Wycinanki (178) Prawda to zdarzenie historyczno-myślowe

WOJCIECH WRZOSEK

Wycinanki (178)

Prawda to zdarzenie historyczno-myślowe



Czas najwyższy z pomocą Ludwika Flecka podsumować nasze poszukiwania. Dzieło jego wywołuje skojarzenia i inspiruje mnie dlatego, bo prawdopodobnie ufundowane jest na wspólnie podzielanych założeniach.  Dla tych, którzy towarzyszyli mi w rekonesansie z myślą historyka medycyny i socjologa wiedzy chcieliby jakoś podsumowująco go zapamiętać.
Nie jestem w stanie sprawdzić, czy przypadkiem, to nie Fleck właśnie naprowadził mnie na przekonanie, że myślenie, jako takie, ale zwłaszcza i takie  jakie uprawiamy w ramach stylu kolektywu myślowego, jak je określa Ludwik Fleck, ma historyczny charakter.
Nie wiem czy już odgadł, że próbuję w felietonach tych usidlić prawdę. Jej sens w świecie z natury historycznym. Aby ją złowić zarzucamy być może sieci o zbyt dużych lub zbyt małych okach. A może zarzucamy je w niewłaściwych akwenach? Za sojuszników połowu bierzemy nie tych „rybaków”. Wreszcie, może chcemy złowić ją, bo nie wiemy, że prawda to nie efekt połowu, lecz samo łowienie.
Prawda uwikłana jest nie tylko w styl myślowy jakby chciało wielu (Margolis, Foucault, Canguillem, Mitterer…) i jawi się jako taka tylko w warunkach historycznej prawdziwości.  W okowach stylu myślowego.
Zacznijmy z daleka:

„ F a k t y c z n y   z w i ą z e k  m i ę d z y  k i ł ą  a  o d c z y n e m  W a s s e r m a n a  l e ż y  w  t a k i m  r o z w i ą z y w a n i u  p r o b l e m u , który – w danych okolicznościach – d a w a ł b y,  p r z y   n a j m n i e j s z e j  d o w o l n o ś c i  m y ś l e n i a,  n a j w i ę k s z y  p r z y m u s   m y ś l o w y. Tak więc f a k t  przedstawia pewne  s t y l o w e   a w i z o  o p o r u  m y ś l o w e g o. Ponieważ kolektyw myślowy jest nosicielem stylu myślowego, możemy określić krótko jako k o l e k t y w n o – m y ś l o w e   a w i z o   o p o r u.”[1]

„A w i z o   o p o r u, które się przeciwstawia w dziedzinie poznania swobodnej arbitralności myślenia, nazywa się  f a k t e m. Do tego awiza oporu należy dodać przymiotnik “k o l e k t y w n o – m y ś l o w y”, ponieważ fakt ma trojaki stosunek do kolektywu myślowego:  1)  k a ż d y   f a k t  m u s i   l e ż e ć  n a  l i n i i  i n t e l e k t u a l n y c h  z a i n t e r e s o w a ń  s w o j e g o  k o l e k t y w u, ponieważ opór jest możliwy tylko tam, gdzie istnieje dążenie. Dlatego fakty estetyki czy prawoznawstwa nie są często faktami dla przyrodoznawstwa. 2)  O p ó r   m u s i  j a k o  t a k i  d z i a ł a ć  w  k o l e k t y w i e   m y ś l o w y m  i  m u s i  b y ć  p r z e k a z a n y  k a ż d e m u  u c z e s t n i k o w i  j a k o   p r z y m u s   m y ś l o w y   i   d a l e j   j a k o   f o r m a,  k t ó r ą   n a l e ż y   b e z p o ś r e d n i o  p r z e ż y ć. W poznaniu pojawia się jako związek zjawisk, który w żadnym przypadku nie może być rozłożony wewnątrz kolektywu.[2] Wydaje się być “prawdą” tylko “logicznie” lub “rzeczowo” uwarunkowaną.”[3]

Za podsumowanie i zaproszenie do studiowania Flecka biorę  taki oto fragment:

