Wycinanki (168) Historia to spektakl a teraźniejszość to rekwizytornia

WOJCIECH WRZOSEK

Wycinanki (168)

Historia to spektakl a teraźniejszość to rekwizytornia



Zanim wytniemy coś z innej książki Erica Vuillarda (tu z prawej), przytoczmy fragmenty z Rekwizytorni z Porządku dnia.  Niestety chciałoby się wyciąć cały rozdział, ale nie godzi się. Nie tylko w nim znajdujemy finezyjne skojarzenia i ironię jawną i sarkazm między wierszami.

To dalej gorzka kpina z elit i cywilizacji Zachodu. Z rozbrajającej niezdolności wobec wynaturzeń  cywilizacji zachodu, wobec zła, które jest zwalczane dopiero wtedy gdy pochłonie już dziesiątki milionów ofiar. I to nie zawsze. Zdaniem Vuillarda to elity Zachodu przechodzą od nieświadomej  acz interesownej do jawnej i interesownej kolaboracji ze złem.[1] A może to powszechny brak wyobraźni? Refleksja o aroganckiej i patologicznej wyobraźni Göringa powinna dawać asumpt dla myślenia każdej zdrowej strukturze psychicznej, zdaje się sądzić Vuillard relacjonując wizytę angielskich oficjeli w prywatnym i publicznym otoczeniu dygnitarza III  Rzeszy.

Rekwizytornia to syntetyczny skrót tej diagnozy współczesnego świata:  wszystko jest w nim na sprzedaż, i wszystko – co duchowe – można wyprzedać:

„Okruchy prawdy są przemieszane z wszelkiego rodzaju śmieciem. Oto niemiecki intelektualista Günther Stern, przybyły jako imigrant do  Stanów Zjednoczonych, Żyd bez grosza przy duszy, na długo przed tym, zanim przybrał nazwisko Anders, Inny, zmuszony imać się najrozmaitszych zajęć, by zarobić na życie, w wieku czterdziestu lat zostaje rekwizytorem i pracuje w Hollywood Custom Palace, którego sale kryją cała garderobianą przeszłość gatunku ludzkiego (…) W Hollywood Palace można znaleźć wszystko, szmaciarnię całej ludzkości, wzniosłą nicość, rozrzucone po półkach strzępy minionej chwały, namiastki wspomnień. (…) Historia jest spektaklem. (…)[2] 

Vuillard – jak to często czyni napomyka o tym, skąd bierze i jakie przytacza świadectwa. Legitymizuje swoje obrazy  

„ Günther Stern bardzo podkreśla w swoim dzienniku, że są tam wszystkie ubrania, nawet te, które nosiły cyrkowe małpy czy pieski z Deauville; jest wszystko, począwszy od listka figowego Adama po wysokie buty SA.  Ale największą niespodzianką nie jest to, że można tu znaleźć wszystkie kostiumy z całej kuli ziemskiej, lecz to, że są już kostiumy nazistów. A w dodatku, o ironio – pisze Günther  Stern – ich buty pastuje Żyd. Bo przecież trzeba dbać o te fatałaszki! I jak każdy inny pracownik Hollywood Palace Günther Stern musi pastować wysokie buty nazistów tak samo starannie, jak glansuje koturny gladiatorów lub sandały Chińczyków. Nie ma tu miejsca na prawdziwa tragedię, kostiumy muszą być w każdej chwili gotowe do użytku na planie filmowym, do wykorzystania przy wielkiej inscenizacji świata. I będą gotowe; a są prawdziwsze od oryginałów, dokładniejsze niż te, które się poniewierają po muzeach; doskonałe kopie, w których nie brakuje żadnego guzika, żadnej niteczki, i które – jak w sklepach odzieżowych – są dostępne w każdym rozmiarze. (…)[3]

„A zatem na długo przed rozpoczęciem bitwy pod Stalingradem, przed opracowaniem planu Barbarossa, przed powzięciem zamysłu, przed decyzją, przed kampania francuską, zanim Niemcy zaczęli myśleć o jej przeprowadzeniu, wojna jest już obecna, spoczywa na półkach, gotowa do użycia w spektaklu. Wielka amerykańska machina najwyraźniej już objęła w posiadanie jej niesłychany zgiełk. Wojnę będzie przedstawiała wyłącznie w postaci wielkiego czynu. Przemieni ją w źródło dochodów. W temat. W dobry interes. W ostatecznym rozrachunku tym, co decyduje o kondycji rzeczy, co je przekształca, przerabia, zgniata, nie są wcale panzery ani sztukasy, ani organy Stalina. Gęstość naszych istnień przybiera ton zbiorowej pewności właśnie tam, w przedsiębiorczej Kalifornii, pośród krzyżujących się pod kątem prostym bulwarów, na rogu między smażalnia donutsów a stacja benzynową. To tam, w pierwszych supermarketach, przed pierwszymi telewizorami, między tosterem a kalkulatorem opowiada się o świecie w jego prawdziwym rytmie, tym, który ostatecznie przyjmie.

I podczas – kontynuuje Vuillard – gdy Führer szykował dopiero najazd na Francję, podczas gdy jego sztab odgrzewał stare doktryny Schlieffena, a mechanicy naprawiali jeszcze panzery, w Hollywood już poukładano ich kostiumy na półkach przeszłości. Wisiały na wieszakach spraw zakończonych, leżały jedne na drugich poskładane w kostkę w dziale staroci. Tak, na długo przed tym, zanim zaczęła się wojna, kiedy Lebrun, ślepy i głuchy, podpisywał dekrety o loterii, kiedy Halifax kumplował się z Niemcami, a zatrwożonymi narodowi austryjackiemu wydawało się, że w sylwetce szaleńca dostrzega swoje przeznaczenie, kostiumy nazistowskich wojskowych znajdowały się już w rekwizytorni.”[4]

Cóż tu dodać: przeczytaj cały ten rozdział. To jest przedmowa i posłowie jednocześnie do Porządku dnia, Erica Vuillarda.[5]



[1]https://www.academia.edu/97564167/%C3%89ric_Vuillard_L_ordre_du_jour_; file:///C:/Users/Wojciech%20Wrzosek/Downloads/temoigner-7886.pdf

[2] E. Vuillard, Porządek dnia, Porządek dnia. Z języka francuskiego przełożyła Katarzyna Marczewska, Kraków 2023, s. 117-118; (org. L`ordre du jour, Actes du Sud 2017 .

[3] Tamże, s. 119-120 ; Pisarz korzysta z dziennika Günthera  Sterna. W przyp. 5 „adres” spotkania znanego historyka sztuki i filozofa kultury z naszym uznanym już pisarzem. Tam m.in. wypowiedzi o roli archiwów dla ich twórczości.

[4] Tamże, s. 121-122.

[5] Zob.  Éric Vuillard – Jacques Rancière – Rencontre @ Lieu-dit (Paris XXè) – 10 février 2022 ; https://www.youtube.com/watch?v=IVr0abDnugY ; Vuillard to jednak pisarz a nie mówca.