Wycinanki (108) Kolacja na Nowomoskowskiej

WOJCIECH WRZOSEK

Wycinanki (108)

Kolacja na Nowomoskowskiej



Oto dwa dzieła[1], które zbudowały międzynarodową reputację Arona Guriewicza, wybitnego mediewisty i skandynawisty, historyka, którego kolejne prace stale są wznawiane:

Właśnie w tych latach [1968–1972 – W.W.] A. J. Guriewicz przemyśliwał i przygotowywał do druku dwie książki, które zadecydowały o jego karierze naukowej i spośród wielu innych jego prac okazały się najważniejsze dla wyzwolenia umysłów wielu rodzimych historyków.

Jedną z tych przełomowych prac – Kategorie kultury średniowiecznej (1972, wydanie drugie 1984) – czytali wszyscy. To najznakomitsza spośród prac Guriewicza. Była cytowana u nas niewątpliwie częściej niż jakiekolwiek inne współczesne prace historyczne. Przy tym są to badania związane z problematyką odległą nie tylko od studiów nad europejskim średniowieczem, ale i od historii w ogóle. Praca ta została przetłumaczona na wiele języków, najprzód europejskich, a następnie w krajach od Japonii po Izrael. Rzecz doszła do tego, że Hiszpanom mieszkającym w Barcelonie wydanie hiszpańskie okazało się niewystarczające – pojawiło się więc tłumaczenie na kataloński. Kategorie wywołały prawdziwą lawinę recenzji, otwarły drogę dla tłumaczeń kolejnych książek Guriewicza, uczyniły go, moim zdaniem, najbardziej znanym poza granicami Rosji historykiem rosyjskim[2].

Dalej Leonid Batkin opowiada:

Z racji na to, że bohater nasz nie posiadał willi pod miastem, rzecz rozgrywała się w jego mieszkaniu na Nowomoskowskiej. Krótko mówiąc, Aron Jakowlewicz na okoliczność ukazania się książki zaprosił do siebie do domu osiem osób. Jak pamiętam, byli to Wiaczesław W. Iwanow, Ejlazar M., Mieletynski, Siergiej S. Awierincew, Wladimir S. Bibler, J[urij] L. Bessmiertnyj. […] gospodarz zaproponował gościom, by wypowiedzieli się otwarcie o jego koncepcji. Przecież na krytykę w normalnych warunkach akademickich nie można było liczyć. Ja uprzednio sporządziłem swój głos na piśmie (opublikowany następnie w jednym z polskich czasopism) i zaryzykowałem przedstawienie go na początek dyskusji. Nic prostszego, książka była wspaniała. Autor wykorzystał wszystko, co było najlepsze w literaturze obcej. Nawet za granicą nie było tak śmiałych prób teoretycznych ani takiego rozmachu, jaki zakreślał już sam tytuł książki. Oddałem należne hołdy jej walorom i przystąpiłem do tego, co mniej bezsporne. Zapamiętałem, że interesowało mnie szczególnie to, skąd Aron Jakowlewicz wziął ten zestaw kategorii, za pomocą których porządkował materiał, szkicując średniowieczny „obraz świata” [картина мира].

„Czas”, przestrzeń”, „praca”, „bogactwo”, „wolność” itd. – to zbyt ogólna sieć koordynat, zewnątrzhistoryczna, uniwersalna. I jakoś nazbyt… nasza. Nie bacząc na oczywistą fundamentalność lub dzięki niej, współczesny historyk znajduje te pojęcia w gotowej postaci we własnej głowie – i nakłada je na zewnątrz, na obcą kulturę. Czyż nie należałoby poszukać kluczowych słów/pojęć wewnątrz zasobu myślowego badanej kultury? Czyż nie może okazać się, że kultura badana per se… wyznawała/uświadomiła sobie świat wedle innych „kategorii”… i że obraz świata był dla niej swoisty, przede wszystkim z powodu nieznanego nam „języka kulturowego”, innych logicznych podstaw myślenia, sposobów duchowej samoidentyfikacji?

Oczywiście niechybnie wyjaśni się, że „oni” traktowali przestrzeń czy pracę nie tak jak my. Skąd jednak zawczasu wiadomo, że mówiąc „oni” i „my”, w ogóle mówimy o jednym i tym samym? – nawet jeśli taki jest literalny przekład spatium locus i labor. Być może pojęcia te nie były dla średniowiecza aż tak ważne. A może włączone w inny sposób rozumienia świata, w inne związki sensów, zależały od rzeczywiście fundamentalnych idei, dzisiaj nieistniejących. Albo też, w końcu, podobne słowa oznaczały coś innego, tj. na przykład abstrakcji „przestrzeń” w naszym (filozoficznym lub naukowym) znaczeniu średniowieczni ludzie w ogóle nie znali. Dowolną próbę rekonstrukcji poprzedza problem przekładu[3].



Dyskusja ta i spór interpretacyjny, jak się okazało, przetrwały dziesiątki lat.

[1] А. Я. Гуревич, Категории средневековой культуры, Москва 1972; tenże, Проблемы генезиса феодализма в Западной  Европе, Москва 1970. Skromne edytorsko, wydane 50 lat temu sztandarowe prace rosyjskiego mediewisty. Zdjęcie historyka z okresu publikacji tych książek z czasów „zsyłki” do Kalinina (Twer), dokąd Guriewicz przez 14 lat dojeżdżał do pracy „elektryczką”.

[2] Л. M. Баткин, О том, как А. Я. Гуревич возделывал свой аллод, „Одиссей. Человек в истории” 1994: Картина мира в народном и ученом сознании, s. 7.

[3] Tamże, s. 8.




Wycinanki (107) „Odysseus” wśród Francuzów

WOJCIECH WRZOSEK

Wycinanki (107)

„Odysseus” wśród Francuzów



Nie czas tu mówić o badaniach Arona Guriewicza nad wczesnośredniowiecznymi dziejami etnosów i „narodów” skandynawskich, zwłaszcza Islandii i Norwegii, które zaowocowały licznymi książkami i artykułami, a od połowy lat osiemdziesiątych nagrodami i doktoratami honorowymi, wykładami w świecie skandynawskim[1].
Już tylko sam kontakt ze źródłami narracyjnymi pochodzącymi spoza klasycznego chrześcijańskiego Zachodu skłaniał Guriewicza do przyjęcia perspektywy antropologicznej i źródłoznawczo-literaturoznawczej, która zaowocowała zmianą orientacji w jego twórczości. Odszedł od studiów agrarnych w wydaniu szkoły rosyjskiej, w tym Winogradowa i Kosminskiego, Nieusychina. Odejście od szkoły, która ugrzęzła w dogmatach stalinizmu czy stalinowskiego marksizmu mistrzów i szefów, by podjąć oryginalne badania w duchu – jak to bodaj za nim samym nazywam – społecznej historii kultury i antropologii historycznej[2]. Oto wyznanie samego Guriewicza:

Jedną z inspiracji w moich poszukiwaniach nowych dróg dla badań w duchu społecznej historii średniowiecza było spotkanie z innymi kierunkami myśli humanistycznej. Po pierwsze[3], niezbadane/nieznane mi [неизведанные] perspektywy odkryła przede mną szkoła Annales.

Prace Marca Blocha wywarły na mnie wielki wpływ już w trakcie pracy nad „Problemami genezy feudalizmu”. Trudno przecenić oswabadzający wpływ prac tego wielkiego uczonego, którego uważam za jednego ze swych nauczycieli. Intensywne studia nad pracami Luciena Febvre`a, Roberta Mandreau, Georges’a Duby’ego, Jacques’a Le Goffa i innych przedstawicieli „nowej nauki historycznej”, potwierdzały trafność wybranej przeze mnie drogi przekształcenia historii społecznej i nadzwyczajnie wzbogaciły moje instrumentarium pojęciowe. Świadomość faktu, że nie pracujesz w izolacji (świadomość, która nie opuszczała mnie w latach sześćdziesiątych), bardzo podtrzymywała mnie na duchu[4].

