42.

[5] Tamże, s. 45–46; wyróżnienie moje – W.W.




Wycinanki (28)

WOJCIECH WRZOSEK

Wycinanki (28)

Zacznijmy od Milana Kundery:

Uświadomił sobie bowiem, że fakt, iż Teresa kocha jego, a nie Z., jest wyłącznie dziełem przypadku.

[…] Tomasz rozmyślał nad uwagą Teresy o jego przyjacielu Z. i stwierdzał, że w dziejach miłości jego życia nie brzmi żadne es muss sein!, ale raczej es konnte auch Anders sein – mogło być również inaczej. Przed siedmioma laty w szpitalu w mieście Teresy zdarzył się przypadkiem skomplikowany wypadek choroby mózgu, w związku z którym wezwano na pilną konsultację ordynatora Tomasza. Ale ordynator przypadkiem miał właśnie atak ischiasu, nie mógł się ruszać i w zastępstwie posłał do prowincjonalnego szpitala Tomasza. W mieście było pięć hoteli, ale Tomasz przypadkiem trafił właśnie do tego, w którym pracowała Teresa. Przypadkiem zostało mu trochę wolnego czasu do odjazdu pociągu i wszedł do restauracji. Teresa przypadkiem miała dyżur i przypadkiem obsługiwała stolik Tomasza. Potrzebnych było aż sześć przypadków, aby doprowadzić Tomasza do Teresy, jak gdyby jemu samemu nie chciało się do niej dojść[1].

Nie zapominajmy, że z łatwością możemy dośpiewać kolejne zrządzenia ich losów, od wyjazdu ich w czasie Praskiej Wiosny do Szwajcarii i ucieczki Teresy od wiarołomnego Tomasza do ojczyzny. I dalej przecież:

Wrócił do Czech dla niej. Decyzja życiowej wagi opierała się na miłości tak przypadkowej, że nie zaistniałaby ona w ogóle, gdyby jego szef nie zachorował przed siedmiu laty na ischias. I ta kobieta, to ucieleśnienie absolutnego przypadku, leży teraz obok niego i głęboko oddycha przez sen[2].

Nasze losy nie są niczym innym niż te, które spotkały doktora Tomasza. Jesteśmy w stanie opisać je jako zrządzenia losu, splot przypadków. Wybierzmy jakieś zdarzenie/wydarzenie w naszym życiu, które stanie się zwieńczeniem narracji, i otrzymamy podobny efekt. Retrospektywnie wywiedziemy przypadki, od spotkania (przypadkowego) rodziców, po nasze kolejne filary losu. Od przypadkowego spotkania na spacerze z córką szkolnej koleżanki…

Od czasu, kiedy przypadek zastąpił Fortunę, pojedyncze zdarzenia[3] – czy jak w ujęciu Kundery, ciągi i sploty zdarzeń – zostały usankcjonowane bez odnoszenia ich do metafizycznych konstrukcji i sprawców w rodzaju „zrządzenie”, „boska opatrzność”, „boskie poruczenie”, matka przypadków”, Fortuna.

Ten sposób kategoryzowania zdarzeń może być nawet doktryną. Reinhart Koselleck, a przedtem Raymond Aron, wcześniej zaś Antoine Augustin Cournot pisali o tym. Para hasard i ordre tego ostatniego, słynnego ekonomisty i matematyka, wyznaczyła pole dyskusji, w tym parę causalité et hasard (przyczynowość i przypadek) w Introduction Arona.

Słynne le hasard est le fondement de l’histoire[4] uzasadniało idiograficzne stanowisko l’histoire événementielle i jej tryumfujących kontynuatorów. Unikatowość przypadku historycznego (accident, hasard), jego niepowtarzalność nie pozwalała uznać historii za podobną do nauk formułujących zasady ogólne (l’ordre, np. prawa nauk przyrodniczych). Gdyby przypadki podlegały ogólnym prawom, nie byłyby przypadkami. Przypadkowe to nieuwarunkowane przez znane, spodziewane okoliczności. Choć wiemy, że poszerzenie horyzontu postrzegania fenomenu może umożliwić zmianę statusu „dziejowego” z przypadku na uzasadniony splot okoliczności[5].

Przypadek dlatego jest nim, że nie mieści się w uznanej, respektowanej (bywa milcząco) wiedzy, wymyka się racjonalnie spodziewanym zdarzeniom, okolicznościom. Jest mało prawdopodobnym bądź nieprawdopodobnym zdarzeniem lub zbiegiem niepowtarzalnych okoliczności. Zdaniem Kosellecka idea przypadku (zrządzenia losu itp.) jest zabiegiem retorycznym, który narrację dramatyzuje, pozwala zastąpić autorowi nieznane mu sposoby objaśniania zdarzeń figurą budzącą reakcję emocjonalną[6].


