Postawy kobiet wobec wojny w dziennikach Polek z czasów I wojny światowej (2)

ZUZANNA SNOCH

Postawy kobiet wobec wojny w dziennikach Polek z czasów I wojny światowej.

(część II)

Wojenna rzeczywistość

Wybuch wojny

Z perspektywy autorek omawianych dzienników moment wybuchu wojny był rozciągnięty w czasie, ponieważ składało się na niego wiele wydarzeń. Znaczna część zapisków zaczynała się dopiero końcem lipca lub początkiem sierpnia 1914 r. (dziennik Dąbrowskiej rozpoczyna się najpóźniej, bo we wrześniu), co uniemożliwia dokładne rozpoznanie sytuacji od zamachu w Sarajewie do wypowiedzenia wojny przez poszczególne państwa.
Wiadomości dotyczące lipca można odnaleźć na przykład u Jałowieckiej-Belinowej (2014, s. 175), która w ostatnim tygodniu miesiąca informowała: „w gazetach wspominają o możliwym nieporozumieniu w Europie”. Potocka (2014, s. 17) podczas uroczystości rodzinnych dyskutowała o zabójstwie arcyksięcia Ferdynanda oraz o związanym z tym ryzykiem wybuchu wojny „prawdopodobnej od kilku lat”. Z kolei Nałkowska (1976, s. 337) zauważyła (co prawda dopiero na początku sierpnia), że „wreszcie »wojna«, której pełne są od czasu niejakiego pisma, stała się doskonale wyczuwaną rzeczywistością”.
W wielu przypadkach pierwszą wieścią nawiązującą do nowego konfliktu zbrojnego była dopiero informacja o mobilizacji rezerwistów. Wszystkie autorki pisały o tym, kto z ich otoczenia został powołany do wojska, i opisywały wzruszające sceny pożegnań. Romanowiczówna, Gajewska, Belinowa-Jałowiecka i Konarska wspominały o obawach dotyczących możliwej eskalacji konfliktu, początkowo ograniczonego do Austro-Węgier i Serbii. Druga z wymienionych kobiet pokładała pewne nadzieje w zabiegach dyplomatycznych, ale – jak zanotowała na początku sierpnia 1914 r. – „przez ten tydzień wypadki następowały po sobie z szybkością i gromem salw armatnich” (Gajewska 2014, s. 28).
Początkowo dominowało niedowierzanie i czytając omawiane dzienniki, można domyśleć się, że nie spodziewano się takiego rozwoju wydarzeń. Świadczą o tym pojawiające się w tekstach sformułowania: „o mobilizacji wieść niespodziewana” (Ostrowska 2014, s. 63), „gruchnęła wieść jak grom” (Potocka 2014, s. 22), „wrażenie niesłychane” (Kozicka 2015, s. 21). Do zaskoczenia szybko doszło pytanie o to, co będzie dalej. Autorki gorliwie odnotowywały państwa kolejno wypowiadające sobie wojnę. Gajewska (2014, s. 46) z charakterystyczną dla siebie ironią pisała: „Jak mamę kocham, historia powinna zapiać z radości, bo taka gratka jeszcze jej się nie zdarzyła. Bywały wojny siedmioletnie i trzydziestoletnie, wojny białych i czerwonych róż, bywały potopy szwedzkie i tatarskie, bywały wędrówki narodów, ale żeby naraz w ciągu trzech tygodni rozpoczęło się dziesięć wojen? Tego jeszcze chyba nigdy nie było!”.
Mobilizacja w połączeniu z szybkim tempem zmian wywoływały strach i obawy o najbliższych oraz o to, jak będzie wyglądał nadchodzący konflikt. Dość szybko pojawiały się plotki i pogłoski o pierwszych zniszczeniach oraz ruchach wojsk nieprzyjaciela, które tylko potęgowały negatywne emocje. Na tak niesprzyjającym tle wybijało się u kilku autorek nieśmiałe pytanie o to, co będzie dalej ze sprawą polską.

Działania wojenne

Żadna z kobiet spisujących analizowane dzienniki nie brała bezpośredniego udziału w walkach[1], co nie oznacza jednak, że temat ten nie został przez nie poruszony. We wszystkich badanych źródłach zawarte zostały informacje o działaniach wojennych – dominowały wieści z frontu wschodniego, ponieważ przebiegał on przez ziemie polskie, a więc był autorkom dużo „bliższy”. Można zauważyć, że najwięcej zapisków dotyczy wydarzeń w najbliższej okolicy, co jest zrozumiałe, ponieważ najistotniejsze były zjawiska, które mogły mieć bezpośredni wpływ na życie interesujących mnie kobiet. Przejawiały one też duże zainteresowanie losami najważniejszych polskich miast. W niemal każdym dzienniku pojawiły się notatki świadczące o obawie o Warszawę, Kraków i Lwów. Autorki niepokoiły się też o Częstochowę, mimo iż nie była to szczególnie duża miejscowość. Była ona jednak istotna ze względu na znajdujący się tam obiekt kultu maryjnego, szczególnie ważny dla katolików – sanktuarium na Jasnej Górze. Dzięki swojej historii był to też pewnego rodzaju symbol polskości i oporu przed nieprzyjacielem[2], więc nie może dziwić, że w sytuacji zagrożenia Polki wykazywały wyjątkowe zainteresowanie tym miastem.
W dziennikach nie brakowało również zapisków na temat sytuacji na froncie zachodnim, choć było ich wyraźnie mniej. Wpływ na to miały przede wszystkim dwa czynniki – duża odległość oraz bardzo częsty brak dostępu do rzetelnych informacji. Wieści czerpane z gazet i podczas kontaktu z wojskami poszczególnych armii miały często charakter propagandowy i trudno było je zweryfikować.
Autorki najwcześniej interesowały się losami Belgii[3], która była dla nich przykładem ofiary niemieckiego okrucieństwa. Sympatyzowały z mieszkańcami tego kraju i notowały możliwie najwięcej informacji na ten temat (Dąbrowska 1988, s. 43; Gajewska 2014, s. 36, 39, 53; Jałowiecka-Belinowa 2014, s. 178; Konarska 2019, s. 119). Zwracały uwagę również na sytuację we Francji, zwłaszcza na początku wojny. Obawiały się szybkich sukcesów państw centralnych, a przede wszystkim zdobycia i zniszczenia Paryża (Konarska 2019, s. 116; Jałowiecka-Belinowa 2014, s. 183; Jabłońska 2017, s. 105). W kolejnych latach konfliktu w dziennikach wątek ten zanika. Natomiast temat bitwy pod Verdun, mimo że dziś jest powszechnie znany, pojawił się tylko dwukrotnie (Kozicka 2015, s. 89; Konarska 2019, s. 279).
Jeśli chodzi o inne rejony konfliktu, to sporym zainteresowaniem cieszyła się sytuacja w Serbii, a zwłaszcza zdobycie Belgradu przez siły państw centralnych. W tym przypadku autorki ograniczały się do krótkich informacyjnych notatek bez zajmowania własnego stanowiska wobec tych wydarzeń. Być może podnoszenie tego właśnie tematu wynikało z postrzegania Serbii jako obszaru, na którym rozpoczęła się wojna.
Pozostałe tereny nie przykuwały uwagi autorek w większym stopniu. Wzmianki o innych miejscach, jeśli w ogóle się pojawiają, to są szczątkowe i często ograniczone do oszczędnego odnotowania jakiegoś epizodu, bez jego omawiania. Taki sposób informowania może świadczyć o tym, że były to dla tych kobiet sprawy mało istotne, zwłaszcza jeśli dotyczyły odległych miejsc i sytuacji, które nie mogły mieć bezpośredniego wpływu na ich życie.
Zanim działania wojenne docierały w okolice, gdzie żyły autorki analizowanych dzienników, najpierw następował swoisty czas oczekiwania na nadejście zagrożenia. W tym momencie rozstrzygała się chociażby kwestia ucieczki lub pozostania w miejscu zamieszkania. Ten wątek pojawia się w czterech dziennikach i – co znamienne – w każdym przypadku kobiety zdecydowały się zostać, lecz każda z innego powodu. Romanowiczówna (2005, s. 251) mimo namowy bliskich pozostała we Lwowie, ponieważ uważała, że może być przydatna dla społeczeństwa. Kozicka (2015, s. 22) nie chciała porzucać rozpoczętej na rzecz Strzelców pracy (była zaangażowana w zbieranie pieniędzy oraz szycie bielizny dla Polaków), a Ostaszewska (2016, s. 45) postanowiła czuwać przy chorym mężu, który nie byłby w stanie znieść dłuższej podróży. Z kolei Konarska (2019, s. 162) jako żona właściciela majątku Kluczewsko stała na stanowisku, że gospodarze powinni trwać na straży swoich dóbr i wspierać moralnie wieś. Podobne zdanie miała Gajewska (2014, s. 59), która zastanawiała się, kto ma zostać w polskich miastach, jeśli nie Polacy – „myślę, i wszyscy zresztą ludzie dobrej woli tak myślą, że dzisiaj każdy z nas powinien pozostać niewzruszenie na swojej placówce, bez względu na to, czy to jest wieś czy miasto i czy okolica bezpieczna czy niebezpieczna”. Jest to bardzo odważne stwierdzenie, ale trzeba pamiętać, że Gajewska była młodą, bezdzietną kobietą, której takie deklaracje mogły przychodzić dość łatwo, ponieważ nie była za nikogo odpowiedzialna i nie dotyczyło jej to wszystko, co mogło grozić ludziom mieszkającym chociażby na wsi w pobliżu linii frontu.
Interesujący jest przypadek Jabłońskiej, która na początku sierpnia 1914 r. zgodziła się przenieść razem z matką z Sanoka, gdzie mieszkały na stałe, do Przemyśla, aby opiekować się kamienicami kuzynki. Jabłońska zdawała sobie sprawę, że twierdza Przemyśl może stać się obiektem walk[4], ale mimo to zgodziła się pomóc krewnej w ochronie majątku przed szkodami, które mogła przynieść wojna. Dla autorki dziennika dodatkową motywację, aby pozostać w tym miejscu, stanowił fakt, że w mieście znajdował się grób jej męża. Jabłońska (2017, s. 93, 193) kilkukrotnie wspominała w swoich zapiskach, że nie boi się śmierci, jeśli tylko zostanie pochowana u boku ukochanego.
Pozostałe kobiety nie wspominały w swoich dziennikach o dylemacie związanym z ucieczką lub pozostaniem w miejscu zamieszkania. Czasem wyjeżdżały do bliższych lub dalszych miejscowości. Podróże te zwykle wywołane były wyższą koniecznością: wizytą u lekarza, uzupełnieniem zapasów, załatwieniem spraw urzędowych, albo miały charakter czysto rekreacyjny, jak np. wycieczki czy odwiedziny u znajomych. Nie były to więc zmiany lokalizacji na stałe.
Z oczekiwaniem na przejście frontu wiązały się przede wszystkim negatywne emocje. Kobiety obawiały się niewiadomego, a pogłoski o zniszczeniach różnych miejsc w kraju potęgowały strach. Brakowało rzetelnych informacji, ponieważ gazety nie docierały do wielu miejscowości. Jeśli natomiast prasa pojawiała się w okolicy, autorki zdawały sobie sprawę z tego, że niekoniecznie przynosi rzetelne, sprawdzone wieści. Bazowały więc głównie na wiadomościach przekazywanych drogą ustną, a więc wszelkiego rodzaju plotkach i domysłach, które tylko wzmacniały obawy. Romanowiczowa (2015, s. 252) w trakcie walk o Lwów w sierpniu 1914 r. skarżyła się: „dokładnie i na pewno nic się nie wie, bo dziennikom pisać o tym nie wolno, a w ustach ludzi krążą najsprzeczniejsze wersje”. W tym samym czasie Jałowiecka-Belinowa (2014, s. 178) pisała: „U nas jest takie zdenerwowanie ogólne, że wszyscy pragną, żeby Niemiec przeszedł”. Względne poczucie bezpieczeństwa dawało zapewnienie schronienia bliskim, zwłaszcza jeśli – tak jak w przypadku Jałowieckiej-Belinowej i Konarskiej – w rodzinie były dzieci.
Interesujące jest to, że Nałkowska i Gajewska, które podczas wojny większość czasu spędziły w Warszawie, nie czyniły podobnych przygotowań. Nałkowska (1976, s. 389) dużo bardziej od walk w pobliżu miasta obawiała się sytuacji, w której będzie musiała schronić się w jednym pomieszczeniu z nielubianymi sąsiadami. Pisała: „konieczność opuszczenia tego znowu mieszkania […] jest dla mnie gorsza niż poczucie niebezpieczeństwa. Boję się zwłaszcza zejścia do wspólnej jakiejś piwnicy, przebywania poufałego z okropnymi, natrętnymi tutejszymi sąsiadami”. Gajewska natomiast czas zdobywania Warszawy przez Niemców w 1915 r. spędziła na wsi u krewnych i okres ten w jej dzienniku nie obfituje w informacje na temat walk.
Bezpośrednie zetknięcie się z działaniami wojennymi następowało u poszczególnych autorek w różnych momentach. Duża część przeżyła to doświadczenie już w pierwszych miesiącach wojny. Odgłosy potyczek przerażały, powodowały ciągłe napięcie i gotowość do ucieczki. Normą było sypianie w ubraniu, aby w razie zagrożenia nie tracić czasu na zmianę garderoby. Jałowiecka-Belinowa (2014, s. 199) po całym dniu strzałów w bliskiej okolicy dworu zanotowała: „Wieczorem w niedzielę dosyć cicho. Spaliśmy jednak ubrani wszyscy, oprócz Tadka, który z flegmą angielską rozebrał się zupełnie i spał całą noc, nie budząc się”.
Romanowiczówna (2005, s. 252), przebywając w ogarniętym walkami Lwowie, tak opisywała nastroje mieszkańców: „Raz przez półtora dnia i całą noc słychać było nieustający huk armat i grzmot karabinów maszynowych. Obawiano się bombardowania miasta. Ciężko było oddychać – zdawało się, że jakiś kamień olbrzymi leży na piersiach, że nieustannie dusi nas zmora […]. Ciągła trwoga, ucisk, tępy a nieznośny ból”.
Trwanie w nieustannym napięciu spowodowanym oczekiwaniem na kolejne starcia bywało męczące. Nałkowska (1976, s. 354), mimo że – jak zadeklarowała we wrześniu 1914 r. – czuła się przygotowana na zetknięcie z rzeczywistością wojny (o potyczkach w okolicy pisała wszak: „zdarzenie to pada na grunt zbyt już starannie przygotowany, nie obudza dawnego przerażenia”), już miesiąc później opisywała słuchanie strzałów jako mękę (Nałkowska 1976, s. 359). Co ciekawe, w zapiskach większości autorek pojawiały się informacje o tym, że do odgłosów walki można, a często nawet trzeba było się z czasem przyzwyczaić. Atmosferę towarzyszącą takiej sytuacji dobrze opisywała Ostaszewska (2016, s. 39): „wojna nie znosi naprężenia ciągłego nerwów, są chwile, gdzie się obojętnie nawet słucha karabinów […]. Dzieci dzisiaj dużo obojętniej, bez trwogi słuchają wypadków dnia”.
Oczekiwanie i trwanie w napięciu niejednokrotnie działało stresująco, ponieważ zaburzało naturalny rytm i porządek, nie pozwalając na odnalezienie spokoju w rutynie dnia codziennego. Skarżyły się na to głównie ziemianki. Ostrowska (2014, s. 111–115) wymieniała wszystkie prace, które normalnie odbywałyby się we dworze, gdyby nie trwała wojna. Ostaszewska (2016, s. 50) pisała, że niemożliwość przewidzenia i zaplanowania czegokolwiek wzbudzała w niej lęk. Konarska (2019, s. 176) natomiast martwiła się, że brak zwykłej swobody działa negatywnie na nerwy wszystkich domowników: „Przechodzimy wrażenia straszne! Tułamy się po kątach, prawie nic nie jemy, bo ani nie ma co, ani nie ma gdzie”.
W zapiskach widać pewne zainteresowanie technologiami używanymi podczas wojny. Większość autorek starannie odnotowywała pojawienie się w okolicy sterowców (nazywanych w dziennikach z niemiecka „zeppelinami”) i samolotów („aeroplanów”) (Ostaszewska 2016, s. 84, 89, 123, 133; Ostrowska 2014, s. 100–101; Dąbrowska 1988, s. 33; Potocka 2014, s. 129; Gajewska 2014, s. 58, 63; Nałkowska 1976, s. 358, 360, 391). Maszyny te nie wzbudzały większego przerażenia. Były po prostu czymś niecodziennym, co zwracało dużą uwagę. Kolejną nowinką były pojazdy używane przez wojsko i np. Ostaszewska (2016, s. 42–44, 52, 96) poświęciła kilka stron na opisanie maszyn, które przejeżdżały przez wieś.
Gazy bojowe, mimo grozy, jaką wywoływały na polu bitwy, nie wzbudziły szczególnego zainteresowania autorek. Jedynie Konarska (2019, s. 352) uznała tę broń za „straszliwy wynalazek”, błędnie przypisując jego autorstwo Anglikom.

 

Wojska zaborcze

Wojna oznaczała dla wszystkich autorek badanych przeze mnie dzienników zetknięcie się z wojskiem. Chodziło przede wszystkim o żołnierzy z państw zaborczych, ponieważ o innych armiach wzmianek jest niewiele. Gajewska (2014, s. 227) pisała o Koalicji, wyrażając swoje rozczarowanie jej „niedołęstwem” w walce z Niemcami. Denerwowało ją, że wojna cały czas trwa i nic nie zapowiada szybkiego jej końca. Duża ilość zapisków na temat wojsk zaborczych wynika przede wszystkim z tego, że to właśnie z nimi bezpośrednio autorki miały styczność – najpierw, kiedy ze „swoich” zaborów wyruszały one na front (ewentualnie, gdy wracały ranne), później, gdy przemieszczały się w wyniku działań wojennych, i wreszcie, gdy na ziemiach polskich zapanowała okupacja austro-niemiecka.
Rosyjscy żołnierze, zwłaszcza szeregowi, w oczach kobiet piszących analizowane dzienniki prezentowali się w najbardziej negatywny sposób, co wyrażały emocjonalnym i pogardliwym językiem. W ich zapiskach nie brakowało określeń, takich jak: „to była despotyczna i szorstka, tatarska ręka” (Romanowiczówna 2005, s. 260), „wygląd niezmiernie gminny, fizjonomie nieinteligentne, ubrani są ogromnie niedbale, chodzą zgarbieni” (Kozicka 2015, s. 27), „robią wrażenie dzikiej hordy” (tamże, s. 29), „To horda, nie wojsko! […] śladu nawet organizacji nie ma w tym wojsku – ono pędzi jak jakiś żywioł nieokiełznany, który niszczy i burzy wszystko, co na drodze spotka” (Konarska 2019, s. 187).
Jabłońska (2017, s. 394) po trudnych doświadczeniach z wojskiem austro-węgierskim miała początkowo nadzieję, że „Gorzej niż nasi, Moskale nie będą postępować”. Pierwsze wrażenie było więc pozytywne – opisywała ich jako dobrze wyglądających, prawidłowo odżywionych i ubranych, ale jedyne porównanie, jakie miała na myśli, to wyczerpani obrońcy twierdzy. Szybko jednak zmieniła zdanie na temat Rosjan, kiedy okazało się, że – zupełnie tak samo jak inni – kradną i siłą zajmują mieszkania. Z kolei u Nałkowskiej (1976, s. 341) pod wpływem chwili, w której widziała wychodzące z Warszawy wojsko rosyjskie, obudziła się – jak sama napisała – „naiwna czułość” wynikająca ze świadomości, że właśnie ono będzie bronić Królestwa przed Niemcami. Szybko jednak zorientowała się, że były to emocje wobec tych samych ludzi, którzy niespełna 10 lat wcześniej tłumili wystąpienia Polaków podczas rewolucji 1905 r.
Autorki dzienników miały różne opinie na temat oficerów i choć wzmianek o nich było niewiele, to raczej dominowały uwagi negatywne. Kozicka (2015, s. 27) napisała, że zarówno szeregowe wojsko, jak i wyższe szarże sprawiały wrażenie zaniedbanych i „gdyby nie odznaki na ramionach, nie umiałabym oficera odróżnić od sołdata”. Nie tylko ona, ale też Potocka oraz Konarska przyjmowały w swoich domach oficerów. Czyniły to jednak bez entuzjazmu, uznając, że nie miały innego wyjścia, ponieważ takie są realia wojny. Konarska (2019, s. 181) przeżywała trudne chwile, kiedy nieproszeni goście nalegali, aby dotrzymywała im towarzystwa. Trudno było jej również cieszyć się z ogłaszanych przez nich sukcesów: „Na zakończenie Sokołow oznajmił nam »radosną wiadomość«, że Kraków wzięty bez bitwy – znów trzeba było wykrzywić twarz niby w uśmiechu, ale żadne wyrazy przez usta przejść nam nie mogły”. Z kolei Potocka (2019, s. 27) uważała, że „szczytem gościnności” było danie oficerom przyjeżdżającym do jej pałacu możliwości wykąpania się. Kozicka (2015, s. 68) zaś najpierw długo i zawzięcie broniła się przed przyjęciem pod swój dach generała (kazała się wynosić policjantowi, który przyszedł jej to oznajmić), ale ponieważ ostatecznie musiała się na to zgodzić, starała się później unikać rozmów z nim, zachowywała się po prostu grzecznie, ale bez żadnej poufałości. Pamiętać jednak musimy, że są to zapiski samych kobiet relacjonujących sytuacje, których nie można zweryfikować.
Wspomniana powyżej Kozicka zachwycała się natomiast oficerami czerkieskimi i tym, jak wyglądali. Opisywała szczegółowo ich „malownicze” stroje i pozy, przyznając, że kojarzyło się jej to z Bohdanem Chmielnickim i atamanami z dawnych czasów (Kozicka 2015, s. 29). Mimo iż jest to bez wątpienia pozytywna charakterystyka, to trudno oprzeć się wrażeniu, że dla Kozickiej była to po prostu pewna nowość; egzotyczne zjawisko, które widzi się niezmiernie rzadko. O Czerkiesach pisała też Ostaszewska (2016, s. 141), która – co ciekawe – określiła ich mianem „dzikiego prawie narodu”, podając zasłyszane informacje o szkodach, jakie wyrządzili w okolicy.
Szczególnie silne emocje – zarówno negatywne, jak i pozytywne – budzili kozacy[5]. Niemal dla wszystkich autorek, które miały z nimi styczność, wydawali się dzicy i trudni do okiełznania (Potocka 2014, s. 39; Konarska 2019, s. 142; Jałowiecka-Belinowa 2014, s. 193). Jabłońska (2017, s. 502) nie chciała zostawać sama z kozakami, którzy zostali zakwaterowani w jej kamienicy. Obawiała się rabunku i na wszelki wypadek wolała spać w ubraniu. Interesująca była postawa Ostaszewskiej (2016, s. 81), która mimo początkowego strachu uzasadnionego przykrymi doświadczeniami z kozakami[6], cieszyła się, kiedy jeden z oddziałów zamieszkał w jej majątku, ponieważ zachowywał się lepiej niż reszta wojska. Z czasem nawiązała się między nimi swoista współpraca – przybysze ochraniali dwór i dobytek rodziny, a w zamian dostawali wikt i opierunek (np. składniki do wielkanocnych potraw) (tamże, s. 83, 87).
Opisywane powyżej postrzeganie Niemców jako wroga polskości, Krzyżaka i najeźdźcę zdaje się kontrastować z tym, jak autorki oceniały zetknięcie się z ich armią. Przede wszystkim można zauważyć pozytywne wrażenia dotyczące organizacji, zaopatrzenia oraz panującego porządku. W dziennikach pojawiają się np. takie opinie: „w wojsku wielka karność” (Jałowiecka-Belinowa 2014, s. 191), „podziw wzbudza ta doskonałość organizacji” (Ostrowska 2014, s. 78), „Niemcy przynajmniej mieli wzorowe piekarnie i kuchnie polowe” (tamże, s. 90), „Trzeba przyznać, że żołnierz niemiecki zaprowiantowany jest znakomicie” (Konarska 2019, s. 178).
Niewiele jest natomiast negatywnych zapisów dotyczących niemieckiej armii. Potocka (2014, s. 138), która z tymi żołnierzami zetknęła się dopiero w 1918 r., zauważyła, że prezentowali się nędznie, w dodatku byli bardzo młodzi, a niektórzy wyglądali wręcz jak dzieci. Konarska (2019, s. 177) zaś skarżyła się na „żołdactwo – takie rozpuszczone, takie harde! Wszędzie go pełno – istne piekło w domu”[7].
Najobszerniejsze notatki dotyczące niemieckiej armii, a przede wszystkim oficerów, pojawiały się w dziennikach kobiet mieszkających na wsi. Wiązało się to z tym, że to właśnie tam zakwaterowani byli wojskowi podczas przemarszu bądź dłuższego lub krótszego sprawowania władzy na danym terenie. Mimo ogólnej niechęci do Niemca jako zaborcy w opisach takich sytuacji przeważały pozytywne spostrzeżenia na temat lokatorów, którzy zachowywali się grzecznie i uprzejmie wobec domowników, przysyłali prezenty i dało się z nimi prowadzić interesującą konwersację (Jałowiecka-Belinowa 2014, s. 190; Konarska 2019, s. 181). Na pozytywny obraz armii wpływały zatem osobiste kontakty z konkretnymi osobami i indywidualne doświadczenia autorek. Istotny był też zapewne fakt, że zwykle do ich posiadłości trafiali oficerowie lub ludzie niebiorący bezpośredniego udziału w walce (np. sanitariusze), a nie szeregowi żołnierze. Wyżsi stopniem wojskowi często pochodzili z tzw. „dobrych domów”, byli lepiej wykształceni i wykazywali się wysoką kulturą osobistą.
Na temat wojsk Austro-Węgier w dziennikach pojawia się najmniej informacji. Większość autorek nie wyraziła na ich temat żadnej opinii. Może to wynikać z braku bezpośredniej styczności z tą armią, a być może ci akurat żołnierze nie wywoływali tak silnych emocji jak inni. Warto zaznaczyć, że jeśli chodzi o siły zbrojne c.k. monarchii, to w analizowanych źródłach odznacza się rozróżnienie na poszczególne narodowości w ramach jednej armii, choć są to pojedyncze wzmianki. Kozicka (2015, s. 32) pisała np., że najbardziej było jej żal rannych Rumunów i Węgrów w rosyjskim szpitalu, ponieważ nikt nie mógł się z nimi porozumieć i to tylko potęgowało ich cierpienia. Ostaszewska (2016, s. 102) zaś zapisała, że 10 lutego 1915 r. przez jej wieś Rosjanie prowadzili jeńców austriackich – Czechów i podobno Bośniaków. Z kolei Konarska (2019, s. 221) zanotowała, że w gminie pojawili się żandarmi austriaccy i byli wśród nich Czesi, Polacy i Węgrzy.
O całym wojsku Austro-Węgier Ostaszewska (2016, s. 43) i Jabłońska (2017, s. 75) pisały per „nasi”. Obie pochodziły z zaboru austriackiego i mimo że druga z nich doświadczyła w późniejszym okresie dużo przykrości ze strony owej „swojej” armii, to nadal uważała ją za bliższą. Inne autorki – Jałowiecka-Belinowa i Konarska – gościły w swoich domostwach nie tylko Rosjan, ale też Austriaków. Obie podkreślały ich kulturalne zachowanie, dobre odnoszenie się do okolicznej ludności i płacenie za wszystko, co zabierali. Konarska (2019, s. 223) cieszyła się również z posterunku żandarmów w oficynie dworu – dawało to jej oraz jej rodzinie poczucie bezpieczeństwa.
Mniej pozytywne doświadczenia miała wspomniana wcześniej Jabłońska, która w czasie oblężenia twierdzy Przemyśl doznała wielu krzywd ze strony żołnierzy – bezprawnie zajmowali kamienice, którymi się opiekowała, niszczyli ich wyposażenie, kradli, a kiedy starała się walczyć o swoje, chociażby poprzez wnoszenie skarg do komendy garnizonu, spotykała się z wyzwiskami i fałszywymi oskarżeniami o kradzież złota (Jabłońska 2017, s. 79). Nie chciała dopuścić do degradacji powierzonego mienia, ale obawiała się zemsty. Poniekąd słusznie, ponieważ jeden z oficerów, z którym toczyła spory prawdopodobnie kazał zabić jej psa (tamże, s. 599). Mimo takich doświadczeń starała się być miła dla żołnierzy, którzy nie sprawiali kłopotów – od czasu do czasu rozdawała im wino i cygara, próbowała dożywiać tych, którzy z jakiegoś powodu dostawali zbyt małe racje żywnościowe, a kiedy jednemu z nich groziła surowa kara za niedopełnienie obowiązków, wstawiła się za nim u dowódcy (tamże, s. 129–131).
Jabłońska (2017, s. 105, 210–211) skarżyła się też na Węgrów, którzy mieli być szczególnie uciążliwymi towarzyszami podczas oblężenia. Pisała w dzienniku, że kradli, byli bardzo agresywni i z czystej złośliwości niszczyli dobytek mieszkańców. Próbowała nawet przekupić jednego z oficerów, lecz przyniosło to tylko chwilowe skutki, ponieważ ukarane wojsko stawało się jeszcze bardziej zawzięte w swoich działaniach (tamże, s. 417). Podobną perspektywę miała Ostaszewska (2016, s. 42), która zaczęła zamykać drzwi na klucz w obawie przed przybyciem „Madziarów”.
Niezależnie od tego, z którą stroną konfliktu autorki miały do czynienia, opisywały podobne problemy. Dla wszystkich przejście wojska oznaczało kradzieże, zniszczenia oraz przymusowe rekwizycje żywności i żywego inwentarza. Nawet jeśli wojskowi dawali w zamian dokumenty, dzięki którym można było później ubiegać się o zwrot pieniędzy, to kobiety były świadome małej szansy na zadośćuczynienie. Nie bez powodu więc Ostrowska (2014, s. 72) nazwała te dokumenty mianem „kwitek-świstek”.
W obliczu ryzyka utraty części majątku autorki starały się zabezpieczać swoje mienie, wynosząc cenne przedmioty do piwnic, oddając na przechowanie do zaufanych osób lub zakopując je w bezpiecznych miejscach. Ostaszewska (2016, s. 42) poczyniła nawet większe przygotowania – zebrała drobne monety i stare zegarki z myślą, że kiedy przyjdzie wojsko (kozacy), zostanie w ten sposób obdarowane. Dzięki spełnieniu żądań unikano w ten sposób utraty innych cennych rzeczy.
Przechodzenie wsi czy miasteczka z rąk do rąk oraz pojawianie się w domach autorek raz jednego wojska, raz drugiego było uciążliwe. Obawiano się oskarżeń o współpracę z wrogiem oraz wywiązania się potyczek w niewielkiej odległości. Jałowiecka-Belinowa (2014, s. 197) pisała z niedowierzaniem o sytuacji, w której rankiem jednego dnia we dworze stacjonowali kozacy, a wieczorem na ich miejscu byli już austriaccy żołnierze. Konarska (2019, s. 189) z kolei po dłuższym czasie „najazdów” wojsk z obu stron konfliktu zanotowała: „nauczona smutnym doświadczeniem żadnych porządków nie robiłam!”. Spodziewała się więc rychłego pojawienia się kolejnych nieproszonych gości.
Widok wojsk – „swoich” lub nieprzyjacielskich wywoływał też u części autorek współczucie i odruch niesienia pomocy. Jabłońska (2017, s. 168, 175) już od sierpnia 1914 r. pomagała opiekować się rannymi w szpitalu i za prywatne pieniądze przygotowywała dla nich kompot, herbatę i soki. Czasem zabierała z domu jedzenie i karmiła spotykane na ulicach osoby – zarówno żołnierzy austriackich, jak i rosyjskich jeńców. Włochom, którzy zakwaterowani byli w jednej z jej kamienic, rozdawała też zapasy ubrań, aby nieprzyzwyczajeni do polskich temperatur nie marzli zimą. Kozicka (2015, s. 42) ze smutkiem opisywała rozpacz szeregowego z carskiej armii, który poszukiwał octu, aby zaburzyć nim pracę serca i uniknąć w ten sposób ponownego wysłania na front. Kobieta, widząc niemożność porozumienia się austriackich i niemieckich jeńców z personelem szpitala, zdecydowała się być w tych kontaktach tłumaczką. Ostaszewska (2016, s. 115–116) zaś zanotowała, że gdy nadchodził większy mróz, zwiększała się liczba jeńców. Współczuła wszystkim walczącym i nie dziwiło jej, że poddawali się w tak trudnych warunkach. Kiedy w Krośnie spotkała wynędzniałych jeńców austriackich, zapisała: „Robi to wrażenie, że ludzie wygonieni z domu, na tułactwo, poniewierkę, tułają się nie wiedzą po co i za czem?” (Ostaszewska 2016, s. 119).