Guriewicz jako redaktor naczelny powołanego w 1989 r. rocznika „Odissiej” dbał o to, aby ukazywały się w nim teksty z ducha nowych nurtów historiografii powstałe. Zarówno te obce, jak i rodzime. Specjalnie traktowano związki z ruchem intelektualnym Annales. Kultywowano bliskie relacje z mistrzami historiografii francuskiej zadzierzgnięte w trakcie jubileuszowej konferencji na 60-lecie francuskiej szkoły, zorganizowanej w Moskwie w 1989 r. przez Guriewicza i Jurija Biessmiertnego. Właśnie w rezultacie tego prominentnego spotkania naukowego powołano do życia rocznik „Odissiej”, który stał się trybuną historii à la Guriewicz[5].


W nim to znajdujemy świadectwo kultywowania związków redaktora naczelnego z historiografią francuską.
Jeszcze w roku 1993 ukazała się monografia Guriewicza pt. Исторический синтез и Школа Анналов, w której autor zademonstrował znakomitą znajomość twórczości sztandarowych postaci ruchu intelektualnego Annales. Znajdujemy tam niepozbawione patosu deklaracje rosyjskiego mediewisty oraz różnice między postawą poznawczą i strategią badawczą Guriewicza a mistrzami historiografii francuskiej. Na początku lat dziewięćdziesiątych jasne stało się, że historiografii rosyjskiej potrzebne są impulsy, aby wyrwać ją z objęć ortodoksji. Jednym z liderów tego procesu był Guriewicz, historyk, który w czasach minionych pozostawał w kontestacji i opozycji wobec oficjalnej, reżimowej historiografii i po prostu kontynuował swoją pracę. Na początku lat dziewięćdziesiątych pisał:

Na Zachodzie od kilku dziesięcioleci istnieje orientacja znana pod nazwą „Новая историческая наука” (La Nouvelle histoire) lub „Szkoła Annales”. Pojawiwszy się we Francji w okresie międzywojennym i zawdzięcza swoje powstanie wysiłkom dwóch wielkich historyków – Luciena Febvre’a i Marca Blocha – La Nouvelle histoire dawno już przestała być zjawiskiem charakterystycznym tylko dla francuskiej historiografii narodowej. Dzisiaj jest ona bez jakichkolwiek wątpliwości najbardziej wpływowym nurtem w historiografii światowej. Twórczość historyków tej orientacji stale przykuwa uwagę historyków z różnych szkół i orientacji filozoficznych. Prace Blocha i Febvre’a oraz ich kontynuatorów wywierają ogromny wpływ na historyków wielu krajów, rodząc metodologiczne dyskusje, aprobatę i sprzeciwy. Jakkolwiek by się do nich odnosić, nikogo nie pozostawiają obojętnymi na problematykę i metody poznania przeszłości[6].

Na początku wieku Guriewicz wydał antologię ważnych prac szkoły (tu poniżej okładka pośrodku)[7].


[1] А. Гуревич, История  историка, Москва–Санкт-Петервург 2012,  s. 187. W 1967 r. Guriewicz z żoną Esfirą i córką Eleną odwiedzili Polskę na prywatne zaproszenie skandynawisty prof. Stanisława Piekarczyka. To była pierwsza podróż zagraniczna historyka. O tym przy innej okazji.

[2] Tu temat godny monografii. Napisałem: „bodaj za nim samym nazywam społeczną historią kultury”, bo nie mam pod ręką stosownego przypisu. Obiecuję, że gdy znajdę…

[3] Po drugie, to książka Michaiła M. Bachtina o Rabelais (nie Bachtin, lecz jego najsłynniejsze dzieło!). Po trzecie, to szkoła tartusko-moskiewska, i po czwarte, Władimir Bibler to kolejne punkty odniesienia twórczości Guriewicza. To oddzielne wątki.

[4] А. Я. Гуревич, „Путь прямой, как Невский Проспект”, или исповедь историка, „Одиссей. Человек в истории” 1992: Историк и время (Москва 1994), s. 27.

[5] Były trudności z opublikowaniem referatów tej konferencji. Postanowiono powołać rocznik. W kilku pierwszych wydaniach znajdujemy wystąpienia uczestników. Niektórzy z nich znaleźli się, począwszy od tomu 1991, w kolegium redakcyjnym, m.in. Jacques Le Goff i Natalie Zeman-Davies; tu aktualna strona czasopisma „Odissiej”: https://odysseus.igh.ru/?locale=en. Ukazały się skromne tomiki z materiałami z obrad, po rosyjsku (Споры о главном, Москва 1993) i po włosku.

[6] А. Я. Гуревич, Исторический синтез и Школа „Анналов”, Москва !993, s. 6. Książkę tę poświęcił Guriewicz pamięci zmarłego 28 października 1993 r. Jurija Łotmana, ojca założyciela szkoły tartusko-moskiewskiej. Tom wieńczy wywiad z Jacques’em Le Goffem przeprowadzony przez autora dla czasopisma „Arbor Mundi”, które pojawiło się na fali sukcesu „Odissieja”. W redakcji nowego czasopisma znajdujemy także inne gwiazdy humanistyki rosyjskiej.

[7] Aron Guriewicz opublikował kilkadziesiąt artykułów w kontekście prac francuskiej mediewistyki, większość na łamach zachodnich periodyków i w tamtejszych pracach zbiorowych.




Wycinanki (104)

WOJCIECH WRZOSEK

Wycinanki (104)

Homo homini lupus est. II


Onegdaj, kolega z Ukrainy wożąc nas po okolicach Drohobycza karmił nas twórczością Borysa Grebieńszczykowa. Popularny bard skomentował niedawno ideę homo homini lapus est; jeszcze przed wojną,  bodaj w 2020 roku. I wtedy już brzmiała po swojemu, a dzisiaj nabiera dodatkowych odniesień.[1]
Griebienszczykow komentując antyczną sentencję słowami, ale i muzyką przesłał słuchaczom swoją jej reinterpretację. Poprowadził nas ku niej w kolejnych zwrotkach i nawrotach refrenu. Nie dość tego,  ja tłumacząc tu na język polski tekst blusowej ballady reinterpretuję i  popularyzuję, a może i banalizuję jej przesłania. I dodaję do Grebieńszczykowa swoje rozumienie antycznej metafory.
Ej Ty mądralo! Dokąd to w taką zawieruchę?       Эй, грамотей! Куда ты в такую пургу?
Ej Ty mądralo! Dokąd to w taką zawieruchę ?      Эй, грамотей! Куда ты в такую пургу?
Zostaw tu swe brzemię                                        Оставь свою ношу здесь
Nic mu w śniegu nie grozi .                                 С ней ничего не случится в снегу.
Ja też lubiłem czytać książki,                               Я тоже любил читать книги
Czytałem po nocach                                                 Читал всю ночь
Na raz, do samego rana                                           До утра, за один присест
Kto dużo czyta – ten mniej je                                 Кто много читает – тот меньше ест
Gdy ci czaszkę rozsadzi                                       А потом снесёт черепицу
Rozumu już nie wróci                                           И уже не загнать на насест
Uważaj mądralo                                                  Смотри, грамотей!
Tu ludzi mniej niż ścian                                       Здесь меньше людей, чем стен
Coś się zdarzy, nie poradzi CNN                          Случись что, и уже не спасёт CNN
Na ulicach nie ma już nikogo                              На улицах не осталось уже никого,
 Kto wierzy w zmiany                                          Кто ждёт перемен
Ej mądralo!                                                        Эй, грамотей!
Całujże krzyż!                                                     А ну-ка целуй крест!
Ojczyzna kocha tak mocno                                  Родина любит так сильно,
Że to już kazirodztwo                                         Что это уже инцест
A nad wrotami zieje tekst                                   Как написано над вратами:
«Homo Homini Lupus Est»                                 «Homo Homini Lupus Est»
Można przyjąć, że ten skromny blues komentuje nagromadzone przez wieki skojarzenia z popularyzowaną w czasach nowożytnych przez Hobbesa maksymę. Trzeba przyjąć, że to nadal metafora żywa. Ricoeurowska la métaphore vive.

