Postdyscyplinarny zwrot w stronę strategii komunikacyjnej. E-TV Historia jako innowacyjne źródło historyczne  

PAULINA LITKA

Postdyscyplinarny zwrot w stronę strategii komunikacyjnej.
E-TV Historia jako innowacyjne źródło historyczne

 

Czym jest projekt E-TV Historia i jakie są jego cele? Czy jest on potrzebny we współczesnym dyskursie naukowym? Jeśli tak – do kogo jest skierowany? Po co dzisiaj kolejna telewizja, przecież jej nie brakuje? Czy tym razem to nowy serial popularny, który ma być oglądany codziennie o tej samej godzinie? Czy zatem upowszechnienie telewizji to tylko przeciętny dostęp do jakiegoś programu (codzienny nawyk) i zarazem możliwość jego oglądania? „Telewizja może przecież służyć i służy do dzisiaj jako przekaźnik dzieł tradycyjnej kultury artystycznej” (Koprowska, Strzeszewski 1990, s. 4–5; w kontekście telewizji i jej upowszechniania, m.in. wykorzystywania telewizji w placówkach, problemu nadawcy, treści przekazu, odbiorcy, terapeutycznych funkcji odbioru programów telewizyjnych, zob. również Gajda 1982). Wobec tego czym może być taki przekaz telewizyjny, a w tym jaka jest rola człowieka i jego świat wartości? Być może niektórzy w odpowiedzi skierują się ku słowom ks. Andrzeja Baczyńskiego, który odnosi się m.in. do Jana Pawła II: „Zdolność telewizji zarówno do umacniania, jak i niszczenia tradycyjnych wartości w sferze religii, kultury i rodziny każe zastanowić się nad aksjologią tego najmocniejszego w oddziaływaniu środka przekazu. Obraz, słowo i dźwięk niosą z sobą określony świat wartości, świat w znacznej mierze »zaprogramowany«, który odbiorca w sposób świadomy lub nieświadomy chłonie” (Baczyński 2003, s. 11). W wypadku E-TV Historii wszystkie kategorie w niej przedstawiane nie będą tradycyjnymi programami, które można chłonąć bez jakiejkolwiek refleksji nad nowo powstającym produktem. To coś zupełnie nieznanego powszechnemu widzowi. Świat wartości natomiast, na który składają się głównie obraz, słowo i dźwięk, w przyszłej telewizji jest w pewnym stopniu tzw. światem zaprogramowanym, przede wszystkim zaś zaprojektowanym modułem edukacyjnym przeznaczonym dla szerokiego grona odbiorców (w Polsce i na całym świecie). Wypada przytoczyć słowa (za Marshallem McLuhanem), które odzwierciedlają cele przyświecające twórcom E-TV Historii: „telewizja nie jest po prostu środkiem zapewniającym dostawę do domu tych samych klasycznych »komunikatów«, które znaliśmy już przed jej powstaniem ze szpalt, z sal odczytowych czy koncertowych, z kina itd. Telewizja należy do takich środków przekazu, które odmieniają strukturę głębszą samego przekazu, których odmienność decyduje o tym, że to »jak przekazujemy« wpływa na to, »co jest przekazywane«, operuje bowiem wśród innych relacji między świadomością a światem otaczającym, aktywizuje przy tym inne sfery duchowe odbiorców, odnosi się więc do innej osobowości” (Czerwiński 1973, s. 28–29). Ponadto „telewizja stwarza widzom możliwości wchodzenia w arkana spraw trudniejszych, które ona sama im również oferuje. Dzieje się tak wskutek wielości dziedzin, wielostopniowości, różnopoziomowego charakteru treści przekazywanych, przy czym »łatwiejsze« wprowadza w »trudniejsze«” (tamże, s. 42). E-TV Historię ma cechować profesjonalizm, a reagowanie na nowości jest tutaj nadrzędnym celem. Ma ona być otwarta na wszelkiego rodzaju niestereotypowe propozycje dotyczące jej współtworzenia. Projekt zakłada stworzenie kanału telewizji internetowej o tematyce historycznej. Głównym założeniem jest m.in. rozpowszechnianie wiedzy historycznej przy wykorzystaniu modeli historii alternatywnej, które były i są nadal projektem badań na uczelnianym polu naukowym, czego dowodem mogą być wybrane publikacje charakteryzujące się niekonwencjonalnym podejściem do historii (np. Witek i in. 2011). Postępujące zmiany w społeczeństwie oraz w edukacji prowadzą do innego podejścia do historii i jej rozumienia. To pewna odskocznia od przestarzałego dyskursu o przeszłości ku innowacyjnemu, który za pośrednictwem nowoczesnych technologii stwarza społeczeństwu akademickiemu nowatorskie możliwości. E-TV Historia to przede wszystkim stworzenie kina gatunkowego, dokumentów reportażowych, wideo-slajdów i innych form wizualizacji, które można opisać w kategorii innowacyjnego źródła historycznego. To wizja E-TV Historii jako strategii komunikacyjnej i zarazem przepływu różnych informacji w kontekście telewizji internetowej skierowanej do wszystkich zainteresowanych oraz tych, którzy zechcą zobaczyć niestereotypową TV. Można przedstawić to w następujący sposób:

Wspomniane poszczególne kategorie, które składają się na E-TV Historię to główny fundament programów tematycznych. Nowy kanał jest adresowany do szerokiego grona odbiorców w różnych przedziałach wiekowych oraz mających odmienne zainteresowania indywidualne. Pierwszą kategorią może być Księgarnia historyczna jako przewodnik po wydawnictwach historycznych. Prezentowana tam będzie m.in. literatura naukowa (akademicka), faktu, popularnonaukowa. Kategoria ta zakłada przybliżenie, zrecenzowanie, omówienie wyszukanych nowości publicystycznych, monografii, bestsellerów itp. pod kątem tematu, jego innowacyjności, a także ich ocena pod względem edukacyjnym. Głównym celem jest pokazanie w E-TV Historii nowości wydawniczych – niekonwencjonalnych: komiksów, powieści historycznych, publicystyki historycznej. Program Księgarnia historyczna może być odbierany zarówno przez ludzi młodych, którzy nie mają jeszcze styczności z edukacją akademicką (albo dopiero ją rozpoczęli), jak i tych zainteresowanych szeroko pojętą historią. Niekonwencjonalne nowości będą prezentowane w sposób lekki do przyswojenia, ale zarazem ciekawy i nietypowy. Nieszczególnie łatwo będzie wszak przekonać młode osoby do zainteresowania się wielkimi twórcami, takimi jak Bolesław Prus czy Henryk Sienkiewicz, ponieważ od razu narzucają się szkolne lektury – nowele, powieści, dzieła kilkutomowe po kilkaset stron, zapamiętane jako uciążliwe do przebrnięcia podczas lekcji. Z racji tego, że coraz popularniejsze stają się m.in. książki fantasy, idąc w kierunku innowacyjności, niekonwencjonalności telewizji, należy również skoncentrować się na takiej właśnie tematyce. Trzeba też wspomnieć o wszelkich recenzjach programów publicystycznych TVP Historia (https://historia.tvp.pl/), często słyszy się bowiem słowa krytyki skierowane w stronę tego kanału. Większość wypowiedzi dotyczy np. małej różnorodności treści, dominuje monotematyczność. Wobec tego warto stworzyć program poświęcony analizie poszczególnych audycji pod kątem treści merytorycznych, zapraszanych gości: ekspertów czy publicystów, a także osób prowadzących audycje. W Księgarni historycznej nie zabraknie oczywiście powieści historycznych (tych starszych i tych najnowszych), takich jak Złota wolność Zofii Kossak-Szczuckiej, Żelazna korona Hanny Malewskiej, Potop Henryka Sienkiewicza, Jeźdźcy Apokalipsy Kazimierza Korkozowicza czy z literatury powszechnej – np. cykl Ramzes (pięć powieści: Syn światłości, Świątynia milionów lat, Bitwa pod Kadesz, Wielka pani Abu Simbel, Pod akacją Zachodu) francuskiego egiptologa i pisarza Christiana Jacq. Kolejną pozycją mogą być wspomniane komiksy historyczne, w których odbiorca oprócz zapoznania się z samą historią zyskuje styczność z wizualizacją kultury materialnej, tj. architektury, ubioru czy broni, które pochodzą z danej epoki. Wybrane komiksy historyczne stanowią dzisiaj nie tylko niezwykłą rozrywkę intelektualną dla najmłodszych, ale jest to przy tym interesująca forma przedstawiania wydarzeń historycznych. Można wymienić np. Wilcze tropy – Żelazny (komiksowy cykl przygotowany przez Instytut Pamięci Narodowej, poświęcony żołnierzom wyklętym, który opowiada historię Zdzisława Badocha ps. „Żelazny”), Oświęcimskie historie (siedem opowieści z dziejów Oświęcimia zrealizowanych w formie komiksów), Głupcy, dzieci i bohaterowie. Lubań 1945 (fabuła komiksu rozgrywa się podczas bitwy o Lubań, a głównym bohaterem jest legendarny tercet – Polak, Rusek i Niemiec; dzieje bohaterów w syntetyczny sposób obrazują tragiczny los miasta) czy Kampinos 44 (losy Zgrupowania Stołpeckiego, które w lecie 1944 r. przemierzyło kilkaset kilometrów z pogranicza polsko-sowieckiego do Puszczy Kampinoskiej oraz włączyło się w powstanie warszawskie; przedstawia m.in. postawy polskich żołnierzy). W ostatnich czasach powstaje wiele różnych komiksów historycznych, które są wspaniałym urozmaiceniem edukacji – szczególnie dla młodego pokolenia – co stanowi bardzo istotny walor historii niekonwencjonalnej. Często w zabawny sposób komiksy potrafią przekazać wiedzę o wszelkich wydarzeniach, zaprezentować inspirujące zagadki, ciekawostki historyczne, których nie uda się znaleźć w podręcznikach.

Druga kategoria E-TV Historii to Debaty młodych o historii. Sąd nad postacią.

Proszę o ciszę! Proszę wstać…
W rozprawie przeciwko „Łupaszce” przewodniczy…
Zebraliśmy się dziś w tej Sali, aby zadecydować o losie pana Zygmunta Szendzielarza, który był odznaczony przez władze wolnej Polski wieloma odznaczeniami…
Proszę o postawienie zarzutów…

Tak mogłaby się zaczynać rozprawa sądowa przeciwko wybranej osobie oskarżonej o dokonanie przestępstwa, zbrodni. Głównym celem jest m.in. przekazanie młodemu pokoleniu innego podejścia do historii niż to znane ze szkół podstawowych/średnich. Projekt zakłada zrewidowanie przeszłości przez osoby ze środowiska akademickiego w toku dyskusji, przy wykorzystaniu źródeł i nowości wydawniczych. Tematy będą wybierane spośród zaproponowanych przez organizatorów dyskusji, mają być nastawione na wydanie – w formie najbardziej przybliżonej do obiektywnego wyroku – werdyktu historii.

Może wydawać się to zbyt banalne, niemniej już samo osądzanie wybranej postaci, wymienienie jej cech pozytywnych, negatywnych oraz tych wypośrodkowanych nie należy do łatwych zadań. Jako przykład może posłużyć cykl programów „Nowe Ateny” (http://vod.tvp.pl/24804091/lupaszka-bohater-czy-bandyta), podczas których odbywały się debaty nad postaciami/wydarzeniami. Historia ma być prezentowana jako ta najbardziej zbliżona do obiektywności. Należy na nowo przeprowadzić sądy nad martwymi, zrewidować ich cechy pozytywne, negatywne, zasługi i czyny hańbiące. Na koniec trzeba wydać odpowiedni wyrok i… ponownie pochować daną osobę. Dyskusje nie będą związane jedynie z wydarzeniami i postaciami historycznymi, projekt zakłada także prowadzenie rozmów odnoszących się do wszelkiej wiedzy, jej przekazywania w świetle nauki, konieczności studiowania historii jako nieodzownego elementu w sztuce, teatrze, filmie, popkulturze czy życiu codziennym. Będzie to zmiana sposobu przekazywania wiedzy młodym ludziom przez uwzględnienie w edukacji atrakcyjnych form, zachęcających do dalszego jej pogłębiania. Nie będzie to „nauka postaci/wydarzenia na pamięć”, ale ma to być zaproszenie do osądzenia postaci, jej cech pozytywnych, negatywnych, wypośrodkowanych. Pozwoli to kształtować umiejętności właściwego oceniania osób/wydarzeń/zjawisk, formułowania pytań badawczych, stawiania hipotez i ich obalania, sporządzania odpowiednich wniosków, a także podejmowania prób udzielenia odpowiedzi na zadane przez siebie pytania.

Kolejny przystanek to Historia na ekranie – przewodnik po filmach historycznych. Celem jest zapoznanie widza z nowościami filmowymi o treści historycznej, zarówno fabularnymi, jak i dokumentalnymi. Zostaną one omówione pod kątem treści, formy i użyteczności dla historyków, choć nie tylko. Będzie można poprosić wszelkich twórców o wywiad na temat interesującej pozycji filmowej lub zorganizować dyskusję z udziałem autorów i ekspertów. Istotne tutaj są programy AleHistoria (https://www.youtube.com/user/AleHistoriaWideo) i Historia bez cenzury (https://www.youtube.com/user/HistoriaBezCenzuryMB), w których dość często pojawiają się nowości związane z historią. Oczywiście wszelkie filmy historyczne, zarówno te starsze, jak i te najnowsze można przeciwstawić, porównując jedne z drugimi. Nie jest aż tak decydujące, jaki tytuł będzie miał film, jaką sztukę filmową weźmiemy na warsztat (film ze starej półki czy z tej nowszej) – ważna jest sprawa użyteczności tego filmu z jednej strony w świetle samej filmoteki, z drugiej – pod względem wartości edukacyjnych. Wspomniane programy to przykłady nowatorskiego przewodnika po filmach.

Przechodząc do kolejnej kategorii E-TV Historii, jaką są Gry historyczne [termin „gra” określa „nie tylko specyficzne działanie, które nazywa, ale wskazuje również całość figur, symboli czy akcesoriów potrzebnych do przeprowadzania tego działania lub do funkcjonowania złożonej całości […]. Słowo »gra« określa również styl, sposób postępowania wykonawcy, muzyka czy aktora, czyli oryginalne cechy wyróżniające spośród innych jego sposób grania czy interpretowaną przezeń rolę […]. Termin »gra« łączy więc pojęcie granicy, wolności i inwencji. […] wyraża niezwykłą mieszaninę, w której następuje zgodne połączenie uzupełniających się pojęć szczęścia i zręczności, środków udostępnionych przez przypadek czy szczęśliwy zbieg okoliczności i mniej lub bardziej żywej inteligencji, uruchamiającej je i wyciągającej z nich maksymalną korzyść. […] Każda gra jest systemem reguł. One określają, co należy, a co nie należy do gry, czyli to, co dozwolone, i to, co zabronione. […] Gra zachęca, przyzwyczaja do wyciągania nauki z tej lekcji panowania nad sobą i do rozciągania tej praktyki na całość ludzkich relacji i zmiennych kolei losów […]” (Caillois 1997, s. 6–11)] należy wspomnieć m.in. o Fabryce Gier Historycznych, której misją jest tworzenie głównie gier planszowych, a wprowadzenie do nich historii daje wiele możliwości w sferze edukacyjnej. „W Zakładzie. Lubelski Lipiec’80 to familijna gra planszowa przeznaczona dla graczy w wieku od trzech do sześciu lat, której akcja rozgrywa się w Fabryce Samochodów Ciężarowych w Lublinie w lipcu 1980 r., gracze wcielają się w pracowników tej fabryki, starają się spełnić indywidualne cele […]” (https://www.youtube.com/watch?v=FsA5wGRG-so oraz http://wydawnictwofgh.pl/nasze-gry/). Nie tak dawno powstał również Kącik gier historycznych w Bibliotece Instytutu Historii Wydziału Humanistycznego Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie (http://www.dziennikwschodni.pl/lublin/kacik-gier-historycznych-w-umcs-już dziala,n,1000180362.html; dla tych, którzy chcieliby spędzić chwilę przy jakiejś grze, mamy: First to Fight, Wyścig do Renu, Pamięć ’39, Monte Cassino, 303, Obrona Lwowa, Bohaterowie Wyklęci, Przepustka, Powstanie Styczniowe, Kolejka, Reglamentacja, Znaj Znak, Polak Mały, Witkacy, Eurobiznes, Biznesmen). Jeśli chodzi o gry komputerowe (wideo), historia pełni w nich funkcję szczególną. Znaczna część opiera się na wydarzeniach zaczerpniętych z historii, mitologii, legend. Obecna popularność tej formy rozrywki otwiera nowe możliwości rozpowszechniania wiedzy historycznej. Co ważne, z gier takich korzysta coraz większa część społeczeństwa. „W Polsce w latach osiemdziesiątych XX w. gry komputerowe były głównie domeną publiczną, ale już w latach dziewięćdziesiątych XX w. wraz z otwarciem się Polski na wolny rynek w sklepach z elektroniką coraz powszechniej zaczęły pojawiać się tanie komputery domowe i konsole do gier. Firmy komputerowe produkujące gry nie miały łatwego startu w rodzącym się systemie wolnorynkowym. Głównymi problemami były brak w Polsce do 1994 r. prawa zabezpieczającego interesy producentów gier komputerowych i słaba sieć dystrybucji, co w konsekwencji prowadziło do piractwa, kopiowania i rozpowszechniania tych gier przez samych graczy albo przez pirackie firmy” (Bomba 2014, s. 140–142). Jak podaje Anna Izabella Wojciechowska, „gra komputerowa to rodzaj interaktywnego programu komputerowego, służącego celom rozrywkowym lub edukacyjnym. Traktując komputer jako medium, a program gry komputerowej jako przestrzeń wyznaczoną i zarazem egzekutora zasad – można przyjąć, że wszystkie gry komputerowe są grami planszowymi. W takim ujęciu planszą, pionem, kością i wszelkimi niezbędnymi rekwizytami są program gry oraz komputer i jego akcesoria (klawiatura, myszka, joystick, joypad, okulary 3D, rękawiczki magnetyczne etc.) oraz internet (w przypadku gier rozgrywanych online)” (Wojciechowska 2017, s. 105). „Prawdziwą popularność i wyraz nowych możliwości przyniosło dopiero zastosowanie grafiki 3D i perspektywy FPP w grach typu strzelanina. Pierwszą popularną grą wykonaną z użyciem nowej technologii była gra komputerowa Wolfenstain (1992) – gracz wcielał się tu w rolę alianckiego komandosa walczącego z Niemcami w potężnym kompleksie bunkrów” (Bomba 2014, s. 149–150). Z kolei „w latach dziewięćdziesiątych świat gier komputerowych zdominowany przez mężczyzn zaczyna również uświadamiać sobie obecność grających kobiet. Przełomowym momentem odnośnie [do] dyskusji o miejscu kobiet wśród graczy i twórców gier komputerowych jest pojawienie się gry Tomb Raider. Gra wykorzystywała rzeczywistość 3D, w przeciwieństwie do gier FPP widziana tu była z trzeciej osoby – TPP – gracz sterował awatarem na ekranie i widział świat gry zza pleców postaci. Tomb Raider przypominał w warstwie fabularnej przygody popularnego Indiany Jonesa, który przeszukuje starożytne grobowce, walczy z wrogami i unika pułapek. Różnica polegała na tym, że zamiast męskiego bohatera, twardego charakteru w typie macho, gracz wcielał się w postać zgrabnej, młodej kobiety, Lary Croft. […] Gra okazała się wielkim hitem, a pierwsza kobieta, bohaterka gry komputerowej stała się ikoną popkultury” (tamże, s. 150–151). Gry mobilne natomiast są popularne zarówno wśród młodych, jak i starszych odbiorców. Programy na tablety i smartfony, które swoją tematykę opierają na historii, nie mogą pochwalić się zbyt szerokim wyborem. Świetnym przykładem w tej kategorii może być Qvadriga – gra, której „tematem przewodnim są wyścigi rydwanów w Imperium Rzymskim. Jako gracz mamy za zadanie nie tylko pomagać jeźdźcowi w sterowaniu daną kwadrygą, ale także zarządzać naszą drużyną pomiędzy wyścigami. Ponadto musimy zadbać o trening dla naszych jeźdźców, poszukujemy coraz szybszych koni i wprowadzamy istotne ulepszenia pojazdów. Dodatkowym elementem nadającym grze realistyczności jest brak możliwości bezpośredniego sterowania rydwanem. Jako właściciel drużyny możemy jedynie wydawać naszemu zawodnikowi polecenia, t[akie] j[ak] »pociągnij wodze« czy »blokuj rywala«. Można więc uznać Qvadrige za uproszczony symulator. Jeszcze innym elementem historycznym są wzorowane na autentycznych hipodromach i arenach tory, m.in. Circus Maximus” (https://www.gry-online.pl/S016.asp?ID=27011). Dzięki tej produkcji osoba niezaznajomiona z antykiem chętniej sięgnie po dodatkowe informacje nie tylko w kwestii wyścigów kwadryg, lecz także innych dyscyplin sportowych popularnych w starożytności. Innym przykładem gry mobilnej nawiązującej do wiedzy historycznej może być gra Open Panzer, której „akcja rozgrywa się podczas II wojny światowej i przedstawia największy konflikt zbrojny w dziejach – zarówno z perspektywy Aliantów, jak i Państw Osi. Na graczy czeka szereg kampanii do ukończenia podzielonych na dziesiątki zróżnicowanych scenariuszy. Do dyspozycji użytkownika oddano szeroki wachlarz ponad czterech tys. historycznych jednostek, które zostały opisane ponad dwudziestoma statystykami. W miarę odnoszenia kolejnych zwycięstw gracz ulepsza swoją armię i czyni ją potężniejszą, odblokowując bardziej zaawansowane jednostki. Najważniejsze jest jednak odwzorowanie jednostek z II wojny światowej. Dzięki temu tytułowi gracz może zapoznać się z ich wyglądem oraz m.in. nazwami pojazdów” (https://www.gry-online.pl/S016.asp?ID=25964). Gry historyczne są przeznaczone również na konsole gier wideo. Obecnie są to najpopularniejsze urządzenia wykorzystywane do tego rodzaju rozrywki. W tej kategorii gier historycznych jest znacznie więcej, co wynika z dużej złożoności i zaawansowania tytułów. Jedną z najpopularniejszych produkcji stworzonych na konsole gier wideo, która opiera się w znacznym stopniu na historii (zwłaszcza mitologii greckiej), jest seria God of War, opowiadająca o Kratosie, spartiacie służącym jako tytan bogom olimpijskim. Bóg wojny Ares, chcąc pokazać Zeusowi, jak potężnym jest bóstwem, poprowadził oblężenie Aten. Żeby powstrzymać siejącego zniszczenie syna, Zeus proponuje Kratosowi układ – jeżeli zabije Aresa, zostaną mu wybaczone jego grzechy… W grze przedstawiono wiele artefaktów, które pomagają sterowanemu przez nas bohaterowi w osiągnięciu celu. Są to m.in. skrzydła Ikara i puszka Pandory. Możemy natknąć się na wiele mitologicznych miejsc, odwiedzimy np. wyrocznię ateńską, znajdziemy się w królestwie Hadesa. Jednym z zadań tytana jest pokonanie hydry terroryzującej morza (https://www.gry-online.pl/S016.asp?ID=25156, https://pl.wikipedia.org/wiki/God_of_War). Aby zrozumieć wszystko, co zostało przedstawione w God of War, konieczna jest lektura mitologii greckiej. Druga z kolei to gra Red Dead Redemption (https://www.gry-online.pl/gry/red-dead-redemption/ze3b9#xbox360), osadzona w realiach końca XIX w. Tu wcielamy się w rolę byłego bandyty zamieszkującego Dziki Zachód, a obszary, które nie przyjęły jeszcze wielu zdobyczy cywilizacyjnych, przeplatają się z miastami, gdzie możemy spotkać m.in. samochody. Gra nie opisuje prawdziwej historii istniejącej realnie postaci, ale dzięki świetnemu odwzorowaniu tamtych czasów możemy poznać broń wykorzystywaną przez ówczesną ludność, panującą wtedy modę czy nieprzyjazne warunki życia. Ostatnią kategorią gier, prezentującą zarazem najszerszy wachlarz tytułów odnoszących się do historii (przede wszystkim za sprawą gier strategicznych), są te przeznaczone na komputery osobiste. Znaczącą rolę odgrywa tu produkcja Europa Universalis (https://www.gry-online.pl/gry/europa-universalis/z1f56). Stajemy się w niej władcą państwa wybranego na początku rozgrywki. Czasowo gra rozpoczyna się w 1444 r., a kończy dopiero na 1821 r. Mamy do dyspozycji prawie czterysta lat. Co ciekawe, na początku mapa jest zawsze dość dokładnym odwzorowaniem stanu historycznego, bez względu na to, w jakim okresie zdecydujemy się zacząć. Wraz z naszymi postępami świat zaczyna odbiegać od faktycznej historii. Gracz nie jest skazany na monotonię, ponieważ każdorazowo gra wygląda inaczej. Z kolei w Grand Ages: Rome „wcielamy się w rolę patrycjusza rozpoczynającego karierę polityczną. Podczas wspinania się na kolejne stopnie politycznej wędrówki napotykamy zadania zlecane nam przez licznie występujące w tej produkcji postaci historyczne. Świetnymi przykładami są Juliusz Cesar, Oktawian czy Pompejusz. Naszą podstawową rolą jest zarządzanie prowincją: tworzymy nowe budowle, nadzorujemy handel i wojsko werbowane ze stale rosnącej populacji prowincji. Rozwijając obszar, którym władamy, budujemy charakterystyczne dla Imperium Rzymskiego budowle. Odwiedzić możemy np. Koloseum, Circus Maximus, Panteon. Musimy bronić się przed najazdami barbarzyńców i ewentualnymi atakami konkurentów” (https://www.gry-online.pl/gry/grand-ages-rome/z12447). Gry miejskie (terenowe) natomiast to nowa forma rozrywki, rozgrywana w wielu miastach świata. Ich sednem jest „wykorzystywanie przestrzeni miejskiej jako ważnego elementu rywalizacji. Jak się przyjęło – jest to połączenie tzw. flash mobów, happeningów ulicznych, gier komputerowych, RPG – Role-Playing Game oraz harcerskich podchodów. Z reguły gry takie organizowane są w różnych miejscach, przede wszystkim w dużych miastach, przybierają one często formy otwarte, jak i zamknięte, a ich tematyka może być różnorodna” (https://pl.wikipedia.org/wiki/Gra_miejska). Jeśli chodzi np. o gry turystyczne, mają one proste zasady: gracz pobiera z internetu lub z punktu informacji turystycznej kartę do gry i rozwiązując zagadkę… zwiedza miasto. Kluczem do jej rozwiązania są np. niewyraźne inskrypcje, niewidoczne rzeźby, których nie sposób dostrzec podczas tradycyjnego zwiedzania metropolii (https://gryturystyczne.pl/). W odniesieniu do gier planszowych najbardziej trafnym stwierdzeniem może być krótki wiersz Haliny Porębskiej:

Maszkarony, potwory, smoki kolorowe / elfy z głowami karłów i skrzydlate konie w pancerzach, markach, strojnie ciągną poprzez błonie sztucznej trawy i wody, która nie jest wodą. Drzewa w sztucznych koronach fałszywy wiatr zgina, pękają sztuczne mury od nieludzkiej mocy, sztywno sterczą sztandary. Pod nimi rogate hełmy, kaski, zawoje i żarłoczne zęby. Z dzidą pełną piorunów wysmukła królowa, brwi na skronie zachodzą urodą Mefista, oczy mruży i zanim piorunem uderzy już z oczu tysiąc błysków śmiercionośnych czeka / Zaraz ruszą przed siebie pośród szczęku broni. Mistrz gry już daje znaki, taktykę obmyśla. O co walczą, skąd przyszli i po co, kto oni? Jakich wrogów chcą wyprzeć i w czyim imieniu? Dlaczego depczą ziemię, czemu płoszą ptaki? Spójrz, między nimi kilku zaledwie poznaję ludzkich kształtów i oczu nie przykrytych zbroją (Porębska 1998, s. 33).

„Mistrz gry już daje znaki, taktykę obmyśla. O co walczą, skąd przyszli i po co, kto oni? Jakich wrogów chcą wyprzeć i w czyim imieniu?”podążając za tymi słowami, takie pytanie można zadać osobie siedzącej obok nas przy wspomnianym Kąciku gier historycznych UMCS, gdy weźmie się na warsztat grę planszową. Reasumując, gry są ważnym elementem dzisiejszej popkultury, a ze względu na liczbę tytułów traktujących o historii jest to również idealny sposób na promocję tej dziedziny nauki wśród szerokich rzesz odbiorców. Choć często niekoniecznie nawiązują one do wydarzeń, które rozegrały się w rzeczywistości, tego typu formy przekazywania wiedzy mogą być świetnym wstępem dla osoby, która dopiero rozpoczyna swoją przygodę z historią. Ważne są interaktywność i wielka podzielność uwagi samego gracza. Jeżeli gra wideo będzie nawiązywać do tej nauki, to istnieje duże prawdopodobieństwo, że kilka osób sięgnie po dodatkowe źródła informacji, aby uzupełnić wiedzę zdobytą podczas rozrywki. Wobec tego jaką rolę odgrywają gry w edukacji? Czy powinniśmy wykorzystywać gry w świecie nauki? Należałoby zaaprobować „tzw. podejście behawiorystyczne, które zakłada działanie na zasadzie bodziec–reakcja, nagradzane są tutaj pozytywne zachowania, uzgodnione z założeniami programu nauczania; jeśli gra jest odbiciem programu nauczania, wówczas oceniana jest pozytywnie. Z kolei tzw. podejście konstruktywistyczne podkreśla indywidualizm, zwraca się tu uwagę na uczącego się, który konstruuje wiedzę w sposób indywidualny, uwarunkowany interakcjami z określonym środowiskiem” (Bomba 2014, s. 328–329). Współcześnie gry edukacyjne są istotnym elementem dyskursu w świecie nauki, służą nie tylko do zabawy, lecz przede wszystkim do gromadzenia, analizowania wszelkich informacji, zdarzeń, wywoływania emocji, uczą przenoszenia uwagi na inną sytuację pojawiającą się w trakcie gry, oceniania i wyszukiwania potrzebnych wiadomości, w końcu –osiągania wyznaczonego celu. Posługując się grą historyczną, bierzemy na warsztat naszą historię (interesujące i zarazem kontrowersyjne – w kontekście relacji gry do kultury, gry rozumianej jako czynnika kulturowego w życiu lub gry jako konstrukcji społecznej – może okazać się zdanie Johana Huizingi: „Zabawa jest starsza od kultury, bo chociaż pojęcie kultury może być ograniczone w sposób niedostateczny, zakłada ono w każdym razie istnienie jakiejś ludzkiej społeczności, zwierzęta zaś nie czekały wcale, iżby dopiero ludzie nauczyli je zabawy. Można wręcz spokojnie powiedzieć, że obyczajowość ludzka nie dołączyła do ogólnego pojęcia zabawy żadnych istotnych cech szczególnych”; Huizinga 1985, s. 11, lub np. „zabawa jest wielkością daną kulturze, egzystującą przed samą kulturą, towarzyszącą jej I przenikającą ją od samego początku, aż po fazę, jaką badacz sam przeżywa. Na każdym kroku zabawa ujawnia mu się jako specyficzna jakość działania, różniąca się od »zwyczajnego« życia”; tamże, s. 15).

Kolejny program internetowej telewizji, adresowany do tych, którzy lubią eksperymentować w kuchni, to Smaki przeszłości – historyczny magazyn kulinarny. Głównym założeniem jest przybliżenie widzom historii kulinarnej, np. jakie potrawy można było spotkać na stołach wszelkich klas społecznych w różnych okresach historycznych, zostaną odsłonięte klasyczne potrawy, które jemy do tej pory, np. chleb i jego historia, od podpłomyków przez legendę egipską o przypadku upieczenia wyrośniętego bochenka, produkcję drożdży, aż do pieczywa współczesnego. Nie zabraknie przysmaków, którymi zachwycali się wielcy i wybitni, a także zasady – „jak gotować, by nie zostać ugotowanym?”. Dodatkowo dla osób, które zechciałyby spróbować upichcić jakiś przysmak historyczny, zostanie zaprezentowana „rekonstrukcja w kuchni”: zbiór przepisów opartych na recepturach historycznych, a dostosowanych do kuchni dzisiejszej. W planach jest wizyta w Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN w Warszawie (http://www.polin.pl/pl), w której ramach przewidziano odwiedzenie muzealnej restauracji Besamim (hebr. pachnidła, wonności), serwującej dania kuchni żydowskiej. Wśród jej ofert znajdują się warsztaty kulinarne. Jak przyznają sami organizatorzy, „mają na celu przywrócenie do życia zapomnianych przepisów kuchni żydowsko-polskiej. Jednak nie ograniczamy się tylko do rekonstruowania starych przepisów i ich stosowania – ucząc się przyrządzać różne potrawy, będziemy zgłębiać wiedzę o tym, czym była i jest żydowska kuchnia. Czy kiszenie jest koszerne? Jak przygotowuje się szabatową kolację?” (http://www.polin.pl/pl/menora). Istotna okaże się współpraca z absolwentkami UMCS w kontekście przybliżenia przepisów, które zostały zamieszczone w Caelum in ore. Rekonstrukcja antycznego smaku (Lublin 2015; w publikacji tej Aleksandra Janas i Joanna Majdanik wraz z członkiniami stowarzyszenia Hellas et Roma podzieliły się wieloaspektowym doświadczeniem dotyczącym rekonstrukcji kuchni rzymskiej, znalazło się tam wiele przepisów kuchennych dostosowanych do warunków współczesnych, pochodzących głównie z antycznej księgi kucharskiej łączonej powszechnie z postacią Apicjusza) [zob. wypowiedź odnośnie do antycznego smaku (i nie tylko) na Histmag.org: https://histmag.org/j-majdanik-a-janas-caelum-in-ore-rekonstrukcja-antycznego-smaku-recenzja-11807].

Ożywić przeszłość. Magazyn rekonstrukcji historycznej to następna kategoria E-TV Historii. Należałoby zastanowić się nad tym, czy „atrakcyjna historia to historia wymyślana, historia z dopalaczem w postaci redundantnego przekazu, mikstura epok i stylów, otwarta na wszystko, co przyciąga klienta i napycha kieszenie organizatorom”? (Olechnicki 2012, s. 199). Chociaż rekonstrukcja nie jest terminem odpowiadającym specyfice zjawiska, którym się w tym miejscu zajmujemy, bardziej trafnym stwierdzeniem może okazać się odtwórstwo historyczne [„rozgraniczenie pojęć »rekonstrukcja« i »odtwórstwo« nieustannie budzi dużo emocji zarówno wśród członków grup rekonstrukcyjnych, jak i osób z zewnątrz. […] Zasadniczo różnią je cele oraz metody. Odtwórstwo odtwarza stan wiedzy celem popularyzacji wiedzy o przeszłości, rekonstrukcja (historyczna?) i archeologia eksperymentalna rekonstruują jakiś element przeszłości celem poszerzenia stanu wiedzy. Można stwierdzić, że działalność grup rekonstrukcyjnych polega głównie na odtwórstwie historycznym (historical reenactment)” (Stulgis 2013, s. 136)]. Takie inscenizowanie scen z przeszłości to niebywała atrakcja i dla samych turystów, i dla osób, które w niecodzienny sposób chciałyby poznać np. sposób walki oddziałów wojennych różnych epok przeszłości. W każdym województwie naszego kraju można zobaczyć co najmniej cztery imprezy rekonstrukcyjne odbywające się cyklicznie, co roku, i wiele innych organizowanych w związku z rocznicami bitwy/ustanowienia miasta. Większość dotyczy odtwórstwa batalistycznego, lecz w ostatnich latach zauważa się wzrost popularności innego rodzaju odtwórstwa, tzw. living history, czyli życia codziennego („w odtwórstwie szeroko pojętym można wyróżnić dwa główne uzupełniające się nurty, pierwszym z nich jest tzw. żywa historia – living history, określana także mianem »archeologii żywej«, szczególnie rozwinięta w przypadku epok do końca XVIII w., której zadaniem i celem jest ukazanie wszelkich aspektów życia ludzi przed wiekami, zarówno w zakresie kultury materialnej, życia codziennego, jak i kwestii ideologicznych, drugi nurt to szczególnie znana odmiana batalistyczna – combat reenactment, która koncentruje się na militarnych działaniach człowieka na przestrzeni dziejów”; tamże, s. 136–137). Zadaniem E-TV Historii jest pokazanie odtwórstwa historycznego w jak najpełniejszym ujęciu, przybliżenie widzowi najciekawszych wydarzeń poprzez relacje, wywiady z twórcami, a także specjalistyczną krytykę pod kątem historycznym. Celem ma być rozpowszechnienie i promocja tych eventów, których najważniejszym elementem jest występ rekonstruktorów, jak również przekazanie wiedzy historycznej (przykładem takiego widowiska może być obrona pracy magisterskiej Grzegorza Antoszka, studenta UMCS – „na polu bitwy”: http://historia.org.pl/2015/07/09/pierwsza-obrona-pracy-magisterskiej-na-polu-bitwy/). Drugim aspektem zobrazowania rekonstrukcji jest wspomniana living history. Początki odtwórstwa życia codziennego można połączyć z eksperymentami archeologicznymi, mającymi na celu odtworzenie kultury materialnej metodami pochodzącymi z epoki, z której pochodziło znalezisko (przykładem mogą być Krzemionki Opatowskie, gdzie można się przyjrzeć odtwórstwu odłupywania krzemieni, często trudnych później do odróżnienia od znalezisk archeologicznych, stawiania menhirów czy rozpalania ognia przy użyciu pierwotnych narzędzi). Na podobnej zasadzie działa odtwórstwo historyczne. Na podstawie artefaktów, źródeł pisanych i przedstawień z epoki grupy rekonstrukcyjne starają się odwzorować w jak najszerszym kręgu kulturę materialną epoki (za przykład może posłużyć Stowarzyszenie na rzecz Popularyzacji Kultury Antycznej Hellas et Roma: studenci, doktoranci oraz pracownicy naukowi Wyższej Szkoły Humanistyczno-Przyrodniczej w Sandomierzu oraz UMCS w Lublinie, jak również Koło Amatorów Antyku UMCS, jak sami twierdzą, postawili sobie za cel: „ożywiać i przybliżać antyk, a robimy to, opowiadając o rekonstrukcjach, które sami zrobiliśmy oraz odtwarzając życie takim, jak wydaje się, że było dwa millenia temu”; http://www.hellasetroma.pl/; oferta stowarzyszenia jest niezwykle interesująca, oprócz odtwórstwa batalistycznego, np. legion rzymski, barbarzyńcy, hoplici czy cieszący się coraz większą popularnością gladiatorzy, dysponuje też takimi programami, jak ubiór i fryzury, kosmetyka, szewc, piśmiennictwo, mozaiki, lampki oliwne czy kuchnia, podczas imprez prezentują swoje produkty wzorowane w jak najdokładniejszym stopniu na wyrobach antycznych, przy każdym stoisku można dowiedzieć się wielu ciekawostek, nieznanych nawet studentom historii).

Kolejnym programem telewizji są dwa projekty – relacje z rajdów i wycieczek organizowanych przez Koło Metodologiczne Historyków UMCS. Pierwsze noszą nazwę Rajdy „Lubelszczyzna Nieznana” (urządzane we współpracy ze Studenckim Kołem Przewodników Beskidzkich w Lublinie, http://www.skpb.lublin.pl/) – są to wyprawy mające na celu przybliżenie zapomnianej lub mało znanej historii Lubelszczyzny. Jednym z nich był rajd terenowo-historyczny na trasie Szczebrzeszyn–Zwierzyniec (uczestnicy rajdu oprócz zapoznania się z historią Szczebrzeszyna i najstarszych budynków odbyli trasę szlakiem turystycznym, gdzie mogli podziwiać krajobraz i wąwozy Lubelszczyzny, szczególnie ten o ekscentrycznej nazwie „piekiełko”). W związku z dużą popularnością wypraw powstał pomysł na ukazanie ich okiem kamery i transmisji w internetowej telewizji, tak by poszerzać wiedzę o naszej małej ojczyźnie; drugi projekt – Spacer po Lublinie – to wycieczki do ośrodków kulturalnych, instytucji itp. W każdej z nich uczestniczy przewodnik, który przekazuje ciekawostki na temat np. samego muzeum, jego historii. Lublin to nie tylko Trybunał, unia czy obecność znakomitości. Miasto nie ma wielu światowej czy nawet ogólnopolskiej klasy zabytków; wyjątek stanowią m.in. Kaplica pw. Trójcy Świętej na Zamku oraz pełne uroku Stare Miasto. Dawno skonstruowane trasy Lublina, np. „trasa pierwsza – Wzgórze Zamkowe, Donżon, Kaplica Zamkowa, Zamek Lubelski…, trasa druga – wejście na Stare Miasto, Podwale, Kościół pw. Św. Wojciecha… i wiele innych” (Michalska i in. 2014; Gawarecki 1974) można recytować na pamięć. Wyznaczanie ciągle tych samych szlaków staje się jednak w dłuższej perspektywie zbyt monotonne i nudne. Każdy z nas może sam wybrać najciekawsze miejsca Lublina (mało znane lub całkowicie zapomniane) i skonstruować pomysłową trasę. Uczestnik może stworzyć z danej wycieczki-spaceru relację – w formie pisemnej czy wideo – oraz odpowiednio ją wykorzystać. Skonstruowanie własnej trasy po mieście może zostać docenione w instytucjach kulturalnych, biurach podróży, które chętnie wykorzystają innowacyjne szlaki po Lublinie w swoich ofertach. Tak skonstruowana trasa może być dodatkowo wirtualno-multimedialnym przewodnikiem po mieście lub wirtualną makietą (zob. Ośrodek Brama Grodzka – Teatr NN, http://teatrnn.pl/przewodniki, przewodniki dostępne na urządzenia mobilne: http://teatrnn.pl/przewodniki/strona/72).

Zupełnie inną kategorią jest projekt Based On a True Story (B.O.a.T.S.), który był i jest procesem ewolucyjnym, dojrzewającym w głowach pomysłem jego głównych członków: Andrzeja Dąbrowskiego ps. „Andy” oraz Patryka Płokity ps. „Pasut” [za datę początkową, która stanowiła dalszy ciąg rozwoju projektu należy uznać 16 października 2015 r. – występ w Akademickim Centrum Kultury UMCS „Chatka Żaka” w Lublinie, wtedy po raz pierwszy przedstawiono koncepcję projektu, jeszcze bez oficjalnej nazwy, występ został utrwalony na filmie Raport z koncertu The Elements na kanale UMCS/Instytut Historii TV, https://www.youtube.com/watch?v=Ns3i8qGh37w; Andrzej Dąbrowski to najstarszy beatboxer (beatbox: „forma rytmicznego tworzenia dźwięków – np. perkusji, linii basowej, scratchy za pomocą narządów mowy – ust, języka, krtani, gardła czy przepony”, https://pl.wikipedia.org/wiki/Beatbox) w Polsce, z kolei Patryk Płokita, muzyk, poeta, od marca 2010 r. śpiewa w różnych projektach, które często są łączone z obchodami rocznicy wypadków czerwcowych w Radomiu, Ursusie, Płocku, od niedawna jest beatmakerem – tworzy Beaty, tj. podkłady muzyczne powstające za pomocą programów komputerowych; zob. m.in.: https://boatspoland1.bandcamp.com/releases]. To artyści z dużym doświadczeniem muzycznym na scenie i ogromną wiedzą na temat historii wizualnej. Dobrym początkiem okazał się trailer Opowieść o 1000’cu i jednej śmierci (https://www.youtube.com/watch?v=grWPuXHSb1U). W jaki sposób można połączyć historię i muzykę, aby powstał nowy produkt historii niekonwencjonalnej? Based On a True Story – jak sama nazwa wskazuje – ma „bazować na prawdziwej historii”. W warstwie tekstowej poruszane są wątki zbadane przez historyków, to, co uznajemy za prawdę historyczną. Omawiane tematy nie mają opierać się na samym patosie i szeroko pojmowanym patriotyzmie – z racji tego, że pomysły na treści są różne, nie odnoszą się wyłącznie do historii Polski.

