A letter expressing solidarity with historians removed from work at the Institute of National Remembrance

A letter expressing solidarity with historians removed from work at the Institute of National Remembrance

List wyrażający solidarność z historykami usuwanymi z pracy w IPN

On 8th November, 2021, Professor Sławomir
Łukasiewicz resigned from the Institute
of National Remembrance
[IPN]. He had been forced to do so by the President of the IPN, Dr Karol
Nawrocki, who refused to give him permission to work simultaneously in the IPN
and in the Catholic
Lublin University.
His classes at the KUL had always been organized after his office hours at the
IPN and had never collided with his duties. At the same time Dr Nawrocki has
given his permission for similar arrangements to a number of IPN employees,
some of whom work in other places during the office hours of the IPN. Professor
Łukasiewicz had also been unjustly accused of hiding his employment in the IPN
during scholarly conferences.

On 9th November, 2021, Dr Sławomir Poleszak
was dismissed from the IPN. President Nawrocki accused Dr Poleszak of: (1)
running the internet portal ohistorie.eu without his permission, (2) publishing
texts critical of the IPN and its leadership on said portal, and (3) of
publishing in the magazine “Zagłada Żydów. Studia i Materiały” (Holocaust Studies and Materials)
nr 16/2020 the text: “Czy okupacyjna przeszłosć sierż. Józefa Franczaka
>>Lalusia<< miała wpływ na powojenne losy >>ostatniego
zbrojnego<<”, which text supposedly has been found to include
“professionally inadequate”.

The portal ohistorie.eu is affiliated with the
Historiographical Society, while Dr Poleszak involvement in it was voluntary
and not infringing on his office hours in the IPN. As absurd as it sounds, the
President of the IPN accused Dr Poleszak of activism in a voluntary
organization of historians. No less absurd is the accusation that the portal
publishes critical analyses of texts and public statements of employees of the
IPN. It suggests that the President of the IPN does not embrace the core values
of academic community and democratic society: the freedom of speech and the
free debate. Blaming Dr Poleszak of publishing an important, widely debated
text in a renowned scholarly magazine is tantamount to persecuting a historian
for pursuing difficult and controversial topic. The arguments behind Dr
Poleszak’s dismissal unambiguously prove that he has been sacked for reasons
not professional, but purely ideological.

Professor Sławomir Łukasiewicz and Dr Sławomir
Poleszak are renowned historians, known for their integrity and
incorruptibility. They cannot be paid nor browbeaten to write texts not
conforming with academic standards. Removing them from the IPN is calculated to
intimidate the historians still working in the IPN nor cooperating with it,
forcing them to conform in their research and their texts with the direction of
IPN’s leadership. Such an approach is blatantly incompatible with the rules of
scholarship and academic standards.

We bear no illusions. We do not appeal for reinstating
the two punished scholars into the IPN. We do not expect President Nawrocki to
go back on his clearly unjust decisions, detrimental to the institute he now
leads. The IPN which embraces censorship, persecution for intellectual
independence, and violation of scholarly standards places itself out of bounds
of the free academia. For a long time the IPN has been subjected to inimical
changes. Dr Karol Nawrocki has simply crossed the last Ts and dotted the final
Is. We believe that any cooperation with the Institute of National
Remembrance under its current leadership is no
longer possible.


Prof. dr hab. Rafał Wnuk, Katolicki
Uniwersytet Lubelski

Dr hab. Aleksandra Hnatiuk, prof. UW

Agnieszka Jaczyńska, nauczycielka historii

Agnieszka Rudzińska, wiceprezes IPN w latach 2011-16

Prof.
dr hab. Dariusz Stola, ISP PAN

Prof. dr hab. Krzysztof Ruchniewicz, CSNE UWr

Dr Agata Fijuth-Dudek,
medioznawca

Prof. dr hab. Andrzej Paczkowski, ISP PAN, członek Kolegium/Rady
IPN 1999-2016

Dr Katherine
Lebow, Associate Professor of History University of Oxford

Dr
Anna Machcewicz, ISP PAN

Prof. dr hab. Paweł Machcewicz, ISP PAN, w latach 2000-2006
dyrektor Biura Edukacji Publicznej IPN

Dr Jan Szkudliński, Muzeum Gdańska

Dr hab. Adam Leszczyński, prof. Uniwersytetu SWPS

Dr hab. Izabela Wagner, prof.
CC i fellow The French Collaborative Institute on Migration – Paris

Dr hab. Dariusz Libionka, prof. IFiS PAN

Dr hab. Piotr Witek, Instytut Historii UMCS, portal:
ohistorie.eu

Dr hab. Anna Ziębińska-Witek, prof. UMCS, Instytut Historii UMCS

Dr hab. Piotr
Osęka, prof. ISP PAN

Maciej
Sobieraj, historyk

Waldemar
Stopczyński, Stowarzyszenie im. Bolesława Srockiego

Bartosz Konieczka, publicysta, historyk

Robert Szuchta, historyk, LXIV LO im. S. I. Witkiewicza w
Warszawie

Dr hab. Dobrochna Kałwa, Wydział Historii Uniwersytetu Warszawskiego

Prof. Natalia
Aleksiun, Touro College, Nowy Jork

Prof. dr hab. Jacek Chrobaczyński, Wieliczka

Dr Anna Müller, Associate Professor, University of
Michigan-Dearborn

Jakub Petelewicz, Centrum Badań nad Zagładą Żydów IFiS PAN

Dr hab.
Ewa Solska, Instytut Historii UMCS

Dr hab. Adam Puławski, Pracownia Instytutu Europy
Środkowo-Wschodniej im. Jerzego Kłoczowskiego, Ośrodek Brama „Grodzka” – Teatr NN

Prof. dr hab. Jerzy Kochanowski, Uniwersytet
Warszawski

Dr Krzysztof Persak, ISP PAN

Prof.
dr hab. Barbara Engelking, IfiS PAN

Dr
Anna Wilk, UMCS

Prof.
Jan Grabowski, University of Ottawa

Dr Janusz Marszalec, Muzeum Gdańska

Dr
Grzegorz Rossoliński-Liebe, Freie Universität Berlin

Dr Dorota
Nieznalska, artystka niezależna, Gdańsk

Prof. dr hab. Marcin Kula, Uniwersytet Warszawski (emeritus)

Dr hab.
Mirosław Filipowicz, prof. KUL

Izabella Chruślińska, publicystka, działaczka społeczna

Dr hab. Piotr Weiser, prof. ucz., UKSW/ŻIH

Dr hab. Błażej Brzostek, Wydział
Historii UW

Przemysław Nowicki,
Polskie
Towarzystwo Historyczne Oddział we Włocławku, Włocławskie Towarzystwo Naukowe

Dr Ewa Wiatr, Uniwersytet Łódzki

Katarzyna Kwiatkowska-Moskalewicz, UAM

Dorota Fijuth-Chmiel, psycholog, psychoterapeuta

Ewa Fijuth, nauczycielka, emerytowana wicedyrektor III L.O. im.
Unii Lubelskiej

Dr Magdalena Kawa, politolożka

Dr Jan Daniluk, Hevelianum

Dr Leszek Molendowski, Instytut Kaszubski/Muzeum Gdańska

Dr Joanna B. Michlic,
ISA UCL, Londyn

Dr Marek Radziwon, SEW Uniwersytet Warszawski

Dr hab. Piotr M. Majewski, prof. ucz.,Uniwersytet Warszawski

Dr Natalia Jarska, Instytut Historii PAN

Dr hab. Hubert Wilk, prof.
IH PAN

Dr hab. Adam Kopciowski, UMCS

Prof. dr hab. Krzysztof Zamorski, Instytut Historii UJ

Krzysztof Styczyński, nauczyciel historii III L.O. im. Unii Lubelskiej

Prof. dr hab. Andrzej
Friszke, ISP PAN

Prof.
dr José M. Faraldo, Departamento Historia moderna e historia
contemporánea Facultad de Geografia e Historia Universidad Complutense de
Madrid

Dr hab. Maciej Górny, prof. IH PAN

Prof. dr Idesbald
Goddeeris, Faculty of Arts

Dr Agnieszka Haska, Centrum Badań nad Zagładą Żydów IFiS PAN

Joanna
Zętar, Ośrodek „Brama Grodzka – Teatr NN”.

