Zmuszona do życia. Jadwiga Nowak-Jeziorańska

JOANNA HYTREK-HRYCIUK

Zmuszona do życia. Jadwiga Nowak-Jeziorańska

Żona towarzyszyła Janowi Nowakowi-Jeziorańskiemu we wszystkich projektach społecznych, w życiu politycznym, koordynowała jego pracę i dbała o życie codzienne. Pracowała często bez wynagrodzenia, między innymi przy przepisywaniu i redagowaniu maszynopisu jego książki Kurier z Warszawy. Nigdy nie mówiła o swoich wojennych przeżyciach. Jedynie Jan Karski publicznie powiedział, że zasługi Jadwigi są równe zasługom Jana.

12 października 1917 r., sto pięć lat temu, urodziła się Jadwiga Wolska, kobieta, bez której nie byłoby Nowaka-Jeziorańskiego – polityka, szefa Radia Wolna Europa, orędownika wejścia Polski do NATO.

„Greta”

Urodziła się w Żydaczowie, w niewielkim mieście nad Stryjem. Z kresowej prowincji uciekła jednak jeszcze przed II wojną światową, do Krakowa, by studiować na Uniwersytecie Jagiellońskim. W czerwcu 1941 r. siostra Barbara sprowadziła ją do Warszawy, do pokoju z kuchnią, który dodatkowo służył jako lokal konspiracyjny. Wkrótce i ona sama dla znajomych i nieznajomych z Jadwigi Wolskiej stała się „Gretą”.

Pracowała początkowo w tajnej drukarni, później jako łączniczka, w Podwydziale Propagandy Dywersyjnej „N” przy Wydziale Propagandy Biura Informacji i Propagandy AK. To na niej spoczywała odpowiedzialność za utrzymywanie łączności pomiędzy konspiracyjnymi redakcjami, znała adresy lokali, redaktorów, terminy. Cieszyła się niezwykłym zaufaniem przełożonych. Wiedzieli, że pracuje bez względu na ryzyko.

Nowaka-Jeziorańskiego poznała podczas realizacji jednego z zadań w lipcu 1943 r. Ich osobistemu zbliżeniu towarzyszy romantyczna opowieść o łamaniu konspiracyjnych zasad i nagłym wybuchu miłości w okupacyjnych dekoracjach. W rzeczywistości jednak decyzję o małżeństwie przyspieszyła śmierć siostry „Grety” w Powstaniu Warszawskim oraz fatalistyczna perspektywa: byli przekonani, że przeżyją jeszcze może ze dwa tygodnie. Ślub wzięli 7 września 1944 r. w kaplicy na ul. Wilczej 9, pomiędzy pogrzebami. „Grecie” udało się zorganizować obrączki w zamian za konserwy z amerykańskich zrzutów. Była to ich jedyna pamiątka z tego dnia. Ktoś zrobił zdjęcia, ale zaginęły w powstańczym chaosie.

Tydzień przed upadkiem powstania Jeziorańscy opuścili Warszawę, jadąc w misję kurierską do Londynu. Pod gipsowym opatrunkiem chroniącym nieistniejącą ranę Jadwiga wywiozła cenne mikrofilmy z powstania. Została za to awansowana do stopnia porucznika.

Wielkie koło wspólnych lat

„Greta” już nigdy nie wróciła do Polski. Zamieszkali w Londynie, Monachium gdzie Jeziorański szefował Radiu Wolna Europa, później także w Austrii i w Stanach Zjednoczonych. Najpierw do kraju nie pozwalała jej przyjechać komunistyczna władza, nie dostała paszportu nawet na pogrzeb matki. Po 1989 r. sama przyjechać już nie chciała. „To jeszcze nie ten czas” – mówiła, nieufna wobec gwałtownych zmian politycznych.