 Z prawej: Max Pirner, Homo homini lupus (1901), akvarel 960 x 474 mm, sbírka kresby Národní galerie v Praze, Inv. č. DK 2231

[1] https://www.youtube.com/watch?v=wxKRoA15CeE; https://www.aquarium.ru/ru; АКВАРИУМ – Homo Homini Lupus Est (Live) 08.10.2020.




Wycinanki (103) Steppenwolf – Homo Homini lupus est

WOJCIECH WRZOSEK

Wycinanki (103)

Steppenwolf – Homo Homini lupus est



Nierozważni krytycy mojej koncepcji metafory historiograficznej zarzucali mi ahistoryczność. Odpowiem systematycznie na łamach specjalnej publikacji.  Jednak na kanwie tej repliki popadłem w skojarzenia w duchu Wycinanek. Dzielę się więc nimi: Pierwsze z nich.
We współczesnej dyskusji filozoficznej o metaforze jednym z kanonalnych jej przykładów jest antyczny aforyzm homo homini lupus est. Podobnie jak klasycy problematyki tak i ja za nimi biorę go pod uwagę. To wdzięczny przykład z wielu powodów. Jednym z podstawowych to okoliczność, że pozostaje ona metaforą żywą. Mimo swej wielowiekowej wędrówki przez języki i kultury, pozostaje la mètaphore vive. Dowodzą tego nieprzebrane zasoby sieci internetowej. Zarówno powstałe w obszarze kultury wysokiej, jak i popularnej. Jak donosi tradycja, to efekt kreatywności Titusa Rubelliusa Platusa. Fakt, że zasadniczo biorąc jej sens do dzisiaj jest użyteczny to dowód na to, że lieux communs associées/lieux conotations potentiels Richardsa, Blacka, Beardsleya, a więc i reseau d`interactions Paula Ricoeura pozostają aktywne.[1] Interakcje interpretacyjne między semantykami pojęcia „człowiek” i pojęcia „wilk” nadal zapładniają wyobraźnię.  
Dla mnie dowodem na to ciągle pozostaje Hermanna Hesse powieść p. t. Wilk stepowy. Obraz świata i człowieka dostrzeżony jako dzieło literackie najwyższej rangi. Pamiętamy także, że Steppenwolf Hesse to kultowe dzieło ruchu hippisowskiego inspirujące swego czasu młodzieżowe ruchy kontrkulturowe. Dla mnie to uznane dzieło noblisty, to koronny dowód na fundamentalną rolę kulturową idei psychoanalitycznych w XX wielu. Cytuję symptomatyczny fragment:
„Traktat o wilku stepowym. Tylko dla obłąkanych.
Był sobie raz ktoś, imieniem Harry, zwany wilkiem stepowym. Chodził na dwóch nogach, nosił ubranie i był człowiekiem, ale naprawdę był to wilk stepowy. Nabył sporo wiedzy, jakiej mogą nabyć ludzie z dobrą głową, i był wcale mądrym człowiekiem. Nie nauczył się jednak zadowolenia z samego siebie i ze swojego życia. Tego nie potrafił, był człowiekiem niezadowolonym, a pochodziło to prawdopodobnie stąd, że w głębi serca zawsze wiedział (lub zdawało mu się, że wie), iż właściwie nie jest człowiekiem, lecz wilkiem ze stepu. Niechaj się mądrzy ludzie spierają o to, czy rzeczywiście był wilkiem, czy tez kiedyś, może jeszcze przed urodzeniem, za pomocą czarów został przemieniony z wilka w człowieka; a może urodził się jako człowiek obdarzony duszą wilka stepowego i został przez nią owładnięty, lub wiara w to, ze jest właściwie wilkiem, była u niego tylko urojeniem albo chorobą. Na przykład nie jest wykluczone, ze ten człowiek był w dzieciństwie dziki, nieokiełznany i nieporządny, że jego wychowawcy usiłowali zabić w nim bestię i przez to właśnie wytworzyli w nim urojenie i przeświadczenie, iż w rzeczywistości jest właściwie bestią o cienkiej tylko powłoce wychowania i człowieczeństwa. Można by o tym długo i ciekawie rozprawiać, a nawet pisać całe tomy; ale wilkowi stepowemu nic by to nie pomogło, gdyż było mu obojętne, czy tkwił w nim wilk zaklęty czarami, wbity kijami, czy też był on tylko urojeniem jego duszy. Sąd innych o tym, a także jego własne mniemanie nie przedstawiały dla niego żadnej wartości, gdyż nie mogły przecież wypędzić z niego wilka.
Wilk stepowy miał zatem dwie natury, ludzką i wilczą, takie było jego przeznaczenie, i być może to przeznaczenie nie było ani tak szczególne, ani rzadkie. Podobno widywano już wielu ludzi, którzy mieli w sobie coś z psa lub lisa, z ryby lub węża, a jednak fakt ten nie sprawia im specjalnych kłopotów. W tych ludziach żyli właśnie obok siebie człowiek i lis, człowiek i ryba, i żadne nie sprawiało drugiemu przykrości, a nawet jedno drugiemu pomagało, i niejeden człowiek, który daleko zaszedł i któremu zazdroszczono, zawdzięcza swoje szczęście raczej tkwiącemu w nim lisowi lub małpie niż temu, co w nim ludzkie. Wiadomo o tym powszechnie. Z Harrym było jednak inaczej: w nim człowiek i wilk żyli obok siebie i wcale sobie nie pomagali, lecz nieustannie trwała miedzy nimi śmiertelna nienawiść i jeden żył wyłącznie cierpieniem drugiego; a gdy w jednej krwi i jednej duszy żyje dwóch śmiertelnych wrogów, wówczas życie jest niedobre. No cóż każdy ma swój los, a żaden los nie jest lekki.”[2]
To tylko początek Traktatu. Wybrałem uprzednio nawet i inne wyraziste fragmenty, ale dostrzegłem, że wycięte na potrzeby Wycinanek, brzmią jak aforyzmy Hesse`go.  Trudno cytować fragmenty dzieł literackich. Powinno być zakazane cytowanie zwłaszcza dzieł wybitnych. Tu co najmniej trzeba by zacytować i cały Traktat o wilku stepowym a i on tłumaczy się w pełni dopiero poprzez całe dzieło. To Steppenwolf tłumaczy Traktat, jeśli w ogóle tylko taki kontekst tłumaczy dzieło Hesse`go.  To narracja natchniona, seans niepowtarzalnie wypowiedzianej wyobraźni i stanu ducha.


