Wycinanki (163) All animals  are equal but some animals are more equal than others

WOJCIECH WRZOSEK

Wycinanki (163)

All animals  are equal but some animals are more equal than others[1]



Orwell w latach czterdziestych zaprezentował wyrazisty obraz totalitaryzmu, systemu sowieckiego, pamflet antyutopijny. Bajka o folwarku do dzisiaj inspiruje i pokazuje swą historyczną trafność.

„Oto fragment listu Orwella do Dwighta Macdonalda z września 1944 r.:
„Dot. pańskiego pytania o „Folwark Zwierzęcy”. Oczywiście miał on być przede wszystkim satyrą na rewolucję rosyjską. Jednak, jak podkreślam, przesłanie utworu jest szersze, chciałem wyrazić w nim myśl, iż szczególny rodzaj rewolucji (gwałtowna rewolucja oparta na konspiracji z motorem napędowym w postaci nieświadomie żądnych władzy osób) może doprowadzić jedynie do zmiany władców. Mój morał brzmi tak oto: rewolucje mogą przynieść radykalną poprawę, gdy masy będą czujne i będą wiedzieć jak pozbyć się swych przywódców, gdy tamci zrobią co do nich należy. Punktem zwrotnym opowiastki jest chwila gdy świnie rezerwują dla siebie mleko i jabłka (Kronsztad). Gdyby pozostałe zwierzęta zrozumiały, co się święci, i w porę interweniowały, sprawy potoczyłyby się właściwym torem. Jeśli ludziom się wydaje, że bronię status quo, dzieje się tak, ponieważ zostali oni ogarnięci pesymizmem i żywią przekonanie, iż alternatywą jest albo dyktatura albo kapitalizm w stylu laissez-faire…Chciałem powiedzieć co następuje: nie można robić rewolucji jeśli nie robi się jej dla siebie; nie ma czegoś takiego jak dobrotliwa dyktatura.[2]

*

Rewolta dokonała się. Spisano jej doktrynę w siedmiu tezach, zwanych przykazaniami:

„Snowball (jako, że właśnie on pisał najlepiej) ujął pędzel między kłykcie przedniej racicy, zamalował znajdujący się na szczycie napis FOLWARK DWORSKI i wpisał w tym miejscu: FOLWARK ZWIERZĘCY. Odtąd miała obowiązywać nowa nazwa. Dokonawszy zmiany zwierzęta powróciły na podwórze; Snowball i Napoleon polecili przynieść drabinę, którą przystawiono do ściany wielkiej stodoły. Knury wyjaśniły, że dzięki trzymiesięcznym studiom udało się im ująć zasady Animalizmu w Siedmiu Przykazaniach. Owych Siedem Przykazań zostanie wypisane na ścianie; mają one stanowić niezmienne prawo, któremu będą podlegać wszyscy mieszkańcy Folwarku Zwierzęcego. Z pewnym trudem (świni bowiem niełatwo utrzymać równowagę na drabinie) Snowball wspiął się na szczyt i przystąpił do pracy, w której pomagał mu stojący kilka szczebli niżej Squealer, trzymający garnek z farbą. Przykazania wypisano na smołowanej ścianie stodoły wielkimi, białymi literami, tak by były dobrze widoczne z odległości trzydziestu metrów.

A oto ich treść:

„SIEDEM  PRZYKAZAŃ

  1. Wszystko co chodzi na dwóch nogach jest wrogiem.
  2. Wszystko co chodzi na czterech nogach lub ma skrzydła jest przyjacielem.
  3. Żadne zwierzę nie będzie nosić ubrania.
  4. Żadne zwierzę nie będzie spać w łóżku.
  5. Żadne zwierzę nie będzie pić alkoholu.
  6. Żadne zwierzę nie zabije innego.
  7. Wszystkie zwierzęta są równe.” [3]

W wymiarze życia zwierząt gospodarskich, a zwłaszcza świń i psów, więc w skali historycznej niebawem okazało się, że nastąpił powrót do nazwy folwark dworski.

„Nie mówiąc ani słowa pociągnęła go lekko za grzywę i zaprowadziła pod ścianę wielkiej stodoły, na której wypisano Siedem Przykazań. Przez kilka chwil osioł i klacz patrzyli w milczeniu na smołowaną ścianę z wymalowanymi na niej białymi literami. – Oczy mam już nie te – powiedziała wreszcie Clover. – Nawet gdyby byłam młoda, nie potrafiłam przeczytać tego, co tam wypisano. Ale wydaje mi się, że ta ściana wygląda inaczej niż ongiś. Czy nasze Przykazania są te same, co dawniej, Benjaminie? Po raz pierwszy osioł odstąpił od swoich zasad i przeczytał Clover to, co było wypisane na ścianie. Pozostało na niej tylko jedno Przykazanie. Brzmiało ono tak: WSZYSTKIE ZWIERZĘTA SĄ RÓWNE, ALE NIEKTÓRE ZWIERZĘTA SĄ RÓWNIEJSZE OD INNYCH. Potem nikogo już nie zdziwiło, że nazajutrz świnie nadzorujące prace gospodarskie trzymały w racicach baty. Nikogo też nie dziwiło, że świnie kupiły sobie radio, poczyniły starania o założenie telefonu, oraz zaprenumerowały „Johna Bulla”,”Tit-Bits”i”Daiły Mirror”. Nikogo nie dziwił widok Napoleona spacerującego z fajką w zębach po ogrodzie; nie, nikogo nie dziwiło nawet to, że świnie wyciągnęły z szaf ubrania pana Jonesa i nałożył je na siebie. Sam Napoleon ukazał się w czarnym paltocie, myśliwskich bryczesach i skórzanych sztylpach, a jego ulubiona maciora paradowała we wzorzystej jedwabnej sukni, którą pani Jones wkładała w niedzielę.[4]

„Jeśli chodzi o wspaniałą, dobrosąsiedzką mowę pana Pilkingtona, stwierdził Napoleon, on ma tylko jedno jedyne zastrzeżenie. Otóż pan Pilkington przez cały czas mówił o „Folwarku
Zwierzęcym”. Oczywiście nie mógł wiedzieć – albowiem podaje się to po raz pierwszy do
wiadomości – iż nazwa „Folwark Zwierzęcy” została zniesiona. Odtąd folwark ma nosić
dawną nazwę: „Folwark Dworski”, która to nazwa, jak sądzi, jest właściwa.” [5]



[1]G.Orwell,AnimalFarm,https://docs.google.com/file/d/0BqbgH1SfSUdUWNxNFBWeHNCR3M/edit?resourcekey=0-y0UaERHtE7aLaKt_cwsElg, p. 51-52; Wszystkie zwierzęta są równe, ale niektóre z nich są równiejsze od innych. „ G. Orwell, Folwark…,  cz. 10

[2] http://rodaknet.com/ksiazka_folwark_zwierzecy.pdf; cyt za Bartłomiejem Zborskim (a ten za: Michael Shelden, Orwell, the Autorized Biography, Nowy York 1992, s. 444.)

[3] Tamże. THE SEVEN COMMANDMENTS

  1. Whatever goes upon two legs is an enemy.
  2. Whatever goes upon four legs, or has wings, is a friend.
  3. No animal shall wear clothes.
  4. No animal shall sleep in a bed.
  5. No animal shall drink alcohol.
  6. No animal shall kill any other animal.
  7. All animals are equal.

https://docs.google.com/file/d/0B-qbgH1SfSUdUWNxNFBWeHNCR3M/edit?resourcekey=0-y0UaERHtE7aLaKt_cwsElg, p. 9

[4] Tamże, cz. 10.

[5] Tamże.