Dr Piotr
Kowalewski Jahromi, Uniwersytet Śląski w Katowicach

Dr Roman Romantsov, Pracownia Instytutu
Europy Środkowo-Wschodniej im. Jerzego Kłoczowskiego, Ośrodek Brama „Grodzka” – Teatr NN

Prof. Padraic Kenney, Indiana University, USA

Prof. dr hab. Piotr Madajczyk, ISP PAN

Dr hab. Paweł Sowiński, ISP PAN

Prof. dr hab. Andrzej Żbikowski, Uniwersytet Warszawski

Aleksandra Zińczuk, redaktor naczelna Kultury Enter

Katarzyna Markusz, historyczka

Dr Ruta Śpiewak, Instytut Rozwoju Wsi i Rolnictwa PAN

Dr hab.
Joanna Wawrzyniak, prof. UW

Dr hab. Grzegorz Krzywiec, prof. IH PAN

Prof.
Piotr J. Wróbel, Konstanty Reynert Chair of Polish Studies History Department University
of Toronto

Marta Cieślak, Visiting
Assistant Professor, University of Arkansas at Little Rock

Dr hab. Barbara Klich-Kluczewska, Uniwersytet Jagielloński

Anna Cichopek-Gajraj,
Associate Professor Arizona State University

Dr hab.
Małgorzata Melchior, professor emerita, Uniwersytet Warszawski, ISNS

Dr Joanna Ostrowska, GS UW

Dr Katarzyna Stańczak-Wiślicz, Instytut Badań Literackich PAN

Beata Bińko, redaktorka

Dr
Bartłomiej Krupa, Instytut Badań Literackich PAN

Jakub
Woroncow, doktorant na Uniwersytecie SWPS

Dr hab. Iwona Jakimowicz-Pisarska, Akademia Marynarki Wojennej w
Gdyni

Łukasz Mieszkowski, IH PAN, Institute of Slavic,
East-European and Eurasian Studies of University of California Berkeley

Dr hab. Joanna Pisulińska, prof. UR

Prof. dr hab. Andrzej Romanowski, UJ, Wydział Polonistyki; PAN, Instytut Historii

Dr Karolina Panz, Instytut Slawistyki PAN

Agnieszka Holland

Dr Anna Brzezińska, Uniwersytet Łódzki

Prof. Carole Gottlieb Vopat, Professor Emerita of Holocaust Studies,
University of Wisconsin

Prof. dr hab. Wojciech Wrzosek, Wydział
Historii UAM

Prof. dr hab. Robert Traba, ISP PAN

Dr
Agnieszka Janiak-Jasińska, Wydział Historii Uniwersytetu Warszawskiego

Anna
Łagodzińska-Pietras, historyczka

Tomasz
Dostatni OP

Dr hab. Marcin Zaremba, prof. UW

Dr hab. Piotr Forecki,
prof. UAM

Bobbi Zahra, Holocaust Educator,
Halifax

Robert Blobaum,
Professor of History, West Virginia University

Dr Łukasz Krzyżanowski, Wydział Historii UW

Robert Giergisiewicz, III Liceum
Ogólnokształcące im. Unii Lubelskiej w Lublinie i SP nr 27 im. Marii Montessori
w Lublinie

Ks. prof. dr hab. Andrzej Szostek, UMCS

Prof. dr hab. Jacek Leociak, Zespół Badań nad Literaturą Zagłady, Instytut Badań Literackich PAN, Centrum Badań nad Zagładą Żydów, Instytut Filozofii i Socjologii PAN

Ks. dr hab. Alfred Wierzbicki, KUL

Dr Andrzej Czyżewski, Instytut Historii, UŁ

Wioletta Wejman, Ośrodek „Brama Grodzka – Teatr NN”

Ks. dr hab. Alfred Wierzbicki, KUL

Dr Andrzej Czyżewski, Instytut Historii, UŁ

Prof. Dr. Thomas Sandkühler, Humboldt-Universität zu Berlin, Studiendekan der Philosophischen Fakultät, Berlin

Dr hab. Paweł Sierżęga, prof. UR, Uniwersytet Rzeszowski

Dr Ewa Bukowska-Marczak

Dr Jakub Gałęziowski, Uniwersytet Warszawski

Dr hab. Jan Pisuliński, prof. UR, historyk, Instytut Historii Uniwersytetu Rzeszowskiego

Dr hab. Sylwia Kuźma-Markowska, Ośrodek Studiów
Amerykańskich, Uniwersytet Warszawski

Prof. dr
Piotr H. Kosicki, University of Maryland

Dr Jan Surman, Instytut Masaryka i Archiwum Czeskiej
Akademii Nauk, Praga

Dr hab. Mariola Hoszowska, Uniwersytet Rzeszowski

Prof. dr hab. Józef Łaptos, emerytowany pracownik Instytutu
Politologii Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie.

Dr Aldona Młynarczuk, Towarzystwo Historiograficzne –
oddział w Rzeszowie

Dr Maria Ferenc, badaczka Zagłady

Prof. dr hab. Jacek Wijaczka, Uniwersytet Mikołaja Kopernika
w Toruniu

Paweł Krysiak, redaktor naczelny Gazety Wyborczej w Lublinie

Prof. dr hab. Eugeniusz Koko, UG

Dr Christhardt Henschel, Niemiecki Instytut Historyczny w
Warszawie / Deutsches Historisches Institut Warschau

Dr Łukasz Bertram, ISP PAN

Dr Zofia Wóycicka, Niemiecki Instytut Historyczny, Warszawa

Dr Stephan Stach, historyk, Lipsk (Niemcy)

Dr hab. Bożena Szaynok, prof. UWr., Uniwersytet Wrocławski

Dr Katrin
Stoll, badaczka Zagłady, Imre Kertész Kolleg, Friedrich-Schiller-Universität
Jena, Niemcy

Prof. dr
Dieter Pohl, Uniwersytet Klagenfurt, Austria

Prof. Dr.
Katrin Steffen, University of Sussex, Brighton

Dr hab. Marta Kurkowska-Budzan, prof. UJ, Instytut Historii,
Uniwersytet Jagielloński

Machteld Venken, Professor of Contemporary Transnational
History Luxembourg Centre for Contemporary and Digital History

Dr hab. Marcin Moskalewicz, prof. UM

Barbara Bojaryn-Kazberuk, była dyrektor IPN Oddział w Białymstoku

Prof. Mark Kramer, Harvard University

Dr hab.
Jaromir Jeszke, prof. UAM

Dr. Markus Roth, Wissenschaftlicher Mitarbeiter

Łukasz Hajdrych, Wydział
Historii UAM / Instytut Badań Literackich PAN

Dr Jakub  Muchowski, Instytut Historii, Uniwersytet Jagielloński

Prof. dr. hab. Grzegorz Mazur, Uniwersytet Jagielloński




List wyrażający solidarność z historykami usuwanymi z pracy w IPN

List wyrażający solidarność z historykami usuwanymi z pracy w IPN

A letter expressing solidarity with historians removed from work at the Institute of National Remembrance

8 listopada 2021 r. prof. Sławomir Łukasiewicz odszedł z Instytutu Pamięci Narodowej. Do kroku tego został zmuszony po tym, jak nie otrzymał od prezesa IPN dr. Karola Nawrockiego pozwolenia na łączenie pracy w IPN z pracą na KUL. Zajęcia na uczelni prowadził zawsze po godzinach pracy w IPN i nigdy nie kolidowały one z jego obowiązkami zawodowymi. Jednocześnie dr Karol Nawrocki zgodził się na łączenie pracy na dwóch lub więcej etatach w przypadku wielu pracowników IPN, z których niektórzy prowadzili/prowadzą zajęcia na uczelniach w godzinach urzędowania Instytutu. Do tego prof. Łukasiewiczowi postawiono całkowicie bezpodstawny zarzut, jakoby podczas sesji naukowych nie podawał afiliacji IPN. 

