Postawy kobiet wobec wojny w dziennikach Polek z czasów I wojny światowej (2)

ZUZANNA SNOCH

Postawy kobiet wobec wojny w dziennikach Polek z czasów I wojny światowej.

(część II)

Wojenna rzeczywistość

Wybuch wojny

Z perspektywy autorek omawianych dzienników moment wybuchu wojny był rozciągnięty w czasie, ponieważ składało się na niego wiele wydarzeń. Znaczna część zapisków zaczynała się dopiero końcem lipca lub początkiem sierpnia 1914 r. (dziennik Dąbrowskiej rozpoczyna się najpóźniej, bo we wrześniu), co uniemożliwia dokładne rozpoznanie sytuacji od zamachu w Sarajewie do wypowiedzenia wojny przez poszczególne państwa.
Wiadomości dotyczące lipca można odnaleźć na przykład u Jałowieckiej-Belinowej (2014, s. 175), która w ostatnim tygodniu miesiąca informowała: „w gazetach wspominają o możliwym nieporozumieniu w Europie”. Potocka (2014, s. 17) podczas uroczystości rodzinnych dyskutowała o zabójstwie arcyksięcia Ferdynanda oraz o związanym z tym ryzykiem wybuchu wojny „prawdopodobnej od kilku lat”. Z kolei Nałkowska (1976, s. 337) zauważyła (co prawda dopiero na początku sierpnia), że „wreszcie »wojna«, której pełne są od czasu niejakiego pisma, stała się doskonale wyczuwaną rzeczywistością”.
W wielu przypadkach pierwszą wieścią nawiązującą do nowego konfliktu zbrojnego była dopiero informacja o mobilizacji rezerwistów. Wszystkie autorki pisały o tym, kto z ich otoczenia został powołany do wojska, i opisywały wzruszające sceny pożegnań. Romanowiczówna, Gajewska, Belinowa-Jałowiecka i Konarska wspominały o obawach dotyczących możliwej eskalacji konfliktu, początkowo ograniczonego do Austro-Węgier i Serbii. Druga z wymienionych kobiet pokładała pewne nadzieje w zabiegach dyplomatycznych, ale – jak zanotowała na początku sierpnia 1914 r. – „przez ten tydzień wypadki następowały po sobie z szybkością i gromem salw armatnich” (Gajewska 2014, s. 28).
Początkowo dominowało niedowierzanie i czytając omawiane dzienniki, można domyśleć się, że nie spodziewano się takiego rozwoju wydarzeń. Świadczą o tym pojawiające się w tekstach sformułowania: „o mobilizacji wieść niespodziewana” (Ostrowska 2014, s. 63), „gruchnęła wieść jak grom” (Potocka 2014, s. 22), „wrażenie niesłychane” (Kozicka 2015, s. 21). Do zaskoczenia szybko doszło pytanie o to, co będzie dalej. Autorki gorliwie odnotowywały państwa kolejno wypowiadające sobie wojnę. Gajewska (2014, s. 46) z charakterystyczną dla siebie ironią pisała: „Jak mamę kocham, historia powinna zapiać z radości, bo taka gratka jeszcze jej się nie zdarzyła. Bywały wojny siedmioletnie i trzydziestoletnie, wojny białych i czerwonych róż, bywały potopy szwedzkie i tatarskie, bywały wędrówki narodów, ale żeby naraz w ciągu trzech tygodni rozpoczęło się dziesięć wojen? Tego jeszcze chyba nigdy nie było!”.
Mobilizacja w połączeniu z szybkim tempem zmian wywoływały strach i obawy o najbliższych oraz o to, jak będzie wyglądał nadchodzący konflikt. Dość szybko pojawiały się plotki i pogłoski o pierwszych zniszczeniach oraz ruchach wojsk nieprzyjaciela, które tylko potęgowały negatywne emocje. Na tak niesprzyjającym tle wybijało się u kilku autorek nieśmiałe pytanie o to, co będzie dalej ze sprawą polską.

Działania wojenne

Żadna z kobiet spisujących analizowane dzienniki nie brała bezpośredniego udziału w walkach[1], co nie oznacza jednak, że temat ten nie został przez nie poruszony. We wszystkich badanych źródłach zawarte zostały informacje o działaniach wojennych – dominowały wieści z frontu wschodniego, ponieważ przebiegał on przez ziemie polskie, a więc był autorkom dużo „bliższy”. Można zauważyć, że najwięcej zapisków dotyczy wydarzeń w najbliższej okolicy, co jest zrozumiałe, ponieważ najistotniejsze były zjawiska, które mogły mieć bezpośredni wpływ na życie interesujących mnie kobiet. Przejawiały one też duże zainteresowanie losami najważniejszych polskich miast. W niemal każdym dzienniku pojawiły się notatki świadczące o obawie o Warszawę, Kraków i Lwów. Autorki niepokoiły się też o Częstochowę, mimo iż nie była to szczególnie duża miejscowość. Była ona jednak istotna ze względu na znajdujący się tam obiekt kultu maryjnego, szczególnie ważny dla katolików – sanktuarium na Jasnej Górze. Dzięki swojej historii był to też pewnego rodzaju symbol polskości i oporu przed nieprzyjacielem[2], więc nie może dziwić, że w sytuacji zagrożenia Polki wykazywały wyjątkowe zainteresowanie tym miastem.
W dziennikach nie brakowało również zapisków na temat sytuacji na froncie zachodnim, choć było ich wyraźnie mniej. Wpływ na to miały przede wszystkim dwa czynniki – duża odległość oraz bardzo częsty brak dostępu do rzetelnych informacji. Wieści czerpane z gazet i podczas kontaktu z wojskami poszczególnych armii miały często charakter propagandowy i trudno było je zweryfikować.
Autorki najwcześniej interesowały się losami Belgii[3], która była dla nich przykładem ofiary niemieckiego okrucieństwa. Sympatyzowały z mieszkańcami tego kraju i notowały możliwie najwięcej informacji na ten temat (Dąbrowska 1988, s. 43; Gajewska 2014, s. 36, 39, 53; Jałowiecka-Belinowa 2014, s. 178; Konarska 2019, s. 119). Zwracały uwagę również na sytuację we Francji, zwłaszcza na początku wojny. Obawiały się szybkich sukcesów państw centralnych, a przede wszystkim zdobycia i zniszczenia Paryża (Konarska 2019, s. 116; Jałowiecka-Belinowa 2014, s. 183; Jabłońska 2017, s. 105). W kolejnych latach konfliktu w dziennikach wątek ten zanika. Natomiast temat bitwy pod Verdun, mimo że dziś jest powszechnie znany, pojawił się tylko dwukrotnie (Kozicka 2015, s. 89; Konarska 2019, s. 279).
Jeśli chodzi o inne rejony konfliktu, to sporym zainteresowaniem cieszyła się sytuacja w Serbii, a zwłaszcza zdobycie Belgradu przez siły państw centralnych. W tym przypadku autorki ograniczały się do krótkich informacyjnych notatek bez zajmowania własnego stanowiska wobec tych wydarzeń. Być może podnoszenie tego właśnie tematu wynikało z postrzegania Serbii jako obszaru, na którym rozpoczęła się wojna.
Pozostałe tereny nie przykuwały uwagi autorek w większym stopniu. Wzmianki o innych miejscach, jeśli w ogóle się pojawiają, to są szczątkowe i często ograniczone do oszczędnego odnotowania jakiegoś epizodu, bez jego omawiania. Taki sposób informowania może świadczyć o tym, że były to dla tych kobiet sprawy mało istotne, zwłaszcza jeśli dotyczyły odległych miejsc i sytuacji, które nie mogły mieć bezpośredniego wpływu na ich życie.
Zanim działania wojenne docierały w okolice, gdzie żyły autorki analizowanych dzienników, najpierw następował swoisty czas oczekiwania na nadejście zagrożenia. W tym momencie rozstrzygała się chociażby kwestia ucieczki lub pozostania w miejscu zamieszkania. Ten wątek pojawia się w czterech dziennikach i – co znamienne – w każdym przypadku kobiety zdecydowały się zostać, lecz każda z innego powodu. Romanowiczówna (2005, s. 251) mimo namowy bliskich pozostała we Lwowie, ponieważ uważała, że może być przydatna dla społeczeństwa. Kozicka (2015, s. 22) nie chciała porzucać rozpoczętej na rzecz Strzelców pracy (była zaangażowana w zbieranie pieniędzy oraz szycie bielizny dla Polaków), a Ostaszewska (2016, s. 45) postanowiła czuwać przy chorym mężu, który nie byłby w stanie znieść dłuższej podróży. Z kolei Konarska (2019, s. 162) jako żona właściciela majątku Kluczewsko stała na stanowisku, że gospodarze powinni trwać na straży swoich dóbr i wspierać moralnie wieś. Podobne zdanie miała Gajewska (2014, s. 59), która zastanawiała się, kto ma zostać w polskich miastach, jeśli nie Polacy – „myślę, i wszyscy zresztą ludzie dobrej woli tak myślą, że dzisiaj każdy z nas powinien pozostać niewzruszenie na swojej placówce, bez względu na to, czy to jest wieś czy miasto i czy okolica bezpieczna czy niebezpieczna”. Jest to bardzo odważne stwierdzenie, ale trzeba pamiętać, że Gajewska była młodą, bezdzietną kobietą, której takie deklaracje mogły przychodzić dość łatwo, ponieważ nie była za nikogo odpowiedzialna i nie dotyczyło jej to wszystko, co mogło grozić ludziom mieszkającym chociażby na wsi w pobliżu linii frontu.
Interesujący jest przypadek Jabłońskiej, która na początku sierpnia 1914 r. zgodziła się przenieść razem z matką z Sanoka, gdzie mieszkały na stałe, do Przemyśla, aby opiekować się kamienicami kuzynki. Jabłońska zdawała sobie sprawę, że twierdza Przemyśl może stać się obiektem walk[4], ale mimo to zgodziła się pomóc krewnej w ochronie majątku przed szkodami, które mogła przynieść wojna. Dla autorki dziennika dodatkową motywację, aby pozostać w tym miejscu, stanowił fakt, że w mieście znajdował się grób jej męża. Jabłońska (2017, s. 93, 193) kilkukrotnie wspominała w swoich zapiskach, że nie boi się śmierci, jeśli tylko zostanie pochowana u boku ukochanego.
Pozostałe kobiety nie wspominały w swoich dziennikach o dylemacie związanym z ucieczką lub pozostaniem w miejscu zamieszkania. Czasem wyjeżdżały do bliższych lub dalszych miejscowości. Podróże te zwykle wywołane były wyższą koniecznością: wizytą u lekarza, uzupełnieniem zapasów, załatwieniem spraw urzędowych, albo miały charakter czysto rekreacyjny, jak np. wycieczki czy odwiedziny u znajomych. Nie były to więc zmiany lokalizacji na stałe.
Z oczekiwaniem na przejście frontu wiązały się przede wszystkim negatywne emocje. Kobiety obawiały się niewiadomego, a pogłoski o zniszczeniach różnych miejsc w kraju potęgowały strach. Brakowało rzetelnych informacji, ponieważ gazety nie docierały do wielu miejscowości. Jeśli natomiast prasa pojawiała się w okolicy, autorki zdawały sobie sprawę z tego, że niekoniecznie przynosi rzetelne, sprawdzone wieści. Bazowały więc głównie na wiadomościach przekazywanych drogą ustną, a więc wszelkiego rodzaju plotkach i domysłach, które tylko wzmacniały obawy. Romanowiczowa (2015, s. 252) w trakcie walk o Lwów w sierpniu 1914 r. skarżyła się: „dokładnie i na pewno nic się nie wie, bo dziennikom pisać o tym nie wolno, a w ustach ludzi krążą najsprzeczniejsze wersje”. W tym samym czasie Jałowiecka-Belinowa (2014, s. 178) pisała: „U nas jest takie zdenerwowanie ogólne, że wszyscy pragną, żeby Niemiec przeszedł”. Względne poczucie bezpieczeństwa dawało zapewnienie schronienia bliskim, zwłaszcza jeśli – tak jak w przypadku Jałowieckiej-Belinowej i Konarskiej – w rodzinie były dzieci.
Interesujące jest to, że Nałkowska i Gajewska, które podczas wojny większość czasu spędziły w Warszawie, nie czyniły podobnych przygotowań. Nałkowska (1976, s. 389) dużo bardziej od walk w pobliżu miasta obawiała się sytuacji, w której będzie musiała schronić się w jednym pomieszczeniu z nielubianymi sąsiadami. Pisała: „konieczność opuszczenia tego znowu mieszkania […] jest dla mnie gorsza niż poczucie niebezpieczeństwa. Boję się zwłaszcza zejścia do wspólnej jakiejś piwnicy, przebywania poufałego z okropnymi, natrętnymi tutejszymi sąsiadami”. Gajewska natomiast czas zdobywania Warszawy przez Niemców w 1915 r. spędziła na wsi u krewnych i okres ten w jej dzienniku nie obfituje w informacje na temat walk.
Bezpośrednie zetknięcie się z działaniami wojennymi następowało u poszczególnych autorek w różnych momentach. Duża część przeżyła to doświadczenie już w pierwszych miesiącach wojny. Odgłosy potyczek przerażały, powodowały ciągłe napięcie i gotowość do ucieczki. Normą było sypianie w ubraniu, aby w razie zagrożenia nie tracić czasu na zmianę garderoby. Jałowiecka-Belinowa (2014, s. 199) po całym dniu strzałów w bliskiej okolicy dworu zanotowała: „Wieczorem w niedzielę dosyć cicho. Spaliśmy jednak ubrani wszyscy, oprócz Tadka, który z flegmą angielską rozebrał się zupełnie i spał całą noc, nie budząc się”.
Romanowiczówna (2005, s. 252), przebywając w ogarniętym walkami Lwowie, tak opisywała nastroje mieszkańców: „Raz przez półtora dnia i całą noc słychać było nieustający huk armat i grzmot karabinów maszynowych. Obawiano się bombardowania miasta. Ciężko było oddychać – zdawało się, że jakiś kamień olbrzymi leży na piersiach, że nieustannie dusi nas zmora […]. Ciągła trwoga, ucisk, tępy a nieznośny ból”.
Trwanie w nieustannym napięciu spowodowanym oczekiwaniem na kolejne starcia bywało męczące. Nałkowska (1976, s. 354), mimo że – jak zadeklarowała we wrześniu 1914 r. – czuła się przygotowana na zetknięcie z rzeczywistością wojny (o potyczkach w okolicy pisała wszak: „zdarzenie to pada na grunt zbyt już starannie przygotowany, nie obudza dawnego przerażenia”), już miesiąc później opisywała słuchanie strzałów jako mękę (Nałkowska 1976, s. 359). Co ciekawe, w zapiskach większości autorek pojawiały się informacje o tym, że do odgłosów walki można, a często nawet trzeba było się z czasem przyzwyczaić. Atmosferę towarzyszącą takiej sytuacji dobrze opisywała Ostaszewska (2016, s. 39): „wojna nie znosi naprężenia ciągłego nerwów, są chwile, gdzie się obojętnie nawet słucha karabinów […]. Dzieci dzisiaj dużo obojętniej, bez trwogi słuchają wypadków dnia”.
Oczekiwanie i trwanie w napięciu niejednokrotnie działało stresująco, ponieważ zaburzało naturalny rytm i porządek, nie pozwalając na odnalezienie spokoju w rutynie dnia codziennego. Skarżyły się na to głównie ziemianki. Ostrowska (2014, s. 111–115) wymieniała wszystkie prace, które normalnie odbywałyby się we dworze, gdyby nie trwała wojna. Ostaszewska (2016, s. 50) pisała, że niemożliwość przewidzenia i zaplanowania czegokolwiek wzbudzała w niej lęk. Konarska (2019, s. 176) natomiast martwiła się, że brak zwykłej swobody działa negatywnie na nerwy wszystkich domowników: „Przechodzimy wrażenia straszne! Tułamy się po kątach, prawie nic nie jemy, bo ani nie ma co, ani nie ma gdzie”.
W zapiskach widać pewne zainteresowanie technologiami używanymi podczas wojny. Większość autorek starannie odnotowywała pojawienie się w okolicy sterowców (nazywanych w dziennikach z niemiecka „zeppelinami”) i samolotów („aeroplanów”) (Ostaszewska 2016, s. 84, 89, 123, 133; Ostrowska 2014, s. 100–101; Dąbrowska 1988, s. 33; Potocka 2014, s. 129; Gajewska 2014, s. 58, 63; Nałkowska 1976, s. 358, 360, 391). Maszyny te nie wzbudzały większego przerażenia. Były po prostu czymś niecodziennym, co zwracało dużą uwagę. Kolejną nowinką były pojazdy używane przez wojsko i np. Ostaszewska (2016, s. 42–44, 52, 96) poświęciła kilka stron na opisanie maszyn, które przejeżdżały przez wieś.
Gazy bojowe, mimo grozy, jaką wywoływały na polu bitwy, nie wzbudziły szczególnego zainteresowania autorek. Jedynie Konarska (2019, s. 352) uznała tę broń za „straszliwy wynalazek”, błędnie przypisując jego autorstwo Anglikom.