Wycinanki (162) Animalizm w siedmiu przykazaniach

WOJCIECH WRZOSEK

Wycinanki(162) Animalizm w siedmiu przykazaniach



„Po powrocie z Hiszpanii – napisał Orwell w marcu 1947 roku w przedmowie do ukraińskiego wydania Folwarku zwierzęcego – rozważałem zdemaskowanie mitu sowieckiego w opowieści, którą mógłby zrozumieć niemal każdy i który nietrudno byłoby przełożyć na inne języki. Przez pewien czas nie wiedziałem jednak, jaką treść mam nadać tej historii: pomysł przyszedł mi do głowy, kiedy pewnego dnia (mieszkałem wtedy w małej wiosce) ujrzałem, jak może dziesięcioletni chłopiec prowadzi wąską ścieżką potężnego konia pociągowego, chłoszcząc zwierzę batem, ilekroć tylko usiłowało zboczyć z drogi. Uderzyło mnie wtedy to, iż ludzie wykorzystują zwierzęta prawie tak samo, jak bogacze wykorzystują proletariat.

Zacząłem więc analizować teorię Marksa ze zwierzęcego punktu widzenia… Zwierzęta dobrze wiedziały, iż walka klasowa toczona przez ludzi jest czystą mrzonką, albowiem ilekroć zachodziła konieczność wyzyskiwana zwierząt, wszyscy ludzie jednoczyli się przeciw nim: prawdziwa walka – utrzymywały – toczy się między zwierzętami i ludźmi. Ustaliwszy ów fakt , resztę nie trudno było skomponować. Utwór powstał w 1943 roku, ponieważ do tej daty byłem stale zajęty czymś innym i nie miałem czasu na jego napisanie”[…]” [1]

„Po wysłuchaniu mowy Majora co bardziej inteligentne zwierzęta całkowicie zmieniły poglądy. Wprawdzie nie wiedziały, kiedy wybuchnie zapowiedziane przezeń powstanie, nie miały powodów do przypuszczeń, iż dożyją tego dnia, jednak doskonale rozumiały, że ich obowiązkiem jest przygotowywanie rebelii. Wyjaśnianiem wszystkich spraw i organizowaniem zwierząt zajęły się oczywiście świnie, uważane ogólnie
za najmądrzejsze. Ich stadku przewodziły dwa młode samce, Snowball i Napoleon, które pan Jones hodował na sprzedaż. Napoleon był sporym knurem rasy Berkshire o dzikim wyglądzie, jedynym z tej rasy na folwarku; choć nie był zeń najlepszy mówca, znano go z tego, że potrafi postawić na swoim. Snowball był bardziej ruchliwy, bardziej wygadany i bystrzejszy, jednak nie posiadał, jak sądzono, tak silnego charakteru jak tamten. Pozostałe samce były tucznikami. Najlepiej znano wśród nich Squealera, niewielkie grube prosię o nadzwyczaj okrągłych policzkach, mrugających oczkach, szybkich ruchach i przenikliwym głosie. Miał dar wymowy, a gdy roztrząsał jakiś trudny problem, zwykle kiwał się z boku na bok, merdając ogonkiem, co jakoś bardzo przekonywało doń słuchaczy. Mawiano o Squealerze, że czarne potrafi uczynić białym. Ci trzej opracowali nauki starego Majora w spójny system myślowy, który nazwali animalizmem.” [2]

Znamienna jest wizja wybuchu rewolucji bolszewickiej, nazywana tu rebelią. W zasadzie to przypadek, uruchomił nagromadzoną dzięki konspiracji energię protestu. Stones i jego ludzie nie nakarmili tego dnia zwierząt. Praca konspiracyjna przyniosła efekt w postaci wybuchu sprzeciwu i przemocy:

„Tego dnia wczesnym rankiem parobcy wydoili krowy, a potem wyszli polować na dzikie króliki, nie troszcząc się o zadanie karmy zwierzętom. Po powrocie pan Jones natychmiast wyciągnął się na sofie w saloniku nakrywszy twarz egzemplarzem „News of the Worid”; nadszedł wieczór, a zwierząt nikt nie nakarmił. W końcu nie wytrzymały. Jedna z krów wyłamała rogami wrota spichlerza i wokół pojemników z paszą wnet się zaroiło. Wtedy nieoczekiwanie obudził się pan Jones. Po chwili wraz z czterema parobkami był już w spichlerzu i wszyscy walili na oślep batami. Tego było za wiele głodnym zwierzętom. Choć nikt nie dał żadnego hasła do ataku, wszystkie zgodnie rzuciły się na oprawców. Na Jonesa i jego ludzi spadła nagle lawina ciosów rogami i uderzeń kopyt. Przestali panować nad sytuacją. Nigdy przedtem nie widzieli tak rozwścieczonych zwierząt i nagły bunt stworzeń, które bili i dręczyli przy lada okazji, napełnił ich panicznym strachem. Tylko przez chwilę usiłowali się bronić, a potem wszyscy wzięli nogi za pas. W krótkim czasie cała piątka gnała na złamanie karku boczną drogą prowadzącą ku szosie, a triumfujące zwierzęta ścigały mężczyzn zawzięcie. Pani Jones wyjrzała przez okno sypialni i ujrzawszy, co się święci, szybko wrzuciła do podróżnej torby nieco rzeczy i czmychnęła bocznym wejściem” [3]



[1] Cytuję ten fragment za George Orwell, Folwark zwierzęcy. Bajka, przekład Anna Nowosielska, ilustracje Barbara Kuropiejska-Przybyszewska, Warszawa 2021, s. 133: tam cyt za: G. Orwell, The Collected Essays, Journalism and Letters, t. III As I Please 1943-1945, red. Sonia Orwell i Jan Angus, Harmondsworth 1970. W marcu 1947 r. Orwell napisał przedmowę do ukraińskiego wydania Folwarku…., które monachijska organizacja Ukraińców pozostałych po wojnie na terenie Niemiec (tzw. displaced persons) przeznaczyła dla swoich członków. Oryginalny tekst w języku angielskim zaginął, dlatego też w rzeczonym zbiorze znajduje się wersja przełożona z ukraińskiego (przyp. tłum.)

[2] http://rodaknet.com/ksiazka_folwark_zwierzecy.pdf; cz.2 akpt. 2

[3] Tamże, cz. II




Wycinanki (159) „Wykluczenie społeczne” w czasach Orwella.

WOJCIECH WRZOSEK

Wycinanki (159) „Wykluczenie społeczne” w czasach Orwella.



Oto uogólnione cechy „wykluczenia społecznego” przez biedę w ujęciu George`a Orwella:

„ Odkrywasz, iż sześć franków dziennie oznacza ogromną niepewność. Spotykają cię godne pożałowania małe katastrofy, pozbawiające cię jedzenia. Wydałeś ostatnie osiemdziesiąt centymów na pół litra mleka i grzejesz to mleko na palniku spirytusowym. W garnku wrze, gdy nagle widzisz, jak po ręce biegnie ci pluskwa, prztykasz w nią paznokciem, pluskwa spada – plum – prosto do mleka. Nie ma wyjścia, wylewasz mleko i chodzisz głodny.”[1]

A więc, pula przypadków niefortunnych („małych katastrof” jak określa je Orwell) jakie codziennie „zdarzają się nawet w najlepszych rodzinach” znacznie rozszerza się i same one jawią się jako bolesne katastrofy. A więc, po pierwsze, n i e p e w n o ś ć.

„Wchodzisz do piekarni po funt chleba i czekasz, aż sprzedawczyni odkroi funt dla innego klienta. Dziewczyna jest niezdarna, toteż porcja waży nieco więcej. „Pardon, monsieur – prosi klienta – zapłaci pan dwa sous więcej, dobrze? – Funt chleba kosztuje franka, ty zaś masz przy sobie dokładnie tyle. Myślisz, że ciebie również mogłaby poprosić o zapłacenie dwóch sous więcej: musiałbyś wtedy odpowiedzieć, że nie możesz, toteż w porywie paniki wybiegasz ze sklepu. Nim wraca ci odwaga i znów wchodzisz do piekarni, upływa kilka godzin.”[2]

Po drugie, p a n i k a  z  byle powodu. Biednemu  „chleb zawsze upada na margarynę” [3]:

„W sklepie z zieleniną chcesz kupić za franka kilogram kartofli. Jedna z monet, które wręczasz sprzedawcy, okazuje się monetą belgijska i otrzymujesz ją z powrotem. Wychodzisz chyłkiem, by już nigdy nie pokazać się w tym sklepie.”

