Wycinanki (165) Gregor to arthropoda?

WOJCIECH WRZOSEK

Wycinanki (165)

Gregor to arthropoda?



 

Przeczytałem starannie jeszcze raz „metamorfozę” Kafki.[1] Starannie i interesownie. Szukałem skojarzeń  z  Karakonami Bruno Schulza. Nie przeczę, towarzyszyły mi także obrazy z osobistych doświadczeń[2]

„Gdy Gregor Samsa obudził się pewnego rana z niespokojnych snów, stwierdził, że zmienił się w łóżku w potwornego robaka. Leżał na grzbiecie twardym jak pancerz, a kiedy uniósł nieco głowę, widział swój sklepiony, brązowy, podzielony sztywnymi łukami brzuch, na którym ledwo mogła utrzymać się całkiem już ześlizgująca się kołdra. Liczne, w porównaniu z dawnymi rozmiarami, żałośnie cienkie nogi migały mu bezradnie przed oczami.”[3]

W wykładzie o Kafce Nabokov „wycina” fragmenty z opowiadania i komentuje je. Zwraca uwagę czytelnika na to, że metamorfoza Gregora jest rozciągnięta w czasie. Nie jest tak, aby wraz z szokującą zewnętrzną przemianą – i to powolną – dokonywała się rewolucja świadomości głowy rodziny Samsów. Kluczowa jest nie tylko i nie tyle przemiana bohatera opowiadania w „żuka” ale i zmiana stosunku jego rodziny do tej sytuacji, zwłaszcza siostry Gregora, Grety [4]

Zagadkowa jest nie tylko radykalna zmiana zdolności ruchowych „Gregora”. Powstaje pytanie jak przekręcił on klucz w drzwiach. Jak żuk, zdaniem Nabokova wielkości psa, z jednej strony mający do dyspozycji tylko szczęki, otwiera drzwi. Jak  żuk pozostawał Gregorem w myśleniu bo podjął się przekręcenia klucza w zamku drzwi? Zaskakuje nie tylko trudność techniczna, szokuje intencja Gregora/żuka)

Nabokov podziwia fantazję i finezję Kafki w obrazowaniu rzeczonej przemiany. Przypomnę tylko, że w swoim wykładzie o Kafce stanowczo dystansuje się od sugestii Maksa Broda w kwestii klucza interpretacyjnego do twórczości jego przyjaciela i powiernika, jakim miałaby być idea „świętości”. Amerykańsko-rosyjski pisarz lekceważy psychoanalityczne interpretacje twórczości autora Procesu. Przypomina jego opinię, że psychoanaliza to „beznadziejna pomyłka”.

Wykład Nabokova o Przemianie Kafki, to szczegółowa analiza trzyczęściowej opowieści podzielonej przez niego na sceny. [5]

*

Pisarz i entomolog musiał postawić sobie pytanie:

„W kogo tak nagle przeobraził się zwyczajny komiwojażer, poczciwy Gregor? Najwyraźniej w przedstawiciela stawonogów (Arthropoda), do których należą owady, pająki, stonogi i skorupiaki. Jeśli były to „liczne nóżki”, wspomniane na wstępie, więcej ich niż sześć, to z zoologicznego punktu widzenia Gregor to nie owad. Wyobrażam sobie, że człowiek, który obudziwszy się na plecach odkrywa, że ma sześć kołyszących się nóżek, może w pełni uznać, że sześć to „dużo”. Dlatego przyjmijmy, że Gregor ma sześć nóg i że to owad.

Kolejne pytanie: jaki owad? Komentatorzy mówią „karaluch” (w oryg. „tarakan” W.W.), co oczywiście, nie ma sensu. Karaluch – to płaski owad, z solidnymi nóżkami, a Gregor bynajmniej nie jest płaski: jest wypukły z wierzchu i od spodu, z pleców i brzuszka, a nóżki ma małe. Do karalucha podobny jest ze względu na kolor. To wszystko. Za to ma ogromny wypukły brzuch, podzielony na segmenty przywodzące na myśl elektry. U żuków pod nadskrzydłami skryte są cieniutkie skrzydełka. Wypuściwszy je żuk może pokonać w nieprzerwanym locie wiele kilometrów. Ciekawe, że żuk Gregor w rezultacie nie dowiedział się, że pod twardymi pokryciem pleców ma skrzydła. (To moja bardzo subtelna obserwacja – dodaje w nawiasie Nabokow – będziecie ją sobie cenić – zwraca się do studentów, autor Lolity – przez całe życie. Wielu Gregorów, John`ów i Jenny nie wiedzą, że mają skrzydła).  Oprócz tego Gregor ma silną szczękę i żuchwę. Z ich pomocą, stanąwszy na tylne nóżki (na trzecią silną parę nóżek), przekręca klucz w zamku. Tym sposobem otrzymujemy wyobrażenie długości jego ciała – wynosi ono około metra. Z biegiem opowieści stopniowo przyucza się do korzystania ze swoich kończyn i czułków. To brązowy, wypukły, dostatecznie szeroki żuk o rozmiarach psa. Ja wyobrażam go sobie mniej więcej tak:

W oryginale stara służąca-pokojówka nazywa go Mistkafer [6] – „żuk  gnojowy” Jasne , że poczciwa kobieta nadaje ten epitet w życzliwym tonie.  Mówiąc serio, Gregor to nie żuk gnojowy. To po prostu duży żuk ( muszę dodać – konkluduje Nabokov – że ani Gregor, tak jak i Kafka niezbyt jasno widzą tego żuka). [7]



[1] Opowiadanie Die Verwandlung ukazało się  w 1915 w Lipsku;  po polsku, F. Kafka, Przemiana, (w)  Wyrok, przełożył Juliusz Kydryński, z dzieł Franza Kafki, tom V,  London 1993, s. 22-84; B. Schulz, Sklepy cynamonowe (w wydawnictwie Rój) Warszawa 1934; jeden z czytelników zwrócił mi uwagę, że metamorfoza, jak nazywam opowiadanie Kafki  o Gregorze Samsie i jako figura myślowa, była statystką wielu moich felietonów

[2] „Mieszkałem w Uskoje w roku 1989, w świeżo oddanym hotelu akademii nauk. Konferencja z Francuzami na 60-lecie szkoły Annales, apartamenty luksusowe, styl repressance, bar All inclusive. Gdy po trzynastu latach wybrałem tenże hotel licząc na komforty, to niestety, nie przewidziałem, że karaluchy objęły obiekt we władanie. W pokojach resztki minionego luksusu, meble przenoszone, brak wody… Santiechnik przyjdzie za trzy dni, uwaga: u niego mnogo raboty….Chodzimy na miasto, w gościnę kąpać się. Pozostał tylko wokół piękny las… W recepcji obsługa także z widocznymi śladami minionej świetności…W. Wrzosek, Wycinanki, Poznań 2010, s. 42.

[3] F. Kafka, Przemiana…, s. 22

[4]  Vladimir Nabokow nie tylko światowej sławy pisarz, ale międzynarodowej klasy entomolog podkreśla tę ową stopniową u Kafki przemianę człowieka w … owada. „W egzemplarzu „Przemiany” z jego adnotacjami znajdujemy uwagę:  „zwykły żuk nie ma powiek i nie może zamknąć oczu – żuk z ludzkimi oczami” V. Nabokov, Lectures on Literature. Austen, Dickens, Flaubert, Joyce, Kafka, Proust, Stevenson, red. F. Bowers, przedmowa J. Updike, San Diego 1980; cyt. za: В. Набоков, Лекции по зарубежной литературе. Остен, Диккенс, Флобер, Джойс, Стивенсон, Москва 1988, Предисл. Апдайк Дж., s. 332. Jest tłumaczenie polskie, ale go nadal nie mam.  

[5] Napomykaliśmy już o tym, że Nabokov czytał to opowiadanie dopiero w końcu lat trzydziestych. Przyznawał się do nieznajomości niemieckiego na tyle, aby czytać wówczas tak skomplikowane utwory. A więc, jak pamiętamy czytał tłumaczenie francuskie w czasie swego pomieszkiwania we Francji. Nabokov napomknął o Kafce: „ (…) w roku 1923 zamieszkał ze swoja ukochaną w Berlinie, niedaleko ode mnie”, tamże, s. 330

[6] Łac. geotrupes stercorarius.

