Historia i teraźniejszość, czyli co zrobić, aby młodzież pobierała lekcje religii? Część IV: O PRL w języku PRL

WOJCIECH WRZOSEK

Historia i teraźniejszość [1], czyli co zrobić, aby młodzież pobierała lekcje religii? Część IV: O PRL w języku PRL

Jeśli na przykład naszym celem będzie nauczenie się kolejnego rozdziału podręcznika, jeśli to zaplanujemy, to nauczymy się na pewno – każdy w swoim czasie[2].

Dopiero teraz, w odcinku IV, docieram do drugiego fragmentu podręcznika Historia i teraźniejszość Wojciecha Roszkowskiego[3].

Pod tytułem „Gospodarka wciąż nierynkowa[4] znajdujemy m.in.:

Przyjęty w lipcu 1957 r. nowy plan gospodarczy na l. 1956–1960 zakładał priorytet poprawy materialnego położenia ludności. Jednakże już na XII plenum KC w październiku 1958 r. sformułowano program ponownego przyspieszenia w przemyśle ciężkim. Argumentowano, że chodzi o zapewnienie zatrudnienia nowym rocznikom wyżu demograficznego i długofalowy wzrost stopy życiowej. Argumentacja ta przemilczała istotny powód, jakim były ambicje oraz potrzeby wojskowe całego bloku sowieckiego i nacisk lobby partyjnego, które w takiej polityce widziało korzyści polityczne dla siebie[5].

Kilka wersów niżej:

Projekt centralnego planu gospodarczego konstruowano pozornie od dołu, analizując możliwości zakładów pracy, zjednoczeń gospodarczych i poszczególnych działów gospodarki, ale w trakcie dopracowywania całości („agregacji planu”) ginęły szczegóły i zniekształcano proporcje w zależności od siły nacisku różnych grup interesu w aparacie władzy. Plany formułowano zresztą nie zadaniowo, a wedle skomplikowanych wskaźników ilościowych, przez co z oczu ginął cel działania. Celem tym stawało się formalne wykonanie wskaźników planu niezależnie od kosztów w postaci pracy, zużycia surowców czy energii.

Komentarz I do wyróżnień:

– plan gospodarczy… zakładał priorytet poprawy? A może raczej: plan zakładał jako priorytet poprawę…

– czy Roszkowski czyni zarzut ówczesnej propagandzie, że nie ujawniała lobbingu we władzach partii? Miała ona dezawuować niezgodną z oficjalną doktryną zakulisową grę interesów? Czyżby współcześnie (w teraźniejszości 😉 oficjalni propagandyści zachowywali się inaczej?

– czy nazwałbym wojny/gry frakcyjne w partii w latach pięćdziesiątych–sześćdziesiątych–siedemdziesiątych lobbingiem? Lobbing w czasach Bieruta brzmi mi egzotycznie, tak samo jak w Ameryce czasów Eisenhowera.

– potrzeby wojskowe całego bloku sowieckiego? A może po prostu potrzeby zbrojeniowe bloku sowieckiego? Określenie „całego” nic tu nie wnosi. Interesy całego bloku nie były artykułowane. Różnice interesów członków Układu Warszawskiego nie wchodzą tu – w tym podręczniku – w grę. Nawet jeśli tą subtelnością historyczną chciał się podzielić autor podręcznika dla licealistów. Interesy bloku warszawskiego wyznaczał ZSRR.

Komentarz II:

Po pierwsze, tu chodzi nie o projekt CPG[6]. Napisałbym: nie projekt, lecz sam plan centralny, bo mamy w tym fragmencie opis całego procesu sporządzania i zatwierdzania planu. Przecież – jak pisze Roszkowski – „zniekształcano proporcje w zależności od siły nacisku różnych grup interesu w aparacie władzy”[7]. Siły nacisku kończyły to arbitralne planowanie.

Niemniej „z dołu” wysyłano przekłamane dane. Partyjni zarządzający zakładami pracy i zakładowe organizacje partyjne wychodziły naprzeciw oczekiwaniom partii. Pobożne życzenia szły z dołu i z góry. Stąd fikcja w gospodarce[8]. Nawet gdyby plany odgórne formułowano zadaniowo, niczego to by nie zmieniło. Produkowanie pozbawione kontekstu popytu wyznaczanego przez rynek nie pozwalało określać zasadności poniesionych kosztów, w tym kosztów i sensu pracy.

I tu nagle Roszkowski staje w obronie planowania. W poradniku „młodego studenta” radzi, ucząc, ucząc, radzi:

Planowanie jest oczywiście potrzebne, jeśli chcemy zrobić coś pożytecznego. W każdym racjonalnym przedsiębiorstwie tworzy się przecież „biznes plan”. Dotyczy on jednak wykonania zadań, a nie samych czynności, opiera się na rynkowych realiach, a nie partyjnym widzimisię. Sytuację tę można porównać do tego, w jaki sposób sami w swoim życiu planujemy działania. Jeśli na przykład naszym celem będzie nauczenie się kolejnego rozdziału podręcznika, jeśli to zaplanujemy, to nauczymy się na pewno – każdy w swoim czasie. Jeśli jednak naszym celem będzie po prostu uczyć się przez 3 godziny, to może nam tego czasu braknąć albo będzie go za dużo. Chcąc jednak wykazać się realizacją planu, będziemy albo udawać, że opanowaliśmy cały materiał, albo opanujemy go szybciej i zostanie nam np. wolna godzina, i będziemy przez godzinę udawać, że się uczymy, aby pokazać, że plan realizujemy. To jest planowanie socjalistyczne[9].

Porównanie biznesplanu z planowaniem samodzielnej pracy ucznia, a tych dwóch aktów planowania z rozbrajającą nonsensownością planowania w gospodarce socjalistycznej i samooszukiwaniem się ucznia gmatwa fikcję planowania z fikcją wykonania planu. Dodatkowo mamy tu pomieszanie pracy na akord, głośnej zwłaszcza w czasach PRL-u (praca rozliczana/wynagradzana od liczby wytworzonych produktów lub od stopnia wykonania normy pracy), i pracy wynagradzanej według stawki godzinowej ze zjawiskiem uczenia się i nauczenia się określonego materiału przez ucznia[10]. À propos tezy wyróżnionej przeze mnie: osiągnięcie zaplanowanego efektu nie zależy od samego aktu planowania, ale od zrealizowania tego, co zaplanowano.

Komentarz III:

Proszę zwrócić uwagę na język i problematyzowanie historii PRL-u. To jakby żywcem wzięte i żywcem zdjęte z dokumentów partyjnych, historii gospodarczej PRL-u w czasach PRL-u pisanej oraz z partyjnych dokumentów z czasów partyjnej oceny PRL-u. Autor jest pogrążony w świecie peerelowskich pojęć. Historia PRL-u językiem PRL-u, historia Kościoła w PRL-u językiem partyjnym PZPR. Po co o PRL-u w języku PRL-u ? Nie stać nas na zdystansowany, neutralny opis tych czasów? Musimy tandetnie agitować przeciwko PRL-owi, w duchu propagandy à rebours? Kto broni PRL-u? Są wśród uczniów jacyś zwolennicy/pogrobowcy PRL-u? Po co ta trywialna krytyka? Po co szczegółowa historia partii komunistycznej jako historia PRL-u? Dokumenty, zjazdy, posiedzenia KC, kolejne programy, uchwały… Jeszcze tym żyjemy?

Potrzebny jest historyczny ogląd katastrofalnego okresu w dziejach Polski, utopijnego charakteru gospodarki i organizowania społeczeństwa, a nie krytyka poszczególnych decyzji frakcji w partii w sprawie dostaw na rynek…

W powyższym cytacie mieszane uczucia budzi sugestia, że uczeń ma się nauczyć kolejnego rozdziału. Dla mnie jednostką w uczeniu się było zawsze opanowanie danego zagadnienia, rozwiązanie problemu, a nie nauczenie się jakiegoś rozdziału z podręcznika. Nauczanie ani wiedza nie dzieli się na rozdziały w jednym z materiałów dydaktycznych.

Zwolennik tego podręcznika będzie zadawał uczniom rozdziały do nauczenia się? Oni zaś nauczą się i odklepią rozdziały?. Jak można np. przygotować się tego rozdziału „Gospodarka wciąż nierynkowa” lub rozdziału szóstego, w którym czytamy: „[…] lokalni mieszkańcy, najpierw same kobiety, wystąpili czynnie w obronie krzyża […], doszło do walk z oddziałami milicji i ZOMO, padło ok. 140 strzałów”. „Lokalni mieszkańcy” to jest jakiś akt segregacji, efekt podziału na mieszkańców „lokalnych” i „nielokalnych”?

Komentarz IV:

– dla mnie „walki” to są sytuacje aktywnej przemocy, gdy strony są uzbrojone. Nadto, gdy intencje starcia fizycznego są po obu stronach konfliktu. Tutaj najwyżej doszło do starć z milicją i oddziałami ZOMO lub nastąpiła interwencja sił porządkowych wobec protestów mieszkańców… Doszło do starć, wybuchły zamieszki itp. Ale walki? Mieszkańcy byli uzbrojeni?

– określenie „padło ok. 140 strzałów” brzmi, jakby to były dane z ówczesnego milicyjnego raportu lub scenariusza filmu ośmieszającego milicję. Nawiasem mówiąc, czyżby autor podręcznika ułatwiał nauczycielom, przyszłym autorom testów sprawdzających wiedzę z nauczonego rozdziału „HiT-u”?

Oto przykładowe pytania w testowym sprawdzianie: Ile strzałów padło w „walkach milicji z demonstrantami w słusznej obronie krzyża… a) ok. 10, b) ok. 140, c) ok. 30, d) 138? W jakiej odległości od pierwotnego planu Kościoła wywalczył zgodę na kościół Karol Wojtyła, oczywiście z dodatkiem jak refren – późniejszy papież św. Jan Paweł II… a) 5 m, b) 2 km, c) ok. 2 km, d) 800 km?

Niestety jest prawdopodobne, że specjaliści od dziejów PRL-u, historii najnowszej Europy i świata czy historii ZSRR, historii stosunków międzynarodowych, dziejów Niemiec, historii kultury (muzyki, literatury, teatru itd.), Kościoła i Kościoła w PRL-u…, myśli politycznej, teologii i filozofii chrześcijańskiej… nie odezwą się na temat tego, co w tym podręczniku się oferuje w ich specjalnościach.

Byłby to brak szacunku dla swego zawodu i specjalności naukowej, brak troski o uczniów, dzieci i wnuki. Nawet nie tylko o to, że nasiąkną określoną wizją świata i Polski, ale o to, że będą w jakimś stopniu musiały pozorować, że rozumieją, ufają uzasadnieniom, akceptują to, czego się uczą.

Uważam za brak przyzwoitości nie zaprotestować przeciwko językowi, niskiej kulturze historycznej, obskuranckiej mentalności, błędom i prymitywnym interpretacjom zjawisk kulturowych i społecznych. To karykatura świata i kultury. Nic tu poza osobistymi sympatiami (np. muzycznymi, literackimi, filmem, teatrem etc. w guście Roszkowskiego i jemu podobnych) nie jest pozytywne. I oczywiście poza chrześcijaństwem, katolicyzmem i Kościołem. Zaskakujące wyjątki to: neorealizm w kinie włoskim, jazz, Brigitte Bardot, Edith Piaf, Kabaret Starszych Panów itd. Cóż, młodzieńcze fascynacje?

Ja tez mam swoje ulubione to i owo. Nie wpadłbym jednak na to, aby osobiste gusta wpisywać w podręcznik. W pamiętnik – tak, w podręcznik – nie. Chyba że podręcznik dla prof. Roszkowskiego to wyznanie wiary, a nie wiedza o Polsce i świecie współczesnym.

Uważać za gorszące kolejne w ciągu stu lat fazy odsłaniania ciała kobiecego (męskiego to już nie?) od kostki onegdaj na co dzień i okazjonalnie po piersi na co dzień (sic!) (tzw. toples – dodaje profesor) to z punktu widzenia historii obyczajów, mody i kultury en general zwyczajna ignorancja najpierw, a i żenada na deser. Idee ruchu młodych, kontrkultury i muzyki – w opisie Roszkowskiego – to zgroza.


[1] W. Roszkowski, Historia i teraźniejszość 1945–1979. Podręcznik dla liceów i techników, Kraków 2022, s. 511; konsultacja naukowa: prof. dr hab. Andrzej Nowak, prof. dr hab. Wojciech Polak, dobór ilustracji: Mateusz Bednarz; podpisy do ilustracji: Monika Makowska, Jolanta Sosnowska; opinie rzeczoznawców „w sprawie dzieła jako podręcznika”: prof. dr hab. Tadeusz Wolsza, dr Rafał Drabik, mgr Klemens Stróżyński.

[2] Tamże, s. 283.

[3] Wybieram losowo, aby uniknąć zarzutu, że wybieram tendencyjnie. Mój wybór to strona/rozdział wskazane przez liczbę lat/rok urodzenia Wojciecha Roszkowskiego (rok 47 wieku XX) oraz strona (danego rozdziału), która jest wynikiem pomnożenia tegoż roku (47) przez miesiąc (6), w którym urodził się prof. Roszkowski. Wszędzie bowiem, gdziekolwiek otworzysz podręcznik, znajdujesz ten godny krytyki styl myślenia i sposób narratywizowania. Dopiero w odcinku IV dotarłem do rozdziału na s. 282.

[4] Czyżby wówczas były nadzieje na gospodarkę rynkową, czyli zmianę ustroju gospodarczego (własność), społecznego i politycznego (demokrację)? Ona pozostała nierynkowa aż do 1989 r. Gospodarki nierynkowej kres położyły wolne wybory i reformy Balcerowicza. Bolesne urynkowienie „masy upadłościowej” po PRL-u wyraża symbolicznie wymienialność złotego;

[5] W. Roszkowski, Historia i teraźniejszość…, s. 282.

[6] (CPG) Centralny plan gospodarczy to nazwa wzięta z idei centralnego planowania, gospodarki centralnie planowanej itp., jako sedna ówczesnego socjalistycznego zarządzania gospodarką, oraz z idei gospodarki nakazowo-rozdzielczej (uwaga, czytelnicy, to konik kategorialny prof. Roszkowskiego), której elementem jest planowanie w centrali (w ministerstwach gospodarczych i agendzie planowania centralnego, tj. Państwowej Komisji Planowania Gospodarczego, poprzedniczki późniejszej – od 1956 r. – Komisji Planowania przy Radzie Ministrów) podmiotom gospodarczym zadań do wykonania. Ponieważ w gospodarce permanentnego niedoboru dóbr konsumpcyjnych nie rynek/popyt decydował, co produkowano, lecz gremia partyjne, czułe bądź nie na braki rynkowe. Doktryny ideologiczne formułowały cele strategiczne państwa, np. za doktryną przyspieszonej industrializacji szedł priorytet produkcji środków produkcji. Absurdalne oddzielenie produkcji od konsumpcji/popytu czyni z gospodarki utopię. To sedno utopii tzw. państwa i społeczeństwa socjalistycznego.

[7] Z tego opisu nie wynika, że cele strategiczne wyznaczała partia, a rząd konkretyzował te plany, zabiegając o ich propagandowe nagłośnienie i wywieranie presji na sferę produkcji, aby te cele realizowała.

[8] Owa „agregacja” wspomniana przez prof. Roszkowskiego toniepotrzebny ozdobnik. Pojęcie agregacji danych, poważne skądinąd pojęcie i metoda, zaciemnia tu sens fikcji z „dołu” i z „góry” – cechę konstytutywną planowania socjalistycznego.

[9] W. Roszkowski, Historia i teraźniejszość…, s. 283. To raczej nie tylko planowanie, ale relacja planowania do wykonania planu. Twierdzenie „Jeśli to zaplanujemy, to nauczymy się na pewno – każdy w swoim czasie” nazywam od teraz zasadą Czarnka–Roszkowskiego z Poradnika Młodego Studenta, rozdz. „Biznesplan”.

[10] Niech te fragmenty napisze współczesny badacz dziejów PRL-u, 45-latek, a nie ktoś – jak Andrzej Albert i jak ja – przematrycowani przez młodość spędzoną w tym najweselszym bloku w obozie. My te kategorie rozumiemy, ale czy młodzi wiedzą, co to jest: zjednoczenie, środki produkcji, rzucić na rynek, zmienić kurs, odkręcanie i, uwaga, dokręcanie śruby w kulturze… Te metafory już dzisiaj nie funkcjonują  ?  , te cytaty z języka PRL-u trzeba tłumaczyć.