I dalej:

Zbłądziłeś do porządnej dzielnicy i widzisz, że oto nadchodzi twój przyjaciel, któremu się dobrze powodzi. W celu uniknięcia spotkania umykasz do najbliższej kawiarni. Skoro jednak się tam znalazłeś, musisz coś zamówić, wydajesz więc swoje ostatnie pięćdziesiąt centymów na szklankę kawy, w której pływa martwa mucha. Mógłbyś wyliczyć setki podobnych katastrof. Są on nieodłącznym składnikiem biedy, kwituje Orwell”[4]

Drobne losowe przypadki stale przypominają o twojej doli. Unikasz  w s t y d u  jaki towarzyszy biedzie. A wstyd zaznany dodatkowo deklasuje i degraduje.

I wreszcie wprost o głodzie, który tu wszędzie towarzyszy biedzie.

„Przekonujesz się, co to znaczy być głodnym. Mając w żołądku chleb i margarynę, idziesz ulicą i oglądasz wystawy. Wszędzie dostrzegasz jedzenie, które ci urąga, ogromne, przeogromne stosy jedzenia: pieczone w całości prosięta, kosze z gorącymi bochenkami chleba, wielkie żółte bloki masła, wieńce kiełbas, góry kartofli, olbrzymie, przypominające młyńskie kamienie, sery gruyère. Na widok takich ilości jedzenia płaczliwie litujesz się nad sobą. Zamierzasz porwać bochenek chleba i uciec, porzucasz swój zamiar z czystego tchórzostwa.”(…)

Normalny świat urąga twojej nędzy na każdym kroku.

„Tysiące ludzi w Paryżu prowadzi takie życie: zmagający się z biedą artyści i studenci, prostytutki – ilekroć opuści je dobra passa, ludzie pozbawieni z różnych powodów pracy. Tworzą oni, by tak rzec, obrzeża biedy”[5]

Na deser tych ogólnych ocen, serwuje nam autor Roku 1984 sarkastyczne pocieszenia:

„ Wpadając bowiem w biedę dokonuje się odkrycia, przewyższającego swa rangą niektóre inne. Doświadcza się po raz pierwszy nudy, boryka się z rozmaitymi drobnymi utrudnieniami, a także zaznaje początków głodu, odkrywa się również jednak wspaniałą cechę biedy, kompensującą jej wady: otóż unicestwia ona przyszłość. Do pewnych granic prawdą jest to, iż im ktoś ma mniej pieniędzy, tym mniej się zadręcza. Mając przy duszy tylko sto franków łatwo można stchórzyć i wpaść w panikę. Jeżeli jednak człowiek ma tylko trzy franki, wszystko mu jedno – za tę sumę i tak wyżywi się do następnego dnia, a poza te datę wyobraźnia nie wybiega. Dręczy cię nuda, ale jesteś spokojny. Snujesz rozmyślania: za dzień albo dwa będę głodować – przerażająca perspektywa, czyż nie? A potem umysł zajmują inne problemy. Dieta chlebowo-margarynowa staje się w pewnej mierze środkiem znieczulającym.

Doznaje się również innego uczucia, będącego wielkim pocieszeniem w biedzie. Kiedy kto jej doświadczył,  z pewnością je zna. Jest to uczucie ulgi, niemal przyjemności, którą wywołuje świadomość, iż spadło się wreszcie na samo dno. Często rozmyślałeś o schodzeniu na psy – no i proszę, oto są te „psy”, zszedłeś na nie i jakoś można wytrzymać. To bardzo uspokaja nerwy.”[6]



 

[1] Tamże, s. 17.

[2] Tamże.  Aby oszacować dramatyzm sytuacji dobrze byłoby mieć dodatkowo pojęcie jak się maja kłopoty związane ze skrajnym i permanentnym niedostatkiem pieniędzy. Byłoby dobrze orientować się w ówczesnych miarach angielskich i francuskich. Nie mówiąc w odniesieniu ich do koszyka ówczesnych norm biedy i strukturze funta i franka. Niestety, tłumacz i czytelnik, współczesny jest bodaj bez wyjścia. Ten ostatni musi swoje pojmowanie zjawisk dookreślać ad hoc i kontekstowo. Wyobrażam, że współczesny Orwellowi  angielski (i odpowiednio francuski) czytelnik miałby podobny kłopot, choć w mniejszej skali. Literatura o skłonnościach reportażowych, po latach traci swą perswazyjność.

[3] Powiedzonko, o nieznanej mi proweniencji, które nasuwa mi się zwłaszcza wtedy, gdy Orwell  wcale rzadko napomyka o napychaniu się, dla zabicia głodu, kawałkami margaryny. Wspominałem o „dziejowej/życiowej roli margaryny” na kanwie przeczesywania wsi w poszukiwaniu jedzenia przez bohaterów Drogi powrotnej Remarque`a.

[4] Tamże, s. 17.

[5] Tamże, s. 18.

[6] Tamże, s. 19




Wycinanki(158) Refleksje o biedzie.

 

WOJCIECH WRZOSEK

Wycinanki(158)

Refleksje o biedzie


 


Chciałbym uraczyć czytelnika wycinanek fragmentami mrocznej, depresyjnej literatury. Uraczyć to znaczy zachęcić fragmentami z Down and out In Paris and London do przeczytania i przemyślenia całości. Autor to nijaki Eric Blair, który aby nie narażać rodziny na obyczajowe dyskomforty przybrał już na okoliczność wydania swej pierwszej książki pseudonim George Orwell. Przymiotnik orwellowski stał się dzisiaj omal pospolity.

Co mam myśleć o tym, że wielki Thomas Eliot uznał książkę Orwella za niespójną konstrukcyjnie, (wątek paryski niezgrany z londyńskim) i zbyt krótką. W rezultacie, jako wydawca (Faber and Faber) nie zechciał jej publikować. Wiemy na dodatek, że odrzucił on znacznie później i Folwark zwierzęcy. Coś tam jednak fakty te dają mi do myślenia i o kontrowersyjności pisarza i o konserwatyzmie krytyka. Thomas Eliot to przecież także legenda krytyki literackiej.

Na dnie w Paryżu i w Londynie to relacja, reportaż, zapiski z obserwacji uczestniczącej.[1] Naturalistyczne realia, których nie da się wymyślić, sytuacje, które nie sposób konfabulować. Opatrzone mottem z Chaucera: Krzywdo okrutna, istoto ubóstwa.

Tak, Ubóstwo, to degradowanie godności, znęcanie się nad człowieczeństwem.

*

Wybieram opisy, w których autor reflektuje nad biedą, opuszczam dominujące w książce relacje o jej codziennych przejawach.  Na dnie w Paryżu i Londynie to opowieść o poniżającym bytowaniu człowieka. Myślę, że moja wyobraźnia historyczna nie przewidziała, że takie zjawiska jakie relacjonuje angielski pisarz miały miejsce w latach nastych i dwudziestych XX wieku w stolicach jakoby kwitnących imperiów.

Zastanawiam się, czy podobny los spotyka jeszcze kogoś dzisiaj. Muszę myśleć, że tak.  W Paryżu i Londynie zapewnie nie.

