Dyskurs historii mówionej we współczesnych badaniach historycznych. Perspektywa partycypacyjności

ANNA SZOSTAK

Dyskurs historii mówionej we współczesnych badaniach historycznych. Perspektywa partycypacyjności

Uwagi wstępne (próba konceptualizacji)

 Historia mówiona jest nurtem badań rozwijanym – obok historii codzienności i mikrohistorii – od lat 60. XX wieku, na fali przemian zachodniej historiografii – głównie przeciw dominacji historii politycznej. Określa się ją na ogół jako zbieranie, gromadzenie i badanie informacji historycznych o osobach, grupach społecznych, ważnych wydarzeniach lub codziennym życiu w danym czasie i miejscu, za pomocą technik fonograficznych i transkrypcji zarejestrowanych wywiadów ze świadkami, których wspomnienia i spostrzeżenia mogą być w ten sposób zachowane, utrwalane i udostępniane na rzecz przyszłych pokoleń oraz wykorzystywane w pracy naukowej jako źródło wywołane. Co niemniej ważne, historia mówiona dąży do pozyskania informacji z różnych perspektyw i uchwycenia elementów przekazu, których nie można odnaleźć w źródłach pisanych. W tym kontekście odnosi się ona też do konkretnego typu danych zarejestrowanych, transkrybowanych i przechowywanych w archiwach, bibliotekach oraz instytucjach w przestrzeni publicznej, których statutową część działalności stanowi przeprowadzanie wywiadów ze świadkami historii, archiwizowanie i udostępnianie tych dokumentów. Specyfiką wspomnianych danych jest prezentowana w nich wiedza, zawierająca subiektywny wymiar relacji świadka, jego myśli, opinii, uczuć, znaczącego milczenia – a przede wszystkim – indywidualnego rozumienia i sposobu nadawania sensu przeszłym wydarzeniom.

W Polsce istnieje podział historii mówionej na: akademicką – uprawianą przez badaczy z wielu dyscyplin humanistyki, i pozaakademicką – realizowaną przez amatorów czy pasjonatów, innymi słowy – ludzi spoza branży, ale zainteresowanych skutecznym działaniem w tym obszarze. O wszystkich tych osobach należałoby jednak mówić jak o praktykach historii mówionej, która łączy w sobie: badanie w działaniu, współuczestnictwo w projekcie, społeczne zaangażowanie, a wreszcie – pragnienie szerokiego dostępu do wiedzy historycznej, w tym do jej tworzenia. Z drugiej strony historia mówiona w polskiej przestrzeni akademickiej nie jest nawet subdyscypliną czy nauką pomocniczą historii; traktuje się ją najczęściej jako metodę wywoływania źródła pierwotnego, a wykorzystuje w badaniach humanistycznych w postaci rejestracji audiowizualnej i transkrypcji relacji świadka. Jednak niektórzy naukowcy zajmują się tym obszarem także w związku z własną praktyką badawczą w przestrzeni publicznej; środowisko akademickie dostrzega zatem potrzebę jej profesjonalizacji, a zatem systematycznego opracowania teorii i dyskusji nad zagadnieniami metodologicznymi[1].

Głównymi metodami zbierania danych, w ramach ustalonych reguł praktyki badawczej historii mówionej, są: proceduralnie zorganizowane i transkrybowane wywiady oraz kwerenda archiwalna w toku weryfikacji wywołanego źródła z relacji świadków. Etap analizy opiera się na badaniach opisowych, interpretacyjnych oraz jakościowych. Analiza jakościowa zakłada przy tym indywidualne podejście do każdej relacji świadka, traktując je jako odrębne całości narracyjne i dyskursywne; to prowadzi już poniekąd do koncepcji historii mówionej jako historii świadka. Te tropy metodyki, praktykowane już w trakcie szkoleń i pierwszych doświadczeń autorki z historią mówioną, stanowią punkt odniesienia w konceptualizacji zagadnienia partycypacyjności historii mówionej oraz jego omówienia w perspektywie historii w przestrzeni publicznej i badania w działaniu. Nastąpiło to dzięki inspiracji zaczerpniętej z dwóch stwierdzeń. Pierwsze zawiera się w wypowiedzi Paula Thompsona z Głosu przeszłości: „Informacje historyczne nie muszą być odbierane społeczeństwu, aby mógł je zinterpretować i przedstawić zawodowy historyk. Za pomocą historii mówionej społeczeństwo może i powinno zyskać pewność siebie, aby móc spisać własną historię”[2]. Drugim jest znana parafraza Barbary Franco w wypowiedzi o historii publicznej: „to historia dla ludzi, przez ludzi, z ludźmi i o ludziach”[3]. Te tropy doprowadziły też do zlokalizowania historii mówionej w świetle kategorii historiografii partycypacyjnej i koncepcji historii świadka.

Pojęcie historii mówionej w ogólnym sensie oznacza ‘wszelkie informacje o przeszłości opowiedziane przez świadków’. W badaniach historycznych przekaz taki określany jest  terminem ustna tradycja, jako jedna z najstarszych form utrwalania i przekazywania wiedzy w ludzkich społeczeństwach; traktowany jest zatem jako źródło pierwotne. Z kolei nowoczesna koncepcja historii mówionej, opracowana w pierwszej połowie XX wieku, ujmowana jest w ujęciu węższym – jako metoda wywoływania źródła poprzez nagranie i transkrypcję relacji świadków wydarzeń, w szerszym zaś – jako historia świadka. Historię mówioną, wobec obu tych ujęć, można rozpatrywać jako formę badania w działaniu – i w tym kontekście będzie tutaj omawiana.

Historia mówiona: początki działań i organizacji

Zarzewie praktyki historii mówionej można odnaleźć już w XIX wieku, kiedy to amerykańscy antropolodzy zaczynają rejestrować opowieści rdzennych Amerykanów za pomocą fonogramów walcowych. Pierwszą zorganizowaną formą tej działalności jest Federal Writers’ Project, w ramach której na obszarze całego kraju wyszkoleni ankieterzy zbierają relacje m.in. świadków wojny secesyjnej i amerykańskiego systemu niewolnictwa[4]. Jednocześnie pracownicy Biblioteki Kongresu w Waszyngtonie rozpoczynają utrwalanie muzyki tradycyjnej i dźwięków amerykańskiego folkloru na płytach gramofonowych. Po drugiej wojnie światowej pojawiają się nagrania na taśmach magnetofonowych i dyktafonach przewodowych, które zapewniają dłuższy czas trwania rejestracji – jest to moment, w którym do akcji wkraczają badacze historii. Tak jak psycholog David P. Boder z Instytutu Technologii w Chicago, który w 1946 roku przybył do Europy, aby nagrywać dłuższe wywiady z ocalałymi z Holokaustu[5]. Dwa lata później Allan Nevins, historyk z Uniwersytetu Columbia, zakłada pierwszą instytucję badawczą – Columbia Oral History Research Office (obecnie: Columbia Center for Oral History Research) z programem systematycznego nagrywania, transkrypcji i archiwizowania wywiadów świadków historii; w 1954 roku z kolei na Uniwersytecie Kalifornijskim w Berkley powstaje Regionalne Biuro Historii Mówionej. Amerykańscy historycy w 1967 roku zakładają Stowarzyszenie Historii Mówionej (Oral History Association); jego europejskim odpowiednikiem będzie brytyjskie Oral History Society (1969). Można powiedzieć, że to masowy już dostęp do magnetofonów pod koniec lat 60. XX wieku zapoczątkował całą falę rejestrowanej, słownej dokumentacji ruchów społecznych i protestów tamtego czasu, a w efekcie – coraz większe zainteresowanie badaczy tą formą zapisu źródłowego.

Obecnie instytucjonalizacja historii mówionej obejmuje zasięg globalny i wielopoziomowy (od struktur państwowych po lokalne i pozarządowe); od 1996 roku działa również Międzynarodowe Stowarzyszenie Historii Mówionej (IOHA). Działalność tych struktur ma ten sam schemat instytucjonalny: obecność w przestrzeni publicznej, organizacja warsztatów, konferencji, seminariów, publikacja biuletynów i czasopism poświęconych raportom projektowym oraz kwestiom metodologicznym i teoretycznym badań w ramach historii mówionej. Tworzy się również wyspecjalizowane zbiory i archiwa z otwartym dostępem w sieci. 

Można stwierdzić, że historia mówiona stała się w pewnej mierze ruchem międzynarodowym w wielodyscyplinarnych badaniach historycznych, wspieranych istotnie przez rozwój nowych technologii informacyjno-komunikacyjnych (ICT). To one rozszerzają zasięg historii mówionej w odniesieniu do współczesnych technik przetwarzania danych, a więc nowych sposobów przekazu, praktycznie nieograniczonych możliwości publikowania materiałów w Internecie, a zatem otwartego dostępu dla badaczy, nauczycieli i innych użytkowników, którzy po pewnym przeszkoleniu mogą współtworzyć jej treści[6]. Stąd specyficznie otwarte, mimo ustalanych z czasem ram proceduralnych, podejście profesjonalnych historyków do gromadzenia, analizy i rozpowszechniania historii mówionej, które wynika ze specyficznej cechy partycypacyjności tej metodyki na każdym z etapów jej realizacji.

Wobec tego ostatniego tropu warto odnieść się do najważniejszego z obszarów dyskursu historycznego, jakim jest historia w przestrzeni publicznej, w obrębie której już wyraźnie zarysowuje się partycypacyjny wymiar historii mówionej. 

Pojęcie historii w przestrzeni publicznej

Założeniem koncepcji historii w przestrzeni publicznej jest włączanie nauki historii w partycypacyjną przestrzeń społeczną poza dyscypliną akademicką, z jej szerokimi możliwościami organizacyjnymi i technicznymi w uprawianiu i popularyzowaniu wiedzy[7]; mottem tego ruchu jest hasło: „dla ludzi, o ludziach, przez ludzi”[8]. Obok profesjonalnych badaczy często zajmują się nią pasjonaci, osoby związane z badaniami historycznymi jedynie na poziomie hobbystycznym, chcący jednak uprawiać historię zgodnie z regułami warsztatu współczesnego humanisty, a zatem w perspektywie wielodyscyplinarności.

Geneza tej koncepcji sięga lat 60./70. XX wieku i od tej pory wyróżnia się dwie ścieżki jej rozwoju: amerykańską i europejską (brytyjską)[9]. Trop północnoamerykański wiąże się z widoczną zmianą stylu życia Amerykanów w tamtych czasach, którzy coraz częściej czas poza pracą i domem spędzają w zorganizowanych przestrzeniach publicznych typu: arboretum i park edukacyjny, biblioteki i archiwa, muzea i miejsca pamięci. Trend ten został szybko zauważony przez profesjonalnych historyków, podejmujących pracę poza ośrodkami akademickimi, którzy dzięki spotkaniom z ludźmi, rozwijają swoje umiejętności oratorskie, pisarskie, menadżerskie, kuratorskie – a szczególnie – posługiwania się nowoczesną technologią komunikacyjną. Zachodnioeuropejska (przede wszystkim brytyjska) ścieżka zbiega się z rozwojem ruchów lewicowych i feministycznych, zjednoczonych pod hasłem: „Give voice to the voiceless[10], a w obrębie nauki historii – ze swoistą demokratyzacją praktyki historiograficznej. Na fali rewizjonistycznego trendu „przepisywania” historii tak, aby ująć w jej narracji osoby, grupy społeczne i wydarzenia pomijane i marginalizowane w wielkiej historii politycznej, lewicowi nauczyciele akademiccy angażowali się m.in. w tworzenie warsztatów dla badaczy-amatorów, których nie było stać na kształcenie uniwersyteckie. Konsekwencją tego było np. zainteresowanie tematyką tzw. historii ludowej, w tym klasą robotniczą, a także transfer nauk humanistycznych na gruncie akademickich teorii, do przestrzeni społecznej, gdzie każdy „mógł się z nimi spotkać”. Takimi miejscami mogą być wszelkie instytucje kultury, współpracujące przy popularyzacji historii. Badacze zajmujący się historią publiczną zwracają uwagę na jej praktyczność – cechę, która z jednej strony rozluźnia i upraszcza rygor warsztatu historyka, z drugiej jednak strony powoduje większe zainteresowanie uprawianiem nauki historii w przestrzeni publicznej[11].

Cechą historii w przestrzeni publicznej jest jej obszerność tematyczna, co wiąże się z powierzchownością bezpośredniego przekazu, a zarazem powszechną jego dostępnością w obrębie instytucji publicznych, takich jak: muzea, archiwa, chronione miejsca dziedzictwa kulturowego i masowe (obecnie sieciowe) media; podejmuje ona także tematy nadal marginalizowane w historiografii akademickiej, jak chociażby: historia kobiet, historie mniejszości, historia ludów rdzennych. Pokazuje zatem historię cywilizacji z innej perspektywy, zwracając uwagę na istnienie w czasie historycznym jednostek i społeczności w jej narracji dotąd pomijanych. Ma tutaj zatem swój wkład w dekonstrukcję dyskursu władzy w kontekście tworzenia mitów i  stereotypów budowanych na historycznym gruncie, w ramach polityki historycznej i polityki pamięci[12]. Szczególną jej domeną jest mikrohistoria codzienności – w tym opis dziejów z perspektywy tzw. zwykłego człowieka – kluczowa w komunikowaniu faktów odbiorcy, który w dzisiejszych czasach preferuje emocjonalną identyfikację z tematem[13]. Jest to poniekąd element edukacji publicznej, z którą odbiorca ma do czynienia przy okazji obchodów rocznic, wydarzeń państwowych oraz indywidualnego obcowania z dziedzictwem kulturowym podczas wizyt w muzeach, galeriach, nekropoliach i miejscach pamięci; czytania literatury, oglądania materiałów audiowizualnych, korzystania z aplikacji mobilnych czy grania w gry historyczne. Niektórzy z tych odbiorców, konsumentów i prosumentów (współtworzących produkt) stają się ostatecznie kreatywnymi jej uczestnikami. 

Pojęcie historiografii partycypacyjnej

Przymiotnik odczasownikowy „partycypacyjna” ma dwa znaczenia: 1) „brać udział w czymś”, 2) „ponosić wspólnie z kimś koszty przedsięwzięcia oraz mieć udział w zyskach”[14]. Oznacza zatem czynne uczestnictwo w realizacji i współdzieloną za nią odpowiedzialność, a wreszcie obopólną satysfakcję z dobrej roboty.

W świetle tym historiografia partycypacyjna oznaczałaby np. zbiorowe działanie w dużym projekcie naukowym na zasadzie crowdsourcingu, w którym – obok profesjonalnych badaczy – biorą udział amatorzy i pasjonaci, poinstruowani lub wyszkoleni w określonym zakresie, z dostępem do zasobów danych. Są to osoby, które często poświęcają własne rodzinne archiwa i środki finansowe na rozwijanie historycznych zainteresowań, w tym kompetencji badawczych. Uzyskują również korzyści ze swojego uczestnictwa w przedsięwzięciach i są to np.: doświadczenie w pracy historyka, zdobyta wiedza i sama partycypacja w badawczym projekcie.

Innego typu partycypacyjność analizowana jest we współczesnym muzealnictwie. Do XIX wieku w przestrzeni muzealnej istniał ostry podział na muzealników – wtajemniczonych akolitów, strażników i kustoszy muzeum jako przestrzeni sacrum, oraz na widzów przychodzących do tej świątyni wiedzy. Podział ten powodował, że muzealnicy mogli mieć poczucie władzy w związku z ekspercką przynależnością do tej elitarnej przestrzeni, a odbiorcy i amatorzy, którym pozwala się od czasu do czasu na zdystansowaną w niej obecność (przez szybę, grodzący sznur, czuwających w każdym kącie obserwatorów, nieco uwłaczające kapcie, a także mało zrozumiałe lub nieistniejące opisy eksponatów) czuli się jak niechciani i niegodni intruzi. Pod koniec XX wieku nastąpiła w tym względzie istotna zmiana – na nowo zaczęto definiować te dwie grupy pod kątem partycypacji widzów w działaniach muzeum. Tak też tę zmianę postrzega muzealniczka Nina Simon, która wyróżnia następujące jej typy: partycypację z własnym wkładem zwiedzającego (contributive project), partycypację opartą na współpracy (collaborative project) i na wspólnej kreacji (co-creative project). Wyróżnia też jej szczególną postać, którą określa mianem „projektu gościnnego” (hosted project), obmyślonego i zaplanowanego przez samych zwiedzających[15]. A zatem muzea stają się dziś przestrzenią, w której mogą oni tworzyć, dzielić się swoimi zasobami i umiejętnościami, a tym samym nawiązywać więzi uczestnictwa wobec treści zawartych w ekspozycjach. Realizacja tej koncepcji partycypacji jest możliwa przy założeniu, że każda osoba ma swoje doświadczenie historii i jej indywidualne rozumienie, w tym pamięć, którą może się dzielić. Warto więc podejmować współpracę z „ekspertami życiowymi” i świadkami historii pamiętanej, aby rozszerzyć, pogłębić i rzucić nowe światło na tematy i zagadnienia dotąd zakleszczone w muzealnej gablocie, czyli „na wieki” słusznej interpretacji. Dość oczywistym tropem tej zmiany okazała się historia mówiona.    

Niektórzy badacze podkreślają jednak, że problem dyskursu władzy jako czynnika utrudniającego partycypację muzealną jest nadal znaczący. Muzea to instytucje wspierane przez organy władzy centralnej lub samorządowej, służące zatem ich uwierzytelnieniu i utrwalaniu wpływów, m.in. poprzez politykę historyczną i politykę pamięci – w tym partycypują sami muzealnicy. Poczucie władzy dają tym ostatnim również formalne aspekty pracy muzealnej; aby stworzyć projekt określa się z góry jego strukturę i parametry, co ogranicza uczestników oddolnych – tych spoza instytucji – nie udzielając im prawa głosu. Powstaje przez to problem, że projekty muzealne są partycypacyjne w takiej mierze, w jakiej angażuje się do ich realizacji osoby z zewnątrz, ale tylko w ściśle wytyczonym aspekcie, właściwie niwelującym twórczy potencjał takich uczestników przez narzucaną z góry koncepcję i efekty zapisane w grantowym programie działania[16]. Być może jednak wielowymiarowa partycypacyjność historii mówionej, stanowiącej już stały element działalności współczesnych muzeów narracyjnych, złamie w swoim obszarze ten schemat, choćby w świetle zasady nieingerencji w relację świadka. 

