„Na ratunek historii amerykańskiej”. Polityka a nauczanie historii w USA

Przypinka Teach the Children the Truth, czyli „ucz dzieci prawdy”, z drugiej połowy XX w. z kolekcji National Museum of African American History and Culture (źródło: Smithsonian Institution)

MARTA CIEŚLAK

„Na ratunek historii amerykańskiej”. Polityka a nauczanie historii w USA

Prawdopodobnie większość polskich czytelników nie myśli o południowym stanie Arkansas jako kolebce amerykańskich trendów. A to właśnie od Arkansas warto zacząć dyskusję o aktualnym wpływie polityki na nauczanie historii w Stanach Zjednoczonych. W lipcu 2020 r. senator Tom Cotton, reprezentujący właśnie Arkansas, wprowadził do senatu ustawę zatytułowaną Saving American History Act, czyli w wolnym tłumaczeniu „na ratunek historii amerykańskiej” (U.S. Congress 2020). Ustawa ma na celu blokadę funduszy federalnych dla szkół podstawowych i średnich, w których do nauczania historii wykorzystywano by cykl artykułów opublikowanych przez „New York Times Magazine” pod tytułem The 1619 Project, czyli Projekt 1619.

Niezwykle popularny Projekt 1619 postuluje, by za datę założycielską Stanów Zjednoczonych uznać nie rok 1776, czyli rok podpisania Deklaracji Niepodległości, lecz 1619, czyli rok, gdy na teren angielskiej kolonii Virginia w Ameryce Północnej dotarł statek z grupą Afrykanów, których popularne narracje historyczne uznają za pierwszych niewolników w historii amerykańskiej. Według Nikole Hannah-Jones, pomysłodawczyni i głównej autorki Projektu 1619, kiedy „ponad dwudziestu zniewolonych Afrykanów” dopłynęło do Virginii, „Ameryka nie była jeszcze Ameryką, ale to właśnie w tym momencie rozpoczęła się jej historia” (Hannah-Jones et al. 2019). Dodajmy, że uznanie roku 1619 za symboliczny początek niewolnictwa w historii amerykańskiej jest dość powszechne[1], mimo że badania historyczne skomplikowały tę narrację historyczną. Po pierwsze, historycy mają wątpliwości co do statusu prawnego pierwszych Afrykanów w Virginii i sugerują, że mogli być oni służącymi kontraktowymi, a nie niewolnikami (Irvin Painter 2019). Po drugie, pierwsi zniewoleni Afrykanie pojawili się na terenach dzisiejszych Stanów Zjednoczonych nie w 1619, ale już w wieku XVI za pośrednictwem Hiszpanów (Weber 1992)[2]. Jak jednak zauważa Nell Irvin Painter, wybitna historyczka, która sama podaje w wątpliwość twierdzenie, że pierwsi Afrykanie w Virginii byli niewolnikami, rok 1619 uważa się za konwencjonalny początek historii i tożsamości czarnych Amerykanów (Irvin Painter 2006, s. 23–24). Natomiast Projekt 1619, opublikowany czterysta lat po przybyciu wspomnianego statku do Virginii, idzie o krok dalej i uznaje 1619 nie tylko za początek niewolnictwa w USA i historii czarnych Amerykanów, lecz przede wszystkim za początek państwa i narodu amerykańskiego oraz historii amerykańskiej. Tym samym sugeruje on, że u podstaw Stanów Zjednoczonych leżą nie wolność i demokracja, ale zniewolenie Afrykanów i ich potomków.

Oceny samego Projektu 1619 są wśród historyków mieszane. Podkreślmy, że cykl jest projektem publicystycznym, a nie pracą naukową, co okazało się zarówno jego wadą, jak i zaletą. Zwolennicy serii twierdzą, że nawet jeśli autorzy pewne fakty uprościli i uogólnili, przystępny język i intrygująca argumentacja sprawiły, iż Projekt 1619 okazał się atrakcyjnym materiałem edukacyjnym w szkołach i na uniwersytetach (Gasman 2021). Niemniej pojawiły się wśród poważnych ekspertów również głosy bardziej krytyczne. Pięcioro szanowanych historyków wystosowało list do „New York Times’a”, w którym skrytykowali pewne zawarte w Projekcie 1619 wnioski jako zbyt ogólnikowe, pozbawione skomplikowanego kontekstu historycznego czy po prostu niezgodne z faktami („New York Times” 2019). Leslie Harris, historyczka specjalizująca się w historii niewolnictwa i jedna z konsultantek merytorycznych projektu, opublikowała artykuł, w którym wyznała, iż autorzy projektu nie posłuchali jej, gdy ostrzegała ich, że niektóre zawarte w nim argumenty są oparte na błędnej ocenie wydarzeń historycznych. Dodała zarazem stwierdzenie, z którym zgadza się wielu historyków (zarówno akademickich, jak i nauczycieli), a mianowicie że Projekt 1619 jest niezwykle cennym głosem w debacie na temat historii amerykańskiej. Harris zauważa, że prominentni krytycy serii, ci, którzy zarzucili jej autorom zbyt uproszczoną wizję historii amerykańskiej, sami są autorami wybiórczych analiz historycznych, a ich uwagi krytyczne wyrządzają więcej szkody, niż wyrządziłoby kilka błędów, które się w projekcie znalazło (Harris 2020).

Wnioski Harris nawiązują do problemu zagorzałych przeciwników Projektu 1619, którzy nieustannie powołują się na głosy ekspertów wytykające autorom błędy, choć tak naprawdę debatują oni nad wartością cyklu nie tyle w kategoriach merytorycznych, ile czysto politycznych (Jackson 2021). Komentatorzy i politycy z prawej strony sceny politycznej nie znoszą Projektu 1619, choć również radykalna lewicowa World Socialist Web Site (WSWS) jest wobec niego krytyczna (Mackaman 2021; Mackaman 2022). WSWS jest jednak organizacją niszową i jej wpływu na debatę publiczną nie da się porównać z wpływem polityków i mediów prawicowych. To, co poważni eksperci uznali za błędy merytoryczne, natychmiast stało się rodzajem amunicji dla konserwatywnych polityków, dziennikarzy, komentatorów i wreszcie rzeszy przeciętnych Amerykanów, dla których Projekt 1619 jest emblematycznym rewizjonistycznym atakiem na historię USA, tożsamość amerykańską i pamięć narodową. O ile pięcioro wspomnianych już ekspertów sugerowało, że błędy merytoryczne powinny być usunięte i poprawione, o tyle nie kwestionowali oni istotnej roli niewolnictwa w historii amerykańskiej i docenili wysiłki wprowadzenia skomplikowanych argumentów do debaty publicznej[3]. Przeciwnicy projektu ignorują jednak subtelniejsze punkty krytyki specjalistów, ponieważ w pełni odrzucają oni wersję historii amerykańskiej, w której niewolnictwo i rasizm odgrywają rolę budulców państwa amerykańskiego i tożsamości amerykańskiej. Jak zauważył Adam Serwer, kłótnia wokół Projektu 1619 nie jest kłótnią o fakty, lecz o wizję historii amerykańskiej (Serwer 2019).

Wspomniany senator Cotton z Arkansas należy do grona zaciekłych wrogów Projektu 1619. Młody (jak na senatora), energiczny i popularny w swym rodzinnym stanie, Cotton nie ukrywa ambicji politycznych, w tym także prezydenckich. W Partii Republikańskiej utożsamiany jest ze skrzydłem oddanych zwolenników byłego prezydenta Donalda Trumpa. Niektórzy uważają go nawet za bardziej niebezpieczną wersję Trumpa, ponieważ o ile reprezentuje on poglądy zbliżone do poglądów byłego prezydenta, o tyle jest on też tradycyjnie wygładzonym i kompetentnym politykiem potrafiącym przekonać również tych konserwatystów, którzy z nieokrzesaniem byłego prezydenta nie chcą mieć nic wspólnego (Tofekci 2020). Reakcje Trumpa i Cottona na Projekt 1619 doskonale obrazują, w jaki sposób politycy i polityka w USA wpływają na nauczanie historii oraz wokół jakich tematów rozgrywa się aktualna walka o wizję historii amerykańskiej.

Zacznijmy od byłego prezydenta. Trump skrytykował w typowym dla siebie stylu cykl „New York Times’a” i 16 września 2020 r., ponad rok po publikacji serii, zwołał konferencję prasową, na której ogłosił powstanie Komisji 1776. Komisja 1776 miała stworzyć i promować „patriotyczny” program nauczania historii amerykańskiej, a sama konferencja odbyła się w siedzibie Archiwów Państwowych, gdzie prezydent stał otoczony flagami amerykańskimi i gdzie znajdują się oryginały dokumentów założycielskich USA, czyli Deklaracji Niepodległości i konstytucji amerykańskiej. Trump stwierdził, że Projekt 1619 jest „całkowicie zdyskredytowany” i że Komisja 1776 zajmie się „pokręconą siecią kłamstw” (twisted web of lies), jakich naucza się w szkołach oraz na uniwersytetach, a przede wszystkim nieprawdziwym według byłego prezydenta twierdzeniem, iż „Ameryka jest podłym i rasistowskim narodem”. Trump dodał: „Jedyną ścieżką do jedności narodowej jest nasza wspólna tożsamość amerykańska. Dlatego właśnie tak pilnym zadaniem jest przywrócenie edukacji patriotycznej w naszych szkołach” (Perez Jr. i Gaudiano 2020).

Przy okazji ataku na Projekt 1619 Trump skrytykował także critical race theory (CRT, w polskim tłumaczeniu krytyczna teoria rasy lub teoria rasy krytycznej). Ta linia argumentacji jest wszechobecna w konserwatywnych środowiskach amerykańskich, i to zarówno w Waszyngtonie i wpływowych mediach, jak i w popularnym dyskursie publicznym. CRT jest znaną od dekad teorią międzydyscyplinarną wywodzącą się z nauk prawnych. Zgodnie z nią rasizm jest zakorzeniony w amerykańskich kodach prawa oraz regułach funkcjonowania instytucji państwowych. Według CRT rasizm kształtuje zatem społeczeństwo amerykańskie na poziomie instytucjonalnym (Delgado i Stefancic 2017). Oznacza to, iż nawet jeśli osoby odpowiedzialne za decyzje dotyczące życia społecznego nie są rasistami, możliwe jest, że ich działania są odbiciem rasizmu zapisanego w zasadach działania danej instytucji. Innymi słowy, CRT, która stała się rodzajem metodologii stosowanej nie tylko w opracowaniach naukowych, lecz także przez organizacje pozarządowe i aktywistów, głosi, że rasizm w USA jest zjawiskiem systemowym i walka z nim musi się odbywać właśnie na poziomie prawno-instytucjonalnym. Co ważne w kontekście dyskusji na temat polityki i nauczania historii, CRT nie jest i nigdy nie była nauczana w amerykańskich szkołach. Jest to teoria złożona (przedstawiam czytelnikom jej niezwykle uproszczoną wersję), która rzadko pojawia się nawet na zajęciach uniwersyteckich. CRT jest zwykle wykładana na amerykańskich wydziałach prawa i choć można ją znaleźć także na wydziałach politologii, filozofii czy socjologii, jej elementy występują głównie na zajęciach specjalistycznych.

To, czym CRT jest i gdzie jest nauczana, nie ma najmniejszego znaczenia dla rzesz jej krytyków w USA. W ich powszechnym użyciu zwrot critical race theory jest kodem skrywającym wszelkie próby nauczania historii rasizmu i innych form dyskryminacji oraz ich wpływu na społeczeństwo amerykańskie. W oczach wrogów CRT oparta na źródłach historycznych lekcja historii na temat niewolnictwa bądź ruchu praw obywatelskich może być uznana za nauczanie CRT. Niewielu przeciwników CRT wie, czym CRT jest, i niewielu jest zainteresowanych tym, żeby się tego dowiedzieć. Obsesja na punkcie CRT doprowadziła do absurdalnej sytuacji, gdy zakazuje się nauczania CRT w szkołach (o czym więcej poniżej), mimo że CRT nigdy w szkołach nie uczono. Kiedy zatem Trump określił CRT jako „toksyczną propagandę” i „ideologiczną truciznę” niszczącą kraj oraz więzi społeczne (Perez Jr. i Gaudiano 2020), jego zwolennicy oraz inni przeciwnicy CRT usłyszeli to, co chcieli usłyszeć, a mianowicie że prezydent krytykuje wszelkie próby dyskusji na temat historii różnych form dyskryminacji, w tym szczególnie rasizmu, i ich wpływu na państwo i społeczeństwo amerykańskie.

Konferencja prasowa Trumpa okazała się głównie spektaklem politycznym. Komisja 1776 powstała, choć wśród jej członków nie znalazł się ani jeden ekspert specjalizujący się w historii Stanów Zjednoczonych lub nauczaniu historii. Komisja wydała raport zawierający wyjątkowo fragmentaryczną interpretację historii amerykańskiej, opartą na doskonale znanych mitach demokracji, wartości republikańskich oraz wolności i równości (The President’s Advisory 1776 Commission 2021). Raport, który zawiera również rekomendacje w kwestiach nauczania historii, został opublikowany 18 stycznia 2021 r., dwa dni przed upływem kadencji Trumpa (The White House 2021). Zaprzysiężony 20 stycznia prezydent Joe Biden komisję rozwiązał, a jej raport spotkał się z miażdżącą krytyką ekspertów i komentatorów. American Historical Association, największa i najstarsza organizacja skupiająca historyków w USA (mająca członków również poza granicami kraju) i jedna z najbardziej prestiżowych organizacji historyków na świecie, oficjalnie potępiła prace komisji i raport, który oceniła jako oparty na „zakłamaniach, nieścisłościach oraz stwierdzeniach mijających się z prawdą i wprowadzających w błąd” (American Historical Association 2021). Inside Higher Ed, popularny serwis śledzący trendy w szkolnictwie, odniósł się do prac komisji znacznie dosadniej i, powołując się na opinie historyków, stwierdził, że miejsce jej sprawozdania jest „na śmietniku” (Flaherty 2021).

Dodajmy, że nawet gdyby Trump wygrał wybory w 2020 r., a sama Komisja 1776 by przetrwała, jej raport i rekomendacje nie miałyby bezpośredniej siły sprawczej z jednego powodu: rząd federalny nie ma bezpośredniego wpływu na programy nauczania w amerykańskich szkołach. Ani prezydent Stanów Zjednoczonych, ani osoba zajmująca stanowisko ministra edukacji, niezależnie od ich przynależności partyjnej i priorytetów, nie kontrolują szkół. Te decyzje są podejmowane na poziomie stanowym oraz na poziomie tzw. dystryktów szkolnych (school districts, więcej o nich poniżej). Nie oznacza to, że odbywające się w atmosferze kluczowych wydarzeń konferencja prasowa oraz powołanie specjalistycznej komisji są bez znaczenia. Tego typu inicjatywy sygnalizują, że debata o wizji historii amerykańskiej jest sprawą wagi narodowej, a sam prezydent wyraźnie określił swoją pozycję w walce o przeszłość i jej wpływ na teraźniejszość i przyszłość. Co ciekawe, kilka dni przed konferencją prasową byłego prezydenta ówczesna minister edukacji (a więc członkini rządu Trumpa) Betsy DeVos chwaliła i promowała projekt 1776 Jednoczy (1776 Unites Curriculum). 1776 Jednoczy to stworzony przez amerykańskich konserwatystów program nauczania historii opracowany w odpowiedzi na Projekt 1619 i promujący wersję historii czarnych Amerykanów pozbawioną kontekstu wykluczenia, dyskryminacji i cierpienia spowodowanych przez wieki rasizmu. Sama minister DeVos, miliarderka i zagorzała konserwatystka bez doświadczenia w kwestiach edukacji w momencie objęcia urzędu, przyznała, że jest przeciwniczką ingerencji rządu federalnego w programy nauczania (Perez Jr. i Gaudiano 2020). Jej poparcie dla projektu 1776 Jednoczy miało zatem znaczenie symboliczne, tak jak symboliczne były działania Trumpa wokół Komisji 1776.

Wróćmy do Arkansas, senatora Cottona i jego Saving American History Act. Przypomnijmy, że jako senator Cotton również reprezentuje rząd federalny i że Saving American History Act ma na celu zablokowanie funduszy federalnych dla szkół podstawowych i średnich, w których nauczano by historii z wykorzystaniem Projektu 1619. W lipcu 2021 r. Cotton wprowadził do senatu pokrewną ustawę zatytułowaną Stop CRT Act, czyli „zatrzymać CRT”. Ten projekt blokuje fundusze federalne dla tych szkół podstawowych i średnich, w których nauczano by „teorii rasowych” (race-based theories), oraz uczelni wyższych, gdzie „zmuszano by” studentów oraz profesorów do promowania lub akceptacji „teorii rasowych”. W tekście ustawy nie pada zwrot critical race theory i zawiera on kilka definicji „teorii rasowych”. Z jednej strony „teorią rasową” jest według ustawy teoria zakładająca wyższość jednej rasy nad innymi rasami lub oceniająca wartość człowieka na podstawie jego rasy. Z drugiej jednak „teorią rasową” jest również „teoria”, która zakłada, że „Stany Zjednoczone są krajem fundamentalnie rasistowskim” albo że „Deklaracja Niepodległości lub Konstytucja USA są fundamentalnie rasistowskimi dokumentami” (U.S. Congress 2021; U.S. Senate 2021a). Tego typu inicjatywy – czyli zagrożenie blokadą funduszy federalnych dla szkół – stanowią rodzaj szantażu. Szkoły amerykańskie są finansowane głównie z budżetów stanowych oraz funduszy lokalnych, a pieniądze od rządu federalnego to jedno z ich najmniej istotnych źródeł utrzymania (U.S. Census Bureau 2020). To samo dotyczy uczelni wyższych, przy czym chodzi tu głównie o publiczne uczelnie stanowe (state colleges/universities), jako że uczelnie prywatne utrzymują się z własnych funduszy, choć ich pracownicy naukowi często otrzymują prestiżowe granty federalne. Tego typu ustawy w teorii dają zatem szkołom i uczelniom wybór, ale nietrudno sobie wyobrazić, że nawet małe cięcia budżetowe mogą być dla nieustannie niedofinansowanych instytucji edukacyjnych zabójcze.

Ani Saving American History Act, ani Stop CRT Act w tym momencie nie mają szans, by wejść w życie jako ustawy. Demokraci kontrolują senat obecnej kadencji (2021–2022), a projekty Cottona są elementem tzw. wojen kulturowych (culture wars) toczonych głównie przez członków Partii Republikańskiej. Nie oznacza to jednak, że propozycje ustaw senatora z Arkansas nie mają wpływu na szkolnictwo amerykańskie. Po pierwsze, Cotton znalazł furtkę, przez którą przepchnął swoje niechętne nastawienie do nauczania historii rasizmu. W sierpniu 2021 r. zaproponował wersję Stop CRT Act jako poprawkę do budżetu. Bez wnikania w arkany procedur budżetowych senatu dodajmy, że poprawka przeszła głosami wszystkich senatorów republikańskich i jednym głosem senatora demokratycznego, Joe’go Manchina (U.S. Senate 2021b)[4]. I choć Cotton nie podjął podobnych manewrów proceduralnych z Saving American History Act, od momentu złożenia projektu ustawy w senacie wywiera ona ogromny wpływ na losy nauczania historii i innych przedmiotów w amerykańskich szkołach. Jak to możliwe, skoro projekt Cottona nie ma na razie szans w senacie? Okazuje się, że tekst i intencje Saving American History Act zainspirowały liczne legislatury stanowe (stanowy odpowiednik sejmu i senatu), które obecnie debatują nad podobnymi ustawami i je przegłosowują. A to właśnie legislatury stanowe mają ogromny wpływ na to, jak naucza się historii w amerykańskich szkołach.

Według raportu PEN America w ciągu pierwszych dziewięciu miesięcy roku 2021 legislatury w 24 stanach wprowadziły 54 projekty ustaw, które miały na celu ograniczyć, czego można nauczać w szkołach podstawowych i średnich, na uniwersytetach, a nawet na szkoleniach oferowanych w instytucjach reprezentujących rządy stanowe (PEN America 2021). PEN America, podobnie jak jej odpowiednik Polski PEN Club, jest organizacją pozarządową skupiającą pisarzy i dziennikarzy, ale za jeden ze swych podstawowych celów uważa ona również ochronę wolności słowa oraz swobody wypowiedzi. Stąd właśnie jej zainteresowanie ustawami, które PEN America nazywa education gag orders, czyli „nakazami kneblowania w edukacji”, i których losy organizacja śledzi i dokumentuje. Każdy ze wspomnianych 54 projektów ustaw zabrania prezentowania wybranych „idei, pojęć oraz materiałów edukacyjnych”, a zdecydowana większość ma na celu wprowadzenie ograniczeń w nauczaniu zagadnień związanych z „rasą, rasizmem, kategorią gender oraz historią amerykańską”. Według PEN America, poza jednym wyjątkiem, wszystkie te projekty były inspirowane trzema konserwatywnymi inicjatywami, w tym szczególnie wspomnianym Saving American History Act Cottona. Dwa pozostałe źródła inspiracji to wydane w 2020 r. zarządzenie byłego prezydenta Trumpa (The White House 2020), zabraniające dyskusji na tematy „sporne”, takie jak rasizm, seksizm, różnice światopoglądowe itp., w instytucjach federalnych (a także przez beneficjentów kontraktów i grantów federalnych), oraz projekt ustawy obywatelskiej Stanleya Kurtza, konserwatywnego prawnika i publicysty, w którym proponuje on absurdalny poziom kontroli nad nauczycielami historii i nauki o społeczeństwie (Kurtz 2021).

Według obliczeń PEN America, 11 spośród 54 projektów ustaw z pierwszych dziewięciu miesięcy 2021 r. zabrania nauczycielom używać Projektu 1619 w szkołach, a dodatkowo sześć blokuje wykorzystywanie funduszy prywatnych w celach kształtowania programów nauczania w szkołach państwowych (czytaj: na przykład szczodry prywatny darczyńca lub sam „New York Times” nie mogą przekazać szkole darmowej wersji Projektu 1619, który doczekał się wersji książkowej, podkastu i innych atrakcyjnych materiałów edukacyjnych stworzonych specjalnie dla szkół). Dziewięć projektów ustaw blokuje nauczanie CRT, choć PEN America podkreśla, że CRT oznacza w nich wszystko, co dotyczy kwestii rasowych i diversity (termin używany w odniesieniu do wszelkiego rodzaju różnorodności społecznej, w tym rasowej, etnicznej, tożsamości płciowej, orientacji seksualnej, wierzeń religijnych itp.). Dziesięć zabrania nauczycielom „narzucania” pojęć, które miałyby prowadzić do sporów czy rozłamu (czytaj: jakakolwiek dyskusja na temat dyskryminacji lub podziałów społecznych, a te pojęcia to rasa, płeć, gender, narodowość itp.). Osiem nakazuje „zbalansowane” nauczanie tematów kontrowersyjnych, co oznacza przedstawienie uczniom „przeciwstawnych poglądów” (opposing views) na kwestie rzekomo kontrowersyjne. Jedna ustawa bezpośrednio zakazuje wykorzystywania w szkołach materiałów sugerujących, że przynależność do społeczności LGBTQ jest czymś naturalnym i normalnym (PEN America 2021). Ta ustawa jest szczególnie interesująca, o ile bowiem politycy zwykle jednak próbują swoje intencje zawoalować pod przykrywką „zbalansowanych” dyskusji, które miałyby zapobiegać „sporom i rozłamom”, o tyle tutaj mamy do czynienia z nieukrywanym przykładem wykluczenia i dyskryminacji. W momencie zakończenia prac nad raportem (1 października 2021 r.) 11 spośród zaproponowanych projektów przeszło przez legislatury stanowe i zostało podpisane przez gubernatorów, a tym samym stały się prawem, 19 poległo, a prace nad resztą (24 projekty) trwały. Dodajmy, że w momencie złożenia tego artykułu do publikacji (kwiecień 2022 r.) uaktualniana na bieżąco lista PEN zawierająca dane z roku 2021 i 2022, liczy 104 podobne projekty ustaw, a ich pomysłodawcami są bez wyjątku politycy Partii Republikańskiej (PEN America 2022).

Na czym miałoby polegać „zbalansowane” nauczanie i przedstawienie uczniom „przeciwstawnych poglądów” na kwestie rzekomo kontrowersyjne lub sporne na lekcjach historii, obrazuje sytuacja w Teksasie, gdzie tego typu ustawa weszła w życie w czerwcu 2021 r. W październiku tegoż roku trafiło do mediów nagranie ze spotkania z nauczycielami w dystrykcie szkolnym Carroll w miejscowości Southlake (przedmieścia Dallas) w Teksasie. W trakcie spotkania Gina Peddy, dyrektorka do spraw programu nauczania i instruktażu dystryktu, tłumaczyła, co nowa ustawa miałaby oznaczać w praktyce. Peddy stwierdziła, że jeśli nauczyciele prowadzą lekcję, na której omawiają książkę na temat Holokaustu, to powinni również omówić książkę przedstawiającą „poglądy przeciwstawne”. Kiedy jeden z nauczycieli spytał, co miałyby oznaczać „poglądy przeciwstawne” w kontekście Holokaustu, Peddy zasugerowała w niejasnych i ogólnikowych słowach, że nauczyciele powinni być w tej kwestii przygotowani (Hixenbaugh i Hylton 2021)[5].

Sprawa przyciągnęła uwagę opinii publicznej i wywołała oburzenie. Szefowa dystryktu przeprosiła za wypowiedź swojej podwładnej, a sam autor teksańskiej ustawy zaklinał się, że nie o to w ustawie chodzi, bo Holokaust to kwestia oczywistego rozdzielenia „dobra od zła”, a tego typu zagadnień ustawa nie reguluje (Pruitt-Young 2021). Sytuacja w Teksasie obrazuje jednak, w jakich warunkach pracują nauczyciele w stanach, gdzie „nakazy kneblowania” weszły w życie. Rickie Farah, nauczycielka w tym samym dystrykcie szkolnym, została poddana procedurze dyscyplinarnej po tym, jak jeden z rodziców poskarżył się, że jego dziecko przyniosło do domu ze szkoły książkę na temat walki z rasizmem. Rodzic twierdził także, jakoby Farah ucznia szykanowała (bullying). Choć Farah walkę o oczyszczenie swego imienia wygrała (ale z powodu błędów proceduralnych popełnionych przez władze szkolne w trakcie postępowania dyscyplinarnego) i choć poparła ją grupa rodziców, atmosfera wśród nauczycieli jest napięta (Lucia 2022). Inny nauczyciel w szkole podstawowej w tym samym dystrykcie przyznał, że nauczyciele boją się kar za posiadanie i wykorzystywanie pewnych książek. Pod warunkiem zachowania anonimowości osoba ta zauważa, że książki dla młodszych czytelników, które miałyby przedstawiać „przeciwstawne poglądy” na Holokaust lub niewolnictwo, zwyczajnie nie istnieją. Pozostaje zatem pytanie, czy oznacza to, że nauczyciele powinni się pozbyć wszystkich książek na te tematy (Hixenbaugh i Hylton 2021).

Nagłośniona przez media sytuacja w dystrykcie Carroll pokazuje, z czym mierzą się dziś amerykańscy nauczyciele oraz kto ma największy wpływ na nauczanie nie tylko historii, lecz także tych przedmiotów, w których trudno elementów historii uniknąć, jak literatura czy wiedza o społeczeństwie. Członkowie legislatur stanowych mają siłę sprawczą tam, gdzie rząd federalny jest jej pozbawiony, gdyż to oni mogą wprowadzić ustawy kształtujące nauczanie w danych stanach i to oni decydują o budżetach stanowych, będących głównym źródłem finansowania szkół państwowych. Do tego musimy dodać stanowe departamenty (ministerstwa) edukacji, bo to w ministerstwach są ustalane oficjalne programy nauczania, tzw. standardy (standards), czyli wymagania skierowane głównie do nauczycieli. I wprawdzie w departamentach edukacji znajdziemy wielu ekspertów oddanych sprawom edukacji, nauczycielom oraz uczniom, pamiętajmy jednak, że są one instytucjami politycznymi. To, kto stoi na ich czele, wynika z nominacji politycznej. Tam, gdzie wybierane w wyborach powszechnych legislatury są zdominowane przez republikanów, teka stanowego ministra edukacji będzie należeć do republikanina, a tam, gdzie dominują demokraci, do demokraty. To z kolei wyznacza ogólny kierunek działań departamentów edukacji. Dodatkowe decyzje co do tego, jak nauczyciele mają wdrażać programy nauczania i z jakich materiałów dydaktycznych mogą korzystać, zapadają także we wspomnianych już dystryktach szkolnych. Spróbujmy zatem rozszyfrować, jak ten system kształtuje wpływ polityki na nauczanie historii (oraz innych przedmiotów).

Historia w amerykańskich szkołach jest kategoryzowana jako nauka społeczna, co oznacza, że programy nauczania historii są definiowane w standardach nauk społecznych (social studies standards). Poziom szczegółowości standardów różni się zależnie od stanu, ale zwykle pozostają one dość ogólnikowe. Standardy mogą wymagać od nauczycieli, by omówili na przykład temat wpływu emigracji na społeczeństwo amerykańskie w XIX w. lub polityczne konsekwencje II wojny światowej w USA, ale nie precyzują one szczegółowych wydarzeń, metod nauczania ani materiałów dostępnych nauczycielom. Nie oznacza to, że standardy są politycznie neutralne. W ich formułowaniu i regularnych rewizjach uczestniczą praktykujący nauczyciele i inni eksperci, ale zarówno rodzice, jak i lokalni politycy oraz aktywiści chętnie biorą udział w dyskusjach na temat tego, co powinno się znaleźć w standardach.