Korekta językowa: Beata Bińko





Wycinanki (78)

WOJCIECH WRZOSEK

Wycinanki (78)[1]

W artykule Epistemologia strip-tease’u[2] Kołakowski zajmuje się – jak już wiemy – „dziejami wstydu nagości”. Ten archetyp kultury antyczno-zachodnioeuropejskiej wywodzi z Biblii. „W nawiasie” podejmuje Kołakowski zagadnienie, które i dzisiaj, ponad 50 lat później, nie traci ważności. Zanim o tym, co „W nawiasie”, przypomnijmy:

Mit biblijny znakomicie skodyfikował sytuację, która utrwaliła się w kulturze śródziemnomorskiej. Sytuacja ta układa się w taki oto obraz:

Nagość hańbi, a okoliczność ta nie ma racji i nie jest wynikiem umowy, lecz jest zastana i dana wedle normy transcendentalnej. Wiedza o tym, że nagość hańbi, nie pochodzi z natury, lecz musi być wyuczona, nabycie tej wiedzy jest pierwszym aktem denaturalizacji człowieka. Fundamentem kultury (w opozycji do natury) jest identyfikacja nagości w odróżnieniu od bycia odzianym[3].

Kołakowski stawia pytanie: „skąd pierwotnie wzięło się przekonanie, że nagości wstydzić się trzeba i że ubranie jest zatajeniem?”. Dalej rozważa problem statusu dyskursów formułujących odpowiedzi na to pytanie.

Nie wiemy nic wiarygodnego w tej sprawie. Od kiedy jednak Kartezjusz w Principiach, Puffendorf w De officio oraz Husserl w Pochodzeniu geometrii uprawomocnili najdziwniejszą w świecie naukę, mianowicie historię transcendentalnie ujętą, czyli dziejopisarstwo, które można uprawiać, nie znając żadnego faktu – a uprawomocnili je rzeczowo i poważnie – wolno każdemu w bez-faktowej sytuacji podjąć ów ryzykowny trud. Uprawomocnienie to jest pożyteczne, zwłaszcza od chwili, kiedy przyjęło się powszechne przekonanie – w etnologii przez Malinowskiego dobitnie sformułowane – że użycie słowa „pierwotny” w znaczeniu absolutnym (pierwotna wiedza, pierwotny język, pierwotny stan człowieka etc.) pozbawione jest naukowego sensu i uchodzić musi za relikt metafizyki ewolucjonistycznej. Naukowe badanie nie może w istocie, w granicach własnych rygorów, sformułować pytania o stan bezwzględnie wyjściowy jakiejkolwiek instytucji ludzkiej, żadne takie pytanie nie nadaje się bowiem do odpowiedzi, która by miała postać hipotezy, sprawdzalnej przy pomocy wyobrażalnych danych[4].

I tu znajdujemy konkluzję:

Naturalnym wynikiem tej rezygnacji [z rygorów dociekania naukowego w rozumieniu Durkheima, Lévi-Straussa, Malinowskiego – W.W.] – tyleż nieuchronnej, co pożytecznej, jeśli się pragnie odróżnić metafizykę od hipotez rekonstrukcyjnych – był odpływ ponowny pytań o ostateczności w morze filozofowania, które rządzi się innym drylem, nie mniej bezlitosnym, ale ujawniającym surowość swoją w znacznie dłuższej skali czasowej. Dzięki temu wspomniana właśnie historiografia transcendentalna nabrała raczej impetu, niżby miała osłabnąć, aspiruje zaś nie do tego, by na podstawie faktów znanych nieznane odtwarzać, ale do tego, by osiągnąć racjonalne rozumienie jakiegokolwiek procesu kultury w warunkach, kiedy rozumienie to wymaga rekonstrukcji wyjściowego stanu, a zarazem rekonstrukcja taka jest nieosiągalna środkami historycznie prawomocnymi. Tworzy zatem genezy skonstruowane, które nadają sensowność faktom, chociaż same nie mają pretensji do faktyczności[5].


[1] Autor cyklu Wycinanki oraz redakcja ohistorie.eu kilka z nich (74-79)  poczynionych na motywach myśli Leszka Kołakowskiego dedykuje profesorowi Krzysztofowi Zamorskiemu w związku z Jego Jubileuszem w podziękowaniu za dorobek naukowy oraz niepowtarzalny wkład w dobro wspólne.

[2] L. Kołakowski, Epistemologia strip-tease’u, „Twórczość” 1966 nr 4. Przedruk w: tegoż, Pochwała niekonsekwencji, Pisma rozproszone z lat 1955–1968, przedmowa, wybór, oprac. Z. Mentzel, Warszawa 1989, t. 3, s. 14–26; słowami „w nawiasie/koniec nawiasu” jest zapowiedziana i odwołana dygresja w tekście. To komentarz metodologiczny poczyniony na marginesie rozważań.

[3] Tamże , s. 16. Ten cytat to zachęta do przestudiowania całości rozumowania filozofa; Zob. także: Ю. Лотман, О семиотике понятий „стыд” и „страх” в механизме культуры, (w:) tegoż, Семиосфера. Культура и взрыв. Внпутри мыслящих миров. Статьи. Исследования. Заметки, Санкт-Петербург 2010, s. 664–666; N. Elias, Przemiany w traktowaniu potrzeb naturalnych, rozdział „Wstyd i zakłopotanie”, w: Antropologia ciała. Zagadnienia i wybór tekstów, oprac. A. Chałupnik, J. Jaworska, J. Kowalska-Leder, I. Kurz, M. Szpakowska; wstęp i red. M. Szpakowska, Warszawa 2008, s. 32–34.

[4] L. Kołakowski, Epistemologia strip-tease’u, s. 16–17. Wyróżnienie moje – W.W.

[5] Tamże, s. 17. Wyróżnienie moje – W.W. Pogląd mój o roli metafor historiograficznych (w tym roots metaphors) w stanowieniu myślenia historycznego i narracji historycznej istotnie jest bliski wyłożonym m.in. i tu tezom.


Korekta językowa: Beata Bińko




Historia i teraźniejszość, czyli co zrobić, aby młodzież pobierała lekcje religii?

WOJCIECH WRZOSEK

Historia i teraźniejszość [1], czyli co zrobić, aby młodzież pobierała lekcje religii?

Część III: To nie historia jest częścią religii, lecz religia jedynie fragmentem dziejów

Nie może być tak, aby to religia (np. chrześcijaństwo czy, węziej, katolicyzm) była dominującym horyzontem poznawczym w nauczaniu historii. Katolicyzm nie musi, wręcz nie powinien być doktryną organizującą szkolną narrację historyczną, w tym podręcznikową wizję historii najnowszej. Postrzeganie dziejów w kontekście ontologii i wartości chrześcijańskich oznacza proponowanie religijnej wizji przeszłości. We współczesnym świecie taka wizja historii, taka historiografia nie jest ani akademicka, ani naukowa. Nie tak rozumie się naukę i nauczanie w państwie świeckim. Oficjalny państwowy podręcznik do historii nie może być wykładem doktryny politycznej i konfesji rządzącej partii ani nawet dominującego wśród obywateli wyznania. Szkoła państwowa to wiedza ponadwyznaniowa.

Kontynuuję namysł krytyczny nad wybranym losowo fragmentem podręcznika Wojciecha Roszkowskiego do przedmiotu historia i teraźniejszość[2].

Nadal w rozdziale „Droga do Zimnej Wojny” po omówieniu wystąpień przywódców obu konfrontujących się stron prowadzących do zimnej wojny, w tym przemówienia programowego Stalina z  9 lutego 1946 r. oraz jego oddźwięku wśród socjalistów i komunistów zachodniej Europy, znajdujemy taki oto „zręcznie i dyskretnie” wklejony przez prof. Roszkowskiego akapit, cytuję:

Pierwotnie termin „socjalizm” odnosił się do różnych ruchów i ideologii dążących do zbudowania ustroju opartego na zasadzie równości i wspólnej własności. W XIX wieku i na początku XX w. socjalizm zrodził się w reakcji na wielkie przemiany społeczne związane z rozwojem gospodarki rynkowej: urynkowienie wielu aspektów życia, przymus ekonomiczny ułatwiający eksploatację siły roboczej czy wzrost nierówności społecznych[3].

 

Komentarz I:

– czy to w ramach podręcznika zakreślonego do 1979 r. orzeka się o przemianie w ruchu socjalistycznym w ostatnich 40–50 latach i „marszach równości”?

– „pierwotnie” termin „socjalizm” odnosił się do…, gdzie i kiedy…? Pierwotnie to kiedy?

– wspólnej własności czy własności wspólnej?

– jaki to szczególny w XIX i na przełomie XIX i XX w. nastąpił rozwój gospodarki rynkowej? Rynkowej? Unikamy terminu „kapitalistycznej”? Od XV/XVI w. stale rozwija się gospodarka rynkowa. Czy nie chodzi tu o rozkwit przemysłu maszynowego, zastosowań silnika parowego, spalinowego, industrializację, urbanizację, kolej, elektryczność…?

– urynkowienie wielu aspektów życia? Aspekt to kategoria językowa/myślowa, nie przedmiotowa. Jak można aspekty (życia) urynkowić? Jakie domeny życia urynkowiono? Jakie dziedziny życia nie były w tym czasie urynkowione?

– przymus ekonomiczny to jakaś nowość w XIX w.? Wzrost nierówności społecznych? Czy raczej pogłębienie się nierówności społecznych?

Komentarz II:

Ta oto smętna, kaleka i zbędna tu charakterystyka „socjalizmu” w wersji jakoby co najmniej sprzed stu lat jest tylko po to, aby w rozdziale „Droga ku Zimnej Wojnie” znaleźć miejsce na epitety pod adresem „współczesnych socjalistów”? Co najważniejsze, nic na temat programów i aktywności socjalistów, o których rozdział i książka traktuje, tj. tuż po wojnie.

Mało tego, tu nie chodzi nawet o socjalistów. Oto poniżej, o co autorowi chodzi:

Cytuję:

Współcześni socjaliści daleko odeszli od pierwotnych ideałów. Ich wizja doskonałego ustroju nie polega już na wyzwoleniu człowieka od wyzysku ekonomicznego, ale na wyzwoleniu człowieka od wszelkich ograniczeń, nawet wynikających z zasad przyzwoitości. Wystarczy przypomnieć sobie wszystkie „marsze równości” i ordynarne hasła niesione przez współczesnych socjalistów razem z feministkami i zwolennikami ideologii gender. Współcześni socjaliści są niejednokrotnie częścią elity rządzącej i finansowej, weszli w bliską współpracę z najbogatszymi ludźmi świata, korzystając z ich funduszy. Kapitał już ich nie mierzi, żyją w luksusach. O dyskryminacji i wykluczeniach mówią jedynie w kontekście obyczajowym, a nie o nierównościach społecznych. Można byłoby zastanowić się, dlaczego ciągle zyskują głosy wyborcze, skoro nie przeszkadzają im już bogacze tego świata, nowocześni wyzyskiwacze. Jedną z przyczyn jest na pewno to, że politycy ci korzystają z tego, iż w szkołach, nauczając o początkach ruchów socjalistycznych i wielu ówczesnych szlachetnych zamierzeniach, przemilcza się koniunkturalną przemianę, jaka dokonała się w ruchu socjalistycznym w ostatnich 40–50 latach[4].

Komentarz III:

„Ich [socjalistów współczesnych] wizja doskonałego ustroju nie polega już na wyzwoleniu człowieka od wyzysku ekonomicznego, ale na wyzwoleniu człowieka od wszelkich ograniczeń, nawet wynikających z zasad przyzwoitości” – stwierdza Roszkowski.

To jest charakterystyka współczesnych socjalistów? Doprawdy, Profesorze?[5]

Nieporozumieniem jest uznanie walki z dyskryminacjami – publicznie manifestowanej niezgody na brak równości wobec prawa – za walkę „o wyzwolenie człowieka od wszelkich ograniczeń”. Fałszem jest identyfikowanie walki o prawa mniejszości za zjawisko ze sfery obyczajowej, którą można kwalifikować: przyzwoite/nieprzyzwoite.

Roszkowski nie rozumie, że istnieją grupy społeczne/kulturowe, które czują się dyskryminowane przez innych i przez obowiązujące prawo. Walczą o równość wobec prawa i uznanie prawa do odmienności. Tylko radykalne odłamy tych ruchów – przy tym skrajnie mniejszościowe – postulują wolność od wszystkiego.

Dyskryminowanie mniejszości to zjawisko towarzyszące kulturze od najdawniejszych czasów. Podobnie traktowane były pierwsze wspólnoty/gminy chrześcijańskie i dzisiaj, bywa, są dyskryminowane, gdy otoczenie wyznaniowe to większość fundamentalistycznie nastawiona do świata.

Trudno uwierzyć, ile historycznych nonsensów i nieuzasadnionych opinii można zawrzeć w jednym akapicie. Proszę znawców ruchów politycznych, myśli politycznej, ruchów społecznych, współczesnych badań humanistycznych, antropologów kultury współczesnej, znawców feminizmu, studiów genderowych, aby zaprotestowali przeciwko obecności takich treści w podręczniku[6].

Komentarz III, cd.

– czy literatura fachowa broni tezy, że w ostatnich 40–50 latach dokonała się koniunkturalna przemiana (sic! koniunkturalna, ale trwająca 50 lat przemiana?[7]) w ruchu socjalistycznym?

– w każdym masowym ruchu ujawniają się postawy oportunistyczne, koniunkturalne zmiany priorytetów życiowych ludzi, następują odejścia od ideałów wyznawanych uprzednio, dojrzewanie młodzieży uczestników ruchu, wszystko to nie jest okolicznością pierwszorzędnej wagi dla analiz makrohistorycznych[8],

– jacy badacze dowiedli, że ruch socjalistyczny to ludzie, którzy przeszli na utrzymanie bogatych, weszli w bliską współpracę (we współpracę się wchodzi?) z najbogatszymi ludźmi świata?

– czy niektórzy socjaliści, niejednokrotnie cynicznie, w związku z tym, że porzucili ideały młodości, wybrali życie w luksusie? A może życie w luksusie czy komforcie nie wymaga porzucenia ideałów socjalistycznych? Zapewne szwedzcy i niemieccy socjaldemokraci nie biedują dzisiaj w państwach dobrobytu.

– co z takiego postawienia tego problemu wnosi nam do rozważań o ruchu socjalistycznym/socjaldemokratycznym en bloc? Te pytania obnażają trywialność tezy Roszkowskiego o koniunkturalności socjalistów.

– może i nie ma dzisiaj zbyt wielu walczących o sprawiedliwość w sferze stosunków pracy. Nie ma, bo m.in. socjaliści i socjaldemokraci wywalczyli współczesne i nowoczesne prawo pracy.

– czy może dziwić historyka, że współcześni socjaliści zajmują się prawami człowieka? Sto pięćdziesiąt i sto lat temu także walczyli o prawa człowieka, m.in. prawo do godnych warunków pracy i płacy. I czynią to dzisiaj w nowoczesnym wymiarze: płaca minimalna, dochód gwarantowany, równe płace dla kobiet, prawo pracy dla imigrantów… Nadal to czynią, i nie tylko oni.

– czy współcześni socjaliści to – według Roszkowskiego – uczestnicy marszów równości lub ci żyjący w luksusie? A może żyjący w luksusie także uczestniczą w marszach równości?

– czy ten akapit-paszkwil ukazuje dzisiejsze oblicze ruchu socjalistycznego? Co na to badacze ruchów socjalistycznych, socjalistycznej myśli społecznej i politycznej, współczesnej socjaldemokracji, niemieckich, francuskich, szwedzkich?

– czy zachowania godzące w poczucie przyzwoitości ogranicza prawo do protestu? Tak, gdy są niezgodne z prawem. Czy jednak już wtedy, gdy uchybia poczuciu przyzwoitości Roszkowskiego?[9]

– czy protesty robotników walczących o swoje prawa sto pięćdziesiąt i sto lat temu mieściły się w granicach ówczesnej przyzwoitości? W tym obyczajowości ludzi ich wyzyskujących? – czy protesty dyskryminowanych – według Roszkowskiego i jego wspólników w dziele – miałyby się mieścić w konwencji manifestacji ludzi zadowolonych i dobrze wychowanych?

– kiedy tak w dziejach było, że protesty niezadowolonych wyrażały salonowy język i „przyzwoite maniery”. Oburzeni, zdesperowani, bezsilni to strażnicy przyzwoitości?

– czy w kontekście naszej wiedzy o brutalnych rewoltach społecznych, krwawych buntach, zachowaniach tłumu, przyczynach tumultów zasadne jest oczekiwanie, by autentyczny sprzeciw był wyrażany w języku ugrzecznionych okrzyków i słabych retorycznie haseł? To horrendalna nieznajomość zjawisk kulturowych.

– wielkie historyczne masowe ruchy społeczne mają swoje skrajności i umiarkowane centra.

– nomen omen, czy skrajnościami idei socjalistycznej nie byli przypadkiem komuniści i narodowi socjaliści?

Komentarz IV:

– czy zdanie „wystarczy przypomnieć sobie wszystkie «marsze równości» i ordynarne hasła […]” ma jakiś uchwytny, dający się zweryfikować sens? Co postuluje ktoś, mówiąc: „wystarczy przypomnieć sobie wszystkie «marsze równości»”? Radykalną pracę pamięci czy oczywistość zjawiska?

– wyobrażam sobie prof. Roszkowskiego i jego czytelnika, jak wystarczy, że przypomni sobie wszystkie… o katolikach i wyrobi sobie zdanie. Zgroza…

– w jakiego rodzaju dyskursie panują takie reguły argumentowania? W podręcznikach? Czy są znane jakieś przykłady tego typu narracji podręcznikowych? To slogany demagogii. Argumenta ad populum.