Chcę poprzez ten skromny cytat tu tylko wskazać, że metafora homo homini lupus est pozostaje paradygmatem symbolicznym kultury. Jej bytowanie w świecie naszych myśli zapewniają dawne i dzisiejsze wybitne dzieła. Pojęcie wilka i człowieka spięte w Wilku stepowym oferuje czytelnikowi zasoby myśli, po zapoznaniu się z którymi, już nigdy homo homini lupus est nie cofnie się do wcześniejszego jej rozumienia. Mało tego, nie powrócimy już do przedmetaforycznych semantyk pojęcia człowiek i pojęcia wilk. Niemożliwe stanie się  abstrahowanie od dzieła szwajcarskiego pisarza. Zarówno wyobrażenie człowieka, jak i zwierzęcia (bestii, instynktu…) w nim, staje się odtąd inne. Trwały ślad w kulturze pozostawia literatura, która jest wielka.

[1] Szczegóły w sprawie zob. W. Wrzosek, Historia-kultura-metafora. O myśleniu historycznym, WUWr, Wrocław 2022, s. 36-57 oraz 67-73 i 179-215.

[2] Hermann Hesse, Wilk stepowy. Przekład Gabriela Mycielska, PiW , Warszawa 2005, s. 31-32. 




Wycinanki (102)

WOJCIECH WRZOSEK

Wycinanki (102)

Demian



Szwajcaria to także przystań trzeciego mojego mitu – wczesnej młodości Hermanna Hessego. Tomasz Mann w pamiętnym liście do Eduarda Korrodiego nie zalicza, może i słusznie, Hessego do pisarzy niemieckich na emigracji. Jego osiedlenie się w Szwajcarii tuż po I wojnie światowej trudno uznać za emigrację. Autor Czarodziejskiej góry we wspomnianym liście wymieniał pisarzy, którzy wyjechali z Niemiec na okoliczność dojścia nazistów do władzy.

Utożsamianie literatury emigracyjnej z niemiecką jest choćby z tego względu niemożliwe, że do literatury niemieckiej należą również dzieła pisarzy austriackich i szwajcarskich. Ja osobiście spośród żyjących twórców piszących w języku niemieckim szczególnie lubię i cenię dwóch: Hermana Hesse i Franza Werfla – obaj są powieściopisarzami i zarazem podziwu godnymi poetami. Żaden z nich nie jest emigrantem, ponieważ pierwszy urodził się Szwajcarem, drugi – czeskim Żydem. Jednakże neutralność jest rzeczą trudną – nawet gdy się ma w tej dziedzinie tak długie historyczne doświadczenie jak wy, Szwajcarzy! Jakże łatwo człowiek neutralny, zwalczając jedną niesprawiedliwość, popada w inną![1]

Wspominałem już o Grażynie, z którą korespondowałem po lekturze kolejnych dzieł niemieckiego pisarza. Czytała ona Hessego w oryginale, chwaliła jego jakoby wspaniały styl. Notabene w uzasadnieniu Komitetu Noblowskiego z 1946 r. wskazano jego styl jako jedną z zasług laureata.

Po moich naiwno-romantycznych egzaltacjach na temat Narcyza i złotoustego Grażyna poleciła mi onegdaj Demiana, który pozostał już moją ulubioną książką pisarza. Grażyna – jak już wspominałem, po wakacjach w Grecji w 1973 r. nie wróciła już do ojczyzny. Porzuciła nie tylko mnie, ale i przy okazji gnuśny PRL. Wybrała Greka, a zarazem świat Morza Śródziemnego.

Odkryłem ostatnio moment, kiedy Tomasz Mann dociekał, kto napisał Demiana. W liście do Józefa Pontena wysłanym z Monachium, Poschingerstr., z datą 6 czerwca 1919 r., znajdujemy napomknięcie:

Silne wrażenie zrobiła na mnie ostatnio powieść Demian, historia młodości Emila Sinclaira[2]; ukazała się ona najpierw w „Neue Rundschau”, a obecnie również w wydaniu książkowym u Fischera. Bardzo mnie poruszyła i dała mi wiele do myślenia; dowiadywałem się przy okazji o autora, jego wiek itp. Niech Pan to przeczyta, gdy Panu czas pozwoli! Moim zdaniem jest to coś wyjątkowego, chociaż nie „na poziomie”. Serdeczne pozdrowienia od Tomasza Manna[3]



Miesiąc później, 8 lipca, dorzucał:

O Sinclairze niczego prawie nie zdołałem się dowiedzieć, otacza się tajemnicą. Fischer, którego zapytywałem, oświadczył, że rękopis dostarczył mu Herman Hesse, a autor jest podobno młodym, chorym człowiekiem, zamieszkałym w Szwajcarii. To wszystko. Cieszy mnie, że Pan tak żywo podziela mój pogląd na Demiana. Gdyby autor nie dawał tak wyraźnie do zrozumienia, że nie chce się ujawniać, napisałbym do niego, tak jak napisałem do Pana po Wieży, która dała mi podobne zadowolenie. To, co był Pan łaskaw napisać mi jeszcze o sobie, bardzo mnie zainteresowało i utwierdziło mnie jeszcze bardziej w sympatii i szacunku. Moja niewiedza jest wielka, doprawdy, nie nauczyłem się niczego więcej niż – co najwyżej – pisać po niemiecku; i tylko myśl, że to jednak znaczy więcej, niż się na pozór wydaje, pociesza mnie w moim poczuciu niedoskonałości w innych dziedzinach.

Jako rekompensatę za szczupłość tego listu przesyłam Panu fotografię mojego popiersia w brązie […][4].

Hermann Hesse pomieszkiwał w Zurychu, aby w 1919 r. znaleźć się w Montagnoli[5]. Dzisiaj jest tam wspaniałe muzeum, gdzie czyta się regularnie po włosku i niemiecku fragmenty dzieł autora kultowego Stepenwolff[6]



Natknąłem się ostatnio na ploteczkę uzasadniającą utyskiwania Manna na Amerykanów, którzy go gościli z honorami. Przy okazji o Hessem i Casa Camuzzi w Montagnoli:

[…] dlaczego świat, tak skory do hołdów, które nic nie kosztują (mam tu na myśli 7 tóg doktorskich, jakimi mnie przyodziano w tym kraju), zupełnie nie troszczy się o takie warunki zewnętrzne, które przecież wiążą się ściśle z produktywnością, i pod tym względem wcale nie jest pomysłowy. Ostatecznie bywa też wręcz przeciwnie. Dla mojego przyjaciela, pisarza Hermanna Hessego, pewien szwajcarski mecenas z rodziny Bodmerów zbudował ładny dom w Montagnola w Ticino, gdzie go często odwiedzałem. Poczciwiec nie chciał go nawet przyjąć na własność, aby uniknąć połączonych z tym zobowiązań; dom więc należy do tego, kto go zbudował, a Hesse ma prawo dożywotniego użytkowania go wraz z żoną. Dlaczego w tym kraju nigdy żadnemu miastu czy uniwersytetowi nie przyszło na myśl zaproponowanie mi czegoś podobnego, choćby ze względów „ambicjonalnych”, aby móc powiedzieć: „We have him, he is ours?”[7].


Muzeum Hermanna Hessego w Montagnoli (© Fondazione Hermann Hesse Montagnola)


[1] Do Eduarda Korrodiego, Küsnacht-Zurych, 3 lutego 1936 r. [w:] T. Mann, Listy 1889–1936, wyd. E. Mann, tłum. W. Jedlicka, Warszawa 1966; s. 533–534. Mann zapewne ma myśli koneksje rodzinne oraz rekonwalescencję i terapie psychoanalityczne Hermanna Hessego. O tym, dlaczego ten list jest pamiętny, doniosę przy okazji.

[2] Autorka wydania tomu listów Eryka Mann podaje w przypisie, że pod tym pseudonimem Hermann Hesse wydał swoją powieść Demian. T. Mann, Listy 1889–1936, s. 221.

