Wycinanki (13)

WOJCIECH WRZOSEK

Wycinanki (13)

Wiemy już, że za rok minie siedemdziesiąt lat od publikacji czwartego wydania Logiki Condillaca, w tłumaczeniu Jana Zanoski, ze wstępem i komentarzami Tadeusza Kotarbińskiego.

Przy okazji inaugurowano serię wydawniczą „Biblioteka Klasyków Filozofii”. Najpierw pod egidą Państwowego Instytutu Wydawniczego, a jeszcze od 1952 r. przy Państwowym Wydawnictwie Naukowym.

Signum temporis wydarzenia to takie oto deklaracje jednej ze stron ówczesnej ideologicznej barykady, zaprezentowane przez przewodniczącego Komitetu Redakcyjnego „Biblioteki”:

Biblioteka Klasyków Filozofii winna ułatwić czytelnikowi zorientowanie się w drogach dziejowych, które prowadziły do ukształtowania się materializmu dialektycznego, przewodniej dziś doktryny filozoficznej przyświecającej siłom obecnej przebudowy ustroju społecznego. Więc, z jednej strony, uwydatnić kształtowanie się materializmu w walce z idealizmem, z drugiej – wyzwalanie się materializmu z uproszczeń mechanistycznych[1].

Zarazem jednak w tym samym tekście odzywa się natychmiast ktoś inny i dodaje:

Byłoby jednak błędem z punktu widzenia tego właśnie celu, a w tym większej mierze z punktu widzenia najszerszych perspektyw wykształcenia ogólnego, gdyby się w wyborze dzieł ograniczono wyłącznie do utworów tak czy inaczej materialistycznych. Przeciwnie, by umożliwić czytelnikowi zrozumienie dynamiki dziejów myśli filozoficznej, muszą być uwzględnione kardynalne dzieła myślicieli obcych materializmowi, a nawet niektórych skrajnie idealistycznych, jeżeli stanowiły na swój czas wyraz postępu lub jeśli wywołały potężne poruszenie umysłów[2].

Powyższą asekurację na rzecz tego, aby w jakieś mierze „Biblioteka Klasyków Filozofii” nie była wyłącznie „materialistyczna”, „wypadnie uzupełnić kryteriami niejako koniunkturalnymi”, pomocnymi w kwalifikowaniu dzieł do serii, pisano wówczas[3]. Okazały się nimi: dostępność tłumaczy specjalistów, potrzeby dydaktyki filozofii, zamysły konkurencyjnych oficyn oraz wynik dyskusji na temat tego, kto jest, a kto nie jest klasykiem filozofii. Widać, więc, że Komitet Redakcyjny pozostawił sobie w zasadzie wolność wyboru tego, co będzie publikował, zwłaszcza że „Biblioteka” miała wydawać dzieła autorów tworzących nie później niż na początku XIX w. Komitet Redakcyjny BKF uzyskał więc stosowne zabezpieczenie przed spodziewaną presją koniunktury politycznej. Mógł pomijać „materialistów” i myślicieli społecznych drugiej połowy XIX i XX w., stanowiących zaplecze ideologiczne sił ówczesnej „przebudowy ustroju społecznego”[4].

W anonsującym „Bibliotekę Klasyków Filozofii” tekście opublikowanym w „Myśli Filozoficznej” w 1951 r. znajdujemy jeszcze coś. Fragment wszyty tu przez koniunkturę polityczną. Akt już nie tylko deklaracji intencji, obarczonych zastrzeżeniami dającymi podstawy, aby owe intencje się nie spełniły. Jest to wręcz nadużycie zawodowe. Konkretna interpretacja filozoficzna dzieła filozoficznego. Pisząc o Logice Condillaca, po średniku stwierdza się, że to

swoista antycypacja marksistowskiego operowania pojęciem praktyki jako sprawdzianu prawdy (ale związana z zaufaniem do naturalnego funkcjonowania umysłu, mającym korzenie w zaufaniu do natury w ogóle… celowo wszak urządzonej przez Stwórcę); przypadkowa antycypacja dialektyki w rozważaniu znamiennym:

„drzéwo np. i krzew są dwa gatunki zupełnie od siebie różné. Ale drzewo może bydź mniejszé, a krzew może bydź większy; i tak łatwo przyydziémy do takiéy rośliny, która nie jest ani drzewém, ani krzewiém, czyli która jest razém iendém i drugiém…”

Te przykłady – dodaje tu autor – wystarczą, by sobie uprzytomnić, ile tu momentów interesujących dla czytelnika chętnego do obcowania z ideami w perspektywie perypetii dziejowych. A cóż dopiero mówić o cisnących się do głowy zagadnieniach historiozoficznych: jaką formację dziejową reprezentuje Condillac, jakiej warstwie społecznej odpowiadało to wszystko i co z tego za nauka dla zrozumienia Komisji Edukacji Narodowej[5].

Antycypacja marksistowskiej koncepcji praktyki jako kryterium prawdy powiązana z naturalistycznym umysłem biorącym się z zamysłu Stwórcy? Aż trudno uwierzyć, że autorem tych słów jest Kotarbiński. Co z podręcznika logiki francuskiego myśliciela ma wynikać dla zrozumienia Komisji Edukacji Narodowej? Chciałbym wierzyć, że jednak nie Kotarbiński to napisał. Te fragmenty to ideologiczny wstępniak.


[1] T. Kotarbiński, Biblioteka Klasyków Filozofii, w: tegoż, Wybór pism, t. 2: Myśli o myśleniu, Warszawa 1958; pierwodruk: „Myśl Filozoficzna 1951, nr 1/2, cyt. za: tenże, Szkice z historii filozofii i logiki, Warszawa 1979, s. 24.

[2] Tamże, s. 24–25.

[3] Tamże, s. 25.

[4] Zakres pojęcia „klasycy filozofii został zawężony o tyle, że Biblioteka nie obejmuje prac koryfeuszów marksizmu-leninizmu, których dzieła przygotowują do wydania po polsku inne grupy redakcyjne”. Tamże, s. 23.

[5] Tamże, s. 29–30.


Redakcja językowa: Beata Bińko




Wycinanki (12)

WOJCIECH WRZOSEK

Wycinanki (12)

Konstatowałem tydzień temu, że zadanie napisania podręcznika do logiki dla szkół elementarnych powierzyła Komisja Edukacji Narodowej filozofowi ówcześnie uznanemu i kontrowersyjnemu, twórcy sensualizmu[1], Étienne’owi Bonnot de Condillacowi, oświeconemu chrześcijaninowi, którego obszerne wykłady dla księcia Parmy, świadectwo „nowoczesnej erudycji”, sekwestrowano za panowania Ludwika XV. Jego doktrynę, bliską ideom Johna Locke’a, cechowało – jak pisze Kotarbiński – „wprost pozytywistyczne odwoływanie się do «czuciów» jako jedynego źródła wiedzy”. Grzegorz Piramowicz już w 1779 r. streszczał i oceniał w obecności króla (sic!) nadesłany przez Condillaca tekst podręcznika. Czy od razu na podstawie tłumaczenia Ignacego Potockiego? Dodajmy, że podręcznik napisany na zamówienie rządu polskiego ukazał się we Francji już w 1780 r.[2] Polskie wydanie dopiero w 1802 r.:

Logika, czyli pierwsze zasady sztuki myślenia, dzieło elementarne, niegdyś przez Stefana Bonnot de Condillac, opata de Mureaux, Akademiy Francuzkiéy, Berlinskiéy, Parmenskiéy i Lugduńskiéy Członka, na żądanié bywszéy Kommissyi Edukacyi Narodowéy dla Szkół Publicznych napisané i od Niéy aprobowané, a teraz z przydatkiém niektórych objaśniéń i przypisów przez Jana Znoskę, nauk Wyzwolonych i Filozofii Doktora, Prawa i Historyi w Szkołach Akademickich Wileńskich Professora, z francuskiego na polski język przełożoné, w Wilnie w Drukarni Akademickiéy. R. 1802[3]

Na zwłokę tę wpłynęły losy Komisji Edukacji Narodowej i Rzeczypospolitej. Niemniej w tych okolicznościach fakt, że podręcznik ten ukazał się i, jak wiadomo, spopularyzowany, dobrze służył edukacji elementarnej.