 

Udział Polaków w walkach

Nieobecność naszego kraju na mapie świata w momencie wybuchu konfliktu wcale nie oznaczała, że przymus udziału w wojnie ominął Polaków. Byli oni powoływani do armii zaborczych lub sami decydowali się wstępować w ich szeregi. Dołączali również do Strzelców, później do Legionów Polskich po stronie państw centralnych lub do tzw. Legionu Puławskiego podporządkowanego Rosji. Nie można zapomnieć też o Bajończykach, czyli polskim oddziale ochotników we francuskiej Legii Cudzoziemskiej. Duża część z nich wstąpiła później do – utworzonej na zachodzie – Armii Polskiej we Francji.
W badanych przeze mnie dziennikach najwięcej uwagi poświęcono samej kwestii przymusu walki rodaków w wojskach państw zaborczych. Pisała o tym zdecydowana większość kobiet. Zgodnie określały to ogromną tragedią, która pochłonęła wiele istnień (często młodych) w imię ideałów obcych Polakom. Bardzo przygnębiająca była też dla autorek świadomość, że będą oni zmuszeni strzelać do pobratymców walczących po drugiej stronie barykady. Nałkowska (1976, s. 340) opisywała wzruszenie, jakie ogarniało warszawiaków żegnających polskich rezerwistów z armii rosyjskiej i które było zmącone przez świadomość, że w szeregach państw centralnych również szli na front ich rodacy. Dąbrowska (1988, s. 50) uświadomiła sobie grozę sytuacji, kiedy jeden z jej braci wstąpił do Legionów, a drugi do carskiej armii: „Cóż mi się bardziej wydawało okropnym, niż dwaj bracia (a zwłaszcza z własnej woli) przeciw sobie w tej wojnie walczący”. Kozicka (2015, s. 58) nazywała to „krwawym przymusem” i nie potrafiła zrozumieć, dlaczego którykolwiek z jej rodaków czuł się zobowiązany do przestrzegania przysięgi żołnierskiej, skoro oznaczało to walkę przeciw krajanom.
Poza tym w dziennikach nie pojawiły się żadne sygnały stygmatyzacji lub osądu Polaków, którzy w taki czy inny sposób znaleźli się wśród żołnierzy walczących po obu stronach konfliktu. Brak w relacjach oskarżeń o niebycie patriotą czy działanie na szkodę ruchu niepodległościowego. Sytuacja wydawała się zrozumiała, podobnie jak entuzjazm wspominany w niektórych zapiskach: „Rozumiałam pewien zapał naszych warszawskich rezerwistów, kiedy szli na wojnę. Oni szli bić Niemca, odwiecznego wroga […]. A tamci? Idą też na wroga, ale pod wodzą tego samego Niemca, którego postanowił zgładzić nieomylny głos ogółu” (Gajewska 2014, s. 51, 54).
Drugim, często podejmowanym w dziennikach wątkiem było zaangażowanie Polaków najpierw w ruch strzelecki, a później w Legiony Polskie. Autorki miały silnie zróżnicowane zdanie na ten temat – były wśród nich zarówno wielkie sympatyczki, jak i kobiety zdecydowanie przeciwne. W grupie najbardziej entuzjastycznie nastawionych kobiet możemy wymienić Romanowiczównę i Kozicką, które były zaangażowane w organizację pomocy materialnej i zbiórek pieniędzy dla ochotników. Romanowiczówna (2005, s. 262, 284) brała udział w świętowaniu ważnych rocznic związanych z tym ruchem, a Legiony nazywała „naszym polskim wojskiem” (Romanowiczówna 2005, s. 271). Kojarzyło się jej ono z formacjami z ubiegłego stulecia i była pod wielkim wrażeniem Józefa Piłsudskiego. Ponadto od 1915 r. stała na czele lwowskiego koła Ligi Kobiet Galicji i Śląska[8].
Kozicka natomiast uważała wybuch wojny za sytuację, którą społeczeństwo polskie winne było przyjąć z radością, ponieważ była to okazja do wywalczenia niepodległości poprzez zaangażowanie w ruch strzelecki. Dziwiła się, że ludzie woleli uciekać w przerażeniu, niż wziąć czynny udział w walce (Kozicka 2015, s. 21–22). Z tego powodu sama nie chciała opuszczać zagrożonego przez Rosjan Tarnopola. Pisała, że kobiety działały na rzecz Strzelców i żal jej było porzucać rozpoczęte prace. Odwiedzała rannych jeńców i rozdawała im ciepłą bieliznę, napoje i papierosy (tamże, s. 31, 42–43). Jabłońska również udzielała się w podobny sposób. W swoich zapiskach wspominała o zapasach odzieży zgromadzonej dla legionistów, ale być może z powodu innych bieżących spraw nie napisała na ten temat nic więcej.
Dąbrowska – jak wspominałam wcześniej – także była zwolenniczką ruchu strzeleckiego i późniejszych Legionów, w których walczyli jej mąż i jeden z braci. Popierała udział Polaków w walkach, pisząc: „Legiony – świadomy wysiłek, przyjmujący ofiarę nie jako dopust Boży, ale jako konsekwencję aktywnej postawy” (Dąbrowska 1988, s. 43). Mimo całej sympatii była zaniepokojona, gdy zobaczyła młodych ludzi w szeregach jednego z oddziałów: „Widok żołnierzy tego pułku był wzruszający. Nie wyobrażałam sobie, że to wszystko jest aż tak młode. Po prostu trudno uwierzyć, że na tych to barkach chłopięcych spoczywały tak długo te niesłychane zadania wojenne, jakie spełniali” (tamże, s. 60).
Zwolenniczek ruchu strzeleckiego, a później Legionów, było mniej więcej tyle samo, co przeciwniczek. Do tych drugich należały Jałowiecka-Belinowa, Nałkowska, Ostrowska, Konarska i Gajewska, które mieszkały w Królestwie Polskim, gdzie społeczeństwo było na ogół przychylnie nastawione do tych formacji[9]. Autorki uważały przede wszystkim, że służba w Strzelcach i Legionach, podobnie jak walka w armiach zaborczych, narażała na utratę życia wielu Polaków, zwłaszcza młodych, których łatwo było przekonać górnolotnymi hasłami i wielkimi ideami. Konarska (2019, s. 120) pisała: „To jest prawdziwa tragedia naszego położenia, nie dość, że mamy trzech wrogów zewnętrznych – jeszcze musiał czwarty przybyć, by już nas do reszty zgnębić”. Podobne zdanie miała Ostrowska (2014, s. 65–68): „I oprócz spotkania z konieczności, w trzech armiach walczących, jeszcze mają ochotnicy spotykać się na polach bitwy. Najokropniejszy z zamętów i bólów”. Na temat agitatorów, którzy zachęcali młodzież do wstępowania do Legionów, Jałowiecka-Belinowa (2014, s. 189) pisała wprost: „Oby ich powieszono!”. Konarska (2019, s. 122–123) zwróciła też uwagę na ryzyko związane z entuzjastycznym podchodzeniem do działalności ruchu. Obawiała się, że w pewnym momencie zniknie, a miejscowa ludność będzie zmuszona wziąć na siebie ewentualne kary i represje. Dopiero gdy poznała osobiście jednego z legionistów i ten wyjaśnił jej wiele kwestii związanych z ich działalnością, zaczęła wyrażać się o nim w bardziej wyrozumiały sposób (Konarska 2019, s. 240–242).
Nałkowska miała bardzo mieszane uczucia wobec omawianej sprawy. Z jednej strony dużo bliżej było jej do orientacji prorosyjskiej, z drugiej – współczuła żołnierzom, zdając sobie sprawę z niesprawiedliwości sytuacji, w której musieli się poświęcać. Rozważała przez jakiś czas dołączenie do grona sanitariuszek legionowych, ale – jak wyznała – uczyniłaby to wbrew swojej woli i tylko dlatego, że czuła się niepotrzebna (Nałkowska 1976, s. 394–395). Nie dała się również zwieść „legionowym reminiscencjom” i odwołaniom do XIX-wiecznej legendy Legionów Polskich we Włoszech. Pisała, że mundury strzelców były „szare, wcale nie zniszczone i bez tradycji” (tamże, s. 396). Na niekorzyść zadziałało też to, co usłyszała od przebywających w Warszawie żołnierzy. Opowiadali, czego dopuszczali się zarówno wobec przeciwnika, jak i wobec ludności cywilnej (zwłaszcza Żydów), a ona na tej podstawie konstatowała: „W duszy raz po raz odzywa się dziwny sentyment, że oto – po tylu latach – widzi się przecież swoich wojowników, a potem dreszcz odrazy, że są przecież tacy ostatecznie, jak inni” (tamże, s. 420).
Na temat Legionu Puławskiego w dziennikach pojawiła się tylko jedna wzmianka. Na wieść o projekcie jego utworzenia podekscytowana Gajewska zaczęła wyobrażać sobie powstające wojsko jako kontynuację tradycji z czasów wojen napoleońskich i Księstwa Warszawskiego. Jej nadzieje zostały szybko rozwiane, o czym pisała tymi słowy: „Legiony mają być rozwiązane po wojnie. Wobec tego nie warto się nimi zajmować” (Gajewska 2014, s. 78). Później w jej dzienniku poza jedną uwagą – że mundury legionistów rzekomo nawiązywały do historycznych modeli, ale jednak różniły się szczegółami i na guzikach były dwugłowe orły (tamże) – nie pojawiły się już żadne informacje na ten temat.
Nieco więcej miejsca w dziennikach poświęciły autorki na temat I Korpusu Polskiego w Rosji oraz jego dowódcy – gen. Józefa Dowbor-Muśnickiego. Romanowiczówna doceniała jego zasługi w walce z bolszewicką Rosją, ale nie była pewna, czy to dobrze, że próbował porozumieć się z Niemcami. Potocka (2014, s. 136) zaś, mimo niechęci do państw centralnych, pisała o tym porozumieniu w następujący sposób: „Ja go nie sądzę. Może nie mógł inaczej zrobić, może to nawet dobrze”. Z kolei Dąbrowska (1988, s. 99) dostrzegała w działaniach Korpusu szansę na samodzielne wytyczenie wschodniej granicy przyszłej Polski, ale obawiała się, że państwa zachodnie posłużą się wojskiem Dowbor-Muśnickiego, aby uspokoić sytuację w Rosji, i stracą nim zainteresowanie.

 

Codzienność

Problemy zaopatrzeniowe

Problemem, który zarówno w trakcie tej konkretnej wojny, jak i podczas wielu innych konfliktów zbrojnych dotknął większość społeczeństwa, były wszelkie niedostatki związane z zaopatrzeniem. W krajach dotkniętych działaniami zbrojnymi priorytetem stały się potrzeby wojska, co wymagało przestawienia gospodarki na tory wojenne. Szacuje się, że ok. 70% europejskich fabryk zostało nastawionych na produkcję militarną (Matera, Skodlarski 2003, s. 8). Pojawiły się problemy z żywnością – w niektórych miejscach wytwarzano jej nawet o 70% mniej w stosunku do stanu sprzed wybuchu wojny (Czekalski 2016, s. 450).
Już od pierwszych dni konfliktu ważną sprawą stały się pieniądze. Panika i brak rzetelnych informacji na początku sierpnia 1914 r. doprowadziły do sytuacji, w której obawiano się posiadania banknotów, ponieważ duże nominały utrudniały posługiwanie się nimi. Szybko pojawiły się również pogłoski, że może zabraknąć monet, co jeszcze bardziej zniechęciło ludzi do korzystania z papierowych pieniędzy. Poszukiwano więc możliwości rozmienienia ich na drobne. W niektórych miejscach, także wskutek tworzenia się plotek, niemożliwe było podjęcie gotówki w bankach (Borodziej, Górny 2014, s. 211). Na te problemy skarżyła się około połowa autorek – zarówno te mieszkające na terenie zaboru rosyjskiego, jak i osiedlone w zaborze austriackim. Część z nich ograniczyła się do zanotowania tego faktu, inne zaś opisywały sposoby radzenia sobie z takimi kłopotami. Konarska (2019, s. 119) pisała: „Najgorsza rzecz z tymi pieniędzmi – nic drobnych nie ma. W sobotę posłałam sporo jabłek na wieś do sprzedania. Dostałam za nie częściowo tylko monety, a reszta – jajka! Wraca więc handel wymienny”. Gajewska (2014, s. 34) natomiast skorzystała z możliwości rozmienienia banknotu sturublowego w biurze, w którym pracowała. Zauważyła też, że w Warszawie rozpoczął się proceder nieuczciwej zamiany pieniędzy. „Pomysłowi” mieszkańcy bogacili się, oddając zainteresowanym mniejszą kwotę, niż dostali. Z kolei Nałkowska (1976, s. 337) na początku podeszła do sprawy spokojnie. Pisała: „To, że w tym właśnie momencie paniki i ruiny zostałyśmy z trzema rublami, jest czymś dosyć normalnym i nie przeraża”. Kiedy jednak po kilku dniach jej matce udało się zdobyć w banku większy zapas gotówki, przyznała, że jej ulżyło, ponieważ nie trzeba było szukać pomocy wśród ludzi (Nałkowska 1976, s. 339–340).
Kolejnym problemem, z którym mierzyło się społeczeństwo i na który zwracały uwagę autorki dzienników, był znaczący wzrost cen. Prawie wszystkie kobiety pisały o drożyźnie, wielokrotnie wspominały o zmianach cen podstawowych produktów spożywczych oraz notowały informacje o tym, gdzie i u kogo można dokonać zakupów. Konarska (2019, s. 313) ostrzegała, że podczas podróży, zwłaszcza do miasta, należy mieć swoje zapasy żywności „zupełnie jak za dawnych czasów”. Unikało się bowiem dzięki temu zbędnych wydatków. Z kolei Dąbrowska, która w trakcie wojny przeniosła się do Warszawy, miewała gorsze miesiące, w których musiała korzystać z „taniej kuchni”. Radziła sobie jednak, o czym świadczy następujący fragment: „Mimo piętrzących się trudności i przykrości życiowych jestem w dziwnie pogodnym, ściszonym usposobieniu” (Dąbrowska 1988, s. 91).
Poza wysokimi cenami oraz utrudnieniami w posługiwaniu się pieniędzmi powszechnym problemem, który przywoływano na kartach dzienników, były braki podstawowych produktów – żywności, opału, nafty oraz odzieży. Mieszkająca w stolicy Gajewska (2014, s. 122), opisując nastrój mieszkańców, stwierdzała: „Starożytny Rzym wołał niegdyś: Panem et circenses, a współczesna Warszawa woła teraz: Chleba i nafty”.
Dokuczliwy był niedostatek mięsa, zwłaszcza tam, gdzie pojawiało się wojsko, które poprzez mniej lub bardziej sprawiedliwe rekwizycje odbierało ludności zarówno żywe zwierzęta, jak i mięsne wyroby. Radzono sobie różnie. Konarska (2019, s. 167) i Jałowiecka-Belinowa (2014, s. 196), żeby nie kupować drogiej wołowiny i wieprzowiny, starały się żywić rodzinę drobiem oraz drobną zwierzyną zdobytą podczas polowania (dominowały zające). Rodzina Nałkowskiej (1976, s. 435) hodowała króliki i sama pisarka przyznała, że w jej okolicy była to popularna praktyka. O zezwoleniu władz niemieckich w Warszawie na dopuszczenie do sprzedaży psiego mięsa Gajewska (2014, s. 164–165) pisała z oburzeniem, deklarując, że nie będzie go jeść. Z kolei ludność oblężonego Przemyśla, włącznie z Jabłońską (2017, s. 95 109-110), odkupywała mięsne ścinki i skrawki najpierw z rzeźni, a później z fabryki konserw. W kolejnych miesiącach dietę mieszkańców miasta zdominowała konina, ponieważ zaczęto masowo zabijać te zwierzęta z powodu trudności w ich wyżywieniu.
Brakom innych produktów spożywczych autorki dzienników nie poświęcały aż tyle miejsca, choć o nich wspominały. Problemy starano się rozwiązywać na różne sposoby. Część kobiet korzystała z zapasów wojska, z którym miała styczność. Nie wahały się tego robić, ponieważ zdawały sobie sprawę, że przetrwanie jest ważniejsze niż uprzedzenia. Jak pisała Ostrowska (2014, s. 99): „Tutaj gromadzą magazyny żywności, nawet mnie proponowali odstąpić kaszy, co ze skwapliwością przyjmuję”. Ponadto kobiety handlowały zarówno z wojskiem, jak i z ludnością cywilną, starając się dysponować zapasami swoich spiżarni tak, aby zdobyć nowe potrzebne produkty, ale jednocześnie nie stracić za dużo własnego zaopatrzenia. Gajewska jeździła latem do rodziny na wsi, gdzie nie tylko odpoczywała, ale też korzystała z zaproszeń na przyjęcia i kolacje. Pisała o nich, że wręcz raziły obfitością na tle wojennej rzeczywistości, ale dla „wygłodzonych warszawiaków” była to miła odmiana (Gajewska 2014, s. 198).
Potocka, której z niedostatkiem przyszło się zmierzyć dopiero w 1918 r., wspominała o zbieraniu żołędzi na kawę. Jest to jeden z zamienników, który upowszechnił się podczas wojny. W taki sposób starano się rozwiązywać problemy z niewystarczającą ilością żywności. Rozmaitymi składnikami zastępowano np. część mąki w chlebie, a w produkcji wędlin stosowano jako wypełniacz zmielone ścięgna (Borodziej, Górny 2014, s. 170).
O tym, jak istotną kwestią podczas wojny była żywność świadczy też fakt, że w zapiskach dotyczących obchodzenia świąt najwięcej jest informacji o potrawach (lub ich braku). Często autorki dzienników oceniały je, pisząc, jak by one wyglądały, gdyby nie istniejący konflikt. Gajewska (2014, s. 244) szczerze przyznawała: „W ogóle wszelkie sprawy ustępują teraz gastronomii. W pierwsze święto byłam na nudnym, ale dobrym obiedzie, a w drugie na nudnej, ale dobrej kolacji. Oto są ideały chwili obecnej”.
Ważnym problemem był też długotrwały brak opału oraz środków niezbędnych do oświetlania pomieszczeń. Na kartach dzienników pojawiały się informacje o braku węgla, nafty i spirytusu oraz o zakazie wyrębu drzew, przy czym autorki znów w dużej mierze ograniczyły się do krótkich notatek na temat stanu zaopatrzenia lub dostępności poszczególnych towarów. Więcej napisała np. Kozicka, która wspomniała o nierozsądnym nakazie władz rosyjskich w zdobytym Tarnopolu – zobligowano mieszkańców, aby z okazji różnych wydarzeń palić w oknach świece, których i tak brakowało. Używano więc najtańszych i najgorzej palących się świeczek wytworzonych z łoju (Kozicka 2015, s. 39). Konarska (2019, s. 167) natomiast, mimo świadomości, jak istotne jest oszczędzanie zapasów, pisała: „O naftę i spirytus do lamp bardzo trudno, oświetliliśmy jednak dom, żeby w tej jasności zapomnieć o troskach codziennych”. Ostrowska (2014, s. 99) bardziej niż o siebie i swoją rodzinę martwiła się o mieszkańców swojego majątku i często notowała, że ostra zima oznaczałaby wiele cierpienia. Dodawała jednak, że radzono sobie, wydobywając torf. Nałkowska również dostrzegała problemy, których przysparzał osobom uboższym brak opału. Na własne oczy widziała ludzi stojących przez wiele godzin na mrozie w kolejkach po chleb i im współczuła. Sama też doświadczała kłopotów w tej materii – zaznaczała w dzienniku, że jej dom został pozbawiony gazu i elektryczności i często musiała ogrzewać się futrami. Warto tutaj podkreślić, że brak oświetlenia dla osoby, która utrzymywała się z pisania musiał być szczególnie uciążliwy. Nałkowska (1976, s. 409) zmuszona była kupować drogie świece i oszczędnie nimi gospodarować. Jabłońska (2017, s. 282) natomiast zimą 1914/1915 r. zrezygnowała z rozpalania w kuchennym piecu i używała do gotowania oraz ogrzewania tylko tego, który znajdował się w sypialni.
Złe warunki potrafiły być jednak na swój sposób inspirujące. Gajewska (2014, s. 244), której trudno odmówić trzeźwego spojrzenia na świat, zanotowała bowiem w swoim dzienniku taką opowieść: „Niedawno, patrząc w biurze, jak szyby zamarzają, napisałam parę strofek, które wydrukowali w »Kurierze«, ale wyrzucili z nich słowo głód, zapewne w myśl zasady, że są rzeczy, o których się nie mówi”. Kobieta miała też swoje metody na przetrwanie godzin popołudniowych, w których dla oszczędności nie oświetlano pomieszczeń. Wykupiła abonament w bibliotece i spędzała tam ten czas, łącząc przyjemne z pożytecznym.
Część kobiet w swoich dziennikach zwracała uwagę na problemy związane z odzieżą oraz różnymi elementami ubioru (np. obuwiem, nakryciami głowy). W wojennej sytuacji zdecydowana większość autorek nie zwracała uwagi na aktualną modę, a jeśli już o niej pisały, to w sposób negatywny. Konarska (2019, s. 313) pod koniec 1916 r. pisała np., że jej znajoma jest „wystrojona jak z żurnalu, spódniczka prawie do kolan”. Z kolei na początku tego samego roku Kozicka krytykowała mieszkanki Tarnopola, ponieważ były pochłonięte studiowaniem pism o modzie i dostosowywaniem swoich ubiorów do ich wymagań[10], podczas gdy w trudnej sytuacji wojennej istniało wiele poważniejszych problemów. Nowe kreacje w takich warunkach były zresztą bardzo drogie. Kozicka (2015, s. 100) podsumowała tę sprawę następująco: „To tylko pewne, że ze wszystkich nieśmiertelnych rzeczy na świecie, najnieśmiertelniejszą jest moda”.
Dużo bardziej istotne było zapewnienie sobie i bliskim ubrań, zwłaszcza na zimowe miesiące. Ceny zarówno materiałów, jak i gotowych wyrobów były wysokie. Kobiety starały się więc radzić sobie, np. przerabiając stare ubrania. Gajewska (2014, s. 188) uszyła sobie letnią sukienkę ze znalezionego „starego szlafroka jedwabnego, po jakichś praciotkach”. Podobnie postępowała Jabłońska (2017, s. 205) – produkowała ciepłą bieliznę, wykorzystując płócienne worki po zbożu. Jako jedyna wspomniała też o naprawach odzieży (Jabłońska 2017, s. 138), aczkolwiek brak wzmianek na ten temat u innych autorek niekoniecznie musi oznaczać, że tego nie robiono. Przeciwnie – prawdopodobnie odnawianie ubrań było czymś zupełnie normalnym i oczywistym jeszcze przed wojną i dlatego nie poświęcano mu uwagi na kartach dzienników.
Czasem sytuacja zmuszała kobiety do kupowania gotowych wyrobów krawieckich. Nałkowska po dłuższym czasie unikania wychodzenia z domu za dnia z powodu posiadania wyłącznie starego futra z renifera zdecydowała się na odświeżenie garderoby. Kupiła nowy płaszcz i kapelusz, ale podczas zakupów była chora i nie udało się jej wytargować lepszej ceny (Nałkowska 1967, s. 277–378). Jabłońska (2017, s. 235) ze zgrozą pisała, że musiała kupić ciepłe buty na zimę i że był to dla niej duży wydatek. Gajewska natomiast, opowiadając o nabyciu nowego kostiumu, stwierdzała z satysfakcją, że znaczną część ceny zapłaciła dzięki sprzedaży starego ubrania. Z kolei dzięki zbyciu zachowanych „na czarną godzinę” złotych rubli kupiła „prześliczne buty, żółte, bardzo wysokie, najpiękniejsze buty, jakie kiedykolwiek w życiu miała[m]” (Gajewska 2014, s. 262). Stwierdziła przy tym, że takie transakcje są możliwe tylko podczas wojny europejskiej, ponieważ w normalnych warunkach uważałaby takie obuwie za wielki zbytek, ale że zapracowała na nie i zaoszczędziła, to czuje się usatysfakcjonowana.
Mimo wojennych trudności oraz konieczności dbania przede wszystkim o sobie część autorek – jak już wspominałam – starała się wspierać potrzebujących, dzieląc się swoimi zapasami. Konarska (2019, s. 182) pisała, że mieszkańcy wsi przychodzili do niej prosić o pomoc, którą często otrzymywali, chociaż kobieta musiała zarządzać spiżarnią tak, aby wyżywić rodzinę oraz służbę i jeszcze mieć coś na sprzedaż. Podobnie sytuacja wyglądała u Potockiej (2014, s. 168), która widząc nędzę chłopów z majątku, również starała się spełniać ich prośby o wsparcie materialne. Ostrowska (2014, s. 118) z okazji Wielkanocy rozdawała ubogim żywność i drobne podarki. Jabłońska (2017, s. 90, 131, 152, 168, 175, 188) mimo naprawdę trudnej sytuacji życiowej (była kobietą starszą, schorowaną i osiedloną w obleganej twierdzy Przemyśl) także nikomu nie odmawiała pomocy. Przychodzili do niej zarówno znajomi, jak i osoby obce przebywające w mieście. O wsparcie prosili też wojskowi, z którymi mieszkała. Na porządku dziennym było dożywianie żołnierzy w domu i na ulicach – zdarzało jej się wychodzić na spacer z dużym kawałkiem chleba w kieszeni, aby karmić po drodze tych, którzy prosili o jedzenie (Jabłońska 2017, s. 168, 175). Na uwagę zasługuje też to, że oddawała swoje porcje mięsa psu, by nie głodował.

