Wycinanki (91)

WOJCIECH WRZOSEK

Wycinanki (91)



W małej książeczce pozostawiłem żółte zakładki. Dzisiaj, gdy po latach do niej zajrzałem, zaznaczone fragmenty odnajduję już w innym kontekście. Mało tego, nie pamiętam, dlaczego je wtedy zaznaczyłem. Wiem, z czym mi się dzisiaj kojarzą i do czego mi się przydadzą.

Wycinam mocno dyskusyjną tezę Gadamera:

Wszystkie fenomeny porozumienia, rozumienia, nieporozumienia, będące przedmiotem zainteresowania tak zwanej hermeneutyki, są zjawiskami językowymi. Jednakże teza, którą chciałbym tutaj przedyskutować, jest bardziej radykalna i idzie krok dalej. Głosi mianowicie, że zdarzeniem językowym jest nie tylko proces porozumienia między ludźmi, ale proces samego rozumienia – i to nawet wówczas, gdy dotyczy tego, co pozajęzykowe, czy też skupia się na ukrytym znaczeniu zapisanej litery; jest zdarzeniem językowym w rodzaju owej wewnętrznej rozmowy, którą prowadzi z sobą dusza, a którą Platon uznawał za istotę myślenia[1].

Dwa aspekty poruszanego zagadnienia chcę wyraźnie podkreślić. Niemiecki filozof proponuje rozumienie traktować jako akt językowy nawet wtedy, gdy rozgrywa się w trybie „dialogu wewnętrznego”, tj. pomiędzy stanem rzeczy pomyślanym (pozajęzykowym?) a pomyśleniem o nim. Ponadto rozumienie podobnie jak nieporozumienie i porozumienie jest dla niego fenomenem językowym. Powstaje pytanie, w jakim trybie orzeka się, że coś, co pozajęzykowe, jest takie właśnie, różne od obiektu rozumienia. Czy może nie być aktem rozumienia stwierdzenie, że coś jest pozajęzykowe? Czy można potraktować w akcie rozumienia coś jako pozajęzykowe?

Można nie wdawać się w niuanse i powiedzieć, że wszystko to, co nazywamy rozumieniem, porozumieniem, nieporozumieniem, czynione jest na kształt językowy, myślenie jest bowiem konfigurowane językowo, przebiega wedle matrycy języka, w którym myślimy (języka naturalnego, dialektu, branżowego…). Jestem zdania, że nie da się w akcie rozumienia odróżnić pozajęzykowego stanu rzeczy od innego obiektu pomyślanego (obiektu rozumienia). Myślenie odbywa się w języku. Mało tego, myślimy językiem. Aby stwierdzić, że jest inaczej, i tak musielibyśmy tezę przeciwną wyrazić w języku adresata, choćby tylko pomyślanego odbiorcy – „Ty”. Nie możemy intersubiektywnie uzgodnić żadnej, choćby skrajnie elementarnej, tezy bez pośrednictwa języka. Język tu rozumiemy radykalnie szeroko, tak aby nawet grymas można było uznać za wyraz niezgody lub przyzwolenia.

Rozumienie w trybie platońskiej „wewnętrznej rozmowy”, Ego/Alter ego – niczym się więc nie różni od porozumienia, które zakłada obecność „Ty”. Myślenie to autokomunikacja.



Autokomunikacja to taki przypadek komunikacji, gdy Ego pozostaje w komunikacji z Alter ego. Ego pozostaje w dialogu z implicytnym rozmówcą, samym sobą. Komunikacja realizuje się w „dialogu wewnętrznym”. Akt mowy Alter ego jest rozumiany także jako nie tylko dialogujący z Ego, lecz jako akt „autorozumienia Ego”. Jest namysłem nad swoim komunikatem, w rezultacie własnym tekstem, swego rodzaju „pracą nad brudnopisem”[2]. Myślenie to akt autokorekty.

Zdaniem rosyjskiego lingwisty Borisa Uspienskiego „Ja” inicjuje akt komunikacyjny. „Ja” świadome swej podmiotowości w tym akcie. Naturalne wydaje się, że każdy akt mowy jest w jakiejś mierze aktem samoświadomości, sytuacją, kiedy niezależnie od tego, czy adresat uczestniczy „na żywo” w dialogu z adresantem, czy też nie, to i tak świadomość „Ja” jest sprzężona ze świadomością własnego aktu mowy, świadomością komunikowania, świadomością adresata oraz treści i formy komunikatu.