Popularyzacja wiedzy historycznej, edukacja, nowa technologia i reguły uprawiania samej historii, wiedza, kreatywność, innowacyjność – takie hasła pojawiają się przy tworzeniu internetowej telewizji E-TV Historia. Naukowiec zmagający się z czymś zupełnie odmiennym, co pojawia się na rynku, to eksperymentator próbujący zrozumieć obraz przeszłości i teraźniejszości na potrzeby dzisiejszego społeczeństwa. Takim obrazem ma być E-TV Historia, na którą będą się składały poszczególne domeny symboliczne, praktyki badawcze, reguły sterujące daną kategorią telewizji. E-TV Historia to wyprodukowanie czegoś nowego, co ma zaistnieć na rynku. To pojawienie się pomysłu, jego zainicjowanie, wdrożenie i realizacja. W dalszej kolejności – przekształcenie w produkt, który należy „przekazać dalej” (sprzedać). Celem badawczym jest stworzenie innowacyjnego dzieła, przy czym to nie tylko badanie samej kultury, dziedzictwa narodowego, ale wizualizacja wiedzy historycznej w różnych kategoriach, będąca walorem dla mediów w szerokim tego słowa znaczeniu. E-TV Historia to historia wizualna i niekonwencjonalna [„przekazy wizualne odgrywają w naszym życiu coraz większą rolę, a kultura współczesna staje się coraz bardziej audiowizualna. […] Żyjemy obecnie w cywilizacji ekranów i monitorów. Coraz większego znaczenia nabierać zaczyna obraz, obraz ruchomy, często skorelowany z dźwiękiem. Pokazy i przedstawienia o charakterze wizualnym lub audiowizualnym stają się coraz ważniejszym (najważniejszym?) sposobem komunikacji […]. Jak banał brzmi dziś stwierdzenie, że swoją wiedzę o świecie współczesnym człowiek czerpie głównie z mediów audiowizualnych (telewizja, Internet). One też są w coraz większym stopniu źródłem wiedzy o przeszłości, kształtując wyobrażenia o tym »jak było«” (Skotarczak 2012, s. 7)], to nie tylko niestereotypowe podejście do samej historii, lecz także innowacyjne metody badawcze, przedstawianie kategorii/programów internetowej telewizji w świecie wizualizacji. In finem, to audiowizualne źródło historyczne mające przemówić do odbiorcy pod postacią samej kompozycji i przekazu językowego, jak również poprzez analizę i krytykę. Jak pisze prof. Ewa Domańska, „każdy może pisać historie pod warunkiem, że pisze je ciekawie, wyczuwa »modną« problematykę i przekona wydawcę, że książka dobrze się sprzeda. Wiedza o przeszłości stała się podlegającym prawom rynku towarem. Historię można kupić, sprzedać, przehandlować, wziąć na kredyt, spłacić, a wraz z nią tożsamość, którą gwarantuje” (Domańska 2006, s. 42). Co więcej, „istnienie historii niekonwencjonalnej jest zatem dla historii akademickiej konieczne, stanowi punkt odniesienia przy budowaniu jej tożsamości” (tamże, s. 60). Nowym podejściem do badań historycznych ma być E-TV Historia – niekonwencjonalny produkt historyczny, podejmujący się przeglądu i analizy różnych kategorii niecodziennej telewizji. Pewną prowokacją dla czytelnika niech będzie pytanie: Co steruje działaniami ludzi, którzy idąc do sklepu, kupują nie tylko jeden, konkretny, potrzebny i zwykle ten sam produkt, ale biorą do koszyka o wiele więcej? E-TV Historia, skierowana do szerokiego grona odbiorców, ma być nowym produktem (telewizyjnym i historycznym), sprzedającym się tak dobrze, jak bezkonkurencyjny wyrób cukierniczy, którego nie kupujemy codziennie.

Korekta językowa: Beata Bińko

Bibliografia

Literatura podstawowa

Baczyński A. (2003), Telewizja a świat wartości, Kraków.
Bogacki M. (2010), O współczesnym ożywianiu przeszłości – charakterystyka odtwórstwa historycznego, „Turystyka Kulturowa” nr 5, http://bazhum.muzhp.pl/media//files/Turystyka_Kulturowa/Turystyka_Kulturowa-r2010-t-n5/Turystyka_Kulturowa-r2010-t-n5-s4-27/Turystyka_Kulturowa-r2010-t-n5-s4-27.pdf (dostęp 23.02.2018).
Bomba R. (2014), Gry komputerowe w perspektywie antropologii codzienności, Toruń.
Caillois R. (1997), Gry i ludzie, tłum. A. Tatarkiewicz, M. Żurowska, Warszawa.
Czerwiński M. (1973), Telewizja wobec kultury, Warszawa.
Domańska E. (2006), Historie niekonwencjonalne. Refleksja o przeszłości w nowej humanistyce, Poznań.
Gajda J. (1982), Telewizja a upowszechnianie kultury, Warszawa.
Gawarecki H. (1974), O dawnym Lublinie. Szkice z przeszłości miasta, Lublin.
Huizinga J. (1985), Homo ludens. Zabawa jako źródło kultury, tłum. M. Kurecka, W. Wirpsza, Warszawa.
Koprowska T., Strzeszewski M. (red.) (1990), Telewizja a tradycyjny przekaz kultury w świadomości społecznej, Warszawa.
Kwiatkowski T.P. (2008), Pamięć zbiorowa społeczeństwa polskiego w okresie transformacji, Warszawa.
Marciniak T. (2014), Komiks historyczny w Polsce między dydaktyką a propagandą. Dokonania i perspektywy, w: J. Kiec, M. Traczyk (red.), Komiks i jego konteksty, Poznań.
Michalska G. i in. (2014), Lublin. Przewodnik, Lublin.
Olechnicki K. (2012), Muszkieterowie na transporterze. Rekonstrukcje historyczne w pogoni za wiernością i spektaklem, w: T. Szlendak i in. (red.), Dziedzictwo w akcji. Rekonstrukcja historyczna jako sposób uczestnictwa w kulturze, Warszawa.
Pomorski J. (red.) (1990), Metodologiczne problemy narracji historycznej, Lublin.
Porębska H. (1998), Gry planszowe, Konin.
Skotarczak D. (2012), Historia wizualna, Poznań.
Stulgis M. M. (2013), Pomiędzy rekonstrukcją, odtwórstwem a inscenizacją, czyli próba analizy zjawiska rekonstrukcji historycznej, „Pamięć i Sprawiedliwość”, nr 12/2 (22), http://bazhum.muzhp.pl/media/files/Pamiec_i_Sprawiedliwosc/Pamiec_i_Sprawiedliwosc-r2013-t12-n2_(22)/Pamiec_i_Sprawiedliwosc-r2013-t12-n2_(22)-s135-152/Pamiec_i_Sprawiedliwosc-r2013-t12-n2_(22)-s135-152.pdf (dostęp 10.02.2018).
Szlendak T. i in. (red.) (2012), Dziedzictwo w akcji. Rekonstrukcja historyczna jako sposób uczestnictwa w kulturze, Warszawa.
Topolski J. (1984), Metodologia historii, Warszawa.
Topolski J. (1998), Świat bez historii, Poznań.
White H. (2000), Poetyka pisarstwa historycznego, red. E. Domańska, M. Wilczyński, Kraków.
Witek P., Mazur M., Solska E. (2011), Historia w kulturze współczesnej. Niekonwencjonalne podejścia do przeszłości, Lublin.
Wojciechowska I.A. (2017), Na krzemowej planszy, w: K. Godon, A. I. Wojciechowska (red.), Gry planszowe. Świadectwo cywilizacji, Gdańsk.
 

Strony internetowe

Beatbox, termin, https://pl.wikipedia.org/wiki/Beatbox (dostęp 15.10.2018).
Fabryka Gier Historycznych (spot internetowy), https://www.youtube.com/watch?v=FsA5wGRG-so (dostęp 12.02.2018).
Fabryka Gier Historycznych, http://wydawnictwofgh.pl/nasze-gry/ (dostęp 11.01.2018).
Gra Europa Universalis, https://www.gry-online.pl/gry/europa-universalis/z1f56 (dostęp 04.05.2018).
Gra God of War, https://www.gry-online.pl/S016.asp?ID=25156 (dostęp 04.05.2018).
Gra Grand Ages: Rome, https://www.gry-online.pl/gry/grand-ages-rome/z12447 (dostęp 04.05.2018).
Gra miejska: https://pl.wikipedia.org/wiki/Gra_miejska (dostęp 16.07.2018).
Gra Open Panzer, https://www.gry-online.pl/S016.asp?ID=25964 (dostęp 04.05.2018).
Gra Qvadriga, https://www.gry-online.pl/S016.asp?ID=27011 (dostęp 04.05.2018).
Gra Red Dead Redemption, https://www.gry-online.pl/gry/red-dead-redemption/ze3b9#xbox360 (dostęp 04.05.2018).
Gry turystyczne, https://gryturystyczne.pl/ (dostęp 07.02.2018).
Historia.tvp.pl, https://historia.tvp.pl/ (dostęp 03.04.2018).
Janas A., Majdanik J., Caelum in ore: rekonstrukcja antycznego smaku (recenzja), https://histmag.org/j-majdanik-a-janas-caelum-in-ore-rekonstrukcja-antycznego-smaku-recenzja-11807 (dostęp 02.05.2018).
Kanał AleHistoria, https://www.youtube.com/user/AleHistoriaWideo (dostęp 06.05.2018).
Kącik gier historycznych w UMCS, http://www.dziennikwschodni.pl/lublin/kacik-gier-historycznych-w-umcs-juz-dziala,n,1000180362.html (dostęp 06.05.2018).
Koło Metodologiczne Historyków UMCS Lublin, https://pl-pl.facebook.com/KMH.UMCS/ (dostęp 06.05.2018).
Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN, http://www.polin.pl/pl (dostęp 20.04.2018).
Muzeum Starożytnego Hutnictwa Mazowieckiego w Pruszkowie, http://mshm.pl/ (dostęp 12.02.2018).
Niezłasztuka.org, https://niezlasztuka.org/2017/06/13/andy-dabrowski/ (dostęp 22.03.2018).
Obrona pracy magisterskiej „na polu bitwy”, http://historia.org.pl/2015/07/09/pierwsza-obrona-pracy-magisterskiej-na-polu-bitwy/ (dostęp 22.03.2018).
Ośrodek Brama Grodzka Teatr NN (multimedialne przewodniki po Lublinie i Lubelszczyźnie), http://teatrnn.pl/przewodniki (dostęp 22.03.2018).
Portal informacyjny: Reenacting.eu, http://www.reenacting.eu/index.php/odtwarzanie-turniejow-i-cwiczen-wojennych-dzisiaj (dostęp 22.03.2018).
Prawdziwe historie [LP 2018] digital album, https://boatspoland1.bandcamp.com/releases (dostęp 05.12.2018).
Program Historia Bez Cenzury, https://www.youtube.com/user/HistoriaBezCenzuryMB (dostęp 08.07.2018).
Programy / Historia / Nowe Ateny / Łupaszka bohater czy bandyta? Vod.tvp.pl – Telewizja Polska S.A., http://vod.tvp.pl/24804091/lupaszka-bohater-czy-bandyta (dostęp 22.03.2018).
Projekt Based On a True Story (B.O.a.T.S.) – „Opowieść o 1000’cu i jednej śmierci”, https://www.youtube.com/watch?v=grWPuXHSb1U (22.03.2018).
Raport z koncertu The Elements, https://www.youtube.com/watch?v=Ns3i8qGh37w (dostęp 22.03.2018).
Stowarzyszenie na rzecz Popularyzacji Kultury Antycznej Hellas et Roma, http://www.hellasetroma.pl/ (dostęp 02.05.2018).
Studenckie Koło Przewodników Beskidzkich Lublin, http://www.skpb.lublin.pl/ (dostęp 2.05.2018).

 

 




Wywiad: Trudne tematy polsko-ukraińskie

Rozmowy delegacji polskiego i ukraińskiego podziemia w przysiółku Żar koło Lublińca Nowego, powiat lubaczowski, 21 maja 1945 r. (Fotografia ze zbiorów rodziny Stanisława Książka)

Trudne tematy polsko-ukraińskie.
O percepcji wydarzeń na Wołyniu w latach 1942–1944
z prof. Ihorem Iljuszynem* rozmawia Roman Romantsov**

 

R.R.: Panie Profesorze, na wstępie chciałbym, aby zarysował Pan swoje zainteresowania badawcze.

I.I.: Stosunki polsko-ukraińskie w okresie II wojny światowej i w pierwszych latach po wojnie, czyli temat badawczy, którym zajmuję się od początku lat 90., wciąż pozostają najgoręcej dyskutowanym zagadnieniem zarówno w historiografii polskiej, jak i ukraińskiej. Stanowi ono najbardziej bolesną kwestię w obecnych relacjach między sąsiadującymi narodami. Mimo że od tych wydarzeń upłynęło prawie 80 lat, wielu Ukraińców i Polaków wciąż nie może wybaczyć krzywd zadanych sobie podczas ostatniej wojny światowej. Dobrze znane są prześladowania mniejszości ukraińskiej w II Rzeczypospolitej przez polskie władze. Do dziś nie zagoiły się rany ludności ukraińskiej, która padła ofiarą deportacji w 1947 r., znanej jako akcja „Wisła”. Z kolei strona polska, a przede wszystkim przedstawiciele starszego pokolenia, nie zgadzając się albo nawet zgadzając się z tym, że Ukraińcy w przeszłości rzeczywiście zaznali w Polsce nieuzasadnionych cierpień, utrzymują jednak, że krzywdy, jakie spotkały Ukraińców w II RP, są niewspółmiernie nikłe wobec zbrodni dokonanych na Polakach przez UPA w latach wojny. Potwierdzeniem takiego stanu rzeczy była i jest trwająca od początku lat 90. dyskusja, niestety nie tylko naukowa, wokół tragicznych wydarzeń wołyńskich w latach 1943–1944.

R.R.: Panie Profesorze, jak i kiedy zaczęły się rozmowy między polskimi i ukraińskimi naukowcami na temat rzezi wołyńskiej?

I.I.: W roku 1996 między Światowym Związkiem Żołnierzy Armii Krajowej i Związkiem Ukraińców w Polsce zostało podpisane porozumienie inicjujące wieloletnią działalność (w ciągu 10 lat) międzynarodowego seminarium naukowego. Jego celem było opracowanie tzw. trudnych pytań z zakresu stosunków polsko-ukraińskich w okresie II wojny światowej i w pierwszych latach po wojnie. W rezultacie długotrwałych i niełatwych badań, w których wzięło udział około 30 zawodowych historyków z obydwu państw, wydano 12 tomów z materiałami seminarium w języku polskim i języku ukraińskim. Jednym z najważniejszych efektów seminarium było to, że podczas regularnych spotkań i dyskusji nad wynikami własnych prac naukowcy z obydwu krajów przeszli pewną ewolucję swoich poglądów, dzięki czemu ich stanowiska wobec niektórych kwestii się zbliżyły. Przynajmniej tak wtedy się wydawało. Dotyczy to przede wszystkim oceny UPA i AK jako równoprawnych ruchów narodowowyzwoleńczych, wyłonionych przez dwa sąsiadujące ze sobą narody, które w warunkach obcej okupacji starały się odtworzyć własną państwowość, oraz roli Berlina i Moskwy w wykorzystaniu i podsycaniu antagonizmu ukraińsko-polskiego. Po obu stronach można było więc zaobserwować pragnienie, by mniej więcej jednakowo rozumieć przyczyny tego antagonizmu.

R.R.: Z której strony wyszła inicjatywa takich spotkań, ukraińskiej czy po polskiej?

I.I.: Zainteresowanie było po obu stronach. Pierwsze spotkanie odbyło się w 1994 r. w Podkowie Leśnej pod Warszawą. Ale porozumienie zostało podpisane w 1996 r. Od tej umowy zaczęły się regularne, dwa razy w roku – jeden raz w Polsce, jeden w Ukrainie – spotkania zawodowych historyków z obydwu państw.

R.R.: Czy Ukraina finansowała te spotkania?

I.I.: Chyba polska strona finansowała większość kosztów. Jeżeli spotkania odbywały się w Łucku na Wołyńskim Uniwersytecie im. Łesi Ukrainki, uczelnia też finansowała te spotkania. Najważniejsze było to, że w ramach tej inicjatywy prowadzono wspólne badania, rozmowy, dyskusje. To miało największe znaczenie dla dialogu polsko-ukraińskiego.

R.R.: O jakich głównych kwestiach dyskutowano?

I.I.: Było wiele zasadniczych kwestii, na które polscy i ukraińscy historycy patrzyli w różny sposób albo inaczej rozmieszczali akcenty. Należały do nich w szczególności:

  • interpretowanie motywów i charakteru współpracy ukraińsko-niemieckiej i polsko-radzieckiej podczas wojny;
  • ocena charakteru i form polskiego oporu wobec niemieckiej akcji przesiedleńczej w dystrykcie lubelskim (w tym na Chełmszczyźnie i Podlasiu) w latach 1942–1943 oraz akcji bojowych oddziałów Armii Krajowej i Batalionów Chłopskich przeciwko tym przedstawicielom miejscowej ukraińskiej inteligencji i chłopstwa, którzy brali udział w tej akcji przesiedleńczej; również związek wydarzeń w dystrykcie lubelskim z antypolskimi masowymi wystąpieniami na zachodnim Wołyniu w 1943 r. oraz w Galicji Wschodniej w 1944 r.;
  • ocena form i metod walki z Polakami na terenach zachodniego Wołynia i Galicji Wschodniej, wykorzystanych przez OUN-B oraz dowództwo UPA w celu całkowitego niedopuszczenia do powrotu tych ziem do powojennego państwa polskiego;
  • analiza innych motywów i czynników, które popychały OUN-B i dowództwo UPA do radykalnych działań antypolskich;
  • przyczyny porażki ukraińsko-polskich negocjacji dotyczących zaprzestania walk pomiędzy oboma społecznościami w latach 1943–1944;
  • wyjaśnienie, czy i w jakim stopniu deportacja Ukraińców w 1947 r. z południowo-wschodnich terenów Polski na jej ziemie północne i zachodnie, przeprowadzona w ramach akcji „Wisła”, stanowiła zemstę za zabójstwa Polaków na zachodnim Wołyniu i w Galicji Wschodniej w latach 1943–1944, czy też być może wydarzenia te nie były ze sobą związane.

Jeszcze raz powtarzam, że na te kwestie ukraińscy i polscy naukowcy patrzyli inaczej. I ta sytuacja utrzymała się do dzisiaj.

R.R.: Czy podejmowano próby zorganizowania dyskusji w celu ustalenia liczby ofiar polskich i ukraińskich?

Prof. Ihor IlJuszyn

I.I.: Była rozmowa o tych liczbach podczas seminarium „Ukraina–Polska: trudne pytania”. Ale organizatorzy seminarium nie stawiali sobie za zadanie dojść do końcowej prawdy – wyliczyć dokładne liczby. Ustalenie liczby ofiar polskich i ukraińskich podczas konfliktu w okresie wojny nie było możliwe w ramach tego seminarium. Zrobić to można tylko na podstawie ekshumacji, a takie działania zostały podjęte później przez inne instytucje z inicjatywy Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa. O ofiarach pisali między innymi Ryszard Torzecki i Grzegorz Motyka, którzy podawali liczbę około 100 tys. Polaków zaginionych na zachodnim Wołyniu i w Galicji Wschodniej. W wyniku akcji odwetowych polskich formacji zbrojnych liczbę ofiar po stronie Ukraińców na tych terenach oszacowano na 10 tys. osób. Znacznie mniejsze straty po stronie ukraińskiej na zachodnim Wołyniu i w Galicji Wschodniej wynikały z odmiennych celów, jakie przyświecały obydwu stronom (UPA – depolonizacja tych terenów i eksterminacja ludności polskiej, AK – jej obrona). Gruntowna analiza materiału statystycznego dotyczącego polskich i ukraińskich strat osobowych w dystrykcie lubelskim w czasie konfliktu została przeprowadzona przez Mariusza Zajączkowskiego i ukraińskiego historyka w Polsce Igora Hałagidę. Jako naukowiec nigdy nie postawiłem sobie za cel dokładnego ustalenia liczby ofiar, bo wiedziałem, że jest to niemożliwe. Dla mnie jako dla badacza najważniejsze było, by zrozumieć motywy działań wszystkich uczestników tych wydarzeń.

R.R.: Czy na Ukrainie były tworzone jeszcze inne grupy eksperckie do badania tych wydarzeń?

I.I.: Chcę wspomnieć o komisji ekspertów działającej przy Radzie Bezpieczeństwa Narodowego i Obrony Ukrainy, która zajmowała się uzupełniającymi badaniami naukowymi związanymi z tragicznymi wydarzeniami na Wołyniu w latach 1943–1944. Ta grupa ekspertów pracowała w związku z ukraińsko-polskimi oficjalnymi obchodami 60. rocznicy tragedii wołyńskiej w 2003 r. Największą zasługą ukraińskich uczonych w badaniach nad ukraińsko-polskim konfliktem z okresu wojny i w pierwszych latach po wojnie było jednak stworzenie grupy roboczej przy Rządowej Komisji do spraw Działalności OUN i UPA, kierowanej przez wicedyrektora Instytutu Historii Ukrainy Narodowej Akademii Nauk Ukrainy prof. Stanisława Kulczyckiego. Ta komisja w ciągu 8 lat, od 1998 do 2005 r., opracowała monografię i wydała dokument wyrażający opinię profesjonalistów dla Rządowej Komisji do spraw Działalności OUN i UPA. Monografia i ten dokument opierały się na publikacjach poszczególnych członków grupy roboczej. Autorzy tych prac starali się poznać motywy działania wszystkich uczestników tych wydarzeń, wniknąć w sposób ich myślenia i intencje, szeroko przedstawili uwarunkowania wewnętrzne, w jakich działali, oraz presję okoliczności zewnętrznych, której zostali poddani. Mogę powiedzieć, że na Ukrainie do tej pory nie było publikacji, które w całościowy sposób omawiały tę problematykę i stanowiły prezentację dorobku historiografii ukraińskiej. Autorzy wprowadzili do obiegu naukowego nowe interesujące materiały, przede wszystkim z archiwów służb bezpieczeństwa, dając im interpretację wprawdzie nacechowaną patriotycznie, niemniej wyważoną, a przy tym głęboką. Jako jeden z autorów tej monografii, w szczególności rozdziału dotyczącego stosunków polsko-ukraińskich w latach wojny, już wtedy nie bardzo sprzeciwiałem się wyodrębnieniu wydarzeń wołyńskich z ogólnego obrazu konfliktu między UPA i AK, który toczył się na większości terenów zamieszkiwanych wspólnie przez Ukraińców i Polaków i podczas którego obydwie walczące strony popełniły zbrodnie wojenne.

R.R.: Jak przebiegają podziały wśród naukowców Ukrainy na tle oceny lub interpretacji faktów czy przyczyn konfliktu?

I.I.: Mimo postępu badań w tym zakresie na Ukrainie jest wielu historyków, którzy w zupełnie odmienny sposób oceniali i dalej oceniają przyczyny oraz charakter konfliktu ukraińsko-polskiego z okresu II wojny światowej, w szczególności tragedii wołyńskiej. Należy powiedzieć, że na Ukrainie do 2003 r., to znaczy do ukraińsko-polskich obchodów 60. rocznicy tragedii wołyńskiej, konflikt ten pozostawał jedynie przedmiotem badań naukowych historyków. Dyskusja wokół wydarzeń wołyńskich podczas tych obchodów i po ich zakończeniu nie najlepiej wpłynęła na stanowisko ukraińskich historyków. Nie oparli się oni naciskom mediów i opinii publicznej, co spowodowało, że naukowe i akademickie badania nad tym konfliktem zeszły na dalszy plan, podczas gdy akcent przesunął się na aspekt polityczny tej kwestii, postrzegany w kontekście dzisiejszych stosunków ukraińsko-polskich. Niestety, do dziś w ukraińskiej literaturze naukowej dotyczącej omawianego tematu można napotkać prace, których autorzy wciąż preferują jednostronne postrzeganie przyczyn konfliktu i dążą jedynie do udowodnienia winy strony przeciwnej albo przynajmniej unikają zadawania pytań o odpowiedzialność strony ukraińskiej za konflikt. Takie podejście było widać już wcześniej na przykład w pracach kijowskiego badacza Wołodymyra Serhijczuka lub lwowskiego badacza Andrija Bolanowskiego, które zawierały sporo dokumentów archiwalnych, ale opisywane w nich wydarzenia były przez autorów interpretowane jednostronnie.

R.R.: Jak przebiega współpraca między naukowcami z Ukrainy i Polski w ostatnich kilku latach?

