Wycinanki (65)

WOJCIECH WRZOSEK

Wycinanki (65)

Zwykle chodziliśmy: do Ogrodu Luksemburskiego, pospacerować po Marais i pójść na plac Wogezów. Z kolei z rue Lamandé blisko na Montmartre, z rue Lauriston zaś wszędzie było blisko, i pod wieżę, i pod łuk, i na Pola Elizejskie.. W ostatni wieczór Chez Clément.

7 stycznia 1976 r. Michel Foucault uraczył swych słuchaczy takim oto wstępem do wykładu w Collège de France:

Chciałbym, aby możliwie jasne było to, co dzieje się na tych wykładach. Wiecie, że instytucja, w której i wy, i ja w tej chwili się znajdujemy, nie jest ściśle biorąc instytucją dydaktyczną. Niezależnie od tego, jaką rolę zamierzano jej przypisać, kiedy dawno temu powoływano ją do życia, obecnie Collège de France funkcjonuje zasadniczo jako rodzaj organizmu badawczego, płaci się tu ludziom za prowadzenie badań. […]

Nie uważam zatem tych środowych spotkań za aktywność dydaktyczną, lecz raczej za swego rodzaju publiczne informowanie o pracy, którą pozwala mi się wykonywać mniej więcej tak, jak chcę. Właśnie z tego powodu czuję się absolutnie zobowiązany do tego, by w miarę możliwości opowiedzieć wam o tym, co robię, do czego doszedłem, w jakim kierunku […] zmierza ta praca; ale z tego samego powodu uważam, że jesteście całkowicie wolni i możecie robić, co wam się podoba, z tym, co wam powiem. Są to tropy badawcze, pomysły, schematy, zarysy, narzędzia – wykorzystujcie je, jak chcecie. W gruncie rzeczy mnie to nie dotyczy, chociaż interesuje. […]

A teraz sprawa druga. Wiecie, co działo się na tych wykładach w poprzednich latach: z powodu swoistej inflacji, której przyczyny są dla mnie niejasne, doszło tu, moim zdaniem, do swego rodzaju blokady. Musieliście przychodzić o wpół do piątej […], a ja stawałem przed audytorium składającym się z ludzi, z którymi nie miałem, ściśle mówiąc, żadnego kontaktu, bo część z nich, jeśli nie połowa, musiała przychodzić do innej sali i słuchać tego, co mówiłem, przez głośniki. Nie było to już nawet widowisko – ponieważ się nie widzieliśmy […]. Powiem wam szczerze, że organizowanie w każdą środę wieczorem tego szczególnego cyrku to była dla mnie jak by tu powiedzieć… męka, to za wiele, przykrość, to za mało. Powiedzmy, że było to coś pośredniego. Doszło do tego, że zajmowałem się przede wszystkim przygotowaniem tych wykładów, wkładając w to niemało starań i uwagi, a o wiele mniej czasu poświęcałem pracy badawczej, rzeczom zarazem interesującym i trochę niespójnym, o których mógłbym opowiedzieć, gdybym nie zadawał sobie ciągle pytania: jak w ciągu godziny lub półtorej mówić o tym czy owym w taki sposób, żeby za bardzo nie zanudzić słuchaczy, żeby dobra wola, jaką okazali, przychodząc mnie słuchać tak wcześnie i przez tak krótki czas, została im jakoś wynagrodzona itp. Tak płynęły miesiące i sądzę, że to wszystko nie było faktyczną nagrodą za wykonaną pracę i nie tłumaczyło powodu mojej tutaj obecności, a także waszej obecności, bo przecież mamy tu prowadzić badania, doskrobywać się do czegoś, odkurzać niektóre rzeczy […]. Co więc robić? – pyta Foucault i odpowiada – Z prawnego punktu widzenia nie mogę wprowadzić formalnych ograniczeń wstępu do tej sali. Uciekłem się więc do dzikiej metody, która polega na robieniu wykładu o godzinie wpół do dziesiątej rano, bo pomyślałem sobie, że jak powiedział mój wczorajszy korespondent, studenci nie umieją już wstawać o wpół do dziesiątej […]. Wybaczcie więc, że zmuszam was do tak wczesnego wstawania, i przeproście w moim imieniu tych, którzy nie mogą przychodzić, robię to po to, by te środowe spotkania i rozmowy weszły na bardziej normalne tory pracy badawczej, pracy, którą człowiek wykonuje i z której zdaje sprawę w regularnych, instytucjonalnie przewidzianych odstępach[1].

