1

Tacit knowledge czy tacit collusion („Milcząca wiedza” czy „milcząca zmowa”)

WOJCIECH WRZOSEK

Wycinanki (149)

Tacit knowledge czy tacit collusion („Milcząca wiedza” czy „milcząca zmowa”)



Kilku moich czytelników ceni sobie moją definicję człowieka wybitnego. Sformułowałem ją w felietonie pt. W poszukiwaniu Jubilata[1]. Brzmi ona w dużym skrócie tak: nie wiedzieć o wybitnym, że nim jest – nie godzi się; dekretować wybitność w sytuacji oczywistości – to żenada. W pierwszym przypadku to mankament wiedzy, w drugim obyczajów. Tak czy owak to niedostatki w partycypacji kulturowej.

Zwracam uwagę, że moja „definicja” wybitnej postaci jest wskazaniem cechy, jaką przypisują jej bliźni w domenie aktywności.

Świadomość tego, kto jest wybitny dla danej grupy kulturowej, to element jej tacit knowledge[2]. To panujące/obowiązujące w niej przekonania, które w rzeczy samej nie są artykułowane i manifestowane. Wystarczy, że działania i zachowania, zaniechania, pominięcia, proste gesty wskazują, iż respektuje się ten czy inny status danej osoby.

Nikt nie jest autorem milczącej wiedzy, tak jak nie da się wskazać, kto jest autorem jakiegoś języka naturalnego. Twórcą arabskiego są jedynie Arabowie, a polskiego Polacy. Nie wiadomo, jak i kiedy język się zaczyna, wiadomo zaś, że nie jest on dziełem skończonym.

Milcząca wiedza podobnie – kształtuje się poza intencją poszczególnych badaczy, wyłania się w spontanicznym procesie. Mam na myśli jej chwilowo obowiązującą postać. Nie jest ona efektem zamysłu ani jednostki, ani rzecz jasna planowanym celem działania grupy. Jest wypadkową wielokierunkowych aktywności[3].

Kompetencja naukowa to zdolność respektowania reguł podejmowania i interpretowania czynności badawczych. Wspólnota badawcza (np. w rozumieniu Denkkollektiv Ludwika Flecka) jest dysponentem tych reguł. Kultywuje pryncypia metodologiczne i standardy metodyczne.



Idealna milcząca wiedza wspólnoty badawczej to także punkt odniesienia, cel, do którego przymierza się i zmierza adept. Członek wspólnoty stosuje się do niej, gdy chce w tej wspólnocie pozostawać[4]. Wspólnota rekrutuje w swe szeregi, awansuje w hierarchii lub z niej usuwa. Czyni to poprzez reżimy instytucji, wpisując się w jej prawne i regulaminowe reglamenty lub je omijając.

Innymi słowy, podejmując działanie, jestem świadomy pewnych rzeczy, które nie są głównym przedmiotem mojej uwagi. Ściślej biorąc, „w akcie milczącej wiedzy uczestniczymy jeszcze w czymś innym”, dlatego zawsze „wiemy więcej, niż zdołamy powiedzieć”[5].

Wspólnota badawcza dystrybuuje dobra, jakie ma w dyspozycji (stopnie i tytuły naukowe, stypendia, staże, granty, pobyty studialne, udziały w konferencjach dla adeptów i dorosłych, zatrudnienie w agendach naukowych, dostęp do publikacji etc).

Jeśli grupa trzymająca wiedzę [6], czyli wspólnota naukowa kultywująca określoną kompetencję naukową, dysponuje dobrami materialnymi (dostęp do pracy i pieniędzy) i symbolicznymi (awanse, splendory, koneksje, protekcje, patronaty wszelkiej maści), to tylko przemyślne zasady prawne, demokratyczne formy organizacji, etos i etyka zawodowa mogą ograniczyć lub udaremnić przekształcenie się wspólnoty milczącej wiedzy w milczącą zmowę. Silent knowledge w tacit collusion.

Termin „zmowa” wyraża mniej lub bardziej niecny jej charakter. Po czesku – za pozwoleniem na argument retoryczny – tacit collusion to nic innego jak tylko tichá tajná dohoda[7]. Określenia „cicha” i „tajna” wskazują, że owa korzyść jest niejawna, uzyskana „po cichu”, czyli skryta: zawarta i realizowana poza świadomością niewtajemniczonych i dla nich nietransparentna.