9 listopada 2021 r. dr
Sławomir Poleszak otrzymał wypowiedzenie z pracy w IPN. Prezes Nawrocki
zarzucił dr. Poleszakowi, że bez jego pozwolenia prowadził portal „Ohistorie.eu”,
że na wspomnianym portalu publikowano materiały krytyczne wobec IPN i jego
władz, oraz że opublikował na łamach periodyku „Zagłada Żydów. Studia i
Materiały” (nr 16/2020) artykuł pt. „Czy okupacyjna przeszłość sierż. Józefa
Franczaka >>Lalusia<< miała wpływ na powojenne losy
>>ostatniego zbrojnego<<”, i wobec tego tekstu pojawiły się jakoby
„zarzuty natury merytorycznej”.

Portal „Ohistorie” jest organem
Towarzystwa Historiograficznego, zaś praca dr. Poleszaka miała charakter niezarobkowy,
hobbystyczny i wykonywana była poza godzinami pracy w IPN. Choć brzmi to
absurdalnie, prezes IPN zarzucił więc dr. Poleszakowi, że angażuje się w pracę
organizacji społecznej zrzeszającej historyków. Oskarżenie, że na portalu
pojawiają się analizy krytyczne prac naukowych i wypowiedzi publicznych
pracowników IPN, brzmi nie mniej absurdalnie i wskazuje, że prezes IPN nie
akceptuje wartości leżących u podstaw życia akademickiego i demokratycznego
społeczeństwa: wolności słowa i swobody dyskusji. Uczynienie zarzutu w związku
z publikacją ważnego, szeroko dyskutowanego artykułu naukowego w cenionym w
Polsce i na świecie periodyku naukowym ma charakter represji wobec badacza za
podejmowanie kwestii trudnych, ważnych i społecznie wrażliwych. Treść
uzasadnienia zwolnienia nie pozostawia najmniejszych wątpliwości, że dr
Poleszak został wyrzucony z pracy nie ze względów merytorycznych, lecz z
powodów czysto ideologicznych.

Prof. Sławomir Łukasiewicz i dr Sławomir Poleszak w środowisku naukowym znani są jako znakomici specjaliści, ludzie niepodatni na zewnętrzne naciski i niezależnie myślący. Nie piszą „na zamówienie” czy „na zlecenie”. Wyrzucenie ich z pracy ma na celu zastraszenie historyków pracujących w IPN lub współpracujących z tą instytucją i sprawienie, by prowadzili badania i publikowali teksty zgodne z wytycznymi władz tej instytucji. Takie podejście jest jaskrawo sprzeczne z zasadami, na których opiera się profesjonalne uprawianie badań historycznych i nauki jako takiej.

Nie mamy złudzeń. Nie apelujemy o
przywrócenie ukaranych naukowców do pracy w IPN. Nie spodziewamy się, by prezes
Nawrocki wycofał się ze swych jawnie niesprawiedliwych i szkodliwych dla
kierowanej przez niego instytucji decyzji. IPN, w którym panuje cenzura,
prześladuje się ludzi za intelektualną niezależność i przestrzeganie standardów
naukowych, sam siebie stawia poza światem wolnej nauki. Szkodliwe zmiany w
Instytucie Pamięci Narodowej następowały od dawna. Dr Karol Nawrocki postawił
jedynie kropkę nad i. Uważamy więc, że współpraca z tą instytucją w kształcie,
jaki nadał jej obecny prezes, jest niemożliwa.


Prof. dr hab. Rafał Wnuk, Katolicki
Uniwersytet Lubelski

Dr hab. Aleksandra Hnatiuk, prof. UW

Agnieszka Jaczyńska, nauczycielka historii

Agnieszka Rudzińska, wiceprezes IPN w latach 2011-16

Prof.
dr hab. Dariusz Stola, ISP PAN

Prof. dr hab. Krzysztof Ruchniewicz, CSNE UWr

Dr Agata Fijuth-Dudek,
medioznawca

Prof. dr hab. Andrzej Paczkowski, ISP PAN, członek Kolegium/Rady
IPN 1999-2016

Dr Katherine
Lebow, Associate Professor of History University of Oxford

Dr
Anna Machcewicz, ISP PAN

Prof. dr hab. Paweł Machcewicz, ISP PAN, w latach 2000-2006
dyrektor Biura Edukacji Publicznej IPN

Dr Jan Szkudliński, Muzeum Gdańska

Dr hab. Adam Leszczyński, prof. Uniwersytetu SWPS

Dr hab. Izabela Wagner, prof.
CC i fellow The French Collaborative Institute on Migration – Paris

Dr hab. Dariusz Libionka, prof. IFiS PAN

Dr hab. Piotr Witek, Instytut Historii UMCS, portal:
ohistorie.eu

Dr hab. Anna Ziębińska-Witek, prof. UMCS, Instytut Historii UMCS

Dr hab. Piotr
Osęka, prof. ISP PAN

Maciej
Sobieraj, historyk

Waldemar
Stopczyński, Stowarzyszenie im. Bolesława Srockiego

Bartosz Konieczka, publicysta, historyk

Robert Szuchta, historyk, LXIV LO im. S. I. Witkiewicza w
Warszawie

Dr hab. Dobrochna Kałwa, Wydział Historii Uniwersytetu Warszawskiego

Prof. Natalia
Aleksiun, Touro College, Nowy Jork

Prof. dr hab. Jacek Chrobaczyński, Wieliczka

Dr Anna Müller, Associate Professor, University of
Michigan-Dearborn

Jakub Petelewicz, Centrum Badań nad Zagładą Żydów IFiS PAN

Dr hab.
Ewa Solska, Instytut Historii UMCS

Dr hab. Adam Puławski, Pracownia Instytutu Europy
Środkowo-Wschodniej im. Jerzego Kłoczowskiego, Ośrodek Brama „Grodzka” – Teatr NN

Prof. dr hab. Jerzy Kochanowski, Uniwersytet
Warszawski

Dr Krzysztof Persak, ISP PAN

Prof. dr hab. Barbara Engelking, IFiS PAN

Dr
Anna Wilk, UMCS

Prof.
Jan Grabowski, University of Ottawa

Dr Janusz Marszalec, Muzeum Gdańska

Dr
Grzegorz Rossoliński-Liebe, Freie Universität Berlin

Dr Dorota
Nieznalska, artystka niezależna, Gdańsk

Prof. dr hab. Marcin Kula, Uniwersytet Warszawski (emeritus)

Dr hab.
Mirosław Filipowicz, prof. KUL

Izabella Chruślińska, publicystka, działaczka społeczna

Dr hab. Piotr Weiser, prof. ucz., UKSW/ŻIH

Dr hab. Błażej Brzostek, Wydział
Historii UW

Przemysław Nowicki,
Polskie
Towarzystwo Historyczne Oddział we Włocławku, Włocławskie Towarzystwo Naukowe

Dr Ewa Wiatr, Uniwersytet Łódzki

Katarzyna Kwiatkowska-Moskalewicz, UAM

Dorota Fijuth-Chmiel, psycholog, psychoterapeuta

Ewa Fijuth, nauczycielka, emerytowana wicedyrektor III L.O. im.
Unii Lubelskiej

Dr Magdalena Kawa, politolożka

Dr Jan Daniluk, Hevelianum

Dr Leszek Molendowski, Instytut Kaszubski/Muzeum Gdańska

Dr Joanna B. Michlic,
ISA UCL, Londyn

Dr Marek Radziwon, SEW Uniwersytet Warszawski

Dr hab. Piotr M. Majewski, prof. ucz., Uniwersytet Warszawski

Dr Natalia Jarska, Instytut Historii PAN

Dr hab. Hubert Wilk, prof.
IH PAN

Dr hab. Adam Kopciowski, UMCS

Prof. dr hab. Krzysztof Zamorski, Instytut Historii UJ

Krzysztof Styczyński, nauczyciel historii III L.O. im. Unii Lubelskiej

Prof. dr hab. Andrzej
Friszke, ISP PAN

Prof.
dr José M. Faraldo, Departamento Historia moderna e historia
contemporánea Facultad de Geografia e Historia Universidad Complutense de
Madrid

Dr hab. Maciej Górny, prof. IH PAN

Prof. dr Idesbald
Goddeeris, Faculty of Arts

Dr Agnieszka Haska, Centrum Badań nad Zagładą Żydów IFiS PAN

Joanna
Zętar, Ośrodek „Brama Grodzka – Teatr NN”.