 

Praca

W dziennikach temat pracy pojawiał się na tyle często, że warto zwrócić na niego uwagę. Należy jednak zaznaczyć, że w tym przypadku należy ją rozumieć szerzej, niż tylko jako działalność związaną z etatem i wynagradzaną określoną pensją. Dużo częściej aktywność kobiet była związana z prowadzeniem domu, organizacją lub współorganizacją funkcjonowania majątku ziemskiego, z dorywczymi zajęciami pozwalającymi uzupełnić domowy budżet lub z działalnością charytatywną. Wykonywanie takich zadań było w tamtym czasie normą (por. Rzepniewska 1995, s. 29–50; Kowecka 1997, s. 151–157; Molik 1997, s. 181–190; Hoff 2000, s. 245). Jedyną autorką aktywną zawodowo była Gajewska (2014, s. 11), która przez cały okres wojny była zatrudniona na etacie – do 1917 r. pracowała w biurze zajmującym się handlem winem, a później – w znanej firmie Braci Jabłkowskich. W międzyczasie wykonywała dodatkowe zlecenia, aby wesprzeć finansowo rodzinę. Przykładowo: w 1915 r. objęła obowiązki sekretarki w Towarzystwie Wyższego Wykształcenia Handlowego Kobiet, pisała też na zamówienie broszury handlowo-buchalteryjne i prowadziła pogadanki o historii Polski (Gajewska 2014, s. 145). Starała się dostrzegać pozytywne cechy zmian wywołanych wojną. Kiedy na samym początku konfliktu zmniejszono jej etat, napisała, że będzie to dla niej szansa na odpoczynek i samorozwój. Plan rzeczywiście udało się jej zrealizować, ponieważ w późniejszym czasie szkoliła się w językach obcych, doskonaliła umiejętność szycia i zapisała się na kurs stenografii, uważając, że może takie kompetencje mogą się przydać w przyszłości (tamże, s. 238).
Specyficzna była natomiast sytuacja pisarek – Dąbrowskiej i Nałkowskiej. Wolny zawód z jednej strony dawał swobodę decydowania o tym, co się tworzyło, ale z drugiej nie gwarantował stałego dopływu pieniędzy. Nałkowska zauważyła, że w trakcie konfliktu zbrojnego jest większy popyt na teksty o rzeczach aktualnych, co jej nie odpowiadało. Towarzystwo Literatów i Dziennikarzy podsumowała następująco: „Tam wojna działa dość prosto i płytko, piszą wiersze okolicznościowe, w miarę patriotyczne, wierzą w lepszą przyszłość” (Nałkowska 1976, s. 372). Obawiała się też poruszania tematu Legionów, ponieważ czuła się osamotniona w krytycznej postawie wobec tej formacji. Mimo tego uważała, że nie powinna rezygnować z tworzenia, ponieważ stwierdzała wprost: „jest to jedyna życiowa moja podpórka” (tamże, s. 406). Od czasu do czasu udawało jej się coś opublikować, np. na początku 1916 r. w dodatku do czasopisma „Świt” ukazała się część Charakterów wydanych jako całość w 1922 r. (tamże, s. 417–418). W tym samym czasie pracowała nad nowelą Tajemnice krwi (Kirchner 2011, s. 158). W 1917 r. dostała zlecenie na powieść. Ucieszyło ją to głównie ze względu na korzyści finansowe. Zdarzyło jej się bowiem przyznać, że największy wkład w budżet domowy miała praca jej matki. Pisarka miała więc świadomość, że w takich czasach część autorów sprzedaje się dobrze, a inni źle i ona należała do tej drugiej kategorii. Podkreślała jednak, że w trakcie wojny nie należy się zbytnio tym przejmować (Nałkowska 1976, s. 456). Jej również zdarzało się więc szukać prac dodatkowych, np. pod koniec 1915 r. została wykładowczynią w gimnazjum dla dziewcząt, ale szybko z tego zrezygnowała, ponieważ praca okazała się żmudna i mało interesująca (tamże, s. 413). Dąbrowska natomiast również zajmowała się podczas wojny pisaniem. W dzienniku wspominała o tworzeniu wydanego już po wojnie zbioru opowiadań pt. Dzieje naszej ojczyzny (Dąbrowska 1988, s. 59). Dąbrowska prowadziła swego rodzaju badania, przygotowując się merytorycznie do pracy nad wspomnianą książką. Poza pisarstwem, podobnie jak Nałkowska, wykonywała zajęcia dorywcze związane z jej zainteresowaniami i poglądami (zob. Drewnowski 2000). Była chociażby współredaktorką dwutygodnika „Polska Ludowa” i prowadziła działalność patriotyczno-propagandową w Częstochowie oraz w okolicznych wsiach. W 1918 r. podjęła pracę w Ministerstwie Rolnictwa i Dóbr Państwowych i – jak sama stwierdziła – była to „robota i ciekawa, i absorbująca” (Dąbrowska 1988, s. 110).
Drugą grupę stanowiły kobiety, które nie pracowały zawodowo, ale zajmowały się domem i najbliższymi, co łączyło się z pomaganiem w zarządzaniu rodzinnym majątkiem ziemskim. Wśród autorek dzienników były to: Konarska, Ostaszewska, Jałowiecka-Belinowa i Ostrowska. Do ich obowiązków należało m.in. troszczenie się o stan spiżarni. W warunkach wojny było to szczególnie istotne zajęcie, ponieważ od zarządzania zapasami zależało przetrwanie całej rodziny. Wszystkie wymienione kobiety były też świetnie zorientowane w planowaniu prac gospodarskich i polowych. Pisały chociażby o tym, kiedy kopie się kartofle, kiedy przypada czas zasiewów i żniw, a także troszczyły się o stan żywego inwentarza. Czuły się również odpowiedzialne za mieszkańców wsi. Czas wojny przysparzał im zmartwień, ale żadna z nich nie myślała o poddaniu się i biernym obserwowaniu wydarzeń. „Wierni jesteśmy zasadzie, że póki można, pchać trzeba swoją taczkę i starać się utrzymać życie w normalnej pracy” – uważała Ostrowska (2014, s. 80-81). Należy dodać, że trzy pierwsze spośród wspomnianych na początku akapitu kobiet były matkami i na nie spadał obowiązek opieki nad dziećmi. Temat ten istnieje w dziennikach tylko w postaci krótkich wzmianek, które najczęściej dotyczyły troski o potomstwo w trudnych warunkach wojennych.
Ostatnim rodzajem pracy, który można przypisać autorkom analizowanych dzienników, była aktywność charytatywna podejmowana w związku z potrzebami żyjącego w czasie konfliktu społeczeństwa. Kozicka (2015, s. 31, 42) opiekowała się rannymi żołnierzami z Legionów i armii austro-węgierskiej, którzy przebywali w szpitalu w Tarnopolu (byli jeńcami rosyjskimi po zdobyciu przez nich miasta). Z kolei Jabłońska (2018, s. 80, 121, 153, 167) w Przemyślu skupiała się głównie na dostarczaniu wojsku żywności i napojów. Romanowiczówna zaś w Lidze Kobiet, ale ze względu na wiek i stan zdrowia jej funkcja była raczej reprezentacyjna. Pisała nawet, że gdyby była młodsza o 20 lat, zaangażowałaby się bardziej (Romanowiczówna 2005, s. 262-263). Gajewska (2014, s. 62) zaś, mając dodatkowy czas wolny po obcięciu etatu, rozważała: „Namyślam się czas jakiś, w jaki sposób mam użyć tych paru godzin, które chcę ofiarować dla celów altruistycznych. Sanitariuszką nie będę, bo to się teraz stało nieomal modnym sportem. Rozlewanie zup i skubanie szarpi wydaje mi się zbyt błahym”. Ostatecznie zdecydowała się uczyć ubogie dzieci z okolicy i rzeczywiście jakiś czas później pisała, że zgodnie z zamiarem edukuje biednego chłopca (Gajewska 2014, s. 69). Warto zauważyć, że działalnością charytatywną zajmowały się wyłącznie kobiety, które miały odpowiednie warunki i czas. Wszystkie mieszkały w miastach, były bezdzietne, część z nich było pannami i nie musiały zajmować się prowadzeniem domu.
Specyficznym rodzajem pracy, którą można do pewnego stopnia określić z jednej strony jako charytatywną, a z drugiej – jako zarobkową (choć nie bardzo opłacalną), parała się Jabłońska (2018, s. 71). Na początku wojny na prośbę kuzynki przeniosła się bowiem do Przemyśla, by zarządzać tam nieruchomościami kuzynki, która była chora i potrzebowała odpoczynku, a jej mąż został powołany do wojska. Autorka dziennika przebywała w tym mieście do połowy 1915 r., a jej zapiski z tego czasu to w dużej mierze opis tego, z czym się zmagała, biorąc na siebie to odpowiedzialne zadanie. Odpowiadała za stan kamienic, musiała nadzorować pracę stróża i zbierać czynsz od osób, które w wojennych warunkach często nie miały pieniędzy. Dodatkowym utrudnieniem było to, że w części pomieszczeń kwaterowało wojsko nierzadko wyrządzające szkody, niszczące i dekompletujące wyposażenie.

 

Czas wolny

Analizowane dzienniki zawierają dużo interesujących opisów dotyczących czasu wolnego. Warto zaznaczyć, że autorki stanowiły grupę osób, które nawet w trakcie wojny miały możliwość odpoczynku i (zwykle) mogły pozwolić sobie na spędzanie chwil bez pracy zgodnie z własnymi upodobaniami. Należały wszak do warstwy bardziej zamożnej niż przeciętni obywatele.
Jak wynika z analizowanych źródeł, podstawową formą rekreacji było spędzanie czasu z innymi ludźmi. Świadczy o tym fakt, że wszystkie kobiety odnotowywały w swoich zapiskach, jakich gości przyjmowały oraz gdzie same udawały się z wizytą. Nie powinno to dziwić, ponieważ w sytuacji wojny drugi człowiek stawał się cennym źródłem informacji, a przynależność do większej grupy mogła dodatkowo zwiększać poczucie bezpieczeństwa. Konarska (2019, s. 128) już w sierpniu 1914 r. zauważyła: „Swoją drogą nigdy sąsiedzi nie byli tak skorzy do odwiedzania się jak w obecnych czasach”. Opisywała też sytuację, gdy w jej domu zebrali się znajomi z okolicy, by „biadać i radzić nad tym, co nas czeka” (Konarska 2019, s. 112). Obecność innych doceniała też Kozicka (2015, s. 61), której kontakty towarzyskie pomagały przetrwać pierwsze miesiące rosyjskiej okupacji Tarnopola. Pisała: „Samotnie spędzane wieczory w naprężeniu i nudzie, męczą ludzi. Jakże błogosławię los, że u nas są stale nasi goście, którzy zaraz po zajęciu Tarnopola zamieszkali z nami!”.
W domowym zaciszu spędzano czas na grach towarzyskich (grano np. w karty), wspólnym czytaniu oraz dyskusjach. Te ostatnie szczególnie ciekawie opisuje Gajewska, która jesienią 1915 r. razem z siostrą zaczęła organizować wieczory dyskusyjne, podczas których gromadzono się w większej grupie u różnych osób, wygłaszano referaty i rozmawiano o nich. Czasem dodatkiem były tańce, wspólne śpiewy i recytacje. Autorka zauważyła, że ten rodzaj rozrywki był bardzo popularny, ponieważ w trakcie wojny pożądano takich form spędzania czasu, które nie wymagały dużych nakładów finansowych i wielkich przygotowań: „Teraz jest wojna; życie towarzyskie obumarło, ludzie są zbiedzeni i przygnębieni, ale ostatecznie chcą jeszcze żyć” (Gajewska 2014, s. 134).
Niezwykłą rzadkością były bale, rauty i przyjęcia, a więc spotkania bardziej formalne i wymagające przygotowań. Na ten temat najwięcej do powiedzenia miała Konarska, która kilka razy w trakcie wojny opisywała takie wydarzenia – organizowane przez nią lub jej znajomych. Z jednej strony były to dla niej okazje do oderwania się od trudnych doświadczeń, z drugiej jednak strony miała pewne wątpliwości: „Co prawda… to nie powinno być – za poważne są czasy na takie fety, a niefrasobliwość ludzka, właściwie polska – doprawdy zbyt wielka. I to ze wszystkich stron słyszy się o przyjęciach, tańcach…” (Konarska 2019, s. 249). Dąbrowska (1988, s. 58) również, korzystając z zaproszenia od znajomych, brała udział w pewnym spotkaniu, o którym pisała z pewną krytyką: „I wina, owszem, dosyć się lało, choć Stella mówi, że to skromne było przyjęcie w porównaniu z tym, co po majątkach jest na porządku dziennym”. Z kolei Ostrowska (2014, s. 120) zanotowała tylko raz, że zdarzył się w jej domu „rodzaj rautu”, kiedy to na podwieczorku zjawiło się kilkoro znajomych.
W czasie wojny doceniano też kontakt z przyrodą – zarówno na wsi, jak i w mieście spacery były pożądaną formą odpoczynku, ponieważ wymagały tylko dobrych warunków pogodowych. Konarska (2019, s. 149) i Potocka (2014, s. 172-173) wybierały się też na polowania, które poza dostarczaniem rozrywki miały też walor praktyczny – pozwalały rozszerzyć dietę o nowe rodzaje mięs. Gajewska obcowanie z przyrodą traktowała jako aktywność niezbędną do zachowania równowagi psychicznej: „Człowiek umierający z pragnienia, i rzucony na brzeg wielkiej rzeki, byłby zapewne podobnym do mnie w tej chwili. Odczuwam teraz dopiero tę smutną prawdę, że całe dwa lata nie byłam na wsi i rozkoszuję się wprost istnieniem. […] Od tygodnia chodzę co dzień z rana na skraju ogrodu, do którego przytyka szumiący łan żyta i leżąc na wygrzanej słońcem trawie wchłaniam w siebie zapach kłosów. Jest to kuracja, jaką sobie przepisałam” (Gajewska 2014, s. 97–98).
Czas wolny wypełniano też kontaktem z kulturą i mimo wojny były ku temu warunki. Należy oczywiście pamiętać, że rozrywki takie, jak teatr czy opera, dostępne były tylko dla osób, które mieszkały w dużych miastach i które było stać na coś, co zazwyczaj nie jest podstawową potrzebą. Wśród autorek dzienników trzy były warszawiankami – Nałkowska, Dąbrowska[11] i Gajewska. Ta ostatnia w pewnym momencie zrezygnowała z dojeżdżania tramwajem do pracy, a zaoszczędzone pieniądze wydawała na teatr, ponieważ twierdziła: „mój wysuszony intelekt chciwie [tego] się domaga” (Gajewska 2014, s. 250). Warto zaznaczyć, że po zajęciu stolicy przez Niemców kobiety zyskały możliwość zobaczenia sztuk, które do tej pory były zakazane w zaborze rosyjskim, czyli np. Kordiana Juliusza Słowackiego. O tym właśnie spektaklu pisały zarówno Gajewska, jak i Dąbrowska. Z oferty kulturalnej Warszawy skorzystała też Jałowiecka-Belinowa (2014, s. 186), która w trakcie podróży zatrzymała się w tym mieście i wybrała się z mężem i znajomymi na przedstawienie W szponach pruskich. Z zapisków z dziennika wiemy, że nie była zadowolona z tego, co obejrzała – raziła ją skrajnie antyniemiecka reakcja publiczności, która jej zdaniem najwyraźniej zapomniała o krzywdach, jakich Polacy doznali również z rąk Rosjan.
Autorki mieszkające w majątkach na wsi raczej nie pisały o podobnych wydarzeniach i atrakcjach. Wyjątkiem była jednak Potocka, ponieważ jej pałac był ośrodkiem, w którym organizowano dla domowników oraz znajomych z okolicy amatorskie występy: przedstawienia, deklamacje i koncerty (Potocka 2014, s. 62, 68, 70).
Czas wojny Dąbrowska, Gajewska i Nałkowska potraktowały też jako okazję do aktywności, którą współcześnie można nazwać mianem „rozwój osobisty”. Dwie ostatnie uczyły się języków obcych, a autorka Nocy i dni rozwijała talenty plastyczne, malując, rysując i robiąc wycinanki. Wszystkie czytały dużo książek – Nałkowska w swoim dzienniku zamieszczała nawet krótkie recenzje z każdej lektury. Gajewska (2014, s. 75) starała się rozszerzać czytelniczy repertuar o pozycje z odległych krajów, np. z Chin. Stwierdzała jednak, że „nasze poznanie literatury powszechnej z odczytaniem nieznanych nam utworów wszechświatowych przeciągnie się zapewne dłużej niż wojna europejska”.
Formy spędzania czasu wolnego stanowił sposób na oderwanie się od rzeczywistości, codziennych trosk i niepokojów. „Pocieszamy się jak możemy” – wspominała Konarska (2019, s. 149). Podobnie interpretowała to Potocka (2014, s. 40): „Długi spacer po lasach […]. Uciekliśmy na chwilę z atmosfery niepokoju w jakiej żyjemy”, „Wszyscy gorączkowo staramy się rozerwać. Nie trzeba myśleć” (Potocka 2014, s. 63). Kozicka (2015, s. 61) z kolei opowiadała o tym, że w trudnym momencie oczekiwania na zmianę sytuacji politycznej i wyswobodzenie miasta przez państwa centralne nawet polowanie na mysz – odpowiednio „urządzone” – stało się dla niej i domowników rodzajem atrakcji i dobrze wpłynęło na nastroje. Gajewska (2014, s. 225) w chwili kryzysu zaczęła nawet uczęszczać z siostrą na lekcje tańca „z rozpaczy i żeby się trochę zagłuszyć”. Najwidoczniej był to dobry pomysł, ponieważ niedługo później pisała: „Taniec teraz, to zastrzykiwanie sobie morfiny” (Gajewska 2014, s. 225).

Świętowanie i religia

Celebrowanie różnego rodzaju świąt i ważnych dat świeckich i religijnych było mimo konfliktu zbrojnego obecne w życiu ludzi. Dawało pewne poczucie powrotu do czasów sprzed wybuchu wojny i jednocześnie stanowiło formę ucieczki od realiów dnia codziennego. Jest to zauważalne w badanych dziennikach. Jak już wspominałam, niezależnie od okazji autorki zapisków sygnalizowały, że obchody świąt były skromniejsze i bardziej stonowane niż przed wojną. Z całą pewnością wynikało to z konieczności dostosowania się do nowych warunków – brakowało niezbędnych towarów, z rozmaitych powodów cała rodzina i znajomi nie mieli możliwości zebrania się razem, czasem brakowało też odpowiedniego samopoczucia. W większości przypadków jednak autorki wraz z bliskimi starały się nie rezygnować ze świętowania.
Można jednak dostrzec pewne wyjątki związane z trzema kobietami – Nałkowska, Jabłońska, Kozicka i Jałowiecka-Belinowa. Pierwsza z nich po prostu nie wspominała w dzienniku o żadnych ważnych datach. Jedynie raz zdarzyło jej się zanotować informację, że danego dnia miała urodziny, przy czym nie poświęciła im większej uwagi (Nałkowska 1976, s. 363). Druga z kolei nie miała z kim celebrować istotnych wydarzeń, ponieważ była daleko od rodziny, a ponadto w okresie oblężenia Przemyśla stan jej zdrowia się pogorszył. Wolała skupić się więc na wspominaniu ostatniego Bożego Narodzenia, które spędziła z mężem, i „uciec” na cmentarz, gdzie był pochowany (Jabłońska 2018, s. 286-287). Pisała jednak o duchowym wymiarze różnych świąt (powrócę do tego wątku w dalszej części tekstu). Z kolei dziennik Jabłońskiej, chociaż jest obszerny, dotyczy krótkiego fragmentu wojny i notatki kończą się latem 1915 r. To sprawia, że nie sposób dowiedzieć się, jak wyglądała kwestia świętowania w kolejnych latach. Zapiski Kozickiej natomiast, choć dłuższe o rok, zawierają jeszcze mniej informacji o tej sferze życia. O Wielkanocy w 1915 r. napisała tylko tyle: „Święta przeszły cicho i ponuro, mimo ślicznej pogody. […] Bieda powszechna, wiktuałów brak i pieniędzy nie ma” (Kozicka 2015, s. 60–61). Można taki opis potraktować jako pewną wskazówkę, jeśli chodzi o milczenie autorki – być może brak dobrych warunków w połączeniu z rzadkimi okazjami na przestrzeni dwóch lat spowodowały lukę w jej opowieści. Jałowiecka-Belinowa zaś opisała tylko pięć pierwszych miesięcy wojny nie wspominając o żadnym bardziej uroczystym dniu[12].Świętowano przede wszystkim imieniny i zwykle w dziennikach przywoływano tę okazję wtedy, gdy dotyczyła ona samej autorki lub jej bliskich, aczkolwiek Konarska wspominała imieniny znajomej, w ramach których odbyła się zabawa ze strojami balowymi, muzyką i tańcami (Konarska 2019, s. 249). Najczęściej w zapiskach charakteryzowano osoby, które pojawiły się podczas wydarzenia, oraz sposób świętowania okazji. Autorki zgodnie zaznaczały przy tym, że celebrowano je skromniej niż przed wojną. Czasem dodatkowo wspominały o upominkach wręczanych bohaterowi/bohaterce dnia, które bywały raczej symboliczne lub praktyczne. Gajewska (2014, s. 261) w październiku 1917 r. pisała, że w ramach prezentu dostała dwie młode kury.
Znacznie rzadziej pojawiały się informacje o uroczystym witaniu Nowego Roku. Jeśli w ogóle zdarzały się na ten temat jakieś zapiski, to były to krótkie notatki. Kobiety bardziej niż na sposobach świętowania, skupiały się bowiem na zupełnie zrozumiałym w ich sytuacji pytaniu o to, co przyniesie nowy rok.
O innych okazjach praktycznie nie wspominano w analizowanych dziennikach. U Gajewskiej (2014, s. 143) tylko raz pojawiła się wzmianka o wróżbach andrzejkowych. Należy jednak zauważyć, że ta autorka przykładała wagę do dwóch ważnych dat z historii Polski – do wybuchu powstania listopadowego i uchwalenia Konstytucji 3 maja. Brała więc udział w obchodach związanych z tymi wydarzeniami, była też zaangażowana w przygotowanie stosownego spektaklu dla znajomych i rodziny z okazji 29 listopada. Inne kobiety nie wspominały w swoich dziennikach o podobnych praktykach.
Jeśli chodzi o święta religijne, to najwięcej zapisków pojawiło się w kontekście Bożego Narodzenia oraz Wielkanocy. Większość autorek starała się celebrować te okazje, nawet jeśli trzeba było zrezygnować z „przedwojennego” standardu. W grudniu 1915 r. Gajewska (2014, s. 148) pisała: „Wczoraj była taka Wigilia, jakiej jeszcze nigdy w życiu nie pamiętam: bez ryb, bez siana i bez choinki. Szczególniej bez choinki!”. Warszawianka wspominała też o ciastach, które udało jej się upiec na Wielkanoc, a sukces był tym większy, że do ich zrobienia potrzebna była mała liczba jaj (tamże, s. 84). Z kolei Ostrowska (2014, s. 117–118) przygotowane na tę okazję wypieki określała jako „chude”, ale cieszyła się, że w ogóle jakieś były, ponieważ w okolicy obowiązywał wydany przez władze niemieckie zakaz pieczenia ciast.
Można zauważyć, że większość autorek pomijała aspekt religijny świąt. W zapiski zwykle skupiały się bowiem na kwestiach kulinarnych oraz „towarzyskich”, ponieważ odnotowywały, w jakim gronie spędzały czas. Ilość wzmianek o dwóch wymienionych powyżej świętach (nawet jeśli notatki są krótkie, z niewielką ilością informacji) dowodzi, jak ważne były dla kobiet te wydarzenia, skoro zawsze pamiętały, aby poświęcić im miejsce w dziennikach. Pozostałe ważne okazje, takie jak Zielone Świątki, Boże Ciało, Zaduszki, dni poświęcone poszczególnym świętym czy odpusty w parafii, nawet jeśli w rzeczywistości były celebrowane częściej, to w zapiskach pojawiały się bardzo rzadko.
Wypada zaznaczyć, że autorki były osobami wierzącymi, podobnie jak zdecydowana większość Polaków w tamtym czasie. Tylko Kozicka deklarowała się jako niewierząca, choć nie poruszyła tego tematu w dzienniku, lecz w spisanych pod koniec życia wspomnieniach (Kozicka 2015, s.72, 80).
W analizowanych dziennikach można odnaleźć fragmenty dotyczące wiary i praktyk religijnych. Przede wszystkim zauważalne jest to, że prawie wszystkie kobiety odnotowywały informacje o mszach i nabożeństwach, na które uczęszczały. Czasem opisywały wyjątkowo dobre kazania, chwaląc ich treść, zwłaszcza pod kątem użyteczności w wojennych czasach: „Ksiądz miał bardzo dobre, serdeczne kazanie. Prosił ludzi, żeby się spokojnie zachowywali, żeby zajęli się robotą, nie wpadali w przygnębienie, żeby wreszcie w razie nadejścia nieprzyjaciela, zachowali spokój zupełny” (Jałowiecka-Belinowa 2014, s. 177). W innym miejscu czytamy: „Często, kiedym najbardziej przybita klęskami spadającymi na nasz naród, spotykam słowa Boskie, które podnoszą upadający mój duch i rozbudzają zaufanie w Boga” (Potocka 2014, s. 135).
W części dzienników pojawiły się również informacje o korzystaniu z sakramentów (takich, jak komunia, spowiedź) postrzeganych przez niektóre autorki jako rodzaj wzmocnienia w trudnych czasach. Romanowiczówna (2005, s. 258) opisywała to następująco: „Mnie znowu łaska Boża dźwiga i trzyma. Dziś byłam u Komunii Św. więc czuję się silną i na wszystko gotową i obok wielkiego cierpienia, mam w duszy niebiańskie szczęście”. Podobne zdanie na temat „pełnego” udziału w mszy miała Ostaszewska (2016, s. 53): „Byłam dzisiaj z dziećmi do spowiedzi św. i komunii, by nabrać otuchy na dalsze walki z życiem, przykrościami”. Potocka (2014, s. 106) z kolei dostrzegała źródło wsparcia w rekolekcjach, które odbywały się u jej znajomej: „Ojciec Rostworowski, jezuita, miewa nauki bardzo piękne, bardzo głębokie. Wracam od nich uspokojona, wzmocniona”.
Poza murami kościoła praktykowano również indywidualną modlitwę. Intencjami najwcześniej wspominanymi w dziennikach były: szybki koniec wojny, szczęśliwy powrót z frontu i ochrona bliskich przed rozmaitymi skutkami konfliktu. W zapiskach odnaleźć można też wiele bezpośrednich zwrotów do Boga, które prawdopodobnie wynikały z silnych emocji, czasem przypominających egzaltację: „Boże, Boże! więc powstanie!” (Romanowiczówna 2005, s. 251), „Boże, Boże, zlituj się nad nami!” (tamże, s. 258), „Litości Boże, litości” (Potocka 2014, s. 75), „Boże mój, ratuj!” (Jabłońska 2017, s. 114). Inne sformułowania, takie jak: „prosimy tylko Boga” (Konarska 2019, s. 119), „Chwała Bogu” (Ostaszewska 2016, s. 44), „Bogu dzięki” (Jabłońska 2017, s. 90), mogą świadczyć o tym, jak ważna była w życiu interesujących mnie kobiet obecność siły wyższej.
Poza modlitwą, sakramentami i udziałem w nabożeństwach swoistą ochronę miały też zapewniać symboliczne gesty. Potocka (2014, s. 126), przebywając w ogarniętym walkami Kijowie[13], opisała, w jaki sposób koleżanka opuszczała jej dom : „Zrobiłam Muszce krzyżyk na czole, a ona mnie, i żegnałyśmy się jak przed długą i niebezpieczną drogą”. Jabłońska z kolei, żegnając szwagra wyruszającego na front, zaopatrzyła go w medalik (Jabłońska 2018, s. 74).
Konarska (2019, s. 329) wspominała w dzienniku o chrzcie swojego najmłodszego syna – Andrzeja. Zależało jej, aby sakrament odbył się, tak jak w przypadku dwójki jej starszych dzieci, 15 sierpnia, czyli w dniu ważnego dla katolików święta Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. Był to jeden z przejawów szczególnie silnego wśród Polaków kultu maryjnego, który pojawił się również u kilku innych autorek. Wspomniałam już o powszechnym zainteresowaniu losami wojennymi Częstochowy oraz sanktuarium na Jasnej Górze. Ostrowska odwoływała się do roli, jaką kult maryjny odegrał w obronie Jasnej Góry przed Szwedami, i miała nadzieję na podobną sytuację podczas trwającej wojny. Ostaszewska (2016, s. 39, 53, 125) niejednokrotnie pisała o modlitwie do Matki Boskiej Nieustającej Pomocy, podkreślając, jak duże nadzieje pokłada w jej opiece. Ostrowska (2014, s. 101) z kolei o groźbie bombardowania okolicy przez niemieckie samoloty pisała następująco: „ta bomba wisząca nad nami nie jest niebezpieczniejsza od pioruna w czasie burzy i najczęściej nie trafi, zwłaszcza gdy się schronić pod płaszcz Matki Boskiej”. Konarska, jak już zasygnalizowałam, wiązała duże nadzieje z opieką, jaką miała nad jej dziećmi, zwłaszcza najmłodszym, roztoczyć Maryja. To jej ofiarowała nowo narodzonego syna i obiecała, że przez pierwsze 3 lata życia będzie nosić tylko ubrania w kolorze białym i niebieskim (czyli w barwach maryjnych).
Warto zwrócić uwagę na przypadek Gajewskiej (2014, s. 80), dla której wojna była momentem pewnego rodzaju odrodzenia religijnego i refleksji nad życiem doczesnym. W swoim dzienniku pisała: „Ponieważ jest wojna i aeroplany często latają, i bomby sypią się nierzadko, i marne życie ludzkie więcej niż kiedykolwiek wisi na włosku, podwoiłam więc moje zwykłe praktyki religijne, aby w razie czego być choć trochę w pogotowiu”. Wydaje się, że kobieta rzeczywiście wytrwała w swoim postanowieniu, o czym świadczy ilość wzmianek o udziale w mszach i nabożeństwach oraz wykładach na temat nauki Kościoła. Co ciekawe, Gajewska (2014, s. 170) starała się też za pomocą merytorycznych argumentów „nawracać” znajomego sceptyka i przekonać go do powrotu do wspólnoty chrześcijańskiej.

Relacje z bliskimi

Wspomniałam już, jak istotną rolę w czasie wojny odgrywały kontakty z innymi ludźmi. Co równie charakterystyczne, we wszystkich dziennikach pojawiła się stosunkowo duża ilość informacji na temat osób z otoczenia autorek. Były to często informacje ważne w kontekście wojny, a więc miejsce przebywania tych ludzi, ich podróże, doświadczenia związane z trwającym konfliktem czy aktualny stan zdrowia – szczególnie jeśli zmieniał się w nowych warunkach. Z jednej strony można to interpretować jako przejaw troski i zainteresowania wynikający z niecodziennej sytuacji, z drugiej zaś takie zapiski mogą oznaczać, że kobiety odczuwały potrzebę utrwalania informacji o losach swoich bliskich, stając się niejako kronikarkami życia swoich krewnych i znajomych.
Szczególną troską otaczano dzieci. Starano się im zapewnić bezpieczeństwo, choć np. Ostaszewska (2016, s. 45) nie chciała rozdzielać swoich rodzin i wysyłać potomstwo w miejsca oddalone od terenu wojny. Potocka musiała dodatkowo mierzyć się ze strachem związanym z tym, że jej synowie walczyli w armii rosyjskiej (Potocka 2014, s. 28, 41). Jej obawy były całkowicie uzasadnione, ponieważ jeden z mężczyzn zginął już w październiku 1914 r. Autorka zniosła to bardzo źle i później wielokrotnie wracała do tego wydarzenia w swoim dzienniku (tamże, s. 31, 35, 41, 53). Sytuacji nie poprawiła nawet świadomość, że stracił życie, broniąc Królestwa Polskiego, które i tak zostało później zdobyte przez Niemców. O dwóch pozostałych synów troszczyła się więc jeszcze bardziej. Kiedy dostała wiadomość, że jeden z nich zachorował na tyfus podczas walk na Bliskim Wschodzie, była zdecydowana jechać tam, aby się nim zaopiekować. Ze względu na trudności w zorganizowaniu takiej podróży musiała jednak zrezygnować z tej wyprawy (tamże, s. 80-81).
Kobiety zamężne dzieliły się na dwie kategorie. Pierwszą z nich stanowiły te, które martwiły się o małżonków, nie chciały się z nimi rozdzielać lub obawiały się, że będą zmuszeni walczyć. W tej grupie jest np. Kozicka, która odmówiła ucieczki z Tarnopola, ponieważ jej mąż planował tam zostać (Kozicka 2015, s. 22), a także Konarska, która – jak pisała – pierwszy raz w życiu straciła przytomność, kiedy myślała, że jej małżonek zostanie powołany do wojska (Konarska 2019, s. 110). Szczególnie ważnym przykładem jest w tym przypadku Ostaszewska, której mąż – jak już nadmieniłam – zmarł po długiej chorobie w 1915 r a zapiski autorki, zwłaszcza te późniejsze, stanowią w dużej mierze relację z walki jego o powrót do zdrowia oraz opis rozmaitych objawów i trudności, jakie z się z nimi wiązały. Kobieta pisała też o nieprzespanych nocach, które spędzała na opiekowaniu się chorym mężem (Ostaszewska 2016, s. 139).
Do drugiej kategorii należały Dąbrowska i Nałkowska. Pierwsza z nich na kartach dziennika nie zdradzała zbyt wielu obaw. Pisała wręcz: „Skończył się dla mnie okres, w którym małżeństwo było dla mnie najbardziej zasadniczą formą życia. […] Życie jest nad wszelki wyraz rozmaite i małżeństwo to jeno jego epizod” (Dąbrowska 1988, s. 50). Z kolei druga pisarka, formalnie pozostająca w związku małżeńskim, zastanawiała się tuż po ogłoszeniu mobilizacji w Królestwie: „Nie wiem, w jakim stopniu dobrze jest, że się nie ma zupełnie nikogo, z kim rozstanie grozi. Jesteśmy same” (Nałkowska 1976, s. 337). Lata wojny spędziła, nie wspominając praktycznie o mężu. Wiadomo natomiast, że tuż po wojnie uzyskała rozwód i już wtedy była zaangażowana w kolejny związek, który kilka lat później zakończył się ślubem[14].
Autorek piszących o rodzicach i dziadkach było niewiele. Mogło być to spowodowane tym, że ich przodkowie w momencie spisywania dzienników mogli już nie żyć. Swoją matkę otaczała dużą troską Jabłońska, która wielokrotnie pisała, że martwiła się o nią, że przez problemy z przenoszeniem listów nie miała o niej żadnych aktualnych informacji (Jabłońska 2018, s. 88, 344). Jednocześnie w dzienniku czytamy, że autorka cieszyła się z udanej ewakuacji kobiety z Przemyśla, ponieważ warunki panujące w mieście mogłyby być dla niej zbyt trudne. Na wieść o zniszczeniu ich domu w Sanoku Jabłońska nie skupiła się na sobie, ale właśnie na matce, zastanawiając się, jak po wojnie zapewni jej odpowiedni standard życia.
O obojgu rodziców pisała też Konarska, która cieszyła się z ich obecności we dworze, gdy wybuchła wojna (Konarska 2019, s. 110). Z czasem, kiedy sytuacja związana z kwaterunkiem wojsk w majątku stała się uciążliwa, dokładała starań, aby matka i ojciec pozostawali w jak najmniejszym stopniu dotknięci przez nowe warunki. Z tego względu zdecydowała się m.in. oddać im swoją sypialnię (tamże, s. 177).
Kilkukrotnie o swojej matce wspominała Nałkowska, choć w tym przypadku można odnieść wrażenie, że pisarka lepiej czuła się w roli dziecka, które wymaga opieki starszych, niż w roli osoby, które takie wsparcie dawała. Sugerują to następujące fragmenty: „Lubię taką pracę kobiecą przy domu, chociaż fizycznie bardzo mię męczy i muszę patrzyć, że matka robi daleko więcej” (Nałkowska 1976, s. 349), „Jest mi tym gorzej, że Hanka i matka pojechały o świcie do Warszawy – i jestem z moją udręką nerwową właściwie sama” (tamże, s. 353). W innych miejscach pisała: „Z tym zresztą mniejsza, chodzi o moje lenistwo socjalne w domowym życiu. Otóż tu w dziedzinie robót w pokoju mam znaczne zamiłowania, za to robót kuchennych i wymagających ruchu […], inicjatywy – unikam w sposób bierny i z zawstydzeniem, pozwalam jednak, że więcej tego spełnia matka” (Nałkowska 1980, s. 34), „Ja właśnie nie mam siły, aby to wziąć w ręce, aby odsunąć matkę i wyręczyć ją” (tamże, 37).
W przypadku dalszej rodziny i znajomych autorki ograniczały się zwykle do wzmianek na temat ich losów i samopoczucia. Sporadycznie zdarzały się komentarze dotyczące realiów życia podczas wojny, np. notatki o zmartwieniach związanych z przejściem frontu w bliskiej odległości od czyjegoś miejsca zamieszkania.