[3] Tamże.

[4] Tamże, s. 225. Cytuję tu nieco ponad sprawy poruszane w tych Wycinankach. Nie mogłem pominąć odkrycia pewnej recepty na lakoniczną korespondencję. Rekompensujmy wzorem autora Czarodziejskiej góry skąpą korespondencję, wysyłając zaufanym fotografie swojego popiersia w brązie. Czytelników ciekawych szczegółów na temat tej rzeźby odsyłam do rzeczonego listu. W sumie Mann mnie rozczarował, zamiast popiersia wysłał tylko zdjęcie.

[5] https://www.hessemontagnola.ch; tam dane o fundacji, muzeum, życiu i twórczości, jakie zwykle znajdujemy w takich miejscach pamięci, tyle że z pietyzmem pomyślane i urządzone. Zob. też https://my.matterport.com/show/?m=au95G75XkJF.

[6] Tu świadectwo pamięci o Hessego w Calw: https://www.calw.de/kultur/hermann-hesse.

[7] Do Agnes E. Meyer, Pacific Palisades, Kalifornia, 740 Amalfi Drive. 7 października 1941 r. [w:] T. Mann, Listy 1937–1947, wyd. E. Mann, tłum.: W. Jedlicka, T. Jętkiewicz, Warszawa 1970, s. 283.




Wycinanki (101)

WOJCIECH WRZOSEK

Wycinanki (101)

Der Weg zurück



Wspomnienie dojmującego przeżycia bohatera Na Zachodzie bez zmian odnajdujemy tu w Drodze powrotnej, kiedy przypomina sobie o nim w rozmowie z matką:
„Dopiero teraz przypominam sobie, co powiedziałem w półśnie. Wstydzę się, że zdarzyło mi się to właśnie wobec matki. – E, to mi się tak tylko wypsnęło – usprawiedliwiam się. – Trzeba się najpierw przyzwyczaić do tego, ze się już nie jest w polu. Tam się mówiło twardym językiem, mamo. Twardym, ale szczerym. Przygładzam sobie włosy i zapinam kurtkę munduru. Szukam papierosów i spostrzegam przy tym, ze matka wciąż na mnie patrzy i że jej ręce drżą. Zdziwiony przystaję. – Ależ mamo – powiadam i obejmuję ją ramieniem – to przecież nic strasznego. Żołnierze są już tacy!
– Tak, ja to wiem – odpowiada – ale że i ty także…
Śmieję się. Naturalnie, że i ja także! – chcę zawołać; ale nagle milknę i opuszczam dłoń z ramienia matki; coś mną wstrząsnęło. Siadam na kanapie, by doprowadzić do ładu myśli.  Przede mną stoi stara kobieta, na twarzy jej maluje się lęk i troska. Założyła spracowane ręce, na których pod pomarszczoną skórą nabrzmiewają błękitnawe żyły, ręce, które tyle napracowały się dla mnie. Nigdy dotychczas tego nie zauważyłem. Przedtem w ogóle nie zauważałem bardzo wielu rzeczy, byłem przecie za młody, ale teraz pojmuję, dlaczego dla tej wątłej, stroskanej kobiety jestem czymś innym niż wszyscy żołnierze świata; jestem dzieckiem. Pozostałem nim dla niej zawsze, nawet w mundurze żołnierza. Wojna była dla niej tylko kłębowiskiem krwiożerczych bestii, które czyhały na Zycie jej dziecka. Ale nigdy nie przyszło jej na myśl, że to jej ukochane dziecko było taka samą bestią dla dzieci innych matek.
Przenoszę wzrok z jej rąk na moje. Tymi rękami w maju 1917 roku zakłułem Francuza. Krew bluzgała mi wstrętną, gorącą falą po palcach, gdy w nieprzytomnej trwodze i wściekłości zadawałem wciąż nowe ciosy. Potem chwyciły mnie wymioty i całą noc przepłakałem. Dopiero nad ranem Adolf Bethke zdołał mnie pocieszyć i uspokoić. Miałem wówczas osiemnaście lat i był to pierwszy atak, w jakim wziąłem udział.  Powoli odwracam dłonie. W czasie wielkiej próby przełamania frontu z początkiem lipca zastrzeliłem tymi rękami trzech ludzi. Przez cały dzień wisieli w zasiekach drutu kolczastego (…). A teraz siedzę tu obok matki, która ma łzy w oczach, gdyż nie może pojąć, jak mogłem stać się tak brutalny, by używać nieprzyzwoitych wyrażeń!…[1]

 

„Najłatwiejszą jednak rozkoszą w życiu jest żarcie. Postanawiamy przeto przedsięwziąć wyprawę po prowianty. Kartki żywnościowe wyznaczają na głowę tygodniowo: 250 gramów mięsa, 20 gramów masła, 50 gramów margaryny, 100 gramów kaszy i trochę chleba. Tym się nikt nie naje!
Wieczorem i w nocy zbierają się poszukiwacze prowiantów na dworcu, aby wczesnym rankiem znaleźć się na wsi. Wyjeżdżamy pierwszym pociągiem, aby nas nikt nie ubiegł. Szara nędza tłoczy się i kwasi w przedziale, gdy pociąg rusza. Wyszukujemy sobie jakiś zajadły kąt i rozdzielamy się na oddzielne dwójki, by systematycznie obrobić cała okolicę. Nauczyliśmy się wychodzić na patrol!
Ja idę z Albertem. Przychodzimy do rozległej zagrody. Na podwórzu kurzy się z kupy gnoju. Krowy rzędem stoją w oborze. Wita nas ciepły zapach stajni i mleka. Kury gdaczą. Spoglądamy na nie pożądliwie, ale panujemy nad sobą, gdyż w szopie są ludzie. Pozdrawiamy ich. Nikt nie zwraca na nas uwagi. Przystajemy. Wreszcie jakaś baba drze się: Wynoście się stąd do diabła, dziady zatracone![2]
Jeden z żandarmów uważa, by nikt nie uciekł, drugi rewiduje. Są to przeważnie kobiety, dzieci, starcy. Większość stoi zrezygnowana i milczy. Wszyscy ludzie przywykli do takich scen i nigdy tak w zupełności nie wierzyli w to niesłychane szczęście, ze uda im się faktycznie przemycić do domu pół funta masła.[3]
– Stać! Co pani ma tutaj? –wskazuje na spódnicę – wyjąc wszystko!
Baba kamienieje i blednie.
– Żywo! Raz, dwa!
Kobieta wyciąga spod spódnicy połeć słoniny. Żandarm odkłada go na bok – To by było smaczne, co? – Kobieta nie rozumie jeszcze i próbuje sięgnąć po słoninę – Przecież zapłaciłam za to! Ostatni grosz wydałam (…)
Pierwsza kobieta rezygnuje już z jaj, ale błaga o słoninę – Chociaż słoninę niech pan odda! Co powiem w domu? Przecież to dla dzieci![4]
Młoda dziewczyna, na którą przychodzi kolej, połyka, żre kawałami masło, usta ma całe umazane tłuszczem, oczy wychodzą jej na wierzch, ale nie przestaje jeść, tym sposobem przynajmniej cos uratuje, zanim jej odbiorą resztę. Nie wyjdzie jej to na zdrowie, za chwilę zrobi się jej niedobrze i dostanie biegunki.”[5]
Krótko po ukazaniu się tej kontynuacji Na zachodzie bez zmian wyjechał Remarque do Szwajcarii.
Po dojściu Hitlera do władzy, książki Remarque`a znalazły się wśród tych symbolicznie spalonych na uniwersytecie berlińskim jako „politycznie i moralnie nieniemieckie”.[6]
Zamieszał na stałe w Casa Monte Tabor dopiero w 1948.[7] Pochłaniała go Ameryka i historyczny sukces powieści, kolejne książki, scenariusze, ekranizacje[8].