[7] В. Набоков, Лекции по зарубежной литературе…, s. 335-336




Wycinanki (164)

Karakony – tarakany – karaluchy…

WOJCIECH WRZOSEK

Wycinanki (164)

Karakony – tarakany – karaluchy…



„Spotykam w holu w akademiku w Moskwie płaczącą koleżankę z macierzystego uniwersytetu. Przyjechała na tydzień do Instytutu Językoznawstwa Akademii Nauk. Nie zostanę tu – powiada – i co najgorsze, nie ma miejsc na powrót samolotem, szlocha. Tu są karaluchy, donosi mi z przerażeniem, Ja mówię: wiem brązowe. Miejscowi nazywają je jakoś z turecka: tarakany…Tydzień wytrzymasz, uspokajam. Gdy włączysz światło, to szybko chowają się. Na bilety na wcześniejszy powrót do kraju nie ma szans. Proponuję więc bilety na balet….Idziemy na balet harlemski, który występuje gościnnie w kremlowskim pałacu. Ania odżywa…Idziemy do moich znajomych w gości. Później zdobywam dla niej pojedynczy pokój, jeden z tych gościnnych. Przekonuję w znany mi już dobrze sposób panie z recepcji akademika, że jej się należy. Tydzień mija szybko, odwożę ją na lotnisko. Pamiętajcie: nie należy jeździć na wschód bez kwarantanny kulturowej lub niebezpiecznie poruszać się tam bez stosownego guide`a po życiu codziennym w czasach późnej pierestrojki”[1]

Nie ma złudzeń.  Na motywach Metamorfozy Kafki myślę o opowiastce Bruno Schulza [2]:

„Chciałem cię już od dawna zapytać: prawda, że to jest on? – I chociaż nie wskazałem nawet spojrzeniem na kondora, matka odgadła od razu, zmieszała się bardzo i spuściła oczy. Dałem umyślnie upłynąć chwili, żeby wykosztować jej zmieszanie, po czym z całym spokojem, opanowując wzbierający gniew, spytałem: – Jaki sens mają w takim razie te wszystkie plotki i kłamstwa, które rozsiewasz o ojcu?

Lecz jej rysy, które w pierwszej chwili rozpadły się były w panice, zaczęły się znowu porządkować. – Jakie kłamstwa? – spytała mrugając oczyma, które były puste, nalane ciemnym błękitem, bez białka. – Znam je od Adeli – rzekłem – ale wiem, że pochodzą od ciebie; chcę wiedzieć prawdę.

Usta jej drżały lekko, źrenice, unikając mego wzroku, powędrowały w kąt oka. – Nie kłamałam – rzekła, a usta – jej napęczniały i stały się małe zarazem. Uczułem, że mnie kokietuje jak kobieta mężczyznę. – Z tymi karakonami to prawda – sam przecież pamiętasz… – Zmieszałem się. Pamiętałem w istocie tę inwazję karakonów, ten zalew czarnego rojowiska, które napełniało ciemność nocną, pajęczą bieganiną. Wszystkie szpary pełne były drgających wąsów, każda szczelina mogła wystrzelić z nagła karakonem, z każdego pęknięcia podłogi mogła zlegnąć się ta czarna błyskawica, lecąca oszalałym zygzakiem po podłodze. Ach, ten dziki obłęd popłochu, pisany błyszczącą, czarną linią na tablicy podłogi. Ach, te krzyki grozy ojca, skaczącego z krzesła na krzesło z dzirytem w ręku. Nie przyjmując jadła ani napoju, z wypiekami gorączki na twarzy, z konwulsją wstrętu wrytą dookoła ust, ojciec mój zdziczał zupełnie. Jasne było, że tego napięcia nienawiści żaden organizm długo wytrzymać nie może. Straszliwa odraza zamieniała jego twarz w stężałą maskę tragiczną, w której tylko źrenice, ukryte za dolną powieką, leżały na czatach, napięte jak cięciwy, w wiecznej podejrzliwości. Z dzikim wrzaskiem zrywał się nagle z siedzenia, leciał na oślep w kąt pokoju i już podnosił dziryt, na którym utkwiony ogromny karakon przebierał rozpaczliwie gmatwaniną swych nóg. Adela przychodziła wówczas blademu ze zgrozy z pomocą i odbierała lancę wraz z utkwionym trofeum, ażeby ją utopić w cebrzyku. Już wówczas jednak nie umiałbym był powiedzieć, czy obrazy te zaszczepiły mi opowiadania Adeli, czy też sam byłem ich świadkiem. Ojciec mój nie posiadał już wtedy tej siły odpornej, która zdrowych ludzi broni od fascynacji wstrętu. Zamiast odgraniczyć się do straszliwej siły atrakcyjnej tej fascynacji, ojciec mój, wydany na łup szału, wplątywał się w nią coraz bardziej. Smutne skutki nie dały długo na siebie czekać. Wnet pojawiły się pierwsze podejrzane znaki, które napełniły nas przerażeniem i smutkiem. Zachowanie ojca zmieniło się. Szał jego, euforia jego podniecenia przygasła. W ruchach i mimice jęły się zdradzać znaki złego sumienia. Zaczął nas unikać. Krył się dzień cały po kątach, w szafach, pod pierzyną. .Widziałem go nieraz, jak w zamyśleniu oglądał własne ręce, badał konsystencję skóry, paznokci, na których występować zaczęły czarne plamy, jak łuski karakona. W dzień opierał się jeszcze ostatkami sił, walczył, ale w nocy fascynacja uderzała nań potężnymi arakami. Widziałem go późną nocą, w świetle świecy stojącej na podłodze. Mój ojciec leżał na ziemi nagi, popstrzony czarnymi plamami totemu, pokreślony liniami żeber, fantastycznym rysunkiem przeświecającej na zewnątrz anatomii, leżał na czworakach, opętany fascynacją awersji, która go wciągała w głąb swych zawiłych dróg. Mój ojciec poruszał się wieloczłonkowym, skomplikowanym ruchem dziwnego rytuału, w którym ze zgrozą poznałem imitację ceremoniału karakoniego.

Od tego czasu wyrzekliśmy się ojca. Podobieństwo do karakona występowało z dniem każdym wyraźniej – mój ojciec zamieniał się w karakona. Zaczęliśmy się przyzwyczajać do tego. Widywaliśmy go coraz rzadziej, całymi tygodniami znikał gdzieś na swych karakonich drogach – przestaliśmy go odróżniać, zlał się w zupełności z tym czarnym niesamowitym plemieniem. Kto mógł powiedzieć, czy żył gdzieś jeszcze w jakiejś szparze podłogi, czy przebiegał nocami pokoje, zaplątany w afery karakonie, czy też był może między tymi martwymi owadami, które Adela co rana znajdowała brzuchem do góry leżące i najeżone nogami i które ze wstrętem brała na śmietniczkę i wyrzucała?

– A jednak – powiedziałem zdetonowany – jestem pewny, że ten kondor to on. – Matka spojrzała na mnie spod rzęs: – Nie dręcz mnie, drogi – mówiłam ci już przecież, że ojciec podróżuje jako komiwojażer po kraju – przecież wiesz, że czasem w nocy przyjeżdża do domu, ażeby przed świtem jeszcze dalej odjechać.”[3]



[1]Wojciech Wrzosek, Wycinanki, Poznań 2010…, s. 39;

[2] Franz Kafka, Wyrok, przełożył Juliusz Kydryński, z dzieł Franza Kafki, tom V,  London 1993; http://comporecordeyros.cba.pl/lektury/Kafka%20Franz%20-%20Opowiadania.pdf; zwracam uwagę na fragment, który jest światem jakby równoległym do dramatu jaki rozegrał się w rodzinie Samsów.

[3] Bruno Schulz, Sklepy cynamonowe, Warszawa 1991, s. 64-65; https://docer.tips/schulz-b-sklepy-cynamonowe.html, s. 48-50.




Wycinanki (163) All animals  are equal but some animals are more equal than others

WOJCIECH WRZOSEK

Wycinanki (163)

All animals  are equal but some animals are more equal than others[1]



Orwell w latach czterdziestych zaprezentował wyrazisty obraz totalitaryzmu, systemu sowieckiego, pamflet antyutopijny. Bajka o folwarku do dzisiaj inspiruje i pokazuje swą historyczną trafność.