Do roku 1819 ukazały się trzy wydania Logiki Condillaca, kolejne, czwarte, dopiero w 1952, już jako świadectwo historii logiki, źródło wiedzy o kształtowaniu się polskiego języka logiki i filozofii. Dwa przykłady archaiczności języka polskiego z początku XIX w.: dla Znoski: „obłąkać się”, „obłąkanie” to tyle, co „błądzić”, „błądzenie”, a „czyn” – to nie akt sprawczy, to po prostu równoznacznik „faktu”[4].

Za rok:

godziwą będzie rzeczą – pisał prawie siedemdziesiąt lat temu Kotarbiński – obchodzić stupięćdziesięcioletni[5] jubileusz ukazania się w szacie polskiej tego dziełka […]. Uprzytamnia się sobie w sposób jasny obraz pięknej kooperacji międzynarodowej w dziele kształcenia szkolnego… Utwór to francuski, inicjatywa polska [por. list zamawiający Ignacego Potockiego z r. 1777, Wycinanki (11)] i tłumacza polskiego wysiłek, by oddać po sarmacku treść myśli w wyrobionej już bardzo francuszczyźnie wypowiedzianych[6].


[1] T. Kotarbiński, Szkice z historii filozofii i logiki, Warszawa 1979, s. 29; po sarmacku mogłoby to być „czucizmu” É.B. Condillac, Traité des sensations, w: tegoż, Oeuvres philosophiques, red. G. Le Roy, t. 1–3, Paris 1947–1951, t. 1, 1947; W. Wojciechowska, Le sensualisme de Condillac, „Revue philosophique de la France et de l’étranger” 1968, t. 158, s. 297–320.

[2] É.B. Condillac, La logique ou les Premiers Développement de l’Art de Penser, Paris 1780; tenże, Traité d’Art de Penser, w: tegoż, Oeuvres philosophiques, t. 1

[3] T. Kotarbiński, Szkice…, s. 28. Nota bene Kotarbiński w Wykładach z dziejów logiki (Warszawa 1985, s. 76) podaje, że przekład polski Jana Zanoski wykonano wedle wydania paryskiego: É.B. Condillac, La logique ou les Premiers Développement de l’Art de Penser, a nie tekstu nadesłanego do KEN jeszcze w 1778 r.

[4] T. Kotarbiński, Szkice…, s. 51.

[5] Mowa jest o roku 1952.

[6] T. Kotarbiński, Biblioteka Klasyków Filozofii, w: tegoż, Wybór pism, t. 2: Myśli o myśleniu, Warszawa 1958; pierwodruk: „Myśl Filozoficzna” 1951, nr 1/2; cyt. za: tenże, Szkice…, s. 28.


Redakcja językowa: Beata Bińko




Wycinanki (11)

WOJCIECH WRZOSEK

Wycinanki (11)

Rok 1773 to kasacja zakonu jezuitów, powstanie Komisji Edukacji Narodowej.

Dobra pojezuickie oddano na cele powszechnooświatowe. Komisja, przejęta koniecznością wychowania światłych i dzielnych obywateli, w sytuacji braku podręczników powołała w 1775 r. Towarzystwo do Ksiąg Elementarnych. Kolegium dziesięcioosobowe pod przewodnictwem Ignacego Potockiego. Ośmiu na dziesięciu członków to duchowni, wśród nich pedagog Antoni Popławski, pijar, autor generalnego planu nauczania w szkołach, oraz Grzegorz Piramowicz, jezuita, wybitny pisarz pedagogiczny, jak określa go Tadeusz Kotarbiński[1]. Kotarbiński poświadcza zgodność gremium co do celów i metod pracy, jaką nieprzyjazne wobec siebie środowiska zakonne potrafiły ustanowić dla dobra ojczyzny. O ile programy szkolne były uzupełniane przez powstające kolejne, o tyle brakowało podręczników. Nasuwa się pytanie, w jakiej mierze KEN była świadectwem oświecenia elit, a w jakiej przejawem desperacji ministerstwa wobec dezorganizacji szkolnictwa jezuickiego. A może „prapozytywistycznym” odruchem pracy u podstaw w obliczu upadku państwa?

Zainteresował mnie przypadek logiki jako przedmiotu nauczania szkolnego. Znamienne, że w sytuacji znaczącego własnego dorobku w dziedzinie logiki, jaki odnotowuje się począwszy od roku 1599 – w tym recepcji dzieł obcych – Komisja Edukacji Narodowej ogłosiła międzynarodowy konkurs na podręcznik logiki w trzech językach, łacinie, francuskim i polskim. Anons o konkursie zamieściła paryska „Nouvelle Ephéméride”. Napłynęło sześć „prospectusów”. Żadnemu konspektowi nie udało się uzyskać przychylnej opinii Kolegium.

Konkurs na podręcznik logiki rozpisany przez pijarów i niedawnych jezuitów pod przewodem świeckiego arystokraty, dla celów oświecenia publicznego? A może to efekt wzajemnej nieufności obu zakonów?

Wówczas „ucieczono się” – jak soczyście określa Kotarbiński – do bezpośredniego zamówienia podręcznika logiki u sławnego „myśliciela, pisarza i wychowawcy”, abbé Étienne’a Bonnot de Condillaca[2]. Ignacy Potocki napisał do niego list (po francusku, 2 września 1777 r.):

Korzysta Pan z przywileju ludzi sławnych; znanym będąc w krajach bardzo nawet odległych, nie wie Pan o czytelnikach, którzy z dzieł jego czerpią światło nauki. Filozofów zawsze poszukiwano, zawsze zwracano się do nich o rady, a częstokroć dokuczano im natarczywością. Nie obroni się więc i Pan przed takimi utrudnieniami, sprzężonymi z Jego powołaniem. Rada wychowania narodowego zleciła mi troskę o podręczniki, co do których zaniechano ogłaszania konkursu publicznego; dotyczy to m.in. logiki. Znając Pańskie dzieła i zważywszy, że Rada kierowała się Pańskimi zasadami, organizując nauczanie publiczne w szkołach wojewódzkich, sądzę, że nikt nie zdoła lepiej od Pana uporać się z tym doniosłym zadaniem. Czyżby Pan, dokonawszy prac na rzecz suwerennego księcia, mógł odmówić użyczenia swych osiągnięć narodowi, który winien być suwerennym. Podaję do Pańskiej wiadomości treść ogłoszonego przez nas programu. Prosimy o napisanie podręcznika logiki po francusku, licząc na grudzień 1779. Rada wychowania może Pana zapewnić, że będzie umiała zarówno ocenić, jak też wynagrodzić Pańską pracę. Gdyby inne zajęcia nie pozwoliły Panu podjąć się tego dzieła, byłbym bardzo, a bardzo wdzięczny za wskazanie kogoś z Francji, kto by mógł wedle Pańskiego zdania odpowiedzieć naszym zamiarom, korzystając z Pańskiej wiedzy i światłych rad. Będzie to w każdym razie ktoś z grona Pańskich uczniów: należy pragnąć, dla dobra ludzkości, by Pan miał uczniów spośród wszystkich narodów[3].

