Wycinanki (35)

WOJCIECH WRZOSEK

Wycinanki (35)

W 1985 r., ostatnim roku życia Fernanda Braudela, w kolejnym roku splendorów za życia[1], a także już po śmierci padały słowa uznania, na które w ciągu ostatniego stulecia bodaj nikt inny w świecie francuskim nie zasłużył:

„Le Quotidien de Paris” w nagłówku: „Człowiek, który zmienił bieg historii”. „L’Express” opublikował artykuł Emmanuela le Roy Ladurie: „Największy współczesny historyk był budowniczym imperium”. W „L’Observateur”, słowami André Burguière’a, okrzyknięto „epopeję króla Braudela”. Jean-Pierre Chevènement, ówczesny minister edukacji narodowej: „Fernand Braudel dobrze służył Francji. W naszych czasach przyczynił się do jej znaczenia w świecie bardziej niż ktokolwiek inny”[2].

Na łamach „Le Matin” dzień po śmierci historyka Jacques Le Goff pisał:

Niespodziewana śmierć Fernanda Braudela to jeden z najważniejszych wstrząsów mojego życia zawodowego. […] Był wyjątkowym nauczycielem, który zawsze zachęcał do robienia tego, co chcieliśmy robić, tak jak chcieliśmy. Zagorzały zwolennik niezależności umysłu i konstruktywnego nieposłuszeństwa[3].

Inny wielki historyk, Georges Duby, na łamach „Libération” wyznał:

Napisałem pewnego dnia, że to Patron; gdy tylko zostałem mu przedstawiony, dawał mi to, o co nawet nie śmiałem go poprosić. […] To była naprawdę wspaniałość. Było w nim coś książęcego i dlatego dziś jestem zdruzgotany[4].

Braudel zmarł ledwie ponad miesiąc po poświęconym jego dziełu, z jego udziałem, kolokwium.

„Zapamiętajmy – kończy biografię jego przyjaciel Pierre Daix – jego ostatnie słowa na konferencji w Châteauvallon, jego ostatnie słowa wypowiedziane publicznie: «Je me suis bien amusé. Des gens que j’aime bien m’ont dit: ‘Ne sois pas déraisonnable!’ Croyer-vous que j’aie suivi leur conseil?»”[5].

W czerwcu 1985 r. na podstawie rozprawy „Koncepcja historii globalnej Fernanda Braudela” i przeprowadzonej obrony nadano mi stopień doktora nauk humanistycznych. Uczyłem się od Braudela i badałem jego twórczość poprzednie osiem lat, a i odtąd miałem już go za swego mistrza.

W październiku 1996 r. wiozłem wprost z Paryża dwie solidne biografie, efektowne edycje: jedna to tłumaczenie z włoskiego pracy Giuliany Gemelli, druga zaś to opasły tom Pierre’a Daix, Ta pierwsza nosi tytuł Fernand Braudel, druga – Braudel[6]. Zawczasu sporządziłem z nich kopie dla siebie, a tomy te zawiozłem do Łodzi, w prezencie dla profesora Andrzeja Feliksa Grabskiego, admiratora Braudela i Francuzów, który zaszczycał mnie rozmowami, kibicował w zmaganiach z literaturą, pożyczając dzieła ze swej zasobnej biblioteki.


[1] https://www.google.com/search?source=univ&tbm=isch&q=Braudel+foto.

[2] „Le Quotidien de Paris titra: «L’homme qui avait changé le cours de l’histoire». L’Express publiait un article d’Emmanuel le Roy ladurie: «Le plus grand historien contemporain était un bâtisseur d’empire». L’ Observateur, sous la plume d’André Burguière, salua «l’épopée du roi Braudel». Jean-Pierre Chevènement, à l’époque ministre L’Education national, écrivit: «Fernand Braudel a bien servi la France. Il a contribué plus que tout autre peut-être à son rayonnement à notre époque»”. P. Daix, Braudel, Paris 1995, s. 539; Pierre Daix lub redaktor książki myli „Le Observateur” z „Le Nouvel Observateur” (ten artykuł to nr 2 z 6 XII 1985, znakomitego tygodnika; dzisiaj L’OBs).

[3] „La mort inattendue de Fernand Braudel est un des chocs les plus importants de ma vie professionnelle. […] C’était un maître excepionelle qui vous a toujours encouragés à faire ce gue nous avions envie de faire, de la manière dont nous le souhaitions. Un partisan farouche de l’indèpendence d’esprit et de la désobéissance constructive”. Tamże.

[4] J’ai écrit un jour que c’était le patron; dès que je lui ai été prèsenté, il n’a cessé de m’apporter ce que je n’osais pas lui demander. […] C’était vraiment la magnificence. Il avait guelgue chose de princier en lui et c’est pourquoi ce soir, je suis boulversé”. Tamże.

[5] Tamże, s. 551; Daix pomija kontekst ostatniego zdania, tj. poprzedzające je pytanie Alberta Du Roy i fragment odpowiedzi Braudela. Według tomu pokonferencyjnego na pytanie Alberta Du Roy „quel est votre sentiment au bout de ses trois jours? Braudel odpowiedział: „Je me suis bien amusé. Des gens que j’aime bien m’ont dit: «Ne sois pas déraisonnable, comme d’habitude [podkr. moje – W.W.]». Croyer-vous que j’aie suivi leur conseil? [jakie są Pańskie wrażenia/odczucia na koniec tych trzech dni? Braudel odpowiedział: Dobrze się bawiłem. Ludzie, których lubię, dobrze mi radzili: nie bądź nierozsądny, jak zwykle. Czy myślicie, że kierowałem się ich radą?]”. Une leçon…, s. 224. „W biografii Daix-a opuszczono zwrot comme d’habitude

[6] G. Gemelli, Fernand Braudel, tłum. z jęz. włoskiego B. Pasquet i B. Propetto Marzi, Paris 1995 (wyd. oryg.: Fernand Braudel e l’Europa universale, Venezia 1990).