Milcząca zmowa to porozumienie nie tyle co do udziału w dystrybucji wiedzy, ile raczej conspiration silencieuse w dystrybucji dóbr materialnych i splendorów.

Grupa trzymająca wiedzę może nią władać nie tylko w dobrej wierze, tj, czynić to ku pożytkowi wspólnemu, w tym realizować jakąś cząstkę dobra wspólnego. Może także trzymać wiedzę w imię utrzymania władzy nad nią i kontrolować jej dystrybucję.

Jeśli instynkt władzy w grupie trzymającej wiedzę jest silny, to troska o władzę dominuje nad troską o wiedzę.

W kolejnym felietonie o praktycznych przejawach funkcjonowania milczącej zmowy.



[1] W. Wrzosek, Wycinanki. Zbiór felietonów, Wydawnictwo Wydziału Historii UAM, Poznań 2022, s. 336–338; Wycinanki (22), ohistorie.eu/varia

[2] Koncepcja tacit knowledge autorstwa Michaela Polanyiego ma ścisłe znaczenie w filozofii nauki i metodologii nauki. Zainteresowanych odsyłam do prac węgiersko-angielskiego uczonego. Na początek polecam szkic Percy’ego Hammonda Personal Knowledge and Human Creativity, zwłaszcza pkt. 3 „Tacit Knowledge”, a tam: „The paradigm for tacit knowing is the conscious act of visual perception. Perception is something that has to be learned and the learning process can be observed in the development of perceptive vision in infants. All perception involves bodily effort, as for example in stereoscopic vision, which requires the co-ordinated control of the eye muscles. It also involves mental effort, as for example in the recollection of a person’s face. The successful combination of bodily and mental effort requires skill and is a personal achievement. That achievement depends on the operation of tacit knowledge, which is used with conscious intent and, although this is a logical procedure, the use of such knowledge is tacit because it cannot be formalised or stated explicitly », http://polanyisociety.org/TAD%20WEB%20ARCHIVE/TAD30-2/TAD30-2-pg24-34-pdf.pdf, s. 26; zob. też https://infed.org/mobi/michael-polanyi-and-tacit-knowledge; https://en.wikipedia.org/wiki/Michael_Polanyi; https://lawexplores.com/michael-polanyis-tacit-knowledge.

Ponieważ – jak czytelnik się domyśla – percepcja jest w moim przekonaniu zanurzona w doświadczeniu apercepcyjnym, w kontekście „percepcji” (nie tylko wzrokowej, jak u Polanyiego). Percepcja nie jest dla mnie ściśle zmysłowa. Milcząca wiedza jest, jak chce filozof, czynnikiem komplementarnym wobec wąsko rozumianej percepcji np. wzrokowej.

[3] „Milcząca wiedza” zachowuje swój charakter niezależnie od pozycji „grupy trzymającej wiedzę” w danej dziedzinie czy specjalności naukowej. Okresowo może być ona (la connaissance silencieuse) pod przemożnym wpływem grupy lansującej ważną, albo tylko modną, koncepcję, teorię, orientację badawczą.

[4] Z moich doświadczeń wynika, że często adepci wybierają ideał reprezentowany przez twórczość i dokonania jednostki. Rozwijają się „pod parasolem” i „w cieniu” mistrza.

[5] „In other words, in performing an action, I am aware of some things that are not the main focus of my attention. More precisely, «in an act of tacit knowing we attend from something for attending to something else»” (M. Polanyi, The Tacit Dimension, London 1966, s. 10), „which is why we always «know more than we can tell» (tamże, s. 4).

[6] „Grupa trzymająca wiedzę” w sensie szerokim to wspólnota badawcza, w sensie wąskim – tylko jej część, tj. grupa przywódcza, opiniotwórcza (wyłaniana w drodze wyborów, kooptacji lub mianowania przez urzędników administracji naukowej czy państwowej), uprawniona do reprezentowania interesów środowiska, wspólnoty badawczej, zawodowej itp. W zależności od kontekstu stosuję jej rozumienie szerokie lub wąskie.

[7] Po czesku tichá tajná dohoda (tiché spiknutí) może się kojarzyć z „lewym dochodem” czy „ nielegalnym dochodem”, „tajną zmową”… Tu zaś wystarczy, aby chodziło o jakąś korzyść symboliczną. Przy czym á w słowach tichá i tajná to tzw. dlouhé á, przy czym samo dlouhé jest z dlouhim é. Prawdopodobnie mój znak graficzny á i é wziąłem z grafiki alfabetu francuskiego. Kreseczka czeska nad a i e jest położona pod mniejszym kątem. Sama w sobie jest niepowtarzalna, jak i kultura czeska.