Tylko osobiste zaślepienie na określone zjawiska w kulturze może przyzwalać na prezentowanie publicznie tak obskuranckich poglądów. Ich autor sądzi, że można w podręcznikach wypowiadać opinie niepoparte jakąkolwiek znajomością znaczących dziedzin kultury ostatnich co najmniej stu lat.

Pytam wprost: w jakich to poważnych kręgach głosi się podobne bezwstydne opinie o socjalistach, insynuuje o feminizmie, studiach genderowych? W jakich poza Polską podręcznikach (poza prawdopodobnie tym tylko) oficjalnie dopuszczonych do użytku znajdujemy takie brednie? Czy są takie?

Nawet jeśli nie sympatyzujesz z wartościami ruchu społecznego, to nie postponuj i nie upraszczaj. Podręcznik to nie miejsce na karykaturalne opisy. Wielu czytelników wlot odkryje, że to opis tendencyjny i niekompetentny.

Zauważmy, że dla Roszkowskiego ten wątek to tylko pretekst, aby połączyć pod jednym szyldem socjalistów z marszami równości. Jak to zrobić? Odpowiadam: zdegradować do karykatury socjalistów i sprymitywizować „marsze równości”[10].

Najbardziej bulwersuje fakt, że czyni się to bez jakiegokolwiek respektu dla kompetencji kulturowej czytelnika… Założenie, że młody człowiek, w tym „młody student” (określenie prof. Roszkowskiego), to analfabeta kulturowy i człowiek nieinteligentny, skazuje – mam nadzieję – ten podręcznik na klęskę. Autor we wstępie oferuje tę lekturę także rodzicom jako kompendium wiedzy i atrakcyjną literaturę.

Dygersja na temat „współczesnych socjalistów” to ta tytułowa teraźniejszość w podręczniku Roszkowskiego. To tu w toku wykładu pt. „Zimna Wojna – rodowody”, obejmującego lata 1945–1953, znajdujemy akapity o „współczesnych socjalistach”. Ani ci pierwsi socjaliści we wcieleniu jakoby XIX i początku XX w., ani ci współcześni nijak nie mieszczą się w świecie lat 1945–1979. Już na tych ledwie kilkunastu stronach znajdujemy ni stąd ni zowąd wtręty propagandowej narracji o teraźniejszości lub/i powzięte z perspektywy radykalnie uprzedzonej subiektywności.

Kto podpowie, skąd w rozdziale „Świat powojenny” obok zagadnień demografii, rozwoju społecznego i cywilizacyjnego[11] – i tym podobnych danych – następuje akapit wyjęty z katechizmu przeznaczonego dla szkółki parafialnej:

„Świat powojenny przecinały też podziały religijne […]. Wojna pogorszyła stosunki między chrześcijanami (32% ludności świata) i Żydami. Nasilał się konflikt między Żydami i islamem (13%) […]. Islam był nadal podzielony” – stwierdza autor[12].

Komentarz V:

„Przecinały podziały”, powiada profesor. Z jednej strony Żydzi, z drugiej islam nadal (sic!). Nadal? Czyżby nadzieja na jedność islamu? Czy przygana?

Zachęcam kręgi ludzi wykształconych, historyków i teologów do przejrzenia, jaki obraz Kościoła katolickiego, chrześcijaństwa, innych wyznań oferuje młodzieży Wojciech Roszkowski. Oferuje albo autoryzuje. Nie wygląda to na oryginalny tekst profesora. Nie jest możliwe, aby profesor coś podobnego mógł napisać. Fragment od s. 41 do 45. A co jest na innych stronach, np. 330 i poprzednich, i kolejnych.

Wyjmuję poniżej trzy charakterystyczne fragmenty „katechizmu Roszkowskiego”, pozostawiając je bez komentarza. Na życzenie zwolenników podręcznika wskażę, dlaczego te fragmenty są popisem ignorancji, tendencyjności i obskuranctwa. Oto one:

Twierdzenia niektórych historyków o lewicowym przechyle, iż brak dowodu na to, że Chrystus założył Kościół, oparte są na nieuzasadnionym pominięciu Ewangelii i Dziejów Apostolskich jako źródeł historycznych. Autorzy tacy unikają jasnego stwierdzenia wprost, że Ewangeliom i Dziejom Apostolskim nie należy wierzyć, ale je zwyczajnie przemilczają. Tymczasem one istnieją i żadne inne niż ewangeliczne tłumaczenie wypadków tam opisanych nie ma logicznego uzasadnienia[13].

Dalej Roszkowski dorzuca:

Bardzo wielu współczesnych „intelektualistów”, czyli nie tyle ludzi głęboko wykształconych i myślących, ile popularnych, wielu dziennikarzy, ludzi biznesu, gwiazd rocka, aktorów i innych celebrytów powiada „nie dam sobie narzucić żadnych poglądów”, oskarża Kościół o terror umysłowy i moralny, o zmuszanie ludzi do przyjmowania Dobrej Nowiny. Te oskarżenia padały nie tylko w krajach satelickich ZSRS, ale w miarę upływu czasu coraz częściej także na Zachodzie. Cóż jednak jest złego w proponowaniu ludziom, by nie zabijali, nie kradli lub nie kłamali? A ileż zła płynie z niestosowania się do nakazów Dekalogu![14]

Po czym perswaduje:

Dekalog jest wpisany w serce człowieka i nie powinien przeszkadzać żadnej doktrynie politycznej. Każdy ma bowiem sumienie. Jeśli je zatracił lub osłabił błędnymi decyzjami, to zawsze może sobie przypomnieć. Dzisiejszy świat zachodni jest pod zdecydowanym wpływem ludzi, którzy po wojnie uznali i narzucili ideologię komunistyczną innym krajom i narodom[15].

I wreszcie:

Nota bene warto doprecyzować dwa stanowiska wobec wiary. Opozycją do formuły „wierzę w Boga” nie jest formuła „nie wierzę w Boga”, gdyż ta ostatnia zawiera sugestię jakiejś ukrytej wiedzy o nieistnieniu Boga. Tymczasem ateiści o nieistnieniu Boga nie wiedzą ani trochę więcej niż ci, którzy się do wiary w Niego przyznają. Logicznie rzecz biorąc, nie można udowodnić, że czegoś nie ma. Ateiści są więc ludźmi wierzącymi, tyle że wierzą oni w nieistnienie Boga. Mamy zatem do czynienia z dogmatem, tyle, że ateistycznym[16].

Komentarz VI:

Czy mądrzy ludzie w Kościele wiedzą, że być może takie treści są kultywowane na lekcjach religii? Czy to możliwe? Jeśli tak, to kogo dziwi niechętny stosunek do lekcji religii zwłaszcza w szkołach średnich? Czyżby Kościół polski celowo zniechęcał młodych do – jak to określa i tu Roszkowski – Dobrej Nowiny? Czy Kościół godzi się na taki swój wizerunek w podręczniku?[17]

Czy znajdzie się filozof chrześcijański, teolog, znawca doktryny i kontekstu metafizycznego, historii Kościoła, który wesprze koncepcję istnienia Boga i ideę prawdy[18], jaką lansuje Roszkowski? Czy kręgi przyznające się do gigantycznego dorobku filozofii chrześcijańskiej, tradycji tej myśli i literatury ją popularyzującej akceptują to, co wypisuje licealistom i ich rodzicom Wojciech Roszkowski? Skąd pochodzą te fragmenty? Skąd autor „HiT-u” wyciął i tu wkleił akapit o chrześcijaństwie, katolicyzmie, Bogu, sumieniu, ateizmie…?

Świat Roszkowskiego jest najpierw przedstawiony jako dwuwartościowy (piekło/raj, dobry/zły, piękny/brzydki, aż po przyzwoity/nieprzyzwoity, chrześcijański/bezbożny, katolik/ateista, a następnie ten subiektywnie wyznawany i subiektywnie podzielony przedkłada uczniom. To są pozaakademickie konfabulacje. Podniesione do rangi uniwersaliów osobiste infantylne wynurzenia i niedyskutowalne amatorskie gusta. Są to bolesne dla rozumu skrajnie subiektywne, niepoparte poważną literaturą fachową interpretacje.

Teraźniejszość w podręczniku Roszkowskiego jest obecna w duchu pretensji dzisiejszej propagandowej wersji polityki historycznej, w schemacie dzisiejszej polityki kulturalnej. To westernowa wizja świata nasycona katolicyzmem ludowym z czasów sprzed Czyśćca.

Podręcznik Historia i teraźniejszość to dzieło, które próbuje zneutralizować niechęć uczniów do lekcji religii i pod płaszczykiem nowego obowiązkowego przedmiotu realizuje indoktrynację religijną. Historia najnowsza w wydaniu partyjnej polityki historycznej stanowi jedynie pretekst i tło do eksponowania treści katolickiej katechezy. Historia nie najnowsza jest tu tylko po to, aby umożliwić wpisanie w nią elementów programowych przedmiotu religia. Obok rozdziałów wprost poświęconych problematyce religijnej, historii Kościoła powszechnego i polskiego mamy wplecione ni stąd ni zowąd teksty służące indoktrynacji politycznej i religijnej. Nie komponują się one nawet z indoktrynacjami partyjnej polityki historycznej. Po prostu jakakolwiek narracja historyczna, nawet partyjna polityka historyczna, nie tworzy spójnej całości z retoryką katechizmu.

Przyznaję – wielokrotnie łapałem się na myśli, że do tekstu napisanego przez prof. Roszkowskiego ktoś inny powstawiał wątki z programu religii, dobrał ignorancko ilustracje, amatorsko dokleił do nich podpisy i oto mamy tom pierwszy. Czy to jednak możliwe?

Nie może być tak, aby to religia (np. chrześcijaństwo czy, węziej, katolicyzm) była dominującym horyzontem poznawczym w nauczaniu historii. Katolicyzm nie musi, wręcz nie powinien być doktryną organizującą szkolną narrację historyczną, w tym podręcznikową wizję historii najnowszej. Postrzeganie dziejów w kontekście ontologii i wartości chrześcijańskich oznacza proponowanie religijnej wizji przeszłości. We współczesnym świecie taka wizja historii, taka historiografia nie jest ani akademicka, ani naukowa. Nie tak rozumie się naukę i nauczanie w państwie świeckim. Oficjalny państwowy podręcznik do historii nie może być wykładem doktryny politycznej i konfesji rządzącej partii ani nawet dominującego wśród obywateli wyznania. Szkoła państwowa to  wiedza ponadwyznaniowa.


[1] W. Roszkowski, Historia i teraźniejszość 1945–1979. Podręcznik dla liceów i techników, Kraków 2022, s. 511; konsultacja naukowa: prof. dr hab. Andrzej Nowak, prof. dr hab. Wojciech Polak, dobór ilustracji: Mateusz Bednarz; podpisy do ilustracji: Monika Makowska, Jolanta Sosnowska; opinie rzeczoznawców „w sprawie dzieła jako podręcznika”: prof. dr hab. Tadeusz Wolsza, dr Rafał Drabik, mgr Klemens Stróżyński.

[2] Wybieram losowo, aby uniknąć elementarnego zarzutu, że wybieram tendencyjnie. Mój wybór to strona/rozdział wskazane przez liczbę lat/rok urodzenia Wojciecha Roszkowskiego (rok 47 wieku XX) oraz strona (danego rozdziału), która jest wynikiem pomnożenia tegoż roku (47) przez miesiąc (6), w którym urodził się prof. Roszkowski. Wszędzie bowiem, gdziekolwiek otworzysz podręcznik, znajdujesz ten godny krytyki styl myślenia i sposób narratywizowania.

[3] W. Roszkowski, Historia i teraźniejszość…, s. 48. Ten akapit abstrahuje od treści podręcznika do historii szkoły średniej na ten temat?

[4] Tamże, s. 49.

[5] To jest profesorska charakterystyka współczesnego ruchu socjalistycznego? Jakiejś partii socjalistycznej/socjaldemokratycznej? Której?

[6] Inaczej mówiąc: jak może współczesne państwo i jego agenda – Ministerstwo Edukacji i Nauki – akceptować takie treści jako podręcznikowe? Istnieje wolność bredzenia jako prawo człowieka. Czy jednak nie istnieje wola i sposób społecznego uchronienia podręcznika szkolnego od bredni?

[7] Nawet w odniesieniu do zmian myśli społecznej i ruchów politycznych zmianę zachodzącą w skali 50 lat trudno nazwać koniunkturalną. Gdyby jednak prof. Roszkowski miał na myśli koniunkturalizm działaczy socjalistycznych, także skala tego oportunizmu w ciągu 50 lat to jakiś absurd. Co można w ciągu półwiecza osiągnąć przez postawy koniunkturalne? Luksusowe życie? W jakim wymiarze? Jednostek czy dla całego ruchu? Co tu się tak naprawdę głosi?

[8] Proponuję Roszkowskiemu w tym samym trybie co wobec socjalistów wysuwać zarzuty pod adresem katolików, w tym duchownych, o koniunkturalizm, pławienie się w bogactwie, odejście od ideałów, korupcję. „Kościół. Postawy koniunkturalne i inne negatywne zachowania” – po czym zgodnie z formułą „wystarczy przypomnieć sobie wszystkie…” wymienić te akcydentalne, koniunkturalne, systematyczne zjawiska negatywne i systemowe bolączki ludzkie, aby sporządzić podobny akapit o katolicyzmie i Kościele. Już zwłaszcza od czasów reformacji „wystarczy przypomnieć sobie wszystkie…”, powie Roszkowski? Odwagi, Profesorze… Ten tryb pomówienia może dotyczyć każdej dostatecznie licznej zbiorowości ludzkiej. Wystarczy tylko tam, gdzie do zastosowania kwantyfikator szczegółowy jest w miarę zasadny, wstawiać ogólny.

[9] Pamiętamy, kto gorszył się publicznie na hasła wykrzykiwane na protestach kobiet.

[10] Ufam, że czytelnik dostrzegł, iż walkę socjalistów o prawa człowieka (prawo do godnej pracy) można porównać z walką o uznanie praw mniejszości w trakcie tzw. marszów równości.

[11] Fragment nieprzemyślany i byle jaki. Tu potrzebne byłoby wyjaśnienie, że ówcześnie, tj. w latach czterdziestych i na początku pięćdziesiątych, nawet w krajach rozwiniętych odnotowywano różnice w poziomie życia w miastach i poza nimi (na wsi). W państwach biednych panowała bieda nie dlatego, że były one słabo zurbanizowane. Komentarz: Powstaje zasadnicze pytanie: po co o tym w rozdziale „Świat powojenny”? Zróżnicowanie w poziomie życia na świecie w perspektywie Zachodu? A jak? Zróżnicowanie to nie był skutek wojny i stan powojenny. Ten wskaźnik zróżnicowania poziomu życia pozbawiony tu komentarza zestawia różne światy. Na przykład o dziwo: dla 1950 r. tylko 3% mieszkańców Nepalu mieszkało w miastach. I to w wywodzie Roszkowskiego czyni z Nepalu krainę o niskim poziomie życia. Czy oznaką poziomu życia w Nepalu jest fakt, że obecnie po siedemdziesięciu latach w górach i na wyżynach Nepalu nadal tylko 15% obywateli mieszka w miastach?

W problemowym podręczniku dla ostatniej klasy liceum z najnowszej historii najnowszej jednym z dwudziestu rozdziałów byłby np. „Północ – Południe. Globalne i lokalne konsekwencje podziału świata (lata 1945–2020)”. Ogólnopolski otwarty konkurs na rozdział ten i pozostałe… (obj. 1 ark. wyd.). Pierwsza nagroda 100 tys. zł. Pamiętamy głośne 1,75 mln zł na kulowską encyklopedię filozofii?

[12] W. Roszkowski, Historia i teraźniejszość…, s. 41–42. „Przecinały podziały”, powiada profesor. To były podziały, które nie dość, że dzieliły, to jeszcze przecinały. Żyd to wyznanie? Szczytem braku kultury jest stwierdzenie: „Wojna pogorszyła stosunki między chrześcijanami a Żydami”. To wojna je pogorszyła? Tylko pogorszyła? To wojna jest odpowiedzialna za pogorszenie stosunków? To nie Zagłada, ale po prostu wojna była? To już brakuje słów… Cóż za obnażająca nonszalancja czy może piramidalna obłuda? Zajrzałem do innych fragmentów podręcznika: o zagładzie Żydów i obozach śmierci, powojennej traumie zawstydzająco zdawkowo. Konkurs na rozdział pt. „Pamięć wojny światowej” – jak wyżej.

[13] Tamże, s. 44.

[14] Tamże, s. 44–45.

[15] Tamże, s. 45.

[16] Tamże; podobnie na stronie 330 (rozdz. 7) i następnych – to kolejne dawki indoktrynacji, np. refleksje na temat wolności i „róbta co chceta”, wolności w rozumieniu chrześcijańskim i w złym pojęciu. Dalej relacje damsko-męskie i seks bez ograniczeń: „warto przypomnieć tu upadek cywilizacji Grecji starożytnej lub imperium rzymskiego wiązany zawsze z deprawacją moralną”, s. 334.