Zwracam uwagę na szczególną stosowność i zręczność formuły zawartej w liście: „Rada wychowania może Pana zapewnić, że będzie umiała zarówno ocenić, jak też wynagrodzić Pańską pracę”.

Autor wywiązał się z zadania już rok później. Potocki od razu przetłumaczył pierwszy spory fragment.


[1] „Wycinam” z ustaleń: Kotarbiński, Wstęp (Do: Etienne Bonnot de Condillac, Logika), w: Szkice z historii filozofii i logiki, Warszawa 1979; La logique ou les premiers développements de l’art de pensée E. Bonnot de Condillac z 1780 r., gdzie o sztuce myślenia traktuje się, tłum. polskie Jan Zonosko, z 1802 r.; oraz zamieszczonego w tym tomie odczytu: Logika w Polsce, jej oryginalność i obce wpływy. (Odczyt wygłoszony w Bibliotece Polskiej Akademii w Rzymie 15 kwietnia 1959), tłum. z francuskiego Izydora Dąmbska, s. 229–256.

[2] O napisanie podręcznika zwrócono się nie do tego, jak już wiemy, kto wziął udział w konkursie, lecz tego, którego maksymę umieszczono w jednym z projektów („złe nauczanie gorsze jest od braku nauczania”). T. Kotarbiński, Szkice…, s. 35.

[3] T. Kotarbiński, Wstęp…, s. 40–41.


Redakcja językowa: Beata Bińko 




Wycinanki (10)

WOJCIECH WRZOSEK

Wycinanki (10)

Pozostałości kultury materialnej, np. twierdza obronna w zakolu Dniestru czy ślady polskiego obozu wojskowego, pałac książęcy, cerkiew w Chocimiu, trafiają do zbiorowej pamięci historycznej jako pomyślane i znarratywizowane[1]. Podobnie jak bitwy chocimskie.

Artefakty kultury materialnej – relikty, jak donosi najnowszy kodeks etyczny historyka – nie są świadectwem z góry bardziej wiarygodnym niż tzw. źródła pisane, jak twierdził Jerzy Topolski. Współtwórca metodologii historii i autor Jak się pisze i rozumie historię uważał, że ponieważ źródła pośrednie pośredniczą między nami a tzw. rzeczywistością badaną, to oferują nam przy okazji stosowną dozę subiektywizmu pośrednika. Na przykład tzw. stronniczość, tendencyjność kronikarza, czy to najemnego annalisty, czy to historyka reżimu we francuskim znaczeniu tego terminu. Twierdza chocimska byłaby więc, zdaniem Topolskiego, źródłem bezpośrednim. Danym nam jakoby bezpośrednio dzisiaj, gdyż jest śladem, świadectwem badanej minionej rzeczywistości jako jej nieintencjonalna składowa. Ponadto u jej genezy – powiedziałby dalej – nie leżały żadne zamysły „źródłotwórcze” czy akty upamiętniające na rzecz przyszłych pokoleń, w tym historyków. To nie były i nie są źródła adresowane Topolskiego ani zamierzone Marca Blocha.

Jestem zdania, że twierdza, podobnie jak bitwy, to „bohaterowie opowieści” z dziejów: polskich, mołdawskich, tureckich i tatarskich, wreszcie – niech tam – ukraińskich, ale i kozackich, a i po części rumuńskich, besarabskich… Na tym nie koniec, bo także ruskich, rosyjskich i sowieckich[2]. Ma ona swe historyczne oblicza i wcielenia. Ma też swoją stronniczą rolę do odegrania w pamięci zbiorowej i w tych historiografiach. Mało tego, w dziejach wojskowości, w historii fortyfikacji, dziejach kultury materialnej też, zwłaszcza jak bardzo się chce albo bardzo musi, nie stronniczyć się nie da.

Jeśli więc Chocim jest wpisany między innymi w losy bohaterów powieści, to kontekstem usensowniającym staje się to, co kreśli Sienkiewicz, a nie to, co maluje Józef Brandt czy przedstawia Jerzy Eleuter Szymonowicz-Siemiginowski, czy wreszcie historyk akademicki. I nie tylko historyk[3]. Mamy wiele różnych opowieści. Nic tu bezpośrednio i z góry wiarygodnie nie jest nam dane. Wszystkie ślady nabierają historycznego i historiograficznego znaczenia wtedy, gdy są specjalistycznie usensownione i kompetentnie znarratywizowane. Wybitnym specjalistą od powieści historycznej jest noblista Henryk Sienkiewicz, uznanym specjalistą jest Leszek Podhorodecki, historyk i mistrz popularyzacji naukowej.

Zapytajmy jednak, co powie student historii tuż po zdanym z sukcesem kolokwium z dat, gdy wyznaczymy mu zadanie: wygłoś publicznie przed grupą koleżanek i kolegów na zajęciach, np. z okazji 400-lecia bitwy lub bez okazji, 10 zdań na temat: „Chocim 1621” lub „Chocim 1673”? Dziesięć zdań o bitwie pod Grunwaldem? Dziesięć odpowiedzialnych, akademickich zdań o Bitwie Warszawskiej? Czy nauczyciele akademiccy wiedzą, co mam na myśli? A daty, proszę bardzo. Ile? Dwieście najważniejszych?[4]

Gdyby student historii miał przygotować na kolejne zajęcia hasło „Chocim 1673” do szkolnego słownika historycznego dla swoich przyszłych uczniów? Jedno dla licealisty, drugie dla ucznia szkoły podstawowej? Pozwalam sobie wierzyć, że byłoby lepiej. A Chocim w historiografiach krajów zainteresowanych?

Śniło mi się, że na powyższą propozycję zgłasza się studentka i mówi, że wolałaby sporządzić hasło w rodzaju „miejsce polskiej pamięci Chocim 1673”. Świetnie, odpowiedziałem. A dlaczego nie 1621? Tu jest – stwierdziła – znacznie mniej źródeł… Czy może nam Pani na początek przygotować referat o czterech przesłankach historiograficznych dla idei lieux de mémoire Pierre’a Nory? Ale ja nie znam francuskiego, oznajmiła. Zrobi to pani na podstawie wstępu do angielskiego wydania[5]. Proszę pamiętać, zaczynamy jak zwykle od biogramu autora. Pół strony wystarczy. Proszę przejrzeć polskie tłumaczenia jego prac. Chętnie, odpowiedziała… A za miesiąc proszę przeanalizować bitwę pod Bouvines Georges’a Duby’ego jako konkurencyjne ujęcie wobec projektu Nory…

Czy da się sformułować wspólnie z zainteresowanymi podmiotami dziejów wspólne miejsce pamięci Chocim? Czy możliwe są wspólne wyartykułowane i praktykowane miejsca pamięci między uczestnikami dziejów Europy Środkowo-Wschodniej?[6]


[1] Żywię przekonanie, że do pamięci, w tym kolektywnej, trafić mogą jedynie byty myślowe. W żadnym razie nie stany rzeczy praktycznie uchwytne, jeno ich pomyślane/myślowe twórcze reprezentacje. Wyobrażenia naoczne i nienaoczne, jak klasyfikował Kazimierz Twardowski.

[2] Mam tu temat referatu: „Twierdza chocimska a pakt Ribbentrop–Mołotow. Źródła i interpretacje”.

[3] Pamiętniki o wyprawie chocimskiej r. 1621 Jana hrabi z Ostroroga, Prokopa Zbigniewskiego, Stanisława Lubomirskiego i Jakóba Sobieskiego z rękopisów współczesnych i druków mniej znanych, zest. Pauli Żegota, wyd. Józef Czech, Kraków 1853, w zasobach cyfrowych Biblioteki Kórnickiej PAN.