 

Wojska zaborcze

Wojna oznaczała dla wszystkich autorek badanych przeze mnie dzienników zetknięcie się z wojskiem. Chodziło przede wszystkim o żołnierzy z państw zaborczych, ponieważ o innych armiach wzmianek jest niewiele. Gajewska (2014, s. 227) pisała o Koalicji, wyrażając swoje rozczarowanie jej „niedołęstwem” w walce z Niemcami. Denerwowało ją, że wojna cały czas trwa i nic nie zapowiada szybkiego jej końca. Duża ilość zapisków na temat wojsk zaborczych wynika przede wszystkim z tego, że to właśnie z nimi bezpośrednio autorki miały styczność – najpierw, kiedy ze „swoich” zaborów wyruszały one na front (ewentualnie, gdy wracały ranne), później, gdy przemieszczały się w wyniku działań wojennych, i wreszcie, gdy na ziemiach polskich zapanowała okupacja austro-niemiecka.
Rosyjscy żołnierze, zwłaszcza szeregowi, w oczach kobiet piszących analizowane dzienniki prezentowali się w najbardziej negatywny sposób, co wyrażały emocjonalnym i pogardliwym językiem. W ich zapiskach nie brakowało określeń, takich jak: „to była despotyczna i szorstka, tatarska ręka” (Romanowiczówna 2005, s. 260), „wygląd niezmiernie gminny, fizjonomie nieinteligentne, ubrani są ogromnie niedbale, chodzą zgarbieni” (Kozicka 2015, s. 27), „robią wrażenie dzikiej hordy” (tamże, s. 29), „To horda, nie wojsko! […] śladu nawet organizacji nie ma w tym wojsku – ono pędzi jak jakiś żywioł nieokiełznany, który niszczy i burzy wszystko, co na drodze spotka” (Konarska 2019, s. 187).
Jabłońska (2017, s. 394) po trudnych doświadczeniach z wojskiem austro-węgierskim miała początkowo nadzieję, że „Gorzej niż nasi, Moskale nie będą postępować”. Pierwsze wrażenie było więc pozytywne – opisywała ich jako dobrze wyglądających, prawidłowo odżywionych i ubranych, ale jedyne porównanie, jakie miała na myśli, to wyczerpani obrońcy twierdzy. Szybko jednak zmieniła zdanie na temat Rosjan, kiedy okazało się, że – zupełnie tak samo jak inni – kradną i siłą zajmują mieszkania. Z kolei u Nałkowskiej (1976, s. 341) pod wpływem chwili, w której widziała wychodzące z Warszawy wojsko rosyjskie, obudziła się – jak sama napisała – „naiwna czułość” wynikająca ze świadomości, że właśnie ono będzie bronić Królestwa przed Niemcami. Szybko jednak zorientowała się, że były to emocje wobec tych samych ludzi, którzy niespełna 10 lat wcześniej tłumili wystąpienia Polaków podczas rewolucji 1905 r.
Autorki dzienników miały różne opinie na temat oficerów i choć wzmianek o nich było niewiele, to raczej dominowały uwagi negatywne. Kozicka (2015, s. 27) napisała, że zarówno szeregowe wojsko, jak i wyższe szarże sprawiały wrażenie zaniedbanych i „gdyby nie odznaki na ramionach, nie umiałabym oficera odróżnić od sołdata”. Nie tylko ona, ale też Potocka oraz Konarska przyjmowały w swoich domach oficerów. Czyniły to jednak bez entuzjazmu, uznając, że nie miały innego wyjścia, ponieważ takie są realia wojny. Konarska (2019, s. 181) przeżywała trudne chwile, kiedy nieproszeni goście nalegali, aby dotrzymywała im towarzystwa. Trudno było jej również cieszyć się z ogłaszanych przez nich sukcesów: „Na zakończenie Sokołow oznajmił nam »radosną wiadomość«, że Kraków wzięty bez bitwy – znów trzeba było wykrzywić twarz niby w uśmiechu, ale żadne wyrazy przez usta przejść nam nie mogły”. Z kolei Potocka (2019, s. 27) uważała, że „szczytem gościnności” było danie oficerom przyjeżdżającym do jej pałacu możliwości wykąpania się. Kozicka (2015, s. 68) zaś najpierw długo i zawzięcie broniła się przed przyjęciem pod swój dach generała (kazała się wynosić policjantowi, który przyszedł jej to oznajmić), ale ponieważ ostatecznie musiała się na to zgodzić, starała się później unikać rozmów z nim, zachowywała się po prostu grzecznie, ale bez żadnej poufałości. Pamiętać jednak musimy, że są to zapiski samych kobiet relacjonujących sytuacje, których nie można zweryfikować.
Wspomniana powyżej Kozicka zachwycała się natomiast oficerami czerkieskimi i tym, jak wyglądali. Opisywała szczegółowo ich „malownicze” stroje i pozy, przyznając, że kojarzyło się jej to z Bohdanem Chmielnickim i atamanami z dawnych czasów (Kozicka 2015, s. 29). Mimo iż jest to bez wątpienia pozytywna charakterystyka, to trudno oprzeć się wrażeniu, że dla Kozickiej była to po prostu pewna nowość; egzotyczne zjawisko, które widzi się niezmiernie rzadko. O Czerkiesach pisała też Ostaszewska (2016, s. 141), która – co ciekawe – określiła ich mianem „dzikiego prawie narodu”, podając zasłyszane informacje o szkodach, jakie wyrządzili w okolicy.
Szczególnie silne emocje – zarówno negatywne, jak i pozytywne – budzili kozacy[5]. Niemal dla wszystkich autorek, które miały z nimi styczność, wydawali się dzicy i trudni do okiełznania (Potocka 2014, s. 39; Konarska 2019, s. 142; Jałowiecka-Belinowa 2014, s. 193). Jabłońska (2017, s. 502) nie chciała zostawać sama z kozakami, którzy zostali zakwaterowani w jej kamienicy. Obawiała się rabunku i na wszelki wypadek wolała spać w ubraniu. Interesująca była postawa Ostaszewskiej (2016, s. 81), która mimo początkowego strachu uzasadnionego przykrymi doświadczeniami z kozakami[6], cieszyła się, kiedy jeden z oddziałów zamieszkał w jej majątku, ponieważ zachowywał się lepiej niż reszta wojska. Z czasem nawiązała się między nimi swoista współpraca – przybysze ochraniali dwór i dobytek rodziny, a w zamian dostawali wikt i opierunek (np. składniki do wielkanocnych potraw) (tamże, s. 83, 87).
Opisywane powyżej postrzeganie Niemców jako wroga polskości, Krzyżaka i najeźdźcę zdaje się kontrastować z tym, jak autorki oceniały zetknięcie się z ich armią. Przede wszystkim można zauważyć pozytywne wrażenia dotyczące organizacji, zaopatrzenia oraz panującego porządku. W dziennikach pojawiają się np. takie opinie: „w wojsku wielka karność” (Jałowiecka-Belinowa 2014, s. 191), „podziw wzbudza ta doskonałość organizacji” (Ostrowska 2014, s. 78), „Niemcy przynajmniej mieli wzorowe piekarnie i kuchnie polowe” (tamże, s. 90), „Trzeba przyznać, że żołnierz niemiecki zaprowiantowany jest znakomicie” (Konarska 2019, s. 178).
Niewiele jest natomiast negatywnych zapisów dotyczących niemieckiej armii. Potocka (2014, s. 138), która z tymi żołnierzami zetknęła się dopiero w 1918 r., zauważyła, że prezentowali się nędznie, w dodatku byli bardzo młodzi, a niektórzy wyglądali wręcz jak dzieci. Konarska (2019, s. 177) zaś skarżyła się na „żołdactwo – takie rozpuszczone, takie harde! Wszędzie go pełno – istne piekło w domu”[7].
Najobszerniejsze notatki dotyczące niemieckiej armii, a przede wszystkim oficerów, pojawiały się w dziennikach kobiet mieszkających na wsi. Wiązało się to z tym, że to właśnie tam zakwaterowani byli wojskowi podczas przemarszu bądź dłuższego lub krótszego sprawowania władzy na danym terenie. Mimo ogólnej niechęci do Niemca jako zaborcy w opisach takich sytuacji przeważały pozytywne spostrzeżenia na temat lokatorów, którzy zachowywali się grzecznie i uprzejmie wobec domowników, przysyłali prezenty i dało się z nimi prowadzić interesującą konwersację (Jałowiecka-Belinowa 2014, s. 190; Konarska 2019, s. 181). Na pozytywny obraz armii wpływały zatem osobiste kontakty z konkretnymi osobami i indywidualne doświadczenia autorek. Istotny był też zapewne fakt, że zwykle do ich posiadłości trafiali oficerowie lub ludzie niebiorący bezpośredniego udziału w walce (np. sanitariusze), a nie szeregowi żołnierze. Wyżsi stopniem wojskowi często pochodzili z tzw. „dobrych domów”, byli lepiej wykształceni i wykazywali się wysoką kulturą osobistą.
Na temat wojsk Austro-Węgier w dziennikach pojawia się najmniej informacji. Większość autorek nie wyraziła na ich temat żadnej opinii. Może to wynikać z braku bezpośredniej styczności z tą armią, a być może ci akurat żołnierze nie wywoływali tak silnych emocji jak inni. Warto zaznaczyć, że jeśli chodzi o siły zbrojne c.k. monarchii, to w analizowanych źródłach odznacza się rozróżnienie na poszczególne narodowości w ramach jednej armii, choć są to pojedyncze wzmianki. Kozicka (2015, s. 32) pisała np., że najbardziej było jej żal rannych Rumunów i Węgrów w rosyjskim szpitalu, ponieważ nikt nie mógł się z nimi porozumieć i to tylko potęgowało ich cierpienia. Ostaszewska (2016, s. 102) zaś zapisała, że 10 lutego 1915 r. przez jej wieś Rosjanie prowadzili jeńców austriackich – Czechów i podobno Bośniaków. Z kolei Konarska (2019, s. 221) zanotowała, że w gminie pojawili się żandarmi austriaccy i byli wśród nich Czesi, Polacy i Węgrzy.
O całym wojsku Austro-Węgier Ostaszewska (2016, s. 43) i Jabłońska (2017, s. 75) pisały per „nasi”. Obie pochodziły z zaboru austriackiego i mimo że druga z nich doświadczyła w późniejszym okresie dużo przykrości ze strony owej „swojej” armii, to nadal uważała ją za bliższą. Inne autorki – Jałowiecka-Belinowa i Konarska – gościły w swoich domostwach nie tylko Rosjan, ale też Austriaków. Obie podkreślały ich kulturalne zachowanie, dobre odnoszenie się do okolicznej ludności i płacenie za wszystko, co zabierali. Konarska (2019, s. 223) cieszyła się również z posterunku żandarmów w oficynie dworu – dawało to jej oraz jej rodzinie poczucie bezpieczeństwa.
Mniej pozytywne doświadczenia miała wspomniana wcześniej Jabłońska, która w czasie oblężenia twierdzy Przemyśl doznała wielu krzywd ze strony żołnierzy – bezprawnie zajmowali kamienice, którymi się opiekowała, niszczyli ich wyposażenie, kradli, a kiedy starała się walczyć o swoje, chociażby poprzez wnoszenie skarg do komendy garnizonu, spotykała się z wyzwiskami i fałszywymi oskarżeniami o kradzież złota (Jabłońska 2017, s. 79). Nie chciała dopuścić do degradacji powierzonego mienia, ale obawiała się zemsty. Poniekąd słusznie, ponieważ jeden z oficerów, z którym toczyła spory prawdopodobnie kazał zabić jej psa (tamże, s. 599). Mimo takich doświadczeń starała się być miła dla żołnierzy, którzy nie sprawiali kłopotów – od czasu do czasu rozdawała im wino i cygara, próbowała dożywiać tych, którzy z jakiegoś powodu dostawali zbyt małe racje żywnościowe, a kiedy jednemu z nich groziła surowa kara za niedopełnienie obowiązków, wstawiła się za nim u dowódcy (tamże, s. 129–131).
Jabłońska (2017, s. 105, 210–211) skarżyła się też na Węgrów, którzy mieli być szczególnie uciążliwymi towarzyszami podczas oblężenia. Pisała w dzienniku, że kradli, byli bardzo agresywni i z czystej złośliwości niszczyli dobytek mieszkańców. Próbowała nawet przekupić jednego z oficerów, lecz przyniosło to tylko chwilowe skutki, ponieważ ukarane wojsko stawało się jeszcze bardziej zawzięte w swoich działaniach (tamże, s. 417). Podobną perspektywę miała Ostaszewska (2016, s. 42), która zaczęła zamykać drzwi na klucz w obawie przed przybyciem „Madziarów”.
Niezależnie od tego, z którą stroną konfliktu autorki miały do czynienia, opisywały podobne problemy. Dla wszystkich przejście wojska oznaczało kradzieże, zniszczenia oraz przymusowe rekwizycje żywności i żywego inwentarza. Nawet jeśli wojskowi dawali w zamian dokumenty, dzięki którym można było później ubiegać się o zwrot pieniędzy, to kobiety były świadome małej szansy na zadośćuczynienie. Nie bez powodu więc Ostrowska (2014, s. 72) nazwała te dokumenty mianem „kwitek-świstek”.
W obliczu ryzyka utraty części majątku autorki starały się zabezpieczać swoje mienie, wynosząc cenne przedmioty do piwnic, oddając na przechowanie do zaufanych osób lub zakopując je w bezpiecznych miejscach. Ostaszewska (2016, s. 42) poczyniła nawet większe przygotowania – zebrała drobne monety i stare zegarki z myślą, że kiedy przyjdzie wojsko (kozacy), zostanie w ten sposób obdarowane. Dzięki spełnieniu żądań unikano w ten sposób utraty innych cennych rzeczy.
Przechodzenie wsi czy miasteczka z rąk do rąk oraz pojawianie się w domach autorek raz jednego wojska, raz drugiego było uciążliwe. Obawiano się oskarżeń o współpracę z wrogiem oraz wywiązania się potyczek w niewielkiej odległości. Jałowiecka-Belinowa (2014, s. 197) pisała z niedowierzaniem o sytuacji, w której rankiem jednego dnia we dworze stacjonowali kozacy, a wieczorem na ich miejscu byli już austriaccy żołnierze. Konarska (2019, s. 189) z kolei po dłuższym czasie „najazdów” wojsk z obu stron konfliktu zanotowała: „nauczona smutnym doświadczeniem żadnych porządków nie robiłam!”. Spodziewała się więc rychłego pojawienia się kolejnych nieproszonych gości.
Widok wojsk – „swoich” lub nieprzyjacielskich wywoływał też u części autorek współczucie i odruch niesienia pomocy. Jabłońska (2017, s. 168, 175) już od sierpnia 1914 r. pomagała opiekować się rannymi w szpitalu i za prywatne pieniądze przygotowywała dla nich kompot, herbatę i soki. Czasem zabierała z domu jedzenie i karmiła spotykane na ulicach osoby – zarówno żołnierzy austriackich, jak i rosyjskich jeńców. Włochom, którzy zakwaterowani byli w jednej z jej kamienic, rozdawała też zapasy ubrań, aby nieprzyzwyczajeni do polskich temperatur nie marzli zimą. Kozicka (2015, s. 42) ze smutkiem opisywała rozpacz szeregowego z carskiej armii, który poszukiwał octu, aby zaburzyć nim pracę serca i uniknąć w ten sposób ponownego wysłania na front. Kobieta, widząc niemożność porozumienia się austriackich i niemieckich jeńców z personelem szpitala, zdecydowała się być w tych kontaktach tłumaczką. Ostaszewska (2016, s. 115–116) zaś zanotowała, że gdy nadchodził większy mróz, zwiększała się liczba jeńców. Współczuła wszystkim walczącym i nie dziwiło jej, że poddawali się w tak trudnych warunkach. Kiedy w Krośnie spotkała wynędzniałych jeńców austriackich, zapisała: „Robi to wrażenie, że ludzie wygonieni z domu, na tułactwo, poniewierkę, tułają się nie wiedzą po co i za czem?” (Ostaszewska 2016, s. 119).

 

