Sto lat po plebiscycie na Warmii, Mazurach i Powiślu. Jak pamiętać o klęsce?
ROBERT TRABA
Sto lat po plebiscycie na Warmii, Mazurach i Powiślu. Jak pamiętać o klęsce?
Relacje „my – oni” zbudowane na zasadzie „dobry – zły”
i kreacji wroga są stale elementem życia społeczno-politycznego. Przypominając
plebiscyt w tym kontekście, być może bardziej zgłębimy postawy i emocje ludzi
tamtych czasów, a jednocześnie lepiej będziemy rozumieć współczesne konflikty
polityczne. Strategia „wroga” przynosi często efektowne zwycięstwa. Leczenie
się z narzuconej wrogomanii i ojkofobii trwa pokolenia.
Każdy wiec przedplebiscytowy
był starannie zainscenizowany. Tym razem przywódca wschodniopruskiego ruchu małych
ojczyzn Max Worgitzki (1884–1937) wprowadził na scenę wychudłą krowę. Miała
symbolizować upadłą gospodarkę odradzającej się polskiej państwowości. W finale
wiecu krowa ze zmęczenia położyła się, a Worgitzki postawił na jej karku nogę,
dając jasno do zrozumienia, kto wygra plebiscyt: Wróg, czyli Polska, zostanie
pokonany! W biograficznym filmie Emigrant
(1995) tak właśnie olsztyński wiec wspominał urodzony w stolicy Warmii Tadeusz
Nowakowski (1917–1996), polski pisarz (bestselerowy Obóz Wszystkich Świętych), od 1945 r. na emigracji, w latach osiemdziesiątych
kronikarz papieskich podróży, redaktor Radia Wolna Europa. Bardziej
prawdopodobne, że sytuację utrwalił trzyletniemu Tadeuszowi jego ojciec,
ówczesny redaktor „Gazety Olsztyńskiej”, Stanisław Nowakowski (1889–1942).
Obrazek był tak wstrząsający dla kilkuletniego dziecka, że z czasem Nowakowski
postanowił nigdy nie odwiedzić niemieckiego Allenstein. Wrócił do polskiego
Olsztyna po 70 latach. W 1990 r. władze miasta nadały mu tytuł honorowego
obywatela!
Po co pamiętać?
Klęska poniesiona przez stronę polską w
plebiscycie na Warmii, Mazurach i Powiślu w 1920 r. przerosła najbardziej
pesymistyczne scenariusze. Na 422 067 uprawnionych do głosowania w
plebiscycie wzięło udział 87,4% mieszkańców wschodniopruskich powiatów. Na
Mazurach i Warmii „za Polską” oddano 7924 głosy, czyli 2,14%, „za Prusami
Wschodnimi” 97,86%. Statystykę poprawiali nieco polscy mieszkańcy drugiego
okręgu wyborczego – Powiśla (Kwidzyn), ale i tak porażka była druzgocąca.
Pamięć o plebiscycie nie weszła do kanonu
chlubnych wydarzeń historii Polski. Polska tożsamość w okresie międzywojennym
konsolidowała się wokół innych, ważniejszych ze względu na interes
odbudowywanego państwa, wydarzeń historycznych. Plebiscyt istniał jedynie w
wymiarze regionalnym, tyle że pamiętali o nim Niemcy, a Polacy siłą rzeczy
musieli stworzyć własną opowieść w powodzi corocznych ludowych festynów pamięci
organizowanych przez niemiecką większość. Obok rocznic bitwy pod Tannenbergiem
z sierpnia 1914 r. niemieckie zwycięstwo plebiscytowe było najpopularniejszym
świętem historycznym międzywojennych Wschodnioprusaków. Polscy Warmiacy i
Mazurzy budowali swoją pamięć historyczną wokół zwycięstwa pod Grunwaldem i
wielkich rocznic narodowych.
Po co dzisiaj wracać do plebiscytu? Zadając
to pytanie, wkraczamy w sens nauczania historii w ogóle: Po co uczyć historii?
Otóż uniwersalny sens opowiadania przeszłości powinien polegać na nauczaniu
myślenia historycznego, bo tylko tak możemy poznawać mechanizmy społeczne i
lepiej rozumieć człowieka w czasie. Historia plebiscytu na Warmii, Mazurach i
Powiślu może być pod tym względem bardzo pouczająca.