 

Pozostałe problemy

W dziennikach wspominano znacznie więcej utrudnień, z którymi borykano się podczas wojny. Wśród nich należy wymienić choroby i śmierć. Jak już zaznaczałam, ludzie ginęli nie tylko na froncie. Ludność cywilna podczas konfliktu również była narażona na różne czynniki zwiększające ryzyko zgonu: choroby spowodowane chociażby spadkiem poziomu higieny czy osłabieniem organizmu w trudnych warunkach, stres, niedożywienie i głód, wreszcie bombardowania, bliska odległość walk oraz związane z tym pożary. W trakcie wojny wzrosła śmiertelność, a przyrost naturalny uległ obniżeniu (Chwalba 2018, s. 383).
Jak podaje Katarzyna Sierakowska (2015, s. 73), doświadczenie śmierci podczas tego konfliktu zbrojnego stało się czymś powszechnym. Dzienniki zdają się potwierdzać tę tezę – w niemal każdym z nich znajdują się informacje o zgonach różnych osób. Zwykle nie byli to jednak bliscy autorek. Przeważnie śmierć dotykała ludzi z ich otoczenia – znajomych, mieszkańców tej samej wsi lub tego samego miasta. Czasem zapiski ograniczały się do danych, kto i na co zmarł, choć zdarzały też notatki, które były obszerniejsze i ujawniały uczucia związane z tym doświadczeniem. Nałkowska (1976, s. 461) z żalem wspominała o sąsiadce, dobrej starszej kobiecie, która nie miała szansy wyzdrowieć, mimo że pisarka do samego końca mocno wierzyła, że jednak się to uda. Z kolei Romanowiczówna ze smutkiem podawała wieści o zmarłych znajomych, ale często też zauważała, że był to koniec ich cierpienia (Romanowiczowa 2005, s. 264-266, 294-295).
U Ostrowskiej i Potockiej można dostrzec stan emocjonalny, który przypomina zazdrość wywołaną tym, że ktoś zmarł, podczas gdy one muszą jeszcze czekać na własny zgon. Pierwsza z kobiet pisała o swoich rozterkach: „Rocznica śmierci brata Augusta. Trochę się zazdrości tym, co nie dożyli tych czasów. To znów prosi się Boga, by dał przetrwać wszystko. To nielogiczne, ale naturalna mieszanina uczuć” (Ostrowska 2014, s. 120). Z kolei Potocka (2014, s. 81) straciła dwie bliskie znajome na przestrzeni kilku miesięcy i skarżyła się: „Jej już nie ma, a ja żyję i może żyć będę jeszcze długo. Życie jest ciężarem, ale dźwigać go trzeba, póki Bóg zechce”. W innym miejscu pisała: „Przedwczoraj dostałam depeszę z Mińska, że Iza Orłowska umarła. Jestem jak z kamienia. Ucieszyłam się dla niej i zazdrość uczułam – i tyle” (Potocka 2014, s. 116).
Co zaskakujące, w dziennikach brakuje informacji na temat obaw autorek o swoje życie. Dwie z nich – Ostrowska (2014, s. 104) i Konarska (2019, s. 161) – uważały jednak, że „starsze pokolenie” (czyli one same) może zginąć, byle tylko młodzież przetrwała wojnę. Jabłońska była chyba jeszcze bardziej pogodzona ze śmiercią. Chciała jedynie spocząć obok męża. Czasem tęsknota za nim i wynikająca z niej pewna rezygnacja skłaniała ją do stwierdzeń: „Gdybym miała pewność, że mnie tam pochowają, sama bym naprzeciw kuli leciała” (Jabłońska 2017, s. 93).
Wydaje się, że autorki mogły mówić o szczęściu wynikającym z faktu, że ich bliscy (przynajmniej w czasie spisywania dzienników) pozostawali przy życiu. Bezpośrednie zetknięcie się ze śmiercią członka rodziny dotyczyło tylko Potockiej, której syn – jak wspominałam – zginął na froncie już w październiku 1914 r. Wydarzenie to pozostawiło, jak się wydaje, trwały ślad w jej psychice, o stracie wspominała wielokrotnie, np. Tymi słowy: „koniec wszystkiego co piękne, co dobre, co pełne nadziei” (Potocka 2014, s. 54). Z treści zapisków wynika, że Potocka starała się nie okazywać uczuć związanych z tą tragedią: „Koło północy Franio przyjechał. Blady był, trząsł się jak liść i płakał jak dziecko. Ja zaś byłam już spokojna, skamieniała” (tamże, s. 33). W innych miejscach pisała: „pomyślałam o Tomciu, położyłam rękę na jego głowie i odeszłam, by przy nim nie zalać się łzami” (tamże, s. 35); „Ludzie prości płaczą, żalą się głośno, krzyczą. My zaś chowamy się z naszymi uczuciami, jakby było wstydliwe się im poddawać” (tamże, s. 63).
Omawiany zgon syna Potockiej jest jednocześnie jedynym odnotowanym w dziennikach przypadkiem śmierci na froncie żołnierza, którego znała osoba pisząca. O anonimowych mężczyznach z armii wszystkich krajów, którzy mogli zginąć i ginęli w walce, autorki wypowiadały się jednak ze współczuciem, podobnie jak o Polakach wcielonych w szeregi wojsk zaborczych.
O chorobach pisano sporo, choć w większości są to tylko krótkie wzmianki. Kobiety najczęściej zwracały uwagę w dziennikach na pogorszenie się zdrowia ich oraz ich bliskich oraz podejmowały temat chorób zakaźnych, które zwykle wiązały się z przebywaniem wojska w jakiejś okolicy, a później wynikały raczej z obniżenia odporności ludności cywilnej.
Zupełnie zrozumiałe jest to, że autorki odnotowywały właśnie te sprawy związane z chorowaniem. Samopoczucie najbliższych im osób oraz ich samych musiało być dla nich ważne, podobnie jak wiedza o zagrożeniach związanych z epidemią. Wymieniały tyfus plamisty, cholerę, dyzenterię, szkarlatynę, aczkolwiek ilość informacji o sposobach zapobiegania chorobom oraz sposobach leczenia jest w dziennikach znikoma. Część autorek wspominała o dezynfekcji pomieszczeń w domu po przebyciu przez kogoś choroby, a w wielu przypadkach pisały też o leżeniu i wypoczynku w trakcie problemów zdrowotnych. Ostaszewska (2016, s. 118) przywoływała ponadto zalecenia dotyczące picia wyłącznie przegotowanej wody, aby uniknąć tyfusu. Skalę zagrożenia dostrzegała z kolei Nałkowska (1976, s. 457), która jesienią 1917 r. skreśliła taki obraz: „Wojna i mór. Wszędzie naokoło umierają na dyzenterię. Na cmentarz w Kobyłce jedzie co dnia parę pogrzebów”.
Kolejnym problemem, szczególnie widocznym w pierwszych latach konfliktu, były utrudnienia w komunikacji i przemieszczaniu się ludności cywilnej. Chaos związany z wybuchem wojny, walki oraz zmiany władz zaborczych wpływały negatywnie zarówno na możliwość podróżowania, jak i na sposoby porozumiewania się.
Autorki skarżyły się na utrudnienia w przesyłaniu wiadomości lub niemożność skorzystania z telegrafu i poczty. Jałowiecka-Belinowa zanotowała, że urzędnik pocztowy palił zalegające papiery, a ona sama nie dostała przesyłki z pieniędzmi od rodziny (Jałowiecka-Belinowa 2014, s. 177). O zawodności tej formy dostarczania informacji pisała również Nałkowska, zauważając, że została przez to pozbawiona wiadomości o pierwszych dniach wojny (Nałkowska 1976, s. 338). Do jej miejscowości w tym czasie docierała jedynie gazeta przynoszona z Warszawy. Ostrowska z kolei wspominała o ucieczce urzędników z okolicy, także tych nadzorujących przesyłanie listów i telegramów (Ostrowska 2014, s. 63–64). W rezultacie ludzie stracili kontakt z resztą kraju.
O korzystaniu z telefonu, który był w tamtym czasie stosunkowo nowym urządzeniem, autorki nie wspominały prawie wcale. Można więc przypuszczać, że poczta była dla nich dużo bardziej dostępną, a przez to oczywistą formą przekazywania informacji.
Problemy z przemieszczaniem się to kolejna trudność wynikająca z trwania konfliktu zbrojnego. Ponownie można zauważyć, że dużo więcej informacji na ten temat odnajdziemy w dziennikach we wpisach z pierwszych lat wojny, zwłaszcza z pierwszych miesięcy. Autorki sygnalizowały, że duże grupy ludności starały się uciekać przed zagrożeniem, co prowadziło do oblegania kolei. Pociągi przeznaczone były jednak w pierwszej kolejności do transportu wojska, co czyniło sytuację cywili jeszcze trudniejszą. Mimo to kobiety decydowały się na podróże, nawet zdając sobie sprawę z utrudnień, jakie je czekały. Jałowiecka-Belinowa i Potocka na samym początku wojny starały się dostać do Warszawy. Pierwsza z nich napotkała na przeszkody w drodze powrotnej. Odwołano bowiem kurs, którym miała wrócić, ale nie zatrzymało jej to, ponieważ była gotowa „końmi czy automobilem dobrnąć do Piotrkowa” (Jałowiecka-Belinowa 2014, s. 187). Potocka z kolei szczegółowo opisała swoją podróż, stąd wiemy, że nie było żadnej gwarancji, że w pociągu znajdzie się dla niej miejsce. Całej wyprawie towarzyszyły nerwy i panika innych pasażerów. Potocka mimo wszystko starała się uspokoić sytuację i opanować nastroje współtowarzyszy, aczkolwiek w drodze powrotnej dała się ponieść pewnemu pesymizmowi: „Nie przyczepili wagonu Martynki do naszego. Nie zobaczymy się już więcej” (Potocka 2014, s. 45).
Nałkowska i Kozicka miały podobne spostrzeżenia na temat podróżowania w nowej rzeczywistości. Pisarka w taki sposób opisywała wrażenia z próby dostania się do stolicy: „Stosunki jak z hagiografii. Aby pojechać do Warszawy, wstałyśmy o piątej rano, bo tylko ten pociąg był pewny. Podróż sama przez się robiła wrażenie katastrofy, bo ludzie siedzieli na buforach i na stopniach” (Nałkowska 1976, s. 341). Druga z kobiet, przebywając w zajętym przez Rosjan Tarnopolu, również odwoływała się do minionych epok, komentując bieżącą sytuację: „Dzięki wojnie życie nasze ma wygląd zupełnie średniowieczny. Koleje wprawdzie są, ale z nich prawie korzystać nie można, więc ludzie mało się ruszają, chyba z konieczności i to końmi przeważnie. […] Na wiadomość, że ktoś jedzie np. do Lwowa, zbiegają się u niego znajomi, znoszą listy do swoich i pakunki, proszą o załatwienie sprawunków, itd.” (Kozicka 2015, s. 45).
Korzystanie ze zwierząt pociągowych, jeśli się je w ogóle posiadało, było utrudnione z powodu powszechnych rekwizycji na potrzeby wojska. Zabierano nie tylko żywy inwentarz, ale też wszelkiego rodzaju pasze. Praktykowano ponadto wymienianie zmęczonych wierzchowców na okazy pozostające w dobrym zdrowiu. Ostrowska (2014, s. 127), opisując wizytę siostry, wspominała o chorobie jednego z jej koni i o tym, że problemy z wyżywieniem reszty zwierząt wpływają negatywnie na ich kondycję: „Takie liche i licho żywione są nasze obecne chabety, że trudno wytrzymują dłuższe jazdy”.
Po zajęciu całości ziem polskich przez wojska niemieckie i austriackie w swobodnym podróżowaniu przeszkadzała również konieczność posiadania przepustki. Pisały o tym m.in. Dąbrowska (1988, s. 69, 71) wspominająca cały dzień załatwiania formalności związanych z przeprowadzką do Warszawy, oraz Gajewska (2014, s. 191), która nazwała trudności „komicznymi”. Każdego lata, przy okazji wakacji na wsi ostatnia wymieniona autorka skarżyła się na problemy z uzyskaniem pozwolenia na wyjazd. Mimo to co roku, nawet kiedy pojawiały się jakieś przeciwności, udawało się jej spędzić urlop tak, jak lubiła najbardziej, czyli z daleka od Warszawy.
Wojna wiązała się z ryzykiem napaści i kradzieży nie tylko ze strony wojska. Wyzwoliła bowiem podobne tendencje również wśród ludności cywilnej. Mateusz Rodak (2018, s. 15) w tekście dotyczącym bandytyzmu zwrócił uwagę na wzrost frekwencji takich zdarzeń od 1914 r. Wyniki jego kwerendy wskazują jednak, że opisywany problem nie był zbyt często poruszany w literaturze wspomnieniowej, co znajduje potwierdzenie w moich badaniach dotyczących dzienników. Autorki sygnalizowały jedynie istnienie tego zjawiska i – z rzadka – związane z nim własne obawy. Potocka (2014, s. 165) postanowiła zrezygnować ze spacerów po lesie wieczorami i po zachodzie słońca, ponieważ spotkała tam podejrzanie wyglądającego człowieka, a w tym samym czasie zaczęły do niej docierać pogłoski o różnych bandach ukrywających się w okolicy. Podobne informacje notowała w swoim dzienniku Dąbrowska (1988, s, 99). Z kolei Konarska (2019, s. 223) cieszyła się z nowo powstałego posterunku żandarmerii austriackiej w ich majątku, ponieważ „zawsze z nimi bezpieczniej. Zaczynają się napady bandyckie, ograbili już młynarza z Kłudzia”. Trzy lata później, w ostatnim roku wojny zauważyła pogorszenie się sytuacji, z każdej strony dochodziły wieści o kolejnych napadach. Na tle innych autorek wyróżniała się Jałowiecka-Belinowa, która nie pozostawała bierna wobec zagrożenia i już w pierwszych dniach wojny postanowiła o wystawieniu we wsi i w majątku straży dla ochrony całej okolicy.

Podsumowanie

W analizowanych dziennikach utrwalony został obraz wojny widzianej z perspektywy zwykłych kobiet. W tych tekstach można odnaleźć skrajnie różne wątki. „Wielka” polityka, walka o sprawę polską i opisy przetaczającego się frontu znajdują się tuż obok spraw tak przyziemnych, jak problemy ze zdobyciem płótna na ubranie dla rodziny czy z racjonalnym rozporządzaniem zapasami umożliwiającym uniknięcie głodu. Z zapisków wyłania się obraz kobiet żywo zainteresowanych bieżącymi wydarzeniami. Kobiet, które mają swoje, niekoniecznie dobrze wyrobione zdanie na tematy polityczne dotyczące chociażby działalności zaborców czy Polaków dążących do odzyskania niepodległości kraju. Wojna oraz jej niszczące skutki nie były Polkom spisującym swoje doświadczenia obojętne. Potrafiły dostrzec skalę zniszczeń i współczuć zarówno „swoim” – bliskim, znajomym, jak i innym, w tym anonimowym osobom, którym przyszło wziąć udział w wielkim konflikcie. Jednocześnie daje się zauważyć, jak wielką wagę przykładały do codzienności – nawet (albo zwłaszcza) wtedy, kiedy dookoła rozgrywały się wielkie historyczne wydarzenia.
Autorki w swoich dziennikach zawarły dużo informacji pozwalających poznać ich stosunek do zjawisk z jakimi przyszło im się mierzyć. Wskazówki na temat przyjmowanych postaw czasem tylko wynikały wprost z tekstu i pozwalały precyzyjnie określić jakie były odczucia autorek. Pewną sugestią było używane słownictwo – na przykład na temat niezbyt pochlebnych określeń wobec zaborców, prawdopodobnie można napisać osobną pracę.
W niektórych przypadkach nie dało się przypisać postawom wartości „pozytywny”/„negatywny”, ponieważ byłoby to sprzeczne z logiką. Dotyczy to chociażby opisywanych w dziennikach problemów z brakiem żywności. Oczywiste jest bowiem, że nikt nie będzie reagował radością na takie utrudnienia. Dużo bardziej liczyło się to, czy można sobie poradzić z zastaną rzeczywistością i w jaki sposób to osiągnąć.
Z zapisków można wiele wyczytać na temat emocji autorek oraz autorefleksji w stosunku do przeżywania różnych stanów. Nie powinno to dziwić, biorąc pod uwagę, że prowadzenie dziennika wiązało się z posiadaniem bezpiecznej przestrzeni, w której można pozwolić sobie na szczerość, nieograniczoną przez oceny otoczenia.
Dzienniki pozwalają dostrzec, jak różne perspektywy można było przyjąć wobec konkretnego problemu. Doskonałym przykładem była kwestia Legionów Polskich, na temat których kobiety pisały, nie ograniczając się jedynie do słów uznania lub krytyki. Mimo niechęci znajdowały dla nich współczucie i na odwrót – mimo entuzjazmu potrafiły dostrzec negatywne strony ich działalności. Podejście autorek do niektórych zjawisk różniło się w zależności od miejsca zamieszkania, zamożności, stanu cywilnego i wykonywanego zawodu. Co innego przysparzało zmartwień matkom, a co innego młodym niezamężnym i bezdzietnym kobietom. Zdarzało się też, że kobiety mówiły na jakiś temat zgodnie, wręcz jednym głosem. Tak było chociażby ze stosunkiem do udziału Polaków w walkach w szeregach wojsk zaborczych czy z wykraczającą poza granice zaboru niechęcią wobec carskiej Rosji.
Warto zaznaczyć, że czasem sam fakt zanotowania czegoś już świadczy o przyjęciu wobec tego jakiejś postawy. Okazanie zainteresowania wiązało się bowiem z decyzją, że poświęci się czemuś czas na zapisanie oraz miejsce na kartce, która być może kiedyś stanie się ważną informacją dla potomnych.
Interesująca może być obserwacja dotycząca ewolucji pewnych postaw pod wpływem rozwoju wydarzeń czy napływu informacji. W tym miejscu należałoby zadać sobie pytanie, jakich nowych przykładów mogłyby dostarczyć te dzienniki, które urywają się przed końcem wojny.
Poczynione przeze mnie ustalenia oraz inne prace podobne do niniejszego artykułu mogą być pomocne w przypadku zestawiania jednostkowych poglądów z mentalnością większej bądź mniejszej grupy, ale już nie „całego narodu”. Interesującym zadaniem badawczym byłaby również próba porównania zapisków skreślonych przez osoby różnej płci. Czy mężczyźni i kobiety zwracali uwagę na to samo, czy w relacjach ujawniłyby się znaczące różnice? W przypadku takich analiz z pewnością przydatne byłyby metody używane na gruncie gender history. Pamiętać należy tylko, że do takiego badania odpowiednie byłyby dzienniki spisane przez osoby żyjące w warunkach zbliżonych do tych, jakie miały autorki analizowanych przeze mnie źródeł.


[1] W tamtym czasie kobiety na ogół nie brały bezpośredniego udziału w walkach, choć w trakcie pierwszej wojny światowej zdarzały się takie przypadki. Szerzej patrz: Zawacka 1992 (rozdział VII z biogramami działaczek ruchu); Nowakowska 2009; Janowski 2012; Piłsudska (red.) 2021.

[2] Skuteczna obrona klasztoru na Jasnej Górze podczas potopu szwedzkiego urosła do rangi symbolu i mitu.

[3] Kraj mimo ogłoszenia neutralności został zaatakowany przez armię niemiecką na początku sierpnia 1914 r.

[4] Twierdza Przemyśl podczas konfliktu była oblegana trzykrotnie (szerzej: Materniak 1994).

[5] W innych źródłach również podkreślano skalę tego zjawiska (szerzej: Florczak 2018, s. 75; Golak 2021, s. 9).

[6] Ostaszewska (2016, s. 55) opisywała np. sytuację, gdy pijany kozak straszył mieszkańców dworu, domagając się alkoholu oraz pieniędzy, a gdy ich nie uzyskał, ranił jednego z domowników.

[7] Autorki dzienników skarżyły się też na inne rzeczy, które pojawiały się niezależnie od tego, z jaką armią miały do czynienia, np. rekwizycje, konieczność żywienia żołnierzy, bałagan jaki po sobie pozostawiali.

[8] Liga Kobiet Galicji i Śląska (zabór austriacki) razem z siostrzaną Ligą Kobiet Polskich Pogotowia Wojennego (zabór rosyjski) była zaangażowana w niesienie pomocy materialnej żołnierzom walczącym o niepodległość Polski (zob. Dufrat 2002; Pająk 2014).

[9] Na temat postaw społeczeństwa polskiego, zwłaszcza w zaborze rosyjskim, wobec Legionów zob.: Snopko 2007; Borodziej, Górny 2014; Przeniosło 2014.

[10] W 1915 i 1916 r. w zachodnich czasopismach modowych zachęcano do skracania i rozszerzania spódnic. Argumentem za takim rozwiązaniem miała być wygoda i praktyczność, ale uniemożliwiało ono przeróbkę posiadanej już odzieży, ponieważ w momencie wybuchu wojny w świecie zachodnim dominowały wąskie i proste spódnice (por. Boucher 2004, s. 398).

[11] Dąbrowska w trakcie wojny mieszkała w kilku miejscach, a we wrześniu 1917 r. osiedliła się wraz z mężem w Warszawie.

[12] Dziennik kończy się kilka dni przed świętami Bożego Narodzenia.

[13] Walki o Kijów w styczniu 1918 r. były częścią konfliktu między tworzącym się niezależnym państwem ukraińskim a Rosją (więcej: Hołubko, Lityński 2017, s. 83–129).

[14] Drugim mężem Nałkowskiej został Jan Jur-Gorzechowski, legionista, późniejszy generał Wojska Polskiego; zob. https://przystanekhistoria.pl/pa2/tematy/kultura/104619,Zofia-Nalkowska-Chcemy-calego-zycia.html; [dostęp: 07.04.2024].


Bibliografia

Źródła

Dąbrowska M. (1988), Dzienniki, t. 1: 1914–1932, oprac. T. Drewnowski, Warszawa.

Gajewska J. (2014), Ta wojna zmieni wszystko… Dziennik Janiny Gajewskiej, oprac. A. Wajs, Warszawa.

Jabłońska H. (2017), Dziennik z oblężonego Przemyśla (1914–1915), oprac. S. Stępień, Przemyśl.

Jałowiecka-Belinowa A. (2014), Notatki z I wojny światowej, w: I wojna światowa z perspektywy dworu. Źródła do dziejów wsi polskiej w XIX w., oprac. K. Studnicka-Mariańczyk, A. Zakrzewski, Radomsko.

Konarska J. (2019), Dwór na wulkanie. Dziennik ziemianki z przełomu epok 1895–1920, oprac. A. Chojnowski, A. Richter, Warszawa.

Kozicka H. (2015), Rosjanie w Tarnopolu. Dziennik 1914–1916, oprac. I. Florczak, J. Gołota, Ostrołęka.

Kozicka H. (2015), Wspomnienia z lat 1867-1914, oprac. K. Cybulska, Kielce.

Nałkowska Z. (1976), Dzienniki, t. 2: 1909–1917, oprac. H. Kirchner, Warszawa.

Nałkowska Z. (1980), Dzienniki III 1918–1929, oprac. H. Kirchner, Warszawa.

Ostaszewska A. (2016), Dziennik Klimkówka 2 VIII 1914 – 24 IV 1915. Dwór Ostaszewskich. Galicyjski epizod z wielkiej wojny, oprac. K. Sołtysik, Klimkówka.

Ostrowska L. (2014), Trochę się zazdrości tym, co nie dożyli do tych czasów… Dziennik Ludwiki Ostrowskiej z Maluszyna, oprac. J. Kita, P. Zawilski, Warszawa.

Potocka J.Z. (2014), Dziennik 1914–1919, red. M. Piłeczka, Łomianki.

Romanowiczówna Z. (2005), Dziennik lwowski 1842–1930, t. 2: 1888–1930, oprac. Z. Suchodolski, Warszawa.

 

Opracowania

Borodziej W., Górny M. (2014), Nasza wojna, t. 1: Imperia 1912–1916, Warszawa.

Boucher F. (2004), Historia mody. Dzieje ubiorów od czasów prehistorycznych do końca XX wieku, Warszawa.

Chwalba A. (2018), Wielka Wojna Polaków 1914–1918, Warszawa.

Czekalski T. (2016), Aprowizacja ludności cywilnej w czasie I wojny światowej. Wojna jako katalizator zmian kultury kulinarnej w Europie, „Zeszyty Naukowe Uniwersytetu Jagiellońskiego. Prace Historyczne”, t. 143, z. 3.

Drewnowski T. (2000), Rzecz russowska. O pisarstwie Marii Dąbrowskiej, Kraków.

Dufrat J. (2002), Kobiety w kręgu lewicy niepodległościowej: od Ligi Kobiet Pogotowia Wojennego do Ochotniczej Legii Kobiet (1908–1918/1919), Toruń.

Dufrat J. (b.r.w.), Powstanie Ligi Kobiet i działalność w okresie I wojny światowej, https://ligakobietpolskich.pl/wp-content/uploads/2013/12/Powstanie-Ligi-Kobiet-i-działalność-w-okresie-I-wojny-światowej_dr_Dufrat.pdf (dostęp: 5.06.2023).

Florczak I. (2018), Obraz armii rosyjskiej w okupowanej Galicji w świetle dzienników i wspomnień (1914–1915), „Acta Universitatis Lodziensis. Folia Historica”, nr 102.

Golak A. (2021), Społeczeństwo polskie wobec armii rosyjskiej w pierwszych miesiącach I wojny światowej na podstawie literatury wspomnieniowej, „Uniwersyteckie Czasopismo Socjologiczne”, t. 27, nr 1.

Hoff J. (2000), Kobieta aktywna zawodowo w kodeksach savoir-vivre’u XIX i w pierwszej połowie XX wieku, w: Kobieta i praca: wiek XIX i XX, red. A. Żarnowska, A. Szwarc, Warszawa.

Hołubko W., Lityński A. (2017), Na gruzach imperium. Ukraina po upadku cesarstwa: od rewolucji lutowej 1917 do traktatu brzeskiego 1918, „Czasopismo prawno-historyczne”, t. 69, z. 1.

Janowski S.M. (2012), Dziewczęta w maciejówkach, Warszawa.

Kirchner H. (2011), Nałkowska albo życie pisane, Warszawa.

Kowecka E. (1997), Zmiana roli kobiety w prowadzeniu domu w XIX wieku, w: Kobieta i kultura życia codziennego: wiek XIX i XX: zbiór studiów, red. A. Żarnowska, A. Szwarc, Warszawa.

Matera R., Skodlarski J. (2003), Gospodarka światowa w latach 1914–1939, „Dzieje Najnowsze”, t. 35, nr 1.

Materniak I. (1994), Przemyśl 1914–1915, Warszawa.

Molik W. (1997), Ziemianki wielkopolskie w codziennych zajęciach gospodarczych i w pracy społecznej w drugiej połowie XIX i na początku XX wieku, w: Kobieta i kultura życia codziennego: wiek XIX i XX: zbiór studiów, red. A. Żarnowska, A. Szwarc, Warszawa.

Nowakowska A. (2009), Wanda Gertz: opowieść o kobiecie żołnierzu, Kraków.

Pająk J.Z. (2014), Działalność Ligi Kobiet Galicji i Śląska we Lwowie (1915–1918), w: Znani i nieznani dziewiętnastowiecznego Lwowa. Studia i materiały, red. L. Michalska-Bracha, M. Przeniosło, Kielce.

Piłsudska A. (red.). (2021), Wierna służba. Wspomnienia uczestniczek walk o niepodległość 1910–1915 / Służba ojczyźnie. Wspomnienia uczestniczek walk o niepodległość 1915–1918, Warszawa.

Przeniosło M. (2014), Akcja werbunkowa do Legionów Polskich w latach I wojny światowej, w: O wojnę powszechną za wolność ludów… I wojna światowa na ziemiach polskich – aspekty społeczne, polityczne i militarne, red. R. Kotowski, L. Michalska-Bracha, M. Przeniosło, Kielce.

Rodak M. (2018), Zjawisko bandytyzmu na ziemiach byłego Królestwa Polskiego w latach 1914–1918, w: Studia i materiały do dziejów społecznych Polski 1914–1918, red. K. Sierakowska, S. „Metamorfozy Społeczne” 20, Warszawa.

