Wycinanki (151). Biblioteka Babel

 

WOJCIECH WRZOSEK 

Wycinanki (151)

Biblioteka Babel 

Octavio Paz o Jorgem Luisie Borgesie:

Uprawiał trzy gatunki: esej, poezję, opowiadanie. Podział ten jest arbitralny: jego eseje czyta się jak opowiadania, jego opowiadania to poematy, a wiersze dają do myślenia tak, jakby były esejami. Tym, co je łączy, jest myśl. Oto, dlaczego warto zacząć od twórczości eseistycznej. Borges miał temperament metafizyczny. Stąd fascynacje systemami idealistycznymi i ich przejrzystymi konstrukcjami: Berkeley, Leibniz, Spinoza, Bradley i różne systemy buddyjskie. Był również umysłem o zadziwiającej przenikliwości, łączyła się z nią wyobraźnia poety, którego pociągała „druga strona” rzeczywistości; dlatego chimeryczne konstrukcje rozumu bawiły go jedynie[1].

A tak napisał w „Prólogo” do Ficciones José Zapatero:

Być może, wśród godnych podziwu rzeczy u Borgesa, tą, która robi na mnie największe wrażenie, jest jego dziwna mieszanka pasji i sceptycyzmu, ta mieszanka, którą odnajdujemy w różnych proporcjach w istotach ludzkich, ale w przypadku naszego autora jest mieszanką równowagi i obfitości, czego najlepszym dowodem jest jego dzieło. Przez jakiś czas, kiedy byłem młodszy, byłem chory na Borgesa. Jestem pewien, że zostałem wyleczony. Kiedy ktoś choruje na Borgesa, zastanawia się, dlaczego ludzie nie przestają czytać, my nie przestajemy pisać. Przecież wszystko jest w Borgesie i on o tym wie. Kiedy czytasz Bibliotekę Babel nie sposób oprzeć się wrażeniu, że na tych kilku stronach zawarte są wszystkie księgi, które ludzie napisali i napiszą, oprócz całej reszty, która stanowi nieskończoną większość[2].

Ficciones Borgesa to kultowy utwór eseistyki i fantastyki XX w. A biblioteka to już klasyczny motyw w domenie metaforyzowania. 

Biblioteka Babel Borgesa nie kłóci się z naszym dzisiaj wyobrażeniem ani wszechświata, ani biblioteki. Może dlatego, że współczesna biblioteka rozpuściła się we wszechświecie. Przestaje być nawet heksagonalnym nieskończonym gmachem, a staje się raczej „chmurą nad wszystkimi gmachami”[3].

Eco, w swoim naiwnym humanizmie, czy pragmatycznym antropocentryzmie uczynił z biblioteki jako wszechświata model biblioteki w wymiarze człowiek w bibliotece UNESCO lat osiemdziesiątych minionego stulecia.

Szczególnie boleśnie przebrzmiałe są postulaty włoskiego pisarza formułujące wizje idealnej biblioteki. W ciągu ponad czterdziestu lat, tj. od czasu ich sformułowania, wszystko, o czym marzył, wszystko się bodaj unieważniło. Dlaczego?

Zdaliśmy sobie sprawę, że książka, zasadniczy zasób i artefakt biblioteki, została zwirtualizowana. W kulturze współczesnej książka się dereifikuje. Praktyka dowiodła, że książka to rzeczywistość myślowa. Jej najcenniejszy zasób to jej treść. Nawet jej artystyczno-estetyczna postać to także wymiar myślowy. Książka w aspekcie ściśle materialnym odchodzi w przeszłość.

Radykalnie spełnia się postulat Eco i UNESCO — książka staje się powszechnie dostępna. Jeśli tylko zasoby sieci staną się dostępne cenowo dla wszystkich, bez względu na…, i bez względu na…, to postulat nieograniczonego dostępu do książek zrealizuje się nawet w odniesieniu do nieumiejących czytać i znających tylko język rodziców czy opiekunów. „Darmowy” telefon jest wstępem do darmowego dostępu do sieci. Zaspokoimy potrzeby niewidzących i niesłyszących. To więcej niż marzył sobie w swym wykładzie fanatyczny wielbiciel bibliotek[4].

Co stanie się z zasobami bibliotek i archiwów? Po ustaniu produkcji książek papierowych „najcenniejsze egzemplarze” i oryginały starych książek trafią do muzeów. Inne będą stanowiły zabezpieczenie archiwalne kopii cyfrowych, które będą w obiegu prawno-dokumentacyjnym i naukowym.

[5]

 

 

 

 

 

 

 

 

 


[1] O. Paz, Portret Jorge Luisa Borgesa. Łucznik, strzała, cel, „Literatura na Świecie”, grudzień 1988, nr 12 (209), s. 6. Obszerna część tego tomu poświęcona jest Borgesowi.

[2] J.L. Rodríguez Zapatero, Prólogo [w:] J.L. Borges, Ficciones, https://drive.google.com/file/d/1Ysr9PuX7LThTRdYCuUu7hIeOEJncE20t/view: „Quizás, entre las cosas admirables de Borges, la que más me impresiona es su extraña mezcla de pasión y escepticismo, esa mezcla de la que en distinta proporción y cantidad estarnos hechos los seres humanos, pero que en el caso de nuestro autor se dan en un equilibrio y abundancia cuya mejor prueba es su obra. Durante un tiempo, cuando era más joven, estuve enfermo de Borges, todavía no estoy seguro de haberme curado. Cuando uno enferma de Borges se pregunta por qué la gente sigue, seguimos, escribiendo. Todo está en Borges y él lo sabe. Cuando leernos La biblioteca de Babel no podemos evitar la sensación de que en esas pocas páginas están contenidos todos los libros que los hombres han escrito y escribirán, además de todos los restantes, que son la infinita mayoría”. Tłum. moje — W.W.

[3] Rozwijam tę tezę w Wycinance (153), w której zarzucam Eco odstępstwo od idei Borgesa.

[4] „…często odwiedzam biblioteki poza krajem, kiedy bowiem jestem za granicą, zachowuję się właśnie jak osoba przebywająca za granicą, to znaczy mam dużo czasu, nic do roboty wieczorami, a w wielu krajach wieczorami można chodzić do bibliotek” (U. Eco, O bibliotece, tłum. A. Szymanowski, Warszawa 2007, s. 23).

[5] Właściwie nie jestem pewien, czy istnieję. Jestem wszystkimi pisarzami, których czytałem, wszystkimi ludźmi, których poznałem, wszystkimi kobietami, które kochałem, wszystkimi miastami, które odwiedziłem — Jorge Luis Borges.




Wycinanki (149) Tacit knowledge czy tacit collusion („Milcząca wiedza” czy „milcząca zmowa”)

WOJCIECH WRZOSEK

Wycinanki (149)

Tacit knowledge czy tacit collusion („Milcząca wiedza” czy „milcząca zmowa”)



Kilku moich czytelników ceni sobie moją definicję człowieka wybitnego. Sformułowałem ją w felietonie pt. W poszukiwaniu Jubilata[1]. Brzmi ona w dużym skrócie tak: nie wiedzieć o wybitnym, że nim jest – nie godzi się; dekretować wybitność w sytuacji oczywistości – to żenada. W pierwszym przypadku to mankament wiedzy, w drugim obyczajów. Tak czy owak to niedostatki w partycypacji kulturowej.

Zwracam uwagę, że moja „definicja” wybitnej postaci jest wskazaniem cechy, jaką przypisują jej bliźni w domenie aktywności.

Świadomość tego, kto jest wybitny dla danej grupy kulturowej, to element jej tacit knowledge[2]. To panujące/obowiązujące w niej przekonania, które w rzeczy samej nie są artykułowane i manifestowane. Wystarczy, że działania i zachowania, zaniechania, pominięcia, proste gesty wskazują, iż respektuje się ten czy inny status danej osoby.

Nikt nie jest autorem milczącej wiedzy, tak jak nie da się wskazać, kto jest autorem jakiegoś języka naturalnego. Twórcą arabskiego są jedynie Arabowie, a polskiego Polacy. Nie wiadomo, jak i kiedy język się zaczyna, wiadomo zaś, że nie jest on dziełem skończonym.

Milcząca wiedza podobnie – kształtuje się poza intencją poszczególnych badaczy, wyłania się w spontanicznym procesie. Mam na myśli jej chwilowo obowiązującą postać. Nie jest ona efektem zamysłu ani jednostki, ani rzecz jasna planowanym celem działania grupy. Jest wypadkową wielokierunkowych aktywności[3].

Kompetencja naukowa to zdolność respektowania reguł podejmowania i interpretowania czynności badawczych. Wspólnota badawcza (np. w rozumieniu Denkkollektiv Ludwika Flecka) jest dysponentem tych reguł. Kultywuje pryncypia metodologiczne i standardy metodyczne.



Idealna milcząca wiedza wspólnoty badawczej to także punkt odniesienia, cel, do którego przymierza się i zmierza adept. Członek wspólnoty stosuje się do niej, gdy chce w tej wspólnocie pozostawać[4]. Wspólnota rekrutuje w swe szeregi, awansuje w hierarchii lub z niej usuwa. Czyni to poprzez reżimy instytucji, wpisując się w jej prawne i regulaminowe reglamenty lub je omijając.

Innymi słowy, podejmując działanie, jestem świadomy pewnych rzeczy, które nie są głównym przedmiotem mojej uwagi. Ściślej biorąc, „w akcie milczącej wiedzy uczestniczymy jeszcze w czymś innym”, dlatego zawsze „wiemy więcej, niż zdołamy powiedzieć”[5].

Wspólnota badawcza dystrybuuje dobra, jakie ma w dyspozycji (stopnie i tytuły naukowe, stypendia, staże, granty, pobyty studialne, udziały w konferencjach dla adeptów i dorosłych, zatrudnienie w agendach naukowych, dostęp do publikacji etc).

Jeśli grupa trzymająca wiedzę [6], czyli wspólnota naukowa kultywująca określoną kompetencję naukową, dysponuje dobrami materialnymi (dostęp do pracy i pieniędzy) i symbolicznymi (awanse, splendory, koneksje, protekcje, patronaty wszelkiej maści), to tylko przemyślne zasady prawne, demokratyczne formy organizacji, etos i etyka zawodowa mogą ograniczyć lub udaremnić przekształcenie się wspólnoty milczącej wiedzy w milczącą zmowę. Silent knowledge w tacit collusion.

Termin „zmowa” wyraża mniej lub bardziej niecny jej charakter. Po czesku – za pozwoleniem na argument retoryczny – tacit collusion to nic innego jak tylko tichá tajná dohoda[7]. Określenia „cicha” i „tajna” wskazują, że owa korzyść jest niejawna, uzyskana „po cichu”, czyli skryta: zawarta i realizowana poza świadomością niewtajemniczonych i dla nich nietransparentna.

Milcząca zmowa to porozumienie nie tyle co do udziału w dystrybucji wiedzy, ile raczej conspiration silencieuse w dystrybucji dóbr materialnych i splendorów.

Grupa trzymająca wiedzę może nią władać nie tylko w dobrej wierze, tj, czynić to ku pożytkowi wspólnemu, w tym realizować jakąś cząstkę dobra wspólnego. Może także trzymać wiedzę w imię utrzymania władzy nad nią i kontrolować jej dystrybucję.

Jeśli instynkt władzy w grupie trzymającej wiedzę jest silny, to troska o władzę dominuje nad troską o wiedzę.

W kolejnym felietonie o praktycznych przejawach funkcjonowania milczącej zmowy.



[1] W. Wrzosek, Wycinanki. Zbiór felietonów, Wydawnictwo Wydziału Historii UAM, Poznań 2022, s. 336–338; Wycinanki (22), ohistorie.eu/varia

[2] Koncepcja tacit knowledge autorstwa Michaela Polanyiego ma ścisłe znaczenie w filozofii nauki i metodologii nauki. Zainteresowanych odsyłam do prac węgiersko-angielskiego uczonego. Na początek polecam szkic Percy’ego Hammonda Personal Knowledge and Human Creativity, zwłaszcza pkt. 3 „Tacit Knowledge”, a tam: „The paradigm for tacit knowing is the conscious act of visual perception. Perception is something that has to be learned and the learning process can be observed in the development of perceptive vision in infants. All perception involves bodily effort, as for example in stereoscopic vision, which requires the co-ordinated control of the eye muscles. It also involves mental effort, as for example in the recollection of a person’s face. The successful combination of bodily and mental effort requires skill and is a personal achievement. That achievement depends on the operation of tacit knowledge, which is used with conscious intent and, although this is a logical procedure, the use of such knowledge is tacit because it cannot be formalised or stated explicitly », http://polanyisociety.org/TAD%20WEB%20ARCHIVE/TAD30-2/TAD30-2-pg24-34-pdf.pdf, s. 26; zob. też https://infed.org/mobi/michael-polanyi-and-tacit-knowledge; https://en.wikipedia.org/wiki/Michael_Polanyi; https://lawexplores.com/michael-polanyis-tacit-knowledge.

Ponieważ – jak czytelnik się domyśla – percepcja jest w moim przekonaniu zanurzona w doświadczeniu apercepcyjnym, w kontekście „percepcji” (nie tylko wzrokowej, jak u Polanyiego). Percepcja nie jest dla mnie ściśle zmysłowa. Milcząca wiedza jest, jak chce filozof, czynnikiem komplementarnym wobec wąsko rozumianej percepcji np. wzrokowej.

[3] „Milcząca wiedza” zachowuje swój charakter niezależnie od pozycji „grupy trzymającej wiedzę” w danej dziedzinie czy specjalności naukowej. Okresowo może być ona (la connaissance silencieuse) pod przemożnym wpływem grupy lansującej ważną, albo tylko modną, koncepcję, teorię, orientację badawczą.

[4] Z moich doświadczeń wynika, że często adepci wybierają ideał reprezentowany przez twórczość i dokonania jednostki. Rozwijają się „pod parasolem” i „w cieniu” mistrza.

[5] „In other words, in performing an action, I am aware of some things that are not the main focus of my attention. More precisely, «in an act of tacit knowing we attend from something for attending to something else»” (M. Polanyi, The Tacit Dimension, London 1966, s. 10), „which is why we always «know more than we can tell» (tamże, s. 4).

[6] „Grupa trzymająca wiedzę” w sensie szerokim to wspólnota badawcza, w sensie wąskim – tylko jej część, tj. grupa przywódcza, opiniotwórcza (wyłaniana w drodze wyborów, kooptacji lub mianowania przez urzędników administracji naukowej czy państwowej), uprawniona do reprezentowania interesów środowiska, wspólnoty badawczej, zawodowej itp. W zależności od kontekstu stosuję jej rozumienie szerokie lub wąskie.

[7] Po czesku tichá tajná dohoda (tiché spiknutí) może się kojarzyć z „lewym dochodem” czy „ nielegalnym dochodem”, „tajną zmową”… Tu zaś wystarczy, aby chodziło o jakąś korzyść symboliczną. Przy czym á w słowach tichá i tajná to tzw. dlouhé á, przy czym samo dlouhé jest z dlouhim é. Prawdopodobnie mój znak graficzny á i é wziąłem z grafiki alfabetu francuskiego. Kreseczka czeska nad a i e jest położona pod mniejszym kątem. Sama w sobie jest niepowtarzalna, jak i kultura czeska.

Po niemiecku milcząca zmowa wygląda już całkiem „groźnie”: stillschweigende Absprachen.

 

 




Nowoczesne technologie w humanistyce. Cz. 2. Możliwości, ograniczenia, zagrożenia

Portal ohistorie.eu zaprasza do obejrzenia i wysłuchania rozmowy:

Nowoczesne technologie w humanistyce

| Część  II |

Możliwości, ograniczenia, zagrożenia

Rozmowa koncentruje się na zagadnieniach związanych z projektowaniem i realizacją badań z wykorzystaniem nowoczesnej infrastruktury. Omówione zostają zarówno możliwości i perspektywy, jak i ograniczenia oraz zagrożenia, z którymi mogą się zetknąć humaniści (i nie tylko) chcący wykorzystać w praktyce badawczej wyspecjalizowane narzędzia cyfrowe. Podczas dyskusji zostało podjętych kilka wątków, m.in.: Czy prowadzenie badań z użyciem nowych technologii to nauka czy może efekciarstwo dla leniwych? Czy humanista wykorzystujący nowe technologie to świadomy naukowiec czy raczej rzemieślnik i operator narzędzi? Na ile nowoczesna infrastruktura badawcza wspomaga humanistów w ich badaniach, a na ile ich wyręcza? Jaki wpływ na projektowanie i realizację badań ma rozwój technologii? Charakterystyce dyskutowanych problemów, wśród których pojawia się także kwestia aplikowania o granty i polityka otwartości danych, towarzyszą liczne odwołania do konkretnych przykładów wykorzystania nowoczesnej infrastruktury w praktyce badawczej.

W rozmowie biorą udział eksperci:

Dr Jan Wieczorek (CLARIN)

CLARIN-PL, Katedra Sztucznej Inteligencji Politechniki Wrocławskiej

Dr Beata Jarosz (UMCS)

Instytut Językoznawstwa i Literaturoznawstwa UMCS w Lublinie

Pod materiałem wideo publikujemy słownik pojęć z obszaru humanistyki cyfrowej opracowany przez dr Beatę Jarosz (konsultacja merytoryczna: dr Jan Wieczorek).

Distant reading – metoda analizy dużych zbiorów tekstów literackich przy użyciu nowoczesnej infrastruktury, w tym narzędzi opartych na automatycznym przetwarzaniu języka naturalnego. Twórca termin i założeń teoretycznych – Franco Moretti (Conjectures on World Literature, „New Left Review” 2000).

Analiza topikowa (ang. topic modeling; inaczej: analiza tematyczna) – automatyczne identyfikowanie tematów występujących zarówno w pojedynczym tekście, jak i w ogromnym korpusie. Jedną z technik wykorzystywanych w tym celu jest LDA (Latent Dirichlet Allocation ‘ukryta alokacja Dirichleta’), która polega na identyfikacji tematów w zbiorze tekstów na podstawie analizy częstości współwystępowania słów i ich wzajemnych relacji.

Stylometria – metoda analizy tekstu, która pozwala ustalać autorstwo lub chronologię tekstu na podstawie charakterystyki gramatycznego stylu pisania. Badania stylometryczne mogą być też wykorzystywane m.in. do wykrywania plagiatu czy identyfikowania różnic stylistycznych w tekstach różnych autorów. Narzędzia do automatycznej stylometrii (np. WebSty) pozwalają uzyskać informacje o statystykach wyrazów, ich bogactwie czy przynależności tematycznej, dzięki czemu możliwe jest określenie charakterystycznych cech opisujących i różnicujących.

Anotacja – systematyczne oznaczanie słów, fragmentów tekstu lub całych dokumentów etykietami w celu skategoryzowania poszczególnych segmentów lub wprowadzenia dodatkowych informacji. Taki opis (wykonywany np. w aplikacji Inforex) ułatwia przeszukiwanie i analizę materiałów zgromadzonych w korpusie.

Model transformatywno-generatywny – model stosowany w uczeniu maszynowym (tzn. w programowaniu komputerowym), który (1) dokonuje przetwarzania tekstów oraz innych typów danych i (2) służy do generowania tekstu lub innych zasobów na podstawie przetworzonych danych wejściowych. MTG ma zastosowanie m.in. w tłumaczeniu maszynowym, automatycznym streszczaniu tekstów lub w tworzeniu chatbotów.