Europejskie złudzenie
„Nikt z nas nie cieszył się złudzeniem, ażeby
Warmia i Mazury przejść mogły w całości na łono Polski za pomocą plebiscytu” –
konstatowała ukazująca się od 1886 r. „Gazeta Olsztyńska” (1920, nr 84).
Najbardziej zapewne liczono na polskie głosy w południowej Warmii, gdzie
mieszkało ponad 60 tys. ludności polskojęzycznej, a katolicyzm tworzył
dodatkową więź z tradycją Rzeczypospolitej. Tymczasem w najbardziej nasyconym
polską aktywnością narodową i polityczną powiecie olsztyńskim „za Polską”
głosowało jedynie nieco ponad 5 tys. Warmiaków, a „za Prusami Wschodnimi” ponad
48 tys.
Jeszcze gorzej było na Mazurach. Według
oficjalnych pruskich statystyk, które z pewnością nie służyły zawyżaniu liczby
ludności polskojęzycznej, w 1910 r. językiem polskim posługiwało się w
poszczególnych powiatach od 35% (giżycki) do 71% (szczycieński) mieszkańców.
Największym kuriozum okazały się wyniki głosowania w położonym na północny
wschód od Ełku powiecie oleckim. Podobnie jak Węgorzewo, Olecko znalazło się
poza strefą plebiscytową ze względu na to, że – jak argumentowała strona
niemiecka – mieszkańcy ulegli pełnej germanizacji. Jednak na wyraźne żądanie
polskich negocjatorów na konferencji pokojowej w Paryżu w końcu i w tym
powiecie postanowiono przeprowadzić referendum, ponieważ… mieszkała tam w 1910
r. ponad 1/3 ludności polskojęzycznej. Wynik plebiscytu był ekstremalnie
niekorzystny dla Polski: zagłosowało na nią 0,007% uczestników, czyli w
liczbach bezwzględnych oddały swój głos 2 osoby – europejski rekord porażki, jeśli
chodzi o ówczesne tereny plebiscytowe od Adriatyku po Morze Bałtyckie.
Już pod koniec XIX w. francuski socjolog
Ernest Renan przestrzegał, by nie dać się zwieść wierze w statyczność poczucia
narodowego i przekonaniu, że wyłącznie język i inne tzw. obiektywne kryteria
określają tożsamość narodową. Do klasyki refleksji nad procesami
narodowotwórczymi przeszła jego teza, że egzystencja
narodu to
codzienny, nieustający plebiscyt (1882). Nic bardziej trafnego i dosłownego w
odniesieniu do sytuacji roku 1920 na Warmii i Mazurach.
Europa wszakże zdawała się nie dostrzegać istoty słów Renana. Rozpad imperiów po I wojnie
światowej (Rosja, Austro-Węgry i cesarskie Niemcy) stworzył nie tylko
konieczność wymyślenia nowej, narodowej mapy Europy, wytyczenia granic, lecz
także ustanowienia kryteriów definiowania narodu. Ich osnową stała się zasada samostanowienia
narodów. W praktyce politycznej wytyczyła amerykańską, przygotowaną przez
prezydenta Thomasa Woodrowa Wilsona (1856–1924), strategię dla Europy, która
pozwoliła powstać na gruzach upadłych imperiów Polsce i kilku innym nowym
państwom narodowym. Jej leninowska wersja dała impuls do odrodzenia narodom
tworzącego się Związku Sowieckiego. W odniesieniu do wieloetnicznych terytoriów
pograniczy kulturowych okazała się jednak fiaskiem. Nie rozwiązywała
konfliktów, prowadziła wręcz do ich zaostrzenia. Bo któż miał stanowić o
wyłączności do jakiegoś terytorium, gdy zamieszkiwały je dwie, trzy albo cztery
koegzystujące od wieków mniejszości etniczne i językowe?