Korekta językowa: Beata Bińko




„Historia na ekranie”. Odcinek 4 – Strategie uhistoryczniania filmowego świata przedstawionego i narracji filmowej w kinie historycznym – Muzyka

„Historia na ekranie”. Odcinek 4 – Strategie uhistoryczniania filmowego świata przedstawionego i narracji filmowej w kinie historycznym – Muzyka

Autor: dr hab. PIOTR WITEK

„Historyczność narracji filmowej oraz świata przedstawionego może manifestować się poprzez audio-sferę, np. muzykę.”





***

W podcaście wykorzystano na prawie cytatu fragmenty ścieżek dźwiękowych z analizowanych filmów:

The Dirt, USA, 2019, dir. J.J. Tremaine.

Yesterday, Poland, 1984, dir. R. Piwowarski.

Człowiek z marmuru [Man of Marble], Poland 1976, dir. A. Wajda.

Na poszczególne ścieżki dźwiękowe składają następujące utwory muzyczne:

Budujemy nowy dom [We Are Building a New Home], 1949, lyrics: W. Stępień, music: Z. Goz-dawa.

Girls, Girls, Girls, album: Girls, Girls, Girls (1987), Mötley Crüe.

Love Me do, album: Please Please Me (1963), The Beatles, autorzy: Jhon Lennon, Paul McCartney.

And I love Her, album: A Hard Day’s Night (1964), The Beatles, autorzy: Jhon Lennon, Paul McCartney.

Pochód przyjaźni [The March of Friendship], 1951, lyrics: E. Fiszer, music: T. Sygietyński, J.T. Klukowski.

Shout at the Devil, album: Shout at the Devil (1983), Mötley Crüe.

Służba Polsce [Service for Poland], 1951, lyrics: S. Wygodzki, music: W. Lutosławski.

Warszawski dzień [A Warsaw Day], 1964, lyrics: S.R. Dobrowolski, music: T. Sygietyński.

***

Prawo autorskie i prawa pokrewne.

Art.  29.  [Prawo cytatu]Wolno przytaczać w utworach stanowiących samoistną całość urywki rozpowszechnionych utworów oraz rozpowszechnione utwory plastyczne, utwory fotograficzne lub drobne utwory w całości, w zakresie uzasadnionym celami cytatu, takimi jak wyjaśnianie, polemika, analiza krytyczna lub naukowa, nauczanie lub prawami gatunku twórczości.




Wycinanki (34)

WOJCIECH WRZOSEK

Wycinanki (34)

Pytanie: Od lat do zawodu nauczyciela i nauczyciela historii wiedzie selekcja negatywna. Ta grupa zawodowa znajduje się w błędnym kole negatywnej selekcji. Zgadza się pan z tą opinią?[1]

Odpowiedź: To trafne określenie: błędne koło selekcji negatywnej. Wiemy z historii oświaty, szkolnictwa, edukacji, wychowania, z literatury pięknej, że pozycja społeczna nauczyciela w okresie międzywojennym była wysoka. Nauczyciel był symbolem oświecenia, postępu, poświęcenia, patriotyzmu… Taki był pozytywny stereotyp.

Zawód nauczyciela w sferze negatywnej selekcji znajduje się od kilkudziesięciu lat. Dziedzictwem PRL jest degradacja statusu społecznego nauczyciela. Od co najmniej trzech, czterech pokoleń nauczyciele to zdeklasowana materialnie i wizerunkowo grupa zawodowa. Dzisiaj, kiedy mija już trzydzieści lat wolnej Polski, nic się w tej mierze nie zmieniło. Nauczyciele to najlepiej wykształceni i najgorzej wynagradzani funkcjonariusze publiczni. Ta sytuacja to hańba dla państwa. Wstyd dla nas wszystkich. My wszyscy solidarnie szkodzimy temu środowisku, naszym dzieciom i wnukom, dopuszczając do upadku publicznego wizerunku i etosu nauczyciela.

Nauczycieli mają w głębokim poważaniu tzw. elity, a co szczególnie smutne, także ludzie niewykształceni. Elity rządzące to w dużej mierze ludzie niewykształceni, aroganccy z upoważnienia politycznego, skorumpowani, zblatowani… W wielu społecznościach miasteczkowych i wiejskich wierni, wspierani przez Kościół, mają nauczycieli w pogardzie. Nauczyciel nie jest świeckim funkcjonariuszem państwowym, lecz niewolnikiem nieoświeconej lokalnej wspólnoty interesów… Uwikłany w wymiany barterowe, dostęp do…, znajomych od… Wymiany przysług bez zasług. Nauczyciel jest wyśmiewany, pomawiany i obrażany. Ludzie bez wykształcenia, ale przy pieniądzach drwią z nauczycieli, wymuszają bezpardonowo profity dla swych dzieci, bogatsi korzystają z edukacji niepaństwowej, bywa – stojącej na wyższym poziomie, czasem „kupują wykształcenie”, jak każdy towar.

Nie zmieni tego faktu i to, że wielu z nas znało i zna wielu wspaniałych nauczycieli. Rozumiem, że po latach pamięta się tych bardzo dobrych i tych złych.

Pytanie: Może to nie najważniejsze, ale dlaczego niewykształceni dezawuują nauczycieli?

Odpowiedź: Wśród wielu rodziców pokutuje opinia, że kształcić się nie warto, bo na przykład oni sami, ci, którzy wcześnie pokończyli szkoły, osiągają dochody kilkukrotnie wyższe niż nauczyciele. Jeśli rodzice nie szanują nauczycieli, bo ci są biedni, to wzór ten przekłada się na brak respektu dla nauczycieli wśród uczniów. Trudno jest przekonywać dzieci do kształcenia się. Jeśli byle nieuk dostępuje możliwości głoszenia bredni w czołowych mediach, swawoli obskuranctwem i otrzymuje poklask, to znaczy, że wszystko jest równo warte (równo rymuję w myślach). Jeśli magister w wojsku, „na stażu” najmłodszy oficer, otrzymuje wynagrodzenie podstawowe dwukrotnie wyższe niż nauczyciel stażysta, to znaczy, że w państwie tym nauczycielem się pogardza. Taka jest panująca doktryna.