„Można np. prześledzić drogę rozwoju idei jakiejś choroby zakaźnej – od prymitywnej wiary w demony, poprzez stadium miazmatów chorobowych, do nauki o zarazkach chorobotwórczych. Również i ta nauka, jak wspomniano, bliska jest wygaśnięcia. Ale podczas jej trwania zgodnie ze stylem było tylko jedno jedyne rozwiązanie konkretnego problemu. [4] T a k i e   z g o d n e   z e   s  t y l e m,  j e d n i e   m o ż l i w e   r o z w i ą z a n i e – n a z y w a  s i ę  p r a w d ą. Nie jest ona “względna” lub nawet “subiektywna” w popularnym znaczeniu tego słowa. Jest ona zawsze, lub prawie zawsze, w pełni zdeterminowana w obrębie jakiegoś stylu myślowego. Nie można powiedzieć, że ta sama myśl jest prawdziwa dla A, zaś dla B jest fałszywa. Jeśli A i B należą do tego samego kolektywu myślowego, to myśl jest dla obu albo fałszywa, albo prawdziwa. Jeśli natomiast należą do różnych kolektywów, to nie jest to ta sama myśl, ponieważ musi ona być dla jednego z nich niejasna albo jest przezeń inaczej rozumiana. Prawda nie jest także konwencją, lecz  w  p r z e k r o j u   h i s t o r  y  c  z n y m  z d a r z e n i e m   h i s t o r y c z n o – m y ś l o w y m,  n a t o m i a s t  w  z w i ą z k u   c h w i  l o w y m :  s t y l o w y m   p r z y m u s e m   m y ś l o w y m.”[5]



[1] S. 120; wyróżni. Flecka

[2] Tu Fleck odsyła na stronę 111, gdzie szczegółowo pokazuje jak w analizie jakoby dotychczas niepodzielne w wyniku kolejnych badań (hipotez heurystycznych) okazuje się wewnątrz zróżnicowane, co prowadzi w obrębie tego samego stylu myślowego do ustanowienia – w świecie badanym – różnych bytów. Ustalenia nowych faktów.

[3] Tamże, s. 122-123.

[4] Tu, ponownie Fleck odsyła, tym razem na stronę 65. A tam chodzi mu prawdopodobnie o choćby akapit: Zdanie „Schaudinn rozpoznał Spirochaeta pallida jako czynnik wywołujacy syfilis” bez dodatkowych określen – jako pozbawione jednoznacznego sensu, ponieważ „kiła sama w sobie” nie istnieje. Istniało tylko stosowne do czasu pojęcie, na podstawie  którego – jako jego dalsze rozwiniecie – Schaudinn mógł dokonać swego odkrycia. Wyrwane z kontekstu słowo „syfilis” nie ma żadnego określonego sensu, a słowo „poznanie”, wzięte w izolacji, mówi równie mało jak „większy” i „na lewo” w powyższych przykładach”, tamże, s. 69.

[5] Tamże, s. 121-122




Wycinanki (146)

WOJCIECH WRZOSEK

Wycinanki (146)

O nieoczywistości prawdy

Wyborny przewodnik po pograniczach retoryki Chaïm Perelman oswaja nas z teoretycznymi kontekstami argumentowania:

Argumentacja nigdy nie może dostarczyć oczywistości i nie ma mowy o argumentowaniu przeciw temu, co oczywiste. Kto bierze pod uwagę oczywistość, jest pewny, że narzuci się ona z taką samą siłą wszystkim jego rozmówcom. Argumentacja ma tylko tam rację bytu, gdzie oczywistość jest podważana. Zauważył już to Arystoteles, który rozumiał konieczność sięgania do rozumowań dialektycznych w sytuacji, gdy podawane są w wątpliwość, normalnie narzucające się same przez się, pierwsze zasady jakiejś nauki. Dzieje się tak podczas dyskusji na temat definicji[1].

Wszyscy, którzy sądzą, że można wydobyć prawdę niezależnie od argumentacji, mają tylko pogardę dla retoryki, która odnosi się do opinii: w ostateczności mogłaby ona służyć propagowaniu prawd utwierdzonych w mówcy intuicją, czyli oczywistością, ale nie mogłaby służyć do ich ustanawiania. Jeśli jednak nie zgodzimy się na to, by tezy filozoficzne mogły być opierane na oczywistych intuicjach, chcąc spowodować zwycięstwo tych prawd, trzeba będzie sięgnąć do technik argumentacyjnych. Nowa retoryka staje się wówczas niezbędnym instrumentem filozofii[2].