[1] M. Kundera, Nieznośna lekkość bytu, tłum. A. Holland, Warszawa 1996, s. 29–30.

[2] Tamże.

[3] „Aż do XVIII stulecia chętnie natomiast stosowano do interpretacji historii przypadek lub szczęście w przebraniu Fortuny. Ten zwyczaj ma długą i pełną zmienności historię […]. Do tej pory Fortuna pozwalała racjonalizować się tylko teologicznie czy moralno-filozoficznie, nie natomiast historycznie: w momencie, gdy zaczynano ją interpretować pragmatycznie lub empirycznie, stawała się czystym przypadkiem”, R. Koselleck, Semantyka historyczna, wybór i oprac. H. Orłowski, tłum: W. Kunicki, Poznań 2001, s. 173, 176. Tam oczywiście inne tezy i historyczne ich ilustracje.

[4] „Le fait historique est, par essence, irréductible à l’ordre: le hasard est le fondement de l’histoire”, R. Aron, Introduction á la philosophie de l’histoire. Essai sur limites de l’objectivité historique. Complétée par des textes récents, Paris 1981, s. 20, 218–224. Wspaniały ten tom podarowała mi Rose Mary, córka brazylijskiego dyplomaty, gdy odprowadzała mnie wraz z Łukaszem Kądzielą, uczniem/sekretarzem Witolda Kuli, na samolot w październiku 1984 r. w Paryżu. Cały ten tom to podstawowa lektura na magisterium studenta z metahistorii o profilu francuskojęzycznym, ale nie tylko.

[5] Powrócimy do tego zagadnienia.

[6] Jego zajście, owo nieprawdopodobne, niespodziewane zdarzenie, bywa określane ex post jako cud, niekoniecznie jak stan rzeczy uzasadniany religijnie (miraculum). Wyrażenie „cud” rozumie się także potocznie właśnie jako stan rzeczy nieprawdopodobny, bywa pomyślny, zbawienny. Niektórzy rozumieją „cud nad Wisłą” jako zdarzenie ze sfery sacrum, inni „cud” – zdarzenie z kategorii profanum.


Korekta językowa: Beata Bińko




Wycinanki (24)

WOJCIECH WRZOSEK

Wycinanki (24)

Z esejów w siedmiu częściach Milana Kundery pt. Zasłona wycinam z części siódmej fragment drugi, „Zapomnienie, które wymazuje, pamięć, która przeinacza”:

Pamiętam spotkanie mojej klasy w dwudziestą rocznicę matury – wspomina Kundera. – J. zwrócił się do mnie rozbawionym tonem: „Ciągle cię widzę, jak mówisz do nauczyciela matmy: a gówno, panie profesorze!”. Czeskie brzmienie słowa „gówno” zawsze mnie brzydziło i byłem całkowicie pewien, że nigdy czegoś takiego nie powiedziałem. Ale wszyscy wokół się roześmieli, tak jakby przypomnieli sobie moją piękną odzywkę. Pojmując, że zaprzeczanie nikogo nie przekona, uśmiechnąłem się skromnie, bez słowa protestu, gdyż dodam na pohybel sobie, schlebiła mi ta przemiana w bohatera plującego wulgarnym słowem w przeklętego belfra.

„Każdy przeżył podobne historie” – kończy Kundera[1].

Owszem, ja też.

Co jakiś czas w okolicznościach towarzyskich jeden z kolegów przypomina moją sprzed ćwierć wieku ripostę na polemiki z moimi tezami wygłoszonymi na zebraniu naukowym w stołecznej instytucji naukowej. W zapale dyskusji wyznałem wówczas ni mniej ni więcej, że „nie jestem zwolennikiem swoich własnych poglądów…”.

Opinię Kundery uznaję za trafnie opisującą losy moich wyczynów. Oto ona:

Kiedy ktoś cytuje to, co powiedzieliście w jakiejś rozmowie, nigdy nie rozpoznajecie siebie; wasze słowa są w najlepszym przypadku brutalnie uproszczone, niekiedy przeinaczone (gdy waszą ironię bierze się za powagę), bardzo często nie odpowiadają nijak temu, co mogliście kiedykolwiek powiedzieć czy pomyśleć. Nie należy jednak dziwić się lub oburzać, gdyż nie ma nic bardziej oczywistego: człowieka oddzielają od przeszłości (nawet od przeszłości sprzed kilku chwil) dwie siły, które natychmiast biorą się do wspólnego dzieła: siła zapomnienia (która zaciera), i siła pamięci (która przeinacza)[2].