„Oto fragment listu Orwella do Dwighta Macdonalda z września 1944 r.:
„Dot. pańskiego pytania o „Folwark Zwierzęcy”. Oczywiście miał on być przede wszystkim satyrą na rewolucję rosyjską. Jednak, jak podkreślam, przesłanie utworu jest szersze, chciałem wyrazić w nim myśl, iż szczególny rodzaj rewolucji (gwałtowna rewolucja oparta na konspiracji z motorem napędowym w postaci nieświadomie żądnych władzy osób) może doprowadzić jedynie do zmiany władców. Mój morał brzmi tak oto: rewolucje mogą przynieść radykalną poprawę, gdy masy będą czujne i będą wiedzieć jak pozbyć się swych przywódców, gdy tamci zrobią co do nich należy. Punktem zwrotnym opowiastki jest chwila gdy świnie rezerwują dla siebie mleko i jabłka (Kronsztad). Gdyby pozostałe zwierzęta zrozumiały, co się święci, i w porę interweniowały, sprawy potoczyłyby się właściwym torem. Jeśli ludziom się wydaje, że bronię status quo, dzieje się tak, ponieważ zostali oni ogarnięci pesymizmem i żywią przekonanie, iż alternatywą jest albo dyktatura albo kapitalizm w stylu laissez-faire…Chciałem powiedzieć co następuje: nie można robić rewolucji jeśli nie robi się jej dla siebie; nie ma czegoś takiego jak dobrotliwa dyktatura.[2]

*

Rewolta dokonała się. Spisano jej doktrynę w siedmiu tezach, zwanych przykazaniami:

„Snowball (jako, że właśnie on pisał najlepiej) ujął pędzel między kłykcie przedniej racicy, zamalował znajdujący się na szczycie napis FOLWARK DWORSKI i wpisał w tym miejscu: FOLWARK ZWIERZĘCY. Odtąd miała obowiązywać nowa nazwa. Dokonawszy zmiany zwierzęta powróciły na podwórze; Snowball i Napoleon polecili przynieść drabinę, którą przystawiono do ściany wielkiej stodoły. Knury wyjaśniły, że dzięki trzymiesięcznym studiom udało się im ująć zasady Animalizmu w Siedmiu Przykazaniach. Owych Siedem Przykazań zostanie wypisane na ścianie; mają one stanowić niezmienne prawo, któremu będą podlegać wszyscy mieszkańcy Folwarku Zwierzęcego. Z pewnym trudem (świni bowiem niełatwo utrzymać równowagę na drabinie) Snowball wspiął się na szczyt i przystąpił do pracy, w której pomagał mu stojący kilka szczebli niżej Squealer, trzymający garnek z farbą. Przykazania wypisano na smołowanej ścianie stodoły wielkimi, białymi literami, tak by były dobrze widoczne z odległości trzydziestu metrów.

A oto ich treść:

„SIEDEM  PRZYKAZAŃ

  1. Wszystko co chodzi na dwóch nogach jest wrogiem.
  2. Wszystko co chodzi na czterech nogach lub ma skrzydła jest przyjacielem.
  3. Żadne zwierzę nie będzie nosić ubrania.
  4. Żadne zwierzę nie będzie spać w łóżku.
  5. Żadne zwierzę nie będzie pić alkoholu.
  6. Żadne zwierzę nie zabije innego.
  7. Wszystkie zwierzęta są równe.” [3]

W wymiarze życia zwierząt gospodarskich, a zwłaszcza świń i psów, więc w skali historycznej niebawem okazało się, że nastąpił powrót do nazwy folwark dworski.

„Nie mówiąc ani słowa pociągnęła go lekko za grzywę i zaprowadziła pod ścianę wielkiej stodoły, na której wypisano Siedem Przykazań. Przez kilka chwil osioł i klacz patrzyli w milczeniu na smołowaną ścianę z wymalowanymi na niej białymi literami. – Oczy mam już nie te – powiedziała wreszcie Clover. – Nawet gdyby byłam młoda, nie potrafiłam przeczytać tego, co tam wypisano. Ale wydaje mi się, że ta ściana wygląda inaczej niż ongiś. Czy nasze Przykazania są te same, co dawniej, Benjaminie? Po raz pierwszy osioł odstąpił od swoich zasad i przeczytał Clover to, co było wypisane na ścianie. Pozostało na niej tylko jedno Przykazanie. Brzmiało ono tak: WSZYSTKIE ZWIERZĘTA SĄ RÓWNE, ALE NIEKTÓRE ZWIERZĘTA SĄ RÓWNIEJSZE OD INNYCH. Potem nikogo już nie zdziwiło, że nazajutrz świnie nadzorujące prace gospodarskie trzymały w racicach baty. Nikogo też nie dziwiło, że świnie kupiły sobie radio, poczyniły starania o założenie telefonu, oraz zaprenumerowały „Johna Bulla”,”Tit-Bits”i”Daiły Mirror”. Nikogo nie dziwił widok Napoleona spacerującego z fajką w zębach po ogrodzie; nie, nikogo nie dziwiło nawet to, że świnie wyciągnęły z szaf ubrania pana Jonesa i nałożył je na siebie. Sam Napoleon ukazał się w czarnym paltocie, myśliwskich bryczesach i skórzanych sztylpach, a jego ulubiona maciora paradowała we wzorzystej jedwabnej sukni, którą pani Jones wkładała w niedzielę.[4]

„Jeśli chodzi o wspaniałą, dobrosąsiedzką mowę pana Pilkingtona, stwierdził Napoleon, on ma tylko jedno jedyne zastrzeżenie. Otóż pan Pilkington przez cały czas mówił o „Folwarku
Zwierzęcym”. Oczywiście nie mógł wiedzieć – albowiem podaje się to po raz pierwszy do
wiadomości – iż nazwa „Folwark Zwierzęcy” została zniesiona. Odtąd folwark ma nosić
dawną nazwę: „Folwark Dworski”, która to nazwa, jak sądzi, jest właściwa.” [5]



[1]G.Orwell,AnimalFarm,https://docs.google.com/file/d/0BqbgH1SfSUdUWNxNFBWeHNCR3M/edit?resourcekey=0-y0UaERHtE7aLaKt_cwsElg, p. 51-52; Wszystkie zwierzęta są równe, ale niektóre z nich są równiejsze od innych. „ G. Orwell, Folwark…,  cz. 10

[2] http://rodaknet.com/ksiazka_folwark_zwierzecy.pdf; cyt za Bartłomiejem Zborskim (a ten za: Michael Shelden, Orwell, the Autorized Biography, Nowy York 1992, s. 444.)

[3] Tamże. THE SEVEN COMMANDMENTS

  1. Whatever goes upon two legs is an enemy.
  2. Whatever goes upon four legs, or has wings, is a friend.
  3. No animal shall wear clothes.
  4. No animal shall sleep in a bed.
  5. No animal shall drink alcohol.
  6. No animal shall kill any other animal.
  7. All animals are equal.

https://docs.google.com/file/d/0B-qbgH1SfSUdUWNxNFBWeHNCR3M/edit?resourcekey=0-y0UaERHtE7aLaKt_cwsElg, p. 9

[4] Tamże, cz. 10.

[5] Tamże.




Wycinanki (162) Animalizm w siedmiu przykazaniach

WOJCIECH WRZOSEK

Wycinanki(162) Animalizm w siedmiu przykazaniach



„Po powrocie z Hiszpanii – napisał Orwell w marcu 1947 roku w przedmowie do ukraińskiego wydania Folwarku zwierzęcego – rozważałem zdemaskowanie mitu sowieckiego w opowieści, którą mógłby zrozumieć niemal każdy i który nietrudno byłoby przełożyć na inne języki. Przez pewien czas nie wiedziałem jednak, jaką treść mam nadać tej historii: pomysł przyszedł mi do głowy, kiedy pewnego dnia (mieszkałem wtedy w małej wiosce) ujrzałem, jak może dziesięcioletni chłopiec prowadzi wąską ścieżką potężnego konia pociągowego, chłoszcząc zwierzę batem, ilekroć tylko usiłowało zboczyć z drogi. Uderzyło mnie wtedy to, iż ludzie wykorzystują zwierzęta prawie tak samo, jak bogacze wykorzystują proletariat.