Znaczenia historii mówionej w przestrzeni publicznej

W świetle definicji słownikowych historia mówiona określana jest jako „rejestrowany przekaz ustny na temat historycznego wydarzenia czy okresu dziejów, opowiedziany przez osoby które doświadczyły ich bezpośrednio”[17]. Na stronach internetowych międzynarodowych organizacji w obszarze historii mówionej odnajdujemy jej opis jako formy badań historycznych polegającej na zbieraniu, zabezpieczaniu (archiwizowaniu) i interpretowaniu pamięci osób i grup ludzi  – uczestników i świadków wydarzeń z przeszłości. Jest to dość wąsko określony zakres pojęcia historii mówionej, oznaczający przede wszystkim metodę wywoływania źródła pierwotnego w ramach swego rodzaju dochodzenia (śledztwa) historycznego, wspomaganą od lat 40. XX wieku wczesną technologią fonograficzną, aż po współczesne techniki ICT, w tym digitalizację i wizualizację[18].

W polskich ośrodkach zajmujących się historią mówioną pojawiają się podobne odniesienia do interdyscyplinarnej metody badań, opartej na zbieraniu, przetwarzaniu, archiwizowaniu i udostępnianiu relacji świadków historii, które zostały zarejestrowane podczas wywiadu[19]. „Obecnie historia mówiona to znana i popularna metoda zapisu indywidualnej pamięci o przeszłości”[20] – czytamy na stronie internetowej jednej z nich. Zwraca się przy tym uwagę na znaczenie indywidualności i niepowtarzalności relacji i emocji, które wywołują. Warto przywołać wobec tego jeszcze taki opis:

„Historia mówiona to metoda badawcza polegająca na rejestracji oraz gromadzeniu ustnych relacji i wypowiedzi osób, a dotyczących ich doświadczeń życiowych, zmieniających się postaw i poglądów, wydarzeń których byli naocznymi świadkami itp. Narratorami historii mówionej bywają najczęściej ludzie w starszym wieku, których doświadczenie życiowe jest na tyle bogate i różnorodne, że mają się czym dzielić i jednocześnie w jakiś sposób unikatowe: są w jakiś sposób „świadkami historii”, ich relacje warto lub nawet należy z jakichś względów zachować”[21].

Dodaje się przy tym, że wspomnienia danej osoby są unikatowe, niepowtarzalne, co stanowi o indywidualności tych przekazów i ich specyfiki jako źródła wywoływanego. Z drugiej strony, w znaczeniu historii mówionej, podkreśla się jej wymiar praktyczny – czyli samo pozyskiwanie tego źródła, jego opracowywanie, udostępnianie jako relacji świadków historii. Nie oznacza to jednak pracy bez podpory teoretyczno-metodologicznej, w świetle której określa się pewne procedury[22] realizacji danego wywiadu i opracowania danej opowieści jako relacji historii mówionej; pokazują one już na wstępie wymiar partycypacji obu stron – świadka i badacza. Przede wszystkim rozmowa musi być rejestrowana, a świadek o tym poinformowany oraz świadomy, że dysponuje prawami autorskimi do nagrania. Musi być to wywiad narracyjny, skupiony na osobistym doświadczeniu świadka-uczestnika zdarzeń, a nie sprawozdanie z działania innych osób. Rozmowa ma umożliwić świadkowi swobodną opowieść o historii swojego życia bądź przeżycia konkretnego zdarzenia; badacz kontroluje przebieg rozmowy, ale unika pytań naprowadzających, sugestywnych i pomocniczych. Rozmowa nie może być też ograniczona czasowo; należy uwzględnić kolejne terminy spotkania tak, aby świadek mógł powiedzieć wszystko to, co chce i może przekazać. Przy czym obecność wysłuchującego i rejestrującego badacza jest tu nieodzowna; w pewnym sensie jest on świadkiem pamięci i obecnych przeżyć świadka.

Historia mówiona jako relacja świadka historii

W tym aspekcie historia mówiona to swoisty dokument, który jest efektem rozmowy ze świadkiem historii. Krótko mówiąc – historia mówiona to historia świadka. Takie jej znaczenie uznaje Marta Kurkowska-Budzan (częściowo w oparciu o definicję Oral History Assosiation[23]). Historia świadka w takim ujęciu stanowi zatem rejestrowany (na dowolnym nośniku audio lub wideo) wywiad narracyjny skupiony na indywidualnym doświadczeniu przeszłości, dający opowiadającemu możliwość jak najpełniejszego przekazania swego doświadczenia i podzielenia się refleksją nad nim, nieograniczony czasowo, do którego to wywiadu mówca posiada pełnię praw autorskich[24].

Można zatem traktować historię mówioną jak badanie w działaniu, zorganizowane według określonych procedur i zasad etycznych. Skupia ono grono badaczy wielu dyscyplin, archiwistów, dziennikarzy, regionalnych aktywistów, ale też amatorów zajmujących się popularyzacją historii. Wszystkich w tym obszarze łączy aktywność i kompetencje  historyków w przestrzeni publicznej. Trzeba jednak pamiętać o istotnie partycypacyjnym aspekcie historii mówionej. Nie mogłaby ona zaistnieć w znanej dla nas formie nie tylko bez środowiska badawczego i edukacyjnego, ale przede wszystkim bez ludzi opowiadających swoje historie, myśląc o pamięci obecnych i następnych pokoleń. Dzięki zarejestrowaniu tych opowieści możliwe jest ich metodyczne badanie i rozpowszechnianie w przestrzeni nauki historii. 

Badacze zajmujący się historią mówioną podkreślają przy tym wagę jeszcze jednego elementu w odniesieniu do relacji świadka – wyrażają go pojęciem „dokładności” (accuracy). Da się tu bowiem stwierdzić pewną regularność: opowieści o zdarzeniach, w których świadkowie uczestniczyli bezpośrednio, charakteryzują się znaczącym stopniem owej dokładności, a zatem wiarygodności, potwierdzanym przy weryfikacji porównawczej; ewentualne pomyłki dotyczą jedynie danych liczbowych i dat. Natomiast informacje o zdarzeniach, w których świadek nie uczestniczył osobiście, ulegają z reguły zakwestionowaniu w takiej weryfikacji, ze względu na małą wiarygodność ich źródeł, którymi najczęściej są pogłoski[25]. Pojawia się tu jednak kontrargumentacja, że historia mówiona jest tym bardziej cennym źródłem, ponieważ przez to, że mniej mówi o zdarzeniach w ich telegraficznym przebiegu, daje więcej do zrozumienia, co one znaczą. Innymi słowy – historia mówiona to przekaz sensu zdarzeń, jaki w swoim doświadczeniu dostrzega świadek i uchwytuje badacz, a nie ich faktograficznego ustalania. To właśnie stanowi głębszy kontekst, ale i sens tego, co nazywamy subiektywnością w badaniach historycznych – i to subiektywnością wielostronną  – samego świadka, badacza i przyszłych odbiorców tej historii[26].

Instytucjonalizacja historii mówionej (wybrane przykłady)

Warto zwrócić uwagę na fakt globalnej obecności instytucjonalnych struktur historii mówionej. Zjawisko to warte jest głębszej refleksji pod kątem metodologicznego statusu historii mówionej jako badania w działaniu, ale z przeznaczeniem na dalsze studia tego zagadnienia. Można jednak wstępnie postulować, że to partycypacyjność historii mówionej w jej wielu wymiarach stanowi tu jeden z głównych czynników, utrwalających jej ustaloną w pewnej mierze obecność w przestrzeni publicznej współczesnych społeczeństw, które określa się mianem „społeczeństwa wiedzy”. Tymczasem trzeba przyjrzeć się początkom i kierunkom rozwoju tej strukturyzacji jednego z elementów tej wiedzy.     

Oral History Association[27] to amerykańska organizacja, która działa od 1967 roku i jest jednym z najstarszych ośrodków skupiających osoby zajmujące się historią mówioną. Swoją siedzibę ma w USA, ale utrzymuje profil członkostwa międzynarodowego. Współpracuje z nauczycielami, wykładowcami, aktywistami i osobami zainteresowanymi działaniem w obszarze historii mówionej. Prowadzi szkolenia dla nauczycieli, studentów, bibliotekarzy i archiwistów; organizuje konkursy m.in. w kategorii medialnej i publikacji o historii mówionej.

Oral History Society[28] to brytyjska organizacja założona w 1973 roku, a jej koncepcyjne początki wiążą się z konferencją British Institute of Recorded Sound w 1969 roku. Towarzystwo poparli w szczególności badacze historii społecznej i historii pracy oraz historii kobiet, a także: archiwiści, folkloryści, etnografowie i badacze regionalnych tradycji ustnych. Ten wielonurtowy profil programowo odzwierciedla czasopismo Oral History, którego edytorzy kładą nacisk na publikacje relacji osób z dotąd marginalizowanych w badaniach historycznych grup społecznych oraz na zagadnienia teoretyczne i systematyczne warsztaty związane z metodyką historii mówionej, pod kątem podnoszenia standardów praktyki z nią związaną, również w kontekście wielodyscyplinarnym.

International Oral History Association[29] to globalne forum badaczy historii, utworzone w 1996 roku na IX Międzynarodowej Konferencji Historii Mówionej w Göteborgu. Można je również określić mianem sieci akademickiej i ruchem politycznym w kontekście humanistyki zaangażowanej na rzecz „oddania głosu uciśnionym”. Organizuje cykliczne zjazdy, publikuje monografie i opracowania oraz stały biuletyn i czasopismo Words and Silences/Palabras y Silen.

StoryCorps[30] to amerykańska organizacja non-profit z siedzibą na Brooklynie w Nowym Yorku. Jej statutowym celem jest rejestrowanie, przechowywanie i udostępnianie historii świadków dziejów Ameryki, wywodzących się ze wszystkich warstw społecznych, środowisk i wyznań, aby „pomóc ludziom uwierzyć w siebie nawzajem”. Powstała jako projekt Sound Portraits Productions w 2003 roku, a jego pomysłodawcą jest producent radiowy David Isay, zainspirowany działalnością Works Progress Administration z lat 30. XX wieku, której częścią był wspomniany już Federal Writers’ Project i pierwsze ankietowe wywiady ze świadkami historii w USA. Jej profesjonalnym patronem jest historyk Studs Terkel, wielki promotor historii mówionej, który otwierał pierwsze stoisko nagraniowe StoryCorps w Grand Central Terminal. Organizacja działa we wszystkich stanach Ameryki, do tej pory rejestrując i archiwizując ponad 300 tysięcy wywiadów z ponad 600 tysiącami świadków.  

Jad wa-Szem[31]Instytut Pamięci Męczenników i Bohaterów Holokaustu poświęcony historii Zagłady Żydów podczas drugiej wojny światowej. Jest to szczególna organizacja w kontekście omawianego tu tematu, ze względu na sens słów w jej nazwie i ich symbolikę – „miejsce i imię” (z nawiązaniem do księgi Izajasza). Założona została w 1953 roku w Jerozolimie, na mocy Ustawy o Pamięci i umiejscowiona na Wzgórzu Teodora Herzla – miejscu narodowego cmentarza Izraela. W samym Jad wa-Szem historię opowiadają nie tylko ekspozycje Nowego Muzeum Historycznego, na czele z Salą Imion z danymi ofiar, ale także zaaranżowane w pewnych układach pomniki i drzewa na terenie całego kompleksu. Istotnym zasobem w dokumentacji archiwalnej są relacje historii mówionej osób ocalałych, członków ich rodzin, ale także tych, którzy ratowali ich życie.

Post Bellum[32] to czeska organizacja non-profit z siedzibą w Pradze. Utworzona w 2001 roku przez grupę historyków i dziennikarzy. Ma na celu popularyzację wiedzy na temat XX-wiecznej historii Czech i krajów regionu, za pośrednictwem opowieści świadków i projektu dokumentacyjnego pt. „Historie XX wieku” oraz internetowego archiwum „Pamięć narodów”.  Zrozumieć przeszłość poprzez autentyczne świadectwa to poniekąd hasło jej misji, wpisane także w działalność organizacji w ramach Platform of European Memory and Conscience.  

Do najważniejszych instytucji zajmujących się historią mówioną w Polsce należą Centrum Historii Zajezdnia Ośrodka Pamięć i Przyszłość we Wrocławiu, Fundacja Ośrodka KARTA w Warszawie oraz Ośrodek Brama Grodzka-Teatr NN w Lublinie[33]. Można powiedzieć, że są to wzorcowe pod względem owych standardów centra gromadzenia, przetwarzania, archiwizowania i udostępniania relacji świadków, oferując przy tym prowadzenie szkoleń dla osób i instytucji zainteresowanych rzetelną metodyką i praktyką historii mówionej. Należy tu także przywołać instytucje o innych profilach, w których historia mówiona stanowi od pewnego czasu stały element działalności programowej, i znaczących zasobach archiwalnych. Są to przede wszystkim muzea, takie jak: Muzeum Żydów Polskich POLIN, Muzeum Powstania Warszawskiego, Archiwum Historii Mówionej Muzeum Warszawskiej Pragi, Archiwum Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau czy Muzeum Drugiej Wojny Światowej w Gdańsku.

W Polsce historia mówiona w pewnych formach organizacyjnych jest obecna w skali całego kraju w ramach jednorazowych lub cyklicznych projektów. Realizują je m.in.: Archiwum Historii Mówionej Górnego Śląska, Archiwum Fama Volat, Centrum Edukacji Obywatelskiej Stowarzyszenie Dzieci Holocaustu, Europejskie Centrum Solidarności, Fundacja na rzecz Zachowania Indywidualnej Pamięci Historycznej Bruchejon, Fundacja Ochrony Dziedzictwa Żydowskiego, Instytut Historii Akademii Pedagogicznej w Krakowie, Instytut Józefa Piłsudskiego w Ameryce, Laboratorium Reportażu Instytutu Dziennikarstwa Uniwersytetu Warszawskiego, Żydowski Instytut Historyczny Archiwum, Muzeum Armii Krajowej im. Generała Emila Fieldorfa „Nila”, Muzeum Gross-Rosen, Muzeum Walki i Męczeństwa w Treblince, Muzeum Więzienia Pawiak, Muzeum-Miejsce Pamięci w Bełżcu, Państwowe Muzeum na Majdanku, Pamięć Bydgoszczan. Archiwum Historii Mówionej Polskie Radio Lublin, Studio Historii Mówionej, Stowarzyszenie Miłośników Historii Mówionej, Muzeum Nadwiślańskie w Kazimierzu Dolnym, Łódzkie Stowarzyszenie Inicjatyw Miejskich „Topografie”, Stowarzyszenie Dzieci Wojny w Polsce, Stowarzyszenie Edukacji i Postępu STEP, Stowarzyszenie Pokolenie, Studium Polski Podziemnej, Telewizja Polska Redakcja Dokumentalna.

Mamy wreszcie Polskie Towarzystwo Historii Mówionej[34]. Powstało w 2009 roku w Krakowie, zrzeszając badaczy z wielu dyscyplin i reprezentując nas na forum międzynarodowym. Deklarowanym jego celem jest sukcesywne opracowywanie formalnych ram historii mówionej, a tym samym „doskonalenie jej standardów metodologicznych i etycznych” jako obszaru nauki, kultury pamięci i działalności społecznej.

Uwagi końcowe

W przestrzeni akademickiej, w schematach dyscypliny historia mówiona to przede wszystkim metoda wywoływania źródła i narracja historyka, utrzymywana w rygorze metodologicznego warsztatu nauki; na jej wymiar partycypacyjny jako dyskursu historycznego pozostaje miejsce raczej w przestrzeni historii publicznej. W tym wymiarze jednak, gdzie historia mówiona ukazuje się także jako historia świadka, ujawnia się jej pełna wartość poznawcza, etyczna i metodologiczna. Widać tu nareszcie, że partycypacja stanowi rdzeń historii mówionej nawet zredukowanej do metody wywoływania źródła, bo w jej działaniu uczestniczą przynajmniej badacz i świadek, uczestniczący w pamięci zbiorowej i doświadczeniu kulturowej tożsamości. Partycypacja zachodzi tu zatem na wielu płaszczyznach. Przede wszystkim dlatego, że w tego typu badaniu niezbędna jest długotrwała i metodyczna współpraca wielu ludzi, a przede wszystkim potrzebny jest czas i zaangażowanie samego świadka historii oraz badacza wywołującego, rejestrującego i spisującego relację. W późniejszej pracy, z tak pozyskanym źródłem uczestniczą zespoły ludzi, którzy transkrybują i archiwizują, poprawiają techniczną jakość nagrań audio i wideo oraz udostępniają je szerokiemu gronu odbiorców. Partycypacja zachodzi również w głębszym (intelektualnym i emocjonalnym) wymiarze pracy badacza z gotowym i udostępnionym materiałem w jego działaniach w przestrzeni publicznej, np. muzeach. Pytanie zatem, dlaczego we współczesnych społeczeństwach historia mówiona znalazła podatny grunt dla swojego dyskursywnego i organizacyjnego rozwoju? Dobra odpowiedź będzie złożona, dlatego zasługuje na odrębne opracowanie naukowe w perspektywie interdyscyplinarnej. Tym niemniej, trop partycypacyjności wydaje się być tu właściwym, choć pewnie nie jedynym, kluczem do jej rozwiązania. 


[1] Weronika Kudela-Świątek, Awangarda i outsiderzy. Rozważania o polskiej historii mówionej pomiędzy historią publiczną, a dyskusją akademicką, „Wrocławski Rocznik Historii Mówionej” 2015, r. 5, s. 111–139.