We wspomnieniach ich małżeństwo było pełne sprzeczności: żyli dla siebie, a jednocześnie stale się kłócili. Jeziorański wspominał, że  nie mają dzieci, ona ostro odmawiała odpowiedzi na wszelkie intymne pytania. Dziennikarz nie miał nic przeciwko jej pracy dla RWE, nie zamierzał jednak wypłacać jej wynagrodzenia np. za projektowane dla rozgłośni okładki do nagrań, chociaż na etatach spikerek czy maszynistek pracowały żony innych dziennikarzy. Podobnie wyglądała kwestia przepisywania jego notatek z dyktafonu czy brudnopisu: Jadwiga nie tylko stukała w klawisze maszyny do pisania, lecz także dopingowała męża, przekonując, jak istotne są jego wspomnienia. Sama jednak nie zdecydowała się na spisanie własnych przeżyć. To dzięki prowadzonemu przez nią pedantycznie archiwum prywatnemu było możliwe napisanie kolejnych książek, Polska z oddali czy Wojna w eterze. „Nowak bez niej zupełnie nie dałby sobie rady. Był roztargniony, nie umiał pisać na maszynie” – wspominała Alina Grabowska. „Wielkość Jana nie pozostawiała miejsca dla wielkości Wisi” – komentowała Maria Michejda, amerykańska przyjaciółka pary. „Żyła tylko dla mnie” – przyznał Jeziorański już po jej śmierci.

Czas, gdy nie pracowała, poświęcała organizowaniu życia domowego: sprzątaniu porozrzucanych wszędzie gazet, szykowaniu śniadań i krochmaleniu eleganckich koszul, które Jeziorański uwielbiał. Nauczyła się również renowacji mebli: szaf i cennych malowanych ludowych skrzyń, które kolekcjonował jej mąż w ich austriackim domu na przełęczy Pass Thun. Ten dom był jej rajem. Niemniej to właśnie Jadwiga pierwsza powiedziała głośno, że Jan przyjmie posadę w Waszyngtonie i że dadzą radę po raz kolejny zaczynać wszystko od nowa. Podporządkowała się mężowi całkowicie, a jednocześnie cały czas próbowała być odrębną osobą. I walczyć ze swoim strachem.

Strach

Codzienny stres życia na emigracji podsycały bowiem anonimowe telefony, w których głosy szeptały jej o wyroku śmierci na „hitlerowskim kolaborancie” lub o atrakcyjnych blondynkach w życiu Jeziorańskiego. Pewnego dnia Jadwiga otrzymała formularz z zakładu pogrzebowego z sugestią, aby go wypełnić, bo szybko zostanie wdową. Tylko między listopadem 1974 a marcem 1975 r. zawiadomiona w końcu monachijska policja znalazła w domu siedemnaście anonimowych listów z pogróżkami. Po przeprowadzce do domu w Austrii zdarzało się, że na poboczu szosy parkował samochód z silnym reflektorem, kierującym snop światła w okna ich domu. Któregoś dnia „Greta” nie wytrzymała i z myśliwskiego sztucera kilkukrotnie wystrzeliła w powietrze. Śledztwo nie miało sensu. Prześladowcy – funkcjonariusze komunistycznych służb bezpieczeństwa – byli bezkarni.

Nękanie oraz poczucie winy za pozostawienie wegetujących w Polsce bliskich skutkowały depresją oraz innymi problemami na tle nerwowym. Stała się nieprzystępna i szorstka. Choć mówiła płynnie po niemiecku i angielsku, unikała ludzi, wolała towarzystwo zwierząt. W końcu przestała wychodzić z domu, zbyt dumna jednak, żeby przyznać, że potrzebuje pomocy specjalisty. Całymi dniami paliła jednego papierosa za drugim, czekając na Jeziorańskiego. Robiła także zdjęcia.

Fotografią zajęła się na początku lat pięćdziesiątych XX w. Fotografowała w trakcie podróży, w sytuacjach prywatnych, robiła portrety przyjaciół. Miała wyczucie chwili i oko do kadru. W domach urządzała sobie niewielką pracownię, gdzie samodzielnie mogła zajmować się odbitkami. Michejda mówiła po latach: „Gdy Wisia była już chora, rozmawialiśmy z Janem w jej obecności, że zrobimy w ambasadzie polskiej w Waszyngtonie wystawę jej prac”. Ale sprawa się skomplikowała. Jeziorański nie chciał płacić za kosztowne ramy do zdjęć. Ambasada również nie uznała tego za priorytetowe wydarzenie kulturalne. Wystawa nigdy nie powstała.