Halucynacje – zjawisko generowania przez sztuczną inteligencję danych i wyobrażeń, które nie są zgodne z rzeczywistością albo nie mają odpowiedniego odniesienia do danych wejściowych. Halucynacje mogą obejmować m.in. generowanie tekstu zawierającego nieprawdziwe informacje lub nielogiczne wnioski albo obrazów przedstawiających nieistniejące obiekty lub sceny.

OCR-owanie (ang. optical character recognition ‘optyczne rozpoznawanie znaków’) – proces przekształcania przy pomocy specjalnego oprogramowania zeskanowanego tekstu lub obrazu na dane tekstowe (wyrażone w postaci liter i znaków), które można następnie edytować, grupować i przetwarzać komputerowo.

Język CQL (Corpus Query Language ‘język zapytań korpusowych’)– specjalny język zapytań wykorzystywany w lingwistyce korpusowej i w innych dziedzinach zajmujących się przetwarzaniem języka naturalnego. Umożliwia (np. w programie Sketch Engine) wyszukiwanie w korpusie złożonych wzorców gramatycznych lub leksykalnych (przydatnych w analizie składniowej i semantycznej) oraz formułowanie złożonych zapytań (np. statystycznych) z uwzględnieniem kryteriów wyszukiwania, których nie można ustawić przy użyciu standardowego interfejsu użytkownika.




Postawy kobiet wobec wojny w dziennikach Polek z czasów I wojny światowej (1)

ZUZANNA SNOCH

Postawy kobiet wobec wojny w dziennikach Polek z czasów I wojny światowej

(część I)

Wstęp

Wielka Wojna była pierwszym nowoczesnym konfliktem zbrojnym na niespotykaną dotąd skalę, obejmującym głównie Europę, ale też kilka innych kontynentów. Zburzył on dotychczasowy porządek i nieodwracalnie wpłynął na życie milionów ludzi na świecie – zarówno żołnierzy, jak i ludności cywilnej. Naród polski, mimo że pozbawiony w tym czasie własnej państwowości, nie uniknął bezpośredniego doświadczenia wojny. Polacy walczyli w armiach zaborczych, a front wschodni objął swoim zasięgiem ziemie Królestwa Polskiego i Galicji. Nie można zapominać również o tym, że w latach 1914–1918 nie ustawały starania o odzyskanie niepodległości. Dla zwykłych ludzi przełomowe wydarzenia, które dziś poznajemy już na etapie edukacji szkolnej, stanowiły tło ich codziennego życia.

Tematem niniejszego artykułu są postawy Polek wobec wojny, utrwalone w dziennikach spisywanych przez nie w czasie I wojny światowej. Postawa to względnie stały stosunek do czegoś (np. obiektu, osoby, zdarzenia), który jest subiektywny, a przez to interesujący dla historyków, ponieważ pozwala w jakimś stopniu zrozumieć sposoby postrzegania zjawisk przez jednostki, a następnie wyciągać wnioski dotyczące zachowań ogólnoludzkich. Wybór I wojny światowej, a więc lat 1914–1918, jest nieprzypadkowy, ponieważ – jak zostało to wcześniej zasygnalizowane – czasy te pełne były wielkich wydarzeń zarówno dla świata, jak i polskiego społeczeństwa; dodatkowo konflikt w znaczny sposób wpływał na zwykłych ludzi, ich losy, codzienne problemy i zmagania. Porównując zainteresowanie badaczy obiema wojnami światowymi, można stwierdzić, że w Polsce to właśnie Wielka Wojna nadal pozostaje tą mniej zbadaną i opisaną, choć jej setna rocznica była wyraźnym impulsem do zwrócenia się ku temu tematowi. Różnica ta wynika z odmienności polskiej i zachodniej perspektywy oraz ze skali ówczesnego zaangażowania.

Zainteresowanie kobiecymi relacjami pamiętnikarskimi wynika nie tylko z chęci, ale też z potrzeby uwzględnienia perspektywy tej płci jako ważnej w poznawaniu specyfiki wojny, a więc wydarzenia dotykającego – jak zaznaczyłam – nie tylko żołnierzy na froncie, ale też ludności cywilnej, której duży procent stanowiły kobiety. Ważne jest przy tym, aby dostrzec w nich – jak domagała się tego Katarzyna Sierakowska (2014, s. 537) – nie tylko „matki i żony wysyłające synów i mężów na front […] lub też jako tzw. zaplecze frontowe”, ale też osoby niestanowiące „dopełnienia” dla owych synów i mężów, lecz mające własną podmiotowość, tożsamość i własne doświadczenia.

Głównym źródłem, które wykorzystałam do napisania niniejszego artykułu, były prawdopodobnie wszystkie wydane do tej pory dzienniki 11 Polek zamieszkujących tereny zaboru rosyjskiego i austriackiego, czyli Galicji i Królestwa Polskiego. W sześciu przypadkach zapiski odnosiły się do całego okresu I wojny światowej, w pięciu natomiast notatki rozpoczynają się w roku 1914, a kończą najpóźniej w 1916. Do zgromadzenia tych źródeł w pewnym stopniu posłużył mi = wydany w 2022 r. wybór tekstów źródłowych opracowany przez Anetę Niewęgłowską i Ilonę Zaleską. W gromadzeniu materiałów z jednej strony istotna była ich dostępność, a z drugiej – ograniczeniem był fakt, że do tej pory nie został wydany żaden dziennik napisany przez Polki z zaboru pruskiego. Pisząc o Polkach, mam na myśli te z nich, które w momencie wybuchu wojny mieszkały – podkreślę – na ziemiach polskich pod zaborami, nie zaś na emigracji i były świadome swojej tożsamości narodowej.

Artykuł został napisany w sposób klasyczny. Mniej interesuje mnie tu „wielka historia”, bardziej – jej wpływ na życie prywatne kobiet. Bliska mi jest historia społeczna, ale w połączeniu z czynnikami politycznymi, których nie da się przy takim temacie pominąć. Do pewnego stopnia jest to również historia kobiet, jednak bez odwoływania się do koncepcji gender. Niewielki dostępny zasób źródeł nie pozwala na wyciąganie wniosków ilościowych. Biorąc pod uwagę specyfikę dziennika, a więc przede wszystkim występujący w nim element autobiograficzny, przyjęłam, że autorki badanych przeze mnie zapisków zawarły w swoich tekstach informacje pozwalające określić ich postawy wobec różnych zjawisk związanych z wojną. Za problem badawczy przyjęłam ustalenie, jakie postawy można „wyczytać” ze wspomnianych tekstów źródłowych, czym się one cechowały i czego dotyczyły. Ważna jest również próba odpowiedzi na pytanie o determinanty tych postaw, o to, czy pochodzenie społeczne, zawód, miejsce zamieszkania lub inne czynniki miały wpływ na sposób myślenia autorek dzienników. Można założyć, że analizowane przeze mnie materiały są autentyczne, ponieważ nikt dotąd nie wykazał, aby powstały w późniejszym okresie po to, by wprowadzić odbiorców w błąd. W kontekście badania postaw, źródła te, także i dla mnie są wiarygodne, gdyż autorki z pewnością nie myślały o koloryzowaniu relacji i dezinformowaniu przyszłych czytelników, nie miały w tym żadnego celu.

Jednostkowe doświadczenia opisane w dziennikach nie pozwalają nakreślić obrazu wspólnego dla większej grupy ludzi. Ważne jest jednak uszanowanie prawa do opowiedzenia o osobistych przeżyciach, których nie powinno się w żaden sposób umniejszać, ponieważ stanowią one fragment historii. Wybór takiego tematu pracy pozwala spojrzeć na I wojnę światową z perspektywy innej niż zwykle.

Wprowadzenie teoretyczne

Wielka Wojna

Wojna, która wybuchła latem 1914 r., stanowiła efekt wielu lat napięć między mocarstwami europejskimi. Państwa Dwuprzymierza – Austro-Węgry i Niemcy – stanęły przeciwko Trójporozumieniu, w skład którego wchodziły Francja, Wielka Brytania i Rosja. Oznaczało to rozłam między zaborcami ziem polskich, a w konsekwencji mimowolne uwikłanie Polaków w konflikt. Przed sierpniem 1914 r. w szeregach sił zbrojnych Rosji służyło ok. 180 tys. Polaków, w wojsku niemieckim – ok. 40 tys., natomiast w przypadku c.k. armii mówi się o 51–52 tys., a jeśli liczyć rezerwę, to liczba ta wzrastała do 118 tys. Wybuch wojny oznaczał mobilizację we wszystkich trzech zaborach. Andrzej Chwalba (2018,s. 11–13, 19) podaje, że w pierwszym roku działań wojennych na ziemiach, które później weszły w skład niepodległego państwa polskiego, powołano 1,548 mln żołnierzy: najwięcej, bo 725 tys., Polaków w zaborze rosyjskim, drudzy w kolejności byli rekruci z Galicji w liczbie 571 tys., na końcu zaś – 252 tys. nowych żołnierzy z zaboru pruskiego.

Rozpoczęcie działań wojennych oznaczało dla mieszkańców zaboru rosyjskiego i Galicji bezpośrednie zetknięcie się z wojną i wszystkimi jej konsekwencjami. Już w pierwszym roku konfliktu, przez zamieszkiwane przez nich tereny, przetoczyły się sierpniowe ofensywy rosyjskie: północna znad Niemna i Narwi na Prusy Wschodnie oraz południowa z Wołynia i Podola na Galicję, a także wrześniowa kontrofensywa austro-niemiecka w kierunku Dęblina i Warszawy. Ludność zaboru austriackiego była świadkiem marszu Rosjan na Kraków i w kierunku Śląska. Pod koniec grudnia 1914 r. front o długości ok. 1200 km został ustalony na linii Augustów–Mława–Płock–Bzura–Rawka–Pilica–Nida (Pajewski 2004, s. 227). Na obszarze Królestwa Polskiego w pierwszych miesiącach kolejnego roku nastąpiło kilka prób przełamania frontu – luty i marzec to czas walk pod Przasnyszem, w maju doszło do starcia w okolicach Piotrkowa i Sochaczewa. Tamte rejony stały się też miejscem pierwszego skutecznego[1] użycia gazów bojowych na froncie wschodnim, co wydarzyło się 31 maja 1915 r. w okolicach Bolimowa i Woli Szydłowieckiej.

Wiosna roku 1915 dla ziem polskich oznaczała ofensywę galicyjską, której częścią była bitwa pod Gorlicami (2–12 maja) zwycięska dla wojsk sprzymierzonych. Kolejnym krokiem Niemców i Austriaków było odzyskanie zajętych przez Rosjan Przemyśla i Lwowa. Koniec lipca i początek sierpnia przyniosły zdobycie Lublina, Chełma i Dęblina przy jednoczesnym ataku niemieckiej 9 Armii na Warszawę w sierpniu 1915 r. Do końca września całość ziem polskich znalazła się pod kontrolą państw centralnych, a nowa linia frontu ustabilizowała się na granicy drugiego rozbioru: na południe od Rygi przez Dźwińsk i Tarnopol aż do Bukowiny.

Prowadzenie działań wojennych na terenie zaborów wymagało pozyskania przychylności Polaków, aczkolwiek w roku 1914 nie wydano żadnej wiążącej deklaracji. Pojawiały się jedynie manifesty, jak ten z 14 sierpnia podpisany przez wielkiego księcia Mikołaja Mikołajewicza Romanowa, zapowiadający zjednoczenie ziem polskich pod berłem rosyjskiego cara po zwycięskim zakończeniu wojny. Odezwa była jednak dziełem zaledwie kilku dyplomatów. Większość Rady Ministrów nie zgadzała się z jej treścią, a już trzy dni po publikacji Ministerstwo Spraw Wewnętrznych poleciło carskim urzędnikom na ziemiach polskich prowadzenie dotychczasowej polityki, bez składania Polakom jakichkolwiek obietnic (Chwalba 2018, s. 189). Żaden z zaborców nie brał pod uwagę możliwości istnienia Polski jako niepodległego i samodzielnego państwa.

W pierwszych miesiącach wojny we wszystkich trzech zaborach dominowała tendencja lojalistyczna, aczkolwiek pojawiały się spory o orientację. W Królestwie postawie antyniemieckiej przewodziła Narodowa Demokracja, skupiając się na współpracy z Rosją i licząc, że przyniesie ona Polakom daleko idące swobody (choć nadal nie niepodległość). Dzięki tym zabiegom w listopadzie 1914 r. powołano Komitet Narodowy Polski i opublikowano odezwę, w której zadeklarowano gotowość do walki przeciwko państwom centralnym. Z inicjatywy Wiktora Jarońskiego i Zygmunta Balickiego oraz dzięki działaniom Witolda Ostoja-Gorczyńskiego zaczęto tworzyć polskie drużyny ochotnicze w ramach wojska rosyjskiego. Ostoja-Gorczyński 1 grudnia 1914 r. został naczelnikiem Legionów Ochotniczych Polskich nazwanych – od miejsca sformowania pierwszej kompanii – „Legionem Puławskim”. Drugi Legion miał swój początek w Lublinie. Rozwój formacji zatrzymała niechęć władz rosyjskich do nazwy, która uwypuklała polski charakter jednostki, dlatego I Legion przemianowano na 739 Drużynę Nowoaleksandryjską, a II Legion – na 740 Drużynę Lubelską (Chwalba 2018, s. 195–198).

W Galicji obóz lojalistyczny stał na stanowisku współpracy z rządem, licząc na odebranie Rosjanom ziem polskich. Miały one, w połączeniu z dotychczasowymi zdobyczami Austro-Węgier, stać się w przyszłości trzecim członem państwa formując Austro-Węgry-Polskę (Chwalba 2018, s. 150).

Drugim istotnym stronnictwem byli irredentyści, którzy po rewolucji 1905 r. przenieśli swoją działalność z Królestwa do Galicji. Uznawali konieczność współdziałania z Austro-Węgrami przeciwko Rosji, licząc na wywalczenie w konflikcie niepodległości. Zalążek przyszłej armii polskiej widzieli w stowarzyszeniach strzeleckich działających na terenie całego zaboru. Oni również, z Józefem Piłsudskim na czele, mieli wkroczyć za zgodą austriackiego dowództwa na teren Królestwa Polskiego i wywołać powstanie. Wydarzenia związane z wymarszem z krakowskich Oleandrów Pierwszej Kompanii Kadrowej są powszechnie znane, dlatego przedstawię je w sposób skrótowy. Po przekroczeniu granicy strzelcy zajęli Słomniki i Miechów, a następnie skierowali się na północ, zajmując Jędrzejów i Chęciny. Dwukrotnie[2] weszli do Kielc, gdzie od 22 sierpnia 1914 r. mieściło się swoiste centrum działalności niepodległościowej, werbowano też ochotników. Sytuacja zmieniła się w połowie września, kiedy to strzelcy razem z c.k. armią zmuszeni byli wycofać się do Galicji. Niepowodzenie sprawiło, że Austria zażądała rozwiązania oddziałów Piłsudskiego lub wcielenia ich do swojej armii. Dzięki współpracy prezesa Koła Polskiego – Juliusza Leo, a także Leona Bilińskiego, Zdzisława Morawskiego i Michała Bobrzyńskiego, udało się przedstawić szefowi sztabu – Franzowi Conradowi von Hötzendorfowi – plan utworzenia polskiego wojska pomocniczego z reprezentacją w postaci organizacji politycznej. Naczelny Komitet Narodowy powołano 16 sierpnia 1914 r. W jego skład weszli przedstawiciele wszystkich stronnictw politycznych, a prezesem został Juliusz Leo. Jednocześnie powstały Legiony: Zachodni, który złożył przysięgę według formuły austriackiej oraz Wschodni, który z różnych względów (w tym agitacji endeckiej) odmówił przysięgi i został rozwiązany. Warto zaznaczyć, że tym samym zmalało znaczenie Piłsudskiego, który jako pułkownik został dowódcą tylko jednego z pułków (Pajewski 1985, s. 78). Legiony przez następne dwa lata brały udział w wielu bitwach na froncie wschodnim u boku wojsk austro-węgierskich i niemieckich, zaś 20 września 1916 r. zostały przemianowane na Polski Korpus Posiłkowy (Pajewski 1985, s. 112).

Sukcesy Austro-Węgier i Niemiec na froncie wschodnim w 1915 r. sprawiły, że znakomita większość ziem polskich znalazła się pod ich kontrolą. Sojusznicy dokonali podziału Królestwa wzdłuż rzek – Pilicy i Wieprza – na dwa generał-gubernatorstwa: niemieckie z siedzibą w Warszawie oraz austriackie początkowo z siedzibą w Kielcach, a później w Lublinie. Na czele pierwszego stanął Hans Hartwig von Beseler, drugiego natomiast – Erich Diller (Pajewski 1985, s. 93). Na terenach objętych konfliktem już od sierpnia 1914 r. działały lokalne Komitety Obywatelskie założone z inicjatywy ks. Włodzimierza Czetwertyńskiego, które podlegały pod Centralny Komitet Obywatelski. Zajmowały się przede wszystkim organizacją pomocy sanitarnej i żywnościowej dla Polaków, z czasem zaczęły być postrzegane jako rodzaj reprezentacji narodu (Pajewski 1985, s. 94). Po wkroczeniu do Warszawy władze niemieckie na urząd prezydenta miasta mianowały ks. Zdzisława Lubomirskiego. Początkowo pozwolono CKO przy nim działać, ale podjęte przez organizację próby przejęcia szkolnictwa i sądownictwa sprawiły, że już we wrześniu 1915 r. Została ona rozwiązana. Obaj okupanci zastąpili dotychczasową milicję obywatelską i straż porządkową zawodowymi formacjami milicyjnymi i policyjnymi. Funkcje opiekuńcze komitetów obywatelskich zostały przejęte przez zarządy miejskie (Chwalba 2018, s. 240–241). Aby zyskać sympatię społeczeństwa, władze niemieckie utworzyły na zajętych przez siebie terenach samorządy miejskie, w których mieli pracować działacze, wybrani drogą nominacji.

Przymus dalszego prowadzenia wojny przez państwa centralne wiązał się z zapotrzebowaniem na robotników i rekrutów. Liczono, że obietnice ustępstw przekonają Polaków do walki w szeregach ich armii. Szybko jednak okazało się, że mieszkańcy ziem polskich są zniechęceni trudnymi warunkami życia i nieufni wobec okupantów. Sam Piłsudski również był rozczarowany działaniami państw centralnych i dlatego odmówił dalszego werbunku do Legionów, kierując swoje siły w rozbudowę niezależnej Polskiej Organizacji Wojskowej (POW). W tej sytuacji generał-gubernatorzy zdecydowali się na gest, który miał pomóc im zyskać pewne oparcie w społeczeństwie polskim. Beselerowi udało się zainscenizować przybycie do Wiednia i Berlina delegacji polskiej z rektorem Uniwersytetu Warszawskiego Józefem Brudzińskim na czele. Delegaci mieli poprosić o pomoc w tworzeniu zrębów polskiej państwowości, administracji i wojska. Odpowiedzią był, wydany w imieniu dwóch cesarzy, manifest mówiący o utworzeniu państwa polskiego z ziem zabranych Rosji, z dziedziczną monarchią i ustrojem konstytucyjnym, ale z zastrzeżeniem, że będzie ono w ścisłym sojuszu z państwami centralnymi. Dokument ten przeszedł do historii pod nazwą „Akt 5 listopada 1916 r.”. Wbrew oczekiwaniom napływ ochotników do armii okupantów nie nastąpił. Opinia publiczna była bowiem świadoma prawdziwych zamiarów władz i zaczęła się domagać gestu dobrej woli, czegoś w zamian. Na fali nacisków i niezadowolenia społeczeństwa Beseler powołał do życia Tymczasową Radę Stanu z kompetencjami doradczymi i zgodził się na wejście Legionów do stolicy. Szybko jednak postawił ultimatum: w mowie wygłoszonej 15 grudnia 1916 r. na Zamku w Warszawie powiedział o konieczności współpracy polsko-niemieckiej, zaznaczając, że Polacy nie poradzą sobie bez „sojusznika” i w ich interesie leży budowa armii, która będzie kooperować z państwami centralnymi. Żądanie złożenia przysięgi na wierność cesarzowi niemieckiemu przez legionistów z Królestwa doprowadziło natomiast do podziału Legionów. Odmowa podporządkowania się sprawiła, że większość żołnierzy została osadzona w obozach jenieckich, a sam Piłsudski razem z Kazimierzem Sosnkowskim zostali uwięzieni w twierdzy w Magdeburgu. Wyjątkiem była II Brygada, która, nie będąc pod wpływem piłsudczyków, zdecydowała się postąpić zgodnie z oczekiwaniami okupanta i weszła w skład Polskiej Siły Zbrojnej formowanej pod niemieckim dowództwem.