[2] Paul Thompson, Głos przeszłości. Wprowadzenie do historii mówionej, przeł. P. Tomanek, Warszawa 2021, s. 63.

[3] Barbara Franco, Public History and Memory. A Museum Perspective, “The Public Historian” 2, no. 19, 1997, p. 66, cyt. za: Wprowadzenie do metodologii historii, red. E. Domańska, J. Pomorski, Warszawa 2023, s. 494. 

[4] American Life HistoriesManuscripts from the Federal Writers’ Project, 1936 to 1940, Library of Congress, https://www.loc.gov/collections/federal-writers-project/about-this-collection [dostęp: 09.06.2024].

[5] Zob. Carl Marziali, Mr. Boder Vanishes, “This American Life”, 2001, https://www.thisamericanlife.org/197/before-it-had-a-name/act-one-7 [dostęp: 09.06.2024].  

[6] Zob. Donald A. Ritchie,  Doing Oral History,  New York 2003, pp. 246n.

[7] Public history brings academic knowledge of the past outside of a traditional classroom and into public settings. This growing field focuses on the practical application of history to meet the needs of the community through museums, federal and state historic sites, media productions and other venues. Public History Program, Georgia Southern University, https://cah.georgiasouthern.edu/history/public-history-program/ [dostęp: 09.06.2024].

[8] Joanna Wojdon, Public History, czyli historia w przestrzeni publicznej, „Klio. Czasopismo poświęcone dziejom Polski i powszechnym” 2015, t. 34 (3), s. 25–41.

[9] Wprowadzenie do metodologii historii, red. E. Domańska, J. Pomorski, Warszawa 2023, s. 490–494. 

[10] Tamże.

[11] Marko Demantowsky, Public History and School, Berlin 2018.

[12] Joanna Wojdon, Public History, czyli historia w przestrzeni publicznej, „Klio. Czasopismo poświęcone dziejom Polski i powszechnym” 2015, t. 34 (3), s. 25–41.

[13] Ewa Woźniak, Public history – studia o przeszłości praktycznie, 2016, https://histmag.org/public-history-studia-o-przeszlosci-praktycznie-13913 [dostęp: 09.06.2024].

[14] Zob. https://www.nck.pl/projekty-kulturalne/projekty/ojczysty-dodaj-do-ulubionych/ciekawostki-jezykowe/partycypowac,cltt,P [dostęp: 09.06.2024].

[15] Nina Simon, The Participatory Museum, Museum 2.0, Santa Cruz 2010 https://participatorymuseum.org/read/ [dostęp: 09.06.2024]. Część druga opracowania poświęcona jest sposobom partycypacji zwiedzających w działalności muzealniczej, analizowanych z perspektywy muzealnika, kuratora i historyka publicznego. 

[16] Marta Kopiniak, Historia mówiona jako narzędzie partycypacji muzealnej, „Wrocławski Rocznik Historii Mówionej” 2021, r. 11, s. 91–94.

[17]Zob. https://dictionary.cambridge.org/dictionary/english/oral-history [dostęp: 09.06.2024].

[18] Zob. https://oralhistory.org/about/do-oral-history/ [dostęp: 09.06.2024].

[19] O historii mówionej, https://teatrnn.pl/historiamowiona/ [dostęp: 09.06.2024].

[20] Historia mówiona,  https://dsh.waw.pl/historia-mowiona [dostęp: 09.06.2024].

[21]Piotr Dobrodziej, Historia mówiona, https://dobrebadania.pl/historia-mowiona-ang-oral-history/ [dostęp: 09.06.2024].

[22] Szkolenia w tym zakresie prowadzi cyklicznie wrocławski Ośrodek ZAJEZDNIA; autorka niniejszej pracy uczestniczyła w nich we wrześniu 2022 roku. Zob. https://www.zajezdnia.org/zajezdnia [dostęp: 09.06.2024].

[23]Oral History Association, https://oralhistory.org/about/principles-and-practices-revised-2009/ [dostęp: 09.06.2024].

[24]Marta Kurkowska-Budzan, Informator, świadek historii, narrator: kilka wątków epistemologicznych i etycznych „oral history”, „Wrocławski Rocznik Historii Mówionej” 2011, 1, s. 9–34.

[25] Zob. Jean-Loup Gassend, Autopsy of a Battle, the Allied Liberation of the French Riviera, August September 1944, Schiffer Publishing (Pennsylvania) 2014. p. 12.

[26]Zob. Alessandro Portelli, The Peculiarities of Oral History, “History Workshop Journal”, no. 12(1), 1981, pp. 96–107.

[27] Oral History Assosiation, https://oralhistory.org/ [dostęp: 09.06.2024].

[28] Oral History Society, https://www.ohs.org.uk/ [dostęp: 09.06.2024].

[29] International Oral History Association, https://ioha.org/ [dostęp: 09.06.2024].

[30] StoryCorps, https://storycorps.org/ [dostęp: 09.06.2024].

[31] Jad wa-Szem, https://www.yadvashem.org/ [dostęp: .09.06.2024].

[32] Post Bellum, https://www.postbellum.cz/ [dostęp: 09.06.2024].

[33] Centrum Historii Zajezdnia Ośrodka Pamięć i Przyszłość we Wrocławiu, https://zajezdnia.org/ [dostęp: 09.06.2024], Fundacja Ośrodka KARTA w Warszawie, https://karta.org.pl/ [dostęp: 09.06.2024] oraz Ośrodek Brama Grodzka-Teatr NN w Lublinie, https://teatrnn.pl/ [dostęp: 09.06.2024].

[34] Polskie Towarzystwo Historii Mówionej, https://pthm.pl/ [dostęp: 09.06.2024].


Bibliografia:




Wycinanki (155). Czesław Miłosz is and is not American

WOJCIECH WRZOSEK

Wycinanki (155)

Czesław Miłosz is and is not American

Sojusznikiem moim w podkreślaniu roli kontekstu w orzekaniu o sprzeczności w języku naturalnym, ściślej – w danym jego wariancie – powiedzmy języku J – jest Boris Uspienski. Slawista, semiotyk, rosyjski teoretyk i historyk kultury. Uzasadnia on tezę, że zachodzi różnica między bezsensownością (w tym opartą na wewnętrznej logicznej sprzeczności) a lingwistycznym sensem zdań logicznie sprzecznych czy bezsensownych. Generalnie, chodzi o różnicę między logicznym a lingwistycznym punktem widzenia na język naturalny.

W argumentacji potwierdzającej tę tezę semiotyk sięga po przykłady przytaczane w artykule Jacka Juliusza Jadackiego z Encyclopedic Dictionary of Semiotic. Twierdzi on, że cytowane przez polskiego logika i filozofa wyrażenia bezsensowne nie są bezwzględnie nonsensowne:

W artykule Meaninglessness, opublikowanym w Encyklopedycznym Słowniku Semiotyki, przytaczana jest lista przykładów bezsensownych fraz. Zacytujmy niektóre z nich: a thinking cane (trzcina myśląca); a childless mother (bezdzietna matka), an unfriendly friend (nieprzyjazny przyjaciel); Ignacy Paderewski’s piano playing smells of red (Ignacego Paderewskiego gra na fortepianie pachnie na czerwono); My only enemy is more noble-minded than himself is (mój jedyny wróg jest bardziej wielkoduszny niż jest on w istocie); Czesław Miłosz is and is not American (Czesław Miłosz jest i nie jest Amerykaninem)[1]. Nietrudno upewnić się – komentuje rosyjski semiotyk – że dla każdego z tych wyrażeń łatwo znaleźć kontekst (sytuację), w którym okażą się sensownymi. Więcej, tego rodzaju teksty prowokują nas do odnalezienia takiego punktu widzenia (takiej sytuacji), w kontekście której bezsensowne na pierwszy rzut oka frazy staną się sensowne. Dla wyrażenia myśląca trzcina nie musimy się specjalnie starać, tj. wyszukiwać kontekstu czy punktu widzenia: wyrażenia tego użył Pascal na określenie człowieka: według jego słów: „człowiek jest trzciną najsłabszą na wietrze, najwątlejszą w przyrodzie, ale trzciną myślącą”[2], na angielski wyrażenie to tłumaczy się jako: a thinking cane lub a thinking reed[3].

Uspienski uważa, powtórzmy, że wyrażenia przytaczane przez Jadackiego nie są bezdyskusyjne bezsensowne i argumentuje:

Autor cytowanego artykułu – znany polski logik – określa przytoczone przez siebie frazy jako „absurdalne”, zauważając przy tym, że: „Rzeczywiste istnienie obiektu (reference) absurdalnego wyrażenia jest nie do pomyślenia, ponieważ matka (mother) oznacza ‘kobietę, która urodziła co najmniej jedno dziecko’, kiedy bezdzietna kobieta (childless woman) oznacza, że to ‘kobieta, która nie urodziła ani jednego dziecka’. […] Niemożliwe jest wyobrażenie sobie istnienia myślącej trzciny (a thinking cane), ponieważ warunkiem koniecznym aktywności myślowej jest mózg, którym rośliny nie dysponują. Podobnie gra Ignacego Paderewskiego na fortepianie (Ignacy Paderewski’s piano playing) nie może pachnąć czerwono, ponieważ zapach pochodzi od obiektów, a nie od gry (działań) i oprócz tego czerwonym może być kolor, a nie zapach. […] Analogicznie, mój jedyny wróg nie może być bardziej wielkoduszny, niż jest, ponieważ wyrażenie być bardziej wielkodusznym niż (is more noble-minded than) oznacza relację niezwrotną, jak każdy predykat wyrażający porównanie. I wreszcie, niemożliwe jest istnienie nieprzyjaznego przyjaciela (an unfriendly friend), jak niemożliwe jest, aby Czesław Miłosz był i nie był Amerykaninem, ponieważ w obu przypadkach zachodzi sprzeczność logiczna”[4].

Należy przypuszczać – dorzuca Uspienski – że autor świadomie przytacza przykłady, które rozmijają się z praktyką językową[5]. Następnie konkluduje:

Na tym przykładzie widać, na ile podejście logiczne do języka oderwane jest od jego realnego funkcjonowania. Logik wychodzi od świata, który powinien być zgodny z jego wyobrażeniem o rzeczywistości, tj. logiką (tu Uspienski w przypisie perswaduje: „Nieprzypadkowo autor cytowanego tekstu [tj. Jadacki – przyp. W.W.] mówi o «rzeczywistym istnieniu obiektu», zakładając najwyraźniej, że pojęcie rzeczywistego jest oczywiste, samo przez się zrozumiałe i nie może być przedmiotem dyskusji”)[6].

Lingwista – kontynuuje rosyjski slawista – dopuszcza świat – który może być odpowiednikiem świata dowolnego nosiciela języka, tj. w zasadzie wszelkich możliwych sytuacji, które dopuszcza wyobraźnia[7]. Przy czym sam język może postulować taką rzeczywistość, która dla logiki wydaje się niemożliwą. Jednocześnie, jeśli logik zakłada przyjęte standardowe znaczenia słów w języku, to lingwista gotowy jest na to, że słowa w tekście mogą występować w różnych znaczeniach, tj. zmieniać swój sens. I tak na przykład, jeśli powiadamy, że „Czesław Miłosz jest i nie jest Amerykaninem”, to słowo Amerykanin w pierwszym i drugim użyciu ma różny sens”[8].


[1] Jerzy Jadacki, Meaninglessness, (In) Encyclopedie Dictionary of Semiotics, ed. By Thomas A. Sebeok, vol. I. Berlin – New York – Amsterdam, 1986, p. 523–525. Cyt. za: Boris Uspienski, Ego Loquens. Язык и коммуникативное пространство, 2–е издание исправленное и дополненное, Москва 2012, s. 154; https://www.researchgate.net/publication/322213180_Boris_Uspenskij_in_. Tłum. z ros. moje. W.W.

[2] L’homme n’est qu’un roseau, le plus faible de la nature, mais c`est un roseau pensant, B. Pascal, Oeuvres complétes. Préf. D’Henri Gautier, présentation et notes de Louis Lafuma, Paris 1963, p. 528, No 200–347.

[3] B. Uspienski, Ego Loquens…, s. 154–155.

[4] J. Jadacki, tamże, s. 524.

[5] B. Uspienski, tamże, s. 155.

[6] Tamże, przyp. 144, s. 179.

[7] Na przykład jest oczywiste, że człowiek przywiązany do animistycznych wyobrażeń, może nie zgodzić się z twierdzeniem, że rośliny pozbawione są zdolności do myślenia – przy czym logika tego nie kontestuje. Dokładnie tak samo możemy przekonywać, że tenże sam Czesław Miłosz (polski poeta, który wyemigrował do Ameryki) mógłby twierdzić, że jest, jak i nie jest Amerykaninem. Matka może być bezdzietną, jeśli porzuciła swoje dzieci. I nasz wróg może okazać się – w konkretnej sytuacji – bardziej wielkoduszny, niż zazwyczaj. B. Uspienski, Ego Loquens…, przyp. 144, s. 179.

[8] Tamże, s. 155–156. Wyróżnienia Uspienskiego.




Wycinanki (153). Biblioteka „w chmurze”?

WOJCIECH WRZOSEK

Wycinanki (153)

Biblioteka „w chmurze”?

Stawiam sobie pytanie: Czy z Biblioteki Babel Borgesa wybrałbym to, co Umberto Eco? Włoski semiotyk, historyk i pisarz na okoliczność wykładu w Bibliotece Miejskiej w Mediolanie dokonał wyboru akurat tych fragmentów. Dołożył kilka rozdziałów, dzięki czemu powstała książeczka O bibliotece[1].

Niestety, tym razem Eco nie doszukał się wizji wszechświata, którą zarysował Borges. Wizję wszechświata, wyrażoną językiem biblioteki, sprowadził do refleksji o bibliotece. Sformułował on wizję „najlepszej złej biblioteki” i krótko naszkicował utopię pożądanej.

Biblioteka Babel Borgesa nie kłóci się z naszym dzisiejszym wyobrażeniem ani wszechświata, ani biblioteki. Może dlatego, że współczesna biblioteka rozpuściła się we wszechświecie. Biblioteka przestaje być gmachem, a staje się raczej „chmurą nad wszystkimi gmachami”.

A wyobraźnia Umberto Eco ugrzęzła w jego ukochanej przeszłości:

Tak więc jeśli biblioteka jest, jak chce tego Borges – pisał w 1981 r. Eco – modelem wszechświata, staramy się uczynić z niej wszechświat na miarę człowieka, a przypominam, że biblioteka na miarę człowieka to znaczy także biblioteka radosna, zapewniająca możliwość wypicia kawy ze śmietanką, zapewniająca również to, iż para studentów usiądzie sobie po południu na kanapie i – nie mam bynajmniej na myśli nieprzystojnego obłapiania – cząstkę flirtu dopełni w bibliotece, biorąc z półki i odstawiając książki naukowe; a zatem biblioteka, do której chodzi się chętnie i która przeobrazi się stopniowo w wielką machinę spędzania wolnego czasu, jak Museum of Modern Art, gdzie można pójść do kina, przejść się po ogrodzie, obejrzeć posągi i zjeść obiad z dwóch dań[2].

Biblioteka wyobraźni jako uniwersum i wszechświat sprowadzona jest do przybytku kulturalnego spędzania czasu wolnego na miarę codziennych potrzeb człowieka.

Umberto Eco uznaje wskazania UNESCO za zgodne ze swoimi i określa je rewolucyjnymi oraz cytuje je:

„Biblioteka (…) powinna być łatwo dostępna, a jej bramy otwarte dla wszystkich członków wspólnoty, którzy mogą swobodnie z niej korzystać bez względu na rasę, kolor skóry, narodowość, wiek, płeć, wyznanie, język, stan cywilny i poziom wykształcenia”. I jeszcze jedno – dorzuca: „Gmach będący pomieszczeniem biblioteki winien mieć położenie centralne, łatwo dostępne, również dla niepełnosprawnych, i być otwarty w godzinach dogodnych dla wszystkich. Gmach i jego wyposażenie powinny być estetyczne, wygodne i przytulne, a sprawą o zasadniczym znaczeniu jest to, by czytelnicy mieli bezpośredni dostęp do półek. Czy zdołamy przeobrazić utopię w rzeczywistość?”[3] – pyta Eco.

Jeśli „najlepsza zła biblioteka” Eco miałaby być projektem a rebours biblioteki doskonałej, to zachowałaby takie oto cechy: katalog powinien być minimalnie strukturalizowany, należałoby zuniformizować ortografię katalogów. Trzeba, aby katalog rzeczowy był „międzynarodowy” (oparty o angielską wersję haseł?). Sygnatury powinny być krótkie (sic?), a czas realizacji zamówienia bardzo krótki. Można byłoby wypożyczać/udostępniać wiele egzemplarzy. Wypożyczona książka mogłaby być przenoszona do różnych czytelni. Fotokopiowanie – zaleca Eco – powinno być łatwo dostępne, tanie i nieograniczone, co do ilości stron. Bibliotekarz winien traktować czytelnika przyjaźnie – jako człowieka uczciwego, a sam dysponować zdolnościami psychofizycznymi (fizycznymi zwłaszcza) do wykonywania tego zawodu. Dział informacji powinien być stale dostępny. Należy ułatwiać i zachęcać ludzi do wypożyczania książek. Wypożyczanie międzybiblioteczne powinno być łatwe i szybkie. Trzeba wdrożyć odpowiednie metody, by maksymalnie utrudnić kradzież zasobów. Dobrze, aby godziny pracy biblioteki „były na rękę” czytelnikom. Najlepiej, by takie obiekty były czynne całodobowo. Należy, aby korzystanie z wypożyczonych egzemplarzy było możliwe także przy spożywaniu posiłków, a książka wypożyczona do czytelni mogła być dostępna także następnego dnia. Biblioteka powinna dysponować komfortowym zapleczem sanitarnym oraz udostępniać informację, kto wypożyczył dany, jedyny egzemplarz książki.

