Wycinanki (120) Hesse do Manna w sprawie…

WOJCIECH WRZOSEK

Wycinanki (120) 

Hesse do Manna w sprawie…



Jeden z wiernych czytelników zauważył, że przemknąłem nad pewnym zaskoczeniem. Pierwsze to kłopot, jaki sprawił Hermann Hesse Tomaszowi Mannowi, gdy zareagował na jego historyczny list otwarty. Drugim zaskoczeniem dla mojego korespondenta okazało się moje przemknięcie nad tą okolicznością.
Kolega profesor znacznie lepiej z racji zawodowych zorientowany w sprawach niemieckiej kultury literackiej podesłał mi kopie listów autora Demiana do autora Czarodziejskiej góry. Listy ten rzucają światło na niejasne okoliczności rzeczonej sprawy. Chodzi o list otwarty do Eduarda Korrodiego, który prawdopodobnie sprowokował nazistów do pozbawienia Manna w 1936 r. obywatelstwa Niemiec.
Jeszcze przed omawianym już (Wycinanki 105 pt. Nie wystarczy być „narodowym”, by być Niemcem) listem Manna do Korrodiego, wiele miesięcy wcześniej Hermann Hesse był obiektem ataków środowisk nacjonalistycznych i antysemickich za jakoby stronnicze recenzje prac Żydów. W cytowanym tu tomie korespondencji można znaleźć syntetyczny obraz tej sytuacji w komentarzach do listów obu pisarzy[1].
W liście do Manna z 5 lutego 1936 r., w którym nawiązuje on do wspomnianego listu, w interesującej nas tu sprawie Hesse napisał:

Tak więc stało się i stało się w tak godny sposób, że właściwie można Panu tylko pogratulować. A jednak nie mogę tego zrobić. Nie pozwalając sobie, nawet w myślach, na najmniejszą krytykę Pańskiego kroku, w gruncie rzeczy żałuję, ze Pan go uczynił. Było to wyzwanie – ale Pańskie stanowisko było przecież od dawna powszechnie znane. Ci Panowie z Pragi i Paryża, którzy po bandycku Pana prześladowali[2], mają teraz satysfakcję, widząc, że nacisk odniósł skutek.

Gdyby istniał jakiś obóz, do którego można by się zwrócić i przyłączyć, wszystko byłoby w porządku. Ale takiego obozu nie ma. Jedynym ratunkiem przed zatrutym powietrzem między frontami jest dla nas ucieczka w pracę. A teraz traci Pan poniekąd nielegalne efekty tej pracy, pociechę i pokrzepienie, jakie niósł Pan czytelnikom w Rzeszy – to strata dla obu stron. I mnie to dotyczy, tracę bowiem współtowarzysza, i całkiem egoistycznie nad tym boleję. Tak jak w czasie wojny miałem kolegę w Romain Rollandzie, tak teraz, od 1933 roku, miałem kolegę w Panu. Nie zamierzam wprawdzie bynajmniej się z Panem rozstać, nie jestem skłonny do zdrad, ale tam w Niemczech, jako autor, jestem teraz osamotniony. Chciałbym jednak utrzymać ten przyczółek, dopóki będzie to ode mnie zależało.

Życzę z całego serca, by zaznał Pan, całkiem osobiście i prywatnie, dobroczynnego odprężenia po tym kroku. Jeśli poczuje się Pan wyzwolony i z ulgą powróci do pracy, to wszystko w porządku[3].

Już w marcu nastroje obu pisarzy zdaje się poprawiły. Ich sytuacja stała się chwilowo stabilna. Świadczy o tym list Hessego do Manna z 12 marca 1936 r. Wiele już tu i dla chcącego rozeznać się w niuansach sytuacji stało się jasne:

Wielkie rozczarowanie, jakie przyniosła mi moja trzyletnia działalność recenzencka, gdy z obu stron, niemieckiej i emigracyjnej, w odpowiedzi na wykonywaną w najlepszych intencjach i w końcu niezwykle wyczerpującą pracę spotkały mnie obelgi, to rozczarowanie pokazało mi, jak bardzo cała ta działalność życzliwego sprawozdawcy niemieckiej literatury była zarazem także ucieczką, ucieczką od przymusu bezczynnego przypatrywania się bieżącym wydarzeniom i ucieczką od własnej twórczości, od której od dwóch lat oddziela mnie wciąż narastająca próżnia.