[4] Spotkałem w pociągu profesora z politechniki. Ten, widząc, że czytam książkę, jakoby historyczną, zagadnął: ja też znam się na historii (zwrot profesora). Miałem nauczyciela w liceum. Kazał nam wyuczyć się na pamięć 200 dat – pochwalił się. Do dzisiaj pamiętam. Może mnie pan zapytać… Dobrze, odpowiedziałem, i zapytałem: kto komu hołdował w 1525 r.? Profesor odrzekł: Panie, kto by to pamiętał, tyle lat…

[5] From Lieux de mémoire to Realms of Memory, w: Realms of Memory: Rethinking the French Past, red. Pierre Nora, http://faculty.smu.edu/bwheeler/Joan_of_Arc/OLR/03_PierreNora_LieuxdeMemoire.pdf.

[6] A może polsko-francuskie miejsca pamięci? Podobne do Commission franco-québécoise sur les lieux de mémoire communs, Lieux de mémoire, http://cfqlmc.org/lieux-de-memoire.


Redakcja językowa: Beata Bińko

 




Wycinanki 9

WOJCIECH WRZOSEK

Wycinanki 9

Niegodziwa retoryka ministra Przemysława Czarnka to groźby pod adresem nauczycieli. Nagą nikczemnością jest kwalifikowanie popularyzowania konstytucji jako występku, szykanowanie za wspieranie haseł i symboli tzw. strajku kobiet, publiczne połajanki za zapraszanie za zgodą nauczyciela, dyrektora szkoły i rodziców organizacji pozarządowych. Dyscyplinowanie i dyscyplinarki na wniosek partyjnych kuratorów występujących w roli komisarzy.

Obrazą wolności jest zamiar likwidacji wyboru religia/etyka przez wprowadzenie „katechezy obu przedmiotów”[1]. Nie dość, że religia w szkole publicznej jest prowadzona przez amatorów w wierze, to i etyka, jak wszystko na to wskazuje, będzie okupowana przez absolwentów podyplomówek wyznaniowych. To jest jawna kpina z obywateli, z których co najmniej połowa nie chce przymusowej indoktrynacji religijnej. Zanosi się na awanse religii/etyki i wychowania do życia w rodzinie do rangi przedmiotów stanowiących o średniej i wynikach na maturze.

Wychowanie do życia w rodzinie zostanie sprowadzone do vademecum rodziny katolickiej, czegoś w rodzaju nauk przedmałżeńskich. Nauki przedmałżeńskie przekonały do siebie nielicznych, i to większości już tych wcześniej przekonanych. Tu się kryje ministra Czarnka i jego doradców rozumienie nauki o rodzinie. Żadna prawda naukowa, żadna nauka[2]. Minister edukacji i nauki przez naukę rozumie nauczanie katechetyczne. Tu chodzi o nauki małżeńskie, rodzaj pouczenia: nauki przedmałżeńskie, nauki przed przystąpieniem do komunii.

Cynicznym ignorantom wydaje się, że indoktrynacja w szkole, a może i na uczelni poszerzy elektorat. Spowoduje, że uczniowie i studenci, pracownicy uczelni nie będą demonstrować, gdy będzie urzeczywistniany projekt państwa wyznaniowego. Na przykład zakaże się uczniom udziału w pikietach i demonstracjach? Pełnoletnim uczniom? Zmowa fundamentalistów kościelnych z fundamentalistami władzy rozciągnie się na kolejne obszary życia społecznego?

Celem tych zabiegów ministra i rządu jest utrzymanie władzy przez ten/taki jak ten zespół ludzi. Prawda o rodzinie, wolność na uczelniach, spisek pt. „centrum kopernikańskie”, kuratorium jako organ desygnujący dyrektorów szkół, polityka historyczna w nowym wydaniu historii najnowszej w szkole, ergo przymus indoktrynacji katolickiej – to kolejne elementy budowy państwa wyznaniowego.

My, rodzice i dziadkowie, bliscy i krewni dorośli, nie możemy pozwolić, aby w szkole były obśmiewane przedmioty nauczania. Są nimi dotychczas: religia w wydaniu katechetów słabo wykształconych siewców wiary w…, zamiast wiedzy o…[3] Nieinteligentnych gorliwych wyznawców zwulgaryzowanych wersji wiary katolickiej, kompromitujących katolicyzm. Nie zmienią go nieliczne przypadki pozytywnych relacji katechetów z młodzieżą. Szkolny wizerunek religii to zasłużony i stale zasłużenie pogłębiający się efekt negatywnego publicznego wizerunku Kościoła instytucjonalnego w Polsce i Kościoła katolickiego w świecie. Tendencje te dodatkowo będą wzmacniać przymusowa religia oraz przymusowa etyka wedle minimum programowego Czarnka, tj. etyka katolicka, prowadzona przez absolwentów podyplomówek wydziałów i uczelni katolickich. To nie będzie etyka świecka państwa prawa i nowoczesnego społeczeństwa, opracowana wedle wskazań eksperckich placówek naukowo-pedagogiczno-dydaktycznych (patrz Finlandia, Dania, Niemcy, Czechy…)[4].

Kolejna domena indoktrynacji to historia najnowsza powszechna i Polski – minimum programowe wedle polityki historycznej PiS-u i uzurpacji pisowskich pisarzy historycznych. Wizja przeszłości, zwłaszcza najnowszej, jako pobożne życzenia: idei narodu bogobojnego, powszechnie zdolnego do heroizmu, roznosiciela wszelkiego dobra, z dobrem Kościoła, z nadrzędnością politykierskiego dobra narodu nad życiem ludzkim na czele. Patriotyzmu zredukowanego do nacjonalizmu. Bezkrytycznego wobec oczywistych polskich przejawów zła. Zło cechuje innych, najchętniej bliskich sąsiadów. Podręcznik do historii współczesnej zatwierdzać będą nawet nie gremia IPN-u, ale ignoranci ze wspólnoty klakierów reżimu.

Manewry wokół lektur z języka polskiego zapowiadają trwanie przy akceptacji zjawiska: lepiej niech uczniowie udają, że rozumieją Dziady, niż czytają coś, co mogą rozumieć, co ich może pasjonować, angażować, wzbogacać, co pozwoli odnosić się im do świata wokół, a nie świata przebrzmiałego. Wszystko, co mogłoby być kontrowersyjne, aktualne, żywe, istotnie pomagałoby przemyśleć, pogłębić rozumienie i przeżywanie świata wokół, a nie być wmuszaniem wprost emblematów wartości, nachalnym dydaktyzmem, jest odrzucane. Udawać, że się rozumie i udawać, że się akceptuje, i pozorować, że się w coś wierzy, uczestnicząc w rytuałach i pustych duchowo formach – to model edukacji i wychowania ministra Czarnka.


[1] Dzisiaj rano, gdy piszę ten tekst, news od ministra Czarnka: „Dziennik Gazeta Prawna” ustalił, że Ministerstwo Edukacji i Nauki chce zorganizować studia podyplomowe dla pedagogów, którzy mają nauczać etyki. 20 kwietnia resort wysłał zapytanie w tej sprawie do sześciu uczelni, a wszystkie odpowiedziały, że są zainteresowane. „DGP” podaje, że chodzi o Wyższą Szkołę Kultury Społecznej i Medialnej w Toruniu, czyli uczelnię ojca Tadeusza Rydzyka, Akademię Ignatianum w Krakowie, Uniwersytet Kardynała Stefana Wyszyńskiego, Katolicki Uniwersytet Lubelski Jana Pawła II, Uniwersytet Szczeciński oraz Uniwersytet Wrocławski. Resort nie odpowiedział na pytanie „Dziennika””, jakie były kryteria kwalifikacji uczelni. Już jutro bojówki rewolucyjne pójdą będą jeszcze krok dalej. Ten tekst nie ma szansy być aktualnym.