W każdym stanie ostateczne wersje standardów są odbiciem aktualnych nastrojów politycznych. Jeden z ostatnich tego przykładów stanowią toczące się właśnie prace nad zmianami standardów w stanie Nowy Meksyk, gdzie niemal połowa mieszkańców identyfikuje się jako Hispanic[6], a kolejne 11% jest kategoryzowane jako rdzenni Amerykanie. W styczniu tego roku stanowy Departament Edukacji przedstawił projekt zmian w przestarzałym programie nauczania nauk społecznych. Zaproponowane rewizje miałyby odzwierciedlać doświadczenia wszystkich uczniów, ich rodzin oraz ich przodków, w tym historię doświadczeń różnych grup etniczno-rasowych i społeczności LGBTQ. Zarówno legislatura, jak i urząd gubernatora Nowego Meksyku są obecnie zdominowane przez demokratów, a w kategoriach politycznych stan definiowany jest jako deep blue (zdecydowanie liberalny lub demokratyczny w sensie poparcia dla Partii Demokratycznej). Nie zmienia to faktu, że skomplikowane i trudne dyskusje na temat tego, jak nauczać historii podboju terenów dzisiejszego Nowego Meksyku przez Europejczyków, ludobójstwa rdzennych Amerykanów i dyskryminacji, trwają. Jednym z punktów zapalnych są niepokoje niektórych mieszkańców Nowego Meksyku, którzy obawiają się, że narracja skupiająca się na tematach kolonizacji, ludobójstwa i dyskryminacji stworzy obraz ich przodków jako uległych ofiar. Z drugiej strony debaty mamy rodziców grożących wypisaniem swoich dzieci ze szkół państwowych, jeśli nowe programy nauczania będą podejmować zagadnienia rasizmu i dyskryminacji. W dyskusjach uczestniczą także rodzice popierający zaproponowane zmiany, którzy jednak zastanawiają się, czy nie powinny być one wprowadzone tylko do programów przeznaczonych dla nieco starszych uczniów, a nie, jak proponują eksperci, już na poziomie zerówki (Associated Press 2022).

O ile standardy nauczania stanowią odbicie stanowych nastrojów politycznych, a wiele decyzji co do wyboru materiałów dydaktycznych (podręczniki, listy lektur, filmy itp.) zapada w upolitycznionych departamentach edukacji, o tyle jednym z najciekawszych źródeł wpływu polityki na nauczanie historii w Stanach Zjednoczonych są obecnie dystrykty szkolne. Dystrykty szkół państwowych (public schools districts) to rodzaj samorządów, które decydują o kwestiach dotyczących szkolnictwa podstawowego i średniego na danym obszarze geograficznym. Każdy stan jest podzielony na wiele dystryktów, a ich rozmiary znacznie się różnią i zależą głównie (choć nie tylko) od zagęszczenia ludności. Największe, takie jak dystrykty miast Nowy Jork czy Los Angeles, skupiają setki szkół, do których uczęszczają setki tysięcy uczniów. Bardziej typowe obejmują kilkadziesiąt szkół, choć istnieją małe dystrykty skupiające kilkanaście lub nawet kilka szkół. W niektórych przypadkach granice dystryktów pokrywają się z granicami hrabstwa (county), w innych z granicami miast, ale nie ma co do tego ścisłych reguł. Według danych z 2019 r., w Stanach Zjednoczonych istnieje około 13 600 dystryktów szkolnych (Center for Education Reform 2019).

Zwykle, choć nie we wszystkich przypadkach, dystrykty nadzorują kilkuosobowe rady szkolne (school boards), ale na co dzień za funkcjonowanie szkół w danych dystrykcie odpowiada rzesza pracowników administracyjnych pod kierownictwem superintendenta[7]. W zależności od praw stanowych członkowie rad szkolnych są wybierani w bezpośrednich wyborach powszechnych (ogromna większość rad w kraju), nominowani przez lokalne władze lub zasiadają w radach z racji pełnienia innej funkcji publicznej. W niektórych stanach rady szkolne skupiają członków wybranych w systemie mieszanym, czyli niektórzy są wybierani demokratycznie, a inni zasiadają w radach w wyniku nominacji politycznej. W całym kraju osoby startujące w wyborach do rad szkolnych nie muszą mieć żadnego doświadczenia w kwestiach edukacji. Nie muszą być one również rodzicami uczniów uczęszczających do szkół w danym dystrykcie. Każda osoba spełniająca podstawowe warunki formalne (np. wiek, miejsce zamieszkania) może startować w wyborach do rad szkolnych. System ten oznacza, że choć w teorii większość rad szkolnych reprezentuje lokalną społeczność, która poprzez demokratyczny wybór członków ma wpływ na edukację, to w praktyce rady szkolne są niezwykle podatne na wpływy polityczne, szczególnie że nieraz składają się one z osób o silnych zapatrywaniach i ambicjach politycznych. Rady szkolne to w USA często tradycyjny pierwszy krok do dalszej kariery politycznej.

Rady szkolne mają prawo podejmować decyzje dotyczące tego, jak szkoły funkcjonują w sensie praktycznym i w jaki sposób na poziomie dystryktów są realizowane stanowe programy nauczania. Podkreślmy raz jeszcze, że rady szkolne zwykle składają się z lokalnych aktywistów, którzy nie muszą być ekspertami ani w sprawach edukacji, ani w kwestiach merytorycznych danych przedmiotów szkolnych. Choć pozbawieni doświadczenia członkowie rad szkolnych mają zwykle sporo do powiedzenia na temat nauczania różnych przedmiotów, w wielu dystryktach są oni obecnie szczególnie zainteresowani nauczaniem historii, literatury oraz wiedzy o społeczeństwie (aczkolwiek jednym z ulubionych przedmiotów niespecjalistów w USA jest od jakiegoś już czasu także biologia). Doskonałym tego przykładem z ostatnich tygodni jest dystrykt McMinn County w stanie Tennessee, gdzie 10 stycznia tego roku rada szkolna usunęła z listy lektur dla klasy ósmej doskonale znaną również polskim czytelnikom powieść graficzną Maus. Opowieść ocalałego autorstwa Arta Spiegelmana (Spiegelman 1997).

Maus to popularna i nagradzana książka oparta na doświadczeniach ojca Spiegelmana, polskiego Żyda ocalałego z Zagłady. Choć Maus to dziś właściwie klasyk literatury Holokaustu, często wykorzystywany w szkołach i na uniwersytetach ze względu na poruszającą treść oraz oryginalną formę przekazu, to jednak właśnie teraz dziesięcioosobowa rada szkolna dystryktu McMinn County jednomyślnie zdecydowała, że książka Spiegelmana jest niewłaściwa dla ósmoklasistów. Oficjalny powód? Pojawiające się w powieści przekleństwa oraz wizerunek nagich ciał (podkreślmy, że w powieści ludzi reprezentują zwierzęta, nagość ma tu zatem wymiar symboliczny). Sprawozdanie ze spotkania rady szkolnej jest dość bolesną lekturą. Jeden z członków rady, Rob Shamblin, twierdzi, że przeprowadził własne badania na temat Maus i wprawdzie dowiedział się, że książka cieszy się popularnością i uznaniem krytyków, ale jest ona również „zakazana w wielu miejscach w Europie”. Stwierdzenie to nie jest prawdą, a jedynym znanym przypadkiem cenzury Maus w Europie jest usunięcie powieści z rosyjskich księgarni w 2015 r., kiedy to władze rosyjskie uznały, że obecność swastyki na okładce może być uznana za propagowanie nazizmu (Roth 2015). Inny członek rady, Mike Cochran, zauważa, że on sam chodził do szkoły w dystrykcie przez trzynaście lat i nigdy nie miał do czynienia z książką, która zawierała obrazy nagich ciał lub „obraźliwy język” (foul language). Cochran jest też zaniepokojony tym, że podczas gdy w szkole dzieci powinny się uczyć etyki, Maus zaczyna się od dyskusji ojca i syna o tym, kiedy ojciec utracił dziewictwo, choć nie jest jasne, co utrata dziewictwa ma wspólnego z etyką. Cochran przyznaje, że książka mu się dość podobała, kiedy ją czytał, ale zmienił zdanie, gdy dotarł do zakończenia. Członek rady szkolnej z Tennessee podsumował swoje doświadczenie z Maus następująco: „Mówiąc szczerze, zakończenie było głupie. Syn klął na ojca, więc nie wiem, jak to ma uczyć nasze dzieci spraw etyki [ethic stuff]. Wręcz przeciwnie, zamiast traktować ojca z szacunkiem, on [syn] traktował ojca, jakby był ofiarą. Nie potrzebujemy czegoś takiego, żeby uczyć dzieci historii. […] Możemy im dokładnie powiedzieć, co się stało, ale nie potrzebujemy całej tej golizny i tego wszystkiego [all the other stuff]”. Julie Goodin, nauczycielka historii pełniąca na spotkaniu funkcję konsultantki, zauważa, że Holokaust to trudny temat i że Spiegelman umiejętnie pokazał horror tych wydarzeń. Argumenty Goodin wyraźnie nie przekonały członków rady szkolnej, którzy jednomyślnie zagłosowali, by Maus z listy lektur usunąć (McMinn County Board of Education 2022).

W odpowiedzi na krytykę tej decyzji rada szkolna McMinn County argumentuje, że nie tyle próbują oni cenzurować Maus, ile uważają, iż książka jest niewłaściwa dla ósmoklasistów (Guzman 2022). Problem w tym, że żaden z decydentów z Tennessee nie ma przygotowania, które pozwoliłoby im to rozstrzygnąć z merytorycznym uzasadnieniem. Sprawozdanie ze spotkania pokazuje, że członkowie rady szkolnej nie rozumieją, w jaki sposób podejmowane są decyzje dotyczące szczegółów programów nauczania i materiałów dydaktycznych, kiedy tłumaczy im to drugi konsultant uczestniczący w spotkaniu. Swoje decyzje w tych kwestiach opierają wyłącznie na subiektywnych poglądach na temat tego, co jest odpowiednie, a co nie jest odpowiednie dla dzieci i młodzieży. Maus znalazła się na liście lektur dla ósmoklasistów w wyniku decyzji ekspertów, ale kiedy Goodin, osoba z doświadczeniem w nauczaniu historii, mówi im, że Maus jest książką odpowiednią dla trzynasto- i czternastolatków, oraz wspomina, że sama jest mamą ósmoklasisty, członkowie rady ignorują jej opinię i podejmują decyzję, kierując się subiektywnym rozumieniem moralności, etyki i tzw. wartości.

Kontrowersje dotyczące wyboru lektur nie są nowe. Listy książek zakazanych na lekcjach historii lub literatury, na półkach bibliotek szkolnych oraz w bibliotekach publicznych istnieją od wielu lat. American Library Association (ALA), najstarsza profesjonalna organizacja zajmująca się ochroną i popularyzacją bibliotek na świecie, co roku publikuje listę książek kwestionowanych (challenged) i regularnie uzupełnia listę książek zakazanych (banned). Książki kwestionowane są uznawane za zawierające treści niewłaściwe lub nawet niebezpieczne. Jeśli debata osiąga skutek zamierzony przez przeciwników danej książki, książka kwestionowana staje się książką zakazaną, czyli usuniętą z listy lektur lub półek bibliotek. Dodajmy, że celem ataków są nie tylko książki, lecz także inne materiały edukacyjne, w tym filmy, magazyny i gazety, a nawet wystawy i lokalne wydarzenia kulturalno-oświatowe.

W ostatnich trzech latach ALA zanotowała ciekawe trendy wskazujące na coraz silniejsze związki między próbami cenzury a szkolnictwem. O ile w roku 2019 z propozycją cenzury (nie tylko książek) wychodzili najczęściej użytkownicy bibliotek publicznych, o tyle w roku 2020 połowa wszystkich inicjatyw wyszła od rodziców. W 2021 r. odsetek rodziców wśród aktywnych zwolenników cenzury był nieco mniejszy i wynosił 39%, ale zwiększyło się zainteresowanie cenzurą wśród członków rad szkolnych i administracji szkół, którzy byli odpowiedzialni za 18% wszystkich inicjatyw (13% w 2019 i 11% w 2020). Przez lata najczęściej atakowane były zbiory bibliotek publicznych. Jeszcze w roku 2020 biblioteki publiczne stanowiły ulubiony cel strażników literatury i historii, choć odsetek ataków na biblioteki spadł z 66% w 2019 do 43% w 2020 r. Dodajmy jednak, że jeśli uznamy ataki na szkoły (w tym listy lektur) i biblioteki szkolne za jedną pokrewną kategorię statystyczną (ALA uznaje je za dwie osobne kategorie), to właśnie szkoły stały się głównym celem ataków zwolenników cenzury w roku 2020 (38% inicjatyw atakowało szkoły i 15% zbiory bibliotek szkolnych). W 2021 r. zwolennicy cenzury zdecydowanie już skupili się na szkołach. Biblioteki szkolne zdominowały statystki miejsc, gdzie najczęściej dochodziło do prób cenzury, a jeśli dodamy do tego ataki na szkoły, 62% wszystkich udokumentowanych przez ALA inicjatyw cenzury w USA wystąpiło właśnie w szkolnictwie (American Library Association 2019; American Library Association 2020; American Library Association 2021).

Sama ALA podkreśla, że jej raporty to kropla w morzu istniejącej cenzury książek. Organizacja szacuje, że przedstawione przez nią liczby to być może nie więcej niż 10% wszystkich prób cenzury, jako że raporty ALA są oparte na informacjach, które trafiają do debaty publicznej, a większość prób usunięcia książek z półek bibliotek i list lektur szkolnych odbywa się bez udziału i wiedzy mediów oraz organizacji zajmujących się obroną swobody wypowiedzi. ALA wskazuje również na zjawisko tzw. cichej cenzury, obejmującej książki, które w niewyjaśnionych okolicznościach znikają szczególnie z półek w bibliotekach. Teoretycznie znajdują się one w katalogach bibliotecznych, ale jeśli czytelnik/czytelniczka jest zainteresowany/a wypożyczeniem książki, nagle nie sposób jej znaleźć na półce (Mazariegos i Collins Sullivan 2022). Co ciekawe, sondaże opinii publicznej przeprowadzone w marcu tego roku przez tę samą organizację pokazują, że zdecydowana większość Amerykanów – niezależnie od poglądów politycznych – opowiada się przeciwko cenzurze książek. Choć liczby inicjatyw cenzury, które dotykają uczniów i użytkowników bibliotek w całym kraju, rosną w szybkim tempie, są one efektem zaangażowania niewielkiej, ale bardzo widocznej i skutecznej mniejszości (American Library Association 2022; Mazariegos i Collins Sullivan 2022).

Listy książek kwestionowanych z ostatnich kilku lat dają nam wyraźny obraz tego, czemu sprzeciwiają się gorliwi strażnicy edukacji w Stanach Zjednoczonych. Przez trzy lata (2018–2020) najczęściej kwestionowaną książką w USA była powieść dla młodszych czytelników oryginalnie wydana w roku 2015 pod tytułem George, a od 2021 r. zatytułowana Melissa, autorstwa Alex Gino (Gino 2021). Zmiana tytułu wiąże się z treścią powieści, która opowiada historię czwartoklasistki Melissy, którą niemal wszyscy postrzegają jako chłopca o imieniu George. Ale Melissa nie jest chłopcem; jest dziewczynką trans, a Gino identyfikuje się jako osoba niebinarna i używa zaimka oni. Przeciwnicy książki twierdzą, że zachęca ona dzieci do zmiany płci za pomocą hormonów oraz podważa wartości rodzinne i religijne (American Library Association b.d.). Krytycy Melissy uznali dyskusje na temat problemów i zmagań osób trans za niewłaściwą, niebezpieczną i godzącą w wartości moralne, a obecność książki na szczycie listy książek kwestionowanych przez trzy lata z rzędu sygnalizowała zwrot zwolenników cenzury w kierunku zagadnień tożsamości płciowej i orientacji seksualnej. Wprawdzie Melissa nie znalazła się na liście dziesięciu najczęściej kwestionowanych książek roku 2021, ale trafiło na nią pięć innych książek podejmujących tematy związane z doświadczeniami osób należących do społeczności LGBTQ, w tym liderka listy ubiegłego roku, autobiograficzna powieść graficzna zatytułowana Gender Queer: A Memoir, autorstwa Mai Kobabe (American Library Association b.d.). Kobabe identyfikuje się jako osoba niebinarna oraz queer.

Choć książki takie jak Melissa czy Gender Queer na pierwszy rzut oka nie mają bezpośredniego związku z nauczaniem historii, ich cenzura jest elementem powszechnego trendu politycznej kontroli programów nauczania oraz zakazów dyskutowania w szkołach zagadnień dotyczących kategorii gender, tożsamości płciowej oraz orientacji seksualnej. Oznacza to również wymazanie wszelkich osiągnięć i walki z dyskryminacją społeczności LGBTQ z historii USA. Eksperci zauważają także, że tego typu zakazy i same dyskusje mają ogromny wpływ na uczniów. Z jednej strony dzieci i młodzież LGBTQ nieustannie słyszą, że odstępują od akceptowalnych norm, że jest z nimi coś nie tak i że właściwie nie powinny istnieć. Z drugiej ich heteronormatywni nie-trans rówieśnicy dostają przyzwolenie społeczne na szykanowanie osób, które nie wpisują się w model społeczeństwa promowany przez zwolenników tego typu zakazów. Wszystko to przekłada się na poważne zagrożenia dla zdrowia oraz bezpieczeństwa dzieci i młodzieży LGBTQ, które i bez tego rodzaju dyskusji w szkołach doświadczają przemocy, cierpią na depresję oraz podejmują próby samobójcze częściej niż ich rówieśnicy nieidentyfikujący się jako LGBTQ (Johns et al. 2020; Lavietes 2022; The Trevor Project 2021)[8].

Niektóre książki, jak Melissa, konsekwentnie wspinają się na szczyt listy książek kwestionowanych od momentu wydania i pozostają tam przez kilka lat, podczas gdy inne, jak Gender Queer, zdobywają listę szturmem. Do tej drugiej kategorii należy także wydana w 2020 r. Stamped: Racism, Antiracism, and You autorstwa Jasona Reynoldsa i Ibrama X. Kendiego (Reynolds i Kendi 2020), która w tym samym roku od razu znalazła się na drugim miejscu dziesięciu najczęściej kwestionowanych książek w USA (American Library Association b.d.). Książka ta natychmiast przyciągnęła uwagę strażników polityki historycznej, ponieważ mieli oni Kendiego na oku od kilku już lat. W 2016 Kendi, historyk i nauczyciel akademicki, wydał książkę, którą nie tak dawno wraz z Anną Müller rekomendowałyśmy czytelnikom portalu Ohistorie w naszym artykule na temat historycznych korzeni ruchu Black Lives Matter (Cieślak i Müller 2020). Stamped from the Beginning: The Definitive History of Racist Ideas in America (Kendi 2016) śledzi historię rasizmu jako ideologii kształtującej historię, politykę i procesy społeczno-ekonomiczne Stanów Zjednoczonych od wczesnych dni epoki kolonialnej. Stamped z roku 2020 to uproszczona wersja książki z 2016, napisana wspólnie z Reynoldsem, który nie jest historykiem, lecz autorem książek dla dzieci. Po wydaniu Stamped w 2016 r. Kendi stał jednym z najbardziej rozchwytywanych i rozpoznawalnych historyków amerykańskich – przebił się do czytelników, widzów i słuchaczy niekoniecznie zainteresowanych badaniami naukowymi i książkami akademickimi. Jego interpretacja historii amerykańskiej, z rasizmem jako fundamentalnym budulcem społeczeństwa amerykańskiego, podzieliła Amerykanów. O ile niektórzy twierdzą, że Stamped pomogła im zrozumieć historię USA i istniejące do dziś problemy rasizmu systemowego, o tyle inni zdecydowanie odrzucili argument Kendiego i poczuli się przez niego atakowani. Nie dziwi zatem, że wersja dla młodszych czytelników przez wielu została uznana za niebezpieczną natychmiast po jej wydaniu.

Przeciwnicy książki Kendiego zarzucają mu, że buduje argumenty, wykorzystując „wybrane incydenty” z historii, i że jego książka nie podejmuje dyskusji na temat rasizmu doświadczanego przez wszystkie grupy dyskryminowane na tle rasowym (Kendi skupia się na doświadczeniach czarnych Amerykanów). Krytykują oni również publiczne wypowiedzi Kendiego (American Library Association b.d.)[9]. W rzeczywistości dyskusja wokół tej książki i jej niemal natychmiastowe pojawienie się w czołówce listy książek kwestionowanych to kolejny przykład, czego zwolennicy ingerencji polityki w programy i metody nauczania obawiają się najbardziej na lekcjach historii, a mianowicie dyskusji o wpływie niewolnictwa, rasizmu i dyskryminacji na proces kształtowania państwa i społeczeństwa amerykańskiego. Dodajmy, że choć książka Kendiego wypadła z listy dziesięciu najczęściej kwestionowanych książek roku 2021, pozostaje ona na celowniku zwolenników wszelkiego rodzaju ustaw i inicjatyw kontrolujących nauczanie historii. Niestające ataki na Kendiego i jego książki obrazują te same problemy, które motywują przeciwników Projektu 1619 oraz critical race theory. Wszystkie te inicjatywy są odbiciem nastrojów sporej grupy Amerykanów, którzy odrzucają dyskusję na temat najtrudniejszych rozdziałów historii amerykańskiej i chętnie podążają za polityczną demagogią „edukacji patriotycznej”, czyli tej wersji historii, w której nie ma miejsca na uczciwą krytykę ani państwa, ani narodu amerykańskiego. Dokładnie tak samo jak w polskiej wersji „edukacji patriotycznej” wszyscy Polacy heroicznie walczyli o wolność naszą i waszą i żaden z pewnością nigdy nie był antysemitą, w jej amerykańskiej wersji wszyscy Amerykanie zawsze cenili wolność i równość, a tych kilku właścicieli niewolników to indywidualne wyjątki od reguły, a nie system ekonomiczny chroniony przez państwo prawa, w tym także Konstytucję USA.

Podobnie jak w Polsce, nauczyciele w USA również czują się sfrustrowani, i to nie tylko tam, gdzie lokalne władze bezpośrednio ingerują w programy nauczania. Doskonałym tego przykładem jest głos Emily Sclafani, nauczycielki historii w szkole średniej w Nowym Jorku, gdzie prawdopodobieństwo wprowadzenia inicjatyw politycznych cenzurujących nauczycieli jest raczej niewielkie. Sclafani postuluje, by dwie rzekomo przeciwstawne narracje historii amerykańskiej, które kształtują obecne debaty na temat nauczania historii – ta o zniewoleniu i rasizmie oraz ta o wolności i równości – znalazły miejsce w programach nauczania historii jako jedna, paradoksalnie spójna i znacznie bardziej skomplikowana wersja historii amerykańskiej. Nauczycielka przypomina argument Edmunda Morgana, znakomitego historyka amerykańskiego, który w latach siedemdziesiątych XX w. ogłosił istnienie „amerykańskiego paradoksu”. Morgan uznał, że wolność jako kategoria dynamiczna, której znaczenie zmieniało się od początku epoki kolonialnej, jest tak samo ważna w historii amerykańskiej jak niezaprzeczalny fakt budowy i rozwoju Stanów Zjednoczonych na podwalinach niewolnictwa. Innymi słowy, nie da się zrozumieć dzisiejszej Ameryki bez zrozumienia skomplikowanej relacji między wolnością i zniewoleniem, kształtującej amerykańską historię. Właśnie dlatego Sclafani krytykuje „fałszywą dychotomię” między rokiem 1619 a rokiem 1776 jako datami rzekomo założycielskimi, bo ani narracja zawarta w Projekcie 1619, ani narracja zaproponowana przez jego przeciwników przywiązanych do symbolicznej wartości roku 1776 nie udzielają jedynej słusznej odpowiedzi na pytanie, jak powinniśmy pisać o historii amerykańskiej i jak ją rozumieć (Sclafani 2022). Jedyna słuszna odpowiedź na to pytanie, rzecz jasna, nie istnieje.

Pomimo sukcesu Projektu 1619 cykl ten nie jest – jak sugerują to konserwatywni politycy i komentatorzy – ani wyrocznią, ani spiskiem amerykańskich liberałów, których celem jest rozprzestrzenianie kłamstw na temat narodu amerykańskiego, ani propagandą akceptowaną przez rzekomo otumanionych nauczycieli. Projekt 1619, mimo błędów i uproszczeń, jest atrakcyjnym materiałem dydaktycznym, gdyż w przystępnej dziennikarskiej formie stawia prowokacyjną tezę, a wszyscy pamiętamy z własnych lat w szkolnych ławach, że nic tak nie pobudza na wpół śpiących uczniów jak odrobina prowokacji. Nie oznacza to jednak, jak obrazuje przykład Sclafani oraz jej wielu kolegów i koleżanek po fachu, że nauczyciele bezkrytycznie przyjęli argumenty serii „New York Times’a” (Erford 2021). Pamiętajmy także, że edukatorzy w USA nie potrzebowali Projektu 1619 ani „New York Times’a”, by dowiedzieć się o centralnej roli niewolnictwa w historii amerykańskiej. Ten argument jest znany od co najmniej XIX w., kiedy pisali o tym czarni aktywiści, intelektualiści i historycy. Dodajmy do tego frustrację nauczycieli, historyków i aktywistów, którzy wskazali na dodatkowy problem merytoryczny Projektu 1619, a mianowicie powierzchowne i fragmentaryczne omówienie doświadczeń rdzennych Amerykanów. Skoro bowiem 1619 to „nowa data założycielska”, to jak w tę narrację kształtowania się narodu i państwa amerykańskiego oraz „początku historii amerykańskiej” wpisują się rdzenni mieszkańcy Ameryki Północnej (Custalow 2020; Wright 2020)?

Z kolei choć nic nie wyszło ani z prac Komisji 1776, ani z programów nauczania stworzonych wokół roku 1776 jako „daty założycielskiej”, nic też nie wskazuje na to, by ataki na Projekt 1619 i critical race theory oraz promocja „edukacji patriotycznej” zniknęły z debaty publicznej. Opisane powyżej inicjatywy, proponowane bezpośrednio w odpowiedzi na Projekt 1619/CRT i wprowadzane obecnie głównie na poziomie stanowym oraz dystryktów szkolnych, mają ogromny wpływ na szkolnictwo amerykańskie. Wprawdzie do niedawna tradycyjnie uproszczona narracja historii amerykańskiej (ta o wolności, równości i demokracji) wydawała się raczej reliktem przeszłości, dziś nauczyciele w wielu stanach budzą się w rzeczywistości, w której to politycy decydują, że jeszcze nie czas, by o niej zapomnieć. Jeśli w jesiennych wyborach parlamentarnych republikanie przejmą Kongres i jeśli w wyborach prezydenckich w 2024 r. wygra kandydat Partii Republikańskiej, możemy być pewni, że projekty typu Saving American History Act i Stop CRT Act senatora Cottona triumfalnie wrócą na salony Waszyngtonu, skąd będą miały bezpośredni i pośredni wpływ na to, czego naucza się w amerykańskich szkołach, tym razem nie tylko w stanach zarządzanych przez lokalnych przedstawicieli Partii Republikańskiej. Mieliśmy tego próbkę 23 marca tego roku, kiedy w trakcie przesłuchań publicznych Ketanji Brown Jackson, kandydatki na nową sędzię Sądu Najwyższego, senator Ted Cruz reprezentujący Teksas obsesyjnie pytał ją o Projekt 1619, critical race theory oraz rolę Jackson w działaniach rady nadzorczej prywatnej szkoły w Waszyngtonie. Cruz jest powszechnie uznawany za jednego z potencjalnych kandydatów do prezydenckiej nominacji republikanów, a zagadnienia nauczane w ramach historii i wiedzy o społeczeństwie w szkołach są obecnie jednym z najbardziej atrakcyjnych elementów republikańskich kampanii wyborczych. Prezydenckie ambicje Cruza ukryte w pytaniach do Brown Jackson, które nie miały nic wspólnego z procesem ustalenia kompetencji prawniczych kandydatki (co jest teoretycznie celem przesłuchań), były tak oczywiste, że nawet jego republikański kolega, senator Ben Sasse z Nebraski, uznał je za „błazenadę”. Sasse zasugerował nawet, że zarówno Cruz, jak i jego inni republikańscy koledzy, których pytania miały charakter czysto polityczny, nie byli w stanie powstrzymać się od spektaklu politycznego w obecności kamer telewizyjnych (Di Placido 2022, Kennedy 2022).

Z perspektywy nauczania historii oraz tworzenia spójnej narodowej narracji historycznej tematy niewolnictwa i rasizmu zdecydowanie dominują zarówno dyskusje publiczne, jak i inicjatywy kontroli programów nauczania w USA. Ale podkreślmy, że rasizm i niewolnictwo nie są w żadnym wypadku jedynym punktem zapalnym w nauczaniu historii i politycznych próbach kreowania w Stanach Zjednoczonych narracji historycznej opartej na nacjonalistycznych mitach narodowych. Niemal wszystkie kwestie związane z problemami wykluczenia i dyskryminacji, w tym historia rdzennych Amerykanów, imigrantów, kobiet, osób LGBTQ czy osób z niepełnosprawnościami, są w tym momencie na celowniku strażników wysterylizowanej wersji historii amerykańskiej, która przedstawia dzieje USA jako kolebki nowoczesnej demokracji i strażnika wolności. Rady szkolne, legislatury oraz rodzice działający indywidualnie lub w zorganizowanych grupach pod przykrywką sloganu o „prawach rodzicielskich” podejmują ciągłe inicjatywy wynikające z poglądów politycznych ich pomysłodawców[10]. Wtórują im politycy na poziomie rządu federalnego, którzy, jak pokazują przykłady Cottona i Trumpa, mają ogromny wpływ na to, co dzieje się w szkołach, nawet jeśli prawo zakazuje im bezpośredniej kontroli szkół i programów nauczania. Dodajmy także, że choć w tym momencie wojny kulturowe wokół nauczania historii inspirują szczególnie najbardziej konserwatywnych polityków Partii Republikańskiej, nie wszyscy republikanie są ich zwolennikami i nie wszyscy demokraci pozostają tutaj bez winy. Ponadto nie tknęliśmy nawet problemów szkół prywatnych, które w USA rządzą się innymi prawami niż szkoły państwowe, oraz uczelni wyższych, a przecież obie te instytucje również zmagają się z próbami nacisków politycznych. Na razie nic nie wskazuje na to, by politycy i aktywiści amerykańscy walczący o politycznie wysterylizowaną i wyidealizowaną wersję historii amerykańskiej mieli zamiar odpuścić. Pozostaje mi tylko skonstatować: Drodzy nauczyciele historii (i nie tylko) w polskich szkołach i na polskich uniwersytetach, nie jesteście sami.


BIBLIOGRAFIA

Książki i artykuły

Delgado R. i Stefancic J. (2017), Critical Race Theory: An Introduction, New York.

Erford A. (2021), The 1619 Project and the Importance of Historical Significance and Argumentation in the History and Social Studies Classroom, „Teaching History: A Journal of Methods”, t. 46, nr 2.

Gino A. (2021), Melissa (Previously Published as George), New York.