Dr Piotr
Kowalewski Jahromi, Uniwersytet Śląski w Katowicach

Dr Roman Romantsov, Pracownia Instytutu
Europy Środkowo-Wschodniej im. Jerzego Kłoczowskiego, Ośrodek Brama „Grodzka” – Teatr NN

Prof. Padraic Kenney,
Indiana University, USA

Prof. dr hab. Piotr Madajczyk, ISP PAN

Dr hab. Paweł Sowiński, ISP PAN

Prof. dr hab. Andrzej Żbikowski, Uniwersytet Warszawski

Aleksandra Zińczuk, redaktor naczelna Kultury Enter

Katarzyna Markusz, historyczka

Dr Ruta Śpiewak, Instytut Rozwoju Wsi i Rolnictwa PAN

Dr hab.
Joanna Wawrzyniak, prof. UW

Dr hab. Grzegorz Krzywiec, prof. IH PAN

Prof.
Piotr J. Wróbel, Konstanty Reynert Chair of Polish Studies History Department University
of Toronto

Marta Cieślak, Visiting
Assistant Professor, University of Arkansas at Little Rock

Dr hab. Barbara Klich-Kluczewska, Uniwersytet Jagielloński

Anna Cichopek-Gajraj,
Associate Professor Arizona State University

Dr hab.
Małgorzata Melchior, professor emerita, Uniwersytet Warszawski, ISNS

Dr Joanna Ostrowska, GS UW

Dr Katarzyna Stańczak-Wiślicz, Instytut Badań Literackich PAN

Beata Bińko, redaktorka

Dr
Bartłomiej Krupa, Instytut Badań Literackich PAN

Jakub
Woroncow, doktorant na Uniwersytecie SWPS

Dr hab. Iwona Jakimowicz-Pisarska, Akademia Marynarki Wojennej w
Gdyni

Łukasz Mieszkowski, IH PAN, Institute of Slavic,
East-European and Eurasian Studies of University of California Berkeley

Dr hab. Joanna Pisulińska, prof. UR

Prof. dr hab. Andrzej Romanowski, UJ, Wydział Polonistyki; PAN, Instytut Historii

Dr Karolina Panz, Instytut Slawistyki PAN

Agnieszka Holland

Dr Anna
Brzezińska, Uniwersytet Łódzki

Prof. Carole Gottlieb Vopat, Professor Emerita of Holocaust Studies,
University of Wisconsin

Prof. dr hab. Wojciech Wrzosek, Wydział
Historii UAM

Prof. dr hab. Robert Traba, ISP PAN

Dr
Agnieszka Janiak-Jasińska, Wydział Historii Uniwersytetu Warszawskiego

Anna
Łagodzińska-Pietras, historyczka

Tomasz
Dostatni OP

Dr hab. Marcin Zaremba, prof. UW

Dr hab. Piotr Forecki, prof.
UAM

Bobbi Zahra, Holocaust Educator,
Halifax

Robert Blobaum,
Professor of History, West Virginia University

Dr Łukasz Krzyżanowski, Wydział Historii UW

Robert Giergisiewicz, III Liceum
Ogólnokształcące im. Unii Lubelskiej w Lublinie i SP nr 27 im. Marii Montessori
w Lublinie

Ks. prof. dr hab. Andrzej Szostek, UMCS

Prof. dr hab. Jacek Leociak, Zespół
Badań nad Literaturą Zagłady, Instytut Badań Literackich PAN, Centrum
Badań nad Zagładą Żydów, Instytut Filozofii i Socjologii PAN

Ks. dr hab. Alfred Wierzbicki, KUL

Dr Andrzej Czyżewski, Instytut Historii, UŁ

Wioletta Wejman, Ośrodek „Brama Grodzka – Teatr NN”

Prof. Dr. Thomas Sandkühler, Humboldt-Universität zu Berlin, Studiendekan der Philosophischen Fakultät, Berlin

Dr hab. Paweł Sierżęga, prof. UR, Uniwersytet Rzeszowski

Dr Ewa Bukowska-Marczak

Dr Jakub Gałęziowski, Uniwersytet Warszawski

Dr hab. Jan Pisuliński, prof. UR, historyk, Instytut Historii Uniwersytetu Rzeszowskiego

Dr hab. Sylwia Kuźma-Markowska, Ośrodek Studiów
Amerykańskich, Uniwersytet Warszawski

Prof. dr
Piotr H. Kosicki, University of Maryland

Dr Jan Surman, Instytut Masaryka i Archiwum Czeskiej
Akademii Nauk, Praga

Dr hab. Mariola Hoszowska, Uniwersytet Rzeszowski

Prof. dr hab. Józef Łaptos, emerytowany pracownik Instytutu
Politologii Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie.

Dr Aldona Młynarczuk, Towarzystwo Historiograficzne –
oddział w Rzeszowie

Dr Maria Ferenc, badaczka Zagłady

Prof. dr hab. Jacek Wijaczka, Uniwersytet Mikołaja Kopernika
w Toruniu

Paweł Krysiak, redaktor naczelny Gazety Wyborczej w Lublinie

Prof. dr hab. Eugeniusz Koko, UG

Dr Christhardt Henschel, Niemiecki Instytut Historyczny w
Warszawie / Deutsches Historisches Institut Warschau

Dr Łukasz Bertram, ISP PAN

Dr Zofia Wóycicka, Niemiecki Instytut Historyczny, Warszawa

Dr Stephan Stach, historyk, Lipsk (Niemcy)

Dr hab. Bożena Szaynok, prof. UWr., Uniwersytet Wrocławski

Dr Katrin
Stoll, badaczka Zagłady, Imre Kertész Kolleg, Friedrich-Schiller-Universität
Jena, Niemcy

Prof. dr
Dieter Pohl, Uniwersytet Klagenfurt, Austria

Prof. Dr.
Katrin Steffen, University of Sussex, Brighton

Dr hab. Marta Kurkowska-Budzan, prof. UJ, Instytut Historii,
Uniwersytet Jagielloński

Machteld Venken, Professor of Contemporary Transnational
History Luxembourg Centre for Contemporary and Digital History

Dr hab. Marcin Moskalewicz, prof. UM

Barbara Bojaryn-Kazberuk, była dyrektor IPN Oddział w Białymstoku

Prof. Mark Kramer, Harvard University

Dr hab.
Jaromir Jeszke, prof. UAM

Dr. Markus Roth, Wissenschaftlicher Mitarbeiter

Łukasz Hajdrych, Wydział
Historii UAM / Instytut Badań Literackich PAN

Dr Jakub  Muchowski, Instytut Historii, Uniwersytet Jagielloński

Prof. dr. hab. Grzegorz Mazur, Uniwersytet Jagielloński




Redaktor naczelny ohistorie.eu zwolniony z pracy w IPN za prowadzenie portalu!!!

Szanowni Państwo!!!