[2] W.V.O. Quine, Różności. Słownik prawie filozoficzny, tłum. C. Cieśliński, Warszawa 1995, s. 176: „Człowiek, który niewiele wie o nauce, ogarnięty jest godnym pożałowania pragnieniem, by mieć słuszność.”

[3] Termin „religia” w świeckim państwie oznacza domenę kultury. Oprócz religioznawstwa, filozofii religii, historii religii, podstaw wiedzy o dominującej religii (doktryny, praktyki, prawa wspólnoty wyznaniowej itd.). Religia w szkole to powinna być wiedza o… Natomiast praktykowanie wiary, propagowanie wartości danej religii winno się odbywać kościele, w kazaniach, agendach Kościoła, wspólnotach przykościelnych, duszpasterstwie, mediach wyznaniowych…

[4] Kościelne prawo publiczne i prawo wyznaniowe, „Kościół i Prawo” 2015, t. 4 (17),, nr 1, s. 73–81; M. Czuryk, Edukacja religijna w szkołach publicznych w Finlandii, tamże.


Redakcja językowa: Beata Bińko




Wycinanki 8

WOJCIECH WRZOSEK

Wycinanki 8

Wymyka się minister Czarnek krytyce, bo żywiołowo i z zapałem uprawia różne rodzaje dyskursów jednocześnie. Jest doktrynerem w sferze nauki i nauczania. Jest fanatykiem pobożnych życzeń i bolszewickich metod modernizowania[1]. Minister Czarnek w ciągu jednego dnia stał się ekspertem od edukacji, tak jak ja stałem się katolikiem, gdym został ochrzczony. Jest znawcą cywilizacji, chrześcijaństwa, katolicyzmu, zjawisk kulturowych, prawnych… Specjalistą od omal wszystkiego został wtedy, gdy przyznano mu stopień doktora habilitowanego i powierzono mu funkcję ministra. We wszystkich tych rolach niesie go rewolucyjny zapał[2]. Dał się wcześniej poznać, gdy opowiedział się prostacko po stronie zacietrzewionego narodowo-katolickiego widzenia świata, po stronie najbardziej obskuranckich i obłudnych ludzi w Kościele.

Jego wypowiedzi są nieinteligentne, gdy mówi o nauce, nauczaniu, wychowaniu, od których to dziedzin jest ministrem, niegodne i nieprzyzwoite w sferze wartości i obyczajów, nieuczciwe pomawiające i urągające innym.

Stwierdziliśmy, że opinie ministra są referencyjnie półprzezroczyste, a może nawet i ćwierćprzezroczyste. To, o co chodzi rzeczywiście, jest zasłonięte przed populistycznym odbiorcą. Ujawnienie ich uniemożliwiałoby mu ukrycie się pod płaszczykiem zbożnych intencji. Zwykle są to pobożne życzenia, mrzonki, utopie w szatach bałamuctwa, obłudy, hipokryzji. Nikczemna retoryka występuje wtedy, gdy „ktoś ma jakieś uprzedzenie, przekonanie albo interes i wytacza coraz bardziej desperackie i wyświechtane argumenty na obronę swojego stanowiska – nie przemawia do niego rozsądek ani fakty”[3].

Nikczemna retoryka[4], wiecowa demagogia ministra Czarnka to zachłyśniecie się władzą kogoś, kto do niej nie dojrzał i nie dorósł. Potoki pochopności, wykonywanie pracy państwowej poprzez ogłaszanie zamiarów ministerialnych i rządowych na imprezach wyznaniowych, rytualnych wiecach partyjnych to dowód na jednoznacznie wyznaniowo-polityczne cele, jakie sobie ministerstwo stawia, a rząd popiera. Gdy wierni coraz słabiej reagują na namowy i perswazje Kościoła, wkroczy państwo, które zmusi ludzi do powrotu na jego łono? To jakieś zaległe sprawy z przeszłości?

Środowisko akademickie od tego jest, aby owe ćwierćprzezroczyste intencje obnażyć. I to się stało. Tak zwany pakiet wolnościowy został rozpoznany przez Prezydium KRASP jako próba administracyjnego zalegalizowania dyskursów pozanaukowych, w tym szczególnie wyznaniowych, w środowisku akademickim. Ministrowi chodzi o to, aby legalizować światopoglądy religijne, przez uznanie, że te ostatnie mają walor naukowości. Zwłaszcza te jakoby chrześcijańskie i jakoby katolickie. Powrócić do stanu sprzed Rewolucji Francuskiej. Do zasady cuius regio eius religio.

Na uniwersytetach niewiele da się osiągnąć w celu przywrócenia obecności sacrum w nauce. Wiadomo jednak, że po stronie bojowników o reżimową wolność poznania jest mniejszość środowiska akademickiego, tak jak i po stronie aktywnych obrońców świeckiego uniwersytetu, autonomii, samorządności… także mniejszość wspólnoty akademickiej. Reszta to obszar oportunizmu i konformizmu. Ludzie, którzy przyłączają się do zwycięzców, protestują w kuluarach konferencji, na bankietach i furszetach, w kawiarniach, na grillach. Niestety, nie w miejscach, gdzie to mogłoby być skuteczne, grubo poniżej ich pozycji w środowisku i poziomu wpływu na innych.


[1] Mentalność bolszewicka tu u mnie to kategoria publicystyczna (to nie tzw. bolszewizm jako orientacja historiozoficzna, opisana onegdaj: R. Stobiecki, Bolszewizm a historia. Próba rekonstrukcji bolszewickiej filozofii dziejów, Łódź 1998, ani doktryna partii i ruchu wczesnokomunistycznego w dziejach Rosji i świata). Bolszewik buduje świat od nowa. Jak szwankował (może nawet całkiem nierzadko) nadzór kuratoryjny, to teraz go nie będzie. Będzie sterowanie z centrali. Dyrektorzy są zbyt suwerenni wobec władzy politycznej, należy więc zlikwidować wybory i wprowadzić desygnowanie. Zamiast nadzoru kuratorium – dozór kuratora.

Dotychczas uczniowie/rodzice mieli prawo wyboru religii lub etyki, lub ani religii, ani etyki. Będą mieli katolicyzm ciemniaków albo etykę katolicką (katechizm albo katechizacja etyczna)? To się nazywa wolność sumienia. Zamiast poprawić, naprawić, korygować… – wyrzucić, narzucić, wymusić. Bolszewik to ktoś, kto zniszczy, a potem powiada: się zobaczy, coś się wymyśli (np. zamiast Cerkwi Chrystusa Zbawiciela – basen). Tacy autorzy pomysłów z nieuctwa zostają spontanicznymi bolszewikami. Scentralizować, niech partia odpowiada. Nie wiedzą, że historia odrzuciła te na skróty drogi do raju.