Jadwiga Nowak-Jeziorańska zmarła w 1 maja 1999 r. w Annandale w Wirginii. Chciała odejść w domu, w swoim łóżku, ale leczenie rozedmy płuc, na którą chorowała, wymagało hospitalizacji. „Po coś mnie wywiózł z Polski”, krzyczała do Jana, wyrywając sobie z nosa rurki z życiodajnym tlenem.

Pogrzebano ją z honorami na Cmentarzu Rakowickim, w rodzinnym grobowcu, obok matki, którą ostatni raz widziała w czasie wojny.


Fotografie Jadwigi Nowak-Jeziorańskiej, z archiwum Jana Nowaka-Jeziorańskiego w zbiorach Zakładu Narodowego im. Ossolińskich

Korzystałam z: J. Kurski, Kurier wolności Jan Nowak-Jeziorański, Warszawa 2019, oraz zbiorów Gabinetu Jana Nowaka-Jeziorańskiego zgromadzonych w Muzeum Pana Tadeusza, Zakładzie Narodowym im. Ossolińskich we Wrocławiu.

Autorka pracuje w Muzeum Pana Tadeusza, ZNIO


                                                                                              Korekta językowa: Beata Bińko




Przemoc seksualna w czasie drugiej wojny światowej


Realizacja wideo
dr hab. Piotr WITEK

Współpraca
Andrzej Włoch


Relacja wideo ze spotkania poświęconego książce Joanny Ostrowskiej pt. „Przemilczane. Seksualna praca przymusowa w czasie II wojny światowej”. Jest ona pierwszą publikacją w Polsce podejmującą zagadnienie przymusowych pracownic seksualnych w czasie II wojny światowej. Dotychczas fakt istnienia domów publicznych nie tylko dla SS-manów czy oficerów Wehrmachtu, ale także dla robotników przymusowych i więźniów obozów był tabuizowany. W istocie była to kolejna odsłona przemocy niemieckich nazistowskich władz okupacyjnych wobec kobiet na podbitych obszarach.
Wnikliwe studium historyczne pokazuje zorganizowaną, zbiurokratyzowaną machinę wykorzystania seksualnego kobiet jako formy kontroli seksualności i przymusowej pracy.

O książce dyskutują:
dr Joanna Hytrek-Hryciuk (IPN O/Wrocław)
prof. UŁ Jolanta Kolbuszewska (UŁ)
dr Joanna Ostrowska (Gender Studies UW)
Prowadzenie: dr Ewa Solska (UMCS)




VII interdyscyplinarne seminarium

Szanowni Państwo!!!

Zapraszamy na VII interdyscyplinarne seminarium. Spotkanie poświęcone będzie książce Joanny Ostrowskiej pt. „Przemilczane. Seksualna praca przymusowa w czasie II wojny światowej”. Jest ona pierwszą publikacją w Polsce podejmującą zagadnienie przymusowych pracownic seksualnych w czasie II wojny światowej. Dotychczas fakt istnienia domów publicznych nie tylko dla SS-manów czy oficerów Wehrmachtu, ale także dla robotników przymusowych i więźniów obozów był tabuizowany. W istocie była to kolejna odsłona przemocy niemieckich nazistowskich władz okupacyjnych wobec kobiet na podbitych obszarach.
Wnikliwe studium historyczne pokazuje zorganizowaną, zbiurokratyzowaną machinę wykorzystania seksualnego kobiet jako formy kontroli seksualności i przymusowej pracy.


 O książce dyskutować będą:
dr Joanna Hytrek-Hryciuk (IPN O/Wrocław)
prof. UŁ Jolanta Kolbuszewska (UŁ)
dr Joanna Ostrowska (Gender Studies UW)
Prowadzenie dr Ewa Solska (UMCS)




„Tam był dom publiczny z najpiękniejszych dziewcząt wybrany”…

JOANNA HYTREK-HRYCIUK

„Tam był dom publiczny z najpiękniejszych dziewcząt wybrany”…

Joanna Ostrowska, Przemilczane. Seksualna praca przymusowa w czasie II wojny światowej, Marginesy, Warszawa 2018, ss. 461.