I.I.: W 2015 r. został przywrócony historyczny dialog między polskimi a ukraińskimi naukowcami w ramach Ukraińsko-Polskiego Forum Historyków przy instytutach pamięci narodowej w Polsce i na Ukrainie. Forum nie zostało powołane do podpisywania jakichś wspólnych dokumentów, lecz było miejscem wymiany opinii. W odróżnieniu od wspomnianego wcześniej ukraińsko-polskiego seminarium z lat 90. obecny dialog odbywał się pod patronatem dwóch instytucji państwowych, a nie organizacji społecznych, jak to było w przeszłości. Każda z tych instytucji, to znaczy ukraiński IPN i polski IPN, prowadzi własną politykę historyczną, mającą na celu kształtowanie świadomości historycznej swego narodu. Rzecz jasna każdy kraj jest zainteresowany, aby świadomość historyczna była jak najbardziej zgodna z ideologią państwową lub narodową, odpowiadała też interesom rządzącej elity politycznej. Jako środek do osiągnięcia tego celu jest wykorzystywana właśnie polityka historyczna.

Świadomość historyczna narodu różni się zresztą od konkretnej wiedzy historycznej. Często świadomość historyczną cechują elementy selektywności, czyli wyrywkowości w interpretowaniu faktów historycznych, pewne zabarwienie emocjonalne, a czasem i kłamstwo, zastosowane w celu pokazania swego narodu w lepszym świetle. W ten sposób instytucje państwowe i rządząca grupa polityczna, która za nimi stoi, prowadząc politykę historyczną, bardzo często kształtują w społeczeństwie pożądany obraz przeszłości, oddalony od rzeczywistości historycznej. Podejście jakiejkolwiek instytucji państwowej do historii jest zatem uwarunkowane politycznie, zwłaszcza w sytuacji, w jakiej znalazła się Ukraina po znanych wstrząsach politycznych i wojskowych z lat 2014–2015. Duże znaczenie miała też uchwała ukraińskiego parlamentu O statusie prawnym i poszanowaniu pamięci bojowników o niepodległość Ukrainy w XX wieku, w której gloryfikowano OUN i UPA właśnie jako bojowników o niepodległość Ukrainy.

Dlatego ostatnio w ukraińskiej historiografii w znacznym stopniu przeważa instrumentalizacja interpretowanych wydarzeń. Nauka historyczna jest postrzegana przede wszystkim jako instrument wychowania patriotycznego obywateli oraz wzmocnienia ich tożsamości narodowej i kształtowania odpowiedniej świadomości historycznej. Przedstawiciele nowej młodej generacji ukraińskich zawodowych historyków przedstawiają własne zdanie o przeszłości, próbują „przepisać” historię według ich własnej interpretacji. Jest to zjawisko oczywiste i zrozumiałe. Tym wyjaśniam również inicjatywę młodych kierowników ukraińskiego IPN, by przywrócić ukraińsko-polski dialog historyczny. Pracownicy tej instytucji niewątpliwie są historykami patriotycznymi, którzy rozumieją i badają historię raczej sercem niż umysłem, co z kolei oznacza być nieobiektywnym i świadomie kłamać, żeby przedstawić siebie, swój naród, w jak najlepszym świetłe. Sądzę, że dziś ukraińskim historykom nie jest łatwo pracować. Na Ukrainie jest narzucana pewna narracja i praktycznie nie istnieją historycy, którzy nie zależeliby od propagandy politycznej.

Całkiem zrozumiałe jest to, że żaden badacz nie będzie w stanie uniknąć pozostawienia śladu osobistych upodobań i przekonań w swojej pracy. Przy tym Polacy i Ukraińcy mają prawo do odrębnego postrzegania zarówno własnej, jak i wspólnej przeszłości. Jednak moim zdaniem, jeżeli nauka historyczna będzie się rozwijać wyłącznie w ramach teorii narodowych i idei patriotycznych, nie mówię już o hurrapatriotycznych nastawieniach, będzie w sobie nieść zarodek śmierci. Ponieważ zestaw tendencyjnych interpretacji komunistycznych zmieni się na zestaw interpretacji nacjonalistycznych, tak samo dalekich od obiektywnej dyskusji o kontrowersyjnych momentach w naszej historii. Krytyka nacjonalizmu, a w szczególności ukraińskiego nacjonalizmu z perspektywy praw człowieka nie ma na celu i nie oznacza przemilczenia sowieckich zbrodni, jak również nie odmawia Ukrainie historycznej podmiotowości. Na Ukrainie w ciągu całej jej historii nacjonalizm przejawiał się jako moc, która raczej sprzyjała konfliktom aniżeli osiągnięciu porozumienia między członkami społeczeństwa. Działo się tak dlatego, że podstawą i miarą takiego podejścia działaczy nacjonalistycznych były nie tyle wolność i dobrobyt konkretnego obywatela i człowieka, ile jakieś zbyt szerokie i abstrakcyjnie pojęcia związane z ideą nacjokracji. Trudno dziś sobie wyobrazić kogokolwiek z ukraińskich polityków, kto parafrazując to, co Goethe powiedział na temat Niemiec i Niemców, byłby w stanie powtórzyć w odniesieniu do Ukrainy i Ukraińców: „Ukraina to nic, ale każdy Ukrainiec sam w sobie to wszystko”. Zresztą nawet szczery patriotyzm jeszcze nie świadczy o przyzwoitości człowieka.

R.R.: W ukraińskiej narracji historycznej istnieje termin „wojna polsko-ukraińska”. Czy mógłby Pan skomentować takie określenie wydarzeń z okresu II wojny światowej?

I.I.: W ramach Ukraińsko-Polskiego Forum Historyków przy ocenie tragicznych wydarzeń II wojny światowej na terytorium wspólnego zamieszkiwania Ukraińców i Polaków niektórzy ukraińscy historycy młodego pokolenia, mam na myśli przede wszystkim dyrektora ukraińskiego IPN Wołodymyra Wiatrowycza, ale nie tylko, zaczęli się posługiwać  terminem „wojna polsko-ukraińska”. Wspomniany historyk w książce Druga wojna polsko-ukraińska 1942–1947, wydanej w języku ukraińskim i przetłumaczonej na polski, napisał, że „opracował własną, całkowicie odmienną od innych naukowców koncepcję konfliktu polsko-ukraińskiego, która polega na tym, że w okresie II wojny światowej miała miejsce jeszcze jedna wojna między sąsiednimi narodami, podczas której obydwie walczące strony dopuszczały się równorzędnych zbrodni wojennych”. To znaczy, że zdaniem Wiatrowycza walka toczyła się nie między obywatelami jednego państwa, tj. II RP, lecz między sąsiednimi narodami – polskim i ukraińskim. Powiem, że w centralnej i wschodniej Ukrainie ukraińscy nic nie wiedzieli o tej „wojnie polsko-ukraińskiej”.

Rodzi się pytanie, czy rzeczywiście koncepcja ta jest nowa oraz czy przynosi głębszą analizę i wyjaśnia owe wydarzenia lepiej niż interpretacje, które w historiografii ukraińskiej już istnieją. Według mnie „nowa koncepcja” Wiatrowycza jest kolejną próbą odnowienia interpretacji znacznie wcześniej sformułowanej w pracach Myrosława Prokopa, Lwa Szankowskiego, Wołodymyra Kosyka i innych ukraińskich historyków emigracyjnych. Ukraiński badacz Andrij Portnow też uważa, że ta książka w istocie „powtarza głównie tezy propogandowego dyskursu banderowskiego i jest klasycznym przykładem historii do wykorzystania wewnętrznego lub wewnątrzpaństwowego” (cyt za: A. Portnow, Ukrajinśki interpretaciji Wołynśkoji rizanyny, „Czasopys Ї” 2013, nr 74, http://www.ji.lviv.ua/n74texts/Portnov_Ukrainski_interpretacii.htm, dostęp 2.07.2019).

Ponadto dostrzegam w tym także próbę potraktowania antypolskiej akcji UPA na zachodnim Wołyniu i w Galicji Wschodniej z lat 1943–1944 jako znanej z historycznej przeszłości żakerii, czyli jako buntu ukraińskich mas chłopskich przeciw polskim panom i zemsty za dawne krzywdy na gruncie narodowym i społecznym. Historycy przyjmujący taki punkt widzenia uważają, że polityka II Rzeczypospolitej wobec mniejszości ukraińskiej jest wystarczającym usprawiedliwieniem zbrodni wojennych dokonywanych na polskiej ludności cywilnej zgodnie z zasadami odpowiedzialności zbiorowej. Główny argument podnoszony w obronie tych zasad, co z kolei oznacza i w obronie wykonawców tych zbrodni, brzmi: „na wojnie, jak to na wojnie”.

Jako badacz, który spędził w archiwach ukraińskich i polskich niejeden rok, studiując wszystkie dostępne dokumenty, mogę powiedzieć, że charakteru niełatwych stosunków między Polakami i Ukraińcami na terenach ich wspólnego zamieszkiwania w latach wojny nie można tłumaczyć wyłącznie wzrostem napięcia pomiędzy nimi i chęcią odwetu za dawne krzywdy na gruncie narodowym i społecznym, jak to część badaczy błędnie interpretuje. Wydarzeń tych nie można zrozumieć w ramach wyłącznie historii narodowej. Stosunki pomiędzy obiema społecznościami były zależne od ich rozeznania w polityce władz radzieckich i niemieckich, a także od znajomości przebiegu wojny. Nieprzypadkowo utworzenie UPA i rozpoczęcie akcji antypolskiej na Wołyniu zbiegły się w czasie ze sromotną porażką Wehrmachtu pod Stalingradem. Dlatego w latach 1943–1944 decydujący dla konfrontacji w regionie wołyńsko-galicyjskim stał się właśnie czynnik wojenny, podczas gdy terytorialno-polityczny, etniczno-wyznaniowy, społeczny oraz wszystkie inne stanowiły tylko ogólne tło wydarzeń generowanych przez sam proces wojenny.

R.R.: Czy można mówić o wpływie Związku Radzieckiego – a mianowicie oddziałów dywersyjnych NKWD – na wydarzenia na zachodnim Wołyniu i w Galicji Wschodniej?

I.I.: Napisałem całą książkę na ten temat – ZSRR wobec ukraińsko-polskiego konfliktu narodowościowego na Ukrainie Zachodniej w latach 1939–1947. Została opublikowana przez IPN w Warszawie w 2017 r. To jest nowa publikacja, napisana na podstawie kwerendy w archiwach rosyjskich, ukraińskich i polskich. Pisałem o polityce sowieckiej w latach 1939–1941 na Ukrainie Zachodniej. Komunistyczna propaganda w tamtym okresie głosiła, że nie tylko polscy panowie, ale nawet i polscy chłopi zamieszkujący zachodni Wołyń i Galicję Wschodnią są zamożniejsi aniżeli chłopi ukraińscy. Uważam, że radziecka propaganda z lat 1939–1941 wzmacniała wśród zachodnich Ukraińców nastroje antypolskie i tym samym podsycała konflikt. To znaczy komuniści dolewali oliwy do ognia konfliktu, który już się tlił. Ale to nie oznacza, że podczas wojny Związek Radziecki odegrał kluczową rolę w generowaniu polsko-ukraińskiego konfliktu narodowościowego.

Rola tzw. sowieckiego czynnika polegała przede wszystkim na tym, że wpływ wywierało to, co się działo na froncie wschodnim. Kolegom zajmującym się tą tematyką często zadawałem pytanie: dlaczego do antypolskiej akcji na Wołyniu doszło dopiero w 1943 r., a nie wcześniej? To nie wydarzenia przed wojną i nie propaganda radziecka miały wpływ na początek akcji depolonizacyjnej, lecz tylko bieżąca sytuacja na froncie niemiecko-radzieckim. Do 1943 r. w kręgach OUN uważano, że wojnę wygrają Niemcy. Wszystko zmieniła klęska Wehrmachtu pod Stalingradem. Okazało się wówczas, że najprawdopodobniej wygra ZSRR, a to oznacza powrót armii radzieckiej na zachodnie ziemie Ukrainy. W tej sytuacji kierownictwo OUN-B, wcześniej przeciwne zorganizowaniu ruchu partyzanckiego, doszło do wniosku, że trzeba utworzyć armię partyzancką i zmobilizować jak największą grupę ludności ukraińskiej na tych terenach, żeby przeciwstawić się nadchodzącym oddziałom radzieckim, a wszystkie punkty polskiego osadnictwa uznawano za szkodliwe dla sprawy ukraińskiej. „Trzeba stanąć do walki z Armią Czerwoną na śmierć i życie, a Polaków, których obecność na tyłach przeszkadzałaby w naszej działalności, należy sprzątnąć” – tak rozumowało kierownictwo OUN-B w ówczesnej sytuacji. Przecież już w 1942 r., kiedy na zachodnim Wołyniu pojawiły się pierwsze grupy operacyjne NKWD i pierwsze oddziały czerwonych partyzantów, stało się jasne, że będą szukać wsparcia u Polaków. Polacy stanowili na Wołyniu jedynie 15 procent ludności, toteż znajdując się w okrążeniu silniejszych liczebnie i coraz bardziej świadomych narodowo Ukraińców, musieli szukać pomocy z zewnątrz, szczególnie że polski ruch oporu na tym obszarze nie był wówczas jeszcze silny. Jedni świadomie, inni pod przymusem podjęli współpracę z sowieckimi partyzantami i funkcjonariuszami grup operacyjnych NKWD, którzy bez pomocy miejscowej ludności nie mogli się utrzymać na głębokich tyłach Wehrmachtu. Decyzje o mobilizacji i o rozpoczęciu antypolskiej akcji zapadły niemal jednocześnie, na słynnej III Konferencji OUN-B w lutym 1943 r.

W październiku 1943 r. głównodowodzący UPA Roman Szuchewycz był z inspekcją na Wołyniu. Dwa miesiące później złożył z tej wizyty raport na posiedzeniu Centralnego Prowodu OUN. Samego dokumentu na razie nie znaleźliśmy w archiwach, ale inny członek Centralnego Prowodu OUN, Ołeksandr Łućkyj, który uczestniczył w tym posiedzeniu, przesłuchiwany przez NKWD, zeznał, że Szuchewycz uznał akcję antypolską na Wołyniu za usprawiedliwioną, pozytywnie ocenił działania dowódcy wołyńskiej UPA Kłyma Sawura oraz zaproponował utworzenie oddziałów UPA także w Galicji Wschodniej. Łućkyj powiedział też śledczym, że Szuchewycz wydał polecenie „fizycznego wyniszczenia wszystkich działaczy Armii Krajowej, którzy szkodzili sprawie ukraińskiej”. Jest więc rzeczą oczywistą, że ounowcy oceniali udział Polaków w radzieckich przedsięwzięciach jako akt zasadniczo sprzeczny z ich interesem, czyli walką z wrogiem numer 1 – ZSRR, dlatego okrutnie mścili się na miejscowej ludności polskiej. Jak wiadomo, w praktyce okazało się, że ukraińskiej sprawie szkodziły także polskie dzieci, kobiety i starcy. Dlatego uważam, że kierownictwo banderowskie ponosi przede wszystkim odpowiedzialność za decyzję o wymordowaniu kilkudziesięciu tysięcy polskich cywilów, podjętą z zastosowaniem zasady odpowiedzialności zbiorowej.

Należy przy tym podkreślić, że Armia Krajowa była formacją antykomunistyczną i jej oficerowie zdawali sobie sprawę z wymuszonego charakteru sojuszu z partyzantami radzieckimi, co w konsekwencji doprowadziło również do tragedii AK. Należy jednak pamiętać o zasadniczej różnicy między sytuacją na Białorusi Zachodniej, gdzie występował ostry konflikt między partyzantami radzieckimi i polskimi, a Wołyniem i Galicją, gdzie to właśnie antypolska akcja UPA zrobiła z miejscowych Polaków lojalnych zwolenników ZSRR, przynajmniej na zewnątrz.

W trakcie swoich badań nie znalazłem jednak wystarczających podstaw, aby uznać, że Związek Radziecki odegrał kluczową rolę w generowaniu ukraińsko-polskiego konfliktu narodowościowego podczas wojny. Dowodzą tego liczne raporty radzieckich dowódców partyzanckich, które pokazują, że mieli oni negatywny stosunek do charakteru tego konfliktu. Wrogość w stosunkach między ukraińskimi i polskimi organizacjami niepodległościowymi osiągnęła podczas wojny apogeum, nie było więc potrzeby, by ją dodatkowo rozniecić.

R.R.: Co teraz z pamięcią wśród ludności zamieszkującej te tereny, jak ci ludzie pamiętają konflikt ukraińsko-polski?

I.I.: Rzecz polega na tym, że na tym terenie prawie już nie pozostali ludzie, którzy pamiętają o tych wydarzeniach. Znam kilka osób z Wołynia i z Polski pochodzenia wołyńskiego mających powyżej 80 lat. Po wojnie ludzie po prostu bali się o tym mówić i władza radziecka robiła wszystko, aby o tym zapomnieć, aby skazać na zapomnienie.

R.R.: W pamięci kulturowej w Polsce zachowało się kilka utworów poświęconych tym wydarzeniom. Jak w Ukrainie z tym?

I.I.: W Polsce w 2016 r. wszedł na ekrany film w reżyserii Wojciecha Smarzowskiego Wołyń. Moim zdaniem nie będzie żadnego kompromisu i porozumienia na polu pamięci historycznej, dopóki władze w Kijowie będą się bały pokazać ten film na Ukrainie. Przecież nie chodzi o to, żeby się zgodzić z wizją reżysera, lecz o to, by na ten temat swobodnie dyskutować, a nie z góry odrzucać. Oczywiście rozumiem, że zakaz emisji Wołynia władze w Kijowie wydały ze względu na sytuację, w jakiej znajduje się Ukraina teraz, ale uważam, że trzeba było film pokazać choćby w kręgach historyków ukraińskich o różnych poglądach, żeby mogli podyskutować o tym obrazie.

R.R.: Czyli przełączenie z pola politycznego na naukowe nie jest możliwe?

I.I.: Pozostawienie tego tematu wyłącznie na polu naukowym nie wystarczy, by podołać konfrontacji. Sporo naukowców patrzy na historię jak politycy. Zacytuję słowa mojego kolegi Leonida Zaszkilniaka ze Lwowa: „Historyczna biografia Ukrainy i Ukraińców dopiero się tworzy, przeżywa swój okres romantyczny, nieromantyczny, modernistyczny i postmodernistyczny prawie jednocześnie. W tych warunkach ukraińscy historycy mogą stać na pozycjach albo proukraińskich, albo antyukraińskich. Jest to sytuacja niewdzięczna i nawet niebezpieczna, sytuacja, w której trudno odnaleźć równowagę między wymogami naukowości a dyktatem patriotyzmu. Każdy historyk rozprawia się z nią indywidualnie. Szczególnie ważne jest to, aby historycy nie poddawali się koniunkturze ideologicznej i politycznej i kształtowali niejednowymiarowy obraz przeszłości. Obraz, który będzie w równej mierze przedstawiał racje i interesy obu stron”. Całkowicie się z tym zgadzam. Traktowanie historii w sposób polityczny nie pozwoli przełamać nieufności między przedstawicielami obu narodów. Dopóki nie szukamy kompromisu, nie próbujemy zrozumieć drugiej strony ani znaleźć wspólnego języka, nie widzę szans na porozumienie.

A przecież nie da się walczyć bez końca. Znamy doświadczenia wojny w Jugosławii. Tam i politycy, i dziennikarze, i uczeni doprowadzili relacje między Serbami, Chorwatami i Bośniakami do poziomu takiej nienawiści, że kiedy ta wojna się zakończyła, nie było już żadnej platformy społecznej, na której przedstawiciele zwaśnionych narodów mogliby spokojnie omówić przyczyny tego, co się wydarzyło, i wypracować odpowiedź na pytanie: „Jak dalej żyć po tej tragedii?”.

R.R.: Jakie są perspektywy dialogu historycznego między naukowcami z Ukrainy i Polski?

I.I.: Moim zdaniem kompromis byłby możliwy jedynie wówczas, gdy w ocenie tego, co się wydarzyło na terytorium wspólnego zamieszkiwania Polaków i Ukraińców w latach II wojny światowej, zarówno polscy, jak i ukraińscy historycy oraz politycy zaczęliby brać pod uwagę nie narodowe, lecz czysto ludzkie kryteria. Pamiętajmy, że nas wszystkich Bóg stworzył jako ludzi, a Polakami, Ukraińcami, Żydami czy Rosjanami staliśmy dopiero później. Jeżeli z tej strony nie spójrzymy na tamte tragiczne wydarzenia, nigdy nie będzie porozumienia.

R.R.: Dziękuję bardzo za rozmowę.

 

Ihor Iljuszyn* – historyk ukraiński, absolwent Uniwersytetu Kijowskiego im. Tarasa Szewczenki, profesor i kierownik Katedry Stosunków Międzynarodowych na Kijowskim Uniwersytecie Slawistycznym. Badacz stosunków polsko-ukraińskich w okresie II wojny światowej. W latach 2002–2003 był ekspertem przy Radzie Bezpieczeństwa Narodowego i Obrony Ukrainy w sprawie badań naukowych poświęconych wydarzeniom na Wołyniu i w Galicji Wschodniej w latach 1943–1944. Autor licznych publikacji, m.in. wydanych w Polsce: UPA i AK. Konflikt w Zachodniej Ukrainie, tłum. K. Kotyńska, A. Łazar, Warszawa 2009; ZSRR wobec ukraińsko-polskiego konfliktu narodowościowego na Ukrainie Zachodniej w latach 1939–1947, tłum. M. Buczyło, Warszawa 2017.

** Roman Romantsov – obecnie zatrudniony jako starszy analityk w Instytucie Europy Środkowej, do 2018 r. pracował jako adiunkt w Instytucie Europy Środkowo-Wschodniej. Opinie wyrażone w publikacji prezentują wyłącznie poglądy autora i nie mogą być utożsamiane ze stanowiskiem Instytutu Europy Środkowej.

 

Korekta językowa: Beata Bińko

 




Historia na ekranie. Rozmowa z Agnieszką Holland

 


Wywiad z Agnieszką Holland przeprowadzony przez dr. hab. Piotra Witka z okazji XX Powszechnego Zjazdu Historyków Polskich odbywającego się w dniach 18.09-20.09.2019 r. w Lublinie. Wywiad był prezentowany podczas Zjazdu w ramach przeglądu filmów historycznych przed premierową projekcją obrazu Agnieszki Holland pt. „Obywatel Jones”, która miała miejsce 18.09.2019 roku w sali kinowej Centrum Spotkania Kultur w Lublinie.

 

 


Realizacja wideo
dr hab. Piotr WITEK

 


Wywiadu można również wysłuchać w formie podcastu.