Na przełomie XIX i XX w. w całej Europie
rozpowszechniona była tradycja ludoznawstwa poszukującego egzotyczności
zwyczajów i archaiczności kultywowanych języków rodzimych, szczególnie na
pograniczach Europy Środkowej. Ta myśl fascynowała nie tylko intelektualistów i
literatów, ale wywierała także wpływ na polityków. Język i zwyczaje miały
stanowić o obiektywnej przynależności narodowej. Tyle że już wówczas narody
ulegały procesom dynamicznych zmian. Sens definiowania narodów nie był dany raz
na zawsze, lecz zadany jako wyzwanie pokoleniowe, w konfrontacji z
nowoczesnością i masowymi migracjami. Doświadczenie europejskich plebiscytów po
I wojnie światowej na pograniczach, takich jak m.in. Mazury i Warmia, pokazuje,
jakim złudzeniem było rozumienie narodu tylko przez język ojczysty i zwyczaje.
Być może Europa powojnia, otrząsająca się z
barbarzyństwa wzajemnego wyniszczania w działaniach zbrojnych i wewnętrznie
zdekolonizowana przez upadek mocarstw, była skazana na życie w realnym
złudzeniu tworzenia nowego, lepszego świata? W rzeczywistości przez kolejne 30
lat kontynentem targały liczne konflikty społeczne i polityczne, których
tragicznym finałem była II wojna światowa.
Kreator niemieckiej akcji plebiscytowej,
wspomniany Max Worgitzki, napisał rok po plebiscycie: „Nie ulega wątpliwości,
że gdyby plebiscyt został przeprowadzony wiosną 1919 roku, zakończyłby się
zupełnie innym wynikiem niż półtora roku później. Należy przypuszczać, że przy
zręcznej pracy Polaków cały obszar plebiscytowy byłby dla nas stracony”. W ten
sposób potwierdził polskie złudzenie o możliwości wygrania plebiscytu. Czyżby
więc realnie istniała szansa na polskie zwycięstwo?
Ahistoryczność tezy Worgitzkiego nie jest
żadnym paradoksem. Autor był inteligentnym i ambitnym graczem na scenie
wydarzeń 1920. Publicysta, pisarz, aktywista społeczny i animator kultury (w
1925 doktor honoris causa Uniwersytetu Królewieckiego) uruchomił w południowych
Prusach Wschodnich masowy ruch obrony ziemi ojczystej. Nigdy wcześniej ani później nie powstały w tym regionie tak masowe
organizacje, zrzeszające ponad 100 tys. członków, z oddziałami w każdej
parafialnej wsi. Pisząc o szansie Polaków wiosną 1919 r., fantazjował. Europa
dopiero ocierała powoli krwawiące rany niedawno zakończonych działań wojennych,
trwała konferencja pokojowa w Wersalu (traktat podpisano 28 czerwca), nikt
wtedy jeszcze nie mógł znać dokładnie scenariusza zdarzeń na najbliższy rok.
Kalkulacje o zwycięstwie Polaków nie miały żadnych podstaw poza jedną – chęcią
pokazania, że to on, Max Worgitzki, przez stworzony przez siebie ruch społeczny
obronił Prusy Wschodnie przed polską inwazją. Wybujała ambicja Worgitzkiego nie
zmienia faktu, że z perspektywy niemieckich interesów stworzył oryginalny ruch
społeczny, którego sens wyrażała filozofia małej ojczyzny Warmiaków i Mazurów
jako inkubatora niemieckiej idei narodowej.
Mechanizm wykreowanej
propagandy plebiscytowej był prosty. Należało najpierw zbudować wizerunek
wroga, a następnie uruchomić strategię obrony ziemi ojczystej przed
zagrażającym jej niebezpieczeństwem. Taki scenariusz mógł być w oczach
Wschodnioprusaków realny, gdyż sześć lat wcześniej przez mazurskie wsie i
miasteczka przeciągnęły tysiące żołnierzy rosyjskich, a hasło „Kozacy
nadchodzą!” stało się synonimem podboju i okrucieństwa. Bolszewicka I Armia
Konna Siemiona Budionnego stała w 1920 r. u granic Prus Wschodnich i mogła
budzić proste skojarzenia z krótką okupacją rosyjską z przełomu 1914 i 1915 r.
Gorszym, bo bezpośrednim,
wrogiem zza kordonu byli Polacy. Ciekawe, że mniej odnoszono się bezpośrednio
do sąsiadów, Mazurów i Warmiaków. Niebezpieczną i zrujnowaną Polskę łatwiej dało
się wykreować jako wroga, ponieważ łatwo z niej było zrobić wszechobecny symbol
zagrożenia egzystencji miejscowej ludności.