Była to polityczna porażka, ponieważ nie udało się stworzyć spodziewanej 200-tysięcznej armii, a dodatkowo Tymczasowa Rada Stanu podała się do dymisji, widząc brak własnej siły sprawczej wobec władz niemieckich (Chwalba 2018, s. s. 295). Zamiast tego utworzono trzyosobową Radę Regencyjną, w skład której weszli: Aleksander Kakowski, Zdzisław Lubomirski i Józef Ostrowski. Rada miała sprawować najwyższą władzę w Królestwie aż do czasu wyboru monarchy lub regenta. Sądownictwo i oświatę oddano w ręce Polaków. Co do innych sektorów zastrzeżono, że ustawy i rozporządzenia będą musiały uzyskać aprobatę generał-gubernatora (Pajewski 1985, s. 202). Po wielu sporach udało się powołać na stanowisko premiera Jana Kucharzewskiego. Jego gabinet w pierwszej kolejności zajął się problemem utworzenia armii w oparciu o obowiązek służby wojskowej, co spotkało się z ogromnymi protestami społeczeństwa.

Należy zaznaczyć, że w tym czasie sprawę polską w Rosji poruszano kilkukrotnie. Wydanie aktu 5 listopada spotkało się z zapowiedzią utworzenia państwa polskiego z prawem do autonomii, ale pod panowaniem cara. Po rewolucji lutowej Rada Delegatów Robotniczych i Żołnierskich uznała prawo Polski do niepodległości, Rząd Tymczasowy natomiast poprzestał na przyznaniu prawa do decydowania o swoim państwie, ale z zastrzeżeniem, że oba kraje zwiąże sojusz wojskowy, będący w rzeczywistości próbą ograniczenia Polaków. Rewolucja październikowa przyniosła deklaracje Rady Komisarzy Ludowych o prawie narodów dawnego cesarstwa do samostanowienia i utworzenia własnych państw, a przecież – zgodnie z przekonaniami Karola Marksa – miała niebawem nastąpić ogólnoświatowa rewolucja. Dojście bolszewików do władzy tymczasowo wiązać się miało również z koniecznością zawarcia przez nich pokoju z państwami centralnymi, co miało stworzyć warunki do opanowania sytuacji wewnętrznej. W grudniu 1917 r. w Brześciu Litewskim rozpoczęły się rozmowy między stronami. W efekcie, poza zawarciem pokoju z Rosją, państwa centralne podpisały układ z Ukraińską Radą Centralną, uznając samodzielną państwowość ukraińską, oraz oddały jej Chełmszczyznę i Podlasie. Wywołało to ogromne oburzenie Polaków, pojawiały się głosy o czwartym rozbiorze Polski. Pogorszyły się też stosunki polsko-ukraińskie.

Sprawa polska w 1917 r. wzbudziła zainteresowanie na arenie międzynarodowej. Na początku roku prezydent Stanów Zjednoczonych Thomas Woodrow Wilson w orędziu do Senatu podniósł m.in. problem powstania niepodległej Polski (Chwalba 2018, s. 368), a rok później uwzględnił tę kwestię w swoim pokojowym programie (słynny 13. punkt Wilsona). Na Zachodzie na rzecz kraju intensywnie działali Roman Dmowski i Ignacy Jan Paderewski. Szeroko zakrojona aktywność charytatywna i niepodległościowa słynnego pianisty oraz jego żony Heleny jest zagadnieniem powszechnie znanym, dlatego pozwolę sobie tylko wspomnieć o przyjaźni artysty z prezydentem Wilsonem oraz związanymi z nią możliwościami, takimi jak zainteresowanie go sprawą polską w zbliżającym się końcowym etapie wojny i przyszłych rozmowach pokojowych.

Z Dmowskim w tamtym okresie wiąże się założenie Komitetu Narodowego Polskiego, który stał się reprezentacją polityczną Polski na Zachodzie. Komitet powstał 15 sierpnia 1917 r. i w kolejnych trzech miesiącach został uznany przez Francję, Wielką Brytanię, Włochy i Stany Zjednoczone (Pajewski 1985, s. 178–179). Jednocześnie we Francji tworzyła się armia złożona z Polaków z jednostek rosyjskich i kanadyjskich, a także z ochotników z USA i jeńców wojennych. Na podstawie umowy polsko-francuskiej, 22 lutego 1918 r. KNP objął kierownictwo polityczne nad tą formacją.

Niepowodzenia państw centralnych na froncie zachodnim i pogarszająca się sytuacja wewnętrzna doprowadziły do tego, że już w 1917 r. zaczęto szukać możliwości zawarcia pokoju. Reichstag 19 lipca 1917 r. uchwalił rezolucję wzywającą do zakończenia działań wojennych, ale w tamtym momencie zarówno cesarz, jak i dowództwo wojskowe wierzyli jeszcze w szansę na wygraną (Dobrzycki 1996, s. 190). W październiku 1918 r., kiedy stało się jasne, że Niemcy nie będą w stanie wyjść zwycięsko z konfliktu, Paul von Hindenburg i Erich Ludendorff zwrócili się do rządu o bezzwłoczne podjęcie starań o zakończenie wojny, ze zgodą na program Wilsona (Pajewski 2004, s. 738). Austro-Węgry jeszcze wcześniej, bo 14 września, zaproponowały zwołanie konferencji pokojowej z Ententą. Sytuacja międzynarodowa działała na korzyść sprawy polskiej, ponieważ uwaga zaborców zwrócona była w zupełnie inną stronę. Rada Regencyjna 7 października 1918 r. wydała odezwę do narodu, w której zapowiedziała rychły koniec wojny i akceptację zasad Wilsona jako podstawy utworzenia niepodległego państwa[3]. Aby zrealizować ten cel, rozwiązano Radę Stanu i zapowiedziano uformowanie rządu, złożonego z przedstawicieli najważniejszych stronnictw politycznych, który miał być odpowiedzialny za opracowanie demokratycznej ustawy regulującej wybory do Sejmu Ustawodawczego. Pięć dni później pozbawiono Beselera dowództwa nad wojskiem polskim. Wypada też dodać, że w tym samym czasie poza Warszawą zaczynały tworzyć się ośrodki władzy lokalnej, takie jak Polska Komisja Likwidacyjna w Krakowie czy Rada Narodowa Księstwa Cieszyńskiego.

W nocy z 6 na 7 listopada w Lublinie został powołany rząd Ignacego Daszyńskiego, który przeszedł do historii pod nazwą Tymczasowego Rządu Ludowego Republiki Polskiej. Jego program zawierał m.in. propozycje reform społecznych, zniesienia wielkiej i średniej własności ziemskiej, wprowadzenia demokratycznej ordynacji wyborczej do Sejmu Ustawodawczego w oparciu o pięcioprzymiotnikowe prawo wyborcze i przede wszystkim – powstanie państwa polskiego (aczkolwiek bez precyzyjnego określenia jego granic).

Rozejm na froncie zachodnim podpisano 11 listopada 1918 r. i tym samym zakończono pierwszą wojnę światową. Niedawno uwolniony z Magdeburga Józef Piłsudski, tego samego dnia uzyskał od Rady Regencyjnej władzę nad wojskiem polskim, a trzy dni później Rada rozwiązała się, przekazując mu całość władzy nad państwem oraz powierzając misję utworzenia rządu.

Literatura pamiętnikarska

Literatura pamiętnikarska (inne nazwy używane zamiennie to: „memuarystyka”, „literatura intymna”, „pisarstwo autobiograficzne”; zob. Podolska 1990, s. 205; Sierakowska 2018, s. 45; Czermińska 2020, s. 19) należy do kategorii określanej mianem „literatura dokumentu osobistego”. Ten ostatni termin został wprowadzony przez Romana Zimanda (1990, s. 6), a za Małgorzatą Czermińską można przywołać ogólny sposób rozumienia tej nazwy: „wszystkie teksty, które nacechowane są podmiotowością piszącego” (cyt. za: Kubis 2014, s. 551). Zimand (1990, s. 17–18) precyzuje, że literatura dokumentu osobistego „składa się z dwóch kosmosów: świata pisania o sobie wprost i świata naocznego świadectwa. Z tym, że co się pisze o sobie i jak się rozumie naoczności świadectwa, to właściwości wyznaczone zarówno przez osobowość autora, jak i przez kulturowe wzorce epoki”.

Nowy model historiografii, ukształtowany w połowie ubiegłego stulecia i skierowany w stronę życia codziennego oraz przeżyć osobistych, wymagał nowego typu narracji historycznej, a co za tym idzie – otwarcia się na nowe źródła, które dostarczą potrzebnych informacji. W ten sposób powstało miejsce dla literatury dokumentu osobistego wykorzystywanej do tej pory przez socjologów i literaturoznawców (Malanowski 1971, s. 63; Kubis 2014, s. 549). Jan Szczepański (1971, s. 26–27) wskazał, że literatura pamiętnikarska może być przydatna m.in. w rozpoznaniu postaw, aspiracji, dążeń oraz wzorów zachowań Polaków. Jan Malanowski (1971, s. 64) częściowo podziela to stanowisko, choć zwraca dodatkowo uwagę na możliwość obserwacji tego, jak kształtują się przekonania i poglądy określonych ludzi. Podkreśla też, że są to dokumenty dające pewien obraz epoki, w której powstały. Pochylając się nad tekstem, należy więc analizować nie tylko to, co autor pisze, ale również, jak pisze i co pomija. Pozwala to odkryć, że poza „jedyną słuszną” – dotyczącą konkretnych wydarzeń historycznych – narracją, istnieje jednocześnie wiele innych, opartych na indywidualnych doświadczeniach i wiedzy osób wywodzących się z różnych środowisk.

Oczywiście należy brać pod uwagę ograniczenia związane z zastosowaniem takich źródeł. W przypadku tekstu pisanego z perspektywy czasu, o wielu aspektach decydują chociażby słabości ludzkiej pamięci, ale również istotna jest chęć „wybielenia” siebie lub opisywanych postaci. Z czasem autor może też nabrać dystansu lub zmienić postawę wobec własnych doświadczeń i napisać o nich inaczej, niż gdyby spisywał notatki na bieżąco (Matus 1971, s. 75). Obecnie powszechna jest świadomość możliwości wykorzystania literatury dokumentu osobistego w badaniach historycznych przy zastosowaniu krytyki wewnętrznej i zewnętrznej oraz pamiętaniu o ograniczeniach tego typu źródeł (Kożuchowski 2005; Sierakowska 2014, s. 537–538; Kirchner 2013; Lis 2015; Pekaniec 2017).

Dzięki interdyscyplinarnym badaniom nad jednostką, prowadzonych na podstawie wytworzonych przez nią źródeł autobiograficznych, zaproponowano – w odniesieniu do tej kategorii piśmiennictwa – dość nowy termin – „egodokumenty”. Jacob Presser, holenderski historyk i filolog, wyjaśnia, że wartością tych wytworów jest nie tyle warstwa faktograficzna, ile możliwość spojrzenia „w głąb” osoby piszącej, która w jakiś sposób (zamierzony lub nie) ujawnia swoje przeżycia i emocje (Roszak 2013, s. 27). Waldemar Chorążyczewski i Agnieszka Rosa (2015, s. 14) wskazują, że żadne źródło nie jest egodokumentem, dopóki nie zostanie odpowiednio zbadane, tzn. dopóki badacz nie zechce skupić się na ego autora i tym, co mówi o sobie w tekście i poprzez tekst. Zalety podejścia egodokumentalnego w badaniach historycznych przedstawił także Piotr Bewicz (2015, s. 30–31), podkreślając szansę wyjścia poza standardowe pole badawcze oraz możliwość interpretacji zjawisk w miejsce trzymania się ściśle określonego kanonu. Wszystko przy zachowaniu niezbędnych wymogów badawczych.

Dziennik jako gatunek literacki nie ma długiej historii, pojawił się dopiero w czasach nowożytnych i rozpowszechnił na przełomie XVII i XVIII w. Oświecenie przyniosło, a romantyzm podchwycił, zainteresowanie formą „dziennika intymnego” nastawionego na wyrażanie siebie i opisywanie przeżyć wewnętrznych. Ten rodzaj zapisków początkowo nie był przeznaczony do druku. Z kolei druga połowa dziewiętnastego stulecia należała do dzienników tzw. drugiej generacji, których autorzy pisali z myślą o opublikowaniu notatek, dając tym samym asumpt do wyodrębnienia nowego gatunku literackiego (Podolska 1990, s. 199–200).

Kontynuując ten wątek, należy wyjaśnić, czym jest dziennik i co odróżnia go od innych form wypowiedzi. Według najkrótszej definicji ze Słownika języka polskiego jest to „pamiętnik pisany codziennie; diariusz” (https://sjp.pl/dziennik; dostęp: 25.11.2022). Magdalena Drab (2017, s. 19–20) przytacza wyjaśnienie ze Słownika terminów literackich: „Dziennik to forma pisarska przynależna literaturze dokumentu osobistego, stanowiąca zbiór regularnych, poczynionych osobiście przez autora notatek opatrzonych datą dzienną”. We wszystkich opisach dotyczących omawianego gatunku pojawia się informacja o regularnym prowadzeniu zapisków „na bieżąco” w stosunku do opisywanych wydarzeń. To właśnie odróżnia dziennik od innych form literatury pamiętnikarskiej. Niewątpliwą zaletą takiej aktualności jest to, czego może brakować w przypadku innych gatunków spisywanych z perspektywy czasu: chodzi o pewną dozę spontaniczności i pierwsze spojrzenie na to, co się stało. Z drugiej strony, jak uważa Barbara Kubis (2014, s. 550), osoba spisująca dziennik wcale nie musi robić tego rzetelnie i uczciwie, a w datacji mogą zdarzyć się pomyłki. Jest więc to ograniczenie, o którym powinien pamiętać każdy badacz chcący podejść krytycznie do materiału źródłowego.

Większość autorek badanych przeze mnie dzienników rozpoczęły swoje zapiski pod koniec lipca lub na początku sierpnia 1914 r. Wyjątek stanowią Zofia Nałkowska i Zofia Romanowiczówna, które spisywały notatki jeszcze przed wybuchem wojny – pierwsza z nich robiła to od 1899 r., druga zaś – od 1888 r. Sześć dzienników obejmuje cały okres I wojny światowej, natomiast zapiski w pięciu pozostałych urywają się w różnych momentach.

Dziennik z oblężonego Przemyśla (1914–1915) Heleny Jabłońskiej (2017) kończy się latem, po zdobyciu twierdzy przez siły państw centralnych, kiedy autorka wyjechała z miasta. Mimo że jej notatki obejmują tylko rok, są one pośród pozostałych dzienników najbardziej obszerne – zajmują ponad pięćset stron. Podobna sytuacja dotyczy Heleny Kozickiej (2015), która opisywała życie w okupowanym przez Rosjan Tarnopolu – jej zapiski nie kończą się jednak wraz z zajęciem miasta, lecz wcześniej, w połowie roku 1916. Nie jest jasne, dlaczego tak się właśnie stało. Nie da się tego wywnioskować z treści dziennika, ale też przytoczona na początku wydanych dzienników nota biograficzna autorki nie daje jasnej odpowiedzi.

Jasno określone ramy czasowe ma Dziennik Klimkówka 2 VIII 1914 – 24 IV 1915 Anieli Ostaszewskiej (2016). Początek stanowi wybuch wojny, a data końcowa prawdopodobnie jest związana z pogorszeniem się stanu zdrowia męża autorki – Stanisława Ostaszewskiego, który ostatecznie zmarł 31 maja 1915 r.[4] Można więc wysunąć wniosek, że kobieta porzuciła prowadzenie zapisków, aby zaopiekować się chorym mężem w jego ostatnich dniach życia i nie powróciła już do pisania dziennika.

Zbliżone do siebie geograficznie dzienniki Anieli Jałowieckiej-Belinowej (2014) i Ludwiki Ostrowskiej (2014) (obie autorki mieszkały w guberni Piotrowskiej, w okolicach dzisiejszego Radomska) kończą się – kolejno – w grudniu 1914 r. i w październiku 1915 r. Oba sprawiają wrażenie, jakby urywały się nagle, bez widocznej przyczyny. Noty biograficzne kobiet nie wskazują żadnych okoliczności mogących mieć wpływ na rezygnację ze spisywania swoich przemyśleń. Autorzy edycji źródeł zawierającej oba dzienniki zwrócili uwagę na – jednakowe dla autorek – doświadczenie działań wojennych w ich bezpośredniej okolicy od sierpnia do grudnia 1914 r. W przypadku Jałowieckiej-Belinowej ten przedział czasowy pokrywa się niemal równo z początkiem i zakończeniem jej zapisków. W przypadku Ostrowskiej zaprzestanie pisania dziennika mogło mieć związek z jej stanem zdrowia – wielokrotnie wspominała bowiem o złym samopoczuciu i chorobach, a była osobą starszą. Te czynniki mogły wpłynąć na jej chęć do pisania.

Warto też przyjrzeć się temu, skąd autorki czerpały informacje, które później notowały w dziennikach. Pierwszym źródłem wiadomości byli inni ludzie – to, co mówili, ale również to, co pojawiało się w korespondencji. W analizowanych zapiskach pojawia się stosunkowo dużo sformułowań typu: „słyszy się”, „wszyscy twierdzą”, „ktoś twierdzi”, „mówi się”, „opowiadają”. W sytuacji początkowego chaosu i braku rzetelnych informacji krążące wśród ludzi wieści, plotki, pogłoski oraz innego rodzaju przekazy ustne były pierwszą możliwością zdobycia wiedzy na temat tego, co działo się w okolicy oraz na świecie. Kobiety spisujące dzienniki były raczej świadome tego, jak niepewne były takie źródła, i starały się podchodzić do wszelkich rewelacji z ostrożnością. Ostrowska, notując np. pogłoski o ruchach wojsk, próbowała weryfikować to, co usłyszała, i zdarzyło jej się dopisywać uwagi na temat prawdziwości informacji. Z kolei Janina Potocka dystansowała się od opowieści ogrodnika o zniszczeniach okolicznych wsi. Kozicka (2015, s. 39) zaś, w odciętym od świata Tarnopolu, opisywała sytuację z nieufnością: „Wiadomości te bardzo często okazują się być mylnymi, ale pomimo to słuchają ich ludzie łakomie, byle łudzić się choć chwilę”. Podobne spostrzeżenia miała Janina Konarska (2019, s. 112–113), pisząc: „Okropne są te »zdaje się«, »podobno« – a pewności żadnej. […] Nie wiadomo teraz – co prawda. Ta niepewność po prostu zamęcza”.