I tu dotarliśmy do Perelmana przywołującego Paula Ricoeura:

Kto podobnie jak Paul Ricoeur przyjmuje w filozofii istnienie prawd metaforycznych, które nie mogą cieszyć się walorem nieodpartej oczywistości, gdyż proponują przebudowę rzeczywistości, ten nie może tak po prostu przeczyć ważności technik retorycznych, zmierzających do ustalenia wyższości jednej metafory nad drugą[3]: mógłby lekceważyć te techniki tylko przy założeniu, że istnieje jakaś intuicja, która narzuca jedyną wizję rzeczywistości, a w konsekwencji wyklucza wszystkie inne[4].

Ja jednak coś więcej przyjmuję. Nie tylko w filozofii, lecz także w humanistyce, a może nie tylko w naukach o człowieku — prawdy tam głoszone mają charakter metaforyczny. Jeśli tak byłoby, to obok procedur uzasadniania, a może w ramach procedur uzasadniania przeświadczeń, przekonań, twierdzeń występowałyby i te perswazje, które dawniej zaliczane były do stricte retorycznych. Dzisiaj w praktyce skutecznego perswadowania, przekonywania, upowszechniania twierdzeń naukowych stosujemy bogaty arsenał środków retorycznych. W tym kontekście hasło „prawda zwycięża nie bez oręża”, podkreśla wagę instrumentów retorycznych. Nabiera aktualnego znaczenia. Nie jest bowiem tak, aby w procesie perswadowania tzw. naga prawda zapewniała efektywne przekonywanie. Nie jest tak, aby odbiorca ulegał oczywistości czy perswazyjności prawdy ze względu na te jakoby „obiektywnie” przysługujące jej cechy. Czyż poczucie oczywistości nie może być wyłącznie stanem perswadującego i jego wyznawców?

Prawda nie roznosi się jak wirus. Ani nie ogarnia nas swą oczywistością jak pomroczność jasna. Aby ją przyjąć, musimy być wrażliwi na metaforykę, w której jest ustanowiona i nam oferowana.


[1] Ch. Perelman, Imperium retoryki. Retoryka i argumentacja, tłum. M. Chomicz, red. R. Kleszcz, Warszawa 2002, s. 19.

[2] Ibidem. Nadto: idem, Philosophie, rhétorique, lieux communs, „Bulletin de la’Académie Royale de Belgique. Classe des Lettres et des Sciences morales et politique”, Bruxelles 1972, s. 144–156.

[3] Idem, Analogie et métaphore en science, poésie et philosophie, [w:] idem, Le champ de l’argumentation, Bruxelles 1979, s. 271–286. Perelman przytacza moją niegdyś ulubioną lekturę: P. Ricoeur, La métaphore vive, Paris 1975, s. 310–321.

[4] Ch. Perelman, Imperium retoryki…, s. 19–20.




Wycinanki (82)

WOJCIECH WRZOSEK

Wycinanki (82)

„Nie ma obecnie mowy o życiu publicznym, na które nie miałoby wpływu pospólstwo [el hombre medio – przekłada nasz tłumacz], jakkolwiek byłoby ślepe i głuche, narzucające wszystkim swoje «poglądy» […]. Owe «idee» człowieka przeciętnego [el hombre medio] nie są ideami autentycznymi, ani ich posiadanie nie stanowi o kulturze. Idea szachuje prawdą.

Dygresja, moja:

Gdy czytam takie zdanie („idea szachuje prawdą”?), zastanawia mnie sens wyrażenia „szachować prawdą”), jest bowiem mglisty. Sięgam do oryginału, a tam: „Las «ideas» de este hombre medio no son auténticamente ideas, ni su posesión es cultura. La idea es un jaque a la verdad. Quien quiera tener ideas necesita antes disponerse aquerer la verdad y aceptar las reglas de juego que ella imponga”. Po francusku to jednak byłoby „l`idée est un chéque à la verité”, po angielsku: „The idea is a check to the truth”, po włosku: „L`idea é un controllo alla verità”.

A więc idea to kwit, który upoważnia do uzyskania prawdy, to czek na prawdę, wiodący do prawdy… Ciekawe, że we włoskim i hiszpańskim blisko nam do rozumienia „czeku” jako sprawdzania, kontroli. Powiedzielibyśmy: idea to czek na prawdę (czek „bez pokrycia” lub przeciwnie). Po polsku zaś czek to raczej sprawdzenie. Idea byłaby więc próbą, sprawdzeniem, testowaniem, użyciem prawdy. Idea jest sprawdzaniem prawdy. Idea jest testem prawdy… Koniec dygresji.