Irvin Painter N. (2006), Creating Black Americans, Oxford.

Kendi I.X. (2016), Stamped from the Beginning: The Definitive History of Racist Ideas in America, New York.

Kolchin P. (1993), American Slavery: 1619–1877, New York.

Reynolds J. i Kendi I.X. (2020), Stamped: Racism, Antiracism, and You: A Remix of the National Book Award-Winning Stamped From the Beginning, New York–Boston.

Spiegelman A., (1997), Complete Maus, New York.

Weber D.J. (1992), The Spanish Frontier in North America, New Haven.

Wright M. (2020), 1619: The Danger of a Single Origin Story, „American Literary History”, t 32, nr 4.

Netografia

American Historical Association (2021), AHA Condemns Report of Advisory 1776 Commission, https://www.historians.org/news-and-advocacy/aha-advocacy/aha-statement-condemning-report-of-advisory-1776-commission-(january-2021) (dostęp 8 III 2022).

American Library Association (2019), Censorship by the Numbers, ALA, 2019, https://www.ala.org/advocacy/sites/ala.org.advocacy/files/content/Censorship%20by%20the%20Numbers%202019_0_0.pdf (dostęp 20 II 2022).

American Library Association (2020), Censorship by the Numbers, ALA, 2020, https://alair.ala.org/bitstream/handle/11213/16720/Censorship%20by%20the%20Numbers%202020.pdf?sequence=1&isAllowed=y (dostęp 4 IV 2022).

American Library Association (2021), Censorship by the Numbers, ALA, 2021, https://www.ala.org/advocacy/bbooks/bannedbooksweek/ideasandresources/freedownloads (dostęp 4 IV 2022).

American Library Association (2022), Voters Oppose Book Bans in Libraries, https://www.ala.org/advocacy/voters-oppose-book-bans-libraries (dostęp 4 IV 2022).

American Library Association (b.d.), Top 10 Most Challenged Books Lists, https://www.ala.org/advocacy/bbooks/frequentlychallengedbooks/top10 (dostęp 28 III 2022).

Associated Press (2022), New Mexico Is Pushing to Be a 'Model’ for How Race Is Taught in U.S. Schools, „NPR”, https://www.npr.org/2022/01/20/1074311649/new-mexico-model-inclusive-race-education (dostęp 10 III 2022).

Center for Education Reform (2019), K-12 Facts, https://edreform.com/2012/04/k-12-facts/ (dostęp 28 III 2022).

Cieślak M. i Müller A. (2020), Black Lives Matter, czyli ile warte jest ludzkie życie, Ohistorie, http://ohistorie.eu/2020/08/11/black-lives-matter-czyli-ile-warte-jest-ludzkie-zycie/ (dostęp 25 III 2022).

Custalow D. (2020), Opinion: Native Americans Still Overlooked in Debates About U.S. History, „The Virginian-Pilot”, https://www.pilotonline.com/opinion/columns/vp-ed-column-custalow-0927-20200926-aof7b2j4brgbzmwbess7ywhirm-story.html (dostęp 28 II 2022).

Dahl R. (2022), Understanding Florida’s ‘Don’t Say Gay’ Bill, https://www.findlaw.com/legalblogs/law-and-life/understanding-floridas-dont-say-gay-bill/ (dostęp 29 III 2022).

Di Placido D. (2022), Ted Cruz’s Bizarre ‘Antiracist Baby’ Tirade Backfires, „Forbes”, https://www.forbes.com/sites/danidiplacido/2022/03/24/ted-cruzs-bizarre-antiracism-baby-tirade-backfires/?sh=196edaea5c10 (dostęp 30 III 2022).

Flaherty C. (2021), A Push for ‘Patriotic Education’, „Inside Higher Ed”, https://www.insidehighered.com/news/2021/01/20/historians-trump-administrations-report-us-history-belongs-trash (dostęp 8 III 2022).

Florida Senate (2022), CS/CS/HB 1557: Parental Rights in Education, https://www.flsenate.gov/Session/Bill/2022/1557 (dostęp 28 III 2022).

Gasman M. (2021), What History Professors Really Think About ‘The 1619 Project’, „Forbes”, https://www.forbes.com/sites/marybethgasman/2021/06/03/what-history-professors-really-think-about-the-1619-project/?sh=4d86f68e7a15 (dostęp 24 II 2022).

Guzman F. (2022), What We Know About the Removal of Holocaust Book ‘Maus’ by a Tennessee School Board, „Nashville Tennessean”, https://www.tennessean.com/story/news/2022/01/27/why-did-tennessee-school-board-remove-maus-art-spiegelman/9244295002/ (dostęp 21 II 2022).

Hannah-Jones N. et al. (2019), The 1619 Project, „New York Times Magazine”, https://www.nytimes.com/interactive/2019/08/14/magazine/1619-america-slavery.html (dostęp 25 III 2022).

Harris L. (2020), I Helped Fact-Check the 1619 Project. The Times Ignored Me, „Politico”, https://www.politico.com/news/magazine/2020/03/06/1619-project-new-york-times-mistake-122248 (dostęp 24 II 2022).

History News Network (2020), Twelve Scholars Critique the 1619 Project and the New York Times Magazine Editor Responds, https://historynewsnetwork.org/article/174140 (dostęp 12 III 2022).

Hixenbaugh M. i Hylton A. (2021), Southlake School Leader Tells Teachers to Balance Holocaust Books With ‘Opposing’ Views, NBC, https://www.nbcnews.com/news/us-news/southlake-texas-holocaust-books-schools-rcna2965 (dostęp 10 III 2022).

Irvin Painter N. (2019), How We Think about the Term ‘Enslaved’ Matters, „The Guardian”, https://www.theguardian.com/us-news/2019/aug/14/slavery-in-america-1619-first-ships-jamestown (dostęp 19 II 2022).

Jackson L.M. (2021), The 1619 Project and the Demands of Public History, „The New Yorker”, https://www.newyorker.com/books/under-review/the-1619-project-and-the-demands-of-public-history (dostęp 20 II 2022).

Johns M.M. et al. (2020), Trends in Violence Victimization and Suicide Risk by Sexual Identity Among High School Students – Youth Risk Behavior Survey, US Department of Health and Human Services, https://www.cdc.gov/mmwr/volumes/69/su/pdfs/su6901a3-H.pdf (dostęp 28 II 2022).

Kennedy B. (2022), Sasse Appears to Subtly Call Out Graham, Cruz for ‘Jackassery’ in Scotus Hearing Remarks, „The Week”, https://theweek.com/supreme-court/1011700/sasse-appears-to-subtly-call-out-graham-cruz-for-jackassery-in-scotus-hearing (dostęp 30 III 2022).

Kurtz S. (2021), The Partisanship Out of Civics Act, National Association of Scholars, https://www.nas.org/blogs/article/the-partisanship-out-of-civics-act (dostęp 8 III 2022).

Lavietes M. (2022), From Book Bans to ‘Don’t Say Gay’ Bill, LGBTQ Kids Feel ’Erased’ in the Classroom, NBC, https://www.nbcnews.com/nbc-out/out-news/book-bans-dont-say-gay-bill-lgbtq-kids-feel-erased-classroom-rcna15819 (dostęp 26 II 2022).

Little O. (2021), Unmasking Moms for Liberty, „Media Matters for America”, https://www.mediamatters.org/critical-race-theory/unmasking-moms-liberty (dostęp 28 II 2022).

Lucia A. (2022), Carroll ISD School Board Appears To Back Down After Reprimanding Teacher, CBS DFW, https://dfw.cbslocal.com/2022/01/24/carroll-isd-school-board-reprimanding-teacher-rickie-farah-book-classroom/ (dostęp 10 III 2022).

Mackaman T. (2021), The New York Times’ Jake Silverstein Concocts ‘A New Origin Story’ For the 1619 Project, „World Socialist Web Site”, https://www.wsws.org/en/articles/2021/11/25/stei-n25.html (dostęp 2 III 2022).

Mackaman T. (2022), The New York Times 1619 Project: A New Origin Story: History as the Emanation of Race, „World Socialist Web Site”, https://www.wsws.org/en/articles/2022/02/21/proj-f21.html (dostęp 2 III 2022).

Mazariegos M. i Collins Sullivan S. (2022), Efforts to Ban Books Jumped an ‘Unprecedented’ Four-Fold in 2021, ALA Report Says, NPR, https://www.npr.org/2022/04/04/1090067026/efforts-to-ban-books-jumped-an-unprecedented-four-fold-in-2021-ala-report-says (dostęp 4 IV 2022).

McMinn County Board of Education (2022), Minutes of a Meeting Called on January 10, 2022, https://core-docs.s3.amazonaws.com/documents/asset/uploaded_file/1818370/Called_Meeting_Minutes_1-10-22.pdf (dostęp 28 III 2022).

„New York Times” (2019), We Respond to the Historians Who Critiqued The 1619 Project, https://www.nytimes.com/2019/12/20/magazine/we-respond-to-the-historians-who-critiqued-the-1619-project.html (dostęp 24 II 2022).

PEN America (2021), Educational Gag Orders, https://pen.org/report/educational-gag-orders/ (dostęp 28 III 2022).

PEN America (2022), Index of Educational Gag Orders as of April 2, 2022, https://docs.google.com/spreadsheets/d/1Tj5WQVBmB6SQg-zP_M8uZsQQGH09TxmBY73v23zpyr0/edit#gid=1518414194 (dostęp 2 IV 2022).

Perez Jr. J. i Gaudiano N. (2020), Trump Blasts 1619 Project as DeVos Praises Alternative Black History Curriculum, „Politico”, https://www.politico.com/news/2020/09/17/devos-black-history-1776-unites-417186 (dostęp 8 III 2022).

The President’s Advisory 1776 Commission (2021), The 1776 Report, https://trumpwhitehouse.archives.gov/wp-content/uploads/2021/01/The-Presidents-Advisory-1776-Commission-Final-Report.pdf (dostęp 25 III 2022).

Pruitt-Young S. (2021), In One Texas District, Teachers Were Told to Give ‘Opposing’ Views of the Holocaust, NPR, https://www.npr.org/2021/10/15/1046389474/texas-holocaust-opposing-critical-race-theory-southlake (dostęp 10 III 2022).

Roth A. (2015), ‘Maus’ Book About Holocaust Is Removed in Russia, „New York Times”, https://www.nytimes.com/2015/04/28/world/europe/maus-book-about-holocaust-is-removed-in-russia.html (dostęp 28 III 2022).

Sclafani E. (2022), The Danger of a Single Origin Story, The 1619 Project and Contested Foundings, „Perspectives on History”, https://www.historians.org/publications-and-directories/perspectives-on-history/march-2022/the-danger-of-a-single-origin-story-the-1619-project-and-contested-foundings?_zs=EpWma&_zl=PfVx2 (dostęp 28 II 2022).

Serwer A. (2019), The Fight Over the 1619 Project Is Not About the Facts, „The Atlantic”, https://www.theatlantic.com/ideas/archive/2019/12/historians-clash-1619-project/604093/ (dostęp 13 III 2022).

The Trevor Project (2021), National Survey on LGBTQ Youth Mental Health 2021, https://www.thetrevorproject.org/survey-2021/?section=Introduction (dostęp 29 III 2022).

The White House (2020), Executive Order on Combating Race and Sex Stereotyping, https://trumpwhitehouse.archives.gov/presidential-actions/executive-order-combating-race-sex-stereotyping/ (dostęp 8 III 2022).

The White House (2021), 1776 Commission Takes Historic and Scholarly Step to Restore Understanding of the Greatness of the American Founding, https://trumpwhitehouse.archives.gov/briefings-statements/1776-commission-takes-historic-scholarly-step-restore-understanding-greatness-american-founding/ (dostęp 25 III 2022).

Thoreson R. (2022), Florida Advances ‘Don’t Say Gay’ Bill, „Human Rights Watch”, https://www.hrw.org/news/2022/02/17/florida-advances-dont-say-gay-bill (dostęp 26 II 2022).

Tofekci Z. (2020), America’s Next Authoritarian Will Be Much More Competent, „The Atlantic”, https://www.theatlantic.com/ideas/archive/2020/11/trump-proved-authoritarians-can-get-elected-america/617023/ (dostęp 13 III 2022).

U.S. Census Bureau (2020), 2020 Public Elementary-Secondary Education Finance Data, https://www.census.gov/data/tables/2020/econ/school-finances/secondary-education-finance.html (dostęp 6 III 2022).

U.S. Congress (2020), Saving American History Act of 2020: S. 4292, https://www.congress.gov/bill/116th-congress/senate-bill/4292/text (dostęp 25 III 2022).

U.S. Congress (2021), Stop CRT Act: S. 2346, https://www.congress.gov/bill/117th-congress/senate-bill/2346/text (dostęp 28 III 2022).

U.S. Senate (2021a), Cotton Introduces Bill to Defund Critical Race Theory, Tom Cotton: Senator for Arkansas, https://www.cotton.senate.gov/news/press-releases/cotton-introduces-bill-to-defund-critical-race-theory (dostęp 28 III 2022).

U.S. Senate (2021b), Roll Call Vote 117th Congress – 1st Session (Cotton Amdt. No. 3680), https://www.senate.gov/legislative/LIS/roll_call_votes/vote1171/vote_117_1_00342.htm (dostęp 28 III 2022).


[1] Jako przykład może posłużyć klasyczne dziś i bardzo popularne opracowanie historii niewolnictwa w USA autorstwa Petera Kolchina zatytułowane American Slavery: 1619–1877 (Kolchin 1993).

[2] O debacie na temat statusu prawnego Afrykanów przetransportowanych do Virginii w 1619 r. pisałam wraz z Anną Müller na łamach portalu Ohistorie w artykule Black Lives Matter, czyli ile warte jest ludzkie życie (Cieślak i Müller 2020).

[3] Pięcioro wspomnianych historyków to niejedyni eksperci krytykujący Projekt 1619. Innym przykładem krytyki jest list do „New York Times’a” podpisany przez dwanaścioro akademików. Choć większość sygnatariuszy tego listu to profesorowie nauk politycznych, pojawiły się pod listem również nazwiska znanych historyków. List ten nie stał się jednak przedmiotem intensywnej debaty publicznej, jakim był oryginalny list wspomnianej piątki (History News Network 2020).

[4] Obecnie w senacie zasiada 50 senatorów z każdej partii, a każdy remis jest według konstytucji rozstrzygany głosem wiceprezydenta, czyli aktualnie wiceprezydent Kamali Harris.

[5] Oryginalne nagranie trafiło do stacji MSNBC.

[6] Hispanic to w USA nieprecyzyjna i problematyczna kategoria demograficzna określająca imigrantów z Ameryki Łacińskiej oraz ich potomków, a także potomków hiszpańskich kolonizatorów oraz hiszpańskich imigrantów i ich potomków. Samo słowo Hispanic nawiązuje do populacji i kultur obszarów, gdzie językiem dominującym jest hiszpański, co oznacza problematyczne włączenie do tej kategorii Hiszpanii (kraju europejskiego) oraz wykluczenie obszarów Ameryki Łacińskiej, gdzie dominują inne języki (np. portugalski). Polskie słowo Latynosi to wyraz pokrewny i bardziej precyzyjny odpowiednik kategorii Latino/Latina/Latinx, która w kontekście amerykańskiej demografii zwykle określa imigrantów z Ameryki Łacińskiej oraz ich potomków. Choć te dwie kategorie są często uznawane za synonimy, ich różne znaczenia nawiązują do istotnych różnic w interpretacji historii związków między dwoma kontynentami amerykańskimi a ich pierwszymi europejskimi kolonizatorami, czyli Hiszpanią i Portugalią.

[7] Superintendenci dystryktów pełnią funkcję CEO. To oni i ich podwładni odpowiadają za wdrażanie praw, programów nauczania oraz reguł ustalanych przez stanowe ministerstwa edukacji, legislatury stanowe oraz rady szkolne.

[8] W tym kontekście warto wspomnieć, jak tego typu zakazy wpływają na nauczycieli. Ci, którzy identyfikują się jako osoby należące do grupy LGBTQ, w wielu stanach znajdują się obecnie pod presją skrywania swojej orientacji seksualnej lub tożsamości płciowej. Niezależnie od orientacji seksualnej czy tożsamości płciowej nauczyciele obawiają się również, jak prawne ograniczenia nauczania o zagadnieniach dotyczących społeczności LGBTQ wpłyną na ich codzienną pracę. Doskonałym tego przykładem jest ustawa, którą 28 marca 2022 r. podpisał gubernator stanu Floryda Ron DeSantis. Oficjalnie ustawa HB 1557 jest zatytułowana „Parental Rights in Education”, czyli „prawa rodzicielskie w szkolnictwie”. Ustawa zabrania jakichkolwiek dyskusji na tematy związane z orientacją seksualną lub tożsamością płciową w szkołach państwowych od zerówki do trzeciej klasy. Powyżej klasy trzeciej wszystko ma zależeć od tego, czy zaplanowana przez nauczycieli dyskusja jest „stosowna” w danej grupie wiekowej. W teorii ustawa sugeruje, że to rodzice, a nie szkoła, powinni decydować, kiedy i jak uczniowie mają się zaznajomić z zagadnieniami dotyczącymi orientacji seksualnej i tożsamości płciowej. Eksperci zauważają jednak, że w praktyce ustawa daje każdemu rodzicowi prawo, by kwestionować stosowność lekcji, dyskusji czy materiałów dydaktycznych w każdej grupie wiekowej. Nauczyciele argumentują, że ponieważ zasady przyjęte w ustawie dają rodzicom szerokie prawo ingerencji, edukatorzy będą się zwyczajnie obawiać jakichkolwiek dyskusji na tematy związane z orientacją seksualną lub tożsamością płciową. Nauczyciele najmłodszych uczniów zauważają także, że od zerówki do klasy trzeciej nie ma w programach nauczania dyskusji na temat orientacji seksualnej lub tożsamości płciowej, natomiast powszechna jest dyskusja na temat rodziny. Pytają zatem, co z dziećmi, których rodziny nie pasują do politycznego wzoru rodziny heteronormatywnej. Dlatego właśnie krytycy ustawy zatytułowali ją nieoficjalnie „Don’t Say Gay Bill”, czyli „ustawa nie mów gej” (Dahl 2022; Florida Senate 2022; Theroson 2022).

[9] W tym samym źródle czytelnicy mogą znaleźć więcej informacji na temat książek kwestionowanych i zakazanych od 2001 do 2021 r.

[10] Dobrym przykładem organizacji działającej na rzecz kontroli programów nauczania oraz materiałów edukacyjnych pod przykrywką „praw rodzicielskich” jest Moms for Liberty, czyli „mamy za wolnością”. Oficjalnie Moms for Liberty to skupiająca rodziców organizacja pozarządowa założona przez dwie byłe członkinie rad szkolnych. Dzięki pracom dziennikarzy śledczych na jaw wyszły jej związki, w tym także finansowe, z Partią Republikańską i republikańską agendą kontroli szkół (Little 2021).


Korekta językowa: Beata Bińko




Wycinanki (48)

Grób Władimira Nabokowa na cmentarzu Clarens w Montreux, Szwajcaria

Wojciech Wrzosek

Wycinanki (48)

Doświadczenie bycia tłumaczem swojej powieści to przywilej i kłopot rzadki. Być tłumaczem utworu, który przyniósł światowe uznanie, to szczególna powinność. Dziesięć lat po pierwszym paryskim wydaniu, zadomowiony już w Montreux, zabrał się Nabokow za przekład Lolity na rosyjski.

Zmierzył się z tłumaczeniem swojej twórczości w jakimś sensie już wtedy, gdy, jak twierdzi, sprawdzali z żoną przekład Lolity na francuski. Tłumacząc na angielski i publikując komentarze do Jewgienija Oniegina, tłumacząc Alicję w krainie czarów na rosyjski, nabył Nabokow stosownego doświadczenia translatora[1].

Publikując Lolitę po rosyjsku, przyświeca mi tylko jeden cel: chcę, aby moja najlepsza angielska książka – lub powiedzmy trochę skromniej, jedna z moich najlepszych angielskich książek – była przetłumaczona poprawnie na mój ojczysty język. To kaprys bibliofila, nic więcej […]. Jako tłumacz nie jestem zarozumiały, neutralnie odnoszę się do poprawek znawców, jestem jednak dumny z tego, że twardą ręką powstrzymywałem demony, kuszące, aby coś opuścić lub dodać[2].

Wyobrażam sobie, cóż uczynili z biedactwem Egipcjanie i Chińczycy, a jeszcze lepiej wyobrażam sobie, co by zrobiła z nią, gdybym dopuścił do tego, damulka niedawno przybyła do Ameryki, która dopiero co nauczyła się angielskiego, lub Amerykanin, który „pobierał” rosyjski na uniwersytecie[3].

Amerykańskiego czytelnika tak namiętnie upewniam o wyższości mojego rosyjskiego nad moim angielskim, iż jakiś slawista może i wprost pomyśleć, że moje tłumaczenie Lolity jest sto razy lepsze od oryginału. Mnie jednak trzęsie od brzęku moich zardzewiałych rosyjskich strun […] Pocieszam się, po pierwsze, tym, że za niezborność przedkładanego tu tłumaczenia – kontynuuje autor Lolity – winę ponosi nie tylko odwykły od rodzimej mowy tłumacz, ale i duch języka, na który dokonywany jest przekład. W ciągu półrocznej pracy nad rosyjską Lolitą nie tylko przekonałem się o utracie moich wielu prywatnych subtelności, nawyków i językowych bibelotów/skarbów, lecz przy okazji doszedłem także do uogólnień na temat wzajemnej przetłumaczalności tych wspaniałych języków[4].

Nie doczekał się rosyjsko-amerykański (niektórzy nazywają Nabokowa amerykańsko-rosyjskim) pisarz wydania swoich książek w ojczyźnie. Zmarł w 1977 r. Pierwsze wydanie rosyjskie Lolity ukazało się w ojczyźnie pisarza, jak wiemy, w 1989, a w kolejnych latach wydawano już nieomal wszystkie jego dzieła, i to w „rosyjskich nakładach”.

[1] https://mds.marshall.edu/cgi/viewcontent.cgi?article=1106&context=bio_sciences_faculty.

[2] В. Набоков, Постскриптум к руссому изданию, w: В. Набоков, Лолита, Москва 1991, s. 278; „Издавая «Лолиту» по-русски, я преследую одну очень простую цель хочу чтобы чтобы моя лучшая английская книга – или скажем еще скромнее, одна из лучших моих английских книг была правильно переведена на мой радной язык. Это прихоть –библиофила, не более […]. Как переводчик я нетщеславен, равнодушен к поравкам знатоков, и лиш тем горжусь ,что железной рукой сдержал демонов подбивавших на пропуски и дополнния”. Tamże, wydanie z 1999 r., s. 460.

[3] Tamże, wydanie z 1989 r., s. 360. Ze wszystkich tych krajów gdzie publikowano dotychczas Lolitę, w tym liczne tłumaczenia (wymienia je Nabokow – w 1966 r. ponad dwadzieścia), objęta zakazem publikacji była Lolita wówczas m.in. w Hiszpanii, Republice Południowej Afryki i – jak określa je sam autor – w „purytańskich krajach za żelazną kurtyną”). „Ze wszystkich tych przekładów ja odpowiadam, za dokładność i pełność, tylko za francuski, który sprawdziłem jeszcze przed publikacją” (zob. okładka Gallimard w Wycinankach 46). Tamże, wyd. z 1991 r., s. 278.

[4] „Американскому читателю я так страстно твержу о превосходстве моего русского слога над моим слогом английским, что иной славист может и впрямь подумать, что мой перевод «Лолиты» во сто раз лучше оригинала. Меня не только мутит ныне от дребезжания моих ржавых русских струн”. Tamże, s. 376.




Wycinanki (47)

WOJCIECH WRZOSEK

Wycinanki (47)

Po wybuchu rewolucji październikowej rodzina Nabokowów przeniosła się na Krym. Ojciec pisarza – działacz partii kadetów – był ministrem w rządzie krymskim. W 1919 r, rodzina ewakuowała się z Sewastopola, tuż przed ofensywą bolszewików. Władimir z ojcem siedzieli na pokładzie parowca Liberty, grając w szachy, kiedy jeszcze byli w zasięgu ognia czerwonych.

Nabokowowie opuścili ojczyznę na zawsze. Rodzina i on sam od tego czasu wynajmowali mieszkania. Władimir korzystał kilka lat ze stancji w Cambridge, gdzie studiował, z pokoi gościnnych Berlinie, od stosunkowo wygodnych, gdy żyli jeszcze z biżuterii matki, jeszcze za życia ojca, po nędzny pokoik w Paryżu, gdzie pisywał swoje utwory na walizce. Drugą ewakuację „w ostatniej chwili” przeżył w 1940 r. W Ameryce państwo Nabokowowie często zmieniali miejsca pobytu. Po opuszczeniu Rosji Nabokow nigdy nie miał już domu w rozumieniu stałej siedziby. Nawet gdy już po sukcesie Lolity stać go było na luksusową rezydencję gdziekolwiek, zamieszkał komfortowo, ale jednak w hotelu w Montreux[1].

Jego nostalgicznym domem pozostała kamienica przy Bolszoj morskoj ulice 47 (na zdjęciu, dzisiaj muzeum Nabokowa), wspominał też rodzinne „dacze”, tj. trzy letnie rezydencje wiejskie: Rożdiestwieno, Batowo i Wyra[2].

Lolita przyniosła rosyjsko-amerykańskiemu pisarzowi światowe uznanie i sukces finansowy. Już w 1961 r. zamieszkał wraz z żoną Verą w Montreux‐Palace et Cygne. Po roku przeniósł się z trzeciego piętra skrzydła Cygne na najwyższe, gdzie nie miał już sąsiadów z góry. Jak wyjawił w wywiadzie dla Bernarda Pivota, powodem wyboru Szwajcarii jako miejsca zamieszkania było zaufanie do poczty. Poczta francuska czy włoska nie budziły zaufania pisarza ze względu na nękające je strajki. Wybór Montreux był podyktowany walorami krajobrazowymi i zapewne środowiskiem języka francuskiego[3].

Ponadto syn Dmitrij miał plany współpracy z włoskimi placówkami muzycznymi, swą pasję – rajdy samochodowe… Niektórzy sugerują, że miał też na to wpływ fakt, iż Mikołaj Gogol, którego Nabokow cenił wysoko, tworzył właśnie w okolicach Genewy, a nawet pisywał tu niezbyt ceniony przez niego Dostojewski.

W 1999 r. w pałacu w Montreux obchodzono stulecie urodzin Władimira Nabokowa w obecności jego syna Dmitrija i rosyjskiej delegacji z Moskwy. Brązowy pomnik pisarza ofiarowali pałacowi artysta Aleksander Rukawisznikow i burmistrz Moskwy Jurij Łużkow. W okolicznościowym koncercie wystąpiła młoda petersburska pianistka Margarita Szabłowska; grała Czajkowskiego, Rachmaninowa i Wieniawskiego przy akompaniamencie skrzypka. Dmitri Nabokov odsłonił pomnik swojego ojca; wyglądał na całkiem usatysfakcjonowanego z pracy Aleksandra Rukawisznikowa[4].

Do Petersburga wracają dokumenty i przedmioty osobiste należące do Władimira Nabokowa i jego rodziny. Według rosyjskich organów celnych na początku ubiegłego miesiąca z Montreux w Szwajcarii do magazynu Wasileostrowskiego dotarła duża przesyłka. Unikatowy zbiór liczy blisko 10 000 pozycji i obejmuje rękopisy, fotografie, filmy i publikacje drukowane. Adresatem przesyłki jest Instytut Literatury Rosyjskiej (Dom Puszkina) Rosyjskiej Akademii Nauk. Według wicedyrektora instytucji Swietłany Nikołowej Międzynarodowe Towarzystwo Władimira Nabokowa podarowało Domowi Puszkina archiwum pisarza. Obecnie badacze Domu Puszkina przy pomocy celników badają nowo przybyłe dokumenty[5].


[1] Vladimir Nabokov: Why do you live in hotels?, https://www.youtube.com/watch?v=UYvbTGoTgUc. Nobokowowie zajmowali sześć pomieszczeń, tworzących apartament na ostatnim piętrze Palace.

[2] https://www.startravelco.com/en-US/Attracts/334/Vladimir-Nabokov-House-Museum-St.-Petersburg.

[3] Opowiada o tym, tj. o kulisach wywiadu z Nabokowem w Montreux w 1975 r. – widzom L’apostrophe – Bernard Pivot: Apostrophes, Vol. 3: Les Grands Entretiens – Extrait Vladimir Nabokov. I tenże wywiad: https://www.dailymotion.com/video/x20of3m, w szczególności minuty 20–24. Faktografia dotycząca pisarza i jego bliskich na stronie The Nabokovian – International Vladimir Nabokov Society: https://thenabokovian.org/life/chronology; nowe teksty na jego temat: https://www.nabokovonline.com; http://www.dezimmer.net/Nabokov%27sWhereabouts/whereabouts.htm. Niezliczone w sieci dane jemu poświęcone (np. na YouTube dyskusje, filmy, wykłady, wywiady, audiobooki…); https://en.chessbase.com/post/nabokov-poems-and-problems; zob. też prace Briana Boyda, autora respektowanej biografii Nabokowa Nabokov. Dwa oblicza, tłum. W. Sadkowski, Warszawa 2006.

[4] Niestety o nazwisku skrzypka plakat okolicznościowego recitalu nie donosił. Pamiętamy: matka Władimira Nabokowa, z domu Rukawisznikowa, pochodziła z żydowskiej rodziny kupców syberyjskich. Nie wiem, w jakich relacjach z rodziną matki pisarza pozostawali autor i fundatorzy pomnika.

[5] https://www.nabokovonline.com/news.html, zapis z 2 lipca 2021 r.


Korekta językowa: Beata Bińko




Wycinanki (46)

Informacja z bloga „The Niew Antiquarian”: Phaedra. Hardcover. New York, August, 1967. The first edition in Russian of Nabokov’s masterpiece. This copy is from the library of Marina Ledkovsky, Nabokov’s niece. Nabokov translated the work himself

WOJCIECH WRZOSEK

Wycinanki (46)

Onegdaj, jeszcze w 1986 r., doktorantka psycholingwistyki podpowiedziała mi, abym sprawdził swój rosyjski na Nabokowie. Pożyczyła mi Lolitę, wyd. Phaedra, New York, z 1967 r.