Udział Polaków w walkach

Nieobecność naszego kraju na mapie świata w momencie wybuchu konfliktu wcale nie oznaczała, że przymus udziału w wojnie ominął Polaków. Byli oni powoływani do armii zaborczych lub sami decydowali się wstępować w ich szeregi. Dołączali również do Strzelców, później do Legionów Polskich po stronie państw centralnych lub do tzw. Legionu Puławskiego podporządkowanego Rosji. Nie można zapomnieć też o Bajończykach, czyli polskim oddziale ochotników we francuskiej Legii Cudzoziemskiej. Duża część z nich wstąpiła później do – utworzonej na zachodzie – Armii Polskiej we Francji.
W badanych przeze mnie dziennikach najwięcej uwagi poświęcono samej kwestii przymusu walki rodaków w wojskach państw zaborczych. Pisała o tym zdecydowana większość kobiet. Zgodnie określały to ogromną tragedią, która pochłonęła wiele istnień (często młodych) w imię ideałów obcych Polakom. Bardzo przygnębiająca była też dla autorek świadomość, że będą oni zmuszeni strzelać do pobratymców walczących po drugiej stronie barykady. Nałkowska (1976, s. 340) opisywała wzruszenie, jakie ogarniało warszawiaków żegnających polskich rezerwistów z armii rosyjskiej i które było zmącone przez świadomość, że w szeregach państw centralnych również szli na front ich rodacy. Dąbrowska (1988, s. 50) uświadomiła sobie grozę sytuacji, kiedy jeden z jej braci wstąpił do Legionów, a drugi do carskiej armii: „Cóż mi się bardziej wydawało okropnym, niż dwaj bracia (a zwłaszcza z własnej woli) przeciw sobie w tej wojnie walczący”. Kozicka (2015, s. 58) nazywała to „krwawym przymusem” i nie potrafiła zrozumieć, dlaczego którykolwiek z jej rodaków czuł się zobowiązany do przestrzegania przysięgi żołnierskiej, skoro oznaczało to walkę przeciw krajanom.
Poza tym w dziennikach nie pojawiły się żadne sygnały stygmatyzacji lub osądu Polaków, którzy w taki czy inny sposób znaleźli się wśród żołnierzy walczących po obu stronach konfliktu. Brak w relacjach oskarżeń o niebycie patriotą czy działanie na szkodę ruchu niepodległościowego. Sytuacja wydawała się zrozumiała, podobnie jak entuzjazm wspominany w niektórych zapiskach: „Rozumiałam pewien zapał naszych warszawskich rezerwistów, kiedy szli na wojnę. Oni szli bić Niemca, odwiecznego wroga […]. A tamci? Idą też na wroga, ale pod wodzą tego samego Niemca, którego postanowił zgładzić nieomylny głos ogółu” (Gajewska 2014, s. 51, 54).
Drugim, często podejmowanym w dziennikach wątkiem było zaangażowanie Polaków najpierw w ruch strzelecki, a później w Legiony Polskie. Autorki miały silnie zróżnicowane zdanie na ten temat – były wśród nich zarówno wielkie sympatyczki, jak i kobiety zdecydowanie przeciwne. W grupie najbardziej entuzjastycznie nastawionych kobiet możemy wymienić Romanowiczównę i Kozicką, które były zaangażowane w organizację pomocy materialnej i zbiórek pieniędzy dla ochotników. Romanowiczówna (2005, s. 262, 284) brała udział w świętowaniu ważnych rocznic związanych z tym ruchem, a Legiony nazywała „naszym polskim wojskiem” (Romanowiczówna 2005, s. 271). Kojarzyło się jej ono z formacjami z ubiegłego stulecia i była pod wielkim wrażeniem Józefa Piłsudskiego. Ponadto od 1915 r. stała na czele lwowskiego koła Ligi Kobiet Galicji i Śląska[8].
Kozicka natomiast uważała wybuch wojny za sytuację, którą społeczeństwo polskie winne było przyjąć z radością, ponieważ była to okazja do wywalczenia niepodległości poprzez zaangażowanie w ruch strzelecki. Dziwiła się, że ludzie woleli uciekać w przerażeniu, niż wziąć czynny udział w walce (Kozicka 2015, s. 21–22). Z tego powodu sama nie chciała opuszczać zagrożonego przez Rosjan Tarnopola. Pisała, że kobiety działały na rzecz Strzelców i żal jej było porzucać rozpoczęte prace. Odwiedzała rannych jeńców i rozdawała im ciepłą bieliznę, napoje i papierosy (tamże, s. 31, 42–43). Jabłońska również udzielała się w podobny sposób. W swoich zapiskach wspominała o zapasach odzieży zgromadzonej dla legionistów, ale być może z powodu innych bieżących spraw nie napisała na ten temat nic więcej.
Dąbrowska – jak wspominałam wcześniej – także była zwolenniczką ruchu strzeleckiego i późniejszych Legionów, w których walczyli jej mąż i jeden z braci. Popierała udział Polaków w walkach, pisząc: „Legiony – świadomy wysiłek, przyjmujący ofiarę nie jako dopust Boży, ale jako konsekwencję aktywnej postawy” (Dąbrowska 1988, s. 43). Mimo całej sympatii była zaniepokojona, gdy zobaczyła młodych ludzi w szeregach jednego z oddziałów: „Widok żołnierzy tego pułku był wzruszający. Nie wyobrażałam sobie, że to wszystko jest aż tak młode. Po prostu trudno uwierzyć, że na tych to barkach chłopięcych spoczywały tak długo te niesłychane zadania wojenne, jakie spełniali” (tamże, s. 60).
Zwolenniczek ruchu strzeleckiego, a później Legionów, było mniej więcej tyle samo, co przeciwniczek. Do tych drugich należały Jałowiecka-Belinowa, Nałkowska, Ostrowska, Konarska i Gajewska, które mieszkały w Królestwie Polskim, gdzie społeczeństwo było na ogół przychylnie nastawione do tych formacji[9]. Autorki uważały przede wszystkim, że służba w Strzelcach i Legionach, podobnie jak walka w armiach zaborczych, narażała na utratę życia wielu Polaków, zwłaszcza młodych, których łatwo było przekonać górnolotnymi hasłami i wielkimi ideami. Konarska (2019, s. 120) pisała: „To jest prawdziwa tragedia naszego położenia, nie dość, że mamy trzech wrogów zewnętrznych – jeszcze musiał czwarty przybyć, by już nas do reszty zgnębić”. Podobne zdanie miała Ostrowska (2014, s. 65–68): „I oprócz spotkania z konieczności, w trzech armiach walczących, jeszcze mają ochotnicy spotykać się na polach bitwy. Najokropniejszy z zamętów i bólów”. Na temat agitatorów, którzy zachęcali młodzież do wstępowania do Legionów, Jałowiecka-Belinowa (2014, s. 189) pisała wprost: „Oby ich powieszono!”. Konarska (2019, s. 122–123) zwróciła też uwagę na ryzyko związane z entuzjastycznym podchodzeniem do działalności ruchu. Obawiała się, że w pewnym momencie zniknie, a miejscowa ludność będzie zmuszona wziąć na siebie ewentualne kary i represje. Dopiero gdy poznała osobiście jednego z legionistów i ten wyjaśnił jej wiele kwestii związanych z ich działalnością, zaczęła wyrażać się o nim w bardziej wyrozumiały sposób (Konarska 2019, s. 240–242).
Nałkowska miała bardzo mieszane uczucia wobec omawianej sprawy. Z jednej strony dużo bliżej było jej do orientacji prorosyjskiej, z drugiej – współczuła żołnierzom, zdając sobie sprawę z niesprawiedliwości sytuacji, w której musieli się poświęcać. Rozważała przez jakiś czas dołączenie do grona sanitariuszek legionowych, ale – jak wyznała – uczyniłaby to wbrew swojej woli i tylko dlatego, że czuła się niepotrzebna (Nałkowska 1976, s. 394–395). Nie dała się również zwieść „legionowym reminiscencjom” i odwołaniom do XIX-wiecznej legendy Legionów Polskich we Włoszech. Pisała, że mundury strzelców były „szare, wcale nie zniszczone i bez tradycji” (tamże, s. 396). Na niekorzyść zadziałało też to, co usłyszała od przebywających w Warszawie żołnierzy. Opowiadali, czego dopuszczali się zarówno wobec przeciwnika, jak i wobec ludności cywilnej (zwłaszcza Żydów), a ona na tej podstawie konstatowała: „W duszy raz po raz odzywa się dziwny sentyment, że oto – po tylu latach – widzi się przecież swoich wojowników, a potem dreszcz odrazy, że są przecież tacy ostatecznie, jak inni” (tamże, s. 420).
Na temat Legionu Puławskiego w dziennikach pojawiła się tylko jedna wzmianka. Na wieść o projekcie jego utworzenia podekscytowana Gajewska zaczęła wyobrażać sobie powstające wojsko jako kontynuację tradycji z czasów wojen napoleońskich i Księstwa Warszawskiego. Jej nadzieje zostały szybko rozwiane, o czym pisała tymi słowy: „Legiony mają być rozwiązane po wojnie. Wobec tego nie warto się nimi zajmować” (Gajewska 2014, s. 78). Później w jej dzienniku poza jedną uwagą – że mundury legionistów rzekomo nawiązywały do historycznych modeli, ale jednak różniły się szczegółami i na guzikach były dwugłowe orły (tamże) – nie pojawiły się już żadne informacje na ten temat.
Nieco więcej miejsca w dziennikach poświęciły autorki na temat I Korpusu Polskiego w Rosji oraz jego dowódcy – gen. Józefa Dowbor-Muśnickiego. Romanowiczówna doceniała jego zasługi w walce z bolszewicką Rosją, ale nie była pewna, czy to dobrze, że próbował porozumieć się z Niemcami. Potocka (2014, s. 136) zaś, mimo niechęci do państw centralnych, pisała o tym porozumieniu w następujący sposób: „Ja go nie sądzę. Może nie mógł inaczej zrobić, może to nawet dobrze”. Z kolei Dąbrowska (1988, s. 99) dostrzegała w działaniach Korpusu szansę na samodzielne wytyczenie wschodniej granicy przyszłej Polski, ale obawiała się, że państwa zachodnie posłużą się wojskiem Dowbor-Muśnickiego, aby uspokoić sytuację w Rosji, i stracą nim zainteresowanie.

 

Codzienność

Problemy zaopatrzeniowe

Problemem, który zarówno w trakcie tej konkretnej wojny, jak i podczas wielu innych konfliktów zbrojnych dotknął większość społeczeństwa, były wszelkie niedostatki związane z zaopatrzeniem. W krajach dotkniętych działaniami zbrojnymi priorytetem stały się potrzeby wojska, co wymagało przestawienia gospodarki na tory wojenne. Szacuje się, że ok. 70% europejskich fabryk zostało nastawionych na produkcję militarną (Matera, Skodlarski 2003, s. 8). Pojawiły się problemy z żywnością – w niektórych miejscach wytwarzano jej nawet o 70% mniej w stosunku do stanu sprzed wybuchu wojny (Czekalski 2016, s. 450).
Już od pierwszych dni konfliktu ważną sprawą stały się pieniądze. Panika i brak rzetelnych informacji na początku sierpnia 1914 r. doprowadziły do sytuacji, w której obawiano się posiadania banknotów, ponieważ duże nominały utrudniały posługiwanie się nimi. Szybko pojawiły się również pogłoski, że może zabraknąć monet, co jeszcze bardziej zniechęciło ludzi do korzystania z papierowych pieniędzy. Poszukiwano więc możliwości rozmienienia ich na drobne. W niektórych miejscach, także wskutek tworzenia się plotek, niemożliwe było podjęcie gotówki w bankach (Borodziej, Górny 2014, s. 211). Na te problemy skarżyła się około połowa autorek – zarówno te mieszkające na terenie zaboru rosyjskiego, jak i osiedlone w zaborze austriackim. Część z nich ograniczyła się do zanotowania tego faktu, inne zaś opisywały sposoby radzenia sobie z takimi kłopotami. Konarska (2019, s. 119) pisała: „Najgorsza rzecz z tymi pieniędzmi – nic drobnych nie ma. W sobotę posłałam sporo jabłek na wieś do sprzedania. Dostałam za nie częściowo tylko monety, a reszta – jajka! Wraca więc handel wymienny”. Gajewska (2014, s. 34) natomiast skorzystała z możliwości rozmienienia banknotu sturublowego w biurze, w którym pracowała. Zauważyła też, że w Warszawie rozpoczął się proceder nieuczciwej zamiany pieniędzy. „Pomysłowi” mieszkańcy bogacili się, oddając zainteresowanym mniejszą kwotę, niż dostali. Z kolei Nałkowska (1976, s. 337) na początku podeszła do sprawy spokojnie. Pisała: „To, że w tym właśnie momencie paniki i ruiny zostałyśmy z trzema rublami, jest czymś dosyć normalnym i nie przeraża”. Kiedy jednak po kilku dniach jej matce udało się zdobyć w banku większy zapas gotówki, przyznała, że jej ulżyło, ponieważ nie trzeba było szukać pomocy wśród ludzi (Nałkowska 1976, s. 339–340).
Kolejnym problemem, z którym mierzyło się społeczeństwo i na który zwracały uwagę autorki dzienników, był znaczący wzrost cen. Prawie wszystkie kobiety pisały o drożyźnie, wielokrotnie wspominały o zmianach cen podstawowych produktów spożywczych oraz notowały informacje o tym, gdzie i u kogo można dokonać zakupów. Konarska (2019, s. 313) ostrzegała, że podczas podróży, zwłaszcza do miasta, należy mieć swoje zapasy żywności „zupełnie jak za dawnych czasów”. Unikało się bowiem dzięki temu zbędnych wydatków. Z kolei Dąbrowska, która w trakcie wojny przeniosła się do Warszawy, miewała gorsze miesiące, w których musiała korzystać z „taniej kuchni”. Radziła sobie jednak, o czym świadczy następujący fragment: „Mimo piętrzących się trudności i przykrości życiowych jestem w dziwnie pogodnym, ściszonym usposobieniu” (Dąbrowska 1988, s. 91).
Poza wysokimi cenami oraz utrudnieniami w posługiwaniu się pieniędzmi powszechnym problemem, który przywoływano na kartach dzienników, były braki podstawowych produktów – żywności, opału, nafty oraz odzieży. Mieszkająca w stolicy Gajewska (2014, s. 122), opisując nastrój mieszkańców, stwierdzała: „Starożytny Rzym wołał niegdyś: Panem et circenses, a współczesna Warszawa woła teraz: Chleba i nafty”.
Dokuczliwy był niedostatek mięsa, zwłaszcza tam, gdzie pojawiało się wojsko, które poprzez mniej lub bardziej sprawiedliwe rekwizycje odbierało ludności zarówno żywe zwierzęta, jak i mięsne wyroby. Radzono sobie różnie. Konarska (2019, s. 167) i Jałowiecka-Belinowa (2014, s. 196), żeby nie kupować drogiej wołowiny i wieprzowiny, starały się żywić rodzinę drobiem oraz drobną zwierzyną zdobytą podczas polowania (dominowały zające). Rodzina Nałkowskiej (1976, s. 435) hodowała króliki i sama pisarka przyznała, że w jej okolicy była to popularna praktyka. O zezwoleniu władz niemieckich w Warszawie na dopuszczenie do sprzedaży psiego mięsa Gajewska (2014, s. 164–165) pisała z oburzeniem, deklarując, że nie będzie go jeść. Z kolei ludność oblężonego Przemyśla, włącznie z Jabłońską (2017, s. 95 109-110), odkupywała mięsne ścinki i skrawki najpierw z rzeźni, a później z fabryki konserw. W kolejnych miesiącach dietę mieszkańców miasta zdominowała konina, ponieważ zaczęto masowo zabijać te zwierzęta z powodu trudności w ich wyżywieniu.
Brakom innych produktów spożywczych autorki dzienników nie poświęcały aż tyle miejsca, choć o nich wspominały. Problemy starano się rozwiązywać na różne sposoby. Część kobiet korzystała z zapasów wojska, z którym miała styczność. Nie wahały się tego robić, ponieważ zdawały sobie sprawę, że przetrwanie jest ważniejsze niż uprzedzenia. Jak pisała Ostrowska (2014, s. 99): „Tutaj gromadzą magazyny żywności, nawet mnie proponowali odstąpić kaszy, co ze skwapliwością przyjmuję”. Ponadto kobiety handlowały zarówno z wojskiem, jak i z ludnością cywilną, starając się dysponować zapasami swoich spiżarni tak, aby zdobyć nowe potrzebne produkty, ale jednocześnie nie stracić za dużo własnego zaopatrzenia. Gajewska jeździła latem do rodziny na wsi, gdzie nie tylko odpoczywała, ale też korzystała z zaproszeń na przyjęcia i kolacje. Pisała o nich, że wręcz raziły obfitością na tle wojennej rzeczywistości, ale dla „wygłodzonych warszawiaków” była to miła odmiana (Gajewska 2014, s. 198).
Potocka, której z niedostatkiem przyszło się zmierzyć dopiero w 1918 r., wspominała o zbieraniu żołędzi na kawę. Jest to jeden z zamienników, który upowszechnił się podczas wojny. W taki sposób starano się rozwiązywać problemy z niewystarczającą ilością żywności. Rozmaitymi składnikami zastępowano np. część mąki w chlebie, a w produkcji wędlin stosowano jako wypełniacz zmielone ścięgna (Borodziej, Górny 2014, s. 170).
O tym, jak istotną kwestią podczas wojny była żywność świadczy też fakt, że w zapiskach dotyczących obchodzenia świąt najwięcej jest informacji o potrawach (lub ich braku). Często autorki dzienników oceniały je, pisząc, jak by one wyglądały, gdyby nie istniejący konflikt. Gajewska (2014, s. 244) szczerze przyznawała: „W ogóle wszelkie sprawy ustępują teraz gastronomii. W pierwsze święto byłam na nudnym, ale dobrym obiedzie, a w drugie na nudnej, ale dobrej kolacji. Oto są ideały chwili obecnej”.
Ważnym problemem był też długotrwały brak opału oraz środków niezbędnych do oświetlania pomieszczeń. Na kartach dzienników pojawiały się informacje o braku węgla, nafty i spirytusu oraz o zakazie wyrębu drzew, przy czym autorki znów w dużej mierze ograniczyły się do krótkich notatek na temat stanu zaopatrzenia lub dostępności poszczególnych towarów. Więcej napisała np. Kozicka, która wspomniała o nierozsądnym nakazie władz rosyjskich w zdobytym Tarnopolu – zobligowano mieszkańców, aby z okazji różnych wydarzeń palić w oknach świece, których i tak brakowało. Używano więc najtańszych i najgorzej palących się świeczek wytworzonych z łoju (Kozicka 2015, s. 39). Konarska (2019, s. 167) natomiast, mimo świadomości, jak istotne jest oszczędzanie zapasów, pisała: „O naftę i spirytus do lamp bardzo trudno, oświetliliśmy jednak dom, żeby w tej jasności zapomnieć o troskach codziennych”. Ostrowska (2014, s. 99) bardziej niż o siebie i swoją rodzinę martwiła się o mieszkańców swojego majątku i często notowała, że ostra zima oznaczałaby wiele cierpienia. Dodawała jednak, że radzono sobie, wydobywając torf. Nałkowska również dostrzegała problemy, których przysparzał osobom uboższym brak opału. Na własne oczy widziała ludzi stojących przez wiele godzin na mrozie w kolejkach po chleb i im współczuła. Sama też doświadczała kłopotów w tej materii – zaznaczała w dzienniku, że jej dom został pozbawiony gazu i elektryczności i często musiała ogrzewać się futrami. Warto tutaj podkreślić, że brak oświetlenia dla osoby, która utrzymywała się z pisania musiał być szczególnie uciążliwy. Nałkowska (1976, s. 409) zmuszona była kupować drogie świece i oszczędnie nimi gospodarować. Jabłońska (2017, s. 282) natomiast zimą 1914/1915 r. zrezygnowała z rozpalania w kuchennym piecu i używała do gotowania oraz ogrzewania tylko tego, który znajdował się w sypialni.
Złe warunki potrafiły być jednak na swój sposób inspirujące. Gajewska (2014, s. 244), której trudno odmówić trzeźwego spojrzenia na świat, zanotowała bowiem w swoim dzienniku taką opowieść: „Niedawno, patrząc w biurze, jak szyby zamarzają, napisałam parę strofek, które wydrukowali w »Kurierze«, ale wyrzucili z nich słowo głód, zapewne w myśl zasady, że są rzeczy, o których się nie mówi”. Kobieta miała też swoje metody na przetrwanie godzin popołudniowych, w których dla oszczędności nie oświetlano pomieszczeń. Wykupiła abonament w bibliotece i spędzała tam ten czas, łącząc przyjemne z pożytecznym.
Część kobiet w swoich dziennikach zwracała uwagę na problemy związane z odzieżą oraz różnymi elementami ubioru (np. obuwiem, nakryciami głowy). W wojennej sytuacji zdecydowana większość autorek nie zwracała uwagi na aktualną modę, a jeśli już o niej pisały, to w sposób negatywny. Konarska (2019, s. 313) pod koniec 1916 r. pisała np., że jej znajoma jest „wystrojona jak z żurnalu, spódniczka prawie do kolan”. Z kolei na początku tego samego roku Kozicka krytykowała mieszkanki Tarnopola, ponieważ były pochłonięte studiowaniem pism o modzie i dostosowywaniem swoich ubiorów do ich wymagań[10], podczas gdy w trudnej sytuacji wojennej istniało wiele poważniejszych problemów. Nowe kreacje w takich warunkach były zresztą bardzo drogie. Kozicka (2015, s. 100) podsumowała tę sprawę następująco: „To tylko pewne, że ze wszystkich nieśmiertelnych rzeczy na świecie, najnieśmiertelniejszą jest moda”.
Dużo bardziej istotne było zapewnienie sobie i bliskim ubrań, zwłaszcza na zimowe miesiące. Ceny zarówno materiałów, jak i gotowych wyrobów były wysokie. Kobiety starały się więc radzić sobie, np. przerabiając stare ubrania. Gajewska (2014, s. 188) uszyła sobie letnią sukienkę ze znalezionego „starego szlafroka jedwabnego, po jakichś praciotkach”. Podobnie postępowała Jabłońska (2017, s. 205) – produkowała ciepłą bieliznę, wykorzystując płócienne worki po zbożu. Jako jedyna wspomniała też o naprawach odzieży (Jabłońska 2017, s. 138), aczkolwiek brak wzmianek na ten temat u innych autorek niekoniecznie musi oznaczać, że tego nie robiono. Przeciwnie – prawdopodobnie odnawianie ubrań było czymś zupełnie normalnym i oczywistym jeszcze przed wojną i dlatego nie poświęcano mu uwagi na kartach dzienników.
Czasem sytuacja zmuszała kobiety do kupowania gotowych wyrobów krawieckich. Nałkowska po dłuższym czasie unikania wychodzenia z domu za dnia z powodu posiadania wyłącznie starego futra z renifera zdecydowała się na odświeżenie garderoby. Kupiła nowy płaszcz i kapelusz, ale podczas zakupów była chora i nie udało się jej wytargować lepszej ceny (Nałkowska 1967, s. 277–378). Jabłońska (2017, s. 235) ze zgrozą pisała, że musiała kupić ciepłe buty na zimę i że był to dla niej duży wydatek. Gajewska natomiast, opowiadając o nabyciu nowego kostiumu, stwierdzała z satysfakcją, że znaczną część ceny zapłaciła dzięki sprzedaży starego ubrania. Z kolei dzięki zbyciu zachowanych „na czarną godzinę” złotych rubli kupiła „prześliczne buty, żółte, bardzo wysokie, najpiękniejsze buty, jakie kiedykolwiek w życiu miała[m]” (Gajewska 2014, s. 262). Stwierdziła przy tym, że takie transakcje są możliwe tylko podczas wojny europejskiej, ponieważ w normalnych warunkach uważałaby takie obuwie za wielki zbytek, ale że zapracowała na nie i zaoszczędziła, to czuje się usatysfakcjonowana.
Mimo wojennych trudności oraz konieczności dbania przede wszystkim o sobie część autorek – jak już wspominałam – starała się wspierać potrzebujących, dzieląc się swoimi zapasami. Konarska (2019, s. 182) pisała, że mieszkańcy wsi przychodzili do niej prosić o pomoc, którą często otrzymywali, chociaż kobieta musiała zarządzać spiżarnią tak, aby wyżywić rodzinę oraz służbę i jeszcze mieć coś na sprzedaż. Podobnie sytuacja wyglądała u Potockiej (2014, s. 168), która widząc nędzę chłopów z majątku, również starała się spełniać ich prośby o wsparcie materialne. Ostrowska (2014, s. 118) z okazji Wielkanocy rozdawała ubogim żywność i drobne podarki. Jabłońska (2017, s. 90, 131, 152, 168, 175, 188) mimo naprawdę trudnej sytuacji życiowej (była kobietą starszą, schorowaną i osiedloną w obleganej twierdzy Przemyśl) także nikomu nie odmawiała pomocy. Przychodzili do niej zarówno znajomi, jak i osoby obce przebywające w mieście. O wsparcie prosili też wojskowi, z którymi mieszkała. Na porządku dziennym było dożywianie żołnierzy w domu i na ulicach – zdarzało jej się wychodzić na spacer z dużym kawałkiem chleba w kieszeni, aby karmić po drodze tych, którzy prosili o jedzenie (Jabłońska 2017, s. 168, 175). Na uwagę zasługuje też to, że oddawała swoje porcje mięsa psu, by nie głodował.