Zacząłem więc analizować teorię Marksa ze zwierzęcego punktu widzenia… Zwierzęta dobrze wiedziały, iż walka klasowa toczona przez ludzi jest czystą mrzonką, albowiem ilekroć zachodziła konieczność wyzyskiwana zwierząt, wszyscy ludzie jednoczyli się przeciw nim: prawdziwa walka – utrzymywały – toczy się między zwierzętami i ludźmi. Ustaliwszy ów fakt , resztę nie trudno było skomponować. Utwór powstał w 1943 roku, ponieważ do tej daty byłem stale zajęty czymś innym i nie miałem czasu na jego napisanie”[…]” [1]

„Po wysłuchaniu mowy Majora co bardziej inteligentne zwierzęta całkowicie zmieniły poglądy. Wprawdzie nie wiedziały, kiedy wybuchnie zapowiedziane przezeń powstanie, nie miały powodów do przypuszczeń, iż dożyją tego dnia, jednak doskonale rozumiały, że ich obowiązkiem jest przygotowywanie rebelii. Wyjaśnianiem wszystkich spraw i organizowaniem zwierząt zajęły się oczywiście świnie, uważane ogólnie
za najmądrzejsze. Ich stadku przewodziły dwa młode samce, Snowball i Napoleon, które pan Jones hodował na sprzedaż. Napoleon był sporym knurem rasy Berkshire o dzikim wyglądzie, jedynym z tej rasy na folwarku; choć nie był zeń najlepszy mówca, znano go z tego, że potrafi postawić na swoim. Snowball był bardziej ruchliwy, bardziej wygadany i bystrzejszy, jednak nie posiadał, jak sądzono, tak silnego charakteru jak tamten. Pozostałe samce były tucznikami. Najlepiej znano wśród nich Squealera, niewielkie grube prosię o nadzwyczaj okrągłych policzkach, mrugających oczkach, szybkich ruchach i przenikliwym głosie. Miał dar wymowy, a gdy roztrząsał jakiś trudny problem, zwykle kiwał się z boku na bok, merdając ogonkiem, co jakoś bardzo przekonywało doń słuchaczy. Mawiano o Squealerze, że czarne potrafi uczynić białym. Ci trzej opracowali nauki starego Majora w spójny system myślowy, który nazwali animalizmem.” [2]

Znamienna jest wizja wybuchu rewolucji bolszewickiej, nazywana tu rebelią. W zasadzie to przypadek, uruchomił nagromadzoną dzięki konspiracji energię protestu. Stones i jego ludzie nie nakarmili tego dnia zwierząt. Praca konspiracyjna przyniosła efekt w postaci wybuchu sprzeciwu i przemocy:

„Tego dnia wczesnym rankiem parobcy wydoili krowy, a potem wyszli polować na dzikie króliki, nie troszcząc się o zadanie karmy zwierzętom. Po powrocie pan Jones natychmiast wyciągnął się na sofie w saloniku nakrywszy twarz egzemplarzem „News of the Worid”; nadszedł wieczór, a zwierząt nikt nie nakarmił. W końcu nie wytrzymały. Jedna z krów wyłamała rogami wrota spichlerza i wokół pojemników z paszą wnet się zaroiło. Wtedy nieoczekiwanie obudził się pan Jones. Po chwili wraz z czterema parobkami był już w spichlerzu i wszyscy walili na oślep batami. Tego było za wiele głodnym zwierzętom. Choć nikt nie dał żadnego hasła do ataku, wszystkie zgodnie rzuciły się na oprawców. Na Jonesa i jego ludzi spadła nagle lawina ciosów rogami i uderzeń kopyt. Przestali panować nad sytuacją. Nigdy przedtem nie widzieli tak rozwścieczonych zwierząt i nagły bunt stworzeń, które bili i dręczyli przy lada okazji, napełnił ich panicznym strachem. Tylko przez chwilę usiłowali się bronić, a potem wszyscy wzięli nogi za pas. W krótkim czasie cała piątka gnała na złamanie karku boczną drogą prowadzącą ku szosie, a triumfujące zwierzęta ścigały mężczyzn zawzięcie. Pani Jones wyjrzała przez okno sypialni i ujrzawszy, co się święci, szybko wrzuciła do podróżnej torby nieco rzeczy i czmychnęła bocznym wejściem” [3]



[1] Cytuję ten fragment za George Orwell, Folwark zwierzęcy. Bajka, przekład Anna Nowosielska, ilustracje Barbara Kuropiejska-Przybyszewska, Warszawa 2021, s. 133: tam cyt za: G. Orwell, The Collected Essays, Journalism and Letters, t. III As I Please 1943-1945, red. Sonia Orwell i Jan Angus, Harmondsworth 1970. W marcu 1947 r. Orwell napisał przedmowę do ukraińskiego wydania Folwarku…., które monachijska organizacja Ukraińców pozostałych po wojnie na terenie Niemiec (tzw. displaced persons) przeznaczyła dla swoich członków. Oryginalny tekst w języku angielskim zaginął, dlatego też w rzeczonym zbiorze znajduje się wersja przełożona z ukraińskiego (przyp. tłum.)

[2] http://rodaknet.com/ksiazka_folwark_zwierzecy.pdf; cz.2 akpt. 2

[3] Tamże, cz. II




Wycinanki(161) Manifest animalizmu.

WOJCECH WRZOSEK

Wycinanki(161) Manifest animalizmu.


    


Chciałbym Folwark zwierzęcy powiedziałem do sprzedawcy.  Niech pan idzie do półki z zootechniką, tam zaraz za weterynarią… Rzeczywiście, znalazłem to skromne i głośne dzieło George`a  Orwella. Sprawdzałem później gdzie stoi La ferme des animaux w Brukseli. Otóż w dziale politologii, ale i na parterze wśród bajek. Słusznie z bajkową okładką i takim podtytułem.

Angielski pisarz zrobił więcej dla świadomości antytotalitarnej niż ktokolwiek inny. To oczywiście moja nieweryfikowalna opinia.

„W ciągu dnia pojawiła się wieść, że stary Major, medalowy knur rasy średnia biała angielska, miał ubiegłej nocy dziwny sen pragnie przekazać go pozostałym zwierzętom” [1]

Następnie Orwell przedstawia wielu bohaterów bajki, którzy zjawili się w „wielkiej stodole”:

„Major stwierdził, że wszystkim jest już wygodnie i czekają z uwagą, odchrząknął zatem i zaczął:

– Towarzysze, zapewne słyszeliście już, ze ubiegłej nocy miałem dziwny sen. Ale do tego przejdziemy później. Najpierw chciałbym się zająć czymś innym. (…)A więc towarzysze, jakie jest to nasze Zycie? Stawmy temu czoło

-Towarzysze zapewne słyszeliście już, że ubiegłej nocy miałem dziwny sen. Ale do tego przejdziemy później. Najpierw chciałbym zając się czymś innym. (…)A wiec towarzysze, jakie jest to nasze życie? Stawmy temu czoło: nasze życie jest nędzne, mozolne i krótkie. Rodzimy się, dostajemy tyle pożywienia, by duch kołatał się nam w ciele, a tych z nas, którzy są zdolni do pracy zmusza się do harówki ponad siły, kiedy zaś nadejdzie kres naszej przydatności, zarzyna nas się ze szkaradnym okrucieństwem. W Anglii żadne zwierzę powyżej pierwszego roku życia nie zna, co to szczęście lub wypoczynek. Żadne zwierzę w Anglii nie jest wolne. Życie zwierzęcia to niedola i niewola, taka właśnie jest prawda.