Autokorekta jest więc świadectwem aktu metajęzykowej refleksji „Ja” nad artykulacją własnych myśli, przy okazji zabiegiem korekty doświadczenia subiektywnego poczynionego za pomocą subiektywnego doświadczenia Alterego, które, jak wolno domniemywać, reprezentuje doświadczenie wspólnotowe; jest formą „doświadczenia obiektywnego”. Myślenie jest zatem pracą własną nad zasobami doświadczenia osobistego. Myślenie więc, z racji na to, że jest autokomunikowaniem, jest ze swej natury kognitywnej autorefleksyjne. Rozgrywa się na poziomie przedmiotowym, toczy się jako autokorekta i z tej drugiej racji na poziomie meta, na którym przedmiotem myślenia staje się myślenie z poziomu pierwotnego. Ów poziom zapewnia status Alterego. Alterego – jako ekwiwalent „Ty” – musi traktować komunikat „Ja” jako tekst interpretowany, w którego rozumieniu uruchamiane są zasoby doświadczenia wspólnotowego dotychczas nieaktualizowane w akcie mowy Ego. Stąd nie tyle Alterego mówi o tym, o czym traktowało Ego, ile mówi o Mówieniu Ego. Musi więc dyskurs Alterego brać Ego z pozycji metamyślowej, gdyż procedury bez perspektywy meta nie mogłyby mieć statusu autokorekty czy pracy nad brudnopisem, jak chce Uspienski.

„Wydaje się, że nie da się myślenia inaczej ująć niż jako akt zawierający także rozumienie tekstu własnego, będącego przedmiotem namysłu dialogującego z perspektywy meta. Przy czym aby rozumieć tekst, adresat [tu Alterego –W.W.] powinien wyobrazić sobie sytuację, w której mógłby wypowiedzieć taki sam lub analogiczny – z jego punktu widzenia – tekst. Tym samym adresat (odbiorca komunikatu) faktycznie wyobraża sobie siebie jako adresanta (nadawcę komunikatu)”[3]. Już tu widać, że zarówno myślenie, jak i dialog z samej istoty spięcia dwóch podmiotów, nosicieli odmiennych doświadczeń subiektywnych zradza wymagające negocjowania sytuacje komunikacyjne; polegają one na uzgadnianiu języków dialogujących stron. Z istoty tej sytuacji dialogowanie jest aktem porozumienia, rozumienia i przekładu. Jest sytuacją – zdaniem Uspienskiego – heurystyczną, interpretacyjną[4].



 


[1] H.-G. Gadamer, Język i rozumienie, wybór, tłum. i posłowie P. Dehnel, B. Sierocka, Warszawa 2003, s. 5 (oryginał 1970).

[2] „Tego rodzaju proces dobitnie ilustruje brudnopis, w którym wyraźnie widoczne są poprawki czynione w trakcie korekty tekstu: piszemy tekst, zakreślamy niektóre słowa, nadpisujemy nad nimi inne, co pociąga za sobą konieczność korygowania innych słów (w rezultacie czego musimy zmieniać niekiedy syntaktyczną strukturę frazy) itd.”. B.A. Uspenskij, Ego Loquens. Jazyk i komunikacyonnoje prostranstwo, wyd. 2, popr. i uzup., Moscow 2012.

[3] Tamże, s. 125.

[4] W. Wrzosek, Historical Thinking In the Light of the Assumption of Historical Semiotics. (In the margin of Boris Uspienskij`s Ego Loquens), „Historyka. Studies in Historical Methods” 2021, t. 51 (numer specjalny), 2021, s. 87–89.




Wycinanki (3)

WOJCIECH WRZOSEK

Wycinanki (3)

Od
ponad dziesięciu lat moim badaniom patronuje kategoria myślenia historycznego. Odgrywa w nich rolę swego rodzaju uniwersum
metafizycznego, wspólnego języka, który umożliwia porozumiewanie się. Wszyscy
zdają się zakładać, uwzględniać oczywistość
myślenia.

Gdy
stosuję je w argumentowaniu, nie potrzebuję, jak się okazało, precyzować, co to myślenie historyczne, bo dziedziczy ono swą
zrozumiałość po myśleniu. Jawnie bądź
milcząco podstawiam pod myślenie historyczne sieć kategorii i problematyzuję,
konkretyzuję to, o co mi chodzi. Od lat zastępuję je między innymi kategorią
metafory historiograficznej. Ta zaś jako figura językowa i kognitywna konceptualizuje
refleksję nad artykułowanym myśleniem historycznym, tj. tym, które wyraża się w
dyskursie historycznym. W mowie i piśmie.

Zastanawiam
się, dlaczego więc myślenie nie podlegało dotychczas choćby mojemu quasi-definiowaniu?
Stało się tak między innymi dlatego, że definiować musiałbym coś, co językowe w
dużej mierze „jeszcze” nie jest. Widocznie myślenie i myślenie historyczne w
moim rozumieniu i jako takie nie osiągnęło stanu artykułowanej mowy
wewnętrznej. Postaci gotowej do artykułowania wedle reżimu reguł językowych.
Mało tego, definiowanie podlega nie tylko regułom językowym, ale i regułom
definiowania. Interwencja tego, co już językowe, w sferę myślenia, która, jak
chcielibyśmy, językowa nie zawsze jest, powoduje poczucie daremności przedsięwzięcia.