 

Praca

W dziennikach temat pracy pojawiał się na tyle często, że warto zwrócić na niego uwagę. Należy jednak zaznaczyć, że w tym przypadku należy ją rozumieć szerzej, niż tylko jako działalność związaną z etatem i wynagradzaną określoną pensją. Dużo częściej aktywność kobiet była związana z prowadzeniem domu, organizacją lub współorganizacją funkcjonowania majątku ziemskiego, z dorywczymi zajęciami pozwalającymi uzupełnić domowy budżet lub z działalnością charytatywną. Wykonywanie takich zadań było w tamtym czasie normą (por. Rzepniewska 1995, s. 29–50; Kowecka 1997, s. 151–157; Molik 1997, s. 181–190; Hoff 2000, s. 245). Jedyną autorką aktywną zawodowo była Gajewska (2014, s. 11), która przez cały okres wojny była zatrudniona na etacie – do 1917 r. pracowała w biurze zajmującym się handlem winem, a później – w znanej firmie Braci Jabłkowskich. W międzyczasie wykonywała dodatkowe zlecenia, aby wesprzeć finansowo rodzinę. Przykładowo: w 1915 r. objęła obowiązki sekretarki w Towarzystwie Wyższego Wykształcenia Handlowego Kobiet, pisała też na zamówienie broszury handlowo-buchalteryjne i prowadziła pogadanki o historii Polski (Gajewska 2014, s. 145). Starała się dostrzegać pozytywne cechy zmian wywołanych wojną. Kiedy na samym początku konfliktu zmniejszono jej etat, napisała, że będzie to dla niej szansa na odpoczynek i samorozwój. Plan rzeczywiście udało się jej zrealizować, ponieważ w późniejszym czasie szkoliła się w językach obcych, doskonaliła umiejętność szycia i zapisała się na kurs stenografii, uważając, że może takie kompetencje mogą się przydać w przyszłości (tamże, s. 238).
Specyficzna była natomiast sytuacja pisarek – Dąbrowskiej i Nałkowskiej. Wolny zawód z jednej strony dawał swobodę decydowania o tym, co się tworzyło, ale z drugiej nie gwarantował stałego dopływu pieniędzy. Nałkowska zauważyła, że w trakcie konfliktu zbrojnego jest większy popyt na teksty o rzeczach aktualnych, co jej nie odpowiadało. Towarzystwo Literatów i Dziennikarzy podsumowała następująco: „Tam wojna działa dość prosto i płytko, piszą wiersze okolicznościowe, w miarę patriotyczne, wierzą w lepszą przyszłość” (Nałkowska 1976, s. 372). Obawiała się też poruszania tematu Legionów, ponieważ czuła się osamotniona w krytycznej postawie wobec tej formacji. Mimo tego uważała, że nie powinna rezygnować z tworzenia, ponieważ stwierdzała wprost: „jest to jedyna życiowa moja podpórka” (tamże, s. 406). Od czasu do czasu udawało jej się coś opublikować, np. na początku 1916 r. w dodatku do czasopisma „Świt” ukazała się część Charakterów wydanych jako całość w 1922 r. (tamże, s. 417–418). W tym samym czasie pracowała nad nowelą Tajemnice krwi (Kirchner 2011, s. 158). W 1917 r. dostała zlecenie na powieść. Ucieszyło ją to głównie ze względu na korzyści finansowe. Zdarzyło jej się bowiem przyznać, że największy wkład w budżet domowy miała praca jej matki. Pisarka miała więc świadomość, że w takich czasach część autorów sprzedaje się dobrze, a inni źle i ona należała do tej drugiej kategorii. Podkreślała jednak, że w trakcie wojny nie należy się zbytnio tym przejmować (Nałkowska 1976, s. 456). Jej również zdarzało się więc szukać prac dodatkowych, np. pod koniec 1915 r. została wykładowczynią w gimnazjum dla dziewcząt, ale szybko z tego zrezygnowała, ponieważ praca okazała się żmudna i mało interesująca (tamże, s. 413). Dąbrowska natomiast również zajmowała się podczas wojny pisaniem. W dzienniku wspominała o tworzeniu wydanego już po wojnie zbioru opowiadań pt. Dzieje naszej ojczyzny (Dąbrowska 1988, s. 59). Dąbrowska prowadziła swego rodzaju badania, przygotowując się merytorycznie do pracy nad wspomnianą książką. Poza pisarstwem, podobnie jak Nałkowska, wykonywała zajęcia dorywcze związane z jej zainteresowaniami i poglądami (zob. Drewnowski 2000). Była chociażby współredaktorką dwutygodnika „Polska Ludowa” i prowadziła działalność patriotyczno-propagandową w Częstochowie oraz w okolicznych wsiach. W 1918 r. podjęła pracę w Ministerstwie Rolnictwa i Dóbr Państwowych i – jak sama stwierdziła – była to „robota i ciekawa, i absorbująca” (Dąbrowska 1988, s. 110).
Drugą grupę stanowiły kobiety, które nie pracowały zawodowo, ale zajmowały się domem i najbliższymi, co łączyło się z pomaganiem w zarządzaniu rodzinnym majątkiem ziemskim. Wśród autorek dzienników były to: Konarska, Ostaszewska, Jałowiecka-Belinowa i Ostrowska. Do ich obowiązków należało m.in. troszczenie się o stan spiżarni. W warunkach wojny było to szczególnie istotne zajęcie, ponieważ od zarządzania zapasami zależało przetrwanie całej rodziny. Wszystkie wymienione kobiety były też świetnie zorientowane w planowaniu prac gospodarskich i polowych. Pisały chociażby o tym, kiedy kopie się kartofle, kiedy przypada czas zasiewów i żniw, a także troszczyły się o stan żywego inwentarza. Czuły się również odpowiedzialne za mieszkańców wsi. Czas wojny przysparzał im zmartwień, ale żadna z nich nie myślała o poddaniu się i biernym obserwowaniu wydarzeń. „Wierni jesteśmy zasadzie, że póki można, pchać trzeba swoją taczkę i starać się utrzymać życie w normalnej pracy” – uważała Ostrowska (2014, s. 80-81). Należy dodać, że trzy pierwsze spośród wspomnianych na początku akapitu kobiet były matkami i na nie spadał obowiązek opieki nad dziećmi. Temat ten istnieje w dziennikach tylko w postaci krótkich wzmianek, które najczęściej dotyczyły troski o potomstwo w trudnych warunkach wojennych.
Ostatnim rodzajem pracy, który można przypisać autorkom analizowanych dzienników, była aktywność charytatywna podejmowana w związku z potrzebami żyjącego w czasie konfliktu społeczeństwa. Kozicka (2015, s. 31, 42) opiekowała się rannymi żołnierzami z Legionów i armii austro-węgierskiej, którzy przebywali w szpitalu w Tarnopolu (byli jeńcami rosyjskimi po zdobyciu przez nich miasta). Z kolei Jabłońska (2018, s. 80, 121, 153, 167) w Przemyślu skupiała się głównie na dostarczaniu wojsku żywności i napojów. Romanowiczówna zaś w Lidze Kobiet, ale ze względu na wiek i stan zdrowia jej funkcja była raczej reprezentacyjna. Pisała nawet, że gdyby była młodsza o 20 lat, zaangażowałaby się bardziej (Romanowiczówna 2005, s. 262-263). Gajewska (2014, s. 62) zaś, mając dodatkowy czas wolny po obcięciu etatu, rozważała: „Namyślam się czas jakiś, w jaki sposób mam użyć tych paru godzin, które chcę ofiarować dla celów altruistycznych. Sanitariuszką nie będę, bo to się teraz stało nieomal modnym sportem. Rozlewanie zup i skubanie szarpi wydaje mi się zbyt błahym”. Ostatecznie zdecydowała się uczyć ubogie dzieci z okolicy i rzeczywiście jakiś czas później pisała, że zgodnie z zamiarem edukuje biednego chłopca (Gajewska 2014, s. 69). Warto zauważyć, że działalnością charytatywną zajmowały się wyłącznie kobiety, które miały odpowiednie warunki i czas. Wszystkie mieszkały w miastach, były bezdzietne, część z nich było pannami i nie musiały zajmować się prowadzeniem domu.
Specyficznym rodzajem pracy, którą można do pewnego stopnia określić z jednej strony jako charytatywną, a z drugiej – jako zarobkową (choć nie bardzo opłacalną), parała się Jabłońska (2018, s. 71). Na początku wojny na prośbę kuzynki przeniosła się bowiem do Przemyśla, by zarządzać tam nieruchomościami kuzynki, która była chora i potrzebowała odpoczynku, a jej mąż został powołany do wojska. Autorka dziennika przebywała w tym mieście do połowy 1915 r., a jej zapiski z tego czasu to w dużej mierze opis tego, z czym się zmagała, biorąc na siebie to odpowiedzialne zadanie. Odpowiadała za stan kamienic, musiała nadzorować pracę stróża i zbierać czynsz od osób, które w wojennych warunkach często nie miały pieniędzy. Dodatkowym utrudnieniem było to, że w części pomieszczeń kwaterowało wojsko nierzadko wyrządzające szkody, niszczące i dekompletujące wyposażenie.

 

Czas wolny

Analizowane dzienniki zawierają dużo interesujących opisów dotyczących czasu wolnego. Warto zaznaczyć, że autorki stanowiły grupę osób, które nawet w trakcie wojny miały możliwość odpoczynku i (zwykle) mogły pozwolić sobie na spędzanie chwil bez pracy zgodnie z własnymi upodobaniami. Należały wszak do warstwy bardziej zamożnej niż przeciętni obywatele.
Jak wynika z analizowanych źródeł, podstawową formą rekreacji było spędzanie czasu z innymi ludźmi. Świadczy o tym fakt, że wszystkie kobiety odnotowywały w swoich zapiskach, jakich gości przyjmowały oraz gdzie same udawały się z wizytą. Nie powinno to dziwić, ponieważ w sytuacji wojny drugi człowiek stawał się cennym źródłem informacji, a przynależność do większej grupy mogła dodatkowo zwiększać poczucie bezpieczeństwa. Konarska (2019, s. 128) już w sierpniu 1914 r. zauważyła: „Swoją drogą nigdy sąsiedzi nie byli tak skorzy do odwiedzania się jak w obecnych czasach”. Opisywała też sytuację, gdy w jej domu zebrali się znajomi z okolicy, by „biadać i radzić nad tym, co nas czeka” (Konarska 2019, s. 112). Obecność innych doceniała też Kozicka (2015, s. 61), której kontakty towarzyskie pomagały przetrwać pierwsze miesiące rosyjskiej okupacji Tarnopola. Pisała: „Samotnie spędzane wieczory w naprężeniu i nudzie, męczą ludzi. Jakże błogosławię los, że u nas są stale nasi goście, którzy zaraz po zajęciu Tarnopola zamieszkali z nami!”.
W domowym zaciszu spędzano czas na grach towarzyskich (grano np. w karty), wspólnym czytaniu oraz dyskusjach. Te ostatnie szczególnie ciekawie opisuje Gajewska, która jesienią 1915 r. razem z siostrą zaczęła organizować wieczory dyskusyjne, podczas których gromadzono się w większej grupie u różnych osób, wygłaszano referaty i rozmawiano o nich. Czasem dodatkiem były tańce, wspólne śpiewy i recytacje. Autorka zauważyła, że ten rodzaj rozrywki był bardzo popularny, ponieważ w trakcie wojny pożądano takich form spędzania czasu, które nie wymagały dużych nakładów finansowych i wielkich przygotowań: „Teraz jest wojna; życie towarzyskie obumarło, ludzie są zbiedzeni i przygnębieni, ale ostatecznie chcą jeszcze żyć” (Gajewska 2014, s. 134).
Niezwykłą rzadkością były bale, rauty i przyjęcia, a więc spotkania bardziej formalne i wymagające przygotowań. Na ten temat najwięcej do powiedzenia miała Konarska, która kilka razy w trakcie wojny opisywała takie wydarzenia – organizowane przez nią lub jej znajomych. Z jednej strony były to dla niej okazje do oderwania się od trudnych doświadczeń, z drugiej jednak strony miała pewne wątpliwości: „Co prawda… to nie powinno być – za poważne są czasy na takie fety, a niefrasobliwość ludzka, właściwie polska – doprawdy zbyt wielka. I to ze wszystkich stron słyszy się o przyjęciach, tańcach…” (Konarska 2019, s. 249). Dąbrowska (1988, s. 58) również, korzystając z zaproszenia od znajomych, brała udział w pewnym spotkaniu, o którym pisała z pewną krytyką: „I wina, owszem, dosyć się lało, choć Stella mówi, że to skromne było przyjęcie w porównaniu z tym, co po majątkach jest na porządku dziennym”. Z kolei Ostrowska (2014, s. 120) zanotowała tylko raz, że zdarzył się w jej domu „rodzaj rautu”, kiedy to na podwieczorku zjawiło się kilkoro znajomych.
W czasie wojny doceniano też kontakt z przyrodą – zarówno na wsi, jak i w mieście spacery były pożądaną formą odpoczynku, ponieważ wymagały tylko dobrych warunków pogodowych. Konarska (2019, s. 149) i Potocka (2014, s. 172-173) wybierały się też na polowania, które poza dostarczaniem rozrywki miały też walor praktyczny – pozwalały rozszerzyć dietę o nowe rodzaje mięs. Gajewska obcowanie z przyrodą traktowała jako aktywność niezbędną do zachowania równowagi psychicznej: „Człowiek umierający z pragnienia, i rzucony na brzeg wielkiej rzeki, byłby zapewne podobnym do mnie w tej chwili. Odczuwam teraz dopiero tę smutną prawdę, że całe dwa lata nie byłam na wsi i rozkoszuję się wprost istnieniem. […] Od tygodnia chodzę co dzień z rana na skraju ogrodu, do którego przytyka szumiący łan żyta i leżąc na wygrzanej słońcem trawie wchłaniam w siebie zapach kłosów. Jest to kuracja, jaką sobie przepisałam” (Gajewska 2014, s. 97–98).
Czas wolny wypełniano też kontaktem z kulturą i mimo wojny były ku temu warunki. Należy oczywiście pamiętać, że rozrywki takie, jak teatr czy opera, dostępne były tylko dla osób, które mieszkały w dużych miastach i które było stać na coś, co zazwyczaj nie jest podstawową potrzebą. Wśród autorek dzienników trzy były warszawiankami – Nałkowska, Dąbrowska[11] i Gajewska. Ta ostatnia w pewnym momencie zrezygnowała z dojeżdżania tramwajem do pracy, a zaoszczędzone pieniądze wydawała na teatr, ponieważ twierdziła: „mój wysuszony intelekt chciwie [tego] się domaga” (Gajewska 2014, s. 250). Warto zaznaczyć, że po zajęciu stolicy przez Niemców kobiety zyskały możliwość zobaczenia sztuk, które do tej pory były zakazane w zaborze rosyjskim, czyli np. Kordiana Juliusza Słowackiego. O tym właśnie spektaklu pisały zarówno Gajewska, jak i Dąbrowska. Z oferty kulturalnej Warszawy skorzystała też Jałowiecka-Belinowa (2014, s. 186), która w trakcie podróży zatrzymała się w tym mieście i wybrała się z mężem i znajomymi na przedstawienie W szponach pruskich. Z zapisków z dziennika wiemy, że nie była zadowolona z tego, co obejrzała – raziła ją skrajnie antyniemiecka reakcja publiczności, która jej zdaniem najwyraźniej zapomniała o krzywdach, jakich Polacy doznali również z rąk Rosjan.
Autorki mieszkające w majątkach na wsi raczej nie pisały o podobnych wydarzeniach i atrakcjach. Wyjątkiem była jednak Potocka, ponieważ jej pałac był ośrodkiem, w którym organizowano dla domowników oraz znajomych z okolicy amatorskie występy: przedstawienia, deklamacje i koncerty (Potocka 2014, s. 62, 68, 70).
Czas wojny Dąbrowska, Gajewska i Nałkowska potraktowały też jako okazję do aktywności, którą współcześnie można nazwać mianem „rozwój osobisty”. Dwie ostatnie uczyły się języków obcych, a autorka Nocy i dni rozwijała talenty plastyczne, malując, rysując i robiąc wycinanki. Wszystkie czytały dużo książek – Nałkowska w swoim dzienniku zamieszczała nawet krótkie recenzje z każdej lektury. Gajewska (2014, s. 75) starała się rozszerzać czytelniczy repertuar o pozycje z odległych krajów, np. z Chin. Stwierdzała jednak, że „nasze poznanie literatury powszechnej z odczytaniem nieznanych nam utworów wszechświatowych przeciągnie się zapewne dłużej niż wojna europejska”.
Formy spędzania czasu wolnego stanowił sposób na oderwanie się od rzeczywistości, codziennych trosk i niepokojów. „Pocieszamy się jak możemy” – wspominała Konarska (2019, s. 149). Podobnie interpretowała to Potocka (2014, s. 40): „Długi spacer po lasach […]. Uciekliśmy na chwilę z atmosfery niepokoju w jakiej żyjemy”, „Wszyscy gorączkowo staramy się rozerwać. Nie trzeba myśleć” (Potocka 2014, s. 63). Kozicka (2015, s. 61) z kolei opowiadała o tym, że w trudnym momencie oczekiwania na zmianę sytuacji politycznej i wyswobodzenie miasta przez państwa centralne nawet polowanie na mysz – odpowiednio „urządzone” – stało się dla niej i domowników rodzajem atrakcji i dobrze wpłynęło na nastroje. Gajewska (2014, s. 225) w chwili kryzysu zaczęła nawet uczęszczać z siostrą na lekcje tańca „z rozpaczy i żeby się trochę zagłuszyć”. Najwidoczniej był to dobry pomysł, ponieważ niedługo później pisała: „Taniec teraz, to zastrzykiwanie sobie morfiny” (Gajewska 2014, s. 225).