Można sobie wyobrazić
napięcie, w jakim żyli niemieccy i polscy mieszkańcy Warmii i Mazur podczas
trwającej kilka miesięcy akcji przedwyborczej. Histeryczna wręcz atmosfera
obrony ziemi rodzinnej przed zagrażającym jej polskim wrogiem prowokowała
rosnącą agresję, przeradzającą się w akty przemocy. Ich ofiarą padło wielu
działaczy polskich. Bogumił Linka (1865–1920) został tak pobity, że wkrótce
zmarł w szpitalu. Atmosfera była nasycona nienawiścią do tego stopnia, że znany
mazurski poeta, filar duchowy polskich Mazurów, Michał Kajka (1858–1940) w
ostatniej chwili zrezygnował w ogóle z udziału w głosowaniu, bo obawiał się
przyszłych konsekwencji ze strony niemieckich urzędników. Na nic się zdały
formalne umiędzynarodowienie obszaru plebiscytowego pod auspicjami Komisji
Międzysojuszniczej oraz obecność około 5 tys. żołnierzy alianckich w Olsztynie
i Kwidzynie. Nauczyciel, urzędnik gminny, cała administracja publiczna i
ogromna większość duchowieństwa, pozostając w rękach niemieckiej większości,
siłą rzeczy bronili niemieckiego stanu posiadania.
Szczyt wrzenia wyborczego i
agresji nastąpił kilka dni przed aktem głosowania, gdy do południowych Prus
Wschodnich przyjechało ponad 120 tys. emigrantów z zachodnich Niemiec, ale
urodzonych jeszcze w Prusach Wschodnich, którzy decyzją traktatu wersalskiego
mieli prawo głosu w plebiscycie. Stanowili oni 1/3 wszystkich wyborców!
Nieprawdą jest, że stało się tak wbrew delegacji polskiej w Paryżu. Ignacy
Paderewski i wielu innych przedstawicieli Polski widzieli w tym szansę, dając
się tym samym uwieść złudzeniu, że mówiący polskim dialektem Mazurzy są w
gruncie rzeczy Polakami. Nie odniósł skutku głos sprzeciwu przybyłej do Paryża
delegacji Mazurów z Bogumiłem Linką na czele. Jej przedstawiciele po powrocie
na Mazury uniknęli procesu o zdradę stanu tylko dzięki interwencji francuskiej.
Obraz subwencjonowanych
przez niemieckie państwo tysięcy emigrantów został zapisany na licznych
fotografiach z tego okresu. Przedstawiały one wesołe gromady mężczyzn w średnim
wieku, maszerujące radośnie przez miasteczka i wsie, powitania przez rodzimych
mieszkańców i piwne biesiady, których stałym elementem oprócz alkoholu były
chóralnie śpiewane niemieckie pieśni patriotyczne. Zdjęcia nie uwieczniły burd
i bijatyk, napadów na polskich sąsiadów, ale na ten temat zachowały się dość
liczne relacje świadków bądź doniesienia gazet polskich.
„Wierność niemieckości” i „obrona polskości”
Euforia zwycięstwa
przeniosła się na boom medialny,
setki artykułów, utworów literackich, plakatów, sztuk teatralnych i przede
wszystkim radosne świętowanie na rocznicowych uroczystościach ludowych. Stałym
elementem krajobrazu stały się tzw. kamienie plebiscytowe z lakonicznym napisem
w stylu „Ta ziemia pozostanie niemiecka” i liczbą głosów „za Prusami
Wschodnimi” i „za Polską”.
Słowem kluczem utrwalającym
niemieckie zwycięstwo była przez cały okres międzywojenny „wierność” ojczyźnie
i ziemi rodzimej przy równoczesnym pogłębianiu negatywnego stereotypu Polaka.