Zestaw cech „najlepszej złej biblioteki” dopełnia Eco komentarzem:

(…) w sytuacji idealnej, czytelnikowi nie powinno przysługiwać prawo wstępu do biblioteki; zakładając jednak, że wtargnął, nadużywając w małostkowy i mało sympatyczny sposób swobód przyznanych mu na podstawie zasad 1789 r., które nie zostały jeszcze przyswojone przez zbiorową wrażliwość, w żadnym razie nie może i nigdy nie będzie mógł mieć dostępu do półek z książkami – poza pośpiesznym przemknięciem przez bibliotekę podręczną[4].

Powtórzmy pytanie Eco raz jeszcze: czy zdołaliśmy przeobrazić utopię Eco w rzeczywistość? Czy raczej rzeczywistość, tj. biblioteka „w chmurze”, nie unieważniła przypadkiem prozaicznych ideałów włoskiego pisarza?


[1] U. Eco, O bibliotece, z włoskiego przełożył Adam Szymanowski, Warszawa 2007 (De Biblioteca). Odczyt wygłoszony 10 marca 1981 r. z okazji 25-lecia Biblioteki Miejskiej w Mediolanie, mieszczącej się w Palazzo Sormani; U. Eco, Sette anni di desiderio, Bompiani, Milano 1983.

[2] Tamże, s. 47–48.

[3] Tamże, s. 48.

[4] Tamże, s. 20–21.




Kult Bolesława Bieruta w prasie partyjnej w 1956 r. Część I

PAULINA WOŁOWIEC

Kult Bolesława Bieruta w prasie partyjnej w 1956 r. Część I

Historiografia w dużej mierze zajmuje się kwestiami politycznymi i całą sferą życia publicznego powiązanego z polityką. Jednym z jej istotnych elementów jest kreowanie wizerunku przywódcy przy pomocy odpowiednich metod, instrumentów i określaniu konkretnych celów. Jako reprezentant nie tylko właściwej sobie opcji politycznej, ale i całego społeczeństwa powinien on posiadać pewne cechy, które pozwolą mu utrzymać zwierzchnictwo i przekonać obywateli, że jest odpowiednim kandydatem do pełnienia tej funkcji. W Polsce już podczas II wojny światowej toczyły się polityczne rozgrywki dotyczące tego, kto i w jaki sposób przejmie władzę i stanie na czele powojennego rządu. Przy cichym przyzwoleniu zachodnich mocarstw i braku podjętych z ich strony działań, Józef Stalin rozpoczął politykę pełnego uzależnienia Polski od wpływów komunistycznych, zakończoną ukształtowaniem na kilka kolejnych dekad systemu totalitarnego. Zdobywanie i utrwalanie władzy przez komunistów w Polsce zostało zwieńczone sukcesem w 1948 r., kiedy to wprowadzono system hegemoniczny oparty na Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej na czele z pierwszym sekretarzem Komitetu Centralnego, a jednocześnie prezydentem, Bolesławem Bierutem.

W latach 1948–1956 w Polsce możemy mówić o okresie stalinizmu, polegającym na całkowitym uzależnieniu kraju od ZSRR i pełnym wzorowaniu się na jego ustroju. Jednym z istotnych elementów był kult jednostki, czyli gloryfikowanie przywódcy i kreowanie go na osobistość niezwykłą, głównie przy pomocy szeroko rozpowszechnionej propagandy. Za taką jednostkę w Związku Radzieckim uchodził Stalin, w Polsce zaś jego najwierniejszy uczeń – Bolesław Bierut.

Tematem niniejszego tekstu jest kult Bolesława Bieruta w polskiej prasie partyjnej w 1956 r. Były to przełomowe miesiące dla ówczesnej Polski, ponieważ zarówno oficjalne potępienie kultu jednostki przez Nikitę Chruszczowa, jak i śmierć Bolesława Bieruta, będącego symbolem stalinizmu zakończyło okres największej zależności od Związku Radzieckiego, a jednocześnie rozpoczęło etap chwilowej odwilży i oczekiwania na dalsze zmiany. To także ostatni moment, gdy możemy mówić w Polsce o kulcie jednostki. Bierut, w latach 1945–1956 okazał się jednym z najbardziej istotnych działaczy komunistycznych dla Stalina w Polsce, był przewodniczącym Krajowej Rady Narodowej (1944–1947), prezydentem Polski (1947–1952), premierem (1952–1954) oraz sekretarzem generalnym, a następnie, aż do śmierci I sekretarzem KC (1948–1956).

Źródło dla moich badań stanowiła prasa partyjna – najważniejsze medium z punktu widzenia ówczesnej propagandy i kreowania kultu. Miała ona narzucać czytelnikom poglądy i opinie oraz opisywać rzeczywistość w sposób umotywowany potrzebami partii, często jednak zupełnie niezgodne z ówczesnymi realiami. Skupiłam się na pięciu gazetach publikowanych w 1956 r., a mianowicie: „Gazecie Białostockiej” [dalej: GB], „Gazecie Zielonogórskiej” [GZ], „Nowinach Rzeszowskich” [NRz], „Trybunie Ludu” [TL] i „Trybunie Robotniczej” [TR]. Wybór tych tytułów jako podstawy analiz nie był przypadkowy. Każde z tych pism było wydawane w innym regionie kraju przez Komitety Wojewódzkie PZPR, „Trybuna Ludu” zaś miała zasięg ogólnopolski i była dziennikiem KC PZPR, stąd jej priorytetowa rola w ówczesnym systemie prasowym. Skoncentrowałam się na tym, aby miasta, w którym ukazywały się gazety, były zróżnicowane zarówno pod względem demograficznym, jak i gospodarczym. Dzięki temu mogłam nie tylko zaobserwować, czego głównie dotyczyły publikowane treści, ale także jak ilościowo przekładało się to na artykuły dotyczące I sekretarza. Odwoływałam się do klasycznej historiografii, ale istotne były dla mnie również metody badań historii propagandy, historii wizualnej oraz badań nad językiem. Nie chciałam bowiem docierać do tego, „jak było naprawdę”, ale interesowały mnie same obrazy kreowane w prasie.

Propaganda, tak jak kult jednostki – który w systemie totalitarnym miał specyficzne znaczenie – była jedną z metod tworzenia i podtrzymywania w Polsce Ludowej nowego ustroju opartego na komunizmie. Kult jednostki można zdefiniować jako bezkrytyczne wywyższenie konkretnej osoby i kreowanie jej na autorytet w każdej dziedzinie życia. Po 1944 r. zjawisko to można zaobserwować oczywiście na przykładzie Józefa Stalina, ale także Bolesława Bieruta, przy czym kult tego ostatniego został dotąd zbadany w niewielkim stopniu. Budowa „sztucznego charyzmatu” okazała się nieskuteczna i wraz ze śmiercią polskiego „Stalinka” zaprzestano podobnych działań. W niniejszym tekście chciałam odpowiedzieć na pytania, czym jest kult, czy możemy mówić o tym zjawisku w kontekście Bieruta, a jeśli tak, to jakimi metodami był wprowadzany i jakich używano do tego środków. Porównanie tekstów prasowych i ustalenie konkretnych metod kreowania kultu, zastanowienie się nad celowością ich użycia oraz sposobem, w jaki starano się przekonać społeczeństwo do uznania Bieruta za jednostkę godną gloryfikacji, stały się podstawowymi kwestiami, którymi zajęłam się w swojej pracy, zestawiając je z faktami historycznymi.

W opracowaniu sprecyzowanego powyżej tematu przydatna była literatura, dotycząca interesującego mnie okresu. W kontekście ogólnej historii PRL można odwołać się do publikacji Andrzeja Paczkowskiego (2005) i Andrzeja Friszke (2003). Z kolei do opisania zjawiska kultu ważne okazały się dzieła Roberta Kupieckiego (1993) oraz Moniki Milewskiej (2012). W przypadku historii wizualnej korzystałam głównie z publikacji Doroty Skotarczak (2016) czy Gillian Rose (2010). Istotne były także biografie Bieruta, szczególnie te, napisane przez Czesława Kozłowskiego (1993) lub Grażynę Pomian (2023).

Kult jednostki

Wprowadzenie pojęcia „kult jednostki” przypisuje się Nikicie Chruszczowowi – I sekretarzowi Komitetu Centralnego Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego, który w nocy z 24 na 25 lutego 1956 r. wygłosił tajny referat O kulcie jednostki i jego następstwach. Konsekwencją tego wydarzenia stała się zmiana kierunku polityki prowadzonej przez państwa bloku wschodniego oraz potępienie kultu jednostki, o czym Chruszczow (1956, s. 1) mówił w następujący sposób: „niedopuszczalne jest wywyższanie jednej osoby, przekształcanie jej w jakiegoś nadczłowieka posiadającego cechy ponadnaturalne na podobieństwo boga”. Samo zagadnienie kultu nie jest jednak zjawiskiem właściwym tylko dla XX w., ponieważ funkcjonuje niemal od starożytności. Najstarsze wzmianki o nim sięgają antycznego Egiptu, w którym – oprócz kultu faraona jako potomka bogów – istniał także kult zwierząt (sami bogowie egipscy byli często przedstawiani w zantropomorfizowanej formie), roślin oraz przedmiotów (Černý 1974). Bardziej skonkretyzowana postać kultu związana jest ze starożytnym Rzymem, gdzie funkcjonował kult cesarski, związany z instytucjami państwa rzymskiego epoki pryncypatu. Zapoczątkowany przez Cezara, a rozwinięty za panowania Oktawiana Augusta zwyczaj uznawania zmarłych władców za bóstwa (Gillmeister, Musiał 2012) najlepiej uwidacznia się przy tzw. komecie Cezara, która zauważona na niebie w czasie igrzysk rzekomo miała symbolizować wejście duszy zmarłego cesarza w poczet bogów rzymskich.

Monika Milewska (2012, s. 270) w książce Bogowie u władzy charakteryzuje kult jako „zjawisko historycznie zmienne […], które oprócz archaicznych komponentów zawiera również cechy właściwe swej epoce”. Zwraca też uwagę na to, iż w wieku XX wymagał on dużo większego zaangażowania emocjonalnego przy jednoczesnym mocno zrytualizowanym charakterze. Sam termin „kult” wywodzi się od wieloznacznego łacińskiego słowa cultus rozumianego zarówno jako religijna cześć oddawana osobom, bóstwom i rzeczom, jak i bezkrytyczne oraz przesadne uwielbienie, wynikające z przekonania o nadzwyczajnej wartości przedmiotu kultu. Heidi Hein-Kircher (2008, s. 11) wskazuje na inną etymologię kultu, a mianowicie na łacińskie słowo colere (‘dbać pieczołowicie, czcić’) oznaczające „silnie zrytualizowaną formę czci dla jakiegoś przedmiotu lub osoby”. Zwraca też uwagę na jego podstawowe założenie, jakim jest okazanie szacunku przez masy i podporządkowanie jednej, wyznaczonej i wywyższonej istocie, oraz podkreśla związek między polityczną a religijną odmianą kultu, ponieważ „konkretne formy przekazu i wyrazu odpowiadają sobie wzajemnie, np. uroczystości polityczne rytuałom religijnym, świeckie przemówienia lub laudacje kazaniom, a pomniki świątyniom” (Hein-Kircher 2008, s. 13).

Francuski socjolog Émile Durkheim zwracał uwagę, że funkcją kultu jest „zacieśnianie więzi łączących wyznawcę z bogiem” (https://cbh.pan.pl/pl/kult; dostęp: 13.11.2022). W komunistycznym systemie chodziło o podkreślanie wszechobecności przywódcy wśród ludu i towarzyszenie mu w każdym momencie. Kreowaniem zależności, czy wręcz uzależnienia społeczeństwa od rządzących zajmowała się głównie propaganda; w tym celu władza wykorzystywała media, kulturę (np. wieszanie w wielu miejscach wizerunku wodza) czy nawet oświatę, w ramach której od najmłodszych lat indoktrynowano dzieci. Według słownika socjologicznego Piotra Sztompki (2020, s. 164) mianem „kultu” można też określić „bezkrytyczną, niepodatną na żadne argumenty przeciwne idealizację jakiejś osoby lub grupy, np. przywódcy politycznego”. Sam autor zauważa jednak potrzebę rozgraniczenia bardzo charakterystycznych odmian, jakimi są: kult jednostki i kult przodków. Ten pierwszy jest typowy dla systemów totalitarnych i autokratycznych, w których przywódca polityczny staje się nieomylny i wszechmocny, a także opiekuńczy w stosunku do bezkrytycznie oddanych mu mas obywateli.

Heidi Hein-Kircher (2008, s. 11) zwraca uwagę, że złożone z „mitów, symboli i rytuałów kulty polityczne” są jednym z najważniejszych sposobów oddziaływania na społeczeństwo i mają za zadanie manipulować w większym lub mniejszym stopniu ludzką świadomością. Kult jednostki jest według niej wynikiem bezkrytycznego wyolbrzymienia roli i znaczenia jednej osoby dla całego narodu, który zawdzięcza mu właściwie wszystko – od zaspokojenia podstawowych potrzeb życiowych, aż po te najwyższe – duchowe. Mity z kolei są narzędziem propagandy, pełnią funkcję społeczno-polityczną oraz eksponują pewne historyczne aspekty, uzasadniając tym samym legitymizację władzy panującego oraz wzmacniając świadomość społeczną. Ich podstawowym komponentem są symbole wizualne, które odpowiadają za maksymalne uproszczenie lub skrócenie politycznych wypowiedzi i skupienie się na ich najważniejszych elementach. Dzięki temu są one dla społeczeństwa w pełni przyswajalne i łatwe do zapamiętania (tamże, s. 16). Jako narzędzie propagandy mają za zadanie organizowanie opinii publicznej, a z powodu ich politycznego i państwowego znaczenia są chronione prawnie w związku z ryzykiem skompromitowania nie tylko przywódcy, ale również całej partii. Jako ostatni komponent Hein-Kircher wskazuje rytuały, rozumiane jako symboliczne działania, które uzupełniają mit. Są one przede wszystkim aktywnością społeczną, upolitycznioną przez swój kontekst, a ich celem jest tworzenie lub umacnianie konformizmu i – w rezultacie – przyczynianie się do uznania i akceptacji pozycji podległego społeczeństwa przez dominującą partię (Rycman 2009). Najważniejszą funkcją rytuałów jest legitymizacja władzy, a poprzez udział w nich między uczestnikami a wykonawczymi elitami wytwarza się poczucie wspólnoty (Hein-Kircher 2008, s. 18). Kulminacja kultu następuje zazwyczaj podczas świąt, ale można też uznać za nie celebracje urodzin przywódcy (np. obchody 70. rocznicy urodzin Józefa Stalina czy 60. rocznicy urodzin Bolesława Bieruta).

Potrzeba stworzenia historiograficznej definicji nazwy „kult jednostki” stała się obligatoryjna wobec rosnącej liczby odpowiednich przykładów. Według jednego ze słowników jest to „określenie sposobu sprawowania władzy przez dyktatorów używane od czasu śmierci J. Stalina i krytyki jego rządów w ZSRR […]. Cechami wspólnymi są: zmasowana propaganda prezentująca »wodza« jako nieomylnego twórcę jedynie słusznej doktryny, która rozwiązuje wszelkie problemy ludzkości, fałszowanie historii, by uczynić z »wodza« świetlaną postać, i nachalna propaganda jego osoby” (Czapliński, Fras, Rosik, Piotrkowski, Maroń 2017, s. 254). W przywołanej definicji oprócz próby opisania genezy pojęcia, autorzy skupili się na wskazaniu istotnych właściwości, które razem tworzą jeden z podstawowych – a na pewno najbardziej charakterystycznych – elementów systemu komunistycznego.

Kult jednostki to element nadrzędny stalinowskiego systemu i – jak wspomniałam – jego istotą jest wyniesienie konkretnej postaci ponad inne (Plamper 2014, s. 19) oraz oficjalne utrzymywanie takiej narracji, która potwierdzałaby zasadność prowadzonych działań. Przywódca ma odpowiadać na nawet najgłębiej skrywane potrzeby i pragnienia przeciętnej jednostki. Jego wizerunek jest wytworem sztucznym, a narzędziem do jego wykreowania staje się język i propaganda, która skrzętnie kamufluje wszelkie wady, a eksponuje jedynie (zazwyczaj fikcyjne) zalety. Wódz jest uosobieniem wszechmocnego boga, dlatego nie potrzebuje żadnego uprawomocnienia swojej władzy. Jest bowiem odpowiedzią na prośby i błagania ludu. Staje się jego opiekunem, duchowym i rzeczywistym przywódcą, geniuszem i symbolem dobrobytu oraz szczęścia. Jest bliski każdej jednostce, a jednocześnie nieosiągalny i zbyt idealny wobec otaczającej go materii. Każde jego słowo i czyn stają się faktami, nawet jeśli nie są zgodne z rzeczywistością.

Powstaje więc pytanie, dlaczego akurat kult jednostki tak mocno zakorzenił się w państwach bloku wschodniego. Odpowiedź wiąże się z ustrojem tzw. demokracji ludowej będącej konsekwencją totalitaryzmu komunistycznego. Jest to system polityczny oparty na monopartyjności, odrzuceniu idei praw i wolności obywatelskich oraz na kontroli wszystkich dziedzin życia. Jedyna legalna partia charakteryzuje się zhierarchizowaną strukturą, której przy wsparciu elit partyjnych przewodzi charyzmatyczny i niekwestionowany wódz (Dubiel 2016). Ustrój totalitarny jest nierozerwalnie związany z pozycją przywódcy, który uosabia „współczesny system polityczny z aspiracjami do hegemonii nad światem” (Plamper 2014, s. 61). Kult nie służy jednak tylko umocnieniu jego pozycji przewodniczącego, ale też wpływa na legitymizację całego systemu i wszelkich działań partii.

