Wycinanki (176) Oczywista konieczność i zdrada

WOJCIECH WRZOSEK

Wycinanki (176)

Oczywista konieczność i zdrada



Chciałbym,  – nie tak jak Fleck, który podaje przykład wspólnoty myślowej świata mody jako kolektywu myślowego, lecz odwrotnie, – z opisu świata mody wziąć fenomeny podobne do mody naukowej zauważalne w kolektywie myślowym nauki.[1]

„ Gotowość – rozwija swą myśl Fleck – , by to, co modne, natychmiast spostrzec i uważać za bezwzględnie ważne, poczucie łączności z innymi członkami kolektywu i nieograniczone zaufanie do tego, co ezoteryczne, tworzą szczególny nastrój kolektywu myślowego mody. Najwierniejsi zwolennicy mody znajdują się daleko w kręgu egzoterycznym. Nie mają bezpośredniego kontaktu z potężnymi dyktatorami ezoterycznego kręgu. Tylko – że tak powiem – na służbowej drodze intrakolektywnej komunikacji dosięgają ich specyficzne odpersonifikowane „kreacje”, a z powodu dalekiej drogi tym bardziej są zniewalające. Niczego im się drobiazgowo nie motywuje, pisze się po prostu Ce qu`il sous sous faut pour cet hiver (co jest potrzebne na tę zimę), lub á Paris la femme porte…(w Paryżu kobieta nosi…) lub lancé au printemps par quelques jeunes femmes de la société parisienne…(lansowane na wiosnę przez kilka młodych kobiet paryskiego towarzystwa…). Jest to przymus najsilniejszego rodzaju, ponieważ nie odbiera się go jako gwałtu, tylko jako   o c z y w i s t ą   k o n i e c z n o ś ć. I biada tej wierzącej, która się nie podda lub poddać się nie może: czuje się wykluczona, napiętnowana, bo ona dobrze wie, że każda towarzyszka z kolektywu natychmiast spostrzeże z d r a d ę.[2]  Dużo jest mniejszy nacisk na członków kręgu ezoterycznego: mogą sobie oni pozwolić na pewne nowości, które staną się przymusem dopiero potem dzięki kolektywnej komunikacji. Niemniej jednak i one muszą poddać w swoich kreacjach „koniecznym powiązaniom”: do tali empirowej nie wolno np. nosić barokowych rękawów lub tym podobne.”[3]

„O jednostce, która należy do kilku wspólnot myślowych i działa jako wehikuł międzykolektywnej komunikacji, można jeszcze powiedzieć: zgodna ze stylem jednolitość myślenia jako zjawiska społecznego jest o wiele silniejsza niż logiczna konstrukcja myślenia jednostki. Logicznie sprzeczne elementy myślenia jednostki nie doprowadzają wcale do sprzeciwu psychicznego, ponieważ są nawzajem od siebie rozdzielone: pewne związki są uważane np. za sprawy wiary, inne są sprawami nauki, a obie sfery nie mają na siebie żadnego wpływu, jakkolwiek logicznie taki rozdział nie daje się usprawiedliwić. Zdarza się też o wiele częściej, ze człowiek bierze udział w kilku bardzo różniących się od siebie kolektywach myślowych niż w kilku pokrewnych.”[4]

Oto kilka jeszcze myśli Ludwika Flecka w sprawie kolektywu myślowego:

„Im większa jest różnica między dwoma stylami myślowymi, tym mniejsza jest wymiana myśli. Jeśli istnieją międzykolektywne stosunki, to wykazują one wspólne rysy, niezależnie od osobliwości odnośnych kolektywów.”[5]

„Można więc krótko stwierdzić, że każda międzykolektywna wymiana myśli pociąga za sobą przesuniecie lub zmianę wartości myśli.”[6]



[1] Tak w problematykę wprowadza polski biolog i socjolog wiedzy: „Dobrym przykładem ogólnej struktury kolektywu myślowego jest wspólnota myślowa świata mody, o ile bierzemy pod uwagę jedynie duchową wspólnotę zwolenników mody i pomijamy ogólne ekonomiczne, towarzyskie i społeczne, jak też specjalne zawodowe i kupieckie czynniki mody krawieckiej. Chodzi więc o myślenie o modzie jako takiej, niezależnie od każdorazowej treści tego, co modne.” L. Fleck. Teoriopoznawcze rozważania nad historią odczynu Wassermanna, (w:) Psychospołeczne…,  s. 129.

[2] Im więcej wiary w instrumenty władzy w wiedzy a mniej w wiedzę, tym chętniej operuje się terminem zdrady w przypadkach odmiennej koncepcji wiedzy. Wysłannik GTWwW – zwykle maruder kolektywu w terminologii Flecka – -roznosi po kraju opinię o zdradzie. Termin zdrada sygnalizuje z jakim rodzajem relacji w obrębie kolektywu myślowego mamy do czynienia. Oczywistą koniecznością było w opisywanej sytuacji (wycinanki(150)) zadość uczynić pieszczoszkom reżimu GTWwW.

Maruder jest zwykle zainteresowany utrzymaniem status quo w kolektywie. Wyróżnienie moje W.W.

[3] Tamże, s. 129; Wyróżnienie moje W.W.

[4] Tamże, s. 131

[5] Tamże, s. 130

[6] Tamże




Wycinanki (175) Krąg ezoteryczny i  egzoteryczny

WOJCIECH WRZOSEK

Wycinanki (175)

Krąg ezoteryczny i  egzoteryczny



Krążenie myśli (myślenia, stylu myślowego) jest jednym z określeń Ludwika Flecka na komunikowanie w ramach kolektywu myślowego w różnych jego wariantach. Wędrówka myśli to z kolei określenie bliskoznaczne.
W zasadzie nie przeszkadza nam to, że są to dzisiaj terminy nieuwikłane w poważne teorie, ani to, że są potoczne. Jest tak dlatego, bo Fleck daje nam szanse na kontekstowe ich rozumienie. To zaś pozwala korespondować je ze znanymi i współczesnymi kategoriami. Nie obawiam się zatem, że czytelnik mój nie dookreśli na swój użytek rozumienia tez Flecka wypowiadanych w języku lat trzydziestych.[1]
Zanim dotrzemy wreszcie do charakterystyki grupy trzymającej wiedzę (GTW)i grupy trzymającej władze w wiedzy (GTWwW), musimy uzupełnić kontekst naszego poszukiwania o kolejne specyfikacje kolektywu myślowego i stylu myślowego jako bliźnich wobec GTW i GRWwW.

„Ogólna struktura kolektywu myślowego polega na tym, że dookoła każdego tworu myślowego, bez względu na to, czy jest to dogmat wiary, idea naukowa czy myśl artystyczna, tworzy się mały ezoteryczny krąg i większy egzoteryczny krąg uczestników kolektywu myślowego. Kolektyw myślowy składa się z dużej liczby takich krzyżujących się kręgów, jednostka należy do wielu kręgów egzoterycznych i do niewielu, ewentualnie do żadnego kręgu ezoterycznego. Istnieje stopniowa hierarchia wtajemniczenia i wiele nici wiążących zarówno stopnie, jak i różne koła. Krąg egzoteryczny posiada bezpośredni związek z tą strukturą myślową jedynie za pośrednictwem kręgu ezoterycznego. Stosunek większości uczestników kolektywu myślowego polega  więc na zaufaniu do wtajemniczonych. Ale i ci wtajemniczeni nie są zupełnie niezależni: są zależni mniej lub więcej świadomie lub nieświadomie – od „opinii publicznej”, tzn. od zdania kręgu egzoterycznego. W ten sposób, ogólnie biorąc, powstaje wewnętrzna zamkniętość stylu myślowego i jego tendencja zachowawcza.”[2]

Identyfikując krąg ezoteryczny jako odpowiednik grupy trzymającej władzę w wiedzy zbierzmy spostrzeżenia o niej Ludwika Flecka:

„Istniejące w danym okresie kręgi ezoteryczne wchodzą w kontakt ze swoimi kręgami egzoterycznymi, co z socjologii znamy jako stosunek elity do masy. Jeśli masa posiada pozycję mocniejszą, to nadaje temu kontaktowi rys demokratyczny: schlebia się wtedy w pewnym stopniu opinii publicznej, elita zaś dąży do zachowania zaufania mas. (…) Jeśli pozycja elity jest silniejsza, to dąży ona do dystansu i izoluje się od tłumu: tajemniczość i dogmatyka opanowują Zycie kolektywu myślowego. W tym położeniu znajdują się religijne kolektywy myślowe. Pierwsza, demokratyczna forma musi prowadzić do rozwinięcia idei i do postępu, druga w pewnych okolicznościach do konserwatyzmu i skostnienia.”[3]

„Jeśli między dwiema jednostkami (w ramach interkolektywnej wymiany myśli –przyp. W.W.) zachodzi stosunek wyraźnej umysłowej podrzędności i nadrzędności, jak n. miedzy uczniem a nauczycielem, to właściwie nie ma tutaj stosunku indywidualnego, tylko taki, jaki zachodzi między elitą a masą: a zatem zasadniczo z jednej strony zaufanie, z drugiej zaś zależność od opinii publicznej, od „zdrowego rozsądku ludzkiego”. Jeśli są to dwaj umysłowo równorzędni uczestnicy tego samego kolektywu myślowego, to wytwarza się pewne poczucie solidarności myślowej w służbie ponadosobowej idei, która stwarza wzajemną zależność intelektualną i wspólny nastrój: Żadne raz postawione pytanie nie może zasadniczo pozostać bez odpowiedzi, każde zostaje rozważone i posiada swoje miejsce w obrębie stylu myślowego. Ta towarzyskość nastroju jest natychmiastowa, wyczuwalna po paru zdaniach; umożliwia ona dopiero prawdziwe porozumienie, podczas gdy bez niej mówi się, nie rozumiejąc się wzajemnie. Każdą wewnętrzno-kolektywną wymianę myśli opanowuje więc szczególne uczucie zależności. Ogólna struktura kolektywu myślowego pociąga za sobą to, że i n t r a k o l e k t y w n a   w y m i a n a   m y ś l i   i p s o   s o c i o l o g i c o   f a c t o  – b e z    w z g l ę d u   n a   t r e ś ć  i  l o g i c z n e   u z a s a d n i e n i e   – p r o w a d z i   d o   w z m o c n i e n i a   s t r u k t u r y   m y ś l o w e j.”[4]



[1] Czynię sobie alibi wobec czytelnika. Zanudzałem już opinią, że wycinanie z literatury pięknej, to rodzaj okaleczania jej. Podobnie, wycinanie myśli z całości systemowo zorganizowanej, z obrazów (kategorii) wzajemnie się tłumaczących, o rozwiniętych kontekstowych sensach, kaleczy zarówno wydawałoby się odrębne idee, jak i wadzi sensowi całości. Myślenie Flecka – dzieło jego – jest systemowo zorganizowane i nie nadaje się do linearnego wykładu.  Po bardzo uważnym czytaniu należy oderwać się od tekstu i pomyśleć jak Fleck myśli o kolejnych centralnych kategoriach jego systemu oraz monograficznie je pojąc, a następnie wziąć je syntetycznie. Rozdział pierwszy cytowanej tu pracy – p.t.  jak powstało dzisiejsze pojecie kiły – jest fascynującym exemplum socjologii wiedzy Flecka.

[2] Ludwik Fleck, Psychosocjologia poznania naukowego. Powstanie i rozwój faktu naukowego oraz inne pisma z filozofii poznania, pod. Redakcją Zdzisława Cackowskiego i Stefana Symotiuka, Lublin 2006, 126-127.

[3] Tamże, s. 127

[4] Tamże, s. 128.




Wycinanki (174) Historia aparatu telefonicznego a treść rozmów telefonicznych

WOJCIECH WRZOSEK

Wycinanki (174)

Historia aparatu telefonicznego a treść rozmów telefonicznych[1]


[2]


Jak można korzystając z ustaleń Ludwika Flecka  rozwijać mój koncept – grupy trzymającej wiedzę (GTW) oraz grupy trzymającej władzę w wiedzy (GTWwW)[3] – oparty na Polanyi`ego tacit knowledge i powiązaną z nimi ideą tacit collusion.
Co jednak otrzymamy dodatkowo jeśli charakterystykę Grupy trzymającej władzę w wiedzy wzbogacimy charakterystykami kolektywu myślowego Ludwika Flecka. Każdy mający wyobrażenie o tzw. grupie trzymającej wiedzę z łatwością może pomyśleć, że ma ona kształt kolektywu myślowego w ujęciu Flecka. Tym bardziej, gdy pamiętamy, że w zależności od kontekstu daje się rozumieć szeroko lub bardzo szeroko, jako np. grupa kulturowa czy społeczna, aż do wąskiego, bardzo specjalistycznej, elitarnej, ekskluzywnej grupy badaczy pracującej nad bardzo szczegółowym problemem badawczym.
Nas interesuje rzecz jasna charakterystyka grupy trzymającej wiedzę w domenie badawczej realizującej określone poznanie, określoną praktykę kształcenia i upowszechniania wiedzy, jawiącą się w dyskursie naukowym jako określona dziedzina wiedzy, dyscyplina badawcza.
Oto niektóre tylko tezy o kolektywie myślowym, które stosuje jako godne zastosowania do opisu grupy trzymającej wiedzę:

– „(…) czy chcemy czy nie, nie możemy uwolnić się od przeszłości, z wszystkimi jej błędami. Żyje ona nadal  w przyjętych pojęciach, w ujęciu problemów, w nauczaniu szkolnym, w życiu codziennym, w języku, w instytucjach. Nie istnieje gereratio spontanea pojęć, są one, by tak rzec, determinowane przez swoich antenatów. To, co było w przeszłości, jest o wiele bardziej niebezpieczne – lub właściwie tylko wtedy niebezpieczne – jeśli związek z tym jest nieuświadomiony i pozostaje nieznany. […] Toteż każda teoria  pozbawiona badań historycznych i porównawczych jest pustą grą słów, epistemologią imaginabilis.”[4]

Teza ta koresponduje wyraźnie z tacit knowledge Polanyi`ego. Widać stąd, że styl myślowy Flecka ma swoją milczącą stronę, która współtworzy kolektyw myślowy. Znakomitą ilustracją są dzieje kiły i odkrycia odczynu Wassermana. Tak oto podsumowuje ten problem polski wirusolog, immunolog i socjolog wiedzy:

„Tak bardzo praca naukowa jest pracą kolektywną, pokazuje wyraźnie przedstawiona w pierwszym rozdziale historia nauki o kile. Przede wszystkim, wszystkie motywy określonej sekwencji idei pochodzą z wyobrażeń kolektywu: choroba jako kara za rozkosz – jest kolektywnym wyobrażeniem społeczności religijnej. Choroba jako rezultat oddziaływania konstelacji gwiazd należy do kolektywu astrologów. Spekulatywna metaloterapia praktykujących lekarzy stworzyła ideę rtęci. Myśl o krwi przenieśli lekarze starej vox populi („krew jest szczególnym płynem”). Myśl o czynniku zakaźnym prowadzi wstecz przez nowoczesny etap etiologiczny, aż do kolektywnego wyobrażenia o demonie choroby.”[5]

 „Poznawanie jest najsilniej uwarunkowaną społecznie działalnością człowieka; jest ona przede wszystkim tworem społecznym. Już w strukturze języka zawarta jest zniewalająca wspólnotę filozofia, już w pojedynczym słowie dane są zawiłe teorie. Czyje są te filozofie, te teorie?”[6]

*

Każdy akapit Flecka skłania do komentarza. Dlaczego? Dlatego, że sięga on do praktyki badawczej, codziennych doświadczeń kolektywów myślowych, bez zaniechania odniesień do jego ogólnej socjologii wiedzy:

„Myśli krążą od jednostki do jednostki, za każdym razem nieco przekształcone, ponieważ inne jednostki tworzą z nich odmienne asocjacje. Ściśle biorąc, odbiorca nigdy nie rozumie całkowicie myśli w taki sposób, w jaki nadawca chciał, aby była zrozumiana. Po szeregu wędrówek praktycznie nie ma już niczego z oryginalnej treści. Czyja to jest myśl, która nadal krąży? Jest to właściwie myśl kolektywna, myśl, która nie należy do żadnej jednostki. Bez względu na to, czy ze stanowiska indywidualnego odkrycia są prawdami, czy pomyłkami, czy wydają się słuszne, czy niesłuszne, krążą one w społeczeństwie, są szlifowane, przetwarzane, wzmacniane lub osłabiane, wywierają wpływ na inne odkrycia, pojęcia, poglądy i zwyczaje myślowe. Po szeregu okrążeń w obrębie wspólnoty odkrycie często wraca zasadniczo zmienione do pierwszego swego twórcy i on także patrzy na nie inaczej, „nie uznaje go za swoje własne lub – co się często zdarza – wydaje mu się, ze widział je od początku w obecnej postaci.”[7]



[1]Wiara, że historia poznania tyle tylko ma wspólnego z treścią nauki, co historia aparatu telefonicznego z treścią rozmów telefonicznych, jest złudzeniem: co najmniej trzy czwarte, jeśli nie całość treści nauki jest uwarunkowana i może być wytłumaczona przez historie myśli, psychologię i socjologie myślenia” Ludwik Fleck, Psychosocjologia poznania naukowego. Powstanie i rozwój faktu naukowego oraz inne pisma z filozofii poznania, pod. Redakcją Zdzisława Cackowskiego i Stefana Symotiuka, Lublin 2006, s. 52; wyróżn. moje W.W.

[2]Poznanie zmienia poznającego dopasowując go harmonijnie do poznanego. Zapewnia to harmonię w obrębie panującego przekonania o tworzeniu poznania: stąd teoria poznania typu veni, vidi, vici, która jest ewentualnie uzupełniana mistyczną epistemologią intuicji.” L. Fleck, Psychosocjologia poznania naukowego. Powstanie i rozwój faktu naukowego oraz inne pisma z filozofii poznania, pod. Redakcją Zdzisława Cackowskiego i Stefana Symotiuka, Lublin 2006, s. 110.

[3] Zob. Wycinanki(149) p.t. Tacit knowledge czy tacit collusion („Milcząca wiedza” czy „milcząca zmowa”)? Opub. 9 maja 2023, tuż po 103-tym odcinku felietonów.

[4] L. Fleck Psychosocjologia…, s. 52; Wyróżnienie moje W.W.  W innym miejscu Fleck akceptująco przytacza fragment syntetycznej historii kiły zawarty w pracy Adolfa Gottsteina. W przypisie Fleck podaje Verstndlische Wissenschaft, 1929, Bd. V, s. 5 jako Nauka o epidemiach, ja nie znalazłem takiej pracy Gottsteina. „W roku 1495 wybuchła nagle z niesłychaną siłą pewna choroba – kiła, która się rozszerzyła wśród najemnych wojsk francuskich walczących we Włoszech, a następnie została przez nie szybko rozniesiona po całej Europie. Szybkie rozprzestrzenienie się tej epidemii wskazywało na to, ze chodzi o nową chorobę, toteż nasuwało się przypuszczenie, ze została zawleczona z odkrytej właśnie Ameryki, gdzie w każdym bądź razie była znana i panowała w wówczas w lepszej formie. Jeszcze dziś są spory o amerykańskie pochodzenie choroby, ale są i twierdzenia, ze w starych częściach świata zdarzała się już w starożytności. W każdym razie w tym czasie opanowała ona ogromne obszary i odznaczała się bardzo ciężkim przebiegiem. Od tego czasu aż do dnia dzisiejszego kiła jako choroba gminu nigdy nie straciła swego znaczenia, chociaż jej objawy w dużym stopniu uległy zmianie”, L. Fleck, Psychosocjologia…, s. 137.

[5] Tamże, s. 70.

[6] Tamże, s. 71

[7] Tamże.




Wycinanki (173) Czy „normalna ręka ludzka ma pięć palców”?

WOJCIECH WRZOSEK

Wycinanki (173)

Czy „normalna ręka ludzka ma pięć palców”?



W sporze realisty naturalnego Tadeusza Bilikiewicza z umiarkowanym konstruktywistą Ludwikiem Fleckiem ten pierwszy trafnie identyfikuje stanowisko teoriopoznawcze oponenta.[1]

„I tak, nie będę może zbyt odległy od prawdy, – argumentuje Tadeusz Bilikiewicz –  jeśli w poglądach Flecka dopatrzę się oddźwięku transcedentalnego idealizmu w ujęciu niektórych neokantystów. Postawa ta wykracza zresztą poza przyjęte przez Kanta formy poznania, obejmując właściwie (i to w sensie psychologicznym, a nie „czystym”) całość umysłu poznającego wobec rzeczywistości. Istota epistemologii Flecka leży w tym, iż proces poznania nie jest odtwarzaniem biernym, bez uprzedzeń, bez uprzedzeń, przedmiotu, lecz jest pewnego rodzaju stwarzaniem tej rzeczywistości na wzór tworów kultury. Zanika wiec przepaść miedzy kultura i naturą. Jedno i drugie jest bowiem wytworem umysłu poznawczego. Przy tym, zaznaczyć trzeba, mniej wagi Fleck przywiązuje do wrodzonej, indywidualnej, psychogenetycznie zrozumiałej struktury podmiotu. Raczej  bowiem pociąga go socjologiczne uwarunkowanie twórczości poznawczej, odbywającej się zawsze w duchu i w kierunku pewnego „stylu myślowego”, panującego i działającego w danym środowisku naukowym. Środowisko to zwie się „kolektywem myślowym. (…) Z niektórych wypowiedzi Flecka – kontynuuje Bilikiewicz – wynosi się przeświadczenie, że jego „styl” to tyle, co nastawienie, punkt widzenia, dyspozycja poznawcza, pogotowie myślowe – wszystko to wywołane i umożliwione dzięki zdobytym wiadomościom oraz nowo wytworzonym pojęciom. Przy takiej treści i przy takim zakresie pojęcia stylu możemy dopiero zrozumieć, dlaczego dla Flecka teoria poznawania jest po prostu nauka o stylach myślowych i ich historycznym oraz socjologicznym rozwoju.”[2]

Współczesny adept refleksji nad poznaniem może przystać na znakomicie wyłożone argumenty Bilikiewicza, jak i dać się uwieść stanowisku Flecka. Tak czy owak, wynika z tego tylko pożytek dla myślenia o jakiejkolwiek dyscyplinie naukowej. Pozwala krystalizować stanowisko własne.
Nie mogę tu wyciąć więcej. Ograniczę się do kwestii centralnej:

„Konsekwencją takiego postawienia sprawy jest niemożność ustalenia ogólnego kryterium prawdy ze stanowiska klasycznych teorii poznania, natomiast uznanie prawdy tylko za aktualny etap przemian stylu myślowego. Wynika stąd – konkluduje Bilikiewicz – niewątpliwy relatywizm poznawczy, który przyznaje rozmaitym obrazom rzeczywistości, wyrosłym z rozmaitych stylów myślowych, jednakową ważność, może nawet gdy obrazy są sprzeczne.”[3]

(…)

Jednakowa ważność sprzecznych teorii, wykwitłych z rozmaitych obok siebie czy po sobie stylów myślowych, jest zawsze tylko wyrazem niedołęstwa człowieczych władz poznawczych . Niemożliwą jest rzeczą, by powstały chociażby dwie niepokrywające się ze sobą , nie mówiąc już o sprzecznych, teorie na temat takich faktów, jak „normalna ręka ludzka ma pięć palców” albo „szyja łączy głowę z tułowiem”, choćby badacze należeli do najodleglejszych „kolektywów” myślowych. Jest to bowiem kwestia nie stylu, lecz oglądu” Pomijam naturalnie – sądy umysłowo chorych – dorzuca psychiatra Bilikiewicz.”[4]

Ludwik Fleck cytując tę opinię, odpowiada podobnie stanowczo:

„Otóż wcale tak nie jest. Jest wysoce zależne od stylu, co rozumiemy przez „normalną rękę”. Lekarz rozumie przez prawidłowy organ pewną fikcję teoretyczną zupełnie niedostępną bezpośredniej obserwacji, podobnie jak „gaz idealny” fizyków nie jest jej dostępny. Laik rozumie przez „normalny” po prostu „zwykły”, „najczęstszy”, więc stan wywnioskowany przez porównanie wielkiej liczby rąk, nie zaś bezpośrednio oglądany. Ale pominąwszy tę trudność, stwierdzenie, że palców jest pięć, wymaga przede wszystkim ogólnego pojęcia „palec”, a potem liczenia, więc pojęcia liczby, co również jest kwestią stylu myślowego. Całe tedy zdanie, wyrażające w naszym stylu niewątpliwy fakt, może być dla innych stylów bez sensu. Takie style istnieją, są one oczywiście bardzo odległe od naszych dzisiejszych stylów europejskich, lecz wcale nie tak odległe, abyśmy o nich nic powiedzieć nie mogli. Wiele szczepów pierwotnych nie posiada wspólnego określenia „palec”, podobnie jak nie posiadają ogólnego określenia koń, lecz kilkanaście określeń na różne konie: biały, kary, pstry, młody, stary itd. koń. W ich stylu jest nasze zdanie niewypowiedzialne. Liczne prymitywne społeczeństwa (Australia, Ameryka Południowa) posiadają tylko dla liczb 1, 2, 3 nazwy odrębne, poza tym mówią krajowcy: liczne mnóstwo, wielka ilość. Więc zdanie „ręka ma pięć palców” nie daje się na ich język przetłumaczyć. Mówią oni: „ręka ma mnóstwo palców” i oto odmienna od naszej teoria. Inne prymitywne kolektywy (Papuasi) używają na określenie liczby pięć słowa: „ręka”, dziesięć: „dwie ręce”. Ci nie mogą więc wypowiedzieć zdania „ręka ma pięć palców” bez tautologii, a pytanie, ile palców ma ręka, jest u nich praktycznie bez sensu, podobnie jak u nas pytanie: ile kosztuje jeden złoty lub ile trwa jedna godzina. Karzełki z wysp Andamanowych mówią zamiast pięć „wszystko”, a więc ich zdanie brzmi: „ręka ma wszystkie palce”. Oto znowu odmienna od naszej teoria, nie sprzeczna, lecz współmierna z nią. To nie są tylko różnice językowe, bo używane na określenie liczby pięć słowa „mnóstwo”, „ręka”, „wszystko” mają właśnie zupełnie inny zakres, niż słowo „pięć”. To jest całkiem inny styl myślowy. Niewątpliwie prymitywny w porównaniu z naszym, ale wcale nie jakiś nierealny, nieżyciowy, bo przecież ci ludzie żyją i orientują się w swoim świecie.”[5]

Pozostają w innej prawdziwości jak sądziłby Joseph Margolis i Michel Foucault…


[1] To moje kwalifikacje orientacji, które reprezentują obaj filozofujący uczeni. Flecka „styl myślowy” można oglądać z różnych perspektyw. Sciortino, Luca, 2021, “The Emergence of Objectivity: Fleck, Foucault, Kuhn and Hacking”, Studies in History and Philosophy of Science (Part A), 88(1): 128–137 ; syntetyczny biogram Wojciecha Sady i literatura przedmiotu https://plato.stanford.edu/entries/fleck/; z perspektywy rekonstruowanych pryncypiów radykalnego konstruktywizmu oraz w śmiałej konfrontacji z filozofią Mitterera i Gadamera w: Ludwik Fleck. Tradycje – inspiracje – interpretacje, pod Redakcją Bożeny Płonki-Syroki, Pawła Jarnickiego i Bogdana Balickiego, Wrocław 2015.

[2] L. Fleck, Uwagi nad artykułem Ludwika Flecka Nauka i środowisko, (w:) Ludwik Fleck, Psychosocjologia poznania naukowego. Powstanie i rozwój faktu naukowego oraz inne pisma z filozofii poznania, pod Redakcją Zdzisława Cackowskiego i Stefana Symotiuka, Lublin 2006, s. 276-277.

[3] Tamże, s. 277

[4] Tamże, s. 282.

[5]  L. Fleck, Odpowiedź na uwagi Tadeusza Bilikiewicza (w:) Ludwik Fleck, Psychosocjologia poznania naukowego. Powstanie i rozwój faktu naukowego oraz inne pisma z filozofii poznania, pod. redakcją Zdzisława Cackowskiego i Stefana Symotiuka, Lublin 2006,, s. 287-288




Wycinanki (172) Plemnik jako vita propria

WOJCIECH WRZOSEK

Wycinanki (172)

Plemnik jako vita propria



Wpadłem w podziw adepta – czy jak powiedziałby Ludwik Fleck, laika -, gdy onegdaj czytałem jego polemiki z Tadeuszem Bilikiewiczem. Podziw dla obu uczonych. Brałem stronę Flecka, choć nie mógłbym go wówczas reprezentować w sporze z Bilikiewiczem. Przyznaję, w niektórych wywodach nie byłbym – wówczas – w stanie odeprzeć argumentacji lekarza psychiatry.  Imponowała mi wtedy i nadal imponuje ich orientacja w problematyce naukoznawczej, filozofii. Imponuje do dzisiaj klasa myślenia, ład i jasność w najbardziej zawiłych  kwestiach. Budzi szacunek respekt, jaki mają badacze do siebie. Nie do wiary, ile to zagadnień przemyśleć potrafi  myśliciel. Czy myśliciel kiedykolwiek odpoczywa od myślenia?
Ufam, że zachęciłem do przestudiowania dyskusji Flecka z Bilikiewiczem.
Ludwik Fleck sprowokował znakomitego psychiatrę stwierdzając:

„Związek między nauką a całokształtem życia kulturalnego pewnej epoki opracował szczególnie pięknie i szczegółowo Tadeusz Bilikiewicz w pracy O embriologii w epoce baroku i rokoko (chodzi o : T. Bilikiewicz, Die Embriologie im Zeitalter des Barock Und des Rokoko, Georg Thieme, Leipzig 1932), wykazując równoległość między poglądami w tej specjalnej dziedzinie wiedzy a współczesnymi etapami rozwojowymi kulturalnego środowiska w ogóle” Praca ta daje możność „ze stanowiska zupełnie specjalistycznego śledzić zawiłe i tajemnicze zjawisko: umysłowego życia zbiorowego”. Skoro na przejściu między barokiem a rokoko zaczyna upadać polityczny absolutyzm, wraz z popędem do indywidualnej wolności w życiu zjawia się w embriologii odkrycie plemników pojmowanych jako samodzielna vita propria prowadząca istoty żywe: animalkuliści Leeuwenhoek, Hartsoeker, Andry i inni. Ze wzrostem znaczenia kobiet (wiek XVIII stuleciem kobiety) powstają owuliści (Vallisnieri, Bourguet), a Buffon idzie w przyznawaniu równouprawnienia płci tak daleko, że odkrywa rzekomo żeńskie plemniki”[1] walka reformizmu z epigenetyzmem, witalizmu z mechanizmem znajduje swoje polityczne, artystyczne i filozoficzne tło kulturalne. Każdy etap nauki staje się wpływem całokształtu sił i przejawów epoki.”[2]

Fleck występuje przeciwko ideologicznemu i propagandowemu wykorzystania związków nauki z otoczeniem pozanaukowym, w tym podejściu á la Bilikiewicz:

„Lecz takie ujęcie, jakie przeważnie stosują autorowie, ujęcie raczej artystyczne, literackie niż naukowe, polegające na intuicyjnym wczuwaniu podobieństw (Schrödinger: gładkie powierzchnie w architekturze – puste, niewypełnione obszary w nauce; Bilikiewicz: Kampf zwischen Verstand Und Gefühl w życiu – Kampf des Mechanismus mit dem Vitalismus jako analogon współczesnego politycznego absolutyzmu) i związków (patrz podany wyżej związek miedzy wzrostem indywidualizmu a odkryciem plemników) nie nadaje się jeszcze do badania. Za dużo w nim literackiego, dowolnego: wyrwane z pięknego tekstu, oglądane na zimno zdania te nie przekonują. Przedmiot badania znika jak zjawa spirytystyczna w świetle dnia.  Przy spokojnej rozwadze wydaje się niepojęte, jaki np. związek może być między indywidualizmem a dostrzeżeniem plemnika. Przecież to tylko kwestia spojrzenia przez mikroskop na nasienie! Po co tu indywidualizm!”[3]