Rzepniewska D. (1995), Kobieta w rodzinie ziemiańskiej w XIX wieku. Królestwo Polskie, w: Kobieta i społeczeństwo na ziemiach polskich w XIX wieku, red. A. Żarnowska, A. Szwarc, Warszawa.

Sierakowska K. (2015), Śmierć – Wygnanie – Głód w dokumentach osobistych. Ziemie polskie w latach Wielkiej Wojny 1914–1918, Warszawa.

Snopko J. (2007), Społeczeństwo Królestwa wobec Legionów Polskich po akcie 5 listopada 1916 roku, w: Lata Wielkiej Wojny. Dojrzewanie do niepodległości 1914–1918, red. D. Grinberg, J. Snopko, G. Zackiewicz, Białystok.

Zawacka E. (1992), Czekając na rozkaz. Pogotowie Społeczne Organizacji Przysposobienia Wojskowego Kobiet w przededniu II wojny światowej, Lublin.




Wycinanki (155). Czesław Miłosz is and is not American

WOJCIECH WRZOSEK

Wycinanki (155)

Czesław Miłosz is and is not American

Sojusznikiem moim w podkreślaniu roli kontekstu w orzekaniu o sprzeczności w języku naturalnym, ściślej – w danym jego wariancie – powiedzmy języku J – jest Boris Uspienski. Slawista, semiotyk, rosyjski teoretyk i historyk kultury. Uzasadnia on tezę, że zachodzi różnica między bezsensownością (w tym opartą na wewnętrznej logicznej sprzeczności) a lingwistycznym sensem zdań logicznie sprzecznych czy bezsensownych. Generalnie, chodzi o różnicę między logicznym a lingwistycznym punktem widzenia na język naturalny.

W argumentacji potwierdzającej tę tezę semiotyk sięga po przykłady przytaczane w artykule Jacka Juliusza Jadackiego z Encyclopedic Dictionary of Semiotic. Twierdzi on, że cytowane przez polskiego logika i filozofa wyrażenia bezsensowne nie są bezwzględnie nonsensowne:

W artykule Meaninglessness, opublikowanym w Encyklopedycznym Słowniku Semiotyki, przytaczana jest lista przykładów bezsensownych fraz. Zacytujmy niektóre z nich: a thinking cane (trzcina myśląca); a childless mother (bezdzietna matka), an unfriendly friend (nieprzyjazny przyjaciel); Ignacy Paderewski’s piano playing smells of red (Ignacego Paderewskiego gra na fortepianie pachnie na czerwono); My only enemy is more noble-minded than himself is (mój jedyny wróg jest bardziej wielkoduszny niż jest on w istocie); Czesław Miłosz is and is not American (Czesław Miłosz jest i nie jest Amerykaninem)[1]. Nietrudno upewnić się – komentuje rosyjski semiotyk – że dla każdego z tych wyrażeń łatwo znaleźć kontekst (sytuację), w którym okażą się sensownymi. Więcej, tego rodzaju teksty prowokują nas do odnalezienia takiego punktu widzenia (takiej sytuacji), w kontekście której bezsensowne na pierwszy rzut oka frazy staną się sensowne. Dla wyrażenia myśląca trzcina nie musimy się specjalnie starać, tj. wyszukiwać kontekstu czy punktu widzenia: wyrażenia tego użył Pascal na określenie człowieka: według jego słów: „człowiek jest trzciną najsłabszą na wietrze, najwątlejszą w przyrodzie, ale trzciną myślącą”[2], na angielski wyrażenie to tłumaczy się jako: a thinking cane lub a thinking reed[3].

Uspienski uważa, powtórzmy, że wyrażenia przytaczane przez Jadackiego nie są bezdyskusyjne bezsensowne i argumentuje:

Autor cytowanego artykułu – znany polski logik – określa przytoczone przez siebie frazy jako „absurdalne”, zauważając przy tym, że: „Rzeczywiste istnienie obiektu (reference) absurdalnego wyrażenia jest nie do pomyślenia, ponieważ matka (mother) oznacza ‘kobietę, która urodziła co najmniej jedno dziecko’, kiedy bezdzietna kobieta (childless woman) oznacza, że to ‘kobieta, która nie urodziła ani jednego dziecka’. […] Niemożliwe jest wyobrażenie sobie istnienia myślącej trzciny (a thinking cane), ponieważ warunkiem koniecznym aktywności myślowej jest mózg, którym rośliny nie dysponują. Podobnie gra Ignacego Paderewskiego na fortepianie (Ignacy Paderewski’s piano playing) nie może pachnąć czerwono, ponieważ zapach pochodzi od obiektów, a nie od gry (działań) i oprócz tego czerwonym może być kolor, a nie zapach. […] Analogicznie, mój jedyny wróg nie może być bardziej wielkoduszny, niż jest, ponieważ wyrażenie być bardziej wielkodusznym niż (is more noble-minded than) oznacza relację niezwrotną, jak każdy predykat wyrażający porównanie. I wreszcie, niemożliwe jest istnienie nieprzyjaznego przyjaciela (an unfriendly friend), jak niemożliwe jest, aby Czesław Miłosz był i nie był Amerykaninem, ponieważ w obu przypadkach zachodzi sprzeczność logiczna”[4].

Należy przypuszczać – dorzuca Uspienski – że autor świadomie przytacza przykłady, które rozmijają się z praktyką językową[5]. Następnie konkluduje:

Na tym przykładzie widać, na ile podejście logiczne do języka oderwane jest od jego realnego funkcjonowania. Logik wychodzi od świata, który powinien być zgodny z jego wyobrażeniem o rzeczywistości, tj. logiką (tu Uspienski w przypisie perswaduje: „Nieprzypadkowo autor cytowanego tekstu [tj. Jadacki – przyp. W.W.] mówi o «rzeczywistym istnieniu obiektu», zakładając najwyraźniej, że pojęcie rzeczywistego jest oczywiste, samo przez się zrozumiałe i nie może być przedmiotem dyskusji”)[6].

Lingwista – kontynuuje rosyjski slawista – dopuszcza świat – który może być odpowiednikiem świata dowolnego nosiciela języka, tj. w zasadzie wszelkich możliwych sytuacji, które dopuszcza wyobraźnia[7]. Przy czym sam język może postulować taką rzeczywistość, która dla logiki wydaje się niemożliwą. Jednocześnie, jeśli logik zakłada przyjęte standardowe znaczenia słów w języku, to lingwista gotowy jest na to, że słowa w tekście mogą występować w różnych znaczeniach, tj. zmieniać swój sens. I tak na przykład, jeśli powiadamy, że „Czesław Miłosz jest i nie jest Amerykaninem”, to słowo Amerykanin w pierwszym i drugim użyciu ma różny sens”[8].


[1] Jerzy Jadacki, Meaninglessness, (In) Encyclopedie Dictionary of Semiotics, ed. By Thomas A. Sebeok, vol. I. Berlin – New York – Amsterdam, 1986, p. 523–525. Cyt. za: Boris Uspienski, Ego Loquens. Язык и коммуникативное пространство, 2–е издание исправленное и дополненное, Москва 2012, s. 154; https://www.researchgate.net/publication/322213180_Boris_Uspenskij_in_. Tłum. z ros. moje. W.W.

[2] L’homme n’est qu’un roseau, le plus faible de la nature, mais c`est un roseau pensant, B. Pascal, Oeuvres complétes. Préf. D’Henri Gautier, présentation et notes de Louis Lafuma, Paris 1963, p. 528, No 200–347.

[3] B. Uspienski, Ego Loquens…, s. 154–155.

[4] J. Jadacki, tamże, s. 524.

[5] B. Uspienski, tamże, s. 155.

[6] Tamże, przyp. 144, s. 179.

[7] Na przykład jest oczywiste, że człowiek przywiązany do animistycznych wyobrażeń, może nie zgodzić się z twierdzeniem, że rośliny pozbawione są zdolności do myślenia – przy czym logika tego nie kontestuje. Dokładnie tak samo możemy przekonywać, że tenże sam Czesław Miłosz (polski poeta, który wyemigrował do Ameryki) mógłby twierdzić, że jest, jak i nie jest Amerykaninem. Matka może być bezdzietną, jeśli porzuciła swoje dzieci. I nasz wróg może okazać się – w konkretnej sytuacji – bardziej wielkoduszny, niż zazwyczaj. B. Uspienski, Ego Loquens…, przyp. 144, s. 179.

[8] Tamże, s. 155–156. Wyróżnienia Uspienskiego.




Wycinanki (154)

WOJCIECH WRZOSEK

Wycinanki (154)

La Biblioteca de Babel.

 

Przytaczam motto do Biblioteki Babylon Borgesa:

«By this art you may contemplate the variation of the 23 letters…» The Anatomy of Melancholy, part. 2, sect. II, mem. IV[1]

Idee Borgesa podejmuje Willard Van Orman Quine w   swoich Quiddities. Pod hasłem uniwersalna biblioteka znajdujemy:

„Biblioteka jest kompletna w ścisłym tego słowa znaczeniu: zawiera wszystkie możliwe książki w pewnych rozsądnych granicach. Nie ma w niej książek napisanych w obcych alfabetach ani takich, które są zbyt długie, na przykład od książki, która obecnie czytacie. Poza tymi ograniczeniami zawiera ona jednak wszystkie możliwe książki. Są tam we wszystkich językach po transliteracji, jeśli była ona potrzebna. Niektóre z nich są spójne, inne niedorzeczne, z przewagą tych ostatnich. (…)

Inni autorzy wystarczająco dokładnie opisali oszałamiającą kombinatoryczną statystykę.  Przy 2000 znakach na stronie mamy 500 000 tysięcy znaków w 250-stronicowym tomie, jeśli wiec dysponujemy mniej więcej osiemdziesięcioma dużymi i małymi literami oraz innymi znakami, to w naszej bibliotece będzie się znajdowało osiemdziesiąt do pięćsettysięcznej potęgi książek.  Przypuszczam, że nasz rozszerzający się wszechświat w swoim obecnym stadium mógłby pomieścić zaledwie drobny ułamek tej kolekcji. Liczby są tanie. To wszystko interesujące, ze kolekcja jest skończona. W tej bibliotece mieści się cała i ostateczna prawda o świecie, o ile może ona w ogóle zostać sformułowana.”[2]

Budując analogie między wszechświatem a biblioteką uniwersalną projektujemy dwie uniwersalności. Między dopuszczalną nieskończonością świata a kombinatoryczną skończonością alfabetu. To zestaw znaków alfabetycznych jest dla Quine`a podstawą  granicznej wielkości możliwych tomów uniwersalnej biblioteki. Biblioteki sensów i nonsensów. Zarówno Borges, jak i Quine dopuszczają pomyślenie nonsensów, przypadkowych zestawień znaków alfabetycznych jako graniczną wielkość biblioteki uniwersalnej.  Domyślam się, że już w istniejących, dotąd powstałych tomach biblioteki świata, już znajdują się niedorzeczności w rozumieniu Borgesa i Quine`a. Mało tego, stanowią one przewagę.

Nie dość tego:

„W tej bibliotece mieści się cała i ostateczna prawda o świecie, o ile może ona w ogóle zostać sformułowana. Ograniczenia dotyczące długości książek nie są tu istotne, gdyż kolejny tom zawsze może podjąć opowieść, prawdziwą czy fałszywą – dokładnie w tym punkcie, w którym skończył się poprzedni. Jeśli szukamy prawdy, to nie wiemy, który tom wybrać i po który później sięgnąć, ale to nie szkodzi.”[3]

Przypuszczenie, że w bibliotece uniwersalnej  mieści się już poszukiwana przez nas prawda o świecie brzmi złowieszczo. Mieści się prawda tylko taka, która pozostaje w zakresie konceptualnym uniwersalnej biblioteki Borgesa/Quine`a. W zasięgu możliwych  kombinacji na danym zestawie znaków oraz takiego naszego: staroświeckiego rozumienia kombinowania (w rozumieniu kombinatoryki matematycznej) jako granicy możliwych opisów świata.

Ta, jak to określa filozof amerykański, astronomiczna liczba książek mogłaby zostać umniejszona. Proponuje utopijny zabieg:

„Możemy ograniczyć nasz wybór i wykluczyć wszystkie niedorzeczności, które stanowią większość naszej biblioteki. Moglibyśmy się upierać przy języku angielskim i zaprogramować komputer na angielską składnię i leksykon. Pozostałaby nam drobna część dawnej biblioteki, ale liczba książek wciąż byłaby astronomiczna.”[4]

Kolejnym krokiem możliwym jest alfabet Samuela Finleya Breese Morse`a. Czcionka składająca się z dwóch znaków, kropki i kreski, może pełnić tę samą rolę co nasz osiemdziesięcioliterowa czcionka.  Ouine donosi, ze liczba tomów w kolekcji uniwersalnej biblioteki zredukuje się do dwóch do pięćsettysięcznej potęgi. Zamiast dopuszczać pięć tysięcy znaków w każdej książce, moglibyśmy się zdecydować np. na siedemnaście. Nie musimy już mówić o tomach, lecz o dwucalowych paskach tekstu.

„Stajemy teraz twarzą w  twarz z ostatecznym absurdem: uniwersalną biblioteką składającą się z dwóch tomów, z których jeden zawiera kropkę, a drugi kreskę. Dobrze wiemy, że dzięki rozmaitym kombinacjom i powtórzeniom możemy za pomocą takich narzędzi wyrazić dowolną prawdę. Cud skończonej lecz uniwersalnej biblioteki jest po prostu rozdmuchanym do ogromnych rozmiarów cudem notacji dwójkowej: wszystko, co można powiedzieć, daje się powiedzieć za pomocą dwóch znaków.  To rozczarowanie jeśli chodzi o Czarnoksiężnika z Oz, ale prawdziwy dar losu dla komputerów.”[5]

Piramida heksagonalna Borgesa przeniosła się  niezależnie od zachmurzenia –  „w chmurę”.

                

Za plecami Umberto Eco biblioteka, przed nim biblioteka w komputerze. Biblioteka uniwersalna jest w chmurze.


[1] Jorge Luis Borges – Ficciones.pdf, La Biblioteca de Babel, p. 38. (« W ten sposób możecie rozważać różne związki 23 liter… ») https://www.scribd.com/doc/285526435/Jorge-Luis-Borges-Fikcje#, p. 64; szczegóły na temat motta i Anatomy of Melancholy Roberta Burtona zob.: Jovica Aćin, Nieskończenie czy ograniczenie. Przełożyła Małgorzata Wierzbicka,  Literatura na Świecie, Warszawa, grudzień 1988, nr 12 (209), s. 187.

[2] W.V.O.Quine, Rożności. Słownik prawie filozoficzny, przełożył Cezary Cieśliński, Warszawa 1995, s. 222-223; https://fr.wikipedia.org/wiki/La_Biblioth%C3%A8que_de_Babel. Tam, krótko mowa o zabiegu redukcyjnym Quine`a.  Tam rozliczne podstawowe rozgałęzienia idei Borgesa..

[3] Tamże, s. 223.

[4] Tamże

[5] Tamże, s. 224.




Wycinanki (153). Biblioteka „w chmurze”?

WOJCIECH WRZOSEK

Wycinanki (153)

Biblioteka „w chmurze”?

Stawiam sobie pytanie: Czy z Biblioteki Babel Borgesa wybrałbym to, co Umberto Eco? Włoski semiotyk, historyk i pisarz na okoliczność wykładu w Bibliotece Miejskiej w Mediolanie dokonał wyboru akurat tych fragmentów. Dołożył kilka rozdziałów, dzięki czemu powstała książeczka O bibliotece[1].

Niestety, tym razem Eco nie doszukał się wizji wszechświata, którą zarysował Borges. Wizję wszechświata, wyrażoną językiem biblioteki, sprowadził do refleksji o bibliotece. Sformułował on wizję „najlepszej złej biblioteki” i krótko naszkicował utopię pożądanej.

Biblioteka Babel Borgesa nie kłóci się z naszym dzisiejszym wyobrażeniem ani wszechświata, ani biblioteki. Może dlatego, że współczesna biblioteka rozpuściła się we wszechświecie. Biblioteka przestaje być gmachem, a staje się raczej „chmurą nad wszystkimi gmachami”.

A wyobraźnia Umberto Eco ugrzęzła w jego ukochanej przeszłości:

Tak więc jeśli biblioteka jest, jak chce tego Borges – pisał w 1981 r. Eco – modelem wszechświata, staramy się uczynić z niej wszechświat na miarę człowieka, a przypominam, że biblioteka na miarę człowieka to znaczy także biblioteka radosna, zapewniająca możliwość wypicia kawy ze śmietanką, zapewniająca również to, iż para studentów usiądzie sobie po południu na kanapie i – nie mam bynajmniej na myśli nieprzystojnego obłapiania – cząstkę flirtu dopełni w bibliotece, biorąc z półki i odstawiając książki naukowe; a zatem biblioteka, do której chodzi się chętnie i która przeobrazi się stopniowo w wielką machinę spędzania wolnego czasu, jak Museum of Modern Art, gdzie można pójść do kina, przejść się po ogrodzie, obejrzeć posągi i zjeść obiad z dwóch dań[2].

Biblioteka wyobraźni jako uniwersum i wszechświat sprowadzona jest do przybytku kulturalnego spędzania czasu wolnego na miarę codziennych potrzeb człowieka.

Umberto Eco uznaje wskazania UNESCO za zgodne ze swoimi i określa je rewolucyjnymi oraz cytuje je:

„Biblioteka (…) powinna być łatwo dostępna, a jej bramy otwarte dla wszystkich członków wspólnoty, którzy mogą swobodnie z niej korzystać bez względu na rasę, kolor skóry, narodowość, wiek, płeć, wyznanie, język, stan cywilny i poziom wykształcenia”. I jeszcze jedno – dorzuca: „Gmach będący pomieszczeniem biblioteki winien mieć położenie centralne, łatwo dostępne, również dla niepełnosprawnych, i być otwarty w godzinach dogodnych dla wszystkich. Gmach i jego wyposażenie powinny być estetyczne, wygodne i przytulne, a sprawą o zasadniczym znaczeniu jest to, by czytelnicy mieli bezpośredni dostęp do półek. Czy zdołamy przeobrazić utopię w rzeczywistość?”[3] – pyta Eco.

Jeśli „najlepsza zła biblioteka” Eco miałaby być projektem a rebours biblioteki doskonałej, to zachowałaby takie oto cechy: katalog powinien być minimalnie strukturalizowany, należałoby zuniformizować ortografię katalogów. Trzeba, aby katalog rzeczowy był „międzynarodowy” (oparty o angielską wersję haseł?). Sygnatury powinny być krótkie (sic?), a czas realizacji zamówienia bardzo krótki. Można byłoby wypożyczać/udostępniać wiele egzemplarzy. Wypożyczona książka mogłaby być przenoszona do różnych czytelni. Fotokopiowanie – zaleca Eco – powinno być łatwo dostępne, tanie i nieograniczone, co do ilości stron. Bibliotekarz winien traktować czytelnika przyjaźnie – jako człowieka uczciwego, a sam dysponować zdolnościami psychofizycznymi (fizycznymi zwłaszcza) do wykonywania tego zawodu. Dział informacji powinien być stale dostępny. Należy ułatwiać i zachęcać ludzi do wypożyczania książek. Wypożyczanie międzybiblioteczne powinno być łatwe i szybkie. Trzeba wdrożyć odpowiednie metody, by maksymalnie utrudnić kradzież zasobów. Dobrze, aby godziny pracy biblioteki „były na rękę” czytelnikom. Najlepiej, by takie obiekty były czynne całodobowo. Należy, aby korzystanie z wypożyczonych egzemplarzy było możliwe także przy spożywaniu posiłków, a książka wypożyczona do czytelni mogła być dostępna także następnego dnia. Biblioteka powinna dysponować komfortowym zapleczem sanitarnym oraz udostępniać informację, kto wypożyczył dany, jedyny egzemplarz książki.

Zestaw cech „najlepszej złej biblioteki” dopełnia Eco komentarzem:

(…) w sytuacji idealnej, czytelnikowi nie powinno przysługiwać prawo wstępu do biblioteki; zakładając jednak, że wtargnął, nadużywając w małostkowy i mało sympatyczny sposób swobód przyznanych mu na podstawie zasad 1789 r., które nie zostały jeszcze przyswojone przez zbiorową wrażliwość, w żadnym razie nie może i nigdy nie będzie mógł mieć dostępu do półek z książkami – poza pośpiesznym przemknięciem przez bibliotekę podręczną[4].

Powtórzmy pytanie Eco raz jeszcze: czy zdołaliśmy przeobrazić utopię Eco w rzeczywistość? Czy raczej rzeczywistość, tj. biblioteka „w chmurze”, nie unieważniła przypadkiem prozaicznych ideałów włoskiego pisarza?


[1] U. Eco, O bibliotece, z włoskiego przełożył Adam Szymanowski, Warszawa 2007 (De Biblioteca). Odczyt wygłoszony 10 marca 1981 r. z okazji 25-lecia Biblioteki Miejskiej w Mediolanie, mieszczącej się w Palazzo Sormani; U. Eco, Sette anni di desiderio, Bompiani, Milano 1983.

[2] Tamże, s. 47–48.

[3] Tamże, s. 48.

[4] Tamże, s. 20–21.




Kult Bolesława Bieruta w prasie partyjnej w 1956 r. Część I

PAULINA WOŁOWIEC

Kult Bolesława Bieruta w prasie partyjnej w 1956 r. Część I

Historiografia w dużej mierze zajmuje się kwestiami politycznymi i całą sferą życia publicznego powiązanego z polityką. Jednym z jej istotnych elementów jest kreowanie wizerunku przywódcy przy pomocy odpowiednich metod, instrumentów i określaniu konkretnych celów. Jako reprezentant nie tylko właściwej sobie opcji politycznej, ale i całego społeczeństwa powinien on posiadać pewne cechy, które pozwolą mu utrzymać zwierzchnictwo i przekonać obywateli, że jest odpowiednim kandydatem do pełnienia tej funkcji. W Polsce już podczas II wojny światowej toczyły się polityczne rozgrywki dotyczące tego, kto i w jaki sposób przejmie władzę i stanie na czele powojennego rządu. Przy cichym przyzwoleniu zachodnich mocarstw i braku podjętych z ich strony działań, Józef Stalin rozpoczął politykę pełnego uzależnienia Polski od wpływów komunistycznych, zakończoną ukształtowaniem na kilka kolejnych dekad systemu totalitarnego. Zdobywanie i utrwalanie władzy przez komunistów w Polsce zostało zwieńczone sukcesem w 1948 r., kiedy to wprowadzono system hegemoniczny oparty na Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej na czele z pierwszym sekretarzem Komitetu Centralnego, a jednocześnie prezydentem, Bolesławem Bierutem.

W latach 1948–1956 w Polsce możemy mówić o okresie stalinizmu, polegającym na całkowitym uzależnieniu kraju od ZSRR i pełnym wzorowaniu się na jego ustroju. Jednym z istotnych elementów był kult jednostki, czyli gloryfikowanie przywódcy i kreowanie go na osobistość niezwykłą, głównie przy pomocy szeroko rozpowszechnionej propagandy. Za taką jednostkę w Związku Radzieckim uchodził Stalin, w Polsce zaś jego najwierniejszy uczeń – Bolesław Bierut.

Tematem niniejszego tekstu jest kult Bolesława Bieruta w polskiej prasie partyjnej w 1956 r. Były to przełomowe miesiące dla ówczesnej Polski, ponieważ zarówno oficjalne potępienie kultu jednostki przez Nikitę Chruszczowa, jak i śmierć Bolesława Bieruta, będącego symbolem stalinizmu zakończyło okres największej zależności od Związku Radzieckiego, a jednocześnie rozpoczęło etap chwilowej odwilży i oczekiwania na dalsze zmiany. To także ostatni moment, gdy możemy mówić w Polsce o kulcie jednostki. Bierut, w latach 1945–1956 okazał się jednym z najbardziej istotnych działaczy komunistycznych dla Stalina w Polsce, był przewodniczącym Krajowej Rady Narodowej (1944–1947), prezydentem Polski (1947–1952), premierem (1952–1954) oraz sekretarzem generalnym, a następnie, aż do śmierci I sekretarzem KC (1948–1956).

Źródło dla moich badań stanowiła prasa partyjna – najważniejsze medium z punktu widzenia ówczesnej propagandy i kreowania kultu. Miała ona narzucać czytelnikom poglądy i opinie oraz opisywać rzeczywistość w sposób umotywowany potrzebami partii, często jednak zupełnie niezgodne z ówczesnymi realiami. Skupiłam się na pięciu gazetach publikowanych w 1956 r., a mianowicie: „Gazecie Białostockiej” [dalej: GB], „Gazecie Zielonogórskiej” [GZ], „Nowinach Rzeszowskich” [NRz], „Trybunie Ludu” [TL] i „Trybunie Robotniczej” [TR]. Wybór tych tytułów jako podstawy analiz nie był przypadkowy. Każde z tych pism było wydawane w innym regionie kraju przez Komitety Wojewódzkie PZPR, „Trybuna Ludu” zaś miała zasięg ogólnopolski i była dziennikiem KC PZPR, stąd jej priorytetowa rola w ówczesnym systemie prasowym. Skoncentrowałam się na tym, aby miasta, w którym ukazywały się gazety, były zróżnicowane zarówno pod względem demograficznym, jak i gospodarczym. Dzięki temu mogłam nie tylko zaobserwować, czego głównie dotyczyły publikowane treści, ale także jak ilościowo przekładało się to na artykuły dotyczące I sekretarza. Odwoływałam się do klasycznej historiografii, ale istotne były dla mnie również metody badań historii propagandy, historii wizualnej oraz badań nad językiem. Nie chciałam bowiem docierać do tego, „jak było naprawdę”, ale interesowały mnie same obrazy kreowane w prasie.

Propaganda, tak jak kult jednostki – który w systemie totalitarnym miał specyficzne znaczenie – była jedną z metod tworzenia i podtrzymywania w Polsce Ludowej nowego ustroju opartego na komunizmie. Kult jednostki można zdefiniować jako bezkrytyczne wywyższenie konkretnej osoby i kreowanie jej na autorytet w każdej dziedzinie życia. Po 1944 r. zjawisko to można zaobserwować oczywiście na przykładzie Józefa Stalina, ale także Bolesława Bieruta, przy czym kult tego ostatniego został dotąd zbadany w niewielkim stopniu. Budowa „sztucznego charyzmatu” okazała się nieskuteczna i wraz ze śmiercią polskiego „Stalinka” zaprzestano podobnych działań. W niniejszym tekście chciałam odpowiedzieć na pytania, czym jest kult, czy możemy mówić o tym zjawisku w kontekście Bieruta, a jeśli tak, to jakimi metodami był wprowadzany i jakich używano do tego środków. Porównanie tekstów prasowych i ustalenie konkretnych metod kreowania kultu, zastanowienie się nad celowością ich użycia oraz sposobem, w jaki starano się przekonać społeczeństwo do uznania Bieruta za jednostkę godną gloryfikacji, stały się podstawowymi kwestiami, którymi zajęłam się w swojej pracy, zestawiając je z faktami historycznymi.

W opracowaniu sprecyzowanego powyżej tematu przydatna była literatura, dotycząca interesującego mnie okresu. W kontekście ogólnej historii PRL można odwołać się do publikacji Andrzeja Paczkowskiego (2005) i Andrzeja Friszke (2003). Z kolei do opisania zjawiska kultu ważne okazały się dzieła Roberta Kupieckiego (1993) oraz Moniki Milewskiej (2012). W przypadku historii wizualnej korzystałam głównie z publikacji Doroty Skotarczak (2016) czy Gillian Rose (2010). Istotne były także biografie Bieruta, szczególnie te, napisane przez Czesława Kozłowskiego (1993) lub Grażynę Pomian (2023).

Kult jednostki

Wprowadzenie pojęcia „kult jednostki” przypisuje się Nikicie Chruszczowowi – I sekretarzowi Komitetu Centralnego Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego, który w nocy z 24 na 25 lutego 1956 r. wygłosił tajny referat O kulcie jednostki i jego następstwach. Konsekwencją tego wydarzenia stała się zmiana kierunku polityki prowadzonej przez państwa bloku wschodniego oraz potępienie kultu jednostki, o czym Chruszczow (1956, s. 1) mówił w następujący sposób: „niedopuszczalne jest wywyższanie jednej osoby, przekształcanie jej w jakiegoś nadczłowieka posiadającego cechy ponadnaturalne na podobieństwo boga”. Samo zagadnienie kultu nie jest jednak zjawiskiem właściwym tylko dla XX w., ponieważ funkcjonuje niemal od starożytności. Najstarsze wzmianki o nim sięgają antycznego Egiptu, w którym – oprócz kultu faraona jako potomka bogów – istniał także kult zwierząt (sami bogowie egipscy byli często przedstawiani w zantropomorfizowanej formie), roślin oraz przedmiotów (Černý 1974). Bardziej skonkretyzowana postać kultu związana jest ze starożytnym Rzymem, gdzie funkcjonował kult cesarski, związany z instytucjami państwa rzymskiego epoki pryncypatu. Zapoczątkowany przez Cezara, a rozwinięty za panowania Oktawiana Augusta zwyczaj uznawania zmarłych władców za bóstwa (Gillmeister, Musiał 2012) najlepiej uwidacznia się przy tzw. komecie Cezara, która zauważona na niebie w czasie igrzysk rzekomo miała symbolizować wejście duszy zmarłego cesarza w poczet bogów rzymskich.

Monika Milewska (2012, s. 270) w książce Bogowie u władzy charakteryzuje kult jako „zjawisko historycznie zmienne […], które oprócz archaicznych komponentów zawiera również cechy właściwe swej epoce”. Zwraca też uwagę na to, iż w wieku XX wymagał on dużo większego zaangażowania emocjonalnego przy jednoczesnym mocno zrytualizowanym charakterze. Sam termin „kult” wywodzi się od wieloznacznego łacińskiego słowa cultus rozumianego zarówno jako religijna cześć oddawana osobom, bóstwom i rzeczom, jak i bezkrytyczne oraz przesadne uwielbienie, wynikające z przekonania o nadzwyczajnej wartości przedmiotu kultu. Heidi Hein-Kircher (2008, s. 11) wskazuje na inną etymologię kultu, a mianowicie na łacińskie słowo colere (‘dbać pieczołowicie, czcić’) oznaczające „silnie zrytualizowaną formę czci dla jakiegoś przedmiotu lub osoby”. Zwraca też uwagę na jego podstawowe założenie, jakim jest okazanie szacunku przez masy i podporządkowanie jednej, wyznaczonej i wywyższonej istocie, oraz podkreśla związek między polityczną a religijną odmianą kultu, ponieważ „konkretne formy przekazu i wyrazu odpowiadają sobie wzajemnie, np. uroczystości polityczne rytuałom religijnym, świeckie przemówienia lub laudacje kazaniom, a pomniki świątyniom” (Hein-Kircher 2008, s. 13).