Wykształcenie, kompetencja, doświadczenie, kreatywność to warunek pomyślności wszystkich. Dopóki słabiej wykształceni nie zaznają namacalnej pomyślności wynikającej z działań wykształconych, dopóty nie zaczną szanować wykształcenia. Dopóki butni niewykształceni będą zajmować stanowiska przeznaczone dla ludzi wykwalifikowanych i kompetentnych, dopóty będziemy świadkami działań niweczących dorobek wszystkich.

Pytanie: Odpowiedzialni za degradację edukacji są także nauczyciele akademiccy. Zgadza się pan z tą opinią?

Odpowiedź: Każdy niemal problem można pogłębiać czy wyposażać w szerszy kontekst. Za degradację wykształcenia akademickiego odpowiada współczesne środowisko akademickie. Szkolnictwo wyższe to fragment wspomnianego błędnego koła. Pamiętajmy, to moja opinia, nie systematyczna obserwacja. Potrzebne są diagnozy, które zweryfikowałyby ją. Sytuacja, gdy zatrudnienie na uczelni jest etatem dydaktycznym, zmusza władze i organy wybieralne szkół wyższych do rekrutowania na uczelnie osób pozbawionych predyspozycji do studiowania, w konsekwencji obniżania poziomu nauczania. Dzisiaj student bywa skreślany z listy studentów, kiedy sam na to nalega. Powszechny dostęp do wykształcenia wyższego, jaki nastąpił w wolnej Polsce, oraz wieloletni niż demograficzny, jaki zapanował na uczelniach, spowodowały, że na wielu kierunkach brak studentów. Na wielu kierunkach i uczelniach przyjmuje się tego, kto się zgłosi, i „holuje się” go do dyplomu. Negatywne zjawiska w szkołach wyższych to osobny temat, godny krytycznych analiz. Obok działów marketingu i PR powinny powstać działy ukazujące to, co skrywają te poprzednie. Byłoby dla uczelni opłacalne utrzymywać zespoły diagnozujące absurdy. Opłacalne wizerunkowo i dosłownie, finansowo. 10% wydatków na promocję i marketing przeznaczone na tropienie tego, czym uczelnia się nie chwali, byłoby ze wszech miar korzystne dla wszystkich.

Pytanie: Są też zapóźnienia cywilizacyjne?

Odpowiedź: Za głębsze zjawiska negatywne w domenie zinstytucjonalizowanej edukacji odpowiada historia. Kataklizmy dziejowe, cywilizacyjne zaszłości i trwałe negatywne procesy. Od czasów zaborów wynaradawianie i degradowanie elit. Czystki etniczne i nierzadkie ludobójstwa, w tym tolerowane, inspirowane i realizowane przez reżimy autorytarne i totalitarne, zwłaszcza w czasie wyniszczających wojen i okupacji. Wywózki i przesiedlenia na wielką skalę. Utrata majątku, podstawy materialnej bytu dzieci, wnuków, kolejnych pokoleń to niweczenie dorobku rodzin i rodów, ich dostępu do wykształcenia, awansu cywilizacyjnego poszczególnych warstw i grup społecznych. Przerwanie dziedzictwa kulturowego, kompetencji i etosu zawodów z pokolenia na pokolenie uprawianych. Przerwanie ciągłości pracy czołowych uniwersytetów, szkół naukowych. Śmierć wybitnych twórców. Eksterminacje, przesiedlenia, wygnania, emigracje całych grup wieloetnicznej Rzeczypospolitej. Indoktrynacja, pauperyzacja pokoleń obywateli polskich. Dewastacja artefaktów kultury materialnej i kultury symbolicznej. Upadek etosu inteligenckiego i etosu akademickiego. Statusu nauczyciela akademickiego i renomy uczelni. Degradacja matury i dyplomu ukończenia szkoły wyższej. Korporacyjno-korupcyjny sposób egzaminowania, dyplomowania, doktoryzowania i habilitowania. Kooptacyjny system wyłaniania organów przedstawicielskich, decydentów w edukacji, nauce i szkolnictwie wyższym.

Pytanie: Ta wyliczanka mrozi krew w żyłach. Jak krótko można opisać błędne koło negatywnej selekcji w edukacji?

Odpowiedź: Pozornie wydaje się, że nie ma z niego wyjścia. W każdym miejscu cyklu społecznego upowszechniania wiedzy i kształcenia jest źle. Trzeba by wiele zmienić, lecz nie da się ruchem pojedynczej kadencji parlamentu zmienić zbyt wiele. Nawet gdyby była taka wola większości. W gruncie rzeczy nie da się w krótkim czasie przeorientować procesów społecznych, w tym zmienić mentalności ludzi w nich uczestniczących i je tworzących. Nie opiszę ich tu, to jest temat na książkę, studium pod tytułem „Jak ulepszać dobro wspólne?”, Zapewniam panią, że nie ja byłbym właściwym autorem takiej analizy. Miałbym jednak śmiałą propozycję. Skupmy się na wykształceniu i promowaniu nowoczesnego nauczyciela. Wykorzystajmy doświadczenia społeczeństw, które mają sukcesy na tym polu. Boli mnie bardzo, że jest tak źle. Sam jestem nauczycielem. Uczę nauczycieli. Wiem, jak trudno zmienić system ich kształcenia i pracę szkół.


[1] Wycinam fragment z przygotowywanej do druku rozmowy ze mną.


Korekta językowa: Beata Bińko




Wycinanki (33)

WOJCIECH WRZOSEK

Wycinanki (33)

Pytanie: Czy certyfikat z języka angielskiego nie powinien być warunkiem wstępu na uniwersytet?[1]

Odpowiedź: Tak. Tak uważam. Może być jego ekwiwalent. Myślę o uniwersyteckich studiach historycznych. Ale nie tylko. Niestety nie wystarczy tu piątka na maturze. Na studiach magisterskich w ciągu pięciu lat abiturient powinien uzyskać i drugi certyfikat z języka kongresowego lub języka specjalności zawodowej.

