Wycinanki (30)

WOJCIECH WRZOSEK

Wycinanki (30)

Potencjalna metafora Kołakowskiego „historyk jest (jest jakby, bywa) szantażystą zawodowym” umiera niemal in statu nascendi. Nie uruchamia interakcji interpretacyjnej między semantykami podmiotów metafory[1]. Niestety, owo zestawienie semantyk okazuje się tymczasem mniej płodne niż porównanie historyka z sędzią.

Po co więc Kołakowski zajmuje się tym pozornym, całkiem powierzchownym podobieństwem?

Czytając Marca Blocha Pochwałę historii, która ukazała się z przedmową Witolda Kuli, autor natrafił na problem: „osądzić czy zrozumieć (juger ou comprendre)”[2], gdy wielki mediewista francuski porównuje historyka do sędziego.

Nieprzekonany co do naiwno-romantycznej deklaracji francuskiego mediewisty, który głosi ni mniej, ni więcej:

Czy istnieje jednak problem bezstronności? Jego źródło tkwi znowu w dwuznaczności samego wyrazu. Istnieją dwa rodzaje bezstronności: bezstronność uczonego i bezstronność sędziego. Wyrastają one ze wspólnego pnia, którym jest uczciwe podporządkowanie się prawdzie[3],

zdaje się prowokować: a dlaczego to nie można porównywać historyka z zawodowym szantażystą?

Skądinąd zawsze miałem problem z tym, aby perswadować problem oceniania w historiografii za pomocą dziejowej roli pary historyk – sędzia. A obronić stanowisko Blocha w tej kwestii jeszcze trudniej.

Kołakowski, jak mniemam, miał podobny problem. Widząc, że tylko z pozoru zachodzi podobieństwo między sędzią i historykiem Marca Blocha, powiada ni mniej, ni więcej: takie samo powierzchowne podobieństwo jest między historykiem a zawodowym szantażystą. Charakterystyczne, że do wątku tego już nie powraca.

Jeśli wolno tu dociekać, co autor (Kołakowski) miał na myśli, obaj nie żyją z tego, że te informacje posiadają, lecz z tego, że dysponują informacjami określonego rodzaju i publikują/ujawniają je lub przeciwnie – ich nie publikują/je skrywają. I to w tych przypadkach osiągają profity[4]. Historyka i szantażystę upodabnia okoliczność dysponowania informacjami, które – dodam tu od siebie – upublicznione lub nie, mogą przynieść pożytek.

Zauważmy, że historyk zazwyczaj nie znajduje się w polu dylematu: ujawniać/nie ujawniać, lecz publikować/nie publikować[5]. Tu już znika podstawa do porównań historyka z zawodowym szantażystą. Ten ostatni znajduje się na skali ujawniać/nie ujawniać, a tylko niekiedy ociera się o sytuację publikować/nie publikować. Byłaby ona jednym ze sposobów ujawniania. Podobnie tylko niekiedy publikowanie przez historyka informacji możemy określać jako ujawnianie. Jeszcze rzadziej odtajanie.

Nieujawnianie informacji przez historyka to sytuacje rzadkie. Zwykle niepożądane. Etos i etyka zawodowa, standardy pracy, metodologia i metodyka badań opowiadają się za publikowaniem i ujawnianiem.

Z kolei szantażysty dominującym motywem jest nie ujawniać (ale i na tym skorzystać). Historyk żyje z tego, że jednak ujawnia, drugi z tego zaś, że nie ujawnia.

W porównaniu historyka z szantażystą może chodzić o coś innego. Historyk nie ujawnia informacji w innych zwykle okolicznościach niż szantażysta.

Zapytajmy jednak, kiedy one są podobne, tj. kiedy historyk osiąga korzyść, jeśli nie ujawni pozyskanych przez siebie informacji. A zatem wtedy, gdy informacje owe pozwolą mu utrzymywać twierdzenia, interpretacje, które przynoszą mu korzyść odnotowywaną przez wspólnotę, korporację, pracodawcę, opinię publiczną. Zatajenie informacji pozwala mu, po pierwsze, w dalszym ciągu podtrzymywać tezę, która utrwala opinię o jego wkładzie do badań historycznych i jego pozycji w nauce.

Po drugie, zatajona informacja, jaką pozyskał historyk, może podważać inną prominentną, uznaną tezę panującą w danej dyscyplinie.

Co więcej, problem ujawnić/nie ujawnić może zaistnieć względem oczekiwań polityki historycznej, polityki pamięci i polityki dziedzictwa, polityki kulturalnej… Oczekiwania te stwarzają presję zwłaszcza wtedy, gdy są opresyjne czy represyjne wobec publikacji historycznych. Naciski rozciągają się na skali od represji państwa totalitarnego, presji polityki państwa autorytarnego, przez poprawność polityczną państwa liberalnego, po poprawność metodologiczno-warsztatową bliźnich w profesji, wreszcie są autocenzurą.