I jak? – zapytała jakiś czas potem. Jak mi z rosyjskim poszło? Odpowiedziałem, że nie bardzo… Chyba że zechce mi pomóc… Tak myślałam, odrzekła, bo to prawdziwy język rosyjski; bogaty, uduchowiony, z arystokratycznego, inteligenckiego przedrewolucyjnego domu… Ponadto „emigracyjny”, oderwany już w 1919 r. od kolejnych lat jego przemian. To Lolita w autorskim tłumaczeniu z angielskiego, samego Władimira Nabokowa[1].

W 1965 r. w ciągu sześciu miesięcy – jak przyznaje Władimir Nabokow – przełożył swoje sławne już dzieło na rosyjski. W Postscriptum napisał:

Historia tego przekładu to historia rozczarowania. Niestety, ten „cudowny rosyjski język”, który, jak mi się wydawało, stale gdzieś na mnie czeka i kwitnie niezawodnie jak wiosna za szczelnie zamkniętymi wrotami, do których od tylu lat przechowywałem klucz, jak się okazało, nie pasuje już do nich, a za nimi nie ma nic poza zwęglonymi kikutami w beznadziejnej jesiennej dali; klucz zaś w dłoni przypomina już tylko wytrych[2].

W ojczyźnie Nabokowa pierwsze wydanie to dopiero bodaj w wydawnictwie Библиотека журнала « Иностранная литература” w 1989 r. (tu poniżej, z prawej, okładka mojego egzemplarza, „dotkniętego przez rydwan czasu” – jak mawiał o naszych koleżankach mój kolega). Z lewej strony kopia z lat 1976–1981, sporządzona na maszynie do pisania.

Eksponowana w muzeum petersburskiego uniwersytetu. Pamiętajmy, że już (dopiero) w 1986 r. opublikowano w Związku Sowieckim inne utwory Nabokowa.

Nabokow i języki to przykład geniusza w służbie literatury wypielęgnowanego przez kulturę rodziny, w jakiej socjalizował się do jedenastego roku życia[3].

Tak oto we wstępie do wykładów Nabokowa referuje John Updike:

W.D. Nabokow [Władimir Dmitrijewicz, ojciec pisarza – W.W.] był przyzwoitym anglomanem; dzieci uczył angielskiego i francuskiego. Jego syn w swojej wspomnieniowej książce „Pamięć, przemów”[4] upewnia: „Nauczyłem się czytać po angielsku wcześniej niż po rosyjsku”. […]

Przeżywszy w Berlinie ponad piętnaście lat, i tak nie nauczył się – wedle swoich wysokich standardów – języka niemieckiego. „Ja z trudem mówię i czytam po niemiecku” – powiedział on ryskiemu korespondentowi. Trzydzieści lat później, w pierwszym utrwalonym na taśmie wywiadzie dla bawarskiego radia, Nabokow rozwinął ten temat: „Po przyjeździe do Berlina bałem się panicznie, że gdy nauczę się mówić biegle po niemiecku, zepsuję tym moją drogocenną warstwę rosyjskiego. Zadanie separacji językowej stawało się tym łatwiejsze, że przebywałem w zamkniętym emigranckim kręgu rosyjskich przyjaciół i czytałem wyłącznie rosyjskie gazety, czasopisma i książki. Moje wypady w stronę tubylczej mowy ograniczały się do wymiany uprzejmości z kolejnymi właścicielami i właścicielkami domów i rutynowymi dialogami w sklepach: Ich möchte etwas Schinken […]. W 1969 roku w wywiadzie dla BBC sprecyzował: „nie znam niemieckiego i dlatego mogłem przeczytać Kafkę dopiero w latach trzydziestych, kiedy w „La Nouvelle Revue Française” pojawiła się jego La Métamorphose. Dwa lata później powiedział on korespondentowi radia bawarskiego: Czytałem Goethego i Kafkę en regard – tak jak Homera i Horacego[5].

Wychowywany w domu przez guwernantki, debiutował jako jedenastolatek, w szkole w 1910 r., do której uczęszczał w latach 1910–1917. W szkole naśmiewano się z Władimira angielskich i francuskich wtrętów[6].


[1] Czytaliśmy więc razem około miesiąca, po mniej więcej dziesięć stron dziennie. To była niezapomniana lekcja języka rosyjskiego.

[2] „История этого перевода – история разочарования. Увы, тот «дивный русский язык», который, сдавалось мне, все ждёт меня где-то, цветет, как верная весна за наглухо запертыми воротами, от которых столько лет хранился у меня ключ, оказался не существующим, и за воротами нет ничего, кроме обугленных пней и осенней безнадежной дали, а ключ в руке скорее похож на отмычку”. В. Набоков, Постскриптум к руссому изданию, w: В. Набоков, Лолита, Москва 1989, с. 358. W Postscriptum datowanym na 7 listopada 1965 w Palermo. Skądinąd wypadałoby zamieszczać w polskich wydaniach Lolity postscriptum tłumacza, skoro ono jest. Zwłaszcza takiego tłumacza, który jest jednocześnie autorem, dzieła tłumaczonego. Rosjanie w wielu nawet kieszonkowych wydaniach publikują te kilka stron. Moje tłumaczenie. Chciałoby się zamiast cudowny, raczej magiczny, ale jednak może wystarczy pomyśleć, że cud-owny, bierze się od miraculum, wtedy odcień znaczeniowy magiczności, jaki pobrzmiewa mi w дивный, byłby oddany. Zwęglonych – de facto – pni – niż jak się ośmieliłem – kikutów. Jeśliby chodziło o pnie jako fundamenty języka, to raczej pnie. Jeśli zaś resztki, rdzenie języka przetrwałe mimo dramatycznego życia – pożogi, to kikuty… Zawodowcy mi, ufam, odpuszczą. Co robić z długimi zdaniami? Tu od увы do отмычку. Dzielić je na wiele zdań czy zostawić, bo to przecież jakby rytm wiersza.? Tu i ówdzie powiada się o poetyckiej prozie autora Pnina. Jednak rytm „wiersza” po rosyjsku to jednak nie to samo co rytm polskiego wierszowania.

[3] Pisarz wielokrotnie wspominał swoje guwernantki, w szczególności Szwajcarkę francuskojęzyczną, które uczyły języków i czytały dzieciom klasykę literatury europejskiej.

[4] В.В. Набоков, Другие берега, Москва 1989 (Память, говори); Vladimir Nabokov, A Bibliography of Criticism, oprac. D.E. Zimmer, uzup. J. Edmunds, https://www.libraries.psu.edu/nabokov/bib.htm.

[5] V. Nabokov, Lectures on Literature. Austen, Dickens, Flaubert, Joyce, Kafka, Proust, Stevenson, red. F. Bowers, przedmowa J. Updike, San Diego 1980; cyt. za: В. Набоков, Лекции по зарубежной литературе. Остен, Диккенс, Флобер, Джойс, Стивенсон, Москва 1988, Предисл. Апдайк Дж., s. 10, 14. Jest tłumaczenie polskie, ale go nie mam.

[6] Władimir chodził do bardzo dobrej szkoły (тенишевское училище), a raczej podwożono go bentleyem; dzisiaj na stronie szkoły widnieje jego nazwisko obok innych wybitnych absolwentów, m.in. Mandelsztama, Roma, Lepo-Danilewskiego), https://www.startravelco.com/en-US/Attracts/334/Vladimir-Nabokov-House-Museum-St.-Petersburg.


Korekta językowa: Beata Bińko




Ekspertyza „Rozporządzenia Ministra Edukacji i Nauki – projektu z 16 grudnia 2021 r. dotyczącego podstawy programowej kształcenia ogólnego dla liceum ogólnokształcącego, technikum oraz branżowej szkoły II stopnia” oraz nowego przedmiotu „historia i teraźniejszość”

ANDRZEJ FRISZKE

Ekspertyza „Rozporządzenia Ministra Edukacji i Nauki – projektu z 16 grudnia 2021 r. dotyczącego podstawy programowej kształcenia ogólnego dla liceum ogólnokształcącego, technikum oraz branżowej szkoły II stopnia” oraz nowego przedmiotu „historia i teraźniejszość”[1]

Recenzowana podstawa programowa dotyczy zmiany programu nauczania historii w dotychczasowych ramach oraz nowego przedmiotu pod nazwą „historia i teraźniejszość”.

Autorzy dokumentu deklarują na wstępie, że „celem edukacji historycznej jest poznawanie prawdy o przeszłości Polski oraz świata”, zarazem „pomoc w kształtowaniu swego patriotyzmu”. Celem jest zatem poznanie polskiej historii jako „dobra odziedziczonego, bez którego nie ma Polski i polskości”. Jest to dziedzictwo „dane i zadane”, zachowywane i realizowane przez pokolenia. Edukacja historyczna ma też ważne cele wychowawcze. Z celami ogólnymi zgodziłaby się zapewne większość nauczających historii, istotne jest jednak ukierunkowanie wartościowania zdarzeń z przeszłości i założone cele wychowawcze. Te ostatnie autorzy dokumentu formułują bardzo ramowo, w zasadzie niekontrowersyjnie, jeśli uznamy, że prymatem powinno być zaznajomienie młodzieży przede wszystkim z historią ojczystą, a bardziej ogólnie z powszechną naszego kręgu cywilizacyjnego. Przesunięcia akcentów o charakterze ideowym i wychowawczym są jednak znaczące. Dzieje są pokazywane jako bezalternatywny ciąg zdarzeń, oceny są dane i bezdyskusyjne, akcentuje się pozytywną rolę religii i wiąże ją z polską tożsamością na przestrzeni całej historii, wielkie przemiany kulturowe (reformacja, oświecenie) są opatrzone negatywnymi skojarzeniami. Podmiotem głównym jest raczej naród niż państwo, stąd niewielkie znaczenie w wykładzie form ustrojowych, praw obywatelskich, samorządów, prawa, co jest widoczne zwłaszcza w opisie dziejów XX w., także w odniesieniu do PRL i wielkiej przemiany roku 1989.

Recenzowana podstawa programowa z reguły daje wytyczne bardzo ogólne w poszczególnych punktach, pozostawiając – jak należy rozumieć – nauczycielowi inicjatywę wypełniania ich treścią, rozłożenia akcentów itd. Trzeba jednak zauważyć, że w niektórych punktach następuje wyliczenie poszczególnych zdarzeń, nazwisk, bitew, co oznacza zalecenie, by w toku zajęć szkolnych nie zostały one pominięte. Właśnie te krótkie zalecenia interpretacyjne (przy braku innych) pozwalają na wskazanie opisanej tendencji dydaktyczno-ideologicznej. Recenzowane wytyczne są wprawdzie w komentarzu (s. 36) opatrzone zastrzeżeniem, że nie mogą być traktowane jako gotowy program nauczania, zestaw tematów lekcji, a nauczyciel może swobodnie rozkładać akcenty na różne wątki tematyczne, ale zaraz pada zdanie przeciwne: „Stanowią rejestr zakładanych umiejętności, które ma opanować absolwent szkoły ponadpodstawowej”.

W centrum wykładu historii Polski jest etniczny Polak katolik, a Kościół katolicki pełni funkcję strażnika narodowej tożsamości. Idee postępu, praw człowieka, wspólnot ponadnarodowych są wiele razy podawane w wątpliwość, kojarzone z ekstremalnymi nadużyciami prowadzącymi do zbrodni (np. w kontekście rewolucji francuskiej Wandea, w kontekście Holokaustu postęp naukowy, w kontekście nowoczesnej kultury życia codziennego i obyczajowości zagrożenie rodziny i podstaw zdrowia społecznego). Analogicznych zagrożeń nie sygnalizuje się, gdy mowa o fanatyzmie religijnym czy narodowym. Liczne rozsiane uwagi wskazują na postrzeganie sąsiadów głównie jako przeciwników lub wrogów, co ma uzasadnienia historyczne, zwłaszcza w XIX i XX w., ale nie są one zrównoważone pozytywnymi wpływami kulturowymi czy ekonomicznymi i technologicznymi. Uwagi o kształtującej się Unii Europejskiej są kojarzone z nieufnością i sceptycyzmem, a nawet poczuciem zagrożenia (wzrost pozycji Niemiec), co nie dziwi, skoro kryterium tożsamości polskiej ma być narodowy katolicyzm (uniwersalizm chrześcijański i jego przesłanie są zepchnięte na margines).

Kierunek formowania ucznia wyznacza (s. 37) katalog miejsc pamięci i muzeów, które uczeń winien odwiedzić. Na liście znajduje się około dziesięciu takich miejsc, ale brakuje tam Muzeum II Wojny Światowej, Muzeum Historii Żydów Polskich Polin, Europejskiego Centrum Solidarności. Uczeń ma rozumieć i wyjaśniać pojęcia typu „Panteon Żołnierzy Wyklętych” czy „Golgota Wschodu”, ale nie ma rekomendacji dla innych pojęć, które powinny być utrwalone. Istotną wskazówką dydaktyczną jest „maksymalna personalizacja przeszłości” i takie poznawanie wydarzeń historycznych, by je przeżywać. Chodzi zatem o wytwarzanie emocji, a nie rozumienia zdarzeń, ich znaczenia, ciągów przyczynowo-skutkowych.

Powstaje pytanie, dlaczego konkretne zdarzenia, bitwy, nazwiska mają być przez ucznia zapamiętane i jakie cele wychowawcze autorzy starają się w ten sposób osiągnąć. Na przykład takie wątpliwości budzi w p. XXXVI, w którym jest mowa o ożywieniu religijnym, wymienienie obok Jasnej Góry i Ostrej Bramy także Gietrzwałdu, a w p. XXXVIII, gdy mowa o Legionach, wskazanie aż pięciu bitew legionowych wraz „z uwzględnieniem roli dowódców”. Czy znajomość tych bitew jest ważniejsza od wiedzy o istnieniu I Brygady, kryzysie przysięgowym (interesujący przykład dylematów politycznych)? Można założyć, że podstawa nie musi wymieniać tych oczywistych faktów, ale w takim razie po co nazwy bitew? W porównaniu z tą szczegółowością budzi wątpliwość brak konkretów w punkcie kolejnym, dotyczącym przykładów „politycznych działań państwowotwórczych”. A rozwinięcie pozwoliłoby młodemu człowiekowi zrozumieć, że mogą mieć one różny charakter, podstawę ideową, być ukierunkowane na różne cele, w sumie się uzupełniające. Podobnie w p. XXXIX uczeń został zobligowany do poznania wielu zagadnień dotyczących Europy i świata po I wojnie światowej i zasadniczo ma się poruszać w dość ogólnych ramach, ale gdy mowa o Republice Weimarskiej, musi też zwrócić uwagę na „zjawiska antypolonizmu”. Nie bardzo wiadomo, co kryje się pod tym ogólnym, ale ukierunkowanym szczegółowo zaleceniem. Czy kwestionowanie przez Niemcy granic Polski, czy wojna celna, czy niewiara w trwałość państwa polskiego? Te zjawiska występowały, ale „antypolonizm” to słowo klucz, niewyjaśniające, o co chodzi. Gdy czytamy p. XL dotyczący totalitaryzmów okresu międzywojennego, brakuje wskazania najważniejszych cech ruchów i państw totalitarnych (monopolistycznej partii i jej wodza, podporządkowania partii państwa i życia społecznego itd.). Być może nauczyciela nie należy instruować, na jakie cechy państwa totalitarnego winien zwrócić uwagę, ale wyszczególnienie „operacji polskiej NKWD 1937–38”, niewątpliwie wartej uwagi, pozostaje w zawieszeniu, skoro nie wspomniano o kolektywizacji, wielkim głodzie oraz wielkiej czystce 1937 r., której operacja polska była częścią.

Podane przykłady dotyczą pewnej metody tworzenia podstawy programowej – czy uznajemy, że nauczyciel ma wiedzę pozwalającą na własne, oryginalne podejście do omawianego tematu, czy należy mu wskazać konieczne do poruszenia sprawy, a jeśli to drugie, to dlaczego te, a nie inne, nie mniej istotne? W p. XLI mowa o powstawaniu państwa polskiego i nie znajdujemy tu nazwisk i wskazówek wartościujących. Gdy mowa w p. XLII o II Rzeczypospolitej, wskazuje się na potrzebę omówienia wizji państwa formułowanych przez Romana Dmowskiego i Józefa Piłsudskiego, co jest słuszne, ale pominięte zostają konkretne ruchy polityczne, których istnienia (np. ruchu ludowego, chadecji i PPS) młody człowiek winien być świadomy. Jeśli nauczanie ma cel wychowawczy, to należy do niego świadomość istnienia wachlarza ideologii i tradycji patriotycznych wykraczającego poza dwa wspomniane nazwiska. Jest oczywiście problemem, jak pomieścić rozległą wiedzę dotyczącą wielu zjawisk w niemal każdym z tych punktów, jak nawiązać „korespondencję” z uczniem, dla którego wszystko to są kwestie nowe, często mało zrozumiałe, wymagające pewnej wnikliwości. Kurs chronologiczny, obejmujący ważne wydarzenia następujących po sobie epok, poniekąd zrównuje sprawy ważne i jeszcze ważniejsze, nazwiska, nazwy, daty, nie służąc ich utrwaleniu. Chaos wyobrażeń i pojęć jest widoczny w głowach młodzieży, która po maturze wstępuje na wyższe uczelnie o profilu humanistycznym, co potwierdza moje i wielu kolegów doświadczenie. Poza kręgiem osób przygotowujących się do studiów humanistycznych i społecznych jest zapewne gorzej.

II wojna światowa to wprowadzenie do tematu i aż pięć całości (pp. XLV–L). Obszernie omówiono kampanię wrześniową, wskazując aż siedem miejsc bitew i oporu oraz siedem postaci wojskowych. Zwraca uwagę różnica z hasłowym potraktowaniem roku 1920, tam bez wskazania bitew i dowódców. Wrzesień 1939 r. zasługuje oczywiście na omówienie, ale nadmiar militariów wypiera możliwość bardziej syntetycznych ujęć, m.in. wskazania na cechy wojny totalnej, której Polska była pierwszą ofiarą, na rolę nowych technologii (lotnictwo, wojska pancerne itd.). Znaczenie powołania władz państwowych na uchodźstwie jest tu wciśnięte sztucznie, powinno być wskazane w p. L. Podobnie wciśnięto w p. XLVII podpunkt 6 dotyczący konferencji Wielkiej Trójki, na których ustalano podstawy powojennego ładu światowego, w konsekwencji w p. LI, gdy mowa o świecie powojennym, już tej wiedzy uczeń nie otrzymuje. Punkt XLVIII dotyczący warunków życia i prześladowań pod okupacją niemiecką i sowiecką wskazuje na główne wątki, egzemplifikuje zbrodnie przez wyliczenie miejsc największych eksterminacji. W kolejnym p. XLIX wyodrębniono zbrodnię Holokaustu i jego etapy, a także próby niesienia pomocy prześladowanym, podając zarówno przykłady znane, jak i mało znane (s. Getter). Nie znajduję natomiast pytań i dylematów związanych z niejednoznacznością polskich postaw wobec Żydów (Jedwabne, wyniki ostatnich badań nad postawami ludności, skuteczność propagandy antysemickiej i rasistowskiej), co – jak sądzę – służy zbudowaniu w uczniach jednoznacznej oceny wyłącznie pozytywnego zachowania Polaków. Bardzo niepokojąco brzmi nakłanianie ucznia do wyjaśnienia m.in. związku rasizmu i antysemityzmu (chyba niemieckiego) „z hasłami naukowości, nowoczesności i postępu”.

W p. L dotyczącym władz RP na emigracji i – szerzej – Polski walczącej mamy znów nadmiar bitew, ale tylko ogólne hasło, by uczeń scharakteryzował „organizację i cele Polskiego Państwa Podziemnego”, przy czym nie znajdujemy żadnych sugestii i przybliżeń, o co chodzi. A nie jest to rzecz oczywista, skoro w następnym punkcie Armię Krajową zrównano z Narodowymi Siłami Zbrojnymi i Batalionami Chłopskimi. Jeśli stoi się na gruncie definicji polskiego państwa podziemnego, to trzeba zauważyć, że AK to „siły zbrojne w kraju”, jak głosił stosowny rozkaz Naczelnego Wodza, a NSZ i BCh były wojskami partyjnymi, drużynami bojowymi ruchów politycznych; częścią PSZ, zatem częścią polskiego państwa podziemnego stawały się po scaleniu z AK. Sprawa jest zasadnicza, gdyż do 1989 r. w narracji narzuconej przez władze PRL określenie „polskie państwo podziemne” było odrzucane na rzecz „ruchu oporu”, w którym różne jego formy były równoprawne, rząd w Londynie i jego delegatura w kraju wraz z AK stanowiły jedne z wielu form, gdyż komuniści negowali legalizm, co miało uprawomocnić pozycję PPR i GL. Obecnie skrajna prawica sympatyzująca z NSZ wykonuje ten sam zabieg, tyle że we własnym interesie, odbierając AK legalistyczną pozycję „sił zbrojnych w kraju” i redukując ją do jednej z kilku sił „ruchu oporu”.

Od lat idzie w zapomnienie wielka rola cywilnego pionu polskiego państwa podziemnego, skupionego w Delegaturze Rządu na Kraj. W tym pionie prowadzono akcję wydawniczą, organizowano tajne nauczanie, próbę ochrony dóbr kultury, wspomagano różne formy pomocy społecznej. Świadomość, że walka o wolność polega nie tylko na zmaganiach militarnych, powinna być częścią kształtowania postaw patriotycznych.

Konsekwencją takiego jak wskazałem wyżej ujęcia jest również brak finału polskiego państwa podziemnego – nie znajdujemy ani wzmianki o rozwiązaniu AK, ani zamknięciu historii Polski podziemnej w lipcu 1945 r., ani związanych w tymi aktami dyrektyw dalszego postępowania w Polsce rządzonej przez komunistów. W bardzo ogólnych formułkach dotyczących Polski po 1945 r. (p. XL) nie ma już odniesień do losów ludzi i formacji tworzących polskie państwo podziemne. A pokazanie dylematów i różnych losów pozwoliłoby lepiej zrozumieć trudności wyboru wartości i postaw, co pokazałoby uczniowi naturalne dylematy polityczne. Byłoby to wychowawczo znacznie cenniejsze od „wkucia” nazw bitew (te powinny być zredukowane do symboli, na pierwszym miejscu wymienię Monte Cassino, na drugim udział lotników w bitwie o Anglię).

Świat po II wojnie światowej (p. LI) jest opisany bez punktu wyjścia, jakim były ustalenia Wielkiej Trójki, a następnie rozbieżności, głównie wokół Niemiec, co stało się najważniejszym bezpośrednim powodem zimnej wojny. Autorzy tez poprzestają na hasłowo wspomnianych tematach, pozostawiając interpretację nauczycielowi (może i słusznie). W ten sposób – najogólniejszy – została zasygnalizowana historia powszechna aż do końca lat osiemdziesiątych. Wyjątkiem jest szczególny niepokój autorów, jaki budzą „rewolucja 1968 roku” i jej „długofalowe konsekwencje”. Nie dowiadujemy się zarazem, dlaczego jest ona ważniejsza od np. rewolucji technologicznej, ogromnego wzrostu ruchliwości społecznej, powstawania kultury masowej, zniesienia segregacji rasowej, światowego obiegu informacji itd., których to zjawisk nie wskazano. W wytycznych do „HiT” jeszcze mocniej uwypuklono negatywne konsekwencje 1968 r. Czytamy (s. 45) o „rewolucji seksualnej” i jej inspiracjach („neomarksizm”, „nowa lewica”, przy czym nie wiadomo, na jakiej podstawie – prócz prawicowej współczesnej publicystyki – te pojęcia są definiowane), każe się uczniowi odróżnić „ekologię od ekologizmu” (by to uczynić, trzeba być zanurzonym w języku współczesnej prawicy), co więcej, zmusza się ucznia do porównania chińskiej „rewolucji kulturalnej” z „tą na Zachodzie”. Jest zatem nauczyciel i uczeń w matni pojęć ideologicznych, takichże skojarzeń, obsesji i zostaje zmuszony do porównywania rzeczy nieporównywalnych.

Cykl omawiania historii powszechnej zamyka p. LIV „Świat na przełomie tysiącleci”, w którym nauczyciel i uczeń mają pomieścić zmiany 1989–1991 w naszej części Europy, integrację Unii Europejskiej i wzrost znaczenia Chin. W następnym punkcie (lekcji?) cofamy się o 50 lat, do Polski roku 1944.

Opis wydarzeń powojennych w Polsce łączy w jednym punkcie (LV) wielkie zjawiska ekonomiczno-społeczne i tytułowe przejmowanie władzy przez komunistów. Jak do tego doszło? W podstawie programowej nie znajdujemy wskazania celów Stalina, nazwisk Wandy Wasilewskiej czy Zygmunta Berlinga, nie ma dywizji kościuszkowskiej, nie padają nazwy PPR i PKWN. Problem wprowadzania władzy komunistów zredukowano do form zniewalania Polaków przez reżim (jaki, skąd się wziął?) – „terror fizyczny, propaganda, cenzura”. Nie otrzymujemy żadnych przybliżeń dotyczących sytuacji międzynarodowej (Jałta, Poczdam, sowiecka strefa Niemiec, obecność Armii Czerwonej w Polsce), nie zostają wymienione wielkiej wagi czynniki umożliwiające budowanie przyzwolenia społecznego dla nowej władzy (reforma rolna i jej społeczne skutki, awans społeczny, przyznanie Polsce i zasiedlanie Ziem Zachodnich po Odrę i Nysę Łużycką, odbudowa kraju, w tym zwłaszcza Warszawy, ze zniszczeń). Brakuje sugestii o złożoności podziałów i reakcji politycznych na narzuconą sytuację pojałtańską, od oportunizmu i kapitulacji (ok. 25% głosujących w referendum 1946 3 × tak), przez opozycję legalną (Polskie Stronnictwo Ludowe, niewspomniane), powściągliwą postawę Kościoła katolickiego (wspomniana nieprawdziwie w punkcie radykalnego oporu), przez liczne postawy pozytywistyczne, wyrażające się udziałem w odbudowie kraju, szkolnictwa, fabryk, uniwersytetów itd. „Przejawy oporu społecznego wobec komunizmu” są egzemplifikowane przez „żołnierzy niezłomnych”, padają jedyne w tej części nazwiska. W komentarzach dotyczących programu przedmiotu „historia i teraźniejszość” pojawiają się te same nazwiska z wyjaśnieniem, że na podstawie tych przykładów uczeń „potrafi opowiedzieć o różnych postaciach [czy nie powinno być postawach?] wierności zasadom i męstwa wobec prześladowców” (s. 44). Skupienie na ludziach podziemia, także w kontekście wierności zasadom (w programie „HiT” dodano kard. Stefana Wyszyńskiego), jest zgodne z narracją ideologiczno-historyczną prawicy, skutkiem czego pominięto wiernych zasadom, którzy nie walczyli w konspiracji, ale służyli Polsce przy odbudowie kraju (np. Eugeniusz Kwiatkowski, architekci przy odbudowie Warszawy), tworzeniu życia społecznego na Ziemiach Zachodnich (znaczny udział ludzi wywodzących się z tradycji Narodowej Demokracji, ale nie tylko) albo uczestniczyli w odbudowywaniu nauki i uniwersytetów, ale odmówili poddania się ideologicznej presji i zostali odsunięci od nauczania (np. profesorowie Stanisław Ossowski, Władysław Tatarkiewicz, Tadeusz Kotarbiński, Wacław Borowy), skupiali w odbudowywanych muzeach uratowane zabytki kultury polskiej (Stanisław Lorentz) bądź ratowali zabytki kultury pisanej i księgozbiory (poruszające ostatnio wydane wspomnienia Bohdana Korzeniewskiego). Podane w podstawie programowej przykłady wskazują tylko na postawy bezkompromisowe, skupione na walce zbrojnej, jako właściwe, choć na marginesie pozostawia się furtkę „zaangażowania na bezspornych polach pracy dla kraju” (s. 43). Zauważmy, że wymieniony jako bohater rotmistrz Witold Pilecki walki zbrojnej ani nie prowadził, ani jej nie popierał, wbrew szerzonym teraz mitom, a prymas Wyszyński podpisał porozumienie z władzami komunistycznymi w 1950 r. (chyba brak o tym wzmianki) i trwał w postawie kompromisowej do 1953 r., nim po kolejnych naciskach i posunięciach władzy powiedział „non possumus”. Zasada wyjaśniania skomplikowanej rzeczywistości i złożonych wyborów zostaje porzucona na rzecz kształtowania stereotypów, niekoniecznie prawdziwych.

Zastanawia brak (także w punkcie następnym) próby opisania cech systemu monopartyjnego i ustroju politycznego państwa, nie pada nawet nazwa PPR, nie ma nic o braku pluralistycznych wyborów i ich sfałszowaniu w 1947 r., o uzależnieniu systemu prawa od partii rządzącej, o roli aparatu represji w reglamentowaniu, a następnie likwidowaniu możliwości korzystania z praw obywatelskich, o mechanizmie kierowania propagandą (autorzy mogliby się bronić, że padają słowa: „terror fizyczny, propaganda, cenzura”, ale przecież nie są osadzone jako cechy systemowe, bo systemu w żaden sposób nie próbują opisać). W wytycznych do „HiT” zauważono wprawdzie przy okazji wzmianki o konstytucji 1952 r. jej „fasadowość w stosunku do realnych rządów PZPR” (s. 44), ale nie znaleziono formuły do opisania mechanizmu tych realnych rządów (nie tłumaczy się mechanizmu „kierowniczej roli partii”, nomenklatury kadr, monopolu informacyjnego, zasady przekształcania organizacji społecznych w „pasy transmisyjne” woli politycznej i ideologii partii do mas itd.).

Do jakiegoś mglistego tła zostały zredukowane doświadczenia milionów ludzi. Wzmiankuje się wprawdzie „wymuszoną migrację milionów Polaków”, ale nie wiąże się jej z zasiedleniem Ziem Zachodnich (a skoro „Polaków”, to jak pomieścić wysiedlenie milionów Niemców, około pół miliona Ukraińców za Bug i San plus akcję „Wisła”?). Nie wymienia się oczywiście punktu dotyczącego uratowanych Żydów, ich emigracji z Polski, nie pada pojęcie pogromu kieleckiego.