[17] Ufam, że Kościół wypowie się publicznie wyłącznie jako uczestnik publicznej dyskusji, nie jako cenzor czy zatwierdzający?

[18] Passus o prawdzie (s. 15 i u góry strony 16) to stały odruch polemiczny Roszkowskiego. Najpierw jakiś karykaturalny wariant popularnego (lub celebryckiego, termin prof. Roszkowskiego) poglądu, a potem wydziwianie nad nim.

Korekta językowa: Beata Bińko


 




Wycinanki (77)

WOJCIECH WRZOSEK

Wycinanki (77)[1]

Kołakowski wyjmuje z Księgi Rodzaju pewien wątek i stawia mu nowożytne, a może i współczesne pytania, aby dotknąć zjawiska wstydu nagości, który jest wcześniejszy, jego zdaniem, niż sama nagość. Nagość – wedle interpretacji Kołakowskiego  – jako taka jest ustanowiona przez wstyd. Staje się nią przez wskazanie Boga. Czyli arbitralnie. Ani natura, ani jakaś konwencja między Adamem i Ewą nie upoważnia do uznawania nagości za wstydliwą ani do dostrzeżenia jej jako takiej.

Sami małżonkowie odczuwają pewien wstyd i zakłopotanie, utrzymując zwykłe prawowite stosunki, bo tak obecne jest wszędzie ogromne zło pierworodnego grzechu […]. Ale zepsucie spowodowane przez grzech jest tak wielkie, że małżonkowie nie mogą współżyć bez skrępowania[2].

Gdybyśmy chcieli uznać, że Biblia jest źródłem obecnych wyobrażeń w kulturze albo rejestruje przedbiblijne imaginacje, to czy owak można przyjąć, że to arcydzieło kultury ludzkiej jest skarbcem fundamentalnych naszych wyobrażeń. Rozumowanie Kołakowskiego abstrahuje od wielowiekowej egzegetyki biblijnej, ogromnego dorobku myślowego teologów i myślicieli, który z perspektywy śmiałości francuskiego esprit historyka katolika streścił Jean Delumeau. W licznych książkach podjął on zagadnienia, które można uznać za, po pierwsze, najważniejsze pojęcia chrześcijańskiej wizji świata, po drugie za kluczowe dla mentalności religijnej osnutej na chrześcijaństwie, oraz po trzecie, dla mitów, stereotypów, archetypów, czy paradygmatów myślenia kultury zachodnioeuropejskiej (i nie tylko), dla której źródła to mity przedbiblijne, Biblia i tradycje pobiblijne. Wieki od XIV po XVIII („mój ulubiony” okres, jak stwierdził francuski historyk) pozostają w centrum jego uwagi.

„Skoro grzech pierworodny znalazł się w centrum uwagi zachodniej kultury, jest zrozumiałe – pisał Delumeau – że ziemski raj również się tam uplasował: są one teologicznie i historycznie nierozłączne”[3].

Jean Delumeau w Historii raju zajmuje się dziejami idei raju i grzechu pierworodnego, które są ze sobą skonfederowane. Nie zajmuje się wprost dziejami wstydu, tak jak zajmował się pobliskimi pojęciami. Niektóre tylko to: La Peur en Occident (Strach w kulturze Zachodu, Warszawa 1986) Le Péché et la peur (Grzech i strach, Warszawa 1994), Rassurer et protéger. Le sentiment de sécurité dans l’Occident d’autrefois (Paris 1989) i choćby bodaj ostatnio L’avenir de Dieu (Paris 2015)[4].

Pod wpływem dwóch reform religijnych skomentowano na nowo pierwsze księgi Genesis, dochodząc stopniowo do smutnego wniosku: ziemski raj zniknął. Pochłonęły go wody Potopu. Ale nauka tej epoki, w swoim pragnieniu wiedzy, na nowo grupując wszelkie informacje, jakimi dysponowała, starała się możliwie dokładnie określić miejsce, które Bóg wyznaczył pierwszej ludzkiej parze, zanim popełniła grzech pierworodny. Zarzucono lokalizację na Dalekim Wschodzie, opowiadając się za bliższą, najchętniej w Mezopotamii, czasem w Armenii albo Ziemi Świętej[5].

Widoczna jest tu zbieżność między podejściem Kołakowskiego i Delumeau. Obaj traktują tekst Biblii jako arcyważny dla kultury, jako kluczowy mit Zachodu. Jeśli filozof polski rozumie kategorię mitu antropologicznie (w sensie antropologii społecznej, ewentualnie kulturowej), to francuski historyk przydaje mu także znaczenie tradycyjne: mit jako nieprawdę. Niezależnie od tego, czy przyjmują faktyczność opowiadanych zdarzeń i istnienie postulowanych bytów. W kwestii tej francuski historyk z łatwością przyjmuje symboliczną wagę bytów biblijnych. Obaj podkreślają kluczowe znaczenie konceptów mentalnych wywodzących się z Biblii dla kultury zachodnioeuropejskiej. Historyczne odejście od ziemskiego raju na rzecz symbolicznego usprawiedliwia dwuznaczne chyba rozumienie pojęcia mitu w odniesieniu do idei raju i innych towarzyszących mu kategorii.

Pod piórem Rousseau i Kanta stał się [raj – W.W.] co najwyżej opiekuńczą naturą, chroniącą pierwsze ludzkie istoty, jeszcze posłuszne instynktowi. Coraz lepiej rozumiano, że ziemski raj nabiera znaczenia symbolicznego, chociaż oficjalnie duchowieństwo długo jeszcze usiłowało ukrywać tę oczywistą prawdę przez dosłowne odczytywanie opowieści Genesis[6].


[1] Autor cyklu Wycinanki oraz redakcja ohistorie.eu kilka z nich (74-79)  poczynionych na motywach myśli Leszka Kołakowskiego dedykuje profesorowi Krzysztofowi Zamorskiemu w związku z Jego Jubileuszem w podziękowaniu za dorobek naukowy oraz niepowtarzalny wkład w dobro wspólne.

[2] M. Luther, Oeuvres, Geneve 1975, Commentaire du livre de la Genèse, s. 97–107, cyt. za: J. Delumeau, Historia raju. Ogród rozkoszy, przeł. E. Bąkowska, Warszawa 1996, s. 189.

[3] J. Delumeau, Historia raju…, s. 132.

[4] Nie wymieniam licznych dzieł Jeana Delumeau ani stosunkowo licznych tłumaczeń na język polski.

[5] J. Delumeau, Historia raju…, s. 214.

[6] Tamże.


Korekta językowa: Beata Bińko 




Historia i teraźniejszość, czyli co zrobić, aby młodzież pobierała lekcje religii? Część II: Szumy na peryferiach

WOJCIECH WRZOSEK

Historia i teraźniejszość, czyli co zrobić, aby młodzież pobierała lekcje religii?

Część II: Szumy na peryferiach

Nic w publikacji mającej status „dzieła szczególnego zaufania publicznego”[1] nie może być błędem wynikającym z niewiedzy czy nonszalancji autora i recenzentów. Każde zdanie powinno być sformułowane odpowiedzialnie, w języku literackim, bez retoryki związanej z poglądami politycznymi autorów.

Zapoznawszy się z podręcznikiem Wojciecha Roszkowskiego, doszedłem do wniosku, że jakikolwiek fragment wybiorę do analizy, to i tak popadam we własne drobiazgowe myślenie krytyczne. Zajmuje ono dużo czasu i eksploatuje emocje[2].

Wylosowałem fragment z części pierwszej pt. „Zimna Wojna – Rodowody * 1945–1953 * Świat” – rozdział pt. „Droga do Zimnej Wojny” (s. 46–50 i pobliskie konteksty), oraz z części czwartej pt. „Na krawędzi III wojny. 1953–1962. Polska” – rozdział „Gospodarka wciąż nierynkowa” (s. 282–284 i pobliskie konteksty).

Część pierwszą rozpoczyna poniższy akapit:

„Stosunki między aliantami z II wojny światowej zdecydowanie pogorszyły się pod koniec 1945 roku – powiada prof. Roszkowski. – Przyczyną rozłamu była polityka ekspansji ZSRS po zakończeniu wojny. Skutkowało to oczywiście decyzjami podjętymi w Waszyngtonie i stolicach zachodniej Europy, by się temu przeciwstawić. Po zakończeniu działań wojennych ZSRS nasilał kontrolę nad państwami Europy Środkowo-Wschodniej, wsparł partyzantkę komunistyczną w Grecji, wysuwał roszczenia terytorialne wobec Turcji, ingerował w wewnętrzne sprawy Iranu, prowadził skomplikowaną grę przeciw Anglosasom na Dalekim Wschodzie i w Chinach, wspierał wyzwoleńczo-rewolucyjne ruchy w krajach kolonialnych, podtrzymywał swą popularność w środowiskach żydowskich przez poparcie idei państwa izraelskiego, a także wspierał agitację partii komunistycznych w Europie Zachodniej. Przed wieloma krajami europejskimi rysowała się perspektywa znalezienia się bez wojny w orbicie dominacji sowieckiej”[3]. Skutkowało to oczywiście decyzjami podjętymi w Waszyngtonie i stolicach zachodniej Europy, by się temu przeciwstawić.

Komentarz I :

1) Zdanie wyróżnione, od „Skutkowało… do przeciwstawić”, przenoszę życzliwie na koniec tego akapitu, bo Roszkowski informuje w nim o reakcji Zachodu na politykę ekspansji ZSRS. Domniemywany tu związek to przyczyna: działania ZSRR[4] – skutek: reakcja Zachodu.

Wskazywany związek przyczynowy podpowiada i następstwo czasowe, które warto respektować w narracji podręcznikowej. Świadomość lokalizacji czasoprzestrzennej zdarzeń czy trwanie procesów porządkuje bieg dziejów, ułatwia opanowanie materiału historycznego i jego rozumienie.

2) Na początku akapitu mowa jest o roku 1945, jednak przejawy owej ekspansji ZSRR dotyczą już nie tylko 1945 r. Autor nie sygnalizuje tego czytelnikowi.

3) Czy stosunki (jakie, czy wszelakie?) między aliantami (wszystkimi?) się pogorszyły? Czy tylko pogorszyły się stosunki ZSRR z resztą aliantów?[5]

4) Profesor twierdzi, że stosunki między aliantami już przed końcem 1945 r. były niezbyt dobre, a pod koniec 1945 r. jeszcze się pogorszyły?[6] Ledwie jednak się pogorszyły, a już nazywa je rozłamem?

5) Czy aby podział Niemiec na strefy okupacyjne nie był kluczowy dla powstania dwóch bloków politycznych (świata bipolarnego)? Jeśli już, to nieufność wobec ZSRR wynikająca z jego ekspansji i agresji bierze się jeszcze sprzed zawiązania koalicji antyhitlerowskiej, z 1939 r. – rozbioru Polski i podziału Europy Środkowo-Wschodniej na sowiecką i niemiecką. Później, jeszcze przed końcem wojny, w 1944 r., nastąpiło zainstalowanie rządów prokomunistycznych w Polsce…

Podział Niemiec to była droga i do trwałego podziału Europy, i do powstania NATO i UW. Wejście ZSRR do Europy Środkowo-Wschodniej i do Niemiec to klucz do podziału na bloki polityczno-militarne i zimnej wojny. Czy nie ma co do tego zgody? Zasadnicza zmiana układu sił w Europie: Niemcy, rozgromione i podzielone mocarstwo europejskie, zniszczone, rozbite, w traumie przegranej, z utraconymi terytoriami. Niemcy bez suwerennej państwowości. Pozostałe zachodnie państwa, w tym było nie było potęgi kolonialne, osłabione, a w Europie Środkowej i Centralnej (i w Austrii, na Bałkanach… Od Sztokholmu/Lubeki do Triestu) pojawiła się „obca cywilizacja”, zorganizowana na przemocy fizycznej i mentalnej. Czyż nie tak, Profesorze?

Przyczyną rozłamu była prowadzona przez ZSRS polityka ekspansji?[7]

Sytuację międzynarodową w roku 1945 trudno uznać za rezultat polityki powojennej ekspansji ZSRR, a relacje między niedawnymi aliantami za rozłam. To, co można było u schyłku 1945 zaobserwować, to będąca skutkiem wojny obecność wojsk i służb państw zwycięskich, w tym państwa totalitarnego, w Niemczech i Austrii – na terytoriach, które nie były w granicach ZSRR ani pod dominacją sowiecką przed 1 września 1939, ani przed czerwcem 1941 r.

Gdy „wyzwala” państwo totalitarne, zarazem okupuje, bo narzuca swoje totalitarne porządki terytoriom „wyzwalanym”. W naszym przypadku, pokonując armie innego reżimu totalitarnego, zastępuje go własnym totalitarnym porządkiem. W okupowanych Niemczech doszło do zetknięcia dwóch systemów organizowania społeczeństwa i państwa. Totalitarnego z demokratycznym.

Zabrnięcia w trakcie działań wojennych armii sowieckiej do Europy nie określałbym jeszcze mianem powojennej ekspansji. To była „wojenna ekspansja”. Alianci zachodni sekundowali temu nadal w 1945 r.[8] W czasie wojny nie przeszkadzało im, że są w sojuszu z państwem podobnym do zwalczanego wroga, totalitaryzmem sowieckim. Alianci na wojennych konferencjach byli zdolni do bolesnych kompromisów, także kosztem państw i ludności – ofiar wojny. Po wojnie nie porozumiano się w sprawie traktatu pokojowego (jak się stało uprzednio po I wojnie światowej w traktacie wersalskim). Utrwalił się podział Niemiec. W środku Europy, w podzielonym niedawnym mocarstwie doszło do konfrontacji dwóch cywilizacji. Sowieci instalowali reżimy im podobne, czy im powolne. Tu pożądane byłyby odesłania/linki do licznych kolejnych rozdziałów, bo rozdział ten zapowiada późniejsze procesy prowadzące do zimnej wojny.

Źródłem zimnej wojny była obecność (w wyniku „gorącej wojny”) obok siebie w środku Europy totalitaryzmu sowieckiego i cywilizacji zachodniej.

6) Rozważmy, jakie to inne zasługujące na określenie „polityka ekspansji” działania ZSRR wymienia nasz autor. Powtórzmy: Roszkowski antycypuje zjawiska; wykracza poza cezurę roku 1945, a nawet 1946. Reakcje Zachodu podobnie.

Wskazane przez prof. Roszkowskiego inne świadectwa pozaeuropejskiej ekspansji ZSRR to nieistotny tu szum informacyjny, dalekie peryferia genezy zimnej wojny[9].

Oto one:

a) „ZSRS […] nasilał kontrolę nad państwami Europy Środkowo-Wschodniej” – stwierdza autor HiT-u.

Zamiast użyć sformułowania „nad państwami Europy Środkowo-Wschodniej”, napisałbym „nad Europą Środkowo-Wschodnią, terytoriami będącymi pod presją Armii Czerwonej”, a ująłbym to tak dlatego, że wyzwolone terytoria nie były ani administracyjnie, ani politycznie stabilne, nadto obejmowały je znaczące ruchy migracyjne, przesiedlenia, zmiany granic państwowych etc. Pokazuje to na przykład nowy kształt terytorialny Polski. Od linii Sztokholm–Triest na wschód tylko Węgry, Rumunia i Albania nie zmieniły swych przedwojennych granic.

Nadto istniały sowieckie strefy okupacyjne… „Siły wyzwalające” (w tym tworzące także strefy okupacyjne francuską, brytyjską i amerykańską) z racji swej obecności miały nadmiarowy historycznie wpływ na zjawiska polityczne, które rozgrywały się pod ich presją, terrorem/przemocą pacyfikującą i/lub „tymczasową” organizatorską pomocą „wyzwolicieli”. Istotna była zwłaszcza presja polityczna, ideologiczna Armii Czerwonej[10].

Tu po ogólnej konstatacji zrobiłbym na miejscu autora odnośnik do rozdziału 14, właściwie rozdziałów od 9 po 20, gdyby już teraz czytelnik chciał sobie doczytać/pociągnąć wątki.

Taki podręcznik aż prosi się o takie (odnośniki/linki), biogramy postaci, mapy, schematy, np. w bilansie II wojny światowej – mapa sprzed września 1939 r. i ta z 1945 czy 1946 r. Straty wojenne w danych względnych, przesiedlenia. Inne dane statystyczne, diagramy[11].

Dygresja I:

Jeśli HiT miałby być finałem programu historii najnowszej, to najlepsze byłyby rozdziały problemowe, a w nich dopiero porządek chronologiczny. Na przykład konflikt izraelsko-arabski od roku 1945 po 2020: bilans wojny, dekolonizacja, źródła konfliktu, wojny na Bliskim Wschodzie, inne linie podziału – spory i konflikty. Historyczne zwroty. Po najświeższe tureckie, rosyjskie i amerykańskie interwencje w Syrii, a dzisiaj dalej, na lekcjach już Bliski Wschód także wobec wojny w Ukrainie (Turcja, Iran, Izrael…).