Za rekordowy wynik wyborczy Olecko przemianowano na „Wierne Miasto” – Treuburg,
największy po królewieckich scenach wschodniopruski teatr w Olsztynie
uroczyście otwarto w 1925 r. jako Teatr „Wdzięczności” (Treudank). Wzmożenie niemieckich
uczuć patriotycznych miało kulminację między 1925 a 1930 r. W 1928 r. z
udziałem tysięcy olsztyniaków odsłonięto w parku olsztyńskiego Jakubowa
plebiscytowy „pomnik wdzięczności”, którego autorami byli najpopularniejsi w
Republice Weimarskiej rzeźbiarze, bracia Walter i Johannes Krügerowie; to oni stworzyli
pod Olsztynkiem – niezależnie od intencji ideologicznych – jeden z
najciekawszych w międzywojniu, w skali europejskiej, pomników upamiętniających
zwycięstwo wojenne – Tannenberski Pomnik Narodowy.
Ostatni raz na wielką skalę
uroczystości rocznicowe obchodzono w 1960 r. w Republice Federalnej Niemiec.
Podczas gdy w Polsce 10 lipca na Polach Grunwaldzkich zorganizowano największą
manifestację historyczno-państwową w dziejach PRL z okazji 550-lecia zwycięstwa
pod Grunwaldem, w Düsseldorfie w tym samym czasie około 200 tys. dawnych
mieszkańców Prus Wschodnich wzięło udział w demonstracji upamiętniającej
40-lecie zwycięstwa plebiscytowego. Spotkanie nacechowane było zimnowojenną atmosferą. W przemówieniu
kanclerza RFN Konrada Adenauera (1876–1967) antykomunizm zlewał się z
rewizjonizmem wobec porządku granic ustanowionych w Poczdamie w 1945 r. „Wasze
dzisiejsze spotkanie, moi niemieccy przyjaciele z Prus Wschodnich – mówił – ma
również cel polityczny. Ta manifestacja ma Niemcom i wszystkim wolnym narodom
pokazać to, co Państwu wyrządzono i co stało się z Państwa stronami
ojczystymi”. W ten sposób Adenauer wpisywał plebiscyt w preferowany przez
organizacje ziomkowskie i RFN, do czasów rządów Willy’ego Brandta (1969), mit
fundacyjny zachodnich Niemiec jako państwa opartego na poszanowaniu praw
człowieka.
W polskim wspominaniu
plebiscytu słowami kluczami są do dziś „niemiecki terror” i „bohaterska obrona
polskości”, a ich symbolem głównie Bogumił Linka, pochowany na dawnym cmentarzu
ewangelickim w al. Wojska Polskiego w Olsztynie, gdzie w 1973 r. ufundowano
symboliczny pomnik. Linka jest patronem Zespołu Szkolno-Przedszkolnego w
mazurskich Dźwierzutach, w Wawrochach, gdzie się urodził, istnieje prywatna
izba pamięci, w wielu miastach regionu ma swoje ulice. Plebiscytowy pomnik
Krügerów zniszczono zaraz po zdobyciu Olsztyna w 1945 r. Na jego miejscu z
inicjatywy pierwszego sekretarza
KW PZPR Józefa Buzińskiego (1923–1987), ufundowano w 1972 r. pomnik „Bohaterom Walki o Wyzwolenie Narodowe i Społeczne
Warmii i Mazur” autorstwa Bolesława Marschalla (ur. 1938). Okazją była
pięćdziesiąta rocznica powstania Związku Polaków w Niemczech, którego
zwiastunem organizacyjnym był Związek Polaków w Prusach Wschodnich, powstały w
Olsztynie w wyniku ożywienia polskich organizacji narodowych w czasie plebiscytu.
Historia zatoczyła krąg. Czy dzięki konkurencji pomnikowej lepiej ją dziś
rozumiemy?
W stronę myślenia historycznego
Pamięć ma to do siebie, o czym nomen omen czasami zapominamy, że składa
się zarówno z procesu pamiętania, jak i wypierania aż do zupełnego zapomnienia.
Od czasów najdawniejszych pamiętamy bohaterów i ofiary, najczęściej poległe na
polu chwały, one bowiem tworzą wzorce postaw i konsolidują morale grupy, w
efekcie składają się na pozytywną tradycję, która odgranicza „nas” od „innych”.
Gorzej jest z przegranymi zdarzeniami, klęskami, które niekoniecznie da się
opowiedzieć strofą bohaterską. Do takich fenomenów historycznych należał z
polskiej perspektywy plebiscyt roku 1920.