Co oznaczają słowa o „dalekosiężnych skutkach eksterminacji polskich elit”? O tej eksterminacji znacznej części (nie całości!) polskich elit była mowa w rozdziałach dotyczących postępowania okupantów i miejsc masowych zbrodni, także – mam nadzieję – w punkcie dotyczącym Holokaustu, bo niemała część elit (zwłaszcza niektórych zawodów) została zgładzona jako Żydzi. Czy nie pobrzmiewa tu nuta znana ze skrajnie prawicowej publicystyki, że Polska po 1945 r. nie miała już elit innych niż stworzone przez komunistów? Jest to oczywiście wielki fałsz historyczny, któremu przeczą dzieje choćby nauki i kultury w powojennej Polsce.

Skoro nie ma w tej wizji chłopów, którzy otrzymali ziemię w reformie rolnej, wielu ich synów służących w milicji, wojsku, UB, aparacie partyjnym, nie ma problemu odbudowy kraju, nie ma zasiedlania Ziem Zachodnich i związanych z tym problemów, otrzymujemy obraz fikcji, dwudzielnej polaryzacji na komunistów i walczących z nimi „niezłomnych”, a cała reszta społeczeństwa (narodu?) pozostaje biernym tłem lub jest tendencyjnie wymazywana.

W pewnych przybliżeniach (komentarzach?) zawartych w omówieniu przedmiotu „historia i teraźniejszość” znajdujemy pewne pojęcia i sugestie dotyczące wyżej wymienionych zagadnień (s. 43). Pojawia się zatem pojęcie „okupacji przez przedstawiciela” na przykładzie kontroli powojennej Polski przez ZSRR, a wśród mechanizmów sowietyzacji lat 1945–1956 rządy (dlaczego od 1948 r. nie system?) monopartyjne, przynależność do partii komunistycznej jako „jedyna ścieżka kariery zawodowej i dobrobytu materialnego”. Tu też znajdujemy punkty-wskazania na zagospodarowanie i integrację Ziem Zachodnich, procesy industrializacji, zmiany na wsi w wyniku reformy rolnej, ale już nie problem awansu społecznego ze wsi do miast oraz do szeroko pojętego aparatu władzy i jego służb.

W dalszych punktach (rozdziałach) taka narracja jest kontynuowana. Stalinizm to terror, kolektywizacja i socrealizm, ale brak wzmianki o planie sześcioletnim, milionach ludzi przenoszonych ze wsi do miast (powinien być wspomniany symbol Nowej Huty), o tworzeniu się polskiego życia codziennego na Ziemiach Zachodnich (prawie połowa terytorium kraju). Daleki jestem od prób relatywizowania strasznych doświadczeń stalinizmu, ale winny być one osadzone w opowieści o państwie typu totalitarnego, a więc roli partii, propagandy, ideologii, redukcji indywidualnych postaw na rzecz kolektywu, „jednej prawdy”, wielkich możliwościach mobilizacji zasobów i energii na potrzeby industrializacji i odbudowy, zauważenia też skali terroru i jego funkcji (a tu nie ma słowa o procesach pokazowych, więzieniach, nie ma przykładów ikon, takich jak Kazimierz Moczarski czy Emil Fieldorf). Wszystko to prowadzi do wniosku, że cały okres 1944–1956 nie został przez autorów przemyślany, a nauczanie o tych sprawach pozostawiono inwencji nauczyciela (ponownie – może i słusznie). Rozdział (lekcję) zamyka on na przydechu, bo wobec liczby wątków czas się kończy, a musi dodać wzmiankę o poznańskim Czerwcu i o Październiku 1956, która powinna raczej otwierać opowieść o kształtowaniu się systemu postalinowskiego w bloku sowieckim i w Polsce. Nieco więcej wskazówek znajdujemy w wytycznych do „HiT”, ale podanych hasłowo i niewiele wyjaśniających, jako następstwa Października, poza uwolnieniem kard. Wyszyńskiego. Zabrakło nawet wzmianki o amnestii dla więźniów politycznych czy wydaleniu z Polski marsz. Konstantego Rokossowskiego i innych generałów sowieckich, o małym porozumieniu władz z Kościołem (dzięki czemu uzyskał prawo kształtowania kadry duchownej), a wszystko to miało wielkie znaczenie dla częściowej legitymizacji społecznej (narodowej) Władysława Gomułki.

Rozdział (punkt) LVII dotyczy Polski w latach 1957–1981, obejmuje więc 25 lat względnej stabilizacji systemu, ale też rewolucji Solidarności. Na systematyczny wykład przez 45 minut nie ma szans, można wskazać tylko pewne elementy sytuacji i jej rozwoju. Trudno odnieść się do niejasnych i ogólnikowych sformułowań, które pozostawiają inwencję nauczycielowi, ale zwraca uwagę wyeksponowanie – zgodnie z prawicową narracją – wielkiego znaczenia „programu duszpasterskiego” kard. Wyszyńskiego, przy czym autorzy tez wymieniają: „Jasnogórskie Śluby Narodu, Wielką Nowennę, Milenium”. Program ten miał znaczenie dla katolików, choć nie wszyscy w nim uczestniczyli, ale jego wyróżnienie przy braku akcentu na kryzysy społeczne 1968, 1970 i 1976 (tak „ciurkiem” wymienione) ujawnia tendencję autorów podstawy programowej. Nie uważam, by o Milenium i jego sensie nie należało uczniom opowiadać, choć określenia „Jasnogórskie Śluby Narodu”, „Wielka Nowenna” są zrozumiałe jedynie na gruncie teologii katolickiej. Zastanawia, że wśród ważnych aktów polskiego episkopatu zabrakło wzmianki o Liście biskupów polskich do biskupów niemieckich, który odegrał tak wielką rolę w budowaniu podstaw pojednania między Polakami a Niemcami (nie jest on też wspomniany w wytycznych do „HiT”). Czy nauczyciel nie powinien go przypominać, czy lepiej, by opowiadał o peregrynacji cudownego obrazu? I stąd wywodził sens dalszego biegu dziejów?

Zabrakło w tym punkcie dotyczącym lat 1967–1981 miejsca na powstawanie ruchu rewindykacji praw obywatelskich (rok 1968 „upchnięty” z innymi kryzysami w podpunkcie, nieco bardziej wyodrębniony w programie „HiT” (s. 46), przy czym nie wymienia się nawet Komitetu Obrony Robotników (nazwa ta nie pada także w wytycznych do „HiT”, s. 47), powstania obiegu prasy niecenzurowanej i jej roli, nie może zatem dziwić też ogólnikowość wzmianki o „strajkach 1980 r.” (nie padają terminy „Sierpień”, „porozumienia społeczne”), nie ma nazwiska Lecha Wałęsy ani żadnej innej postaci z ruchu wolnościowego, pozostawia się inwencji nauczyciela wskazanie wpływu ruchu społecznego Solidarności na przemiany społeczno-polityczne w Polsce i Europie. Autorzy nie mają nauczycielowi nic do zaproponowania, nie podają żadnych sugestii dotyczących tego wielkiego wydarzenia, które przeorało polskie społeczeństwo, stworzyło największy ruch w dziejach Polski, podcięło trwale stabilizację systemu „realnego socjalizmu” i dominacji partii nad społeczeństwem. Być może nie bez przyczyny nie potrafią wskazać na wielkie znaczenie Sierpnia 1980 (jak wspomniałem, w ogóle go nie wymieniają) i Solidarności, gdyż jak widać z sugestii dotyczących wcześniejszych dziesięcioleci, nie zdołali stworzyć modelu państwa postalinowskiego i jego relacji ze społeczeństwem, sensu buntów społecznych, dojrzewania społeczeństwa przeoranego przez wielkie migracje i ruchliwość społeczną lat 1944–1956 do podmiotowości, upominania się o swoje prawa. Jakby nie zauważyli, że w ciągu paru dziesięcioleci zaszły wielkie zmiany w statusie grup zawodowych, społecznych, ukształtowała się „nowa klasa średnia” głównie na podstawie statusu wykształcenia, nastąpiło wyleczenie wojennych i powojennych ran fizycznych i psychicznych, powstały nowe elity, zdolne do współdziałania z elitami starymi. Procesy te mają dość bogatą literaturę naukową, której wykorzystania w tych wytycznych do nauczania nie widać.

Te same uwagi dotyczą wytycznych do „HiT”, w których zaleca się wprawdzie (s. 47), by uczeń potrafił przedstawić proces powstawania „ruchu społecznego Solidarności” (nie pisze się, że był to związek zawodowy, niezależny i samorządny) – uczeń ma omówić jego „charakter, cele i tradycje” (bagatela!), ale oczywiście nie może tego dokonać bez odniesienia do ustroju społecznego PRL, zasady kontroli partii nad całym życiem społecznym, w tym związkami zawodowymi, bez wprowadzenia pojęcia rewindykacji praw (pracowniczych, obywatelskich), bez odwołania się do pojęcia samorządności itd.

W dalszych punktach-rozdziałach podstawy programowej jest gorzej, gdyż historia Polski przekształca się w wykład mitologii jednej partii politycznej i jej publicystów. Tej mitologii podporządkowane są cezury, przykłady, używany język i pojęcia. Bez znajomości obrazu świata szerzonego przez tę partię i jej zwolenników treści tego wykładu nie można zrozumieć, jest on też całkowicie niezależny od wiedzy naukowej (historycznej, socjologicznej, ekonomicznej, politologicznej). Rozdział/punkt LVIII „Dekada 1981–1989” rozpoczyna wprowadzenie stanu wojennego 13 XII 1981 r. Nie ma wprawdzie żadnej sugestii, dlaczego do tego wydarzenia doszło, nauczyciel może więc uczniom przedstawić własną ocenę. Gorzej jednak z zawartym w tym samym podpunkcie przybliżeniem „form oporu społecznego”, wskazano tam bowiem potrzebę „szczególnego uwzględnienia” trzech elementów: Kopalni Węgla Kamiennego „Wujek”, „Solidarności Walczącej” i ks. Jerzego Popiełuszki. Jest zadziwiające, że cała historia podziemnej Solidarności z oporem 1982 r., licznymi manifestacjami, wielkim podziemnym obiegiem prasy, Tymczasową Komisją Koordynacyjną – a wszystko to było kluczowym czynnikiem rzeczywistości tych kilku lat – została zastąpiona przez wskazanie rozłamowej grupy z Wrocławia, jaką była „Solidarność Walcząca”. Brak oczywiście Pokojowej Nagrody Nobla dla Wałęsy. Wyeksponowanie ofiar „Wujka” czy zamordowania ks. Popiełuszki jest zrozumiałe, symbolizują ofiary tych lat, ale dziwi brak wzmianki o internowanych w stanie wojennym, o więźniach politycznych okresu 1981–1986. Dziwnie brzmi sugestia, by uczeń opisał i ocenił politykę władz wobec Kościoła w latach osiemdziesiątych, a przecież tak znacząca i wpływająca na bieg spraw w Polsce była własna polityka Kościoła, w tym Jana Pawła II, polegająca na łagodzeniu konfliktu, zabiegach o uwolnienie więźniów, wreszcie staraniach o doprowadzenie do rozmów i kompromisu w Polsce, co wyrażano już w 1982 r. (tezy Społecznej Rady Prymasowskiej), a sfinalizowano przy Okrągłym Stole. Czy jest to odwrócenie sensu przypadkowe? Nie podejrzewam autorów wytycznych o brak znajomości np. opublikowanych listów abp. Bronisława Dąbrowskiego do władz PRL czy zapisków ks. Alojzego Orszulika. Brak tła międzynarodowego, a przy omawianiu wydarzeń lat osiemdziesiątych w historii powszechnej nie pojawia się nazwisko Michaiła Gorbaczowa ani określenie „pierestrojka”, znajdujemy je w wytycznych do „HiT” (s. 48), ale bez rozwinięcia.

Przy wskazywaniu na problemy lat osiemdziesiątych brak wzmianki o wielkim kryzysie ekonomicznym, zadłużeniu kraju, kartkach, kolejkach, inflacji, pustych sklepach, wszystkich dramatycznych uciążliwościach codzienności tych lat. Od zabójstwa ks. Popiełuszki (1984 r.) autorzy tych zaleceń przeskakują do Okrągłego Stołu, nie dając żadnych sugestii, ale każąc uczniowi opisać i ocenić jego skutki (na podstawie jakiej wiedzy?). Nie ma słowa o wyborach 4 czerwca 1989 r. ani o utworzeniu rządu Tadeusza Mazowieckiego. Na tym dekada 1981–1989 według autorów podstawy programowej się kończy. Trudno o bardziej drastyczny przykład niemyślenia kategoriami państwa, ustroju i prawa.

Obszerny rozdział końcowy (siedem tematów!) nosi nazwę „Narodziny III Rzeczypospolitej i jej miejsce w świecie na przełomie XX i XXI wieku”. Nie wiadomo jednak, kiedy dzieje III RP się zaczęły, bo wydarzenia roku 1989 winny być omówione w punkcie „Dekada 1981–1989”, tu nie znajdujemy żadnej daty początkowej ani przełomowego wydarzenia, nie ma mowy nawet o wyborze prezydenta RP w wyborach powszechnych. Jak rozumiem, nauczyciel ma sam zaproponować uczniom, co to znaczy „kluczowe przemiany ustrojowe w latach 1989–1997”. I nie byłoby to złe wyjście, ale następne podpunkty wskazują ton, w jakim ma je omawiać, skoro musi wyjaśnić kontrowersje „wokół problemu dekomunizacji i lustracji”, a uczeń musi „ocenić” transformację ustrojową i gospodarczą (nie podać jej sens, główne zmiany, ale właśnie „ocenić” – na jakiej podstawie? Z jakim zasobem wiedzy?). Uczeń ma też wyjaśnić, dlaczego katastrofę 10 kwietnia 2010 r. „należy traktować jako największą tragedię w powojennej historii Polski”. Była to oczywiście wielka tragedia, użycie jednak słowa „największa” w powojennej historii sytuuje ją ponad tragedią więźniów stalinizmu, ofiar poznańskiego Czerwca 1956, czy Grudnia 1970. Rozumiem, że autorom podstawy nie chodziło o takie porównania, ale używając cytowanych słów, do takich porównań zmuszają.

Rozszerzenie i zinterpretowanie tych tendencji znajdujemy w części „Historia i teraźniejszość – zakres podstawowy” (s. 48 i n.). Jest tu wzmianka o „niewydolności gospodarczej PRL” (co to znaczy?), rząd Mieczysława F. Rakowskiego jest wspomniany jedynie pod hasłem „uwłaszczenie nomenklatury” (czy naprawdę według autorów dokumentu do tego się ograniczył?), a dla przebiegu Jesieni Ludów rolę prekursorską miały Solidarność i „rewolucja ducha” zainicjowana przez papieża Jana Pawła II. Uznaję wkład Jana Pawła II w ożywienie aspiracji wolnościowych w Polsce i innych krajach naszego regionu, ale o „rewolucji ducha” słyszę po raz pierwszy; z pewnością nie jest to termin używany przez badaczy epoki. Autorzy programu „HiT” zauważają „wybory kontraktowe” 4 czerwca 1989 r., wybór Wojciecha Jaruzelskiego na prezydenta i powstanie rządu Tadeusza Mazowieckiego, uchylają się jednak przed nazwaniem tego przełomu, odniesieniem go do dotychczasowego systemu politycznego. Chyba nie jest to dla nich cezura, a transformacja ekonomiczna to „implementacja planu Sachsa–Balcerowicza”, jak ją deprecjonująco określają (s. 48). Nie zwraca się oczywiście uwagi na wielką zapaść gospodarczą roku 1989, gigantyczną inflację, ponad 40 mld dol. zadłużenia, uniemożliwiające odbicie się gospodarki, a grożące bankructwem państwa. Operowanie pojęciami, w znacznej części wywołującymi negatywne skojarzenia i emocje, bez odniesienia do sytuacji ekonomicznej, społecznej, międzynarodowej niczego nie wyjaśnia, a takie zadania jak zmuszanie ucznia do dokonania bilansu rządów komunistycznych w Polsce są zawieszone w powietrzu i z pewnością nie mogą wyjść poza propagandowe banały.

W wytycznych do „HiT” są przywołane zmiany konstytucji w 1989 r., pojęcia „społeczeństwa obywatelskiego” i „demokratycznego państwa prawa”, znaczenie samorządu terytorialnego, wskazanie wojny na górze i zwycięstwa Wałęsy w wyborach prezydenckich. Zmian trudno więc nie zauważyć, ale nie są one ujęte w porządku budowania nowego ustroju – państwa demokratycznego i niepodległego.

W kolejnym bloku „Świat i Polska w latach 1991–2001” znajdujemy cezurę 1991 r. ze względu na „pierwsze wolne wybory parlamentarne” i powołanie rządu Jana Olszewskiego (dlaczego rząd Olszewskiego był ważniejszy od innych, wcześniejszych i późniejszych? Miarodajny opis tego rządu i jego poczynań na tle rządów poprzednich daje Antoni Dudek w książce Od Mazowieckiego do Suchockiej wydanej w 2019 r.). Dalej uczeń winien wyjaśnić, na czym polegała wizja budowy III Niepodległości przedstawiona w Polsce przez Jana Pawła II w 1991 r. Czy uczeń ma obowiązek poznać treść homilii papieża wtedy wygłoszonych? Jak ma je zinterpretować? Czy chodzi o przemówienie w sejmie? Autorzy podstaw nie wyjaśniają, jakie były „przyczyny i konsekwencje objęcia władzy przez ugrupowania postkomunistyczne w Polsce w 1993 roku”. Nad przyczynami uczestnicy zdarzeń, historycy, politolodzy, socjologowie zastanawiają się od wielu lat, nie znajdując jednoznacznej odpowiedzi, jak ma je podać uczeń? Konsekwencji szczególnych dla ustroju i dalszego toku transformacji też podać nie sposób; transformacja demokratyczna była kontynuowana, Polska posunęła się w realizowaniu dążenia, by wejść do NATO i Unii Europejskiej, o co więc chodzi? Uczeń ma scharakteryzować regulacje stosunków Kościół–państwo zawarte w konkordacie, co byłoby pytaniem szalenie trudnym dla studenta historii. Ma też wyjaśnić znaczenie powstania Instytutu Pamięci Narodowej. Dlaczego akurat IPN, a nie np. Trybunału Konstytucyjnego albo dokonania reformy samorządowej?

Wyjaśnienie tych zagadek zostało zawarte w rozdziale VII „Świat i Polska w pierwszych dwóch dekadach XXI wieku”, w którym znajdujemy zarówno proklamację prowadzonej przez prawicę „wojny kulturowej”, jak i programowego antykomunizmu (cokolwiek on znaczy trzydzieści lat po upadku komunizmu). Uczeń jest zatem obligowany do charakteryzowania zmian kulturowych zachodzących w świecie zachodnim „na przykładzie ekspansji ideologii «politycznej poprawności», wielokulturowości, nowej definicji praw człowieka, rodziny, małżeństwa i płci; potrafi umieścić te zmiany na tle kulturowego dziedzictwa Zachodu ujętego w myśli grecko-rzymskiej i chrześcijańskiej” (s. 50). Otrzymujemy więc diagnozę sączoną przez pisma, radiostacje i telewizje prawicowe, podaną jako stan obiektywny, który uczeń ma obowiązek deklarować. Co więcej, odwołano się tu do myśli grecko-rzymskiej (z jakiego okresu, czego dotyczącej?) oraz chrześcijańskiej (z jakiego okresu, katolickiej, protestanckiej, prawosławnej?). Na te pytania nie ma odpowiedzi poza językiem i pojęciami ideologicznej prawicy. Ciągiem dalszym ideologii i diagnoz prawicy jest „pojęcie postkomunizmu jako trwałej bariery rozwojowej”, co uczeń ma scharakteryzować i wyjaśnić (s. 51), a jest to możliwe tylko przez przyjęcie za własną ideologii antykomunistycznej w wersji Prawa i Sprawiedliwości. W debatach nad wyjściem z komunizmu uformowały się w latach dziewięćdziesiątych zasadniczo dwa punkty widzenia. Jeden, że likwidacją ustroju komunistycznego są: odejście od kierowniczej roli jednej partii, pluralizm polityczny, wolne wybory, niezawisłość sądów, nadrzędność prawa nad wolą polityczną, przywrócenie trójpodziału władz, ich działanie zgodnie z normami zapisanymi w konstytucji, słowem jest nią głęboka zmiana ustrojowa, stworzenie państwa demokratycznego. Drugi nurt akcentował potrzebę wymiany ludzi, nawet posuniętą do opcji zerowej, potrzebę usuwania byłych członków PZPR z gospodarki, mediów, sądów itd., mniejszą wagę przywiązywał do zmian instytucjonalnych. Z tego wniosek, że autorzy tych tez należą do drugiego nurtu, którego partią jest PiS, ale dlaczego usiłują narzucić te stronnicze kryteria szkołom, nauczycielom, uczniom? I zmuszają do takiego postrzegania dziejów wolnej Polski, odrodzonej w 1989 r. i od tego roku usuwającej kolejne elementy ustroju komunizmu, tworzącej państwo demokratyczne i suwerenne. Narzucają więc pogląd, że w 2001 r. nastąpił kryzys owego „postkomunizmu” jako bariery rozwojowej. Co zdarzyło się w 2001 r.? SLD wygrało wybory, uformował się rząd Millera, zatem raczej nie o to chodzi. Czyżby kryzys ten miało wywołać powstanie pewnej partii? Zaraz dalej uczeń ma wyjaśnić znaczenie polityczne 2005 r. Co wówczas się stało? Wybory wygrało PiS i Lech Kaczyński został prezydentem, chyba więc zagadka rozwiązana. Trudno o bardziej partyjny sposób patrzenia na historię polityczną.

Jakieś jednak osiągnięcia Polska po 1989 r. ma, skoro uczeń ma je wymienić w zakresie polityki wewnętrznej i zagranicznej (p. 12, s. 51). A jednak są one nadal zagrożone przez najpoważniejsze wyzwania – kryzys demograficzny, „utrzymanie tożsamości kulturowej”, koszty finansowe i społeczne „polityki klimatycznej”. Nie wskazano na możliwe zagrożenia geopolityczne czy ustrojowe, choć są one nader widoczne.

Recenzowany dokument jest wyrazem pewnego przekonania ideologicznego, które próbuje się wprowadzić do szkół. W większej części poprzestaje na bardzo ogólnych sugestiach, które jednak przy głębszej analizie ujawniają konkretne tendencje, poświadczone przez liczne ominięcia, przesuwanie ustalonych cezur, dowartościowywanie ponad miarę jednych zjawisk i spychanie poza narrację lub na jej margines nie mniej ważnych, w niektórych fragmentach próby pisania historii na nowo, w opozycji do istniejących ustaleń historyków, socjologów itd. Widoczne jest unikanie wskazania na cechy ustrojowe państwa w kolejnych epokach, poprzestawanie na wybranych ich przejawach. Jest oczywiste, że taka „wiedza” historyczna zderzy się nie tylko z ustaleniami historyków, treścią książek i artykułów, lecz także doświadczeniami rodziców, jeśli do takich rozmów dojdzie.

Powstaje też pytanie, czy tak skomplikowany obraz jest w stanie przyswoić sobie uczeń w wieku 15 lat w przypadku „HiT”, a nawet uczeń klasy przedmaturalnej. Pozostaję pod tym względem sceptyczny, mając wieloletnie doświadczenie nauczania studentów pierwszego roku (a więc zaraz po maturze). „HiT” mógłby być rozwiązaniem właściwym, gdyby wprowadzał młodych ludzi w świat pojęć i problemów XX w. zarówno w skali powszechnej, jak i polskiej. W podanej wersji niemal ten sam zakres co „HiT” ma program nauczania historii w ostatniej klasie liceum.


[1] Ekspertyza została sporządzona 29 grudnia 2021 r. Posłowie Koalicji Obywatelskiej z sejmowej Komisji Edukacji, Nauki i Młodzieży złożyli ją w trybie formalnym. Nie udzielono w jej sprawie nawet jednozdaniowej odpowiedzi. W tekście wprowadzono nieliczne zmiany redakcyjne.


Korekta językowa: Beata Bińko




Wycinanki (45)

Monastero di Santa Marta, via Santa Marta 9

WOJCIECH WRZOSEK

Wycinanki (45)

Klasztor benedyktynek we Florencji. Pokoje gościnne, łazienki perfekcyjnie czyste bez choćby przyschniętej kropli wody na umywalce. Czuwają nad tym ekipy siostrzyczek, trzy razy dziennie czyszczą wszystko, co im wpadnie w ręce. Wieczorem nieludzką XIV-wieczną ciszę przerywa pisk 70-letniej istoty oddanej czystości: Professore polacco, telefono a te[1].

Wieczorami czytałem Ricoeura, White’a, Blacka i Lolitę po włosku[2]. A więc wieczorami w towarzystwie kiwi i flaszki od Bruna[3] – z pomocą English-Russian Dictionary of Nabokov’s „Lolita” z 1982 r. – czytałem tłumaczenie na włoski Bruna Oddera, wcześniejsze niż autorskie na rosyjski[4].

***

Nabokow, wykładowca literatury w Cornell University (znany w Stanford i na Harvardzie), nie zaryzykował pod swoim nazwiskiem publikować tej powieści w Stanach Zjednoczonych. Mało tego, wśród tamtejszych wydawców nie znalazł się chętny wydania jej pod pseudonimem. Jak donosił Umberto Eco:

w zabawnym zbiorku recenzji wewnętrznych i listów zawiadamiających o odrzuceniu, opublikowanym przez André Bernarda w Pushcart Press pod tytułem Rotten Rejections, można znaleźć między innymi taką opinię z 1955 r. o Lolicie Nabokova:

„Należałoby opowiedzieć to psychoanalitykowi, co zresztą zostało zapewne zrobione, by przerobić rzecz na powieść, w której jest parę pięknie napisanych fragmentów, ale która jest nadmiernie odrażająca, nawet dla najbardziej oświeconego z freudystów… Zalecałbym pogrzebanie jej na tysiąclecie”[5].

To nieodosobniona opinia z czasów, przymiarek do wydania i debiutu książki Nabokowa.

Lolita ukazała się po angielsku w Paryżu w 1955 r., w skandalizującej oficynie.

Dwutomówka, „w trawiastym kolorze okładka” (określenie Nabokowa z Postscriptum z 1965 r. do wydania rosyjskiego). To pierwsze wydanie Lolity w Olympia Press z 1955. Rekwirowali je przy odprawie granicznej – jako pornograficzny śmieć (порнографическую дрянь) – jak określał Nabokow, cytując bodaj angielskie służby celne. Na interwencję władz brytyjskich zakazana na krótko we Francji. Powieść Nabokowa stała się głośna dzięki pochlebnej recenzji Grahama Greena w „Sunday Times”, stanowczym proteście przeciwko niej Johna Gordona i przychylnym recenzjom amerykańskim[6].

Książka ta nigdy nie była zakazana w Stanach Zjednoczonych; m.in. Anaïs Nin przyznawała się do zarobkowania dzięki przewożeniu jej do USA. Oczywiście zanim ukazała się w G.P. Putnam’s Sons i odniosła sukces w Ameryce[7]. A stało się to w sierpniu 1958 r., kiedy sprzedano, w atmosferze skandalu obyczajowego, ale i literackiej sensacji, w ciągu trzech tygodni ponad 100 tys. egzemplarzy.

Tymczasem znalazł się i londyński wydawca, który zgodził się wydać Lolitę. Sprawa przypadła na czas procedowania nowego prawa o cenzurze (1958–1959), przy czym Lolita służyła za argument zarówno liberałom, jak i konserwatystom. Parlament sprowadził z Ameryki pewną liczbę egzemplarzy i zainteresowani posłowie zapoznali się z książką. Prawo o cenzurze zostało przyjęte i Lolita ukazała się w Londynie, w wydawnictwie Weidenfeld and Nicolson, w 1959 roku. Jednocześnie Gallimard przygotował pierwsze wydanie w języku francuskim[8].

Powieść pt. Lolita przeszła drogę od herezji literackiej i skandalu obyczajowego do statusu arcydzieła literatury XX w. W tym czasie lolitka, nimfetka w klasycznym ujęciu amerykańsko-rosyjskiego pisarza obrosła wariantami interpretacyjnymi i stała się klasycznym archetypem kultury współczesnej. Symbolem w kulturze wysokiej i emblematem popkultury[9].


[1] W. Wrzosek, Wycinanki, Poznań 2010, s. 11.

[2] P. Ricoeur. La metafora viva. Dalla retorica alla poetica: per un linguaggio di rivelazione, tłum. G. Grampa, Milano 1981; M. Black, Modelli archetipi metafore, tłum. A. Almansi, Parma 1983; H. White, Retorica e storia, t. 1–2, tłum. P. Vitulano, Napoli 1978;

[3] „Schodząc rano z klasztornego wzgórza, po drodze do biblioteki zostawiam – przed zamkniętym jeszcze sklepikiem Bruna – Magnum, półtoralitrową bottiglię. Wieczorem, gdy kupiwszy na straganie kiwi, wracam do siebie, zabieram bez zbędnych słów butlę pełną, aby w samotności przyćmić odgłosy sumienia i jakoś zasnąć. (Bottiglia Conica Magnum da 1,5 litri Tappo Corona diametro 29)”. W. Wrzosek, Wycinanki…, s. 11.

[4] V. Nabokov, Lolita, tłum. B. Oddera, przedmowa P. Citati, Milano 1966.

[5] U. Eco, Drugie zapiski na pudełku od zapałek, tłum. A. Szymanowski, Poznań 1994, s. 96–98. Autor felietonów do prasy i Imienia Róży donosił na początku lat dziewięćdziesiątych.

[6] Z J. Willard Marriott Library Blog Uniwersytetu Utah: „Originally published as a paperback by a relatively unknown publisher, the first printing of 5,000 copies sold out before year’s end. Graham Greene wrote in London’s Sunday Times that it was one of the three best books of the year. Other early reviews were hardly so generous. Many considered it pornographic. British Customs was ordered to seize copies coming into the British Isles. A year later, France’s Minister of the Interior also banned it” (https://blog.lib.utah.edu/banned-%D0%BB%D0%BE%D0%BB%D0%B8%D1%82%D0%B0/, dostęp 3.03.2022).

[7] S. Schiff, Véra Nabokova: portret małżeństwa, tłum. W.M. Próchniewicz, Warszawa 2005, s. 257.

[8] В. Набоков, Постскриптум к руссому изданию, w: tegoż, Лолита, Москва 1989, s. 358. W Postscriptum datowanym na 7 listopada 1965 w Palermo.