Pokawałkowanie chronologicznego biegu konfliktów na Bliskim Wschodzie i włączenie ich w cezury powszechnodziejowe, wedle sinusoidy konfliktów politycznych świata zimnej wojny lub/i dziejów Polski jako fragmentu dziejów bloku sowieckiego, to ujęcie tradycyjne i zarazem sztuczne. Owe problemy dziejów współczesnych rozgrywają się według swoistej dla nich dynamiki i realizują się w ich własnym czasie.

 

Oto kolejne podane przez Roszkowskiego przykłady polityki ekspansji ZSRR[12]:

b) „ZSRS […] prowadził skomplikowaną grę przeciw Anglosasom na Dalekim Wschodzie i w Chinach” – konstatuje profesor.

Czy „skomplikowane gry” są elementem polityki ekspansji, a proste gry już nie?

Ktoś, kto nie jest biegły w polemikach pseudopolitologicznych, nie zrozumie, dlaczego elementem polityki ekspansji ZSRR są skomplikowane gry. Czy inne państwa prowadzą gry nieskomplikowane, np. mają pokojowe intencje? Prowadzą tylko prostolinijne dysputy?

Cóż robili „Anglosasi” na Dalekim Wschodzie po II wojnie światowej? Używanie slangu propagandy politycznej w podręczniku jest ryzykowne[13]. Uczniowie nie wiedzą, że to żargon. Ten przykład jakoby ekspansji sowieckiej to dla licealisty szum informacyjny. Po co to?[14]

c) ZSRR „podtrzymywał swą popularność w środowiskach żydowskich przez poparcie idei państwa izraelskiego”, podrzuca prof. Roszkowski.

Czy podtrzymywanie popularności to element niecnej/złowrogiej polityki ekspansji? Podtrzymywanie popularności w środowiskach żydowskich jest rozumiane jako element ekspansji? Profesorze, czyżby tylko wspieranie popularności w środowiskach żydowskich było i jest naganne? A w innych środowiskach już nie? Wspieranie idei państwa izraelskiego przez ZSRR było traktowane przez Zachód jako ekspansywne i rodziło jego sprzeciw? Po co w tym miejscu wykładu pełne nieznanych uczniom niuansów exemplum?

d) ZSRR „wspierał wyzwoleńczo-rewolucyjne ruchy w krajach kolonialnych” – wylicza autor HiT-u.

Czy te ruchy wyzwoleńczo-rewolucyjne są ex definitione złe, bo wspierał je ZSRR?[15] Czy są one ze swej genezy wyzwoleńcze i zarazem rewolucyjne? Czy one były wyzwoleńcze (np. skierowane przeciwko zniewoleniu przez metropolię)? Czy stwierdzenie „ZSRS wspierał” znaczy, że ruchy te były de origine rewolucyjne, a Związek Radziecki je tylko podsycał?

Zauważmy, że kolonie nazywa Roszkowski „krajami kolonialnymi”. Uczeń czy „młody student” zapyta: kraje kolonialne, czyli kolonizowały? Czy kraje kolonialne to te, które były kolonizowane?[16]

 

Po co tu gry dalekowschodnie? Ponadto Afryka, Izrael to są peryferyjne sprawy. Lepiej o tym potem. Ten aspekt istnienia ZSRR (eksport rewolucji, interwencje w konflikty zawsze przeciw Zachodowi) można konstatować później, gdy to będą przykłady kliniczne: Korea, Wietnam, konflikt sueski, Kuba… Tutaj te egzotyczne przykłady wyglądają jak puste dźwięki. Czy program historii coś tu uprzednio ufundował w myśleniu ucznia?

Wszystkie te emblematyczne przykłady są niejasno zakomunikowane i przy użyciu slangu polemik politycznych sformułowane. Mącą w głowach nawet rodzicom licealistów.

Na końcu akapitu znajdujemy zapowiedź zimnej wojny jako oporu Zachodu przeciwko tak rozumianej ekspansji ZSRR: „Przed wieloma krajami europejskimi rysowała się perspektywa znalezienia się bez wojny w orbicie dominacji sowieckiej”[17].

Dygresja II:

Czy zwrot „droga do wojny” brzmi stosownie, a zwrot „droga do zimnej wojny” tak samo dobrze? Czy tu nie tkwi jakiś „dryf metaforyczny”? Już „droga ku zimnej wojnie” byłoby lepiej. Lepsze są zwroty frazeologiczne mniej uziemiające, choć banalne, np. narodziny zimnej wojny czy geneza zimnej wojny niż droga do… Oczywiście to niuans, ale zastanawiałem się nad tym, czytając wywody Profesora. Być może dlatego, że wojna, zwłaszcza zimna wojna to daleko nie miejsce, cel, do którego się zmierza. W odróżnieniu od klasycznej wojny to nie konkretne działania prowadzone w określonym miejscu i czasie. Zimna wojna to pewien stan stosunków międzynarodowych. Systemowy, a może i chroniczny? Naiwnie wierzymy, że to tylko „patologia” stosunków międzypaństwowych. A może to stan normalny? Zimna wojna to taki stan stosunków międzynarodowych, kiedy „strony wojujące” szacują ryzyko wojny jako większe niż szansa pozostawania państw (bloków państw) w relacjach pokojowych. Dodać trzeba, że ryzyko konfliktu przy użyciu broni masowego rażenia jeszcze dodatkowo zmienia jakościowo tę sytuację. Rzecz jasna w tym fragmencie rozdziału i książki czytamy o genezie zimnej wojny, a nie o jej szczytowej fazie, tj. – jak rozumiem – gdy obie strony formują „obronne” bloki polityczno-militarne i dysponują bronią nuklearną oraz stosują ją jako „prawo weta” w stosunkach międzynarodowych. Tak ja prywatnie, za przeproszeniem po amatorsku, jak rodzic licealistów, rozumiem „zimną wojnę”.

 

Autor błyskotliwie zamyka akapit, przechodząc do kolejnego kroku „na drodze do zimnej wojny” i powiadamia czytelnika:

„Stalin czynił wszystko, by wykraść od USA tajemnicę produkcji bomby atomowej. Prezydent USA Truman początkowo myślał o wycofaniu zostawionych po wojnie wojsk amerykańskich z Europy, toteż ich liczebność zmniejszono z 12,3 mln w szczytowym okresie wojny do 670 tys. w 1947 r. Demobilizacja powojenna ZSRS miała nieporównywalnie mniejszy zasięg i ograniczyła armię do 3,5 mln żołnierzy (w 1947 r.). Waszyngton stopniowo przekonywał się o konieczności powstrzymywania ekspansji sowieckiej”[18].

Bywa, że antropomorfizowanie działań państw i służb czynione pochopnie prowadzi wprost do scenerii baśniowej. Określenie „wykraść tajemnicę” i stylizowanie Stalina na sprawcę kradzieży na tyle beletryzuje zabiegi służb specjalnych ZSRR, że istnieje ryzyko prostej trywializacji.

Dygresja III:

Zdobywanie tajemnic technologicznych (a nie wykradanie tajemnicy sporządzania mikstury uzdrawiającej jak w baśniach) to zwykłe działania wojujących stron. Współczesne nielegalne pokojowe kopiowanie technologii jest na porządku dziennym. Turcy w trakcie rywalizacji z chrześcijanami na Morzu Śródziemnym: państwami włoskimi, Hiszpanią, uprowadzali specjalistów od konstruowania i obsługi armat – w tym artylerii okrętowej – aby dotrzymać kroku „Zachodowi” w wojnach na morzu. Na długo przed Lepanto w 1571 r.

Jak zachodzą naśladownictwa międzykulturowe? Dyfuzje wzorów kulturowych? Po co stylizować normalne szpiegostwo gospodarcze i militarne na bajki o wykradaniu tajemnicy i przy okazji wynosić Stalina do miana „szpiega z krainy deszczowców”, skoro miał on na sumieniu czyny w dziejowej skali zbrodnicze. Nie nadużywałbym w podręczniku kategorii poppolitologicznych w rodzaju: Kreml żądał…, Waszyngton zaniepokoił się…, Biały Dom postanowił… A Pekin… To zwroty z języka potocznego, brzmią jak relacje dziennikarskie lub polemiki polityczne.

Coś jeszcze: złamanie monopolu USA na broń masowego rażenia to nie był cel tylko ZSRR (prace trwały tam od lat dwudziestych, dzięki zabiegom szpiegów wydatnie przyspieszyły i zakończyły się sukcesem w 1949 r.). Wielka Brytania (1952), Francja (1960) dokonały tego – o ile się orientuję – własnym sumptem technologicznym… Wprawdzie jeszcze w latach czterdziestych Wielka Brytania i USA zawarły umowę o współpracy w dziedzinie broni jądrowej, ale w 1952 to był początek suwerenności Wielkiej Brytanii w tej dziedzinie… Wielka Brytania wykradła tajemnicę? Nie. Wykradał Stalin. Dzisiaj broń atomową posiada lub jest o to podejrzewanych kilkadziesiąt państw.

Kwestia broni masowego rażenia jako aspekt polityki światowej i regionalnej (Indie/Pakistan, Iran/Izrael/świat) zasługuje na monograficzne, syntetyczne zaprezentowanie w problemowej historii najnowszej. Obok innych kluczowych, powiedzmy dwudziestu, problemów dla „najnowszej historii najnowszej”.

Jest tajemnicą autora, w jakim związku z tą udaną fabularyzacją stosunków sowiecko-amerykańskich[19] pozostaje „wycofanie zostawionych po wojnie wojsk amerykańskich z Europy”. W jednym akapicie te dwa wątki?

Prezydent USA Truman „myślał, a jednak je zostawił”. Zastanawiam się, czy można wycofać niezostawione wojska, skoro można te zostawione?[20]

Wycofanie części wojsk amerykańskich z Europy po ustaniu działań wojennych porównał prof. Roszkowski z powojenną demobilizacją ZSRR (nawet nie demobilizacją w ZSRR, lecz „demobilizacją ZSRS”, napisał Profesor). Zasadnicze, niemniej tylko zmniejszenie liczebności wojsk amerykańskich w Europie (z 12,3 mln do 600 tys. żołnierzy – jak podaje, myląc się grubo, nasz autor). Według mojej wstępnej kwerendy w połowie 1947 r. armia amerykańska liczyła już tylko 1,55 mln personelu wojskowego (tzw. personelu w mundurze). Natomiast w szczytowym okresie wojny – 12,2 mln, w tym „tylko” ponad 7 mln poza granicami USA.

Dygresja IV:

Profesor Roszkowski, ekonomista, ekonomizujący historyk gospodarczy „z pochodzenia”, porównał uszczuplenie armii USA w Europie (podając dane dotyczące pełnej liczebności personelu wojskowego USA i jego redukcji po wojnie) z powszechną, powojenną demobilizacją w Związku Sowieckim.

Fakt, iż dopuścił prof. Roszkowski, że armia USA w Europie mogła liczyć kiedykolwiek 12 mln żołnierzy, świadczy o bezrefleksyjności lub niestaranności autora tych słów i recenzentów, doradców etc. To, jak mówię, kalafior, kompromitujący błąd. 12 mln żołnierzy to katastrofalna populacja. Jasne, że nigdzie nie mogłaby w czasach wojny ani w czasach pokoju być utrzymywana „bezczynnie” taka liczba żołnierzy.

 

W efekcie nasz autor epatuje czytelnika tym, że armia sowiecka po demobilizacji liczyła w 1947 r. 3,5 mln żołnierzy, podczas gdy ta amerykańska stacjonująca w Europie – według jego danych – 600 tys. (inne dane to 370 tys.) Spore kontyngenty sowieckie (armia kwantuńska i inne jednostki uczestniczyły w wojnie z Japonią) i amerykańskie (finał wojny na Pacyfiku) były poza Europą i w kraju tj. w USA przez całą wojnę około 5 mln[21].

Przypomnę, że w tym akapicie truchlejemy na myśl, że Stalin chce wszelkimi sposobami wykraść tajemnicę… Nawet jeszcze nie wykradł, lecz skrada się po tajemnicę produkcji[22], a już byli alianci Związku Sowieckiego – nie wiedząc o tym, ale dzięki inwencji prof. Roszkowskiego – podążają jakoby po drodze „do zimnej wojny”, motywowani obawą przed utratą tajemnicy produkcji broni atomowej?

Wstępny wniosek jest następujący: nic w podręczniku, tj. w publikacji mającej status „dzieła szczególnego zaufania publicznego”[23], nie może być błędem wynikającym z niewiedzy czy z nonszalancji autora i recenzentów. Każde zdanie powinno być sformułowane odpowiedzialnie, w języku literackim, bez retoryki związanej z z poglądami politycznymi autorów. W standardowej sytuacji dydaktycznej podręcznik czytałyby setki tysięcy – kolejnych roczników – uczniów. Na szczęście liczba ta będzie mniejsza dzięki w pełni zasłużonej złej sławie, jaką już cieszy się to dzieło.

Wnioski z tego namysłu są następujące: tekst z podręcznika omówiony tu przeze mnie w części II zajmuje w nim około 2/3 strony. Moje omówienie, gdyby je nawet uwolnić od nadmiaru perswazji, kilkanaście razy więcej.

W części III Historia i teraźniejszość, czyli co zrobić, aby młodzież pobierała lekcje religii, pt. „W poszukiwaniu teraźniejszości”, będziemy jej szukać w podręczniku prof. Roszkowskiego.


[1]Termin mój.

[2]Powtarzam tu końcowy fragment części I, bo wprowadza ona do poniższych rozważań.

Wybieram losowo, aby uniknąć elementarnego zarzutu, że robię to tendencyjnie. Mój wybór to strona/rozdział wskazane przez liczbę lat/rok urodzenia Wojciecha Roszkowskiego (rok 47 wieku XX) oraz strona (a na niej rozdział) będąca wynikiem pomnożenia tegoż roku (47) przez miesiąc (6), w którym urodził się prof. Roszkowski. Wszędzie bowiem, gdziekolwiek otworzysz podręcznik, znajdujesz ten godny krytyki styl myślenia i sposób narratywizowania.

[3] Wyróżnienia moje – W.W.

[4] Używam skrótu ZSRR, Związek Socjalistycznych Republik Rad, jako oficjalnej nazwy stosowanej w dokumentach polskich w międzywojniu. https://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/4/4b/Soviet-Polish_Non-aggression_pact_1932.pdf oraz https://pl.wikisource.org/wiki/Konwencja_o_okre%C5%9Bleniu_napa%C5%9Bci_(1933) Adresy te wskazał mi prof. Rafał Wnuk. Nie zmieniam oczywiście skrótu, jakiego używa prof. Roszkowski, gdy go cytuję.

[5]Zwracam na to uwagę, bo to nieprecyzyjne sformułowanie. Co szkodzi powiedzieć to jaśniej i wprost? To angażuje tyle samo słów.

[6]Coś z tym można zrobić. To stopniowanie pogarszanie się stosunków międzynarodowych jest w podręczniku niejasne (zbędne?).

[7]Gdy myślę o polityce ekspansji ZSRR, to jej początek widzę w pakcie Ribbentrop–Mołotow, czyli agresji ZSRR we współpracy z Niemcami.

[8]Alianci potrzebowali ZSRR w wojnie z Japonią. Skoro alianci byli nimi (współdziałali) w czasie wojny, to zrozumiałe, że po jej zakończeniu, po zwycięstwie, współpraca między państwami powzięta zasadniczo na okoliczność wojny częściowo ustała. Na arenę dziejową wkroczyły stosunki międzynarodowe w warunkach pokoju. Powróciły fundamentalne interesy narodowe i zadawnione konflikty oraz nowe, będące skutkami wojny. Zwłaszcza między ZSRR a pozostałymi aliantami.

Wyróżniłbym działania wspólnotowe (konferencje pokojowe, trybunał norymberski, ONZ) i przeszedł do powojennych konfliktów między niedawnymi sojusznikami. Mnożyłbym odnośniki do innych fragmentów podręcznika, w tej problematyce aż do 1949 r. (tu dyskusyjna u Roszkowskiego cezura historyczna – śmierć Stalina w 1953). Dla dziejów Europy i Polski raczej 1956 – XX Zjazd KPZR, Węgry, Polska, Sołżenicyn dla Zachodu, referat Chruszczowa.

[9]Tak myślę, gdy czytam to w podręczniku. Zwykle doktrynę Trumana i mowę Churchilla w Fulton i jego list do Trumana oraz równoległe reakcje Stalina i Żdanowa (Komintern i inne okoliczności), tzw. doktrynę Żdanowa, traktuje się jako faktograficzne, zdarzeniowo-polityczne przejawy narodzin zimnej wojny. Nazwa zaś bierze się z The Cold War Waltera Lippmanna z 1947 r.

[10]Obecność, która przeciągnęła się na wschodzie Niemiec do upadku muru berlińskiego, zjednoczenia Niemiec i wycofania wojsk sowieckich. Na Zachodzie do powstania RFN, planu Marshalla, ale i do dzisiejszej – już od powstania RFN sojuszniczej – obecności wojsk amerykańskich w Niemczech.

[11]O tym szerzej w części III.