Francuski socjolog Émile Durkheim zwracał uwagę, że funkcją kultu jest „zacieśnianie więzi łączących wyznawcę z bogiem” (https://cbh.pan.pl/pl/kult; dostęp: 13.11.2022). W komunistycznym systemie chodziło o podkreślanie wszechobecności przywódcy wśród ludu i towarzyszenie mu w każdym momencie. Kreowaniem zależności, czy wręcz uzależnienia społeczeństwa od rządzących zajmowała się głównie propaganda; w tym celu władza wykorzystywała media, kulturę (np. wieszanie w wielu miejscach wizerunku wodza) czy nawet oświatę, w ramach której od najmłodszych lat indoktrynowano dzieci. Według słownika socjologicznego Piotra Sztompki (2020, s. 164) mianem „kultu” można też określić „bezkrytyczną, niepodatną na żadne argumenty przeciwne idealizację jakiejś osoby lub grupy, np. przywódcy politycznego”. Sam autor zauważa jednak potrzebę rozgraniczenia bardzo charakterystycznych odmian, jakimi są: kult jednostki i kult przodków. Ten pierwszy jest typowy dla systemów totalitarnych i autokratycznych, w których przywódca polityczny staje się nieomylny i wszechmocny, a także opiekuńczy w stosunku do bezkrytycznie oddanych mu mas obywateli.

Heidi Hein-Kircher (2008, s. 11) zwraca uwagę, że złożone z „mitów, symboli i rytuałów kulty polityczne” są jednym z najważniejszych sposobów oddziaływania na społeczeństwo i mają za zadanie manipulować w większym lub mniejszym stopniu ludzką świadomością. Kult jednostki jest według niej wynikiem bezkrytycznego wyolbrzymienia roli i znaczenia jednej osoby dla całego narodu, który zawdzięcza mu właściwie wszystko – od zaspokojenia podstawowych potrzeb życiowych, aż po te najwyższe – duchowe. Mity z kolei są narzędziem propagandy, pełnią funkcję społeczno-polityczną oraz eksponują pewne historyczne aspekty, uzasadniając tym samym legitymizację władzy panującego oraz wzmacniając świadomość społeczną. Ich podstawowym komponentem są symbole wizualne, które odpowiadają za maksymalne uproszczenie lub skrócenie politycznych wypowiedzi i skupienie się na ich najważniejszych elementach. Dzięki temu są one dla społeczeństwa w pełni przyswajalne i łatwe do zapamiętania (tamże, s. 16). Jako narzędzie propagandy mają za zadanie organizowanie opinii publicznej, a z powodu ich politycznego i państwowego znaczenia są chronione prawnie w związku z ryzykiem skompromitowania nie tylko przywódcy, ale również całej partii. Jako ostatni komponent Hein-Kircher wskazuje rytuały, rozumiane jako symboliczne działania, które uzupełniają mit. Są one przede wszystkim aktywnością społeczną, upolitycznioną przez swój kontekst, a ich celem jest tworzenie lub umacnianie konformizmu i – w rezultacie – przyczynianie się do uznania i akceptacji pozycji podległego społeczeństwa przez dominującą partię (Rycman 2009). Najważniejszą funkcją rytuałów jest legitymizacja władzy, a poprzez udział w nich między uczestnikami a wykonawczymi elitami wytwarza się poczucie wspólnoty (Hein-Kircher 2008, s. 18). Kulminacja kultu następuje zazwyczaj podczas świąt, ale można też uznać za nie celebracje urodzin przywódcy (np. obchody 70. rocznicy urodzin Józefa Stalina czy 60. rocznicy urodzin Bolesława Bieruta).

Potrzeba stworzenia historiograficznej definicji nazwy „kult jednostki” stała się obligatoryjna wobec rosnącej liczby odpowiednich przykładów. Według jednego ze słowników jest to „określenie sposobu sprawowania władzy przez dyktatorów używane od czasu śmierci J. Stalina i krytyki jego rządów w ZSRR […]. Cechami wspólnymi są: zmasowana propaganda prezentująca »wodza« jako nieomylnego twórcę jedynie słusznej doktryny, która rozwiązuje wszelkie problemy ludzkości, fałszowanie historii, by uczynić z »wodza« świetlaną postać, i nachalna propaganda jego osoby” (Czapliński, Fras, Rosik, Piotrkowski, Maroń 2017, s. 254). W przywołanej definicji oprócz próby opisania genezy pojęcia, autorzy skupili się na wskazaniu istotnych właściwości, które razem tworzą jeden z podstawowych – a na pewno najbardziej charakterystycznych – elementów systemu komunistycznego.

Kult jednostki to element nadrzędny stalinowskiego systemu i – jak wspomniałam – jego istotą jest wyniesienie konkretnej postaci ponad inne (Plamper 2014, s. 19) oraz oficjalne utrzymywanie takiej narracji, która potwierdzałaby zasadność prowadzonych działań. Przywódca ma odpowiadać na nawet najgłębiej skrywane potrzeby i pragnienia przeciętnej jednostki. Jego wizerunek jest wytworem sztucznym, a narzędziem do jego wykreowania staje się język i propaganda, która skrzętnie kamufluje wszelkie wady, a eksponuje jedynie (zazwyczaj fikcyjne) zalety. Wódz jest uosobieniem wszechmocnego boga, dlatego nie potrzebuje żadnego uprawomocnienia swojej władzy. Jest bowiem odpowiedzią na prośby i błagania ludu. Staje się jego opiekunem, duchowym i rzeczywistym przywódcą, geniuszem i symbolem dobrobytu oraz szczęścia. Jest bliski każdej jednostce, a jednocześnie nieosiągalny i zbyt idealny wobec otaczającej go materii. Każde jego słowo i czyn stają się faktami, nawet jeśli nie są zgodne z rzeczywistością.

Powstaje więc pytanie, dlaczego akurat kult jednostki tak mocno zakorzenił się w państwach bloku wschodniego. Odpowiedź wiąże się z ustrojem tzw. demokracji ludowej będącej konsekwencją totalitaryzmu komunistycznego. Jest to system polityczny oparty na monopartyjności, odrzuceniu idei praw i wolności obywatelskich oraz na kontroli wszystkich dziedzin życia. Jedyna legalna partia charakteryzuje się zhierarchizowaną strukturą, której przy wsparciu elit partyjnych przewodzi charyzmatyczny i niekwestionowany wódz (Dubiel 2016). Ustrój totalitarny jest nierozerwalnie związany z pozycją przywódcy, który uosabia „współczesny system polityczny z aspiracjami do hegemonii nad światem” (Plamper 2014, s. 61). Kult nie służy jednak tylko umocnieniu jego pozycji przewodniczącego, ale też wpływa na legitymizację całego systemu i wszelkich działań partii.

Jan Plamper wyróżnia pięć wspólnych cech kultów powstałych w XX wieku. Przede wszystkim są one dziełem polityki masowej i wykorzystują środki masowego przekazu, które ułatwiają propagowanie kultu dzięki swojemu ujednoliceniu i łatwości w odbiorze. Ponadto obejmowały one społeczeństwa zamknięte z ograniczonymi prawami i wolnościami obywateli, które cechowała bierna postawa i brak własnej inicjatywy. Dodatkowo kulty były dziełem epoki sekularyzmu, a obiektami czci byli wyłącznie mężczyźni (tamże, s. 21–22).

Kult jednostki w Polsce, mimo starań komunistów, od samego początku był tylko odbiciem tego, jak postrzegano przywódcę w Związku Radzieckim. Aby zrozumieć genezę i rozwój (a także szybki zmierzch) tego zjawiska na gruncie polskim, niezbędne jest spojrzenie na jego specyfikę w warunkach radzieckich. Wprowadzenie kultu jednostki w tym obszarze przypisuje się Leninowi: „o Leninie wolno pisać wyłącznie w tonie hagiograficznym. W służbę temu celowi wprzęgnięto państwowe i partyjne instytucje propagandowe” (Service 2003, s. 487). Co jednak ważne, to Stalin w dużej mierze zbudował kult Lenina i był to kult pośmiertny, mocno nawiązujący do kultów religijnych. Ciało Lenina zostało bowiem zabalsamowane i wystawione w mauzoleum na widok publiczny, sam Lenin zaś miał być wiecznie żywy i obecny wśród komunistów.

Stalin wdrożył swój plan zdominowania każdej strefy życia człowieka sowieckiego już na przełomie lat 20. i 30. XX wieku. Oprócz nadawania swojego imienia miastom i elementom przyrody czy przechowywania w muzeach prywatnych, należących do niego przedmiotów, rozpoczęto także długi proces kreowania nowego portretu przywódcy oraz manipulowania nim i jego odbiorcami. Do jego imienia zaczęto dopisywać – oprócz przymiotników charakteryzujących mądrość, pomysłowość, dobroć czy zmysł wojskowy Stalina – zaimki dzierżawcze typu „nasz”, co miało podkreślić osobiste relacje przyszłego generalissimusa z ludem. Wszystkim tym działaniom przyświecał jeden, wyższy cel, jakim było zaszczepienie w ludziach wiary w stałą obecność wielkiego wodza wokół nich. Wielu osobom „łatwiej i bezpieczniej jest żyć w zespoleniu z genialnym, nieomylnym i przenikliwym, a jakże osobiście skromnym przywódcą […], wszelka aktywność i nadzieja na poprawę bytu zostaje z nim utożsamiona” (Kupiecki 1993, s. 16).

Według Roberta Kupieckiego proces świadomego tworzenia kultu Stalina rozpoczął się w dniu jego 50. urodzin (tj. 21 grudnia 1929 r.), ponieważ z tej okazji nazwa partii bolszewickiej została zastąpiona w publikacjach przygotowanych na tę uroczystość imieniem wodza (ibidem, s.18). Trzydziestolecie rządów generalissimusa można zdaniem Antona Antonowa-Owsiejenki uznać za czas ustabilizowania dążeń Stalina do zakorzenienia kultu jednostki w ruchu komunistycznym, gdyż społeczeństwo radzieckie było nim już tak mocno przesiąknięte, że trudno było odróżnić prawdę od zmitologizowanego kłamstwa. Badacz nazywa takie działania „teatrem o rozmiarach zakreślonych granicą radzieckiej dominacji” (ibidem, s.18–19). Rozwijający się kult miał początkowo wymiar lokalny i obejmował jedynie Związek Radziecki, a po zakończeniu II wojny światowej stopniowo rozpowszechnił się w tzw. państwach bloku wschodniego (Europa środkowa i wschodnia oraz Azja). Wtedy to cześć oddawana sekretarzowi partii przybiera coraz bardziej zsakralizowaną formę, a sam Stalin na podobieństwo boga stawał się wszechmocny, nieomylny i wszechwiedzący.

Charakteryzując kult jednostki, nie tylko na gruncie radzieckim, warto zwrócić uwagę, jak ważną rolę odgrywał w nim język. Przede wszystkim pozwalał on zamazywać granice pomiędzy propagandową wizją przywódcy a rzeczywistością, ale też tworzył poczucie mitycznej więzi, wspólnoty pełnej czci i uwielbienia dla opiekuna ludu. Propagandę uprawiono głównie w najważniejszym wówczas medium, tzn. w prasie, gdzie swoje pochlebne teksty publikowali politycy, dziennikarze czy artyści, a także obywatele (dzieci, młodzież, robotnicy, intelektualiści, chłopi itp.) piszący również listy do wodza. W budowie kultu Stalina wykorzystywano rozbudowany wachlarz tytułów, jakimi obdarzano jego postać. Takie zjawisko określa się mianem „manipulacji semantycznej” (Urban 2016) i miało ono na celu podkreślić wszechstronność i doskonałość przywódcy w każdej dziedzinie życia. „Język na równi z przymusem był warunkiem funkcjonowania systemu” (Kupiecki 1993, s. 130). Istnieje wręcz pewna korelacja między zwiększeniem natężenia kultu a natężeniem działań aparatu represji (Kowalska 2013), co doskonale widać na przykładzie Rosji Sowieckiej (np. druga połowa lat 30. XX w. to tzw. okres wielkiego terroru).

W odniesieniu do Polski kult Stalina pojawił się wraz z nadejściem Armii Czerwonej – był on bowiem obecny w jej szeregach i jawił się jako zwycięski wódz i genialny strateg, którego wola wyrażana jest w rozkazach. Chwilowo jednak kult zanika po przejściu wojsk na zachodnią stronę Bugu, być może dlatego, że centralna część kraju niezaznajomiona wcześniej z mentalnością rosyjską w żaden sposób nie pojmowała istoty gloryfikowania jednostki. Stalin jako zwycięzca pojawił się w polskich mediach w maju 1945 r. i tym samym rozpoczął się proces wprowadzania w kraju ustroju komunistycznego i kampanię mającą na celu ocieplenie wizerunku Związku Radzieckiego. Dwudziestego pierwszego lipca 1945 r. istniejące od roku Ministerstwo Informacji i Propagandy wydało okólnik, na mocy którego chciano wyeliminować z użycia pejoratywny przymiotnik „sowiecki” i zastąpić go nowym neutralnym słowem „radziecki” (Kupiecki 1993, s. 47).

W powojennej Polsce aż do 1949 r. obecność postaci Stalina w dyskursie publicznym miała charakter okazjonalny i raczej zastępczy. Dopiero po tym czasie rozpoczyna się zmasowana propaganda sukcesu, ukierunkowana na uzyskanie jak największego poparcia ludu. W celu budowania poczucia wspólnoty i przynależności do niej, szczególnie mocno popularyzowano wizerunek Stalina jako dobrego gospodarza (Kupiecki 1993, s. 57). Oprócz tego polscy komuniści dzięki przekonaniu o sympatii tegoż przywódcy do narodu polskiego chcieli forsować model polsko-sowieckiej przyjaźni (Urban 2016). Robert Kupiecki (1993, s. 71) wyodrębnia trzy fazy wprowadzania kultu jednostki na gruncie polskim: (1) zaprezentowanie promowanej postaci i oswajanie z nią (skupienie na wybranych cechach i aspektach oraz subtelne sugerowanie stosunku do nich), (2) angażowanie i skupianie uwagi odbiorcy na pozytywnych treściach oraz (3) zamiana podjętej przez odbiorcę aktywności w emocjonalny, pozytywny stosunek do treści.

Kult generalissimusa miał być najdoskonalszym przykładem do naśladowania dla rządzących w bloku wschodnim, m.in. w Polsce, Czechosłowacji, na Węgrzech czy w Rumunii. Za przyzwoleniem Stalina przywódcy podporządkowanych mu państw zaczęli wzorować się na nim w budowaniu własnego kultu. Dzięki odpowiednim metodom i technikom nawet jednostki pozbawione jakiegokolwiek daru przywódczego lub charyzmy stawały się osobami pretendującymi wręcz do grona bohaterów o wyjątkowych zdolnościach w każdej dziedzinie (Sylburska 2020). Jako przykłady można tu wymienić przede wszystkim kult Bolesława Bieruta w Polsce, Mátyása Rákosiego na Węgrzech (zob. Sylburska 2020) czy Mao Zedonga w Chinach (zob. Lubińska 2020).

W Polsce zjawisko to nigdy nie rozpowszechniło się na taką skalę, do jakiej dążyli komuniści. Świadomość obywateli jest tutaj czymś niezaprzeczalnym. Część społeczeństwa dostrzegała niedopatrzenia i rysy na idealnym obliczu przywódcy i nie wierzyła w to, co rządzący próbowali „wpoić” przy pomocy mediów. Trudno im było uwierzyć w sztucznie wykreowany wizerunek I sekretarza, ponieważ ani przez chwilę nie widzieli w Bolesławie Bierucie pretendenta do roli geniusza czy „niezłomnego bojownika sprawy narodowej”. W wielu wspomnieniach jawi się on jako człowiek szary, nijaki, pozbawiony uroku osobistego – „zwyczajność to główna cecha, jaką wymieniali ci, którzy zetknęli się z Bierutem. Nikt nie wspominał o charyzmie, nikt w Bierucie nie dostrzegał niczego ponadprzeciętnego” (Lipiński 2017, s. 182). Kult jest więc tutaj zjawiskiem wymuszonym, nierealnym i naciąganym – stąd też bardzo nietrwałym. Zaniknął na gruncie polskim z chwilą śmierci Bieruta. Można się jedynie zastanawiać, czy gdyby jego miejsce zajęła jednostka bardziej charyzmatyczna, która odczuwałaby wewnętrzne pragnienie kierowania narodem, to kult rzeczywiście mógłby ewoluować i przyjąć w Polsce swój pełny wymiar, jak zadziało się to przykładowo w Chinach.

Biografia Bolesława Bieruta

„Wielki syn narodu polskiego” to jedno ze sformułowań, którym najczęściej określano Bolesława Bieruta – prezydenta Rzeczpospolitej Polskiej w latach 1947–1952 i I sekretarza Komitetu Centralnego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Urodził się w Rurach Brygidkowskich (dzielnica Lublina) 18 kwietnia 1892 r. w wielodzietnej rodzinie ubogiego chłopa Wojciecha i bardzo religijnej Marianny z Wolskich, która liczyła, że syn zostanie księdzem. Bierut rozpoczął edukację szkolną w jednej z lubelskich placówek oświatowych, realizujących politykę rusyfikacji, skąd w 1905 r. został wydalony. Ponieważ nie udało mu się uzyskać odpowiedniego wykształcenia, w wieku 14 lat podjął pracę zarobkową. Był m.in. pomocnikiem murarza, chłopcem na posyłki, praktykantem w znanej drukarni Bolesława Druego. Przełomowym momentem w życiu młodego Bolesława było spotkanie w 1910 r. z socjalistą i redaktorem „Kuriera Lubelskiego” – Janem Hemplem. Z powodu sprzecznych poglądów i kłótni z rodzicami wyprowadził się z domu i zamieszkał z nim oraz z Aleksandrem Danielukiem w jednym, wynajętym pokoju.

Podczas I wojny światowej Bierut ukrywał się w obawie przed internowaniem (z racji obywatelstwa austriackiego), a latem 1915 r. po wkroczeniu armii austriackiej do Lublina zmienił swoje imię i nazwisko na „Jerzy Bolesław Bielak”, aby uniknąć wcielenia do wojska. W 1918 r. w wyniku połączenia SDKPiL z PPS-Lewicą, do której należał, nawiązał luźne relacje z komunistami. Nadal też ważną rolę w jego życiu odgrywał Hempel, który wprowadził młodego Bolesława do ruchu spółdzielczego. W latach 1922–1925 coraz bardziej zbliżał się do komunistów (od roku był już wówczas działaczem Komunistycznej Partii Polski). Kilkukrotnie aresztowano go za działanie w konspiracji komunistycznej, po czym zwalniano za kaucją, ponieważ – według ówczesnej policji – był mało znaczącym członkiem. W październiku 1925 r. został słuchaczem radzieckiej szkoły partyjnej pod pseudonimem „Jan Iwaniuk”. Skierowanie go tam „było dowodem zaufania i otwierało perspektywę osiągnięcia właściwie wszystkich szczebli kariery” (Garlicki 1994, s. 14). W 1928 r. powrócił do Moskwy w celach edukacyjnych (a właściwie tam uciekł, ponieważ w Warszawie w tym czasie odbywała się rozprawa sądowa przeciwko niemu), gdzie pod pseudonimem studiował nauki społeczno-polityczne. Przez następne kilka lat dokształcał się i podróżował pod różnymi nazwiskami.

Początek lat 30. to czas, kiedy o życiu Bieruta wiadomo bardzo niewiele. „W latach 1933–1934 w Niemczech doszedł do władzy Hitler, w Związku Radzieckim Stalin rozpoczął wielką czystkę, a w Polsce Bierut trafił do więzienia” (Lipiński 2001, s. 31). Według Andrzeja Garlickiego kara 7 lat pozbawienia wolności za prowadzenie działalności komunistycznej uratowała Bierutowi życie, gdyż w innym wypadku stałby się prawdopodobnie jedną z ofiar Wielkiego Terroru (Garlicki 1994, s. 19). Dzięki amnestii wcześniej opuścił więzienie i pod koniec 1938 r. z pomocą m.in. Edwarda Osóbki-Morawskiego rozpoczął pracę w biurze warszawskiej spółdzielni spożywców.

Wybuch II wojny światowej zmusił Bieruta do opuszczenia Warszawy. Wraz z Franciszkiem Jóźwiakiem przeniósł się najpierw do Lublina, skąd – po zajęciu miasta przez armię niemiecką – wyjechał do Kijowa. Tam pracował jako wykładowca historii WKP(b) oraz księgowy. Nawiązał też kontakt ze swoją drugą partnerką Małgorzatą Fornalską przebywającą w Białymstoku i po uzyskaniu zgody kierownictwa Kominternu przeniósł się do niej oraz jej córki. Gdy w 1941 r. wybuchła wojna niemiecko-radziecka, zgłosił się do obrony miasta, po czym wraz z oddziałami Armii Czerwonej wyruszył na wschód, do Mińska. Lata 1941–1943 należą do najbardziej tajemniczych okresów życia Bieruta. Pewne jest, że w tym czasie zajmował się aprowizacją i rozdziałem produktów żywnościowych w niemieckim urzędzie (przez co później niektórzy oskarżali go o zmowę z hitlerowcami). Pod koniec 1943 r. decyzją władz radzieckich (która potrzebowała kogoś do zażegnania kryzysu w Polskiej Partii Robotniczej w związku z zamordowaniem dwóch kolejnych sekretarzy generalnych PPR) Bierut pod pseudonimem „Bolesław Birkowski” z pomocą Janka Krasickiego został sprowadzony do Warszawy. Tam został członkiem KC PPR, zaś jego zadaniem było kierowanie organem prasowym partii – „Trybuną Wolności”. W wyniku niezgodności poglądów z Władysławem Bieńkowskim, którego poparli pozostali członkowie redakcji, Bieruta zastąpił Władysław Gomułka (co prawdopodobnie zaważyło na późniejszych stosunkach między nimi, ponieważ „przegrany Bierut czuł się mocno znieważony”; Kozłowski 1993, s. 20). Na przełomie 1943 i 1944 r. powstała Krajowa Rada Narodowa, uznawana przez komunistów za Parlament Polski Podziemnej. W międzyczasie nastąpiło aresztowanie i rozstrzelanie przez gestapo Małgorzaty Fornalskiej i sekretarza generalnego PPR Pawła Findera, czego skutkiem była utrata przez PPR kontaktu ze Związkiem Radzieckim na kilka miesięcy. Bolesław Bierut w nocy z 31 grudnia 1943 r. na 1 stycznia 1944 r. mimo jego sprzeciwu został przewodniczącym KRN. W maju 1944 r. delegaci KRN przybyli do Moskwy, gdzie zostali przyjęci osobiście przez Stalina, który zaakceptował organizację, nadając jej tym samym wymiar legalny.

Polski Komitet Wyzwolenia Narodowego został powołany 20 lipca 1944 r. w Moskwie, proklamowano go zaś dwa dni później w Chełmie Lubelskim (aby ukryć jego powiązania z Moskwą) – pierwszym wyzwolonym przez Armię Czerwoną mieście znajdującym się – zdaniem komunistów – w granicach Polski. Był organem władzy wykonawczej powstałym z połączenia działaczy ZPP oraz KRN, mającym pełnić funkcję rządu polskiego w opozycji do „nielegalnego” rządu w Londynie. Bierut wchodził wówczas nieoficjalnie (ze względu na bezpartyjny status prezydenta KRN) w skład utworzonego w Lublinie Biura Politycznego PPR. Po wybuchu powstania warszawskiego dwukrotnie udał się do Moskwy, głównie w związku z toczącymi się tam rozmowami pomiędzy premierem rządu polskiego na uchodźstwie – Stanisławem Mikołajczykiem a Stalinem. Podczas drugiego pobytu Bieruta w Związku Radzieckim istotną kwestią stała się klęska powstania i stosunek społeczeństwa do PKWN. Bolesław rozpoczął działania propagandowe mające na celu pozyskanie różnych środowisk. Zmiana nastawienia nastąpiła 9 października 1944 r. po rozmowie Bieruta ze Stalinem, kiedy to przywódca ZSRR poddał krytyce działania PKWN, stwierdzając, że nie utrzymałby władzy w kraju bez pomocy Armii Czerwonej. Doszło do tzw. zwrotu październikowego, czyli zaostrzenia kursu partii.

Od drugiej połowy 1944 r. oficjalnie bezpartyjny Bierut zaczął stawać się postacią znaną i łączoną z przedstawicielstwem władz Rzeczypospolitej. Dużo podróżował z Lublina do Warszawy (przeniósł się tam na stałe w styczniu 1945 r.), Pragi czy Moskwy, gdzie pozostawał w stałym kontakcie ze Stalinem.

Lata powojenne to okres odbudowy kraju, a przede wszystkim stolicy, nad którą Bierut czuwał osobiście, kreując się na głównego architekta miasta. Dbał, aby Warszawa odrodziła się zgodnie z założeniami komunistycznymi, ponieważ jak uzasadniano – „architekturą interesuje się partia dlatego, że jest ona szczególnie doniosłą formą ideologii” (Lipiński 2017, s. 158). W pierwszych czterech latach istnienia Polski Ludowej dochodziło – za przyzwoleniem Bieruta – do wielu aktów terroru – mowa tu m.in. o „antyakowskiej nagonce”, tolerowaniu przez władzę brutalności radzieckich żołnierzy wobec społeczeństwa, a w późniejszym czasie również o sfałszowanym referendum z 1946 r. czy wyborach z 1947 r. oraz o rozbiciu i likwidacji legalnej opozycji. W 1945 r. stał też na czele strony rządowej podczas rozmów w Moskwie, dotyczących utworzenia rządu jedności narodowej, który ostatecznie proklamowano 28 czerwca 1945 r. pod nazwą Tymczasowego Rządu Jedności Narodowej. Dodatkowo w kwietniu 1945 r. był jednym z członków delegacji polskiej, która podpisała układ o przyjaźni, wzajemnej pomocy i powojennej współpracy polsko-radzieckiej (Kozłowski 1993, s. 32).

Po sfałszowanych wyborach do nowego Sejmu Ustawodawczego, podczas jego pierwszego posiedzenia 4 lutego 1947 r. zadecydowano o wybraniu Bolesława Bieruta na prezydenta. Funkcję tę łączył ze stanowiskiem przewodniczącego Rady Państwa do listopada 1952 r. Mimo dysponowania – w ramach tych funkcji – prawem do inicjatywy ustawodawczej i wydawania dekretów, wywierania wpływu na działania partii czy posiadania jako głowa państwa autorytetu, Bierut był jedynie narzędziem w ręku Stalina. Do jego prerogatyw należały także kwestie ułaskawień, z których korzystał bardzo rzadko Jako prezydent do swoich obowiązków podchodził bardzo poważnie, nawet pomimo niechęci do publicznych wystąpień, których jako głowa państwa nie mógł unikać. Osobiście zajmował się wszystkimi sprawami, które trafiały na jego biurko – od tych najważniejszych, aż po te marginalne, co zajmowało mu nieraz całe dnie. Ponoć z szacunkiem odnosił się do swoich pracowników, czym zaskarbiał sobie ich sympatię (Garlicki 1994, s. 48). Dzięki swoim dobrym stosunkom ze Stalinem udało mu się zwolnić z radzieckich łagrów wielu polskich komunistów. Prawdopodobnie to na jego bezpośrednie polecenie, po przemówieniu podczas czerwcowego Plenum KC PPR, Gomułka w sierpniu 1948 r. został oskarżony o „odchylenie prawicowo-nacjonalistyczne” i odwołany ze stanowiska sekretarza generalnego PPR (Eisler 2014, s. 75). Jego miejsce zajął Bolesław Bierut, skupiając tym samym w swojej osobie całą władzę państwową i partyjną. Jego celem, który konsekwentnie realizował od września do grudnia, stało się zjednoczenie PPR i PPS. Plan udało się sfinalizować 15 grudnia 1948 r., kiedy to podczas Obrad Kongresu Zjednoczeniowego w Warszawie doszło do połączenia obu partii robotniczych i utworzenia Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej z Komitetem Centralnym, na którego czele stanął Bolesław Bierut. Jak wspomina Maria Dąbrowska: „Bierut wszedł nie jak inni głównym wejściem, ale ukazał się od razu na trybunie […]. Były nawet wrzaski skandujące »Stalin! Stalin!«. A potem: »Bierut!, Bierut!« etc.” (Cyt. za: Lipiński 2001, s. 75–76). Od momentu powstania PZPR zaczął się zmieniać sposób kierowania państwem – z miesiąca na miesiąc podejmowano decyzje w coraz mniejszym gronie, co skutkowało stopniowym zmniejszaniem znaczenia Sejmu, a nawet Rady Ministrów (Kozłowski 1993, s. 59). Bierut pełnił czołową rolę podczas posiedzeń Biura Politycznego i Sekretariatu – wygłaszał główne referaty i przewodniczył obradom.

Według Piotra Lipińskiego (2001, s. 79) od 1948 r. można mówić o pełnym przejęciu wzorców i pogłębieniu stalinizacji na gruncie polskim – głównie wskutek działań Bieruta. Rozpoczęły się wówczas zmiany, które objęły każdą przestrzeń życia politycznego, społecznego, gospodarczego czy nawet obyczajowego. Wprowadzane na wzór radziecki rozwiązania, takie jak: industrializacja, kolektywizacja, brutalne zwalczanie opozycji i kościoła czy narzucenie kultury socjalizmu, doprowadziły ostatecznie do kryzysu, z którego Polska długo nie była w stanie się podnieść. W wyniku pozbycia się z partii Gomułki w 1948 r. powstał nowy układ, nazwany przez historyków „tryumwiratem”, zawiązany między Bolesławem Bierutem, Jakubem Bermanem (zajmował się propagandą i sprawował pieczę nad służbami bezpieczeństwa) oraz Hilarym Mincem (kwestie gospodarcze). „Najważniejszy był jednak Bierut, wokół niego budowano kult jednostki” (Lipiński 2001, s. 79) – symbolizował władzę, a dzięki propagandzie postrzegany był w Polsce jako „najwierniejszy uczeń Stalina”. Cała trójka mocno angażowała się w działania Biura Politycznego głównie w zakresie bezpieczeństwa publicznego. Powołana została stała komisja BP, która – poza ogólnym nadzorowaniem organów bezpieczeństwa czy Grupy Specjalnej – podczas posiedzeń zajmowała się też planami i wynikami śledztw – zatwierdzano aresztowania, wyrażano zgody na przetrzymywanie i zwalnianie więźniów (Kozłowski 1993, s. 65). W lutym 1950 r. Bierut podjął decyzję o utworzeniu Sekretariatu Biura Organizacyjnego, do którego należeli m.in. Edward Ochab, Franciszek Mazur, Zenon Nowak, Roman Zambrowski. Obok tzw. „trójki” stali się oni najważniejszym organem władzy w Polsce jako prezydium Biura Politycznego i skupili w swoich rękach całokształt działalności partyjnej (tamże, s. 77).