Od krytyki Bilikiewicza wiedzie nas Fleck do swojej pozytywnej tezy:

„Słusznie, wystarczy spojrzeć. Ale odkrycie, pierwsze dostrzeżenie, nie odbywa się w spokojnym stanie umysłu. Trzeba swoistego, niespokojnego nastroju,  a b y  s z u k a ć  c z e g o ś   n o w e g o. trzeba skierowanego pogotowia myślowego  aby dostrzec cos nowego. A ten niepokój i to pogotowie – są wpływem środowiska.(…) One tworzą skierowane pogotowie myślowe, które badacz wnosi do swej pracy. Myślał on o niezależnej, wolnej osobowości – wiec gotów był dojrzeć ja wszędzie i dlatego odkrył swobodnie ruchome, „wolne”, niezależne plemniki. Trzeba podkreślić, że wolność oznaczała swobodę ruchów. W innym nastroju, więc w innym środowisku nie przywiązywałby do tych ruchliwych przecinków wagi, nie badał ich, nie opisywał, sam zapomniałby o niejasnym pierwszym obrazie, który wśród tylu innych mógł być sformowany. S k i e r o w a n y  k o l e k t y w n y  n a s t r ó j  p o z n a w c z y,  p r o w a d z ą c y  d o  w s p ó l n e g o  s t y l u  m y ś l o w e g o, t o  j e s t  d o p i e r o  s f o r m o w a n y  d l a  b a d a ń  n a d  n a u k ą  p r z e d m i o t.”[4]

I konkluduje licząc, że jego koncepcja – kolektywu myślowego i stylu myślowego – jest w kręgu wtajemniczenia znana:

„Dlatego zdaje mi się, że punktem wyjścia dla pozytywnych badań nad wpływem epoki na naukę może być tylko ogólna socjologia myślenia. Ta zaś prowadzi koniecznie do koncepcji zespołu myślowego i stylu myślowego podlegającego przemianom w czasie.”[5]



[1] L. Fleck, Nauka a środowisko, (w:) Ludwik Fleck, Psychosocjologia poznania naukowego. Powstanie i rozwój faktu naukowego oraz inne pisma z filozofii poznania, pod. Redakcją Zdzisława Cackowskiego i Stefana Symotiuka, Lublin 2006, s. 271.

[2] Tamże.

[3] Tamże, s. 272.

[4] Tamże, s. 272-273

[5] Tamże, s. 273.




Wycinanki (171) „Znak wytwórni i adres przeznaczenia”

WOJCIECH WRZOSEK

Wycinanki (171)

„Znak wytwórni i adres przeznaczenia”



Chaim Perelman przypomniał nam, że w akcie retoryki, jakim jest akt komunikacji językowej (kulturowej) najistotniejsze jest uzyskanie rozumienia, a nadto akceptacji u odbiorcy. [1] Moim zdaniem, minimum pożądanego efektu, to respekt dla przekonań nadawcy. Maksimum, to uznanie ich za swoje. A jeszcze lepiej, kierowanie się nimi w działaniu. Akt komunikacji łączy się wówczas z przekonywaniem.
Owo komunikowanie, czyli „k r ą ż e n i e   m y ś l i  p o ł ą c z o n e  j e s t  w  z a s a d z i e  z a w s z e  z  j e j  p r z e k s z t a ł c e n i e m.[2]

„Każda sformułowana myśl, przeznaczona do rzeczywistego użytku, nosi więc znak wytwórni i adres przeznaczenia. Myśl sformułowana, wypowiedzenie, jest więc wartością kierunkową, wektorialną (jeśli wolno użyć takiego określenia): oderwane zdanie,  b e z   z n a k u   w y t w ó r n i   i   a d r e s u  p r z e z n a c z e n i a,  a także bez uwzględnienia tych sił socjalnych, które jego skierowanie i krążenie powodują, jest niezupełne i nie nadaje się do rozważań rozumnej nauki o poznawaniu. Tylko zdanie w swoim naturalnym związku, w swym znaczeniu socjalnym w obrębie społeczeństwa, zawiera sens określony, oderwane zdanie może być różnie rozumiane: może być wieloznaczne lub bezsensowne, zależne od środowiska odbiorcy.”[3]

A zatem jakie „krążenie myśli tj. krążenie jej w kierunkach zamierzonych wewnątrz grupy lub pomiędzy grupami myślowymi, połączone jest prawie zawsze z przekształceniem.”[4]

Nie jest jasne, czy wtedy, gdy Fleck pisze o grupach myślowych, to traktuje je  jako synonimy/odpowiedniki kolektywów myślowych. [5]
Rozpatrzmy tropem Flecka krążenie między elitą myślową a tłumem:

„podczas, którego występuje to przekształcenie, które nazywamy przekształceniem popularyzacyjnym. Potem, krążąc wśród tłumu, inferuje myśl nowa z tegoż zapasem myślowym i dostosowuje się do swoistego stylu myślowego zespołu. Każda nowa myśl podlega legitymowaniu wedle reguł tego stylu, wiec ulega przekształceniu legitymacyjnemu.”[6]

„Jeśli myśl jakąś treści poznawczej formułuję dla członków innego kolektywu myślowego, przekształcam ją tak, by była zbliżona do tamtejszego stylu. Staram się więc stworzyć kolektyw wspólny, jakiś pośredni, uboższy w treść, a szerszy. Staram się daną myśl przestylizować.  T a k a   w y s y ł k a  m y ś l i  n a z y w a  s i ę   p r o p a g a n d ą.  Przykładem niechaj będzie znana z historii propaganda chrześcijaństwa prowadzona przez jezuitów w Chinach w wieku XVIII, która stosowała daleko idące przekształcenie idei chrześcijańskich dla celów kolektywu chińskiego.

Jeśli myśl jakąś treści poznawczej formułuję dla członków własnego kolektywu, może to mieć na celu: 1)  p o p u l a r y z a c j ę  jej, jeśli idzie o laików z tego kolektywu, 2) i n f o r m a c j ę  o niej, jeśli idzie o równorzędnych fachowców lub wreszcie 3) l e g i t y m a c j ę  jej w ramach stylowego systemu ideowego, tj. o sformułowanie jej oficjalnie, ważne dla kolektywu jako takiego.”[7]

Dla socjologa wiedzy, takiego jak Fleck, ważniejsze jest krążenie myśli, przekształcanie się jej, przeobrażanie, upowszechnianie… Raz to w kolektywie myślowym, raz to w społeczeństwie.

„Z porozumienia i nieporozumień, z kilkakrotnych przekształceń i przeróbek wyrasta podczas krążenia socjalnego twór, w którym nie ma już nic z pierwotnych składników. Jak w owym nożu legendarnym, w którym w ciągu wieków zmieniano raz trzonek, drugi raz ostrze, a który uważany jest ciągle za „ten sam”, chociaż nie ma w nim nic niezmiennego – oprócz pewnej wartości symbolicznej, jaką przedstawia. Podobnie zmieniają twory myślowe swoje elementy składowe podczas krążenia socjalnego i nabywają nowej treści, niewytworzonej przez jednostkę, lecz mającej swe źródło a motu sociali.[8]


        [9]


[1] Erystyka, czyli sztuka prowadzenia sporu, z celem osiągnięcia w nim zwycięstwa, pokonanie oponenta, to domena, której klasykiem jest Artur Schopenhauer.

[2] Ludwik Fleck, Psychosocjologia poznania naukowego. Powstanie i rozwój faktu naukowego oraz inne pisma z filozofii poznania, pod. Redakcją Zdzisława Cackowskiego i Stefana Symotiuka, Lublin 2006, s. 238.

[3] Tamże, podkreślenia moje W.W.