[9] Osobnym wymiarem obecności Lolity Nabokowa w kulturze są adaptacje sceniczne, scenariusze filmowe (samego Nabokowa dla Stanleya Kubricka choćby), ikonografia (np. wielogatunkowość przedstawień plastycznych, np. okładki do światowych i kolejnych wydań powieści; zob. „Lolita okładki” w Google, Lolita Book Cover Project i wiele tym podobnych świadectw).


Korekta językowa: Beata Bińko




Apologeci, adwokaci czy historycy dworscy?… W odpowiedzi na wywody Piotra Niwińskiego i Tomasza Łabuszewskiego

SŁAWOMIR POLESZAK

Apologeci, adwokaci czy historycy dworscy?… W odpowiedzi na wywody Piotra Niwińskiego i Tomasza Łabuszewskiego[1]

W numerze 37 pisma „Pamięć i Sprawiedliwość” ukazał się tekst autorstwa Piotra Niwińskiego i Tomasza Łabuszewskiego pt. „Sprawa” Józefa Franczaka – czyli historia alternatywna (w związku z pracą Sławomira Poleszaka). Czy okupacyjna przeszłość sierż. Józefa Franczaka „Lalusia” miała wpływ na powojenne losy „ostatniego zbrojnego”? „Zagłada Żydów. Studia i materiały”, nr 16, 2020, 233–277) (Niwiński, Łabuszewski 2021), stanowiący odpowiedź na artykuł mojego autorstwa opublikowany rok wcześniej w roczniku naukowym Centrum Badań nad Zagładą Żydów Instytutu Filozofii i Socjologii PAN „Zagłada Żydów. Studia i materiały”. Jestem gorącym zwolennikiem otwartej debaty, niemniej byłem zaskoczony tym, że polemika ukazała się w „PiS” zamiast, jak to jest w dobrym naukowym zwyczaju, w czasopiśmie, w którym opublikowano tekst recenzowany. Zaskoczenie potęgował fakt, że artykuł polemiczny został zamieszczony na łamach periodyku wydawanego przez IPN. W momencie jego druku wszyscy trzej byliśmy pracownikami tej instytucji.

W redakcji „Pamięci i Sprawiedliwości” pracowałem jedenaście lat. Początkowo w charakterze jej sekretarza, a następnie jako redaktor naczelny czasopisma (2009–2016). W redakcji periodyku panowała żelazna zasada, aby nie zamieszczać recenzji/polemiki autorstwa pracownika IPN, jeśli dotyczyła ona publikacji innego pracownika tej instytucji. Było dla nas oczywiste, że nie możemy dopuścić do sytuacji, w której pracownicy/władze IPN wykorzystają renomę pisma w celu reklamowania lub deprecjonowania tekstów innych osób zatrudnionych w instytucie. Tak rozumieliśmy wysokie standardy pracy redakcyjnej. Ze smutkiem odnotowuję, że przestały one obowiązywać.

Niwiński i Łabuszewski to uznani badacze dziejów polskiego podziemia. Pierwszy z nich jest profesorem Uniwersytetu Gdańskiego i od lat zajmuje się konspiracją wileńską w czasie II wojny światowej oraz organizacjami tworzonymi w powojennej Polsce przez środowiska wileńskie po akcji repatriacyjnej. Badał też działania komunistycznego aparatu represji wymierzone przeciwko temu środowisku. Drugi z wymienionych badaczy również zajmował się polską konspiracją niepodległościową na ziemiach północno-wschodnich II RP. Przede wszystkim jednak badał dzieje powojennego podziemia niepodległościowego na Białostocczyźnie i wschodnim Mazowszu, w tym historię brygad wileńskich AK (V i VI). Opracowania naukowe publikował najczęściej wspólnie z Kazimierzem Krajewskim.

Polemika, utrzymana w patetyczno-patriotycznej stylistyce, liczy w sumie około 50 stron i składa się z dwóch zasadniczych części. Pierwsza, stanowiąca około 30 proc. całości, to wstęp „Skrwawione ziemie”. Pod tym zapożyczonym od Timothy’ego Snydera tytułem Niwiński i Łabuszewski zamieszczają opis zagrożeń i wyliczają stan niemieckich sił okupacyjnych w południowej części powiatu lubelskiego. Odnoszę wrażenie, że rozbudowanie partii wstępnych miało służyć autorom do zaprezentowania się w roli znawców okupacyjnych dziejów Lubelszczyzny. Tymczasem rzecz ma charakter wtórny i w najmniejszym stopniu nie weryfikuje moich ustaleń dotyczących opisanych przeze mnie epizodów z biografii Józefa Franczaka. Z tego powodu pomijam tę część ich tekstu. W replice nie sposób odnieść się do wszystkich kwestii zawartych w artykule polemicznym. Dlatego też poruszam wybrane zagadnienia, które najdobitniej ukazują różnice w podejściu do uprawiania historii.

Pełna patosu narracja ma przekonać czytelników, że recenzenci, w przeciwieństwie do mnie, stoją „na właściwych pozycjach” i prezentują „polski punkt widzenia”. Zabieg ten ma wywołać u czytelnika wrażenie, że to oni i osoby podzielające ich oceny kochają Polskę, a ludzie z nimi się niezgadzający, w tym ja, nie. Taka strategia – typowa dla działań propagandowych – nie ma wiele wspólnego z postawą dążącego do poznania prawdy historyka-naukowca.

Z konieczności pokrótce przypomnę, że w swoim tekście opisałem dwie akcje, w których wziął udział Józef Franczak „Laluś”. Pierwsza z nich została przeprowadzona zimą 1943 r. w Kolonii Skrzynice, w powiecie Lublin, w zabudowaniach rodziny Niedźwiadków. Franczak wraz z Władysławem Beciem, poszukując ukrywających się Żydów bądź chcąc odebrać amunicję, natknęli się na uzbrojoną żydowską grupę przetrwania. Doszło do strzelaniny, w której Franczak i Beć zastrzelili co najmniej dwóch Żydów. Do drugiej akcji doszło na początku 1944 r. Wtedy to drużyna AK dowodzona przez Franczaka wkroczyła do gospodarstwa Adama i Heleny Brodów w Majdanie Kawęczyńskim, w powiecie lubelskim. Gospodarze zostali brutalnie przez nich pobici. Według meldunku AK była to kara za wyrażanie negatywnych opinii o organizacji. Pobita kobieta twierdziła w zeznaniu, że członkowie AK żądali od nich wyjawienia miejsca, gdzie rodzina Brodów przechowywała trójkę Żydów, uciekinierów z piaseckiego getta. Opisałem też śledztwo, w którym jednym z podejrzanych był Franczak, dotyczące pojmania i wydania żandarmerii niemieckiej Szmula Helfmana, następnie powieszonego na targowicy w Piaskach.

Przeszłość okupacyjną Józefa Franczaka przedstawiłem, przywołując trzy życiorysy równoległe: Franczaka oraz dwóch braci Beciów, Franciszka i Władysława. Poddałem analizie ich losy przedwojenne i okupacyjne, co pozwoliło mi postawić tezę, że Beciów łączyła z Franczakiem bliska zażyłość i współpraca (m.in. udział we wspólnie przeprowadzanych akcjach). Ich drogi rozeszły się wraz z nastaniem „ludowej” rzeczywistości. Beciowie stali się aktywnymi „utrwalaczami” władzy komunistycznej, a Franczak znalazł się po drugiej stronie barykady. Dopiero wtedy ich wzajemne relacje zmieniły się we wrogie.

Ustalenia te nie znalazły akceptacji w oczach polemistów, zarzucili mi bowiem, iż jakoby wbrew faktom napisałem, że „najbliższymi współpracownikami Józefa Franczaka w okresie okupacji byli bracia Franciszek i Władysław Beciowie” oraz że „ich losy w okresie okupacji niemieckiej były ze sobą mocno związane” (Niwiński, Łabuszewski 2021, s. 671).

Niwiński i Łabuszewski starają się na wszelkie sposoby wykazać, że Beciów i Franczaka nigdy nie łączyły żadne więzy, ani organizacyjne, ani przyjacielskie, ignorują fakt, że pochodzili z niewielkiej wioski i chodzili do jednej szkoły. Samo to nie świadczy jeszcze o ich zażyłości. Jednak z relacji Maksymiliana Jarosza (żołnierz AK, a w okresie powojennym partyzant oddziału ppor. Antoniego Kopaczewskiego „Lwa”) i Czesława Nowaka (bliski krewny Franczaka) wynika jednoznacznie, że w okresie okupacji niemieckiej braci Beciów i Franczaka łączyły bliskie relacje koleżeńskie. Pierwszy z nich wspominał:

Beciów było dwóch lub trzech braci (Franciszek, Władysław, Wacław). Jeden to później pracował w Komitecie Wojewódzkim, a Władysław był wyższy, to był w UB. Potem był sekretarzem w Głusku. Wysoki taki, a łobuz od cholery. To on był kolegą Franczaka, razem na kawalerkę chodzili, a później ten był wróg, a ten przyjaciel. (Relacja Maksymiliana Jarosza 2019)

Nowak, zapytany o ich relacje, powiedział:

I to jaki[mi] szczerymi kumplami. […] Z Franciszkiem, z tymi Beciami. Ten najmłodszy Wacek z Franczakówną był żonaty. Tylko nie z tą naszą, tylko ze stryjeczną siostrą z Kolonii Bystrzejowskiej. (Relacja Czesława Nowaka 2019)

Dlatego muszą budzić zdumienie stwierdzenia Niwińskiego i Łabuszewskiego mające wywołać u czytelnika przekonanie, że Franczaka i Beciów nie łączyły żadne więzy koleżeńskie. Piszą np.: „Józef Franczak zabrał dwóch mało znanych sobie ludzi [Franciszka i Władysława Becia – S.P.] z innej siatki konspiracyjnej, aby sprawdzić, czy w gospodarstwie Niedźwiadka nie ukrywają się zbiegli z getta Żydzi” (Niwiński, Łabuszewski 2021, s. 668). Zaraz też spieszą z wyjaśnieniem, że wersję tę uważają za mało prawdopodobną. Niwiński i Łabuszewski idą jeszcze dalej i forsują pogląd, że już w okresie okupacji niemieckiej stosunek Beciów do Franczaka był co najmniej niechętny. Swojego twierdzenia nie popierają jednak żadnymi dowodami. Trudno bowiem za taki uznać wykaz osób wrogo nastawionych do Władysława Becia. Listę tę otwiera Józef Franczak wraz z rodziną (tamże, s. 671), lecz została ona sporządzona przez UB i jest jedynie dowodem na powojenne wrogie stosunki między Franczakiem a Beciami. Dokonane przez Niwińskiego i Łabuszewskiego przesunięcie wrogości na okres okupacji to całkowicie nieuprawnione narzucenie interpretacji źródła dokonanej wyłącznie na podstawie własnych pragnień. Nie można tak manipulować chronologią, to błąd warsztatowy, który u dojrzałych badaczy nie powinien się pojawić.

Niwiński i Łabuszewski rysują jeszcze jeden hipotetyczny scenariusz zdarzenia w Kolonii Skrzynice. Twierdzą, że Władysław Beć, „współpracując z komunistycznym oddziałem Bolesława Kowalskiego (Kaźmieraka) «Cienia», postanawia wciągnąć Józefa Franczaka, członka AK, w pułapkę. Pod pozorem uzyskania amunicji wiezie go do Skrzynic, gdzie czekać ma oddział partyzantki sowieckiej mający zlikwidować Franczaka” (tamże, s. 669). Po czym i ten przebieg wypadków uznają za mało prawdopodobny. Mnożenie tych spekulacji dezorientuje czytelnika, a ponadto sugeruje, że Władysława Becia łączyły jakieś związki z komunistami. Recenzenci jednak nie przedstawiają żadnych dowodów źródłowych na poparcie tej hipotezy. Jest to zatem jedynie pomysł na stworzenie historii alternatywnej. Zachowane źródła milczą o naturze kontaktów, jakie Władysław Beć miał z „Cieniem”. Niewykluczone, że ograniczały się one do użyczania kwatery jego partyzantom. Zresztą trudno było w realiach okupacyjnej rzeczywistości, o której Niwiński i Łabuszewski tak szeroko rozpisują się we wstępie swojej polemiki (terroryzowanie miejscowej ludności przez oddziały partyzantki komunistycznej, morderstwa, rabunki mienia), odmówić „pomocy” komuś takiemu jak „Cień”. Natomiast po wojnie wskazywanie na kontakty z GL-AL stanowiło doskonałą strategię ułatwiającą karierę.

Co ciekawe, starszy z braci Beciów – Franciszek – również przyznawał się do kontaktów z „Cieniem”. Jednak Niwiński i Łabuszewski podawane przez niego informacje potraktowali inaczej niż Władysława: „Nie zostały też przez nikogo potwierdzone jego [Franciszka Becia – S.P.] późniejsze powoływanie się na kontakty z «Cieniem», które należy postrzegać raczej w kategoriach budowania swojego prestiżu w strukturach komunistycznego aparatu władzy” (tamże, s. 678). W mojej ocenie obaj bracia, utrzymujący z „Cieniem” bliżej nieznane kontakty, po wojnie próbowali je przekuć w atut mający w nowej rzeczywistości pomóc im w budowaniu swojej pozycji.

W dalszej partii tekstu Niwiński i Łabuszewski sami sobie zaprzeczają, pisząc: „Władysław Beć (mający przecież znacznie bliższe związki z Franczakiem niż jego brat […]” (tamże, s. 677). Moi polemiści stawiają własne, nieznajdujące oparcia w źródłach hipotezy, po czym błyskotliwie się z nimi nie zgadzają. Mają oczywiście prawo do takich ćwiczeń intelektualnych. Pozostaje zagadką, dlaczego czynią to przy okazji dyskusji z moim tekstem.

To, że Niwiński i Łabuszewski uważają za mało prawdopodobną wersję wciągnięcia Franczaka w zasadzkę przez Władysława Becia, zupełnie nie przeszkadza im stwierdzić dwie strony dalej:

Władysław Beć był negatywnie nastawiony do Józefa Franczaka. Potwierdzają to źródła powstałe w okresie po wkroczeniu Armii Czerwonej na Lubelszczyznę. Można postawić tezę, iż niechęć ta była skutkiem niezadowolenia z powodu nieudanej próby „wystawienia” Franczaka w Skrzynicach, ale wydaje się to mało prawdopodobne. Raczej można sądzić, że Franczak ograniczał „bandyckie” zachowania Becia w czasie wojny. (tamże, s. 671)

Podsumowując, według mych polemistów:

  1. Franczaka i Beciów nic nie łączyło.
  2. Franczak i Beciowie byli sobie wrodzy.
  3. Władysław Beć miał z Franczakiem bliższe związki niż Franciszek Beć.

Twierdzą oni, że wszystkie trzy powyższe wzajemnie wykluczające się sądy są prawdziwe. Do tego terminów „hipoteza” i „teza” używają synonimicznie. Wobec takiej dialektyki jestem bezradny.

Warto zadać pytanie, dlaczego Niwiński i Łabuszewski z takim uporem i wbrew faktom starają się przekonać, że mieszkańców jednej wsi, Franczaka i Beciów, nie łączyła bliska znajomość, co więcej, już w okresie okupacji niemieckiej byli skonfliktowani. Wydaje się, że wynika to stąd, iż dokonując niezwykle negatywnej oceny postępowania braci Beciów, polemiści zdają sobie sprawę, że jakiekolwiek łączenie ich z Franczakiem byłoby dla niego obciążające. Negatywna ocena postępowania Beciów jest jednym z nielicznych punktów, w których zgadzam się z moimi oponentami. Przypomnę tylko, że w moim artykule opisałem wydarzenie, do jakiego doszło w listopadzie 1942 r. Wtedy to kilkunastu mężczyzn z Kozic Dolnych i Górnych zatrzymało grupę Żydów – uciekinierów z piaseckiego getta (w tym kobiety i dzieci). Chłopi poinformowali o tym Niemców, a następnie pilnowali ich do przybycia żandarmów. Wszyscy Żydzi zostali obrabowani, a następnie zastrzeleni (Poleszak 2020, s. 262–266). Wspomniałem o tym, ponieważ w jednym z donosów do UB znalazła się informacja, że wśród tych mężczyzn byli obaj Beciowie. Trudno przypuszczać, aby Franczak – żandarm – o tym nie wiedział. Mimo to nadal utrzymywał z nimi bliskie relacje. Niwiński i Łabuszewski uważają zamieszczenie przeze mnie fragmentu opisującego sprawę wymordowania kilkanaściorga Żydów za nieuzasadnione, według nich bowiem nie ma on żadnego merytorycznego związku ze sprawą Franczaka. Trudno mi się zgodzić z takim poglądem.

Niwiński i Łabuszewski starają się przekonać czytelnika, że z całej trójki jedynie Franczak należał do AK. Jednocześnie wprowadzają chaos informacyjny. Piszą mianowicie: „Można przyjąć, przeglądając dostępne dokumenty, że był żołnierzem placówki nr 7 wchodzącej w skład III Rejonu Piaski–Mełgiew. Możliwe, iż był kurierem pomiędzy Chełmem a Kraśnikiem bądź komendantem placówki Kozice dowodzonej przez «Lwa» (jedno nie wyklucza drugiego)” (Niwiński, Łabuszewski 2021, s. 669–670). Prawdziwa jest tylko informacja, że Franczak był żołnierzem Placówki nr 7 zaliczającej się do tego rejonu. Nie mógł pełnić funkcji „komendanta placówki Kozice”, bo placówka taka nie istniała. Niwiński i Łabuszewski stworzyli ją na potrzeby swego tekstu. W strukturze AK wioski Kozice Dolne i Kozice Górne należały do Placówki nr 7 – Piaski. Mieszkańcy obu wsi wchodzili w skład plutonu, który był częścią wspomnianej placówki. Z kolei przywołany przez nich Antoni Kopaczewski „Lew” był zastępcą komendanta Placówki nr 7 (Piaski) oraz zastępcą dowódcy garnizonowej bojówki dywersyjnej (ODB) dowodzonej przez sierż./ppor. Zygmunta Kowalczyka „Okrzeję”. Wszystkie te informacje zawarłem w swoim tekście i nawet niezbyt uważny czytelnik, nie mówiąc o szanującym się recenzencie, powinien je wychwycić (Poleszak 2020, s. 245).

Polemiści sugerują, że w nieuprawniony sposób zakładam, iż Franciszek Beć był członkiem AK. Nie zgadzam się z ich zarzutem, gdyż Franciszek Beć informację o przynależności do AK podał w trakcie przesłuchania w 1947 r. (tamże, s. 238). Jak wiadomo, takie wyznanie przed śledczymi UB w czasach stalinizmu nie mogło być uznane za poświadczenie chlubnej przeszłości, szczególnie dla ówczesnego „utrwalacza władzy ludowej”. Co więcej, są poważne poszlaki, aby twierdzić, że Franciszek Beć uczestniczył w akcji w obejściu Brodów. Akcję przeprowadzała drużyna AK dowodzona przez Franczaka (tak to ujął sporządzający meldunek szef wywiadu Placówki AK Piaski). Oprócz dwukrotnego pobytu razem z Franczakiem w Kolonii Skrzynice Franciszek Beć brał też udział w odbieraniu broni rolnikowi w Bystrzejowicach. Z kolei Władysław Beć był trzykrotnie razem z Franczakiem w Kolonii Skrzynice. Podobnie jak brat uczestniczył także w akcji w Bystrzejowicach. Czy potrzeba bardziej przekonujących dowodów na przynależność Franciszka Becia do AK i na współtworzenie grupy przez wymienioną trójkę? Młodszy z braci Beciów był członkiem BCh, które na początku 1944 r. scaliły się z AK.

Niwiński i Łabuszewski, aby przekonać czytelników o słuszności swojego stanowiska, posuwają się do dezawuowania fragmentu źródła, które jest sprzeczne z przyjętą przez nich wersją. Otóż Wiktor Niedźwiadek (syn mieszkańców wsi, w których gospodarstwie doszło do strzelaniny z członkami żydowskiej grupy przetrwania) zeznał, że po dwóch tygodniach od zajścia w ich obejściu pojawił się trzydziestoosobowy oddział partyzancki AK. Wśród jego członków rozpoznał on dwóch mężczyzn uczestniczących we wcześniejszej strzelaninie, czyli Franczaka i Władysława Becia. Niwińskiego i Łabuszewskiego zaniepokoił fakt, że w gronie AK-owców został wymieniony Władysław, który należał do BCh. Bez podania żadnych powodów autorytatywnie uznają ów fragment zeznania Niedźwiadka za mało wiarygodny (Niwiński, Łabuszewski 2021, s. 675). Co więcej, bracia Franciszek i Wiktor Niedźwiadkowie zapamiętali, iż podczas tej trzeciej „wizyty” Franczak i Władysław Beć bili karabinem/pistoletem Wiktora i jego ojca, mówiąc, że to za przechowywanie Żydów (Poleszak 2020, s. 242). Recenzenci ten fakt przemilczają.

Pozostając jeszcze przy postaci Władysława, Niwiński i Łabuszewski odnotowują, że jego poglądy można śmiało określić jako antysemickie. Argumentują, że już w 1943, a następnie w 1945 r. chwalił się zastrzeleniem Żydów w Kolonii Skrzynice. Ponadto po 1945 r. wielokrotnie pojawiały się donosy mówiące, że Beć zabijał Żydów w czasie okupacji (Niwiński, Łabuszewski 2021, s. 671). W tym miejscu warto postawić pytanie, jak w takim wypadku należałoby scharakteryzować poglądy Franczaka. W swoim tekście przywołuję relację Wacława Szaconia „Czarnego”, z której wynika, że w latach trzydziestych XX w. Franczak brał aktywny udział w bojkocie żydowskich sklepów w Piaskach. Taką możliwość dopuszcza również syn Franczaka Marek, który w książce wywiadzie powiedział: „Słyszałem też, że za młodu zaangażował się w środowiska narodowe i uczestniczył w bojkocie sklepów żydowskich w Piaskach. Ale czy to prawda, to nie wiem” (Franczak 2018, s. 23). Z kolei po akcji w Kolonii Skrzynice razem z pozostałymi uczestnikami, popijając wódkę, chwalili się chłopom w pobliskiej wiosce swoim wyczynem. O przebiegu tego zajścia Franczak opowiadał/chwalił się Szaconiowi „Czarnemu”. Ponadto w zachowanej dokumentacji również można odnaleźć donosy, w których oskarżano Franczaka o współodpowiedzialność za zabicie obywateli narodowości żydowskiej (Poleszak 2020, s. 240 przyp. 19, 241, 253, 274; Niwiński, Łabuszewski 2021, s. 672).

Z poruszaną tutaj kwestią opowiadania z nutą przechwałki o udziale w różnego rodzaju akcjach koresponduje to, co piszą Niwiński i Łabuszewski na temat fragmentu zeznania Franciszka Becia pochodzącego z 28 sierpnia 1947 r. (w swoim artykule korzystałem z wypisu z tegoż samego przesłuchania, które błędnie datowano na 28 stycznia 1947 r.). Zeznający jako winnych wydania Szmula Helfmana żandarmerii niemieckiej wskazywał Franczaka i kontrolera mleczarni w Jabłonnej (prawdopodobnie chodziło o Eugeniusza Marciniaka, który później w składzie drużyny Franczaka uczestniczył również w akcji w gospodarstwie Brodów [Relacja Czesława Nowaka 2019]). Do zeznań tych należy podchodzić z dużą ostrożnością, o czym pisałem w swoim artykule, przede wszystkim dlatego że w okresie powojennym Franciszek Beć i Franczak byli poważnie skonfliktowani. Wtedy też Beć piął się po szczeblach kariery w komunistycznej administracji. Niwiński i Łabuszewski dezawuują na swój sposób zeznania Franciszka Becia, piszą mianowicie:

Problem w tym, że Franciszek Beć nie był naocznym świadkiem opisywanego zdarzenia, a o jego kulisach miał mu opowiedzieć nie kto inny, jak tylko sam Józef Franczak. Trudno doprawdy o bardziej czytelny dowód manipulacji. Nie dość, że samo chwalenie się przez „Lalusia” czynem niegodnym wydaje się z punktu widzenia psychologii mocno wątpliwe, to dodatkowo oskarżanie go w sytuacji braku jakiekolwiek możliwości obrony trudno uznać za nic innego, jak tylko przykład wyjątkowego perfidnego postępowania. (Niwiński, Łabuszewski 2021, s. 677)

Jest to przykład ahistorycznego podejścia do zagadnienia. Skąd bowiem Niwiński i Łabuszewski wiedzą, że czyn taki Franczak umiejscawiał w kategorii „niegodnych”? Czy wiedzę tę zaczerpnęli z jakichś dokumentów (nie podają żadnych), czy jest to tylko ich kolejne przypuszczenie lub wyobrażenie? Jeśli tak, to warto byłoby to zaznaczyć. Co więcej, w swoim tekście przekonują, że akcje przeciwko Żydom na terenie południowej części powiatu lubelskiego, w których uczestniczyli Polacy, w tym członkowie podziemia, były zjawiskiem częstym, i nikt się z tym za bardzo nie krył (tamże, s. 687). Można zatem wnosić, że zabijanie Żydów czy ich wydawanie Niemcom nie było dla miejscowej ludności czymś wstydliwym, co należy skrzętnie ukrywać. Nie wiadomo, dlaczego Franczak miałby operować odmiennymi kategoriami moralnymi niż jego bezpośrednie otoczenie.

Jak już wspominałem, Niwiński i Łabuszewski poddają analizie życiorysy uczestników akcji w Kolonii Skrzynice. Oprócz braci Beciów również furmanów: Władysława Siudziaka i Edwarda Ciuraja (miał być przez jakiś czas okupacji niemieckiej członkiem bandy rabunkowej). W wypadku Siudziaka poruszają kwestię kierowanych wobec niego oskarżeń o bandytyzm, wydawanie Niemcom zarówno żydowskich uciekinierów z gett, jak i zbiegłych jeńców sowieckich. Podsumowując, piszą: „Czyni to z Siudziaka osobę równie niewiarygodną jak bracia Beciowie. Mimo to jego zeznania stały się jednym z wiodących elementów narracji Poleszaka” (tamże, s. 672). Trudno to stwierdzenie uznać za coś innego niż insynuacja. Łatwo bowiem sprawdzić, że zeznania Siudziaka konfrontowałem z innymi materiałami. Co więcej, cała rekonstrukcja tego, co wydarzyło się w obejściu Niedźwiadków, jest oparta na innych źródłach. Polemiści nie przedstawili żadnych poważnych argumentów, które świadczyłyby o tym, że Siudziak przekazał nieprawdziwe informacje. Na podstawie jakich przesłanek Łabuszewski i Niwiński podają w wątpliwość wiarygodność danych zawartych w notatce z lipca 1955 r.? Wysuwają zarzut, że Siudziak zbyt szczegółowo pamiętał, w jaką broń krótką uzbrojeni byli Franczak i Beciowie (tamże, s. 672). Najwyraźniej nie zdają sobie oni sprawy, jaką wagę wówczas ludzie przywiązywali do broni. Widać to w wielu źródłach, w których nawet po kilkudziesięciu latach partyzanci, wspominając własną broń, przytaczają najdrobniejsze szczegóły. Aż trudno uwierzyć, że historycy zajmujący się podziemiem nigdy nie natknęli się na takie przykłady. Można też hipotetycznie założyć, że Siudziak zmyśla (świadomie bądź nie) nazwy pistoletów. Dla recenzentów to dowód, że cała jego wypowiedź jest nieprawdziwa. Czy to oznacza, że wszystkie wypowiedzi, w których po kilkunastu latach zachowane są jakieś szczegóły, są nieprawdziwe? Z metodologicznego punktu widzenia oznaczałoby to unieważnienie przez Niwińskiego i Łabuszewskiego większości źródeł wytwarzanych po latach. Nie mogę uwierzyć, że historycy ci nie spotykali się we wspomnieniach z precyzyjnymi opisami detali, a jeśli na takie natrafiali, unieważniali całe wspomnienie. Dlaczego więc zastosowali taką metodę tym razem? Do czego była ona im potrzebna?

Wobec informacji zgromadzonych na temat osób towarzyszących Franczakowi w Kolonii Skrzynice rodzą się kolejne pytania. Czy Franczak przypadkowo znalazł się w tak podejrzanym otoczeniu? I czy we współdziałaniu z grupą osób o wątpliwej reputacji widział coś niestosownego? Przychylenie się do punktu widzenia polemistów, którzy twierdzą, że cała grupa została sformowana z przypadkowych ludzi, byłoby moim zdaniem dla Franczaka krzywdzące. Przede wszystkim dlatego, że świadczyłoby o braku orientacji co do tego, z kim się zadaje i kogo zabiera na akcję. Późniejsze lata działalności, a zwłaszcza długość skutecznego ukrywania się są dowodem na to, że Franczak miał świetną orientację w terenie oraz dużą wiedzę na temat członków lokalnej społeczności.

Recenzenci imputują mi, że używam słownictwa nieadekwatnego do sytuacji. Piszą: „Franczak z Beciem także zaczęli odwrót, zabierając trzy porzucone karabiny oraz kilka granatów. Sławomir Poleszak już w tym momencie przesądza o «winie» Franczaka, określając go mianem «napastnika»” (tamże, s. 667). Przypomnijmy, Franczak i Beć, uzbrojeni w broń krótką i granaty, wkroczyli do gospodarstwa Niedźwiadków, gdzie natknęli się na członków żydowskiej grupy przetrwania. W obawie przed rozbrojeniem i śmiercią zabili co najmniej dwóch Żydów. Ciekawi mnie, kto w tej sytuacji według Niwińskiego i Łabuszewskiego był napastnikiem. Członkowie żydowskiej grupy przetrwania, którzy odpoczywali lub czyścili broń? Podobny zarzut – zupełnie dla mnie niezrozumiały – czynią z tego, że w odniesieniu do ppor. Leona Cybulskiego „Znicza” z NSZ napisałem, iż „został oskarżony o liczne zbrodnie, jakich miał się dopuścić wobec członków podziemia komunistycznego oraz ukrywającej się ludności żydowskiej” (Poleszak 2020, s. 244; Niwiński, Łabuszewski 2021, s. 696). Otóż „Znicz” został skazany m.in. za uczestnictwo w akcji pod Borowem, gdzie 9 sierpnia 1943 r. partyzanci mjr. NSZ Leonarda Zub-Zdanowicza „Zęba” otoczyli, rozbroili, a następnie zastrzelili 26 partyzantów GL z oddziału im. Jana Kilińskiego. Ponadto został oskarżony o zbrodnie na ludności żydowskiej. Nie oskarżono go o „konieczne likwidacje” czy „działanie na rzecz niepodległości Ojczyzny”, ale o dokonanie zbrodni. Chęć autorów do tworzenia mitów nie pozwala im nawet na rozumienie języka i jego konotacji. Kolejne niestosowne sformułowanie, jakiego miałem rzekomo użyć, to „napad rabunkowy” bez cudzysłowu w odniesieniu do akcji z 10 lutego 1953 r., kiedy Franczak wraz z dwoma współtowarzyszami zaatakował Gminną Kasę Spółdzielczą Samopomocy Chłopskiej w Piaskach, aby zabrać stamtąd pieniądze. Tyle tylko, że według zapisu z mojego artykułu Franczakowi zarzucano m.in. dokonanie napadu rabunkowego. Nie miałem podstaw, aby zawrzeć to określenie w cudzysłowie, gdyż referowałem źródło, a nie dokonywałem interpretacji tego, czy komuniści mieli rację czy nie (Niwiński, Łabuszewski 2021, s. 695–696; Poleszak 2020, s. 250–251).