Świętowanie i religia

Celebrowanie różnego rodzaju świąt i ważnych dat świeckich i religijnych było mimo konfliktu zbrojnego obecne w życiu ludzi. Dawało pewne poczucie powrotu do czasów sprzed wybuchu wojny i jednocześnie stanowiło formę ucieczki od realiów dnia codziennego. Jest to zauważalne w badanych dziennikach. Jak już wspominałam, niezależnie od okazji autorki zapisków sygnalizowały, że obchody świąt były skromniejsze i bardziej stonowane niż przed wojną. Z całą pewnością wynikało to z konieczności dostosowania się do nowych warunków – brakowało niezbędnych towarów, z rozmaitych powodów cała rodzina i znajomi nie mieli możliwości zebrania się razem, czasem brakowało też odpowiedniego samopoczucia. W większości przypadków jednak autorki wraz z bliskimi starały się nie rezygnować ze świętowania.
Można jednak dostrzec pewne wyjątki związane z trzema kobietami – Nałkowska, Jabłońska, Kozicka i Jałowiecka-Belinowa. Pierwsza z nich po prostu nie wspominała w dzienniku o żadnych ważnych datach. Jedynie raz zdarzyło jej się zanotować informację, że danego dnia miała urodziny, przy czym nie poświęciła im większej uwagi (Nałkowska 1976, s. 363). Druga z kolei nie miała z kim celebrować istotnych wydarzeń, ponieważ była daleko od rodziny, a ponadto w okresie oblężenia Przemyśla stan jej zdrowia się pogorszył. Wolała skupić się więc na wspominaniu ostatniego Bożego Narodzenia, które spędziła z mężem, i „uciec” na cmentarz, gdzie był pochowany (Jabłońska 2018, s. 286-287). Pisała jednak o duchowym wymiarze różnych świąt (powrócę do tego wątku w dalszej części tekstu). Z kolei dziennik Jabłońskiej, chociaż jest obszerny, dotyczy krótkiego fragmentu wojny i notatki kończą się latem 1915 r. To sprawia, że nie sposób dowiedzieć się, jak wyglądała kwestia świętowania w kolejnych latach. Zapiski Kozickiej natomiast, choć dłuższe o rok, zawierają jeszcze mniej informacji o tej sferze życia. O Wielkanocy w 1915 r. napisała tylko tyle: „Święta przeszły cicho i ponuro, mimo ślicznej pogody. […] Bieda powszechna, wiktuałów brak i pieniędzy nie ma” (Kozicka 2015, s. 60–61). Można taki opis potraktować jako pewną wskazówkę, jeśli chodzi o milczenie autorki – być może brak dobrych warunków w połączeniu z rzadkimi okazjami na przestrzeni dwóch lat spowodowały lukę w jej opowieści. Jałowiecka-Belinowa zaś opisała tylko pięć pierwszych miesięcy wojny nie wspominając o żadnym bardziej uroczystym dniu[12].Świętowano przede wszystkim imieniny i zwykle w dziennikach przywoływano tę okazję wtedy, gdy dotyczyła ona samej autorki lub jej bliskich, aczkolwiek Konarska wspominała imieniny znajomej, w ramach których odbyła się zabawa ze strojami balowymi, muzyką i tańcami (Konarska 2019, s. 249). Najczęściej w zapiskach charakteryzowano osoby, które pojawiły się podczas wydarzenia, oraz sposób świętowania okazji. Autorki zgodnie zaznaczały przy tym, że celebrowano je skromniej niż przed wojną. Czasem dodatkowo wspominały o upominkach wręczanych bohaterowi/bohaterce dnia, które bywały raczej symboliczne lub praktyczne. Gajewska (2014, s. 261) w październiku 1917 r. pisała, że w ramach prezentu dostała dwie młode kury.
Znacznie rzadziej pojawiały się informacje o uroczystym witaniu Nowego Roku. Jeśli w ogóle zdarzały się na ten temat jakieś zapiski, to były to krótkie notatki. Kobiety bardziej niż na sposobach świętowania, skupiały się bowiem na zupełnie zrozumiałym w ich sytuacji pytaniu o to, co przyniesie nowy rok.
O innych okazjach praktycznie nie wspominano w analizowanych dziennikach. U Gajewskiej (2014, s. 143) tylko raz pojawiła się wzmianka o wróżbach andrzejkowych. Należy jednak zauważyć, że ta autorka przykładała wagę do dwóch ważnych dat z historii Polski – do wybuchu powstania listopadowego i uchwalenia Konstytucji 3 maja. Brała więc udział w obchodach związanych z tymi wydarzeniami, była też zaangażowana w przygotowanie stosownego spektaklu dla znajomych i rodziny z okazji 29 listopada. Inne kobiety nie wspominały w swoich dziennikach o podobnych praktykach.
Jeśli chodzi o święta religijne, to najwięcej zapisków pojawiło się w kontekście Bożego Narodzenia oraz Wielkanocy. Większość autorek starała się celebrować te okazje, nawet jeśli trzeba było zrezygnować z „przedwojennego” standardu. W grudniu 1915 r. Gajewska (2014, s. 148) pisała: „Wczoraj była taka Wigilia, jakiej jeszcze nigdy w życiu nie pamiętam: bez ryb, bez siana i bez choinki. Szczególniej bez choinki!”. Warszawianka wspominała też o ciastach, które udało jej się upiec na Wielkanoc, a sukces był tym większy, że do ich zrobienia potrzebna była mała liczba jaj (tamże, s. 84). Z kolei Ostrowska (2014, s. 117–118) przygotowane na tę okazję wypieki określała jako „chude”, ale cieszyła się, że w ogóle jakieś były, ponieważ w okolicy obowiązywał wydany przez władze niemieckie zakaz pieczenia ciast.
Można zauważyć, że większość autorek pomijała aspekt religijny świąt. W zapiski zwykle skupiały się bowiem na kwestiach kulinarnych oraz „towarzyskich”, ponieważ odnotowywały, w jakim gronie spędzały czas. Ilość wzmianek o dwóch wymienionych powyżej świętach (nawet jeśli notatki są krótkie, z niewielką ilością informacji) dowodzi, jak ważne były dla kobiet te wydarzenia, skoro zawsze pamiętały, aby poświęcić im miejsce w dziennikach. Pozostałe ważne okazje, takie jak Zielone Świątki, Boże Ciało, Zaduszki, dni poświęcone poszczególnym świętym czy odpusty w parafii, nawet jeśli w rzeczywistości były celebrowane częściej, to w zapiskach pojawiały się bardzo rzadko.
Wypada zaznaczyć, że autorki były osobami wierzącymi, podobnie jak zdecydowana większość Polaków w tamtym czasie. Tylko Kozicka deklarowała się jako niewierząca, choć nie poruszyła tego tematu w dzienniku, lecz w spisanych pod koniec życia wspomnieniach (Kozicka 2015, s.72, 80).
W analizowanych dziennikach można odnaleźć fragmenty dotyczące wiary i praktyk religijnych. Przede wszystkim zauważalne jest to, że prawie wszystkie kobiety odnotowywały informacje o mszach i nabożeństwach, na które uczęszczały. Czasem opisywały wyjątkowo dobre kazania, chwaląc ich treść, zwłaszcza pod kątem użyteczności w wojennych czasach: „Ksiądz miał bardzo dobre, serdeczne kazanie. Prosił ludzi, żeby się spokojnie zachowywali, żeby zajęli się robotą, nie wpadali w przygnębienie, żeby wreszcie w razie nadejścia nieprzyjaciela, zachowali spokój zupełny” (Jałowiecka-Belinowa 2014, s. 177). W innym miejscu czytamy: „Często, kiedym najbardziej przybita klęskami spadającymi na nasz naród, spotykam słowa Boskie, które podnoszą upadający mój duch i rozbudzają zaufanie w Boga” (Potocka 2014, s. 135).
W części dzienników pojawiły się również informacje o korzystaniu z sakramentów (takich, jak komunia, spowiedź) postrzeganych przez niektóre autorki jako rodzaj wzmocnienia w trudnych czasach. Romanowiczówna (2005, s. 258) opisywała to następująco: „Mnie znowu łaska Boża dźwiga i trzyma. Dziś byłam u Komunii Św. więc czuję się silną i na wszystko gotową i obok wielkiego cierpienia, mam w duszy niebiańskie szczęście”. Podobne zdanie na temat „pełnego” udziału w mszy miała Ostaszewska (2016, s. 53): „Byłam dzisiaj z dziećmi do spowiedzi św. i komunii, by nabrać otuchy na dalsze walki z życiem, przykrościami”. Potocka (2014, s. 106) z kolei dostrzegała źródło wsparcia w rekolekcjach, które odbywały się u jej znajomej: „Ojciec Rostworowski, jezuita, miewa nauki bardzo piękne, bardzo głębokie. Wracam od nich uspokojona, wzmocniona”.
Poza murami kościoła praktykowano również indywidualną modlitwę. Intencjami najwcześniej wspominanymi w dziennikach były: szybki koniec wojny, szczęśliwy powrót z frontu i ochrona bliskich przed rozmaitymi skutkami konfliktu. W zapiskach odnaleźć można też wiele bezpośrednich zwrotów do Boga, które prawdopodobnie wynikały z silnych emocji, czasem przypominających egzaltację: „Boże, Boże! więc powstanie!” (Romanowiczówna 2005, s. 251), „Boże, Boże, zlituj się nad nami!” (tamże, s. 258), „Litości Boże, litości” (Potocka 2014, s. 75), „Boże mój, ratuj!” (Jabłońska 2017, s. 114). Inne sformułowania, takie jak: „prosimy tylko Boga” (Konarska 2019, s. 119), „Chwała Bogu” (Ostaszewska 2016, s. 44), „Bogu dzięki” (Jabłońska 2017, s. 90), mogą świadczyć o tym, jak ważna była w życiu interesujących mnie kobiet obecność siły wyższej.
Poza modlitwą, sakramentami i udziałem w nabożeństwach swoistą ochronę miały też zapewniać symboliczne gesty. Potocka (2014, s. 126), przebywając w ogarniętym walkami Kijowie[13], opisała, w jaki sposób koleżanka opuszczała jej dom : „Zrobiłam Muszce krzyżyk na czole, a ona mnie, i żegnałyśmy się jak przed długą i niebezpieczną drogą”. Jabłońska z kolei, żegnając szwagra wyruszającego na front, zaopatrzyła go w medalik (Jabłońska 2018, s. 74).
Konarska (2019, s. 329) wspominała w dzienniku o chrzcie swojego najmłodszego syna – Andrzeja. Zależało jej, aby sakrament odbył się, tak jak w przypadku dwójki jej starszych dzieci, 15 sierpnia, czyli w dniu ważnego dla katolików święta Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. Był to jeden z przejawów szczególnie silnego wśród Polaków kultu maryjnego, który pojawił się również u kilku innych autorek. Wspomniałam już o powszechnym zainteresowaniu losami wojennymi Częstochowy oraz sanktuarium na Jasnej Górze. Ostrowska odwoływała się do roli, jaką kult maryjny odegrał w obronie Jasnej Góry przed Szwedami, i miała nadzieję na podobną sytuację podczas trwającej wojny. Ostaszewska (2016, s. 39, 53, 125) niejednokrotnie pisała o modlitwie do Matki Boskiej Nieustającej Pomocy, podkreślając, jak duże nadzieje pokłada w jej opiece. Ostrowska (2014, s. 101) z kolei o groźbie bombardowania okolicy przez niemieckie samoloty pisała następująco: „ta bomba wisząca nad nami nie jest niebezpieczniejsza od pioruna w czasie burzy i najczęściej nie trafi, zwłaszcza gdy się schronić pod płaszcz Matki Boskiej”. Konarska, jak już zasygnalizowałam, wiązała duże nadzieje z opieką, jaką miała nad jej dziećmi, zwłaszcza najmłodszym, roztoczyć Maryja. To jej ofiarowała nowo narodzonego syna i obiecała, że przez pierwsze 3 lata życia będzie nosić tylko ubrania w kolorze białym i niebieskim (czyli w barwach maryjnych).
Warto zwrócić uwagę na przypadek Gajewskiej (2014, s. 80), dla której wojna była momentem pewnego rodzaju odrodzenia religijnego i refleksji nad życiem doczesnym. W swoim dzienniku pisała: „Ponieważ jest wojna i aeroplany często latają, i bomby sypią się nierzadko, i marne życie ludzkie więcej niż kiedykolwiek wisi na włosku, podwoiłam więc moje zwykłe praktyki religijne, aby w razie czego być choć trochę w pogotowiu”. Wydaje się, że kobieta rzeczywiście wytrwała w swoim postanowieniu, o czym świadczy ilość wzmianek o udziale w mszach i nabożeństwach oraz wykładach na temat nauki Kościoła. Co ciekawe, Gajewska (2014, s. 170) starała się też za pomocą merytorycznych argumentów „nawracać” znajomego sceptyka i przekonać go do powrotu do wspólnoty chrześcijańskiej.

