Wycinanki (144) Dlaczego analogia nam nie wystarcza?

WOJCIECH WRZOSEK

Wycinanki (144)

Dlaczego analogia nam nie wystarcza?



Zdaniem Octavio Paza — o czym tu już była mowa — zasługą Lévi-Straussa jest owocne wykorzystanie mocy argumentacyjnej analogii między językiem — takim, jak postrzegali go językoznawcy strukturalni — a kulturami, zwłaszcza tymi tzw. prymitywnymi. Wspólnotami badanymi przez antropologów angloamerykańskich[1], socjologów Durkheima i Mausse’a i Lévi-Straussa zwłaszcza.

Nie będę opisywać wszystkich sposobów — precyzyjnych, a niekiedy niezwykle błyskotliwych — jakimi Lévi-Strauss dokonuje swej interpretacji. Powiem tylko, że jego metoda opiera się bardziej na analogii niż tożsamości”[2]

— argumentuje meksykański pisarz.
Teoretyk argumentacji twierdził, że posługiwanie się analogią stanowi jedną z charakterystycznych cech komunikacji i nieformalnego rozumowania. Zauważmy, że w pewnych sytuacjach można by ostatecznie obejść się bez analogii — kiedy wniosek, do jakiego doprowadzamy, zamyka się w jakiejś formule matematycznej. Teoretyk ten zauważy jednak również, że bardzo często, zwłaszcza w filozofii i w myśli religijnej, analogia zajmuje centralne miejsce w ramach oryginalnej wizji świata bądź stosunków między człowiekiem a Bogiem[3].
Paz zestawia możliwość analogii z oczekiwaniem tożsamości. Wolałby coś w rodzaju definicji tabu kazirodztwa niż abstrakcyjną analogię z językiem.
Wtedy jednak, gdyby spełniło się domniemanie Perelmana, że można by się obyć bez analogii, wtedy, jak rozumiem — doprowadzilibyśmy nasze rozumowanie do formuły matematycznej — czy słabiej — do jakiegoś twierdzenia o tożsamości badanego zjawiska.
Dyssatysfakcja Paza z ustaleń Lévi-Straussa w sprawie tabu kazirodztwa pozwala domniemywać, że nie zadawala go wyjaśnianie — wprawdzie wnikliwe i kreatywne, ale jednak tylko — per analogiam. Chciałby czegoś więcej.
Dlaczego analogia nie satysfakcjonuje Octavia Paza? Spróbujmy dociec.

Tak czy inaczej, jeśli chcemy, aby analogia zachowała swą specyficzność, należy interpretować ją w związku z jej etymologicznym sensem proporcjonalności. Analogia różni się od proporcjonalności czysto matematycznej tym, że nie zakłada równości dwóch relacji, lecz stwierdza pewne podobieństwo stosunków. O ile w algebrze przyjmujemy a/b=c/d, co pozwala nam stwierdzić przez symetrię, że c/d=a/b, oraz pozwala przeprowadzić w oparciu o te terminy operacje matematyczne prowadzące do równań, jak ad-cb=0, o tyle w analogii twierdzimy, że a pozostaje w stosunku do b jak c do d. Nie chodzi już w tym przypadku o dzielenie, lecz o każdą relację, którą zestawiamy na zasadzie podobieństwa z inną relacją. Między parą a-b (temat analogii) a parą c-d (nośnik analogii) nie stwierdzamy istnienia równości symetrycznej z definicji, lecz podobieństwo mające na celu rozjaśnienie, ustrukturyzowanie i ocenę tematu za pomocą tego, co nam wiadomo o nośniku analogii. Wiąże się to z założeniem, że nośnik analogii należy do pewnej dziedziny heterogenicznej, albowiem jest ona lepiej znana niż dziedzina tematu.

Z tego punktu widzenia analogia należy do teorii argumentacji, a nie do ontologii. W pewnych przypadkach — kiedy analogia pozwoli uczonemu na ukierunkowanie poszukiwań, które umożliwią mu już uzyskanie wyników eksperymentalnych, dzięki którym uporządkuje temat w sposób niezależny od nośnika analogii — uczony będzie mógł wreszcie zrezygnować z analogii, jak budowniczy demontujący rusztowania po wzniesieniu budowli[4].