Po niemiecku milcząca zmowa wygląda już całkiem „groźnie”: stillschweigende Absprachen.

 

 




Wokół „Wycinanek”. Publicystyka prof. Wojciecha Wrzoska

Wokół „Wycinanek”. Publicystyka prof. Wojciecha Wrzoska

Prof. dr hab. Wojciech Wrzosek z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu jest metodologiem historii. Od kilkudziesięciu lat zajmuje się teoretyczną refleksją nad histografią. Równolegle do swojej pracy naukowej uprawia publicystykę. Jest stałym współpracownikiem portalu ohistorie.eu, gdzie od dłuższego czasu w serii „Wycinanki” publikuje felietony dotyczące nauki, historii, historiografii, filozofii, edukacji, polityki, tematów bieżących. Seria felietonów „Wycinanki” jest znakomitym pretekstem do tego, by porozmawiać nie tylko o podejmowanych w poszczególnych tekstach niezwykle ważnych zagadnieniach, ale także o wyzwaniach stojących przed historykiem, humanistą we współczesnym świecie – o roli historyka, humanisty, naukowca zaangażowanego.

W dyskusji udział biorą:

Prof. dr hab. Wojciech Wrzosek,

Prof. dr hab. Jan Pomorski,

Prof. dr hab. Rafał Stobiecki,

Prof. dr hab. Krzysztof Zamorski,

Prof. Wiktor Werner,

Prowadzenie: Prof. Ewa Solska,

Realizacja wideo i podcastu: Prof. Piotr Witek




Wycinanki (5)

WOJCIECH WRZOSEK

Wycinanki (5)

Czy
minister edukacji i nauki Przemysław Czarnek chce zmobilizować nas do tego, aby
z pomocą akademickiej wiedzy o rodzinie i uznanych praktyk z niej wynikających –
w imię dobra wspólnego – wspomagać polską rodzinę?

Czy
przywrócenie prawdy o rodzinie, zdaniem ministra, to powrót do akademickiej
wiedzy o rodzinie? Czy minister, gdy nawołuje do przywrócenia prawdy o rodzinie
ma na myśli, tzw. dyscypliny występujące w akademickich programach nauczania? Czy
głoszą prawdę te spośród nich, które już naukami są?  Czy też staną się one siedliskiem prawdy, gdy
minister przyzna pozostałym status nauki? Czy wtedy wszystkie te dyscypliny
uzyskają naukoznawczy i metodologiczny status nauki, czy tylko biurokratyczny?

A
może na to proste rozwiązanie, aby po prawdę o rodzinie zwrócić się do nauki
minister nie wpada bo wie, że w nauce są problemy z prawdą? Zapytajmy, która z
dyscyplin naukowych podejrzewana jest o to, że zajmuje się rodziną i ma kłopoty
z prawdą? Jakie wspólnoty naukowe, dyscyplinarne, instytuty i centra badawcze,
zespoły problemowe i projekty badawcze… doświadczają kryzysu poznawczego na
tyle, że może to być postrzegane, jako problemy z prawdą? Trzeba ją odnajdywać
gdzie indziej, poza nauką?

Przeciwnie.
O fantastycznym rozwoju tych nauk i praktyk w domenie rodziny świadczą choćby
dane zamieszczone na stronie Krajowej Rady d/s. Stosunków w Rodzinie z Saint
Paul w Stanach Zjednoczonych. Towarzystwo założono
w 1938 r. Jest to:

„multidisciplinarity Professional
association focused solely on family research, practice, and education.  NCFR members are dedicated to understanding
and strengthening families. Our members come from more han 35 countries
and all 50 U.S. states, and include scholars, professionals, and students in
Family Science, Family Life Education, human development, marriage and family
therapy, sociology, psychology, anthropology, social work, theology, child
development, health, and more. Members work in research, college teaching and
pedagogy, program development, Family Life Education, counseling, and human
services.
  [1]

Na
stronie NCFR imponujący spis placówek naukowych zajmujących się tak czy inaczej
problemami rodziny. Jest tam około 2000 uniwersyteckich programów badawczych i edukacyjnych
w domenie family science w samych Stanach Zjednoczonych.[2]

 Placówek prowadzących badania nad rodziną,
edukujących w zakresie sciences de la famille, i praktykujących w zakresie ich
stosowania jest na świecie zatrzęsienie. [3] W Polsce wygląda to dużo
skromniej. W każdej dziedzinie życia – może poza siatkówką męską – jest
skromniej niż na świecie zwłaszcza, gdy porównujemy nie do średniej, a do elity.