„Władysławie, Zofii i Grażynie”. Dedykacja zamieszczona w książce Joanny Ostrowskiej mówi właściwie wszystko. Bohaterkami jej publikacji są wszystkie milczące Władysławy, Zofie i Grażyny, które latami tłumiły traumę wynikającą z ich wojennych przeżyć.

Były przymusowymi pracownicami. Pracownicami domów publicznych dla żołnierzy Wehrmachtu, obozowych puffów, miejsc takich jak płaszowski „wesoły domek” czy „Leśna Kawiarnia” – burdelu dla służby pomocniczej SS zlokalizowanego przy poligonie w Pustkowie. Tłem dla ich historii nie są militarne sukcesy na frontach czy błyskotliwe plany nierealnych natarć, ale przemoc, głód, choroby, pokątne aborcje, wreszcie śmierć lub podejmowanie rozmaitych działań z chęci przeżycia za wszelką cenę.

W oknie, za nieco uchyloną firanką…

Przedstawiona przez Joannę Ostrowską publikacja to uaktualniona wersja rozprawy doktorskiej, którą obroniła kilka lat temu na Wydziale Historycznym Uniwersytetu Jagiellońskiego. Na czytelniku robi więc wrażenie nie tylko obszerna baza źródłowa, lecz także niezwykle rzetelny aparat naukowy. Badaczka wykonała prawdziwie benedyktyńską pracę, przeszukując archiwa zarówno polskie, jak i niemieckie. Wśród tych pierwszych znalazły się niemal wszystkie archiwa państwowe wraz z ich oddziałami terenowymi. Ostrowska korzystała również z materiałów archiwalnych znajdujących się w zasobie Instytutu Pamięci Narodowej. Tam jako źródła posłużyły jej mniej kojarzone z IPN materiały m.in. Głównej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce – materiał o charakterze sądowym. Intrygujące jest również wykorzystanie archiwów oraz indywidualnych relacji sióstr klawerianek z domu w Krośnie. Archiwalia domów zakonnych są zwykle trudno dostępne dla świeckich badaczy historii społecznej.

Jak zaznacza sama Ostrowska, historie, które kryją się za jej książką, udało się jej odtworzyć w wyniku żmudnego brnięcia przez tysiące dokumentów. Niekiedy rezultatem tych poszukiwań były dwa, trzy zdania lub odkrycie notatki wykonanej przez kogoś na marginesie. W innych pełniejsza, wcześniej nieznana dokumentacja, tak jak odnaleziona w Archiwum Muzeum Auschwitz-Birkenau spuścizna Hansa Münicha, lekarza z podobozu w Rajsku, autora m.in. raportu opisującego funkcjonowanie puffów w Auschwitz. Dzięki poszukiwaniom Ostrowskiej dokument ten będzie mógł zaistnieć szerzej w obiegu naukowym. Na docenienie zasługuje również ogromna liczba przejrzanych publikacji fachowych, nie tylko tych mających charakter historyczny, lecz także socjologicznych czy interdyscyplinarnych.

Rozczaruje się jednak ten, kto na podstawie moich uwag o solidnej podstawie archiwalnej i bibliograficznej liczy na łatwą w odbiorze klasyczną narrację przyczynowo-skutkową. Brak jednolitego aparatu źródłowego wpłynął bowiem niewątpliwie na przyjętą metodologię, co szczegółowo zostało przez Ostrowską wyjaśnione we wstępie: „Obraz wojennej przemocy seksualnej tworzą pojedyncze ślady, a próba ich ułożenia przypomina rekonstrukcję potłuczonej mozaiki pełnej luk i niespójności […]. Budowanie tej historii było śledztwem z małą ilością poszlak […]”. Autorka analizuje głównie mikrobiografie bohaterek i właśnie to ujęcie metodologiczne stanowi klucz do opracowania tej problematyki. Niczym puzzle składa losy kobiet, pokazując całą gamę dramatu, jak wiązał się z przymusową pracą seksualną w czasie wojny. Nawet bezpośrednio po jej zakończeniu temat zmuszania kobiet do nierządu lub (bardziej ogólnie) zseksualizowanej przemocy pojawiał się w oficjalnych dokumentach, wspomnieniach czy relacjach niezwykle rzadko. Z biegiem czasu zanikł w ogóle. Istnienie od jesieni 1943 r. domu publicznego w bloku 10. w KL Auschwitz III czy 24a w obozie macierzystym niestosownie kolidowało z opisami życia czy raczej śmierci, codziennej w nazistowskim piekle na ziemi. „Chętnych zawsze było sporo”, cytuje jednego z polskich więźniów Ostrowska. Obraz, jaki wyłania się po lekturze książki, okazuje się równie złożony. Jak ocenia sama autorka, „ani dobry, ani zły”. Z pewnością jednak jest niepełny, na co wpływ mają lata milczenia świadków i scharakteryzowany wyżej materiał archiwalny. Powojenna historiografia wypracowała ponadto obraz „lepszej” więźniarki, prawdziwej Polki katoliczki o niezłomnym morale. Obraz taki znamy chociażby ze wspomnień Karoliny Lanckorońskiej czy Zofii Kossak-Szczuckiej. Wizerunek ten utrwalił się mimo zarzutów Tadeusza Borowskiego, że jest zwyczajnie kłamliwy (Alicja w krainie czarów, „Pokolenie” 1947, nr 1). Zresztą sam Borowski również wspomina w swoim tekście o praktyce „kupowania kobiet i mężczyzn”.