Perelman prowadzi nas nie tyle ku tożsamości, jakby chciał Octavio Paz, ile ku metaforze, bo przecież stara klasyczna komparatystyczna koncepcja metafory ma wiele wspólnego z podobieństwem:

Aczkolwiek Arystoteles traktuje każdy trop jako metaforę, ograniczymy się do jednego z rozpatrywanych przypadków. Naszym zdaniem — argumentuje Perelman — metafora jest tylko analogią skondensowaną wskutek fuzji tematu i nośnika analogii. W oparciu o analogię A ma się do B jak C do D, metafora uzyskałaby jedną z postaci „A z D”, „C z B”, „A jest C”. Z analogii „starość ma się do życia jak zmierzch do dnia” wyprowadzamy metafory: „starość dnia”, „zmierzch życia”, czyli starość jest zmierzchem[5].

Ten sposób przedstawienia „kontekstu odkrycia” metafory, jako ewolucji podobieństwa konstatowanego w analogii, czyni zadość takiemu rozumieniu genezy metafory, gdy właśnie podobieństwo (analogia) jest „embrionem” metafory. Inaczej mówiąc, jest dojrzałą i syntetyczną postacią metafory, jej owocem. Oczywiście tak dzieje się tylko wtedy, gdy przyjmiemy komparatystyczną koncepcję metaforyzowania.
U interakcjonisty Maxa Blacka Chaïm Perelman znajduje asumpt do podkreślenia:

Każda analogia jedne stosunki uwypukla, inne zaś pozostawia w cieniu. Max Black słusznie podkreśla, że opisując bitwę w terminach szachowych, eliminujemy z opisu wszystko, co dotyczy potworności wojny[6].

Tak więc przyjęcie analogii oznacza dokonanie wyboru aspektów, które należy uwypuklić w opisie zjawiska. Bardzo często, krytykując jakiegoś autora, zmuszeni będziemy do przeciwstawienia się analogiom, którymi się on posługuje […] Przeprowadzając krytykę pewnej tezy zilustrowanej za pomocą analogii, będziemy musieli bądź przystosować tę analogię, tak aby lepiej odpowiadała naszym koncepcjom, bądź też zastąpić ją inną analogią, uznawaną za bardziej adekwatną. W kontrowersjach da się odnaleźć oba te zabiegi[7].

Który z nich zastosował Paz wobec Lévi-Straussa?


[1] Octavio Paz Bronisława Malinowskiego, postrzeganego jako klasyka antropologii funkcjonalnej, zalicza rzecz jasna do antropologii brytyjskiej.

[2] O. Paz, Lévi-Strauss albo nowa uczta Ezopa, tłum. P. Fornelski, Kraków 1997, s. 16.

[3] Ch. Perelman, Imperium retoryki. Retoryka i argumentacja, tłum. M. Chomicz, red. R. Kleszcz, Warszawa 2002, s. 131; https://en.wikipedia.org/wiki/Chaïm_Perelman.

[4] Ibidem, s. 130–131.

[5] Ibidem, s. 138.

[6] Ibidem, s. 136.

[7] M. Black, Models and Metaphors: Studies in Language and Philosophy, Ithaca 1962, s. 42–45.




Wycinanki (122) Inspiracje cassirerowskie

WOJCIECH WRZOSEK

Wycinanki (122)

Inspiracje cassirerowskie



Interesuje mnie idea metamorfozy w kontekście idei metafory. Zwłaszcza te konteksty, które doszukują się jakiejś kontynuacji: od metamorfozy do metafory. Początek metafory to początek historyczności. Wygenerowanie metafory ze świata metamorfozy zaspokaja oczekiwanie, że metafora nie wzięła się ex nihilo. Ponadto czyni zadość naszemu nawykowi poszukiwania genezy.
Ostatnie kilkanaście już lat koleżanki i koledzy spod znaku Eidolonu krążyli wokół idei magicznej metamorfozy, biorąc między innymi za alibi tezy Ernsta Cassirera. Ten zaś po nawiązaniu do Durkheima, Lévy-Bruhla i Malinowskiego wypracowuje swoje pojmowanie mitu:

Mit i religia pierwotna bynajmniej nie są całkowicie niezborne ani pozbawione sensu czy rozsądku. Ale ich wewnętrzna zgodność w znacznie większym stopniu zależy od jedności uczucia niż od reguł logicznych. Owa jedność to jeden z najmocniejszych i najgłębszych bodźców myśli pierwotnej. Jeśli nauka pragnie opisać i wyjaśnić rzeczywistość, musi uciec się do powszechnie stosowanej metody, jaką jest klasyfikacja i systematyzacja. Życie podzielone jest na odrębne zakresy, wyraźnie od siebie oddzielone. Podstawowe i nie do zatarcia są granice między królestwami roślin, zwierząt, człowieka – różnice pomiędzy gatunkami, rodzinami, klasami. Ale umysł pierwotny ignoruje, odrzuca je wszystkie. Jego pogląd na życie jest syntetyczny, a nie analityczny. Życie nie jest podzielone na klasy i podklasy. Jest w jego odczuciu nieprzerwaną, ciągłą całością, która nie dopuszcza żadnych wyraźnych i ostrych rozróżnień. Granice między różnymi zakresami nie są przegrodami nie do przebycia; są płynne i zmienne. Pomiędzy poszczególnymi dziedzinami życia nie ma różnicy gatunkowej. Nie ma kształtu określonego, stałego, statycznego. Dzięki nagłej metamorfozie wszystko może się zamienić we wszystko. Jeżeli istnieje jakaś charakterystyczna i uderzająca cecha świata mitycznego, jakieś prawo, które nim rządzi, to właśnie prawo metamorfozy[1].

Jakiś czas temu filozof kultury Andrzej P. Kowalski wskazał możliwe przejście między światem metamorfozy jako zasadniczego nawyku mentalnego świata mitycznego (magicznego) a „naszym światem”, którego metafizyką zarządza metafora:

Jedną z zasadniczych form obiektywizacji myślenia jest metafora. Z kulturoznawczego punktu widzenia operowanie myśleniem metaforycznym albo symbolicznym może być interpretowane jako fragment stosunkowo późno upowszechnionego dorobku intelektualnego. Zamierzam pokazać, że posługiwanie się metaforą nie jest uniwersalną dyspozycją psychologiczną. Nadawanie przedmiotom intelektualnym statusu metafory, bądź wyniku działania metafory, wymaga szczególnej nobilitacji i specyfikacji procesu myślenia. Ponadto niezbędne wydaje się osiąganie świadomości istnienia szczególnych związków łączących podzielany sposób myślenia ze strukturą odpowiadających mu przedmiotów. Metafora może dojść do skutku wtedy, gdy realizuje się w postaci aktywności intelektualnej respektującej metafizykę jako zasadniczy sposób konstytucji przedmiotów myślenia. Tradycję myślenia metafizycznego można uważać za jedną z warstw kulturowych, którą należałoby poddać metodycznej redukcji, aby ukazać specyfikę myślenia przedfilozoficznego. […] Stwierdziliśmy wcześniej, że zarówno metafora, jak i porównanie są typowymi figurami myślenia w tym sensie, że warunkiem ich powstania jest praca umysłu zdolna do niezbędnych selekcji w dziedzinie szeroko rozumianych powiązań semantycznych. Inaczej mówiąc, istota tych tropów ujawnia się tylko jako gra w obszarze semantyki, a z kolei zasady tej gry są rozpoznawalne tylko na gruncie działania intelektu. Tymczasem wyobrażenie metamorfozy, w przeciwieństwie do metafory, nie jest zarezerwowane tylko dla sfery czystej myśli, ale należy także do dziedziny rozmaitych doznań, afektów i działań. Przypomnijmy przywołane wcześniej [w tym i przeze mnie – W.W.] słowa E. Cassirera: „Prawdziwym podłożem mitu nie jest podłoże myśli, lecz uczucia”[2].



[1] E. Cassirer, Esej o człowieku. Wstęp do filozofii kultury, tłum. A. Staniewska, przedmowa B. Suchodolski, wyd. 3, Warszawa 1998., s. 150–151. Wyróżnienie moje – W.W.