Czy jednak całe to upodlenie wynika z porządku natury? Może nasz kraj jest zbyt ubogi, by jego mieszkańcy mogli żyć godziwie? Nie, towarzysze, po tysiąckroć nie! Angielska ziemia jest żyzna, klimat łagodny; Anglia może wyżywić znacznie większą liczbę zwierząt niż ta, która ją zamieszkuje. Weźmy choćby nasz folwark: mógłby utrzymać tuzin koni, dwadzieścia krów, setki owiec, zapewniając im komfortowe i godne życie, co obecnie jest prawie nie do pomyślenia. Dlaczego więc, pytam, godzimy się na taką nędzę? Dlatego, że niemal wszystkie owoce naszej pracy kradną nam ludzie. I właśnie tu, towarzysze, tkwi sedno sprawy. Można je określić jednym tylko słowem: człowiek! Człowiek jest naszym jedynym prawdziwym wrogiem. Usuńmy człowieka, a na zawsze znikną główne przyczyny głodu i pracy ponad siły.[2]

Czy nie jest zatem, towarzysze, jasne jak słońce, że całe zło naszego życia ma przyczynę w tyranii człowieka? Pozbądźmy się go tylko, a owoce naszej pracy nam przypadną. Niemal natychmiast staniemy się bogaci i wolni. Co zatem mamy czynić? Musimy dniem i nocą zapamiętale pracować nad obaleniem rodzaju ludzkiego! Oto moja rada, towarzysze: powstanie! Nie wiem, kiedy wybuchnie, może za tydzień, może za sto lat, jestem jednak pewien – tak jak tego, że widzę tę oto słomę pod racicami – że prędzej czy później sprawiedliwości stanie się zadość. Myślcie tylko o tym, towarzysze, aż po kres życia. Lecz nade wszystko przekażcie moje słowa waszym dzieciom, by kolejne pokolenia prowadziły dalej walkę do zwycięstwa. Pamiętajcie też, towarzysze, że ani na chwilę nie możecie okazać słabości. Nie dajcie się zwieść żadnym argumentom. Nigdy nie dawajcie wiary, gdy będą was przekonywać, że ludzie i zwierzęta mają wspólne interesy, że dobrobyt jednej strony oznacza dobrobyt drugiej. To wszystko łgarstwa. Człowiek nie dba o interesy żadnego stworzenia – wyłącznie o własne. Niech wśród nas, zwierząt, zapanuje pełna jedność, pełne braterstwo, solidarność w walce. Wszyscy ludzie to nasi wrogowie. Wszystkie zwierzęta są braćmi.[3]

„Teraz, towarzysze, – kontynuował Major – opowiem wam mój sen. Nie potrafię opisać go szczegółowo. Śniła mi się ziemia bez człowieka. Lecz przypomniało mi to o czymś, o czym dawno zapomniałem. Przed wielu laty, gdy byłem małym prosięciem, moja matka wraz z innymi maciorami nuciła starą piosenkę, z której znała tylko melodię i pierwsze dwa słowa. Umiałem ją zaśpiewać w dzieciństwie, jednak od dawna jej nie pamiętam. Ostatniej nocy wszakże powróciła do mnie we śnie. Co więcej, przypomniałem sobie również słowa, które – jestem tego pewien -zwierzęta śpiewały dawno, dawno temu i które poszły w zapomnienie przed pokoleniami. Tę piosenkę zaśpiewam wam teraz, towarzysze. Jestem stary i głos mi już ochrypł, gdy jednak podam wam melodię, sami zaśpiewacie znacznie lepiej. Pieśń nazywa się „Zwierzęta Anglii”.[4]

Beasts of England, beasts of Ireland,

Beasts of every land and clime,

Hearken to my joyful tidings

Of the golden future time.

Soon or late the day is coming,

Tyrant Man shall be o’erthrown,

And the fruitful fields of England

Shall be trod by beasts alone.

Rings shall vanish from our noses,

And the harness from our back,

Bit and spur shall rust forever,

Cruel whips no more shall crack.

Riches more than mind can picture,

Wheat and barley, oats and hay,

Clover, beans, and mangel-wurzels

Shall be ours upon that day.

Bright will shine the fields of England,

Purer shall its waters be,

Sweeter yet shall blow its breezes

On the day that sets us free.

For that day we all must labour,

Though we die before it break;

 

Cows and horses, geese and turkeys,

All must toil for freedom’s sake.

Beasts of England, beasts of Ireland,

Beasts of every land and clime,

Hearken well and spread my tidings

Of the golden future time.[5]



         

[1]  George Orwell. Folwark zwierzęcy. Bajka, przekład Anna Nowosielska, ilustracje Barbara Kuropiejska-Przybyszewska, Warszawa 2023, s. 17; „ Stary Major (tak go nazywano, choć udział w wystawach brał jako „Piękność z Willingdon”) cieszył się w folwarku tak dużym poważaniem, że każdy chętnie rezygnował z godziny snu, aby usłyszeć, co ma do powiedzenia”(…) Miał dwanaście lat i ostatnio zrobił się dość tęgi, lecz w dalszym ciągu był majestatyczną świnią o mądrym i dobrotliwym wyglądzie, choć nie usunięto mu kłów”, tamże, s. 17-18.

[2] Georges Orwell, Folwark zwierzęcy; odaknet.com/ksiazka_folwark_zwierzecy.pdf, cz. 1.

[3] Tamże

[4]  Tamże.

[5] Tłumaczenia polskie pieśni są… Cytuję więc za oryginałem. George Orwell, Animal farm, 1945;  https://docs.google.com/file/d/0B-qbgH1SfSUdUWNxNFBWeHNCR3M/edit?resourcekey=0-y0UaERHtE7aLaKt_cwsElg; p.4-5.




Wycinanki(160) „Nowomowa” to produkt „dwójmyślenia”

WOJCIECH WRZOSEK

Wycinanki(160) „Nowomowa” to produkt „dwójmyślenia”



         

Z „Roku 1984” trudno coś wybrać. Nie jest mi łatwiej wybrać i z mojego 1984. Gdyby w poszukiwaniu alibi przesłuchiwano mnie co robiłem w roku 1984, – z pamięci ad hoc – nie wybrałbym bodaj nic. Mam jednak zachowany kalendarz/terminarz. Tam są zapiski o tym co robiłem lub miałem zamiar robić. Czy ty drogi czytelniku na pytanie co robiłeś w roku powiedzmy 2006,  co odpowiedziałbyś?  Czy pamięć mamy poszufladkowaną według lat?

Utyskiwałem już nieraz, że z literatury piękniej wycinam z bólem. Podobnie z  Rokiem 1984 George`a Orwella.  Wszystko tu jest ciekawe i pouczające. Czytając kojarzysz z codziennością:  komuną, PRL-em, dzisiejszą  ‘Dobrą Zmianą” i bywa z współczesną polską, rosyjską, węgierską… kulturą polityczną i populizmem, autorytaryzmem pierwszej kwarty XXI wieku.

Wybrałem fragment o dwójmyśleniu fundamencie nowomowy angsocu:[1]

„Pierwszy i podstawowy stopień wtajemniczenia, od którego można rozpocząć edukacje najmłodszych dzieci, nazywa się w nowomowie zbrodnioszlaban. Oznacza to zdolność niemal odruchowego zatrzymania i zmiany toku myśli, gdy tylko przybierają potencjalnie niebezpieczny kierunek. Pod pojęciem tym zawarta jest także umiejętność niewyciągania wniosków i zamykania oczu na błędy logiczne oraz nierozumienia najprostszych argumentów wrogich wobec angsocu, a ponadto automatyczne poczucie nudy i wstrętu do rozważań, które mogłyby prowadzić do nieprawomyślnych wniosków. Zbrodnioszlaban, innymi słowy, oznacza głupotę ochronną. Ale głupota sama w sobie nie wystarcza. Wręcz przeciwnie, chcąc być w pełni ortodoksyjnym, należy mieć większą kontrolę nad swoim umysłem, niż cyrkowy akrobata nad swoim ciałem. U podstaw ustroju Oceanii leży wiara, iż Wielki Brat jest wszechmocny, a Partia nieomylna. W rzeczywistości jednak ani Partia nie jest nieomylna, ani Wielki Brat wszechmocny; od obywateli wymaga się zatem, by czujnie, a zarazem błyskawicznie zmieniali podejście do faktów. Kluczowy termin to słowo czarnobiał. Podobnie jak wiele innych określeń nowomowy, ma dwa sprzeczne znaczenia. Użyte wobec przeciwnika, piętnuje jego zwyczaj bezczelnego upierania się, że coś jest białe, podczas gdy faktycznie jest czarne. Natomiast w stosunku do członka Partii wyróżnia jego lojalność do dyscypliny partyjnej, szczerą chęć, by jej się podporządkować i twierdzić, iż czarne jest białe. Oznacza to także zdolność natychmiastowego uznania własnych słów za prawdę, a co więcej, wyrobienie w sobie głębokiej wiary, że tak było zawsze i że nigdy nie sądziło się inaczej. Wymaga to ciągłego przystosowania pamięci do bezustannych zmian, jakim podlega przeszłość; umożliwia je sposób myślenia zawierający w sobie pozostałe umiejętności, a określany w nowomowie terminem dwójmyślenie.” [2]