Na początek ograniczę i zredukuję do minimum działalność krytyczną, pozwolę sobie na chwilę wypoczynku, by strząsnąć z siebie przemęczenie i uczucie przesytu od zbyt wielu lektur, i mam nadzieję, że już to postawi mnie nieco mocniej na nogach. Trudniej będzie wrócić do mego dzieła, od dawna leżącego odłogiem. Idea tego dzieła pozostała wprawdzie żywa, myślami często jestem przy nim, ale brakowało mi twórczej ochoty, chęci opracowywania szczegółów, poszukiwania zmysłowego i plastycznego wyrazu dla pierwiastka duchowego.

Cieszy mnie, że w Rzeszy dano Panu spokój. Gdyby spotkał Pana zakaz, byłoby mi bardzo przykro na myśl, że odtąd samotnie mam tam prowadzić swój mały kramik. Ale sytuacja będzie się rozwijała, wciąż jeszcze niewykluczone jest, że pewnego dnia obaj będziemy zakazani, co by mnie ucieszyło, choć nie wolno mi tego prowokować, Nasza praca jest dziś nielegalna, służy tendencjom źle widzianym przez wszystkie stronnictwa i fronty.

Często myślę o Panu i cieszę się myślą, że codziennie przez chwilę bawi Pan w Egipcie[4]. I ja mam nadzieję odbyć niebawem jakąś podróż na Wschód, inaczej w tym bezdusznym świecie ciężko byłoby wytrzymać[5].

I teraz już chyba wszystko jest historycznie i prywatnie jasne. Można powrócić do Wycinanek 105, tam sedno sprawy.

Pomnik Hermanna Hessego w Calw[6]

[1] H. Hesse, T. Mann, Korespondencja, tłum. Małgorzata Łukasiewicz, Warszawa 2006, s. 109–121.

[2] Tu przypis autorów opracowania, Anni Carlsson i Volkera Michelsa: „Do wszczętej przez L. Schwarzschilda kampanii przeciwko Mannowi dołączył się komunistyczny miesięcznik «Neue Deutsche Hefte», wydawany w Pradze przez Wielanda Herzfeldego (1896-1988)”.

[3] H. Hesse, T. Mann, Korespondencja, s. 113.

[4] Aluzja do pracy Manna nad trzecim tomem Józefa i jego braci, pt. Józef w Egipcie, który ukazał się w 1936 r, w Wiedniu.

[5] H. Hesse, T. Mann, Korespondencja, s. 120–121.

[6] Materiał zdjęciowy za: Hermann-Hesse-Denkmal in Calw – ©alexandersw, Fotolia,  https://www.geschichte-zu-fuss.de/hermann-hesse-calw/




Wycinanki (105) „Nie wystarczy być «narodowym», by być Niemcem”

WOJCIECH WRZOSEK

Wycinanki (105)

„Nie wystarczy być «narodowym», by być Niemcem”


   


Tajemniczy Sinclair, który okazał się Hermannem Hessem, stał się obiektem literackiej adoracji samego Tomasza Manna. Między wielkimi pisarzami zawiązała się przyjaźń. Losy obu niemieckich noblistów zbliżyły się do tego stopnia, że ich listy to opasły tom. Tomasz Mann wielokrotnie spotykał się z Hermannem Hessem w Szwajcarii, w tym także po upadku III Rzeszy. Do Niemiec już nie powrócił mimo licznych głosów nawołujących, zachęcających i proszących go o to.

Wspominałem o pamiętnym liście Manna do Eduarda Korrodiego. Wycinam z niego fragmenty, które w szczególności mogły przyczynić się do tego, że pozbawiono go obywatelstwa Niemiec. Jest on reakcją na opublikowany w „Neue Zürcher Zeitung” z 26 stycznia 1936 r. artykuł Korrodiego pt. „Literatura niemiecka w emigracyjnym zwierciadle”. Wywołał on duży rezonans. Tomasz Mann reaguje zarówno na list, jak i głosy w reakcji na niego. Odpowiedź Manna opublikowano jako list otwarty.