[12]Profesor we wstępie namawia, aby rodzice czytali jego podręcznik jak powieść. Próbuję czytać jak powieść dla dorosłych… Córka w klasie maturalnej, syn w drugiej bardzo porządnej – wbrew czasom pogardy wobec edukacji – szkoły średniej, są poza zasięgiem tej zmiany programowej.

[13]Przy okazji: w wersji rosyjskiej propagandy Anglosaksy (nie Anglosasi jednak) to zbiorowy podmiot (ni to Amerykanie, ni to Brytyjczycy, a raczej ci i ci; taki wróg w zmowie przeciw dzisiejszej Rosji, taki nowy podmiot propagandowy, podobnie jak ostatnio tzw. Kołlektiwnyj Zapad – przeciwnik Rosji we współczesnej propagandzie rosyjskiej).

[14]Jest o tym w kolejnych rozdziałach.

[15]Rewolucyjne? Połączenie dobra (wyzwoleńcze) ze złem, w rozumieniu rewolucyjne? Według Wojciecha Roszkowskiego wszelkie rewolucje i rewolucyjne ruchy to zło. Nawet rewolty (np. bunty młodzieży w Stanach Zjednoczonych, zob. s. 329–339; rozdział „Wolność pozytywna, wolność negatywna; Rewolta młodzieżowa”). Rewolucja francuska to pewnie dla prof. Roszkowskiego także samo zło? Jestem pewien, bo sekularyzacja, antykościelność, ba, antyreligijność (akty stanu cywilnego, małżeństwa „państwowe”, równościowe idee, prawa człowieka). Z punktu widzenia prof. Roszkowskiego to „lewactwo”. Nie tylko sankiuloci to ówczesne lewactwo… Czyż nie tak, Profesorze?

[16]We wstępie autor lansuje termin „młody student”. Użycie feminatywu grozi nam określeniem „młoda studentka” i dalej „stara studentka” na studentkę, dajmy na to, nie tylko piątego roku, ale i co gorsza, zaocznie studiującą panią, która ukończyła wczoraj 25 lat. Student zazwyczaj jest młodym człowiekiem.

Chodzi tutaj zapewne o początkującego studenta, studenta niższych lat, który – zdaniem prof. Roszkowskiego – studiując wcześniej jego książkę, uzyska już „wczesnoakademicką” kompetencję do studiowania na kierunkach humanistycznych.

[17]Rysowała się perspektywa znalezienia się bez wojny w orbicie […]” – konkluduje prof. Roszkowski. Zauważmy niecodzienność wtrącenia: „znalezienia się bez wojny w”… Redaktor podręcznika powinien zaproponować skreślenie zwrotu „bez wojny”. Lepiej to opuścić. Zdanie zamykające akapit zyskałoby na jasności bez tego wtrętu i brzmiałoby po prostu: „Przed wieloma krajami europejskimi rysowała się perspektywa znalezienia się w orbicie [w strefie?] dominacji sowieckiej”.

[18]Z części pierwszej pt. „Zimna wojna – Rodowody * 1945–1953 * Świat” wybieram nadal rozdział pt. „Droga do Zimnej Wojny”, cd. s. 46.

[19]Czy baśniowa intryga ułatwi adaptację na studiach humanistycznych młodej studentce? Zrozumie ona dzięki temu zawiłości dziejów najnowszych? Na egzaminie na drugim roku studiów na pytanie, kim był Stalin, młody student odpowie: to ten, co wykradł bombę? Na poprawce z lektur w roku 2008, po przeczytaniu pracy pisemnej silę się na pytanie: czy wie pan, kto to jest Lech Wałęsa, student odrzekł: nie, nie… Dzisiaj pan profesor ze mnie już nic nie wyciągnie…

[20]Na pytanie moje skierowane do dzieci: co w tym zdaniu nie gra, chcąc upewnić się, czy tylko ja tu to dostrzegam, syn odpowiedział: zostawić to można ich mundury i przewieźć żołnierzy przez ocean w samych kalesonach. Raczej: Pozostawić, niż zostawić wojska…, a lepiej: wstrzymał wycofywanie…, przedłużył stacjonowanie…, utrzymał obecność… itp.

[21]Znane są kłopoty z powojennymi powrotami żołnierzy amerykańskich do Stanów Zjednoczonych, m.in. ze względu na przepisy o segregacji rasowej w transportach wojskowych. Po ustaniu działań wojennych zdarzały się protesty żołnierzy przeciw opieszałości amerykańskich wojskowych służb biurokratycznych, np. na Filipinach).

[22]Myślę teraz, że „wykraść tajemnicę” to mało. Trzeba mieć potencjał technologiczny do tego, aby nadać tajemnicy jej ziemską moc. Musiało – jak wiemy – upłynąć sporo czasu i wysiłku geniuszy teorii i praktyki, zanim emigranci z Europy wraz z Amerykanami przyoblekli w Los Alamos teoretyczną możliwość w militarną praktykę. Od technologii do technicznej realizacji jest jeszcze kolejny krok. Niemniej w czasach kiedy, jak powiada literatura przedmiotu, deklarowano już nieprzyjazne zamiary z obu stron, formułowano doktrynalne założenia zimnej wojny, Amerykanie cieszyli się z dopiero co uzyskanego monopolu w praktykowaniu broni masowego rażenia. W takim przypadku nie pisałbym o wysiłkach Stalina, ale dopiero pierwszej sowieckiej udanej próbie broni jądrowej w 1949 r. i dodałbym coś o tym sukcesie wywiadu ZSRR. (Rosenbergowie, Oppenheimer etc.). Niestety nie wiem, co w sprawie szpiegowania jest literaturą, a co udokumentowanymi historycznie faktami o skutkach prawnych i politycznych. Problem ten nazywam: kto naprawdę pływał w akwarium Suworowa lub o dziejowej roli Stirlitza.

[23]Termin mój.

 

Korekta językowa: Beata Bińko


 




Wycinanki (76)

WOJCIECH WRZOSEK

Wycinanki (76) [1]

Odwaga, z jaką Kołakowski używa nowożytnej racjonalności do interpretowania artefaktów kultury duchowej ze sfery sacrum, dostarcza nam argumentów za tym, że nie powinno być poznawczych tabu[1].

W tytule Epistemologia strip-tease’u autor zestawia elitarną domenę myślenia, jaką jest filozoficzna teoria poznania, z „błahym” fenomenem kultury, jakim jest widowisko strip-tease’u[2]. Ujawnia przy tej okazji, jakie pokłady sensów mogą się kryć za lekceważonymi przez wielu marginaliami praktyk społecznych.

Przytaczając potoczne, podręczne, żywiołowe rozumienia widowiska strip-tease’u, zwraca czytelnikowi uwagę na jego metafizyczny kontekst. U podłoża naszego rozumienia widowiska tkwi – jak to nazywam – odruch mentalny sprowokowany przez – tu z kolei jak określa Kołakowski – „ustawodawcę abstrakcyjnego”:

[…] jakoż, stosownie do wiedzy w Księdze Rodzaju przekazanej, poznanie nagości własnej było pierwszą wiadomością, jaką owoc zakazany pozwolił prarodzicom naszym sobie przyswoić. Czytamy mianowicie na początku – referuje filozof – że oboje byli nadzy, a nie wstydzili się; dalej, że gdy tylko spróbowali owocu z drzewa wiadomości, poznali, iż są nadzy, i ukryli się w krzakach – nagości się wstydząc, nie zbrodni dopiero co spełnionej – przed pańskim wzrokiem; następnie, że po owym wstydzie nagości rozpoznał Bóg, iż domownicy jego złamali zakaz, wreszcie, że dopiero z raju wygnani zeszli się Adam i Ewa w miłości cielesnej[3].

Dalej i wprost tłumaczy nasz filozof, dlaczego przywołuje tak ujętą opowieść:

Historia ta zasługuje na uwagę, można z niej bowiem wyłowić teorię nagości utajoną we wspaniałej pracy mitotwórczej Hebrajczyków starożytnych, a dla naszej kultury ważną[4].

Przytoczę tylko niektóre – moim zdaniem kluczowe – pożytki interpretacyjne, jakie oferuje Kołakowski – poczynione z perspektywy antropologa kultury współczesnej, gdy interpretuje widowisko strip-tease’u[5]. A zatem:

  1. […] nagość pojawia się w świadomości nie „sama przez się”, tj. pojawia jako fakt zauważalny tylko w swej opozycji do „bycia odzianym”. Słowem nagość jest zjawiskiem kulturowym, nie zaś przyrodzonym […].
  2. Nie jest tedy tak, by wstyd był wynikiem nagości; przeciwnie, wstyd dopiero umożliwia istnienie nagości jako okoliczności zauważalnej, tj. istnienie nagości po prostu.
  3. […] nagości się wstydzić należy, czyli że nagość istnieje, dowiaduje się człowiek nie od siebie wprawdzie, ale też nie z obserwacji; wiedza ta zawarta być musiała w umyśle uniwersalnym, stąd dopiero przesiąknąć do złowrogiego owocu i za jego sprawą olśnić przestępczą parę […]. Inaczej – przekonuje Kołakowski – nie oni ustanowili nagość mocą konwencji, ale poznali ją, uprzednio zawartą i „daną” w rozumie wszechobejmującym. Wiedza, raz nabyta, nie daje się tedy unieważnić, ani zmienić mocą konwencji wtórnej, lecz prawda jej pozostaje nieodwracalna. Wstyd bez widza jest tedy również uprawomocniony, albowiem jest wstydem wobec widza wszędy obecnego, wobec oka wszystkowidzącego.
  4. […] idea nagości była, po zakazie, pierwszym wkładem informacyjnym do zasobów ludzkiej wiedzy[6].

 

[1] Autor cyklu Wycinanki oraz redakcja ohistorie.eu kilka z nich (74-79)  poczynionych na motywach myśli Leszka Kołakowskiego dedykuje profesorowi Krzysztofowi Zamorskiemu w związku z Jego Jubileuszem w podziękowaniu za dorobek naukowy oraz niepowtarzalny wkład w dobro wspólne.

[2] Jeden z moich mistrzów bronił tezy, że najwyższą wartością jest suwerenność intelektualna jednostki.

[3] Popisem antropologicznej wyobraźni są dawne prace Emmanuela Le Roy Ladurie, Le Carnaval de Romans. De la Chandeleur au mercredi des Cendres (1579–1580), Paris 1979, i Montaillou, village occitan de 1294 à 1324, Paris 1975.

[4] L. Kołakowski, Epistemologia strip-tease’u, w: tegoż, Pochwała niekonsekwencji. Pisma rozproszone z lat 1955–1968, przedmowa, wybór, oprac. Z. Mentzel, Warszawa 1989, s. 14–15.

[5] Tamże, s. 15.

[6] Moja ciekawość nie wiedzie mnie ku temu, aby posiąść otchłanie metafizyczne stojące za fenomenem strip-tease’u. Przeciwnie, interesuje mnie antropologizowanie kultury, jakie realizuje Kołakowski na przykładzie fenomenu zasadniczo postponowanego przez naukę. W każdym razie nie interesuje mnie kulturowe ugruntowanie ewentualnego uczestnictwa w widowisku ani w roli widza, ani jak dotąd po stronie jego twórców. Warto jednak pamiętać, że poszukiwania semantyki spektaklu będzie – per fas et nefas – brzemienne dla ewentualnej partycypacji w nim. Będzie można w trybie alibi powołać się na klasyka obserwacji uczestniczącej Bronisława Malinowskiego, wtedy, gdy zechce ktoś prowadzić badania terenowe.

[7] L. Kołakowski, Epistemologia strip-tease’u, s. 15. Tamże niuanse rozumowania Kołakowskiego.




Historia i teraźniejszość, czyli co zrobić, aby młodzież pobierała lekcje religii? Część I. Nowy przedmiot i pierwszy podręcznik.

WOJCIECH WRZOSEK

Historia i teraźniejszość, czyli co zrobić, aby młodzież pobierała lekcje religii?

Część I. Nowy przedmiot i pierwszy podręcznik

To nie monoteizm może uczynić religię budzącą grozę, lecz imperializm jej prawdy[1].

Rządzący nie potrafią zachęcić uczniów szkół średnich do uczęszczania na lekcje religii. Poszukują więc sposobów, aby ich do tego zmusić. Mało tego, słyszymy pomruki w sprawie egzaminu z religii na maturze, szykowany jest zamach na etykę.

Polityk nie musi być specjalistą od polityki oświatowej, zarządzania oświatą lub mieć bliską edukacji kompetencję, aby zostać ministrem edukacji i nauki. Za to musi być politykiem.

Nasz minister należy do ludzi, którzy awansowani z racji koneksji politycznych na wysokie stanowisko, mniemają, że są kompetentni w zakresie domeny, jaką objęli. Boleśnie przechodzi syndrom docenta: co rusz wypowiada się publicznie o czymkolwiek. Nagle cały świat staje się obszarem jego publicznych dywagacji. Podobnie jak rzecznik rządu jest rzecznikiem swoich własnych poglądów. Z dnia na dzień dorósł do stanowiska, a z tygodnia na tydzień ono go przerosło, podobnie jak funkcja przerosła prezydenta.

Formalnie biorąc, nasz minister przeszedł długą drogę kształcenia, nie zrozumiał jednak, że to nie on decyduje o sposobach legalizowania książki jako podręcznika, lecz jedynie uruchamia i nadzoruje monitorujących uprzednio ustanowione procedury, podwładnych.

Minister nie rozumie, że nie powinien decydować w sprawach właściwych dla profesjonalnych agend naukowych, edukacyjnych, dydaktycznych. W tym także nauczycieli i fachowców od podręczników, ministerialnych specjalistów. Minister to strażnik procedur, nie powinien zabierać głosu nie tylko przed zamknięciem postępowania w sprawie podręcznika, ale i po. To urzędowe komunikaty informują o tym, które publikacje uzyskały status podręcznika.

Minister chwali się, że nie czytał podręcznika prof. Wojciecha Roszkowskiego, ale uważa, iż jest on znakomity. Zakłada jednak, że gdyby się z nim zapoznał, to wyrobiłby sobie opinię godną publicznej uwagi[2]. To przekonanie samo w sobie jest kompromitujące.

Odwołanie się do kultu Andrzeja Alberta to argument ad auctoritatem, i to autorytetu sprzed lat. Bez znaczenia dla meritum sprawy. Order Orła Białego, niezależnie od naszego respektu dla jego rangi, nie jest wystarczającym powodem do uznania książki kawalera orderu za godną miana podręcznika. Nie ma znaczenia też to, że i drugi Orzeł Biały bierze pod swe skrzydła książkę prof. Roszkowskiego[3].

O statusie nowego przedmiotu. Skąd ten pomysł?

Zmiany w szkolnej edukacji historycznej, w programach nauczania i wychowaniu obywatelskim i patriotycznym młodzieży wynikają ze zmiany wyznawanego przez ministerstwo ideału ucznia szkoły średniej. To odejście od edukacji obywatela na rzecz ukształtowania patrioty, nosiciela tradycji narodowych i wyznawcy wiary przodków. Wszystko to w duchu przywiązania do narodu katolickiego i Kościoła narodowego jednocześnie.

Cele i wartości wspólnoty obywatelskiej, państwowej, samorządowej i europejskiej są spychane na peryferia, traktowane jak mniej ważne, obce. Przy tym obce znaczy niemal tyle, co niepożądane, niegodne i nieprzyjazne. Dla formacji władzy Inny, Obcy, Sąsiad, to podejrzany, niecny, nieprzyjaciel. Motywem stosunków międzynarodowych i polityki wewnętrznej jest być przeciwko. Znaleźć i wskazać gorszego znaczy podnieść wartość własną.

Fundamentem światopoglądowym rządzącej prawicy jest zasada, że to, w co wierzymy, jest wyższe i ważniejsze niż to, co wiemy o świecie, Polsce i o sobie. Wedle aktualnie sprawujących władzę gwarantem dobra wspólnego jest wiara katolickiego narodu, a nie wiedza i prawa obywateli. Dla rządzącej prawicy zatem obywatel i patriota to miłośnik katolickiej komuny narodowej. Ważniejsze są prawdziwa wiara i pobożne życzenia niż to, do czego umówiliśmy się w konstytucji i prawnej organizacji naszego funkcjonowania społecznego. Oponenci rządów dobrej zmiany to patrioci państwa demokratycznego, wielokulturowości dziedzictwa historycznego, pluralizmu pamięci, szacunku dla wartości Innych. Dobro wspólne to respekt dla mniejszości, a nie dyktat okazjonalnej większości.

Aby umożliwić realizację państwowej polityki historycznej, która jest rozumiana jako partyjna polityka historyczna, partyjna polityka dziedzictwa i partyjna polityka pamięci, potrzebni są odbiorcy o niskiej kompetencji kulturowej, możliwie źle wykształceni, podatni na indoktrynację[4]. Nadają się do tego dogmatyczna prawda o przeszłości, wyselekcjonowane nacjonalistycznie dziedzictwo i stronnicza heroistyczno-martyrologiczna pamięć zbiorowa.