Jan Plamper wyróżnia pięć wspólnych cech kultów powstałych w XX wieku. Przede wszystkim są one dziełem polityki masowej i wykorzystują środki masowego przekazu, które ułatwiają propagowanie kultu dzięki swojemu ujednoliceniu i łatwości w odbiorze. Ponadto obejmowały one społeczeństwa zamknięte z ograniczonymi prawami i wolnościami obywateli, które cechowała bierna postawa i brak własnej inicjatywy. Dodatkowo kulty były dziełem epoki sekularyzmu, a obiektami czci byli wyłącznie mężczyźni (tamże, s. 21–22).

Kult jednostki w Polsce, mimo starań komunistów, od samego początku był tylko odbiciem tego, jak postrzegano przywódcę w Związku Radzieckim. Aby zrozumieć genezę i rozwój (a także szybki zmierzch) tego zjawiska na gruncie polskim, niezbędne jest spojrzenie na jego specyfikę w warunkach radzieckich. Wprowadzenie kultu jednostki w tym obszarze przypisuje się Leninowi: „o Leninie wolno pisać wyłącznie w tonie hagiograficznym. W służbę temu celowi wprzęgnięto państwowe i partyjne instytucje propagandowe” (Service 2003, s. 487). Co jednak ważne, to Stalin w dużej mierze zbudował kult Lenina i był to kult pośmiertny, mocno nawiązujący do kultów religijnych. Ciało Lenina zostało bowiem zabalsamowane i wystawione w mauzoleum na widok publiczny, sam Lenin zaś miał być wiecznie żywy i obecny wśród komunistów.

Stalin wdrożył swój plan zdominowania każdej strefy życia człowieka sowieckiego już na przełomie lat 20. i 30. XX wieku. Oprócz nadawania swojego imienia miastom i elementom przyrody czy przechowywania w muzeach prywatnych, należących do niego przedmiotów, rozpoczęto także długi proces kreowania nowego portretu przywódcy oraz manipulowania nim i jego odbiorcami. Do jego imienia zaczęto dopisywać – oprócz przymiotników charakteryzujących mądrość, pomysłowość, dobroć czy zmysł wojskowy Stalina – zaimki dzierżawcze typu „nasz”, co miało podkreślić osobiste relacje przyszłego generalissimusa z ludem. Wszystkim tym działaniom przyświecał jeden, wyższy cel, jakim było zaszczepienie w ludziach wiary w stałą obecność wielkiego wodza wokół nich. Wielu osobom „łatwiej i bezpieczniej jest żyć w zespoleniu z genialnym, nieomylnym i przenikliwym, a jakże osobiście skromnym przywódcą […], wszelka aktywność i nadzieja na poprawę bytu zostaje z nim utożsamiona” (Kupiecki 1993, s. 16).

Według Roberta Kupieckiego proces świadomego tworzenia kultu Stalina rozpoczął się w dniu jego 50. urodzin (tj. 21 grudnia 1929 r.), ponieważ z tej okazji nazwa partii bolszewickiej została zastąpiona w publikacjach przygotowanych na tę uroczystość imieniem wodza (ibidem, s.18). Trzydziestolecie rządów generalissimusa można zdaniem Antona Antonowa-Owsiejenki uznać za czas ustabilizowania dążeń Stalina do zakorzenienia kultu jednostki w ruchu komunistycznym, gdyż społeczeństwo radzieckie było nim już tak mocno przesiąknięte, że trudno było odróżnić prawdę od zmitologizowanego kłamstwa. Badacz nazywa takie działania „teatrem o rozmiarach zakreślonych granicą radzieckiej dominacji” (ibidem, s.18–19). Rozwijający się kult miał początkowo wymiar lokalny i obejmował jedynie Związek Radziecki, a po zakończeniu II wojny światowej stopniowo rozpowszechnił się w tzw. państwach bloku wschodniego (Europa środkowa i wschodnia oraz Azja). Wtedy to cześć oddawana sekretarzowi partii przybiera coraz bardziej zsakralizowaną formę, a sam Stalin na podobieństwo boga stawał się wszechmocny, nieomylny i wszechwiedzący.

Charakteryzując kult jednostki, nie tylko na gruncie radzieckim, warto zwrócić uwagę, jak ważną rolę odgrywał w nim język. Przede wszystkim pozwalał on zamazywać granice pomiędzy propagandową wizją przywódcy a rzeczywistością, ale też tworzył poczucie mitycznej więzi, wspólnoty pełnej czci i uwielbienia dla opiekuna ludu. Propagandę uprawiono głównie w najważniejszym wówczas medium, tzn. w prasie, gdzie swoje pochlebne teksty publikowali politycy, dziennikarze czy artyści, a także obywatele (dzieci, młodzież, robotnicy, intelektualiści, chłopi itp.) piszący również listy do wodza. W budowie kultu Stalina wykorzystywano rozbudowany wachlarz tytułów, jakimi obdarzano jego postać. Takie zjawisko określa się mianem „manipulacji semantycznej” (Urban 2016) i miało ono na celu podkreślić wszechstronność i doskonałość przywódcy w każdej dziedzinie życia. „Język na równi z przymusem był warunkiem funkcjonowania systemu” (Kupiecki 1993, s. 130). Istnieje wręcz pewna korelacja między zwiększeniem natężenia kultu a natężeniem działań aparatu represji (Kowalska 2013), co doskonale widać na przykładzie Rosji Sowieckiej (np. druga połowa lat 30. XX w. to tzw. okres wielkiego terroru).

W odniesieniu do Polski kult Stalina pojawił się wraz z nadejściem Armii Czerwonej – był on bowiem obecny w jej szeregach i jawił się jako zwycięski wódz i genialny strateg, którego wola wyrażana jest w rozkazach. Chwilowo jednak kult zanika po przejściu wojsk na zachodnią stronę Bugu, być może dlatego, że centralna część kraju niezaznajomiona wcześniej z mentalnością rosyjską w żaden sposób nie pojmowała istoty gloryfikowania jednostki. Stalin jako zwycięzca pojawił się w polskich mediach w maju 1945 r. i tym samym rozpoczął się proces wprowadzania w kraju ustroju komunistycznego i kampanię mającą na celu ocieplenie wizerunku Związku Radzieckiego. Dwudziestego pierwszego lipca 1945 r. istniejące od roku Ministerstwo Informacji i Propagandy wydało okólnik, na mocy którego chciano wyeliminować z użycia pejoratywny przymiotnik „sowiecki” i zastąpić go nowym neutralnym słowem „radziecki” (Kupiecki 1993, s. 47).

W powojennej Polsce aż do 1949 r. obecność postaci Stalina w dyskursie publicznym miała charakter okazjonalny i raczej zastępczy. Dopiero po tym czasie rozpoczyna się zmasowana propaganda sukcesu, ukierunkowana na uzyskanie jak największego poparcia ludu. W celu budowania poczucia wspólnoty i przynależności do niej, szczególnie mocno popularyzowano wizerunek Stalina jako dobrego gospodarza (Kupiecki 1993, s. 57). Oprócz tego polscy komuniści dzięki przekonaniu o sympatii tegoż przywódcy do narodu polskiego chcieli forsować model polsko-sowieckiej przyjaźni (Urban 2016). Robert Kupiecki (1993, s. 71) wyodrębnia trzy fazy wprowadzania kultu jednostki na gruncie polskim: (1) zaprezentowanie promowanej postaci i oswajanie z nią (skupienie na wybranych cechach i aspektach oraz subtelne sugerowanie stosunku do nich), (2) angażowanie i skupianie uwagi odbiorcy na pozytywnych treściach oraz (3) zamiana podjętej przez odbiorcę aktywności w emocjonalny, pozytywny stosunek do treści.

Kult generalissimusa miał być najdoskonalszym przykładem do naśladowania dla rządzących w bloku wschodnim, m.in. w Polsce, Czechosłowacji, na Węgrzech czy w Rumunii. Za przyzwoleniem Stalina przywódcy podporządkowanych mu państw zaczęli wzorować się na nim w budowaniu własnego kultu. Dzięki odpowiednim metodom i technikom nawet jednostki pozbawione jakiegokolwiek daru przywódczego lub charyzmy stawały się osobami pretendującymi wręcz do grona bohaterów o wyjątkowych zdolnościach w każdej dziedzinie (Sylburska 2020). Jako przykłady można tu wymienić przede wszystkim kult Bolesława Bieruta w Polsce, Mátyása Rákosiego na Węgrzech (zob. Sylburska 2020) czy Mao Zedonga w Chinach (zob. Lubińska 2020).

W Polsce zjawisko to nigdy nie rozpowszechniło się na taką skalę, do jakiej dążyli komuniści. Świadomość obywateli jest tutaj czymś niezaprzeczalnym. Część społeczeństwa dostrzegała niedopatrzenia i rysy na idealnym obliczu przywódcy i nie wierzyła w to, co rządzący próbowali „wpoić” przy pomocy mediów. Trudno im było uwierzyć w sztucznie wykreowany wizerunek I sekretarza, ponieważ ani przez chwilę nie widzieli w Bolesławie Bierucie pretendenta do roli geniusza czy „niezłomnego bojownika sprawy narodowej”. W wielu wspomnieniach jawi się on jako człowiek szary, nijaki, pozbawiony uroku osobistego – „zwyczajność to główna cecha, jaką wymieniali ci, którzy zetknęli się z Bierutem. Nikt nie wspominał o charyzmie, nikt w Bierucie nie dostrzegał niczego ponadprzeciętnego” (Lipiński 2017, s. 182). Kult jest więc tutaj zjawiskiem wymuszonym, nierealnym i naciąganym – stąd też bardzo nietrwałym. Zaniknął na gruncie polskim z chwilą śmierci Bieruta. Można się jedynie zastanawiać, czy gdyby jego miejsce zajęła jednostka bardziej charyzmatyczna, która odczuwałaby wewnętrzne pragnienie kierowania narodem, to kult rzeczywiście mógłby ewoluować i przyjąć w Polsce swój pełny wymiar, jak zadziało się to przykładowo w Chinach.

Biografia Bolesława Bieruta

„Wielki syn narodu polskiego” to jedno ze sformułowań, którym najczęściej określano Bolesława Bieruta – prezydenta Rzeczpospolitej Polskiej w latach 1947–1952 i I sekretarza Komitetu Centralnego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Urodził się w Rurach Brygidkowskich (dzielnica Lublina) 18 kwietnia 1892 r. w wielodzietnej rodzinie ubogiego chłopa Wojciecha i bardzo religijnej Marianny z Wolskich, która liczyła, że syn zostanie księdzem. Bierut rozpoczął edukację szkolną w jednej z lubelskich placówek oświatowych, realizujących politykę rusyfikacji, skąd w 1905 r. został wydalony. Ponieważ nie udało mu się uzyskać odpowiedniego wykształcenia, w wieku 14 lat podjął pracę zarobkową. Był m.in. pomocnikiem murarza, chłopcem na posyłki, praktykantem w znanej drukarni Bolesława Druego. Przełomowym momentem w życiu młodego Bolesława było spotkanie w 1910 r. z socjalistą i redaktorem „Kuriera Lubelskiego” – Janem Hemplem. Z powodu sprzecznych poglądów i kłótni z rodzicami wyprowadził się z domu i zamieszkał z nim oraz z Aleksandrem Danielukiem w jednym, wynajętym pokoju.

Podczas I wojny światowej Bierut ukrywał się w obawie przed internowaniem (z racji obywatelstwa austriackiego), a latem 1915 r. po wkroczeniu armii austriackiej do Lublina zmienił swoje imię i nazwisko na „Jerzy Bolesław Bielak”, aby uniknąć wcielenia do wojska. W 1918 r. w wyniku połączenia SDKPiL z PPS-Lewicą, do której należał, nawiązał luźne relacje z komunistami. Nadal też ważną rolę w jego życiu odgrywał Hempel, który wprowadził młodego Bolesława do ruchu spółdzielczego. W latach 1922–1925 coraz bardziej zbliżał się do komunistów (od roku był już wówczas działaczem Komunistycznej Partii Polski). Kilkukrotnie aresztowano go za działanie w konspiracji komunistycznej, po czym zwalniano za kaucją, ponieważ – według ówczesnej policji – był mało znaczącym członkiem. W październiku 1925 r. został słuchaczem radzieckiej szkoły partyjnej pod pseudonimem „Jan Iwaniuk”. Skierowanie go tam „było dowodem zaufania i otwierało perspektywę osiągnięcia właściwie wszystkich szczebli kariery” (Garlicki 1994, s. 14). W 1928 r. powrócił do Moskwy w celach edukacyjnych (a właściwie tam uciekł, ponieważ w Warszawie w tym czasie odbywała się rozprawa sądowa przeciwko niemu), gdzie pod pseudonimem studiował nauki społeczno-polityczne. Przez następne kilka lat dokształcał się i podróżował pod różnymi nazwiskami.

Początek lat 30. to czas, kiedy o życiu Bieruta wiadomo bardzo niewiele. „W latach 1933–1934 w Niemczech doszedł do władzy Hitler, w Związku Radzieckim Stalin rozpoczął wielką czystkę, a w Polsce Bierut trafił do więzienia” (Lipiński 2001, s. 31). Według Andrzeja Garlickiego kara 7 lat pozbawienia wolności za prowadzenie działalności komunistycznej uratowała Bierutowi życie, gdyż w innym wypadku stałby się prawdopodobnie jedną z ofiar Wielkiego Terroru (Garlicki 1994, s. 19). Dzięki amnestii wcześniej opuścił więzienie i pod koniec 1938 r. z pomocą m.in. Edwarda Osóbki-Morawskiego rozpoczął pracę w biurze warszawskiej spółdzielni spożywców.

Wybuch II wojny światowej zmusił Bieruta do opuszczenia Warszawy. Wraz z Franciszkiem Jóźwiakiem przeniósł się najpierw do Lublina, skąd – po zajęciu miasta przez armię niemiecką – wyjechał do Kijowa. Tam pracował jako wykładowca historii WKP(b) oraz księgowy. Nawiązał też kontakt ze swoją drugą partnerką Małgorzatą Fornalską przebywającą w Białymstoku i po uzyskaniu zgody kierownictwa Kominternu przeniósł się do niej oraz jej córki. Gdy w 1941 r. wybuchła wojna niemiecko-radziecka, zgłosił się do obrony miasta, po czym wraz z oddziałami Armii Czerwonej wyruszył na wschód, do Mińska. Lata 1941–1943 należą do najbardziej tajemniczych okresów życia Bieruta. Pewne jest, że w tym czasie zajmował się aprowizacją i rozdziałem produktów żywnościowych w niemieckim urzędzie (przez co później niektórzy oskarżali go o zmowę z hitlerowcami). Pod koniec 1943 r. decyzją władz radzieckich (która potrzebowała kogoś do zażegnania kryzysu w Polskiej Partii Robotniczej w związku z zamordowaniem dwóch kolejnych sekretarzy generalnych PPR) Bierut pod pseudonimem „Bolesław Birkowski” z pomocą Janka Krasickiego został sprowadzony do Warszawy. Tam został członkiem KC PPR, zaś jego zadaniem było kierowanie organem prasowym partii – „Trybuną Wolności”. W wyniku niezgodności poglądów z Władysławem Bieńkowskim, którego poparli pozostali członkowie redakcji, Bieruta zastąpił Władysław Gomułka (co prawdopodobnie zaważyło na późniejszych stosunkach między nimi, ponieważ „przegrany Bierut czuł się mocno znieważony”; Kozłowski 1993, s. 20). Na przełomie 1943 i 1944 r. powstała Krajowa Rada Narodowa, uznawana przez komunistów za Parlament Polski Podziemnej. W międzyczasie nastąpiło aresztowanie i rozstrzelanie przez gestapo Małgorzaty Fornalskiej i sekretarza generalnego PPR Pawła Findera, czego skutkiem była utrata przez PPR kontaktu ze Związkiem Radzieckim na kilka miesięcy. Bolesław Bierut w nocy z 31 grudnia 1943 r. na 1 stycznia 1944 r. mimo jego sprzeciwu został przewodniczącym KRN. W maju 1944 r. delegaci KRN przybyli do Moskwy, gdzie zostali przyjęci osobiście przez Stalina, który zaakceptował organizację, nadając jej tym samym wymiar legalny.

Polski Komitet Wyzwolenia Narodowego został powołany 20 lipca 1944 r. w Moskwie, proklamowano go zaś dwa dni później w Chełmie Lubelskim (aby ukryć jego powiązania z Moskwą) – pierwszym wyzwolonym przez Armię Czerwoną mieście znajdującym się – zdaniem komunistów – w granicach Polski. Był organem władzy wykonawczej powstałym z połączenia działaczy ZPP oraz KRN, mającym pełnić funkcję rządu polskiego w opozycji do „nielegalnego” rządu w Londynie. Bierut wchodził wówczas nieoficjalnie (ze względu na bezpartyjny status prezydenta KRN) w skład utworzonego w Lublinie Biura Politycznego PPR. Po wybuchu powstania warszawskiego dwukrotnie udał się do Moskwy, głównie w związku z toczącymi się tam rozmowami pomiędzy premierem rządu polskiego na uchodźstwie – Stanisławem Mikołajczykiem a Stalinem. Podczas drugiego pobytu Bieruta w Związku Radzieckim istotną kwestią stała się klęska powstania i stosunek społeczeństwa do PKWN. Bolesław rozpoczął działania propagandowe mające na celu pozyskanie różnych środowisk. Zmiana nastawienia nastąpiła 9 października 1944 r. po rozmowie Bieruta ze Stalinem, kiedy to przywódca ZSRR poddał krytyce działania PKWN, stwierdzając, że nie utrzymałby władzy w kraju bez pomocy Armii Czerwonej. Doszło do tzw. zwrotu październikowego, czyli zaostrzenia kursu partii.

Od drugiej połowy 1944 r. oficjalnie bezpartyjny Bierut zaczął stawać się postacią znaną i łączoną z przedstawicielstwem władz Rzeczypospolitej. Dużo podróżował z Lublina do Warszawy (przeniósł się tam na stałe w styczniu 1945 r.), Pragi czy Moskwy, gdzie pozostawał w stałym kontakcie ze Stalinem.