Polecając zainteresowanym sprawą cały ten list, przytaczam fragment tylko:

Nie wystarczy być „narodowym”, by być Niemcem. Niemiecki antysemityzm, a raczej antysemityzm niemieckich władców, gdy się nań spojrzy z filozoficznego punktu widzenia, nie dotyczy wcale Żydów, a przynajmniej nie tylko ich: dotyczy Europy i wszelkich wyższych przejawów niemieckiego ducha; dotyczy, jak to się ujawnia coraz wyraźniej, chrześcijańsko-antycznych podwalin zachodniej kultury; jest próbą zerwania więzów łączących Niemcy z cywilizacją zachodnią, próbą, której symbolem stało się wystąpienie Niemiec z Ligi Narodów i która doprowadzić może do straszliwej, brzemiennej w tragiczne skutki izolacji ojczyzny Goethego od reszty świata.

Jestem najgłębiej przekonany, że teraźniejszy niemiecki reżim nie może przynieść nic dobrego ani Niemcom, ani światu; to przekonanie, w którym utwierdzają mnie codziennie tysiące ludzkich, moralnych i estetycznych spostrzeżeń i wrażeń, kazało mi opuścić kraj, mimo iż w jego tradycji kulturalnej tkwię korzeniami głębiej niż ci, którzy od trzech lat nie mogą zdecydować, czy mają w obliczu całego świata odmówić mi niemieckości. I w głębi sumienia pewny jestem tego, że postępuję słusznie wobec współczesnych i przyszłych pokoleń, przyłączając się do tych, o których mówił prawdziwie szlachecki niemiecki poeta

Ten, kto zła z duszy całej nienawidzi,

Ojczyznę nawet rzucić będzie musiał,

Gdy tam służalców lud wielbić je zacznie.

O ileż mądrzej kraj swój zawieść własny

Niż ulegając głupocie motłochu

Jarzmo tej ślepej dźwigać nienawiści[1].

W liście do Hermanna Hessego z 9 lutego 1936 r. Mann uspokaja adresata:

Niech się Pan nie martwi krokiem, który uczyniłem. Niech Pan weźmie pod uwagę ogromną różnicę między sytuacją swoją a moją; ta różnica, istniejąca od początku, gwarantowała Panu znacznie większą swobodę, dystans, nietykalność. Ja musiałem raz wreszcie jasno postawić sprawę: musiałem to zrobić dla świata, który często w sposób dwuznaczny i połowiczny wyobrażał sobie mój stosunek do Trzeciej Rzeszy; musiałem to zrobić również dla samego siebie, od dawna bowiem odczuwałem duchową potrzebę takiej deklaracji. […] Niektórzy, włącznie z Panem, i z podobnych jak Pan pobudek, ubolewają nad moją decyzją. Ja jednak sądzę, że postąpiłem właściwie i we właściwym momencie, i „od tej chwili czuję się lepiej”, jak mówi pieśń […]. Oczywiście, zupełnie możliwe jest pozbawienie mnie obywatelstwa i zakaz druku książek. Ale jeżeli to nastąpi, powiem sobie: albo wybuchnie wojna, albo w ciągu kilku lat zapanują w Niemczech stosunki, które umożliwią znowu rozpowszechnianie moich książek.

Nie sądziłem nigdy, by mój krok miał oznaczać zerwanie z Panem; gdybym tak sądził, nie uczyniłbym go albo też byłoby mi trudniej zdobyć się na tę decyzję. Ta wypowiedź nie zmieni w niczym mojej dotychczasowej postawy. Będę nadal kontynuował swoją pracę i pozostawię czasowi potwierdzenie mojej przepowiedni (mocno spóźnionej), że z narodowego socjalizmu nic dobrego wyniknąć nie może. Ale sumienie nie dałoby mi spokoju, gdybym nie był tego przepowiedział[2].