Inny zarzut sformułowali w sposób następujący:

Trudno zrozumieć, dlaczego autor nie chce przyjąć do wiadomości, że sprawa Skrzynic, podobnie jak sprawa Szmula Helfmana, z punktu widzenia resortu bezpieczeństwa i komunistycznego aparatu sprawiedliwości były tylko narzędziami służącymi do zwiększenia nacisku na Józefa Franczaka. Wypada przypomnieć autorowi, iż właśnie w 1956 r. wygasł list gończy za „Lalusiem”, będący konsekwencją sprawy Helfmana. Trzeba było więc znaleźć inny pretekst, a była nim sprawa starcia w Skrzynicach. (Niwiński, Łabuszewski 2021, s. 697)

Nie rozumiem, o co chodzi autorom artykułu recenzyjnego. W swoim tekście napisałem zarówno o wydaniu listu gończego za Franczakiem, jak i okolicznościach, z podaniem daty, jego unieważnienia (Poleszak 2020, s. 255, 274). Natomiast o tym jak na postępowanie Franczaka mogła wpływać sprawa Skrzynic, konstatowałem:

Z dużą dozą prawdopodobieństwa można stwierdzić, że wszystko to nie pozostawało bez wpływu na sytuację ukrywającego się Józefa Franczaka. Musiał słyszeć o tym, że sprawa wydarzeń w Kolonii Skrzynice nie jest zamknięta. A to mogło rzutować na podejmowaną przez niego decyzję o ewentualnym ujawnieniu się. (tamże, s. 249)

Polemiści co prawda zauważyli ten fragment, ale w ich przekonaniu jest to nieudowodniona hipoteza. Pragnę przypomnieć, że użyłem sformułowania „prawdopodobnie”, czyli trybu przypuszczającego. Na dowód tego, że krytycy mają poważne problemy z rozróżnieniem trybu przypuszczającego i twierdzącego, można przytoczyć inny fragment ich tekstu: „Wbrew twierdzeniu Sławomira Poleszaka sprawa zabójstwa Szmula Helfmana wcale nie zaczęła się od zeznań Franciszka Becia […]” (Niwiński, Łabuszewski 2021, s. 675). W swoim artykule napisałem: „Prawdopodobnie po raz pierwszy informację o okolicznościach jego śmierci podał w swoim zeznaniu z 28 stycznia 1947 r. wspomniany już wcześniej podkomendny Franczaka z AK Franciszek Beć” (Poleszak 2020, s. 251–252). W przeciwieństwie do recenzentów uważam, że nie znamy ostatecznej prawdy i źródła jej nam nie przekazują, stąd niektóre przypuszczenia są opatrywane określeniem „prawdopodobne”. Jest to według mnie postępowanie bliższe metodzie naukowej niż opieranie się na własnych przekonaniach i uznawanie ich za obiektywną rzeczywistość.

Niezmiernie ważną kwestią w odniesieniu do wydarzeń w obejściu Niedźwiadków w Kolonii Skrzynice oraz w gospodarstwie Adama i Heleny Brodów w Majdanie Kawęczyńskim jest cel „wizyt” „Lalusia” i jego współtowarzyszy. Znamienne, jak do tego podchodzą Niwiński i Łabuszewski. Prezentując własną wersję wydarzeń w Kolonii Skrzynice, przedstawiają oni czytelnikowi trzy hipotetyczne scenariusze: wedle pierwszego Franczak i jego ludzie zjawili się tam w celu sprawdzenia, czy w gospodarstwie Niedźwiadków ukrywają się zbiegli z getta Żydzi, aby – w domyśle – ich zabić lub wydać władzom okupacyjnym. Taką wersję uważają za bardzo mało prawdopodobną. Dlaczego? Otóż miał na to wskazywać dobór grupy, która akcję przeprowadzała. Ich zdaniem to niemożliwe, aby na tak niebezpieczny wypad Franczak zabrał tylko dwóch ludzi, i to niezwiązanych z nim organizacyjnie. Twierdzą tak, mimo że w latach pięćdziesiątych syn gospodarzy Wiktor zeznał, iż w przeddzień starcia z członkami żydowskiej grupy przetrwania, gdy w obejściu zjawili się Franczak i Władysław Beć, zapytali jego matkę o drugiego syna oraz o to, czy w gospodarstwie są przechowywani Żydzi (Poleszak 2020, s. 239). Nie wiem również, na jakiej podstawie zakładają, że akcja miała być niebezpieczna. Traktując słowa Wiktora Niedźwiadka jako wiarygodne, nie można wykluczyć, że celem byli przechowywani Żydzi zbiegli z getta, a ci zazwyczaj nie posiadali żadnego uzbrojenia. Zresztą broń krótka i kilka granatów, które mieli przy sobie Franczak i Beciowie, to wystarczający arsenał jak na tego typu wyprawę. Polemiści nie odnoszą się do podważającego ich hipotezę fragmentu zeznań Wiktora Niedźwiadka.

Jako najbardziej prawdopodobny cel „wizyty” Franczaka i jego ludzi przyjmują odebranie worka (pół worka?) amunicji. Zarzucają mi, że dezawuuję ten powód, gdyż pozwoliłem sobie użyć sformułowania „po którą jakoby przyjechali”. Trudno się z takim stawianiem sprawy zgodzić. O trzeciej wersji wydarzeń zaprezentowanej przez polemistów pisałem już wcześniej.

Podobnie jest w wypadku najścia na gospodarstwo Brodów. Z zeznań Heleny Brody wynika, że wraz z mężem zostali pobici przez żołnierzy AK, którzy w ten sposób chcieli wydobyć od nich informację o miejscu ukrywania Żydów, a jej domostwo zostało obrabowane. W meldunku AK podano, że była to kara chłosty „za języki”. Niwiński i Łabuszewski dopuszczają co prawda możliwość, że Helena Broda mówiła prawdę i że powodem mogło być poszukiwanie ukrywanych Żydów, ale spieszą z usprawiedliwiającym żołnierzy AK „wyjaśnieniem”, iż ukrywający się Żydzi często mieli powiązania z grupami przestępczymi lub komunistycznymi (Niwiński, Łabuszewski 2021, s. 687). Powrócę do tego wątku w końcowym fragmencie repliki. Jednak o tym, że powodem nocnego najścia na gospodarstwo Brodów było poszukiwanie ukrywających się tam Żydów, mówiła nie tylko Helena Broda. Również Mieczysław Gorzel zeznał, iż od przedstawicieli Komitetu Żydowskiego w Lublinie dowiedział się, że Helena Broda już w 1945 r. informowała tę instytucję o pobiciu przez Franciszka Becia, „który terroryzował ją celem wykrycia partyzantów Żydów” (AIPN Lu, 021/460, Oświadczenie Mieczysława Gorzela z 11 VI 1953 r., k. 9). Niwiński i Łabuszewski podważają wiarygodność Gorzela z powodu zadawnionego, ale prawdopodobnie rzeczywistego konfliktu z Beciem (Niwiński, Łabuszewski 2021, s. 686).

Treść zeznań Wiktora Niedźwiadka i Heleny Brody, w odniesieniu do tej drugiej potwierdzone przez Gorzela, wskazują, że nie sposób lekceważyć wersji, iż to poszukiwanie ukrywających się Żydów było powodem pojawienia się tam Franczaka i jego współtowarzyszy. Mimo odmiennego kontekstu dwukrotne rozpytywanie o ukrywających się Żydów trudno uznać za przypadkowe.

Warto też wnikliwiej przeanalizować sposób, w jaki Niwiński i Łabuszewski odnoszą się do kwestii zaboru mienia w gospodarstwie Brodów. Piszą o tym tak:

Także w tym aspekcie sprawa zachowania żołnierzy AK wydaje się dość czytelna. Zabór mienia był rodzajem kary za szkodzenie organizacji przez Brodów. Był to rodzaj rekwizycji (potępianej przez dowództwo AK, ale i tak masowo praktykowanej), tyle tylko, iż pobranej w naturze. (Niwiński, Łabuszewski 2021, s. 688)

Postępowanie członków AK rzeczywiście wydaje się dość czytelne, ponieważ z domu Brodów zabrali różnego rodzaju artykuły. Mimo że członkowie miejscowej placówki AK przeprowadzili wywiad (dochodzenie) w tej sprawie, brakuje dowodów, że sporządzono spis zagarniętych rzeczy. Co więcej, nie poczyniono żadnych kroków, aby taką listę dostarczyli sami poszkodowani. O tym, co zrabowano, powiedziała po wojnie Helena Broda: „zostało mi zrabowane csiardke [ćwiartkę] wieprzowiny i materiały w metrze, na ubranie trzy metry 100% wełny, potrzewki [podszewki] 6 metry, kretonu około 8 szt[uk], woski i inne rzeczy, których już nie mogę sobie przypomnieć […]” (AIPN Lu, 021/460, Protokół przesłuchania świadka Heleny Brody, 9 XI 1953 r., k. 61). Pobieżna analiza tego spisu nasuwa oczywisty wniosek, że straty poniesione przez Brodów były dość dotkliwe, skoro zabrano głównie asortyment służący pokrzywdzonej kobiecie do zarobkowego świadczenia usług krawieckich. Nie jest to bez znaczenia, zważywszy że rodzina Brodów miała na utrzymaniu trójkę dorosłych przechowywanych Żydów. O ile „sprawa zachowania żołnierzy AK wydaje się dość czytelna” – jak to ujęli Niwiński i Łabuszewski – o tyle wyjaśnienie przez nich tego zdarzenia, podobnie jak w innych kwestiach, jest w mojej opinii mętne i wewnętrznie sprzeczne. Zabór mienia miał być karą dodatkową za „występki” Brodów przeciwko AK. Dalej jednak twierdzą, że doszło do potępianej przez dowództwo AK rekwizycji. Należy rozumieć, że w rozkazodawstwie AK zakazywano tego rodzaju działań, czego jednak nie przestrzegały oddziały i grupy dywersyjne AK. Jeśli tak, to używanie pojęcia rekwizycji jest w tym wypadku bezpodstawne. Adekwatne określenie tego z czym mieliśmy do czynienia w gospodarstwie Brodów to: bezprawny zabór mienia bądź po prostu rabunek „pod płaszczykiem” działalności organizacyjnej. Zresztą przywoływany już wcześniej szef wywiadu Placówki AK nr 7 – Piaski „Włodzimierz” (N.N.) w meldunku nie użył sformułowania „rekwizycja”, lecz że „zostało zabrane”. Paradoksalnie sposób przedstawienia całej sytuacji przez Niwińskiego i Łabuszewskiego może potwierdzać to, o czym zeznawał Michał Bojarski, a co przytoczyłem w swoim tekście. Opowiedział on, iż gdy pewnego razu odwiedził Franciszka Becia, natrafił tam na nieznajomego mężczyznę, o którym potem usłyszał od Becia, że był to Józef Franczak. Zaskoczyło go, że podczas okupacji Beć oprócz alkoholu dysponował różnymi produktami spożywczymi w dużej ilości:

Wtedy Beć wyjął pistolet i oznajmił: „To jest żywiciel nasz, niech się Michał pisze do nas, a braków w tym czasie nie będzie”. Na pytanie Bojarskiego, co to znaczy „do nas”, Beć odpowiedział, że chodzi o wstąpienie do „partyzantki AK”. W tym momencie do rozmowy włączył się nieznany Bojarskiemu mężczyzna, który z kolei miał powiedzieć: „Do AK, co jednemu weźmie, a drugiemu da i żyjemy jak pany”. (Poleszak 2020, s. 261)

Nasuwa się pytanie, czy źródłem posiadania tak szerokiego asortymentu przez Becia były „rekwizycje” podobne do tej dokonanej u Brodów. Nie mówiąc o tym, że zeznanie Bojarskiego jest też kolejnym świadectwem zażyłości między Franciszkiem Beciem a Franczakiem.

Niwiński i Łabuszewski wkładają wiele wysiłku, by oddalić od Franczaka jakiekolwiek podejrzenia. W tym wypadku chodzi o pokazanie zabiegu, którego celem jest osłabienie wymowy fragmentu zeznań Heleny Brody, gdy wskazała ona Franczaka jako sprawcę zaboru mienia w jej mieszkaniu. W swoim tekście opisałem, jak Franczak oraz bracia Beciowie odebrali chłopu przechowywaną przez niego broń. Gdy Beciowie przystąpili do rozkradania różnego rodzaju artykułów, Franczak rozkazał im oddać je z powrotem (tamże, s. 262). Zdarzenie to posłużyło Niwińskiemu i Łabuszewskiemu do stwierdzenia, że Franczak miał pryncypialny stosunek do własności prywatnej (Niwiński, Łabuszewski 2021, s. 688). W przypisie, posiłkując się innym źródłem, podałem szerszy kontekst tej sceny. Osoba zeznająca jako świadek powiedziała, że Franczak, nakazując oddanie zrabowanych rzeczy, miał powiedzieć: „Jak zabrałeś broń to nie zabieraj łachów!” (Poleszak 2020, s. 262 przyp. 93). Było to więc zdarzenie mające zupełnie inny charakter niż u Brodów, a kategoryczne stwierdzenie o pryncypialnym stosunku Franczaka do własności prywatnej jest zbyt daleko idące i oparte na zbyt kruchych podstawach. Co więcej, prawdopodobnie jedynie na podstawie tej samej jednoźródłowej informacji oponenci pozwalają sobie w innym miejscu swojego tekstu na stwierdzenie: „Raczej można sądzić, że Franczak ograniczał «bandyckie» zachowania Becia w czasie wojny” (Niwiński, Łabuszewski 2021, s. 671). Trudno ten wywód potraktować inaczej niż apologetykę i myślenie życzeniowe.

Opis akcji u Brodów pióra Niwińskiego i Łabuszewskiego pokazuje, że bezkrytycznie w całości przejęli oni narrację obecną w meldunku „Włodzimierza”. Sugerują oni, iż akcja odbyła się zgodnie z dyspozycją dowództwa placówki, prawdopodobnie samego „Włodzimierza”. Nie wiem, na jakiej podstawie tak twierdzą, w treści jego meldunku nie ma o tym mowy. Warto podkreślić, że ów meldunek został sporządzony kilka miesięcy po zajściu, 17 lipca 1944 r., a komendant Placówki AK Piaski Ignacy Misztal „Przemiana” parafował go 21 lipca, tj. w gorącym okresie przygotowań miejscowych struktur AK do akcji „Burza”. Wykonujący działania wywiadowcze „Włodzimierz” i dowódca plutonu „X” „Sokół” (N.N.) nie starali się poznać stanowiska Brodów, tłumacząc to następująco: „Oficjalnego dochodzenia nie przeprowadzono, przez przesłuchanie pokrzywdzonego Brody, z obawy przed prowokacją ze strony Brody i Reszki, którzy nie są pewni i nie należą do żadnej Org[anizacji]” (AP Lublin, zespół ZWZ-AK, Okręg Lublin, 35-1072-0-120-43-0.jpg, Meldunek N.N. „Włodzimierza” z 17 VII 1944 r.). Raport jest dramatycznie jednostronny, co Niwińskiemu i Łabuszewskiemu nie przeszkadza w bezkrytycznym potraktowaniu tej narracji jako obiektywnego opisu zdarzenia i określeniu go eufemizmem „akcja porządkowa”. Triumfalnie cytują stwierdzenie rozgrzeszające Franczaka: „Złej woli ze strony Franczaka nie ujawniono” (Niwiński, Łabuszewski 2021, s. 689, 695). Tymczasem drużynie Franczaka towarzyszył dowódca plutonu Aleksander Kornet „Tissot”, który po akcji w miejscowej placówce AK zgłosił zabór mienia. Oponenci – nie wiem na jakiej podstawie – snują przypuszczenia, że „Tissot” zgłosił ów fakt, gdyż między nim a Franczakiem doszło do sporu, który wynikł na tle podziału przedmiotów zabranych Brodom (tamże, s. 688).

Nie wiadomo, na czym polegała „przewina” Brodów względem AK. Nie wiemy też, czy i w jakiej mierze ich krytyczne sądy/wypowiedzi o poszczególnych członkach AK lub lokalnej organizacji były zasadne. Nie możemy wykluczyć, że mogły one być reakcją na krytyczne uwagi pod adresem Brodów za ich pozytywny stosunek do Żydów. Niwiński i Łabuszewski piszą:

Brodowie otrzymali karę chłosty, co w praktyce konspiracyjnej mogło oznaczać pobicie. Takie były okupacyjne realia i takie kary porządkowe stosowano powszechnie. Czynienie z tego sprawy wyjątkowej, mającej podkreślić rzekome okrucieństwo i demoralizację egzekutorów, wydaje się kompletnie niedorzeczne. (tamże, s. 688)

Przypomnę, że według zeznania Heleny Brody po owej „karze porządkowej” spędziła ona dwa tygodnie w szpitalu, a jej mąż na skutek obrażeń odniesionych w trakcie pobicia zmarł dwa lata później (w listopadzie 1947 r., mając 44 lata). Czy stwierdzenie „takie były okupacyjne realia” ma stanowić usprawiedliwienie? Czy rzeczywiście nic się nie stało? Czy krytyczne uwagi wyrażane pod adresem miejscowej AK bądź jej członków mogły uzasadnić tak brutalne potraktowanie? Gdyby, załóżmy, Brodów w taki sposób potraktowali niemieccy żandarmi, również byliby rozgrzeszani realiami?

Niwiński i Łabuszewski nie chcą widzieć zasług małżeństwa Brodów w ratowaniu Żydów, ponieważ wtedy trudniej by im było udowodnić tezę o nieposzlakowanym charakterze „ostatniego zbrojnego”. Dotychczasowe badania wykazały, że osoby ukrywające Żydów największe zagrożenie widziały nie w formacjach okupacyjnych, lecz w najbliższym, sąsiedzkim otoczeniu. Polemiści nie zauważają bądź nie chcą zauważyć, że w tym wypadku „najbliższe otoczenie” stanowili właśnie Franczak i jego podkomendni.

Niwiński i Łabuszewski, pisząc, że Żydzi uciekający z gett, ukrywający się w terenie, tworzący grupy przetrwania czy wchodzący w skład oddziałów partyzanckich stanowili zagrożenie dla miejscowej ludności cywilnej oraz struktur podziemia, posługują się kalkami powielanymi przez antysemitów, obecnymi również w dokumentacji podziemia (Niwiński, Łabuszewski 2021, s. 654 i n., 687). Opisując wydarzenia w gospodarstwie Brodów – w przeciwieństwie do zajścia w Kolonii Skrzynice – polemiści nie mnożą hipotez. Jeśliby to zrobili, musieliby się zmierzyć z niewygodnym pytaniem, co by się stało, gdyby jednak podkomendni Franczaka wydobyli od Brodów informację o kryjówce Żydów. Przedstawiając przebieg wydarzeń w Kolonii Skrzynice, Niwiński i Łabuszewski napisali w odniesieniu do Franczaka, że „był przecież przedstawicielem zbrojnego ramienia Polskiego Państwa Podziemnego, mającego wobec reszty społeczeństwa określone obowiązki, ale i uprawnienia […]” (tamże, s. 668). Z narracji polemistów wynika jasno, że w trakcie akcji w obejściu Brodów Franczak również występował w tym charakterze. Gdyby członkowie jego drużyny odnaleźli schowek i wydobyli stamtąd trójkę przerażonych Żydów, to co by im zaproponowali? Czy aby na pewno byłaby to pomoc w ramach „Żegoty”? Na szczęście dzięki oporowi Brodów do konfrontacji nie doszło.

I trzecia sprawa. W 1950 r. prowadzono śledztwo mające na celu ustalenie sprawców wydania żandarmerii niemieckiej w Piaskach Szmula Helfmana. Jednym z podejrzanych o ten czyn był Franczak. W swoim tekście dokładnie omówiłem przebieg całego śledztwa. Nie odpowiedziało ono na pytanie, kto był winny wspomnianego czynu. W listopadzie 1950 r. sprawę wobec Franczaka umorzono, gdyż nie zdołano go ująć, a rok później wydano za nim list gończy, który unieważniono dopiero w lipcu 1956 r. Niwiński i Łabuszewski opisali akta innego śledztwa w tej samej sprawie, w którym podejrzanym był Franciszek Hochman, do których ja nie dotarłem. Omówienie zawartości tych akt jest jedną z niewielu pozytywnych odsłon ich polemiki. Inna sprawa, czy odnalezienie tej jednostki archiwalnej było rzeczywiście ich zasługą. Do tej kwestii jeszcze powrócę. Według informacji zamieszczonych we wspomnianych aktach śledczych Chil Helfman złożył zawiadomienie, że do śmierci jego krewnego Szmula Helfmana przyczynił się Franciszek Hochman, były policjant z posterunku w Biskupicach, a w okresie powojennym chorąży w ludowym WP. Twierdził on, że razem ze Szmulem byli członkami oddziału partyzanckiego sowiecko-żydowsko-polskiego dowodzonego przez oficera sowieckiego „Iwana” (N.N.). Na stałe przebywali w lesie, a w wioskach pojawiali się jedynie po żywność. Stąd obecność Szmula w Kozicach Dolnych. Podczas pobytu we wsi miał zostać pojmany przez policjantów z posterunku w Piaskach, przekazany żandarmerii, a następnie powieszony. Zdarzenie miało nastąpić w lutym 1944 r. Na podstawie zawiadomienia oraz zeznań złożonych przez Chila Helfmana, począwszy od drugiej połowy 1947 r. trwało w tej sprawie śledztwo. Jednak spośród dziesięciu przesłuchiwanych nikt nie potwierdził winy Hochmana. Franciszek Beć wskazał zaś Franczaka jako współwinnego wydania Szmula Helfmana. Dla Niwińskiego i Łabuszewskiego najważniejszą informacją zawartą w dwóch zeznaniach było to, że obławę, w której miał zostać schwytany Szmul Helfman, zorganizowały żandarmeria niemiecka i policja granatowa (tamże, s. 676–678).

Niwiński i Łabuszewski z jakichś powodów nie zadają pytań nasuwających się po lekturze akt śledczych Franciszka Hochmana i tych, w których współpodejrzany był Józef Franczak. Nie zauważają albo nie chcą zauważyć pojawiających się w nich poważnych rozbieżności. Z tego, co piszą polemiści, w aktach śledczych Franciszka Hochmana Szmul Helfman jest przedstawiany jako partyzant oddziału polsko-żydowsko-sowieckiego dowodzonego przez „Iwana”. Informację taką podaje tylko jego krewny Chil. Z kolei w aktach śledztwa z 1950 r., w których współpodejrzany był Franczak, Szmul Helfman to krawiec wykonujący różnego rodzaju usługi, przebywający stałe we wsi i korzystający z pomocy jej mieszkańców. Nigdzie nie pojawia się wzmianka, by Helfman był partyzantem czy też by widziano u niego broń. Ta ewidentna sprzeczność jednak nie przykuwa uwagi oponentów, ponieważ najpewniej nie pasuje do założonej z góry tezy.

Ciekawym tropem jest kolejna informacja, której polemiści również nie zauważają. Z zeznania Chila Helfmana wynika, że jego dowódcą w oddziale partyzanckim był Jan Laskowski. Niwiński i Łabuszewski identyfikują go jako Szyję Lustmana. Stwierdzają przy tym, że Laskowski pojawił się w aktach SB dopiero w latach siedemdziesiątych XX w. w kontekście przemytu złota i dzieł sztuki. Jeśli dowódcą Chila Helfmana był Jan Laskowski (Szyja Lustman), to jego podkomendni, w tym Chil, a może i Szmul (jeśli istotnie był członkiem tej grupy), mogli brać udział w strzelaninie z Franczakiem i Beciem w Kolonii Skrzynice.

Opuszczenie Polski (prawdopodobnie w 1949 r.) przez Chila Helfmana miało zasadniczy wpływ na przebieg dochodzenia, w którym podejrzanym był Franciszek Hochman, gdyż zamknięto je na początku 1950 r. Zebrane w jego trakcie zeznania rzucają na sprawę ujęcia Szmula Helfmana szersze światło, ale nie przynoszą żadnego przełomu ani odpowiedzi.

W tekście o śledztwie przeciwko Franczakowi napisałem:

Należałoby się zastanowić, czy poddany analizie materiał jest jednostronny i był gromadzony przez funkcjonariuszy UB, by obciążyć i zdeprecjonować konspiratora, którego przez długie powojenne lata nie mogli schwytać. Wydaje się, że taka uwaga może zostać uznana za zasadną jedynie w przypadku podejrzenia o współodpowiedzialność za wydanie niemieckiej żandarmerii Szmula Helfmana. Przypomnę, że tylko zeznania Franciszka Becia obciążały Franczaka współodpowiedzialnością za ten czyn. (Poleszak 2020, s. 273)

Niwiński i Łabuszewski, odnosząc się do tego fragmentu piszą, że jest to „coś w rodzaju zabezpieczenia przed hipotetycznymi działaniami procesowymi […]” (Niwiński, Łabuszewski 2021, s. 698). Cóż, każdy ma prawo do własnej interpretacji, nawet jeśli jest ona najbardziej niedorzeczna.

Kolejną sprawą wartą zasygnalizowania jest tryb powstania polemiki. Mój artykuł został opublikowany w grudniu 2020 r. Informacja o tym, że Niwiński i Łabuszewski napisali artykuł polemiczny, dotarła do mnie w maju 2021 r. Działo się to w okresie pandemii Covid-19 i związanych z nią obostrzeń, w których następstwie archiwa i biblioteki, w tym Archiwum Państwowe w Lublinie i Wojewódzka Biblioteka Publiczna im. Hieronima Łopacińskiego, z wyjątkiem IPN w Lublinie, były zamknięte. Niwiński i Łabuszewski przyznali, że pandemia uniemożliwiła im kwerendę w zbiorach Żydowskiego Instytutu Historycznego w Warszawie – w mieście, w którym jeden z polemistów mieszka. Mimo to – jak piszą z dumą – przeanalizowali sześćdziesiąt jednostek archiwalnych o łącznej zawartości 15 tys. kart. Trzeba przyznać, że to zabójcze tempo. Zwłaszcza dla mieszkańców Sopotu i Warszawy. Ogromna kwerenda przeprowadzona w Lublinie oraz napisanie pięćdziesięciostronicowego tekstu zajęły polemistom niespełna pięć miesięcy. Wyobraźmy sobie samochód służbowy IPN mknący do Lublina przez pół Polski z dwoma historykami, aby mogli przejrzeć opasłe teczki. Wyobraźmy sobie, jak siedzą wiele tygodni w lubelskich archiwach, bibliotekach. Kosztem obowiązków zawodowych, odłączeni od rodzin, spędzają samotne nocy w hotelach. A wszystko to w okresie, gdy z powodu pandemii biblioteki i hotele pozostawały zamknięte. A może skorzystali z efektów kwerendy przeprowadzonej przez członków nieformalnej grupy „researcherów” z lubelskiego oddziału IPN? Jeśli nawet tylko część kwerendy była wykonana przez inne osoby, to powinni oni o tym wspomnieć. Z jakichś powodów tego nie zrobili. Ocena takiego postępowania jest dla mnie jednoznaczna.

Dalsze prace nad tekstem – procedura recenzyjna (dwie recenzje wydawnicze, w tym jedna zewnętrzna), naniesienie uwag recenzentów, redakcja, korekta, skład i łamanie – trwały w tym „szczególnym” przypadku jedynie trzy miesiące, do sierpnia 2021 r., kiedy artykuł Niwińskiego i Łabuszewskiego ukazał się w periodyku IPN „Pamięć i Sprawiedliwość”. Podkreślmy, jedynie trzy miesiące wobec około roku, tyle bowiem przeciętnie czeka się na publikację w wysoko punktowanym czasopiśmie od chwili oddania maszynopisu do recenzji do momentu jego wydania. Zaiste, niezwykłe tempo realizacji podjętego wyzwania jest godne rekordu Aleksieja Stachanowa. Powstaje pytanie, kto stworzył uprzywilejowane warunki dla publikacji tego tekstu. Warunki, które zwyczajnym publikacjom naukowym nie przysługują.

W kolejnej partii tekstu moi oponenci piszą:

Śmiemy twierdzić, iż gdyby autorowi udało się odnaleźć materiał opisujący np. ukrywanie przez Franczaka i jego rodzinę Żydów – tekst taki zapewne nigdy by nie powstał, z pewnością zaś obrońcy „czarnej legendy polskiego podziemia niepodległościowego nie czuliby się wówczas w obowiązku zamanifestować swojej gotowości do obrony wolności badań i wolności słowa, a raczej okrzyknęliby owe odkrycia mianem „rządowej historycznej propagandy”. To jednak tylko spekulacje. (Niwiński, Łabuszewski 2021, s. 694)

Nie, to nie spekulacje, to podłe insynuacje. Chętnie poznałbym argumenty przemawiające za tym niegodziwym twierdzeniem. Nie wskazali oni bowiem żadnego przykładu, abym w swoich dotychczasowych badaniach ukrywał źródła lub pomijał jakiekolwiek aspekty działalności polskiego podziemia. Brak takich argumentów lub przykładów skłania mnie do konstatacji, że to zła wola albo wyraz nieortodoksyjnego podejścia do obowiązków historyka, albo jedno i drugie.

Przypomnę, że przez ponad dwadzieścia lat pracy w IPN byłem autorem, redaktorem czy współredaktorem 7 książek, ponad 40 artykułów naukowych i tylu samo artykułów popularnonaukowych oraz koordynatorem cyklu 80 filmów dokumentalnych dotyczących tematu podziemia powojennego. Wiązanie mnie z określeniem obrońcy „czarnej legendy polskiego podziemia niepodległościowego” (Niwiński, Łabuszewski 2021, s. 694) uważam za świadomie obraźliwe.