Lata powojenne to okres odbudowy kraju, a przede wszystkim stolicy, nad którą Bierut czuwał osobiście, kreując się na głównego architekta miasta. Dbał, aby Warszawa odrodziła się zgodnie z założeniami komunistycznymi, ponieważ jak uzasadniano – „architekturą interesuje się partia dlatego, że jest ona szczególnie doniosłą formą ideologii” (Lipiński 2017, s. 158). W pierwszych czterech latach istnienia Polski Ludowej dochodziło – za przyzwoleniem Bieruta – do wielu aktów terroru – mowa tu m.in. o „antyakowskiej nagonce”, tolerowaniu przez władzę brutalności radzieckich żołnierzy wobec społeczeństwa, a w późniejszym czasie również o sfałszowanym referendum z 1946 r. czy wyborach z 1947 r. oraz o rozbiciu i likwidacji legalnej opozycji. W 1945 r. stał też na czele strony rządowej podczas rozmów w Moskwie, dotyczących utworzenia rządu jedności narodowej, który ostatecznie proklamowano 28 czerwca 1945 r. pod nazwą Tymczasowego Rządu Jedności Narodowej. Dodatkowo w kwietniu 1945 r. był jednym z członków delegacji polskiej, która podpisała układ o przyjaźni, wzajemnej pomocy i powojennej współpracy polsko-radzieckiej (Kozłowski 1993, s. 32).

Po sfałszowanych wyborach do nowego Sejmu Ustawodawczego, podczas jego pierwszego posiedzenia 4 lutego 1947 r. zadecydowano o wybraniu Bolesława Bieruta na prezydenta. Funkcję tę łączył ze stanowiskiem przewodniczącego Rady Państwa do listopada 1952 r. Mimo dysponowania – w ramach tych funkcji – prawem do inicjatywy ustawodawczej i wydawania dekretów, wywierania wpływu na działania partii czy posiadania jako głowa państwa autorytetu, Bierut był jedynie narzędziem w ręku Stalina. Do jego prerogatyw należały także kwestie ułaskawień, z których korzystał bardzo rzadko Jako prezydent do swoich obowiązków podchodził bardzo poważnie, nawet pomimo niechęci do publicznych wystąpień, których jako głowa państwa nie mógł unikać. Osobiście zajmował się wszystkimi sprawami, które trafiały na jego biurko – od tych najważniejszych, aż po te marginalne, co zajmowało mu nieraz całe dnie. Ponoć z szacunkiem odnosił się do swoich pracowników, czym zaskarbiał sobie ich sympatię (Garlicki 1994, s. 48). Dzięki swoim dobrym stosunkom ze Stalinem udało mu się zwolnić z radzieckich łagrów wielu polskich komunistów. Prawdopodobnie to na jego bezpośrednie polecenie, po przemówieniu podczas czerwcowego Plenum KC PPR, Gomułka w sierpniu 1948 r. został oskarżony o „odchylenie prawicowo-nacjonalistyczne” i odwołany ze stanowiska sekretarza generalnego PPR (Eisler 2014, s. 75). Jego miejsce zajął Bolesław Bierut, skupiając tym samym w swojej osobie całą władzę państwową i partyjną. Jego celem, który konsekwentnie realizował od września do grudnia, stało się zjednoczenie PPR i PPS. Plan udało się sfinalizować 15 grudnia 1948 r., kiedy to podczas Obrad Kongresu Zjednoczeniowego w Warszawie doszło do połączenia obu partii robotniczych i utworzenia Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej z Komitetem Centralnym, na którego czele stanął Bolesław Bierut. Jak wspomina Maria Dąbrowska: „Bierut wszedł nie jak inni głównym wejściem, ale ukazał się od razu na trybunie […]. Były nawet wrzaski skandujące »Stalin! Stalin!«. A potem: »Bierut!, Bierut!« etc.” (Cyt. za: Lipiński 2001, s. 75–76). Od momentu powstania PZPR zaczął się zmieniać sposób kierowania państwem – z miesiąca na miesiąc podejmowano decyzje w coraz mniejszym gronie, co skutkowało stopniowym zmniejszaniem znaczenia Sejmu, a nawet Rady Ministrów (Kozłowski 1993, s. 59). Bierut pełnił czołową rolę podczas posiedzeń Biura Politycznego i Sekretariatu – wygłaszał główne referaty i przewodniczył obradom.

Według Piotra Lipińskiego (2001, s. 79) od 1948 r. można mówić o pełnym przejęciu wzorców i pogłębieniu stalinizacji na gruncie polskim – głównie wskutek działań Bieruta. Rozpoczęły się wówczas zmiany, które objęły każdą przestrzeń życia politycznego, społecznego, gospodarczego czy nawet obyczajowego. Wprowadzane na wzór radziecki rozwiązania, takie jak: industrializacja, kolektywizacja, brutalne zwalczanie opozycji i kościoła czy narzucenie kultury socjalizmu, doprowadziły ostatecznie do kryzysu, z którego Polska długo nie była w stanie się podnieść. W wyniku pozbycia się z partii Gomułki w 1948 r. powstał nowy układ, nazwany przez historyków „tryumwiratem”, zawiązany między Bolesławem Bierutem, Jakubem Bermanem (zajmował się propagandą i sprawował pieczę nad służbami bezpieczeństwa) oraz Hilarym Mincem (kwestie gospodarcze). „Najważniejszy był jednak Bierut, wokół niego budowano kult jednostki” (Lipiński 2001, s. 79) – symbolizował władzę, a dzięki propagandzie postrzegany był w Polsce jako „najwierniejszy uczeń Stalina”. Cała trójka mocno angażowała się w działania Biura Politycznego głównie w zakresie bezpieczeństwa publicznego. Powołana została stała komisja BP, która – poza ogólnym nadzorowaniem organów bezpieczeństwa czy Grupy Specjalnej – podczas posiedzeń zajmowała się też planami i wynikami śledztw – zatwierdzano aresztowania, wyrażano zgody na przetrzymywanie i zwalnianie więźniów (Kozłowski 1993, s. 65). W lutym 1950 r. Bierut podjął decyzję o utworzeniu Sekretariatu Biura Organizacyjnego, do którego należeli m.in. Edward Ochab, Franciszek Mazur, Zenon Nowak, Roman Zambrowski. Obok tzw. „trójki” stali się oni najważniejszym organem władzy w Polsce jako prezydium Biura Politycznego i skupili w swoich rękach całokształt działalności partyjnej (tamże, s. 77).

 Bolesław Bierut szczególnie mocno interesował się Kościołem Katolickim i zmierzał w swoich działaniach do osiągnięcia dwóch celów: (1) zmarginalizowania jego roli i ograniczenia zasięgu oraz (2) całkowitego podporządkowania go władzom partyjnym. Od 1948 r. polityka wobec Kościoła została zaostrzona, a apogeum walki z nim nastąpiło po śmierci Stalina w 1953 r. Rozpoczęto lustrację i likwidację majątków kościelnych, księży zaś aresztowano pod różnymi, często nieprawdziwymi zarzutami. W lutym 1950 r. Bierut otrzymał od prymasa Stefana Wyszyńskiego i kardynała Adama Sapiehy list pełen żalu wobec polityki walki z Kościołem. W kolejnych latach doszło do kilku wizyt prymasa u prezydenta, zakończonych w 1953 r. aresztowaniem i procesem kardynała Wyszyńskiego. Jego izolacja trwała do jesieni 1955 r., kiedy to umieszczono go w klasztorze sióstr nazaretanek w Komańczy. W 1953 r. Rada Państwa pod przewodnictwem Bieruta wydała dekret o „tworzeniu, obsadzaniu i znoszeniu duchownych stanowisk kościelnych”, dzięki któremu władze komunistyczne osiągnęły swój cel, jakim było całkowite podporządkowanie sobie Kościoła Katolickiego.

Konstytucja Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej likwidująca urząd prezydenta i trójpodział władzy została uchwalona 22 lipca 1952 r. Bierut został prezesem Rady Ministrów, przy czym jego pozycja nie została osłabiona (w ustrojach państw znajdujących się pod wpływami radzieckimi premierami byli szefowie partii; Garlicki 1994, s. 79). Nadal też stał na czele Sekretariatu Biura Organizacyjnego KC PZPR i otrzymał pod opiekę wydział przemysłu ciężkiego. Poza kwestiami gospodarczymi zainteresował się także pracą partyjną, wydając uchwałę o „systemie angażowania pracowników do aparatu partyjnego” (Kozłowski 1993, s. 137). Zwrócił głównie uwagę na rolę wojewódzkich konferencji PZPR, których wyniki przeanalizowane przez wydział organizacyjny KC miały wskazywać z jednej strony na wzrost jej autorytetu, z drugiej zaś – na liczne niedociągnięcia występujące w pracy poszczególnych organizacji. Nakazał przy tym, aby członkowie Biura Politycznego działali w ścisłym porozumieniu z komitetami na różnych szczeblach administracyjnych.

Stalin zmarł 5 marca 1953 r. Delegacja na czele z Bierutem wyjechała do Moskwy po uprzednim zorganizowaniu ogólnonarodowego komitetu dla uczczenia jego pamięci. Bierut 28 marca wygłosił referat „Nieśmiertelne nauki towarzysza Stalina orężem walki o dalsze umocnienie partii i frontu narodowego” (Kozłowski 1993, s. 135), w którym przedstawił zasługi swojego mentora dla narodu polskiego. W Związku Radzieckim rozpoczął się okres odwilży oraz przemian, które objęły wszelkie dziedziny społeczne i gospodarcze. Główną zmianą było wprowadzenie tzw. kolektywnego kierownictwa, powiązane z rozdzieleniem funkcji partyjnych i państwowych. W Polsce 10 marca 1954 r. odbył się II Zjazd PZPR, który ponownie zakończył się wyborem Bolesława Bieruta na stanowisko I sekretarza KC (Garlicki 1994, s. 83). Podczas posiedzenia Biura Politycznego przywódca PZPR zwrócił się z prośbą o odwołanie go ze stanowiska premiera. Została ona zaaprobowana, a jego miejsce zajął Józef Cyrankiewicz. Bierut nie rozumiał potrzeby zmian w systemie rządzenia i nadal ślepo trzymał się kursu wyznaczonego przez Stalina. „Przez lata 1954–1955 przechodził jak we mgle […]. Polska się zmieniała wbrew woli Bieruta” – pisał Lipiński (2017, s. 223). Na wystąpienie ppłk. Józefa Światły w Radiu „Wolna Europa” partia odpowiedziała w starym stylu – nastąpiła reorganizacja „winnych” organów bezpieczeństwa: zlikwidowano Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego, powołując w jego miejsce Komitet ds. Bezpieczeństwa Publicznego i Ministerstwo Spraw Wewnętrznych, a Bierut wygłosił referat, w którym stwierdził, że naruszona została zasada „kolegialności” i tym samym przełamano monopol informacyjny „tryumwiratu”. Postanowiono zwoływać comiesięczne narady kierowników wydziałów i ich zastępców w celu omawiania problemów bieżących, sekretarzy zaś zobowiązano do przekazywania wszelkich ustaleń z posiedzeń Biura Politycznego i Sekretariatu podczas cotygodniowych zebrań kierowników wydziałów KC.

W sierpniu 1955 r. Bierut zaczął podupadać na zdrowiu (dolegliwości sercowe, miażdżyca, zapalenie płuc, choroba nerek) i coraz rzadziej pokazywał się publicznie. W lutym 1956 r. opuścił kraj i wraz z delegacją udał się na XX Zjazd KPZR. Zmarł w Moskwie 12 marca 1956 r. Jako jedyny I sekretarz KC PZPR piastował swoje stanowisko do końca życia (Eisler 2014, s. 88). W kraju ogłoszono 13–16 marca dniami żałoby narodowej. Trumna z ciałem Bieruta przyjechała do Warszawy14 marca, gdzie przez dwa dni była wystawiona na widok publiczny w gmachu KC. Uroczysty pogrzeb odbył się 16 marca. Wzięły w nim udział 24 delegacje ze wszystkich państw bloku komunistycznego. Po śmierci Bolesława Bieruta w Polsce nie było już nikogo, kto zadbałby o jego kult. Jak pisze Piotr Lipiński (2017, s. 11), „ze śmiercią Bieruta w Polsce ostatecznie umarł stalinizm”.

Kult Bieruta w przedstawieniach wizualnych

Propagowaniu wizerunku Bolesława Bieruta w prasie partyjnej jako jednostki wybitnej i ważnej służyły nie tylko artykuły oraz nagłówki w gazetach. Niezwykle istotnym elementem budowania jego kultu była kwestia wykorzystania materiałów wizualnych, w tym przypadku zdjęć zarówno I sekretarza, jak i wydarzeń, zjawisk łączonych z jego osobą.

Historię wizualną można zdefiniować za Dorotą Skotarczak (2016, s. 118) jako „zorientowaną multidyscyplinarnie subdyscyplinę badawczą zajmującą się analizą przedstawień (audio)wizualnych w kontekście historycznym”. Skoncentrowana jest ona na dostarczeniu odbiorcy nieco innej, bardziej rozległej wiedzy na konkretny temat, której same źródła pisane nie są w stanie zapewnić. Według innej definicji historia wizualna „jest dyscypliną naukową, jednym z paradygmatów/modeli funkcjonującym w obrębie nauki historycznej. […] metanauką – kulturową historią historiofotii/historii wizualnej” (Ziębińska-Witek, Witek 2022, s. 464). Jej celem jest stworzenie nowych możliwości spojrzenia na przeszłość dzięki interpretacji widzianego obrazu. Co ważne, „nie istnieje jedna czy też »poprawna« odpowiedź na pytanie, »co znaczy ten obraz?« lub »co ten obraz mówi« […], stąd działania na tym obszarze w nieunikniony sposób mają charakter interpretacji” (Rose 2010, s. 17). Jest ona o tyle istotna, że dzięki krytycznemu podejściu do materiałów (audio)wizualnych będących „odzwierciedleniem wiedzy o przeszłości, świadomości historycznej charakterystycznej dla danego okresu” (Skotarczak 2016, s. 120) możliwe jest głębsze zrozumienie realiów minionych epok przy uwzględnieniu kontekstu historycznego. Interpretacja obrazu obejmuje również refleksję na temat tego, co i w jaki sposób jest na nim przedstawione, jakie wywołał on skutki oraz „w jakiej pozycji wobec siebie stawia on swojego widza” (Rose 2010, s. 29). Gillian Rose (2010 s. 33), badając problematykę materiałów wizualnych w ramach krytycznego interpretowania obrazów, wyróżniła trzy istotne aspekty: wytwarzanie, sam obraz i obszar, w którym jest on widziany przez różne publiczności. Do każdego z nich przypisała trzy aspekty, które określiła jako modalności, a mianowicie: technologiczny, kompozycyjny i społeczny.

Ważnym – z punktu widzenia badań nad historią wizualną – terminem jest „dyskurs”, odnoszący się do „pewnej grupy stwierdzeń, które nadają strukturę sposobowi myślenia o danej rzeczy oraz temu, jak działamy, opierając się na tym myśleniu” (tamże, s. 174), i potocznie rozumiany jako pewna wiedza o świecie wpływająca na postrzeganie obrazu. O istotnym znaczeniu materiałów wizualnych w badaniu historii przekonany jest także Peter Burke. Prowadząc rozważania na ich temat, stwierdził on, że „obrazy, tak jak teksty i relacje ustne, stanowią istotną odmianę świadectwa historycznego. Stanowią zapis aktu bycia naocznym świadkiem” (Burke 2012, s. 33). Historia wizualna to nie tylko powielenie treści dostrzegalnych w tekstach pisanych. Daje ona możliwość głębszej kontemplacji, skupia uwagę na mniej wyraźnych detalach i dostarcza szerszej wiedzy na dany temat.

Materiał wizualny w kontekście kultu Bolesława Bieruta przede wszystkim można podzielić na dwie główne kategorie: (1) zdjęcia opublikowane za życia, które pojawiały się w związku z jego działalnością jako I sekretarza PZPR, oraz (2) fotografie drukowane w prasie po ogłoszeniu jego śmierci. Różnica w obfitości tych przedstawień w analizowanych przeze mnie gazetach jest zauważalna. W ostatnich miesiącach życia ukazało się tylko kilka zdjęć Bieruta, co można uznać za normę, po ogłoszeniu zgonu zamieszczono ich ok. 100. Jak można więc zauważyć, kult Bieruta w tym okresie chwilowo wzrósł, pojawiły się różne przedstawienia wizualne, które można podzielić na kilka podkategorii: (1) zdjęcia samego I sekretarza podczas pracy lub o charakterze portretowym, (2) zdjęcia Bieruta jako człowieka bratającego się z ludem, (3) zdjęcia Bieruta z dziećmi, (4) zdjęcia dokumentujące reakcje ludzi po ogłoszeniu jego śmierci, (5) zdjęcia z pogrzebu prezentujące polityków lub społeczeństwo. Należy podkreślić, że poszczególne fotografie często były powtarzane, zamieszczane nie tylko w różnych gazetach partyjnych, ale nawet w tych samych tytułach prasowych w odstępie kilku dni. Omawiane zdjęcia są raczej słabej jakości z powodu wydrukowania na papierze gazetowym. Na pierwszych stronach pism najczęściej publikowano samego Bieruta lub członków partii w jego otoczeniu. Do niektórych fotografii dołączano krótkie komentarze objaśniające zaprezentowaną sytuację.

Portretowe przedstawienia I sekretarza były raczej monotematyczne. W gazetach partyjnych widoczna jest tendencja do zamieszczania takich zdjęć, gdzie twarz Bieruta była widoczna w dwóch wersjach: albo dobrotliwie uśmiechniętego (TL, 14.03.1956, s. 1), albo poważnie spoglądającego w obiektyw (TR, 18.04.1956, s. 1). Był ubrany w taki sam sposób i te wizualne przedstawienia zamieszczane w prasie pokrywały się z tym, jak przywódca miał być widziany przez ludzi. Oficjalnie „występował zawsze w dobrze skrojonych garniturach w tonacji od szarości do czerni, z nieodłącznym krawatem” (Pomian 2023, s. 342). Z pierwszych stron partyjnych gazet spoglądał starszy mężczyzna z nienaganną fryzurą w otoczeniu pompatycznych tytułów, takich jak: „Świetlana postać Bolesława Bieruta pozostanie na zawsze w sercach ludzi pracy” (GZ, 16.03.1956, s. 1) czy „Żegnamy ukochanego syna partii i narodu” (NRz, 16.03.1956, s. 1). Takie zabiegi miały na celu uwidocznienie wybitności Bieruta, której niektórzy czytelnicy mogli nie dostrzec na jego zdjęciu.