O uznanie dla przeciwnika

Bez znajomości piśmiennictwa Stefana Kisielewskiego trudno jest zrozumieć PRL i polskie społeczeństwo tamtego czasu. O tym nikogo nie trzeba przekonywać. Wiele spostrzeżeń Kisiela ma jednak charakter ponadczasowy, wskazują na zjawiska i procesy obecne w różnych realiach politycznych, charakteryzują wielu z nas, Polaków, bez względu na to w jakiej epoce żyjemy.
Ten walor niesłabnącej aktualności ma poniżej prezentowany felieton O uznanie dla przeciwnika. Kisielewski napisał tekst w grudniu 1980 roku. Pierwszy raz został opublikowany w drugim obiegu w numerze 12/13 „Spotkań. Niezależnego pisma młodych katolików” wydanym z datą 1980 rok. Następnie był zamieszczony w różnych zbiorach felietonów Stefana Kisielewskiego w serii „Wołanie na puszczy”.

Redakcja 

 

fot. Andrzej Friszke

KISIEL,

Wołanie na puszczy
O uznanie dla przeciwnika

 

Felieton ten, jak też jeden z poprzednich tego Autora (O prawo do twórczości), został w całości usunięty przez cenzurę. (przyp. redakcji „Spotkań”)

Zaraz po wojnie rozpoczęto w Polsce wychowawczą rzekomo akcję likwidowania przeciwnika (wroga?!) w historii, piśmiennictwie, bibliotekarstwie, nauczaniu, prasie. Najpierw ustalono oficjalną (postępową) wersję najnowszej historii Polski, potem przystąpiono do akcji redukcyjnej, to znaczy do likwidowania śladów istnienia przeciwnika czy wrogów, których argumenty lub działalność naruszałaby te wersję. Likwidacja objęła przede wszystkim ślady w postaci książek, co było zresztą akcją ułatwioną i mającą swój precedens w niedawnej przeszłości, bowiem okupacja hitlerowska przyzwyczaiła nas do niszczenia książek, zaś Powstanie Warszawskie stało się, chcąc nie chcąc, ukoronowaniem dzieła niwelacji (symbolem mogłaby tu być płonąca barykada powstańcza na ulicy Świętojańskiej, koło katedry, ułożona z foliałów przywleczonych z niedalekiego Archiwum Akt Dawnych).

Powojenna akcja niwelowania śladów działalności wszelkiego przeciwnika wynikła z orwellowskiego przekonania, iż interpretacja historii najnowszej i wiedza o jakimkolwiek działającym w niej przeciwniku aktualnej wersji jest instrumentem toczącej się walki politycznej. Historia nie byłaby więc obiektywnym zapisem faktów, osób i dzieł, lecz aktem wartościującym i selekcjonującym, stanowiącym instrument wychowania politycznego i urabiania umysłów w zamierzonym dzisiaj kierunku. Głównym elementem akcji selekcyjnej jest tu właśnie eliminacja przeciwnika, przeciwnik bowiem, choćby tylko utrwalony w pamięci przez swe dzieła, przez przekaz piśmienny czy nawet ustny, jest po prostu wrogiem, i to wrogiem szkodzącym teraz i tutaj. Wróg taki nie zasługuje na żadne względy, pobłażliwości czy atencje, jest po prostu szkodnikiem, niebezpieczeństwem wobec dobrej, aktualnej sprawy, nie powinien budzić jakiegokolwiek zainteresowania (nie mówiąc już o uznaniu!), a najlepiej w ogóle go unicestwić, niszcząc wszelkie ślady jego działania pozostałe na piśmie, aby nikt już nigdy nie mógł się nimi zająć, aby nic z odblasku nawet wrogich myśli nie mogło już kiedykolwiek, w jakiejkolwiek postaci odżyć. Historia jako instrument aktualnej walki ideologicznej i politycznej musi więc zostać poddana akcji selekcyjnej, musi być oczyszczona z wszelkich elementów szacunku czy choćby obiektywizmu wobec wroga (słowo „przeciwnik” raczej zostało wyeliminowane, bo zawiera się w nim szczypta uznania jego równorzędności czy partnerstwa). Aktualna praca nad wychowaniem społeczeństwa ważniejsza jest niż kontradykcyjne zbiorowisko alternatyw i dialektycznych przeciwieństw, nagromadzonych przez historię, jako więc bezużyteczne dla Dnia Dzisiejszego, historyczne Drzewo Wiadomości Złego i Dobrego ścięte być winno bezapelacyjnie, a miejsce gdzie wyrastało – zaorane i obsiane. Wiedzę o faktach zastąpić ma bowiem prosta i wychowawcza interpretacja, a ta wymaga oczyszczenia pamięci z nazbyt złożonych, wieloznacznych, zatem konkretnie nieprzydatnych śladów przeszłości, uczynienia ze zbiorowej psychiki niepokalanie czarnej tablicy, na której interpretator będzie mógł napisać wszystko na nowo.

I tak oto, zaraz po wojnie, rozpoczęła się u nas akcja narodowej niepamięci, wprowadzona w bibliotekach, wydawnictwach, pismach, w radio, w szkołach, na uczelniach – wszędzie. Akcja niezwykle wszechstronna, a zarazem niezauważalna (usypia bez bólu), bo jak się o czymś nie pamięta, to i usuwanie materialnych resztek owej przeszłości przechodzi niezauważone. Akcja trwa po dziś dzień, choćby siłą bezwładu i przyzwyczajenia, sami w niej uczestniczymy tolerując na co dzień hasła i slogany będące jej wykwitem i podsumowaniem. Sami już jesteśmy bowiem myślowo zredukowani i uproszczeni, ujednoliceni a więc oddialektycznieni – choćby się nawet tego nie domyślając. Życie bez przeszłości zubaża niewidocznie, a powszechnie i bezpowrotnie!

W myśl koncepcji redukcyjno-selekcyjnej, wróg nie uczestniczy w dziele historii, a tylko to dzieło opóźnia i sabotuje, nie jest współtwórcą dziejów, lecz ich negatywną, przeznaczoną na zniszczenie mierzwą. Skoro zaś taką jedynie pełni rolę, to nie zasługuje nie tylko na szacunek czy zainteresowanie, lecz zgoła na istnienie, choćby w pamięci. A kto jest tym wrogiem? Wrogiem narodu, społeczeństwa, demokracji, postępu, jedności?

Wobec wąskich i ściśle użytkowych kryteriów politycznych, jakie po wojnie przyjęto u nas – elitarnie i odgórnie, pojęcie wroga nader okazało się szerokie. Wrogie czy szkodliwe może bowiem być wszystko, co nietypowe, nieprawidłowe, sprzeczne z przyjętym w powojennej Polsce wzorem i schematem rozwoju historycznego, społeczno-politycznego, wzorem zarazem interpretacyjnym i woluntarystycznym. A zatem nieprawidłowe jest prawie wszystko, co było w kraju o historii i strukturze nietypowej, kraju od stuleci wiejskim, o słabym mieszczaństwie i silnej szlachcie, stanowiącej wzorzec życiowy dla chłopa, kraju, gdzie powikłane problemy narodowe górowały zawsze nad społecznymi, kraju, gdzie mało liczna klasa robotnicza prowadzona była przez narodowe i niemarksistowsko usposobionych inteligentów z PPS, a marksistowska również elitarno-inteligencka partia komunistyczna przeszła tragiczne i po dziś dzień nie całkiem wyjaśnione wstrząsy i kataklizmy, kraju, gdzie najpopularniejszą i najbardziej ludową instytucją był zawsze Kościół, kraju, gdzie dogłębnej, nieodwracalnej niwelacji społecznej dokonała nie żadna rewolucja, lecz… okupacja hitlerowska, kraju, który wielokroć dzielony i zmieniający terytorium, swą tożsamość narodową zachował w dużym stopniu dzięki emigracyjnej twórczości szlacheckich, często kresowych z pochodzenia wieszczów… i tak dalej i dalej. Mnogość nieprawidłowości, zaiste! W redukcyjnym zapale sprowadzono ją do mnogości wrogów postępu, anachronicznych, klasowych wrogów wznoszącej się prawidłowo historycznej linii. Tych zaś, korzystając z bezkrólewia, panującego po germańskim potopie, postanowiono zlikwidować, niszcząc ślady i pamięć, aby móc zacząć wszystko od nowa.

Czy się udało? Sądząc po materialnie uchwytnych rezultatach – udało się. Parę już bowiem naszych generacji wychowało się bez najnowszej historii Polski. Parę już generacji Polaków nie ma możności przeczytać dzieł wszystkich (a czasem – jakichkolwiek) Mochnackiego, Lelewela, Towiańskiego, Koźmiana, Kalinki, Bobrzyńskiego, Szujskiego, Tarnowskiego, Klaczki, Balickiego, Szczepanowskiego, Popławskiego, Dmowskiego, Piłsudskiego, Świętochowskiego, Limanowskiego, Brzozowskiego, Perla, Studnickiego, Sokolnickiego, Witosa, Daszyńskiego, Handelsmanna, Kolankowskiego, Kukiela, Tokarza, Lednickiego, Zdziechowskiego, Kota, Pobóg-Malinowskiego, Ciołkosza, Jędrzejowicza, Kołakowskiego i wielu innych. Nie mówiąc już o nieznanych zupełnie dziejach Komunistycznej Partii Polski i o mnogości pamiętnikarskich relacji uczestników ostatniej wojny i przywódców polskich działań, relacji wydanych tylko na emigracji. A także – o historii PRL.

Nie ma tożsamości narodowej bez pełnej najnowszej historii kraju. Czyżby więc polska tożsamość narodowa utaiła się w prohibitach kilku elitarnych krajowych bibliotek lub w emigracyjnych archiwach Paryża, Londynu, Nowego Jorku?! Wątła to zaiste byłaby tożsamość! „Politique d’abord”?! Zgoda, nie kwestionujemy ważności polityki, a zwłaszcza geopolityki (moja ze Stommą specjalność!) dla aktualnych losów narodu. Ale nie ma przecież społeczeństwa bez jego zaplecza historycznego, wiedza zaś o własnej przeszłości nie może zależeć od aktualnych działań taktycznych. Akcja wychowawczego redukcjonizmu nie da się żadną miarą pogodzić z rzuconym dziś wszakże i powszechnie przyjętym hasłem społecznej i narodowej odnowy.

Wiele obecnie mówimy złego o niszczącej działalności cenzury. Ale działalność ta jest tylko fragmentem szerokiej akcji redukcjonistycznej, która od 35 lat objęła nasze życie kulturalne, oświatowe, wydawnicze, propagandowe. Jak więc odrodzić naszą historię najnowszą, której uchwytne ślady zawarte są w wielu, nieistniejących niestety publicznie książkach? Usłyszymy na to niechybnie, że na przeszkodzie takiej akcji stanąłby brak papieru. Ale czyż naprawdę tożsamość narodowa zależy tylko i wyłącznie od stanu produkcji celulozy?

Od szeregu lat już młodzież zrozumiała konieczność odrodzenia współczesnej wiedzy historycznej. Już od połowy lat sześćdziesiątych powstawać jęły kółka samokształceniowe, szukano źródeł i autentyków, komentowano nieliczne samodzielne książki czy prace, np. Micewskiego o Piłsudskim i Dmowskim, Terleckiego o Becku, Moczulskiego o Polskiej Wojnie, etc. Od połowy lat siedemdziesiątych rozpoczęła się niezależna akcja wydawnicza, przywracająca z przeszłości to, co najbardziej brakujące, powstawać zaczęły też nowe, oryginalne prace. Wymienię tutaj szeroko znane za granicą studium Adama Michnika o piłsudczyźnie i dmowszczyźnie – Cienie zapomnianych przodków. Ze studium tym się nie zgadzam, lecz jest ono arcyciekawe, a wymieniłem je, aby oddać sprawiedliwość Autorowi, którego się u nas w prasie kopie, dla celów taktyczno-politycznych, ani wspominając o jego arcyoryginalnej publicystyce historycznej.

Ale to nie wszystko to kropla w morzu. Aby zwrócić nam 150 lat straconych dziejów, trzeba odrzucić tezę, iż historia jest jednym z narzędzi aktualnych działań politycznych, oddzielić dziejopisarstwo od polityki i propagandy. Trzeba też zrozumieć, że wolność jest także, a nawet przede wszystkim, wolnością dla przeciwnika, że historia gromadzi wszelkie sprzeczne racje i że jako obiektywna dyscyplina naukowa, jednakowym zainteresowaniem darzy i zwolenników, i przeciwników. O nową koncepcję historii, która zwróci Polsce duchową i materialną tożsamość wnoszę! O szacunek, zainteresowanie i obiektywizm dla przeciwnika – wnoszę! O zaniechanie orwellowskiej terapii wychowawczej, polegającej na redukcjonistycznej interwencji w dziedzinie faktów przeszłości – pokornie wnoszę!

Kisiel

PS

Felieton mój O prawo do twórczości został w numerze 45 [„Tygodnika Powszechnego”] usunięty przez cenzurę.

„Spotkania. Niezależne pismo młodych katolików” 1980, nr 12–13, s. 85–88.

 




Trzecia (ostatnia) misja kurierska Jana Karskiego. Mity i rzeczywistość

ADAM PUŁAWSKI

Trzecia (ostatnia) misja kurierska Jana Karskiego.
Mity i rzeczywistość*

 

17 czerwca 2019 r. w Paryżu przedstawiciele władz stolicy Francji razem z polskimi samorządowcami i członkami Fundacji Edukacyjnej Jana Karskiego uroczyście nadali jednemu z placów imię Jana Karskiego. Fundacja była do tej pory znana przede wszystkim z zaangażowania w obchody Roku Jana Karskiego, przypadającego w 2014 r. Prezes fundacji Ewa Junczyk-Ziomecka kilka dni przed paryską uroczystością mówiła: „Paryż zajmował ważne miejsce w wojennych wspomnieniach polskiego emisariusza”. Dodała, że kiedy Karski był w tym miejscu podczas pierwszej misji w 1940 r., Francja wydawała mu się „wyspą nadziei na obronę wolnego świata”. Kiedy przybył do Paryża jesienią 1942 r., sytuacja w tym kraju go przybiła (Onet.pl 2019). W grudniu 2013 r. polski sejm, ustanawiając Rok Jana Karskiego, w uchwale stwierdzał: „Jan Karski, pełniąc rolę emisariusza Polskiego Państwa Podziemnego, dostarczył w roku 1942 przywódcom i rządom państw alianckich udokumentowany raport o tragicznej sytuacji i planowej eksterminacji Żydów prowadzonej przez niemieckich okupantów”.

Oba te wydarzenia uzmysławiają, jak wiele mitów narosło wokół Jana Karskiego. Po pierwsze, Jan Karski w swojej najważniejszej misji, tej z jesieni 1942 r., nie przybył do Paryża. Po drugie zaś, i znacznie istotniejsze, Jan Karski nie miał nic wspólnego z dokumentem, który przez wiele lat był nazywany „raportem Karskiego”. Chodzi o dokument o zagładzie Żydów warszawskich przekazany 24 listopada 1942 r. przez rząd polski, za pośrednictwem polityków żydowskich, pracownikom brytyjskiego Foreign Office. Bodajże pierwszy nazwał ten dwustronicowy raport „raportem Karskiego” Martin Gilbert. Skojarzenie było proste: przekazanie raportu nastąpiło w czasie, kiedy do Londynu przybył Jan Karski. Naturalne zatem wydawało się, że raport napisał przybyły właśnie emisariusz. W 1981 r. Gilbert nie wiedział jednak, że 24 listopada 1942 r. Karskiego jeszcze nie było w Londynie (Gilbert 1981, s. 93–95). Świadomi tego biografowie Jana Karskiego E. Thomas Wood i Stanisław M. Jankowski w książce z 1994 r. dokument przekazany aliantom w listopadzie 1942 r. wciąż jednak nazywali raportem Karskiego. Jednocześnie uważali, że w kluczu, który z kraju zabrał Jan Karski, znajdowały się mikrofilmy raportów przygotowanych przez Biuro Informacji i Propagandy Komendy Głównej Armii Krajowej. Z opisu tych raportów sporządzonego przez Wooda i Jankowskiego jasno wynika, że w tym kluczu miał być dobrze znany historykom raport pt. „Likwidacja getta warszawskiego”. Autorami tego ważnego dokumentu byli Henryk Woliński, Stanisław Herbst i Ludwik Widerszal. Według Wooda i Jankowskiego mikrofilmy ukryte w kluczu dotarły do Londynu przed 17 listopada (czyli przed przybyciem Karskiego, który zgodnie z ich ustaleniami wylądował w Londynie 27 listopada) „i urzędnicy polscy opracowali skróconą, dwustronicową wersję sprawozdania na temat prześladowań Żydów. »Rząd polski w Londynie otrzymał wiadomości na temat likwidacji żydowskiego getta w Warszawie«, głosił tekst” (Wood, Jankowski 1996, s. 154–155, 163, 169, 174–175). Potem już różni historycy powtarzali, że raport „Likwidacja getta warszawskiego”, będący podstawą dokumentu z 24 listopada, a następnie protestu aliantów z 17 grudnia 1942 r., został dostarczony do Londynu przez Jana Karskiego (Libionka 2006, s. 49; Puławski 2007, s. 80; Puławski 2009, s. 536). Sam Karski w rozmowie z Claude’em Lanzmannem w 1978 r. mówił jeszcze:„oczywiście nie miałem najmniejszego pojęcia, co było w tym kluczu” (Rappak 2014, s. 121), natomiast po kilku miesiącach od wydania książki Wooda i Jankowskiego stwierdzał już: „nie znałem treści tego raportu, ale wiedziałem, że dotyczy Żydów, wiedziałem, że to napisali Widerszal, Herbst i Woliński”.. Jednocześnie podawał, że gdy rozmawiał z brytyjskim ministrem spraw zagranicznych Anthonym Edenem, ten „przerwał mi i powiedział: – Raport Karskiego już jest mi znany” (Karski, Wierzyński 2012, s. 139, 142).

W ostatnich latach zaczęły się pojawiać wątpliwości. Wojtek Rappak w artykule z 2014 r. pt. „Raport Karskiego” – kontrowersje i interpretacje stwierdził: „tekst, który jest często określany jako »raport Karskiego«, nie został napisany przez Karskiego” i dodał: „Był to raport ogłoszony przez rząd polski w Londynie 24 listopada […]. W opowieści o Karskim mówi się często, że raport ten był oparty na przywiezionych przez niego materiałach, zawartych w »poczcie«, którą Karski wiózł z Warszawy. W badaniach historycznych sprawa ta pozostaje wciąż niejasna, jest całkiem prawdopodobne, że »raport Karskiego«, którego autorem nie był Karski, oparty był na materiałach przywiezionych nie przez Karskiego, lecz przez jakiegoś innego kuriera”. Historyk ten, nie rozstrzygając kwestii, odesłał czytelnika do moich ustaleń, jakich spodziewał się po przeprowadzanych przeze mnie ówcześnie kwerendach: „Kwestia być może zostanie wyjaśniona przez Adama Puławskiego, który prowadzi badania na temat przepływu informacji w okresie drugiej wojny światowej i zapewne niedługo ogłosi rezultaty tych badań” (Rappak 2014, s. 98, 123). Na ich opublikowanie czytelnik musiał czekać jeszcze cztery lata. W książce z 2018 r. pt. Wobec „niespotykanego w dziejach mordu”. Rząd RP na uchodźstwie, Delegatura Rządu RP na Kraj, AK a eksterminacja ludności żydowskiej od „wielkiej akcji” do powstania w getcie warszawskim ustaliłem właściwą trasę misji kurierskiej Jana Karskiego, a przede wszystkim to, jak do Londynu dotarł raport „Likwidacja getta warszawskiego”.

Jan Karski „Witold” do swojej ostatniej – jak się później okazało – misji przygotowywał się już od sierpnia 1942 r. Delegat rządu RP na Kraj Cyryl Ratajski poinformował o niej Londyn w depeszy z 3 września 1942 r. (AAN, DR, 202/I-6, k. 23). Do wyjazdu doszło jednak później (na wyjaśnienie przyczyn brak tutaj miejsca). „Witold” wyruszył z kraju 27 września 1942 r. (dotychczas w literaturze funkcjonowały różne i nieprecyzyjne daty). Faktyczny dzień wyjazdu Karskiego można odtworzyć na podstawie dwóch dokumentów. W depeszy wysłanej 4 października 1942 r. za pośrednictwem Aleksandra Kawałkowskiego „Rolanda”, szefa polskiej organizacji konspiracyjnej we Francji (Polska Organizacja Walki o Niepodległość o kryptonimie „Monika”) Karski pisał: „Przyjechałem do Lyonu 30 września” (IPMS, A.9.VI.9/19, b.p.). Natomiast o tym, ile dni zabrała Karskiemu podróż z Warszawy do Lyonu, „Roland” informował 27 października 1942 r. w liście do „Arwy” (Jana Libracha, szefa Akcji Kontynentalnej w MSW, zajmującej się m.in. wywiadem cywilnym – „Monika” była jej częścią): „Karskiemu się śpieszy i nic dziwnego, że dla człowieka, który w cztery dni potrafił przebyć z Warszawy do Lyonu, wyrwawszy się z prawdziwego piekła, nasze dreptanie w miejscu musi wydawać się szczytem niedołęstwa”(IPMS, A.9.VI.9/1b, b.p.). Zatem na pewno pierwszym miastem, do którego dotarł Jan Karski, nie był Paryż, jak to w 1944 r. opisywał w Tajnym państwie, lecz właśnie Lyon. Niewykluczone, że w tej książce Paryż, gdzie emisariusz miał spędzić kilkanaście dni, pojawił się ze względów bezpieczeństwa. Generalnie, jak pokazują inne dokumenty przywoływane przeze mnie w książce z 2018 r., Karski miał się kierować z Polski do Francji nieokupowanej. Wydaje się, że moment przybycia Jana Karskiego do Lyonu oznaczał też czas dotarcia do Aleksandra Kawałkowskiego z „Moniki”. Ten drugi mieszkał wtedy w Lyonie, tam też mieściła się główna kwatera POWN. W okolicach miasta nadawano również depesze z radiostacji „Rolanda”. Jak wynika z tużpowojennych wspomnień Kawałkowskiego, to właśnie ze strefy nieokupowanej kierował on pracą całej swojej organizacji, w tym „grupą północną” (działającą we Francji okupowanej). Do Paryża Kawałkowski przeniósł się dopiero w maju 1943 r. (Puławski 2018, s. 352–353).