Oto, jak w roku 1975 dziennikarz „Le Nouvel Observateur” Gérard Petitjean opisywał atmosferę tych wykładów:

Kiedy Foucault wchodzi na arenę, szybkim, zdecydowanym krokiem, przeciska się między ludźmi, aby dotrzeć do swojego krzesła, odsuwa magnetofony, aby położyć swoje papiery, zdejmuje marynarkę, zapala lampę i rusza, z prędkością sto na godzinę. Mocny, dobrze słyszalny głos, wspomagany przez głośniki – jedyne ustępstwo na rzecz nowoczesności w tej sali ledwie oświetlonej światłem, które płynie ze stiukowych rozet. Jest trzysta miejsc i pięćset stłoczonych osób, zapełniających najmniejszą wolną przestrzeń. […] Żadnych efektów oratorskich. Jest to przejrzyste i straszliwie sugestywne. Żadnego ustępstwa na rzecz improwizacji. Foucault ma dwanaście godzin rocznie, aby w publicznym wykładzie wyjaśnić sens dociekań, którym poświęcił cały miniony rok. Dlatego maksymalnie zagęszcza i zapełnia marginesy, jak ci piszący listy, którzy mają zbyt wiele do powiedzenia, a doszli już do końca strony. Godzina 19.15. Foucault kończy. Studenci rzucają się do jego biurka. Nie po to by z nim rozmawiać, ale żeby wyłączyć magnetofony. Nie ma pytań. W rozgardiaszu Foucault jest sam. I komentuje: „trzeba by móc podyskutować o tym, co proponowałem. Czasem, kiedy wykład nie był dobry, niewiele trzeba, jednego pytania, aby wszystko znów się ułożyło. Ale to pytanie nigdy nie pada. We Francji efekt grupy uniemożliwia jakąkolwiek rzeczywistą dyskusję. A ponieważ nie ma kanału zwrotnego, wykład staje się teatrem. Jestem jak aktor albo akrobata wobec ludzi, którzy tu przychodzą. I kiedy skończyłem mówić, mam poczucie totalnej samotności…[2]


[1] M. Foucault, Trzeba bronić społeczeństwa. Wykłady w Collège de France, 1976, tłum. M. Kowalska, Warszawa 1998, s. 13–15. Wstęp do wykładu zawiera jeszcze pouczające niuanse rozumowania filozofa.

[2] G. Petitjean, Les Grands Prêtres de l`université française, „Le Nouvel Observateur”, 7 kwietnia 1975, cyt. za: Michel Foucault, Trzeba bronić społeczeństwa…, uwaga wydawców (François Ewald i Alessandro Fontana), s. 8.


Korekta językowa: Beata Bińko




Wycinanki (64)

WOJCIECH WRZOSEK

Wycinanki (64)

Po drodze do Paryża nocowaliśmy kilkakrotnie w Viaden, w Luksemburgu. To około 900 km od Poznania, dziewięć godzin jazdy. Zasłużony, godny i malowniczy odpoczynek. Nazajutrz już tylko niecałe 500 km, aby zameldować się w szkole polskiej przy ambasadzie (z lewej), na rue Lamandé, lub w stacji PAN na rue Lauriston (hall z prawej).

W środku tygodnia koniecznie na fondue przy rue Mouffetard.