Informujemy, że w dniu 9 listopada 2021 r. dr Sławomir Poleszak, redaktor naczelny portalu ohistorie.eu, otrzymał wypowiedzenie z pracy w IPN. W uzasadnieniu podano, że utracił zaufanie władz IPN, prowadził portal bez zgody prezesa IPN, oraz że na portalu publikowano teksty krytyczne wobec IPN. Jako redakcja portalu uważamy, że działania prezesa IPN Nawrockiego wobec Sławomira Poleszaka noszą znamiona politycznej czystki i jako takie są niedopuszczalne. Niebawem więcej o sprawie będziemy mówić na łamach portalu.

Redakcja ohistorie.eu




Prezes IPN kontra demon postmodernizmu

Atlas polskiego podziemia niepodległościowego 1944–1956, zespół redakcyjny: Sławomir Poleszak (redaktor naczelny), Rafał Wnuk, Agnieszka Jaczyńska, Magdalena Śladecka, Lublin – Warszawa 2020, Wydanie II poprawione i uzupełnione, ss. 664.    
Tekst prof. Rafała Wnuka dotyczy problemu, w który bezpośrednio zaangażowany jest redaktor naczelny portalu, dr Sławomir Poleszak, jako redaktor naczelny wydania drugiego Atlasu polskiego podziemia niepodległościowego 19441956 (Wyd. IPN, Warszawa – Lublin 2020). Redakcja zdecydowała jednak o udostępnieniu łamów portalu prof. Wnukowi, który wyraził swoje stanowisko w sprawie treści wprowadzenia Wydawcy, zamieszczonego w Atlasie. Sądzimy, że problem poruszony w tej wypowiedzi nie ma charakteru sporu prywatnego czy personalnego, a wpisuje się w bieżące debaty dotyczące rzetelności badań i swobody dyskusji naukowych oraz refleksji wokół aktualnej polityki historycznej, jej celów, narzędzi i ograniczeń.

Redakcja portalu ohistorie.eu

RAFAŁ WNUK

Prezes IPN kontra demon postmodernizmu

Zacznijmy od prowokacji intelektualnej:

jesteśmy bowiem świadkami zaostrzającej się wojny kulturowej [skierowanej przeciwko Polsce i Polakom – R.W.], prowadzonej przez zwolenników żydowskiej wizji wolności jednostki ‒ jednostki odartej z poczucia tożsamości narodowej, wyrwanej z historii swojej wspólnoty oraz pozbawionej chrześcijańskich fundamentów, a zatem wartości, które pozwalały nam zawsze przetrwać czas niewoli. Jednoznaczne postawy ideowe stają się nieakceptowalne, a nawet są uznawane za szkodliwe. Tradycyjne wzorce postrzegane są jako zagrożenie, bo mogłyby okazać się atrakcyjne dla młodzieży, a ta powinna ‒ zgodnie z wizją kulturowych rewolucjonistów ‒ pozostać wolna od wszelkich więzi ze zwalczaną przez nich przeszłością.

Passus ów nie pochodzi z ONR-owskiej „Sztafety” ani Protokołów Mędrców Syjonu. Prowokacja polega na zmianie jednego słowa. W oryginale zaś przeczytamy:

jesteśmy bowiem świadkami zaostrzającej się wojny kulturowej [skierowanej przeciwko Polsce i Polakom – R.W.], prowadzonej przez zwolenników postmodernistycznej wizji wolności jednostki ‒ jednostki odartej z poczucia tożsamości narodowej, wyrwanej z historii swojej wspólnoty oraz pozbawionej chrześcijańskich fundamentów, a zatem wartości, które pozwalały nam zawsze przetrwać czas niewoli. Jednoznaczne postawy ideowe stają się nieakceptowalne, a nawet są uznawane za szkodliwe. Tradycyjne wzorce postrzegane są jako zagrożenie, bo mogłyby okazać się atrakcyjne dla młodzieży, a ta powinna ‒ zgodnie z wizją kulturowych rewolucjonistów ‒ pozostać wolna od wszelkich więzi ze zwalczaną przez nich przeszłością.

Słowa powyższe napisał prezes IPN dr Jarosław Szarek. Jeśli ktoś ma ochotę, może w miejsce „postmodernistycznej” wpisać „zachodnioeuropejskiej”, „liberalnej”, „socjalistycznej” „masońskiej”, „postępowej”, „postmarksistowskiej”, „brukselskiej” itp. Choć atakowana grupa, ideologia czy trend filozoficzny będą odmienne, to zastosowany schemat myślenia pozostaje ten sam. Wyobrażenie, że istnieje jakiś szatański, supertajny spisek, wymierzony w niewinnych i bogobojnych, nie jest nowe. W średniowiecznej Europie jako posłańcy zła jawili się czarnoksiężnicy, czarownice, wampiry i wilkołaki. W drugiej połowie XIX w. owe stwory zostały zastąpione przez Żydów, masonów i jezuitów. Obawa dr. Szarka, że postmodernistyczny demon zamierza Polaków „wyrwać ze wspólnoty” i „pozbawić chrześcijańskich fundamentów”, wywodzi się z tej właśnie magiczno-spiskowej wizji świata. Prezes IPN uważa się najwyraźniej za żołnierza, zapewne wysokiej rangi oficera, broniącego narodowej twierdzy przed zastępami rzekomych najemników „wojny kulturowej”. Rola ta jest „naturalna” w wypadku populistycznego polityka, propagandysty czy nawołującego do religijnej wojny kapłana – fundamentalisty (imama, księdza, rabina czy pastora). Dr Szarek sprawuje jednak funkcję prezesa instytucji zaufania publicznego, powołanej do sprawiedliwego osądzania przestępstw okresu okupacji i Polski Ludowej oraz możliwie bezstronnego badania polskiej historii XX wieku. Funkcje bezstronnego arbitra i walczącego na śmierć i życie żołnierza/oficera wzajemnie się wykluczają.

Postmodernizm, prąd myślowy i artystyczny ponadpółwieczny, rozwijał się na uniwersytetach amerykańskich i europejskich. Dyskusje o płynnej nowoczesności, istnieniu lub nieistnieniu zewnętrznej wobec badacza prawdy nie wstrząsnęły posadami zachodnich społeczeństw. Nic nie wskazuje też, by Jacques Derrida czy Zygmunt Bauman należeli do światowego spisku dążącego do likwidacji wspólnot narodowych. Postmodernizm nie „odarł z poczucia tożsamości narodowej” Amerykanów, Włochów, Anglików czy Luksemburczyków. Sądzę, że polska tożsamość narodowa nie jest słabsza, nie ma więc czego się obawiać.

Cytat otwierający ten tekst pochodzi z obszernej przedmowy, jaką prezes IPN dr Jarosław Szarek opatrzył drugie, poprawione wydanie Atlasu polskiego podziemia niepodległościowego 1944–1956[1]. Prezes postanowił wystąpić w roli autorytetu decydującego o tym, jak należy pisać o podziemiu antykomunistycznym, i piętnującego wszelkie odchylenia od „jedynie słusznej linii”. Jako że jestem członkiem redakcji najnowszego wydania i współautorem – wraz ze Sławomirem Poleszakiem – merytorycznych wstępów, poczułem się wywołany do tablicy.