[4] Tamże, s. 239

[5] Orientację w sprawie daje na przykład tekst: Bogdan Balicki, Ludwik Fleck i (radykalny) konstruktywizm, (w:) Ludwik Fleck. Tradycje – inspiracje – interpretacje, pod. Redakcja Bożeny Płonki-Syroki, Pawła Jarnickiego i Bogdana Balickiego, Wrocław 2015, s. 93-11; tamże daleko idące wnioski co do niedualizujacego myślenia Flecka formułuje w śmiałym zestawieniu Mitterera z Fleckiem  Bożena Chołuj w tekście p.t. Ludwik Fleck i Josef Mitterer, czyli o niedualistycznej argumentacji w wywodzie naukowym, tamże, s. 115-126.

[6] L. Fleck, Psychosocjologia…, s. 239

[7] Tamże, s. 238.

[8] Tamże, s. 241

[9] Jednostka w kolektywie nie jest, lub prawie nigdy nie jest, świadoma stylu myślenia, który prawie zawsze wywiera na nią przemożną presję, której nie sposób się oprzeć.(tłum. W.W.)




Wycinanki (170); Przeciwko „ciasnej fikcji „normalnego umysłu””

WOJCIECH WRZOSEK

Wycinanki (170); Przeciwko „ciasnej fikcji „normalnego umysłu””



Pasjonująca twórczość Ludwika Flecka powinna być przedmiotem wszechstronnych akademickich studiów.  Fleck to klasyk, który przysłużyć się może zgłębianiu kultury medycznej, myślenia naukowego, postawy etycznej badaczy, lekarzy… Zachęcam filozofów, humanistów, biologów, medyków i wszystkich, którzy pasjonują się myśleniem do studiowania prac polskiego mikrobiologa, immunologa, filozofa nauki i socjologa wiedzy.

Nie zamierzam powtarzać rudymentów jego dorobku. Jest już stosowna literatura przedmiotu. Jest dostępny jego dorobek.[1] Wyławiam subiektywnie może i marginalne, ale i ciekawe motywy rozważań Flecka.

„Mówi się np., że źródłem wiedzy „człowieka” są doświadczenia empiryczne, a nie myśli o tym, że od dawna źródłem prawie całej wiedzy każdego człowieka jest u nas w Europie po prostu książka i szkoła. Książki te i szkoły pochodzą także z książek i szkół itd. Otóż jeśli nawet przyjmiemy, że droga ta wywodzi się ostatecznie z czyichś doświadczeń empirycznych, brak jest dotąd poważnych badań, czy samo przekazywanie wiedzy, jej wędrówka od człowieka do człowieka, od czasopisma naukowego do podręcznika, nie zmienia jej treści i zwłaszcza czynie zmienia w sposób jakoś skierowany. Czy więc nie istnieją przypadkiem pewne elementy wiedzy, których geneza nie jest ani empiryczna, ani też spekulatywna, lecz wyłącznie socjologiczna,  tj. które powstają podczas i z powodu wędrówki w obrębie społeczeństwa? Nie ma dotąd badań, które by wyjaśniały, jak wpływa pewien określony zasób wiadomości na akt dalszego poznawania. Czy poznawanie przedsięwzięte przez fachowca z jakiejś dziedziny wiedzy nie odbywa się zasadniczo inaczej niż poznawanie przez laika? Czy nie ma dostrajania nowych elementów poznania do charakteru, do stylu dawnych? Czy  rozwinięta gałąź wiedzy nie wzrasta według innych praw niż gałąź dopiero kiełkująca? Czy więc nie istnieją elementy wiedzy, których geneza jest wyłącznie historyczna, tj.  które powstały wyłącznie z powodu historycznego zbiegu okoliczności?[2]

Fleck wysuwa przeciwko naiwnemu empiryzmowi argument z poziomu – jak powiedzielibyśmy socjalizacji, czy kulturalizacji. W tym trybie przyswajane fundamenty myślenia stanowią nie mniej ważną kanwę dla empirycznego myślenia niż samo ono. Mało tego samo ono nie istnieje jako takie.  Pojmowane jest w kontekście dotychczasowej wiedzy.

W teoretycznych rozważaniach nad badaniami prowadzącymi do konceptu odczynu Wassermana znajdujemy stwierdzenie:

„Istnieje szeroko rozpowszechniony mit o obserwacji i doświadczeniu. Poznający wydaje się być kimś w rodzaju zdobywców typu Juliusza Cezara, który według formuły veni, vidi, vici wygrywa swoje bitwy. Gdy chce się czegoś dowiedzieć – obserwuje lub wykonuje eksperyment i już wszystko wie. Nawet badacze, którzy wygrali niektóre bitwy, wierzą w te naiwne bajki, jeśli patrzą retrospektywnie na własne prace. Najwyżej przyznają się, ze pierwsza obserwacja była nieco niedokładna, podczas druga i trzecia były już „dopasowane do faktów”[3]

Wypada się zgodzić, że cała nasza kwalifikowana wiedza o przeszłości pochodzi w skrócie mówiąc z książek. Moja wiedza o przeszłości składa się z doświadczenia nabytego w trakcie spontanicznego uczestnictwa w kulturze oraz w wyniku zinstytucjonalizowanej (w tym szkolnej, akademickiej)  edukacji historycznej. Wiedza i wyobrażenie świata minionego płynące ze środków masowego komunikowania może być rozumiane z jednej strony jako sedno kulturalizacji, a z drugiej,  jako sojusznik, a może konkurent szkoły.

Tu odnajduję swego rodzaju proroctwo socjologa wiedzy – wypowiedziane prawie sto lat temu,  w postaci pytania:

„ Czy więc nie istnieją przypadkiem pewne elementy wiedzy, których geneza nie jest ani empiryczna, ani też spekulatywna, lecz wyłącznie socjologiczna, tj. które powstają podczas i z powodu wędrówki w obrębie społeczeństwa?”[4]

Powyższe rozważania są okazją do argumentowania na rzecz socjologii poznawania, a przeciwko myśleniu o poznaniu ufundowanemu wokół jednostkowego podmiotu („ducha ludzkiego”, „umysłu ludzkiego”, „badacza” czy „człowieka”):

 „(…) który nie ma żadnego konkretnego stanowiska życiowego, zasadniczo nie ulega zmianom nawet w ciągu stuleci i reprezentuje każdego „normalnego” człowieka bez względu na środowisko i epokę. Ma on być absolutny, niezmienny i powszechny. „[5]

(…) Ów symboliczny „duch ludzki” jest – wedle krytykowanej przez Flecka doktryny – istotą asocjalną i ahistoryczną: będąc jednym jedynym, więc samotnym, nie komunikuje się z nikim, nie prowadzi dyskusji, nie uprawia naśladownictwa, nie ma towarzyszów, przyjaciół i wrogów. Stąd pochodzi zaniedbywanie socjologii poznawania. „Umysł ludzki”, ten fikcyjny reprezentant umysłów ludzi, ma ponadto być w swej „logicznej strukturze” wszędzie i zawsze ten sam, nawet w ogóle jedyny możliwy.[6]

I dalej znajdujemy miłą mojemu myśleniu konkluzję:

„Stąd  wynika zaniedbywanie zarówno badań dziejowego rozwoju myślenia, jak i porównawczej nauki o myśleniu: wszelkie formy myślenia archaicznego i egzotycznego pomija się jako niegodne badania. Istnieje ciasna fikcja „normalnego umysłu”, co jest inne, jest właściwie niebadalne, może być jedynie uwielbiane jako genialność lub traktowane z politowaniem jako obłąkane[7]

„Rozwój pojęć odbywa się własnymi drogami, ma własne uwarunkowanie historyczne, nie logiczne, jest – że tak powiem – bierny, nie czynny. Poznanie nasze zawiera pewne elementy, które nie są ani spekulatywne, ani empiryczne, lecz pochodzą ab evolutione historia. Pojęć nie należy, rzecz prosta, uważać za oddzielne, istniejące same dla siebie cegiełki, z których składa się dana myśl. Izolujemy je oczywiście sztucznie z tej myśli, z całego zespołu myśli, z ciągłego procesu myślenia. Lecz nawet izolowane pojęcia wykazują, jak widać, swoiste zabarwienie stylowe, charakterystyczne dla danego stylu myślowego.”[8]


[9]


[1] Jako punkty wyjścia dwie prace. W nich wyjścia do literatury przedmiotu oraz wskazówki dla kwerendy internetowej. Ludwik Fleck, Psychosocjologia poznania naukowego. Powstanie i rozwój faktu naukowego oraz inne pisma z filozofii poznania, pod. Redakcją Zdzisława Cackowskiego i Stefana Symotiuka, Lublin 2006 oraz Ludwik Fleck. Tradycje – inspiracje – interpretacje, pod. Redakcja Bożeny Płonki-Syroki, Pawła Jarnickiego i Bogdana Balickiego, Wrocław 2015;  https://plato.stanford.edu/entries/fleck/, tu obszerne hasło opracował Wojciech Sady, 2021 r.; tam m.in. tłum na franc. : Genèse et développement d’un fait scientifique, Nathalie Jas (Traduction), Ilana Löwy (Prèface), Bruno Latour (Postface). Paris: Les Belles Lettres, 2005 ; http://www.ludwik-fleck-kreis.org/uploadfiles/documents/1909_015340_Flecksikon.pdf;  

[2] L. Fleck, Psychologia poznania…, s. 232. http://scihi.org/ludwik-fleck-thought-collective/;

[3] Tamże, s. 107-108.

