Wycinanki (94)
WOJCIECH WRZOSEK
Wycinanki (94)
Trzy głosy pełne podziwu dla dzieła Marcela Prousta. Racjonalistyczna, klasyczna opinia Tadeusza Boya-Żeleńskiego, znawcy literatury francuskiej i tłumacza, analityczny, przepojony zazdrością, wykład Vladimira Nabokova i egzaltowana impresja artystyczna Waltera Benjamina. Trzeba je przeczytać w całości i trzeba chociaż w kilku dużych kęsach – przynajmniej kilkaset stron – zażyć dzieła będącego świadectwem intymności prawdy życia, którego wymiarów nie sposób wyrazić pełniej.
Postarajmy się uniknąć kardynalnego błędu i nie szukajmy w powieściach tak zwanego prawdziwego życia. Zaniechajmy próby pogodzenia fikcyjnej realności z realnością fikcji. Don Kichot – to bajka, jak Samotnia (Bleak house[1]) czy Martwe dusze. Pani Bovary i Anna Karenina to wielkie bajki. To prawda, bez takich bajek świat nie byłby w taki sposób rzeczywisty. Literackie arcydzieło to suwerenny świat i dlatego nie jest podobny do świata czytelnika[2].
Zanim wytnę coś stosownego jeszcze ze szkicu Nabokova o Prouście, zacytujmy Waltera Benjamina:
Słusznie ktoś zauważył, że wszystkie wielkie dzieła literatury tworzą jakiś gatunek lub go znoszą, słowem – stanowią przypadek szczególny. W poszukiwaniu straconego czasu należy wśród nich do najbardziej niepojętych. Począwszy od budowy, stanowiącej wiersz, pamiętnikarskie zapiski i komentarz zarazem, aż po składnię bezbrzeżnych zdań (do Nilu języka, który zapładnia szeroki nurt prawdy), wszystko odbiega tu od normy. Że ten wielki wyjątek w twórczości literackiej jednocześnie stanowi jej największe osiągnięcie na przestrzeni ostatnich dziesięcioleci, to pierwszy pouczający wniosek, jaki się nasuwa obserwatorowi[3].
Wiadomo, że Proust w swoim dziele nie opisał życia, jakim ono było, lecz jak ktoś, kto je przeżył, i teraz je sobie przypomina. A nawet i to określenie jest nie dość trafne i na dobrą sprawę zbyt dosadne. Dla rozpamiętującego autora bowiem najważniejsze jest nie to, co przeżył, lecz samo snucie wspomnień. Penelopowa praca pamięci. A może raczej należałoby mówić o Penelopowym trudzie zapominania? Bo czyż mimowolne wspomnienie, proustowskie mémoire involontaire nie jest bliższe temu zapomnieniu niż temu, co zwykle określa się jako pamięć?[4]
Przyjmijcie raz na zawsze: ta książka to nie autobiografia; narrator – to nie Proust we własnej osobie, a pozostali bohaterowie nie zaistnieli nigdzie, jeno w wyobrażeniach autora. Nie będziemy dlatego zajmować się życiem pisarza. Ono w tym przypadku nic nie znaczy, a tylko zasłoni przedmiot rozmowy, przede wszystkim dlatego, że opowiadający i autor są pod wieloma względami podobni i obracają się w przybliżeniu w tym samym środowisku[5].
W roku 1939 Tadeusz Boy-Żeleński, tłumacz większości tego wielkiego dzieła na język polski, autor przedmowy i rozdziału poświęconego Proustowi w tomie pt. Szkice o literaturze francuskiej, zapowiadając ledwie czytelnikowi polskiemu wielkiego pisarza, stwierdził:
Pragnę jedynie w najprostszych słowach zaznaczyć plan całości, a raczej zwrócić uwagę na wielość płaszczyzn, na których porusza się twórcza myśl pisarza. Myśl ta „jest tak złożona, że ujawnia się aż bardzo późno, kiedy wszystkie tematy zaczną się kombinować” – pisał sam Proust, troskając się, że dzieło jego nie będzie od początku zrozumiane. Nie sadzę, aby to niebezpieczeństwo groziło pierwszej części, która, zamknięta niemal sama w sobie, tworzy raczej urocze preludium niż uwerturę do tej ogromnej kompozycji. Wprowadza nas w nią osoba opowiadającego, cały bowiem utwór pomyślany jest w formie jak gdyby pamiętnika. Proust bierze jako przewodnika swego sobowtóra, dając mu własne chorowite i przewrażliwione dziecięctwo, własne – zaledwie nieco przetworzone – wspomnienia rodzinne. Ale w ogóle nie pytajmy zbytnio o „realia”, nie pytajmy o chronologię, przeciw której autor świadomie i rozmyślnie wykracza[6].
Postacie żyjące na kartach Prousta posiadają takie znamię prawdy, że publiczność chciała się w nich dopatrywać autentycznych wizerunków. Plotka szukała wzorów między znajomymi pisarza. Ale Proust bronił się przeciw takiemu zawężaniu prawdy artystycznej, podkreślając syntetyczny charakter każdej z figur, w którą wchodziły rysy wielu żywych osób, aby stworzyć postać oddychającą zwielokrotnionym życiem fikcji. […] Każda z figur przeżywa na kartach powieści lat kilkanaście, czasem kilkadziesiąt; w przeciwieństwie do Balzaka, który wydobywa z każdej postaci zwłaszcza to, co w charakterze człowieka jest stałe i niezmienne, Proust dąży do oddania nieustannej płynności stanów duszy, pozornych niekonsekwencji charakteru, określonych bardziej złożonymi, ale niemniej konkretnymi prawami. Dochodzi do paradoksu w gotowaniu nam niespodzianek; robi sobie po trosze zabawę z tego, aby wszystko się działo inaczej, niżby można przypuszczać[7].
[1] Nabokovowi chodzi o Bleak house Charlesa Dickensa. Powieść z lat 1852–1853 w tłumaczeniu polskim ukazało się pt. Samotnia.
[2] V. Nabokov, Lectures on Literature. Austen, Dickens, Flaubert, Joyce, Kafka, Proust, Stevenson, red. F. Bowers, przedmowa J. Updike, San Diego 1980; cyt. za: В. Набоков, Лекции по зарубежной литературе. Остен, Диккенс, Флобер, Джойс, Стивенсон, Предисл. Дж. Апдайк, Москва 1988, s. 481. Jest tłumaczenie polskie, ale go nie mam. Nie jest pewne, czy w wydaniu polskim jest dodatek, jak w rosyjskim: Мигел де Сервантес Сааведра (1547–1616), Из лекции о Дон Кихоте (tłum. według wydania: V. Nabokov, Lectures on Don Quixote, red. F. Bowers, San Diego 1983), s. 481–507. O początkach kariery wykładowcy: I. Pogracka-Michalak, Wykłady Vladimira Nabokova, „Acta Universitatis Lodziensis. Folia Litteraria Polonica” 2008, t. 10, s. 173–184.
[3] W. Benjamin, Do wizerunku Prousta, w: Anioł historii. Eseje, szkice, fragmenty, wybór i oprac. H. Orłowski, Poznań 1996, s. 73 (oryginał: Zum Bilde Prousts, 1928).
[4] Tamże, s. 74.
[5] В. Набоков, Лекции по зарубежной литературе…, s. 276.
[6] T. Boy-Żeleński, Szkice o literaturze francuskiej, wybór W. Balicka, przedmowa M. Żurowski, Warszawa 1956, t. 2, s. 410.
[7] Tamże, s. 411.