 Bolesław Bierut szczególnie mocno interesował się Kościołem Katolickim i zmierzał w swoich działaniach do osiągnięcia dwóch celów: (1) zmarginalizowania jego roli i ograniczenia zasięgu oraz (2) całkowitego podporządkowania go władzom partyjnym. Od 1948 r. polityka wobec Kościoła została zaostrzona, a apogeum walki z nim nastąpiło po śmierci Stalina w 1953 r. Rozpoczęto lustrację i likwidację majątków kościelnych, księży zaś aresztowano pod różnymi, często nieprawdziwymi zarzutami. W lutym 1950 r. Bierut otrzymał od prymasa Stefana Wyszyńskiego i kardynała Adama Sapiehy list pełen żalu wobec polityki walki z Kościołem. W kolejnych latach doszło do kilku wizyt prymasa u prezydenta, zakończonych w 1953 r. aresztowaniem i procesem kardynała Wyszyńskiego. Jego izolacja trwała do jesieni 1955 r., kiedy to umieszczono go w klasztorze sióstr nazaretanek w Komańczy. W 1953 r. Rada Państwa pod przewodnictwem Bieruta wydała dekret o „tworzeniu, obsadzaniu i znoszeniu duchownych stanowisk kościelnych”, dzięki któremu władze komunistyczne osiągnęły swój cel, jakim było całkowite podporządkowanie sobie Kościoła Katolickiego.

Konstytucja Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej likwidująca urząd prezydenta i trójpodział władzy została uchwalona 22 lipca 1952 r. Bierut został prezesem Rady Ministrów, przy czym jego pozycja nie została osłabiona (w ustrojach państw znajdujących się pod wpływami radzieckimi premierami byli szefowie partii; Garlicki 1994, s. 79). Nadal też stał na czele Sekretariatu Biura Organizacyjnego KC PZPR i otrzymał pod opiekę wydział przemysłu ciężkiego. Poza kwestiami gospodarczymi zainteresował się także pracą partyjną, wydając uchwałę o „systemie angażowania pracowników do aparatu partyjnego” (Kozłowski 1993, s. 137). Zwrócił głównie uwagę na rolę wojewódzkich konferencji PZPR, których wyniki przeanalizowane przez wydział organizacyjny KC miały wskazywać z jednej strony na wzrost jej autorytetu, z drugiej zaś – na liczne niedociągnięcia występujące w pracy poszczególnych organizacji. Nakazał przy tym, aby członkowie Biura Politycznego działali w ścisłym porozumieniu z komitetami na różnych szczeblach administracyjnych.

Stalin zmarł 5 marca 1953 r. Delegacja na czele z Bierutem wyjechała do Moskwy po uprzednim zorganizowaniu ogólnonarodowego komitetu dla uczczenia jego pamięci. Bierut 28 marca wygłosił referat „Nieśmiertelne nauki towarzysza Stalina orężem walki o dalsze umocnienie partii i frontu narodowego” (Kozłowski 1993, s. 135), w którym przedstawił zasługi swojego mentora dla narodu polskiego. W Związku Radzieckim rozpoczął się okres odwilży oraz przemian, które objęły wszelkie dziedziny społeczne i gospodarcze. Główną zmianą było wprowadzenie tzw. kolektywnego kierownictwa, powiązane z rozdzieleniem funkcji partyjnych i państwowych. W Polsce 10 marca 1954 r. odbył się II Zjazd PZPR, który ponownie zakończył się wyborem Bolesława Bieruta na stanowisko I sekretarza KC (Garlicki 1994, s. 83). Podczas posiedzenia Biura Politycznego przywódca PZPR zwrócił się z prośbą o odwołanie go ze stanowiska premiera. Została ona zaaprobowana, a jego miejsce zajął Józef Cyrankiewicz. Bierut nie rozumiał potrzeby zmian w systemie rządzenia i nadal ślepo trzymał się kursu wyznaczonego przez Stalina. „Przez lata 1954–1955 przechodził jak we mgle […]. Polska się zmieniała wbrew woli Bieruta” – pisał Lipiński (2017, s. 223). Na wystąpienie ppłk. Józefa Światły w Radiu „Wolna Europa” partia odpowiedziała w starym stylu – nastąpiła reorganizacja „winnych” organów bezpieczeństwa: zlikwidowano Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego, powołując w jego miejsce Komitet ds. Bezpieczeństwa Publicznego i Ministerstwo Spraw Wewnętrznych, a Bierut wygłosił referat, w którym stwierdził, że naruszona została zasada „kolegialności” i tym samym przełamano monopol informacyjny „tryumwiratu”. Postanowiono zwoływać comiesięczne narady kierowników wydziałów i ich zastępców w celu omawiania problemów bieżących, sekretarzy zaś zobowiązano do przekazywania wszelkich ustaleń z posiedzeń Biura Politycznego i Sekretariatu podczas cotygodniowych zebrań kierowników wydziałów KC.

W sierpniu 1955 r. Bierut zaczął podupadać na zdrowiu (dolegliwości sercowe, miażdżyca, zapalenie płuc, choroba nerek) i coraz rzadziej pokazywał się publicznie. W lutym 1956 r. opuścił kraj i wraz z delegacją udał się na XX Zjazd KPZR. Zmarł w Moskwie 12 marca 1956 r. Jako jedyny I sekretarz KC PZPR piastował swoje stanowisko do końca życia (Eisler 2014, s. 88). W kraju ogłoszono 13–16 marca dniami żałoby narodowej. Trumna z ciałem Bieruta przyjechała do Warszawy14 marca, gdzie przez dwa dni była wystawiona na widok publiczny w gmachu KC. Uroczysty pogrzeb odbył się 16 marca. Wzięły w nim udział 24 delegacje ze wszystkich państw bloku komunistycznego. Po śmierci Bolesława Bieruta w Polsce nie było już nikogo, kto zadbałby o jego kult. Jak pisze Piotr Lipiński (2017, s. 11), „ze śmiercią Bieruta w Polsce ostatecznie umarł stalinizm”.

Kult Bieruta w przedstawieniach wizualnych

Propagowaniu wizerunku Bolesława Bieruta w prasie partyjnej jako jednostki wybitnej i ważnej służyły nie tylko artykuły oraz nagłówki w gazetach. Niezwykle istotnym elementem budowania jego kultu była kwestia wykorzystania materiałów wizualnych, w tym przypadku zdjęć zarówno I sekretarza, jak i wydarzeń, zjawisk łączonych z jego osobą.

Historię wizualną można zdefiniować za Dorotą Skotarczak (2016, s. 118) jako „zorientowaną multidyscyplinarnie subdyscyplinę badawczą zajmującą się analizą przedstawień (audio)wizualnych w kontekście historycznym”. Skoncentrowana jest ona na dostarczeniu odbiorcy nieco innej, bardziej rozległej wiedzy na konkretny temat, której same źródła pisane nie są w stanie zapewnić. Według innej definicji historia wizualna „jest dyscypliną naukową, jednym z paradygmatów/modeli funkcjonującym w obrębie nauki historycznej. […] metanauką – kulturową historią historiofotii/historii wizualnej” (Ziębińska-Witek, Witek 2022, s. 464). Jej celem jest stworzenie nowych możliwości spojrzenia na przeszłość dzięki interpretacji widzianego obrazu. Co ważne, „nie istnieje jedna czy też »poprawna« odpowiedź na pytanie, »co znaczy ten obraz?« lub »co ten obraz mówi« […], stąd działania na tym obszarze w nieunikniony sposób mają charakter interpretacji” (Rose 2010, s. 17). Jest ona o tyle istotna, że dzięki krytycznemu podejściu do materiałów (audio)wizualnych będących „odzwierciedleniem wiedzy o przeszłości, świadomości historycznej charakterystycznej dla danego okresu” (Skotarczak 2016, s. 120) możliwe jest głębsze zrozumienie realiów minionych epok przy uwzględnieniu kontekstu historycznego. Interpretacja obrazu obejmuje również refleksję na temat tego, co i w jaki sposób jest na nim przedstawione, jakie wywołał on skutki oraz „w jakiej pozycji wobec siebie stawia on swojego widza” (Rose 2010, s. 29). Gillian Rose (2010 s. 33), badając problematykę materiałów wizualnych w ramach krytycznego interpretowania obrazów, wyróżniła trzy istotne aspekty: wytwarzanie, sam obraz i obszar, w którym jest on widziany przez różne publiczności. Do każdego z nich przypisała trzy aspekty, które określiła jako modalności, a mianowicie: technologiczny, kompozycyjny i społeczny.

Ważnym – z punktu widzenia badań nad historią wizualną – terminem jest „dyskurs”, odnoszący się do „pewnej grupy stwierdzeń, które nadają strukturę sposobowi myślenia o danej rzeczy oraz temu, jak działamy, opierając się na tym myśleniu” (tamże, s. 174), i potocznie rozumiany jako pewna wiedza o świecie wpływająca na postrzeganie obrazu. O istotnym znaczeniu materiałów wizualnych w badaniu historii przekonany jest także Peter Burke. Prowadząc rozważania na ich temat, stwierdził on, że „obrazy, tak jak teksty i relacje ustne, stanowią istotną odmianę świadectwa historycznego. Stanowią zapis aktu bycia naocznym świadkiem” (Burke 2012, s. 33). Historia wizualna to nie tylko powielenie treści dostrzegalnych w tekstach pisanych. Daje ona możliwość głębszej kontemplacji, skupia uwagę na mniej wyraźnych detalach i dostarcza szerszej wiedzy na dany temat.

Materiał wizualny w kontekście kultu Bolesława Bieruta przede wszystkim można podzielić na dwie główne kategorie: (1) zdjęcia opublikowane za życia, które pojawiały się w związku z jego działalnością jako I sekretarza PZPR, oraz (2) fotografie drukowane w prasie po ogłoszeniu jego śmierci. Różnica w obfitości tych przedstawień w analizowanych przeze mnie gazetach jest zauważalna. W ostatnich miesiącach życia ukazało się tylko kilka zdjęć Bieruta, co można uznać za normę, po ogłoszeniu zgonu zamieszczono ich ok. 100. Jak można więc zauważyć, kult Bieruta w tym okresie chwilowo wzrósł, pojawiły się różne przedstawienia wizualne, które można podzielić na kilka podkategorii: (1) zdjęcia samego I sekretarza podczas pracy lub o charakterze portretowym, (2) zdjęcia Bieruta jako człowieka bratającego się z ludem, (3) zdjęcia Bieruta z dziećmi, (4) zdjęcia dokumentujące reakcje ludzi po ogłoszeniu jego śmierci, (5) zdjęcia z pogrzebu prezentujące polityków lub społeczeństwo. Należy podkreślić, że poszczególne fotografie często były powtarzane, zamieszczane nie tylko w różnych gazetach partyjnych, ale nawet w tych samych tytułach prasowych w odstępie kilku dni. Omawiane zdjęcia są raczej słabej jakości z powodu wydrukowania na papierze gazetowym. Na pierwszych stronach pism najczęściej publikowano samego Bieruta lub członków partii w jego otoczeniu. Do niektórych fotografii dołączano krótkie komentarze objaśniające zaprezentowaną sytuację.

Portretowe przedstawienia I sekretarza były raczej monotematyczne. W gazetach partyjnych widoczna jest tendencja do zamieszczania takich zdjęć, gdzie twarz Bieruta była widoczna w dwóch wersjach: albo dobrotliwie uśmiechniętego (TL, 14.03.1956, s. 1), albo poważnie spoglądającego w obiektyw (TR, 18.04.1956, s. 1). Był ubrany w taki sam sposób i te wizualne przedstawienia zamieszczane w prasie pokrywały się z tym, jak przywódca miał być widziany przez ludzi. Oficjalnie „występował zawsze w dobrze skrojonych garniturach w tonacji od szarości do czerni, z nieodłącznym krawatem” (Pomian 2023, s. 342). Z pierwszych stron partyjnych gazet spoglądał starszy mężczyzna z nienaganną fryzurą w otoczeniu pompatycznych tytułów, takich jak: „Świetlana postać Bolesława Bieruta pozostanie na zawsze w sercach ludzi pracy” (GZ, 16.03.1956, s. 1) czy „Żegnamy ukochanego syna partii i narodu” (NRz, 16.03.1956, s. 1). Takie zabiegi miały na celu uwidocznienie wybitności Bieruta, której niektórzy czytelnicy mogli nie dostrzec na jego zdjęciu.

Portrety ukazujące poważnego i zamyślonego I sekretarza były oficjalnymi przedstawieniami wizualnymi, które miały uwypuklać jego znaczenie nie tylko w kraju, ale i na arenie międzynarodowej. Sprawiał na nich wrażenie pochłoniętego pracą i troskami związanymi z wykonywaniem powierzonych mu zadań. Oficjalny portret miał podkreślać poważny stosunek Bieruta do spraw o charakterze państwowym, gospodarczym i społecznym (aneks zdjęcie nr 1). Spokój wymalowany na twarzy świadczył o tym, że nie bał się spoczywającego na nim ciężaru odpowiedzialności i gwarantował ludziom poczucie bezpieczeństwa. W kontraście do takiego przedstawienia jawił się drugi, mniej oficjalny jego wizerunek. Mężczyzna wpatrzony w obiektyw z dobrotliwym wyrazem twarzy miał sprawiać wrażenie bardziej „przychylnego” i bliskiego opisom prostych ludzi, którzy mieli okazję go spotkać. Oba te przedstawienia zderzały się ze sobą. Z jednej strony bowiem I sekretarz kreowany był na postać pomnikową, najważniejszą i najmądrzejszą po Stalinie, która z daleka czuwała nad bezpieczeństwem obywateli, z drugiej zaś widziano dobrotliwego starszego pana z uśmiechem wzbudzającym zaufanie. Portrety te nie korelowały ze sobą. Z pewnością ówczesny czytelnik gazety patrzył na te zdjęcia inaczej niż współcześni historycy, ponieważ towarzyszył mu inny kontekst społeczno-kulturowy. Żył w świecie, w którym Bierut funkcjonował jako najważniejsza postać, jednocześnie odległa i bliska.

W partyjnych pismach pojawiały się także inne, okazjonalnie drukowane wizerunki Bolesława Bieruta. Były to głównie zdjęcia ukazujące go już jako starszego mężczyznę, zrobione głównie po 1948 r. Korespondowały one z treścią gazet i tym, jak opisywano jego osobę w oficjalnych tekstach. Co warte podkreślenia, nie ukazują się żadne fotografie, na których Bierut byłby przedstawiany w sytuacjach prywatnych, a nawet nieoficjalnych. Nie ma także żadnych obrazów z rodziną, fotografii z wakacji czy rautów. Było to działanie zamierzone, ponieważ Bieruta miano kojarzyć przede wszystkim z doświadczeniem, statecznością i wiedzą, co korelowało z jego wizerunkiem starszego mężczyzny. W „Gazecie Zielonogórskiej” zamieszczono portret z młodości Bieruta, na którym prezentuje się jako poważny młodzieniec o schludnym wyglądzie, co wspierało tezę o jego dobrej aparycji. Redakcja dołączyła do tego przedstawienia komentarz objaśniający: „Fotografia Bolesława Bieruta z akt policyjnych z 1927 roku” (GZ, 17–18.03.1956, s. 8). Podkreślenie tej informacji wpisywało się w kult I sekretarza jako człowieka buntującego się przeciwko ówczesnej władzy ograniczającej prawa i od dawna zaangażowanego w walkę o wolność swoich współtowarzyszy. Z kolei z okazji rocznicy jego urodzin na pierwszej stronie „Trybuny Ludu” opublikowany został portret siedzącego, uśmiechniętego i delikatnie zgarbionego Bieruta patrzącego przed siebie, a nie jak zazwyczaj – w obiektyw (TL, 19.04.1956, s. 1). Takich zdjęć było jednak niewiele, ponieważ z reguły powielano oficjalne, portretowe fotografie. Takie przedstawienia najlepiej wpisywały się bowiem w budowany przez partię kult jego osoby. Prezentowały go jako postać sztandarową i utrwalały w społeczeństwie konkretny obraz I sekretarza.

W przedstawieniach wizualnych żyjącego jeszcze Bieruta dbano o to, aby pokazywać go podczas wykonywanej pracy. Nie tylko potwierdzano bowiem w ten sposób jego pracowitość i zaangażowanie w tworzenie lepszej Polski, ale także kreowano kult I sekretarza, który miał stać się wzorem zaangażowania i wykonywania obowiązków. Pojawiały się więc zdjęcia Bieruta najczęściej z symboliczną książką i okularami na nosie, co podkreślało powagę i podejmowany przez niego wysiłek intelektualny (NRz, 16.03.1956, s. 3). Uważano go za świetnego mówcę i stale podkreślano jego zaangażowanie w działalność międzynarodowego ruchu robotniczego. Do zilustrowania takich tez zwykle używano zdjęć zrobionych podczas XX Zjazdu KPZR. Dołączano do nich krótki komentarz informujący o obecności Bieruta, ponieważ fotografie te często były na tyle niewyraźne, że przeciętny czytelnik nie byłby w stanie go rozpoznać wśród innych partyjnych działaczy. Nie współgrało to więc, z tym, co opisywano w gazetach, a mianowicie, że był on rzekomo jedną z czołowych postaci na arenie międzynarodowej. W „Trybunie Ludu” zdecydowano się opublikować zdjęcie I sekretarza przemawiającego z mównicy (TL, 19.02.1956, s. 1). Widać na tej fotografii starszego, delikatnie zgarbionego mężczyznę z wąsami w okularach, który wygląda na drobnego na tle trybuny (aneks zdjęcie nr 2). Na zdjęciu nie sposób dostrzec w nim wybitnej jednostki, na jaką go kreowano.

Postać Bieruta wpisywano w idealizację pracy i nauki. Na jednym ze zdjęć widnieją – jak można dowiedzieć się z komentarza – Bierut, Cyrankiewicz i Berman, którzy nawet w przerwie obrad nie odpoczywają, ponieważ są zainteresowani znajdującymi się na pierwszym planie książkami (NRz, 29.02.1956, s. 1). Wizerunek I sekretarza, który w wolnym czasie nie próżnuje, miał zachęcić czytelników do poszerzania własnych zainteresowań, chociażby poprzez czytanie literatury. Jedną z głównych idei komunizmu był wprawdzie kult pracy fizycznej, która była ważniejsza niż intelektualna, ale na tego typu zdjęciach dochodzi do zrównania tych dwóch sfer. Takie przedstawienia wizualne miały na celu nie tylko wspieranie kultu pracy funkcjonującego w krajach socjalistycznych, ale też podkreślenie jedności samego Bieruta z ludźmi różnych zawodów. Wyraźnie identyfikował się z nimi, doceniał i rozumiał ich wysiłek na rzecz poprawy sytuacji w państwie. Na jednym ze zdjęć widnieje sam I sekretarz z łopatą, pomagający warszawiakom odbudować miasto (aneks zdjęcie nr 3; TL, 17.03.1956, s. 3). Dynamiczność takiego przedstawienia sprawiała, że czytelnik mógł niemal zauważyć ruch łopaty, którą trzymał Bierut, co wspierało tezę o jego rzeczywistym zaangażowaniu. Przywódca pojawiał się także wśród górników ubrany w strój roboczy (TR, 14.03.1956, s. 3), w otoczeniu drukarzy, dla których „dokonywał uruchomienia pierwszej maszyny rotacyjnej” (GZ, 15.03.1956, s. 4), czy też na przyjęciu dla przodowników pracy. Na wszystkich fotografiach postać Bieruta wysuwa się na pierwszy plan. Jest on wręcz prześwietlony dla lepszego efektu, zwrócony w stronę ludzi lub zainteresowany maszynami. Należy przy tym podkreślić, że I sekretarz nigdy na tego typu przedstawieniach nie pozował, co miało podkreślić ich realizm i rzeczywiste oddanie przywódcy wykonywanym obowiązkom.

Propaganda partyjna kreowała wizerunek Bieruta jako opiekuna i orędownika. Zdjęcia miały odzwierciedlać zaangażowanie i sympatię, którą rzekomo darzył swoich obywateli, stąd wiele fotografii prezentowało I sekretarza bratającego się z ludźmi. Na pierwszym planie zawsze widniała jego postać zwrócona ku współrozmówcom (GZ, 17–18.03.1956, s. 8). Przedstawiany był w ich otoczeniu, ubrany schludnie i skromnie, ale zgodnie z panującą modą, skupiony na tym, co mówią, gotowy do realizacji złożonych obietnic. Spoglądając na te materiały wizualne można zaobserwować, że witający go ludzie często chylą przed nim czoło, co mogło świadczyć o obdarzaniu przywódcy szacunkiem. Wydają się nieco onieśmieleni spotkaniem z najważniejszą osobą w kraju, która w tak sympatyczny i otwarty sposób zwraca się do nich. Bierut na tych fotografiach jest najczęściej uśmiechnięty, zupełnie inny niż na poważnych portretach, które od 1945 r. wisiały obok godła „w każdej klasie szkolnej, instytucjach publicznych, nierzadko w halach fabrycznych” (Pomian 2023, s. 341). Dbano o to, aby na zdjęciach utrwalać ludzi pochodzących z różnych warstw społecznych, zarówno kobiety, jak i mężczyzn, aby niejako potwierdzić, że Bierut jest opiekunem wszystkich. W ramach kultu I sekretarza podkreślano także, że dla lepszego zrozumienia potrzeb obywateli podróżuje on po całym kraju. Zdjęcia wraz z podpisami były tego odzwierciedleniem – Bieruta portretowano bowiem zarówno w Stoczni Gdańskiej, jak i w Lublinie czy Jackowicach (TL, 15.03.1956, s. 3). Pochylony nad kobietami z dziećmi, serdeczny, zwrócony do nich, nie zaś w stronę obiektywu, sprawiał wrażenie osoby niepozującej do fotografii. Uwypuklało to skupienie przywódcy na ludziach, z którymi się spotykał. Te wizualne przedstawienia sugerowały, że pomimo pełnienia tak odpowiedzialnych i ważnych funkcji, nadal jest człowiekiem z ludu. Mężczyźni i kobiety garnęli się do niego, a on im na to pozwalał. Jednym z najbardziej symbolicznych obrazów jest zdjęcie Bieruta ze starszą kobietą ubraną w strój ludowy (TL, 19.03.1956, s. 3). Trzyma ona przywódcę pod ramię, oboje uśmiechają się szeroko, patrząc w obiektyw (aneks zdjęcie nr 4). Ta fotografia nie tylko wpisywała się w proces tworzenia kultu I sekretarza jako osoby kultywującej tradycję, kochającej polskie zwyczaje, ale miała także sugerować pozytywne relacje Bieruta ze zwykłymi ludźmi, którzy czuli się swobodnie w jego towarzystwie.

Dla ocieplenia wizerunku I sekretarza portretowano go także z dziećmi, dla których był zarówno ich opiekunem i wzorem, jak i dobrotliwym dziadkiem. Przedstawienia te miały dowodzić, że Bierut, mając tak dobry kontakt z najmłodszymi członkami społeczeństwa, musiał być dobrym i serdecznym człowiekiem. Widział w nich przyszłość narodu, dlatego dbał o jak najczęstsze spotkania z nimi, zapewnienie im dostatniego i spokojnego życia oraz udzielanie wartościowych rad. Na takich zdjęciach postawa Bieruta jest dużo swobodniejsza, a w otoczeniu dzieci tracił surowy wygląd polityka. W „Nowinach Rzeszowskich” opublikowano np. zdjęcie I sekretarza na łące pełnej kwiatów, trzymającego się za ręce z dziewczynkami ubranymi w szkolne mundurki (aneks zdjęcie nr 5; NRz, 16.03.1956, s. 3). Z tyłu, za nimi można dostrzec przedstawicieli partyjnych, ale to nie oni są tutaj najważniejsi. Bierut poświęca uwagę młodzieży, dba o dobre relacje i wygląda na zainteresowanego tym, co chcą mu powiedzieć. Materiałów prezentujących przywódcę jako „przyjaciela dzieci” (NRz, 18.04.1956, s. 3) jest w analizowanych gazetach partyjnych kilka. W ramach kultu partia nakazywała nauczanie w szkołach życiorysu I sekretarza, dlatego uczniowie znali go z opowiadań. Jego osiągnięcia i zajmowana pozycja nie sprawiały jednak, że czuły się skrępowane w jego obecności. Wręcz przeciwnie – na zdjęciach dzieci i młodzież prezentują otwartość, cieszą się ze spotkania z I sekretarzem i czują się swobodnie (TL, 16.03.1956, s. 3). On zaś spogląda na nich z uwagą i zainteresowaniem. Takie przedstawienia Bolesława Bieruta w towarzystwie młodego pokolenia miały przekonać czytelników o jego czystych zamiarach i dobrym sercu oraz zaangażowaniu nie tylko w budowę lepszej Polski, ale i w kształtowanie nowego społeczeństwa.

W wielu gazetach partyjnych opisywano moment przekazania światu informacji o śmierci I sekretarza, która wywołała rzekomo masowy smutek, a nawet strach narodu. Narracja ta był wręcz nierzeczywista: Bierut kreowany na opiekuna, orędownika i przewodnika umiera, a ludzie zatrzymują się, porzucają swoje obowiązki i w skupieniu słuchają bądź czytają informacji, mających – jak przekonywano – zmienić ich rzeczywistość. Dla wzmocnienia przekazu dodawano fotografie wykonane w różnych przestrzeniach, zarówno w fabrykach, gdzie zebrani mężczyźni i kobiety w roboczych strojach z pochylonymi głowami wysłuchiwali wiadomości o zgonie, jak i w mieście (aneks zdjęcie nr 6). Dążono do wywołania w czytelnikach podobnych emocji: lęku i smutku. Istotnym elementem tych przedstawień były także widoczne na zdjęciach pisma partyjne, z których ludzie dowiadywali się o tej tragicznej wiadomości. Stanowiły one najważniejszy nośnik informacji i pierwsze „zaufane” źródło wiedzy.

W przestrzeni publicznej utrzymywano, że informacja o śmierci Bieruta wręcz sparaliżowała miasta i ośrodki pracy. Wielkie emocje wywołał jedynie sam pogrzeb I sekretarza, któremu miała towarzyszyć fala masowego smutku społeczeństwa. Dla uczczenia pamięci przywódcy przystawano i w ciszy oddawano mu ostatni hołd. Wieszano biało-czerwone i czerwone flagi przepasane kirem, wystawiano w oknach jego portrety, co także znajdowało potwierdzenie na zdjęciach publikowanych w gazetach (NRz, 19.03.1956, s. 3). Wiele z tych fotografii prezentuje nie jednostki, a bezimienny tłum mający symbolizować cały naród. Bierut zmarł w marcu, dlatego ludzie ubrani byli w obszerne płaszcze, a na głowach mieli chustki lub kapelusze. Nawet nieprzyjazna pogoda nie była ich w stanie powstrzymać od stania w długich kolejkach, aby po raz ostatni zobaczyć twarz przywódcy (GZ, 15.03.1956, s. 2). Kreowano Bieruta na postać o znaczeniu międzynarodowym, najmocniej jednak związaną ze Związkiem Radzieckim. Z tego względu publikowano również fotografie przedstawiające tłumy w Moskwie pragnące osobiście pożegnać na zawsze najwierniejszego ucznia Stalina.

W pismach zamieszczano także fotografie Bieruta leżącego w trumnie. W otoczeniu gdzie odbywały się uroczystości żałobne znajdowało się mnóstwo kwiatów i flag, a wokół zmarłego stali zazwyczaj przedstawiciele władz komunistycznych krajów – głównie Polski i Związku Radzieckiego. Jedno z bardziej symbolicznych zdjęć, które miało poruszyć czytelników, przedstawiało matkę z dzieckiem na rękach pochylającą się nad nieżyjącym przywódcą (GB, 17–18.03.1956, s. 1). Za jej plecami można dostrzec wartę honorową czuwającą przy I sekretarzu oraz udekorowane wnętrze. Dziecko wyciąga rączki w kierunku zmarłego, który nie może już odpowiedzieć na ten gest.

Pogrzeb był chwilą ponownego wzrostu zainteresowania Bierutem, a zarazem zmierzchem kultu jednostki. W partyjnych gazetach publikowano obszerne fotorelacje z wydarzenia. Drukowano kilkanaście zdjęć (zazwyczaj powtarzanych w różnych tytułach prasowych), najczęściej małego formatu i umieszczano jedno pod drugim. Były one na tyle niewyraźne, że dodawano do nich krótkie komentarze wyjaśniające, co zostało utrwalone na poszczególnych fotografiach.

Zdjęcia z pogrzebu Bieruta można podzielić na dwie podkategorie: pochodzące z Warszawy i reszty kraju. W przypadku dokumentowania uroczystości w stolicy głównie skupiano się na portretowaniu ludu (aneks zdjęcie nr 7) lub polityków, ze szczególnym uwzględnieniem przedstawicieli PZPR. „Z jednej strony mamy więc tłum – po trosze, jak to tłum, anonimowy […], z drugiej zaś, jakby za jakąś niewidzialną barierą, odbywa się pożegnanie zmarłego przez polityczną wierchuszkę” (Myszkorowski 2011, s. 371). Na tych zdjęciach pogrzeb Bieruta jawi się jako majestatyczny, wręcz teatralny, a co najważniejsze – godny tak niezwykłej jednostki, na jaką go kreowano. Mamy przedstawienia górników w żałobnym kondukcie, tłum ludzi na trasie pogrzebowej (TR, 17–18.03.1956, s. 3) i trumnę na czerwonym katafalku, opasaną biało-czerwonym sztandarem (TL, 18.03.1956, s. 1). W jednym z komentarzy informowano: „Ludzie stoją w otwartych na oścież oknach, obsiedli dachy, rusztowania domów” (TL, 18.03.1956, s. 3). Drugą kategorię stanowią zdjęcia wykonane poza Warszawą. Na ulicach różnych miast ludzie gromadzili się, aby wspólnie wysłuchać informacji o pogrzebie lub obejrzeć transmisję ze stolicy. Jednoczyli się w smutku i ciszy, podobnie jak wtedy, gdy dotarła do nich wieść o śmierci Bieruta. W milczeniu oddawali ostatni hołd zmarłemu (GB, 17–18.03.1956, s. 1). Tak samo jak kilka dni wcześniej ponownie przestały działać maszyny, a hale produkcyjne opustoszały. O wielkości I sekretarza miał świadczyć fakt, że ludzie porzucili swoje obowiązki i wspólnie stanęli przed odbiornikami, aby połączyć się z tymi, którzy byli na miejscu pogrzebu. Fotografie te „przedstawiają realia społeczne, […] jednostki i niewielkie grupy, które […] uosabiają większą całość” (Burke 2012, s. 145). W „Gazecie Białostockiej” opublikowano np. zdjęcie włókniarzy, którzy zgromadzeni na świetlicy w skupieniu słuchali transmisji (GB, 17–18.03.1956, s. 7). Na pierwszym planie widać zamyślonych mężczyzn ubranych w robocze stroje, a za nimi kobiety, najczęściej w chustkach na głowach. Jest ich tak dużo, że nie wystarczyło miejsc siedzących i część osób widocznych w tle musiała stać, co nie zniechęciło ich do w uczestnictwa w długiej uroczystości. Pogrzeb Bieruta ponownie sparaliżował całe miasta, w wielu z nich zabrzmiały syreny, wywołując symboliczną ciszę i skupienie w ostatnim momencie pożegnania przewodnika i opiekuna (NRz, 19.03.1956, s. 3). W rodzinnym mieście I sekretarza – Lublinie, w jego dawnym mieszkaniu zorganizowano wartę honorową przy portrecie Bieruta otoczonym kwiatami (GB, 19.03.1956, s. 3).