Drugim istotnym źródłem wiadomości była prasa, która – jak pisano na początku wojny – początkowo była niedostępna. Nie docierała z różnych powodów, zwłaszcza na tereny wiejskie. W późniejszym okresie, jeśli już była dostępna, to nie zawierała zbyt rzetelnych informacji, ponieważ podlegała cenzurze. Zdarzało się, że celowo uwypuklano sukcesy państwa, które panowało na danym obszarze. Podobnie jak w odniesieniu do przekazów ustnych, także i w tym przypadku, autorki dzienników zdawały sobie sprawę z ograniczeń tego źródła wiadomości i zauważały tendencje władz do kontrolowania rozpowszechnianych informacji. Świadczą o tym choćby takie cytaty jak: „Gazety miewamy śląskie i łódzkie, pełne powodzeń niemieckiego oręża”(Ostrowska 2014, s. 81), „Mamy już gazety lwowskie z opisami wzięcia miasta, ale nie wyjaśniają nam one nic. Pisane są stylem telegraficznym, na żadne uwagi szersze pozwolić sobie nie mogą”(Kozicka 2015, s. 29), „dziennikom o tym pisać nie wolno, a w ustach ludzi krążą najserdeczniejsze wersje”(Romanowiczówna 2005, s. 252).

Na koniec warto wspomnieć, że źródłem wiadomości, o którym wspominały autorki dzienników, były też wszelkiego rodzaju obwieszczenia i rozporządzenia wydawane przez władze cywilne i wojskowe. Taki formalny, „urzędowy charakter” komunikatów wpływał na postrzeganie informacji jako bardziej godnych zaufania.

Postawa

Dla niniejszego artykułu istotnym terminem jest „postawa”. Pochodzi on z XIX wieku, kiedy to został użyty po raz pierwszy przez dwóch brytyjskich filozofów: Alexandra Baina i Herberta Spencera. W ich rozumieniu „postawa” to „psychiczny stan gotowości do słuchania, uczenia się czegoś, stan, który jest warunkiem przyswojenia sobie prawdziwej wiedzy”. Na przełomie XIX i XX wieku tego słowa używano w znaczeniu, jakie dziś psychologia przypisuje terminowi „nastawienie”, a współczesne rozumienie oraz powszechne zainteresowanie badaczy omawianą nazwą wiąże się z socjologami początku XX w., którzy zdefiniowali postawę jako „stan umysłu jednostki wobec pewnych wartości o społecznym charakterze” (Mika 1984, s. 111–112). Od tego momentu jest to zjawisko, którym zajmują się zarówno socjologowie, jak i psychologowie społeczni.

We współczesnej psychologii, jak podaje Jan Strelau (2005, s. 79), „postawą wobec dowolnego obiektu (przedmiotu, zdarzenia, idei, innej osoby) nazywamy względnie stałą skłonność do pozytywnego lub negatywnego ustosunkowywania się człowieka do tego obiektu”. Ten sposób definiowania nazwy pojawia się też u Bogdana Wojciszke (2011, s. 200), który zwrócił dodatkowo uwagę na istnienie takich właściwości postawy, jak „siła, ważność, wewnętrzna zgodność i stopień powiązania z innymi postawami”. Przywołaną powyżej uznają również Robin M. Akert, Elliot Aronson i Timothy D. Wilson, którzy przypominają jednak, że środowisko nie jest zgodne co do sposobu rozumienia tego terminu (Aronson, Wilson, Akert 1997, s. 288), czyli trzeba uświadamiać sobie odmienności definicyjne.

Zarówno Stanisław Mika (jeden z pierwszych polskich psychologów społecznych), jak i wymienieni wyżej autorzy podkreślają, że postawa składa się z trzech składników: uczuciowo-oceniającego, poznawczego i behawioralnego. Wojciszke zwraca jednak uwagę na ograniczenia związane z pomiarem tych elementów w różnych warunkach i wskazuje na tendencję do wartościowania obiektu. W dalszej części artykułu, używając słowa „postawa”, będę rozumieć je zgodnie z definicją Jana Strelaua.

Autorki analizowanych dzienników

Koniec XIX wieku to czas zmian i postępującej emancypacji, przy czym był to proces powolny, daleki od rewolucji. Na ziemiach polskich główną rolą kobiet w tym okresie była w dalszym ciągu opieka nad domem i potomstwem. Oczywiście w zależności od warstwy społecznej pojawiały się różnice, które warto w tym miejscu zaznaczyć. W warstwach uboższych praca fizyczna w gospodarstwie lub praca zarobkowa były koniecznością i kolejnym obowiązkiem spoczywającym na kobiecych barkach. Najczęściej zarabiały jako różnego rodzaju służba domowa lub robotnice fabryczne. Lepsze wykształcenie pozwalało im na znalezienie zatrudnienia w charakterze guwernantki lub nauczycielki – na pensji lub u osoby prywatnej. Wśród zamożniejszych warstw kobiety przeważnie nie pracowały zawodowo, jeśli nie wymagała tego sytuacja. Miały za to inną, bardzo ważną w tamtym momencie dziejowym rolę – rolę matki-Polki, która po okresie powstań narodowych w XIX w. miała zapewniać swoim dzieciom wychowanie, z naciskiem na zachowanie pamięci o tradycji i historii kraju oraz miłość do nieobecnej ojczyzny.

W zakresie edukacji już przed pierwszą wojną światową zauważalne były zmiany na lepsze. W dalszym ciągu dominowała nauka w domu lub na pensji, ale zarówno w Galicji, jak i w Królestwie Polskim zaczynało się rozwijać kształcenie zawodowe dla kobiet. Oferowano różnego rodzaju kursy i naukę umiejętności praktycznych (por. Żarnowska 2014; Sozańska 2022). Pod koniec XIX w. pierwsze europejskie uniwersytety, w tym również Uniwersytet Jagielloński, zaczynały otwierać się na przyjmowanie słuchaczek (zob. Sikora 2007). Dla Polek był to jednak początek długiej walki o możliwość zdobycia wyższego wykształcenia.

Autorki badanych przeze mnie dzienników stanowiły pod względem pochodzenia dość jednorodną grupę. Wywodziły się z rodzin ziemiańskich, inteligenckich lub z tak zwanej „zubożałej szlachty”. Brakuje więc reprezentantek innych warstw społecznych, w szczególności tych uboższych. Wpływ na to mogły mieć co najmniej trzy czynniki – pierwszy z nich to wysoki w tamtym okresie analfabetyzm. Według statystyk z początku XX w. w Galicji i Królestwie Polskim odsetek kobiet potrafiących czytać i pisać wynosił – odpowiednio – 30,23% (Pilat [red.] 1908, s. 5) i 26,8% (Grabski [oprac.] 1915, s. 263). Drugi powód wydaje się prozaiczny, choć jest równie istotny – należy brać pod uwagę brak czasu na regularne robienie zapisów, wynikający z trudności życia codziennego oraz wielości obowiązków spoczywających na barkach kobiet. Powód trzeci dotyczy warstw słabiej wykształconych. Można w nich zaobserwować mniejszą potrzebę utrwalania wiedzy o teraźniejszości i przeszłości oraz reflektowania nad nimi.

Należy też zaznaczyć, że wśród autorek przeważały mieszkanki terenów zaboru rosyjskiego, z zaboru austriackiego zaś pochodziły tylko cztery kobiety. Brakuje natomiast przedstawicielek z zaboru pruskiego, na co zwróciła uwagę również Katarzyna Sierakowska (2014, s. 538).

W ponad połowie przypadków mamy do czynienia z mężatkami, co nie powinno dziwić, ponieważ wszystkie autorki były dorosłe. Najmłodsza z nich w momencie wybuchu wojny miała 25 lat, a dominującą grupę wiekową stanowiło 8 kobiet między 25. a 50. rokiem życia. Dojrzalsze były Janina Potocka i Ludwika Ostrowska – obie po 60. roku życia, a o dekadę starsza była Zofia Romanowiczówna. Należy dodać, że Janina Gajewska, Ludwika Ostrowska i Zofia Romanowiczówna były pannami, natomiast Janina Potocka i Helena Jabłońska owdowiały jeszcze przed wojną.

Jeśli chodzi o miejsce zamieszkania, to autorki przeważnie pochodziły ze wsi. Na stałe w miastach mieszkały Gajewska, Jabłońska, Kozicka i Romanowiczówna. Nałkowska w latach 1914–1918 część czasu spędziła w podwarszawskich Górkach, część zaś w stolicy. Z kolei Maria Dąbrowska do ostatniego roku wojny nie miała stałego miejsca zamieszkania, przenosiła się kilkukrotnie, zatrzymując się w domach przyjaciół i rodziny.

Biorąc pod uwagę powyższe informacje, zwłaszcza pochodzenie autorek dzienników, przynależność do warstw społecznych oraz miejsce zamieszkania, należy przypomnieć, że te konkretne kobiety nie stanowią jednolitej i całościowej reprezentacji żeńskiej części społeczeństwa polskiego w tamtym okresie. Były to osoby pochodzące z na tyle zamożnych rodzin, że nie musiały zajmować się fizyczną pracą zarobkową, miały wystarczająco dużo czasu, chęci oraz przede wszystkim wykształcenia, żeby sięgnąć po pióro i spisywać swoje dzienniki.

Kwestie polityczne

Zaborcy i ich polityka

Naturalnym odruchem władz państw zaborczych była chęć zapewnienia sobie przychylności społeczeństwa polskiego, chociażby po to, aby uniknąć problemów związanych z nieposłuszeństwem ludności (pozyskiwanie rekruta, pomoc dla wojska i administracji) oraz z prowadzeniem działań wojennych na terenach zaborów austriackiego i rosyjskiego. Już w pierwszych miesiącach wojny wydano więc odezwy skierowane do Polaków, zawierające obietnice dotyczące ustępstw po wojnie. Reakcje ludności na owe deklaracje były różne. Część nie przejawiała żadnego zainteresowania polityką, innym było wszystko jedno, a jeszcze inni intensywnie poszukiwali informacji na ten temat. Odmienne było również nastawienie wobec poszczególnych zaborców (zob. Achmatowicz 2003; Szlanta 2013). Wraz z upływem kolejnych miesięcy sytuacja zmieniała się dynamicznie, działania wojenne na froncie wschodnim doprowadziły do zmiany władzy (tymczasowo lub trwale) na poszczególnych obszarach.

Na wybuch wojny część społeczeństwa Galicji zareagowała dużym entuzjazmem – w nadchodzącym konflikcie upatrywano szansy na odzyskanie niepodległości (szerzej: Szlanta 2013). Zabór rosyjski motywowany tym, że „na Niemca nienawiść okrutna” (cyt. za: tamże, s. 23), raczej opowiadał się za lojalnością wobec wschodniego zaborcy, choć pojawiały się także nieśmiałe nadzieje na niepodległość. Odezwę Wielkiego Księcia Mikołaja interpretowano w zróżnicowany sposób – dla jednych była obietnicą, która wzmacniała ich prorosyjskie postawy, dla innych – podstępem, w który nie warto wierzyć.

Z większości analizowanych dzienników wynika, że Rosja postrzegana była negatywnie. Dla przeważającej części tych źródeł wspólne jest nazywanie Rosjan „Moskalami” i porównywanie ich do Tatarów. Co ciekawe, taki sposób opisu pojawił się u autorek zarówno z zaboru rosyjskiego, jak i austriackiego. Kozicka, mieszkanka galicyjskiego Tarnopola, na odezwę Wielkiego Księcia Mikołaja zareagowała wręcz wściekłością – fragment tekstu temu poświęcony jest pełen emocji, wykrzykników oraz określeń typu „stek frazesów”(Kozicka 2015, s. 28). Samych Rosjan określiła mianem „znienawidzonego wroga” (tamże, s. 26). Nie wierzyła w ideę panslawizmu, ponieważ była świadoma nadmiernych aspiracji Rosji jako potencjalnej przywódczyni wszystkich Słowian (tamże, s. 35).

Innym przejawem antyrosyjskiej postawy było chociażby pisanie o wojsku austro-węgierskim jako o „naszych”, jak czyniły to Ostaszewska (2016, s. 43) i Jabłońska (2017, s. 75, 77–78). Jałowiecka-Belinowa (2014, s. 184) podzieliła się natomiast w dzienniku swoim negatywnym zdaniem o zdolnościach zaborcy do zaprowadzania porządku, ironizując: „Obecnie policja rosyjska wróciła już do swych obowiązków, co wszyscy odczuwają, gdyż z tą chwilą zaczęły się liczne kradzieże”.

Odmienną postawę prezentowały Nałkowska i Potocka. Nałkowska (1976, s. 342) opowiadała się od początku wojny za wspieraniem Ententy, a co za tym idzie – Rosji, ponieważ uważała to za „mniejsze zło” w porównaniu z państwami centralnymi (i miała na myśli głównie Niemcy). Taka postawa i motywacja pojawiły się w dziennikach kilkukrotnie, dlatego powrócę do tej kwestii w dalszej części tekstu. Warto też zaznaczyć, że obietnice cara wobec Polaków Nałkowska (1976, s. 342) przyjęła ze zdziwieniem, lecz nie negowała ich prawdziwości.

Potocka (2014, s. 73) uważała się natomiast za rosyjską poddaną, dlatego nie widziała nic dziwnego czy niewłaściwego w świętowaniu imienin Wielkiej Księżnej Tatiany Romanowej ani w tym, że jej bliscy wysyłali gratulacje do dowódców armii rosyjskiej po zwycięskich bitwach (Potocka 2014, s. 77). Bez ironii pisała o nich „nasi przyjaciele” (tamże, s. 52). Sama też zanotowała: „niemile mnie dotknęło było, że w ukazie o mobilizacji Królestwo zostało ominięte” (tamże, s. 22). Jednocześnie miała poczucie, że oparcie się na Rosji pomoże mieszkańcom ziem polskich uchronić się przed nadejściem Niemców. Nie można jednak powiedzieć, że jej postawa wobec Rosji była jednoznacznie pozytywna lub przychylna, ponieważ w innych zapiskach znajdziemy krytykę Moskwy za rabunki w sytuacji wycofywania się Rosjan z ziem zaboru rosyjskiego, co doprowadziło wielu Polaków do nędzy i ubóstwa (tamże, s. 52). Pisząc o rugowaniu polskości na terenie zaboru pruskiego, Potocka (2014, s. 53) przyznawała: „Nie przeczę, że i rząd rosyjski nie byłby od tego, jeśliby mu to możebne było, ale mu to możebne nie będzie, i wśród narodu rosyjskiego nie ma względem nas tej strasznej logicznej rasowej nienawiści, jaka u Niemców panuje”.

W stosunku do Rosji nowy kontekst ujawnia się w 1917 r. i – co z dzisiejszej perspektywy może zaskakiwać – temat zmiany władzy, czyli rewolucje: lutowa i październikowa, pojawił się w niewielkiej liczbie dzienników. Jeśli już jednak autorki pisały o tym zagadnieniu, to wyrażały radość z tego, że mieszkańcy tego kraju przestaną być uciskani przez carski reżim (Romanowiczówna 2005, s. 281–282) i że może to przyspieszyć zakończenie konfliktu (Konarska 2019, s. 337). Dojście do władzy bolszewików przyjmowano z kolei z obawą – dominował niepokój co do sposobu sprawowania władzy i losu wschodnich ziem polskich.

Postrzeganie Niemiec jako zaborcy jest bardziej zróżnicowane – autorki prezentują całą gamę postaw, które w niektórych przypadkach dodatkowo ulegały zmianie wraz z rozwojem sytuacji wojennej. Duży wpływ na to miały sukcesy Niemiec na froncie wschodnim oraz fakt bezpośredniego zetknięcia się z tym zaborcą i jego polityką na pewnym etapie konfliktu. 

Niemcy przeważnie nie są w dziennikach darzeni sympatią – jeśli już, to postrzegano ich jako „mniejsze zło” niż Rosja, najpierw carska, a później bolszewicka. Potocka, u której w pierwszych latach wojny dominowały uczucia zdecydowanie antyniemieckie (do tego stopnia, że początkowo cieszyła się z posłania synów do walki przeciwko „zdradliwemu i żelaznemu panowaniu”; zob. Potocka 2014, s. 25), musiała w pewnym momencie przyznać, że rozsądnym było zaakceptowanie rzeczywistości, w której nad całością ziem polskich panują Niemcy (i Austriacy, aczkolwiek autorka o nich nie wspominała), co stanowiło pewnego rodzaju zabezpieczenie i ochronę przed buntami chłopów oraz wpływami bolszewickiej agitacji. Było to dla niej szczególnie ważne, ponieważ jej majątek – Peczara – położony był na Podolu (dzisiejszy obwód winnicki w Ukrainie) i oba powyższe problemy były częstym zjawiskiem. Niemcy byli więc dla Potockiej gwarantem bezpiecznego starego porządku i praw ziemiaństwa.

Z kolei Dąbrowska i Kozicka w pierwszych latach wojny dostrzegały w Niemcach szansę na niepodległość dla Polski. Nie był to dla nich wybór idealny (Kozicka wprost napisała o nienawiści, jaką darzyła Niemców), ale obu bliska była idea legionowa[5], a więc naturalnie – również państwa centralne.

Obok postaw pozytywnych (ujawniających się nawet tylko w niewielkim stopniu) pojawiały się również postawy jednoznacznie negatywne. Gajewska (2014, s. 36, 42–43) sympatyzowała z każdym narodem, który ucierpiał z ręki tego zaborcy i zdawała sobie również sprawę z tego, że Polacy doznali od Niemców zbyt wiele krzywd, aby móc traktować ich jako dobre rozwiązanie w drodze do niepodległości. Jabłońska (2017, s. 569), mimo sympatii do Austro-Węgier, także była stanowczo przeciwna współpracy z Niemcami. Konarska, Nałkowska i Ostaszewska nie miały nic pozytywnego do powiedzenia na temat polityki niemieckiej i z ich zapisków wyłania się jednoznacznie negatywny obraz Niemca jako zaborcy[6]. Z kolei Jałowiecka-Belinowa (2014, s. 190), mimo wyraźnej niechęci wobec tej nacji, starała się nie ulegać nienawiści – nie rozumiała, dlaczego osoby w jej otoczeniu szybko przyjmowały pod wpływem propagandy oraz docierających do nich wiadomości postawy antyniemieckie i jednocześnie zwracały się w stronę Rosji. Uważała, że Polacy doznali krzywd od obu zaborców i nierozsądne było wybieranie stron oraz uleganie emocjom.

Okres okupacji austro-niemieckiej w Królestwie pojawia się w dziennikach stosunkowo rzadko – częściowo z tego powodu, że kilka z nich – jak zaznaczyłam – kończy się jeszcze przed nastaniem nowej władzy lub tuż po tym zdarzeniu. Uniemożliwia to poznanie perspektywy wszystkich autorek. Jeśli jednak ten temat pojawia się w zapiskach, to zwykle dotyczy początkowego okresu niemieckiego „panowania” lub aktu 5 listopada. Autorki na ogół nie przejawiają sympatii do okupantów – zachowują ostrożność wobec obietnic i zdają sobie sprawę, że zaborcy wiele są w stanie zadeklarować, aby osiągnąć swój cel (chociażby pozyskać rekrutów) (Gajewska 2014, s. 216; Romanowiczówna 2005, s. 285; Nałkowska 1976, s. 442). Dąbrowska (1988, s. 89) i Romanowiczówna (2005, s. 278) były początkowo najbardziej przyjaźnie nastawione, ale po jakimś czasie obie straciły entuzjazm, przekonując się, jak w praktyce wyglądała niemiecka polityka. Potocka z kolei, mimo dość często wyrażanej niechęci do Niemców, w pewnym momencie musiała przyznać, że są oni gwarantem trwałości określonego porządku na opanowanych ziemiach. Tak jak zaznaczyłam powyżej, motywacją do takiej oceny była u niej obawa o zagrożenie ze strony bolszewików i miejscowych chłopów.