Przy okazji słowo bieda to tylko wstępny opis sytuacji. Co ona niesie ze sobą w sferze materialnego, fizycznego, cielesnego bytu, przeraża.  Orwell sugestywnie ukazuje jak bieda pastwi się nad duchem, emocjami i uczuciami. W jego opisie bieda to nie tylko zjawisko „endemiczne”. Dramatycznie dotyka ono także ludzi poszkodowanych przez historię i indywidualne losy.

Oto kilka refleksji Orwella na ten temat:

„pierwszy kontakt z biedą jest nader osobliwym przeżyciem. Dotąd nie zaprzątałeś sobie głowy biedą – jest ona czymś, czego obawiałeś się przez całe życie, czymś, co, jak oczekiwałeś, spadnie na ciebie prędzej czy później, a jednak gdy to nastąpi, okazuje się, że bieda jest stanem krańcowo i prozaicznie odmiennym od tego, czego się spodziewałeś. Zdawało ci się, że wszystko pójdzie gładko i prosto, tymczasem rzecz staje się niezmiernie złożona. Wyobrażałeś sobie, że bieda to cos strasznego, tymczasem jest ona jedynie przykra i nudna. Najpierw spostrzegasz, iż łączą się z nią ów szczególny stan poniżenia, wybiegi, do jakich cie zmusza, całe to skomplikowane dziadostwo, wyjadanie resztek.

Zauważasz na przykład, iż bieda zmusza do dyskrecji. Nieoczekiwanie pozostało ci na dzienne utrzymanie sześć franków. Oczywiście nie odważysz się nikomu do tego przyznać – musisz udawać, iż nic się nie stało. Z miejsca wplątujesz się przez to w pajęczynę kłamstw, jednak nawet kłamiąc, niełatwo ci żyć. Zaprzestajesz oddawania brudnych ubrań do prania, tymczasem spotkana na ulicy praczka pyta cię, dlaczego zrezygnowałeś z jej usług; mruczysz wtedy coś pod nosem, zaś ona sądząc, ze oddajesz odzież komuś innemu, staje się twoim śmiertelnym wrogiem. Trafikant dziwi się, dlaczego przestałeś palić. Nadeszły listy, na które chciałbyś odpowiedzieć, ale nie możesz, gdyż znaczki są zbyt drogie. Pozostały jeszcze posiłki – jest to najtrudniejsza kwestia. Codziennie, gdy nadchodzi pora posiłku, wychodzisz do miasta, niby to do restauracji, ale w rzeczywistości włóczysz się przez godzinę w Ogrodach Luksemburskich, patrząc na gołębie. Żywisz się wyłącznie chlebem i margaryną  lub chlebem i winem; nawet rodzaj żywności, która kupujesz, łączy się z twoimi kłamstwami. Jesteś zmuszony kupować chleb żytni, zamiast zwykłego, ponieważ bochenki żytniego pieczywa, aczkolwiek droższe, są okrągłe i łatwiej je ukryć w kieszeniach.  Tracisz na tym franka dziennie. Niekiedy, chcąc zachować pozory, musisz wydać sześćdziesiąt centymów na drinka, wskutek czego nie masz za co kupić jedzenia. Twoja bielizna pokrywa się brudem, brakuje ci mydła i żyletek. Powinieneś się ostrzyc, próbujesz wiec podciąć samodzielnie włosy, co przynosi opłakane rezultaty, musisz zatem, chcąc nie chcąc, pójść do fryzjera i wydać równowartość dziennej porcji żywności. Przez cały dzień kłamiesz i są to kosztowne kłamstwa.”[2]



[1] „I tu kończy się moja opowieść. (…) mogę tylko liczyć na to, – żywi nadzieję kończąc książkę George Orwell – iż okazała się interesująca, tak jak interesujący bywa dziennik podróży. Przynajmniej jednak mogę powiedzieć, co następuje: oto świat jaki was czeka, jeśli kiedykolwiek znajdziecie się bez grosza. Pewnego dnia zgłębię ów świat dokładniej. (…); chciałbym zrozumieć, co naprawdę dzieje się w duszach plongeurów, włóczęgów i ludzi sypiających na Bulwarze Królowej Wiktorii. Tymczasem – kończy swą książkę Orwell – widziałem jedynie obrzeża nędzy.” Georges Orwell,  Na dnie w Paryżu i w Londynie, Gdańsk 1992, s.16-17. (Down and out In Paris and London, oryg. London 1933), s. 197.

[2] Georges Orwell,  Na dnie w Paryżu i w Londynie, Gdańsk 1992, s.16-17. (Down and out In Paris and London, oryg. London 1933)




Wycinanki (157). W cudzysłowie o cudzysłowie.

WOJCIECH WRZOSEK

Wycinanki (157) W cudzysłowie o cudzysłowie.



Czy tylko ja miewam kłopoty z tym jak wyróżniać w tekście słowa, zwroty, wyrażenia, tj. fragmenty, które chciałoby się, żeby czytelnik wiedział, że występują one w specjalnej roli? Są czyimiś wyrażeniami autorskimi czyli cytowaniami, są w użyciu przenośnym, a może w nieliteralnym, niedosłownym, ironicznym, przeciwnym od standardowego, powszechnego znaczenia i użycia…Itp.

Stale narażam się redaktorkom językowym tym, że stosuję cudzysłowy niekonwencjonalnie, dowolnie, prawdopodobnie w niezgodzie z normami. Mieszają się oznaczenia cudzysłowów brane wraz z wycinanymi tekstami z tymi, które ja nawykowo stosuję.

Usprawiedliwiającego tę sytuację kontekstu dostarcza Uspienski.  Przy okazji, inspiruje do uporządkowania intuicji na temat cudzysłowów. Uświadamia  lub utwierdza nasze domniemania na temat narratywizowania, mowy i pisma i języka w ogóle. W cytowanej już przeze mnie monografii stawia język w sytuacjach granicznych, przez co ujawnia jego wyraziste cechy, jego „nieprzekraczalne” granice (o ile takie da się w języku zakomunikować).

„Cudzysłowy wyrażają graficznie metaforyczność: sygnalizują nam, że wskazane słowo (to wzięte w cudzysłów) nie należy pojmować dosłownie. Cudzysłów to element tekstu pisanego; w mowie żywej tenże sens może być przekazany uprzedzającymi słowami i frazami, takimi jak  że tak powiem czy tak zwany, a także niejako, itp. Wziąć słowo w cudzysłów w tekście pisanym równoznaczne jest z tym gdyby wstawić przed nim słowa że tak powiem, w tekście ustnym. W innych razach po wypowiedzeniu słowa, użytego w sensie przenośnym, można dodać wyrażenie w cudzysłowie (franc. Entre guillements, włos. Tra virgolette, niem. In Anführungszeichen) – co okazuje sie konieczne w przypadku, jeśli użycie metaforyczne nie wynika z kontekstu: odpowiednie wyrażenia są niezbędne w tym przypadku, jeśli metaforyczne użycie nie wynika z kontekstu: stosowne wyrażenia, w ten sposób, potrzebne są po to, aby uniemożliwić literalne rozumienie wypowiedzi. I wreszcie, funkcja cudzysłowu w mowie żywej może być wyrażona za pomocą mimiki: na przykład mruganie w trakcie wypowiadania tego czy innego słowa może oznaczać, że słowo to użyto nie w swoim zwyczajowym znaczeniu. Mimika powołana jest do wyrażania ironii (ironiczny stosunek mówiącego do wypowiadanego słowa) – (…) Człowiek mówi jakby nie od siebie, i mimika wskazuje przy tym, że nie mówi tego, co myśli.”[1]

Wielce pouczające, godne zastanowienia jest zestawienie lingwistycznej funkcji cudzysłowu z logicznym jego znaczeniem:

„Tak więc, lingwistyczna funkcja cudzysłowu w interesującym nasz aspekcie sprowadza się w gruncie rzeczy do podkreślenia tego, że wzięte w cudzysłów słowo używa się w jakimś innym (metaforycznym) niż literalnym, czy rozpowszechnionym znaczeniu; przy czym nadal pozostaje nieznane znaczenie, o które konkretnie chodzi. Co więcej, cudzysłów zazwyczaj proponuje odbiorcy, aby sam znalazł odpowiedni kontekst, w którym dany tekst może uzyskać sens. Wzięte w cudzysłów słowo może znaczyć praktycznie wszystko co się chce; staje się ono jakby jokerem (lub analogiem zmiennej algebraicznej), który może przyjmować  w zasadzie dowolne znaczenie (w ramach określonej kategorii gramatycznej), konieczne dla tego, aby fraza jako taka uzyskała określony sens. (…) Presumpcja sensowności frazy pozwala zazwyczaj odnajdywać znaczenie użytego metaforycznie wyrażenia (w ramach gramatycznych ograniczeń), a nie ustanawiać znaczenie frazy na podstawie znaczeń poszczególnych jej składowych.” [2]

Obok lingwistycznego, cudzysłów ma logiczne znaczenie. Z logicznego punktu widzenia funkcja cudzysłowu sprowadza się do wskazania tego, że mowa jest nie o samym przedmiocie czy zjawisku, lecz o jakiejś ich nazwie czy oznaczeniu. Możemy dowolne słowo wziąć w cudzysłów i mowa będzie wówczas nie o samym słowie, lecz o nazwie tego słowa, lub – tak generalnie biorąc – o innym słowie, jakoś odnoszącym się do tego, które może być użyte w literalnym sensie. W tym przypadku mamy do czynienia z podwójną referencją: znak odnosi się do treści nie bezpośrednio, lecz za pośrednictwem innego znaku. Jeśli powiemy na przykład: „Słowo „słowo” składa się z pięciu liter”, to okaże się, że leksem słowo użyty jest w tej frazie dwukrotnie, przy czym na różnych językowych poziomach; w drugim przypadku występuje jako „message referring to code” („informacja nakierowana na kod”), wg klasyfikacji Jakobsona.[3]. Inaczej mówiąc, rola cudzysłowu polega na rozgraniczeniu metajęzykowych i językowych elementów nazywania. W samej rzeczy, słowo stół jako takie jest elementem języka, przeznaczonego do opisania zjawisk pozajęzykowych, tj. składową języka przedmiotowego; z kolei, wzięte w cudzysłów, słowo stół należy do metajęzyka, służącego do opisu języka przedmiotowego.”[4]

Oba aspekty rozumienia roli cudzysłowu w języku prowadzą nas, w ślad za rosyjskim lingwistą, do syntezy obu perspektyw:

Lingwistyczne znaczenie cudzysłowu, tj. wtedy, gdy zaznacza on metaforyczne jego użycie, wpisuje się w to ogólne określenie: rzeczywiście, w przypadku metaforycznego użycia (kiedy słowo nie występuje w swoim standardowym znaczeniu) zachodzi właśnie podwójna referencja. Mamy więc w ten sposób podstawę do traktowania metafory jako zabiegu z poziomu metajęzykowego.

W rezultacie:

„Uogólniając, można  powiedzieć, że cudzysłów służy do wyłonienia tekstu heterogenicznego (w odniesieniu do danego, pierwotnego). Po części, może nim być cudzy tekst (mowa rozmówcy), lub inne znaczenie (jak to zachodzi w przypadku metafory), lub znaczenie, odnoszące się do metajęzyka, przeciwstawiającego się językowi przedmiotowemu.”[5]

Nierozróżnianie języka przedmiotowego od metajęzyka, a może brak odruchu metajęzykowego w myśleniu, to jedna z podstawowych różnic między myśleniem przedakademickim a akademickim. Między nauczaniem „szkolnym” a tym „prawdziwie” akademickim.[6]



[1] B. Uspienski, Ego Loquens…, s. 181

[2] Tamże, s. 183-184.

[3] Tu nie przytaczam przypisu Uspienskiego. Nie uruchamiam  – tym razem – pogłębiających problem w stronę specjalistycznych analiz,  przypisów autora cytowanego..

[4] Tamże, s. 184.

[5] Tamże s. 185.

[6] Za tezę tę proszę czynić odpowiedzialnym tylko mnie, W.W. W wielu narracjach akademickich w praktyce spotykamy jedynie dyskurs przedmiotowy. Różni się on od tego szkolnego ilością informacji przedmiotowych. W tym stylu myślenia oczekuje się nade wszystko wydolności pamięci.




Wycinanki (156)

WOJCIECH WRZOSEK

Wycinanki (156)

Colourless Green ideas Sleep furiously (bezbarwne zielone idee wściekle śpią)

     

W poprzednim felietonie sygnalizowałem tropem semiotyka rosyjskiego trudności jaki ma twórca bezsensownych wyrażeń z zapewnieniem im tego statusu. [1] Tym razem chodzi o coś jeszcze innego.

„Logicy i lingwiści od czasu do czasu tworzą specjalnie takie teksty, por. np. frazę Caesar ist eine Primzahl (Cezar to liczba pierwsza), zaproponowaną w swoim czasie przez Carnapa. [2], Quadruplicity drinks procrastination (czterostronność zradza prokrastynację) u Russela[3] (…);  w swoim czasie w kręgach filozofów z Cambridge popularnym przykładem bezmyślnego tekstu była fraza Quadratic equations go to race-meetings (równania kwadratowe idą na wyścigowe spotkania), w tej roli w Oksfordzie popularna była fraza Virtue is a fire-shovel (dobroczynność jest łopatą strażacką). Największą popularność uzyskała fraza Chomskiego Colourless Green ideas Sleep furiously ( bezbarwne zielone idee wściekle śpią)”[4]

Uspienski stawia całkiem serio pytanie i od razu odpowiada:

„Czy można uważać, że fraza Chomskiego jest bezsensowna i nie daje się rozumieć? Twierdzimy, że nie. Całkowicie oczywiste, że słowa w tym zdaniu nie mają przyjętego (słownikowego) znaczenia. Można  więc przypuszczać, że niektóre użyte w nim słowa, mają niewłaściwe znaczenie, tj. mają przenośny sens. Nie wiemy, które konkretnie słowa użyte są w takim trybie, lecz możemy przeprowadzić test: możemy niektóre z nich wziąć w cudzysłów.[5]

„(…) na przykład:

„Green „ideas” steep „furiously”[6]

„W tym ujęciu fraza ta ma sens – w takim samym sensie, jak na przykład formuła matematyczna X+Y=14. Nie znamy dokładnego znaczenia słów, wziętych w cudzysłów, tak jak nie znamy znaczenia symboli X i Y,  – lecz zakładamy, ze wyrażają  j a k i e ś  znaczenie, nawet jeśli nieokreślone. Rozumiemy, że rzecz idzie o śnie jakichś to zielonych podmiotów, choć nie wiemy nic więcej i konkretnie, co to za podmioty i jak właściwie one śpią. (…) Tak w ogóle, każde słowo w tym zdaniu może być wzięte w cudzysłów, co będzie oznaczać, że każde w nim słowo ma sens przenośny. Zabieg ten czyni sens zdania niejasnym, bynajmniej nie czyni go bezsensownym; zdanie, którego każde słowo ujęto w cudzysłów, jest analogiczne do formuły algebraicznej, składających się z samych zmiennych, w rodzaju X+Y=Z. W obu przypadkach, przypuszczamy, że tekst (językowy czy formuła symboliczna) ma sens, przy czym konkretny sens danej formuły pozostaje niejasny dopóty, dopóki, nie zostaną ujawnione/ustalone znaczenia jego składowych (znaczenia słów ujętych w cudzysłów, w języku naturalnym, czy znaczenia zmiennych w formule matematycznej)” [7]

Rozumowanie to, tak podsumowuje nasz autor:

„Mówiąc o tym, że przy ujęciu w cudzysłowy fraza Chomskiego staje się usensownioną, mam na myśli to, że w zasadzie jej treść może być poddana analizie i teoretycznie może być kwalifikowana jako prawda bądź fałsz. Potencjalny adresat – w określonych warunkach – może akceptować lub nie, treść rzeczonej frazy. W postaci pierwotnej (Colourless Green ideas Sleep furiously) nie może być poddana takiej ocenie. Staje się to możliwe, dopiero po ujęciu jej w cudzysłowy”[8]

Zauważmy, że stanowisko rygorystycznie logiczne – i klasycznie normatywne lingwistycznie podejście do języka – utrudnia i w niektórych przypadkach uniemożliwia podejmowanie i interpretowanie czynności językowych, zwłaszcza tych, które podejmowane są w językach naturalnych.