Gdybyśmy
mieli specjalistów i agendy nastawione do wysyłania młodych i starszych po
naukę, lepiej dotowane, gdybyśmy chcieli skupić uwagę na  współpracy naukowej i wymianie doświadczeń
praktycznych, w kraju i poza nim, to moglibyśmy zrealizować każdą wypracowana
przez specjalistów strategię. Instytucje, w tym uczelnie zagraniczne mogłyby
przyjąć praktycznie dowolną liczbę studentów i doktorantów, a agendy pracujące
na rzecz rodziny, na staże praktykantów, pracowników służb socjalnych. Można
robić to na skalę przełomową i za środki europejskie. Prawda zwycięża nie bez
oręża.  Wystarczy mieć pieniądze.

Jeśli
ministra frasuje prawda naukowa o rodzinie, to niepotrzebnie. Ma się ona
znakomicie. Robi wspaniałe wrażenie. Programy naukowe, zespoły badawcze i centra
naukowe, interdyscyplinarność de facto, a nie na pozór, publikacje, seminaria,
konferencje, przygodne i cykliczne. Kompetencje towarzyszące, języki, sprzęt,
warunki studiowania… Środowiska, które proponują naukowe prawdy o rodzinie są
imponująco różnorodne i liczne.

W
tzw. naukach o rodzinie na świecie jest nieogarniana przez nasze zasoby kadrowe
ilość prawdy. Myślę o naukowych w tym akademickich – jej wcieleniach. Łącznie z
prawdami o rodzinie formułowanymi przez wydziały teologiczne i inne wyznaniowe
dyskursy o człowieku i rodzinie. Co komu potrzeba i co kogo boli. Tylko
pamiętajmy, jednak wtedy, gdy chcesz otrzymać certyfikat zawodowy, uprawnienia
do wykonywania zawodu w sferze publicznej, państwowej, samorządowej, ale i
prywatnej musisz zdobyć wiedzę i umiejętności w standardzie kształcenia
państwowego, świeckiego. [4]

Prawda
o rodzinie jest dostępna. Polska infrastruktura zapewne jest niedostateczna, w
sferze badań jak i aplikacji do praktyki społecznej, kadr, zaplecza
technicznego. A także gotowości społeczeństwa na asymilację pracy nowoczesnych
służb wspierających rodzinę.

A
może, Ministrowi Czarnkowi nie chodzi o naukową prawdę o rodzinie? Wołanie o
prawdę o rodzinie i jednocześnie o unaukowienie nauk o rodzinie, to bałamuctwa.
Intencje tego apelu ministra Czarnka są niejasne, bo referencyjnie półprzezroczyste[5]

Czy
minister Czarnek uzyska prawdę o rodzinie poprzez nadanie statusu nauki
konglomeratowi dyscyplin akademickich zwanych naukami o rodzinie?


[1] Degree Programs
in Family Science | National Council on Family Relations (ncfr.org)
.

[2] Https://www.ncfr.org/degree-programs…

[3] W
związku z zainteresowaniami ministra wystarczy przestudiować strony
prominentnych i mniej znanych uniwersytetów katolickich: amerykański Notre
Dame, belgijski Louvain, francuskie Lille i zwłaszcza Lyon, szwajcarski
Fryburg, czy niemiecki Freiburg, mediolański Del Sacro Cuore, itd. Wspaniałe
placówki, gdzie trzeba, to sacrum jest oddzielone od profanum.

[4] La
certification proffessionelle d`etat. Na przykład: diplôme d’État d’assistant familial ; diplôme d’État de médiateur
familial

[5] Marlin R., The Rhetoric of Action Description, Informal Logic, 6 (1984), s. 26-28, cyt za:  Quine W.V.O, Rożności. Słownik prawie filozoficzny, Warszawa 1995, s. 176. Wytłumaczę się bliżej z tej diagnozy w kolejnym odcinku.


Redakcja językowa: Beata Bińko