Zrekonstruowane mikrobiografie – cienie, które u Ostrowskiej pojawiają się pod zmienionymi nazwiskami – prowadzą czytelnika przez zagadnienia zarówno zorganizowanych gwałtów wojennych, jak i indywidualnych aktów brutalności. Autorka pokazuje mechanizm niewolnictwa seksualnego oraz kontroli seksualności. Z jednostkowych biografii wyłania się cały wachlarz przeżyć i zachowań. Badaczka analizuje je niezwykle drobiazgowo. W jednym przypadku, Anny Bukar, pracownicy seksualnej domu publicznego dla nieniemieckich członków SS, relację przytacza niemal w całości ze względu na jej unikatowy charakter. Anna pracowała jako prostytutka w okupowanym Krakowie, co wymuszało regularne wykonywanie przez nią badań potwierdzających, że nie zapadła na żadną chorobę weneryczną. Po jednej z wizyt u lekarza została zatrzymana i przewieziona do „wesołego domku” – domu publicznego na terenie obozu w Płaszowie. Zeznając już po wojnie przed sędzią Okręgowej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich w Krakowie, szczegółowo opisywała warunki pracy w burdelu, obowiązujący cennik, zachowania klientów przybytku, a także to, o czym nie wspominają inne świadkinie: przemoc, upokarzanie oraz dręczenie fizyczne i psychiczne: „Nieraz dopiero interwencja essesowców pilnujących porządku w burdelu ratowała nas przed bestialstwem pijanych »czarnych«” – cytuje Annę badaczka. Ostrowska dokumentuje również dramat takich osób jak Maria, która zgłosiła się do domu publicznego w KL Auschwitz, gdyż obiecano jej w zamian wolność, i takich jak więźniarki FKL Ravensbrück, które zdecydowały się same wymierzyć sprawiedliwość koleżance pracującej w obozowym burdelu. Zarazem jednak przytacza opowieść przedwojennej prostytutki, która podjęła się prowadzenia domu publicznego dla Niemców, ponieważ inaczej umarłaby z głodu.

Choć mikrobiografie są pojedynczymi źródłami, poraża skala całego przedsięwzięcia, oszacowana na podstawie materiałów archiwalnych. Powszechność zjawiska przymusowej pracy seksualnej pokazuje analiza poszczególnych regionów okupowanej Polski, w której wyraźnie akcentowane są różnice i podobieństwa. Te ostatnie zdecydowanie przeważają. Z opracowania płynie również wniosek, że polityka seksualna w czasie II wojny światowej miała niezwykle istotne znaczenie i w żadnym razie nie rządził nią przypadek. Z jednej strony była to polityka ograniczania ludzkiej seksualności, z drugiej zaś całkowitej kontroli nad nią.

Na znak milczenia

Autorka podzieliła swoją pracę na kilka głównych wątków, co ma odzwierciedlenie w układzie książki. Badaczka zaczyna analizę od przedstawienia idei wykorzystania seksualności jako narzędzia w konflikcie zbrojnym.