W centrum debat o tym plebiscycie
toczonych w Polsce ciągle główne miejsce zajmuje pytanie o przyczyny
przegranej. Odideologizowujemy język opowieści, stwarzamy nowoczesne fakty
medialne, ale w gruncie rzeczy ciągle znajdujemy się w tym samym miejscu
opowieści. Nie istniał realistyczny alternatywny wynik plebiscytu – wyrana strony
polskiej. Zarzuty, że państwo polskie zlekceważyło sytuację północnego
pogranicza jest tyleż słuszne, co ahistoryczne, nawet jeżeli będziemy
przypominać szlachetną postawę Jana Kasprowicza czy Stefana Żeromskiego,
orędujących za przywróceniem Pomorza Gdańskiego oraz Warmii i Mazur do Polski.
W sytuacji wojny polsko-bolszewickiej, niejasnej sytuacji na Górnym Śląsku, w
Gdańsku, na zachodniej Ukrainie i Litwie Józef Piłsudski oraz rząd polski
musieli kierować się priorytetami, które gwarantowały stabilność tworzących się
granic. Złudzeniem była też wiara w siłę tzw. żywiołu polskiego na Warmii, a w
szczególności na Mazurach. Nie zmienia to faktu, że powinniśmy przypominać postaci
historyczne tamtych czasów. W okresie plebiscytu rozwijali aktywność ludzie,
którzy odegrali znaczącą rolę w życiu międzywojennej społeczności polskiej w
Niemczech oraz w Polsce po 1945 r., by wspomnieć tylko Jana Baczewskiego,
Fryderyka Leyka, ks. Wacława Osińskiego, Karola Bahrkego, Kazimierza Jaroszyka
czy Juliusza Malewskiego.
Z perspektywy historii miejsca oprócz
okresu plebiscytowego jeszcze tylko raz w miasteczkach Mazur, Warmii i Powiśla
pojawił się masowy ruch społeczny – „Solidarność” 1980–1981. Oba fenomeny
zaistniały w różnych epokach i różnych kontekstach państwowo-politycznych.
Inspiracją ruchu lat 1919–1920 był
polsko-niemiecki antagonizm, specyficzna, nierówna walka o niezależny byt z
jednej strony państwa-niedawnego mocarstwa, które poniosło klęskę w czasie
wojny i szukało konsolidacji w nowej formule prawnej, a z drugiej państwa,
które powstało z ponadstuletniego niebytu i musiało na nowo nie tylko określić
swoje granice, lecz także zdefiniować swoją tożsamość narodową. Polska i Niemcy
dysponowały nierównym potencjałem sił i środków oraz w różny sposób definiowały
swoją rację stanu. W tej nierównej walce terytoria peryferyjne, jak Górny Śląsk
czy Warmia i Mazury, stawały się polem szczególnie ostrej konfrontacji, w
której plemienna wrogość prowadziła wręcz do nienawiści narodowej, a z czasem
również sąsiedzkiej. Symptomatyczne pozostaje, jak toksyczne okazały się owoce
zwycięstwa opartego na wrogości i strachu, jak kruche okazały się
zantagonizowane struktury demokratyczne w całej Europie międzywojnia. Te
konteksty zarówno w wymiarze lokalnym i regionalnym, jak też europejskim
trafnie pokazała wystawa Muzeum Historycznego w Ełku. Doświadczenie kruchości
demokracji najbardziej odczuły wschodnie terytoria weimarskich Niemiec,
szczególnie powiaty mazurskie (ełcki, gołdapski, olecki, nidzicki), gdzie w
ostatnich wolnych wyborach do Reichstagu w 1932 r. przeważająca większość
mieszkańców zagłosowała na Narodowosocjalistyczną Niemiecką Partię Robotników
(NSDAP), dając się uwieść obietnicom socjalnym i poczuciu włączenia Mazurów do
„wspólnoty Niemców” (deutsche
Volksgemeinschaft). Był to największy sukces NSDAP w całych Niemczech!