Jeśli chodzi o nacechowane emocjonalnie sformułowania, jakie najczęściej pojawiają się w dziennikach w kontekście Niemców, to należy wymienić określenia „Prusacy/Prusaki” (Dąbrowska 1988, s. 89; Gajewska 2014, s. 43; Konarska 2019, s. 112–113) oraz „Krzyżacy” (Potocka 2014, s. 53; Gajewska 2014, s. 36, 42, 55, 64, 216, 256; Konarska 2019, s. 156). Obie nazwy wiążą się ze stereotypowym postrzeganiem tego zaborcy nie tylko jako sąsiada, ale również wroga, najeźdźcy, który od czasów zamierzchłych nękał nasz kraj na różne sposoby[7]; jak pisano: „odwiecznego wroga od czasów Wandy i Rytygiera” (Gajewska 2014, s. 54). Ten sposób myślenia o Niemcach wykształcił się w XIX w. na skutek sytuacji, w jakiej znalazły się ziemie polskie, i upowszechnił się wraz z zaostrzeniem polityki wobec Polaków po zjednoczeniu Niemiec pod przywództwem Prus. Właśnie Prusacy stali się wyobrażeniem wszystkich najgorszych cech (przeświadczenie o swojej wyższości nad innymi narodami, brutalność, nieustanna potrzeba ekspansji etc.). Z kolei określenie „Krzyżacy” miało nawiązywać do panującego wówczas przekonania, że Polska już w średniowieczu była nękana przez tego sąsiada i że od tego czasu nic się nie zmieniło. Jednocześnie mogło to wiązać się z pewną tendencją do przypominania o czasach grunwaldzkiego zwycięstwa jako momencie chwały narodu polskiego. W obliczu ucisku ze strony zaborcy zapewne pomagało to wierzyć, że skoro udało się kiedyś powstrzymać agresora, to być może uda się i teraz (szerzej: Radziwiłłowicz 2001).

Temat polityki Austro-Węgier pojawia się w dziennikach najrzadziej. Wywoływał najmniej kontrowersji, a autorki były do tego zaborcy nastawione najbardziej pozytywnie. Może to wynikać z najmniejszej ilości negatywnych doświadczeń w dziejach wzajemnych stosunkach między państwami (szerzej: Łazuga 2016; Szlanta 2013; Pająk 2012). Austro-Węgry były postrzegane jako „najbardziej »znośna« niewola” (cyt. za: Łazuga 2016, s. 55), w zaborze austriackim panowała największa swoboda, a Polacy mieli szansę stać się częścią aparatu władzy. W tekstach nie pojawiają się żadne nacechowane emocjonalnie określenia Austriaków[8] tak, jak czyniono w odniesieniu do Rosji i Niemiec.

Część autorek dzienników sympatyzowała z c.k. monarchią, ponieważ pochodziły z Galicji lub tam mieszkały i w naturalny sposób czuły się związane z tamtejszą władzą. W zapiskach zauważalne są określenia typu „nasi” (Ostaszewska 2016, s.43; Jabłońska 2017, s. 75, 77–78) oraz deklaracje modlenia się o zwycięstwo (Ostaszewska 2016, s. 43). Z drugiej strony występują też głosy krytyczne – zarówno Gajewska, jak i Konarska nie darzyły Austriaków sympatią, choć wynikało to z różnych powodów. Pierwsza z nich uważała, że skoro Austro-Węgry są po tej samej stronie, co znienawidzone Niemcy, to znaczy, że są tak samo złe. Dodatkowo obawiała się, że mieszkańcy Galicji zbyt mocno wierzyli w „swojego” zaborcę i jego obietnice (Gajewska 2014, s. 52). Druga wymieniona autorka miała natomiast za złe Austriakom, że popierali wysyłanie do walki polskiej młodzieży (odpowiednio „nakarmionej ideałami oraz hasłami o wywalczeniu niepodległej Polski”) dla własnej korzyści. Określiła ich wprost „zbrodniarzami” (Konarska 2019, s. 123).

Trzecią dającą się wyodrębnić grupą były autorki, które uważały współpracę z Austro-Węgrami za „najmniejsze zło”. Jeśli Niemcy mogli pomóc pokonać najwyraźniej najbardziej znienawidzoną Rosję, to drugi, „mniejszy” koalicjant był jeszcze lepszy, ponieważ nie był aż tak uwikłany historycznie w różne epizody nękania narodu polskiego (pomijając aktywny udział Austrii w rozbiorach). Stanowisko Kozickiej najlepiej oddaje ten sposób postrzegania Austrii: „wprawdzie pod słowem »my« rozumiem tylko Polaków i nikogo więcej, ale nie mogę uważać za »nieprzyjaciela« tego, kto z Rosją walczy” (Kozicka 2015, s. 29).

Co ciekawe, Austro-Węgry właściwie nie pojawiają się jako drugi okupant w każdym z analizowanych tu przypadków w kontekście polityki wobec ziem polskich po 1915 r.. Wygląda to tak, jakby cała uwaga autorek (a co za tym idzie – również sympatie i antypatie) skierowana była na Niemcy.

Polskie dążenia niepodległościowe

Wielka Wojna – jak wiadomo – przyniosła Polsce niepodległość. Było to możliwe dzięki sprzyjającej sytuacji międzynarodowej, ponieważ państwa zaborcze zwróciły się przeciwko sobie, a na skutek działań wojennych ziemie polskie znalazły się w całości pod wpływem Austro-Węgier i Niemiec. Jednak niepowodzenia na froncie zachodnim zmusiły te kraje do porzucenia planów ekspansji na wschód. Poszczególne polskie stronnictwa polityczne miały odmienne programy zwiększenia autonomii. Choć cały czas wojny charakteryzował się dużą zmiennością, to wśród zainteresowanych wyodrębnić można dwie grupy: zwróconą ku współpracy z państwami centralnymi oraz drugą, skłonną oprzeć się na Rosji. 

Wątek działalności niepodległościowej Polaków pojawił się w badanych przeze mnie dziennikach, przy czym podejmowano go stosunkowo rzadko. Nie powinno to dziwić, ponieważ w przeciwieństwie do tematu zaborców oraz ich polityki wizja wyswobodzenia kraju była przez długi czas tylko wizją. Dużo więcej uwagi autorki poświęcały temu, co „tu i teraz”, i zastanawiały się, pod czyim panowaniem i jak długo przyjdzie im żyć. Istotne jest również to, że część kobiet zrezygnowała z prowadzenia dzienników po dwóch pierwszych latach konfliktu, przez co nie dane nam jest poznać ich opinii i postaw wobec późniejszych wydarzeń przy zmieniających się warunkach.

W pierwszych latach po wybuchu wojny autorki przeważnie nie poruszały problemu odrodzenia Polski lub wyrażały tylko nieśmiałe nadzieje. W zapiskach Potockiej (2014, s. 90) ten wątek nie został wspomniany ani słowem aż do czerwca 1917 r., a u Romanowiczówny, Jabłońskiej i Konarskiej przebijały się pełne obaw pytania, czy cokolwiek się zmieni w najbliższych latach. Z kolei Dąbrowska i Gajewska martwiły się, że wojna raczej oznacza krzywdę dla ludzi niż zyski polityczne. Większe zainteresowanie tematem budziło się w związku ze zmianami, jakie przyniósł rozwój konfliktu – znalezienie się całości ziem polskich w strefie wpływów Austro-Węgier i Niemiec. Autorki były nieufne wobec nowej władzy, jednak nowa sytuacja stała się dla nich impulsem do przemyśleń.

Z mojej perspektywy interesująca (choć całkowicie zrozumiała) jest reakcja na ogłoszenie aktu 5 listopada. Autorki prawie wszystkich dzienników[9] (w których zapiski nie skończyły się wcześniej) opisały to wydarzenie jako moment odrodzenia się państwa polskiego, o czym świadczą teksty z tego dnia oraz kilku kolejnych. Notatki są bardzo podobne i konsekwentnie nazywa się to zdarzenie „odzyskaniem niepodległości” (Konarska 2019, s. 302; Romanowiczówna 2005, s. 276; Nałkowska 1976, s. 442; Gajewska 2014, s. 216).

Oceny tego wydarzenia były jednak zróżnicowane – w pierwszym momencie u części autorek dominowała euforia, a u innych niedowierzanie, obawy o to, co tak naprawdę zmotywowało okupantów do takiej decyzji, oraz rozczarowanie, że manifest cesarzy nie dotyczył Galicji i Księstwa Poznańskiego, a więc rodzące się państwo byłoby „wybrakowane” (Konarska 2019, s. 302–303).

Do powstania i działalności Rady Stanu oraz Rady Regencyjnej autorki na ogół odnosiły się z przyjazną neutralnością i zaciekawieniem, choć z czasem (zwłaszcza w stosunku do Rady Regencyjnej) pojawiały się głosy, że jest to marionetka, która za dużo mówi, a za mało robi i jest uzależniona od niemieckiej polityki (Konarska 2019, s. 333).

W dziennikach niewiele jest zapisków o polskich partiach i stronnictwach politycznych. W tematyce niepodległościowej dominuje życzenie, aby Polska wróciła na mapę Europy. Mogło to wynikać z obowiązującego podziału ról[10], według którego kobieta miała być przede wszystkim matką oraz gospodynią. Klęska powstań narodowych doprowadziła do pojawienia się kolejnej ważnej roli – Matki-Polki, która miała wpajać swoim dzieciom wartości patriotyczne oraz być „tarczą” broniącą polskości przed rusyfikacją i germanizacją. Od przełomu XIX i XX wieku postępowała aktywizacja kobiet w przestrzeni publicznej, przy czym do wybuchu wojny zjawisko to występowało w ograniczonym zakresie. Rzeczywistość wojenna sprawiła, że zainteresowanie polityką (jeśli występowało) zeszło na dalszy plan. Nie powinien więc dziwić patriotyczny wątek przewijający się w zapiskach oraz niewielki stopień zainteresowania działalnością polityczną poszczególnych stronnictw czy konkretnych osób.

Zgodnie z założeniami Danuty Dąbrowskiej (2012, s. 18) domeną kobiet na przestrzeni dziejów było tzw. „długie trwanie”, natomiast mężczyzn – „błysk historii”. Oznacza to, że gdy mężczyźni skupiali się na „wielkiej” historii – polityce, wojnach etc., kobiety zajmowały się prozaicznymi i „nieciekawymi” działaniami, aby całe „tło” tych wydarzeń mogło istnieć. Przyjmując tę teorię, można wyjaśnić, dlaczego w dziennikach Polek temat „wielkiej polityki” pojawia się stosunkowo rzadko.

W dziennikach (choć nie we wszystkich) pojawiły się zapisy dotyczące zarówno Narodowej Demokracji, jak i Naczelnego Komitetu Narodowego. Do endecji autorki odnosiły się na ogół niechętnie (tak jak do wszelkich tendencji „rusofilskich”), wyrażając swoje obawy co do programowej współpracy tego stronnictwa z Rosją. Potocka była dodatkowo negatywnie nastawiona, ponieważ – z jej punktu widzenia – Niemcy byli obecni na ziemiach polskich „tu i teraz”, a więc to z nimi należało prowadzić politykę. Próby porozumienia z państwami Ententy uważała za mniej istotne, gdyż nie było jasne, jak działania wojenne potoczą się na zachodzie (Potocka 2014, s. 137). Podobnie myślała Kozicka (2015, s. 51–52), jednak u niej takie stanowisko prawdopodobnie było efektem zaangażowania w ruch legionowy. O Dmowskim w dziennikach nie ma praktycznie nic. Jedynie Konarska (2019, s. 133) zaobserwowała z zaniepokojeniem zmianę nastawienia prasy do jego osoby: „Również okropnie piszą o Dmowskim, tym wielkim Dmowskim, który swojego czasu zajmował kolejno wszystkie wybitne miejsca w społeczeństwie naszym, a teraz zarzucają mu najgorsze występki i przepowiadają stryczek”.

Działalność NKN pojawiła się w większej liczbie dzienników i w wielu przypadkach wzbudziła ogromne emocje. Z jednej strony dostrzegamy entuzjastycznie relacje Dąbrowskiej, Kozickiej i Romanowiczówny, które sympatyzowały z tą organizacją, a z drugiej – pełne niepokoju spostrzeżenia Konarskiej (2019, s. 120) na temat „biednych szaleńców”, którzy prawdopodobnie kierują się górnolotnymi ideałami zagłuszającymi zdrowy rozsądek. Co więcej, ostatnia wymieniona autorka obawiała się, czy w przypadku niepowodzenia kara za sprzyjanie temu ruchowi nie spadnie na zwykłych ludzi. Mimo to, po pewnym czasie złagodziła swoje sądy i w miarę uzyskiwania nowych informacji o działalności NKN oraz „wybitnych i poważnych ludziach” kierujących Komitetem nabrała do nich pozytywnego stosunku (Konarska 2019, s. 130).

Postać Józefa Piłsudskiego nie cieszyła się w badanych przeze mnie dziennikach dużym zainteresowaniem. Autorki kojarzyły go z tworzeniem legionów, później z kryzysem przysięgowym (i jeśli wątek ten pojawia się w zapiskach, to towarzyszy mu opowiedzenie się po stronie legionistów, którzy odmówili złożenia przysięgi na wierność) i w końcu z powrotem do Warszawy w listopadzie 1918 r. Więcej informacji o Piłsudskim pojawiło się u Dąbrowskiej i Romanowiczówny, które były przychylnie nastawione do jego działalności, choć można dostrzec różnice w postrzeganiu tej postaci. Romanowiczówna (2005, s. 268–269, 274) darzyła go dużym szacunkiem, ponieważ pisząc o nim, zawsze używała wielkiej litery. Napisała też, że mimo swojego wieku i własnej pozycji[11] była nim onieśmielona (tamże, s. 268). Dąbrowska (1988, s. 117) z kolei potrafiła wypowiedzieć się o Piłsudskim krytycznie – obawiała się konsekwencji tworzącego się wokół niego kultu. Uważała też, że nie powinno się opierać odradzającego się wojska tylko na jego autorytecie.

Wobec rządu lubelskiego prawie wszystkie autorki zgodnie zachowały milczenie. Jedynym wyjątkiem jest w tym przypadku Dąbrowska (1988, s. 121–122), co nie powinno dziwić, ponieważ znała osoby stojące na czele tego organu. Mimo całej swojej sympatii do programu ludowego, który był jej bliski ideowo, wątpiła, że władza utrzyma się na tyle długo, aby go zrealizować. Pamiętać też należy o krótkim funkcjonowaniu rządu i szybkim tempie przemian w listopadzie 1918 r. Część autorek mogła nawet nie zauważyć tej inicjatywy.

Można również dostrzec wspólny pogląd, że rozdrobnienie i podział polskiej sceny politycznej na zwolenników poszczególnych zaborców nie były korzystne dla sprawy polskiej. W połowie badanych przeze mnie dzienników pojawiły się na ten temat odpowiednie zapiski. Nastąpiło to nawet u Ludwiki Ostrowskiej, u której tematy polityczne właściwie się nie pojawiały. Jak zauważyła: „Zetknęliśmy się z najboleśniejszą bolączką tego paroksyzmu, wstrząsającego naszym biednym krajem. Gdy w Petersburgu nasi posłowie deklarują braterstwo z Rosją, przeciwko wspólnemu wrogowi, w Krakowie nasi posłowie solidaryzują z ruchem strzelców-sokołów”(Ostrowska 2014, s. 65).


[1] Pierwsze w ogóle próby na froncie wschodnim to styczeń 1915 r. również w okolicach Bolimowa. Atak był nieskuteczny, ponieważ niska temperatura uniemożliwiła parowanie gazu.

[2] Pierwsze wejście miało miejsce 12 sierpnia, jednak strzelcy zostali wyparci przez wojsko rosyjskie i 22 sierpnia zdobyli Kielce po raz drugi.

[3] Z modyfikacją 13. punktu Wilsona w zakresie przebiegu granic Polski (por. Pajewski 1985, s. 274).

[4] Zob. https://wei.org.pl/2018/blogi/gospodarka/michal/stanislaw-ostaszewski-nafciarz-i-przemyslowiec-galicyjski/ (dostęp: 14.06.2023).

[5] Mąż Marii Dąbrowskiej, Marian, był działaczem PPS i w trakcie wojny wstąpił do Legionów. Z kolei siostra Heleny Kozickiej, Zofia Moraczewska, była działaczką socjalistyczną, związaną dzięki mężowi z ruchem legionowym.

[6] Inaczej sprawa przedstawia się, jeśli chodzi o kontakt z wojskami niemieckimi, i ten temat omawiam w dalszej części tekstu.

[7] Więcej o stereotypach i postrzeganiu Niemców w interesującym nas okresie: Walas [red.] 1995; Wrzesiński 2007.

[8] W kontekście politycznym to właśnie Austriacy są postrzegani jako reprezentacja monarchii. Węgrzy oraz inne narodowości wchodzące w skład Austro-Węgier pojawiają się w dziennikach dopiero wtedy, gdy chodzi o kontakt autorek z wojskiem.

[9] Brakuje relacji Janiny Zofii Potockiej, która w tym okresie nie poświęciła uwagi sprawom politycznym. Z kolei w dzienniku Marii Dąbrowskiej jest luka – brakuje zapisków z 1916 r.. Została ona później uzupełniona w krótkim wspomnieniu spisanym w latach 1942–1943, ale tekst ten nie ma cech dziennika.

[10] Więcej na ten temat: Jakubiak [red.] 2000; Wapiński 1996; Nietyksza 1994.

[11] Zofia Romanowiczówna była uczestniczką powstania styczniowego, była zaangażowana w działalność społeczną i oświatową. Założyła Bractwo Chrześcijańskich i Polskich Niewiast, po wybuchu wojny zaangażowała się w działalność Ligi Kobiet


Bibliografia

Źródła

Dąbrowska M. (1988), Dzienniki, t. 1: 1914–1932, oprac. T. Drewnowski, Warszawa.

Gajewska J. (2014), Ta wojna zmieni wszystko… Dziennik Janiny Gajewskiej, oprac. A. Wajs, Warszawa.

Grabski W. (oprac.). (1915), Rocznik statystyczny Królestwa Polskiego. Rok 1914, Warszawa.

Jabłońska H. (2017), Dziennik z oblężonego Przemyśla (1914–1915), oprac. S. Stępień, Przemyśl.

Jałowiecka-Belinowa A. (2014), Notatki z I wojny światowej,w: I wojna światowa z perspektywy dworu. Źródła do dziejów wsi polskiej w XIX w., oprac. K. Studnicka-Mariańczyk, A. Zakrzewski, Radomsko.

Konarska J. (2019), Dwór na wulkanie. Dziennik ziemianki z przełomu epok 1895–1920, oprac. A. Chojnowski, A. Richter, Warszawa.

Kozicka H. (2015), Rosjanie w Tarnopolu. Dziennik 1914–1916, oprac. I. Florczak, J. Gołota, Ostrołęka.

Nałkowska Z. (1976), Dzienniki, t. 2: 1909–1917, oprac. H. Kirchner, Warszawa.

Ostaszewska A. (2016), Dziennik Klimkówka 2 VIII 1914 – 24 IV 1915. Dwór Ostaszewskich. Galicyjski epizod z wielkiej wojny, oprac. K. Sołtysik, Klimkówka.

Ostrowska L. (2014), Trochę się zazdrości tym, co nie dożyli do tych czasów… Dziennik Ludwiki Ostrowskiej z Maluszyna, oprac. J. Kita, P. Zawilski, Warszawa.