Z tych przesłanek ideowych wynikają konkretne zadania dla edukacji. W naszym przypadku ma ona służyć do odtwarzania i powiększania elektoratu rządzących partii. Celem radykalnych zmian w nauczaniu i wychowywaniu młodzieży jest reprodukowanie twardego elektoratu prawicy oraz tworzenie klimatu dla kształcenia obywateli wyznających prostolinijny obraz świata, łaknących populistycznej propagandy.

Edukacja historyczna wraz z tzw. polityką kulturalną i partyjnymi mediami stanowią blok partyjnej dominacji w sferze komunikacji publicznej. Minimum tej dominacji to taki jej zasięg i skutek, który gwarantuje rządzącym wygraną w kolejnych wyborach. O nic więcej tutaj nie chodzi.

Jeśliby cały ten obszar władania nazwać kulturą partyjną, to nie jest ona bynajmniej świecka. Przenika ją narodowy nieelitarny katolicyzm. Elementem tej partyjnej kultury jest/ma być edukacja szkolna[5].

Kluczowe dla polityki indoktrynacji w szkołach są lub niebawem będą postępująca degradacja etosu nauczyciela i zawodu nauczyciela, pauperyzacja pracowników szkolnictwa i oświaty, polityczne ubezwłasnowolnienie dyrektorów, zamiana nadzoru kuratorskiego w dozór kuratora, wkrótce etyka będzie nauczana przez absolwentów szkolnictwa klerykalnego, nauka religii pozostanie nie wiedzą o ważnej dziedzinie kultury, lecz tresurą wyznawców wiary. Religia na maturze to ułatwienie dla miernych, ale naszych.

Nowy przedmiot i pierwszy podręcznik

W arsenale polityki indoktrynacji pojawił się w programie szkoły średniej nowy przedmiot – historia i teraźniejszość. Jego podstawa programowa była już krytykowana przez poważne gremia. Wokół pierwszego tomu najwcześniej zatwierdzonego podręcznika prof. Roszkowskiego wybuchła publiczna wrzawa. Ujawnili się jego admiratorzy z ministrem na czele oraz aktywni i dostatecznie głośni przeciwnicy.

Z perspektywy nowoczesnej, świeckiej szkoły, potrzeb nauczania i dydaktyki ustanowienie tego przedmiotu jest wielce dyskusyjne.

Oto niektóre problemy:

– skoro podstawa programowa nauczania historii w szkole średniej obejmuje dzieje aż po czasy najnowsze, a więc sięga w teraźniejszość (katastrofa smoleńska i druga dekada XXI w. jako jej cezury czasowe), to po co jej powtarzanie w podstawie programowej przedmiotu historia i teraźniejszość? Po co do historii nauczanej w szkole średniej dodawać teraźniejszość, skoro ona w niej już jest?

– czym od historii najnowszej obecnej już w programie nauczania historii miałaby się różnić historia i teraźniejszość?

– Czy w podręczniku do przedmiotu historia i teraźniejszość, w pierwszym jego tomie autorstwa prof. Roszkowskiego, znajdują się elementy podstawy programowej wiedzy o społeczeństwie?

Przedmiot historia i teraźniejszość w zamyśle ministerstwa wchodzi w paradę klasycznego szkolnego przedmiotu nauczania, jakim jest historia, i dodatkowo ma zastąpić wiedzę o społeczeństwie.

Jeśli HiT ma zawierać historię najnowszą, to tytułowa teraźniejszość czym ma być? Teraźniejszość de nomine nie jest nawet nazwą jakiejkolwiek dziedziny wiedzy, dyscypliny naukowej czy rodzajem kompetencji społecznej lub kulturowej. Teraźniejszość to nazwa czegokolwiek. To enigmatyczne określenie okazjonalnego czasu.

WOS to wiedza o społeczeństwie, a teraźniejszość ma być o czym?

Podręcznik prof. Roszkowskiego posłuży do odpowiedzi na te pytania[6].

Dygresja: Na początek wstępna opinia, czym mogłaby być obecność teraźniejszości w szkolnej edukacji.

W przygotowaniu podręcznika do historii najnowszej wieńczącej szkolny kurs historii potrzebny jest udział specjalistów z wielu dziedzin wiedzy, dyscyplin i subdyscyplin naukowych. Potrzebna jest grupa pilotażowa, reprezentująca różne aspekty projektowania i realizacji podręcznika: pedagodzy, dydaktycy, znawcy podręczników, doświadczeni nauczyciele, historycy dziejów najnowszych, historycy gospodarki, badacze kultury, w tym kultury popularnej… Pożyteczne byłyby opinie towarzystw naukowych i instytucji państwowych w przemyślanej zespołowej pracy nad jednym z najdelikatniejszych zadań, jakim byłoby wdrożenie do dydaktyki szkoły średniej nowoczesnej historii najnowszej. Syntetycznej, interdyscyplinarnej, atrakcyjnej wizji współczesności. Swoiste minimum kompetencji kulturowej maturzysty. Ponieważ teraźniejszość to świat, który otacza ucznia, świat, w którym uczestniczy i go przeżywa, powinien mu być znany inaczej niż świat miniony. Zadanie dla historii najnowszej powinno być inne niż to dla historii jako takiej, czyli narracji o przeszłości. Nie jest możliwe, aby jeden autor miał kompetencję w tak szeroko zakrojonej problematyce i potrafił zbudować spójną narrację podręcznikową. Taki podręcznik wymaga solidnej, stałej współpracy w ramach zespołów specjalistów, teoretyków i praktyków nauczania.

Konstruktywna propozycja

Historia i teraźniejszość to może być po prostu nazwa tego fragmentu programu nauczania historii, który kończyłby edukację historyczną w szkole średniej.

Najlepiej byłoby, aby to była po prostu najnowsza historia najnowsza powierzona historykom dziejów najnowszych[7]. Ostatni rok, może semestr?

Byłoby wskazane, aby zadanie to powierzyć historykom, którzy podejmą się napisania podręcznika przedstawiającego historię nowoczesną, nie tylko polityczną, lecz historię szeroko rozumianej kultury Polski, jej sąsiadów, Europy i tyle, ile będzie trzeba, świata.

Historycy mają przyswojony rygor narracji historycznej, opanowane dokumentowanie tez, poświadczanie źródłowe, koordynują ikonografię i znają literaturę towarzyszącą treściom podręcznika. Do tego współcześni nowocześni historycy posiedli znajomość bogatych zasobów materiałów pomocniczych i uzupełniających istniejących w sieci. Znają podręczniki stosowane w innych krajach[8].

Historycy mają we krwi program historii, który już obowiązuje. Wiedzą, co uczniowie wiedzą o świecie niedawno minionym i co z niego rozumieją. Historycy zbliżyliby podręcznik dla ostatniej klasy szkoły średniej do intelektualnego poziomu historii akademickiej. Nie tyle angażując ogromną ilość informacji, jaką zgromadziła historia akademicka i historiografia światowa, ile proponując problemową wiedzę o Polsce i świecie współczesnym. Wówczas taki program mógłby dawać wstępną orientację w świecie współczesnym i humanistyczną ogładę dla tych absolwentów szkół średnich, którzy zamierzają studiować nauki humanistyczne i społeczne.

Pozostawiłbym w programie szkolnym wiedzę o społeczeństwie, cały czas ją ulepszając, unowocześniając.

Przedmiot ten nie był nadmiernie respektowany, niemniej ma już dzisiaj pozytywne doświadczenia. Ogłosiłbym konkurs na podręcznik do WOS-u z solidnym wynagrodzeniem i premią/nagrodą, ufundował granty ministerialne[9], zaangażował zespoły akademickie (socjologów, antropologów kultury, prawników, politologów, historyków – ustroju, gospodarki, itd.) i nauczycieli przedmiotu do ewolucyjnej modernizacji podstawy programowej i koordynowania pomocy dydaktycznych na platformach cyfrowych. WOS to doskonały przedmiot do kształcenia umiejętności korzystania z zasobów internetowych, wędrowania tropem wiarygodnych danych o Polsce i świecie współczesnym. Zwłaszcza umiejętności korzystania z praw obywatela, usług publicznych, uczestnictwa w świecie cyfrowym…

Dzięki takim rozwiązaniom udałoby się uniknąć zasadniczych kłopotów merytorycznych, metodycznych i metodologicznych, jakie napotykamy w podręczniku prof. Roszkowskiego. Spróbuję je tu wskazać. Na początek niektóre i ogólne, które powodują, że lepiej powrócić do programu nauczania sprzed HiT-u. Rozwijać, unowocześniać i uatrakcyjniać historię najnowszą i to samo uczynić z wiedzą o społeczeństwie.

Analiza podręcznika upoważnia do postawienia wstępnej opinii[10]: lepiej ulepszać zastane rozwiązania, niż gorączkowo wprowadzać niedopracowane pomysły i legitymizować jako podręczniki skrajnie subiektywne, autorskie i amatorskie wizje świata i człowieka.

Kłopoty HiT-u prof. Roszkowskiego

W pierwszym tomie podręcznika Roszkowskiego w zakres historii i tzw. teraźniejszości, która ma zamiar być partnerem historii nie tylko w tytule, wchodzi rzeczywistość dawno miniona. Kończy się ona ponad 40 lat temu (górna cezura tego tomu to rok 1979)[11]. Czy dla historyka lata 1945–1979 to teraźniejszość? Nie. Dla politologa, ekonomisty, prawnika? Nie. Czy to teraźniejszość dla dzisiejszego licealisty i jego nauczyciela? Nie.

Teraźniejszości w pierwszym tomie nie ma. Jest w nim drastycznie mniej teraźniejszości niż w obowiązujących podręcznikach do historii. One kończą swój program na drugiej dekadzie XXI w. Czy tzw. teraźniejszość będzie zaprezentowana w drugim tomie podręcznika do HiT-u?[12]

W pierwszym tomie podręcznika prof. Roszkowskiego nie ma historii najnowszej w pełnym jej wymiarze, dlatego też nie ma teraźniejszości. Nie ma również realizacji podstawy programowej wiedzy o społeczeństwie.

Na 500 stronach chronologicznego wykładu Roszkowski nie wkracza w ostatnie 43 lata[13]. Kończy na roku 1979. Czy to podręcznik do historii najnowszej? Powiedzmy, jej pierwszy tom? Jak się on ma do podręcznika/programu po prostu historii? W czym poza ten program wykracza?

Zanim sformułuję odpowiedzi na te zasadnicze pytania, przyjrzyjmy się bliżej narracji podręcznikowej Wojciecha Roszkowskiego.

Przedmiotem szczegółowej analizy są trzy losowo wybrane fragmenty o objętości łącznie mniej niż 10 stron. Prezentowane komentarze są świadectwem mojego myślenia inspirowanego całością lektury i wynikiem skupienia krytyki na wybranych fragmentach[14].

Zapoznawszy się z podręcznikiem Wojciecha Roszkowskiego, stwierdziłem, że wszystko jedno, jaki fragment wybiorę do analizy, bo i tak popadam we własne drobiazgowe myślenie krytyczne. Zajmuje ono dużo czasu i eksploatuje emocje. Wybieram losowo, aby uniknąć elementarnego zarzutu, że robię to tendencyjnie.

Wszędzie bowiem, gdziekolwiek otworzysz podręcznik, znajdujesz ten godny krytyki styl myślenia i sposób narratywizowania. Wszędzie widać mentalność, retorykę, wizję świata i człowieka reprezentowane przez autora. To jest podręcznik, który jest nade wszystko wyznaniem wiary, a nie przekazem wiedzy. Samo to budzi sprzeciw i wywołuje krytykę, gdyż podręcznik to efekt połączenia zbiorowej uznanej wiedzy akademickiej i pryncypiów państwowej polityki pamięci i dziedzictwa, nie zaś wytwór partyjnej polityki historycznej czy zestaw osobistych uprzedzeń. To ma być podręcznik dla szkoły państwowej, a nie podręcznik historii najnowszej dla kleryków, przeznaczony dla seminarium duchownego.

Minister i autor myślą, że napełnią wiarą lub umocnią w niej tych uczniów, którzy unikają lekcji religii w postaci dzisiejszej katechezy szkolnej, oferując im HiT w postaci podręcznika prof. Roszkowskiego. Te zasygnalizowane mocne tezy będę drobiazgowo uzasadniać w kolejnych krokach.

Mój wybór to strona/rozdział wskazane przez liczbę lat/rok urodzenia Wojciecha Roszkowskiego (rok 47 wieku XX) oraz strona (wskazująca rozdział) będąca wynikiem pomnożenia tegoż roku (47) przez miesiąc (6), w którym urodził się prof. Roszkowski.


[1] „Ce n’est pas le monothéisme qui peut rendre redoutable une religion, mais l’impérialisme de sa vérité”, P. Veyne, Quand notre monde est devenu chrétien (312–394), seria „Idées”, Paris 2007, s. 40; w moim tłumaczeniu, ponieważ nie dysponuję polskim wydaniem.

[2] Zauważmy, że nasz minister nie wypowiada się o innych podręcznikach szkolnych, np. podręcznikach do biologii, chemii, a przecież tak samo jak nie jest biologiem ani chemikiem, tak i nie jest historykiem, lecz tu folguje sobie bez skrupułów. Historia najnowsza jest wszak podstawową materią tomu I podręcznika Historia i teraźniejszość. Oczywiście wiemy, co Przemysław Czarnek sądzi o wielu sprawach, ale na szczęście nie są to twierdzenia o podręcznikach do biologii, fizyki, teologii, religioznawstwa…

[3] Chodzi mi o udział prof. Andrzeja Nowaka jako doradcy w powstaniu tego dzieła.

[4] To wstyd, że godzimy się na postponowanie nauczycieli, degradację zawodu i pauperyzację środowiska. To, że magister w wojsku zarabia dwa razy więcej niż magister w szkole, to świadectwo naszych priorytetów.

[5] Zakusy polityczne ministerstwa i ministra na instytucje nauki i edukację wyższą zostały na razie uśmierzone także z powodu ich żenującego koncepcyjnie charakteru. Reformy te nie weszły w fazę realizacji ze względu na suwerenność uniwersytetów i autonomię uczelni oraz niezdolność rządzących do sformułowania skutecznych politycznie projektów zmian. Obóz władzy dysponuje jedynie enklawami w domenie szkolnictwa wyższego, pozbawionymi na razie istotnego wpływu na środowisko akademickie. Już jednak widać odpływ młodych kadr z uczelni. Z wydziałów przyrodniczych, uczelni technicznych, medycznych, ale i wydziałów humanistycznych. Uczelnie, agendy nauki to bastiony myślenia niereżimowego, niestety, rzadziej antyreżimowego.

[6] Poszukamy w podręczniku Roszkowskiego sztandarowej i tytułowej teraźniejszości.

[7] Zespół autorski miałby w umowie zawarte dopisywanie/przeredagowywanie co jakiś czas ostatnich pięciu–dziesięciu lat, co w epoce podręczników w sieci, która niebawem nastanie, nie będzie sprawiało żadnych problemów. Taka praktyka optymalizuje koszty i maksymalizuje dostępność podręcznika. Niedługo, mam nadzieję, nie będziemy edytować papierowych wersji.

[8] To są, bywa, bardzo dobre podręczniki, powstałe w różnej konwencji, w różnych systemach edukacji. Dla mnie dwa ideały to Fernanda Braudela Gramatyka cywilizacji (tłum. H. Igalson-Tygielska, Warszawa 2006); w pierwszej wersji wydana w dziele zbiorowym Le monde actuel z 1963 r., tłumaczenie polskie powstało na podstawie wydania Flammarion Grammaire des civilisations z 2002 r. (książka pomyślana jako podręcznik do liceum; w Hiszpanii i Polsce zalecana jako podręcznik akademicki [sic!]).

Drugi dla mnie imponujący: Histoire/Geschichte. L’Europe et le monde depuis 1945 à nos jours. Manuel d`histoire franco-allemand. Terminales L/ES/S, Klasse 12/13, pod redakcją Petera Geissa i Guillaume’a Le Quintreca, wersja niemiecka wydana przez Klett, francuska przez Nathan; dziesięcioro autorów, pięcioro ze strony niemieckiej i pięciu z francuskiej; wskazani są autorzy 17 rozdziałów. Omawiane czasy najnowsze to lata 1945–2006. Przywołuję wariant francuski, bo taki mam. To godne naśladowania nowoczesne strategie podręcznikowe. Przepraszam za oczywistość, przecież nie treści godne kopiowania. Periodyzacja, problematyzacja, źródłowość, wszechstronność treści, wzorowa grafika, ilustracje, linki/odnośniki/odsyłacze, literatura uzupełniająca, w tym audiowizualna, indeksy, podsumowania do powtórek i utrwalania. Stronniczość narodowa nieunikniona przez udział dwóch stron, niemieckiej i francuskiej, została zbalansowana, różnice interpretacyjne stron wyłożone w katalogu rozbieżności (regards croisés  franco-allemands), plik wskazówek metodycznych dla użytkownika, jak czytać dane statystyczne, jak sporządzić referat, prezentować projekt, biogramy kluczowych postaci, słowniczek pojęć itp. Kilka lat pracy zespołów, konferencji, narad. Koszty po obu stronach i unijne finansowanie. Miejsca konferencji i narad to wspaniałe historyczne siedziby. Kilkuletni jak się wydaje znakomicie zorganizowany , spójny plan działań wielu osób i instytucji.