Jako jedną część można potraktować rozdziały „Wojna” i „Obozy”. Zawierają one przede wszystkim analizę systemu przymusowego nierządu w okupowanych miastach oraz w obozach koncentracyjnych. Temat seksualnej pracy przymusowej nie kończy się w maju 1945 r., wraz z zakończeniem działań wojennych. Powojenny etap rozliczeń albo przynajmniej próbę zmierzenia się z tematem autorka przedstawia w rozdziale „Powojnie”. Całość spinają rozdziały dotyczące powojnia oraz związane z nimi pojęcia „tabu” i „stygmatyzacja”, które również szeroko interpretuje.

„Po stronie polskiej była Kryśka z Warszawy. Bardzo ładna. Spotkałem ją po wojnie w Warszawie w 1952 albo 1953 r. w tramwaju. Poznałem ją i ona też mnie poznała. Ja się ukłoniłem. Ona przyłożyła palec do ust. Także już wiedziałem, że nie należy się zbliżać”. Relacja Wilhelma Brassego uwypukla istotny element w biografiach bohaterek książki. Wstyd ofiar, chęć wyparcia dramatycznych przeżyć oraz oficjalna historiografia akcentująca „cierpienie i śmierć w imię wyższej sprawy” spowodowały, że przymusowe pracownice seksualne przestały mówić o swoich cierpieniach. Przestały, ponieważ jak wspomniałam, zaraz po wojnie temat ten był przedmiotem zainteresowania wymiaru sprawiedliwości, a także pojawiał się w literaturze obozowej. Kolejną kwestią był strach przed posądzeniem o kolaborację z Niemcami. Doświadczyły takiego losu pracownice jednego z poznańskich domów publicznych. Oskarżona w procesie toczącym się przed sądem w Poznaniu burdelmama została całkowicie oczyszczona z zarzutów. W trakcie procesu sąd uznał jednak, że pracujące tam kobiety, które w czasie kilkumiesięcznego procesu zeznawały o przemocy i biciu, jakich dopuszczała się wobec nich ich opiekunka, a także o strachu przed Niemcami, są „elementem aspołecznym” i wręcz skorzystały na funkcjonowaniu przybytku.

Umiejętnie przedstawiony przez Ostrowską zamknięty krąg zdarzeń został dodatkowo wzmocniony przez lata tabuizacji i narastania mitów. Niestety wydaje się, że taki mit buduje, być może niechcący, również sama autorka. Ostrowska pisze bowiem w podsumowaniu, że nadal ignorujemy i nie chcemy słyszeć relacji ofiar przemocy seksualnej.

Badania nad intymnością wchodzą w szerszy nurt historii społecznej i historii codzienności, która dopiero od niedawna cieszy się zainteresowaniem badaczy i bezsprzecznie ma to związek z coraz większą w Polsce popularnością metodologii opracowanej w ramach gender studies.

Nie tylko książka Joanny Ostrowskiej (badaczka jest autorką co najmniej kilku publikacji na ten temat), lecz także takie prace, jak Kriegs Beziehungen. Intimität, Gewalt und Prostitution im besetzten Polen 1939–1945 autorstwa Maren Röger (2015), wydane w 2016 r. wspomnienia Heinza Hegera (Mężczyźni z różowym trójkątem) czy też książka piszącej te słowa, omawiająca przemoc seksualną wobec niemieckich mieszkanek Dolnego Śląska z perspektywy mikrohistorycznej, świadczą o tym, że do głosu dochodzi nowe pokolenie badaczy, które stawia nowe pytania badawcze, a ich nowatorskie ujęcia wnoszą istotny wkład we współczesną historiografię.




Katarzyna Bielas, Tropiciel złych historii. Rozmowa z Martinem Pollackiem, Czarne, Wołowiec 2018, ss. 320.

JOANNA HYTREK-HRYCIUK

Katarzyna Bielas, Tropiciel złych historii. Rozmowa z Martinem Pollackiem, Czarne, Wołowiec 2018, ss. 320.

Tropiciel złych historii. Rozmowa z Martinem Pollackiem, to tytuł najnowszej książki Katarzyny Bielas, która kilka miesięcy temu ukazała się nakładem wydawnictwa Czarne.

