Wycinanki (24)

WOJCIECH WRZOSEK

Wycinanki (24)

Z esejów w siedmiu częściach Milana Kundery pt. Zasłona wycinam z części siódmej fragment drugi, „Zapomnienie, które wymazuje, pamięć, która przeinacza”:

Pamiętam spotkanie mojej klasy w dwudziestą rocznicę matury – wspomina Kundera. – J. zwrócił się do mnie rozbawionym tonem: „Ciągle cię widzę, jak mówisz do nauczyciela matmy: a gówno, panie profesorze!”. Czeskie brzmienie słowa „gówno” zawsze mnie brzydziło i byłem całkowicie pewien, że nigdy czegoś takiego nie powiedziałem. Ale wszyscy wokół się roześmieli, tak jakby przypomnieli sobie moją piękną odzywkę. Pojmując, że zaprzeczanie nikogo nie przekona, uśmiechnąłem się skromnie, bez słowa protestu, gdyż dodam na pohybel sobie, schlebiła mi ta przemiana w bohatera plującego wulgarnym słowem w przeklętego belfra.

„Każdy przeżył podobne historie” – kończy Kundera[1].

Owszem, ja też.

Co jakiś czas w okolicznościach towarzyskich jeden z kolegów przypomina moją sprzed ćwierć wieku ripostę na polemiki z moimi tezami wygłoszonymi na zebraniu naukowym w stołecznej instytucji naukowej. W zapale dyskusji wyznałem wówczas ni mniej ni więcej, że „nie jestem zwolennikiem swoich własnych poglądów…”.

Opinię Kundery uznaję za trafnie opisującą losy moich wyczynów. Oto ona:

Kiedy ktoś cytuje to, co powiedzieliście w jakiejś rozmowie, nigdy nie rozpoznajecie siebie; wasze słowa są w najlepszym przypadku brutalnie uproszczone, niekiedy przeinaczone (gdy waszą ironię bierze się za powagę), bardzo często nie odpowiadają nijak temu, co mogliście kiedykolwiek powiedzieć czy pomyśleć. Nie należy jednak dziwić się lub oburzać, gdyż nie ma nic bardziej oczywistego: człowieka oddzielają od przeszłości (nawet od przeszłości sprzed kilku chwil) dwie siły, które natychmiast biorą się do wspólnego dzieła: siła zapomnienia (która zaciera), i siła pamięci (która przeinacza)[2].

Nie wiem, czy siłą pamięci, która przeinacza, czy siłą zapomnienia, która zaciera – nic dla mnie pewnego. Najmniej pewne jest to, dlaczego w pewnych dostatecznie wąskich kręgach to moje stwierdzenie uznawane jest za legendarne. Reakcje świadków przez lata są takie, jak opisuje Kundera: „wszyscy wokół się roześmieli, tak jakby przypomnieli sobie moją piękną odzywkę”. Nawet ci, którzy nie mogli sobie przypomnieć, bo nie byli obecni wówczas na warszawskim seminarium, wpisali się w tę reakcję. Część słuchaczy nie raz słyszała tę anegdotkę wcześniej. Niektórzy reagowali, jakby słyszeli już o tym, inni jakby słyszeli o tym po raz pierwszy, jeszcze inni robili wrażenie, jakby słyszą o tym pierwszy raz[3].

„Pojmując – skomentuję słowami francusko-czeskiego/czesko-francuskiego pisarza·– że zaprzeczenie nikogo nie przekona, uśmiechnąłem się skromnie, bez słowa protestu, gdyż dodam na pohybel sobie, schlebia mi ta przemiana w bohatera…”[4]

Moja odzywka w trakcie seminarium, zapamiętana mi od drugiej połowy dziewięćdziesiątych lat minionego stulecia, taki ma status. Kundera nie daje nam pewności, z jakim z możliwych zastosowań odpowiednika francuskiego zwrotu „a gówno, panie profesorze…” mieliśmy do czynienia w jego czasach szkolnych. Wiemy, że zdaniem wspominającego tę sytuację było to użycie wulgarne, ale i heroistyczne, bo wypowiedziane wobec „przeklętego belfra”.

Niezależnie od tego, jaki miała w oryginale, czego ja nie pamiętam, sens moja wypowiedź, jest całkiem pewne, że reakcją na nią była konsternacja audytorium. Nastąpiło pozytywne, o ile pamiętam, życzliwe rozładowanie atmosfery. To była moja ucieczka w paradoks? Całkiem mi wystarczy dzisiaj tyle, co sytuacja ta znaczy dla Milana Kundery. Powtarzam fragment już cytowany, ponieważ tłumaczy on uniwersalizującą konkluzję:

Nie należy jednak dziwić się lub oburzać, gdyż nie ma nic bardziej oczywistego: człowieka oddzielają od przeszłości (nawet od przeszłości sprzed kilku chwil) dwie siły, które natychmiast biorą się do wspólnego dzieła: siła zapomnienia (która zaciera) i siła pamięci (która przeinacza).

Nie ma rzeczy bardziej oczywistej, lecz trudno się z nią pogodzić – ubolewa Kundera – czym stają się bowiem, gdy sprawę przemyśleć do końca, wszystkie świadectwa, na których opiera się historiografia, czym stają się nasze pewniki o czasie przeszłym i czym staje się sama Historia, do której odwołujemy się codziennie z wiarą, naiwnie, spontanicznie? Za wąską ścieżką tego, co stwierdzone (nie ma wątpliwości, że Napoleon przegrał bitwę pod Waterloo), rozciąga się nieskończona przestrzeń, przestrzeń niedokładności, wymysłów, zniekształceń, uproszczeń, przesady, mylnego rozumienia, nieskończona przestrzeń nieprawd, które kopulują, mnożą się jak szczury i stają nieśmiertelne[5].


[1] M. Kundera, Zasłona, tłum. M. Bieńczyk, wyd. 2, Warszawa 2016, s. 174. Marek Bieńczyk tłumaczył z francuskiego (Le Rideau. Essai en sept parties, 2005). Z pewnością Kundera, kiedy wspomina rok 1968, dwadzieścia lat po maturze, oraz rok 1948 – maturę w Brnie, ma namyśli słowo „hovno”. Gdy mówi, że go brzydziło, ma na myśli akt komunikacji obyczajowej wobec profesora, a w nim użycie słowa – jak twierdzi Kundera – wulgarnego. Nie chodzi, jak wiadomo, o ewentualną obrzydliwość odniesienia przedmiotowego słowa „hovno”. Wiemy, że dziejowo nijak się tu ma do rzeczy francuskie, prawdopodobnie: „merde”.

[2] Tamże.

[3] Wydaje mi się, że kolega – propagator anegdoty – pamięta od jakiegoś czasu to tylko, co opowiadał ostatnio, całkiem niedawno. Podobnie jak ja, nie sięga już pamięcią po oryginalne zdarzenie.

[4] M. Kundera, Zasłona, s. 174.

[5] Tamże, s. 175.


Korekta językowa: Beata Bińko