[4] Tamże

[5] Tamże, s. 232

[6] Tamże, s. 232-233

[7] Tamże, s. 233. Wyróżn. Moje W. W.

[8] Tamże, s. 245. Wyróżn. moje W.W.

[9]Obecny stan wiedzy pozostaje niejasny, gdy nie bierze się pod uwagę historii, podobnie jak historia pozostaje niejasna bez merytorycznej wiedzy o obecnym stanie’

 




Wycinanki (169); Nienawiść przekuta w gorzką wiarę

WOJCIECH WRZOSEK

Wycinanki (169); Nienawiść przekuta w gorzką wiarę.[1]



Brytyjski „The Spectator” uznał ją w 2021 r. za książkę roku. Kolejne skromne dzieło znalazło się w finale Nagrody Bookera dwa lata temu.

Przyznaję, pomyślałem: leniwy i zagoniony czytelnik jest w stanie skupić swoją uwagę na 90 maleńkich stroniczkach. Jest. Jeśli przedtem mało czytał, to może być zaskoczony, zdumiony, czy nawet zachwycony. Historyka, nawet takiego jak ja, w zasadzie francuski pisarz niczym nie zaskakuje. Świat Vuillarda w całości mieści się w mojej historycznej wyobraźni. Nowoczesna historiografia, w tym francuska, jest jeszcze lepsza. Gatunek jaki uprawia Vuillard – zdaniem moim – to esej historyczny złożony z felietonów w imię myśli przewodniej. Czy to esej naukowy, czy popularnonaukowy, czy literacko-historyczny niech zdecyduje ten, który zaprząta sobie głowę szufladkami, albo problemem granic naukowości historii.

 

Wycinam momenty kulminacyjne dramatu:

„Tak Münzer jest napastliwy, tak, Münzer bredzi. Wzywa do ustanowienia Królestwa Bożego tu i teraz, widać, że brak mu cierpliwości. Tacy są właśnie ludzie ogarnięci rozpaczą, pewnego pięknego dnia pojawiają się na czele narodów jak widma, co wychodzą ze ścian.”[2]

„ Ale jakich łańcuchów wymagają od duszy wielkie sofizmaty władzy, jakim cennym wsparciem są dla nich oddalenie i zasada umocowania? Trzeba by z tego ułożyć wielostopniową, finezyjną, nieskończenie sowizdrzalską, a przy tym haniebną historię, wypełnioną tysiącami trucicielskich zamachów, kłamstw wypowiadanych, fabrykowanych, dopuszczanych, przyjmowanych; tysiącami przesądów naiwnych umysłów, tajemnych, wyznawanych aluzyjnie haniebnych uczynków, i cała ekwilibrystyką, do jakiej zdolna jest dusza.

A jednak pomiędzy długimi okresami trudu i znoju podnoszą się czasem głosy. A im bardziej monotonny jest znój, tym bardziej głosy są spazmatyczne. I im bardziej władza jest jednomyślna, tym bardziej głosy są pojedyncze. Münzer jest głosem. Wola, że wszystkich nas, władców i sługi, bogatych i biednych, Bóg ulepił z tego samego ulicznego błota, wyrzeźbił z tego samego sandałowego drewna.” [3]

Münzer jest szalony, zgoda. Sekciarski. Tak. Mesjański. Tak. Fanatyczny. Tak. Gorzki. Być może. Samotny. W pewnym sensie. (…) Nie schlebiajcie waszym książętom, inaczej sami wraz z nimi upadniecie. Cisi uczeni, nie gniewajcie się na mnie, nie mogę mówić inaczej” [4]

„Münzer nie zapomina o hrabim Erneście, który zakazał słuchania mszy po niemiecku. Oto co pisze w kilku rzuconych na papier zdaniach: „ A wiesz ty, nędzna, nieszczęsna sakwo pełna robactwa (to sam początek listu), kto cię uczynił władcą tego ludu, za który Bóg zapłacił własna krwią?” Dzień dobrze się zaczyna, bo zawsze dobrze jest usłyszeć słowa prawdy. I Münzer ciągnie:” Jeśli nie zechcesz się ukorzyć  przed maluczkimi, wiedz, że otrzymaliśmy nieodwołalny rozkaz: powiadam ci: Bóg żywy i wiekuisty przyobiecał, ze cię zrzucimy ze stolca z całą siłą, jaka jest nam dana. Albowiem jesteś bezużyteczny dla Chrześcijaństwa, jesteś zniszczeniem i plagą dla przyjaciół Boga, a gniazdo twoje zostanie rozrzucone i zdeptane. Niechaj twoja odpowiedź dotrze do nas jeszcze dziś; strzeż się. Uczynimy bez zwłoki to, co nam Bóg nakazał; ty zaś spraw się jak najlepiej. Przybywam!”[5]

I wreszcie, doszło do generalnej rozprawy buntowników w imię Boże z obrońcami Boskiego porządku:

„Filip Heski napisał później: wtenczas wespół z naszymi zwiększyliśmy impet i wycięliśmy w pień wszystkich, którzy wpadli w nasze ręce. Niezwłocznie wdarliśmy się do miasta, zdobyliśmy je i zabiliśmy wszystkich mężczyzn, którzy się tam znajdowali; złupiliśmy miasto i tym sposobem z Bożą pomocą odnieśliśmy tego dnia zwycięstwo i tryumf, za który słusznie powinniśmy złożyć dzięki Wszechmocnemu, z wiarą, ze spełniliśmy i wykonali dobry uczynek” Zginęło cztery tysiące ludzi”[6]

„Z pewnością straszne było stanąć w końcu w kajdanach pośrodku gawiedzi. Nie wiem o czym myślał, odrzucam zwątpienie, zdradę, zaprzaństwo. Mniejsza o to. Ponieważ tak źle umiał nienawidzić, ponieważ tak daleko od siebie poszukiwał racji swojego istnienia i nienawiść przekuł na gorzką wiarę, ponieważ tak dobitnie czuł moc znaku = oraz to, że nie da się uzyskać więcej chleba i wolności inaczej, jak sięgając po nie samemu, znalazł się właśnie tam.” [7]

(…) Teraz ma umrzeć. Zaraz umrze. Ma trzydzieści pięć lat. Zaprowadził go tu gniew. Do tego miejsca. Powyłamywano mu członki: ręce, nogi. Krwawi. Jest u kresu sił.

Oto wzniósł się topór. Wokół twarze, setki twarzy. Patrzą w osłupieniu, niepewne, czy pojmują, co się dzieje. Żebracy, garbarze, żniwiarze, nieboracy patrzą, patrzą z całych sił! I co widzą? Drobnego człowieczka przygniecionego wielkim ciężarem. Widzą człowieka takiego jak oni, o spętanym ciele. Jaki człowiek jest mały, delikatny i gwałtowny, niestały i surowy, energiczny, pełen lęku. Ma wzrok. Twarz. Skórę. Nagle topór opada i przecina szyję. Och! Jaka cieżka jest ludzka głowa, dwa czy trzy kilogramy kości i galarety. A ile z niej sika krwi! Jego głowę wbija na pal. Ciało wystawią na pokaz na rusztowaniu, a potem rzuca psom na pożarcie. Młodość nie ma końca, tajemnica naszej równości jest nieśmiertelna, a samotność baśniowa. Męczeństwo jest pułapka czyhającą na uciśnionych, zbawienne jest wyłącznie zwycięstwo. Kiedyś o nim opowiem – kończy nasz pisarz ostatni XIII rozdział p.t Münzer ścięty…”[8]

Wiem także, że każdy wyprowadzi sobie morał z Wojny biedaków, taki, jaki zechce. Ja trochę selekcjonując sugeruję swoja myśl główną Vuillarda.