Jan Karski zabrał ze sobą z kraju klucze z ukrytymi wewnątrz mikrofilmami. Po przybyciu do Kawałkowskiego wręczył mu je, a „Roland” przekazał je z kolei Józefowi Kożuchowskiemu, który z uwagi na pracę w Towarzystwie Opieki nad Polakami we Francji mógł legalnie i swobodnie poruszać się po Francji i Półwyspie Iberyjskim. Kożuchowski miał następnie przekazać klucze Janowi Kowalewskiemu „Piotrowi”, szefowi Akcji Kontynentalnej w Lizbonie. 27 października „Roland” pisał do „Piotra”: „w chwili, gdy otrzymasz ten list, Karski, a może i Świnka [spalony członek POWN – A.P.] będą już u Ciebie, a co najmniej w Madrycie”. Przede wszystkim informował: „Kożuchowski przywiezie wiązkę jego [Karskiego] kluczy. Są to klucze szczególne, mające wielkie znaczenie. Strzeż ich jak oka w głowie, by nie zginęły, i doręcz Karskiemu, gdy zgłosi się u Ciebie” (IPMS, A.9.VI.9/1b, b.p.). W rzeczywistości Kożuchowski dostarczył klucze do Kowalewskiego szybciej, zanim „Piotr” otrzymał cytowany list. Przekazał też Kowalewskiemu coś jeszcze: latarkę z bateryjkami oraz inny list Kawałkowskiego, z 28 października, w którym „Rolad” wspominał o Karskim (ale nie pisał o kluczach). W liście z 6 listopada Jan Kowalewski zawiadomił Londyn: „Jednocześnie Albin [kolejny pseudonim Kawałkowskiego – A.P.] wręczył Koż[uchowskiemu] latarkę elektryczną i parę kluczy, zaznaczając, że jest w nich coś do wyjęcia”. Nie wiedzielibyśmy nawet, że w latarence znajdowały się także mikrofilmy, gdyby Kowalewski się nie pomylił. W liście tłumaczył się: „Koż[uchowski] mi to oddał, i ja, sądząc, że to ma być coś dla mnie, rozmontowałem dziś bateryjkę latarki i znalazłem w jednym z ogniw pustym mikroraporty, które z resztkami bateryjki i latarką załączam, jak też załączam klucze, które zapewne trzeba będzie rozpiłować”. Co ważne, „Piotr” snuł również przypuszczenia: „Chociaż nic Albin nie powiedział ani nie napisał, domyślam się, że to jest w związku z tym kurierem, o jakim pisze w notatce załączonej. Gdybym był wiedział, nie byłbym w ogóle latarki ruszał, tylko ją Wam odesłał nietkniętą” (IPMS, A.9.VI.17/5, b.p.). Klucze i owa bateryjka (lub to, co z niej zostało po rozmontowaniu przez „Piotra”) dotarły do Londynu 13 listopada 1942 r. Kierując się załączonym do tej przesyłki cytowanym listem z 6 listopada, polski Londyn omyłkowo uznał, że wszystkie materiały zostały dostarczone z kraju przez Karskiego.

Jeśli chodzi o dalszą drogę Karskiego, to w stolicy Hiszpanii znalazł się on 19 lub przed 19 listopada. 25 listopada centrala Akcji Kontynentalnej w Londynie dowiedziała się, że Karski był już w Gibraltarze. Jego samolot wylądował w Londynie 26 listopada rano. Przez dwa dni Karskiego przetrzymywały brytyjskie służby specjalne. 27 listopada był przesłuchiwany przez ich funkcjonariuszy. Został wypuszczony 28 listopada o godz. 15.00.

Aby wskazać, co było w bateryjce, a co w kluczach, należy wspomnieć, że najbardziej interesujące nas raporty, czyli niewspomniane jeszcze „Antyżydowska akcja 1942” i „Pro memoria o sytuacji w kraju za okres 16 VII – 25 VIII rb.”, a przede wszystkim przywoływana już „Likwidacja getta warszawskiego”, zostały wysłane przez delegata rządu do Londynu w pocztach z 1 września i 1 października przez Budapeszt, gdzie mieściła się polska placówka dyplomatyczna o kryptonimie „W”. W książce dokonałem bardzo szczegółowej analizy dróg raportów z przywoływaniem wielu źródeł. Na użytek niniejszego artykułu zacytuję jeden, ale bardzo ważny dokument – depeszę delegata rządu do Londynu z 29 grudnia 1942 r., w której na zapytanie polskiego rządu o najnowsze raporty na temat prześladowania Żydów delegat odpowiadał: „Szczegółowe sprawozdania dotyczące likwidacji Żydów wysłałem na Budapeszt dnia 1 wrz[eśnia] i 1 paźdz[iernika]” (SPP, MSW 13, k. 16). Nie wchodząc w szczegóły: mikrofilmy z tych poczt (dodatkowo jeszcze z poczty z 24 lipca 1942 r.) zostały przepakowane do bateryjki, po czym istniejącą od lipca 1942 r. awaryjną drogą kurierską (wybraną ze względu na „wsypę”, do jakiej doszło w tej placówce) za pośrednictwem Jerzego Waciórskiego, pracownika Komisji Ochrony Mienia Państwowego w Budapeszcie, a następnie nieznanego nam z nazwiska „francuskiego łącznika”, trafiły do Aleksandra Ładosia, szefa placówki dyplomatycznej w Bernie. Potem za pośrednictwem kurierów Ładosia lub kurierów Aleksandra Kawałkowskiego bateryjka trafiła w ręce tego ostatniego. Dalszą drogę już znamy: Kawałkowski klucze od Karskiego i bateryjkę przekazał Kożuchowskiemu, ten zaś Kowalewskiemu, który przesłał je niezwłocznie do Londynu z mylną informacją, że cała poczta pochodziła od Jana Karskiego.

Z moich badań wynika, że Jan Karski dostarczył z kraju do Londynu następujące dokumenty: list Bundu z 31 sierpnia 1942 r., „Protest” Zofii Kossak oraz listy innych polityków polskich. W Londynie Karski jako „naoczny świadek” (wiemy przecież, że w kraju „Witold” spotkał się dwukrotnie z politykami żydowskimi) potwierdził informacje z raportów, które dotarły 13 listopada. Jednak zarówno raport z 24 listopada przekazany aliantom, jak i znana powszechnie nota polskiego rządu z 10 grudnia powstały na bazie dostarczonego do Londynu przez Budapeszt raportu „Likwidacja getta warszawskiego”.

Z misją Jana Karskiego związanych jest więcej mitów. Część z nich już dawno została zauważona i opisana. Dotyczy to chociażby informacji z Tajnego państwa, jakoby Karski został przemycony do obozu zagłady w Bełżcu, czy przekonania, że głównym celem misji Karskiego, nadanym mu przez władze podziemne, było poinformowanie świata o Zagładzie (pisał o tym chociażby Dariusz Libionka w 2006 r.). Tu jednak skupię się na innym micie, mianowicie że osobista relacja Jana Karskiego o zagładzie Żydów spotkała się z brakiem zainteresowania ze strony alianckich rozmówców.

Nie potwierdzają tego notatki z tych rozmów zarówno samego Jana Karskiego, jak i jego interlokutorów. Pokazują one za to, jakie tematy były najważniejsze. Dosadnie przedstawia to notatka Karskiego z 25 marca 1943 r.: „Informowałem je [osoby, z którymi rozmawiał – A.P.] w sprawach krajowych w zakresie interesującym i możliwym dla każdego z nich”. Poza nielicznymi wyjątkami „wszystkich informowałem szczegółowiej o: 1. zagadnienie sowieckie na ziemiach polskich, 2. stosunek społeczeństwa do paktu polsko-sowieckiego, 3. stosunek społeczeństwa do rządu w Londynie, 4. zasadnicze kontury życia podziemnego […], 6. terror niemiecki i warunki bytowania, [brak numeru 7. – A.P.], 8. kwestia żydowska”. Streszczając od razu, czego miały dotyczyć poszczególne punkty, Karski w ogóle nie rozwinął punktu 8, podczas gdy np. „sprawom sowieckim” poświęcił ponad trzy strony (IPMS, PRM 105, k. 8–92). To, że sprawa terroru i „kwestia żydowska” znalazły się na przedostanim i ostatnim miejscu w hierarchii ważności tematów, wynikało m.in. z tego, iż w styczniu 1943 r. to sam Karski zaproponował władzom polskich odejście od akcentowania prześladowań w kraju na rzecz prowadzonej walki. Józef Kisielewski, szef komórki w MSW zajmującej się redagowaniem materiałów z kraju i inicjującej różne akcje informacyjne, w notatce do Stanisława Mikołajczyka z 8 stycznia pisał: „W związku z pewnymi wzmiankami w raportach oraz w związku z tym, o czym mówił na zebraniu w naszym ministerstwie delegat z Kraju, nasuwa się konieczność pewnej zmiany redagowania wiadomości krajowych dla użytku propagandowego”. Kontynuował: „zarówno raporty, jak i wspomniany delegat skłaniają się do przedstawienia dzisiejszej rzeczywistości Kraju od strony oporu i walki, a nie od strony cierpienia” (IPMS, A.9.E/21, b.p.). Nie przypadkiem zatem Karski w rozmowie z pracownikiem ambasady brytyjskiej przy rządzie polskim Frankiem Saverym 30 grudnia 1943 r. zapytał, czy „alianci zdają sobie sprawę, że Polska nie tylko cierpi, ale także walczy”, i właśnie w kontekście wspólnej walki wspomniał o Żydach („Cała ludność polska Warszawy, do której może być włączona garstka pozostających [przy życiu] Żydów, jest złączona nie tylko w nienawiści do Niemców, ale także w oporze” (NA, FO, 371/34552, k. 6).

Nie ulega wątpliwości, że istotną rolę w tych rozmowach dla samego Karskiego i jego zwierzchników odgrywały sprawy sowieckie. Było to związane z silnym pogorszeniem się stosunków polsko-sowieckich. Większość rozmówców interesowała się tą tematyką. Jednak odnośnie do jednego z nich, niezwykle ważnego, gdyż samego szefa Foreign Office Anthony’ego Edena, Karski pisał: „Odniosłem wrażenie, że dość zimno przyjmował moje informacje na temat działalności agentur sowieckich w Kraju. Interesował się terrorem Niemców wobec Żydów. Nie podtrzymywał rozmowy na temat agentur sowieckich na ziemiach polskich” (IPMS, PRM 105, k. 87). Przeczy to przywoływanym powojennym słowom Karskiego, że Eden przerwał mu, zapewniając, że „raport Karskiego” jest mu już znany. Eden w notatce z 17 lutego 1943 r. ze spotkania z Karskim 4 lutego tak relacjonował słowa Karskiego o Żydach: „Ludność polska Warszawy, w tym pozostali [przy życiu] Żydzi, jest zjednoczona nie tylko w nienawiści do Niemców, ale także w oporze” (NA, FO, 371/34550, k. 9–10; zbieżność ze słowami z rozmowy z Saverym nie była przypadkowa).

Jak widać z notatek własnych Karskiego i notatek jego rozmówców, to sam kurier niejednokrotnie „ciągnął na siłę” tematykę sowiecką, drugą pod względem ważności (obok ogólnie polskiego podziemia). Sprawa Żydów pojawiała się w tych notatkach z rzadka, jeszcze mniej wzmianek dotyczyło eksterminacji ludności żydowskiej. Po wojnie Karski potwierdzał, że o Żydach mówił na koniec spotkań z różnymi politykami oraz osobistościami, i dodawał: „Część dotycząca Żydów nigdy nie zabierała więcej niż trzy, cztery minuty w takim raporcie. […] Z niektórymi rozmówcami w ogóle nie dochodziłem do tego punktu, bo mi przeszkadzali” (Karski, Wierzyński 2012, s. 141). Nie ulega wątpliwości, że nie był to temat najważniejszy – zresztą rozmówcy mogli odnieść wrażenie, że nie był najistotniejszy dla samego Karskiego (ważne, że czasami w ogóle się pojawiał).

W maju 1943 r. Karski otrzymał propozycję misji w Stanach Zjednoczonych. Miała na celu – oprócz oficjalnie zapowiadanego poinformowania o „sytuacji w okupowanym kraju” – także sprawę znaną tylko polskim decydentom, czyli przekazanie wieści „o sowieckich dywersantach”. Jan Karski poruszał w Ameryce ten drugi temat tak często, że służby amerykańskie odnotowały, iż „specjalnością Karskiego jest prawdopodobnie uprawianie antysowieckiej propagandy” (Wood, Jankowski 1996, s. 238). David Engel w artykule z 1990 r. pt. The Western Allies and the Holocaust. Jan Karski’s Mission to The West, 1942–1944 przekonująco pisał, że Jan Karski podczas wizyty w USA poruszał kwestię eksterminacji ludności żydowskiej, aby wyrobić u amerykańskich rozmówców, zwłaszcza tamtejszych Żydów, przekonanie, iż jedynym podmiotem mogącym udzielić realnej pomocy dla resztki Żydów w okupowanej Polsce jest rząd polski (poprzez kanały łączności z polskim podziemiem). Wszystko po to, aby środowiska żydowskie „związały się” z rządem polskim i zaczęły lobbować za jego postulatami politycznymi, którymi oczywiście były sprawy wschodnich granic Polski oraz jej powojenna niepodległość i niezależność od Związku Sowieckiego. Temat „sowiecki” za sprawą Karskiego dominował również w jego rozmowie z prezydentem Stanów Zjednoczonych Franklinem Delano Rooseveltem w lipcu 1943 r. Do spotkania doszło m.in. dlatego, że w grudniu 1942 r. ambasador przy rządach państw okupowanych Anthony Biddle uznał, iż Roosevelt powinien usłyszeć o polskim podziemiu. Dlatego też rozmówcy amerykańskiego prezydenta, czyli Karski oraz polski ambasador Jan Ciechanowski, mogli odnieść wrażenie, że Roosevelta bardziej interesował stan koni w okupowanej Polsce niż temat „żydowski”. Nie oznacza to jednak, że sprawa eksterminacji ludności żydowskiej była dla Roosevelta nieważna. Po prostu w tym czasie wiedział on już wszystko o zagładzie Żydów. Opowieść Karskiego stanowiła dla niego tylko dopełnienie.

Czy postać Jana Karskiego zasługuje zatem na upamiętnianie? Nie ulega wątpliwości, że tak. Jego misja z 1942 r. miała dla władz polskich priorytetowe znaczenie, w tym okresie bowiem zaczęły się rozstrzygać sprawy powojennego kształtu i przyszłości Polski. Karski wiernie wypełniał powierzone mu zadanie. Spełniał też prośbę żydowskich działaczy politycznych z kraju. Polityka spowodowała jednak, że informowanie o likwidacji Żydów polskich znalazło się w jego misji raczej na marginesie.

 

Bibliografia

Archiwum Akt Nowych w Warszawie (AAN), Delegatura Rządu RP na Kraj (DR).

Instytut Polski i Muzeum im. gen. Władysława Sikorskiego w Londynie (IPMS), Prezydium Rady Ministrów (PRM), Ministerstwo Spraw Wewnętrznych (MSW).

National Archives w Kew (NA), Foreign Office (FO).

Studium Polski Podziemnej w Londynie (SPP), Ministerstwo Spraw Wewnętrznych (MSW).

Engel D. (1990), The Western Allies and the Holocaust. Jan Karski’s Mission to the West, 1942–1944, „Holocaust and Genocide Studies”, nr 4.

Gilbert M. (1981), Auschwitz and The Allies. How The Allies Responded to The News of Hitler’s Final Solution, London.

Jan Karski będzie miał swój plac w Paryżu, https://wiadomosci.onet.pl/swiat/jan-karski-bedzie-mial-swoj-plac-w-paryzu/jcc9r3f (dostęp 16 czerwca 2019 r.).

Karski J. (1999), Tajne państwo. Opowieść o polskim podziemiu, oprac. W. Piasecki, Warszawa.

Karski J., Wierzyński M. (2012), Emisariusz własnymi słowami. Zapis rozmów przeprowadzonych w latach 1995–1997 w Waszyngtonie, emitowanych w Głosie Ameryki, Warszawa.

Libionka D. (2006), ZWZ-AK i Delegatura Rządu RP wobec eksterminacji Żydów polskich [w:] Polacy i Żydzi pod okupacją niemiecką 1939–1945. Studia i materiały, red. A. Żbikowski, Warszawa.

Puławski A. (2007), Nie ujawniać czynnikom nieoficjalnym. Depesze AK o Zagładzie, „Więź”, nr 7.

Puławski A. (2018), Wobec „niespotykanego w dziejach mordu”. Rząd RP na uchodźstwie, Delegatura Rządu RP na Kraj, AK a eksterminacja ludności żydowskiej od „wielkiej akcji” do powstania w getcie warszawskim, Chełm.

Rappak W. (2014), „Raport Karskiego” – kontrowersje i interpretacje, „Zagłada Żydów. Studia i materiały”, t. 10.

 

Przypisy:

*Tekst Adama Puławskiego w skróconej wersji, zatytułowany Kurier mimo woli. Jan Karski nie miał nic wspólnego z dokumentem, który przez wiele lat nazywany był „raportem Karskiego” został opublikowany w „Magazynie Świątecznym” „Gazety Wyborczej” w dniu 17 sierpnia 2019 r.

Redakcja językowa: Beata Bińko




Piotr Ciszewski, Dąbrowszczacy. Na świecie szanowani, w Polsce poniżani, Fundacja Oratio Recta, Warszawa 2018, ss. 416

JEREMI GALDAMEZ, DARIUSZ WIERZCHOŚ

Piotr Ciszewski, Dąbrowszczacy. Na świecie szanowani, w Polsce poniżani, Fundacja Oratio Recta, Warszawa 2018, ss. 416

Obecnie w kraju wokół działalności Brygad Międzynarodowych ponownie zapanowała niezdrowa atmosfera. Dotyczy przeważnie spraw związanych z likwidacją ulic noszących nazwę polskich uczestników hiszpańskiej wojny domowej z lat 1936–1939. Na fali tych wydarzeń pojawiła się książka Piotra Ciszewskiego pt. Dąbrowszczacy. Na świecie szanowani, w Polsce poniżani.

Stając przeciwko oskarżeniom wysuwanym przez pracowników Instytutu Pamięci Narodowej wobec polskich uczestników wojny domowej w Hiszpanii, Piotr Ciszewski swoją publikacją stara się przybliżyć życie codzienne i szlak bojowy Polaków walczących w tym konflikcie. Jego opracowanie jest reportażem składającym się ze wstępu oraz siedmiu rozdziałów podzielonych na podrozdziały w układzie chronologicznym, dodatkowo opatrzonym biogramami dąbrowszczaków oraz indeksem osobowym.

Już od początku lektury omawianej książki nasuwają się pewne wątpliwości. We wstępie autor powołuje się na motywy, jakie pchnęły go do napisania pracy. Jako jedyne wytłumaczenie podaje niezgodę na przesłanki związane ze zmianą ulic noszących nazwę „Dąbrowszczaków”. Odnosi się przy tym do badań, które nie są znane polskiemu czytelnikowi (s. 17–18). Wskazuje również na taktykę przemilczania przez pracowników IPN zajmujących się dąbrowszczakami niewygodnych dla nich faktów. Oprócz tego sygnalizuje, że debata dotycząca tematu poruszanego w książce toczy się obecnie na poziomie publicystycznym, a nie analizy źródeł historycznych. Jednak sam innych przesłanek, które pchnęły go do napisania książki, nie wymienia. A przecież od razu przychodzą na myśl co najmniej dwie: omówienie dziejów tej formacji w związku z dezaktualizacją prac dotyczących dąbrowszczaków powstałych w okresie PRL czy też niepełny stan wiedzy o działalności społeczno-politycznej polskich interbrygadzistów w Hiszpanii. Im więcej tego typu przesłanek autor by wskazał, tym bardziej działałyby one na korzyść pracy, równoważąc jej polityczny kontekst.

Następnie autor przechodzi do omówienia stanu badań dotyczących tematu jego pracy. Powołuje się przede wszystkim na sztandarową już monografię Antony’ego Beevora Walka o Hiszpanię 1936–1939. Pierwsze starcie totalitaryzmów (Beevor 2001). Wymienia również takie pozycje, jak: Pierwsza hiszpańska demokracja. Druga Republika 19311936 Stanleya Payne’a (Payne 2009), Niewygodna historia hiszpańskiej wojny domowej Juana Eslavy Galána (Galán 2010), Wolna Hiszpania 19361939 Gastona Levala (Leval 2009); Hiszpania Franciszka Ryszki i Barbary Goli (Ryszka, Gola 1999) czy W kręgu zbiorowych złudzeń. Z dziejów hiszpańskiego anarchizmu 18681939 Franciszka Ryszki (Ryszka 1999). Poddaje krytyce pracę Jana Marka Chodakiewicza Zagrabiona pamięć. Wojna domowa w Hiszpanii 19361939 (Chodakiewicz 1997). Jednakże na tym kończy się omówienie syntez i monografii. Autor w ogóle nie powołuje się na kluczową publikację autorstwa Roberta Majznera pt. Wojna domowa w Hiszpanii 1936–1939 w obserwacjach i analizach Oddziału II Sztabu Głównego Wojska Polskiego (Majzner 2012). Praca ta w dużej mierze została oparta na materiałach II Oddziału Sztabu Generalnego przechowywanych w Centralnym Archiwum Wojskowym w Rembertowie. Przedstawia ona wojnę domową z punktu widzenia polskich placówek wywiadowczych, które skupiły swą uwagę na wszystkich stronach konfliktu hiszpańskiego, w tym także na głównych graczach: III Rzeszy, faszystowskich Włoszech i Związku Radzieckim. Uderzający jest również brak mającego nadal duże znaczenie opracowania Rogera Faligota i Rémiego Kauffera Służby specjalne. Historia wywiadu i kontrwywiadu na świecie (Faligot, Kauffer 1998), którego autorzy opisują hiszpański konflikt w optyce ówcześnie działających zachodnich i radzieckich służb specjalnych. Te dwie książki były bardzo dobrym uzupełnieniem recenzowanej pracy, zwłaszcza że Ciszewski opisał nad wyraz szczegółowo militarną stronę hiszpańskiego konfliktu. W omówieniu pominięto ponadto trzy ważne publikacje przedstawiające wojnę domową w Hiszpanii opisywaną w polskiej literaturze i czasopiśmiennictwie. Pierwsza to Obraz hiszpańskiej wojny domowej lat 19361939 w piśmiennictwie polskim Moniki Bednarczuk (Bednarczuk 2009), której jeden rozdział autorka poświęciła brygadom międzynarodowym, odtwarzając, w jaki sposób ukazywano tę formację w poszczególnych utworach powstających w okresie konfliktu oraz po II wojnie światowej. Jednocześnie autorka odniosła się do tekstów różnych orientacji politycznych, które kreowały własne obrazy interbrygadzistów. Drugą pozycją jest artykuł Mariana Zgórniaka Wojna domowa w Hiszpanii w oświetleniu polskiego rządowego piśmiennictwa politycznego i wojskowego z lat 19361939 (Zgórniak 2009). W odróżnieniu od Bednarczuk autor skoncentrował się na wydawnictwach wojskowych i periodykach dominujących w II RP partii politycznych, które odnosiły się do wydarzeń wojny domowej w Hiszpanii. Trzecia zaś to artykuł Piotra Mitznera Hiszpania nieprzedstawiona (Mitzner 2012), dotyczący poetyckich przedstawień hiszpańskiej wojny domowej. W recenzowanej książce zabrakło również odniesień do książki Jurija Rybałkina Opieracja X. Sowietskaja wojennaja pomoszcz’ respublikanskoj Ispanii (1939–1939) (Rybałkin 2000), opartej głównie na materiałach pochodzących z archiwów rosyjskich, czy Czarnej księgi komunizmu (1997, wyd. polskie 1999). Jeden z jej rozdziałów, pt. Cień NKWD nad Hiszpanią, autorstwa Stéphane’a Courtois i Jeana-Louisa Panné (Courtois, Panné 1999), dotyka wydarzeń omawianych przez Ciszewskiego. Ta publikacja może budzić kontrowersje i czasem jest poddawana ostrej krytyce, nie można jednak przejść obok niej obojętnie.