[1] T. Mann, Listy 1889–1936, wyd. E. Mann, tłum. W. Jedlicka, Warszawa 1966, s. 536–537; strofy Augusta von Platena.

[2] Tamże, s. 538-539.




Wycinanki (102)

WOJCIECH WRZOSEK

Wycinanki (102)

Demian



Szwajcaria to także przystań trzeciego mojego mitu – wczesnej młodości Hermanna Hessego. Tomasz Mann w pamiętnym liście do Eduarda Korrodiego nie zalicza, może i słusznie, Hessego do pisarzy niemieckich na emigracji. Jego osiedlenie się w Szwajcarii tuż po I wojnie światowej trudno uznać za emigrację. Autor Czarodziejskiej góry we wspomnianym liście wymieniał pisarzy, którzy wyjechali z Niemiec na okoliczność dojścia nazistów do władzy.

Utożsamianie literatury emigracyjnej z niemiecką jest choćby z tego względu niemożliwe, że do literatury niemieckiej należą również dzieła pisarzy austriackich i szwajcarskich. Ja osobiście spośród żyjących twórców piszących w języku niemieckim szczególnie lubię i cenię dwóch: Hermana Hesse i Franza Werfla – obaj są powieściopisarzami i zarazem podziwu godnymi poetami. Żaden z nich nie jest emigrantem, ponieważ pierwszy urodził się Szwajcarem, drugi – czeskim Żydem. Jednakże neutralność jest rzeczą trudną – nawet gdy się ma w tej dziedzinie tak długie historyczne doświadczenie jak wy, Szwajcarzy! Jakże łatwo człowiek neutralny, zwalczając jedną niesprawiedliwość, popada w inną![1]

Wspominałem już o Grażynie, z którą korespondowałem po lekturze kolejnych dzieł niemieckiego pisarza. Czytała ona Hessego w oryginale, chwaliła jego jakoby wspaniały styl. Notabene w uzasadnieniu Komitetu Noblowskiego z 1946 r. wskazano jego styl jako jedną z zasług laureata.

Po moich naiwno-romantycznych egzaltacjach na temat Narcyza i złotoustego Grażyna poleciła mi onegdaj Demiana, który pozostał już moją ulubioną książką pisarza. Grażyna – jak już wspominałem, po wakacjach w Grecji w 1973 r. nie wróciła już do ojczyzny. Porzuciła nie tylko mnie, ale i przy okazji gnuśny PRL. Wybrała Greka, a zarazem świat Morza Śródziemnego.

Odkryłem ostatnio moment, kiedy Tomasz Mann dociekał, kto napisał Demiana. W liście do Józefa Pontena wysłanym z Monachium, Poschingerstr., z datą 6 czerwca 1919 r., znajdujemy napomknięcie:

Silne wrażenie zrobiła na mnie ostatnio powieść Demian, historia młodości Emila Sinclaira[2]; ukazała się ona najpierw w „Neue Rundschau”, a obecnie również w wydaniu książkowym u Fischera. Bardzo mnie poruszyła i dała mi wiele do myślenia; dowiadywałem się przy okazji o autora, jego wiek itp. Niech Pan to przeczyta, gdy Panu czas pozwoli! Moim zdaniem jest to coś wyjątkowego, chociaż nie „na poziomie”. Serdeczne pozdrowienia od Tomasza Manna[3]



Miesiąc później, 8 lipca, dorzucał:

O Sinclairze niczego prawie nie zdołałem się dowiedzieć, otacza się tajemnicą. Fischer, którego zapytywałem, oświadczył, że rękopis dostarczył mu Herman Hesse, a autor jest podobno młodym, chorym człowiekiem, zamieszkałym w Szwajcarii. To wszystko. Cieszy mnie, że Pan tak żywo podziela mój pogląd na Demiana. Gdyby autor nie dawał tak wyraźnie do zrozumienia, że nie chce się ujawniać, napisałbym do niego, tak jak napisałem do Pana po Wieży, która dała mi podobne zadowolenie. To, co był Pan łaskaw napisać mi jeszcze o sobie, bardzo mnie zainteresowało i utwierdziło mnie jeszcze bardziej w sympatii i szacunku. Moja niewiedza jest wielka, doprawdy, nie nauczyłem się niczego więcej niż – co najwyżej – pisać po niemiecku; i tylko myśl, że to jednak znaczy więcej, niż się na pozór wydaje, pociesza mnie w moim poczuciu niedoskonałości w innych dziedzinach.