Relacje z bliskimi

Wspomniałam już, jak istotną rolę w czasie wojny odgrywały kontakty z innymi ludźmi. Co równie charakterystyczne, we wszystkich dziennikach pojawiła się stosunkowo duża ilość informacji na temat osób z otoczenia autorek. Były to często informacje ważne w kontekście wojny, a więc miejsce przebywania tych ludzi, ich podróże, doświadczenia związane z trwającym konfliktem czy aktualny stan zdrowia – szczególnie jeśli zmieniał się w nowych warunkach. Z jednej strony można to interpretować jako przejaw troski i zainteresowania wynikający z niecodziennej sytuacji, z drugiej zaś takie zapiski mogą oznaczać, że kobiety odczuwały potrzebę utrwalania informacji o losach swoich bliskich, stając się niejako kronikarkami życia swoich krewnych i znajomych.
Szczególną troską otaczano dzieci. Starano się im zapewnić bezpieczeństwo, choć np. Ostaszewska (2016, s. 45) nie chciała rozdzielać swoich rodzin i wysyłać potomstwo w miejsca oddalone od terenu wojny. Potocka musiała dodatkowo mierzyć się ze strachem związanym z tym, że jej synowie walczyli w armii rosyjskiej (Potocka 2014, s. 28, 41). Jej obawy były całkowicie uzasadnione, ponieważ jeden z mężczyzn zginął już w październiku 1914 r. Autorka zniosła to bardzo źle i później wielokrotnie wracała do tego wydarzenia w swoim dzienniku (tamże, s. 31, 35, 41, 53). Sytuacji nie poprawiła nawet świadomość, że stracił życie, broniąc Królestwa Polskiego, które i tak zostało później zdobyte przez Niemców. O dwóch pozostałych synów troszczyła się więc jeszcze bardziej. Kiedy dostała wiadomość, że jeden z nich zachorował na tyfus podczas walk na Bliskim Wschodzie, była zdecydowana jechać tam, aby się nim zaopiekować. Ze względu na trudności w zorganizowaniu takiej podróży musiała jednak zrezygnować z tej wyprawy (tamże, s. 80-81).
Kobiety zamężne dzieliły się na dwie kategorie. Pierwszą z nich stanowiły te, które martwiły się o małżonków, nie chciały się z nimi rozdzielać lub obawiały się, że będą zmuszeni walczyć. W tej grupie jest np. Kozicka, która odmówiła ucieczki z Tarnopola, ponieważ jej mąż planował tam zostać (Kozicka 2015, s. 22), a także Konarska, która – jak pisała – pierwszy raz w życiu straciła przytomność, kiedy myślała, że jej małżonek zostanie powołany do wojska (Konarska 2019, s. 110). Szczególnie ważnym przykładem jest w tym przypadku Ostaszewska, której mąż – jak już nadmieniłam – zmarł po długiej chorobie w 1915 r a zapiski autorki, zwłaszcza te późniejsze, stanowią w dużej mierze relację z walki jego o powrót do zdrowia oraz opis rozmaitych objawów i trudności, jakie z się z nimi wiązały. Kobieta pisała też o nieprzespanych nocach, które spędzała na opiekowaniu się chorym mężem (Ostaszewska 2016, s. 139).
Do drugiej kategorii należały Dąbrowska i Nałkowska. Pierwsza z nich na kartach dziennika nie zdradzała zbyt wielu obaw. Pisała wręcz: „Skończył się dla mnie okres, w którym małżeństwo było dla mnie najbardziej zasadniczą formą życia. […] Życie jest nad wszelki wyraz rozmaite i małżeństwo to jeno jego epizod” (Dąbrowska 1988, s. 50). Z kolei druga pisarka, formalnie pozostająca w związku małżeńskim, zastanawiała się tuż po ogłoszeniu mobilizacji w Królestwie: „Nie wiem, w jakim stopniu dobrze jest, że się nie ma zupełnie nikogo, z kim rozstanie grozi. Jesteśmy same” (Nałkowska 1976, s. 337). Lata wojny spędziła, nie wspominając praktycznie o mężu. Wiadomo natomiast, że tuż po wojnie uzyskała rozwód i już wtedy była zaangażowana w kolejny związek, który kilka lat później zakończył się ślubem[14].
Autorek piszących o rodzicach i dziadkach było niewiele. Mogło być to spowodowane tym, że ich przodkowie w momencie spisywania dzienników mogli już nie żyć. Swoją matkę otaczała dużą troską Jabłońska, która wielokrotnie pisała, że martwiła się o nią, że przez problemy z przenoszeniem listów nie miała o niej żadnych aktualnych informacji (Jabłońska 2018, s. 88, 344). Jednocześnie w dzienniku czytamy, że autorka cieszyła się z udanej ewakuacji kobiety z Przemyśla, ponieważ warunki panujące w mieście mogłyby być dla niej zbyt trudne. Na wieść o zniszczeniu ich domu w Sanoku Jabłońska nie skupiła się na sobie, ale właśnie na matce, zastanawiając się, jak po wojnie zapewni jej odpowiedni standard życia.
O obojgu rodziców pisała też Konarska, która cieszyła się z ich obecności we dworze, gdy wybuchła wojna (Konarska 2019, s. 110). Z czasem, kiedy sytuacja związana z kwaterunkiem wojsk w majątku stała się uciążliwa, dokładała starań, aby matka i ojciec pozostawali w jak najmniejszym stopniu dotknięci przez nowe warunki. Z tego względu zdecydowała się m.in. oddać im swoją sypialnię (tamże, s. 177).
Kilkukrotnie o swojej matce wspominała Nałkowska, choć w tym przypadku można odnieść wrażenie, że pisarka lepiej czuła się w roli dziecka, które wymaga opieki starszych, niż w roli osoby, które takie wsparcie dawała. Sugerują to następujące fragmenty: „Lubię taką pracę kobiecą przy domu, chociaż fizycznie bardzo mię męczy i muszę patrzyć, że matka robi daleko więcej” (Nałkowska 1976, s. 349), „Jest mi tym gorzej, że Hanka i matka pojechały o świcie do Warszawy – i jestem z moją udręką nerwową właściwie sama” (tamże, s. 353). W innych miejscach pisała: „Z tym zresztą mniejsza, chodzi o moje lenistwo socjalne w domowym życiu. Otóż tu w dziedzinie robót w pokoju mam znaczne zamiłowania, za to robót kuchennych i wymagających ruchu […], inicjatywy – unikam w sposób bierny i z zawstydzeniem, pozwalam jednak, że więcej tego spełnia matka” (Nałkowska 1980, s. 34), „Ja właśnie nie mam siły, aby to wziąć w ręce, aby odsunąć matkę i wyręczyć ją” (tamże, 37).
W przypadku dalszej rodziny i znajomych autorki ograniczały się zwykle do wzmianek na temat ich losów i samopoczucia. Sporadycznie zdarzały się komentarze dotyczące realiów życia podczas wojny, np. notatki o zmartwieniach związanych z przejściem frontu w bliskiej odległości od czyjegoś miejsca zamieszkania.

 

Pozostałe problemy

W dziennikach wspominano znacznie więcej utrudnień, z którymi borykano się podczas wojny. Wśród nich należy wymienić choroby i śmierć. Jak już zaznaczałam, ludzie ginęli nie tylko na froncie. Ludność cywilna podczas konfliktu również była narażona na różne czynniki zwiększające ryzyko zgonu: choroby spowodowane chociażby spadkiem poziomu higieny czy osłabieniem organizmu w trudnych warunkach, stres, niedożywienie i głód, wreszcie bombardowania, bliska odległość walk oraz związane z tym pożary. W trakcie wojny wzrosła śmiertelność, a przyrost naturalny uległ obniżeniu (Chwalba 2018, s. 383).
Jak podaje Katarzyna Sierakowska (2015, s. 73), doświadczenie śmierci podczas tego konfliktu zbrojnego stało się czymś powszechnym. Dzienniki zdają się potwierdzać tę tezę – w niemal każdym z nich znajdują się informacje o zgonach różnych osób. Zwykle nie byli to jednak bliscy autorek. Przeważnie śmierć dotykała ludzi z ich otoczenia – znajomych, mieszkańców tej samej wsi lub tego samego miasta. Czasem zapiski ograniczały się do danych, kto i na co zmarł, choć zdarzały też notatki, które były obszerniejsze i ujawniały uczucia związane z tym doświadczeniem. Nałkowska (1976, s. 461) z żalem wspominała o sąsiadce, dobrej starszej kobiecie, która nie miała szansy wyzdrowieć, mimo że pisarka do samego końca mocno wierzyła, że jednak się to uda. Z kolei Romanowiczówna ze smutkiem podawała wieści o zmarłych znajomych, ale często też zauważała, że był to koniec ich cierpienia (Romanowiczowa 2005, s. 264-266, 294-295).
U Ostrowskiej i Potockiej można dostrzec stan emocjonalny, który przypomina zazdrość wywołaną tym, że ktoś zmarł, podczas gdy one muszą jeszcze czekać na własny zgon. Pierwsza z kobiet pisała o swoich rozterkach: „Rocznica śmierci brata Augusta. Trochę się zazdrości tym, co nie dożyli tych czasów. To znów prosi się Boga, by dał przetrwać wszystko. To nielogiczne, ale naturalna mieszanina uczuć” (Ostrowska 2014, s. 120). Z kolei Potocka (2014, s. 81) straciła dwie bliskie znajome na przestrzeni kilku miesięcy i skarżyła się: „Jej już nie ma, a ja żyję i może żyć będę jeszcze długo. Życie jest ciężarem, ale dźwigać go trzeba, póki Bóg zechce”. W innym miejscu pisała: „Przedwczoraj dostałam depeszę z Mińska, że Iza Orłowska umarła. Jestem jak z kamienia. Ucieszyłam się dla niej i zazdrość uczułam – i tyle” (Potocka 2014, s. 116).
Co zaskakujące, w dziennikach brakuje informacji na temat obaw autorek o swoje życie. Dwie z nich – Ostrowska (2014, s. 104) i Konarska (2019, s. 161) – uważały jednak, że „starsze pokolenie” (czyli one same) może zginąć, byle tylko młodzież przetrwała wojnę. Jabłońska była chyba jeszcze bardziej pogodzona ze śmiercią. Chciała jedynie spocząć obok męża. Czasem tęsknota za nim i wynikająca z niej pewna rezygnacja skłaniała ją do stwierdzeń: „Gdybym miała pewność, że mnie tam pochowają, sama bym naprzeciw kuli leciała” (Jabłońska 2017, s. 93).
Wydaje się, że autorki mogły mówić o szczęściu wynikającym z faktu, że ich bliscy (przynajmniej w czasie spisywania dzienników) pozostawali przy życiu. Bezpośrednie zetknięcie się ze śmiercią członka rodziny dotyczyło tylko Potockiej, której syn – jak wspominałam – zginął na froncie już w październiku 1914 r. Wydarzenie to pozostawiło, jak się wydaje, trwały ślad w jej psychice, o stracie wspominała wielokrotnie, np. Tymi słowy: „koniec wszystkiego co piękne, co dobre, co pełne nadziei” (Potocka 2014, s. 54). Z treści zapisków wynika, że Potocka starała się nie okazywać uczuć związanych z tą tragedią: „Koło północy Franio przyjechał. Blady był, trząsł się jak liść i płakał jak dziecko. Ja zaś byłam już spokojna, skamieniała” (tamże, s. 33). W innych miejscach pisała: „pomyślałam o Tomciu, położyłam rękę na jego głowie i odeszłam, by przy nim nie zalać się łzami” (tamże, s. 35); „Ludzie prości płaczą, żalą się głośno, krzyczą. My zaś chowamy się z naszymi uczuciami, jakby było wstydliwe się im poddawać” (tamże, s. 63).
Omawiany zgon syna Potockiej jest jednocześnie jedynym odnotowanym w dziennikach przypadkiem śmierci na froncie żołnierza, którego znała osoba pisząca. O anonimowych mężczyznach z armii wszystkich krajów, którzy mogli zginąć i ginęli w walce, autorki wypowiadały się jednak ze współczuciem, podobnie jak o Polakach wcielonych w szeregi wojsk zaborczych.
O chorobach pisano sporo, choć w większości są to tylko krótkie wzmianki. Kobiety najczęściej zwracały uwagę w dziennikach na pogorszenie się zdrowia ich oraz ich bliskich oraz podejmowały temat chorób zakaźnych, które zwykle wiązały się z przebywaniem wojska w jakiejś okolicy, a później wynikały raczej z obniżenia odporności ludności cywilnej.
Zupełnie zrozumiałe jest to, że autorki odnotowywały właśnie te sprawy związane z chorowaniem. Samopoczucie najbliższych im osób oraz ich samych musiało być dla nich ważne, podobnie jak wiedza o zagrożeniach związanych z epidemią. Wymieniały tyfus plamisty, cholerę, dyzenterię, szkarlatynę, aczkolwiek ilość informacji o sposobach zapobiegania chorobom oraz sposobach leczenia jest w dziennikach znikoma. Część autorek wspominała o dezynfekcji pomieszczeń w domu po przebyciu przez kogoś choroby, a w wielu przypadkach pisały też o leżeniu i wypoczynku w trakcie problemów zdrowotnych. Ostaszewska (2016, s. 118) przywoływała ponadto zalecenia dotyczące picia wyłącznie przegotowanej wody, aby uniknąć tyfusu. Skalę zagrożenia dostrzegała z kolei Nałkowska (1976, s. 457), która jesienią 1917 r. skreśliła taki obraz: „Wojna i mór. Wszędzie naokoło umierają na dyzenterię. Na cmentarz w Kobyłce jedzie co dnia parę pogrzebów”.
Kolejnym problemem, szczególnie widocznym w pierwszych latach konfliktu, były utrudnienia w komunikacji i przemieszczaniu się ludności cywilnej. Chaos związany z wybuchem wojny, walki oraz zmiany władz zaborczych wpływały negatywnie zarówno na możliwość podróżowania, jak i na sposoby porozumiewania się.
Autorki skarżyły się na utrudnienia w przesyłaniu wiadomości lub niemożność skorzystania z telegrafu i poczty. Jałowiecka-Belinowa zanotowała, że urzędnik pocztowy palił zalegające papiery, a ona sama nie dostała przesyłki z pieniędzmi od rodziny (Jałowiecka-Belinowa 2014, s. 177). O zawodności tej formy dostarczania informacji pisała również Nałkowska, zauważając, że została przez to pozbawiona wiadomości o pierwszych dniach wojny (Nałkowska 1976, s. 338). Do jej miejscowości w tym czasie docierała jedynie gazeta przynoszona z Warszawy. Ostrowska z kolei wspominała o ucieczce urzędników z okolicy, także tych nadzorujących przesyłanie listów i telegramów (Ostrowska 2014, s. 63–64). W rezultacie ludzie stracili kontakt z resztą kraju.
O korzystaniu z telefonu, który był w tamtym czasie stosunkowo nowym urządzeniem, autorki nie wspominały prawie wcale. Można więc przypuszczać, że poczta była dla nich dużo bardziej dostępną, a przez to oczywistą formą przekazywania informacji.
Problemy z przemieszczaniem się to kolejna trudność wynikająca z trwania konfliktu zbrojnego. Ponownie można zauważyć, że dużo więcej informacji na ten temat odnajdziemy w dziennikach we wpisach z pierwszych lat wojny, zwłaszcza z pierwszych miesięcy. Autorki sygnalizowały, że duże grupy ludności starały się uciekać przed zagrożeniem, co prowadziło do oblegania kolei. Pociągi przeznaczone były jednak w pierwszej kolejności do transportu wojska, co czyniło sytuację cywili jeszcze trudniejszą. Mimo to kobiety decydowały się na podróże, nawet zdając sobie sprawę z utrudnień, jakie je czekały. Jałowiecka-Belinowa i Potocka na samym początku wojny starały się dostać do Warszawy. Pierwsza z nich napotkała na przeszkody w drodze powrotnej. Odwołano bowiem kurs, którym miała wrócić, ale nie zatrzymało jej to, ponieważ była gotowa „końmi czy automobilem dobrnąć do Piotrkowa” (Jałowiecka-Belinowa 2014, s. 187). Potocka z kolei szczegółowo opisała swoją podróż, stąd wiemy, że nie było żadnej gwarancji, że w pociągu znajdzie się dla niej miejsce. Całej wyprawie towarzyszyły nerwy i panika innych pasażerów. Potocka mimo wszystko starała się uspokoić sytuację i opanować nastroje współtowarzyszy, aczkolwiek w drodze powrotnej dała się ponieść pewnemu pesymizmowi: „Nie przyczepili wagonu Martynki do naszego. Nie zobaczymy się już więcej” (Potocka 2014, s. 45).
Nałkowska i Kozicka miały podobne spostrzeżenia na temat podróżowania w nowej rzeczywistości. Pisarka w taki sposób opisywała wrażenia z próby dostania się do stolicy: „Stosunki jak z hagiografii. Aby pojechać do Warszawy, wstałyśmy o piątej rano, bo tylko ten pociąg był pewny. Podróż sama przez się robiła wrażenie katastrofy, bo ludzie siedzieli na buforach i na stopniach” (Nałkowska 1976, s. 341). Druga z kobiet, przebywając w zajętym przez Rosjan Tarnopolu, również odwoływała się do minionych epok, komentując bieżącą sytuację: „Dzięki wojnie życie nasze ma wygląd zupełnie średniowieczny. Koleje wprawdzie są, ale z nich prawie korzystać nie można, więc ludzie mało się ruszają, chyba z konieczności i to końmi przeważnie. […] Na wiadomość, że ktoś jedzie np. do Lwowa, zbiegają się u niego znajomi, znoszą listy do swoich i pakunki, proszą o załatwienie sprawunków, itd.” (Kozicka 2015, s. 45).
Korzystanie ze zwierząt pociągowych, jeśli się je w ogóle posiadało, było utrudnione z powodu powszechnych rekwizycji na potrzeby wojska. Zabierano nie tylko żywy inwentarz, ale też wszelkiego rodzaju pasze. Praktykowano ponadto wymienianie zmęczonych wierzchowców na okazy pozostające w dobrym zdrowiu. Ostrowska (2014, s. 127), opisując wizytę siostry, wspominała o chorobie jednego z jej koni i o tym, że problemy z wyżywieniem reszty zwierząt wpływają negatywnie na ich kondycję: „Takie liche i licho żywione są nasze obecne chabety, że trudno wytrzymują dłuższe jazdy”.
Po zajęciu całości ziem polskich przez wojska niemieckie i austriackie w swobodnym podróżowaniu przeszkadzała również konieczność posiadania przepustki. Pisały o tym m.in. Dąbrowska (1988, s. 69, 71) wspominająca cały dzień załatwiania formalności związanych z przeprowadzką do Warszawy, oraz Gajewska (2014, s. 191), która nazwała trudności „komicznymi”. Każdego lata, przy okazji wakacji na wsi ostatnia wymieniona autorka skarżyła się na problemy z uzyskaniem pozwolenia na wyjazd. Mimo to co roku, nawet kiedy pojawiały się jakieś przeciwności, udawało się jej spędzić urlop tak, jak lubiła najbardziej, czyli z daleka od Warszawy.
Wojna wiązała się z ryzykiem napaści i kradzieży nie tylko ze strony wojska. Wyzwoliła bowiem podobne tendencje również wśród ludności cywilnej. Mateusz Rodak (2018, s. 15) w tekście dotyczącym bandytyzmu zwrócił uwagę na wzrost frekwencji takich zdarzeń od 1914 r. Wyniki jego kwerendy wskazują jednak, że opisywany problem nie był zbyt często poruszany w literaturze wspomnieniowej, co znajduje potwierdzenie w moich badaniach dotyczących dzienników. Autorki sygnalizowały jedynie istnienie tego zjawiska i – z rzadka – związane z nim własne obawy. Potocka (2014, s. 165) postanowiła zrezygnować ze spacerów po lesie wieczorami i po zachodzie słońca, ponieważ spotkała tam podejrzanie wyglądającego człowieka, a w tym samym czasie zaczęły do niej docierać pogłoski o różnych bandach ukrywających się w okolicy. Podobne informacje notowała w swoim dzienniku Dąbrowska (1988, s, 99). Z kolei Konarska (2019, s. 223) cieszyła się z nowo powstałego posterunku żandarmerii austriackiej w ich majątku, ponieważ „zawsze z nimi bezpieczniej. Zaczynają się napady bandyckie, ograbili już młynarza z Kłudzia”. Trzy lata później, w ostatnim roku wojny zauważyła pogorszenie się sytuacji, z każdej strony dochodziły wieści o kolejnych napadach. Na tle innych autorek wyróżniała się Jałowiecka-Belinowa, która nie pozostawała bierna wobec zagrożenia i już w pierwszych dniach wojny postanowiła o wystawieniu we wsi i w majątku straży dla ochrony całej okolicy.