[1] L. Kołakowski, Jak się robi historię, „Argumenty” 1960, nr 32; cyt. za: tegoż, Pochwała niekonsekwencji. Pisma rozproszone z lat 1955–1968, t. 3, Warszawa 1989, s. 80–83. Współczesne koncepcje metafory prezentuje Artur Dobosz w pracy Szkice o metaforze (Poznań 2016). Tam obok klasycznych są omawiane współczesne koncepcje m.in. Richarda Rorty’ego, Donalda Davidsona, Jerzego Kmity, a także moja koncepcja metafory historiograficznej (s. 77–108). Choćby taka w sformułowaniu klasyka tematu: „La métaphore, figure de discours, présente de maniére ouverte, par le moyen d’un conflict entre identité et différence, le procès qui, de manière couverte, engendre les aires sémantique par fusion des différences dans l’identité”. P. Ricoeur, La Métaphore vive, Paris 1975, s. 252. „We may call metaphor the coupling of trivial incomparabilities with a non-trivial comparability”. W. Wrzosek, History– Culture – Metaphor. The Facets of Non-Classical Historiography, Poznań 1997, s. 35.

[2] M. Bloch, Apologie pour l’histoire ou métier d’historien, seria „Cahier des Annales”, z. 3, wyd. 2, Paris 1952, wyd. cyfrowe 2005, http://classiques.uqac.ca/classiques/bloch_marc/apologie_histoire/bloch_apologie.pdf, s. 80.

[3] M. Bloch, Pochwała historii czyli o zawodzie historyka, tłum. W. Jedlicka, przejrzał i przedmową opatrzył W. Kula, wyd. 2, Warszawa 1960; przekład uzupełnił, zredagował i wprowadzeniem poprzedził H. Łaszkiewicz, Kęty 2009, s. 132; „Mais y a-t-il donc un problème de l’impartialité? Il ne se pose que parce que le mot, à son tour, est équivoque. Il existe deux façons d’être impartial: celle du savant et celle du juge. Elles ont une racine commune, qui est l’honnête soumission à la vérité”. M. Bloch, Apologie pour l’histoire ou métier d’historien, s. 81 [wyd. 1952] /69 [wyd. cyfrowe].

[4] Niepotrzebnie być może niuansuję posiadanie informacji i jej udostępnianie jako dwa akty, a jak się okaże, i więcej aktów historyka i zawodowego szantażysty. Kołakowski, gdy mówi o informacji, już opatruje ją cechami, które stanowią o tym, że nie mogą się one nie pojawić w akcie komunikowania. Informacja to wyrażenie językowe nastawione na komunikowanie, a może i każda myśl gotowa do artykułowania w postaci wyrażenia językowego; zawiera już domniemanie adresata (TY) oraz wyraża nadawcę (JA). Zarówno historyk, jak i zawodowy szantażysta (adresaci) mają wtedy odpowiednio sporządzone narracje wraz z dokumentującymi je uzasadnieniami źródłowymi. Mało tego, zarówno szantażysta, jak i historyk mają konkretnego – nie tylko gatunkowo wyróżnionego – odbiorcę/kontrahenta. Historyk np. promotora i recenzentów, czytelników pracy doktorskiej, artykułu, książki. Szantażysta – bohatera kompromitującej go opowieści, a raczej najbliższe jego otoczenie, służby publiczne, które są zdolne informację odczytać jako taką.

[5] W wyjątkowych sytuacjach historyk staje przed dylematem: ujawniać, nie ujawniać.


Korekta językowa: Beata Bińko




Wycinanki (29)

WOJCIECH WRZOSEK

Wycinanki (29)

Czuję się wybrany, gdy czytam Kołakowskiego. To mnie wybrał, abym rozumiał, o czym dywaguje. To nie ja go onegdaj wybrałem, gdym brał go do podniesienia rangi uzasadnień moich tez.

Filozofować tak, aby wzruszyć błyskotliwością skojarzeń, to stan, jaki nam dają tylko wielcy. Gdzieś w pobliżu były moje intuicje, libido sciendi, które mi dopiero Kołakowski pozwolił artykułować. Upewnił: tak, tak można, tak trzeba, tak wolno myśleć…

Niestety nie korzystamy z wielkości Kołakowskiego. Nie korzystamy z dorobku wielkich i wybitnych, ani nawet utalentowanych Polaków. Nie szczycimy się tymi po polsku zapisanymi stronicami, ani tymi nie po polsku, ale z ducha polskiego wypowiedzianymi słowami. Dopuszczamy do głosu miernych i ignorantów, krzykaczy, fanatyków i ciemniaków. Niech oczywiście zabierają głos, mają prawo uzewnętrzniać głupotę, nienawistne cierpienie, prostactwo i wulgarność. Mają prawo. Dlaczego jednak nie zdołamy wywyższyć mądrości? Czcić wielkich? Ich uczynić elitą?