[1] E. M. Remarque, Droga Powrotna, przełożył Ludwik Szczepański, czytelnik, Warszawa 1993, s. 98-99.; wyróżniam fragment nawiązujący do  fragmentu z Na Zachodzie bez zmian, który cytowałem w Wycinanki (100).

[2] Tamże, s. 113.

[3] Tamże, s. 116.

[4] Tamże.

[5] Tamże, s. 117.

[6] W: Henry C. Meyer, wyd. i oprac.., The Long Generation, Nowy York 1973, s. 221 cyt za: Modris Eksteins, Święto wiosny. Wielka wojna i narodziny nowego wieku, przeł. Krystyna Rabińska, PiW, Warszawa 1996, s. 334.

[7] https://www.youtube.com/watch?v=2vy7R1N8yPA; nomen omen: od 1949 w Związku Radzieckim objęto je zakazem publikacji.

[8] https://www.findagrave.com/cemetery/639471/cimitero-di-ronco-sopra-ascona; https://hls-dhs-dss.ch/it/articles/011946/2007-12-13/




Wycinanki (100)

WOJCIECH WRZOSEK

Wycinanki (100)

Im Westen nichts neues. (Na Zachodzie bez zmian. cz. II)



Wyciąłem fragment naturalistycznego kadru ze słynnej powieści Ericha Marii Remarque`a  Na Zachodzie bez zmian. Wybrałem,  zachęcając do wzbogacenia dzisiejszej wyobraźni czym może być wojna. I czym od roku w istocie może być to barbarzyństwo, które toczy się w Ukrainie. Od roku „Na Wschodzie bez zmian” . 
Narrator i główny bohater wyznaje:  „To pierwszy człowiek, którego zabiłem własnymi rękami, którego dokładnie mogę oglądać, którego umieranie moim jest dziełem. Katowi, Kroppowi i Mullerowi również zdarzało się widzieć ludzi trafionych przez siebie. Niejednemu przecie to się wydarza w walce wręcz. Ale każde westchnienie jego obnaża me serce. Ten umierający sprzymierzył się z godzinami, posiada niewidzialny nóż, którym mnie zakłuwa: czas i myśli moje.  Wiele dałbym za to, aby pozostał przy życiu. Jakże ciężko jest leżeć tu i widzieć go i słyszeć.  Po południu o trzeciej jest martwy. Oddycham z ulgą. Lecz tylko na krótko. Milczenie zdaje mi się wkrótce cięższe do zniesienia, niźli ów jęk. Pragnę iżby rzężenie znów się rozległo, kurczowe, zahamowane, raz cicho świszczące, a potem znów zachrypłe i głośne. To niedorzeczne co czynię. Ale muszę mieć jakieś zajęcie. Tedy raz jeszcze układam zmarłego, aby leżał wygodnie, chociaż nic już nie czuje. Zamykam mu oczy. (…) Żona jego z pewnością myśli teraz o nim; nie wie, co się wydarzyło. Wygląda tak, jak gdyby do niej pisywał – będzie jeszcze otrzymywała od niego przesyłki; jutro – za tydzień – być może jakiś list dostanie jeszcze za miesiąc. Będzie go czytać, a on w nim przemówi do niej.


(…) Milczenie jest coraz rozciąglejsze. Mówię i muszę mówić. Tedy przemawiam doń i jemu mówię. – Kolego, nie chciałem ciebie zabić. Gdybyś raz jeszcze tu skoczył, nie uczyniłbym tego, gdybyś i ty był rozsądny. Ale przedtem tyś był dla mnie tylko wyrachowaniem, które żyło w mym mózgu i wywołało decyzję –  zakłułem tę możliwość. Teraz dopiero spostrzegam, że jesteś człowiekiem takim, jak i ja. Myślałem o twoich granatach ręcznych, o twoim bagnecie i o twojej broni – teraz widzę żonę twoją i twoją twarz i to, co nam wspólne. Wybacz mi kolego. Zawsze spostrzegamy to za późno. Czemuż nie mówi się nam i nie powtarza ciągle, iż wy jesteście tacy sami nieboracy jak my, że matko i wasze tak samo się trwożą jak nasze, i że doznajemy jednakiej trwogi śmierci i jednakie mamy umieranie i jeden ból. – Wybacz mi, kolego, jakże też mogłeś być moim wrogiem. Gdybyśmy odrzucili tę broń i ten mundur, mógłbyś być równie dobrze mym bratem, jak Kat i Albert. Zabierz mi moje dwadzieścia lat, towarzyszu, i powstań – weź więcej, gdyż nie wiem już, co mam z nimi począć. (…)[1]
W swoim szkicu o Na Zachodzie bez zmian i karierze Remarque`a  kanadyjski historyk Modris Eksteins, w bogatym źródłowo, ale i manierycznym tekście,  konkluduje: „Dzięki Na Zachodzie bez zmian zagraniczni czytelnicy, jak sami przyznawali, dokonali wielkiego odkrycia, zobaczyli, że przeżycia wojenne żołnierza niemieckiego zasadniczo nie różniły się od przeżyć żołnierzy innych narodowości. Żołnierz niemiecki, jak się okazało, również nie chciał walczyć, gdy rozwiała się otoczka emocjonalna stworzona dla dekoracji przez opinię w kraju. Powieść Remarque`a uczyniła wiele dla podważenia opinii, iż Niemcy są „dziwni” i nie należy im ufać. Ponadto na Zachodzie bez zmian w popularnej formie głosiła to samo, co rewizjonizm historyczny osiągał w kręgach naukowych i politycznych: zachwiała poglądem o zbiorowej winie Niemców za wojnę. Lecz w tej rywalizacji również „sztuka” okazała się bardzie skuteczna od „historii”. Remarque w pojedynkę dokonał więcej niż wszyscy historycy rewizjonistyczni w Europie i Ameryce razem wzięci.[2] ”Filmowa wersja Na Zachodzie bez zmian, reżyserowana przez Lewisa Milestone`a dla Universal Studios, była udaną próbą przyjętą pełnymi zachwytu recenzjami. Premiera odbyła się w maju 1930 a Hollywood nagrodziło obraz najwyższym laurem, Nagrodą Akademii za najlepszy film 1930. Tymczasem w Berlinie, po kilku incydentach zakłócania projekcji przez nazistowskich chuliganów pod przywództwem Josepha Goebbelsa, w grudniu zdjęto film z ekranów, rzekomo dlatego, iż wypaczał obraz Niemiec, lecz w istocie dlatego – twierdzi Eksteins – że wywoływał kontrowersje zagrażające porządkowi i bezpieczeństwu wewnętrznemu.[3]
Odnotujmy, że gdy piszę te słowa ogłoszono, że najnowsza niemiecka ekranizacja powieści Remarque`a została zauważona przez krytykę.[4]


[1]  Erich Maria Remarque, Na zachodzie bez zmian…, s 5.

[2] Modris Eksteins, Święto wiosny…, s. 331-332.

[3] Tamże, s. 334. Autor odsyła do swojego tekstu: War,  Memory, and Politics: The Fate of the Film „All Quiet on the Western Front, Central European History, 13/I, marzec 1980, s. 60-82.