Już na wstępie Niwiński i Łabuszewski poczuli się w obowiązku ostrzeżenia czytelników przed Poleszakiem. Mój artykuł miał być „wyrazem obecnych poglądów autora, wynikających z jego sympatii politycznych, do których ma on oczywiście prawo. Problem w tym, że poglądy te rzutują na obiektywne spojrzenie naukowca” (tamże, s. 650). Niwiński i Łabuszewski mają w pewnym sensie rację. Historyk nigdy nie jest wolny od wyznawanych wartości, własnej przeszłości i poglądów. Na czym jednak opierają przekonanie, że czytelnik uwierzy, iż to oni są wolni od „sympatii politycznych”, a ich poglądy nie „rzutują na obiektywne spojrzenie naukowca”, i że przyświecają im szlachetne pobudki? Są jak molierowski pan Jourdain, który nie wiedział, że mówi prozą. Uznają, że apologetyka i występowanie w roli „obrońcy dobrego imienia bohaterów” jest „historią obiektywną”. Nie rozumieją, że dziejopisarstwo uprawiane z pozycji adwokackiej z definicji ma charakter ideologiczny i stanowi zaprzeczenie historii krytycznej. Ta metodologiczna ślepota jest porażająca, a czynienie z niej powodu do dumy kompletnie niezrozumiałe.

Zupełnym kuriozum jest to, że zarzut „upolitycznienia” stawia Piotr Niwiński, ten sam, który w 2016 r. przygotował krytyczną recenzję „programu funkcjonalno-użytkowego” wystawy głównej Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku. Napisał ją bez obejrzenia ekspozycji, bez rozmowy z autorami scenariusza, na podstawie dokumentacji, którą zaledwie pobieżnie przejrzał. Bo jak inaczej potraktować choćby „zarzut”, że w przygotowywanym muzeum „interaktywność praktycznie nie istnieje” (Niwiński 2016). Wszyscy, którzy obejrzeli wystawę po otwarciu muzeum, wiedzą, jak bardzo rozminął się z prawdą. Recenzję u Niwińskiego, podobnie jak w wypadku prof. Jana Żaryna i red. Piotra Semki, zamówiło Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego kierowane przez Piotra Glińskiego. „Krytyczne recenzje” posłużyły politykom z Prawa i Sprawiedliwości za pretekst do zmian w ekspozycji stałej Muzeum II Wojny Światowej, a przede wszystkim do przeprowadzenia czystki kadrowej. Pracę w muzeum stracili m.in. współautorzy ekspozycji Janusz Marszalec i Rafał Wnuk, wieloletni koledzy Niwińskiego z seminarium doktorskiego prof. Tomasza Strzembosza. Wytaczając przeciwko mnie zarzut „upolitycznienia”, Niwiński i Łabuszewski całkowicie się ośmieszają i stają się ofiarami własnych projekcji.

Czy Niwiński i Łabuszewski mieli dostarczyć władzom IPN „merytorycznej podstawy” do ukarania mnie za ustalenia niezgodne z aktualną polityką historyczną IPN? Tego nie wiem. Jeśli tak, to dobrze wywiązali się ze swego zadania. 9 listopada 2021 r. otrzymałem wypowiedzenie z pracy w IPN. W trzecim punkcie jego uzasadnienia przeczytałem: „Opublikowanie artykułu «Czy okupacyjna przeszłość sierż. Józefa Franczaka ‘Lalusia’ miała wpływ na powojenne losy ‘ostatniego zbrojnego’ […]”, co do którego istnieją zarzuty natury merytorycznej wskazane mi.in. w recenzji tegoż artykułu autorstwa Tomasza Łabuszewskiego i Piotra Niwińskiego […]”. Nie poproszono mnie o odniesienie się do stawianych mi zarzutów.

Metody zastosowane w artykule recenzyjnym stanowiły dla mnie spore zaskoczenie. Zdziwienie byłoby mniejsze, gdyby taki tekst napisali pracownicy IPN, z którymi nic mnie nie łączy. Z Niwińskim i Łabuszewskim byliśmy na seminarium prof. Tomasza Strzembosza, na którym obowiązywały wysokie standardy etyczne i zasada fair play. Nie podważam ich prawa do krytyki i odmiennych poglądów, ale nie spodziewałem się, że swoją polemikę zbudują na niemerytorycznych argumentach. To już druga nierzetelnie przygotowana recenzja Niwińskiego będąca pretekstem do usunięcia z pracy historyków (w tym Janusza Marszalca, swego czasu najbliższego przyjaciela Niwińskiego), których wyniki badań i wypowiedzi są niezgodne z wytycznymi rządzących polityków.

Nie wiem, czy ich tekst pisany był z „potrzeby serca”, czy na twarde urzędniczo-polityczne zamówienie? Czy może – jak to bywa u usłużnych urzędników – wyprzedzająco odgadywali oni zapotrzebowanie szefów? Istotne jest to, że użyli oni mnóstwa zabiegów i „chwytów warsztatowych”, by osiągnąć zamierzony cel, czyli całkowite „uniewinnienie” Józefa Franczaka „Lalusia” i zdezawuowanie autora tekstu. Postępując tak, zachowali się jak rasowi adwokaci i odwrócili się plecami od tacytowskiej zasady sine ira et studio. W moim odczuciu „wykon” Niwińskiego i Łabuszewskiego to przykład historii dworskiej, to działalność zabijająca etos niezależnego badacza.

W dużej mierze odpowiedź na pytanie dotyczące tego, dlaczego Niwiński i Łabuszewski napisali taki tekst i dlaczego nadali mu taką formę, odnajdujemy w treści wywiadu, jakiego IPN TV udzielił w maju 2021 r. Niwiński. Powiedział wtedy m.in.:

Myślę, że szkalowanie podziemia niepodległościowego, Polskiego Państwa Podziemnego gdzieś funkcjonuje […]. Historia wymaga ostrożności, historia wymaga obiektywizmu, historia nie lubi popularyzatorstwa w rozumieniu takim, że mówię pod publiczkę to, co akurat publiczność chce usłyszeć, więc tutaj historia jest jak gdyby nauką ścisłą i historyk nie powinien do tego iść, publicysta oczywiście może to jakoś popularyzować. Ale wracamy do tego pierwszego sformułowania. Dopóki mamy wykorzystywanie tej historii przez pewne grupy polityczne dla celów politycznych, dopóty będzie to zohydzanie funkcjonowało i jednocześnie też i tworzenie żołnierzy niezłomnych, anielskich, wspaniałych. Gdybym ja miał kiedykolwiek do którejś z grup się przyłączyć, to do tej patrzących na podziemie niepodległościowe w sposób wyidealizowany pięknie. Dlaczego? Ponieważ podkreślam raz jeszcze. Ci ludzie, nawet jeżeli popełnili błędy, to szli do walki z celów szlachetnych, ideowych, stanowili elitę społeczeństwa polskiego. Nawet jeżeli gdzieś błąd został popełniony, nawet jeżeli gdzieś zmęczenie wojną dało efekt, który dzisiaj możemy nawet potępić, tak?, to są to ludzie, których powód rozpoczęcia walki, idea, która ich niosła, jest szczytna. Zohydzanie dzisiaj, tworzenie z nich morderców i bandytów jest dla mnie czymś poza marginesem nawet społeczeństwa, czymś, co w ogóle nie powinno mieć miejsca. (Żołnierze Wyklęci)

Ten kuriozalny wywód wart byłby szczegółowej analizy, ale na potrzeby repliki chciałbym się skupić jedynie na dwóch kwestiach. Pierwsza dotyczy tego, że wbrew temu, jak chce przedstawiać się Niwiński, treść artykułu recenzyjnego dobitnie wskazuje na to, iż wraz z kolegą dokonali już wyboru, że należą do „patrzących na podziemie niepodległościowe w sposób wyidealizowany pięknie”, kaznodziejów z cenzorskimi zapędami. W tym kontekście padające wcześniej stwierdzenia o ostrożności, obiektywizmie to żałosne pustosłowie.

Na koniec powróćmy jeszcze do sprawy brutalnego pobicia Heleny i Adama Brodów. W imię sprawiedliwości i wychowania patriotycznego Niwiński i Łabuszewski piszą:

Według Heleny Brody jedynym powodem akcji represyjnej ze strony AK był fakt ukrywania przez nią trójki Żydów. Czy rzeczywiście mógł on stanowić podstawę do tak zdecydowanej reakcji? Nie jest wykluczone, biorąc pod uwagę zachowaną dokumentację AK z tego terenu, z której jasno wynika, iż takie akcje podejmowano i nikt się z tym nie krył. Wynikały one jednak przede wszystkim z oceny skali zagrożenia dla miejscowej ludności, płynącej z częstych powiązań ukrywających się Żydów z grupami przestępczymi lub komunistycznymi. Były także pochodną akcji represyjnych i kryminalnych podejmowanych przez sowiecko-żydowskie grupy partyzanckie wobec ludności cywilnej. (Niwiński, Łabuszewski 2021, s. 687)

Według Niwińskiego i Łabuszewskiego, jeśli powodem najścia żołnierzy AK na gospodarstwo Brodów było poszukiwanie ukrywających się Żydów, to wynikało ono z tego, że miejscowe czynniki AK stwierdziły, iż wszyscy ukrywający się Żydzi – w tym trójka przechowywanych przez Brodów – stanowili zagrożenie dla miejscowej ludności. Wywód ten prowadzi do wniosku, że każdego ukrywającego się Żyda (uzbrojonego lub nie) można było potraktować jako zagrożenie dla miejscowej ludności i „zlikwidować”. Nie wiem, czy zdają oni sobie sprawę, jakie konsekwencje pociąga za sobą przyjęte przez nich rozumowanie. Mam nadzieję, że nie wiedzą, co piszą, bo trudno przypuszczać, że ich zamiarem było oskarżenie Armii Krajowej o antysemityzm. A to właśnie wynika z przywoływanego fragmentu tekstu. To bardzo poważne uderzenie w AK.

Warto jeszcze przypomnieć, że w latach 1942–1944 małżeństwo Brodów (Helena, ur. 1913; Adam, ur. 1903) użyczyło schronienia trzem osobom narodowości żydowskiej. Byli to Szlome Akerstein (ur. 1918), Cylia (Cwila) Dreszer (oboje z Piasków) i Fogel. Szlome był synem piaseckiego szewca, u którego rodzina Brodów naprawiała buty. Cylia również pochodziła z Piasków. Przebywała w getcie, skąd udało jej się uciec, a następnie razem ze Szlomem dotarli do Brodów. Była chora na tyfus, ale udało się ją wyleczyć. W gospodarstwie Brodów przebywali od czerwca 1942 r. Fogel, prawdopodobnie nieco starszy od wspomnianej dwójki, był znajomym Akersteina i dołączył do ukrywających się w 1943 r. Dzięki pomocy Brodów mogli oni szczęśliwie doczekać końca okupacji niemieckiej. Następnie wyemigrowali do Berlina, po czym wyjechali do USA. Szlome i Cylia pobrali się i zamieszkali w San Francisco. Utrzymywali kontakt listowny z Heleną Brodą. Losy Fogla nie są znane (Poleszak 2020, s. 260; AŻIH, 349/24/266, k. 11, 14, 28).

Wymowne jest to, że Niwiński i Łabuszewski, którzy niezmiernie drobiazgowo omawiają każdy szczegół „akcji porządkowej” w obejściu Brodów – bo tak ją nazywają – słowem nie odnieśli się do tego, że w październiku 1985 r. Helena i Adam Brodowie zostali uhonorowani medalem Sprawiedliwy wśród Narodów Świata. Niwiński i Łabuszewski, przyjmując bezkrytycznie jednostronną narrację kilku miejscowych członków AK, w pełni podzielają krytyczny stosunek akowców do Brodów, czyli do Polaków ratujących swych żydowskich współobywateli. Informacja o poświęceniu Brodów dla uratowania trójki Żydów nie pasuje do tez Niwińskiego i Łabuszewskiego, to też w charakterystycznym dla siebie stylu ją przemilczają.

Niwiński i Łabuszewski z przekonaniem kreują się na autorytety moralne i pouczają mnie w kwestiach etycznych. Ich tekst pokazuje, że nie mają do tego mandatu. Onufry Zagłoba w takich sytuacjach mawiał „Diabeł się w ornat ubrał i ogonem na mszę dzwoni”, co dedykuję obu polemistom, kończąc dyskusję i moją z nimi znajomość.

Na przestrzeni ostatnich lat prezes IPN Jarosław Szarek oraz jego zastępca Mateusz Szpytma byli zagorzałymi orędownikami prowadzenia zintensyfikowanych działań mających na celu odnajdywanie i honorowanie Polaków, którzy w jakikolwiek sposób pomagali swoim żydowskim współobywatelom w czasie Zagłady. Aktywnością na tym polu wykazywał się również dyrektor Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku Karol Nawrocki, obecny prezes IPN. Tym bardziej zdumiewa fakt, że jako pretekstu do mojego zwolnienia użyto tekstu, którego autorzy usprawiedliwiają brutalne traktowanie Polaków pomagających Żydom. Czy jest to podważenie współtworzonej przez IPN polityki państwa polskiego wobec Polaków ratujących Żydów obywateli polskich? Chciałbym publicznie zadać pytanie, czy prezes IPN Karol Nawrocki jest świadom, że zwalniając mnie z pracy za napisanie inkryminowanego artykułu, podpisuje się pod tekstem, w którym Niwiński i Łabuszewski usprawiedliwiają brutalne pobicie Polaków ratujących Żydów, uhonorowanych medalami Sprawiedliwy wśród Narodów Świata. A jeśli tak, to jaki cel chce w ten sposób osiągnąć?

Bibliografia

Archiwum Instytutu Pamięci Narodowej w Lublinie (AIPN Lu)

021/460, Akta śledcze Franciszka Becia

Archiwum Państwowe w Lublinie (AP Lublin)

35-1072-0-120, Zespół ZWZ-AK, Okręg Lublin

Archiwum Żydowskiego Instytutu Historycznego (AŻIH)

349/24/266, Helena Broda

Relacja Czesława Nowaka, 2019, w zbiorach autora.

Relacja Maksymiliana Jarosza, 2019, w zbiorach autora.

Franczak M. (2018), Mój ojciec – sierżant Laluś, Kraków.

Niwiński P. (2016), Recenzja programu funkcjonalno-użytkowego wystawy głównej przygotowanej przez Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku, https://muzeum1939.pl/sites/default/files/pdf/eafbc977d3ad0a18b786feeb7ea0fafc899.pdf (dostęp w grudniu 2021 r.).

Niwiński P., Łabuszewski T. (2021), „Sprawa” Józefa Franczaka – czyli historia alternatywna (w związku z pracą Sławomira Poleszaka). Czy okupacyjna przeszłość sierż. Józefa Franczaka „Lalusia” miała wpływ na powojenne losy „ostatniego zbrojnego”? „Zagłada Żydów. Studia i materiały”, nr 16, 2020, 233–277), „Pamięć i Sprawiedliwość”, nr 1 (37), s. 649–703.

Poleszak S. (2020), Czy okupacyjna przeszłość sierż. Józefa Franczaka „Lalusia”, miała wpływ na powojenne losy „ostatniego zbrojnego”?, „Zagłada Żydów. Studia i materiały”, nr 16, s. 233–277.

Żołnierze Wyklęci w świetle źródeł historycznych –cykl Jak pisać i mówić o trudnych kartach dziejów, https://www.youtube.com/watch?v=JxRmvpOKw68&ab_channel=IPNtvPL (dostęp w styczniu 2022 r.).


[1] Artykuł został również opublikowany na stronie internetowej „Zagłada Żydów. Studia i Materiały”.


Korekta językowa: Beata Bińko




Wycinanki (44)

WOJCIECH WRZOSEK

Wycinanki (44)

Wycinam z referatu Ruggiera Romano wygłoszonego na Pierwszych Braudelowskich Dniach w Meksyku w październiku 1991 r.:

Zawsze utrzymywałem, że Morze Śródziemne i świat śródziemnomorski w epoce Filipa II (1949) jest jedną z najważniejszych książek wydanych w ciągu ostatnich pięćdziesięciu lat. I to w podwójnym znaczeniu: a) co oczywiste w dziedzinie książki historycznej: nie widzę po 1949 ani jednej książki historycznej, którą można by z nią porównać, b) co więcej, autor tej pracy nie tylko był wielkim historykiem. Wychodząc od historii, opierając się na niej, stał się jednym z wielkich intelektualistów naszego stulecia. Wielkim do tego stopnia, że wiele jego idei wpłynęło na inne dziedziny wiedzy. Wielu socjologów, geografów i ekonomistów myśli na sposób braudelowski (czasem nawet nie zdając sobie z tego sprawy). Jestem przekonany, że te idee w dużej mierze mają swój początek właśnie w El Mediterraneo[1]

Tomasz Falkowski, autor solidnej monografii o użyciu zdarzenia i refleksji nad zdarzeniem we francuskiej historiografii, perswaduje:

Już nawet pobieżna znajomość francuskiej tradycji historiograficznej ubiegłego stulecia przekonuje, że zdarzenie historyczne stało się czymś problematycznym, dyskusyjnym, kwestionowalnym. Wystarczy chociażby podstawowa wiedza na temat szkoły Annales, by sobie to uświadomić. Najogólniejsze fakty dają już tutaj do myślenia, na przykład to, że Fernand Braudel – najwybitniejszy przedstawiciel szkoły – neguje wagę zdarzenia w historii, a jednocześnie poświęca zdarzeniom całą trzecią część swego dzieła o Morzu Śródziemnym[2].

Méditerranée można charakteryzować na wiele sposobów, i tak pozostaje ono jedyne w swoim rodzaju. Zawiera niepowtarzalny zbiór cech historiograficznych, historiozoficznych i metodologicznych. Dzieło bowiem jest niepowtarzalne. Dwie części epopei o Morzu Wewnętrznym napisane w stylu Braudelowskiego modernizmu umiarkowanego, a więc nie w duchu historii tradycyjnej i zdarzeniowej, jak część trzecia. We wszystkich zdarzenie odgrywa jednak podobną rolę[3]. Jest, jak twierdzę, egzemplifikacją prezentowanych struktur, procesów i tendencji rozwojowych świata Morza Ciepłego. W tym tej najważniejszej tendencji dziejowej – zejścia świata śródziemnomorskiego ze sceny, straty roli głównej wyznacznika biegu dziejów. W wydaniu pierwszym tym momentem zmierzchu świata Morza był początek wieku XVII (stąd może i zbieżność schyłkowania światowej roli „Morza Wewnętrznego” i daty śmierci Filipa II). A może to schyłek cywilizacyjnej roli świata Morza Śródziemnego (lata 1540–1610) został określony w tytule dzieła epoką panowania Filipa II (powiedzmy 1554–1598). A może Filip II w tytule pozostał jako pamiątka po pierwotnym zamyśle historyka?[4]

Dwie trzecie książki to narracja procesualno-strukturalna, zasadniczo prowadzona poza historią polityczną, dyplomatyczną, narodową czy państwową. Trudno było Braudelowi dotrzymywać kroku tradycyjnej historii politycznej[5]. Braudel mentalnie był już w świecie historii średniego i długiego trwania. Z tego punktu widzenia podmiotami polityki są quasi-personnage, a rzadko jedynie jednostkowe podmioty sprawcze. Zdarzenia ilustrują procesy, tendencje, w tym polityczne.

Notabene w skorowidzu nazwisk dominują, i to w przytłaczającej liczbie, podmioty sprawcze (Handlunseinheit Kosellecka), bohaterowie części trzeciej. Potwierdza się pobieżna obserwacja: w historiografii nie-zdarzeniowej obecność jednostkowych podmiotów sprawczych, nawet jeśli ich działania potwierdzają symptomatycznie zjawiska ponadindywidualne, masowe, seryjne, jest wyraźnie rzadka. Inaczej jednak w zdarzeniowej części dzieła francuskiego historyka. Mimo że i tam prezentowane są procesy polityczne, tendencje i struktury, ilustracja zdarzeniowa jest bardzo częsta.

Dlaczego więc w skorowidzu nazwisk Méditerranée brak imienia Filipa II? Dlatego, że musiałoby ono występować zbyt często? A może dlatego, że Filip II występuje w Braudelowskich dziejach epoki Filipa II zbyt rzadko? A ile to razy de facto Filip II jest skryty pod nazwą „Hiszpania” i odwrotnie? A Madryt to zawsze Madryt czy czasami jednak Filip II lub Hiszpania?[6]


[1] Romano R., 1949: Nacimiento de un gran Libro: El Mediterráneo… De Fernand Braudel, w: Primeras Jornadas Braudelianas, C.A. Aguirre Rojas, R. Romano, B. Echeverría, I. Wallerstein, P. Braudel, M. Aymard, México 1993, s. 35 („He sostenido siempre que El Mediterráneo y el mundo mediterráneo en la época de Filipe II (1949) es uno de los libros más importantes producios en los últimos cinquenta años. Y lo esenundoble sentido: a) Naturalmente, en su codición de libro de historia: yo no veo, después de 1949, un solo libro de historia, que pueda comparársele, b) Pero además, autor de esta obra no ha sido solamente un gran historiador. Partiendo de la historia, fundándose en ella, ha sido también uno de los grandes intelectuales de nuestro siglo. Un gran intelectual, en la medida en que varias de sus ideas han influenciado a otros campos disciplinarios. Es considerable el número de sociólogos, geógrafos, economistatas, quetrabajan de manera braudeliana (incluso a veces, sin serconscientes de ello). Y estoyconvencido de que esas ideas tienen en buena parte su origen, precisamente, en El Mediterráneo…”).

[2] T. Falkowski, Myśl i zdarzenie. Pojęcie zdarzenia historycznego w historiografii francuskiej XX wieku, Kraków 2013. Tam o Braudelu i zdarzeniu zwłaszcza s. 50–53 i 59–62. Wyróżnienie w oryginale.

[3] Tamże, s. 8.

[4] Tu wszystkim kultowa przypowieść o spotkaniu Luciena Febvre’a i Fernanda Braudela na statku płynącym z Brazylii. „Braudel wspominał kiedyś swe pierwsze spotkanie z Lucien Febvre’em, kiedy to Febvre, słysząc, jak brzmi tytuł zgłoszonej rozprawy doktorskiej, zawołał: „Filip II i Morze Śródziemne? A dlaczego nie Morze Śródziemne i Filip II?” B. Geremek, W. Kula, Fernand Braudel i „Morze Śródziemne”, w: F. Braudel, Morze Śródziemne i świat śródziemnomorski w epoce Filipa II, Gdańsk 1976, t. 1, s. 6. To zdarzenie w ciągu swoich konsekwencji jest jakoby odpowiedzialne za powstanie „un livre qui grandit”, jak recenzował wiele lat później dzieło swego towarzysza rejsu do Europy autor Philippe II et la Franche-Comté. Étude d’histoire politique, religieuse et sociale, Honoré Champion, Paris 1911, 808 s., reedycja Éditions Perrin, Paris 2009, 816 s. (z przedmową Emmanuela Le Roy Ladurie).

[5] „Nawet w tych tradycyjnych dziedzinach trudno byłoby dziś naśladować Leopolda von Ranke”. F. Braudel, Morze Śródziemne…, t. 2, s. 268.

[6] Skorowidz nazw geograficznych i etnicznych w Méditerranée nie obejmuje hasła „Morze Śródziemne”. W skorowidzu rzeczowym trzy razy spotykamy piwo i tylko raz smalec. Natomiast oliwki i pochodne ponad sto razy, wino – 75, winorośl/winnice/winobranie podobnie; z kolei około 200 razy zboże. Czy to nas dziwi? Bynajmniej…


Korekta językowa: Beata Bińko




Wycinanki (43)

WOJCIECH WRZOSEK

Wycinanki (43)

W pracach historycznych Braudela znalazłem wiele argumentów na rzecz tego, aby uznać jego strategię narracyjną raczej za histoire non événementielle niż contre-événementiele[1]. Pisma zebrane w Écrits wskazywały mi onegdaj, że jego postawa badawcza to kontynuacja retoryki antyzdarzeniowej pierwszego pokolenia szkoły Annales. Z kolei formuła historii niezdarzeniowej dopuszcza i usprawiedliwia obecność trzeciej części w słynnym dziele o Morzu Śródziemnym. To niemal 350 stron historii zdarzeniowej (w wydaniu polskim z 1976/1977 to około jednej trzeciej objętości dzieła), pt. Zdarzenia, polityka i ludzie. Autor jeszcze w 1966 r. usprawiedliwiał się we wstępie:

Zastanawiałem się długo, czy opublikować tę trzecią część spod znaku wydarzeń. Należy ona do historii całkowicie tradycyjnej. Leopold von Ranke odnalazłby w niej swoje wskazówki, swój sposób pisania i myślenia. Prawdą jest jednak, iż historia globalna nie może się ograniczać do badania trwałych struktur czy powolnych ewolucji.

[…] Wydarzenia są pyłem: w historii stanowią tylko krótkie błyski. Ledwie powstały, już giną w mroku, a często i w zapomnieniu. A jednak każde [wydarzenie – W.W.] z nich – nawet najkrótsze – niesie świadectwo, oświetla jakiś punkt pejzażu, a czasem głębokie pokłady historii. I to nie tylko historii politycznej, wszystkie bowiem sektory – polityczny, ekonomiczny, społeczny, kulturowy, nawet geograficzny – są zapełnione znakami wydarzeń, owymi rozbłyskującymi światełkami. W poprzednich rozdziałach wiele stron zapełniliśmy tymi dosadnymi świadectwami, bez których często nie udałoby się nam uzyskać jasnego obrazu. Wcale nie jestem nieprzyjacielem wydarzeń[2].

Dwa aspekty istotnej roli zdarzenia/wydarzenia w globalnym ujęciu świata historycznego podkreślał Braudel tak oto:

Ważne jest wydarzenie, które ma konsekwencje, którego wpływ odnajdujemy daleko, które się odbija, jak mawiał Henri Pirenne. W tym sensie, jak powiadał niemiecki historyk R. Busch-Zantner, zdobycie Konstantynopola w 1453 roku nie jest nawet wydarzeniem, a wielkie zwycięstwo chrześcijańskie pod Lepanto (1571) nie ma żadnych konsekwencji; Voltaire sobie z niego żartował. […] Ważne wreszcie jest każde zdarzenie, które miało antecedencje i które ma następstwa, każde zdarzenie należące do łańcucha. Taka historia „serialna” jest jednak również rezultatem pewnego wyboru uczynionego przez historyka bądź narzuconego przez najważniejsze materiały źródłowe[3].

Braudel ma na myśli raczej zdarzenia/wydarzenia innego rodzaju, które zamykają, otwierają, zwiastują epoki, w rodzaju:

Podróż Vasco da Gama naokoło świata w roku 1498 to pierwsze pchnięcie zadane regionowi przez los. Przetrwa on jednak tę próbę. Upadek potwierdzi się dopiero w roku 1620, kiedy Anglicy i Holendrzy opanują odległe od siebie wyloty Morza Śródziemnego i wtargną na jego wody. Oznacza to długotrwałe pęknięcie. Czy ostateczne? Nawet znacznie później, po wiekach egzystencji na uboczu, przebicie kanału sueskiego (1869) […] nie odbuduje w pełni zamożności, a zwłaszcza dominującej pozycji regionu śródziemnomorskiego. Bo nad całym światem panuje wówczas niepodzielnie Anglia. Morze Śródziemne, zagarnięte w XVI wieku przez obcych, nie mogło być zwrócone ludom zamieszkującym jego wybrzeża[4].


[1] E. Beau de Loménie, L’histoire non événementielle, „Hommes et mondes”, styczeń 1955, nr 102, s. 187–202, udostępnione w „Revue des Deux Mondes”, https://www.jstor.org/stable/44206072; J. Rancière, Les mots de l`histoire. Essai de poétique du savoir, Paris 1992, s. 156; P. Ricoeur, Temps et récit, t. 1: L’intrigue et le récit historique, Paris 1983, s. 182–188; M. Bugajewski, Historiografia i czas. Paula Ricoeura teoria poznania historycznego, Poznań 2002. Tamże pogłębiona analiza problemu wydarzenia, quasi-personnage, quasi-intrigue w nowej historiografii, m.in. w ujęciu Ricoeura. Wszechobecność zdarzenia w myśleniu historycznym i historiografii francuskiej można znaleźć w: T. Falkowski, Myśl i zdarzenie. Pojęcie zdarzenia historycznego w historiografii francuskiej XX wieku, Kraków 2013. Tam o Braudelu i zdarzeniu zwłaszcza s. 50–53 i 59–62.

[2] F. Braudel, Morze Śródziemne i świat śródziemnomorski w epoce Filipa II, Gdańsk 1977, t. 2, s. 267. Ta trzecia część to, proszę wybaczyć śmiałość, popis fenomenalnej erudycji intelektualnej i faktograficznej. Jak przyznawał Paul Ricoeur: „Le véritable manifeste de l’école des Annales devait être le chef-d’œuvre entier de Fernand Braudel, La Méditerranée et le monde méditerranéen à l’épogue de Filippe II”. P. Ricoeur, Temps et recit, t. 1, s. 182.

Trzecia część jest pełna smaków archiwów. Archiwalia Morza, Raguza, a nawet Kraków, Biblioteka Czartoryskich, w czasie krótkiego pobytu w Polsce. Synchroniczne i diachroniczne opisanie dziejów politycznych w polichronostrukturalnym ich biegu. Sojusznikiem mojej interpretacji wydaje się Jacques Rancière, Les mots…, s. 155–158.

Potencjalny historyk powinien oglądać to dzieło przynajmniej dwie, trzy godziny, aby zorientować się, co w nim jest. To lektura na seminarium semestralne, z historiografii, w tym francuskiej, z historii Morza, z metodologii czy teorii historii, z dziejów Hiszpanii, Turcji, Włoch, Francji, Afryki Północnej…

[3] F. Braudel, Morze Śródziemne…, t. 2, s. 268.

[4] F. Braudel, R. Arnaldes, M. Aymard, F. Coarelli, G. Duby, J. Gaudemet, P. Solinas, Morze Śródziemne. Przestrzeń i historia. Ludzie i dziedzictwo, tłum. M. Boduszyńska-Borowikowa, B. Kuchta, A. Szymanowski, Warszawa 1994, s. 48–49.


Korekta językowa: Beata Bińko