Prezes zaczyna od stwierdzenia, że polskie podziemie antykomunistyczne „stanowi oprócz czynu legionowego, Polskiego Państwa Podziemnego i ruchu »Solidarności« – jeden z najbardziej rozpoznawanych symboli tradycji niepodległościowych minionego stulecia”. Zobaczmy, jak rzecz wygląda w świetle badań. W sondażu CBOS z 2016 r. sprawdzającym świadomość historyczną Polaków związaną z wiekami XX i XXI powojenne podziemie niepodległościowe w ogóle się nie pojawiło. Rok później ta sama pracownia przebadała 1007 obywateli polskich, pytając ich o ocenę „żołnierzy wyklętych/niezłomnych”. 45 proc. respondentów nie znało tych pojęć i nic nie wiedziało o antykomunistycznym podziemiu. 55 proc. deklarowało przynajmniej minimalną wiedzę. Na pytanie o ocenę działalności zbrojnej 27 proc. „deklarujących wiedzę” (15 proc. ogółu badanych) oceniło jego uczestników pozytywnie, 31 proc. (17 proc. ogółu badanych) uznało, że walka antykomunistycznych grup zbrojnych przyniosła tyle samo złego co dobrego, natomiast 19 proc. (11 proc. ogółu badanych) oceniło ją negatywnie. Dla porównania 99 proc. orientowało się, kim był Józef Piłsudski, a 82 proc. oceniło go pozytywnie. Podsumowując, w 2017 r. 15 proc. obywateli Polski oceniało walkę zbrojną powojennego podziemia antykomunistycznego pozytywnie, 11 proc. negatywnie, a 45 proc. o nim nie słyszało. Aż 95 proc. badanych nie wiedziało, jakie święto obchodzone jest 1 marca. W świetle badań CBOS twierdzenie, jakoby powojenne podziemie było jednym z najbardziej rozpoznawalnych, pozytywnie kojarzonych symboli polskiej historii najnowszej, zupełnie się nie broni. Dr Szarek bierze swoje wyobrażenia za rzeczywistość.

Ciekawe, co prezes miał na myśli, pisząc w przedmowie do Atlasu o „potrzebie odrzucania postkomunistycznej spuścizny”. Jako pomysłodawca i redaktor naczelny wydania pierwszego stawiałem sobie i współpracownikom za cel stworzenie opracowania naukowego. Z przyczyn oczywistych ustalenia tam zawarte odnosiły się pośrednio lub bezpośrednio do historiografii okresu Polski Ludowej i propagandy komunistycznej. Nie wiem, czym jest „postkomunistyczna spuścizna” i jak się ona ma do zagadnień podejmowanych w wydawnictwie.

Zdaniem dr. Szarka powojenne podziemie to „kontynuacja wielopokoleniowej tradycji insurekcyjnej”. Tym samym prezes „daje słuszny odpór” zamieszczonej przez nas we wstępie do Atlasu tezie, że żadnego „antykomunistycznego powstania” w Polsce nie było. W aktach Armii Krajowej, Delegatury Sił Zbrojnych, Delegata Rządu na Kraj, Zrzeszenia „Wolność i Niezawisłość”, rządu RP na uchodźstwie i czołowych osobistości polskiej emigracji można znaleźć wiele dokumentów przestrzegających przed możliwością wybuchu takiego powstania. Wspólne wysiłki ówczesnych przywódców podziemia w kraju i na emigracji sprawiły, że do niego nie doszło. Nie znam jednocześnie ani jednego dokumentu z epoki, ani jednej relacji członka XX-wiecznej konspiracji, w którym określiłby swoją ówczesną walkę mianem powstania. Prezes współtworzy nieoparty na źródłach mit, niezgodny z faktami i odczuciami aktorów wydarzeń.

W przedmowie czytamy: „Nie ulega wątpliwości, że w ciężkich warunkach powojennych osaczeni działacze podziemia popełniali błędy. Czasem – przekonani, że nie ma innej drogi – podejmowali przedsięwzięcia, które z dzisiejszej perspektywy mogą wydawać się zbyt radykalne lub są oceniane jednoznacznie negatywnie. Przypadki te nie mogą zmienić naszego spojrzenia na cel ich walki”. Prezes IPN uważa więc, że błędem jest przykładanie norm obowiązujących dziś do warunków powojennych. Zakładając, że wartości i związane z nimi normy oraz oceny mają charakter względny, zależą od kultury i czasów, dr Szarek przyjmuje bliską postmodernizmowi perspektywę relatywistyczną. Dlaczego stosuje w praktyce podejście, które dwa akapity wyżej jednoznacznie napiętnował? Dostrzegam tu pewną niekonsekwencję.

Na końcu przedmowy prezes IPN diagnozuje i piętnuje: „Uważny Czytelnik dostrzeże, że w ciągu ostatnich lat ewoluowały także poglądy części autorów niniejszego tomu. Badacze, których jeszcze kilkanaście lat temu nie tak wiele różniło w ocenie powojennego podziemia, dzisiaj toczą ze sobą nierzadko zacięte spory – naukowe i publicystyczne”.

Prezes IPN się myli. Historyków zajmujących się powojennym podziemiem antykomunistycznym dzieliło wiele już w latach dziewięćdziesiątych XX w. W 2000 r. w pracy Historycy polscy i ukraińscy wobec problemów XX wieku wymienione zostały następujące typy historiografii antykomunistycznego podziemia: „niezaangażowana”, „zaangażowana”, „budowniczych spiżowych pomników” i „aberracyjna”[5]. Dziewięć lat później Marta Kurkowska-Budzan „zmapowała” historiografię antykomunistycznego podziemia ponownie. Jej zdaniem „do ścierania się historiografii krytycznej i historiografii polityki historycznej dochodzi w łonie samego Instytutu Pamięci Narodowej”[6]. Opisane i przenalizowane przez nią podziały właściwie się nie zmieniły. Pięć lat temu obóz rządzący uznał „historiografię polityki historycznej” za obowiązującą interpretację dziejów i uczynił z niej filar „pedagogiki dumy”. Historiografię krytyczną – w moim przekonaniu jedyną zgodną z warsztatem historyka – nazwał „pedagogiką wstydu” i napiętnował. Dr Szarek wtedy właśnie został prezesem IPN i zapewne dopiero wówczas dostrzegł różnice dzielące historyków w podejściu do powojennego podziemia niepodległościowego. Stąd, jak sądzę, jego przekonanie, że stan ten to rezultat „ostatnich lat”. Kolejny raz dr Szarek bierze swoje wyobrażenia za rzeczywistość

Nie będę dyskutował z opinią prezesa, jakoby „część badaczy podziemia uległa wątpliwym naukowo uproszczeniom związanym z oceną idei, wokół której organizowały się poszczególne nurty podziemia”. Skierowana wobec oponentów insynuacja nie została oparta na śladowym choćby dowodzie. Dr Szarek uważa też, że „ulegający wątpliwym naukowo uproszczeniom” niewymienieni z nazwiska historycy mają moc „delegitymizowania podziemia narodowego”. Znowu się myli. Żaden historyk nie „zdelegitymizuje” chrztu Polski, Konstytucji 3 maja, konfederacji targowickiej, AK, NSZ lub „Solidarności”. Można natomiast stosować historyczną strategię legitymizacji lub delegitymizacji obecnie istniejących ruchów społecznych i politycznych przez odwoływanie się do zdarzeń z przeszłości.

Podsumowując, dr Szarek nie zgadza się z zawartymi w Atlasie interpretacjami niewymienionych z nazwiska historyków i się od nich odcina. Badacze ci pozostaliby pewnie anonimowi, gdyby nie zamieszczona na kolejnej stronie nota „Od wydawcy”. Jest w niej niemal dosłownie powtórzona użyta przez prezesa fraza mówiąca o autorach „toczących w ostatnim czasie spory naukowe czy publicystyczne”. Wydawca solidaryzuje się w owej debacie z tymi „członkami zespołu” tworzącymi Atlas, którzy nie zgadzają się „z tezami przedstawionymi przez autorów wprowadzenia »Zarys dziejów polskiego podziemia niepodległościowego 1944–1956« Sławomira Poleszaka i Rafała Wnuka”. Kierownictwo IPN uznało, że powinno przestrzec czytelników przed naszymi rozważaniami, uznając je najwyraźniej za niezgodne z linią ideową instytucji.

W imponującym formą graficzną albumie IPN Życie i śmierć dla Polski autorstwa Kazimierza Krajewskiego czytamy o Bolesławie Piaseckim i powołanym przez niego Stowarzyszeniu PAX:

Gdy dokona się trzeźwej oceny, można zauważyć, że suma zysków i strat związanych z powojenną działalnością tego środowiska wypada zdecydowanie na plus. Piasecki wizjonersko ocenił, że rządy sowieckie będą trwać w Polsce co najmniej pięćdziesiąt lat i trzeba przyjąć postawę „przetrwaniową”, nie pozwalając na przekształcenie społeczeństwa polskiego w społeczeństwo komunistyczne, sowieckie. Można oceniać, że choć Kościół miał do Piaseckiego wiele pretensji, to tak naprawdę w perspektywie długofalowej dawny komendant K[onfederacji] N[arodu] mu nie zaszkodził.