Pilat T. (red.). (1908), Podręcznik Statystyki Galicyi, t.8, cz. 1, Lwów.

Potocka J.Z. (2014), Dziennik 1914–1919, red. M. Piłeczka, Łomianki.

Romanowiczówna Z. (2005), Dziennik lwowski 1842–1930, t. 2: 1888–1930, oprac. Z. Suchodolski, Warszawa.

Opracowania

Achmatowicz A. (2003), Polityka Rosji w kwestii polskiej w pierwszym roku Wielkiej Wojny 1914–1915, Warszawa.

Aronson E., Wilson T.D., Akert R.M. (1997) Psychologia społeczna, przeł. A. Bezwińska [et al.], Poznań.

Bewicz P. (2015) Historyk wobec egodokumentu – intymność i granica, w: Egodokumenty. Tradycje historiograficzne i perspektywy badawcze, red. W. Chorążyczewski, A. Pacevičius, S. Roszak, Toruń.

Chorążyczewski W., Rosa A. (2015), Egodokumenty – egodokumentalność – analiza egodokumentalna – spuścizna egodokumentalna, w: Egodokumenty. Tradycje historiograficzne i perspektywy badawcze, red. W. Chorążyczewski, A. Pacevičius, S. Roszak, Toruń.

Chwalba A. (2018), Wielka Wojna Polaków 1914–1918, Warszawa.

Czermińska M. (2020), Autobiograficzny trójkąt: świadectwo, wyznanie i wyzwanie, Kraków.

Dąbrowska D. (2012), Udomowiony świat. O kobiecym doświadczaniu historii, Szczecin.

Dobrzycki W. (1996), Historia stosunków międzynarodowych w czasach nowożytnych 1815–1945, Warszawa.

Drab M. (2017), Dziennik intymny jako forma pisarska i ślad egzystencji. Brzozowski – Koniński – Wat [rozprawa doktorska], Kraków.

Jakubiak K. (red.). (2000), Partnerka, matka, opiekunka. Status kobiety w dziejach nowożytnych od XVI do XX wieku, Bydgoszcz.

Kirchner H. (2013), Dziennik intymny jako źródło historyczne, „Polska 1944/45–1989. Studia i Materiały”, t. 11.

Kożuchowski A. (2005), Zmyślenia i prawda, czyli dzieło literackie jako źródło historyczne, „Pamiętnik Literacki”, t. 96, z. 1.

Kubis B. (2014), Refleksje nad literaturą dokumentu osobistego jako źródłem historycznym. Jej znaczenie w badaniach i edukacji historycznej, w: Człowiek, społeczeństwo, źródło: studia dedykowane profesor Jadwidze Hoff, red. Sz. Kozak, D. Opaliński, J. Polaczek, Sz. Wieczorek, W. Zawitkowska, Rzeszów, Rzeszów.

Lis T.J. (2015), Źródła narracyjne do dziejów Polonii w Bośni i Hercegowinie w okresie austro-węgierskim, „Balcanica Posnaniensia. Acta et Studia”, t. 22, nr 2.

Łazuga W. (2016), Austro-Polska w „jakiejkolwiek kształcie”. Z dziejów tak zwanego rozwiązania austro-polskiego, w: Sprawa polska podczas Wielkiej Wojny 1914–1919, red. W. Rojek, A. Kastory, Kraków.

Malanowski J. (1971), Ważny dokument historyczny, w: Pół wieku pamiętnikarstwa, wyb. i oprac. S. Adamczyk, S. Dyksiński, F. Jakubczak, Warszawa.

Matus B. (1971), Bez pamiętników nie ma historii, w: Pół wieku pamiętnikarstwa, wyb. i oprac. S. Adamczyk, S. Dyksiński, F. Jakubczak, Warszawa.

Mika S. (1984), Psychologia społeczna, Warszawa.

Nietyksza M. (1994), Tradycyjne i nowe formy aktywności publicznej kobiet w warunkach zaborów, w: Kobieta i świat polityki. Polska na tle porównawczym w XIX i w początkach XX wieku: zbiór studiów. [T. 3], red. A. Żarnowska, A. Szwarc, Warszawa.

Niewęgłowska A., Zaleska I. (oprac.). (2022), Ta wojna zmieni wszystko… Obraz I wojny światowej w literaturze wspomnieniowej kobiet. Wybór tekstów źródłowych, Toruń.

Pająk J.Z. (2012), Od autonomii do niepodległości. Kształtowanie się postaw politycznych i narodowych społeczeństwa Galicji w warunkach Wielkiej Wojny 1914–1918, Kielce.

Pajewski J. (1985), Odbudowa państwa polskiego 1914–1918, Warszawa.

Pajewski J. (2004), Pierwsza wojna światowa 1914–1918, Warszawa.

Pekaniec A. (2017), I wojna światowa w kobiecej literaturze dokumentu osobistego. O czym, jak, dlaczego (nie) pisano?, „Ruch Literacki”, t. 58, z. 1.

Podolska J. (1990), Refleksje nad kształtem dziennika literackiego, „Prace Polonistyczne”, t. 46.

Radziwiłłowicz D. (2001), Tradycja grunwaldzka w świadomości społeczeństwa polskiego przełomu XIX i XX wieku, w: Między irredentą a kolaboracją. Polscy w czas zaborów wobec obcych władz i systemów politycznych, red. S. Kalembka, N. Kasparek, Olsztyn.

Roszak S. (2013), Egodokumenty – kilka uwag o polskich i europejskich doświadczeniach historiograficznych oraz metodologicznych, „Biuletyn Polskiej Misji Historycznej. Bulletin der Polnischen Historischen Mission”, nr 8.

Sierakowska K. (2014), Kobiecy dokument osobisty z czasów I wojny światowej jako źródło historyczne, w: Człowiek, społeczeństwo, źródło: studia dedykowane profesor Jadwidze Hoff, red. Sz. Kozak, D. Opaliński, J. Polaczek, Sz. Wieczorek, W. Zawitkowska, Rzeszów.

Sierakowska K. (2018), Kobiety o wojnie i kobietach – ziemie polskie 1914–1918, w: Studia i materiały do dziejów społecznych Polski 1914–1918, red. K. Sierakowska, S. „Metamorfozy Społeczne” 20, Warszawa.

Sikora K. (2007), Pierwsze kobiety na Uniwersytecie Jagiellońskim, „Annales Academiae Paedagogicae Cracoviensis. Studia Politologica”, nr 3.

Sozańska D. (2022), Aktywność zawodowa kobiet na przełomie XIX i XX wieku w Galicji, „Homo et Societas. Wokół Pracy Socjalnej”, nr 7.

Strelau J. (2005), Psychologia. Podręcznik akademicki,t. 3: Jednostka w społeczeństwie i elementy psychologii stosowanej, Gdańsk.

Szczepański J. (1971), Pamiętniki a wiedza o polskim społeczeństwie, w: Pół wieku pamiętnikarstwa, wyb. i oprac. S. Adamczyk, S. Dyksiński, F. Jakubczak, Warszawa.

Szlanta P. (2013), Wiara w znajome dziś, wiara w niepewne jutro. Polacy wobec wybuchu Wielkiej Wojny,w: Wielka wojna poza linią frontu, red. D. Grinberg, J. Snopko, G. Zackiewicz, Białystok.

WalasT. (red.). (1995), Narody i stereotypy, Kraków.

Wapiński R. (1996), Kobiety i życie publiczne w Polsce niepodległej. Przemiany pokoleniowe, w: Kobieta i świat polityki w niepodległej Polsce 1918–1939. Zbiór studiów, red. A. Żarnowska, A. Szwarc, Warszawa.

Wojciszke B. (2011), Psychologia społeczna, Warszawa.

Wrzesiński W. (2007), Sąsiad czy wróg? Ze studiów nad kształtowaniem obrazu Niemca w Polsce w latach 1795–1939, Wrocław.

Zimand R. (1990), Diarysta Stefan Ż., Wrocław.

Żarnowska A. (2014), Czy przełom XIX i XX wieku otwierał kobietom przejścia ze sfery prywatnej do sfery publicznej? Rola barier obyczajowych, „Rocznik Antropologii Historii”, nr 2.

Netografia

https://sjp.pl/dziennik (dostęp: 25.11.2022).

https://wei.org.pl/2018/blogi/gospodarka/michal/stanislaw-ostaszewski-nafciarz-i-przemyslowiec-galicyjski/ (dostęp: 14.06.202).


Redakcja językowa i korekta

Dr Beata Jarosz




Nowoczesne technologie w humanistyce (Część I)

| Część  I | CLARIN-PL i jego narzędzia w praktyce badawczej

Portal ohistorie.eu zaprasza do obejrzenia i wysłuchania rozmowy:

Nowoczesne technologie w humanistyce

| Część  I |

CLARIN-PL i jego narzędzia w praktyce badawczej

Dyskusja jest poświęcona wyzwaniom, korzyściom oraz zagrożeniom, jakie są związane z wykorzystaniem nowoczesnych technologii w badaniach humanistycznych. Rozmowa koncentruje się na omówieniu potencjału elektronicznej infrastruktury badawczej opracowywanej dla naukowców w konsorcjum CLARIN-PL. Przybliżone zostały zaawansowane narzędzia oparte na technologii przetwarzania języka naturalnego, które mogą wspomagać nie tylko humanistów (językoznawców, literaturoznawców, historyków itd.), ale też przedstawicieli innych dyscyplin naukowych (np. ekonomistów, prawników, medyków) w realizacji rozmaitych projektów. Charakterystyce towarzyszą liczne odwołania do konkretnych przykładów wykorzystania nowoczesnej infrastruktury w praktyce badawczej.

W rozmowie biorą udział eksperci:

Dr Jan Wieczorek (CLARIN)

CLARIN-PL, Katedra Sztucznej Inteligencji Politechniki Wrocławskiej

Dr Beata Jarosz (UMCS)

Instytut Językoznawstwa i Literaturoznawstwa UMCS w Lublinie

Pod materiałem wideo publikujemy słownik pojęć z obszaru humanistyki cyfrowej opracowany przez dr Beatę Jarosz.



Anotacja – systematyczne oznaczanie słów, fragmentów tekstu lub całych dokumentów etykietami w celu skategoryzowania poszczególnych segmentów lub wprowadzenia dodatkowych informacji. Taki opis (wykonywany np. w aplikacji Inforex) ułatwia przeszukiwanie i analizę materiałów zgromadzonych w korpusie.

Analiza wydźwięku (inaczej: analiza sentymentu) – proces automatycznego określenia wydźwięku tekstu poprzez identyfikację elementów nacechowanych pozytywnie/negatywnie lub neutralnych. Metoda ta wykorzystywana jest nie tylko w badaniach naukowych, ale też w marketingu, ponieważ jest przydatna zarówno w identyfikacji emocjonalnego stanu autorów tekstu, jak i w monitorowaniu opinii klientów.

Analiza morfosyntaktyczna – proces analizowania struktury gramatycznej zdania poprzez opis poszczególnych wyrazów, tzn. identyfikowanie kategorii gramatycznych (takich, jak rodzaj, liczba, przypadek), oraz łączących je relacji syntaktycznych.

Stylometria – metoda analizy tekstu, która pozwala ustalać autorstwo lub chronologię tekstu na podstawie charakterystyki stylu pisania. Badania stylometryczne mogą być też wykorzystywane m.in. do wykrywania plagiatu czy identyfikowania różnic stylistycznych w tekstach różnych autorów. Narzędzia do automatycznej stylometrii (np. WebSty) pozwalają uzyskać informacje o statystykach wyrazów, ich bogactwie czy przynależności tematycznej, dzięki czemu możliwe jest określenie charakterystycznych cech opisujących i różnicujących.

(Data) preprocessing – przygotowanie danych wejściowych do formy najbardziej odpowiedniej dla algorytmów uczenia maszynowego. Obejmuje ono różne działania wykonywane przed analizą danych, w tym ich filtrację i przekształcenie, usunięcie z zestawu danych uszkodzonych, niekompletnych i nieprawidłowych.

Tagowanie morfosyntaktyczne – proces przypisywania do poszczególnych słów w tekście (lub szerzej – korpusie) znaczników (tagów) określających ich cechy gramatyczne, tzn. reprezentowaną część mowy, rodzaj, liczbę, przypadek itp. Działanie to stosuje się w przetwarzaniu języka naturalnego m.in. do analizy i zrozumienia struktury zdania, wykrywania relacji semantycznych oraz automatycznego tłumaczenia maszynowego.

Wordnet – baza danych leksykalno-semantycznych (funkcjonująca jako słownik relacyjny) obejmująca rzeczowniki, czasowniki, przymiotniki i przysłówki. Poszczególne jednostki leksykalne pogrupowane są w zbiory synonimów, tzw. synsetów, i powiązane siecią relacji semantycznych (typu hiponimia, meronimia), z których można wyczytać znaczenie wyrazów. Dane zawarte w wordnetach stanowią jeden z podstawowych zasobów wykorzystywanych do projektowania narzędzi do przetwarzania języka naturalnego.

ChronoPress – ogólnodostępny korpus dziedzinowy zawierający obecnie ok. 100 tys. fragmentów polskich komunikatów prasowych z lat 1945–1964. Dzięki opisaniu poszczególnych segmentów tekstowych za pomocą znaczników (tagów) możliwe jest generowanie statystyk, zestawień, charakterystyk podzbiorów i chronologicznej osi frekwencyjnej. Docelowo korpus ma obejmować teksty prasowe z lat 1918–2018.

OCR-owanie (ang. optical character recognition ‘optyczne rozpoznawanie znaków’) – proces przekształcania przy pomocy specjalnego oprogramowania zeskanowanego tekstu lub obrazu na dane tekstowe (wyrażone w postaci liter i znaków), które można następnie edytować, grupować i przetwarzać komputerowo.

Słowosieć (PlWordNet) – polski wordnet, tzn. relacyjny słownik semantyczny opracowywany w ośrodku CLARIN-PL. Jednostki leksykalne (czasowniki, rzeczowniki, przymiotniki i przysłówki) są grupowane w synsety i opisywane za pomocą sieci relacji semantycznych ustanawianych pomiędzy poszczególnymi hasłami. Obecnie Słowosieć zawiera 191 tys. słów, 285 tys. znaczeń oraz ponad 600 tys. relacji i jest największym wordnetem na świecie, który nieustannie się rozrasta.





Wycinanki (146)

WOJCIECH WRZOSEK

Wycinanki (146)

O nieoczywistości prawdy

Wyborny przewodnik po pograniczach retoryki Chaïm Perelman oswaja nas z teoretycznymi kontekstami argumentowania:

Argumentacja nigdy nie może dostarczyć oczywistości i nie ma mowy o argumentowaniu przeciw temu, co oczywiste. Kto bierze pod uwagę oczywistość, jest pewny, że narzuci się ona z taką samą siłą wszystkim jego rozmówcom. Argumentacja ma tylko tam rację bytu, gdzie oczywistość jest podważana. Zauważył już to Arystoteles, który rozumiał konieczność sięgania do rozumowań dialektycznych w sytuacji, gdy podawane są w wątpliwość, normalnie narzucające się same przez się, pierwsze zasady jakiejś nauki. Dzieje się tak podczas dyskusji na temat definicji[1].

Wszyscy, którzy sądzą, że można wydobyć prawdę niezależnie od argumentacji, mają tylko pogardę dla retoryki, która odnosi się do opinii: w ostateczności mogłaby ona służyć propagowaniu prawd utwierdzonych w mówcy intuicją, czyli oczywistością, ale nie mogłaby służyć do ich ustanawiania. Jeśli jednak nie zgodzimy się na to, by tezy filozoficzne mogły być opierane na oczywistych intuicjach, chcąc spowodować zwycięstwo tych prawd, trzeba będzie sięgnąć do technik argumentacyjnych. Nowa retoryka staje się wówczas niezbędnym instrumentem filozofii[2].

I tu dotarliśmy do Perelmana przywołującego Paula Ricoeura:

Kto podobnie jak Paul Ricoeur przyjmuje w filozofii istnienie prawd metaforycznych, które nie mogą cieszyć się walorem nieodpartej oczywistości, gdyż proponują przebudowę rzeczywistości, ten nie może tak po prostu przeczyć ważności technik retorycznych, zmierzających do ustalenia wyższości jednej metafory nad drugą[3]: mógłby lekceważyć te techniki tylko przy założeniu, że istnieje jakaś intuicja, która narzuca jedyną wizję rzeczywistości, a w konsekwencji wyklucza wszystkie inne[4].

Ja jednak coś więcej przyjmuję. Nie tylko w filozofii, lecz także w humanistyce, a może nie tylko w naukach o człowieku — prawdy tam głoszone mają charakter metaforyczny. Jeśli tak byłoby, to obok procedur uzasadniania, a może w ramach procedur uzasadniania przeświadczeń, przekonań, twierdzeń występowałyby i te perswazje, które dawniej zaliczane były do stricte retorycznych. Dzisiaj w praktyce skutecznego perswadowania, przekonywania, upowszechniania twierdzeń naukowych stosujemy bogaty arsenał środków retorycznych. W tym kontekście hasło „prawda zwycięża nie bez oręża”, podkreśla wagę instrumentów retorycznych. Nabiera aktualnego znaczenia. Nie jest bowiem tak, aby w procesie perswadowania tzw. naga prawda zapewniała efektywne przekonywanie. Nie jest tak, aby odbiorca ulegał oczywistości czy perswazyjności prawdy ze względu na te jakoby „obiektywnie” przysługujące jej cechy. Czyż poczucie oczywistości nie może być wyłącznie stanem perswadującego i jego wyznawców?

Prawda nie roznosi się jak wirus. Ani nie ogarnia nas swą oczywistością jak pomroczność jasna. Aby ją przyjąć, musimy być wrażliwi na metaforykę, w której jest ustanowiona i nam oferowana.


[1] Ch. Perelman, Imperium retoryki. Retoryka i argumentacja, tłum. M. Chomicz, red. R. Kleszcz, Warszawa 2002, s. 19.

[2] Ibidem. Nadto: idem, Philosophie, rhétorique, lieux communs, „Bulletin de la’Académie Royale de Belgique. Classe des Lettres et des Sciences morales et politique”, Bruxelles 1972, s. 144–156.

[3] Idem, Analogie et métaphore en science, poésie et philosophie, [w:] idem, Le champ de l’argumentation, Bruxelles 1979, s. 271–286. Perelman przytacza moją niegdyś ulubioną lekturę: P. Ricoeur, La métaphore vive, Paris 1975, s. 310–321.

[4] Ch. Perelman, Imperium retoryki…, s. 19–20.




Wycinanki (145)

WOJCIECH WRZOSEK

Wycinanki (145)

Przesłanki neoretoryki

Zanim się uzewnętrznię i wyjawię coś w rodzaju osobistego credo, przy pomocy wypowiedzi Chaïma Perelmana — kolejnej międzynarodowej sławy, wychodźcy z mojej ojczyzny[1], przytoczę kilka jego inspirujących myśli[2]:

Ci, którym bliskie są ideały nowej retoryki, nie godzą się na jedynie potoczne jej rozumienie i stosowanie terminu retoryka wyłącznie jako swego rodzaju epitetu. Oznacza on zwykle zwodzenie, omamianie, przesłanianie rzeczywistości zasłoną słów, skrywanie intencji pod potokiem frazesów…

W przeciwieństwie do starożytnej, nowa retoryka zajmuje się mowami skierowanymi do wszelkiego rodzaju audytoriów — zarówno do tłumu zgromadzonego na placu publicznym, jak i do zespołu specjalistów, adresowanymi i do jednostki, i do całej ludzkości. Badać będzie ona nawet te argumenty, które kierujemy do samych siebie podczas wewnętrznej deliberacji[3]. Przyjmując za swój przedmiot badanie mowy o charakterze nie dowodzącym, analizowanie rozumowań, które nie ograniczają się do formalnie poprawnych inferencji, czy też do bardziej lub mniej mechanicznych rachunków, teoria argumentacji, ujęta jako nowa retoryka (lub nowa dialektyka), pokrywa całe pole mowy zmierzającej do przekonywania lub perswazji, niezależnie od audytorium, do którego jest zwrócona, i bez względu na materię, której dotyczy[4].