 

[1] W Wycinankach o bibliotece przypomniałem koncepcje biblioteki uniwersalnej, w której zasobach przeważałyby tomy wypełnione nie tylko bezładnymi ciągami liter. Tu jednak mowa o granicy między sensownymi a bezsensownymi tekstami i wyrażeniami.

[2] Rudolf Carnap, Überwindung der Metaphisik durch logische Analyse der Sprache,  Erkenntnis, zugleisch Annalen de Philosophie, Bd II, 1931, s. 227. Fraza Carnapa jest bardziej znana w tłumaczeniu angielskim (Caesar is a prime number; Carnap, Logical Positivism, Ed. By A.J. Ayer, Glencoe, 1959, p. 60-81; w innym miejscu Carnap rozważa frazę This stone is now thinking about Vienna, która w swoim czasie była przedmiotem polemiki w Kole Wiedeńskim. Przypisay za: Boris Uspienski, Ego Loquens. Язык и коммуникативное прострвнствои, 2-е издание исправленное и дополненное, Москва 2012, s. 240.

[3] B. Russel, An inquiry into Meaning and Truth, London 1940, p. 166.

[4] B. Uspienski, Ego loquens…, s. 180. Za tłumaczenia na polski, odpowiadam ja. Oczywiście z racji na charakter tych wyrażeń ich polskie odpowiedniki są arbitralne, podobnie jak i jest w oryginale, rozumienia ich uzyskują status od nonsensów i absurdów do subiektywnych imaginacji.

[5] B. Uspienski, Ego loquens…, s. 181

[6] „Dla przejrzystości skróciliśmy frazę Chomskiego, opuściwszy słowo colourless w kontekscie colourless green ideas. Zrozumiałe, ze dodanie tego słowa w zasadzie nie zmienia istoty problemu” Tamże, s. 182.

[7] Tamże, s. 182-183.

[8] Tamże, s. 183.




Wycinanki (155). Czesław Miłosz is and is not American

WOJCIECH WRZOSEK

Wycinanki (155)

Czesław Miłosz is and is not American

Sojusznikiem moim w podkreślaniu roli kontekstu w orzekaniu o sprzeczności w języku naturalnym, ściślej – w danym jego wariancie – powiedzmy języku J – jest Boris Uspienski. Slawista, semiotyk, rosyjski teoretyk i historyk kultury. Uzasadnia on tezę, że zachodzi różnica między bezsensownością (w tym opartą na wewnętrznej logicznej sprzeczności) a lingwistycznym sensem zdań logicznie sprzecznych czy bezsensownych. Generalnie, chodzi o różnicę między logicznym a lingwistycznym punktem widzenia na język naturalny.

W argumentacji potwierdzającej tę tezę semiotyk sięga po przykłady przytaczane w artykule Jacka Juliusza Jadackiego z Encyclopedic Dictionary of Semiotic. Twierdzi on, że cytowane przez polskiego logika i filozofa wyrażenia bezsensowne nie są bezwzględnie nonsensowne:

W artykule Meaninglessness, opublikowanym w Encyklopedycznym Słowniku Semiotyki, przytaczana jest lista przykładów bezsensownych fraz. Zacytujmy niektóre z nich: a thinking cane (trzcina myśląca); a childless mother (bezdzietna matka), an unfriendly friend (nieprzyjazny przyjaciel); Ignacy Paderewski’s piano playing smells of red (Ignacego Paderewskiego gra na fortepianie pachnie na czerwono); My only enemy is more noble-minded than himself is (mój jedyny wróg jest bardziej wielkoduszny niż jest on w istocie); Czesław Miłosz is and is not American (Czesław Miłosz jest i nie jest Amerykaninem)[1]. Nietrudno upewnić się – komentuje rosyjski semiotyk – że dla każdego z tych wyrażeń łatwo znaleźć kontekst (sytuację), w którym okażą się sensownymi. Więcej, tego rodzaju teksty prowokują nas do odnalezienia takiego punktu widzenia (takiej sytuacji), w kontekście której bezsensowne na pierwszy rzut oka frazy staną się sensowne. Dla wyrażenia myśląca trzcina nie musimy się specjalnie starać, tj. wyszukiwać kontekstu czy punktu widzenia: wyrażenia tego użył Pascal na określenie człowieka: według jego słów: „człowiek jest trzciną najsłabszą na wietrze, najwątlejszą w przyrodzie, ale trzciną myślącą”[2], na angielski wyrażenie to tłumaczy się jako: a thinking cane lub a thinking reed[3].

Uspienski uważa, powtórzmy, że wyrażenia przytaczane przez Jadackiego nie są bezdyskusyjne bezsensowne i argumentuje:

Autor cytowanego artykułu – znany polski logik – określa przytoczone przez siebie frazy jako „absurdalne”, zauważając przy tym, że: „Rzeczywiste istnienie obiektu (reference) absurdalnego wyrażenia jest nie do pomyślenia, ponieważ matka (mother) oznacza ‘kobietę, która urodziła co najmniej jedno dziecko’, kiedy bezdzietna kobieta (childless woman) oznacza, że to ‘kobieta, która nie urodziła ani jednego dziecka’. […] Niemożliwe jest wyobrażenie sobie istnienia myślącej trzciny (a thinking cane), ponieważ warunkiem koniecznym aktywności myślowej jest mózg, którym rośliny nie dysponują. Podobnie gra Ignacego Paderewskiego na fortepianie (Ignacy Paderewski’s piano playing) nie może pachnąć czerwono, ponieważ zapach pochodzi od obiektów, a nie od gry (działań) i oprócz tego czerwonym może być kolor, a nie zapach. […] Analogicznie, mój jedyny wróg nie może być bardziej wielkoduszny, niż jest, ponieważ wyrażenie być bardziej wielkodusznym niż (is more noble-minded than) oznacza relację niezwrotną, jak każdy predykat wyrażający porównanie. I wreszcie, niemożliwe jest istnienie nieprzyjaznego przyjaciela (an unfriendly friend), jak niemożliwe jest, aby Czesław Miłosz był i nie był Amerykaninem, ponieważ w obu przypadkach zachodzi sprzeczność logiczna”[4].

Należy przypuszczać – dorzuca Uspienski – że autor świadomie przytacza przykłady, które rozmijają się z praktyką językową[5]. Następnie konkluduje:

Na tym przykładzie widać, na ile podejście logiczne do języka oderwane jest od jego realnego funkcjonowania. Logik wychodzi od świata, który powinien być zgodny z jego wyobrażeniem o rzeczywistości, tj. logiką (tu Uspienski w przypisie perswaduje: „Nieprzypadkowo autor cytowanego tekstu [tj. Jadacki – przyp. W.W.] mówi o «rzeczywistym istnieniu obiektu», zakładając najwyraźniej, że pojęcie rzeczywistego jest oczywiste, samo przez się zrozumiałe i nie może być przedmiotem dyskusji”)[6].