Podsumowanie

W analizowanych dziennikach utrwalony został obraz wojny widzianej z perspektywy zwykłych kobiet. W tych tekstach można odnaleźć skrajnie różne wątki. „Wielka” polityka, walka o sprawę polską i opisy przetaczającego się frontu znajdują się tuż obok spraw tak przyziemnych, jak problemy ze zdobyciem płótna na ubranie dla rodziny czy z racjonalnym rozporządzaniem zapasami umożliwiającym uniknięcie głodu. Z zapisków wyłania się obraz kobiet żywo zainteresowanych bieżącymi wydarzeniami. Kobiet, które mają swoje, niekoniecznie dobrze wyrobione zdanie na tematy polityczne dotyczące chociażby działalności zaborców czy Polaków dążących do odzyskania niepodległości kraju. Wojna oraz jej niszczące skutki nie były Polkom spisującym swoje doświadczenia obojętne. Potrafiły dostrzec skalę zniszczeń i współczuć zarówno „swoim” – bliskim, znajomym, jak i innym, w tym anonimowym osobom, którym przyszło wziąć udział w wielkim konflikcie. Jednocześnie daje się zauważyć, jak wielką wagę przykładały do codzienności – nawet (albo zwłaszcza) wtedy, kiedy dookoła rozgrywały się wielkie historyczne wydarzenia.
Autorki w swoich dziennikach zawarły dużo informacji pozwalających poznać ich stosunek do zjawisk z jakimi przyszło im się mierzyć. Wskazówki na temat przyjmowanych postaw czasem tylko wynikały wprost z tekstu i pozwalały precyzyjnie określić jakie były odczucia autorek. Pewną sugestią było używane słownictwo – na przykład na temat niezbyt pochlebnych określeń wobec zaborców, prawdopodobnie można napisać osobną pracę.
W niektórych przypadkach nie dało się przypisać postawom wartości „pozytywny”/„negatywny”, ponieważ byłoby to sprzeczne z logiką. Dotyczy to chociażby opisywanych w dziennikach problemów z brakiem żywności. Oczywiste jest bowiem, że nikt nie będzie reagował radością na takie utrudnienia. Dużo bardziej liczyło się to, czy można sobie poradzić z zastaną rzeczywistością i w jaki sposób to osiągnąć.
Z zapisków można wiele wyczytać na temat emocji autorek oraz autorefleksji w stosunku do przeżywania różnych stanów. Nie powinno to dziwić, biorąc pod uwagę, że prowadzenie dziennika wiązało się z posiadaniem bezpiecznej przestrzeni, w której można pozwolić sobie na szczerość, nieograniczoną przez oceny otoczenia.
Dzienniki pozwalają dostrzec, jak różne perspektywy można było przyjąć wobec konkretnego problemu. Doskonałym przykładem była kwestia Legionów Polskich, na temat których kobiety pisały, nie ograniczając się jedynie do słów uznania lub krytyki. Mimo niechęci znajdowały dla nich współczucie i na odwrót – mimo entuzjazmu potrafiły dostrzec negatywne strony ich działalności. Podejście autorek do niektórych zjawisk różniło się w zależności od miejsca zamieszkania, zamożności, stanu cywilnego i wykonywanego zawodu. Co innego przysparzało zmartwień matkom, a co innego młodym niezamężnym i bezdzietnym kobietom. Zdarzało się też, że kobiety mówiły na jakiś temat zgodnie, wręcz jednym głosem. Tak było chociażby ze stosunkiem do udziału Polaków w walkach w szeregach wojsk zaborczych czy z wykraczającą poza granice zaboru niechęcią wobec carskiej Rosji.
Warto zaznaczyć, że czasem sam fakt zanotowania czegoś już świadczy o przyjęciu wobec tego jakiejś postawy. Okazanie zainteresowania wiązało się bowiem z decyzją, że poświęci się czemuś czas na zapisanie oraz miejsce na kartce, która być może kiedyś stanie się ważną informacją dla potomnych.
Interesująca może być obserwacja dotycząca ewolucji pewnych postaw pod wpływem rozwoju wydarzeń czy napływu informacji. W tym miejscu należałoby zadać sobie pytanie, jakich nowych przykładów mogłyby dostarczyć te dzienniki, które urywają się przed końcem wojny.
Poczynione przeze mnie ustalenia oraz inne prace podobne do niniejszego artykułu mogą być pomocne w przypadku zestawiania jednostkowych poglądów z mentalnością większej bądź mniejszej grupy, ale już nie „całego narodu”. Interesującym zadaniem badawczym byłaby również próba porównania zapisków skreślonych przez osoby różnej płci. Czy mężczyźni i kobiety zwracali uwagę na to samo, czy w relacjach ujawniłyby się znaczące różnice? W przypadku takich analiz z pewnością przydatne byłyby metody używane na gruncie gender history. Pamiętać należy tylko, że do takiego badania odpowiednie byłyby dzienniki spisane przez osoby żyjące w warunkach zbliżonych do tych, jakie miały autorki analizowanych przeze mnie źródeł.


[1] W tamtym czasie kobiety na ogół nie brały bezpośredniego udziału w walkach, choć w trakcie pierwszej wojny światowej zdarzały się takie przypadki. Szerzej patrz: Zawacka 1992 (rozdział VII z biogramami działaczek ruchu); Nowakowska 2009; Janowski 2012; Piłsudska (red.) 2021.

[2] Skuteczna obrona klasztoru na Jasnej Górze podczas potopu szwedzkiego urosła do rangi symbolu i mitu.

[3] Kraj mimo ogłoszenia neutralności został zaatakowany przez armię niemiecką na początku sierpnia 1914 r.

[4] Twierdza Przemyśl podczas konfliktu była oblegana trzykrotnie (szerzej: Materniak 1994).

[5] W innych źródłach również podkreślano skalę tego zjawiska (szerzej: Florczak 2018, s. 75; Golak 2021, s. 9).

[6] Ostaszewska (2016, s. 55) opisywała np. sytuację, gdy pijany kozak straszył mieszkańców dworu, domagając się alkoholu oraz pieniędzy, a gdy ich nie uzyskał, ranił jednego z domowników.

[7] Autorki dzienników skarżyły się też na inne rzeczy, które pojawiały się niezależnie od tego, z jaką armią miały do czynienia, np. rekwizycje, konieczność żywienia żołnierzy, bałagan jaki po sobie pozostawiali.

[8] Liga Kobiet Galicji i Śląska (zabór austriacki) razem z siostrzaną Ligą Kobiet Polskich Pogotowia Wojennego (zabór rosyjski) była zaangażowana w niesienie pomocy materialnej żołnierzom walczącym o niepodległość Polski (zob. Dufrat 2002; Pająk 2014).

[9] Na temat postaw społeczeństwa polskiego, zwłaszcza w zaborze rosyjskim, wobec Legionów zob.: Snopko 2007; Borodziej, Górny 2014; Przeniosło 2014.

[10] W 1915 i 1916 r. w zachodnich czasopismach modowych zachęcano do skracania i rozszerzania spódnic. Argumentem za takim rozwiązaniem miała być wygoda i praktyczność, ale uniemożliwiało ono przeróbkę posiadanej już odzieży, ponieważ w momencie wybuchu wojny w świecie zachodnim dominowały wąskie i proste spódnice (por. Boucher 2004, s. 398).

[11] Dąbrowska w trakcie wojny mieszkała w kilku miejscach, a we wrześniu 1917 r. osiedliła się wraz z mężem w Warszawie.

[12] Dziennik kończy się kilka dni przed świętami Bożego Narodzenia.

[13] Walki o Kijów w styczniu 1918 r. były częścią konfliktu między tworzącym się niezależnym państwem ukraińskim a Rosją (więcej: Hołubko, Lityński 2017, s. 83–129).

[14] Drugim mężem Nałkowskiej został Jan Jur-Gorzechowski, legionista, późniejszy generał Wojska Polskiego; zob. https://przystanekhistoria.pl/pa2/tematy/kultura/104619,Zofia-Nalkowska-Chcemy-calego-zycia.html; [dostęp: 07.04.2024].


Bibliografia

Źródła

Dąbrowska M. (1988), Dzienniki, t. 1: 1914–1932, oprac. T. Drewnowski, Warszawa.

Gajewska J. (2014), Ta wojna zmieni wszystko… Dziennik Janiny Gajewskiej, oprac. A. Wajs, Warszawa.

Jabłońska H. (2017), Dziennik z oblężonego Przemyśla (1914–1915), oprac. S. Stępień, Przemyśl.

Jałowiecka-Belinowa A. (2014), Notatki z I wojny światowej, w: I wojna światowa z perspektywy dworu. Źródła do dziejów wsi polskiej w XIX w., oprac. K. Studnicka-Mariańczyk, A. Zakrzewski, Radomsko.

Konarska J. (2019), Dwór na wulkanie. Dziennik ziemianki z przełomu epok 1895–1920, oprac. A. Chojnowski, A. Richter, Warszawa.

Kozicka H. (2015), Rosjanie w Tarnopolu. Dziennik 1914–1916, oprac. I. Florczak, J. Gołota, Ostrołęka.

Kozicka H. (2015), Wspomnienia z lat 1867-1914, oprac. K. Cybulska, Kielce.

Nałkowska Z. (1976), Dzienniki, t. 2: 1909–1917, oprac. H. Kirchner, Warszawa.

Nałkowska Z. (1980), Dzienniki III 1918–1929, oprac. H. Kirchner, Warszawa.

Ostaszewska A. (2016), Dziennik Klimkówka 2 VIII 1914 – 24 IV 1915. Dwór Ostaszewskich. Galicyjski epizod z wielkiej wojny, oprac. K. Sołtysik, Klimkówka.

Ostrowska L. (2014), Trochę się zazdrości tym, co nie dożyli do tych czasów… Dziennik Ludwiki Ostrowskiej z Maluszyna, oprac. J. Kita, P. Zawilski, Warszawa.

Potocka J.Z. (2014), Dziennik 1914–1919, red. M. Piłeczka, Łomianki.

Romanowiczówna Z. (2005), Dziennik lwowski 1842–1930, t. 2: 1888–1930, oprac. Z. Suchodolski, Warszawa.

 

Opracowania

Borodziej W., Górny M. (2014), Nasza wojna, t. 1: Imperia 1912–1916, Warszawa.

Boucher F. (2004), Historia mody. Dzieje ubiorów od czasów prehistorycznych do końca XX wieku, Warszawa.

Chwalba A. (2018), Wielka Wojna Polaków 1914–1918, Warszawa.

Czekalski T. (2016), Aprowizacja ludności cywilnej w czasie I wojny światowej. Wojna jako katalizator zmian kultury kulinarnej w Europie, „Zeszyty Naukowe Uniwersytetu Jagiellońskiego. Prace Historyczne”, t. 143, z. 3.

Drewnowski T. (2000), Rzecz russowska. O pisarstwie Marii Dąbrowskiej, Kraków.

Dufrat J. (2002), Kobiety w kręgu lewicy niepodległościowej: od Ligi Kobiet Pogotowia Wojennego do Ochotniczej Legii Kobiet (1908–1918/1919), Toruń.

Dufrat J. (b.r.w.), Powstanie Ligi Kobiet i działalność w okresie I wojny światowej, https://ligakobietpolskich.pl/wp-content/uploads/2013/12/Powstanie-Ligi-Kobiet-i-działalność-w-okresie-I-wojny-światowej_dr_Dufrat.pdf (dostęp: 5.06.2023).

Florczak I. (2018), Obraz armii rosyjskiej w okupowanej Galicji w świetle dzienników i wspomnień (1914–1915), „Acta Universitatis Lodziensis. Folia Historica”, nr 102.

Golak A. (2021), Społeczeństwo polskie wobec armii rosyjskiej w pierwszych miesiącach I wojny światowej na podstawie literatury wspomnieniowej, „Uniwersyteckie Czasopismo Socjologiczne”, t. 27, nr 1.

Hoff J. (2000), Kobieta aktywna zawodowo w kodeksach savoir-vivre’u XIX i w pierwszej połowie XX wieku, w: Kobieta i praca: wiek XIX i XX, red. A. Żarnowska, A. Szwarc, Warszawa.

Hołubko W., Lityński A. (2017), Na gruzach imperium. Ukraina po upadku cesarstwa: od rewolucji lutowej 1917 do traktatu brzeskiego 1918, „Czasopismo prawno-historyczne”, t. 69, z. 1.

Janowski S.M. (2012), Dziewczęta w maciejówkach, Warszawa.

Kirchner H. (2011), Nałkowska albo życie pisane, Warszawa.

Kowecka E. (1997), Zmiana roli kobiety w prowadzeniu domu w XIX wieku, w: Kobieta i kultura życia codziennego: wiek XIX i XX: zbiór studiów, red. A. Żarnowska, A. Szwarc, Warszawa.

Matera R., Skodlarski J. (2003), Gospodarka światowa w latach 1914–1939, „Dzieje Najnowsze”, t. 35, nr 1.

Materniak I. (1994), Przemyśl 1914–1915, Warszawa.

Molik W. (1997), Ziemianki wielkopolskie w codziennych zajęciach gospodarczych i w pracy społecznej w drugiej połowie XIX i na początku XX wieku, w: Kobieta i kultura życia codziennego: wiek XIX i XX: zbiór studiów, red. A. Żarnowska, A. Szwarc, Warszawa.

Nowakowska A. (2009), Wanda Gertz: opowieść o kobiecie żołnierzu, Kraków.

Pająk J.Z. (2014), Działalność Ligi Kobiet Galicji i Śląska we Lwowie (1915–1918), w: Znani i nieznani dziewiętnastowiecznego Lwowa. Studia i materiały, red. L. Michalska-Bracha, M. Przeniosło, Kielce.

Piłsudska A. (red.). (2021), Wierna służba. Wspomnienia uczestniczek walk o niepodległość 1910–1915 / Służba ojczyźnie. Wspomnienia uczestniczek walk o niepodległość 1915–1918, Warszawa.

Przeniosło M. (2014), Akcja werbunkowa do Legionów Polskich w latach I wojny światowej, w: O wojnę powszechną za wolność ludów… I wojna światowa na ziemiach polskich – aspekty społeczne, polityczne i militarne, red. R. Kotowski, L. Michalska-Bracha, M. Przeniosło, Kielce.

Rodak M. (2018), Zjawisko bandytyzmu na ziemiach byłego Królestwa Polskiego w latach 1914–1918, w: Studia i materiały do dziejów społecznych Polski 1914–1918, red. K. Sierakowska, S. „Metamorfozy Społeczne” 20, Warszawa.

Rzepniewska D. (1995), Kobieta w rodzinie ziemiańskiej w XIX wieku. Królestwo Polskie, w: Kobieta i społeczeństwo na ziemiach polskich w XIX wieku, red. A. Żarnowska, A. Szwarc, Warszawa.

Sierakowska K. (2015), Śmierć – Wygnanie – Głód w dokumentach osobistych. Ziemie polskie w latach Wielkiej Wojny 1914–1918, Warszawa.

Snopko J. (2007), Społeczeństwo Królestwa wobec Legionów Polskich po akcie 5 listopada 1916 roku, w: Lata Wielkiej Wojny. Dojrzewanie do niepodległości 1914–1918, red. D. Grinberg, J. Snopko, G. Zackiewicz, Białystok.

Zawacka E. (1992), Czekając na rozkaz. Pogotowie Społeczne Organizacji Przysposobienia Wojskowego Kobiet w przededniu II wojny światowej, Lublin.




Wycinanki (154)

WOJCIECH WRZOSEK

Wycinanki (154)

La Biblioteca de Babel.