W swej książce Piotr Ciszewski bardzo często odwołuje się do publikacji hiszpańskojęzycznych. Maksymalnie wykorzystuje magazyn o tematyce militarno-historycznej „Desperta Ferro”. Nie pomija również dzienników ostatniego prezydenta II Republiki Hiszpańskiej Manuela Azanii Diarios completos: Monarquía, República, Guerra Civil (Azaña 2000) czy monografii Carlosa Engela Historia de las Brigadas Mixtas del Ejército Popular de la República (Engel 1999). Zważywszy jednak na temat omawianej publikacji, odniesień do materiałów hiszpańskich (monografii, artykułów specjalistycznych czy materiałów archiwalnych) jest zdecydowanie mało, szczególnie że w ostatnich latach w Hiszpanii opublikowano dziesiątki prac naukowych i publicystycznych poświęconych hiszpańskiej wojnie domowej oraz Brygadom Międzynarodowym, które odnoszą się do najnowszego stanu badań i wcześniej niedostępnego materiału źródłowego. Należy przy tym pamiętać, że osoby spoza Hiszpanii chcące zgłębić temat muszą się liczyć z tym, iż pewna część publikacji powstała jedynie w języku katalońskim.

Wyjątkowo dużym mankamentem omówienia stanu wiedzy jest brak odniesienia do dostępnych archiwaliów. We wstępie autor z niezrozumiałych względów w ogóle nie porusza tych kwestii, podczas gdy w pracy pojawiają się przypisy wskazujące, że korzystał on z zasobu Archiwum Akt Nowych, a także ze zdigitalizowanych materiałów archiwalnych Kominternu znajdujących się w Rosyjskim Archiwum Państwowym Historii Społeczno-Politycznej (RGASPI) czy Archiwum Instytutu Pamięci Narodowej. Nie dokonał nawet oceny, czy i w jakiej mierze kwerenda okazała się owocna. Kontynuując wątek źródeł archiwalnych, należy zwrócić uwagę na pominięcie innych akt związanych z wojną domową w Hiszpanii, które są przechowywane w Archiwum Akt Nowych w Warszawie. W trakcie lektury udało nam się zidentyfikować tylko trzy zespoły, z których autor korzystał. Prowadząc kwerendę, powinien również sięgnąć do materiałów przedwojennych polskich placówek dyplomatycznych, Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, Ministerstwa Spraw Zagranicznych, Komendy Głównej Policji Państwowej, Komunistycznej Partii Polski, Ogólnożydowskego Związku Robotniczego „Bund” w Polsce, Polskiego Komitetu Solidarności z Ludem Hiszpanii, zbioru akt osobowych działaczy ruchu robotniczego, akt więziennych osób skazanych za działalność komunistyczną, Polskiej Partii Socjalistycznej, Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, akt ataszatów wojskowych czy Mieczysława Moczara. Nie ma też powołań na materiały zgromadzone w Narodowym Archiwum Cyfrowym, gdzie znajdują się między innymi zapisy wypowiedzi delegatów zagranicznych na Kongres Dąbrowszczaków (byłych członków XIV Brygady Międzynarodowej), łódzkich dąbrowszczaków czy „Wspomnienia Dąbrowszczaków o Dąbrowszczakach” – wypowiedzi uczestników wojny domowej w Hiszpanii z 1936 r. Nieobecne w recenzowanej pracy są archiwalia z Żydowskiego Instytutu Historycznego poświęcone udziałowi żydowskich ochotników. Brakuje także akt przechowywanych w Archiwum Narodowym w Krakowie, przede wszystkim z tamtejszej Komendy Wojewódzkiej Policji Państwowej i Referatu Bezpieczeństwa Publicznego Starostwa Grodzkiego w Krakowie. Materiały te ze względu na zniszczenie zasobu centralnych instytucji aparatu publicznego w Warszawie podczas II wojny światowej są nadzwyczaj dobrym uzupełnieniem stanu wiedzy na temat życia politycznego w Polsce i na świecie, działalności partii politycznych, różnego rodzaju stowarzyszeń i organizacji wywrotowych. W kontekście uszczuplonego przez wojnę zasobu przedwojennych akt Ministerstwa Spraw Zagranicznych, Ministerstwa Spraw Wewnętrznych czy komend policji wskazana byłaby kwerenda w aktach wydziałów społeczno-politycznych oraz referatów bezpieczeństwa publicznego, które są zgromadzone w archiwach państwowych działających w głównych miastach wojewódzkich Polski. Piotr Ciszewski nie wykorzystał również materiałów wytworzonych przez Oddział II Sztabu Głównego (Generalnego) z lat 1921–1939 z Centralnego Archiwum Wojskowego i ze zbiorów Działu Rękopisów Biblioteki Narodowej. Nawet gdyby zawartość wymienionych tu zespołów okazała się w kontekście zagadnień podnoszonych przez autora nieprzydatna, powinien on odnieść się do tych kwestii we wstępie, omawiając stan badań i efekty przeprowadzonej kwerendy archiwalnej. Powinien również dokonać szerszej oceny zgromadzonego przez siebie materiału aktowego użytego w książce ze względu na rozległość zasobu archiwaliów dotyczących działalności dąbrowszczaków w czasie konfliktu hiszpańskiego i później, które są dostępne w Polsce.

Osobnym problemem są zagraniczne materiały archiwalne, głównie te zgromadzone w Rosyjskim Państwowym Archiwum Wojskowym (RGWA), nieprzywoływane w książce. W instytucji tej są przechowywane akta poświęcone działalności wojskowej i politycznej brygad międzynarodowych, w tym radzieckich doradców i komórek wywiadu funkcjonujących w Hiszpanii. Oprócz akt czysto wojskowych wytworzonych w związku z działaniami frontowymi można tam znaleźć prasę i druki ulotne wszystkich stron konfliktu, a także memorabilia opracowane przez radzieckich doradców. W zbiorach tego archiwum jest dostępny również materiał falerystyczno-weksylologiczny, który uzupełniłby znacząco ikonografię pracy. Zdajemy sobie sprawę, że tego typu wyjazd nastręcza niezależnemu badaczowi sporo trudności, ale w dzisiejszych czasach dotarcie do tych materiałów jest niemożliwe przy odrobinie cierpliwości oraz samozaparcia. Jeszcze poważniejszym brakiem jest niewykorzystanie przez autora dokumentów znajdujących się w hiszpańskich archiwach wojskowych. Zawierają one cenne materiały hiszpańskiej Republikańskiej Armii Ludowej dotyczące funkcjonowania Brygad Międzynarodowych.

Omawiając stan badań, Ciszewski nie pomija kwestii związanych ze źródłami pamiętnikarskimi. We wstępie wskazuje na opublikowane w 2015 r. nakładem Wydawnictwa Literackiego wspomnienia Sygmunta Steina Moja wojna w Hiszpanii. Brygady międzynarodowe – koniec mitu (Stein 2015) jako te, które nie są wiarygodne, gdyż autor spisywał je już po wojnie. Niestety tak już jest, że bardzo rzadko badacze trafiają na relacje bohaterów wydarzeń pisane na gorąco. W wypadku hiszpańskiej wojny domowej takimi materiałami mogą być jedynie doniesienia korespondentów wojennych, którzy byli naocznymi świadkami wydarzeń. Wspomnienia czy relacje były zazwyczaj spisywane, gdy od wojny upłynął już dość długi okres, a ich autorzy mają tendencję do koloryzowania swych czynów lub też następuje proces wyparcia i relacje są skąpe albo bardzo ogólnikowe. Należy przy tym podkreślić, że autor nie wyszedł poza materiał wspomnieniowy opublikowany w PRL oraz skromny zasób tego typu reprezentowany w zbiorze akt „Wojna domowa w Hiszpanii”, przechowywanym w Archiwum Akt Nowych. Ciszewski nie wykorzystał natomiast wspomnień dąbrowszczaków znajdujących się w aktach Towarzystwa Pamiętnikarstwa Polskiego relacji zgromadzonych w zespole „Akta działaczy ruchu rewolucyjnego” oraz tych znajdujących się w teczkach osobowych działaczy PZPR działających w strukturach Komitetu Centralnego czy teczkach osobowych zgromadzonych w ramach Centralnej Komisji Kontroli Partyjnej Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Wszystkie te materiały są dostępne w Archiwum Akt Nowych. Osobną kwestią są teczki osobowe byłych dąbrowszczaków działających w strukturach komitetów wojewódzkich PZPR, które autor powinien był przejrzeć. Należy nadmienić, że w wypadku części relacji dąbrowszczaków przechowywanych w AAN, które zostały opublikowane jeszcze w czasach PRL, są dołączone kopie poddane zabiegom korektorskim, gdy relacje te były przygotowywane do druku. Dotyczy to wspomnień dąbrowszczaków zgromadzonych w aktach Towarzystwa Przyjaciół Pamiętnikarstwa. Idąc tropem ingerencji cenzury, autor musiałby przejrzeć pod tym kątem wytyczne Głównego Urzędu Kontroli Prasy Publikacji i Widowisk, którego akta znajdują się w Archiwum Akt Nowych.

W nawiązaniu do tematyki badań należy przyznać rację Piotrowi Ciszewskiemu, że w Polsce brakuje monografii ukazującej całokształt działalności dąbrowszczaków w hiszpańskiej wojnie domowej. Niemniej pod kątem historii wojskowości nawet prace powstałe w PRL po odrzuceniu specyficznego języka epoki w jakimś stopniu nadają się do użytku. Z kolei przytoczone wcześniej opracowania autorstwa Roberta Majznera, Moniki Bednarczuk, Mariana Zgórniaka czy numer tematyczny kwartalnika „Karta” (/2017, nr 90), zatytułowany Dąbrowszczacy w Hiszpanii (193639), spełniają swe zadanie w kontekście rekonstrukcji polityczno-społecznej sfery działań polskich interbrygadzistów.

Przechodząc do omówienia właściwej części pracy, należy przypomnieć, że autor wybrał układ chronologiczny i zdecydował się na formę reportażu. Jest to dobry zabieg z tego względu, iż pozwala czytelnikowi w pełni skupić się na metatekście, bez koncentrowania się zbytnio na warstwie aparatu naukowego, jeśli taki się pojawia. Trzeba zresztą przyznać, że w książce aparat ów pojawia się niestety ze szkodą dla niej. W przypadku cytowania materiałów archiwalnych Ciszewski posługuje się nim bowiem z fantazją godną amatora rekonstrukcji historycznej. Na przykład w rozdziale pt. „Dzwony Saragossy” (s. 92–93) powołuje się na akta z Archiwum Akt Nowych w Warszawie (przypisy 92 i 93). Nie podaje jednak, z jakiego zespołu pochodzą, o sygnaturze jednostki aktowej nie wspominając. Są to zabiegi niestety powszechnie stosowane przez autorów opracowań czy reportaży pretendujących do miana historycznych. Z kolei w części poświęconej biogramom, powołując się na zdigitalizowane materiały pochodzące z Archiwum Państwowego Historii Społeczno-Politycznej w Moskwie (s. 246, przypis 24), Ciszewski przepisuje bez zastanowienia ciąg cyfr, który laikowi nic nie mówi, a osobie choć trochę obeznanej z archiwaliami każe się domyślać, czy jest to numer całego zespołu aktowego, czy też rolki mikrofilmu. Właściwe cytowanie, zgodne z zasadami warsztatu naukowego, pojawia się dopiero na stronie 270 (przypis 51), kiedy to obok skrótu archiwum znajdują się numer zespołu, przyporządkowany mu numer opisu i sprawa. Nieco podobnie jest w odniesieniu do materiałów pochodzących z zasobu Archiwum Instytutu Pamięci Narodowej. Tylko dzięki sygnaturze i opisowi dokumentów użytych w pracy można wywnioskować, z jakimi materiałami mamy do czynienia (s. 299). Analogicznie dzieje się, gdy autor w części poświęconej biogramom na stronach 239–240 (przypisy 15–17) cytuje pozycję Michała Brona pt. Pasaremos. Wspomnienia z płonącej Hiszpanii, by następnie dać skrót „Jw.” z odesłaniem do strony. Tego typu zabieg jest zasadny przy stosowaniu odnośnika, nie zaś przypisu, tam bowiem właściwsze byłoby użycie zwrotu „Tamże” czy łacińskiego „Ibidem”. Błędne zapisy cytowań dokumentów poczynionych w Dąbrowszczakach świadczą o nieprzygotowaniu warsztatowym autora i obniżają wartość pracy.

Analizując książkę Piotra Ciszewskiego, należy zauważyć, że szczegółowo odtworzył szlak Brygady im. Jarosława Dąbrowskiego. Niemniej gdy czyta się pełne detali opisy bitew i potyczek, od razu widać, iż nie są one ustaleniami własnymi autora. Forma reportażu pozwala na szerokie odwoływanie się do ustaleń historyków, którzy poświęcili tej tematyce swoje prace. Ze względu na czas, jaki upłynął od wydarzeń, wydaje się jednak, że działania wojenne toczone podczas hiszpańskiej wojny domowej są dość dobrze znane w ujęciu historii wojskowości. Powtórne ich przytaczanie i pieczołowite opisywanie każdej potyczki jest niepotrzebne, jak wyważanie otwartych drzwi. Ten mankament przykrywają nieco fabularyzowane opowieści poświęcone opisywanym wydarzeniom. Lepiej byłoby osadzić historię polskich interbrygadzistów w bardzo szerokim kontekście ich działalności społeczno-politycznej, problemów, z jakimi przyszło im się mierzyć w Hiszpanii. Albo poprowadzić dalej fabularną narrację działań, w których uczestniczyli polscy ochotnicy.

Autor pobieżnie dotknął problematyki dezercji, kryzysu przekonań czy alkoholizmu. Nie zamieścił jakichkolwiek informacji poświęconych dąbrowszczakom osadzonym w więzieniu dla żołnierzy Brygad Międzynarodowych, np. w Castelldefels. O powodach ich osadzenia w tej placówce penitencjarnej wspomina między innymi Alfonso López Borgoñoz w książce Las Brigadas Internacionales en Castelldefels (Borgoñoz 2015). Zabrakło także informacji o trudnych relacjach dowództwa brygady z Batalionem im. José Palafoxa, podobnie jak tych dotyczących konfliktów między poszczególnymi grupami dąbrowszczaków, w tym sporów między komunistami przybyłymi do Hiszpanii z Polski a polskimi działaczami emigracyjnymi z Francji. Ciszewski nie poruszył również kwestii podziałów pośród weteranów w obozie w Gurs czy na emigracji w Anglii. Wątki te historiografia doby PRL przemilczała, tym bardziej więc teraz, w okresie niemal nieograniczonego dostępu do archiwaliów i specjalistycznych publikacji, można się było pokusić o rozwinięcie tych zagadnień. Pobieżnie przeanalizował też wzajemne stosunki dąbrowszczaków i anarchistów czy trockistów oraz poświęcił niewiele miejsca reakcji polskich interbrygadzistów na rozprawę z tymi odłamami podczas dni majowych 1937 r.

Piotr Ciszewski wspomina co prawda o polskojęzycznej wersji „Biuletynu CNT-FAI” wydawanej w Hiszpanii, ale tylko domniemywa, kto był jego adresatem. Tymczasem wnikliwa analiza kwestii, do kogo był skierowany, jak wyrażano się w nim o interbrygadzistach, jest znana już od 2016 r., a została opublikowana na początku 2018 r. w tomie trzecim Studiów z dziejów anarchizmu, pt. Wojna domowa w Hiszpanii (19361939) (Grzybowski, Laskowski 2018, s. 53–97). Dziwi również, że w recenzowanej książce autor jedynie pobieżnie przedstawił stosunek dąbrowszczaków do rozwiązania Komunistycznej Partii Polski i tego, w jaki sposób strona radziecka patrzyła na ich zachowania. Jeśli miał problemy z dotarciem do materiałów archiwalnych, z pewnością mógł wykorzystać informacje pojawiające się w publikacjach naukowych.

W pracy Piotra Ciszewskiego zabrakło także informacji o ochotnikach związanych z Polską Partią Socjalistyczną, Bundem czy młodzieżowymi organizacjami sanacyjnymi, a także o polskich członkach brygad ze Stanów Zjednoczonych. Autor wspomina wprawdzie o Natanie Weisenfeldzie z XV Brytyjsko-Amerykańskiej Brygady, ale wymienia tylko jego nazwisko. Tymczasem w latach siedemdziesiątych ubiegłego stulecia powstało dość bogate piśmiennictwo naukowe poświęcone badaniom nad Polonią z USA. Również dzięki internetowi można odnaleźć ślady Polaków z Detroit czy Chicago walczących w hiszpańskiej wojnie domowej.

Podczas lektury omawianej książki natrafiono też na liczne nieścisłości. Autor podaje, że Batalion im. Edgara André był jednostką francuską (s. 132), podczas gdy był to oddział ochotników niemiecko-austriackich (francusko-belgijski skład miał natomiast Batalion im. André Marty). W innym miejscu możemy przeczytać, że żołnierze 129 Brygady Międzynarodowej, dowodzonej przez Wacława Komara, maszerowali w pożegnalnej defiladzie ochotników i ochotniczek brygad, zorganizowanej w Barcelonie w październiku 1938 r. (s. 192–193). Nie jest to możliwe, ponieważ jednostka ta pozostała, jako jedyna spośród międzynarodowych, w centralnej części Hiszpanii, odciętej wówczas od Katalonii. Dopiero w styczniu 1939 r. udało się przerzucić jej żołnierzy drogą morską do ochotników wciąż znajdujących się w części północnej. Zresztą w innym miejscu (s. 241) Ciszewski przywołuje właściwą datę dotarcia żołnierzy 129 brygady do Katalonii. Z kolei omawiając warunki pobytu we francuskim obozie Gurs, autor raz podaje liczbę ponad 18 tys. osób internowanych, które przez niego przeszły (s. 204), a kilka stron dalej podaje liczbę ponad 20 tys. osób (s. 207). Przytoczona jest również data zamknięcia obozu – maj 1940 r. (s. 214). Tymczasem przez Gurs przewinęło się łącznie do jego zamknięcia w 1945 r. niemal 64 tys. osób, wśród nich interbrygadziści różnych narodowości stanowili liczbę prawie 7 tys. internowanych. Po 1940 r. zmienili się jedynie osadzeni. Byli nimi głównie francuscy i hiszpańscy Żydzi, a także osoby uznane za element wrogi dla rządu w Vichy. Ostatecznie obóz zamknięto dopiero pod koniec 1945 r. Nie wiadomo, skąd pochodzą dane liczbowe oraz daty przywołane przez Ciszewskiego, szczególnie że nie towarzyszą im żadne odwołania.

Kwestią, którą można poddać dyskusji, jest umieszczenie biogramów dąbrowszczaków. Trudno odgadnąć, jakim kluczem kierował się autor. Czy chciał uwypuklić tych, którzy dostali się na karty literatury pięknej, czy tych, których po zakończeniu wojny los rzucił w egzotyczne części naszego globu? Za przykład może posłużyć biogram Jadwigi Wełykanowicz, żony Jurija Wełykanowicza. Ciszewski wprawdzie wspomina o nim w paru słowach w biogramie żony, nie podał jednak, że w świetle ówcześnie obowiązującego prawa był on obywatelem polskim narodowości ukraińskiej. Ten absolwent wydziału filozoficznego Uniwersytetu Jana Kazimierza we Lwowie, gdzie zetknął się z działaczami Komunistycznej Partii Zachodniej Ukrainy, był komunistą. Zabrakło również informacji, że po przybyciu do Hiszpanii mąż Jadwigi Wełykanowicz został członkiem zespołu dziennikarsko-redakcyjnego wydającego „Dąbrowszczaka” i dodatku do niego w języku ukraińskim pt. „Walka”.

Kontynuując rozważania na temat zasadności umieszczenia biogramów, należałoby wstępnie zastanowić się, czy powinny być one zamieszczone w tej pracy, czy raczej stanowić osobną pozycję książkową. Część osób wymienionych w biogramach książki pt. Dąbrowszczacy. Na świecie szanowani, w Polsce poniżani już od dłuższego czasu dysponuje takowymi, zawartymi w Słowniku biograficznym działaczy polskiego ruchu robotniczego. Należałoby sprawdzić również, kto spośród bohaterów biogramów sporządzonych przez Piotra Ciszewskiego ma własne hasło w Polskim słowniku biograficznym.

Co gorsza, także w tej części książki autor nie ustrzegł się błędów. Krytyczną uwagę należy poświęcić biogramowi Tadeusza Ćwika (s. 255), w którym dwukrotnie podany jest jego pseudonim „Storczyk”, gdy w rzeczywistości brzmiał on „Stopczyk”. Jest to przy tym postać o wiele bardziej enigmatyczna, niż można wyczytać w omawianej publikacji. Ciszewski łączy działalność Ćwika głównie z PPS-Lewicą, co jest prawdą, natomiast pomija jego równoległe związki z partią komunistyczną, której miał być aktywnym członkiem, a nawet sprawować funkcję instruktora związkowego KC KPP. Do dziś nie całkiem jest jasny „angielski” etap jego działalności. Ćwik od 1940 r. znajdował się w Wielkiej Brytanii, gdzie organizował środowisko byłych dąbrowszczaków. Stworzył wówczas organizację o nazwie Stowarzyszenie Przyjaciół Dąbrowszczaków, później przemianowaną na Stowarzyszenie b. żołnierzy Brygady im. Jarosława Dąbrowskiego i ich Sympatyków (a nie jak podaje Piotr Ciszewski Stowarzyszenie Przyjaciół Brygad Międzynarodowych, s. 262). Organizacja miała stać w opozycji do osiadłych w Anglii byłych dąbrowszczaków komunistów, zwróconych ku Moskwie, a skupionych w Polskiej Sekcji Związku Brygad Międzynarodowych, a następnie w Klubie Stowarzyszenia Polskiego im J. Dąbrowskiego. Oba skonfliktowane środowiska były stale obserwowane przez odpowiednie instytucje polskiego rządu w Londynie, tym bardziej że Ćwik znajdował się w jego strukturach z ramienia PPS. Dzięki temu możemy korzystać z zachowanych do dziś materiałów na ten temat, chociażby w archiwum Instytutu Polskiego i Muzeum im. gen. Władysława Sikorskiego w Londynie.

Warto to robić, ponieważ życiorys tego dąbrowszczaka jest pełen niejasności i znaków zapytania. Czy Ćwik vel Stopczyk rzeczywiście skłócił się w 1940 r. z częścią polskich weteranów Brygad Międzynarodowych? Czy był to konflikt ideowy czy raczej środowiskowy? Czy Ćwik przez cały czas nie działał aby pod przykryciem na rzecz nurtu komunistycznego, czy też istotnie z przekonania zwrócił się ku socjalistom? Na czym dokładnie polegał konflikt między byłymi dąbrowszczakami przebywającymi w Anglii i czy był on autentyczny? Niestety, żadnych pytań w tej materii Ciszewski nie stawia, a odpowiedzi nie udziela.