„Dwójmyślenie oznacza przede wszystkim umiejętność wyznawania dwóch sprzecznych poglądów i wierzenia w oba naraz. Partyjny inteligent wie, kiedy powinien zmienić swoje wspomnienia, a zatem w pełni się orientuje, że przekręca fakty, równocześnie jednak, dzięki dwój myśleniu, świecie wierzy, iż prawda nie została pogwałcona. Proces ten musi być świadomy, gdyż inaczej brakowałoby mu precyzji, a zarazem bezwiedny, aby człowiek nie zdawał sobie sprawy z faktu dokonania fałszerstwa, bo to mogłoby wywołać poczucie winy. Dwójmyślenie to w gruncie rzeczy kwintesencja angsocu, ponieważ cała działalność Partii sprowadza się do głoszenia wierutnych kłamstw z takim przekonaniem i pewnością siebie, jakie normalnie cechują wypowiedzi ludzi kryształowo uczciwych. Kłamać z pełna premedytacją, a jednocześnie głęboko wierzyć we własne słowa, zapominać niewygodne fakty, po czym, gdy zachodzi konieczność, przywoływać je z niebytu na tak długo, jak trzeba, negować istnienie obiektywnej rzeczywistości, a zarazem kierować się nią – to wszystko musi umieć każdy.

Nawet używając terminu dwójmyślenie należy stosować rozumianą pod nim technikę. Posłużenie się tym terminem jest bowiem równoznaczne z przyznaniem się do manipulowania rzeczywistością; dzięki dwójmyślowemu zabiegowi wymazuje się tę wiedzę – i tak w kółko. Kłamstwo bezustannie o krok wyprzedza prawdę. Jednakże to właśnie dzięki dwój myśleniu Partii udało się – a stan ten może równie dobrze trwać przez tysiące lat – zatrzymać bieg historii.”[3]

Orwell konkluduje następująco:

”Najsubtelniej, rzecz jasna, potrafią się posługiwać dwójmyśleniem ci, którzy je wymyślili i wiedzą, iż jest to złożony system myślowego oszustwa.”[4]


      


[1] „ Nowomowa, urzędowy język Oceanii, została opracowana zgodnie z ideologicznymi potrzebami angsocu, czyli socjalizmu angielskiego”  George Orwell, Rok 1984, przeł. Tomasz Mirkowicz, Warszawa 1993, s. 302; W aneksie p.t. Zasady nowomowy, znajdziesz  krótką „teorię” tworzenia nowej mowy angielskiego socjalizmu Orwella.

[2] George Orwell, Rok 1984, przeł. Tomasz Mirkowicz, warszawa 1993, s.  214-215.

[3] Tamże, s. 216-217.

[4] George Orwell, tamże. Książka ta to kopalnia inspiracji dla analiz porównawczych.




Wycinanki (159) „Wykluczenie społeczne” w czasach Orwella.

WOJCIECH WRZOSEK

Wycinanki (159) „Wykluczenie społeczne” w czasach Orwella.



Oto uogólnione cechy „wykluczenia społecznego” przez biedę w ujęciu George`a Orwella:

„ Odkrywasz, iż sześć franków dziennie oznacza ogromną niepewność. Spotykają cię godne pożałowania małe katastrofy, pozbawiające cię jedzenia. Wydałeś ostatnie osiemdziesiąt centymów na pół litra mleka i grzejesz to mleko na palniku spirytusowym. W garnku wrze, gdy nagle widzisz, jak po ręce biegnie ci pluskwa, prztykasz w nią paznokciem, pluskwa spada – plum – prosto do mleka. Nie ma wyjścia, wylewasz mleko i chodzisz głodny.”[1]

A więc, pula przypadków niefortunnych („małych katastrof” jak określa je Orwell) jakie codziennie „zdarzają się nawet w najlepszych rodzinach” znacznie rozszerza się i same one jawią się jako bolesne katastrofy. A więc, po pierwsze, n i e p e w n o ś ć.

„Wchodzisz do piekarni po funt chleba i czekasz, aż sprzedawczyni odkroi funt dla innego klienta. Dziewczyna jest niezdarna, toteż porcja waży nieco więcej. „Pardon, monsieur – prosi klienta – zapłaci pan dwa sous więcej, dobrze? – Funt chleba kosztuje franka, ty zaś masz przy sobie dokładnie tyle. Myślisz, że ciebie również mogłaby poprosić o zapłacenie dwóch sous więcej: musiałbyś wtedy odpowiedzieć, że nie możesz, toteż w porywie paniki wybiegasz ze sklepu. Nim wraca ci odwaga i znów wchodzisz do piekarni, upływa kilka godzin.”[2]

Po drugie, p a n i k a  z  byle powodu. Biednemu  „chleb zawsze upada na margarynę” [3]:

„W sklepie z zieleniną chcesz kupić za franka kilogram kartofli. Jedna z monet, które wręczasz sprzedawcy, okazuje się monetą belgijska i otrzymujesz ją z powrotem. Wychodzisz chyłkiem, by już nigdy nie pokazać się w tym sklepie.”

I dalej:

Zbłądziłeś do porządnej dzielnicy i widzisz, że oto nadchodzi twój przyjaciel, któremu się dobrze powodzi. W celu uniknięcia spotkania umykasz do najbliższej kawiarni. Skoro jednak się tam znalazłeś, musisz coś zamówić, wydajesz więc swoje ostatnie pięćdziesiąt centymów na szklankę kawy, w której pływa martwa mucha. Mógłbyś wyliczyć setki podobnych katastrof. Są on nieodłącznym składnikiem biedy, kwituje Orwell”[4]

Drobne losowe przypadki stale przypominają o twojej doli. Unikasz  w s t y d u  jaki towarzyszy biedzie. A wstyd zaznany dodatkowo deklasuje i degraduje.

I wreszcie wprost o głodzie, który tu wszędzie towarzyszy biedzie.

„Przekonujesz się, co to znaczy być głodnym. Mając w żołądku chleb i margarynę, idziesz ulicą i oglądasz wystawy. Wszędzie dostrzegasz jedzenie, które ci urąga, ogromne, przeogromne stosy jedzenia: pieczone w całości prosięta, kosze z gorącymi bochenkami chleba, wielkie żółte bloki masła, wieńce kiełbas, góry kartofli, olbrzymie, przypominające młyńskie kamienie, sery gruyère. Na widok takich ilości jedzenia płaczliwie litujesz się nad sobą. Zamierzasz porwać bochenek chleba i uciec, porzucasz swój zamiar z czystego tchórzostwa.”(…)

Normalny świat urąga twojej nędzy na każdym kroku.

„Tysiące ludzi w Paryżu prowadzi takie życie: zmagający się z biedą artyści i studenci, prostytutki – ilekroć opuści je dobra passa, ludzie pozbawieni z różnych powodów pracy. Tworzą oni, by tak rzec, obrzeża biedy”[5]

Na deser tych ogólnych ocen, serwuje nam autor Roku 1984 sarkastyczne pocieszenia:

„ Wpadając bowiem w biedę dokonuje się odkrycia, przewyższającego swa rangą niektóre inne. Doświadcza się po raz pierwszy nudy, boryka się z rozmaitymi drobnymi utrudnieniami, a także zaznaje początków głodu, odkrywa się również jednak wspaniałą cechę biedy, kompensującą jej wady: otóż unicestwia ona przyszłość. Do pewnych granic prawdą jest to, iż im ktoś ma mniej pieniędzy, tym mniej się zadręcza. Mając przy duszy tylko sto franków łatwo można stchórzyć i wpaść w panikę. Jeżeli jednak człowiek ma tylko trzy franki, wszystko mu jedno – za tę sumę i tak wyżywi się do następnego dnia, a poza te datę wyobraźnia nie wybiega. Dręczy cię nuda, ale jesteś spokojny. Snujesz rozmyślania: za dzień albo dwa będę głodować – przerażająca perspektywa, czyż nie? A potem umysł zajmują inne problemy. Dieta chlebowo-margarynowa staje się w pewnej mierze środkiem znieczulającym.