[2] Minister Czarnek to ekspert, który nijak nie potrafił przekonać naszych rektorów jak ma wyglądać wolność na uczelniach. A tak ma być, jak on chce. Wolność to równouprawnienie i równość, wszędzie zatem pól na pół z Kościołem. Inaczej Czarnek ukróci dotowanie tym, którzy mają inne zdanie. Dał na Encyklopedię, która mogłaby być grubo taniej nieczytana online, niż będzie drogo nieczytana w sztywnej oprawie. Fachowcom to po nic, niefachowcom do niczego. Czy minister powiadomi, ile sprzedano egzemplarzy? Każda parafia kupi choćby po jednym tomie? Czy Polska Fundacja Narodowa kupi i rozda narodowi? Będzie się nią meblować gabinet ministra? Dobry Pan daje na to i na tamto, bo tak. Doktryna „i nasze czasopisma” zastąpiła zasadę „lub czasopisma”. Czasopisma „z listy preferencji ministra Czarnka” awansowały nie tylko do czołówki polskiej, ale i światowej. Brawo, wreszcie nauki o rodzinie staną się naukami, czasopisma publikacjami rangi światowej, dekalog stanie się powszechnie rozumiany, mało tego, przestrzegany dzięki absolwentom od ojca Rydzyka. Minister Czarnek to sprawca cudu nad Wisłą.

[3] W.V.O. Quine, Różności. Słownik prawie filozoficzny, tłum. C. Cieśliński, Warszawa 1995, s. 176.

[4]Rhetoric, then, is sometimes nefarious and sometimes not. In its nefarious use it is the art or practice of defending a proposition on grouds other than one’s own reasons for defending it”. W.V.O., Quine, Quiddities. An Intermittently Philosophical Dictionary, Cambridge, Mass. 1987, s. 184.


Redakcja językowa: Beata Bińko




Wycinanki 7

WOJCIECH
WRZOSEK

Wycinanki 7

 

 

„Kiedy elektorat lub sędzia znajdują się pod wpływem retoryki demagoga, niewiele nam pomoże chłodny rozum i rzeczowa ocena faktów. My również użyjemy wówczas retoryki i odpłacimy pięknym za nadobne. Retoryka jest bezcennym homeopatycznym narzędziem, gdyż pozwala na odparcie jej własnych ataków[1].

Enuncjacje dr. hab. Czarnka byłyby niegodne uwagi, gdyby nie fakt, że popiera je rząd, w którym jest ministrem. Są to dzisiaj niestety poglądy, zamiary i działania ministra edukacji i nauki, a nie tylko kolejna kompromitacja szeregowego pracownika uczelni.

Realizacja planów ministerstwa byłaby katastrofą dla naszych dzieci i wnuków, szkół i uczelni. Nie chce się wierzyć, aby w imię wolności przekonań można było lansować pozanaukowe imaginacje na uniwersytecie lub uznawać na powrót, że religia ma taką samą rację bytu na uczelni jak nauka. Jeszcze kilka lat temu za absurd uważaliśmy te przepowiednie, które już dzisiaj się ziściły. Indoktrynacja religijna i polityczna w szkole. Niemożliwe staje się rzeczywistością.

Próbowałem wskazać niektóre tylko bałamuctwa, jakie głosi minister Czarnek, propagując swe działania[2]. Musimy uświadamiać, komu się da, czym grozi wcielenie w życie jego planów. Apelowanie o prawdę o rodzinie było jeno forpocztą manipulacji politycznych.

Nigdy nie poświęciłbym swej uwagi – i wielu z nas uczyniłoby podobnie – temu, co głosi jakiś kolejny admirator idei ONR-u, fanatyk Kościoła w wydaniu ojca Rydzyka[3]. Tu jednak sytuacja jest inna. Grozi nam to, że Przemysław Czarnek zrealizuje plan, jaki mają jego mocodawcy. Jest nim taka przebudowa państwa i taka indoktrynacja społeczeństwa, aby zapewnić jak najdłużej władzę pałającym osobistą zemstą przywódcom i korzystającym z ich desperacji wszelkiej maści służalcom.

Nawoływania, pohukiwania, groźby i insynuacje to styl bycia ministra Czarnka[4]. To nikczemna retoryka w służbie obskuranckich poglądów. Kariera medialna ministra to niemal codzienne złowrogie dla nas wieści. Popiera go zdyscyplinowany milczący myślą, mową i uczynkiem elektorat i spoglądająca na szczyt piramidy władzy bezmyślna klientela reżimu[5].

Zamysły zmian i reform, głoszone w nikczemnej retoryce zwulgaryzowanych pryncypiów katechizmu i popierane przez zdemoralizowany instytucjonalny Kościół oraz jego sekty to sposób na utrzymanie władzy. Niedawna groźba porażki w wyborach prezydenckich uświadomiła niektórym z obozu rządzącego, że tylko zmowa z Kościołem pozwoli oddalić groźbę jej utraty.

Przemysław Czarnek, bojówkarz z temperamentu, fanatyk z niewiedzy, codziennie mobilizuje do boju z ostojami społeczeństwa demokratycznego. Ostatnio z samorządowym, obywatelskim i rodzicielskim wpływem na szkoły oraz ze środowiskiem akademickim, cywilizacyjnym konkurentem dla jego prostolinijnej cywilizacji ciemnej wiary. To żaden plan uzdrowienia sytuacji w szkołach, to próba spacyfikowania nauczycieli, którzy sprzeciwili się degradacji edukacji, pauperyzacji zawodu, lekceważenia potrzeb środowiska pracowników oświaty. W czasach strajków nauczycielskich poważnie zagrozili panowaniu rządzących. To młodzież szkolna i studencka napędziła władzy strachu w czasie tzw. strajku kobiet.

Groźby wobec środowiska nauczycielskiego, dławienie odruchów protestu i niezgody to zadanie dla mentalnego hunwejbina. Wraz z grupą klakierów i doradców sądzi on, jak widać, że gdy wprowadzi do szkół blok partyjnej indoktrynacji, to przysłuży się wodzowi i ojczyźnie. Gdy spacyfikuje postponowane przez lata wolnej Polski i szykanowane ostatnio środowisko nauczycieli i pracowników oświaty i wychowania, to zasłuży się partii i Kościołowi.

Obiecałem, że wytłumaczę się z użycia określenia „referencyjnie półprzezroczyste; jako charakteryzującego oficjalne i wiecowe enuncjacje ministra Przemysława Czarnka. Podtrzymuję. A także to, jak powstaje potężny blok narodowej indoktrynacji w szkole.


[1] W.V.O. Quine, Różności. Słownik prawie filozoficzny, tłum. C. Cieśliński, Warszawa 1995, s. 175. „[…] Rhetoric is invaluable homeopathically in withstanding its own assaults”, zob. tegoż, Quiddities. An Intermittently Philosophical Dictionary, Cambridge, Mass. 1987, s. 183 (wyróżnienie moje – W.W.). Wycinanki (5) i (6) to próby retoryki rozumu, ale…

[2] Bałamuctwem wolałbym jednak określać zwodzenie – nie całkiem serio, niegroźne – wprowadzanie w błąd. W odniesieniu do misling w oryginale u Quine’a (w polskiej wersji: bałamuctwa) mamy paletę znaczeń, od zwodzenia, uwodzenia (ang. firtation) przez „łagodną formę oszustwa” (the restrained sort of deception) po „nikczemną retorykę” (nefarious rethoric). Tegoż, Różności…, s. 22–23; 175–177; tegoż, Quiddities…, s. 134–136.. A może the restrained sort of deception to byłoby coś w rodzaju „ściemniać” (wtedy też misling byłoby niedaleko od obscurity). Gdy tłumacz opuszcza zawiły wstęp do hasła, musimy sprawdzać, co się dzieje.

Tak czy owak, eksklamacje ministra to raczej przykłady haniebnej retoryki (nefarious rethoric) niż tylko niegroźne bałamuctwa.