Portrety ukazujące poważnego i zamyślonego I sekretarza były oficjalnymi przedstawieniami wizualnymi, które miały uwypuklać jego znaczenie nie tylko w kraju, ale i na arenie międzynarodowej. Sprawiał na nich wrażenie pochłoniętego pracą i troskami związanymi z wykonywaniem powierzonych mu zadań. Oficjalny portret miał podkreślać poważny stosunek Bieruta do spraw o charakterze państwowym, gospodarczym i społecznym (aneks zdjęcie nr 1). Spokój wymalowany na twarzy świadczył o tym, że nie bał się spoczywającego na nim ciężaru odpowiedzialności i gwarantował ludziom poczucie bezpieczeństwa. W kontraście do takiego przedstawienia jawił się drugi, mniej oficjalny jego wizerunek. Mężczyzna wpatrzony w obiektyw z dobrotliwym wyrazem twarzy miał sprawiać wrażenie bardziej „przychylnego” i bliskiego opisom prostych ludzi, którzy mieli okazję go spotkać. Oba te przedstawienia zderzały się ze sobą. Z jednej strony bowiem I sekretarz kreowany był na postać pomnikową, najważniejszą i najmądrzejszą po Stalinie, która z daleka czuwała nad bezpieczeństwem obywateli, z drugiej zaś widziano dobrotliwego starszego pana z uśmiechem wzbudzającym zaufanie. Portrety te nie korelowały ze sobą. Z pewnością ówczesny czytelnik gazety patrzył na te zdjęcia inaczej niż współcześni historycy, ponieważ towarzyszył mu inny kontekst społeczno-kulturowy. Żył w świecie, w którym Bierut funkcjonował jako najważniejsza postać, jednocześnie odległa i bliska.

W partyjnych pismach pojawiały się także inne, okazjonalnie drukowane wizerunki Bolesława Bieruta. Były to głównie zdjęcia ukazujące go już jako starszego mężczyznę, zrobione głównie po 1948 r. Korespondowały one z treścią gazet i tym, jak opisywano jego osobę w oficjalnych tekstach. Co warte podkreślenia, nie ukazują się żadne fotografie, na których Bierut byłby przedstawiany w sytuacjach prywatnych, a nawet nieoficjalnych. Nie ma także żadnych obrazów z rodziną, fotografii z wakacji czy rautów. Było to działanie zamierzone, ponieważ Bieruta miano kojarzyć przede wszystkim z doświadczeniem, statecznością i wiedzą, co korelowało z jego wizerunkiem starszego mężczyzny. W „Gazecie Zielonogórskiej” zamieszczono portret z młodości Bieruta, na którym prezentuje się jako poważny młodzieniec o schludnym wyglądzie, co wspierało tezę o jego dobrej aparycji. Redakcja dołączyła do tego przedstawienia komentarz objaśniający: „Fotografia Bolesława Bieruta z akt policyjnych z 1927 roku” (GZ, 17–18.03.1956, s. 8). Podkreślenie tej informacji wpisywało się w kult I sekretarza jako człowieka buntującego się przeciwko ówczesnej władzy ograniczającej prawa i od dawna zaangażowanego w walkę o wolność swoich współtowarzyszy. Z kolei z okazji rocznicy jego urodzin na pierwszej stronie „Trybuny Ludu” opublikowany został portret siedzącego, uśmiechniętego i delikatnie zgarbionego Bieruta patrzącego przed siebie, a nie jak zazwyczaj – w obiektyw (TL, 19.04.1956, s. 1). Takich zdjęć było jednak niewiele, ponieważ z reguły powielano oficjalne, portretowe fotografie. Takie przedstawienia najlepiej wpisywały się bowiem w budowany przez partię kult jego osoby. Prezentowały go jako postać sztandarową i utrwalały w społeczeństwie konkretny obraz I sekretarza.

W przedstawieniach wizualnych żyjącego jeszcze Bieruta dbano o to, aby pokazywać go podczas wykonywanej pracy. Nie tylko potwierdzano bowiem w ten sposób jego pracowitość i zaangażowanie w tworzenie lepszej Polski, ale także kreowano kult I sekretarza, który miał stać się wzorem zaangażowania i wykonywania obowiązków. Pojawiały się więc zdjęcia Bieruta najczęściej z symboliczną książką i okularami na nosie, co podkreślało powagę i podejmowany przez niego wysiłek intelektualny (NRz, 16.03.1956, s. 3). Uważano go za świetnego mówcę i stale podkreślano jego zaangażowanie w działalność międzynarodowego ruchu robotniczego. Do zilustrowania takich tez zwykle używano zdjęć zrobionych podczas XX Zjazdu KPZR. Dołączano do nich krótki komentarz informujący o obecności Bieruta, ponieważ fotografie te często były na tyle niewyraźne, że przeciętny czytelnik nie byłby w stanie go rozpoznać wśród innych partyjnych działaczy. Nie współgrało to więc, z tym, co opisywano w gazetach, a mianowicie, że był on rzekomo jedną z czołowych postaci na arenie międzynarodowej. W „Trybunie Ludu” zdecydowano się opublikować zdjęcie I sekretarza przemawiającego z mównicy (TL, 19.02.1956, s. 1). Widać na tej fotografii starszego, delikatnie zgarbionego mężczyznę z wąsami w okularach, który wygląda na drobnego na tle trybuny (aneks zdjęcie nr 2). Na zdjęciu nie sposób dostrzec w nim wybitnej jednostki, na jaką go kreowano.

Postać Bieruta wpisywano w idealizację pracy i nauki. Na jednym ze zdjęć widnieją – jak można dowiedzieć się z komentarza – Bierut, Cyrankiewicz i Berman, którzy nawet w przerwie obrad nie odpoczywają, ponieważ są zainteresowani znajdującymi się na pierwszym planie książkami (NRz, 29.02.1956, s. 1). Wizerunek I sekretarza, który w wolnym czasie nie próżnuje, miał zachęcić czytelników do poszerzania własnych zainteresowań, chociażby poprzez czytanie literatury. Jedną z głównych idei komunizmu był wprawdzie kult pracy fizycznej, która była ważniejsza niż intelektualna, ale na tego typu zdjęciach dochodzi do zrównania tych dwóch sfer. Takie przedstawienia wizualne miały na celu nie tylko wspieranie kultu pracy funkcjonującego w krajach socjalistycznych, ale też podkreślenie jedności samego Bieruta z ludźmi różnych zawodów. Wyraźnie identyfikował się z nimi, doceniał i rozumiał ich wysiłek na rzecz poprawy sytuacji w państwie. Na jednym ze zdjęć widnieje sam I sekretarz z łopatą, pomagający warszawiakom odbudować miasto (aneks zdjęcie nr 3; TL, 17.03.1956, s. 3). Dynamiczność takiego przedstawienia sprawiała, że czytelnik mógł niemal zauważyć ruch łopaty, którą trzymał Bierut, co wspierało tezę o jego rzeczywistym zaangażowaniu. Przywódca pojawiał się także wśród górników ubrany w strój roboczy (TR, 14.03.1956, s. 3), w otoczeniu drukarzy, dla których „dokonywał uruchomienia pierwszej maszyny rotacyjnej” (GZ, 15.03.1956, s. 4), czy też na przyjęciu dla przodowników pracy. Na wszystkich fotografiach postać Bieruta wysuwa się na pierwszy plan. Jest on wręcz prześwietlony dla lepszego efektu, zwrócony w stronę ludzi lub zainteresowany maszynami. Należy przy tym podkreślić, że I sekretarz nigdy na tego typu przedstawieniach nie pozował, co miało podkreślić ich realizm i rzeczywiste oddanie przywódcy wykonywanym obowiązkom.

Propaganda partyjna kreowała wizerunek Bieruta jako opiekuna i orędownika. Zdjęcia miały odzwierciedlać zaangażowanie i sympatię, którą rzekomo darzył swoich obywateli, stąd wiele fotografii prezentowało I sekretarza bratającego się z ludźmi. Na pierwszym planie zawsze widniała jego postać zwrócona ku współrozmówcom (GZ, 17–18.03.1956, s. 8). Przedstawiany był w ich otoczeniu, ubrany schludnie i skromnie, ale zgodnie z panującą modą, skupiony na tym, co mówią, gotowy do realizacji złożonych obietnic. Spoglądając na te materiały wizualne można zaobserwować, że witający go ludzie często chylą przed nim czoło, co mogło świadczyć o obdarzaniu przywódcy szacunkiem. Wydają się nieco onieśmieleni spotkaniem z najważniejszą osobą w kraju, która w tak sympatyczny i otwarty sposób zwraca się do nich. Bierut na tych fotografiach jest najczęściej uśmiechnięty, zupełnie inny niż na poważnych portretach, które od 1945 r. wisiały obok godła „w każdej klasie szkolnej, instytucjach publicznych, nierzadko w halach fabrycznych” (Pomian 2023, s. 341). Dbano o to, aby na zdjęciach utrwalać ludzi pochodzących z różnych warstw społecznych, zarówno kobiety, jak i mężczyzn, aby niejako potwierdzić, że Bierut jest opiekunem wszystkich. W ramach kultu I sekretarza podkreślano także, że dla lepszego zrozumienia potrzeb obywateli podróżuje on po całym kraju. Zdjęcia wraz z podpisami były tego odzwierciedleniem – Bieruta portretowano bowiem zarówno w Stoczni Gdańskiej, jak i w Lublinie czy Jackowicach (TL, 15.03.1956, s. 3). Pochylony nad kobietami z dziećmi, serdeczny, zwrócony do nich, nie zaś w stronę obiektywu, sprawiał wrażenie osoby niepozującej do fotografii. Uwypuklało to skupienie przywódcy na ludziach, z którymi się spotykał. Te wizualne przedstawienia sugerowały, że pomimo pełnienia tak odpowiedzialnych i ważnych funkcji, nadal jest człowiekiem z ludu. Mężczyźni i kobiety garnęli się do niego, a on im na to pozwalał. Jednym z najbardziej symbolicznych obrazów jest zdjęcie Bieruta ze starszą kobietą ubraną w strój ludowy (TL, 19.03.1956, s. 3). Trzyma ona przywódcę pod ramię, oboje uśmiechają się szeroko, patrząc w obiektyw (aneks zdjęcie nr 4). Ta fotografia nie tylko wpisywała się w proces tworzenia kultu I sekretarza jako osoby kultywującej tradycję, kochającej polskie zwyczaje, ale miała także sugerować pozytywne relacje Bieruta ze zwykłymi ludźmi, którzy czuli się swobodnie w jego towarzystwie.

Dla ocieplenia wizerunku I sekretarza portretowano go także z dziećmi, dla których był zarówno ich opiekunem i wzorem, jak i dobrotliwym dziadkiem. Przedstawienia te miały dowodzić, że Bierut, mając tak dobry kontakt z najmłodszymi członkami społeczeństwa, musiał być dobrym i serdecznym człowiekiem. Widział w nich przyszłość narodu, dlatego dbał o jak najczęstsze spotkania z nimi, zapewnienie im dostatniego i spokojnego życia oraz udzielanie wartościowych rad. Na takich zdjęciach postawa Bieruta jest dużo swobodniejsza, a w otoczeniu dzieci tracił surowy wygląd polityka. W „Nowinach Rzeszowskich” opublikowano np. zdjęcie I sekretarza na łące pełnej kwiatów, trzymającego się za ręce z dziewczynkami ubranymi w szkolne mundurki (aneks zdjęcie nr 5; NRz, 16.03.1956, s. 3). Z tyłu, za nimi można dostrzec przedstawicieli partyjnych, ale to nie oni są tutaj najważniejsi. Bierut poświęca uwagę młodzieży, dba o dobre relacje i wygląda na zainteresowanego tym, co chcą mu powiedzieć. Materiałów prezentujących przywódcę jako „przyjaciela dzieci” (NRz, 18.04.1956, s. 3) jest w analizowanych gazetach partyjnych kilka. W ramach kultu partia nakazywała nauczanie w szkołach życiorysu I sekretarza, dlatego uczniowie znali go z opowiadań. Jego osiągnięcia i zajmowana pozycja nie sprawiały jednak, że czuły się skrępowane w jego obecności. Wręcz przeciwnie – na zdjęciach dzieci i młodzież prezentują otwartość, cieszą się ze spotkania z I sekretarzem i czują się swobodnie (TL, 16.03.1956, s. 3). On zaś spogląda na nich z uwagą i zainteresowaniem. Takie przedstawienia Bolesława Bieruta w towarzystwie młodego pokolenia miały przekonać czytelników o jego czystych zamiarach i dobrym sercu oraz zaangażowaniu nie tylko w budowę lepszej Polski, ale i w kształtowanie nowego społeczeństwa.

W wielu gazetach partyjnych opisywano moment przekazania światu informacji o śmierci I sekretarza, która wywołała rzekomo masowy smutek, a nawet strach narodu. Narracja ta był wręcz nierzeczywista: Bierut kreowany na opiekuna, orędownika i przewodnika umiera, a ludzie zatrzymują się, porzucają swoje obowiązki i w skupieniu słuchają bądź czytają informacji, mających – jak przekonywano – zmienić ich rzeczywistość. Dla wzmocnienia przekazu dodawano fotografie wykonane w różnych przestrzeniach, zarówno w fabrykach, gdzie zebrani mężczyźni i kobiety w roboczych strojach z pochylonymi głowami wysłuchiwali wiadomości o zgonie, jak i w mieście (aneks zdjęcie nr 6). Dążono do wywołania w czytelnikach podobnych emocji: lęku i smutku. Istotnym elementem tych przedstawień były także widoczne na zdjęciach pisma partyjne, z których ludzie dowiadywali się o tej tragicznej wiadomości. Stanowiły one najważniejszy nośnik informacji i pierwsze „zaufane” źródło wiedzy.

W przestrzeni publicznej utrzymywano, że informacja o śmierci Bieruta wręcz sparaliżowała miasta i ośrodki pracy. Wielkie emocje wywołał jedynie sam pogrzeb I sekretarza, któremu miała towarzyszyć fala masowego smutku społeczeństwa. Dla uczczenia pamięci przywódcy przystawano i w ciszy oddawano mu ostatni hołd. Wieszano biało-czerwone i czerwone flagi przepasane kirem, wystawiano w oknach jego portrety, co także znajdowało potwierdzenie na zdjęciach publikowanych w gazetach (NRz, 19.03.1956, s. 3). Wiele z tych fotografii prezentuje nie jednostki, a bezimienny tłum mający symbolizować cały naród. Bierut zmarł w marcu, dlatego ludzie ubrani byli w obszerne płaszcze, a na głowach mieli chustki lub kapelusze. Nawet nieprzyjazna pogoda nie była ich w stanie powstrzymać od stania w długich kolejkach, aby po raz ostatni zobaczyć twarz przywódcy (GZ, 15.03.1956, s. 2). Kreowano Bieruta na postać o znaczeniu międzynarodowym, najmocniej jednak związaną ze Związkiem Radzieckim. Z tego względu publikowano również fotografie przedstawiające tłumy w Moskwie pragnące osobiście pożegnać na zawsze najwierniejszego ucznia Stalina.

W pismach zamieszczano także fotografie Bieruta leżącego w trumnie. W otoczeniu gdzie odbywały się uroczystości żałobne znajdowało się mnóstwo kwiatów i flag, a wokół zmarłego stali zazwyczaj przedstawiciele władz komunistycznych krajów – głównie Polski i Związku Radzieckiego. Jedno z bardziej symbolicznych zdjęć, które miało poruszyć czytelników, przedstawiało matkę z dzieckiem na rękach pochylającą się nad nieżyjącym przywódcą (GB, 17–18.03.1956, s. 1). Za jej plecami można dostrzec wartę honorową czuwającą przy I sekretarzu oraz udekorowane wnętrze. Dziecko wyciąga rączki w kierunku zmarłego, który nie może już odpowiedzieć na ten gest.

Pogrzeb był chwilą ponownego wzrostu zainteresowania Bierutem, a zarazem zmierzchem kultu jednostki. W partyjnych gazetach publikowano obszerne fotorelacje z wydarzenia. Drukowano kilkanaście zdjęć (zazwyczaj powtarzanych w różnych tytułach prasowych), najczęściej małego formatu i umieszczano jedno pod drugim. Były one na tyle niewyraźne, że dodawano do nich krótkie komentarze wyjaśniające, co zostało utrwalone na poszczególnych fotografiach.