Jako rekompensatę za szczupłość tego listu przesyłam Panu fotografię mojego popiersia w brązie […][4].

Hermann Hesse pomieszkiwał w Zurychu, aby w 1919 r. znaleźć się w Montagnoli[5]. Dzisiaj jest tam wspaniałe muzeum, gdzie czyta się regularnie po włosku i niemiecku fragmenty dzieł autora kultowego Stepenwolff[6]



Natknąłem się ostatnio na ploteczkę uzasadniającą utyskiwania Manna na Amerykanów, którzy go gościli z honorami. Przy okazji o Hessem i Casa Camuzzi w Montagnoli:

[…] dlaczego świat, tak skory do hołdów, które nic nie kosztują (mam tu na myśli 7 tóg doktorskich, jakimi mnie przyodziano w tym kraju), zupełnie nie troszczy się o takie warunki zewnętrzne, które przecież wiążą się ściśle z produktywnością, i pod tym względem wcale nie jest pomysłowy. Ostatecznie bywa też wręcz przeciwnie. Dla mojego przyjaciela, pisarza Hermanna Hessego, pewien szwajcarski mecenas z rodziny Bodmerów zbudował ładny dom w Montagnola w Ticino, gdzie go często odwiedzałem. Poczciwiec nie chciał go nawet przyjąć na własność, aby uniknąć połączonych z tym zobowiązań; dom więc należy do tego, kto go zbudował, a Hesse ma prawo dożywotniego użytkowania go wraz z żoną. Dlaczego w tym kraju nigdy żadnemu miastu czy uniwersytetowi nie przyszło na myśl zaproponowanie mi czegoś podobnego, choćby ze względów „ambicjonalnych”, aby móc powiedzieć: „We have him, he is ours?”[7].


Muzeum Hermanna Hessego w Montagnoli (© Fondazione Hermann Hesse Montagnola)


[1] Do Eduarda Korrodiego, Küsnacht-Zurych, 3 lutego 1936 r. [w:] T. Mann, Listy 1889–1936, wyd. E. Mann, tłum. W. Jedlicka, Warszawa 1966; s. 533–534. Mann zapewne ma myśli koneksje rodzinne oraz rekonwalescencję i terapie psychoanalityczne Hermanna Hessego. O tym, dlaczego ten list jest pamiętny, doniosę przy okazji.

[2] Autorka wydania tomu listów Eryka Mann podaje w przypisie, że pod tym pseudonimem Hermann Hesse wydał swoją powieść Demian. T. Mann, Listy 1889–1936, s. 221.

[3] Tamże.

[4] Tamże, s. 225. Cytuję tu nieco ponad sprawy poruszane w tych Wycinankach. Nie mogłem pominąć odkrycia pewnej recepty na lakoniczną korespondencję. Rekompensujmy wzorem autora Czarodziejskiej góry skąpą korespondencję, wysyłając zaufanym fotografie swojego popiersia w brązie. Czytelników ciekawych szczegółów na temat tej rzeźby odsyłam do rzeczonego listu. W sumie Mann mnie rozczarował, zamiast popiersia wysłał tylko zdjęcie.

[5] https://www.hessemontagnola.ch; tam dane o fundacji, muzeum, życiu i twórczości, jakie zwykle znajdujemy w takich miejscach pamięci, tyle że z pietyzmem pomyślane i urządzone. Zob. też https://my.matterport.com/show/?m=au95G75XkJF.

[6] Tu świadectwo pamięci o Hessego w Calw: https://www.calw.de/kultur/hermann-hesse.

[7] Do Agnes E. Meyer, Pacific Palisades, Kalifornia, 740 Amalfi Drive. 7 października 1941 r. [w:] T. Mann, Listy 1937–1947, wyd. E. Mann, tłum.: W. Jedlicka, T. Jętkiewicz, Warszawa 1970, s. 283.