Całe zło, jak i dobro czyniono w tych czasach w imię Boże, bo wszystko rozciągało się pod parasolem chrześcijaństwa. Świat czarno-biały, dwukolorowy prowadzi do użycia przemocy, w imię prawdy.



 

[1] Ēric Vuillard, Wojna biedaków, z języka francuskiego przełożyła Katarzyna Marczewska, Kraków 2021, s. 90; (org. La guerre des pauvres, Actes Sud 2019)

[2] Tamże, s. 54-55

[3] Tamże, s. 55

[4] Tamże, s. 55-56

[5] Tamże, s. 72

[6] Tamże, s. 84

[7] Tamże, s. 90

[8] Tamże, s. 90-91.




Wycinanki (168) Historia to spektakl a teraźniejszość to rekwizytornia

WOJCIECH WRZOSEK

Wycinanki (168)

Historia to spektakl a teraźniejszość to rekwizytornia



Zanim wytniemy coś z innej książki Erica Vuillarda (tu z prawej), przytoczmy fragmenty z Rekwizytorni z Porządku dnia.  Niestety chciałoby się wyciąć cały rozdział, ale nie godzi się. Nie tylko w nim znajdujemy finezyjne skojarzenia i ironię jawną i sarkazm między wierszami.

To dalej gorzka kpina z elit i cywilizacji Zachodu. Z rozbrajającej niezdolności wobec wynaturzeń  cywilizacji zachodu, wobec zła, które jest zwalczane dopiero wtedy gdy pochłonie już dziesiątki milionów ofiar. I to nie zawsze. Zdaniem Vuillarda to elity Zachodu przechodzą od nieświadomej  acz interesownej do jawnej i interesownej kolaboracji ze złem.[1] A może to powszechny brak wyobraźni? Refleksja o aroganckiej i patologicznej wyobraźni Göringa powinna dawać asumpt dla myślenia każdej zdrowej strukturze psychicznej, zdaje się sądzić Vuillard relacjonując wizytę angielskich oficjeli w prywatnym i publicznym otoczeniu dygnitarza III  Rzeszy.

Rekwizytornia to syntetyczny skrót tej diagnozy współczesnego świata:  wszystko jest w nim na sprzedaż, i wszystko – co duchowe – można wyprzedać:

„Okruchy prawdy są przemieszane z wszelkiego rodzaju śmieciem. Oto niemiecki intelektualista Günther Stern, przybyły jako imigrant do  Stanów Zjednoczonych, Żyd bez grosza przy duszy, na długo przed tym, zanim przybrał nazwisko Anders, Inny, zmuszony imać się najrozmaitszych zajęć, by zarobić na życie, w wieku czterdziestu lat zostaje rekwizytorem i pracuje w Hollywood Custom Palace, którego sale kryją cała garderobianą przeszłość gatunku ludzkiego (…) W Hollywood Palace można znaleźć wszystko, szmaciarnię całej ludzkości, wzniosłą nicość, rozrzucone po półkach strzępy minionej chwały, namiastki wspomnień. (…) Historia jest spektaklem. (…)[2] 

Vuillard – jak to często czyni napomyka o tym, skąd bierze i jakie przytacza świadectwa. Legitymizuje swoje obrazy  

„ Günther Stern bardzo podkreśla w swoim dzienniku, że są tam wszystkie ubrania, nawet te, które nosiły cyrkowe małpy czy pieski z Deauville; jest wszystko, począwszy od listka figowego Adama po wysokie buty SA.  Ale największą niespodzianką nie jest to, że można tu znaleźć wszystkie kostiumy z całej kuli ziemskiej, lecz to, że są już kostiumy nazistów. A w dodatku, o ironio – pisze Günther  Stern – ich buty pastuje Żyd. Bo przecież trzeba dbać o te fatałaszki! I jak każdy inny pracownik Hollywood Palace Günther Stern musi pastować wysokie buty nazistów tak samo starannie, jak glansuje koturny gladiatorów lub sandały Chińczyków. Nie ma tu miejsca na prawdziwa tragedię, kostiumy muszą być w każdej chwili gotowe do użytku na planie filmowym, do wykorzystania przy wielkiej inscenizacji świata. I będą gotowe; a są prawdziwsze od oryginałów, dokładniejsze niż te, które się poniewierają po muzeach; doskonałe kopie, w których nie brakuje żadnego guzika, żadnej niteczki, i które – jak w sklepach odzieżowych – są dostępne w każdym rozmiarze. (…)[3]

„A zatem na długo przed rozpoczęciem bitwy pod Stalingradem, przed opracowaniem planu Barbarossa, przed powzięciem zamysłu, przed decyzją, przed kampania francuską, zanim Niemcy zaczęli myśleć o jej przeprowadzeniu, wojna jest już obecna, spoczywa na półkach, gotowa do użycia w spektaklu. Wielka amerykańska machina najwyraźniej już objęła w posiadanie jej niesłychany zgiełk. Wojnę będzie przedstawiała wyłącznie w postaci wielkiego czynu. Przemieni ją w źródło dochodów. W temat. W dobry interes. W ostatecznym rozrachunku tym, co decyduje o kondycji rzeczy, co je przekształca, przerabia, zgniata, nie są wcale panzery ani sztukasy, ani organy Stalina. Gęstość naszych istnień przybiera ton zbiorowej pewności właśnie tam, w przedsiębiorczej Kalifornii, pośród krzyżujących się pod kątem prostym bulwarów, na rogu między smażalnia donutsów a stacja benzynową. To tam, w pierwszych supermarketach, przed pierwszymi telewizorami, między tosterem a kalkulatorem opowiada się o świecie w jego prawdziwym rytmie, tym, który ostatecznie przyjmie.

I podczas – kontynuuje Vuillard – gdy Führer szykował dopiero najazd na Francję, podczas gdy jego sztab odgrzewał stare doktryny Schlieffena, a mechanicy naprawiali jeszcze panzery, w Hollywood już poukładano ich kostiumy na półkach przeszłości. Wisiały na wieszakach spraw zakończonych, leżały jedne na drugich poskładane w kostkę w dziale staroci. Tak, na długo przed tym, zanim zaczęła się wojna, kiedy Lebrun, ślepy i głuchy, podpisywał dekrety o loterii, kiedy Halifax kumplował się z Niemcami, a zatrwożonymi narodowi austryjackiemu wydawało się, że w sylwetce szaleńca dostrzega swoje przeznaczenie, kostiumy nazistowskich wojskowych znajdowały się już w rekwizytorni.”[4]

Cóż tu dodać: przeczytaj cały ten rozdział. To jest przedmowa i posłowie jednocześnie do Porządku dnia, Erica Vuillarda.[5]



[1]https://www.academia.edu/97564167/%C3%89ric_Vuillard_L_ordre_du_jour_; file:///C:/Users/Wojciech%20Wrzosek/Downloads/temoigner-7886.pdf

[2] E. Vuillard, Porządek dnia, Porządek dnia. Z języka francuskiego przełożyła Katarzyna Marczewska, Kraków 2023, s. 117-118; (org. L`ordre du jour, Actes du Sud 2017 .

[3] Tamże, s. 119-120 ; Pisarz korzysta z dziennika Günthera  Sterna. W przyp. 5 „adres” spotkania znanego historyka sztuki i filozofa kultury z naszym uznanym już pisarzem. Tam m.in. wypowiedzi o roli archiwów dla ich twórczości.

[4] Tamże, s. 121-122.

[5] Zob.  Éric Vuillard – Jacques Rancière – Rencontre @ Lieu-dit (Paris XXè) – 10 février 2022 ; https://www.youtube.com/watch?v=IVr0abDnugY ; Vuillard to jednak pisarz a nie mówca.