Przyjdzie nam zwrócić się jeszcze do Ortegi – jak nazywał José Ortegę y Gasseta Stanisław Cichowicz – aby podpowiedział, dlaczego tak czynimy[1].

Jeszcze nie wiem, co wytnę z Kołakowskiego. To skarbiec nieprzebrany.

Powracamy do poszukiwań stosowności użycia określeń „geniusz”, „wielki”, „wybitny”… Już tu padły. Nie dlatego, aby to był sam w sobie ważny dla filozofii, nauki, kultury określnik wnoszący do historii i analizy tych domen jakieś ważkie rozróżnienia. Zgadzam się z opinią, że określenie „wielki filozof” tyle samo wnosi do filozofii co wyrażenie „wielka rzeka” do nauk geograficznych.

Może jednak określenie „wielki filozof” być znamienne dla sposobu rozumienia myślenia filozoficznego, choć wydaje się zbędne.

W historii idei kategoria „wielkiego filozofa” – pisał Kołakowski – jest najoczywiściej zbędna, i o tyle, o ile tradycyjna historia filozofii ustępuje miejsca historii idei tak pojętej, również „wielki filozof” usuwa się ze sceny, którą historyk opisuje. Wszystkie te tendencje sprzyjają tedy zanikowi owego pojęcia, o ile wszystkie relatywizują osobowość do psychologicznych lub historycznych warunków jej zachowania, a samą filozofię interpretują czysto historycznie, rezygnując z pytania o jej poznawcze wartości […] właśnie z punktu widzenia stylu myślowego, który szuka w dziejach filozofii tego, co uważa za „zdobycz trwałą”, za wynik poznawczo cenny, jednostki historyczne mało się liczą, a więcej wyniki same, których związek z twórcą-osobą uchodzi za nieznaczący; ponadto tu właśnie niepodobna ustalić granicy, która by „wielkich” od niewielkich oddzielała, a jest raczej ciągłość w rozmiarach wyników osiągniętych – od miernot do geniuszy[2].

W rezultacie, gdy zapoznamy się tropem Kołakowskiego z różnymi filozoficznymi i kulturowymi kontekstami stosowalności czy symptomatyczności używania kategorii „wielki filozof”[3], prowadzi nas autor Obecności mitu do wniosków:

Wielki filozof nie jest kategorią historyczną, ale filozoficzną, albo historyczną w znaczeniu tylko egzystencjalnym. Oznacza to, że dla jednostki filozofującej wielki filozof występuje jako własna jej prehistoria, jako wtórna pamięć, a więc pewien zasób myślowy, który w takiej postaci tylko dla niej istnieje. Filozofom potrzebni są „wielcy filozofowie” tak samo, jak wielcy pisarze są potrzebni pisarzom, a nie są potrzebni – jako kategoria – historykom literatury. Bez tych wielkich świat jest niewyobrażalny, należą oni do koniecznych składników człowieczeństwa, i pytanie „co by było, gdyby Kant umarł w dzieciństwie?” nie ma sensu, ponieważ nie umarł właśnie, ponieważ nasz świat duchowy po Kancie, razem z każdym z nas, jest przez Kanta współtworzony, a wielki filozof nie jest „odbiciem” swego czasu, ale jego stworzycielem; tak samo nie można pytać o świat, jakim by był bez niego, jak nie można pytać: jak by mi przedstawiał się świat, gdyby mój dziadek nie istniał?[4]

Wielki filozof to zaprzeczenie linii rozwojowej, ewolucji myśli filozoficznej. Rozumiany nie tylko uniwersalnie ani nie tylko jako wykwit epoki. Uniwersalnie i jako wykwit epoki. Swego rodzaju przypadek w kulturze.


[1] J. Ortega y Gasset, Velázquez i Goya, wybór S. Cichowicz, tłum. R. Kalicki, Warszawa 1993; Cichowicz we wstępie Papeles nazywa Gasseta Ortegą.

[2] L. Kołakowski, „Wielki filozof” jako kategoria historyczna, w: Pochwała niekonsekwencji. Pisma rozproszone z lat 1955–1968, przedmowa, wybór, oprac. Z. Mentzel, Warszawa 1989, s. 200.

[3] Istotne są zwłaszcza wywody Karla Jaspersa, które referuje Kołakowski (tamże s. 202–203). Zachęcam – jak zawsze – zainteresowanych poruszanymi kwestiami do zapoznania się z całością tekstu, tu – filozofa. Ja zlecam studentom rekonstrukcję rozumowania autora, rozpisania na składowe, wydobycie fragmentów referowanych i hierarchii tez autora…

[4] L. Kołakowski, „Wielki filozof” jako kategoria historyczna…, s. 205.


Korekta językowa: Beata Bińko