[2] A.P. Kowalski, Myślenie przedfilozoficzne. Studia z filozofii kultury i historii idei, Poznań 2001, s. 153–154. Cytat z Cassirera: tenże, Esej o człowieku…, s. 150.

 




Wycinanki (114) Między identycznością a absurdem

WOJCIECH WRZOSEK

Wycinanki (114) 

Między identycznością a absurdem



Nieliczni oponenci, krytykując moją koncepcję metafory historiograficznej, nie zdają sobie sprawy z tego, że krytykowane jej własności biorę od klasyków problematyki. Mało tego, zapożyczam z wypracowanych przez neoretorykę, hermeneutykę i gramatykę logiczną dominujących stylów myślenia o metaforze. Do jednego z nich – koncepcji interakcyjnej – wprowadziłem autorskie poprawki i zastosowałem do analiz myślenia historycznego, tak jak jawiło mi się ono w wyniku długoletniego obcowania z historiografią.

„W momencie pojawienia się jej – pisałem onegdaj – „metafora jest spięciem trywialnej nieporównywalności z nietrywialną porównywalnością”[1]. Ująłem to następująco: „W swym bytowaniu w kulturze metafora upowszechnia się i następnie peryferyzuje się aż do zapomnienia. Bywa, że jest odświeżana poprzez ożywiające ją reinterpretacje, bywa, że banalizuje się, dogmatyzuje się”[2].

Interakcyjna koncepcja metafory w największym stopniu pasowała do mojej najprzód skrywanej, później już buńczucznie głoszonej doktryny: nic nie jest niehistoryczne[3].

Jak się poniewczasie zorientowałem, wycinankom, które ukazują się od ponad dwóch lat, przyświeca zasadnicza myśl: nic nie jest niehistoryczne[4].

*

Na okoliczność tej wypowiedzi formułuję dzisiaj ideę godną rozpracowania: metafora to wszystko, co znajduje się między identycznością a absurdem.

Z tych i innych moich doniesień wynika jednoznacznie, że trwanie interakcji interpretacyjnej między podmiotami (w innej terminologii: przedmiotami lub argumentami metafory) jest świadectwem życia metafory, jej obecności w języku, komunikacji, ergo w kulturze. Przy okazji godzi się jeden z moich oponentów na dokonaną przez mnie rewizję Ricoeurowskiej idei metafory martwej[5]. Teraz już wyraźnie rozpinam metaforyzowanie na skali od tożsamości do absurdu. Ta pierwsza zachodziłaby, gdy A jest już nie tylko B, ale A jest A` (A jest prawie jak A), po sytuację absurdu, gdy A jest *, gdzie „*” jest podmiotem spoza domeny metaforyzowania(spoza domeny asocjacji w języku J). A tylko udaje podmiot metafory. Przypadek ten zasługuje na miano absurdu[6].

Rodzi się więc idea, aby określić absurd jako przeciwieństwo identyczności. Absurd jest najdalszy od identyczności, a może nawet nie rozciąga się na tej samej skali? Absurd ma się lepiej. W swej implicytności radykalnie grzeszy przeciw identyczności…

Graniczną postacią metafory, tj. sytuacją gdy metafora już nią nie jest – choć formalnie ma jej postać – jest formuła X jest X. W niej to nie sposób dostrzec interakcji interpretacyjnej między podmiotami. Identyczność X z X przekreśla szansę na status semantyczny wyrażenia, ergo z góry pozostaje niejako niedyskutowana zwrotność relacji X z X.

Mówimy o identycznych bliźniakach. Mówimy, że ty i ja mamy identyczne samochody. Pomimo tej potocznej swobody termin ten w swym właściwym sensie jest tak ścisły, jak to tylko możliwe. Przedmiot jest identyczny z samym sobą i z niczym innym, nawet ze swoim identycznym bliźniakiem[7].

Przekonanie klasycznych dyskutantów o tym, że metafora może być brana za absurd, potwierdza nasz „stały konsultant” Van Orman Quine, kiedy przyznaje, że „zalążki kolejnej trudności kryją się w następującej refleksji: powiedzieć, że coś jest identyczne z samym sobą, to wygłosić banał, a powiedzieć, coś jest identyczne z czymś innym – to wygłosić absurd. Jeśli tak, to po co nam identyczność? Wittgenstein zadał to pytanie”[8].