Przytoczę
dwie – spośród wielu możliwych – opinie na temat tej trudności. Jedną z nich
sformułował Martin Heidegger w książeczce pt. Was heißt Denken? W wykładzie z semestru zimowego 1951/1952
znajdujemy taką oto diagnozę sytuacji:

Tego,
co „zwie się” na przykład pływaniem, nie uczymy się nigdy z rozpraw o pływaniu.
O tym, co zwie się pływaniem, mówi nam tylko skok do rzeki. Nigdy nie zdołamy
odpowiedzieć na pytanie, „Co zwie się myśleniem?”, jeśli podajemy określenie
pojęcia myślenia, definicję, i usilnie się nad nią rozwodzimy. Dalej nie
będziemy myśleć o myśleniu. Sytuujemy się poza samą refleksją, która myślenie
bierze za swój przedmiot (M. Heidegger, Co
zowie się myśleniem
, tłum. J. Mizera, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa–Wrocław
2000, s. 19).

Za
pozwoleniem, śmiem twierdzić, że analogia między myśleniem człowieka a nauką
(umiejętnością) pływania nie wydaje mi się tu trafna. Wbrew temu, co sugeruje
nam niemiecki filozof, człowiek zwykle nie uczy się myślenia z podręczników o
myśleniu. Sam Heidegger przecież twierdzi, że jest mu ono przyrodzone (s. 11). A
może powinno raczej chodzić o to, że odruchową dyspozycją człowieka jest myślenie,
tak jak pływanie – ale już nie człowieka – jest odruchem ryby? Ponadto pływanie
dla człowieka nie wydaje się tak życiowo istotne, jak dla ryby. Heideggerowi
chodzić może jednak o ideę, wedle której myślenia, aby je kultywować, trzeba
się nauczyć.

Myślenie
o myśleniu natrafia na rozliczne kłopoty, być może dlatego wielu myślicieli
traktuje je jako oczywistość do tego stopnia uniwersalną, że do konkretu
sprowadzić je może tylko dookreślenie. Wtedy też uruchamia się myślenie nie
tyle o myśleniu, ile o konkrecie, np. o myśleniu historycznym, a więc ponownie nie
o myśleniu per se.

Myślenie
z trudem poddaje się byciu obiektem myśli, przedmiotem myślenia, gdy jest tylko
samym myśleniem. Czy dlatego idea myślenia może pełnić funkcję metafizycznego
alibi dla wszelkich rozważań?

Trop
w tej sprawie podpowiada Aleksandr Piatigorski, sojusznik fenomenologii, znawca
filozofii orientalnych:

Filozofia
w zasadzie – co znakomicie pojmował Leibniz (a nie gorzej także Spinoza) –
zajmuje się nie przedmiotem, jakikolwiek by on był, lecz myśleniem o
przedmiocie. Filozofia postrzega swój konkretny przedmiot, dowolny konkretny
sens tylko poprzez myślenie o nim, w szczególności jako autorefleksję filozofa.
Filozof myśli najpierw nad własnym myśleniem, a dopiero potem nad tym, o czym
on myśli, i nad innym myśleniem (A. Piatigorskij, Szto takoje politiczeskaja fiłosofija, Jewropa, Мoskwa 2017, s. 8).

Zauważmy, że
tak czy owak aby mogły zajść finezyjnie oddzielone od siebie piętra myślenia,
musi być domniemywany przedmiot myślenia, nie zaś ono jako takie. Może to być przedmiot
pomyślany, np. Pegaz, Zagłoba, Lady Makbet, czy okrągła kwadratowa kopuła na
Berkeley College. Myśl, aby wędrować po piętrach, musi jednak mieć konkretny
„parter”.

Skoro myślenia
nie daje się ustanowić w roli przedmiotu dla myślenia, to może nie da się w
jednej operacji myśleć i być myślanym? W sytuacji, kiedy przechodzimy do
myślenia o jakimś obiekcie, porzucamy myślenie o myśleniu.

Koledzy
przypisują mi autorstwo zwrotu: „mam myśl i ją myślę…”. Nie może to jednak być
myśl o sobie samej.

Skrajną
świadomość trudności myślenia o myśleniu wyraża przypowieść (sic!) buddyjska:

Pewnego
razu Budda, Pan Nasz, zapytał Anandę: Jak myślisz, Anando, czy trudno jest
myśleć o Nirwanie? Przecież Nirwana jest niewyrażalna, niezmierzona, nie do
pomyślenia. Ananda odpowiedział: trudno, Panie, myśleć o Nirwanie,
niewyrażalnie, niemierzalnie, nie do pomyślenia, trudno. Budda Pan powiedział:
Słusznie, Anando, niewyrażalnie, niepomiernie, nie do pomyślenia trudno myśleć
o Nirwanie. Nieskończenie jednak trudniej, milion razy trudniej, kwadrylion
razy trudniej, niż pomyśleć o Nirwanie jest myśleć o myśli” (A. Piatigorski, Myslenije i nabludienije. Czetyrie lekcyi po
obsierwacyjonnoj fiłosofii
, Azbuka, Sankt-Peterburg 2016, s. 45).