Podobny problem jest z biogramem Emanuela Minka. Nie przybył do Hiszpanii z Francji jako członek drużyny piłkarskiej związanej z Confédération Générale du Travail (CGT), jak twierdzi autor omawianej książki (s. 332). Ten słynny dąbrowszczak, zgodnie ze spisaną przez niego relacją i zachowaną dokumentacją, został wysłany razem z drużyną futbolową Yiddisher Arbeter Sport Klub (YASK) prosto z Belgii, na polecenie Komunistycznej Partii Belgii. Wprawdzie Ciszewski powołuje się na wywiad przeprowadzony przez jeden z katalońskich portali z Georges’em Minkiem, synem antyfaszysty, jednak go nie zweryfikował. Powoływanie się wyłącznie na jedno źródło, w dodatku bez poddania go weryfikacji, zdarza się w Dąbrowszczakach kilkukrotnie i zwykle prowadzi do błędnych interpretacji. Kolejny dowód na to znajdujemy w biogramie Stefana Niewiadomskiego (s. 344). Możemy w nim przeczytać, że w publikacji wydanej przez Kompanię im. A. Mickiewicza padły fałszywe oskarżenia wobec „Stasikowskiego”, pod którym to pseudonimem funkcjonował jakoby Niewiadomski. Autorem pomówień miał być komisarz polityczny kompanii Bolesław Maślankiewicz. Ciszewski wysnuł więc logiczny wniosek, że między postaciami istniał poważny konflikt, który znalazł odbicie na łamach kompanijnej broszury, przy czym jednocześnie na jej stronach wychwalano Niewiadomskiego już z imienia i nazwiska. Wyłania się z tego dziwny obraz. Czy w publikacjach propagandowych można było drukować tak sprzeczne informacje i pomówienia, i to bez żadnych konsekwencji? Okazuje się, że to autor omawianej książki popełnił błąd, gdyż Stefan Niewiadomski i Albert Stasiakowski to dwie różne osoby. O ile Niewiadomski nie padł ofiarą żadnych oskarżeń, o tyle Stasiakowski, pierwszy dowódca Kompanii im. Adama Mickiewicza, jak najbardziej. Został on aresztowany w styczniu 1937 r. za prowokacje i sabotaż. Piotr Ciszewski ponownie nie podaje źródeł czy prac, na podstawie których wyciąga odmienne od faktów wnioski. Błędna informacja, że Niewiadomski i Stasiakowski to jedna i ta sama postać, została zamieszczona w artykule Ochotnicy wolności. Doświadczenia polskich żołnierzy walczących po stronie Republiki przeciwko siłom gen. Franco (Ochotnicy wolności, 2017, s. 11), przy czym pojawiła się tam na marginesie. Autor Dąbrowszczaków powinien był ją zweryfikować, szczególnie że dokumenty dotyczące Stasikowskiego są dostępne bez przeszkód w zdigitalizowanych materiałach Rosyjskiego Archiwum Państwowego Historii Społeczno-Politycznej. Z zasobu tej instytucji przecież korzystał i często do niego się odwołuje.

Kolejne błędy można znaleźć w biogramie Dawida Szmulewskiego. Piotr Ciszewski słusznie wymienił go jako jednego z organizatorów ruchu oporu w Auschwitz-Birkenau, niemniej Szmulewski nie wykonał osobiście słynnych fotografii ukazujących eksterminację Żydów, jak można wywnioskować z treści. Prawdą jest natomiast, że był on w grupie więźniów z Sonderkommando, która bezpośrednio przeprowadziła operację uwieczniania zbrodni. Miał on więc swój udział w powstanie tych zdjęć, lecz ich nie wykonał (bezpośrednim fotografem miał być grecki Żyd Alberto Errera), co sugeruje Ciszewski. Zresztą ze źródła, do którego odwołuje się w przypisie przy tej informacji (s. 194, przypis 131), także tego nie stwierdza, co nie pozostaje bez wpływu na zaufanie czytelnika wobec innych przytaczanych informacji. Przy tej okazji autor Dąbrowszczaków błędnie opisał jedno z tych zdjęć jako „ukazujące grupę kobiet pędzonych z rampy wyładowczej do selekcji”, podczas gdy nagie osoby z fotografii były już prowadzone do komór gazowych i między innymi z tego względu jest ona tak ważna jako świadectwo Zagłady.

Na koniec recenzji należy wskazać, iż dobrze się stało, że Piotr Ciszewski zdecydował się napisać pracę poświęconą Polakom walczącym w hiszpańskiej wojnie domowej. Nie wnosi ona jednak wiele ponad stan wiedzy ustalony już w okresie PRL. Na plus można w pewnym stopniu zaliczyć podanie przy omówieniu ich szlaku bojowego podstawowych informacji o działalności polskich interbrygadzistów we współczesnym języku. Sprawia to, że osoba chcąca zorientować się w temacie nie jest zmuszona do szukania wiadomości w starych pozycjach z minionej epoki. Niewątpliwym minusem jest brak w przytaczanych opisach walk odwołań do literatury przedmiotu, skoro nie są to własne ustalenia autora. Osobną kwestią jest nieopanowanie materiału, co daje w konsekwencji niepełną rekonstrukcję działalności Polaków w Brygadach Międzynarodowych. Pewną dodatnią wartość stanowią również biogramy dąbrowszczaków, choć i ta część książki Piotra Ciszewskiego nie jest pozbawiona wad.

 

Bibliografia

Azaña M. (2000), Diarios completos: Monarquía, República, Guerra Civil, Barcelona.
Bednarczuk M. (2009), Obraz hiszpańskiej wojny domowej lat 1936–1939 w piśmiennictwie polskim, Toruń.
Beevor A. ( 2009), Walka o Hiszpanię 1936–1939. Pierwsze starcie totalitaryzmów, przeł. H. Szczerkowska, Kraków.
Borgoñoz A. L. (2015), Las Brigadas Internacionales en Castelldefels, Castelldefels.
Chodakiewicz M.J. (1997), Zagrabiona pamięć. Wojna domowa w Hiszpanii 1936–1939, Warszawa.
Courtois S., Panné J.-L. (1999), Cień NKWD nad Hiszpanią, w: Czarna księga komunizmu. Zbrodnie, terror, prześladowania, przeł. K. Wakar i in., Warszawa.
Engel C. (1999), Historia de las Brigadas Mixtas del Ejército Popular de la República, Madrid.
Faligot R., Kauffer R. (1998), Służby specjalne. Historia wywiadu i kontrwywiadu na świecie, przeł. M. Stefańska-Matuszyn, K. Skawina, Warszawa.
Galán J.E. (2010), Niewygodna historia hiszpańskiej wojny domowej, przeł. J. Wąsiński, J. Wołk-Łaniewski, Wrocław–Poznań.
Grzybowski A., Laskowski P. (2018), „Biuletyn Informacyjny CNT-FAI” w języku polskim i jego redaktorka, w: Studia z dziejów anarchizmu, t. 3: Wojna domowa w Hiszpanii (1936–1939), red. R. Skrycki, Chojna.
Leval G. (2009), Wolna Hiszpania 1936–1939, przeł. Iwo Czyż, Poznań.
Majzner R. (2012), Wojna domowa w Hiszpanii 1936–1939 w obserwacjach i analizach Oddziału II Sztabu Głównego Wojska Polskiego, Radomsko.
Mitzner P. (2012), Hiszpania nieprzedstawiona, w: Literatura i socjalizm, red. K. Chmielewska, D. Krawczyńska, G. Wołowiec, Warszawa.
Ochotnicy wolności. Doświadczenia polskich żołnierzy walczących po stronie Republiki przeciwko siłom gen. Franco, „Karta” 2017, nr 90.
Payne S.G. (2009), Pierwsza hiszpańska demokracja. Druga Republika 1931–1936, przeł. i red. P. Skibiński, Warszawa.
Rybałkin Ju. (2000), Opieracja X. Sowietskaja wojennaja pomoszcz’ riespublikanskoj Ispanii (1936–1939), Moskwa.
Ryszka F. (1991), W kręgu zbiorowych złudzeń. Z dziejów hiszpańskiego anarchizmu 1868–1939, t. 1–2, Warszawa.
Ryszka F., Gola B. (1999), Hiszpania, Warszawa.
Stein S. (2015), Moja wojna w Hiszpanii. Brygady Międzynarodowe – koniec mitu, przeł. B. Szwarcman-Czarnota, Warszawa.
Zgórniak M. (2009), Wojna domowa w Hiszpanii w oświetleniu polskiego rządowego piśmiennictwa politycznego i wojskowego z lat 1936–1939, w: Studia i rozprawy z dziejów XVI–XX wieku. Historia, militaria, polityka, Kraków.

Korekta językowa: Beata Bińko




(Prze)budowanie polskości? Dlaczego nie stworzyliśmy mitu fundacyjnego ROKU 1989

Źródło grafiki: http://gim22lodz.blogspot.com/2014/02/

ROBERT TRABA

(Prze)budowanie polskości?
Dlaczego nie stworzyliśmy mitu fundacyjnego ROKU 1989*

 

Nie da się w publicznej debacie odseparować „4 czerwca ’89” od kontekstu obrad Okrągłego Stołu (6 lutego – 5 kwietnia 1989). W swojej istocie oba wydarzenia są nierozerwalnym odzwierciedleniem/fragmentem sporu o definiowanie Polski i narodu polskiego jako wspólnoty wyobrażonej na przełomie XX i XXI w. O ile Okrągły Stół stał się miejscem pamięci (w rozumieniu funkcjonowania w tzw. pamięci żywej), o tyle „4 czerwca ’89” ma dopiero szansę nim się stać… szczególnie po 14 stycznia 2019 r.

Po pierwsze, do 1994 r. publicznej debaty o znaczeniu roku 1989 nie było. Potem, do końca lat 90., wykrystalizowują się dwa konkurujące mity narodzin III Rzeczypospolitej: targowicki, oparty na oskarżeniach przeciw rządowo-solidarnościowemu porozumieniu w Magdalence, oraz liberalno-lewicowy, oparty na doświadczeniu Okrągłego Stołu.

Na początku lat 90. Polska była pogrążona w pierwszym etapie transformacji, a politycznie doświadczona „wojną na górze” i (cytując Piotra Semkę) „lewym czerwcowym”, czyli odsunięciem Jana Olszewskiego od rządów nocą z 4 na 5 czerwca 1992 r. Nie wiem, czy istnieje jakiś związek przyczynowy między książką a rok później nakręconym filmem Nocna zmiana, ale 4 czerwca 1994 r. Adam Michnik opublikował przełomowy artykuł Ani spisek, ani dobroć władzy, który wytyczył nurt debaty publicznej na najbliższe pięć lat. O ile duet Piotr Semka/Jacek Kurski ustanowił „Magdalenkę” jako mit zdrady i spisku, o tyle (patrząc na liczbę odwołań i agresywność polemik, szczególnie gdy redaktor „Gazety Wyborczej” 9 września 1995 r. dopowiedział swoje credo apelem O prawdę i pojednanie, napisanym wspólnie z Włodzimierzem Cimoszewiczem) Adam Michnik w centrum ustawił filozofię kompromisu i pojednania. Jej sensem był Okrągły Stół, a 4 czerwca tylko jej finalną realizacją.

Po drugie, w latach 1999/2000–2004 wyczerpuje się potencjał inicjacyjny „białych plam”, Okrągłego Stołu i w ogóle „roku 1989” jako symbolicznego doświadczenia wspólnotowego Polaków. Głównym narzędziem w procesie budowania „nowej pamięci” było przyjęcie ustawy o powołaniu Instytutu Pamięci Narodowej (1999) i utworzenie Muzeum Powstania Warszawskiego (2004).

Kulminacja pierwsza: stracona szansa

Punktem kulminacyjnym w procesie nadawania „4 czerwca” charakteru powszechnie akceptowanego święta narodowego był rok 2009. Zdaniem intelektualnego zaplecza prezydenta Lecha Kaczyńskiego nastąpił podwójnie „głęboki konsensus demokratycznej wspólnoty politycznej Polaków” co do „posolidarnościowej pamięci aksjologicznej”. Podwójną głębokość procesu miały wyznaczać aksjologia (do tego wrócę w puencie) oraz trwałe umocowanie w społeczeństwie. Dzięki ogromnemu zaangażowaniu wszystkich aktorów publicznej inscenizacji „4 czerwca” (głównie prezydenta Kaczyńskiego, marszałka sejmu Bronisława Komorowskiego, premiera Donalda Tuska i rządu, mediów itp.) w roku 2009 rzeczywiście mogło powstać wrażenie, że zaistniała szansa na synergię. Podział, który symbolizował udział Lecha Kaczyńskiego w obchodach z NSZZ „Solidarność” w Gdańsku, a Donalda Tuska spotkanie z przedstawicielami państw środkowoeuropejskich w Krakowie na Wawelu, nie był jeszcze przepaścią. Masowe zaangażowanie mediów i inicjatyw społecznych tworzyło cienką warstwę spoiwa ponad podziałami. Wówczas też po raz pierwszy w głównym nurcie mediów wybrzmiał apel, by „4 czerwca ’89” odebrać politykom i przekształcić w święto obywatelskie (m.in. Janina Paradowska w „Polityce”).

Równie symboliczne znaczenie miały dwie uchwały sejmu: z 23 stycznia o „uczczeniu rocznicy rozpoczęcia Okrągłego Stołu i odzyskania przez Polskę wolności” oraz z 22 maja „w sprawie uczczenia 20. rocznicy wyborów 4 czerwca 1989 r. i odzyskania przez Polskę wolności”. Jeszcze odwoływano się do obydwu rocznic, ale nie odbiło się to żadnym echem społecznym. Nikt nie miał tyle wyobraźni politycznej, by uchwalić ustawę o święcie narodowym. Opublikowany po raz drugi po 15 latach artykuł Adama Michnika Ani spisek, ani dobroć władzy symbolicznie przeszedł bez echa.

„Tu jest Polska!”

Po trzecie, wszystkie tezy i przewidywania z 2009 r. nie wytrzymały konfrontacji z rzeczywistością roku 2010. Pęknięcie społeczeństwa polskiego na „MY i ONI” definitywnie wyznaczył „rok katastrofy”. Krakowski teatrolog Dariusz Kosiński o tragedii z 10 kwietnia 2010 r. pisał trafnie, że żałobne inscenizacje „wzmocniły poczucie przynależności do wspólnoty wybranej, którą ustanawiali sami manifestanci, regularnie powtarzając takie działania, jak performatywne zawołanie »Tu jest Polska« czy chóralne śpiewanie pieśni patriotycznych (…), które zawierały element wybraństwa i wezwanie skierowane w przyszłość”.

Ci, którzy znajdowali się poza wyznaczoną Polską, w oczywisty sposób stawali się zdrajcami sprawy narodowej. Wszechobecność zdrady i podziału na „prawdziwych” i „nieprawdziwych” Polaków była definitywna.

Kulminacja druga: czas tautologii

Lata 2011–2014 były okresem największej intensywności w upowszechnieniu „4 czerwca ’89”. Jednocześnie – i to jest moje po czwarte – ten okres nazwałbym „tautologicznym”. Słowo „wolność”, które miało być zamachowym kołem aksjologicznym, zmultiplikowane i odmienione we wszystkich przypadkach przez czasem skrajnie różne środowiska, straciło kreatywny społecznie sens i uległo klasycznej zasadzie Kopernika/Greshama: ilość wyparła jakość. Z perspektywy czasu błędem było założenie prezydenta Komorowskiego, że 4 czerwca ’89 „wydaje się rocznicą niekontrowersyjną i oczywistą”.

Prawdopodobnie z powodu tautologii aksjologicznej nie udał się też, teoretycznie bardzo dobry pomysł, uobywatelnienia święta. Sygnał dał prezydent Komorowski, odznaczając 4 czerwca 2011 r. „założycieli i działaczy organizacji pozarządowych, którzy przyczynili się do budowania społeczeństwa obywatelskiego”. Kulminacją były obchody jubileuszowe w 2014 r., gdy prezydent patronował 180 projektom upamiętniającym „4 czerwca ’89”, od ludowych festynów i imprez sportowych po poważne konferencje.

Pozorny sukces odniosła uchwała zgłoszona w 2013 r. przez sejmową Komisję Kultury i Środków Przekazu (z inicjatywy Julii Pitery) ustanowienia 4 czerwca Dniem Wolności i Praw Obywatelskich. 24 maja została ona przyjęta, ale bez nawiązania do skutków obrad Okrągłego Stołu, bo – jak wyraził się poseł PiS, Kazimierz Ujazdowski – „Podstawą wolnej i niepodległej Polski nie są porozumienia Okrągłego Stołu, lecz rozmiar poparcia dla »Solidarności« i dla wolności. Na gruncie prawno-historycznym nie można [takiego nawiązania przyjąć]”.

Jeszcze radykalniej rok później zaprotestowało koło posłów Solidarnej Polski, którzy bezprecedensowo zagłosowali przeciw uchwale rocznicowej z okazji 25. rocznicy Okrągłego Stołu, przygotowanej już przez Prezydium Sejmu.

Konteksty

Spór o „rok 1989” jest kontynuacją „wiecznego” dylematu, czym jest polska tożsamość. Na podstawie analizy rocznicowych tekstów z ostatniego 30-lecia spróbowałem stworzyć rodzaj mentalnej mapy stron, które uczestniczą w sporze. Osią jednej narracji będzie głównie wspominany artykuł Adama Michnika. Nie było bardziej znanego i jasno definiującego tekstu do końca lat 90. Poprzez „kompromis” i „pojednanie” Michnik przedstawił swoje marzenie, obraz Polaków jako wspólnotę wszystkich obywateli Rzeczypospolitej.

Adwersarzem stała się publicystyka nie tyle jednego autora, ile środowisk skupionych wokół – nazwijmy to umownie – szerokiego zaplecza intelektualnego Muzeum Powstania Warszawskiego („Teologii Politycznej” itp.) oraz „Arcanów” i Klubu Jagiellońskiego, później „Do Rzeczy” czy „Sieci”. Kluczową postacią polityczną był prezydent Lech Kaczyński, a zasadnicze znaczenie miały jego tezy wygłoszone z okazji 20-lecia „4 czerwca” w 2009 r. Patrząc na kariery (około)rządowe ludzi z kręgu Klubu Jagiellońskiego, można odnieść wrażenie, że „4 czerwca ’89” funduje dziś wykreowana przez to środowisko ideologia tzw. republikańskiego neosarmatyzmu. Zbieżność tzw. aksjologii neosolidarnościowej z republikańskim neosarmatyzmem jest jedna: „4 czerwca ’89” jest ważny pod warunkiem wykluczenia z narracji Okrągłego Stołu i doświadczenia szeroko rozumianej lewicy. Poza realnym sporem znalazły się środowiska „Naszego Dziennika” (Radia Maryja) i „Gazety Polskiej”, które odrzucały „4 czerwca” jako „zdradę” i „agenturę”, szczególnie w nawiązaniu do obrad Okrągłego Stołu. Niedaleki od takich radykalnych opinii był w pierwszej dekadzie XXI w. również wpływowy historyk, wieloletni szef „Arcanów”, Andrzej Nowak.

List do samorządowców – testament zamordowanego prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza – stworzył nowy wymiar obecności „4 czerwca ’89” w przestrzeni publicznej. Klasyczna obrona atakiem ze strony rządu, polegająca na przekierowaniu uwagi opinii publicznej na 40-lecie pielgrzymki Jana Pawła II i rekonstrukcję rządu, nie wyparła spontaniczności, masowości i siły argumentów gdańskich obchodów.

W kontekście międzynarodowym jeszcze w 2009 r. mieliśmy szansę, by „4 czerwca ’89” z Okrągłym Stołem ugruntowały się w Europie jako zdobycze polskiej rewolucji „Solidarności”. Hasło „Zaczęło się w Gdańsku!” było trafionym sloganem polskiej dyplomacji kulturalnej, szczególnie w Niemczech. Niemcy w tym czasie przygotowały majstersztyk polityki historycznej, mianowicie własny, unikatowy wkład, który nazwali „pokojową rewolucją”. Gdy podczas dyskusji w Niemczech chcę być złośliwy, pytam: „Gdzie są wasi rewolucjoniści?”. Ale nad tym już się nikt nie zastanawia. Europa zna Mur Berliński i friedliche Revolution, a z naszej perspektywy „znowu Niemcy są winni”, bo o polskim doświadczeniu wolności już prawie się nie mówi. Tyle że to my sami zgotowaliśmy sobie ten los!

Przypisy:

*Wykład wygłoszony na konferencji Instytutu Historycznego Uniwersytetu Warszawskiego 3 czerwca 2019 r.

 

Korekta językowa: Beata Bińko




Przemoc seksualna w czasie drugiej wojny światowej


Realizacja wideo
dr hab. Piotr WITEK

Współpraca
Andrzej Włoch


Relacja wideo ze spotkania poświęconego książce Joanny Ostrowskiej pt. „Przemilczane. Seksualna praca przymusowa w czasie II wojny światowej”. Jest ona pierwszą publikacją w Polsce podejmującą zagadnienie przymusowych pracownic seksualnych w czasie II wojny światowej. Dotychczas fakt istnienia domów publicznych nie tylko dla SS-manów czy oficerów Wehrmachtu, ale także dla robotników przymusowych i więźniów obozów był tabuizowany. W istocie była to kolejna odsłona przemocy niemieckich nazistowskich władz okupacyjnych wobec kobiet na podbitych obszarach.
Wnikliwe studium historyczne pokazuje zorganizowaną, zbiurokratyzowaną machinę wykorzystania seksualnego kobiet jako formy kontroli seksualności i przymusowej pracy.

O książce dyskutują:
dr Joanna Hytrek-Hryciuk (IPN O/Wrocław)
prof. UŁ Jolanta Kolbuszewska (UŁ)
dr Joanna Ostrowska (Gender Studies UW)
Prowadzenie: dr Ewa Solska (UMCS)




VII interdyscyplinarne seminarium

Szanowni Państwo!!!

Zapraszamy na VII interdyscyplinarne seminarium. Spotkanie poświęcone będzie książce Joanny Ostrowskiej pt. „Przemilczane. Seksualna praca przymusowa w czasie II wojny światowej”. Jest ona pierwszą publikacją w Polsce podejmującą zagadnienie przymusowych pracownic seksualnych w czasie II wojny światowej. Dotychczas fakt istnienia domów publicznych nie tylko dla SS-manów czy oficerów Wehrmachtu, ale także dla robotników przymusowych i więźniów obozów był tabuizowany. W istocie była to kolejna odsłona przemocy niemieckich nazistowskich władz okupacyjnych wobec kobiet na podbitych obszarach.
Wnikliwe studium historyczne pokazuje zorganizowaną, zbiurokratyzowaną machinę wykorzystania seksualnego kobiet jako formy kontroli seksualności i przymusowej pracy.


 O książce dyskutować będą:
dr Joanna Hytrek-Hryciuk (IPN O/Wrocław)
prof. UŁ Jolanta Kolbuszewska (UŁ)
dr Joanna Ostrowska (Gender Studies UW)
Prowadzenie dr Ewa Solska (UMCS)