Doznaje się również innego uczucia, będącego wielkim pocieszeniem w biedzie. Kiedy kto jej doświadczył,  z pewnością je zna. Jest to uczucie ulgi, niemal przyjemności, którą wywołuje świadomość, iż spadło się wreszcie na samo dno. Często rozmyślałeś o schodzeniu na psy – no i proszę, oto są te „psy”, zszedłeś na nie i jakoś można wytrzymać. To bardzo uspokaja nerwy.”[6]



 

[1] Tamże, s. 17.

[2] Tamże.  Aby oszacować dramatyzm sytuacji dobrze byłoby mieć dodatkowo pojęcie jak się maja kłopoty związane ze skrajnym i permanentnym niedostatkiem pieniędzy. Byłoby dobrze orientować się w ówczesnych miarach angielskich i francuskich. Nie mówiąc w odniesieniu ich do koszyka ówczesnych norm biedy i strukturze funta i franka. Niestety, tłumacz i czytelnik, współczesny jest bodaj bez wyjścia. Ten ostatni musi swoje pojmowanie zjawisk dookreślać ad hoc i kontekstowo. Wyobrażam, że współczesny Orwellowi  angielski (i odpowiednio francuski) czytelnik miałby podobny kłopot, choć w mniejszej skali. Literatura o skłonnościach reportażowych, po latach traci swą perswazyjność.

[3] Powiedzonko, o nieznanej mi proweniencji, które nasuwa mi się zwłaszcza wtedy, gdy Orwell  wcale rzadko napomyka o napychaniu się, dla zabicia głodu, kawałkami margaryny. Wspominałem o „dziejowej/życiowej roli margaryny” na kanwie przeczesywania wsi w poszukiwaniu jedzenia przez bohaterów Drogi powrotnej Remarque`a.

[4] Tamże, s. 17.

[5] Tamże, s. 18.

[6] Tamże, s. 19




Wycinanki(158) Refleksje o biedzie.

 

WOJCIECH WRZOSEK

Wycinanki(158)

Refleksje o biedzie


 


Chciałbym uraczyć czytelnika wycinanek fragmentami mrocznej, depresyjnej literatury. Uraczyć to znaczy zachęcić fragmentami z Down and out In Paris and London do przeczytania i przemyślenia całości. Autor to nijaki Eric Blair, który aby nie narażać rodziny na obyczajowe dyskomforty przybrał już na okoliczność wydania swej pierwszej książki pseudonim George Orwell. Przymiotnik orwellowski stał się dzisiaj omal pospolity.

Co mam myśleć o tym, że wielki Thomas Eliot uznał książkę Orwella za niespójną konstrukcyjnie, (wątek paryski niezgrany z londyńskim) i zbyt krótką. W rezultacie, jako wydawca (Faber and Faber) nie zechciał jej publikować. Wiemy na dodatek, że odrzucił on znacznie później i Folwark zwierzęcy. Coś tam jednak fakty te dają mi do myślenia i o kontrowersyjności pisarza i o konserwatyzmie krytyka. Thomas Eliot to przecież także legenda krytyki literackiej.

Na dnie w Paryżu i w Londynie to relacja, reportaż, zapiski z obserwacji uczestniczącej.[1] Naturalistyczne realia, których nie da się wymyślić, sytuacje, które nie sposób konfabulować. Opatrzone mottem z Chaucera: Krzywdo okrutna, istoto ubóstwa.

Tak, Ubóstwo, to degradowanie godności, znęcanie się nad człowieczeństwem.

*

Wybieram opisy, w których autor reflektuje nad biedą, opuszczam dominujące w książce relacje o jej codziennych przejawach.  Na dnie w Paryżu i Londynie to opowieść o poniżającym bytowaniu człowieka. Myślę, że moja wyobraźnia historyczna nie przewidziała, że takie zjawiska jakie relacjonuje angielski pisarz miały miejsce w latach nastych i dwudziestych XX wieku w stolicach jakoby kwitnących imperiów.

Zastanawiam się, czy podobny los spotyka jeszcze kogoś dzisiaj. Muszę myśleć, że tak.  W Paryżu i Londynie zapewnie nie.

Przy okazji słowo bieda to tylko wstępny opis sytuacji. Co ona niesie ze sobą w sferze materialnego, fizycznego, cielesnego bytu, przeraża.  Orwell sugestywnie ukazuje jak bieda pastwi się nad duchem, emocjami i uczuciami. W jego opisie bieda to nie tylko zjawisko „endemiczne”. Dramatycznie dotyka ono także ludzi poszkodowanych przez historię i indywidualne losy.

Oto kilka refleksji Orwella na ten temat:

„pierwszy kontakt z biedą jest nader osobliwym przeżyciem. Dotąd nie zaprzątałeś sobie głowy biedą – jest ona czymś, czego obawiałeś się przez całe życie, czymś, co, jak oczekiwałeś, spadnie na ciebie prędzej czy później, a jednak gdy to nastąpi, okazuje się, że bieda jest stanem krańcowo i prozaicznie odmiennym od tego, czego się spodziewałeś. Zdawało ci się, że wszystko pójdzie gładko i prosto, tymczasem rzecz staje się niezmiernie złożona. Wyobrażałeś sobie, że bieda to cos strasznego, tymczasem jest ona jedynie przykra i nudna. Najpierw spostrzegasz, iż łączą się z nią ów szczególny stan poniżenia, wybiegi, do jakich cie zmusza, całe to skomplikowane dziadostwo, wyjadanie resztek.

Zauważasz na przykład, iż bieda zmusza do dyskrecji. Nieoczekiwanie pozostało ci na dzienne utrzymanie sześć franków. Oczywiście nie odważysz się nikomu do tego przyznać – musisz udawać, iż nic się nie stało. Z miejsca wplątujesz się przez to w pajęczynę kłamstw, jednak nawet kłamiąc, niełatwo ci żyć. Zaprzestajesz oddawania brudnych ubrań do prania, tymczasem spotkana na ulicy praczka pyta cię, dlaczego zrezygnowałeś z jej usług; mruczysz wtedy coś pod nosem, zaś ona sądząc, ze oddajesz odzież komuś innemu, staje się twoim śmiertelnym wrogiem. Trafikant dziwi się, dlaczego przestałeś palić. Nadeszły listy, na które chciałbyś odpowiedzieć, ale nie możesz, gdyż znaczki są zbyt drogie. Pozostały jeszcze posiłki – jest to najtrudniejsza kwestia. Codziennie, gdy nadchodzi pora posiłku, wychodzisz do miasta, niby to do restauracji, ale w rzeczywistości włóczysz się przez godzinę w Ogrodach Luksemburskich, patrząc na gołębie. Żywisz się wyłącznie chlebem i margaryną  lub chlebem i winem; nawet rodzaj żywności, która kupujesz, łączy się z twoimi kłamstwami. Jesteś zmuszony kupować chleb żytni, zamiast zwykłego, ponieważ bochenki żytniego pieczywa, aczkolwiek droższe, są okrągłe i łatwiej je ukryć w kieszeniach.  Tracisz na tym franka dziennie. Niekiedy, chcąc zachować pozory, musisz wydać sześćdziesiąt centymów na drinka, wskutek czego nie masz za co kupić jedzenia. Twoja bielizna pokrywa się brudem, brakuje ci mydła i żyletek. Powinieneś się ostrzyc, próbujesz wiec podciąć samodzielnie włosy, co przynosi opłakane rezultaty, musisz zatem, chcąc nie chcąc, pójść do fryzjera i wydać równowartość dziennej porcji żywności. Przez cały dzień kłamiesz i są to kosztowne kłamstwa.”[2]



[1] „I tu kończy się moja opowieść. (…) mogę tylko liczyć na to, – żywi nadzieję kończąc książkę George Orwell – iż okazała się interesująca, tak jak interesujący bywa dziennik podróży. Przynajmniej jednak mogę powiedzieć, co następuje: oto świat jaki was czeka, jeśli kiedykolwiek znajdziecie się bez grosza. Pewnego dnia zgłębię ów świat dokładniej. (…); chciałbym zrozumieć, co naprawdę dzieje się w duszach plongeurów, włóczęgów i ludzi sypiających na Bulwarze Królowej Wiktorii. Tymczasem – kończy swą książkę Orwell – widziałem jedynie obrzeża nędzy.” Georges Orwell,  Na dnie w Paryżu i w Londynie, Gdańsk 1992, s.16-17. (Down and out In Paris and London, oryg. London 1933), s. 197.