Jeśli interpretatorzy i komentatorzy twórczości Michela Foucault przypisują mu tradycyjne dziedziny nauki, to są nimi filozofia, historia, socjologia, politologia, psychologia… Przy tym wszystkie uprawia jednak w sposób kontrowersyjny. O ile filiacje filozoficzne Foucault łatwo określić przez wskazanie filozofów, którym najwięcej zawdzięcza, o tyle historyków, do których nawiązywał, już znacznie trudniej. W czterotomowym zbiorze Dits et écrits, w którym znajdujemy 360 tekstów z lat 1954–1988, na ponad 3 tysiącach stron znajdujemy ponad tysiąc razy przywołanie wybitnych filozofów i ledwie kilkadziesiąt razy historyków[1].

W ciągu owych 34 lat, jakie sumuje i syntetyzuje Dits et écrits, Foucault filozof, którego niektórzy nazywają historykiem, cytuje spośród sławnych historyków francuskich: Marca Blocha 6 razy, Luciena Febvre’a 5, Georges’a Duby 1, Jacques’a Le Goffa 5, Fernanda Braudela 6, Philippe’a Arièsa 5, Emmanuela Le Roy Ladurie (Montaillou) 2, Pierre’a Norę 1. Z kolei dla przykładu: Platona około 50, Sokratesa 35, Kartezjusza 40, Nietzschego około 100, Heideggera 25, Freuda około 90, Marksa 90, Canguillema 80 itd.

Spośród ideowo mu bliskich historyków wymienia: Paula Veyne’a 8 razy, Michelle Perrot 14, Arlette Farge 23 razy[2]. Dla przykładu: Foucault napisał posłowie do redagowanego przez Perrot tomu, de facto posłowie do posłowia Maurice’a Agulhona. Ponadto replikował w tym tomie na krytykę Jacques’a Léonarda na temat jego Surveiller et punir. Odpiera w niej zarzuty tego historyka, porównującego Foucault do „jeźdźca barbarzyńskiego, który przemierza trzy stulecia lotem błyskawicy” („Cavalier barbare qui parcourait trois siècles à bride abattue”)[3]. W tomie tym Foucault wyłożył swoje stanowisko na temat relacji historyk–filozof.

Poszukujący przynależności dyscyplinarnej dla autora Narodzin kliniki członkowie zgromadzenia profesorów Collège de France skapitulowali – w pewnym sensie – nadając w 1969 r. katedrze szykowanej dla niego nazwę „la chaire d’histoire des systèmes de pensée”[4].

W wykładzie inauguracyjnym w Collège de France wskazał trzech francuskich myślicieli jako tych, którym zawdzięcza najwięcej:

Sądzę, że wiele zawdzięczam panu Dumézilowi, bo to on właśnie nakłonił mnie do pracy, w wieku kiedy sądziłem jeszcze, że pisanie jest przyjemnością. Jednak równie dużo zawdzięczam jego dziełu. Niech mi wybaczy, jeśli oddaliłem się lub zniekształciłem rygor jego tekstów, które przytłaczają nas dzisiaj […][5]. Jeśli chciałem zastosować podobną metodę do zupełnie innego dyskursu niż legendarne lub mityczne opowieści, to pomysł taki zrodził się bez wątpienia dlatego, że miałem przed oczyma prace historyków nauki, a przede wszystkim pana Canguillema. To jemu zawdzięczam zrozumienie, że historia nauki niekoniecznie wyczerpuje się w alternatywie: kronika odkryć albo opisy idei i opinii, które otaczają naukę od strony jej zewnętrznych upadków[6].

Najwięcej miejsca w tym wykładzie poświęcił Jeanowi Hyppolite’owi, na którego miejsce w Collège de France go wybrano[7]. Być może ta okoliczność spowodowała, że Foucault wyróżnił go solidnym passusem. Podniósł w nim zasługi francuskiego myśliciela, umieszczając go wśród największych; przy okazji zaprezentował wizję filozofii ostatnich dwustu lat, impresje na temat swoich poglądów i program badań.