Ponadto na egzaminie wstępnym dla obcokrajowców obowiązywałoby napisanie rozprawki, eseju, tekstu po polsku przez osoby, których językiem matury nie był język polski, a studia, na które aspiruje, będą prowadzone w języku polskim. Ewentualnie certyfikat z języka polskiego jako obcego. Można zastanowić się, czy taką przepustką na uniwersytet byłby certyfikat z języka kongresowego, a na egzamin licencjacki obowiązkowo z angielskiego[2].

Na seminarium magisterskim z mediewistyki lub dziejów Rzymu wymagana jest łacina. Na innych seminariach – inne języki, w tym niekoniecznie nowożytne, bywa, że martwe. Dzisiaj funkcję lingua franca, a może raczej koine pełni język angielski, więc…

Pytanie: Czy celem tego kryterium jest pozyskanie lepszych kandydatów na studia?

Odpowiedź: Od lat wiemy, że najlepsi studenci nie wybierają kariery nauczyciela. Ostatnio także najlepsi studenci matematyki, informatyki, fizyki, chemii, prawa, filologii, historii rzadziej wybierają kariery akademickie i naukowe. Wiadomo, że młodzi ludzie nie idą tropem osób publicznych: Donalda Tuska, Bronisława Komorowskiego, Romana Giertycha, Mateusza Morawieckiego i wielu innych magistrów historii.

Jestem za tym, aby przywrócić egzamin (test) wstępny na studia. Pozyskać lepszych absolwentów szkół średnich do studiowania historii i do zawodu nauczyciela. Wykształcić kompetentnego humanistę na potrzeby instytucji publicznych.

Najlepsi od lat nie studiują historii. Wybierają prawo, psychologię, filologie, medycynę, uczelnie techniczne… Ponadto część, w tym utalentowanych, absolwentów szkół średnich studiuje za granicą. Nieliczni studenci historii kontynuują naukę za granicą po stażach Erasmusa[3]. Wyniki z matur kandydatów na historię są słabe. Wielbiciele, fanatycy historii, oczytani i inteligentni, to ostatnio skromna mniejszość, 10–15 procent studiujących historię.

Pytanie: Nie byłoby to zamykanie drzwi na studia dla wielu kandydatów?

Odpowiedź: Po pierwsze, nie na studia w ogóle, ale może tylko byłby to próg wstępu na uniwersytet. Po drugie, dla wielu maturzystów certyfikat z języka obcego lub test z języka kongresowego byłby to już tylko niewielki krok potwierdzający bardzo dobrą znajomość języka obcego. Powiem wprost: certyfikat z języka obcego sygnalizuje, że wykształcenie to poważny zamiar kandydata. Inwestycja w kwalifikacje. Warunek dostępu do edukacji i dostęp do rynku pracy za granicą na miarę kwalifikacji. Poza tym, co symptomatyczne, biegła znajomość języka angielskiego, niemieckiego itp. daje w Polsce pracę lepiej wynagradzaną niż praca nauczyciela.

Pytanie: Czy drugi certyfikat z języka obcego to nie przesada?

Odpowiedź: Myślę inaczej. Ten wysiłek legitymizowania znajomości języka niweluje przewagę, jaką mają „urodzeni” w hiszpańskim, niemieckim, francuskim, angielskim, i rosyjskim, języku rodziców. Ci bowiem, gdy nauczą się jednego obcego kongresowego, to znają już dwa. W staraniach o pracę na świecie – a już tylko w Unii Europejskiej i na wschód od Polski – tacy „dwujęzyczni” uzyskują przewagę niezależnie od kompetencji zawodowej.

Ponadto biegła znajomość dwóch języków zapewnia nieporównywalnie lepszy dostęp do wiedzy i informacji w sieci, niż mają ci, którzy znają tylko język polski[4]. Dzięki znajomości języka obcego w mowie i piśmie przez studentów można by wysyłać o wiele więcej studentów na studia i na praktyki za granicę[5]. Ci zaś, którzy uruchamiają swą kompetencję zawodową tylko w języku polskim, czeskim, szwedzkim czy włoskim, mają mniejsze szanse na międzynarodowym rynku nauki i pracy. Wielu studentów ma zadatki, jeszcze ze szkoły średniej, na drugi certyfikat z języka obcego[6]. Nie trzeba już dzisiaj nikogo przekonywać o pożytkach z dobrej czy bardzo dobrej kwalifikowanej znajomości języków obcych. Dla osób z wykształceniem uniwersyteckim to powinna być oczywistość.


[1] Wycinam z przygotowywanej do druku rozmowy ze mną.

[2] Na przeszkodzie w realizacji tego pomysłu stałoby wiele: (1) czy legalny byłby wymóg posiadania certyfikatu, gdy nie jest on w programie szkoły średniej? Czy w programie nauczania na studiach może być wymóg uzyskania jakiejś kwalifikacji poza uczelnią? Tak czy inaczej idea ta godna jest przemyślenia.

[3] Wgląd w sytuację dałoby porównanie liczby umów, jakie mają uczelnie polskie z zagranicznymi, w tym o wymianie studentów, pracowników, z liczbą uczestników wymiany.

[4] Czy zna Pani jakieś języki obce? Tak, angielski. Świetnie, ale ja pytam Panią o obce…

[5] Uczelnie mają dużo umów o współpracy i wymianie pracowników i studentów z uczelniami na świecie. Ile z nich nie odnotowuje jakiejkolwiek wymiany? A ile wysyła i przyjmuje bardzo mało beneficjentów?

[6] Gdyby kandydat na studia miał certyfikat z innego niż angielski języka kongresowego, musiałby do magisterium zdobyć certyfikat z angielskiego. Idea ta – jak wszystkie tu – jest warta przemyślenia wśród ekspertów.