Ich polscy sąsiedzi zaangażowani w
polski ruch narodowy w momencie agresji na Polskę we wrześniu 1939 r. w
większości zostali aresztowani i trafili do obozów koncentracyjnych. Te
historie można odnaleźć w niektórych biogramach działaczy plebiscytowych. Siłą
ełckiej wystawy jest to, że autorom udało się nie tylko zgromadzić ciekawe
eksponaty, lecz także stworzyć opowieść o lokalnym doświadczeniu Ełku
wplecionym w procesy wielkiej historii.
Tylko 60 lat po plebiscycie, u progu demokratycznej
Polski, Mazury stały się świadkiem i uczestnikiem „karnawału Solidarności”.
Dziesięciomilionowy ruch „Solidarności” zmobilizował również tysiące ełczan do
walki o demokrację i w efekcie przyniósł obywatelom wolność, a Polsce
suwerenność, czego emanacją było zwycięstwo wyborcze 4 czerwca 1989 r. Spór
rozgrywał się wewnątrz państwa polskiego. W kontekście 1920 r. dostrzegam jedną
zasadniczą różnicę w mechanizmach społecznej mobilizacji. O ile zarówno w 1920,
jak i w 1989 istniał wyraźny podział na My–Oni, o tyle podstawą sporu sprzed
stu lat był wizerunek zewnętrznego wroga (Polaków) i mechanizm wykluczenia, a
30 lat temu efektem rewolucji „Solidarności” było budowanie obywatelskiej
wspólnotowości społeczeństwa polskiego, mimo konfliktu i różnic ideologicznych.
Przywołując ten przykład, nie chcę wpadać w prosty dydaktyzm i sugerować, że „w
Polsce było lepiej”. Przede wszystkim każda historia lokalna czy regionalna
rozgrywa się w innym kontekście społeczno-politycznym. Europa lat dwudziestych
XX w. przeżywała największy kryzys demokracji, natomiast na przełomie lat osiemdziesiątych
i dziewięćdiesiątych tegoż stulecia dokonywała wielkiego aktu zerwania żelaznej
kurtyny, która dzieliła kontynent od 1945 r. Motorem tych przemian były przede
wszystkim wartości demokracji liberalnej i one napędzały również dążenia rewolucji
„Solidarności”. Tej opowieści nie było już oczywiście na wystawie o
plebiscycie, ale warto przy okazji pamiętać, jak w krótkiej perspektywie może
zmieniać się historia, warto więc zamiast ją ideologizować, uczyć się myślenia historycznego.
Patrząc lokalnie, możemy całkiem dobrze uczyć się uniwersalnych mechanizmów
procesów historycznych. Wystarczy tylko uważnie patrzeć i chcieć zrozumieć…
Wrzenie społeczne, jakie
wywołała akcja plebiscytowa, odkrywa przed dydaktyką szkolną i obywatelską
paletę intersujących, również z dzisiejszej perspektywy, nowych i aktualnych
pytań. Relacje „my – oni”, zbudowane na zasadzie „dobry – zły” i kreacji wroga
są stale elementem życia społeczno-politycznego. Przypominając plebiscyt w tym
kontekście, być może bardziej zgłębimy postawy i emocje ludzi, Polaków i
Niemców, a jednocześnie rozpoznamy mechanizmy współczesnych konfliktów
politycznych. Osoby takie jak Bogumił Linka przestaną być spiżowymi bohaterami,
a staną się żywymi postaciami minionej epoki, pozwalającymi zarazem lepiej
rozumieć współczesne mechanizmy polityczne, tak by unikać błędów przeszłości.
Bibliografia
Anderson B. (1997), Wspólnoty wyobrażone. Rozważania o źródłach i rozprzestrzenianiu się nacjonalizmu, tłum. S. Amsterdamski, Kraków.
Plebiscyty na Warmii,
Mazurach i Powiślu w 1920 roku. Wybór źródeł (1986), red. P. Stawecki, W. Wrzesiński,
Olsztyn.
Renan E. (2018), Co to jest naród?, tłum. G. Majcher, Warszawa.
Traba R. (2005),
„Wschodniopruskość”. Tożsamość narodowa i regionalna w Niemczech, Warszawa–Poznań.
Wrzesiński W. (1974), Plebiscyty na Warmii i Mazurach oraz na Powiślu w 1920 roku, Olsztyn.
Redakcja językowa: Beata Bińko