[1] M. Foucault, Dits et écrits, Paris 1994, t. 4, s. 841–854.

[2] Przy okazji okrągłego stołu na temat redagowanej przez historyczkę (historienne – jak pisali już w 1994 r. Francuzi) Michelle Perrot książki L’impossible Prison. Recherches sur le système pénitentiaire au XIXe siècle, Paris 1980. Notabene prof. Perrot była onegdaj recenzentką doktoratu prof. Marii Solarskiej. Niejednokrotnie przypominam o tej mojej doktorantce w kontekstach, o których traktuję.

[3] M. Foucault, Dits et écrits, t. t, s. 10–37. Tam wszystkie te teksty Foucault; mowa o: M. Foucault, Surveiller et punir. Naissance de la prison, Paris 1975 (wyd. polskie: Nadzorować i karać. Narodziny więzienia, tłum. T. Komendant, Warszawa 1993).

[4] „Novembre. Le 30, L’assemblée des professeurs du Collège de France vote la transformation de la chaire d`histoire de la pensée philosophque de Jean Hyppolite en chaire d’histoire des systèmes pensée”. M. Foucault, Dits et écrits, t. 1 s. 35 (było to w listopadzie 1969 r.).

[5] Już po śmierci Foucault w rozmowie z Didierem Eribonem Dumézil przyznał, że wsparł go w trakcie elekcji do Collège de France: „Poruszyłem po prostu kilku kolegów, których podejrzewałem o złe rozumienie, a nawet wykluczenie go a priori. Byłem wtedy w Stanach Zjednoczonych. Napisałem więc mniej więcej w sześciu egzemplarzach: «Uwaga, nie pozwólcie umknąć geniuszowi». Nie wiem, czy moje listy się przydały”. Z Georges’em Dumézilem rozmawia Didier Eribon. Na tropie Indoeuropejczyków. Mity i epopeje, tłum. i wstęp K. Kocjan, Warszawa 1996, s. 152.

[6] M. Foucault, Porządek dyskursu. Wykład inauguracyjny wygłoszony w Collège de France 2 grudnia 1970, tłum. M. Kozłowski, Gdańsk 2002, s. 50–56; tenże, L’ordre du discours, Paris 1971. To rozszerzona wersja wykładu.

[7] M. Foucault, Porządek dyskursu…, s. 80–85.


Korekta językowa: Beata Bińko




Wycinanki (63)

WOJCIECH WRZOSEK

Wycinanki (63)

Powiadałem kiedyś, że trzeba rozpoczynać rok akademicki od spóźnienia na inaugurację. Dni studenta pierwszego roku spędzaliśmy w Paryżu. Bez tego duchowego doładowania brakowało motywacji do pracy. Wracając, pocieszaliśmy się, że za rok znowu… Nie było nawet mowy o tym, że może gdzie indziej… Jak się okazało, jeśli się postanowi, to wcale nie jest takie trudne. Wystarczy przez rok uciułać na książki, babskie soldy i trzy wyjścia do knajpy.

Tylko część czasu poświęcałem na zajęcia służbowe. Reszta pobytu to odwiedziny ulubionych miejsc i odkrywanie nowych. Mieszkaliśmy zwykle na rue Lauriston w stacji PAN, rzadziej w pokojach gościnnych szkoły polskiej przy ambasadzie.

Jeździliśmy autem, najpierw na raz, niebawem jednak już z noclegiem w drodze. Parkowaliśmy na ulicy pod nosem, później niestety na płatnym podziemnym parkingu.

Rozpoczynaliśmy od małży u Léona[1].