Korekta językowa: Beata Bińko




Wycinanki (32)

WOJCIECH WRZOSEK

Wycinanki (32)

Dietzsch: Panie profesorze, kiedy nie ma się z czego śmiać, odkrywamy satyryków. Tak mówi, na podstawie swoich doświadczeń, Stanisław Jerzy Lec. Odkrycie Odo Marquarda jako śmiejącego się filozofa w pewnych kołach filozoficznych byłej NRD można potraktować z uzasadnieniem jako potwierdzenie tego paradoksu; nie było nam do śmiechu w warunkach życiowych i sytuacji intelektualnej z czasów realnego socjalizmu. Ale i teraz nie jest nam do śmiechu, skoro, jak widzimy: przyszłość jest przeszłością.

Marquard: Stanisław Lec jest jednym z moich ulubionych autorów; to on powiedział: człowiek jest cierniową koroną stworzenia[1].

Na jednej z konferencji poznałem profesor Irinę Worobiową z Tweru[2]. Mąż jej, jak się okazało, to także postać akademicka, archeolog i kulturolog, przy okazji satyryk, wielki znawca i wielbiciel twórczości Stanisława Jerzego Leca. Nie dość, że od lat propagował jego twórczość, to wówczas, dziesięć lat temu, wydał tomik „transkrypcji” polskiego aforysty pt. „Lec przyczesany”[3].

We wstępie do „Leca przyczesanego” Aleksander Borisow pisał:

Tym razem Wiaczesław Worobjow występuje w roli autora oryginalnych transkrypcji na wierszowane fraszki nieśmiertelnych aforyzmów Stanisława Jerzego Leca – znakomitego polskiego satyryka, aforysty, filozofa, poety, redaktora, wydawcy, dyplomaty i tłumacza[4].

Oto trzy fraszki Stanisława Jerzego Leca w tłumaczeniu na rosyjski Samuela Czerfasa, zacytowane przez Worobjowa we wstępie do Причесанного Леца:

(1) Идеал фрашки:

Преогромное ошущение,

Пережитое в сокращение

(Ideał fraszki:

Przeogromne odczucie,

Przeżyte w skrócie)

(2) Учебник истории

Хронологический раздел:

Сухие даты мокрых дел

(Podręcznik historii

Chronologiczny akt:

Suche daty mokrych spraw)

(3) Об исторических фактах

Сказались на истории не мало

Те факты, коих вовсе не бывало

(O historycznych faktach.

Odcisnęły się w dziejach nie mało,

zwłaszcza te fakty, których nie stało)[5]

Te akurat wybrał profesor Worobjow, bo jako historyk cenił je sobie.

Tak na okoliczność śmierci Stanisława Jerzego Leca w 1966 r. pisał Leszek Kołakowski:

Nie był nigdy uroczym dowcipnisiem”, któremu zależy na reputacji „krynicy wesołości”, tym, co łączył w sobie, była raczej odwaga królewskiego błazna i melancholia rabina. Gorzki humor jego był na służbie mądrości, a w śmiechu, który wyzwalał, obecna była niezmiennie smuga skupionej medytacji nad okrucieństwem dziejów, jakie za sobą ciągniemy: my – ludzie po prostu, albo Polacy, albo Żydzi, albo Żydzi-Polacy.

Lec był unikalnym zjawiskiem z kręgu pewnej szczególnej subkultury polskiej, którą najazd hitlerowski zniszczył nieodwracalnie i z której resztki tylko ocalały w pojedynczych egzemplarzach, ostatnich wychowankach galicyjskich jeszybotów, wykolejonych rabinach, ludziach, którzy wybitne kulturotwórcze wartości wydają się zawdzięczać nasyceniu zróżnicowaną tradycją. W miejscach zetknięcia albo zderzenia tradycji odmiennych rodzą się często talenty wybitne, jak gdyby właśnie wysiłek amalgamowania kultur niejednorodnych umożliwiał zarazem refleksyjny dystans wobec wszystkich, warunek twórczości istotnie płodnej[6].

Ilustruję tu epizod z życia dzieła powstałego w subkulturze polskiej (tu: żydowskiej, galicyjskiej, wiedeńskiej, niemieckiej…), z których to w gruncie rzeczy każda kultura jawnie bądź milcząco się składa.

A w naszym przypadku to wędrówki utworów Jerzego Stanisława Leca – transkrypcje jego aforyzmów na wierszowane fraszki Worobjowa (z języka polskiego Myśli nieuczesanych i rosyjskich ich tłumaczeń). Wreszcie – tłumaczenia z rosyjskich wersji utworów Leca na polski (tu moje). Tak oto – nie wchodząc w fachowe analizy – ukazać by można dialogi międzykulturowe, wędrówki międzyjęzykowe…


[1] Zamiast posłowia. Śmiech jest małą teodyceą. Odo Marquard w rozmowie ze Steffenem Dietzschem, w: O. Marquard, Apologia przypadkowości, tłum. K. Krzemieniowa, Warszawa 1994, s. 143; https://culture.pl/pl/dzielo/wciaz-aktualne-mysli-nieuczesane-leca.

[2] Wówczas, niemal dziesięć lat temu, korespondowaliśmy na kanwie jej publikacji o Aronie Guriewiczu, światowej sławy mediewiście rosyjskim. Irina Worobjowa zajmuje się między innymi mistrzami rosyjskiej nauki historycznej, w tym związanymi z Twerem. Tak zgadaliśmy się… także o mężu.

[3] В. Воробьев, Причесанный Лец. 636 фрашек [Lec przyczesany. 636 fraszek], Тверь 2011 Tam wierszowany 14-zwrotkowy wstęp „Od Sokratesa do Leca” (От Сократа – к Лецу), s. 7–9.