[4] W sobotę 19 lutego (tu chodziło o 19 stycznia 2023 roku – przyp. mój W.W.) Brytyjska Akademia Sztuk Filmowych i Telewizyjnych rozda po raz kolejny swoje nagrody w aż 25 kategoriach związanych z kinematografią. W tym roku na wielkiego wygranego typowany jest film wyprodukowany przez Netfliksa, będący adaptacją antywojennej powieści Ericha Marii Remarque. Na zachodzie bez zmian ma szansę na 14 statuetek. Film w reżyserii Edwarda Bergera miał swoją światową premierę 12 września ubiegłego roku i został bardzo ciepło przyjęty zarówno przez krytyków, jak i widownię. Obraz bardzo duży nacisk położył na pokazanie wojny taką jaką jest: brutalnej, bezsensownej, brudnej, obłudnej i pełnej ideologicznych pułapek. W ten sposób widowisko pozostało wierne pisanemu pierwowzorowi. Historia 17-letniego Paula Bäumera oraz jego przyjaciół miała wstrząsać i wstrząsa. Zresztą, sam Remarque wiedział o czym pisze, wszak sam był żołnierzem walczącym podczas I wojny światowej. https://techsetter.pl/bafta-2023-nominacje-na-zachodzie-bez-zmian; Film otrzymał także nominację do Oscara 2023 https://kultura.onet.pl/film/recenzje/na-zachodzie-bez-zmian-historia-sprzed-stu-lat-nabiera-zlowieszczej-aktualnosci/1tqe90z. 




Wycinanki (99)

WOJCIECH WRZOSEK

Wycinanki (99)

Im Westen nichts neues. (Na Zachodzie bez zmian.)



W pamiętnym 2013 roku [1] odwiedzałem nabokowskie miejsca w Montreux i ożywiałem wspomnienia związane z autorem Lolity i Pnina [2]
Przyznaję, pojechaliśmy na Festiwal Jazzowy, a raczej – tym razem – na koncerty Prince`a.  Wiedziałem od dawna, że w tym szwajcarskim kurorcie pomieszkiwał wiele lat aż do śmierci Vladimir Nabokow, bohater mojej dojrzałości, włoskiej naukowej przygody. Kilka lat wcześniej, jeszcze w 1985 roku jego tłumaczenie Lolity służyło mi z polecenia moskiewskiej psycholingwistki jako samoucitel russkogo literaturnowo jazyka. [3]
Szwajcaria to także życiowy wybór mojej licealnej fascynacji Ericha Marii Remarque`a. Autor osławionego Na Zachodzie bez zmian, opuścił Niemcy w roku 1931,  po napisaniu Der Weg zurück.
Odwiedziliśmy więc Casa Monte Tabor oraz  Cimitero di Ronco gdzie spoczywa autor Drei Kamaraden.[4]  „A jak pięknie musi być u was! Jutro zobaczę, jak wygląda teraz Ticino. Bo jadę wygłosić odczyt w Locarno: cztery godziny to jedna z najdłuższych podróży, jakie można odbyć w tym kraju” – pisał Tomasz Mann. [5]  „Im Westen nichts Neues, Na Zachodzie bez zmian, Ericha Marii Remarque`a wydano po raz pierwszy w Berlinie staraniem oficyny Ullstein pod koniec stycznia 1929 roku. Dwadzieścia miesięcy później, w październiku 1930 roku, paryska „Nouvelles littéraires” nazwie Remarque`a „autorem, który dzisiaj ma najwięcej czytelników” [6]
„W ciągu trzech tygodni sprzedano 200 tysięcy egzemplarzy. Sprzedanie 20 tysięcy egzemplarzy w ciągu jednego dnia nie było niczym niezwykłym. Do maja sprzedano w Niemczech 640 tysięcy egzemplarzy. W pośpiechu przygotowano tłumaczenia angielskie i francuskie. Wydanie angielskie ukazało się w marcu, amerykańskie w końcu maja, a francuskie w czerwcu. Amerykański Klub Książki Miesiąca (Book-of-the Month Club) wybrał powieść Remarque`a jako swoją propozycje czerwcową i rozesłał 60 tysięcy egzemplarzy swoim subskrybentom. Brytyjskie Towarzystwo Książki (Book Society), odpowiednik amerykańskiego klubu „polecało” książkę swoim członkom. Do końca roku sprzedano w Niemczech blisko milion egzemplarzy, a drugi milion w Wielkiej Brytanii, Francji i Stanach Zjednoczonych łącznie. W Niemczech Ullstein, usiłując sprostać popytowi, zaangażował sześć drukarni i dziesięć zakładów introligatorskich. W listopadzie w Wielkiej Brytanii biblioteka publiczna Borrow ogłosiła swoim członkom, że Na Zachodzie…zarezerwowano na dwa lata z góry! W ciągu roku powieść przetłumaczono na dwadzieścia języków w tym chiński oraz esperanto, a Ullstein, podejmując niezwykłą inicjatywę reklamową, opracował nawet wersję w alfabecie Braille`a i rozesłał gratis wszystkim niewidomym weteranom, którzy złożyli zamówienie. Niemal z dnia na dzień utwór Remargue`a stał się, jak to ujął jeden z komentarzy, „powojennym fenomenem w dziedzinie handlu książką”. Zbyt słabo powiedziane. Sukces Remarque`a nie miał precedensu w całej działalności wydawniczej.” [7]
Choć autor deklarował: „ Książka ta nie ma być oskarżeniem ani też wyznaniem. Ma tylko podjąć próbę udzielenia wieści o pokoleniu, które wojna zniszczyła – nawet gdy uchroniło się przed jej granatami.”[8], upowszechniało się przekonanie, że to traktat antywojenny, pacyfistyczny, antyheroistyczny.


[1] Pamiętny, bo z okazji ukraińskiego wydania moich dzieł wybranych i tomu mojego mistrza odbyłem zimą 2013 roku pełną przygód podróż naukowo-promocyjną: Lwów, Kijów, Charków.

[2] Zob. historie.eu/Varia/Wycinanki(45-48); W. Wrzosek, Wycinanki. Zbiór felietonów, WH UAM, 2022, s. 25-46).

[3] Tamże.

[4]Erich Maria Remarque Biography https://www.cliffsnotes.com/literature/a/all-quiet-on-the-western-front/erich-maria-remarque-biography; https://www.youtube.com/watch?v=fSVt-1uKejg;

[5] Tomasz Mann, Listy 1889-1936, wydała Eryka Mann, przełożyła Wanda Jedlicka, Czytelnik 1966, s. 469. Mann podróżował wówczas z Zurychu, my z Montreux.

[6] : „Nouvelles littéraires” 25 października 1930 r. Cyt za : Modris Eksteins, Święto wiosny. Wielka wojna i narodziny nowego wieku, przeł. Krystyna Rabińska, PiW, Warszawa 1996, s. 309

[7]  Modris Eksteins, Święto wiosny…, s. 309-310

[8] Erich Maria Remarque, Na zachodzie bez zmian, z upoważnienia autora przełożył Stefan Napierski, Wydawnictwo „Śląsk” 1956 przy WGH, Stalinogród 1956, wyd. I, Nakład 50 169 egz. (Wznowienie tłumaczenia z 1930 r., posłowie Wilhelm Szewczyk), s. 5




Wycinanki (98)

WOJCIECH WRZOSEK

Wycinanki (98)[1]


Do tekstu Wycinanek(37) wybrałem niektóre symptomatyczne cechy tzw. socjalizmu sformułowane przez Leszka Kołakowskiego. Wiele z nich moim zdaniem pasuje jak ulał do opisu świata RP zwłaszcza w latach 2016–2022.
Zainspirowany zbiorem sentencji satyrycznych Kołakowskiego, jak nazywam ten sprzed lat pamflet autora Kultury i fetyszy, formułuję moje principia Dobrej Zmiany[2].
Konstytucja Dobrej Zmiany:


 – Wódz Dobrej Zmiany to Prezes.
– Konstytucja RP to brudnopis Wodza.
– Rechot Prezesa ustanawia, co jakie jest.
– Dobra Zmiana to system, w którym Wódz ma rację, a inni są w błędzie.
– Z dwóch zdań sprzecznych prawdziwe jest to, które głosi Prezes.
– Wódz ma rację, zwłaszcza gdy się myli.
– Wódz wskazuje, co podlega ściganiu przez prawo, a co sam umarza.
– Prezes decyduje, kogo obdarza łaską, a kogo nie ułaskawia.
– Dobra Zmiana to dworacy, klientela i służalcy Prezesa.
– Prezes to dla ciemnoty mąż stanu.
– Prezes jest odpowiedzialny, bo sam się zwalnia od odpowiedzialności.
– Kapitał aksjologiczny Dobrej Zmiany to frustracje Prezesa.
– Majątek Skarbu Państwa to karta debetowa Wodza.
– Grzechem pierworodnym Dobrej Zmiany jest Winatuska.
– Opozycja knuje, Wódz wieszczy.
***


– Kościół polski kolaboruje z Dobrą Zmianą w duchu ancien régime’u.
Aksjologia Dobrej Zmiany to świat bez Purgatorium (sprzed wynalezienia Czyśćca, czarno-biały)[3].
– Dobra wiara i pobożne życzenia to podstawa Dobrej Zmiany.
– Zapleczem ideowym Dobrej Zmiany jest popkatolicyzm[4].
– Natura i prawo naturalne pochodzi od Stwórcy. W Jego imieniu określa je Dobra Zmiana, a Kościół rozgłasza wśród parafian.
– Dobra Zmiana ustanawia prawa, powołując się na wyznania wiary. Te zaś wygłasza kaznodzieja.
– Państwo Dobrej Zmiany jest świeckie, bo kieruje się światłem kościelnych świec.
– Dobra Zmiana korzysta ze światła wiary o tyle, o ile utrwala jej panowanie.
– Nomenklatura Dobrej Zmiany nie podlega prawu ani sprawiedliwości.
Hipokryzja i interesowny relatywizm to figury mentalności Dobrej Zmiany.
Dobra Zmiana to chaos zbożnych intencji. Opozycja wobec niej to bezbożne zło.
– Propagandowy katechizm to horyzont intelektualny Dobrej Zmiany.


***
– Dobra Zmiana to alibi dla partyjnego rewanżu i prywatnej zemsty.
– Prawo i sprawiedliwość w czasach Dobrej Zmiany służą utrzymaniu władzy.


– Majątek narodowy, spółki Skarbu Państwa, stanowiska państwowe to kapitał nomenklatury Dobrej Zmiany.
– Państwo to dojna krowa Dobrej Zmiany.
– Majątek państwa to fundusz wyborczy partii rządzącej.
– Państwo to platforma propagandowa Dobrej Zmiany.
– Kościół to ambona Dobrej Zmiany.
Dobra Zmiana to zmiany na dobro Dobrej Zmiany.
Dobra Zmiana to dobra wiara i pobożne życzenia
Dobra Zmiana to rządy el hombre masa[5].
Rządy Dobrej Zmiany to rządy bezmyślnej mniejszości.
***


– Dobra Zmiana to system, w którym lepszy partyjny ciemniak niż bezpartyjny fachowiec.
Dobra Zmiana to system, w którym niewykształcony prawy i sprawiedliwy jest lepszy niż wykształcony, sprawiedliwy i prawy.
– Dobra Zmiana to system, w którym partyjny magister wie lepiej, co to prawo i sprawiedliwość, niż gremia bezpartyjnej profesury.
– Każde prawo i każda sprawiedliwość polskiego magistra są lepsze od prawa i sprawiedliwości zagranicznych instytucji prawniczych i agend wymiaru sprawiedliwości.
– Jeśli przestępstwo popełnia ktoś z funkcjonariuszy dobrej zmiany, to znaczy, że to nie on lub to nie jest przestępstwo.
– To Unia jest winna, że Dobra Zmiana nie wie, co to praworządność.
– Obcy rozwijają Unię Europejską, zmawiając się przeciwko Wodzowi.
***
Dobra Zmiana nie ustala przyczyn katastrofy, lecz kultywuje zamach.
– Wiara w zamach jest ważniejsza niż wiedza o katastrofie.
– Dobra Zmiana wie, jaka ekshumacja potwierdza racje Wodza, a jaka nie powinna być przeprowadzona.
– Dobra Zmiana wie, że śmierć męczeńska jest lepsza od godnej.
– Spotkania gremiów unijnych to jawne bądź milczące zmowy przeciwko Dobrej Zmianie.
– Obiad to zmowa niecnych sił, obiadki już nie.
– Nasz prąd jest czystszy, bo pędzony jest na dobru narodowym.
– Narodowe jest drogie, bo nasze.
– Węgiel jest lepszy, bo jest nasz, choć z Rosji
– Gaz jest gorszy, bo nie jest z węgla, choć jest z Rosji.
– Każda prawda partii jest lepsza od prawdy opozycji.


– Tylko Wódz i Pegasus wiedzą, co knuje opozycja.
***
– Lepszy polski składak zachodni niż z Polski zachodni składak.
– Elektryk Dobrej Zmiany to meleks z nawigacją.
– Defraudacja w szeregach Dobrej Zmiany to akt dobrej wiary i zbożnych intencji.
– Gdy funkcjonariusz Kościoła popełnia przestępstwo, to nie grzeszy.
– „Co łaska…” w polskim Kościele to legalny lewy dochód.
– Dla Dobrej Zmiany wiedza o religii to pozorowana wiara.
– Dla Dobrej Zmiany protestant to heretyk.
– Dla Dobrej Zmiany feminizm to zboczenie.
– Dobra Zmiana to system, w którym partyjny nominat jest ekspertem.
– Dobra Zmiana nie zatrudnia fachowców, lecz swoich.
 – Edukacja w czasach Dobrej Zmiany to indoktrynacja.
– Dobrozmianowy ciemniak nie oświeci ani nauki, ani edukacji.
– Dobra Zmiana to system, w którym nauczyciel zarabia dwa razy mniej niż żołnierz.

[1] Dobra Zmiana to restauracja ustroju autorytarnego praktykowanego w czasach PRL (zwłaszcza 1956–1970) w czasach drugiej i na początku trzeciej dekady XXI w. Okres PRL w dziejach Rzeczypospolitej nazywam ancien régime’em per analogiam do klasycznego znaczenia tego terminu.

[2] L. Kołakowski, Czym jest socjalizm, w: Pochwała niekonsekwencji. Pisma rozproszone z lat 1955–1968, przedmowa, wybór, oprac. Z. Mentzel, Warszawa 1989, t. 2, s. 111–113.

[3] J. Le Goff, Narodziny czyśćca, tłum. K. Kocjan, posłowie Z. Mikołejko, Warszawa 1997 (oryg. La naissance du purgatoire, Paris 1981); A. Guriewicz, Kultura i społeczeństwo średniowiecznej Europy. Exempla XIII wieku, tłum. Z. Dobrzyniecki, Warszawa 1997, rozdz. V „Narodziny Czyśćca”, s. 113–125 (oryg. Культура и общество средневековой Европы глазами современников. Exempla, XIII в., Москва 1989, с. 131–146).

[4] W moim użyciu termin ten oznacza „ludowy”, popularny zestaw przeświadczeń na temat zasad wiary katolickiej, ujawniający się w folklorze i obyczajach masowych…

[5] Kategoria spopularyzowana przez José Ortegę y Gasseta: człowiek masowy, pospolity…, szczegóły zob. Wycinanki 80 i 81.