[3] Bardzo trudno jest dyskutować z kimś, kto pasuje do obrazka przypomnianego przez Alberta Moravię: „Nie można być równocześnie faszystą, człowiekiem inteligentnym i uczciwym. Bo jeśli ktoś jest faszystą, nie jest ani inteligentny, ani uczciwy; jeśli jest faszystą i człowiekiem uczciwym, nie jest inteligentny; a jeśli jest inteligentny i jest faszystą, nie jest uczciwy”. A. Moravia, A. Elkann, Życie Alberta Moravii, tłum. H. Kralowa, Warszawa 1996, s. 194. Wiadomo, że koledzy włoskiego pisarza, autorzy tego dowcipnego paszkwilu, byli kawiarnianymi antyfaszystami. Proszę pamiętać, że mówiąc „faszysta”, autor Konformisty i jego koledzy artyści mają na myśli włoski faszyzm. Wiemy, że to godny potępienia pomysł na świat, jednak nie to samo, co nazizm. Moim zdaniem Przemysław Czarnek jest bezmyślnym radykalnym patriotą, tj. nacjonalistą. Jawnie i w skrytości duszy. Bywa, że chełpliwie i ostentacyjnie dyskryminuje/eksklawizuje Innych, także dlatego że jest nieinteligentny i nieuczciwy. W skali międzynarodowej to byłby wstyd nie do pomyślenia. Opinia międzynarodowa ten nasz aktualny standard ma już rozpoznany. Pozostaje żenada. Gdyby taki minister gdzieś w cywilizowanym świecie tak się nagle skompromitował, byłby natychmiast odwołany. A tu skompromitował się spektakularnie przed powołaniem. Można by rzec, został przez swych mocodawców nagrodzony stanowiskiem i nadal robi swoje. Tego już w świecie, do którego jakoby aspirujemy, nie ma.

[4] „Jednym z przykładów Randala Marlina – przytacza Quine – jest nagłówek »Papież uniemożliwia Bar Micwę«. Przyjazd papieża do miasta spowodował korek uliczny, co sprawiło, że synagoga stała się niedostępna, nagłówek jednak może sugerować, że papież jest wrogiem Żydów. Jest to bardzo podstępna sztuczka: skutecznie wpływa na ludzkie umysły, a jednocześnie trzyma się w pewnym sensie tego, co weryfikowalne”. Cyt. za: W.V.O. Quine, Różności…, s. 176, Podobnie Czarnek krzyczy, że występne jest organizowanie w szkole spotkań na temat konstytucji, strofuje Prezydium KRASP, infantylnie ocenia rektora UJ. Sugeruje maluczkim, że ma prawo i obyczaj, aby strofować rektorów i nadto że minister edukacji i nauki może ganić za propagowanie konstytucji, na którą przysięgał, obejmując stanowisko.

[5] Reżim to system władzy, ale u mnie tu: rząd, władza, która mnoży bezprawie, poczynając od siebie.


Redakcja językowa: Beata Bińko




Wycinanki (6)

WOJCIECH WRZOSEK

Wycinanki (6)

Czy minister Czarnek uzyska prawdę o rodzinie poprzez nadanie statusu nauki konglomeratowi dyscyplin zwanego naukami o rodzinie?

Wszyscy zajmujący się nauką mają stałe problemy z prawdą. I to jest nauki przypadłość definicyjna. Tylko nienaukowe, zdogmatyzowane systemy przekonań, które mają mocno skonwencjonalizowane metody dochodzenia do nich,  – odporne na falsyfikację, nie podające się weryfikacji -, nie mają problemów z prawdą. Powielają przekonania o tym, co jakie jest i upowszechniają je wedle zestandaryzowanych metod i zrytualizowanych sposobów.

Historycznie biorąc nie ma takich dziedzin wiedzy naukowej, które oferowałoby ustalenia ostateczne, nie podlegające reinterpretacjom. Wszystkie dziedziny nauki stale ustalają na nowo prawdę, a i ona sama jako uniwersum metafizyczne jest historycznie zmienna. Nic w kulturze, ani w naturze widzianej przez kulturę (np. przez reprezentujące ją np. nauki przyrodnicze) nie jest niehistoryczne.

Prawda naukowa o rodzinie jest ujęta w narracjach naukowych. Jak dotąd nie kultywujemy jej na miarę ogromnych potrzeb, bo – powiedzmy tu tylko tyle –  byliśmy i jesteśmy „biedni” i źle naszą biedę dzielimy.

Na nauki o rodzinie, a te zaś spotkać można w uniwersytetach: kierunki studiów, specjalności, czy specjalizacje składają się zarówno dyscypliny i subdyscypliny naukowe oraz przedmioty kształtujące umiejętności i kompetencje praktyczne. Dyplom ukończenia takiej zorientowanej na uzyskanie określonej kompetencji zawodowej specjalności daje ściśle określone uprawnienia zawodowe. Jest swego rodzaju licencją zawodową np. doradcy rodzinnego, negocjatora w konfliktach rodzinnych, pracownika socjalnego, pracownika opieki społecznej, itp.[1] Bez stosownych kwalifikacji nie dostaniesz pracy w instytucjach publicznych i nie wolno ci niefachowców zatrudniać w agendach prywatnych.

Nadawanie statusu nauki przedmiotom dydaktyki akademickiej jest zbędne, bo niektóre za takie już są uznawane, inne bezpodstawnie, bo naukami nie są i nigdy – jeśli wolno tak mocno powiedzieć – nie będą.[2] Stąd, kierunkom studiów pod nazwą nauki o rodzinie status nauki, w ścisłym naukoznawczym, czy metodologicznym sensie,  do niczego nie jest potrzebny. Wystarczy, że współtworzą one program, który zrealizowany daje stosowną kompetencję zawodową.

Fundowanie tak rozumianym kierunkom studiów, bądź niejako zbiorowo tzw. naukom o rodzinie  statusu nauki zakrawa na nieporozumienie. W klasyfikacji nauk przyjętych w świecie np. pod zbiorowym nominatem: nauki o życiu, nauki o ziemi, nauki humanistyczne, czy nauki przyrodnicze występują nazwy dyscyplin już uznanych za naukowe.  Bynajmniej, nie w wyniku dekretu ministra. Pod nazwą nauki medyczne w spisie dyscyplin naukowych, znajdujemy tylko nauki. W programach studiów medycznych, są nie tylko nauki i nie tylko nauki medyczne.

Nauki o rodzinie zwykle nawet w uniwersytetach i na wydziałach teologicznych, to zbieranina dyscyplin zwykle i w dominującej mierze nie skażonych wyznaniowym a priori. To uznane  przez naukowe  agendy dyscypliny naukowe, lub dyscypliny naukowe stosowane.  To nauki w podstawowym znaczeniu, jak na przykład psychologia, socjologia a raczej subdyscypliny jak psychologie gerontologique, socjologie de la famille czy psychologie de la famille. Ponadto, przedmioty pomocnicze. [3] Tak być musi, bowiem nawet uniwersytety katolickie kształcić muszą specjalistów w obszarach wyspecyfikowanych kompetencji zawodowych.

Jeśliby z prawdą o rodzinie z perspektywy nauki był jakiś kłopot, to trzeba by wykazać, że tak właśnie jest i jaki to kłopot. Nie wystarczy ogłosić to w mediach. Jaki jest panie ministrze kłopot z prawdą o rodzinie. Gdzie ona jest? Gdzie ją pan ma zamiar usidlić? A może już pan ją posiadł? To jakaś monografia? Podręcznik, czy może poradnik? Biblia czy Kwiatek biblii, Uniwersytet Katolicki w Lyonie, czy Katolicki Uniwersytet Lubelski ? Jak nas pan minister tą prawdą oświeci, to co dalej zrobimy? Kto napisze podręcznik przysposobienia do życia w rodzinie dla szkół?