[4] „На сей раз – napisał we wstępie do wspomnianego tomu Aleksander Borisow – Вячеслав Воробьёв выступает в качестве автора оригинальных переложении в стихотворные фрашки бессмертных афоризмов Станислава Ежи Леца – знаменитого польского сатирика, афориста, философа, поэта, редактора, издателя, дипломата и переводчика” (tamże, s. 3). A więc aforyzmy Leca w transkrypcji prof. Wołkowa na fraszki po rosyjsku. Pieriełożenija tłumaczę jako transkrypcje. Nie są to bowiem przekłady, czyli tłumaczenia, translacje, jakby sugerowało rosyjskie pierie-łożyt´.

[5] Tamże, s. 4. Utwory Leca w tłumaczeniu na rosyjski Samuela Czerfasa, http://samlib.ru/c/cherfas_s/fraszki-1.shtml; przekład „na powrót” na polski: moje – W.W. Oryginałów szukam.

[6] L. Kołakowski, Pamięci Stanisława Jerzego Leca, „Dialog” 1966, nr 7; przedruk „Polska” 1966, nr 7; cyt. za: tegoż, Pochwała niekonsekwencji. Pisma rozproszone z lat 1955–1968, oprac. Zbigniew Mentzel, Warszawa 1989, t. 3, s. 80–83.


Korekta językowa: Beata Bińko




Wycinanki (31)

WOJCIECH WRZOSEK

Wycinanki (31)

W Wycinance (28), komentując ufność Milana Kundery w dziejową rolę przypadku, zaczerpnęliśmy od Reinharta Kosellecka interpretację przejścia historiografii nowożytnej (oświeceniowej) od Fortuny jako dyspozytariuszki losu do przypadku, którym tłumaczono takie, a nie inne koleje dziejowe.

Następnym krokiem w rozwoju historiografii jest przejście od usprawiedliwiania biegu zdarzeń przypadkowością historyczną do immanentnych przyczyn zdarzeń[1]. Od von Archenholtza zaczerpnął on ilustracje zmagań historiografii ze sposobami fabularyzowania dziejów. W różnych epokach różne bowiem bywały sposoby organizowania treści historycznych. Różne sposoby usensawniana zdarzeń. Tenże poczytny von Archenholtz, autor „Historii wojny siedmioletniej”, okazał się materiałem godnym historiograficznych analiz Kosellecka[2].

„Spacer mądrego mnicha w pierwszych dniach oblężenia – cytuje Koselleck von Archenholtza – uratował Pragę i (austryjacką) monarchię. Ów człowiek o nazwisku Setzling, nieobcy w historii literatury, dostrzegł chmurę pyłu, jaka zbliżała się do północnych dzielnic miasta”[3].

Już sam Archenholtz rozumie, że wyjaśnienie biegu zdarzeń zrządzeniem losu, tj. przypadkowym udziałem w historii wojny spacerującego rezolutnego mnicha, w poważnej narracji historycznej nie przejdzie u poważnego czytelnika i tłumaczy:

„Zajęcie miasta przez zaskoczenie – kontynuuje historyk wojny siedmioletniej – zajęcie przez zaskoczenie miasta, z załogą liczącą 50 000 doświadczonych żołnierzy, i to w biały dzień, rzecz w annałach wojny niesłychana i niepojęta dla każdego żołnierza, potraktowana by została z niedowierzaniem przez żyjące pokolenie, a przez potomnych uznana byłaby za fikcję literacką”[4].

Archenholtz – co wnikliwie analizuje Koselleck – nie może zaoferować czytelnikowi wyjaśnienia przez przypadek, nie mówiąc o Fortunie – ponieważ oświecony Prusak, jak go nazywa Koselleck, nie ośmieli się tłumaczyć biegu dziejów ani przypadkiem, ani zrządzeniem losu.

„[…] posługuje się [Archenholtz – W.W.] dwoma łańcuchami myślowymi: po pierwsze odniesieniem do struktury możliwości militarnych, po drugie – wskazuje filozof niemiecki – sięga do porównania między historią a literaturą, Zacytował dawne cycerońskie przeciwieństwo miedzy res facta a res fictae, od czasów Izydora przekazywane historykom z pokolenia na pokolenie[5], aby to, co prawdopodobne z militarnego punktu widzenia – nie to, co rzeczywiste – wyraźnie ukazać, mierząc je kryteriami tego, co nieprawdopodobne, a zatem «wymyślone na kształt literackiej fikcji»”[6].

Historiografia czasów nowożytnych, tak jak tu ją przedstawia Koselleck, poszła drogą eliminacji przypadkowości ku racjonalności dziejów, lansując – jak to określił Odo Marquard – program absolutyzacji człowieka.

„Tam gdzie – nawiązuję do sformułowania Hegla – «[r]efleksja filozoficzna nie ma nic innego na celu jak tylko usunięcie momentów przypadkowych», jej programem […] staje się ten oto zamiar: uczynić człowieka absolutnym. Odwrotnością tego programu absolutyzacji człowieka […] były filozoficzne próby, by nie tracić z oka przypadku i tego, co przypadkowe, podejmowane od czasu, kiedy Arystoteles – jako alternatywne wobec zaprzeczenia przypadkowości przez szkołę megaryjską – dopuścił to, co przypadkowe, jako to, co ani nie jest niemożliwe, ani konieczne i dlatego mogłoby nie być albo mogłoby być inne”[7].

Narracje o wojnie polsko-bolszewickiej czekają na swoją metahistoryczną interpretację. Może nią być taka, która pójdzie drogą odkrywania archetypów historycznego myślenia Kosellecka[8].


[1] R. Koselleck, Przypadek jako szczątkowa forma motywacji w historiografii, w: tegoż, Semantyka historyczna, wybór i oprac. H. Orłowski, tłum. W. Kunicki, Poznań 2001, s. 172–192. Zachęcamy miłośników historii Niemiec, a także prac metahistorycznych do przestudiowania na początek tego, co z Kosellecka udostępnili nasi germaniści i znakomita „Poznańska Biblioteka Niemiecka”.

[2] J.W. von Archenholz, Geschichte des Siebenjährigen Krieges, Halle a.d. Saale [1791].