Nie wiem, czy siłą pamięci, która przeinacza, czy siłą zapomnienia, która zaciera – nic dla mnie pewnego. Najmniej pewne jest to, dlaczego w pewnych dostatecznie wąskich kręgach to moje stwierdzenie uznawane jest za legendarne. Reakcje świadków przez lata są takie, jak opisuje Kundera: „wszyscy wokół się roześmieli, tak jakby przypomnieli sobie moją piękną odzywkę”. Nawet ci, którzy nie mogli sobie przypomnieć, bo nie byli obecni wówczas na warszawskim seminarium, wpisali się w tę reakcję. Część słuchaczy nie raz słyszała tę anegdotkę wcześniej. Niektórzy reagowali, jakby słyszeli już o tym, inni jakby słyszeli o tym po raz pierwszy, jeszcze inni robili wrażenie, jakby słyszą o tym pierwszy raz[3].

„Pojmując – skomentuję słowami francusko-czeskiego/czesko-francuskiego pisarza·– że zaprzeczenie nikogo nie przekona, uśmiechnąłem się skromnie, bez słowa protestu, gdyż dodam na pohybel sobie, schlebia mi ta przemiana w bohatera…”[4]

Moja odzywka w trakcie seminarium, zapamiętana mi od drugiej połowy dziewięćdziesiątych lat minionego stulecia, taki ma status. Kundera nie daje nam pewności, z jakim z możliwych zastosowań odpowiednika francuskiego zwrotu „a gówno, panie profesorze…” mieliśmy do czynienia w jego czasach szkolnych. Wiemy, że zdaniem wspominającego tę sytuację było to użycie wulgarne, ale i heroistyczne, bo wypowiedziane wobec „przeklętego belfra”.

Niezależnie od tego, jaki miała w oryginale, czego ja nie pamiętam, sens moja wypowiedź, jest całkiem pewne, że reakcją na nią była konsternacja audytorium. Nastąpiło pozytywne, o ile pamiętam, życzliwe rozładowanie atmosfery. To była moja ucieczka w paradoks? Całkiem mi wystarczy dzisiaj tyle, co sytuacja ta znaczy dla Milana Kundery. Powtarzam fragment już cytowany, ponieważ tłumaczy on uniwersalizującą konkluzję:

Nie należy jednak dziwić się lub oburzać, gdyż nie ma nic bardziej oczywistego: człowieka oddzielają od przeszłości (nawet od przeszłości sprzed kilku chwil) dwie siły, które natychmiast biorą się do wspólnego dzieła: siła zapomnienia (która zaciera) i siła pamięci (która przeinacza).

Nie ma rzeczy bardziej oczywistej, lecz trudno się z nią pogodzić – ubolewa Kundera – czym stają się bowiem, gdy sprawę przemyśleć do końca, wszystkie świadectwa, na których opiera się historiografia, czym stają się nasze pewniki o czasie przeszłym i czym staje się sama Historia, do której odwołujemy się codziennie z wiarą, naiwnie, spontanicznie? Za wąską ścieżką tego, co stwierdzone (nie ma wątpliwości, że Napoleon przegrał bitwę pod Waterloo), rozciąga się nieskończona przestrzeń, przestrzeń niedokładności, wymysłów, zniekształceń, uproszczeń, przesady, mylnego rozumienia, nieskończona przestrzeń nieprawd, które kopulują, mnożą się jak szczury i stają nieśmiertelne[5].


[1] M. Kundera, Zasłona, tłum. M. Bieńczyk, wyd. 2, Warszawa 2016, s. 174. Marek Bieńczyk tłumaczył z francuskiego (Le Rideau. Essai en sept parties, 2005). Z pewnością Kundera, kiedy wspomina rok 1968, dwadzieścia lat po maturze, oraz rok 1948 – maturę w Brnie, ma namyśli słowo „hovno”. Gdy mówi, że go brzydziło, ma na myśli akt komunikacji obyczajowej wobec profesora, a w nim użycie słowa – jak twierdzi Kundera – wulgarnego. Nie chodzi, jak wiadomo, o ewentualną obrzydliwość odniesienia przedmiotowego słowa „hovno”. Wiemy, że dziejowo nijak się tu ma do rzeczy francuskie, prawdopodobnie: „merde”.

[2] Tamże.

[3] Wydaje mi się, że kolega – propagator anegdoty – pamięta od jakiegoś czasu to tylko, co opowiadał ostatnio, całkiem niedawno. Podobnie jak ja, nie sięga już pamięcią po oryginalne zdarzenie.

[4] M. Kundera, Zasłona, s. 174.

[5] Tamże, s. 175.


Korekta językowa: Beata Bińko