[2] Georges Orwell,  Na dnie w Paryżu i w Londynie, Gdańsk 1992, s.16-17. (Down and out In Paris and London, oryg. London 1933)




Wycinanki (157). W cudzysłowie o cudzysłowie.

WOJCIECH WRZOSEK

Wycinanki (157) W cudzysłowie o cudzysłowie.



Czy tylko ja miewam kłopoty z tym jak wyróżniać w tekście słowa, zwroty, wyrażenia, tj. fragmenty, które chciałoby się, żeby czytelnik wiedział, że występują one w specjalnej roli? Są czyimiś wyrażeniami autorskimi czyli cytowaniami, są w użyciu przenośnym, a może w nieliteralnym, niedosłownym, ironicznym, przeciwnym od standardowego, powszechnego znaczenia i użycia…Itp.

Stale narażam się redaktorkom językowym tym, że stosuję cudzysłowy niekonwencjonalnie, dowolnie, prawdopodobnie w niezgodzie z normami. Mieszają się oznaczenia cudzysłowów brane wraz z wycinanymi tekstami z tymi, które ja nawykowo stosuję.

Usprawiedliwiającego tę sytuację kontekstu dostarcza Uspienski.  Przy okazji, inspiruje do uporządkowania intuicji na temat cudzysłowów. Uświadamia  lub utwierdza nasze domniemania na temat narratywizowania, mowy i pisma i języka w ogóle. W cytowanej już przeze mnie monografii stawia język w sytuacjach granicznych, przez co ujawnia jego wyraziste cechy, jego „nieprzekraczalne” granice (o ile takie da się w języku zakomunikować).

„Cudzysłowy wyrażają graficznie metaforyczność: sygnalizują nam, że wskazane słowo (to wzięte w cudzysłów) nie należy pojmować dosłownie. Cudzysłów to element tekstu pisanego; w mowie żywej tenże sens może być przekazany uprzedzającymi słowami i frazami, takimi jak  że tak powiem czy tak zwany, a także niejako, itp. Wziąć słowo w cudzysłów w tekście pisanym równoznaczne jest z tym gdyby wstawić przed nim słowa że tak powiem, w tekście ustnym. W innych razach po wypowiedzeniu słowa, użytego w sensie przenośnym, można dodać wyrażenie w cudzysłowie (franc. Entre guillements, włos. Tra virgolette, niem. In Anführungszeichen) – co okazuje sie konieczne w przypadku, jeśli użycie metaforyczne nie wynika z kontekstu: odpowiednie wyrażenia są niezbędne w tym przypadku, jeśli metaforyczne użycie nie wynika z kontekstu: stosowne wyrażenia, w ten sposób, potrzebne są po to, aby uniemożliwić literalne rozumienie wypowiedzi. I wreszcie, funkcja cudzysłowu w mowie żywej może być wyrażona za pomocą mimiki: na przykład mruganie w trakcie wypowiadania tego czy innego słowa może oznaczać, że słowo to użyto nie w swoim zwyczajowym znaczeniu. Mimika powołana jest do wyrażania ironii (ironiczny stosunek mówiącego do wypowiadanego słowa) – (…) Człowiek mówi jakby nie od siebie, i mimika wskazuje przy tym, że nie mówi tego, co myśli.”[1]

Wielce pouczające, godne zastanowienia jest zestawienie lingwistycznej funkcji cudzysłowu z logicznym jego znaczeniem:

„Tak więc, lingwistyczna funkcja cudzysłowu w interesującym nasz aspekcie sprowadza się w gruncie rzeczy do podkreślenia tego, że wzięte w cudzysłów słowo używa się w jakimś innym (metaforycznym) niż literalnym, czy rozpowszechnionym znaczeniu; przy czym nadal pozostaje nieznane znaczenie, o które konkretnie chodzi. Co więcej, cudzysłów zazwyczaj proponuje odbiorcy, aby sam znalazł odpowiedni kontekst, w którym dany tekst może uzyskać sens. Wzięte w cudzysłów słowo może znaczyć praktycznie wszystko co się chce; staje się ono jakby jokerem (lub analogiem zmiennej algebraicznej), który może przyjmować  w zasadzie dowolne znaczenie (w ramach określonej kategorii gramatycznej), konieczne dla tego, aby fraza jako taka uzyskała określony sens. (…) Presumpcja sensowności frazy pozwala zazwyczaj odnajdywać znaczenie użytego metaforycznie wyrażenia (w ramach gramatycznych ograniczeń), a nie ustanawiać znaczenie frazy na podstawie znaczeń poszczególnych jej składowych.” [2]

Obok lingwistycznego, cudzysłów ma logiczne znaczenie. Z logicznego punktu widzenia funkcja cudzysłowu sprowadza się do wskazania tego, że mowa jest nie o samym przedmiocie czy zjawisku, lecz o jakiejś ich nazwie czy oznaczeniu. Możemy dowolne słowo wziąć w cudzysłów i mowa będzie wówczas nie o samym słowie, lecz o nazwie tego słowa, lub – tak generalnie biorąc – o innym słowie, jakoś odnoszącym się do tego, które może być użyte w literalnym sensie. W tym przypadku mamy do czynienia z podwójną referencją: znak odnosi się do treści nie bezpośrednio, lecz za pośrednictwem innego znaku. Jeśli powiemy na przykład: „Słowo „słowo” składa się z pięciu liter”, to okaże się, że leksem słowo użyty jest w tej frazie dwukrotnie, przy czym na różnych językowych poziomach; w drugim przypadku występuje jako „message referring to code” („informacja nakierowana na kod”), wg klasyfikacji Jakobsona.[3]. Inaczej mówiąc, rola cudzysłowu polega na rozgraniczeniu metajęzykowych i językowych elementów nazywania. W samej rzeczy, słowo stół jako takie jest elementem języka, przeznaczonego do opisania zjawisk pozajęzykowych, tj. składową języka przedmiotowego; z kolei, wzięte w cudzysłów, słowo stół należy do metajęzyka, służącego do opisu języka przedmiotowego.”[4]

Oba aspekty rozumienia roli cudzysłowu w języku prowadzą nas, w ślad za rosyjskim lingwistą, do syntezy obu perspektyw:

Lingwistyczne znaczenie cudzysłowu, tj. wtedy, gdy zaznacza on metaforyczne jego użycie, wpisuje się w to ogólne określenie: rzeczywiście, w przypadku metaforycznego użycia (kiedy słowo nie występuje w swoim standardowym znaczeniu) zachodzi właśnie podwójna referencja. Mamy więc w ten sposób podstawę do traktowania metafory jako zabiegu z poziomu metajęzykowego.

W rezultacie:

„Uogólniając, można  powiedzieć, że cudzysłów służy do wyłonienia tekstu heterogenicznego (w odniesieniu do danego, pierwotnego). Po części, może nim być cudzy tekst (mowa rozmówcy), lub inne znaczenie (jak to zachodzi w przypadku metafory), lub znaczenie, odnoszące się do metajęzyka, przeciwstawiającego się językowi przedmiotowemu.”[5]

Nierozróżnianie języka przedmiotowego od metajęzyka, a może brak odruchu metajęzykowego w myśleniu, to jedna z podstawowych różnic między myśleniem przedakademickim a akademickim. Między nauczaniem „szkolnym” a tym „prawdziwie” akademickim.[6]



[1] B. Uspienski, Ego Loquens…, s. 181

[2] Tamże, s. 183-184.

[3] Tu nie przytaczam przypisu Uspienskiego. Nie uruchamiam  – tym razem – pogłębiających problem w stronę specjalistycznych analiz,  przypisów autora cytowanego..

[4] Tamże, s. 184.

[5] Tamże s. 185.

[6] Za tezę tę proszę czynić odpowiedzialnym tylko mnie, W.W. W wielu narracjach akademickich w praktyce spotykamy jedynie dyskurs przedmiotowy. Różni się on od tego szkolnego ilością informacji przedmiotowych. W tym stylu myślenia oczekuje się nade wszystko wydolności pamięci.