Belgijski filozof zdaje się wyraźnie oddzielać rozumowanie o charakterze „racjonalnym” — logicznie usankcjonowane dowodzenia i procedury inferencyjne — od argumentowania, którego efekt zależy od skuteczności komunikacji między nadawcą a adresatem. Owa skuteczność zależy od wielu okoliczności pozaformalnych.

*

Opinie Chaïma Perelmana to poglądy filozofa, klasyka teorii argumentacji i wielbiciela nowej retoryki zwanej przez niego neoretoryką.

Żeby być pewnym, że tezy głoszone przez filozofów nie stanowią niepewnych i pokrętnych opinii, lecz niepodważalne prawdy, trzeba aby opierały się one na solidnej i nienaruszalnej podstawie, na intuicji oczywistej, która gwarantowałaby prawdziwość tego, co postrzegamy jako oczywiste. Rozumiana w ten sposób oczywistość nie jest jakimś subiektywnym stanem mogącym ulec zmianie zależnie od chwili i od jednostki: jej rola polega w istocie na zbudowaniu pomostu między tym, co jest postrzegane jako oczywistość przez podmiot poznający, a prawdziwością zdania oczywistego, która musi się narzucić w efekcie każdej istocie rozumnej[5].


[1] Chaïm Perelman, właściwie Henio (lub Henri) Perelman, czasami błędnie nazywany Charlesem Perelmanem (ur. 20 maja 1912 r. w Warszawie, zm. 22 stycznia 1984 r. w Brukseli) — belgijski filozof pochodzenia polsko-żydowskiego. Był jednym z najważniejszych teoretyków argumentacji. Jego głównym dziełem, napisanym wraz z Lucie Olbrechts-Tyteca, jest Traité de l’argumentation — la nouvelle rhétorique (1958), tłum. na ang.: The New Rhetoric: A Treatise on Argumentation autorstwa Johna Wilkinsona i Purcella Weavera (1969); https://en.wikipedia.org/wiki/Chaïm_Perelman.

[2] Zachęcam studentów, doktorantów, nauczycieli do cierpliwego przestudiowania choćby Imperium retoryki. Ta książeczka daje więcej do myślenia niż opasłe słowniki czy encyklopedie retoryki. A studentów prawa i prawników do zapoznania się z — dla nich przeznaczonymi — pracami belgijskiego teoretyka argumentacji.

[3] „Wewnętrzna deliberacja” Perelmana to nic innego jak „mowa wewnętrzna” u innych badaczy, u mnie zaś — po prostu myślenie, które ma charakter autokomunikacji (komunikacji Ego z Alter Ego). Myślenie, zawsze i zwykle fragmentarycznie, chaotycznie i żywiołowo, przebiega jednak co najmniej na poziomie o czym (przedmiotowym, np. o X) i na poziomie meta, czyli: jak myślę, gdy myślę o X. „Wewnętrzna deliberacja”, w moim rozumieniu Perelmana, to zwłaszcza namysł meta.

[4] Ch. Perelman, Imperium retoryki. Retoryka i argumentacja, tłum. M. Chomicz, red. R. Kleszcz, Warszawa 2002, s. 17.

[5] Ibidem, s. 18; tu Perelman cytuje swoją pracę Évidence et preuve, [w:] idem: Justice et raison, Bruxelles 1972, s. 140–154, także tegoż: O oczywistości w metafizyce, [w:] Szkice filozoficzne Romanowi Ingardenowi w darze, red. Z. Żarnecka, Warszawa–Kraków 1964, s. 159–171.




O strategii felietonowej Wycinanek. W odpowiedzi prof. Mamzerowi*


Odpowiedź W. Wrzoska na recenzję H. Mamzera opublikowaną 7.12.2023r. na łamach portalu ohistorie.eu została udostępniona w czasopiśmie „Sensus Historiae” Vol. LII (2023/3).


WOJCIECH WRZOSEK

O strategii felietonowej Wycinanek.

W odpowiedzi prof. Mamzerowi

Link do recenzji prof. Henryka Mamzera

Archeolog i filozof kultury Henryk Mamzer zaszczycił mnie obszerną opinią o zbiorze felietonów pt. Wycinanki[1]. Skromny gatunek, jakim w zamyśle są felietony, potraktował całkiem serio, przykładając do nich kryteria z akademickiej humanistyki wzięte. Podejście to – które podzielił mój wydawca, Wydział Historii mojej alma mater – nobilituje. Jednocześnie wiele z tego, co w felietonach ma wymiar retoryczny i jest jedynie wstępnie przemyślane, spotkało się z krytyką[2].

Zazdroszczę Henrykowi Mamzerowi talentu do uprawiania życzliwej interpretacji. Wydobywa walory, jakie jego zdaniem kryją się w mojej refleksji, i wskazuje momenty dyskusyjne. Skupia się na pozytywach, a we fragmentach niezgody ze mną lansuje konstruktywne propozycje i porusza ważne problemy teoretyczne nauk historycznych[3].

Przyznaję, że odpowiedziałem sobie na pytanie, dlaczego tak przychylnie przyjmuję argumenty prof. Mamzera. Podam tylko trzy powody, jakie przyszły mi do głowy. Henryk Mamzer jest autorem wielce inspirującej filozoficznej i kulturoznawczej monografii współczesnej metarefleksji o archeologii pt. Archeologia i dyskurs[4]. Po drugie, opublikował on onegdaj tekst pt. Archeologia jako metafora, a czytelnik choćby tylko moich Wycinanek już samo to uzna za sprzyjające dialogowi między nami, i po trzecie, mamy z prof. Mamzerem za sobą zadawnione uczestnictwo w seminariach i konferencjach szeroko rozumianego kolektywu myślowego społeczno-regulacyjnej koncepcji kultury Jerzego Kmity i seminarium Eidolonu[5]. Obaj – tak przynajmniej sądzę – dobrze znamy styl myślowy tej humanistycznej wspólnoty interpretacyjnej niezależnie od tego, że różne są nasze indywidualne projekty myślenia i badania.

Tym powodom zawdzięcza Mamzer łatwość, z jaką odkrywa poziomy mojego komunikowania. Interesują go przy tym zwłaszcza moje wywody filozoficzne i kulturoznawcze.

Henryk Mamzer określa moje przedsięwzięcie jako komentarze do uprzednio wybranych przeze mnie fragmentów dzieł humanistyki i literatury. Stają się one – jak twierdzi recenzent – pretekstem do zaprezentowania mojej wizji myślenia historycznego.

Zapytajmy najpierw, dlaczego wielu czytelników – podobnie jak archeolog i filozof kultury Henryk Mamzer – traktuje moje felietony całkiem serio. Czym w gruncie rzeczy różnią się od normalnego tekstu akademickiego? W obu rodzajach narracji autor wspiera się w argumentowaniu tezami innych autorów. Cytuje, analizuje i komentuje – bywa, obszernie – wywody innych badaczy. I tu między moimi felietonami a tym aspektem narracji całkiem naukowej nie ma różnicy. W felietonie wybieram godne uwagi fragmenty czyjegoś dzieła i komentuję je jakby ad hoc. Za ich pomocą podejmuję podstawowe problemy poznawcze nauk historycznych i przedstawiam moje wobec nich stanowisko. Czynię to – rację ma Mamzer – stronniczo i interesownie. Narrację felietonową wzbogacam relacjami pozanaukowymi, okolicznościami z życia cytowanych autorów i swoimi związanymi z nimi doświadczeniami. W tych ostatnich aspektach felietony różnią się od narracji akademickiej. Czy jednak nadal aktualne pozostaje pytanie, czy felietony nie są przypadkiem zorganizowane wedle ponadfelietonowej myśli przewodniej, tak jak rozdziały i podrozdziały w humanistycznej narracji akademickiej? Czy da się w zbiorze wykryć poważne idee przewodnie, tak jak to zwykle bywa w narracji naukowej? Czy felietony organizuje zasadnicza linia interpretacyjna? Na to pytanie odpowiedź znajdujemy w sformułowaniu mojego recenzenta. Zgadzam się z Henrykiem Mamzerem, kiedy stwierdza:

Myślenie o przedmiocie stanowiącym podstawowy obszar zainteresowań Wrzoska, czyli myślenie historyczne, jest głównym spoiwem prezentowanych wypowiedzi. Pełni ono w Wycinankach funkcję wspólnego języka, swego rodzaju coine, który umożliwia recepcję myśli przedstawicieli różnych dyscyplin wymienionych w Wycinankach i ewentualną dyskusję czy porozumiewanie się z nimi.

Mamzer trafnie identyfikuje mój namysł jako myślenie o myśleniu historycznym, refleksję nad cechami myślenia historycznego. Ta perspektywa daje mi szansę spoglądania z poziomu metarefleksji na rzeczywistość kulturową jako rzeczywistość humanistyczną.

Tak oto podsumowuje moje podejście w ostatnim akapicie:

Metahistoryczne rozważania Wrzoska nad myśleniem historycznym przedstawicieli różnych dyscyplin humanistyki to rozważania zmierzające do wykreowania nowej abstrakcyjnej postaci, którą jest on sam – reprezentanta humanistyki zintegrowanej, tworzącej w Wycinankach nową, metajęzykową jakość, w porównaniu z językiem przedmiotowym każdej z nich z osobna. To postać zupełnie inna aniżeli Wojciech Wrzosek jako homo historicus. Autor Wycinanek to homo metahistoricus – używając określenia Marii Solarskiej[6] – o imponującej wyobraźni teoretycznej, wydobywającej i spajającej idee zawarte w różnorodnych tekstach spoza obszaru historii sensu strictiori o charakterze przedmiotowym. Autokreacja autora Wycinanek, to główne – moim zdaniem – przesłanie dzieła, wokół której toczy się przedstawiona w nim narracja.

Na marginesie rodzi się pytanie, czy kiedykolwiek praktykowałem na poziomie przedmiotowym jako historyk (Wrzosek jako homo historicus, napomyka recenzent). Możliwe, iż Mamzerowi chodzi o to, że mój dyskurs felietonowy czy metodologiczny jest innego rodzaju niż narracja klasycznego historyka, po prostu historyka proper. Przedmiotowością metodologa czy teoretyka historii są procedury poznawcze i badawcze historyka, operacja historyczna[7] i konceptualizowane epistemologicznie lub metodologicznie akty historiograficzne. W tej ostatniej roli, a więc gdy odnajdywałem się w roli historyka historiografii (doktorat o Braudelu, habilitacja o nieklasycznej historiografii i inne liczne teksty), i tak moim instrumentarium były narzędzia metodologiczne i perspektywa epistemologiczna.

Rozumiem jednak jednocześnie, że w tradycyjnym sensie historyk historii to historyk nauki historycznej, historyk historiografii, a także po prostu znawca literatury historycznej. Historia historii może być/jest przecież fragmentem normalnej historii, jak historia socjologii, historia religii, historia literatury, edukacji, rolnictwa czy klasyk tematu, historia polityczna. Ja nie praktykowałem tej szacownej tradycji, zwłaszcza w jej klasycznym wydaniu. Już moje magisterium to był dyskurs metodologiczny[8].

Przyznaję, że Mamzer trafnie określa horyzont refleksji Wycinanek. Jest to bodaj jeszcze piętro wyżej niż perspektywy (piętra) właściwe dla metodologii historii czy teorii historiografii. Przedmiotowością dla mnie są obecność myślenia historycznego w kulturze i oblicza tej obecności. Kategoria „myślenie historyczne” pozwala mi przyjąć horyzont ogólnohumanistyczny. Umożliwia penetrowanie prefiguracji metafizycznych. Myślenie jako takie patronuje myśleniu historycznemu, choć artykułuje się dopiero wtedy, gdy skupia się na określonym przedmiocie. W moim przypadku jest nim historyczność. Zanim określę ją jako myślenie historyczne, jest po prostu metafizyką.

Zdaniem prof. Mamzera, a opinia ta czyni mi honor – realizuję postulaty humanistyki zintegrowanej.

Skoro tak, to przytoczmy lakoniczną – odsyłając do literatury przedmiotu – opinię filozofa kultury lansującą tę ideę: „Funkcję integrującą [badania humanistyczne w duchu humanistyki zintegrowanej – W.W.] pełni wspólny dla wszystkich nauk humanistycznych przedmiot badań, który stanowi kultura”[9]. Przypomnę, o jakie rozumienie kultury autorce zapewne chodzi. Otóż:

[…] na kulturę danej społeczności składa się wszystko to, co trzeba wiedzieć czy też w co trzeba wierzyć, aby postępować w sposób akceptowalny dla jej członków, i to w ramach jakiejś roli społecznej akceptowanej przez każdego z nich. Skoro kultura jest czymś, czego ludzie mają się uczyć, w przeciwieństwie do tego, co biologicznie dziedziczą, tedy stanowi ona ostatecznie wynik uczenia się: jest wiedzą w najogólniejszym, relatywnie pojętym sensie tego terminu. Przyjmując powyższą definicję, odnotowujemy, że kultura nie jest zjawiskiem materialnym, nie stanowią jej rzeczy, ludzie, zachowanie czy przeżycia emocjonalne. Jest to raczej organizacja tych zjawisk. Stanowią ją formy rzeczy w umysłach ludzi – modele ich percypowania, inaczej: interpretowania ich[10].

W swoim czasie Jerzy Kmita, twórca społeczno-regulacyjnej koncepcji kultury i poznańskiej filozofii kultury, uznał definicję kultury amerykańskiego antropologa za trafnie oddającą jego własne rozumienie kultury. Ja zaś historyczność kultury i kulturowy status historii biorę za horyzonty myślenia historycznego.

Komentując opinię Mamzera o metahistoryczności Wycinanek, dorzucam, że dodatkową okolicznością sprzyjająca temu wrażeniu jest być może dramaturgia moich narracji. Kryją się w nich zarówno swoiste fabularyzowanie, felietonowa prowokacja, jak i żonglowanie poziomami refleksji. Moim zadawnionym przekonaniem – ani oryginalnym, ani szczególnie odkrywczym – jest pogląd, że refleksja filozoficzna (teoretyczna), a może po prostu naukowa, humanistyczna, to wędrówka po poziomach języka. Zwykle dwóch: przedmiotowym i metajęzykowym, ale nie tylko. Symptomem metarefleksyjności jest spontaniczna wędrówka autora akademickiej refleksji interpretacyjnej, swobodna ewolucja przedmiotu dyskursu, jakim jest zmiana zwłaszcza interpretandum[11]. Przykładem tego zjawiska jest zmiana przedmiotu interpretacji w ślad wiedzy interpretującej. Namysł nad statusem tych dwu składowych myślenia pozwala uświadomić sobie, na którym piętrze refleksji względem języka przedmiotowego się znajdujemy[12]. Co jednak najważniejsze, pozwala dostrzec, że na początku procedury interpretowania i na jej zwieńczenie oblicze i interpretandum, i interpretansa różni się, bywa, znacznie. Gdyby było inaczej, trudno byłoby się doszukać efektów tego postępowania.

O rzeczonej tu przeze mnie wędrówce myślenia tak traktuje Ludwik Fleck:

Jak bardzo praca naukowa jest pracą kolektywną, pokazuje wyraźnie przedstawiona w pierwszym rozdziale historia nauki o kile. Przede wszystkim, wszystkie motywy określonej sekwencji idei pochodzą z wyobrażeń kolektywu: choroba jako kara za rozkosz – jest kolektywnym wyobrażeniem społeczności religijnej. Choroba jako rezultat oddziaływania konstelacji gwiazd należy do kolektywu astrologów. Spekulatywna metaloterapia praktykujących lekarzy stworzyła ideę rtęci. Myśl o krwi przenieśli lekarze ze starej vox populi („krew jest szczególnym płynem”). Myśl o czynniku zakaźnym prowadzi wstecz przez nowoczesny etap etiologiczny, aż do kolektywnego wyobrażenia o demonie choroby[13].

W Wycinankach 174, które właśnie ukończyłem, cytuję myśl Ludwika Flecka, w pełni przeze mnie akceptowaną:

Myśli krążą od jednostki do jednostki, za każdym razem nieco przekształcone, ponieważ inne jednostki tworzą z nich odmienne asocjacje. Ściśle biorąc, odbiorca nigdy nie rozumie całkowicie myśli w taki sposób, w jaki nadawca chciał, aby była zrozumiana. Po szeregu wędrówek praktycznie nie ma już niczego z oryginalnej treści. Czyja to jest myśl, która nadal krąży? Jest to właściwie myśl kolektywna, myśl, która nie należy do żadnej jednostki. Bez względu na to, czy ze stanowiska indywidualnego odkrycia są prawdami, czy pomyłkami, czy wydają się słuszne, czy niesłuszne, krążą one w społeczeństwie, są szlifowane, przetwarzane, wzmacniane lub osłabiane, wywierają wpływ na inne odkrycia, pojęcia, poglądy i zwyczaje myślowe. Po szeregu okrążeń w obrębie wspólnoty odkrycie często wraca zasadniczo zmienione do pierwszego swego twórcy i on także patrzy na nie inaczej, „nie uznaje go za swoje własne lub – co się często zdarza – wydaje mu się, że widział je od początku w obecnej postaci[14].

Choćby w tym kontekście, tj. wielopoziomowości interpretacji, bronię tezy: nawet nic jest historyczne, ponieważ, co dla mnie oczywiste, czyniłem to z poziomu metajęzykowego. Wypowiedziałem się o losach słowa „nic”, nie zaś o jego ewentualnym odniesieniu przedmiotowym lub – jak chciałby Henryk Mamzer – „pusto spełnionym odniesieniu przedmiotowym” terminu NIC.

Czytelnicy moi zwracali uwagę na autobiograficzne wymiary wycinanek. Muszę przyznać, że pozostawiłem tę dominującą cechę wycinanek pierwszych (tych z 2010 r.), tym razem jedynie jako tło zasadniczych rozważań. W tych intymnościach myślenia i życia także znajduję uzasadnienie dla opinii Henryka Mamzera, że Wycinanki to autokreacja. Jednak zasadniczym celem felietonów jest zakomunikowanie mojej wizji świata historycznego. Jej dopełnieniem będzie, mam nadzieję, następny tom Wycinanek, z którego felietony publikuje już portal ohistorie.eu. Ufam, że Henryk Mamzer znajdzie tam kolejne uzupełnienia tej wizji.

Przyznałem na wstępie, że mój interlokutor wypowiadane przeze mnie tezy traktuje serio, mimo że są przecież wypowiadane w trybie felietonu. Z wielu możliwych wątków kilka zwróciło uwagę prof. Mamzera. Oto one:

Już we Wstępie Wycinanek (s. 10) ich autor oświadcza, że podziela opinię Michela Foucaulta i Paula Veyne’a [„wszystko jest historyczne, nic więcej”]. Ujmuje on jednak problem bardziej zdecydowanie aniżeli francuscy historycy [„nic nie jest niehistoryczne lub nawet nic jest historyczne”]. Przytoczone słowa zdają się głównym przesłaniem jego książki.

