Wycinanki (101)
WOJCIECH WRZOSEK
Wycinanki (101)
Der Weg zurück
Wspomnienie dojmującego przeżycia bohatera Na Zachodzie bez zmian odnajdujemy tu w Drodze powrotnej, kiedy przypomina sobie o nim w rozmowie z matką:
„Dopiero teraz przypominam sobie, co powiedziałem w półśnie. Wstydzę się, że zdarzyło mi się to właśnie wobec matki. – E, to mi się tak tylko wypsnęło – usprawiedliwiam się. – Trzeba się najpierw przyzwyczaić do tego, ze się już nie jest w polu. Tam się mówiło twardym językiem, mamo. Twardym, ale szczerym. Przygładzam sobie włosy i zapinam kurtkę munduru. Szukam papierosów i spostrzegam przy tym, ze matka wciąż na mnie patrzy i że jej ręce drżą. Zdziwiony przystaję. – Ależ mamo – powiadam i obejmuję ją ramieniem – to przecież nic strasznego. Żołnierze są już tacy!
– Tak, ja to wiem – odpowiada – ale że i ty także…
Śmieję się. Naturalnie, że i ja także! – chcę zawołać; ale nagle milknę i opuszczam dłoń z ramienia matki; coś mną wstrząsnęło. Siadam na kanapie, by doprowadzić do ładu myśli. Przede mną stoi stara kobieta, na twarzy jej maluje się lęk i troska. Założyła spracowane ręce, na których pod pomarszczoną skórą nabrzmiewają błękitnawe żyły, ręce, które tyle napracowały się dla mnie. Nigdy dotychczas tego nie zauważyłem. Przedtem w ogóle nie zauważałem bardzo wielu rzeczy, byłem przecie za młody, ale teraz pojmuję, dlaczego dla tej wątłej, stroskanej kobiety jestem czymś innym niż wszyscy żołnierze świata; jestem dzieckiem. Pozostałem nim dla niej zawsze, nawet w mundurze żołnierza. Wojna była dla niej tylko kłębowiskiem krwiożerczych bestii, które czyhały na Zycie jej dziecka. Ale nigdy nie przyszło jej na myśl, że to jej ukochane dziecko było taka samą bestią dla dzieci innych matek.
Przenoszę wzrok z jej rąk na moje. Tymi rękami w maju 1917 roku zakłułem Francuza. Krew bluzgała mi wstrętną, gorącą falą po palcach, gdy w nieprzytomnej trwodze i wściekłości zadawałem wciąż nowe ciosy. Potem chwyciły mnie wymioty i całą noc przepłakałem. Dopiero nad ranem Adolf Bethke zdołał mnie pocieszyć i uspokoić. Miałem wówczas osiemnaście lat i był to pierwszy atak, w jakim wziąłem udział. Powoli odwracam dłonie. W czasie wielkiej próby przełamania frontu z początkiem lipca zastrzeliłem tymi rękami trzech ludzi. Przez cały dzień wisieli w zasiekach drutu kolczastego (…). A teraz siedzę tu obok matki, która ma łzy w oczach, gdyż nie może pojąć, jak mogłem stać się tak brutalny, by używać nieprzyzwoitych wyrażeń!…[1]
„Najłatwiejszą jednak rozkoszą w życiu jest żarcie. Postanawiamy przeto przedsięwziąć wyprawę po prowianty. Kartki żywnościowe wyznaczają na głowę tygodniowo: 250 gramów mięsa, 20 gramów masła, 50 gramów margaryny, 100 gramów kaszy i trochę chleba. Tym się nikt nie naje!
Wieczorem i w nocy zbierają się poszukiwacze prowiantów na dworcu, aby wczesnym rankiem znaleźć się na wsi. Wyjeżdżamy pierwszym pociągiem, aby nas nikt nie ubiegł. Szara nędza tłoczy się i kwasi w przedziale, gdy pociąg rusza. Wyszukujemy sobie jakiś zajadły kąt i rozdzielamy się na oddzielne dwójki, by systematycznie obrobić cała okolicę. Nauczyliśmy się wychodzić na patrol!
Ja idę z Albertem. Przychodzimy do rozległej zagrody. Na podwórzu kurzy się z kupy gnoju. Krowy rzędem stoją w oborze. Wita nas ciepły zapach stajni i mleka. Kury gdaczą. Spoglądamy na nie pożądliwie, ale panujemy nad sobą, gdyż w szopie są ludzie. Pozdrawiamy ich. Nikt nie zwraca na nas uwagi. Przystajemy. Wreszcie jakaś baba drze się: Wynoście się stąd do diabła, dziady zatracone![2]
Jeden z żandarmów uważa, by nikt nie uciekł, drugi rewiduje. Są to przeważnie kobiety, dzieci, starcy. Większość stoi zrezygnowana i milczy. Wszyscy ludzie przywykli do takich scen i nigdy tak w zupełności nie wierzyli w to niesłychane szczęście, ze uda im się faktycznie przemycić do domu pół funta masła.[3]
– Stać! Co pani ma tutaj? –wskazuje na spódnicę – wyjąc wszystko!
Baba kamienieje i blednie.
– Żywo! Raz, dwa!
Kobieta wyciąga spod spódnicy połeć słoniny. Żandarm odkłada go na bok – To by było smaczne, co? – Kobieta nie rozumie jeszcze i próbuje sięgnąć po słoninę – Przecież zapłaciłam za to! Ostatni grosz wydałam (…)
Pierwsza kobieta rezygnuje już z jaj, ale błaga o słoninę – Chociaż słoninę niech pan odda! Co powiem w domu? Przecież to dla dzieci![4]
Młoda dziewczyna, na którą przychodzi kolej, połyka, żre kawałami masło, usta ma całe umazane tłuszczem, oczy wychodzą jej na wierzch, ale nie przestaje jeść, tym sposobem przynajmniej cos uratuje, zanim jej odbiorą resztę. Nie wyjdzie jej to na zdrowie, za chwilę zrobi się jej niedobrze i dostanie biegunki.”[5]
Krótko po ukazaniu się tej kontynuacji Na zachodzie bez zmian wyjechał Remarque do Szwajcarii.
Po dojściu Hitlera do władzy, książki Remarque`a znalazły się wśród tych symbolicznie spalonych na uniwersytecie berlińskim jako „politycznie i moralnie nieniemieckie”.[6]
Zamieszał na stałe w Casa Monte Tabor dopiero w 1948.[7] Pochłaniała go Ameryka i historyczny sukces powieści, kolejne książki, scenariusze, ekranizacje[8].
[1] E. M. Remarque, Droga Powrotna, przełożył Ludwik Szczepański, czytelnik, Warszawa 1993, s. 98-99.; wyróżniam fragment nawiązujący do fragmentu z Na Zachodzie bez zmian, który cytowałem w Wycinanki (100).
[2] Tamże, s. 113.
[3] Tamże, s. 116.
[4] Tamże.
[5] Tamże, s. 117.
[6] W: Henry C. Meyer, wyd. i oprac.., The Long Generation, Nowy York 1973, s. 221 cyt za: Modris Eksteins, Święto wiosny. Wielka wojna i narodziny nowego wieku, przeł. Krystyna Rabińska, PiW, Warszawa 1996, s. 334.
[7] https://www.youtube.com/watch?v=2vy7R1N8yPA; nomen omen: od 1949 w Związku Radzieckim objęto je zakazem publikacji.
[8] https://www.findagrave.com/cemetery/639471/cimitero-di-ronco-sopra-ascona; https://hls-dhs-dss.ch/it/articles/011946/2007-12-13/