[1] Zob. Instytut Nauk o Rodzinie w Uniwersytecie  Katolickim w Lyonie Institut des Sciences de la Famille – UCLy  

[2] Proszę wybaczyć,  naprawianie auta nigdy nie jest – póki co – uznane za akt poznawczy/badawczy. Mechanik samochodowy , to nie pracownik naukowy.  Doradca rodzinny „naprawiający popsute relacje rodzinne”, to nie naukowiec. On korzysta z naukowej wiedzy opisowej i dyrektyw z niej wynikających, lecz nauką się nie zajmuje.

[3] W ramach tych ogólnych kategorii Families and Individuals in Societal Contexts, Internal Dynamics of Families, Human Growth and Development Across the Lifespan, Human Sexuality, Interpersonal Relationships, Family Resource Management, Parent Education and Guidance, Family Law and Public Policy, Professional Ethics and Practice, Family Life Education Methodology; Family Life Education and the CFLE Credential


Redakcja językowa: Beata Bińko




Wycinanki (5)

WOJCIECH WRZOSEK

Wycinanki (5)

Czy
minister edukacji i nauki Przemysław Czarnek chce zmobilizować nas do tego, aby
z pomocą akademickiej wiedzy o rodzinie i uznanych praktyk z niej wynikających –
w imię dobra wspólnego – wspomagać polską rodzinę?

Czy
przywrócenie prawdy o rodzinie, zdaniem ministra, to powrót do akademickiej
wiedzy o rodzinie? Czy minister, gdy nawołuje do przywrócenia prawdy o rodzinie
ma na myśli, tzw. dyscypliny występujące w akademickich programach nauczania? Czy
głoszą prawdę te spośród nich, które już naukami są?  Czy też staną się one siedliskiem prawdy, gdy
minister przyzna pozostałym status nauki? Czy wtedy wszystkie te dyscypliny
uzyskają naukoznawczy i metodologiczny status nauki, czy tylko biurokratyczny?

A
może na to proste rozwiązanie, aby po prawdę o rodzinie zwrócić się do nauki
minister nie wpada bo wie, że w nauce są problemy z prawdą? Zapytajmy, która z
dyscyplin naukowych podejrzewana jest o to, że zajmuje się rodziną i ma kłopoty
z prawdą? Jakie wspólnoty naukowe, dyscyplinarne, instytuty i centra badawcze,
zespoły problemowe i projekty badawcze… doświadczają kryzysu poznawczego na
tyle, że może to być postrzegane, jako problemy z prawdą? Trzeba ją odnajdywać
gdzie indziej, poza nauką?

Przeciwnie.
O fantastycznym rozwoju tych nauk i praktyk w domenie rodziny świadczą choćby
dane zamieszczone na stronie Krajowej Rady d/s. Stosunków w Rodzinie z Saint
Paul w Stanach Zjednoczonych. Towarzystwo założono
w 1938 r. Jest to:

„multidisciplinarity Professional
association focused solely on family research, practice, and education.  NCFR members are dedicated to understanding
and strengthening families. Our members come from more han 35 countries
and all 50 U.S. states, and include scholars, professionals, and students in
Family Science, Family Life Education, human development, marriage and family
therapy, sociology, psychology, anthropology, social work, theology, child
development, health, and more. Members work in research, college teaching and
pedagogy, program development, Family Life Education, counseling, and human
services.
  [1]

Na
stronie NCFR imponujący spis placówek naukowych zajmujących się tak czy inaczej
problemami rodziny. Jest tam około 2000 uniwersyteckich programów badawczych i edukacyjnych
w domenie family science w samych Stanach Zjednoczonych.[2]

 Placówek prowadzących badania nad rodziną,
edukujących w zakresie sciences de la famille, i praktykujących w zakresie ich
stosowania jest na świecie zatrzęsienie. [3] W Polsce wygląda to dużo
skromniej. W każdej dziedzinie życia – może poza siatkówką męską – jest
skromniej niż na świecie zwłaszcza, gdy porównujemy nie do średniej, a do elity.

Gdybyśmy
mieli specjalistów i agendy nastawione do wysyłania młodych i starszych po
naukę, lepiej dotowane, gdybyśmy chcieli skupić uwagę na  współpracy naukowej i wymianie doświadczeń
praktycznych, w kraju i poza nim, to moglibyśmy zrealizować każdą wypracowana
przez specjalistów strategię. Instytucje, w tym uczelnie zagraniczne mogłyby
przyjąć praktycznie dowolną liczbę studentów i doktorantów, a agendy pracujące
na rzecz rodziny, na staże praktykantów, pracowników służb socjalnych. Można
robić to na skalę przełomową i za środki europejskie. Prawda zwycięża nie bez
oręża.  Wystarczy mieć pieniądze.

Jeśli
ministra frasuje prawda naukowa o rodzinie, to niepotrzebnie. Ma się ona
znakomicie. Robi wspaniałe wrażenie. Programy naukowe, zespoły badawcze i centra
naukowe, interdyscyplinarność de facto, a nie na pozór, publikacje, seminaria,
konferencje, przygodne i cykliczne. Kompetencje towarzyszące, języki, sprzęt,
warunki studiowania… Środowiska, które proponują naukowe prawdy o rodzinie są
imponująco różnorodne i liczne.

W
tzw. naukach o rodzinie na świecie jest nieogarniana przez nasze zasoby kadrowe
ilość prawdy. Myślę o naukowych w tym akademickich – jej wcieleniach. Łącznie z
prawdami o rodzinie formułowanymi przez wydziały teologiczne i inne wyznaniowe
dyskursy o człowieku i rodzinie. Co komu potrzeba i co kogo boli. Tylko
pamiętajmy, jednak wtedy, gdy chcesz otrzymać certyfikat zawodowy, uprawnienia
do wykonywania zawodu w sferze publicznej, państwowej, samorządowej, ale i
prywatnej musisz zdobyć wiedzę i umiejętności w standardzie kształcenia
państwowego, świeckiego. [4]

Prawda
o rodzinie jest dostępna. Polska infrastruktura zapewne jest niedostateczna, w
sferze badań jak i aplikacji do praktyki społecznej, kadr, zaplecza
technicznego. A także gotowości społeczeństwa na asymilację pracy nowoczesnych
służb wspierających rodzinę.

A
może, Ministrowi Czarnkowi nie chodzi o naukową prawdę o rodzinie? Wołanie o
prawdę o rodzinie i jednocześnie o unaukowienie nauk o rodzinie, to bałamuctwa.
Intencje tego apelu ministra Czarnka są niejasne, bo referencyjnie półprzezroczyste[5]

Czy
minister Czarnek uzyska prawdę o rodzinie poprzez nadanie statusu nauki
konglomeratowi dyscyplin akademickich zwanych naukami o rodzinie?


[1] Degree Programs
in Family Science | National Council on Family Relations (ncfr.org)
.

[2] Https://www.ncfr.org/degree-programs…

[3] W
związku z zainteresowaniami ministra wystarczy przestudiować strony
prominentnych i mniej znanych uniwersytetów katolickich: amerykański Notre
Dame, belgijski Louvain, francuskie Lille i zwłaszcza Lyon, szwajcarski
Fryburg, czy niemiecki Freiburg, mediolański Del Sacro Cuore, itd. Wspaniałe
placówki, gdzie trzeba, to sacrum jest oddzielone od profanum.

[4] La
certification proffessionelle d`etat. Na przykład: diplôme d’État d’assistant familial ; diplôme d’État de médiateur
familial

[5] Marlin R., The Rhetoric of Action Description, Informal Logic, 6 (1984), s. 26-28, cyt za:  Quine W.V.O, Rożności. Słownik prawie filozoficzny, Warszawa 1995, s. 176. Wytłumaczę się bliżej z tej diagnozy w kolejnym odcinku.


Redakcja językowa: Beata Bińko