Po tym zreferowaniu mojej idei filozof kultury komentuje: „O ile jednak pierwsza część sformułowania Wrzoska jest wyrazem potwierdzenia czy akceptacji wypowiedzi «wszystko jest historyczne», o tyle niezupełnie jest ono równoważne ze sformułowaniem « nawet nic jest historyczne»”.

Przywołując za mną fragment z Quine’a słynnego tekstu O tym, co istnieje. Co istnieje? Wszystko, stwierdza amerykański filozof. „Jest to jednak tylko stwierdzenie, że istnieje to, co istnieje. W stwierdzeniu tym zdaje się tkwić pytanie (retoryczne według Wrzoska [dorzuca Mamzer]): czy może istnieć coś, co nie istnieje? Stąd oksymoron w jego wypowiedzi: «nawet nic jest historyczne»”.

Twierdzę, że wyrażenie „nawet nic jest historyczne” to nie jest oksymoron. W wyrażeniu „wszystko jest historyczne” mowa jest o wszystkim, co pomyślane, w tym o pomyślanym przez nas nic. Dlatego i koncept nic jako od wieków myślany stan istnieje w naszych zasobach refleksji jako zmienny i historyczny. Nicnie jest tu rozumiane jako coś, co nie istnieje, lecz jako, powiedzmy, potoczny odpowiednik starożytnej kategorii niebytu jako opozycji do bytu. Podobnie, per analogiam wyrażenie generalnie kwantyfikujące wszystko/każde(np. użyte w wyrażeniu „wszystko jest historyczne”) ma w rachunku kwantyfikatorów opozycyjny odpowiednik nic, tj. wyrażenie kwantyfikujące egzystencjalnie nie istnieje.

W oksymoronie, tj. w wyrażeniu zawierającym literalną sprzeczność, musi dochodzić do spięcia dwóch stanów zestawiających „ten sam rodzaj”. Stany rzeczy muszą pozostawać w tym samym „rodzaju istnienia”.

Istnieje/nie istnieje tylko wtedy, gdy esse/essere orzeka tę samą „egzystencjalność”, orzekać może ewentualnie ich sprzeczność. Wyrażenie „nic jest historyczne” nie stwierdza, że to, co nie istnieje, jest historyczne, lecz „nic” w myśleniu ma swoją historię i względny historycznie sens. Dlatego orzekam, że nawet nic jest historyczne. Prowokując odbiorcę do dostrzeżenia w tym wyrażeniu metafory.

Notabene jeśli uznajemy, jak ja uznaję, że wszystko jest historyczne, to zgódźmy się, jeśli wszystko, to i NIC także jest historyczne. Wyrażenie NIC jest historyczne. Jest metaforą, jak każde wyrażenie zawierające/dopuszczające choćby esse/essere cudzysłowowe. Moje „nawet nic jest historyczne” dopuszcza lub wręcz postuluje interpretację metaforyczną.

Inaczej, w sensie literalnym, to, co nie istnieje, nie może być historyczne. Tak głosi Henryk Mamzer i ewentualnie zdrowy rozsądek, który operuje w sferze potocznego, literalnego myślenia.

Dodatkowo w wyrażeniu „nawet nic jest [esse] historyczne” owo esse – zwłaszcza w moim przykładzie – jest metajęzykowe. Stawiając nic w cudzysłów, nie wypowiadam nic w języku przedmiotowym. Wypowiadam się o losach znaczenia terminu, czyli pojęcia. Dlatego też, jak to często bywa, oksymorony są środkiem retorycznym czy wyrażeniem poetyckim. Notabene i na marginesie, kiedy Quine na pytanie, „co istnieje”, przytacza odpowiedź: „wszystko”, to jak rozumiem, przytacza tylko możliwą, narzucającą się odruchowo odpowiedź. Oznacza ona idem per idem. Istnieje, co istnieje. Nie jest to zaś jego odpowiedź na tytułowe pytanie, co istnieje. Nie kończy przecież na tym.

W innym miejscu mój recenzent dodaje historiozoficznie:

Wrzosek pisze, że nawet „nic” jest historyczne. Mamy tu do czynienia z rzadko spotykaną odmianą historiocentryzmu, wręcz megalomanią historyczną, skoro nawet „nic”, czyli niezmienność, jest historyczne. Tymczasem historia to zmiana. Wrzoskowi – jak się zdaje – bardziej jednak chodzi o zaakcentowanie tożsamości własnego myślenia z myśleniem francuskich historyków spod znaku antropologii historycznej. Mimo że w literaturze możemy odnaleźć opinie przedstawicieli antropologii historycznej o historii jako istocie humanistyki czy wręcz nauki, to jednak tylko z przytoczonego sformułowania wynika, iż jedynie historia i historyk zajmują pozycję uprzywilejowaną wobec pozostałych dziedzin humanistyki czy nawet nauki.

Odpowiadam w innym miejscu na podobną opinię. Moją koncepcję jej autor określa mianem panhistoryzmu i – tropem tzw. panstrukturalizmu czy pansemiotyzmu – mianem panmetaforyzmu, kiedy lansuję tezę, że jeśli matrycą kultury jest język, to metaforyzowanie jest kluczowym dla niej aktem twórczym[15]. Nie wadzi mi być megalomanem historycznym. Czy ta postawa jest w jakimś sensie niepozytywna?

Ponadto Henryk Mamzer jako kulturoznawca i sojusznik społeczno-regulacyjnej koncepcji kultury skłonny jest do kulturoznawczej interpretacji konceptów filozoficznych. Nie tyle podejmuje dyskusję z Parmenidesem i Heraklitem, ile traktuje ich metafizyki jako genezę przyszłych orientacji w ludzkim myśleniu[16].

Odświeżył mi Mamzer kulturoznawczą perspektywę oglądu filozofii starożytnej. Ja jednak tylko prosto i wyrywkowo, bo felietonowo, lansuję swoją perspektywę. Rzecz w tym, co się stwierdza na filozoficznym poziomie przedmiotowym, co zaś na poziomie, na którym analizuje się gramatykę konceptów Parmenidesa czy Heraklita. Ja w sporze, kto jest górą, autor koncepcji stałości czy zmienności, nie konkuruję z wielkimi myślicielami. W odniesieniu do myślenia historycznego skromnie bądź nieskromnie głoszę, że jedną z podstawowych metafor myślenia historycznego jest ruch – stawanie się i wszelkie odmiany zmienności.

Ogólnie biorąc, dla mnie ważne jest postrzeganie stałości i zmienności w dziejach i narracjach o nich. Takie mamy fundamentalne figury porządkowania naszej apercepcji historycznej. Epistemologia historii za obraną filozofię historii, teorię historii, a może i metodykę badania historycznego czyni odpowiedzialnymi metafory historiograficzne[17]. Spośród tych fundamentalnych (root metaphors) to właśnie metafora zmienności (ruchu, rozwoju) i jej historyczne wcielenia wraz z metaforą genezy (i jej historycznymi odmianami) odpowiadają za historyczne obrazy przeszłości. Tu rozstrzygam między parmenidesową a heraklitową tradycją. Homo metahistoricus troszczy się zarówno o stałość, jak i zmienność. Henryk Mamzer podpowiada mi, że na historyczność składa się nie tylko metafora historiograficzna, ruch, zmienność, a później „naukowe” ich wcielenia, ale i stałość, niezmienność, trwałość (np. la longue durée Braudela jako wcielenie historycznej gry między stałością i zmiennością ze wskazaniem na to, co trwałe w dziejach)[18].

Tak, jestem rzecznikiem braudelizmu. Jakżeby inaczej. Nie należy myśleć, że jestem zwolennikiem czy, nie daj Bóg, wyznawcą Braudelowskiej historii globalnej, bo to zbyt mocno powiedziane. Jestem rzecznikiem każdej bogatej, rozwiniętej i przemyślanej wizji historii. A ta Braudelowska jest jedną z najważniejszych i najwspanialszych w dziejach współczesnej historiografii i humanistyki.

Zgodnie z majeutyczną koncepcją teorii historii, którą ostatnio przypominam, każdego twórcę historyka czy humanistę, wzbogacającego refleksję adepta, studenta, nauczyciela, badacza, amatora historii powinniśmy propagować, a jego dzieło udostępniać i upowszechniać. Niech sobie odbiorca z wielości propozycji wybierze, co mu intelektualnie pasuje, etycznie dogadza… Neokantyzm Cassirera, hermeneutykę Diltheya, Gadamera… A może dorobek Jürgena Habermasa, Reinharta Kosellecka, Jörna Rüsena…

Co kto woli. Ja uczyłem się na szkole Annales i jej pogrobowcach. Znam się na Braudelu, ale nie jestem więźniem scjentystycznego nurtu ruchu intelektualnego Annales[19]. Jestem raczej admiratorem historycznych traktatów Foucaulta i jego teorii historii. A zasadniczo myślę podobnie i podążając – udolnie lub mniej udolnie – za Ajdukiewiczem, Kmitą, Fleckiem, Margolisem, ale i Cassirerem, Kołakowskim… Jeśli ktoś nazwie to eklektyzmem, to trudno. Nie wadzi mi to, zwłaszcza gdy moje stanowisko nazwie oświeconym eklektyzmem. Jestem nieortodoksyjnym zwolennikiem społeczno-regulacyjnej koncepcji kultury, umiarkowanym konstruktywistą historycznym. Nie gorszy mnie, że badacz z obszaru nauk historycznych i wszelakich nauk nie może się epistemologicznie określić, z kolei teoretyk czy metahistoryk powinien kontrolować swoje i kwalifikować cudze myślenie historyczne, bo to jego kompetencja.


[1] Henryk Mamzer, O autokreacji historyka. Kilka uwag na marginesie Wycinanek Wojciecha Wrzoska, https://ohistorie.eu/2023/12/07/o-autokreacji-historyka-kilka-uwag-na-marginesie-wycinanek-wojciecha-wrzoska/; W. Wrzosek, Wycinanki. Zbiór felietonów, Poznań 2022, 418 stron.

[2] Otrzymuję liczne opinie o tych felietonach. Niektóre zawierają podpowiedzi, jakie to uznane i poważne konteksty tradycji mógłbym w nich uwzględnić.

[3] Wielu kwestii podjętych przez recenzenta nawet nie poruszam. Polecam jednak czytelnikom Wycinanek jako godne najwyższej uwagi. Ufam, że kolejne felietony, te ukazujące się na platformie ohistorie.eu i te, które dopiero zostaną opublikowane, zaspokoją niektóre niedosyty prof. Mamzera i zadowolą czytelników.

[4] Henryk Mamzer, Archeologia i dyskurs. Rozważania metaarcheologiczne, Poznań 2001; Archeologia jako metafora, w: Kultura jako przedmiot badań. Studia filozoficzno-kulturoznawcze. Prace ofiarowane Profesorowi Jerzemu Kmicie w siedemdziesiątą rocznicę urodzin, red. B. Kotowa, J. Sójka, K. Zamiara, Poznań 2001, s. 103–121; Archeologia jako humanistyczna interpretacja przeszłości. Studia dedykowane Profesorowi Henrykowi Mamzerowi, red. A. Posern-Zieliński, J. Sawicka, J. Kabaciński, M. Kara, K. Zamelska-Monczak, Poznań 2018.

[5] Mowa o spotkaniach seminaryjnych pod patronatem Jerzego Kmity i Anny Pałubickiej, z inicjatywy Mariana Kwapińskiego i Andrzeja P. Kowalskiego. Odbywały się w latach 1999–2008. Zaowocowały serią uznanych publikacji pod szyldem „Eidolon” wydawnictwa Epigram. „Eidolon” wspierały Muzeum Archeologiczne w Gdańsku i Zakład Filozofii Kultury Instytutu Filozofii UAM.

[6] Maria Solarska zastosowała termin homo historicus – jak sama twierdzi, termin Jana Pomorskiego – do mojej postawy poznawczej: „Odwołując się do terminologii zaproponowanej przez Jana Pomorskiego, można powiedzieć, że Wojciech Wrzosek jako homo metahistoricus prowadzi refleksję nad dokonaniami sprawców historiografii (homo historicus)”; M. Solarska, T. Falkowski, W.J. Werner, Wielogłos, czyli pluralistyczne wprowadzenie, w: W. Wrzosek, O interpretacji historycznej. Studia metahistoryczne, red. M. Solarska, T. Falkowski, W.J. Werner, Poznań 2022, s. 11.

[7] M. de Certeau, L’écriture de l’histoire, Paris 1975, s. 70; F. Dosse, Paul Ricoeur, Michel de Certeau et l’Histoire: entre le dire et le faire, 2003, http://elec.enc.sorbonne.fr/conferences/dosse.

[8] Analizowałem procedurę wyjaśniania w pracach Jana Rutkowskiego, mistrza mojego mistrza Jerzego Topolskiego.

[9] A. Pałubicka, Myślenie w perspektywie poręczności a pojęciowa konstrukcja świata, Bydgoszcz 2006, s. 172. W tej pracy, zwłaszcza w rozdziale VII, stosowne rozwinięcia koncepcji łączącej podmiotową i przedmiotową tradycje rozumienia i interpretowania kultury. Zalecane tu i ostatnie prace Jerzego Kmity, choćby Późny wnuk filozofii. Wprowadzenie do kulturoznawstwa (Poznań 2007) oraz Konieczne serio ironisty. O przekształcaniu się problemów filozoficznych w kulturoznawcze (Poznań 2007).

[10] W.H. Goodenough, Cultural Anthropology and Linguistocs, w: Language in Culture and Society, New York 1964, cyt. za: J. Kmita, Konieczne serio ironisty…, s. 20–21; tu w części pt. „Kultura. Stosowne konteksty koncepcji kultury honorowanej w ramach dojrzałej fazy społeczno-regulacyjnej koncepcji kultury”.

[11] Interpretandum wędruje za charakterem interpretansa i w procesie interpretowania interpretandum, wraz z pracą interpretansa nad nim, zmienia swe oblicze. W rozciągniętej w czasie interpretacji składowe interpretacji ewoluują. To zjawisko jest analogonem passing theory Donalda Davidsona z Inquiries into Truth and Interpretation.

[12] W historycznej edukacji przedakademickiej zasadniczo nie porzucamy dyskursu przedmiotowego. Uczymy się na pamięć tego, co było, wraz z doklejoną do tego indoktrynacją aksjologiczną. Metarefleksja kształtuje się żywiołowo i jest milczącą wiedzą zasiedloną stereotypami.

[13] L. Fleck, Psychosocjologia poznania naukowego. Powstanie i rozwój faktu naukowego oraz inne pisma z filozofii poznania, red. Z. Cackowski, S. Symotiuk, Lublin 2006, s. 70.

[14] Tamże, s. 71. Naszym zadaniem jest rozwijanie rozumienia myślenia (w tym zwłaszcza historycznego) w duchu i stylu kolektywu myślowego Ludwika Flecka, historyzmu Josepha Margolisa, filozofii Michela de Certeau, Reinharta Kosellecka… Formuła Margolisa „My own theme is the radical theme of our time: viz., thinking is a history, thinking is history, a w moim jej tłumaczeniu/rozumieniu nawet: „myślenie jest (jakąś) historią, myślenie jest historią” (J. Margolis, Historied Thought, Constructed World: A Conceptual Primer for the Turn of the Millennium, Berkeley 1995, s. 6). Szerzej o Margolisie Wycinanki 127–129 i 133–138.

[15] W. Wrzosek, O moim panmetaforyzmie (replika na szkic Artura Dobosza Wrzoska koncepcja metafory historiograficznej („Historyka. Studia metodologiczne” 2023, t. 53, w druku), to odpowiedź na obszerny szkic: A. Dobosz, Wrzoska koncepcja metafory historiograficznej, „Historyka. Studia metodologiczne” 2022, t. 52, s. 29–60, przedruk z: A. Dobosz, Wrzoska koncepcja metafory historiograficznej, w: tegoż, Szkice o metaforze, Poznań 2016, s. 77–108; na opinie o mojej książce pt. O myśleniu historycznym (Bydgoszcz 2009) odpowiadam w artykule Historyk w okowach niesprzeczności. Jeszcze raz o zasadzie nieoznaczoności kulturowej. (Appendix do repliki), w druku, niebawem na portalu ohistorie.eu.

[16] Pozwolę sobie na myśl swawolną: dlatego też starożytni okazują się „uniwersalnie” ważni, bo ich język i myśl zezwala na pluralistyczne, jak się niebawem w dziejach okazało, interpretowanie ich genialnych intuicji. To punkty wyjścia metafizyki naszej kultury. Autorzy przejścia od myśli przedfilozoficznej do filozofii. To oni ustanowili elitarne myślenie, podstawowe koncepty i problematyzacje naszego antyczno-zachodnioeuropejskiego uniwersum.

[17] Epistemologia historii, której pryncypia formułowałem w tzw. brązowej książce Historia, kultura, metafora w 1995 r. (w rzeczy samej krystalizująca się, jak wyznaję w Wycinankach, już bodaj w czasie pobytu we Włoszech w 1991 r., co deklarowałem jeszcze w artykułach publikowanych w roczniku „Odysseus”. Szczegóły: Wycinanki, nowy cykl ohistorie.eu/varia (106–113).

[18] Długie trwanie Braudela i bardzo długie trwanie (très longue durée) aż po histoire presgue immobile i histoire immobile Le Roy Ladurie to idea stałości, niezmienności, rozumiana jako powolna lub bardzo powolna zmiana. Widoczna zwłaszcza na tle historii tradycyjnej. Historia składa się z tego, co stałe. Zwróćmy uwagę na to, co w przeszłości trwało, przez lata, stulecia nie ulegało zmianie (lub podlegało bardzo powolnej zmianie), a dopiero na tym tle dostrzeżemy znaczenie zdarzeń, sens efemerycznych fenomenów historii politycznej – powiadali zwolennicy „nowej historii”. Stąd krytyka (l’histoire contrévénementielle) politycznej historii zdarzeniowej – tradycyjnej historii politycznej. Literatura przedmiotu choćby w licznych moich tekstach o Braudelu et consortes.

[19] Henryk Mamzer, zdaje się, mylnie zalicza Fernanda Braudela i Paula Veyne’a do nurtu antropologii historycznej. Nie spotkałem takiej opinii w literaturze przedmiotu. Dla mnie autor Méditerranée to umiarkowany modernizm, scjentystyczny wariant humanistyki/historiografii w ramach ruchu intelektualnego (tzw. szkoły) Annales. Raczej opozycyjny historiozoficznie wobec co najmniej francuskiej antropologii historycznej. Z kolei autor „Jak się pisze historię” to admirator historii á la Foucault. Zob. choćby stosowne rozdziały (pt. „Braudel” i „Veyne”) w Wycinankach.




Zapowiedź wideo-recenzji | „Wokół >>zwrotu historycznego<< w badaniach nad historią filmu"

Szanowni Państwo,

zapraszamy do obejrzenia i wysłuchania zapowiedzi wideo-recenzji Piotra Witka noszącej tytuł:

Wokół „zwrotu historycznego” w badaniach nad historią filmu

Zapowiedź wideo-recenzji | „Wokół >>zwrotu historycznego<< w badaniach nad historią filmu”

Recenzja dotyczy monografii historyka filmu z Uniwersytetu Łódzkiego dra Michała Pabisia-Orzeszyny:

Zwrot historyczny w badaniach filmoznawczych, Filmo!znawcy, Wydawnictwo Uniwersytetu Łódzkiego, Państwowa Wyższa Szkoła Filmowa, Telewizyjna i Teatralna im. Leona Schillera, Łódź 2020, ss. 193.

Pełna wideo-recenzja ukaże się niebawem.

Zachęcamy do oglądania, polubienia, komentowania i udostępniania.