 

Przytaczam motto do Biblioteki Babylon Borgesa:

«By this art you may contemplate the variation of the 23 letters…» The Anatomy of Melancholy, part. 2, sect. II, mem. IV[1]

Idee Borgesa podejmuje Willard Van Orman Quine w   swoich Quiddities. Pod hasłem uniwersalna biblioteka znajdujemy:

„Biblioteka jest kompletna w ścisłym tego słowa znaczeniu: zawiera wszystkie możliwe książki w pewnych rozsądnych granicach. Nie ma w niej książek napisanych w obcych alfabetach ani takich, które są zbyt długie, na przykład od książki, która obecnie czytacie. Poza tymi ograniczeniami zawiera ona jednak wszystkie możliwe książki. Są tam we wszystkich językach po transliteracji, jeśli była ona potrzebna. Niektóre z nich są spójne, inne niedorzeczne, z przewagą tych ostatnich. (…)

Inni autorzy wystarczająco dokładnie opisali oszałamiającą kombinatoryczną statystykę.  Przy 2000 znakach na stronie mamy 500 000 tysięcy znaków w 250-stronicowym tomie, jeśli wiec dysponujemy mniej więcej osiemdziesięcioma dużymi i małymi literami oraz innymi znakami, to w naszej bibliotece będzie się znajdowało osiemdziesiąt do pięćsettysięcznej potęgi książek.  Przypuszczam, że nasz rozszerzający się wszechświat w swoim obecnym stadium mógłby pomieścić zaledwie drobny ułamek tej kolekcji. Liczby są tanie. To wszystko interesujące, ze kolekcja jest skończona. W tej bibliotece mieści się cała i ostateczna prawda o świecie, o ile może ona w ogóle zostać sformułowana.”[2]

Budując analogie między wszechświatem a biblioteką uniwersalną projektujemy dwie uniwersalności. Między dopuszczalną nieskończonością świata a kombinatoryczną skończonością alfabetu. To zestaw znaków alfabetycznych jest dla Quine`a podstawą  granicznej wielkości możliwych tomów uniwersalnej biblioteki. Biblioteki sensów i nonsensów. Zarówno Borges, jak i Quine dopuszczają pomyślenie nonsensów, przypadkowych zestawień znaków alfabetycznych jako graniczną wielkość biblioteki uniwersalnej.  Domyślam się, że już w istniejących, dotąd powstałych tomach biblioteki świata, już znajdują się niedorzeczności w rozumieniu Borgesa i Quine`a. Mało tego, stanowią one przewagę.

Nie dość tego:

„W tej bibliotece mieści się cała i ostateczna prawda o świecie, o ile może ona w ogóle zostać sformułowana. Ograniczenia dotyczące długości książek nie są tu istotne, gdyż kolejny tom zawsze może podjąć opowieść, prawdziwą czy fałszywą – dokładnie w tym punkcie, w którym skończył się poprzedni. Jeśli szukamy prawdy, to nie wiemy, który tom wybrać i po który później sięgnąć, ale to nie szkodzi.”[3]

Przypuszczenie, że w bibliotece uniwersalnej  mieści się już poszukiwana przez nas prawda o świecie brzmi złowieszczo. Mieści się prawda tylko taka, która pozostaje w zakresie konceptualnym uniwersalnej biblioteki Borgesa/Quine`a. W zasięgu możliwych  kombinacji na danym zestawie znaków oraz takiego naszego: staroświeckiego rozumienia kombinowania (w rozumieniu kombinatoryki matematycznej) jako granicy możliwych opisów świata.

Ta, jak to określa filozof amerykański, astronomiczna liczba książek mogłaby zostać umniejszona. Proponuje utopijny zabieg:

„Możemy ograniczyć nasz wybór i wykluczyć wszystkie niedorzeczności, które stanowią większość naszej biblioteki. Moglibyśmy się upierać przy języku angielskim i zaprogramować komputer na angielską składnię i leksykon. Pozostałaby nam drobna część dawnej biblioteki, ale liczba książek wciąż byłaby astronomiczna.”[4]

Kolejnym krokiem możliwym jest alfabet Samuela Finleya Breese Morse`a. Czcionka składająca się z dwóch znaków, kropki i kreski, może pełnić tę samą rolę co nasz osiemdziesięcioliterowa czcionka.  Ouine donosi, ze liczba tomów w kolekcji uniwersalnej biblioteki zredukuje się do dwóch do pięćsettysięcznej potęgi. Zamiast dopuszczać pięć tysięcy znaków w każdej książce, moglibyśmy się zdecydować np. na siedemnaście. Nie musimy już mówić o tomach, lecz o dwucalowych paskach tekstu.

„Stajemy teraz twarzą w  twarz z ostatecznym absurdem: uniwersalną biblioteką składającą się z dwóch tomów, z których jeden zawiera kropkę, a drugi kreskę. Dobrze wiemy, że dzięki rozmaitym kombinacjom i powtórzeniom możemy za pomocą takich narzędzi wyrazić dowolną prawdę. Cud skończonej lecz uniwersalnej biblioteki jest po prostu rozdmuchanym do ogromnych rozmiarów cudem notacji dwójkowej: wszystko, co można powiedzieć, daje się powiedzieć za pomocą dwóch znaków.  To rozczarowanie jeśli chodzi o Czarnoksiężnika z Oz, ale prawdziwy dar losu dla komputerów.”[5]

Piramida heksagonalna Borgesa przeniosła się  niezależnie od zachmurzenia –  „w chmurę”.

                

Za plecami Umberto Eco biblioteka, przed nim biblioteka w komputerze. Biblioteka uniwersalna jest w chmurze.


[1] Jorge Luis Borges – Ficciones.pdf, La Biblioteca de Babel, p. 38. (« W ten sposób możecie rozważać różne związki 23 liter… ») https://www.scribd.com/doc/285526435/Jorge-Luis-Borges-Fikcje#, p. 64; szczegóły na temat motta i Anatomy of Melancholy Roberta Burtona zob.: Jovica Aćin, Nieskończenie czy ograniczenie. Przełożyła Małgorzata Wierzbicka,  Literatura na Świecie, Warszawa, grudzień 1988, nr 12 (209), s. 187.

[2] W.V.O.Quine, Rożności. Słownik prawie filozoficzny, przełożył Cezary Cieśliński, Warszawa 1995, s. 222-223; https://fr.wikipedia.org/wiki/La_Biblioth%C3%A8que_de_Babel. Tam, krótko mowa o zabiegu redukcyjnym Quine`a.  Tam rozliczne podstawowe rozgałęzienia idei Borgesa..

[3] Tamże, s. 223.

[4] Tamże

[5] Tamże, s. 224.




Wycinanki (152).

WOJCIECH WRZOSEK

Wycinanki(152).

Zawsze wyobrażałem sobie raj jako bibliotekę; nigdy jako ogród. [1]

„Wszechświat (który inni nazywają biblioteką) składa się z nieokreślonej, i być może nieskończonej, liczby sześciobocznych galerii, z obszernymi studniami wentylacyjnymi w środku, ogrodzonymi bardzo niskimi balustradami. Z każdej galerii widać piętra niższe i wyższe: nieskończenie. Układ galerii jest niezmienny. Dwadzieścia szaf, po pięć szerokich szaf na każdy bok, wypełnia wszystkie boki prócz dwóch; ich wysokość, która równa jest wysokości pięter, przekracza zaledwie wzrost przeciętnego bibliotekarza. [2]

„Każdej ze ścian każdego sześcioboku odpowiada sześć szaf; każda szafa zawiera trzydzieści dwie książki znormalizowanego formatu; każda książka posiada czterysta dziesięć stron; każda strona czterdzieści wierszy, każdy wiersz około osiemdziesięciu liter czarnego koloru. (…)[3]

Dalej Borges przypomina tzw. aksjomaty Biblioteki:

„Pierwszy: Biblioteka istnieje ab aeterno. W prawdę tę, której bezpośrednią konsekwencją jest wieczność świata, nie może wątpić żaden rozsądny umysł. Człowiek, niedoskonały bibliotekarz, może być dziełem przypadku czy też złośliwych demiurgów; wszechświat, ze swym eleganckim wyposażeniem w szafy, w zagadkowe tomy, w nieznużone schody dla podróżnego i w ustępy dla siedzącego bibliotekarza, może być jedynie dziełem jakiegoś boga (…)[4]

„Drugi: liczba symboli ortograficznych wynosi dwadzieścia pięć (…). Stwierdzenie to pozwoliło trzysta lat temu na sformułowanie ogólnej teorii Biblioteki i na zadowalające rozwiązanie problemu, którego żadne przypuszczenie poprzednio nie rozwikłało: bezkształtnej i chaotycznej natury prawie wszystkich książek. (…)Wiadomo, że na jedną rozsądną linijkę czy słuszną wiadomość przypadają mile bezsensownych kakafonii, słownych gmatwanin i niedorzeczności.  (Wiem o pewnej niebezpiecznej okolicy,  – dorzuca Borges – w której bibliotekarze odrzucają przesądny i próżny zwyczaj poszukiwania sensu w książkach i porównują go do zwyczaju poszukiwania go w snach czy chaotycznych liniach ręki…Przyznaję, że wynalazcy pisma naśladowali dwadzieścia pięć naturalnych symboli,  ale utrzymują, że to zastosowanie jest przypadkowe i że książki same w sobie nic nie znaczą. Sąd ten, jak się przekonamy, nie jest całkiem błędny.) „[5]

Zawiłości myśli Borgesa (zwłaszcza Biblioteki Babel) uprzystępnia Jovica Aćin w szkicu p.t. Nieskończoność czy ograniczenie[6]

[7]


[1] Jorge Luis Borges, Myśli, przełożył A. Elbanowski, Literatura na świecie, Warszawa, grudzień 1988, nr 12 (209), s. 164

[2] Jorge Luis Borges …, http ://www.scribd.com/doc/285526435/Jorge-Luis-Borges-Fikcje,  s. 64; https://en.wikipedia.org/wiki/The_Library_of_Babel; https://fr.wikipedia.org/wiki/La_Biblioth%C3%A8que_de_Babel

El universo (que otros llaman la Biblioteca) se compone de un número indefinido, y tal vez infinito, de galerías hexagonales, con vastos pozos de ventilación en el medio, cercados por barandas bajísimas. Desde cualquier hexágono, se ven los pisos inferiores y superiores: interminablemente. La distribución de las galerías es invariable. Veinte anaqueles, a cinco largos anaqueles por lado, cubren todos los lados menos dos; su altura, que es la de los pisos, excede apenas la de un bibliotecario normal » J. L. Borges, La Biblioteca de Babel, Ficciones, p. 38 ; https://drive.google.com/file/d/1Ysr9PuX7LThTRdYCuUu7hIeOEJncE20t/view;

[3] Tamże, 64 ; J. L. Borges, Biblioteca…p. 39 ; («La Biblioteca es una esfera cuyo centro cabal es cualquier hexágono, cuya circunferencia es inaccesible». A cada uno de los muros de cada hexágono corresponden cinco anaqueles; cada anaquel encierra treinta y dos libros de formato uniforme; cada libro es de cuatrocientas diez páginas; cada página, de cuarenta renglones, cada renglón, de unas ochenta letras de color negro »)

[4] Tamże, s. 66 ; (El primero: La Biblioteca existe ab aeterno. De esa verdad cuyo corolario inmediato es la eternidad futura del mundo, ninguna mente razonable puede dudar. El hombre, el imperfecto bibliotecario, puede ser obra del azar o de los demiurgos malévolos; el universo, con su elegante dotación de anaqueles, de tomos enigmáticos, de infatigables escaleras para el viajero y de letrinas para el bibliotecario sentado, sólo puede ser obra de un dios.) Tamże, p. 40

[5] Tamże, s. 66 ; (El segundo: «El número de símbolos ortográficos es veinticinco» (…) Esa comprobación permitió, hace trescientos años, formular una teoría general de la Biblioteca y resolver satisfactoriamente el problema que ninguna conjetura había descifrado: la naturalezainforme y caótica de casi todos los libros. Uno, que mi padre vio en un hexágono del circuito quince noventa y cuatro, constaba de las letras MCV perversamente repetidas desde el renglón primero hasta el último. Otro (muy consultado en esta zona) es un merola berinto de letras, pero la página penúltima dice «Oh tiempo tus pirámides». Ya se sabe: por una línea razonable o una recta noticia hay leguas de insensatas cacofonías, de fárragos verbales y de incoherencias. (Yo sé de una región cerril cuyos bibliotecarios repudian la supersticiosa y vana costumbre de buscar sentido en los libros y la equiparan a la de buscarlo en los sueños o en las líneas caóticas de la mano… Admiten que los inventores de la escritura imitaron los veinticinco símbolos naturales, pero sostienen que esa aplicación es casual y que los libros nada significan en sí. Ese dictamen, ya veremos, no es del todo falaz.) : p. 40

[6] Jovica Aćin, Nieskończenie czy ograniczenie. Przełożyła Małgorzata Wierzbicka, Literatura na Świecie…, s. 186-197. Zob. tegoż, Autoryzowany apokryf, s. 198-203 oraz Autogryf Borgesa s. 204-208; „„Biblioteka Babel” (1941) wyobraża nie kończącą się liczbę książek; „Undr” oraz „Zwierciadło i maska – odwieczne dzieła składające się z jednego wyrazu.” Mowa o powiastkach z tomu: J.L. Borges, Księga piasku, przeł. Zofia Chądzyńska, Warszawa 1898, s. 130

[7] Książka nie jest odizolowanym bytem: jest relacją, osią/siecią niezliczonych relacji




Wycinanki (147)

Wojciech Wrzosek

Wycinanki (147)

Definicje w argumentowaniu

W tekście Wycinanka(114) podjąłem problematykę, którą tu możemy kontynuować dzięki lakonicznym, ale inspirującym konstatacjom Chaïma Perelmana. Nie dość, że są one niesprzeczne z moimi tezami (a tym samym także Quine’a i Wittgensteina), to co więcej — nie są z nimi niezgodne.

To prawdziwa radość, że Perelman wpisuje się w z mozołem osiągnięte spójności w ważnych dla ładu myślowego kwestiach:

Tożsamość czysto formalna jawi się jako oczywistość lub jest założona umownie, w każdym razie nie podlega kontrowersji a zatem argumentacji. Nie dotyczy to w żadnym razie przykładów utożsamień występujących w mowie codziennej. […]

Kiedy za pomocą definicji chcemy utożsamić definiens z definiendum, w grę wchodzi wówczas argumentacyjne, quasi-logiczne użycie tożsamości. W rzeczywistości zaś, o ile nie podkreślimy specjalnie faktu, że definiens dostarcza tylko przybliżenia, definicje mają na celu traktowanie pojęcia definiowanego i wyrażenia je definiującego jako elementów zamiennych[1].

Perelman przypomina, że definiujemy, aby móc zastąpić termin definiowany definiującym. Winny one być synonimiczne (bliskoznaczne?). Definiens jest wówczas swego rodzaju deskrypcją definiendum.

Logicy mają skłonność — argumentuje Perelman — do traktowania definicji jako arbitralnych, ale pogląd ten sprawdza się tylko w obrębie systemu formalnego, gdzie przyjmuje się, że znaki mają tylko taki sens, jaki się im umownie przypisze. Nie odnosi się to w żadnym przypadku do języka naturalnego — chyba że chodzić będzie o terminy naukowe, które wprowadza się do mowy razem z narzuconym im sensem. Jeśli słowo istniało już wcześniej, związane jest ono w języku z uprzednimi kwalifikacjami, ze śladami wartościującymi, które od razu nadają mu pozytywny lub negatywny odcień uczuciowy. Dlatego też definicja terminu nie może już być traktowana jako arbitralna. Gdyby zresztą było inaczej, trudno byłoby zrozumieć, dlaczego dyskutuje się tak często, jak w platońskich dialogach, o sensie słów. Jeżeli zamierzamy przedstawić definicję opisową, może być ona poddana próbie doświadczenia w każdym zwyczajnym użyciu. Jeśli idzie natomiast o definicję normatywną, słowa na przykład sprawiedliwość lub demokracja oznaczające pojęcie wartościowane pozytywnie, to dzięki takiej definicji przenosi się na definiens wartość przypisywaną definiendum: zrozumiałe jest, że przeniesienie tego rodzaju, wskazując dokładnie przedmiot, któremu należy przyznać wartość, nie może być wynikiem arbitralnej decyzji, rozstrzygałoby bowiem w ten sposób kontrowersję dotyczącą wartości na zasadzie autorytetu[2].

Ja tu zaś wpadam w słowo teoretykowi argumentacji:

W naukach empirycznych, w szczególności humanistycznych, sprawa się komplikuje, jako że zawsze między definiensem a definiendum zachodzi translacja znaczeń. Definicja jest bowiem podejmowana, jak twierdził Kazimierz Ajdukiewicz[3]: „definicja nominalna wyrazu W na gruncie słownika S jest to wypowiedź, która pozwala każde zdanie zbudowane z wyrazów słownika S i z wyrazu W przetłumaczyć na zdanie zbudowane z samych wyrazów słownika S”[4].

Perswadowałem onegdaj:

Definiowanie na gruncie języka J jest […] tłumaczeniem terminu definiowanego na język J. Trafność doboru języka, z którego pochodzi definiens, zależy od tego, czy formułujący definicję stosownie identyfikuje oczekiwania postulującego definicję. Inaczej zatem termin anoreksja definiuje się w dyskursie reprezentującym potoczne myślenie, inaczej w dyskursie profilaktyki dla uczniów szkoły podstawowej, inaczej w dyskursie dydaktyki akademii medycznej czy jeszcze inaczej na seminarium naukowym w zespole badawczym prowadzącym studia nad anoreksją. Określony kontekst dyskursywny podpowiada budującemu definiens, na podstawie jakiego języka ma on być skonstruowany. I tak, dla pożytków profilaktyki medycznej młodzieży równoznacznik dla terminu anoreksja musi odwoływać do takiej popularyzacji języka profesjonalnego odpowiedniej dziedziny wiedzy, aby w efekcie słuchacz […] mógł ową ustanowioną synonimiczność zrozumieć. Inaczej mówiąc, aby adresat definicji mógł nowe słowo włączyć do swojego języka[5].


[1] Ch. Perelman, Imperium retoryki. Retoryka i argumentacja, tłum. M. Chomicz, red. R. Kleszcz, Warszawa 2002, s. 75–76. Wyróżnienie moje — W.W.; W. Wrzosek, Między definicją a metaforą. O dwóch rodzajach interpretowania, [w:] idem, O interpretacji historycznej, red. M. Solarska, T. Falkowski, W. Werner, Poznań 2022, s. 19–27.

[2] Ch. Perelman, Imperium retoryki…, s. 77; idem, O sprawiedliwości, przeł. W. Bieńkowska, Warszawa 1959, s. 15–16. Wyróżnienie moje — W.W.

[3] K. Ajdukiewicz, Język i poznanie, t. 2, Warszawa 1985, s. 235.

[4] W. Wrzosek, Historia, kultura, metafora. O myśleniu historycznym, Wrocław 2022, s. 235; idem, Między definicją a metaforą. O dwóch rodzajach interpretowania, [w:] idem, O interpretacji historycznej, red. M. Solarska, T. Falkowski, W. Werner, Poznań 2022, s. 27.

[5] Idem, Między definicją a metaforą…, s. 27.