Trudno o trafniejszy tytuł, biorąc pod uwagę to, że rozmówcą Bielas jest austriacki dziennikarz, publicysta i tłumacz, promotor dorobku kulturalnego Europy Wschodniej w krajach niemieckojęzycznych Martin Pollack. Mimo charakterystycznego dla interlokutora Bielas dystansu i precyzji jest to książka niezwykle gorzka. Z jednej strony Pollack, który nie ukrywa choroby nowotworowej, dokonuje w niej podsumowania i po raz ostatni cierpliwie opowiada czytelnikom o złych i (na przekór tytułowi) dobrych historiach. Z drugiej zaś ponownie pokazuje nam Europę, której już nie ma.

„Nasze biedne SS…”

Polskim czytelnikom Martina Pollacka przedstawiać nie trzeba. Jego opowieści o światach, które przestały istnieć w niepięknym XX w. (Po Galicji. O chasydach, Hucułach, Polakach i Rusinach, Cesarz Ameryki. Wielka ucieczka z Galicji), współczesne rozliczenia z powszechniejszym, niż by się wydawało, ludobójstwem w Europie w Skażonych krajobrazach czy szokującą okładką z hajlującymi dziećmi Topografia pamięci wspinają się zwykle na szczyty czytelniczych list przebojów.

Niemała w tym zasługa niebanalnej biografii Pollacka, gdyż nie tylko uprawdopodabnia go jako pisarza, lecz także pozwala mu swobodnie się poruszać po obszarach dla innych, „dobrze urodzonych”, niedostępnych. Syn odpowiedzialnego za mordy dokonywane na Polakach, Żydach i słowackich partyzantach sturmbannführera SS Gerharda Basta, którego nigdy nie poznał, jednoznacznie negatywnie wypowiadający się na temat „kariery” swojego ojca, rodakom wciąż wypomina brak rozliczenia się z zaangażowania w nazizm. Nie oszczędza przy tym również członków swojej rodziny, np. babci, która na wiadomość, że ukochany wnuczek interesuje się językami słowiańskimi i być może pojedzie na studia do Pragi, zaprotestowała: „Przecież tam naszych biednych chłopców z SS wieszali na latarniach i to głową w dół!”.

Bycie dzieckiem nazisty nie jest oczywiście jednoznaczne z kwalifikacjami pisarskimi. Pollacka cechują jednak nie tylko doskonałe pióro, cierpliwość i pozytywne wścibstwo, ale paradoksalnie – brak tendencji do autodestrukcyjnego ekshibicjonizmu. Słowa w jego książkach są odmierzone z zawodową precyzją. W odróżnieniu np. od gorzkich i kipiących złością publikacji Niklasa Franka, syna Hansa, pana na Wawelu i „królowej Polski”, generalnego gubernatora okupowanych ziem polskich. „Pożytkiem jest wiedza, że można zajmować się bardzo osobistym i bolesnym tematem bez zniszczenia siebie” – stwierdza autor w rozmowie z Bielas.

Jakość książki gwarantuje swoją osobą również Katarzyna Bielas, reportażystka „Dużego Formatu” (dodatek do „Gazety Wyborczej”), autorka m.in. wywiadu rzeki z Tadeuszem Konwickim (Katarzyna Bielas, Jacek Szczerba, Pamiętam, że było gorąco. Rozmowa z Tadeuszem Konwickim, Czarne, Wołowiec 2015).

Równie intymny charakter ma książka podpisana przez Katarzynę Bielas. Celowo użyłam tego określenia, jako że książka powinna mieć dwóch autorów. Jest bowiem zapisem wartkich rozmów dziennikarzy, prowadzonych w mieszkaniu Pollacka w Wiedniu i przede wszystkim w jego azylu – domu w Bocksdorf, w austriackim Burgenlandzie, tuż przy granicy z Węgrami. Przez pryzmat rodzinnych i osobistych pytań oraz udzielanych na nie odpowiedzi przenosi nas w historię XX w. w Europie. Poznajemy zarówno odpowiedzi na najważniejsze dla autora pytania, choćby czym jest duch nazizmu w domu, jak i z pozoru błahe opowieści, takie jak historia o znalezionym w ogrodzie widelcu z wygrawerowanym napisem „SS” czy o zamieszkiwaniu w etnicznie różnorodnej, przygranicznej okolicy, co wydaje się rodzajem fatum prześladującym Pollacka. Ten nie ucieka od trudnych pytań. Konfrontuje się z jednej strony z tezą, że gdyby losy jego rodziny potoczyły się inaczej, mógłby zostać wychowany na nazistę, z drugiej zaś z bagażem pamięci o ojcu ludobójcy czy z doświadczeniem współczesnej Austrii, która płaci dziś cenę za milczenie o latach nazistowskich rządów w kraju nad Dunajem.