Prześledźmy dalej, może się wyjaśni. Ortega y Gasset kontynuuje:

Kto chce mieć jakieś idee, musi łaknąć prawdy i przyjąć reguły gry, jakie to za sobą pociąga. Nie ma sensu mówić o ideach czy poglądach, jeśli się nie uzna instancji, która by je regulowała, szeregu norm, do których można by się odwoływać w dyskusji. Istnienie norm to podstawa kultury. Nieważne, jakie one są. Chodzi mi o to, że nie ma kultury, gdzie nie ma norm, do których mogliby się odwoływać nasi bliźni. Nie ma kultury, gdzie nie ma zasad praworządności, do których można by się odwołać. Nie ma kultury, gdzie nie ma szacunku dla pewnych ostatecznych stanowisk intelektualnych, do których mogłyby się odnieść strony w dyskusji.

(* Jeśli ktoś w dyskusji z nami – dorzuca w odnośniku nasz autor – nie jest zainteresowany w dostosowaniu się do prawdy, jeśli nie chce być prawdomówny, to jest intelektualnym barbarzyńcą. W istocie rzeczy taką właśnie postawę przyjmuje człowiek masowy, kiedy mówi, wykłada czy pisze).

Nie ma kultury, gdzie stosunkami ekonomicznymi nie kierują jakieś ustalone zasady. Nie ma kultury, gdzie w polemikach estetycznych nie uznaje się potrzeby uzasadniania dzieł sztuki[1].

Znajdujemy u myśliciela hiszpańskiego swoiste memento. Pamiętajmy, że esej Bunt mas ukazał się u schyłku lat dwudziestych.

Pod postacią syndykalisty czy faszysty[2] po raz pierwszy w Europie pojawia się typ człowieka, który nie chce drugiemu przyznać racji ani nie pragnie sam mieć racji, lecz po prostu jest zdecydowany narzucić swoje poglądy innym. I to właśnie jest owa nowość: prawo do tego, by nie mieć racji, podstawa do bezpodstawności. Widzę w tym najbardziej wyczuwalny objaw nowego stylu bycia mas, które zdecydowane są kierować społeczeństwem, nie mając po temu ani zdolności, ani kwalifikacji. Struktura duchowa nowego człowieka objawia się w sposób najbardziej widoczny i brutalny w jego działalności politycznej, ale kluczem do całej sprawy jest hermetyczność intelektualna. Człowiek przeciętny ma w swojej duszy zestaw gotowych „myśli”, brak mu jednak umiejętności myślenia. Nie ma nawet pojęcia o owym subtelnym żywiole, z którego idee czerpią swe soki żywotne. Chce wydawać sądy, ale nie chce uznawać warunków i założeń koniecznych do ich wydawania. Stąd też, praktycznie rzecz biorąc, jego „idee” są niczym innym, jak pragnieniami ujętymi w słowa niczym w muzycznych romansach[3].


[1] J. Ortega y Gasset, Bunt mas, tłum. P. Niklewicz, Warszawa 1995, s. 71.

[2] W rozdziale tym faszyzmowi, syndykalizmowi i bolszewizmowi poświęca hiszpański myśliciel kilka soczystych akapitów, w kontekście jednak zasadniczego tematu. Wszystkie te ruchy są wykwitem owej rebelii mas, o której w książeczce tej jest mowa, tamże, s. 92.

[3] Tamże, s. 72–73 (como las romanzas musicales). „Z przykrością słucha się wypowiedzi ludzi stosunkowo kulturalnych i wykształconych na najbardziej istotne tematy dnia dzisiejszego. Sprawiają wrażenie wiejskich parobków, którzy grubymi i niezgrabnymi paluchami starają się uchwycić leżącą na stole igłę. I tak na przykład omawiając tematy polityczne i społeczne, posługują się prymitywnymi pojęciami sprzed dwustu lat, które dotyczyły sytuacji dwieście razy mniej skomplikowanych”. Tamże, s. 91, w rozdz. X „Prymitywizm i historia”. Wyróżnienia moje – W.W.


Korekta językowa: Beata Bińko