Moja odpowiedź jest następująca: formalna identyczność jest nam w życiu do niczego niepotrzebna. Zwłaszcza gdy ma postać X jest X. Orzeka po prostu o własnościach X. Nie trzeba orzekać identyczności X z samym sobą. Wystarczy skupić uwagę na cechach X-a.

Z kolei każda formuła zdaniowa zawierająca dyskwotacyjne esse jest metaforą językową. Bez niej nie ma kultury opartej na języku. A raczej po prostu nie ma kultury.

Dlatego nie ma racji mój krytyk, który metaforze historiograficznej, jakoby w moim jej rozumieniu, zarzuca brak relatywizacji, inny zaś ahistoryczność. Ja nie twierdzę, że metafory historiograficzne są pozaczasowe czy uniwersalne. One właśnie są historyczne i zawsze zrelatywizowane do treści konkretnych semantyk podmiotów metafory kształtowanych w konkretnych warunkach kulturowych (historycznych), w danym języku lub jego odmianie.

Są historyczne w tym także znaczeniu, że obowiązują dopiero w czasach historycznych, czyli od czasu, gdy ktoś wypowiedział „JA…”[9].



[1] W. Wrzosek, Historia – kultura – metafora. O myśleniu historycznym, Wrocław 2022, s. 53.

[2] Tamże, s. 56–57. Podobnie sformułował to Paul Ricoeur: „La métaphore, figure de discours, présente de manière ouverte, par le moyen d`un conflit entre identité et différence. Le procès qui, de manière couverte, engandre les aires sémantiques par fusion des différences dans identité”; tenże, La métaphore vive, Paris 1975, s. 252.

[3] Nie przytaczam tu mojej literatury przedmiotu. Czyniłem to wielokrotnie. Można ją znaleźć w dostępnych swobodnie moich pracach.

[4] Ernst Cassirer, do którego przyjdzie nam jeszcze się wrócić, przypomina naszego dobrego znajomego, gdy pisze: „teraz, kiedy już nauczyliśmy się immunizować przeciw intelektualizmowi, mamy świadomość, że wyzwoliliśmy się od naturalizmu. «Człowiek nie ma natury, ma tylko… historię» (Ortega y Gasset, History as a System, w: Philosophy and History: Essays Presented to Ernst Cassirer [red. R. Klibansky, H.J. Paton, Oxford–London 1936], s. 313)”. Cyt. za: E. Cassirer, Esej o człowieku. Wstęp do filozofii kultury, tłum. A. Staniewska, przedmowa B. Suchodolski, wyd. 3, Warszawa 1998, s. 280.

[5] Jeśli warunkiem definicyjnym metafory językowej jest trwanie interakcji interpretacyjnej, to jej ustanie jest „śmiercią” metafory. Owszem, ale po jej „śmierci” nie mamy do czynienia z metaforą martwą, jak chce Paul Ricoeur, lecz najwyżej z definicją – wyrażeniem syntaktycznym.

[6] D. Jamet, Que prédique-t-on dans un énoncé métaphorique?, Université Jean Moulin – Lyon 3 & EA 1663 „Centre d’Etudes Linguistiques”, https://hal.science/hal-01395547/document. Pytanie, czy absurd winien się mieścić w granicach jakiejś domeny interpretacyjnej. Jeśli nie, jak oszacować jego status jako purnonsensu właśnie?

[7] W. Van Orman Quine, Różnorodności. Słownik prawie filozoficzny, tłum. C. Cieśliński, Warszawa 1995, s. 65.

[8] Tamże, s. 66.

[9] To wątek o kapitalnym znaczeniu dla historii, jej samoświadomości: „To, co nazywamy «świadomością historyczną», jest bardzo późnym wytworem cywilizacji ludzkiej. Nie odnajdujemy jej przed epoką wielkich historyków greckich. A nawet myśliciele greccy nie potrafili jeszcze dać nam filozoficznej analizy szczególnej formy myśli historycznej. Analiza ta pojawiła się dopiero w XVIII wieku. Pojęcie historii dojrzało po raz pierwszy w dziele Vico i Herdera”; E. Cassirer, Esej o człowieku…, s. 281.