Wątki osobiste dotyczące samego Pollacka pozwalają poznać dziennikarza lepiej, z jego dziwaczną słabością do kolekcjonowania zarówno rzeczy nieistotnych, jak i zdjęć ofiar II wojny światowej, które w niezwykły sposób łączą się z wybieranymi przez Pollacka tematami esejów, reportaży i książek, a także współczesnym prawem czy właściwie jego brakiem w wielu dziedzinach.

Rozmówcy sporo miejsca poświęcają również kwestiom pozaliterackim, związanym z dziennikarską działalnością Pollacka jako wieloletniego korespondenta „Der Spiegiel”, którego dociekliwość, grono znajomych o lewicowych przekonaniach oraz zainteresowanie sprawami żydowskimi w końcu przyniosło skutek w postaci zakazu wjazdu do Polski. W związku z tym dziennikarską „wisienkę na torcie” – karnawał Solidarności – mógł obserwować jedynie z Wiednia. Z tego zakazu wjazdu narodziła się zresztą jego pierwsza książka, Po Galicji, opowieść o nieistniejącym świecie sztetli i Galicji Wschodniej. „Miesiącami siedziałem w Bibliotece Narodowej w Wiedniu i czytałem lokalną prasę (…). Czytałem po niemiecku, w jidysz, który wtedy dość dobrze znałem, po polsku…”. Pomysł napisania książki o miejscu, którego się nie zna, doskonale pokazuje podejście Pollacka do pracy: nie ma tematów tabu. Jest rzemiosło.

W rozmowie nie można było także pominąć roli Pollacka jako tłumacza książek Ryszarda Kapuścińskiego, Henryka Grynberga, Michała Głowińskiego, Teresy Torańskiej czy ostatnio Fałszerzy pieprzu Moniki Sznajderman. W żadnym ze znanych Pollackowi języków nie udaje się jednak złamać zmowy milczenia dopieszczonej mitem o Austrii jako „pierwszej ofierze Hitlera”. Ta kwestia również jest częstym bohaterem jego książek, a w rodzinnej Austrii ma opinię twórcy kalającego własne gniazdo. „W pierwszych latach po wojnie zaczęto rozliczać sprawców, odbyły się procesy, ale to trwało krótko, bo okazało się, że naziści byli niezbędni do funkcjonowania państwa. (…) Problem moralny pozostał”.

Choć Pollack zwykle pisze o światach, których nie ma, może trochę przypadkiem Bielas obnaża w rozmowie znaki pokazujące, że dziś nie ma już takiej Europy jak 30, 20 czy nawet 10 lat temu. To świadectwo powolnego zanikania Europy wspólnych wartości, którą od lat 60. XX w. obserwował Pollack, a zarazem samego autora. „Zdaję sobie sprawę, że tylu książek, ile planowałem, już chyba nie napiszę” – podsumowuje, pytany o swoją chorobę.

Martin Pollack za zaangażowanie na rzecz polskiej literatury został uhonorowany licznymi nagrodami branżowymi, a także, co może najważniejsze, Krzyżem Kawalerskim Orderu Zasługi. Niestety, jest też „beneficjentem” tzw. dobrej zmiany w aktualnej polityce kulturalnej. W związku z krytycznymi wypowiedziami na temat bieżącej polityki w Polsce Instytut Polski w Wiedniu zawiesił z nim współpracę. „Dla mnie największym zagrożeniem jest dziś powrót nacjonalizmu, może nie powrót, tylko przebudzenie się. A myśmy wszyscy myśleli, że mamy to już za sobą!”.

 

Korekta językowa: Beata Bińko