Książki Kazimierza Krajewskiego IPN nie poprzedził komunikatem, w którym odcinałby się od zawartych w niej treści. Czy zatem należy sądzić, że kierownictwo tej instytucji akceptuje oceny dotyczące Stowarzyszenia PAX i Bolesława Piaseckiego? Przypomnijmy, że przed wojną był on przywódcą faszystowskiego ONR „Falanga”, pod koniec wojny zwerbowany przez wiceszefa NKWD gen. Iwana Sierowa, pracował dla Sowietów, popierał aresztowanie prymasa Stefana Wyszyńskiego, był zwolennikiem twardogłowych w PZPR i członkiem Rady Państwa w epoce Edwarda Gierka.

Czy nie wywołują w IPN oporu próby relatywizacji wybranych zbrodni? W biografii Romualda Rajsa „Burego” autorstwa Michała Ostapiuka IPN-owski wydawca nie umieścił bowiem żadnej noty dystansującej się od twierdzeń autora usprawiedliwiających mordy partyzantów NZW popełnione na białoruskich cywilach. A może nie ma żadnych zasad umieszczania przez wydawnictwo IPN „not ostrzegawczych” i kierownictwo robi to „po uważaniu”?

Atlas polskiego podziemia niepodległościowego 1944–1956 jest pierwszą wydaną w tej instytucji książką, od której IPN się odciął, i to aż dwukrotnie, najpierw w przedmowie prezesa, a następnie w nocie Od wydawcy. W jakim celu prezes IPN napisał swoją przedmowę? Najwyraźniej nie ma ona charakteru informacyjnego i nic nie wnosi do dziejów podziemia. Czy problem stwarza któryś z redaktorów lub autorów? Bo jeśli tak jest, to najwyraźniej dr Szarek postanowił kilka miesięcy przed wyborami prezesa IPN asekurować się przed krytyką we własnym obozie.


P.S.

Tekst powyższy napisałem sam, bez konsultacji z pozostałymi członkami redakcji Atlasu.


Przypisy

[1] Atlas polskiego podziemia niepodległościowego 1944–1956, red. S. Poleszak, R. Wnuk, A. Jaczyńska, M. Śladecka, Warszawa–Lublin 2020, s. VII.

[2] Świadomość historyczna Polaków, badanie CBOS, Warszawa 2016, https://www.cbos.pl/SPISKOM.POL/2016/K_068_16.PDF.

[3] Polskie podziemie antykomunistyczne w pamięci zbiorowej, badanie CBOS, Warszawa 2017, https://www.cbos.pl/SPISKOM.POL/2017/K_022_17.PDF.

[4] Społeczne oceny osobistości ostatniego stulecia, badanie CBOS, Warszawa 2018, https://www.cbos.pl/SPISKOM.POL/2018/K_101_18.PDF.

[5] R. Wnuk, Stosunek polskiej historiografii po roku 1989 do antykomunistycznego podziemia i opozycji demokratycznej [w:] Historycy polscy i ukraińscy wobec problemów XX wieku, red. Piotr Kosiewski, Grzegorz Motyka, Warszawa 2000, s. 49–60.

[6]. M. Kurkowska-Budzan, Antykomunistyczne podziemie zbrojne na Białostocczyźnie. Analiza współczesnej symbolizacji przeszłości, Kraków 2009, s. 195–203.

[7] K. Krajewski, Życie i śmierć dla Polski, Partyzancka epopeja Uderzeniowych Batalionów Kadrowych, Warszawa 2018, s. 351.

[8] M. Ostapiuk, Komendant „Bury”. Biografia kpt. Romualda Adama Rajsa „Burego” 1913–1949, Białystok–Olsztyn–Warszawa 2019. Analizy manipulacji, nieuprawnionych interpretacji i błędów warsztatowych w książce Michała Ostapiuka dokonał Mariusz Mazur na łamach „Ohistorie”, w artykule: Warsztat naukowy historyka w kontekście prób reinterpretacji postaci Romualda Rajsa „Burego”, http://ohistorie.eu/2020/02/27/mariusz-mazur-warsztat-naukowy-historyka-w-kontekscie-prob-reinterpretacji-postaci-romualda-rajsa-burego/#_edn4.


 

Korekta językowa: Beata Bińko




Mały przewodnik po zmianach w Muzeum II Wojny Światowej

Budynek Muzeum II Wojny Światowej

JANUSZ MARSZALEC

Mały przewodnik po zmianach w Muzeum II Wojny Światowej

Spór o wystawę Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku to spór o kształt polskiego patriotyzmu, w którym ten trzymający się wskazań Jana Józefa Lipskiego z jego słynnego eseju Dwie ojczyzny, dwa patriotyzmy (Lipski 2011) jest przeciwstawiany temu, któremu bliżej do nacjonalizmu. To również starcie dwóch wizji uprawiania historii: tej krytycznej i tej na kolanach, ślepo czczącej bohaterów. To w końcu walka o wolność kultury: o tworzenie wystaw bez presji polityków i o autonomię instytucji publicznych. Po jednej stronie stanęło czterech twórców scenariusza wystawy głównej Muzeum, po drugiej rządzący dziś politycy, wykorzystujący podległe im organa, w tym CBA i prokuraturę. Ta druga chce decydować o tym, co do tej pory było domeną historyków, muzealników i innych ludzi kultury. Konflikt o Muzeum to w dużej mierze spór o polską pamięć. Jako zakładników używa się w nim bohaterów polskiej historii – rtm. Pileckiego, o. Kolbego i rodzinę Ulmów. Dzierżony przez rządzących sztandar z napisem „polityka historyczna” przysłonić ma naruszanie wolności badań, praw autorskich i ograniczanie autonomii instytucji kultury.

Koncepcje i
zamierzenia

Zanim
opowiem, jak Muzeum II Wojny Światowej znalazło się w centrum wielkiego sporu i
jak politycy chcieli je sobie podporządkować, warto uporządkować podstawowe fakty
związane z historią tej instytucji oraz omówić jej główne założenia ideowe.

Zaczęło
się od artykułu prasowego Pawła Machcewicza opublikowanego w „Gazecie
Wyborczej” w listopadzie 2007 r. Proponował on stworzenie w Warszawie muzeum,
które pokazałoby światu całość doświadczenia II wojny światowej ze szczególnym
uwzględnieniem losów Polski i Europy Środkowo-Wschodniej. Takie muzeum mogłoby
być silnym polskim głosem w debacie o przeszłości, i to nie tylko w kontekście bardzo
niepokojącego niemieckiego pomysłu zbudowania Centrum Wypędzonych. Machcewicz
wskazywał, że pora zmienić perspektywę patrzenia na wojnę przez okulary zachodu
Europy i Ameryki. Pomysł podchwycił premier Donald Tusk, który poprosił
Machcewicza o jego rozwinięcie w szczegółowej koncepcji. Powstała ona jako
wspólne dzieło Machcewicza i Piotra M. Majewskiego, wytyczając kierunek rozwoju
powołanego w listopadzie 2008 r. Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku. Niemal od
zaraz przystąpiliśmy do przygotowywania scenariusza wystawy oraz inwestycji
budowlanej. Wystawa miała zostać umieszczona w ikonicznym budynku, należało
więc wybrać projekt w międzynarodowym konkursie, a następnie go zrealizować. Pierwszą
łopatę wbito w 2012 r.; budowa trwała aż do marca 2017 r. Wtedy to otwarto
wystawę w podziemiach ogromnego gmachu umiejscowionego na terenie zburzonej w
czasie bombardowań w 1945 r. gdańskiej dzielnicy Wiadrownia. Dlaczego na
siedzibę Muzeum wybrano Gdańsk, choć pierwotnie Machcewicz wskazywał Warszawę?
To oczywiste – tu zaczęła się II wojna światowa, tu walczyli obrońcy
Westerplatte i Poczty Polskiej (zresztą znajdujące się bardzo blisko Muzeum II
Wojny). Znaczenia tego znaku nikt wówczas nie kwestionował; zrobił to dopiero
wicepremier Piotr Gliński w 2020 r. (Szułdrzyński 2020).