[3] Tamże, s. 40. „Następuje szczegółowy opis – omawia Koselleck narrację von Archenholtza – jak nasz mnich przeczuwając nadejście Prusaków, pospieszył do obserwatorium, potwierdził za pomocą lunety swoje przeczucia, a tym samym odpowiednio wcześnie powiadomił komendanta miasta[…]”. R. Koselleck, Semantyka…, s. 180.

[4] J.W.von Archenholtz, Geschichte…, s. 40, cyt. za: Koselleck, Semantyka…, s. 180.

[5] Izydor z Sewilii, Etymologiarum sive Originum libri XX, t. 1, red. W.M. Lindsay, Oxford 1957, s. 40, cyt. za. R. Koselleck, Semantyka…, s. 181.

[6] R. Koselleck, Semantyka…, s. 181.

[7] O. Marquard, Apologia przypadkowości. Studa filozoficzne, tłum. K. Krzemieniowa, Warszawa 1994, s. 121; Por. Arystoteles, Analityki pierwsze i wtóre, tłum. K. Leśniak, Warszawa 1973 (seria „Biblioteka Klasyków Filozofii”), Ks. I 13:32a, s. 33 i n.

[8] Dorobek Reinharta Kosellecka to materiał na semestr niemieckojęzycznego seminarium dyplomowego z metahistorii.


Korekta językowa: Beata Bińko




Podcast: „Historia na ekranie”. Odcinek 3 – Strategie uhistoryczniania filmowego świata przedstawionego i narracji filmowej w kinie historycznym – język

PIOTR WITEK

Odcinek 3 – Strategie uhistoryczniania filmowego świata przedstawionego i narracji filmowej w kinie historycznym – język

Ważnym elementem strategii uhistoryczniania filmowej narracji i świata przedstawionego jest język, jakim posługują się postaci na ekranie. Bardzo często się zdarza, że w filmach opowiadających o epokach dawniejszych – starożytności czy średniowieczu – bohaterowie mówią językiem współczesnym. W produkcjach Hollywood jest to język angielski w obrazach europejskich są to języki narodowe poszczególnych kinematografii – francuski, hiszpański, rosyjski, polski, itd.

W podcaście jako cytaty źródeł poddanych analizie wykorzystano fragmenty ścieżek dźwiękowych z następujących filmów:

(1) Quo Vadis, USA, 1951, dir. M. LeRoy,

(2) Quo Vadis, Poland, 2001, dir. J. Kawalerowicz,

(3) The Passion of the Christ, USA, 2004, dir. M. Gibson,

(4) Gniazdo [The Cradle], Poland, 1974, dir. J. Rybkowski,

(5)Potop [The Deluge], Poland, 1974, dir. J. Hoffman,

(6) Wielki bieg [The Great Race], Poland, 1981, dir. J. Domaradzki.











Wycinanki (30)

WOJCIECH WRZOSEK

Wycinanki (30)

Potencjalna metafora Kołakowskiego „historyk jest (jest jakby, bywa) szantażystą zawodowym” umiera niemal in statu nascendi. Nie uruchamia interakcji interpretacyjnej między semantykami podmiotów metafory[1]. Niestety, owo zestawienie semantyk okazuje się tymczasem mniej płodne niż porównanie historyka z sędzią.

Po co więc Kołakowski zajmuje się tym pozornym, całkiem powierzchownym podobieństwem?

Czytając Marca Blocha Pochwałę historii, która ukazała się z przedmową Witolda Kuli, autor natrafił na problem: „osądzić czy zrozumieć (juger ou comprendre)”[2], gdy wielki mediewista francuski porównuje historyka do sędziego.

Nieprzekonany co do naiwno-romantycznej deklaracji francuskiego mediewisty, który głosi ni mniej, ni więcej:

Czy istnieje jednak problem bezstronności? Jego źródło tkwi znowu w dwuznaczności samego wyrazu. Istnieją dwa rodzaje bezstronności: bezstronność uczonego i bezstronność sędziego. Wyrastają one ze wspólnego pnia, którym jest uczciwe podporządkowanie się prawdzie[3],

zdaje się prowokować: a dlaczego to nie można porównywać historyka z zawodowym szantażystą?

Skądinąd zawsze miałem problem z tym, aby perswadować problem oceniania w historiografii za pomocą dziejowej roli pary historyk – sędzia. A obronić stanowisko Blocha w tej kwestii jeszcze trudniej.

Kołakowski, jak mniemam, miał podobny problem. Widząc, że tylko z pozoru zachodzi podobieństwo między sędzią i historykiem Marca Blocha, powiada ni mniej, ni więcej: takie samo powierzchowne podobieństwo jest między historykiem a zawodowym szantażystą. Charakterystyczne, że do wątku tego już nie powraca.

Jeśli wolno tu dociekać, co autor (Kołakowski) miał na myśli, obaj nie żyją z tego, że te informacje posiadają, lecz z tego, że dysponują informacjami określonego rodzaju i publikują/ujawniają je lub przeciwnie – ich nie publikują/je skrywają. I to w tych przypadkach osiągają profity[4]. Historyka i szantażystę upodabnia okoliczność dysponowania informacjami, które – dodam tu od siebie – upublicznione lub nie, mogą przynieść pożytek.

Zauważmy, że historyk zazwyczaj nie znajduje się w polu dylematu: ujawniać/nie ujawniać, lecz publikować/nie publikować[5]. Tu już znika podstawa do porównań historyka z zawodowym szantażystą. Ten ostatni znajduje się na skali ujawniać/nie ujawniać, a tylko niekiedy ociera się o sytuację publikować/nie publikować. Byłaby ona jednym ze sposobów ujawniania. Podobnie tylko niekiedy publikowanie przez historyka informacji możemy określać jako ujawnianie. Jeszcze rzadziej odtajanie.

Nieujawnianie informacji przez historyka to sytuacje rzadkie. Zwykle niepożądane. Etos i etyka zawodowa, standardy pracy, metodologia i metodyka badań opowiadają się za publikowaniem i ujawnianiem.