[9] Czy ktoś pamięta dotację ministra w wysokości 1,75 mln na angielski przekład powszechnej encyklopedii filozofii firmowanej przez KUL? Pisałem wtedy: „fachowcom to po co, niefachowcom do niczego”. Czy ktoś coś dzisiaj słyszał o tym wydarzeniu propagandowym? Miliony można było wydać np. na trzyletni grant podręcznikowy, podręcznik do WOS-u i ostatniej klasy (dawki programowej) historii w szkole średniej. W tym na staże/pobyty studialne choćby w GEI (Georg-Eckert-Institut – Leibniz-Institut für internationale Schulbuchforschung).

[10] Na razie nie znam innych podręczników do HiT-u.

[11] W. Roszkowski, Historia i teraźniejszość 1945–1979. Podręcznik dla liceów i techników, Kraków 2022, 511 stron; konsultacja naukowa: prof. dr hab. Andrzej Nowak, prof. dr hab. Wojciech Polak, dobór ilustracji: Mateusz Bednarz; podpisy do ilustracji: Monika Makowska, Jolanta Sosnowska; opinie rzeczoznawców „w sprawie dzieła jako podręcznika” prof. dr hab. Tadeusz Wolsza, dr Rafał Drabik, mgr Klemens Stróżyński.

[12] Podstawa programowa historii dzieli okres po II wojnie światowej na dwa, 1945–1980 i od 1980 do 2010 r. i drugiej dekady XXI w. Historii i teraźniejszości do 2015 r. i do lat dwudziestych XXI w.

[13] Powrócę jeszcze do kwestii, w jakim stopniu można w pierwszym tomie podręcznika Historia i teraźniejszość doszukiwać się teraźniejszości. Jaką teraźniejszość oferuje Roszkowski w tomie pierwszym swego podręcznika, odpowiadam w części III.

[14] Przez krytykę rozumiem analizę z perspektywy wiedzy i kompetencji krytykującego, nie zaś ocenę negatywną – jak to potocznie się przyjmuje.


Korekta językowa: Beata Bińko




Wycinanki (75)

WOJCIECH WRZOSEK

Wycinanki (75)[1]

Dla czytelnika lubiącego rozwinięte uzasadnienia dodam do poprzednich Wycinanek, że gdyby chcieć domniemywać, iż za rozumowaniem Kołakowskiego kluje się potencjalna metafora śladem – powierzchownego, ale jednak – podobieństwa między historykiem a szantażystą, to wyrażenie „historyk jest szantażystą” (historyk jest jakby szantażystą lub szantażysta jest jakby historykiem…) ujawnia, że proponowane przez Kołakowskiego porównania o takim schemacie nie spełniają warunku, jaki jest oczekiwany od wyrażenia metaforycznego[2].

Ani wyrażenie „historyk jest zawodowym szantażystą”, ani „szantażysta zawodowy jest historykiem” nie jest spięciem „trywialnych nieporównywalności z nietrywialną porównywalnością”, jak określiłem onegdaj metaforę[3]. Wręcz przeciwnie, jest raczej spięciem trywialnych porównywalności z nietrywialną nieporównywalnością.

Wyrażenie „historyk jest szantażystą” (podobnie „historyk nie jest szantażystą”) nie wpisuje się w ducha metafory żywej (la métaphore vive) Ricoeura, nie staje się płodnym poznawczo zestawieniem semantyk podmiotów przedmetaforycznych. Mówiąc wprost, zestawienie historyka i szantażysty nie zapładnia – np. mojej wyobraźni – na tyle, aby pole wspólnych asocjacji (lieux communs associeux) między semantykami podmiotów „historyk” i „szantażysta” prowokowało do rozwijania tego podobieństwa. Kołakowski podobnie uznał milcząco, że to raczej metafora martwa (la métaphore morte) i zarzucił niemal w całości to porównanie.

Konstatując wraz z Leszkiem Kołakowskim podobieństwo historyka i zawodowego szantażysty oprócz faktu, że żyją oni – jak ustaliliśmy – z ujawniania bądź nieujawniania dokumentów, które posiadają, stwierdzamy, iż mają oni jeszcze jedną cechę wspólną:

[…] jedni i drudzy, jakkolwiek każdy z innych powodów, rzadko opowiadają o swoim zawodzie. Historyka wyręcza w tym niekiedy filozof, aczkolwiek zwykle czyni to nader nieudolnie. Filozofom zdarza się uprawiać interesująco filozofię historii, a praca taka nawet w przypadkach udanych należy na ogół do królestwa filozofii i wpływ jej na studia historyczne pozostaje znikomy. Natomiast analiza metod badawczych historii może być uprawiana skutecznie, jak uczy doświadczenie, tylko przez historyków samych […] nazwisko Marca Blocha, piszącego Pochwałę historii […], budzi niezwłocznie ów odruch dodatniej presumpcji, który nader rzadko mogą wzniecić autorzy przepisów badawczych formułowanych nie dla swojego fachu[4].

Opinia ta sprzed sześćdziesięciu lat majaczy jeszcze w kuluarach historii i w korytarzach akademickich agend historycznych.

Gdy aspirowałem do zawodu historyka – a było to około piętnastu lat później niż tu cytowane opinie autora Obecności mitu, szacowny profesor, pracownik mojego instytutu, spotkał mnie na korytarzu w czasie konferencji, na której omal debiutowałem, i powiedział mi: to bardzo ciekawe, co pan mówił, ale aby zajmować się metodologią historii, trzeba najpierw zostać historykiem[5].

Kołakowski zdaje się odróżniać trzy rodzaje refleksji nad historią: po pierwsze, to namysł historyka nad swoją profesją: tu analiza metod badawczych (np. budząca „odruch dodatniej presumpcji” nie tylko jak u Kołakowskiego Pochwała historii Marca Blocha). Po drugie, refleksja metodologiczna, tj. te spotykane u Blocha analizy, które „przyczyniają się raczej do odebrania umiejętnościom historycznym właściwości ezoterycznych, a upodobniają je do zabiegów potocznych”[6]. Po trzecie, filozofia historii, która sporadycznie jest wykorzystywana przez historyków w refleksji nad swoją praktyką badawczą. „Metodologiczne dzieła historyków – kontynuuje filozof – nasuwają zresztą nierzadko to samo wrażenie, i w tym, być może, zawiera się tajemnica niechęci, jaką większość historyków żywi do publikowania tego typu rozpraw”[7].

Do konkluzji w kwestii statusu refleksji nad historią wiedzie Kołakowski poprzez dyskusję z Blochem wokół dylematu historyk czy sędzia. Zdaniem autora Obecności mitu w duchu racjonalistycznej bezstronnej wstrzemięźliwości Bloch nader optymistycznie deklaruje:

Historyk nie ma być sędzią; nie jest jego zadaniem oceniać wymarłe generacje, a tylko je rozumieć. W przeciwnym wypadku skazuje się na absurdalne rozważania, w których własne kryteria wartościowania usiłuje przenieść na dawne epoki po to, by dawać rady, chwalić czy ganić osobistości historyczne sprzed stuleci.

I dalej cytuje Blocha:

Co za pomysł – powiada Bloch – by zupełnie względne kryteria jednostki, jednego stronnictwa lub jednego pokolenia podnosić do rzędu wartości absolutnych i wyprowadzać z nich normy, według których Sulla miałby rządzić Rzymem, a Richelieu państwem arcychrześcijańskiego króla[8].

Postulat neutralności aksjologicznej, jak powiedzielibyśmy dzisiaj o stanowisku Blocha w powyższej kwestii, nazywa Kołakowski utopijną wiarą historiozofii pozytywistycznych. Podtrzymuje przy okazji tezę o wyższości metodologicznej refleksji historyka o historii nad refleksją metodologa[9].

Między naiwnym dydaktyzmem wszelkich historiografii dworskich a utopijną wiarą historiozofii pozytywistycznych w możliwości całkowitej emancypacji od wartościowań możliwa jest zapewne rozsądna droga średnia; wymaga ona rozwiniętej świadomości metodologicznej i z tego punktu widzenia pożytek takich właśnie rozpraw metodologicznych, które świadomość tę obudzają, wychodzi na jaw nader dobitnie. Warto tylko zerwać z zasadą średniowieczną, wedle której nulla scientia probat suum obiectum, tj. z zasadą, która w praktycznych konsekwencjach żąda, aby kto inny uprawiał daną naukę, a kto inny konstruował dla niej narzędzia badawcze. Większość przykładów świadczy na niekorzyść tego twierdzenia, skłaniając raczej do przypuszczenia, że w wiedzy humanistycznej skuteczne narzędzia produkują najlepiej ci sami, którzy przy ich pomocy pracują[10].


[1] Autor cyklu Wycinanki oraz redakcja ohistorie.eu kilka z nich (74-79)  poczynionych na motywach myśli Leszka Kołakowskiego dedykuje profesorowi Krzysztofowi Zamorskiemu w związku z Jego Jubileuszem w podziękowaniu za dorobek naukowy oraz niepowtarzalny wkład w dobro wspólne.

[2] Choćby takiego w sformułowaniu klasyka tematu: „La métaphore, figure de discours, présente de maniére ouverte, par le moyen d’un conflict entre identité et différence, le procès qui, de manière couverte, engendre les aires sémantique par fusion des différences dans l’identité”. P. Ricoeur, La Métaphore vive, Paris 1975, s. 252.

[3] „We may call metaphor the coupling of trivial incomparabilities with a non-trivial comparability”. W. Wrzosek, History – Culture – Metaphor. The Facets of Non-Classical Historiography, Poznań 1997, s. 35.

[4] L. Kołakowski, Jak się robi historię, w: tegoż, Pochwała niekonsekwencji. Pisma rozproszone z lat 1955–1968, t. 3, Warszawa 1989, s. 80–83.

[5] Opinia korytarzowa to taka, która nie trafia pod obrady poważnego gremium ani na konferencję naukową. Tam bowiem trzeba by ją rozwinąć, odnieść do lektur i uzasadnić.  

[6] L. Kołakowski, Jak się robi historię, s. 82.

[7] Tamże.

[8] Tamże.

[9] Na przełomie lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych minionego stulecia, czyli w okresie kiedy powstał tekst Jak się robi historię, z perspektywy zainteresowań Kołakowskiego, ale i większości humanistów ówczesnych trudno było dostrzegać produkty przyszłej metodologii historii jako takiej.

[10] L. Kołakowski, Jak się robi historię, s. 83. O tym, jak Bloch wciela swój postulat emancypacji historii od wartościowań, innym razem.


Korekta językowa: Beata Bińko




Wycinanki (74)

WOJCIECH WRZOSEK

Wycinanki (74)

Autor cyklu Wycinanki oraz redakcja ohistorie.eu kilka z nich (74-79)  poczynionych na motywach myśli Leszka Kołakowskiego dedykuje profesorowi Krzysztofowi Zamorskiemu w związku z Jego Jubileuszem w podziękowaniu za dorobek naukowy oraz niepowtarzalny wkład w dobro wspólne.

Jubilat i ja mamy co najmniej jedno zaniechanie badawcze. Jako bliźni w metahistorycznej refleksji zaniedbaliśmy pożytki, jakie uczynił dla niej Leszek Kołakowski. Nie czas, aby tę tezę uzasadniać, wystarczy, że podam kilka powodów, by następnie przywołać poniższe exempla.

Po pierwsze, światowej sławy filozof, znakomity znawca filozofii nowożytnej, pokazuje, jak uprawiać problemową historię intelektualną, lansuje historię idei. Traktuje ten sposób podejścia do tradycji filozoficznej jako świadectwo rozwoju kultury. Po drugie, dzieje kultury traktuje jako rezultat specjalnego rozwoju metafizyki, tego jej fragmentu, który stanowi jej przesłankę rozumienia kultury. Po trzecie, naukę, a i religię zwłaszcza traktuje jako ludzki produkt i objaśnia ich sukces tym, że wyrażają one przekonania i pragnienia elitarnego i potocznego myślenia epoki.

Dorobek Kołakowskiego stanowi niewykorzystany zasób koncepcji historiozoficznych, epistemologicznych, metodologicznych składających się na nowoczesną, na miarę dzisiejszych rozwiązań, refleksję metahistoryczną.

Wybieram kilka przykładów, w których autor Obecności mitu odnosi się do praktyk historiograficznych.

Oprócz klasycznego porównania historyka z sędzią, nad którym można – a może i trzeba – się zastanawiać co jakiś czas, Leszek Kołakowski wskazał na inne[1].

Odnotowując ukazanie się polskiego tłumaczenia słynnej Pochwały historii Marca Blocha[2], tak oto zainaugurował swoje rozważania:

Podobieństwo między historykiem a zawodowym szantażystą jest, wbrew pozorom, całkiem powierzchowne. Obaj, co prawda, żyją z tego, iż mają wiadomości o jakichś faktach zaszłych, jednakże szantażysta zawodowy ciągnie zyski stąd, iż wiadomości owe zataja, podczas gdy historyk żyje z ujawniania i komunikowania swoich informacji[3].

Wypada zgodzić się, że podobieństwo to jest „całkiem powierzchowne”. Gdybym tylko potrafił znaleźć synonim dla wyrażenia „całkiem powierzchowne”, czułbym się całkiem dobrze. Ja nawet nie jestem pewien co do sensu bliskoznacznego. Co bowiem znaczy „całkiem powierzchowne”? Czyżby to już tylko krok do tego, aby powiedzieć, że podobieństw nie ma? Podobieństwo minimalne? Co się na nie jednak składa?

Najogólniej i bodaj tylko tyle historyka i zawodowego szantażystę upodabnia to, że udostępniają informacje bądź ich nie udostępniają, aby osiągnąć korzyść. Nic więcej ani – mam nadzieję – mniej nie da się tu suponować. Przy tym udostępnianie musimy rozumieć tak ogólnikowo, jak tylko się da. Inaczej natrafimy na kłopoty, tj. na różnice, które znoszą owo domniemane podobieństwo.

W rezultacie gdy dostrzeżemy miałkość porównania, to aby je utrzymać, konkretyzujemy problem. Pojawiają się co rusz różnice między powinnością historyka a posłannictwem szantażysty. Pod podobnie lub mniej błahym względem, jak czyni to Kołakowski, można zestawiać wiele podobnych par[4].

Słusznie Kołakowski stwierdza, że postępowanie historyka i zawodowego szantażysty jest tylko „na pozór podobne”, ale i w kwestii dysponowania informacjami o faktach zaszłych „całkiem powierzchownie” podobne.


[1] L. Kołakowski, Jak się robi historię, „Argumenty” 1960, nr 32; cyt. za: tegoż, Pochwała niekonsekwencji. Pisma rozproszone z lat 1955–1968, t. 3, Warszawa 1989, t. 3, s. 80–83; przeczytaj bogaty w inspiracje i wskazówki bibliograficzne tekst: K. Polasik-Wrzosek, Historyk a sędzia śledczy. Uwagi na marginesie „paradygmatu poszlak” Carla Ginzburga, „Sensus Historiae” 2011, t. 2, nr 1, s. 43–50.

[2] M. Bloch, Pochwała historii czyli o zawodzie historyka, tłum. W. Jedlicka, przejrzał i przedmową opatrzył W. Kula, wyd. 2, Warszawa 1960; przekład uzupełnił, zredagował i wprowadzeniem poprzedził H. Łaszkiewicz, Kęty 2009; tenże, Apologie pour l’histoire ou métier d’historien, seria „Cahier des Annales”, z. 3, wyd. 2, Paris 1952, 112 stron (wyd. 1 1949); pełne wydanie cyfrowe 2005: Chicoutimi, 15 sierpnia 2005, http://classiques.uqac.ca/classiques/bloch_marc/apologie_histoire/apologie_histoire.html.

[3] Leszek Kołakowski (Jak się robi historię, s. 80) precyzuje natychmiast, że nie chodzi tu o posiadanie, lecz o dysponowanie do ujawniania lub zatajania. Słusznie – jeśli wolno wielkim filozofom wystawiać cenzurkę głoszenia słusznych opinii – dookreśla Kołakowski „szantażysta zawodowy” miast krótko „szantażysta”, bo amatorskimi szantażystami przy szerokim rozumieniu terminu bywamy my wszyscy dość często.

[4] Na przykład historyk/polityk, historyk/dziennikarz, historyk/publicysta historyczny, historyk/politolog, historyk/pisarka historyczna, historyk/malarz batalista… Płodność metafory „reżyser jako historyk” możemy sprawdzić w dziele Piotra Witka pt. Andrzej Wajda jako historyk. Metodologiczne studium z historii wizualnej (Lublin 2016). Tam jednak autor dobrał sobie wyjątkowego reżysera, a przy tym zastosował współczesne rozumienie historyka i dał sobie solidnych ponad 700 stron na wykazanie opłacalności myślenia o Andrzeju Wajdzie jako Historyku.


Korekta językowa: Beata Bińko