Nie sposób powiedzieć czegoś świeżego o twórczości Michela Foucault. Pewnie i nie ma kogoś, kto ogarnia całą podejmowaną przez niego problematykę i zwłaszcza ważne teksty o nim. To już bodaj formacja intelektualna.

To jeden z najgłośniejszych filozofów czy może raczej myślicieli drugiej połowy XX w. A może historyk czy socjolog…?

Na cyklicznym spotkaniu imieninowym u profesora Kmity, czyli 23 kwietnia, wyraziłem opinię, że trzeba kupić Dits et écrits, choć to drogo. Wówczas właśnie minęło dziesięć lat od śmierci autora, gdy u Gallimarda (1994 r.) ukazały się cztery tomy pism Michela Foucault. Opasłe, drobnym drukiem, każdy ponad 800 stron i każdy za ponad 200 franków. To kupmy na spółkę, zaproponowała małżonka profesora[2].

Kupiłem je, ustawiłem w domu na półce i „wypożyczałem” profesorowi. Odziedziczyłem delikatnie podkreślone ołówkiem fragmenty, które profesor cytował w swych tekstach.

Ktoś powiedział, że światowy sukces twórczości francuskiego filozofa bierze się z mglistości tez przez niego formułowanych. Myślę, że za kłopot z krytycznym ujęciem jego świata odpowiadają raczej zmienne i rozległe pole problemowe, które uprawiał, oraz ewolucja koncepcji i kluczowych pojęć. W efekcie czyni to jego twórczość trudno uchwytną dla interpretatorów. Dodatkowe kłopoty stwarza próba odniesienia jego praktyki badawczej do choćby kolejno konkretnej (jednej?) nauki czy orientacji filozoficznej. Foucault dzięki tej zmiennej problematyzacji umyka i zmienia barwy jak kameleon, pozostając kameleonem. Dzieła Foucault okazują się – przy imponującej znajomości klasyki przez ich autora – przekornie nieklasyczne.

Chociaż francuski myśliciel odsłania świat nam nieznany, wierzymy mu, że taki mógłby być, czy nawet więcej, że taki jest[3]. Nie wiem, skąd wiemy, że ta pasjonująca problematyzacja, rezultat śmiałych hipotez, to pytania, które gdzieś krążyły, jak konstatował Paul Veyne – czekały, aby je postawić. Wielki dorobek, mnogość wydań jego dzieł na całym świecie, wielka popularność wykładów w Collège de France, i jego wystąpień publicznych, trudno wyobrażalna liczba cytowań (według brytyjskich danych sprzed sześciu lat było ich ponad 100 tysięcy). Nieprzebrane medialne, w tym internetowe, świadectwa recepcji w elitarnych kręgach akademickich i poza nauką to dowody wyjątkowego znaczenia twórczości Michela Foucault dla kultury współczesnej.


[1] W menu moules frites, duży żeliwny kociołek, a frytki to klasyka, bo przecież pod szyldem Léon dodatek: [ex Léon de Bruxelles].

[2] M. Foucault, Dits et écrits (1954–1988), édition établie sous la direction de Daniel Defert et François Ewald, avec la collaboration de Jacques Lagrange. Uświadomiłem sobie, że piszę to 25 czerwca, a właśnie 25 czerwca 1984 r. zmarł Michel Foucault. Dyskusja o Dits et écrits: https://www.ina.fr/ina-eclaire-actu/video/i07302844/michel-foucault-dits-et-ecrits; https://www.youtube.com/watch?v=RWKzC3Xzf5s.

[3] „La notion qui sert de forme commune aux tu des gue j’ai menée depuis l`Histoire de la folie est celle de problématisation, à ceci près que je n’aviais pas encore suffisamment isolé cette notion”. M. Foucault, Le souci de la verité, w: Dits et écrits, t. 4, s. 669. W wywiadzie tym przyznaje, że właśnie problematyzacja to, jak teraz widzi, kluczowe dla niego pojęcie.


Korekta językowa: Beata Bińko