Z kolei szantażysty dominującym motywem jest nie ujawniać (ale i na tym skorzystać). Historyk żyje z tego, że jednak ujawnia, drugi z tego zaś, że nie ujawnia.

W porównaniu historyka z szantażystą może chodzić o coś innego. Historyk nie ujawnia informacji w innych zwykle okolicznościach niż szantażysta.

Zapytajmy jednak, kiedy one są podobne, tj. kiedy historyk osiąga korzyść, jeśli nie ujawni pozyskanych przez siebie informacji. A zatem wtedy, gdy informacje owe pozwolą mu utrzymywać twierdzenia, interpretacje, które przynoszą mu korzyść odnotowywaną przez wspólnotę, korporację, pracodawcę, opinię publiczną. Zatajenie informacji pozwala mu, po pierwsze, w dalszym ciągu podtrzymywać tezę, która utrwala opinię o jego wkładzie do badań historycznych i jego pozycji w nauce.

Po drugie, zatajona informacja, jaką pozyskał historyk, może podważać inną prominentną, uznaną tezę panującą w danej dyscyplinie.

Co więcej, problem ujawnić/nie ujawnić może zaistnieć względem oczekiwań polityki historycznej, polityki pamięci i polityki dziedzictwa, polityki kulturalnej… Oczekiwania te stwarzają presję zwłaszcza wtedy, gdy są opresyjne czy represyjne wobec publikacji historycznych. Naciski rozciągają się na skali od represji państwa totalitarnego, presji polityki państwa autorytarnego, przez poprawność polityczną państwa liberalnego, po poprawność metodologiczno-warsztatową bliźnich w profesji, wreszcie są autocenzurą.


[1] L. Kołakowski, Jak się robi historię, „Argumenty” 1960, nr 32; cyt. za: tegoż, Pochwała niekonsekwencji. Pisma rozproszone z lat 1955–1968, t. 3, Warszawa 1989, s. 80–83. Współczesne koncepcje metafory prezentuje Artur Dobosz w pracy Szkice o metaforze (Poznań 2016). Tam obok klasycznych są omawiane współczesne koncepcje m.in. Richarda Rorty’ego, Donalda Davidsona, Jerzego Kmity, a także moja koncepcja metafory historiograficznej (s. 77–108). Choćby taka w sformułowaniu klasyka tematu: „La métaphore, figure de discours, présente de maniére ouverte, par le moyen d’un conflict entre identité et différence, le procès qui, de manière couverte, engendre les aires sémantique par fusion des différences dans l’identité”. P. Ricoeur, La Métaphore vive, Paris 1975, s. 252. „We may call metaphor the coupling of trivial incomparabilities with a non-trivial comparability”. W. Wrzosek, History– Culture – Metaphor. The Facets of Non-Classical Historiography, Poznań 1997, s. 35.

[2] M. Bloch, Apologie pour l’histoire ou métier d’historien, seria „Cahier des Annales”, z. 3, wyd. 2, Paris 1952, wyd. cyfrowe 2005, http://classiques.uqac.ca/classiques/bloch_marc/apologie_histoire/bloch_apologie.pdf, s. 80.

[3] M. Bloch, Pochwała historii czyli o zawodzie historyka, tłum. W. Jedlicka, przejrzał i przedmową opatrzył W. Kula, wyd. 2, Warszawa 1960; przekład uzupełnił, zredagował i wprowadzeniem poprzedził H. Łaszkiewicz, Kęty 2009, s. 132; „Mais y a-t-il donc un problème de l’impartialité? Il ne se pose que parce que le mot, à son tour, est équivoque. Il existe deux façons d’être impartial: celle du savant et celle du juge. Elles ont une racine commune, qui est l’honnête soumission à la vérité”. M. Bloch, Apologie pour l’histoire ou métier d’historien, s. 81 [wyd. 1952] /69 [wyd. cyfrowe].

[4] Niepotrzebnie być może niuansuję posiadanie informacji i jej udostępnianie jako dwa akty, a jak się okaże, i więcej aktów historyka i zawodowego szantażysty. Kołakowski, gdy mówi o informacji, już opatruje ją cechami, które stanowią o tym, że nie mogą się one nie pojawić w akcie komunikowania. Informacja to wyrażenie językowe nastawione na komunikowanie, a może i każda myśl gotowa do artykułowania w postaci wyrażenia językowego; zawiera już domniemanie adresata (TY) oraz wyraża nadawcę (JA). Zarówno historyk, jak i zawodowy szantażysta (adresaci) mają wtedy odpowiednio sporządzone narracje wraz z dokumentującymi je uzasadnieniami źródłowymi. Mało tego, zarówno szantażysta, jak i historyk mają konkretnego – nie tylko gatunkowo wyróżnionego – odbiorcę/kontrahenta. Historyk np. promotora i recenzentów, czytelników pracy doktorskiej, artykułu, książki. Szantażysta – bohatera kompromitującej go opowieści, a raczej najbliższe jego otoczenie, służby publiczne, które są zdolne informację odczytać jako taką.

[5] W wyjątkowych sytuacjach historyk staje przed dylematem: ujawniać, nie ujawniać.


Korekta językowa: Beata Bińko




Podcast: „Historia na ekranie”. Odcinek 2 – Strategie uhistoryczniania filmowego świata przedstawionego i narracji filmowej w kinie historycznym. Sceneria, scenografia, kostiumy

PIOTR WITEK

„HISTORIA NA EKRANIE”. Odcinek 2 – Strategie uhistoryczniania filmowego świata przedstawionego i narracji filmowej w kinie historycznym. Sceneria, scenografia, kostiumy.

Historyczność narracji filmowej i świata przedstawionego manifestuje się w tym przypadku między innymi poprzez trzy podstawowe elementy: scenerię, scenografię i kostiumy. Rozpoznanie ich jako historycznych (oznaczających przeszłość) pozwala uznać narrację filmową i ekranowy świat przestawiony za historyczne.