Lingwista – kontynuuje rosyjski slawista – dopuszcza świat – który może być odpowiednikiem świata dowolnego nosiciela języka, tj. w zasadzie wszelkich możliwych sytuacji, które dopuszcza wyobraźnia[7]. Przy czym sam język może postulować taką rzeczywistość, która dla logiki wydaje się niemożliwą. Jednocześnie, jeśli logik zakłada przyjęte standardowe znaczenia słów w języku, to lingwista gotowy jest na to, że słowa w tekście mogą występować w różnych znaczeniach, tj. zmieniać swój sens. I tak na przykład, jeśli powiadamy, że „Czesław Miłosz jest i nie jest Amerykaninem”, to słowo Amerykanin w pierwszym i drugim użyciu ma różny sens”[8].


[1] Jerzy Jadacki, Meaninglessness, (In) Encyclopedie Dictionary of Semiotics, ed. By Thomas A. Sebeok, vol. I. Berlin – New York – Amsterdam, 1986, p. 523–525. Cyt. za: Boris Uspienski, Ego Loquens. Язык и коммуникативное пространство, 2–е издание исправленное и дополненное, Москва 2012, s. 154; https://www.researchgate.net/publication/322213180_Boris_Uspenskij_in_. Tłum. z ros. moje. W.W.

[2] L’homme n’est qu’un roseau, le plus faible de la nature, mais c`est un roseau pensant, B. Pascal, Oeuvres complétes. Préf. D’Henri Gautier, présentation et notes de Louis Lafuma, Paris 1963, p. 528, No 200–347.

[3] B. Uspienski, Ego Loquens…, s. 154–155.

[4] J. Jadacki, tamże, s. 524.

[5] B. Uspienski, tamże, s. 155.

[6] Tamże, przyp. 144, s. 179.

[7] Na przykład jest oczywiste, że człowiek przywiązany do animistycznych wyobrażeń, może nie zgodzić się z twierdzeniem, że rośliny pozbawione są zdolności do myślenia – przy czym logika tego nie kontestuje. Dokładnie tak samo możemy przekonywać, że tenże sam Czesław Miłosz (polski poeta, który wyemigrował do Ameryki) mógłby twierdzić, że jest, jak i nie jest Amerykaninem. Matka może być bezdzietną, jeśli porzuciła swoje dzieci. I nasz wróg może okazać się – w konkretnej sytuacji – bardziej wielkoduszny, niż zazwyczaj. B. Uspienski, Ego Loquens…, przyp. 144, s. 179.

[8] Tamże, s. 155–156. Wyróżnienia Uspienskiego.




Wycinanki (154)

WOJCIECH WRZOSEK

Wycinanki (154)

La Biblioteca de Babel.

 

Przytaczam motto do Biblioteki Babylon Borgesa:

«By this art you may contemplate the variation of the 23 letters…» The Anatomy of Melancholy, part. 2, sect. II, mem. IV[1]

Idee Borgesa podejmuje Willard Van Orman Quine w   swoich Quiddities. Pod hasłem uniwersalna biblioteka znajdujemy:

„Biblioteka jest kompletna w ścisłym tego słowa znaczeniu: zawiera wszystkie możliwe książki w pewnych rozsądnych granicach. Nie ma w niej książek napisanych w obcych alfabetach ani takich, które są zbyt długie, na przykład od książki, która obecnie czytacie. Poza tymi ograniczeniami zawiera ona jednak wszystkie możliwe książki. Są tam we wszystkich językach po transliteracji, jeśli była ona potrzebna. Niektóre z nich są spójne, inne niedorzeczne, z przewagą tych ostatnich. (…)

Inni autorzy wystarczająco dokładnie opisali oszałamiającą kombinatoryczną statystykę.  Przy 2000 znakach na stronie mamy 500 000 tysięcy znaków w 250-stronicowym tomie, jeśli wiec dysponujemy mniej więcej osiemdziesięcioma dużymi i małymi literami oraz innymi znakami, to w naszej bibliotece będzie się znajdowało osiemdziesiąt do pięćsettysięcznej potęgi książek.  Przypuszczam, że nasz rozszerzający się wszechświat w swoim obecnym stadium mógłby pomieścić zaledwie drobny ułamek tej kolekcji. Liczby są tanie. To wszystko interesujące, ze kolekcja jest skończona. W tej bibliotece mieści się cała i ostateczna prawda o świecie, o ile może ona w ogóle zostać sformułowana.”[2]

Budując analogie między wszechświatem a biblioteką uniwersalną projektujemy dwie uniwersalności. Między dopuszczalną nieskończonością świata a kombinatoryczną skończonością alfabetu. To zestaw znaków alfabetycznych jest dla Quine`a podstawą  granicznej wielkości możliwych tomów uniwersalnej biblioteki. Biblioteki sensów i nonsensów. Zarówno Borges, jak i Quine dopuszczają pomyślenie nonsensów, przypadkowych zestawień znaków alfabetycznych jako graniczną wielkość biblioteki uniwersalnej.  Domyślam się, że już w istniejących, dotąd powstałych tomach biblioteki świata, już znajdują się niedorzeczności w rozumieniu Borgesa i Quine`a. Mało tego, stanowią one przewagę.

Nie dość tego:

„W tej bibliotece mieści się cała i ostateczna prawda o świecie, o ile może ona w ogóle zostać sformułowana. Ograniczenia dotyczące długości książek nie są tu istotne, gdyż kolejny tom zawsze może podjąć opowieść, prawdziwą czy fałszywą – dokładnie w tym punkcie, w którym skończył się poprzedni. Jeśli szukamy prawdy, to nie wiemy, który tom wybrać i po który później sięgnąć, ale to nie szkodzi.”[3]

Przypuszczenie, że w bibliotece uniwersalnej  mieści się już poszukiwana przez nas prawda o świecie brzmi złowieszczo. Mieści się prawda tylko taka, która pozostaje w zakresie konceptualnym uniwersalnej biblioteki Borgesa/Quine`a. W zasięgu możliwych  kombinacji na danym zestawie znaków oraz takiego naszego: staroświeckiego rozumienia kombinowania (w rozumieniu kombinatoryki matematycznej) jako granicy możliwych opisów świata.

Ta, jak to określa filozof amerykański, astronomiczna liczba książek mogłaby zostać umniejszona. Proponuje utopijny zabieg:

„Możemy ograniczyć nasz wybór i wykluczyć wszystkie niedorzeczności, które stanowią większość naszej biblioteki. Moglibyśmy się upierać przy języku angielskim i zaprogramować komputer na angielską składnię i leksykon. Pozostałaby nam drobna część dawnej biblioteki, ale liczba książek wciąż byłaby astronomiczna.”[4]

Kolejnym krokiem możliwym jest alfabet Samuela Finleya Breese Morse`a. Czcionka składająca się z dwóch znaków, kropki i kreski, może pełnić tę samą rolę co nasz osiemdziesięcioliterowa czcionka.  Ouine donosi, ze liczba tomów w kolekcji uniwersalnej biblioteki zredukuje się do dwóch do pięćsettysięcznej potęgi. Zamiast dopuszczać pięć tysięcy znaków w każdej książce, moglibyśmy się zdecydować np. na siedemnaście. Nie musimy już mówić o tomach, lecz o dwucalowych paskach tekstu.

„Stajemy teraz twarzą w  twarz z ostatecznym absurdem: uniwersalną biblioteką składającą się z dwóch tomów, z których jeden zawiera kropkę, a drugi kreskę. Dobrze wiemy, że dzięki rozmaitym kombinacjom i powtórzeniom możemy za pomocą takich narzędzi wyrazić dowolną prawdę. Cud skończonej lecz uniwersalnej biblioteki jest po prostu rozdmuchanym do ogromnych rozmiarów cudem notacji dwójkowej: wszystko, co można powiedzieć, daje się powiedzieć za pomocą dwóch znaków.  To rozczarowanie jeśli chodzi o Czarnoksiężnika z Oz, ale prawdziwy dar losu dla komputerów.”[5]

Piramida heksagonalna Borgesa przeniosła się  niezależnie od zachmurzenia –  „w chmurę”.

