Wycinanki (130) Florence i feminatywy. W cieniu Topora.

WOJCIECH WRZOSEK

Wycinanki (130)

Florence i feminatywy. W cieniu Topora.



Zdegustowany modą na feminatywy przypomniałem sobie powiastkę Topora. Nie wiedziałem jednak, w którym z tomików jej szukać. Poszczęściło mi się. Kolejny, który wziąłem do ręki, otworzył mi się na poszukiwanej stronie. Od razu niemal zrozumiałem, że to Florence jest w roli głównej:

Florence robi się nie do wytrzymania.

Zatruwa mi życie zazdrością. Florence jest obrzydliwie bogata. Właśnie obchodziła dziewiętnaste urodziny. Gdziekolwiek się pojawia, faceci odprowadzają ją wzrokiem jak piłkę tenisową podczas meczu na Wimbledonie. Mówi biegle pięcioma językami, zna tak samo dobrze historię rodu Sforzów, jak teorię zbiorów. A ponadto szaleje na moim punkcie.

Ja jestem stary, paskudny, bez grosza przy duszy. Po angielsku potrafię wybełkotać co najwyżej ze dwa słowa, z matematyki jestem noga, a Sforzowie mylą mi się z Medyceuszami. Tym, którzy mają kosmate myśli, wyjaśniam, że moje miłosne wyczyny nie są w rodzaju tych niezapomnianych.

A jednak Florence darzy mnie uczuciem drapieżnym i nienasyconym. Nigdy jej nie dość wywalania na mnie gał. Kiedy mówię, omdlewa. Moje pomięte spodnie, wyświechtane koszule, trzydniowy zarost, rzadkie siwe włosy, ostatni świadkowie czarnej, gęstej czupryny, żółte zęby, pryszcze na podbródku — wprost rozpływa się nad tym wszystkim.

Kocha mnie miłością niedorzeczną, bezwzględną i godną pożałowania. Myśl, że mógłbym ją zostawić dla innej kobiety, doprowadza ją do szaleństwa. Żyje owładnięta tą masochistyczną obsesją, wciąż czujna, gotowa wykryć rywalkę w pierwszej lepszej babci klozetowej.

Przykładowo w restauracji, gdy wracam z toalety, rzuca niby od niechcenia:

— Jak wyglądała?

— Kto?

— Pisuardesa!

Biada, jeśli odpowiem, że już nie pamiętam.

— Na to mnie nie nabierzesz. Wymyśl coś bardziej przekonującego!

Po czym następują łzy, grożenie samobójstwem i przyobiecywanie zemsty.

Przeważnie kreślę lapidarny portret, starając się, by miał charakter subiektywny:

— Blondynka, jakieś trzydzieści lat, w miarę korpulentna, o ciemnych pończochach.

Florence przygląda mi się uważnie.

— Nie kłam. Wiesz, że pójdę to sprawdzić.

I naprawdę idzie. Doprowadziła do tego, że aby nie dać się przyłapać na nieścisłościach, ryzykuję posądzenie o jakieś odchylenia od normy, z największą uwagą przyglądam się babciom klozetowym i staram się zapamiętać każdy szczegół[1].

Pisuardesa to akt założycielski ruchu feminatywistycznego, a Roland Topor to Le père fondateur.
Czy zgodnie z natchnieniem romantycznych feministek/nominalistek będziemy w duchu poprawności równościowej zwracać się do pani rektor per Magnificencja Rektora, Pani Rektorzyca, czy może Rektoresa?[2]
Czy jednak, gdy regulacje prawne stanowisko nazywają rektor, wolno z poprawności politycznej, je zmieniać? Chodzi o to, aby w mowie codziennej stosować pani ministra, pani dyrektora czy dyrektorka. A pani Dziekana, czy Dziekanica, a może Dziekanka?[3] Za naturalne uważamy procesy językowe, które nie są wspierane zacięciem ideowym, np. naiwnym emblematycznym feminizmem, dla którego celem częściej bywa lansowanie feminatywów niż zwalczanie dyskryminacji ze względu na płeć[4].
A może wystarczy ironiczny, swawolny i wolny stosunek wzajemny obu płci i niezgoda na dyskryminację? Nie wystarczy?
A może za czas jakiś odbijać będziemy z dominacji kobiecej zawody: przedszkolanka/przedszkolak(?), pedikiurzystka/szlifierz stóp, nianiek…?
Ku otrzeźwieniu przytaczam kilka złotych myśli dzieciątka wychodźców z Polski Rolanda Topora. Nie całkiem na temat, ale ku pokrzepieniu uciśnionych pantoflarzy.
„Elegancka kobieta dosiada bidetu jak amazonka”.
„Elegancka kobieta koniecznie jest dwujęzyczna”.
„Elegancka kobieta nie obawia się dawać piersi osobnikom bardziej świadomym niż niemowlę”[5].


[1] R. Topor, Dziennik paniczny, tłum. E. Kuczkowska, Gdańsk 1996, s. 81 (oryg. Journal in Time, Paris 1989); jak mam w zwyczaju, pozostawiam czytelnika w dylemacie: doczytać tę opowiastkę do jej dwustronicowego końca, czy nie. Przy okazji powstaje spór: tytuł oryginalny po angielsku: Journal in Time, czy po francusku: Journal intime. Nawet jeśli to dziennik intymny, to i tak po to pisze się go, aby światu swą intymność ujawnić. Żaden pamiętnik nie jest do szuflady. Jest choćby dla dorosłej kobiety czy starszej pani, aby rozpamiętywać szczęśliwą lub nieszczęśliwą młodość lub po to, aby stary pisarz mógł chełpić się grzeszną przeszłością; https://fr.wikipedia.org/wiki/Roland_Topor. Pouczające jest porównanie tego, co można znaleźć w poszczególnych wersjach językowych Wikipedii — na temat tu Rolanda Topora — polskiej, francuskiej i angielskiej, włoskiej.

[2] Czy szczytowym osiągnięciem ruchu feminatywistycznego będzie przemiana terminu řádný člen Akademie věd (członek rzeczywisty akademii nauk) na: skutečná vagína Akademie věd? Język polski ze względu na bliskość słowiańską języków czeskiego i polskiego do łaciny miałby do zaproponowania nasz rodzimy odpowiednik tego aktu radykalnego feminatywizmu. Zostawiam to pomyślenie translatorskie wyobraźni czytelnika. Co jednak zrobimy z tym, gdy nastaną czasy defeminatywizacji, rewolty maskulatywistycznej wiodącej do szczęśliwych czasów neopatriarchatu?

[3] Mówiliśmy onegdaj w skrócie o koleżance pełniącej funkcję dziekana per dziekanki. Miałem do czynienia z Panem Dziekanem Dziekanem, bo to był Pan Dziekan o nazwisku Dziekan. Ukłony, Panie Profesorze, gdyby czytał te słowa. A co my na to, gdyby trzeba było mówić: byłem u Jego Magnificencji Rektora Dziekana? Albo, zabierze teraz głos, Prodziekan Dziekan…

[4] E. Woźniak-Wrzesińska, Maskulatywy, feminatywy i świat, „Poznańskie Studia Polonistyczne”, Seria Językoznawcza 2022, 29(1), s. 233–237; J. Szpyra-Kozłowska, Nianiek, ministra i japonki. Eseje o języku i płci, Kraków 2021.

[5] R. Topor, Dziennik paniczny, s. 140.