Po pogrzebie kult wodza zaczął odchodzić w zapomnienie. Jeszcze przez kilka kolejnych dni pojawiały się w prasie pojedyncze zdjęcia przedstawicieli innych państw składających kondolencje oraz ludzi formułujących przyrzeczenia w ramach uczczenia pamięci zmarłego. Ostatnim przejawem praktykowania kultu przywódcy jako wybitnej jednostki były obchody jego urodzin w kwietniu 1956 r. Opublikowano wtedy kilka jego zdjęć za życia oraz kilka innych, wykonanych przy grobie zmarłego, gdy członkowie Biura Politycznego składali kwiaty. Po tym czasie w analizowanych gazetach trudno znaleźć fotografie przedstawiające I sekretarza lub kojarzące się z nim. Nastąpiła zmiana rządzących, którzy nie próbowali już kreować się na niezwykłe osobistości. Bierut zmarł, a wraz z nim odszedł w zapomnienie związany z nim kult jednostki.

Koniec części I

Aneks zdjęć

Zdjęcie nr 1
Zdjęcie nr 2
Zdjęcie nr 3
Zdjęcie nr 4
Zdjęcie nr 5
Zdjęcie nr 6
Zdjęcie nr 7

Bibliografia

Źródła

  • Prasa
    • „Gazeta Białostocka”
    • „Gazeta Zielonogórska” 1956.
    • „Nowiny Rzeszowskie” 1956.
    • „Trybuna Ludu” 1956.
    • „Trybuna Robotnicza” 1956.
  • Źródła drukowane
    • Chruszczow N. (1956), O kulcie jednostki i jego następstwach, Warszawa.
  • Źródła internetowe
    • https://cbh.pan.pl/pl/kult (dostęp: 13.11.2022).

Słowniki

Czapliński M., Fras Z., Rosik S., Piotrowski J., Maroń J. (2017), Słownik. Historia, Poznań.

Sztompka P. (2020), Słownik socjologiczny: 1000 pojęć, Kraków.

Opracowania

Burke P. (2012), Naoczność. Materiały wizualne jako świadectwa historyczne, przeł. J. Hunia, Kraków.

Černy J. (1974), Religia starożytnych Egipcjan, przeł. E. Dąbrowska-Smektała, Warszawa.

Dubiel L. (2016), Koncepcja totalitaryzmu w ujęciu Aleksandra Hertza, „Studia Iuridica Lublinensia”, t. 25, z. 3.

Eisler J. (2014), Siedmiu Wspaniałych. Poczet pierwszych sekretarzy KC PZPR, Warszawa.

Friszke A. (2003), Polska. Losy państwa i narodu 1939–1989, Warszawa.

Garlicki A. (1994), Bolesław Bierut, Warszawa.

Gillmeister A., Musiał D. (2012), W cieniu Kapitolu. Religia starożytnych Rzymian, Kraków.

Hein-Kircher H. (2008), Kult Piłsudskiego i jego znaczenie dla państwa polskiego 1926–1939, przeł. Z. Owczarek, Warszawa.

Kowalska M. (2013), Rosyjski mit władzy a kult jednostki, „Poznańskie Studia Slawistyczne”, nr 5.

Kozłowski Cz. (1993), Namiestnik Stalina, Warszawa.

Kupiecki R. (1993), Natchnienie milionów. Kult Stalina w Polsce 1944–1956, Warszawa.

Lipiński P. (2001), Bolesław Niejasny: opowieść o Bolesławie Bierucie, Forreście Gumpie polskiego komunizmu, Warszawa.

Lipiński P. (2017), Bierut. Kiedy partia była bogiem, Wołowiec.

Lubińska N. (2020), Krótka historia o kulcie Mao Zedonga – wybrane elementy podtrzymywania politycznej legendy Wielkiego Sternika w Chinach, „Gdańskie Studia Azji Wschodniej”, t. 18.

Milewska M. (2012), Bogowie u władzy. Od Aleksandra Wielkiego do Kim Dzong Ila: antropologiczne studium mitów boskiego władcy, Gdańsk.

Myszkorowski J. (2011), „Cała Polska na swych ramionach niosła trumnę Bolesława Bieruta”. „Trybuna Ludu” o przygotowaniach do pogrzebu Bieruta, w: Komunistyczni bohaterowie, t. 1: Tradycja, kult, rytuał, red. M. Bogusławska, Z. Grębecka, E. Wróblewska-Trochimiuk, Warszawa–Kraków.

Paczkowski A. (2005), Pół wieku dziejów Polski 1939–1989, Warszawa.

Plamper J. (2014), Kult Stalina. Stadium alchemii władzy, przeł. K. Bażyńska-Chojnacka, P. Chojnacki, Warszawa.

Pomian G. (2023), Bierut i jego partia, Paryż–Lublin.

Rose G. (2010), Interpretacja materiałów wizualnych. Krytyczna metodologia badań nad wizualnością, przeł. E. Klekot, Warszawa.

Rycman A. (2009), Rytuał jako sposób budowania rzeczywistości politycznej, w: Między socjologią polityki a antropologią polityki, red. J. Wódz, Katowice.

Service R. (2003), Lenin. Biografia, przeł. M. Urbański, Warszawa.

Skotarczak D. (2016), Kilka uwag o historii wizualnej, „Klio Polska. Studia i Materiały z Dziejów Historiografii Polskiej”, nr 8.

Sylburska A. (2020), Kult jednostki w epoce komunizmu: obchody 60 urodzin Mátyása Rákosiego w świetle węgierskiej prasy, „Acta Universitatis Lodziensis. Folia Historica”, t. 106.

Urban G.P. (2016), Stalinowski kult jednostki w województwie lubelskim. Śmierć Stalina na łamach „Sztandaru Ludu”, „Sensus Historiae”, nr 2.

Ziębińska-Witek A., Witek P. (2022), Metodologiczne problemy historii wizualnej, w: Wprowadzenie do metodologii historii, red. E. Domańska, J. Pomorski, Warszawa.


Redakcja językowa i korekta

Dr Beata Jarosz




Wycinanki (152).

WOJCIECH WRZOSEK

Wycinanki(152).

Zawsze wyobrażałem sobie raj jako bibliotekę; nigdy jako ogród. [1]

„Wszechświat (który inni nazywają biblioteką) składa się z nieokreślonej, i być może nieskończonej, liczby sześciobocznych galerii, z obszernymi studniami wentylacyjnymi w środku, ogrodzonymi bardzo niskimi balustradami. Z każdej galerii widać piętra niższe i wyższe: nieskończenie. Układ galerii jest niezmienny. Dwadzieścia szaf, po pięć szerokich szaf na każdy bok, wypełnia wszystkie boki prócz dwóch; ich wysokość, która równa jest wysokości pięter, przekracza zaledwie wzrost przeciętnego bibliotekarza. [2]

„Każdej ze ścian każdego sześcioboku odpowiada sześć szaf; każda szafa zawiera trzydzieści dwie książki znormalizowanego formatu; każda książka posiada czterysta dziesięć stron; każda strona czterdzieści wierszy, każdy wiersz około osiemdziesięciu liter czarnego koloru. (…)[3]

Dalej Borges przypomina tzw. aksjomaty Biblioteki:

„Pierwszy: Biblioteka istnieje ab aeterno. W prawdę tę, której bezpośrednią konsekwencją jest wieczność świata, nie może wątpić żaden rozsądny umysł. Człowiek, niedoskonały bibliotekarz, może być dziełem przypadku czy też złośliwych demiurgów; wszechświat, ze swym eleganckim wyposażeniem w szafy, w zagadkowe tomy, w nieznużone schody dla podróżnego i w ustępy dla siedzącego bibliotekarza, może być jedynie dziełem jakiegoś boga (…)[4]

„Drugi: liczba symboli ortograficznych wynosi dwadzieścia pięć (…). Stwierdzenie to pozwoliło trzysta lat temu na sformułowanie ogólnej teorii Biblioteki i na zadowalające rozwiązanie problemu, którego żadne przypuszczenie poprzednio nie rozwikłało: bezkształtnej i chaotycznej natury prawie wszystkich książek. (…)Wiadomo, że na jedną rozsądną linijkę czy słuszną wiadomość przypadają mile bezsensownych kakafonii, słownych gmatwanin i niedorzeczności.  (Wiem o pewnej niebezpiecznej okolicy,  – dorzuca Borges – w której bibliotekarze odrzucają przesądny i próżny zwyczaj poszukiwania sensu w książkach i porównują go do zwyczaju poszukiwania go w snach czy chaotycznych liniach ręki…Przyznaję, że wynalazcy pisma naśladowali dwadzieścia pięć naturalnych symboli,  ale utrzymują, że to zastosowanie jest przypadkowe i że książki same w sobie nic nie znaczą. Sąd ten, jak się przekonamy, nie jest całkiem błędny.) „[5]

Zawiłości myśli Borgesa (zwłaszcza Biblioteki Babel) uprzystępnia Jovica Aćin w szkicu p.t. Nieskończoność czy ograniczenie[6]

[7]


[1] Jorge Luis Borges, Myśli, przełożył A. Elbanowski, Literatura na świecie, Warszawa, grudzień 1988, nr 12 (209), s. 164

[2] Jorge Luis Borges …, http ://www.scribd.com/doc/285526435/Jorge-Luis-Borges-Fikcje,  s. 64; https://en.wikipedia.org/wiki/The_Library_of_Babel; https://fr.wikipedia.org/wiki/La_Biblioth%C3%A8que_de_Babel

El universo (que otros llaman la Biblioteca) se compone de un número indefinido, y tal vez infinito, de galerías hexagonales, con vastos pozos de ventilación en el medio, cercados por barandas bajísimas. Desde cualquier hexágono, se ven los pisos inferiores y superiores: interminablemente. La distribución de las galerías es invariable. Veinte anaqueles, a cinco largos anaqueles por lado, cubren todos los lados menos dos; su altura, que es la de los pisos, excede apenas la de un bibliotecario normal » J. L. Borges, La Biblioteca de Babel, Ficciones, p. 38 ; https://drive.google.com/file/d/1Ysr9PuX7LThTRdYCuUu7hIeOEJncE20t/view;

[3] Tamże, 64 ; J. L. Borges, Biblioteca…p. 39 ; («La Biblioteca es una esfera cuyo centro cabal es cualquier hexágono, cuya circunferencia es inaccesible». A cada uno de los muros de cada hexágono corresponden cinco anaqueles; cada anaquel encierra treinta y dos libros de formato uniforme; cada libro es de cuatrocientas diez páginas; cada página, de cuarenta renglones, cada renglón, de unas ochenta letras de color negro »)

[4] Tamże, s. 66 ; (El primero: La Biblioteca existe ab aeterno. De esa verdad cuyo corolario inmediato es la eternidad futura del mundo, ninguna mente razonable puede dudar. El hombre, el imperfecto bibliotecario, puede ser obra del azar o de los demiurgos malévolos; el universo, con su elegante dotación de anaqueles, de tomos enigmáticos, de infatigables escaleras para el viajero y de letrinas para el bibliotecario sentado, sólo puede ser obra de un dios.) Tamże, p. 40

[5] Tamże, s. 66 ; (El segundo: «El número de símbolos ortográficos es veinticinco» (…) Esa comprobación permitió, hace trescientos años, formular una teoría general de la Biblioteca y resolver satisfactoriamente el problema que ninguna conjetura había descifrado: la naturalezainforme y caótica de casi todos los libros. Uno, que mi padre vio en un hexágono del circuito quince noventa y cuatro, constaba de las letras MCV perversamente repetidas desde el renglón primero hasta el último. Otro (muy consultado en esta zona) es un merola berinto de letras, pero la página penúltima dice «Oh tiempo tus pirámides». Ya se sabe: por una línea razonable o una recta noticia hay leguas de insensatas cacofonías, de fárragos verbales y de incoherencias. (Yo sé de una región cerril cuyos bibliotecarios repudian la supersticiosa y vana costumbre de buscar sentido en los libros y la equiparan a la de buscarlo en los sueños o en las líneas caóticas de la mano… Admiten que los inventores de la escritura imitaron los veinticinco símbolos naturales, pero sostienen que esa aplicación es casual y que los libros nada significan en sí. Ese dictamen, ya veremos, no es del todo falaz.) : p. 40

[6] Jovica Aćin, Nieskończenie czy ograniczenie. Przełożyła Małgorzata Wierzbicka, Literatura na Świecie…, s. 186-197. Zob. tegoż, Autoryzowany apokryf, s. 198-203 oraz Autogryf Borgesa s. 204-208; „„Biblioteka Babel” (1941) wyobraża nie kończącą się liczbę książek; „Undr” oraz „Zwierciadło i maska – odwieczne dzieła składające się z jednego wyrazu.” Mowa o powiastkach z tomu: J.L. Borges, Księga piasku, przeł. Zofia Chądzyńska, Warszawa 1898, s. 130

[7] Książka nie jest odizolowanym bytem: jest relacją, osią/siecią niezliczonych relacji




Wykład prof. Yulii Kiselyovej pt. „Ukrainian academics’ experience of forced migration in Poland since the full-scale invasion by Russian forces” – 12 kwietnia

Szkoła Doktorska Szkoła Doktorska Nauk Humanistycznych i Sztuki w UMCS,
Centrum Analiz Migracyjnych MigLab przy Instytucie Socjologii UMCS,
Instytut Historii UMCS 

zapraszają na wykład

prof. Yulii Kiselyovej z Charkowskiego Uniwersytetu Narodowego im. Wasyla Karazina
pod tytułem „Ukrainian academics’ experience of forced migration in Poland since the full-scale invasion by Russian forces”

Data: 12 kwietnia 2024 r., godzina 13.00

Miejsce: Szkoła Doktorska Nauk Humanistycznych i Sztuki w Uniwersytecie Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie, ul Weteranów 18, sala VI (II piętro)

Problematyka wykładu dotyczy przymusowej migracji ukraińskich naukowców w Polsce, spowodowanej rozpoczętą w 2022 roku inwazją Rosji na Ukrainę. Prelekcja organizowana jest w ramach projektu „Moving West”: Ukrainian Academics in Conditions of Forced Migration (2014-2024) dotyczącego strategii przetrwania i realizacji pracy zawodowej ukraińskich naukowców w sytuacji wojennej. Prelekcja odbędzie się w języku angielskim.

Dr hab. Yulia Kiselyova – profesor Charkowskiego Uniwersytetu Narodowego im. Wasyla Karazina, pracownik Wydziału Historiografii, Badań nad Źródłami i Archeologii, członek polsko-ukraińskiego Towarzystwa Historiograficznego. W latach 2018-2021 uczestniczyła w projekcie badawczym “Practices of the Self-Representation of Multinational Cities in the Industrial and Post-Industrial Era” realizowanym pod auspicjami Kanadyjskiego Instytutu Studiów Ukraińskich na Uniwersytecie Alberty. Pracuje obecnie nad projektem „«Moving West»: Ukrainian Academics in Conditions of Forced Migration” sponsorowanym przez Max Planck Institut für Wissenschaftsgeschichte (2022) oraz Institut für die Wissenschaften vom Menschen w Wiedniu w ramach programu grantowego „Documenting Ukraine” (2023).

Inspiratorką i koordynatorką spotkania, pierwszego z serii z zaplanowanych, jest dr hab. Ewa Solska, kierownik Katedry Humanistyki Cyfrowej i Metodologii Historii w Instytucie Historii UMCS, współredaktorka portalu „ohistorie.eu”.

Źródło: https://www.umcs.pl/pl/aktualnosci,16880,wyklad-prof-yulii-kiselyovej-12-kwietnia,147184.chtm




Wycinanki (151). Biblioteka Babel

 

WOJCIECH WRZOSEK 

Wycinanki (151)

Biblioteka Babel 

Octavio Paz o Jorgem Luisie Borgesie:

Uprawiał trzy gatunki: esej, poezję, opowiadanie. Podział ten jest arbitralny: jego eseje czyta się jak opowiadania, jego opowiadania to poematy, a wiersze dają do myślenia tak, jakby były esejami. Tym, co je łączy, jest myśl. Oto, dlaczego warto zacząć od twórczości eseistycznej. Borges miał temperament metafizyczny. Stąd fascynacje systemami idealistycznymi i ich przejrzystymi konstrukcjami: Berkeley, Leibniz, Spinoza, Bradley i różne systemy buddyjskie. Był również umysłem o zadziwiającej przenikliwości, łączyła się z nią wyobraźnia poety, którego pociągała „druga strona” rzeczywistości; dlatego chimeryczne konstrukcje rozumu bawiły go jedynie[1].

A tak napisał w „Prólogo” do Ficciones José Zapatero:

Być może, wśród godnych podziwu rzeczy u Borgesa, tą, która robi na mnie największe wrażenie, jest jego dziwna mieszanka pasji i sceptycyzmu, ta mieszanka, którą odnajdujemy w różnych proporcjach w istotach ludzkich, ale w przypadku naszego autora jest mieszanką równowagi i obfitości, czego najlepszym dowodem jest jego dzieło. Przez jakiś czas, kiedy byłem młodszy, byłem chory na Borgesa. Jestem pewien, że zostałem wyleczony. Kiedy ktoś choruje na Borgesa, zastanawia się, dlaczego ludzie nie przestają czytać, my nie przestajemy pisać. Przecież wszystko jest w Borgesie i on o tym wie. Kiedy czytasz Bibliotekę Babel nie sposób oprzeć się wrażeniu, że na tych kilku stronach zawarte są wszystkie księgi, które ludzie napisali i napiszą, oprócz całej reszty, która stanowi nieskończoną większość[2].

Ficciones Borgesa to kultowy utwór eseistyki i fantastyki XX w. A biblioteka to już klasyczny motyw w domenie metaforyzowania. 

Biblioteka Babel Borgesa nie kłóci się z naszym dzisiaj wyobrażeniem ani wszechświata, ani biblioteki. Może dlatego, że współczesna biblioteka rozpuściła się we wszechświecie. Przestaje być nawet heksagonalnym nieskończonym gmachem, a staje się raczej „chmurą nad wszystkimi gmachami”[3].

Eco, w swoim naiwnym humanizmie, czy pragmatycznym antropocentryzmie uczynił z biblioteki jako wszechświata model biblioteki w wymiarze człowiek w bibliotece UNESCO lat osiemdziesiątych minionego stulecia.

Szczególnie boleśnie przebrzmiałe są postulaty włoskiego pisarza formułujące wizje idealnej biblioteki. W ciągu ponad czterdziestu lat, tj. od czasu ich sformułowania, wszystko, o czym marzył, wszystko się bodaj unieważniło. Dlaczego?

Zdaliśmy sobie sprawę, że książka, zasadniczy zasób i artefakt biblioteki, została zwirtualizowana. W kulturze współczesnej książka się dereifikuje. Praktyka dowiodła, że książka to rzeczywistość myślowa. Jej najcenniejszy zasób to jej treść. Nawet jej artystyczno-estetyczna postać to także wymiar myślowy. Książka w aspekcie ściśle materialnym odchodzi w przeszłość.

Radykalnie spełnia się postulat Eco i UNESCO — książka staje się powszechnie dostępna. Jeśli tylko zasoby sieci staną się dostępne cenowo dla wszystkich, bez względu na…, i bez względu na…, to postulat nieograniczonego dostępu do książek zrealizuje się nawet w odniesieniu do nieumiejących czytać i znających tylko język rodziców czy opiekunów. „Darmowy” telefon jest wstępem do darmowego dostępu do sieci. Zaspokoimy potrzeby niewidzących i niesłyszących. To więcej niż marzył sobie w swym wykładzie fanatyczny wielbiciel bibliotek[4].

Co stanie się z zasobami bibliotek i archiwów? Po ustaniu produkcji książek papierowych „najcenniejsze egzemplarze” i oryginały starych książek trafią do muzeów. Inne będą stanowiły zabezpieczenie archiwalne kopii cyfrowych, które będą w obiegu prawno-dokumentacyjnym i naukowym.

[5]

 

 

 

 

 

 

 

 

 


[1] O. Paz, Portret Jorge Luisa Borgesa. Łucznik, strzała, cel, „Literatura na Świecie”, grudzień 1988, nr 12 (209), s. 6. Obszerna część tego tomu poświęcona jest Borgesowi.

[2] J.L. Rodríguez Zapatero, Prólogo [w:] J.L. Borges, Ficciones, https://drive.google.com/file/d/1Ysr9PuX7LThTRdYCuUu7hIeOEJncE20t/view: „Quizás, entre las cosas admirables de Borges, la que más me impresiona es su extraña mezcla de pasión y escepticismo, esa mezcla de la que en distinta proporción y cantidad estarnos hechos los seres humanos, pero que en el caso de nuestro autor se dan en un equilibrio y abundancia cuya mejor prueba es su obra. Durante un tiempo, cuando era más joven, estuve enfermo de Borges, todavía no estoy seguro de haberme curado. Cuando uno enferma de Borges se pregunta por qué la gente sigue, seguimos, escribiendo. Todo está en Borges y él lo sabe. Cuando leernos La biblioteca de Babel no podemos evitar la sensación de que en esas pocas páginas están contenidos todos los libros que los hombres han escrito y escribirán, además de todos los restantes, que son la infinita mayoría”. Tłum. moje — W.W.

[3] Rozwijam tę tezę w Wycinance (153), w której zarzucam Eco odstępstwo od idei Borgesa.

[4] „…często odwiedzam biblioteki poza krajem, kiedy bowiem jestem za granicą, zachowuję się właśnie jak osoba przebywająca za granicą, to znaczy mam dużo czasu, nic do roboty wieczorami, a w wielu krajach wieczorami można chodzić do bibliotek” (U. Eco, O bibliotece, tłum. A. Szymanowski, Warszawa 2007, s. 23).

[5] Właściwie nie jestem pewien, czy istnieję. Jestem wszystkimi pisarzami, których czytałem, wszystkimi ludźmi, których poznałem, wszystkimi kobietami, które kochałem, wszystkimi miastami, które odwiedziłem — Jorge Luis Borges.




Wycinanki (149) Tacit knowledge czy tacit collusion („Milcząca wiedza” czy „milcząca zmowa”)

WOJCIECH WRZOSEK

Wycinanki (149)

Tacit knowledge czy tacit collusion („Milcząca wiedza” czy „milcząca zmowa”)



Kilku moich czytelników ceni sobie moją definicję człowieka wybitnego. Sformułowałem ją w felietonie pt. W poszukiwaniu Jubilata[1]. Brzmi ona w dużym skrócie tak: nie wiedzieć o wybitnym, że nim jest – nie godzi się; dekretować wybitność w sytuacji oczywistości – to żenada. W pierwszym przypadku to mankament wiedzy, w drugim obyczajów. Tak czy owak to niedostatki w partycypacji kulturowej.

Zwracam uwagę, że moja „definicja” wybitnej postaci jest wskazaniem cechy, jaką przypisują jej bliźni w domenie aktywności.

Świadomość tego, kto jest wybitny dla danej grupy kulturowej, to element jej tacit knowledge[2]. To panujące/obowiązujące w niej przekonania, które w rzeczy samej nie są artykułowane i manifestowane. Wystarczy, że działania i zachowania, zaniechania, pominięcia, proste gesty wskazują, iż respektuje się ten czy inny status danej osoby.

Nikt nie jest autorem milczącej wiedzy, tak jak nie da się wskazać, kto jest autorem jakiegoś języka naturalnego. Twórcą arabskiego są jedynie Arabowie, a polskiego Polacy. Nie wiadomo, jak i kiedy język się zaczyna, wiadomo zaś, że nie jest on dziełem skończonym.

Milcząca wiedza podobnie – kształtuje się poza intencją poszczególnych badaczy, wyłania się w spontanicznym procesie. Mam na myśli jej chwilowo obowiązującą postać. Nie jest ona efektem zamysłu ani jednostki, ani rzecz jasna planowanym celem działania grupy. Jest wypadkową wielokierunkowych aktywności[3].

Kompetencja naukowa to zdolność respektowania reguł podejmowania i interpretowania czynności badawczych. Wspólnota badawcza (np. w rozumieniu Denkkollektiv Ludwika Flecka) jest dysponentem tych reguł. Kultywuje pryncypia metodologiczne i standardy metodyczne.



Idealna milcząca wiedza wspólnoty badawczej to także punkt odniesienia, cel, do którego przymierza się i zmierza adept. Członek wspólnoty stosuje się do niej, gdy chce w tej wspólnocie pozostawać[4]. Wspólnota rekrutuje w swe szeregi, awansuje w hierarchii lub z niej usuwa. Czyni to poprzez reżimy instytucji, wpisując się w jej prawne i regulaminowe reglamenty lub je omijając.

Innymi słowy, podejmując działanie, jestem świadomy pewnych rzeczy, które nie są głównym przedmiotem mojej uwagi. Ściślej biorąc, „w akcie milczącej wiedzy uczestniczymy jeszcze w czymś innym”, dlatego zawsze „wiemy więcej, niż zdołamy powiedzieć”[5].

Wspólnota badawcza dystrybuuje dobra, jakie ma w dyspozycji (stopnie i tytuły naukowe, stypendia, staże, granty, pobyty studialne, udziały w konferencjach dla adeptów i dorosłych, zatrudnienie w agendach naukowych, dostęp do publikacji etc).

Jeśli grupa trzymająca wiedzę [6], czyli wspólnota naukowa kultywująca określoną kompetencję naukową, dysponuje dobrami materialnymi (dostęp do pracy i pieniędzy) i symbolicznymi (awanse, splendory, koneksje, protekcje, patronaty wszelkiej maści), to tylko przemyślne zasady prawne, demokratyczne formy organizacji, etos i etyka zawodowa mogą ograniczyć lub udaremnić przekształcenie się wspólnoty milczącej wiedzy w milczącą zmowę. Silent knowledge w tacit collusion.

Termin „zmowa” wyraża mniej lub bardziej niecny jej charakter. Po czesku – za pozwoleniem na argument retoryczny – tacit collusion to nic innego jak tylko tichá tajná dohoda[7]. Określenia „cicha” i „tajna” wskazują, że owa korzyść jest niejawna, uzyskana „po cichu”, czyli skryta: zawarta i realizowana poza świadomością niewtajemniczonych i dla nich nietransparentna.

Milcząca zmowa to porozumienie nie tyle co do udziału w dystrybucji wiedzy, ile raczej conspiration silencieuse w dystrybucji dóbr materialnych i splendorów.

Grupa trzymająca wiedzę może nią władać nie tylko w dobrej wierze, tj, czynić to ku pożytkowi wspólnemu, w tym realizować jakąś cząstkę dobra wspólnego. Może także trzymać wiedzę w imię utrzymania władzy nad nią i kontrolować jej dystrybucję.

Jeśli instynkt władzy w grupie trzymającej wiedzę jest silny, to troska o władzę dominuje nad troską o wiedzę.

W kolejnym felietonie o praktycznych przejawach funkcjonowania milczącej zmowy.



[1] W. Wrzosek, Wycinanki. Zbiór felietonów, Wydawnictwo Wydziału Historii UAM, Poznań 2022, s. 336–338; Wycinanki (22), ohistorie.eu/varia

[2] Koncepcja tacit knowledge autorstwa Michaela Polanyiego ma ścisłe znaczenie w filozofii nauki i metodologii nauki. Zainteresowanych odsyłam do prac węgiersko-angielskiego uczonego. Na początek polecam szkic Percy’ego Hammonda Personal Knowledge and Human Creativity, zwłaszcza pkt. 3 „Tacit Knowledge”, a tam: „The paradigm for tacit knowing is the conscious act of visual perception. Perception is something that has to be learned and the learning process can be observed in the development of perceptive vision in infants. All perception involves bodily effort, as for example in stereoscopic vision, which requires the co-ordinated control of the eye muscles. It also involves mental effort, as for example in the recollection of a person’s face. The successful combination of bodily and mental effort requires skill and is a personal achievement. That achievement depends on the operation of tacit knowledge, which is used with conscious intent and, although this is a logical procedure, the use of such knowledge is tacit because it cannot be formalised or stated explicitly », http://polanyisociety.org/TAD%20WEB%20ARCHIVE/TAD30-2/TAD30-2-pg24-34-pdf.pdf, s. 26; zob. też https://infed.org/mobi/michael-polanyi-and-tacit-knowledge; https://en.wikipedia.org/wiki/Michael_Polanyi; https://lawexplores.com/michael-polanyis-tacit-knowledge.

Ponieważ – jak czytelnik się domyśla – percepcja jest w moim przekonaniu zanurzona w doświadczeniu apercepcyjnym, w kontekście „percepcji” (nie tylko wzrokowej, jak u Polanyiego). Percepcja nie jest dla mnie ściśle zmysłowa. Milcząca wiedza jest, jak chce filozof, czynnikiem komplementarnym wobec wąsko rozumianej percepcji np. wzrokowej.

[3] „Milcząca wiedza” zachowuje swój charakter niezależnie od pozycji „grupy trzymającej wiedzę” w danej dziedzinie czy specjalności naukowej. Okresowo może być ona (la connaissance silencieuse) pod przemożnym wpływem grupy lansującej ważną, albo tylko modną, koncepcję, teorię, orientację badawczą.

[4] Z moich doświadczeń wynika, że często adepci wybierają ideał reprezentowany przez twórczość i dokonania jednostki. Rozwijają się „pod parasolem” i „w cieniu” mistrza.

[5] „In other words, in performing an action, I am aware of some things that are not the main focus of my attention. More precisely, «in an act of tacit knowing we attend from something for attending to something else»” (M. Polanyi, The Tacit Dimension, London 1966, s. 10), „which is why we always «know more than we can tell» (tamże, s. 4).

[6] „Grupa trzymająca wiedzę” w sensie szerokim to wspólnota badawcza, w sensie wąskim – tylko jej część, tj. grupa przywódcza, opiniotwórcza (wyłaniana w drodze wyborów, kooptacji lub mianowania przez urzędników administracji naukowej czy państwowej), uprawniona do reprezentowania interesów środowiska, wspólnoty badawczej, zawodowej itp. W zależności od kontekstu stosuję jej rozumienie szerokie lub wąskie.

[7] Po czesku tichá tajná dohoda (tiché spiknutí) może się kojarzyć z „lewym dochodem” czy „ nielegalnym dochodem”, „tajną zmową”… Tu zaś wystarczy, aby chodziło o jakąś korzyść symboliczną. Przy czym á w słowach tichá i tajná to tzw. dlouhé á, przy czym samo dlouhé jest z dlouhim é. Prawdopodobnie mój znak graficzny á i é wziąłem z grafiki alfabetu francuskiego. Kreseczka czeska nad a i e jest położona pod mniejszym kątem. Sama w sobie jest niepowtarzalna, jak i kultura czeska.

Po niemiecku milcząca zmowa wygląda już całkiem „groźnie”: stillschweigende Absprachen.