Zdjęcia z pogrzebu Bieruta można podzielić na dwie podkategorie: pochodzące z Warszawy i reszty kraju. W przypadku dokumentowania uroczystości w stolicy głównie skupiano się na portretowaniu ludu (aneks zdjęcie nr 7) lub polityków, ze szczególnym uwzględnieniem przedstawicieli PZPR. „Z jednej strony mamy więc tłum – po trosze, jak to tłum, anonimowy […], z drugiej zaś, jakby za jakąś niewidzialną barierą, odbywa się pożegnanie zmarłego przez polityczną wierchuszkę” (Myszkorowski 2011, s. 371). Na tych zdjęciach pogrzeb Bieruta jawi się jako majestatyczny, wręcz teatralny, a co najważniejsze – godny tak niezwykłej jednostki, na jaką go kreowano. Mamy przedstawienia górników w żałobnym kondukcie, tłum ludzi na trasie pogrzebowej (TR, 17–18.03.1956, s. 3) i trumnę na czerwonym katafalku, opasaną biało-czerwonym sztandarem (TL, 18.03.1956, s. 1). W jednym z komentarzy informowano: „Ludzie stoją w otwartych na oścież oknach, obsiedli dachy, rusztowania domów” (TL, 18.03.1956, s. 3). Drugą kategorię stanowią zdjęcia wykonane poza Warszawą. Na ulicach różnych miast ludzie gromadzili się, aby wspólnie wysłuchać informacji o pogrzebie lub obejrzeć transmisję ze stolicy. Jednoczyli się w smutku i ciszy, podobnie jak wtedy, gdy dotarła do nich wieść o śmierci Bieruta. W milczeniu oddawali ostatni hołd zmarłemu (GB, 17–18.03.1956, s. 1). Tak samo jak kilka dni wcześniej ponownie przestały działać maszyny, a hale produkcyjne opustoszały. O wielkości I sekretarza miał świadczyć fakt, że ludzie porzucili swoje obowiązki i wspólnie stanęli przed odbiornikami, aby połączyć się z tymi, którzy byli na miejscu pogrzebu. Fotografie te „przedstawiają realia społeczne, […] jednostki i niewielkie grupy, które […] uosabiają większą całość” (Burke 2012, s. 145). W „Gazecie Białostockiej” opublikowano np. zdjęcie włókniarzy, którzy zgromadzeni na świetlicy w skupieniu słuchali transmisji (GB, 17–18.03.1956, s. 7). Na pierwszym planie widać zamyślonych mężczyzn ubranych w robocze stroje, a za nimi kobiety, najczęściej w chustkach na głowach. Jest ich tak dużo, że nie wystarczyło miejsc siedzących i część osób widocznych w tle musiała stać, co nie zniechęciło ich do w uczestnictwa w długiej uroczystości. Pogrzeb Bieruta ponownie sparaliżował całe miasta, w wielu z nich zabrzmiały syreny, wywołując symboliczną ciszę i skupienie w ostatnim momencie pożegnania przewodnika i opiekuna (NRz, 19.03.1956, s. 3). W rodzinnym mieście I sekretarza – Lublinie, w jego dawnym mieszkaniu zorganizowano wartę honorową przy portrecie Bieruta otoczonym kwiatami (GB, 19.03.1956, s. 3).

Po pogrzebie kult wodza zaczął odchodzić w zapomnienie. Jeszcze przez kilka kolejnych dni pojawiały się w prasie pojedyncze zdjęcia przedstawicieli innych państw składających kondolencje oraz ludzi formułujących przyrzeczenia w ramach uczczenia pamięci zmarłego. Ostatnim przejawem praktykowania kultu przywódcy jako wybitnej jednostki były obchody jego urodzin w kwietniu 1956 r. Opublikowano wtedy kilka jego zdjęć za życia oraz kilka innych, wykonanych przy grobie zmarłego, gdy członkowie Biura Politycznego składali kwiaty. Po tym czasie w analizowanych gazetach trudno znaleźć fotografie przedstawiające I sekretarza lub kojarzące się z nim. Nastąpiła zmiana rządzących, którzy nie próbowali już kreować się na niezwykłe osobistości. Bierut zmarł, a wraz z nim odszedł w zapomnienie związany z nim kult jednostki.

Koniec części I

Aneks zdjęć

Zdjęcie nr 1
Zdjęcie nr 2
Zdjęcie nr 3
Zdjęcie nr 4
Zdjęcie nr 5
Zdjęcie nr 6
Zdjęcie nr 7

Bibliografia

Źródła

  • Prasa
    • „Gazeta Białostocka”
    • „Gazeta Zielonogórska” 1956.
    • „Nowiny Rzeszowskie” 1956.
    • „Trybuna Ludu” 1956.
    • „Trybuna Robotnicza” 1956.
  • Źródła drukowane
    • Chruszczow N. (1956), O kulcie jednostki i jego następstwach, Warszawa.
  • Źródła internetowe
    • https://cbh.pan.pl/pl/kult (dostęp: 13.11.2022).

Słowniki

Czapliński M., Fras Z., Rosik S., Piotrowski J., Maroń J. (2017), Słownik. Historia, Poznań.

Sztompka P. (2020), Słownik socjologiczny: 1000 pojęć, Kraków.

Opracowania

Burke P. (2012), Naoczność. Materiały wizualne jako świadectwa historyczne, przeł. J. Hunia, Kraków.

Černy J. (1974), Religia starożytnych Egipcjan, przeł. E. Dąbrowska-Smektała, Warszawa.

Dubiel L. (2016), Koncepcja totalitaryzmu w ujęciu Aleksandra Hertza, „Studia Iuridica Lublinensia”, t. 25, z. 3.

Eisler J. (2014), Siedmiu Wspaniałych. Poczet pierwszych sekretarzy KC PZPR, Warszawa.

Friszke A. (2003), Polska. Losy państwa i narodu 1939–1989, Warszawa.

Garlicki A. (1994), Bolesław Bierut, Warszawa.

Gillmeister A., Musiał D. (2012), W cieniu Kapitolu. Religia starożytnych Rzymian, Kraków.

Hein-Kircher H. (2008), Kult Piłsudskiego i jego znaczenie dla państwa polskiego 1926–1939, przeł. Z. Owczarek, Warszawa.

Kowalska M. (2013), Rosyjski mit władzy a kult jednostki, „Poznańskie Studia Slawistyczne”, nr 5.

Kozłowski Cz. (1993), Namiestnik Stalina, Warszawa.

Kupiecki R. (1993), Natchnienie milionów. Kult Stalina w Polsce 1944–1956, Warszawa.

Lipiński P. (2001), Bolesław Niejasny: opowieść o Bolesławie Bierucie, Forreście Gumpie polskiego komunizmu, Warszawa.

Lipiński P. (2017), Bierut. Kiedy partia była bogiem, Wołowiec.

Lubińska N. (2020), Krótka historia o kulcie Mao Zedonga – wybrane elementy podtrzymywania politycznej legendy Wielkiego Sternika w Chinach, „Gdańskie Studia Azji Wschodniej”, t. 18.

Milewska M. (2012), Bogowie u władzy. Od Aleksandra Wielkiego do Kim Dzong Ila: antropologiczne studium mitów boskiego władcy, Gdańsk.

Myszkorowski J. (2011), „Cała Polska na swych ramionach niosła trumnę Bolesława Bieruta”. „Trybuna Ludu” o przygotowaniach do pogrzebu Bieruta, w: Komunistyczni bohaterowie, t. 1: Tradycja, kult, rytuał, red. M. Bogusławska, Z. Grębecka, E. Wróblewska-Trochimiuk, Warszawa–Kraków.

Paczkowski A. (2005), Pół wieku dziejów Polski 1939–1989, Warszawa.

Plamper J. (2014), Kult Stalina. Stadium alchemii władzy, przeł. K. Bażyńska-Chojnacka, P. Chojnacki, Warszawa.

Pomian G. (2023), Bierut i jego partia, Paryż–Lublin.

Rose G. (2010), Interpretacja materiałów wizualnych. Krytyczna metodologia badań nad wizualnością, przeł. E. Klekot, Warszawa.

Rycman A. (2009), Rytuał jako sposób budowania rzeczywistości politycznej, w: Między socjologią polityki a antropologią polityki, red. J. Wódz, Katowice.

Service R. (2003), Lenin. Biografia, przeł. M. Urbański, Warszawa.

Skotarczak D. (2016), Kilka uwag o historii wizualnej, „Klio Polska. Studia i Materiały z Dziejów Historiografii Polskiej”, nr 8.

Sylburska A. (2020), Kult jednostki w epoce komunizmu: obchody 60 urodzin Mátyása Rákosiego w świetle węgierskiej prasy, „Acta Universitatis Lodziensis. Folia Historica”, t. 106.

Urban G.P. (2016), Stalinowski kult jednostki w województwie lubelskim. Śmierć Stalina na łamach „Sztandaru Ludu”, „Sensus Historiae”, nr 2.

Ziębińska-Witek A., Witek P. (2022), Metodologiczne problemy historii wizualnej, w: Wprowadzenie do metodologii historii, red. E. Domańska, J. Pomorski, Warszawa.


Redakcja językowa i korekta

Dr Beata Jarosz




Wykład prof. Yulii Kiselyovej pt. „Ukrainian academics’ experience of forced migration in Poland since the full-scale invasion by Russian forces” – 12 kwietnia

Szkoła Doktorska Szkoła Doktorska Nauk Humanistycznych i Sztuki w UMCS,
Centrum Analiz Migracyjnych MigLab przy Instytucie Socjologii UMCS,
Instytut Historii UMCS 

zapraszają na wykład

prof. Yulii Kiselyovej z Charkowskiego Uniwersytetu Narodowego im. Wasyla Karazina
pod tytułem „Ukrainian academics’ experience of forced migration in Poland since the full-scale invasion by Russian forces”

Data: 12 kwietnia 2024 r., godzina 13.00

Miejsce: Szkoła Doktorska Nauk Humanistycznych i Sztuki w Uniwersytecie Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie, ul Weteranów 18, sala VI (II piętro)

Problematyka wykładu dotyczy przymusowej migracji ukraińskich naukowców w Polsce, spowodowanej rozpoczętą w 2022 roku inwazją Rosji na Ukrainę. Prelekcja organizowana jest w ramach projektu „Moving West”: Ukrainian Academics in Conditions of Forced Migration (2014-2024) dotyczącego strategii przetrwania i realizacji pracy zawodowej ukraińskich naukowców w sytuacji wojennej. Prelekcja odbędzie się w języku angielskim.

Dr hab. Yulia Kiselyova – profesor Charkowskiego Uniwersytetu Narodowego im. Wasyla Karazina, pracownik Wydziału Historiografii, Badań nad Źródłami i Archeologii, członek polsko-ukraińskiego Towarzystwa Historiograficznego. W latach 2018-2021 uczestniczyła w projekcie badawczym “Practices of the Self-Representation of Multinational Cities in the Industrial and Post-Industrial Era” realizowanym pod auspicjami Kanadyjskiego Instytutu Studiów Ukraińskich na Uniwersytecie Alberty. Pracuje obecnie nad projektem „«Moving West»: Ukrainian Academics in Conditions of Forced Migration” sponsorowanym przez Max Planck Institut für Wissenschaftsgeschichte (2022) oraz Institut für die Wissenschaften vom Menschen w Wiedniu w ramach programu grantowego „Documenting Ukraine” (2023).

Inspiratorką i koordynatorką spotkania, pierwszego z serii z zaplanowanych, jest dr hab. Ewa Solska, kierownik Katedry Humanistyki Cyfrowej i Metodologii Historii w Instytucie Historii UMCS, współredaktorka portalu „ohistorie.eu”.

Źródło: https://www.umcs.pl/pl/aktualnosci,16880,wyklad-prof-yulii-kiselyovej-12-kwietnia,147184.chtm




Wycinanki (148)

WOJCIECH WRZOSEK

Wycinanki (148)

Retoryka to „lek homeopatyczny”?

Jeden z moich czytelników nieśmiało podpowiada, że w Wycinankach patronuje mi myśl Willarda Van Ormana Quine’a. Gdyby tak było, byłby to dla mnie zaszczyt. Na szczęście mój korespondent nie musi udowadniać, że dosięgam myśli wielkiego filozofa.

Quine byłby — w kwestii statusu retoryki — oponentem Perelmana. Celem badań tego ostatniego jest nobilitowanie, także przy pomocy logiki, procedur myślowych dotychczas jej się wymykających. Amerykański filozof z kolei, nie byłby skłonny do rozluźniania rygorów logiki. Zabiegi retoryczne pozostawałyby bądź to w zasięgu logiki, bądź najczęściej — filozofii czy metafizyki.

Quine robi takie oto wprowadzenie:

Retoryka jest techniką przekonywania do dobrego i złego. Łączy ze sobą specjalistów od reklamy, adwokatów, polityków i członków grup dyskusyjnych.

Na grupy dyskusyjne patrzy się w szkołach życzliwym okiem. Uważa się, że dzięki nim uczniowie nauczą się skutecznie przemawiać i bystro myśleć. Rzeczywiście, służą one tym celom, ale ceną jest to, że przekonanie słuchaczy przedkłada się ponad prawdę. Siłą dyskutanta nie jest intelektualna ciekawość ani otwartość na racjonalne argumenty, lecz umiejętność obrony przyjętej z góry koncepcji — choćby nie wiem co. Posiada on łotrowski talent do niezważania na sprzeczności, zamiast tego akcentuje dobre strony proponowanego stanowiska. Tą samą umiejętnością, poza wiedzą prawniczą, szczycą się adwokaci i znani politycy — kapitan grupy dyskusyjnej jest najwyraźniej stworzony do jednego z tych zawodów. Na szczęście istnieją prawnicy i politycy, którzy zgodzą się działać jedynie w słusznej sprawie, ale te skrupuły nie są cechą charakterystyczną bieguna retoryki i nie stanowią klucza do politycznego bądź prawniczego sukcesu[1].

Są ludzie, którzy posiadają temperament wiecowy czy zebraniowy; czują się doskonale w żywiołowych, emocjonalnych wymianach opinii. Wykorzystują zasoby emocji i ulga ich wyeksploatowania wystarcza im do osiągnięcia satysfakcji. Celem takich osób nie jest nawet przekonanie audytorium, przed którym wyłuszczają swoje racje, lecz subiektywne poczucie zaszachowania oponentów[2].

Kiedy elektorat lub sędzia znajdują się pod wpływem retoryki demagoga, niewiele nam pomoże chłodny rozum i rzeczowa ocena faktów. My również użyjemy wówczas retoryki i odpłacimy pięknym za nadobne.Retoryka jest bezcennym homeopatycznym narzędziem, gdyż pozwala na odparcie jej własnych ataków[3].

Są i tacy, którzy nie uczestniczą w dyskusjach, w których nie obowiązują jasne reguły wymiany poglądów. Jeśli nie są respektowane zasady argumentowania i przekonywania — jak chcieliby Quine i Perelman — unikają udziału w nich.

W kołach naukowych — twierdzi Quine — niewiele jest demagogii, ale nawet tam retoryka jest użyteczna. W skrajnym przypadku może się zdarzyć, że naukowiec potrzebuje czegoś więcej niż chłodnego opisu swojej teorii i świadectw, aby skłonić studentów lub kolegów do zrezygnowania z błędnych koncepcji. W rękach niewłaściwego naukowca retoryka może jednak wyświadczyć nauce niedźwiedzią przysługę. Dzięki retoryce może on zdobyć sławę i uznanie dla swej teorii, mimo niepewnych świadectw.

Retoryka bywa więc czasem nikczemna, ale nie zawsze. W swym nikczemnym zastosowaniu jest ona sztuką lub praktyką obrony danego stanowiska z innych powodów niż racje, które się samemu dostrzega. Pomagają w tym insynuacje[4].

Retoryka w dydaktyce akademickiej jest często ostatecznym środkiem perswazji. Jeśli wyczerpujące uzasadnienie z racji złożoności materiału i braku czasu nie jest możliwe, wówczas wykładowca zmuszony jest zredukować je i przejść na pole argumentacji tj. wykorzystać instrumentarium retoryczne: np. — w najlepszym razie — odesłać ad autoritatem lub ad scientiam (do literatury przedmiotu). Można także pozostawić audytorium w rzeczywistym lub pozornym dylemacie. Skłonić słuchacza do myślenia już po wykładzie przez pozostawienie go sam na sam z problemami.


[1] W. Van Orman Quine, Różności. Słownik prawie filozoficzny, tłum. C. Cieśliński, Warszawa 1995, s. 175; „Rhetoric is the literary technology of persuasion, for good or ill. It is the rallying point for advertisers, trial lawyers, politicians, and debating teams. Debating teams are promoted in schools as a spur to effective language and incisive thought. They serve that purpose, but only by setting the goal of persuasion above the goal of truth. The debater’s strength lies not in intellectual curiosity nor in amenability to rational persuasion by others, but in his skill in defending a preconception come what may. His is a nefarious knack of disregarding all the discrepancies while regarding every crepancy. The same skill, along with legal lore, is the strength of the trial lawyer or barrister, and the strength also of the successful politician, one or the other of which careers the captain of the debating team is clearly destined for. Happily there are lawyers who will take on only such cases as they deem to be just, and politicians who will espouse only a cause that is righteous; but these scruples are not adjuncts of the rhetorical pole, nor are they keys to success in the legal or political profession” (idem, Quiddities. An Intermittently Philosophical Dictionary, Cambridge, MA, 1987, s. 183).

[2] Szczególnym przypadkiem takich retorów są uczestnicy spotkań z rodzicami (tzw. wywiadówek) zwani przeze mnie pretensjonatami. Traktują oni sytuację wywiadówki jako miejsce dogodne do autoterapii dyskomfortów rodzicielskich związanych z obowiązkiem szkolnym swych dzieci. Okolicznością sprzyjającą przepracowywaniu traum i wyładowaniu frustracji jest dla nich szkolne zebranie. Adresatem agresji staje się nauczyciel, wychowawca klasy. Staje się on obiektem desperackich ataków jako: funkcjonariusz państwowy, reprezentant rady pedagogicznej, wysłannik dyrekcji, prawodawca i realizator prawa oświatowego, rezydent ministra, a wreszcie podmiot odpowiedzialny za rodzicielskie porażki wychowawcze itp. Pretensjonat traktuje oponenta jako ucieleśnienie wszystkich tych ról, w ich pomieszaniu.

[3] Idem, Różności…, s. 175–176; „When an electorate or a jury is in the sway of a demagogue’s rhetoric, cold reason and the marshaling of facts bear little promise in rebuttal. Marshaling more rhetoric, then, in a contrary vein, we fight fire with fire. Rhetoric is invaluable homeopathically in withstanding its own assaults (idem, Quiddities…, s. 183).

[4] Idem, Różności…, s. 184; „Rhetoric, then, is sometimes nefarious and sometimes not. In its nefarious use it is the art or practice of defending a proposition on grounds other than one’s own reasons for defending it. An auxiliary device is innuendo” (idem, Quiddities…, s. 184).