                

Za plecami Umberto Eco biblioteka, przed nim biblioteka w komputerze. Biblioteka uniwersalna jest w chmurze.


[1] Jorge Luis Borges – Ficciones.pdf, La Biblioteca de Babel, p. 38. (« W ten sposób możecie rozważać różne związki 23 liter… ») https://www.scribd.com/doc/285526435/Jorge-Luis-Borges-Fikcje#, p. 64; szczegóły na temat motta i Anatomy of Melancholy Roberta Burtona zob.: Jovica Aćin, Nieskończenie czy ograniczenie. Przełożyła Małgorzata Wierzbicka,  Literatura na Świecie, Warszawa, grudzień 1988, nr 12 (209), s. 187.

[2] W.V.O.Quine, Rożności. Słownik prawie filozoficzny, przełożył Cezary Cieśliński, Warszawa 1995, s. 222-223; https://fr.wikipedia.org/wiki/La_Biblioth%C3%A8que_de_Babel. Tam, krótko mowa o zabiegu redukcyjnym Quine`a.  Tam rozliczne podstawowe rozgałęzienia idei Borgesa..

[3] Tamże, s. 223.

[4] Tamże

[5] Tamże, s. 224.




Wycinanki (153). Biblioteka „w chmurze”?

WOJCIECH WRZOSEK

Wycinanki (153)

Biblioteka „w chmurze”?

Stawiam sobie pytanie: Czy z Biblioteki Babel Borgesa wybrałbym to, co Umberto Eco? Włoski semiotyk, historyk i pisarz na okoliczność wykładu w Bibliotece Miejskiej w Mediolanie dokonał wyboru akurat tych fragmentów. Dołożył kilka rozdziałów, dzięki czemu powstała książeczka O bibliotece[1].

Niestety, tym razem Eco nie doszukał się wizji wszechświata, którą zarysował Borges. Wizję wszechświata, wyrażoną językiem biblioteki, sprowadził do refleksji o bibliotece. Sformułował on wizję „najlepszej złej biblioteki” i krótko naszkicował utopię pożądanej.

Biblioteka Babel Borgesa nie kłóci się z naszym dzisiejszym wyobrażeniem ani wszechświata, ani biblioteki. Może dlatego, że współczesna biblioteka rozpuściła się we wszechświecie. Biblioteka przestaje być gmachem, a staje się raczej „chmurą nad wszystkimi gmachami”.

A wyobraźnia Umberto Eco ugrzęzła w jego ukochanej przeszłości:

Tak więc jeśli biblioteka jest, jak chce tego Borges – pisał w 1981 r. Eco – modelem wszechświata, staramy się uczynić z niej wszechświat na miarę człowieka, a przypominam, że biblioteka na miarę człowieka to znaczy także biblioteka radosna, zapewniająca możliwość wypicia kawy ze śmietanką, zapewniająca również to, iż para studentów usiądzie sobie po południu na kanapie i – nie mam bynajmniej na myśli nieprzystojnego obłapiania – cząstkę flirtu dopełni w bibliotece, biorąc z półki i odstawiając książki naukowe; a zatem biblioteka, do której chodzi się chętnie i która przeobrazi się stopniowo w wielką machinę spędzania wolnego czasu, jak Museum of Modern Art, gdzie można pójść do kina, przejść się po ogrodzie, obejrzeć posągi i zjeść obiad z dwóch dań[2].

Biblioteka wyobraźni jako uniwersum i wszechświat sprowadzona jest do przybytku kulturalnego spędzania czasu wolnego na miarę codziennych potrzeb człowieka.

Umberto Eco uznaje wskazania UNESCO za zgodne ze swoimi i określa je rewolucyjnymi oraz cytuje je:

„Biblioteka (…) powinna być łatwo dostępna, a jej bramy otwarte dla wszystkich członków wspólnoty, którzy mogą swobodnie z niej korzystać bez względu na rasę, kolor skóry, narodowość, wiek, płeć, wyznanie, język, stan cywilny i poziom wykształcenia”. I jeszcze jedno – dorzuca: „Gmach będący pomieszczeniem biblioteki winien mieć położenie centralne, łatwo dostępne, również dla niepełnosprawnych, i być otwarty w godzinach dogodnych dla wszystkich. Gmach i jego wyposażenie powinny być estetyczne, wygodne i przytulne, a sprawą o zasadniczym znaczeniu jest to, by czytelnicy mieli bezpośredni dostęp do półek. Czy zdołamy przeobrazić utopię w rzeczywistość?”[3] – pyta Eco.

Jeśli „najlepsza zła biblioteka” Eco miałaby być projektem a rebours biblioteki doskonałej, to zachowałaby takie oto cechy: katalog powinien być minimalnie strukturalizowany, należałoby zuniformizować ortografię katalogów. Trzeba, aby katalog rzeczowy był „międzynarodowy” (oparty o angielską wersję haseł?). Sygnatury powinny być krótkie (sic?), a czas realizacji zamówienia bardzo krótki. Można byłoby wypożyczać/udostępniać wiele egzemplarzy. Wypożyczona książka mogłaby być przenoszona do różnych czytelni. Fotokopiowanie – zaleca Eco – powinno być łatwo dostępne, tanie i nieograniczone, co do ilości stron. Bibliotekarz winien traktować czytelnika przyjaźnie – jako człowieka uczciwego, a sam dysponować zdolnościami psychofizycznymi (fizycznymi zwłaszcza) do wykonywania tego zawodu. Dział informacji powinien być stale dostępny. Należy ułatwiać i zachęcać ludzi do wypożyczania książek. Wypożyczanie międzybiblioteczne powinno być łatwe i szybkie. Trzeba wdrożyć odpowiednie metody, by maksymalnie utrudnić kradzież zasobów. Dobrze, aby godziny pracy biblioteki „były na rękę” czytelnikom. Najlepiej, by takie obiekty były czynne całodobowo. Należy, aby korzystanie z wypożyczonych egzemplarzy było możliwe także przy spożywaniu posiłków, a książka wypożyczona do czytelni mogła być dostępna także następnego dnia. Biblioteka powinna dysponować komfortowym zapleczem sanitarnym oraz udostępniać informację, kto wypożyczył dany, jedyny egzemplarz książki.

Zestaw cech „najlepszej złej biblioteki” dopełnia Eco komentarzem:

(…) w sytuacji idealnej, czytelnikowi nie powinno przysługiwać prawo wstępu do biblioteki; zakładając jednak, że wtargnął, nadużywając w małostkowy i mało sympatyczny sposób swobód przyznanych mu na podstawie zasad 1789 r., które nie zostały jeszcze przyswojone przez zbiorową wrażliwość, w żadnym razie nie może i nigdy nie będzie mógł mieć dostępu do półek z książkami – poza pośpiesznym przemknięciem przez bibliotekę podręczną[4].

Powtórzmy pytanie Eco raz jeszcze: czy zdołaliśmy przeobrazić utopię Eco w rzeczywistość? Czy raczej rzeczywistość, tj. biblioteka „w chmurze”, nie unieważniła przypadkiem prozaicznych ideałów włoskiego pisarza?


[1] U. Eco, O bibliotece, z włoskiego przełożył Adam Szymanowski, Warszawa 2007 (De Biblioteca). Odczyt wygłoszony 10 marca 1981 r. z okazji 25-lecia Biblioteki Miejskiej w Mediolanie, mieszczącej się w Palazzo Sormani; U. Eco, Sette anni di desiderio, Bompiani, Milano 1983.

[2] Tamże, s. 47–48.

[3] Tamże, s. 48.

[4] Tamże, s. 20–21.