Symboliczna,
niepokojąca bryła budynku dopełnia nasze podstawowe przesłanie ideowe, że II
wojna światowa nie jest odległą i zamknięta przeszłością. Muzeum jest więc
znakiem pamięci o ofiarach, a zarazem ostrzeżeniem przed powtórzeniem się kataklizmu.
Pokazaliśmy, jak brutalny charakter miała wojna w Polsce i innych krajach
Europy Środkowo-Wschodniej, zupełnie inny aniżeli w zachodniej części
kontynentu. Przypomnieliśmy sojusz Hitlera i Stalina, napaść na Polskę Armii
Czerwonej, a także inne doświadczenie końca wojny Polski i regionu w 1945 r.
Jednym narodom przyniósł on szczęście wolności, innym wieloletnie zniewolenie w
komunistycznym bloku państw zależnych od ZSRR. W centrum opowieści ustawiony został
zwykły człowiek – cywile cierpiący w okupowanych bądź bombardowanych miastach i
żołnierze walczący na froncie. Politycy i generałowie nie są tu ważni. Wielka
polityka stanowi tylko tło do opowieści o zwykłych ludziach. Za podsumowanie
niech posłużą słowa amerykańskiego historyka Tymothy’ego Snydera:

Muzeów
opowiadających o II wojnie światowej jest wiele, ale narracja wystawy w Gdańsku
zupełnie zmienia sposób postrzegania wojny, takie muzeum to osiągnięcie
cywilizacyjne. Wystawa jest bardzo uniwersalna, ponieważ opowiada o losach
ludności cywilnej na całym świecie, lecz równocześnie jest też bardzo polska,
bo nie brakuje w niej żadnych najważniejszych wydarzeń związanych z wojenną
historią Polski. Polscy politycy i naukowcy często skarżą się, że świat ich nie
rozumie. Jeśli tak faktycznie jest, to wystawa w Muzeum II Wojny jest dla nich
szansą, żeby w końcu zostać zrozumianym (Machcewicz 2017).

Ta
szansa nie została jednak wykorzystana, bo politycy PiS rozumieją wystawę i jej
przesłanie „po swojemu”. Patrzą na nią przez szkiełko izolacjonizmu, na którym
widać już i grube rysy nacjonalizmu. Zatruwa to debatę o wystawie i radykalizuje
jej język. Pisał o tym w obszernym artykule w „Res Historica” Rafał Wnuk, jeden
z twórców Muzeum II Wojny Światowej. Już wtedy, w roku 2018, wskazywał, że
geneza sporu o Muzeum leży w postrzeganiu polskiej tożsamości, konflikcie
między „polskością rozumianą jako etniczno-emocjonalna wspólnota narodowa a
państwową polskością obywatelską” (Wnuk 2018b). Zacznijmy jednak od początku,
systematyzując ciągnący się spór i uzupełniając jego opis o wydarzenia z
ostatnich miesięcy.

Początek sporu. Niezwyciężeni wkraczają do Muzeum

Koncepcja
Muzeum II Wojny Światowej nie spodobała się prawicy już w momencie jej
zaprezentowania w 2008 r. Krytykowali ją profesorowie Andrzej Nowak i Jan
Żaryn, red. Piotr Semka oraz inni prawicowi historycy i publicyści. Najdalej
chyba poszedł późniejszy senator PiS, historyk Jan Żaryn. Zarzucił on bowiem
projektowi Muzeum wpisywanie się „w coraz popularniejsze koncepcje budowania
wspólnej europejskiej tożsamości kosztem tożsamości narodowej”. Dla niego takie
koncepcje to „inżynieria społeczna” (Machcewicz 2017, s. 30). Od 2015 r. twórcy
Muzeum II Wojny Światowej pozostawali w ogniu jeszcze silniejszych oskarżeń – nie
tylko tych natury merytorycznej (narracja wystawy jest uniwersalna, a więc
niepolska!), lecz także finansowej (budowa kosztuje zbyt dużo), budowlanej
(budynek jest za głęboko!), jak i politycznej (muzeum powstaje dla Angeli
Merkel). Te zatrute ingrediencje podpowiadane przez Ministerstwo Kultury
kierowane przez Piotra Glińskiego wylewano z mediów prawicowych i „publicznej”
TVP szeroko w Polskę. Zasadniczy zarzut krytyków sprowadzał się do zbyt małej
„wrażliwości na sprawy polskie”, co wychodziło oczywiście naprzeciw słowom
Jarosława Kaczyńskiego z 2013 r., który bez obejrzenia wystawy (bo jej przecież
jeszcze nie było) zapowiedział, że po zwycięskich wyborach jego partia „zmieni
kształt Muzeum II Wojny Światowej, tak żeby wystawa w tym muzeum wyrażała
polski punkt widzenia” (Machcewicz 2017, s. 157).

W
kwietniu 2016 r., pół roku po wygranych przez PiS wyborach, minister Piotr
Gliński przystąpił do realizacji wytycznych prezesa sprzed trzech lat. Wstępem miało
być usunięcie prof. Pawła Machcewicza ze stanowiska dyrektora, dopiero to bowiem
umożliwiało zablokowanie zaawansowanych prac nad budową „antypolskiej” wystawy.
Wyrzucenie Machcewicza okazało się jednak nie takie proste, gdyż jego kilkuletniego
kontraktu nie można było bez wyraźnej przyczyny przerwać, a trudno się było
spodziewać, że sam zniszczy dzieło, nad którym pracował kilka już lat. W
ministerstwie wymyślono więc sposób na pozbycie się Machcewicza i likwidację
niewygodnego Muzeum z jego rosnącą z miesiąca na miesiąc wystawą. Sposobem
miało być połączenie dopiero co utworzonego (i istniejącego na papierze) Muzeum
Westerplatte (oczka w głowie wiceministra kultury Jarosława Sellina) z Muzeum
II Wojny Światowej, instytucji o wcale niemałym dorobku naukowym, wydawniczym i
edukacyjnym, ale z niegotową jeszcze wystawą główną w prawie wykończonym
ogromnym gmachu. Celem tego zabiegu miały być „połączenie potencjałów obu muzeów”
i „oszczędność środków”. Akt połączenia Gliński opublikował nocą w piątek 15
kwietnia 2016 r. Nowa instytucja kultury miała się nazywać Muzeum Westerplatte
i Wojny 1939 r. Stało się jasne, że w tej koncepcji nie mieściła się wizja
opowieści o wielkim światowym konflikcie. 40 mln zł (taki był koszt naszej
wystawy) mogło zostać wyrzucone w błoto. Nieoczekiwanie jednak sprawy potoczyły
się wybitnie nie po myśli Glińskiego, gdyż jego decyzja, skutkująca de facto likwidacją naszego dorobku, spotkała
się z żywym oporem społecznym (i to nie tylko w Polsce!). Zaczął działać też
Paweł Adamowicz, prezydent Gdańska – jako ofiarodawca działki, na której
powstało Muzeum, zapowiedział wycofanie darowizny, jeśli dojdzie do zmiany
profilu muzeum. Nie ma tu miejsca na opisywanie długiej batalii o Muzeum –
zrobił to już Paweł Machcewicz w swojej znanej książce Muzeum (Machcewicz
2017). Batalia przekształciła się w długotrwałą wojnę, której głównym nurtem
był spór prawny, toczony najpierw przed Wojewódzkim, a następnie Naczelnym Sądem
Administracyjnym. Wiele działo się też w mediach, w sejmie, na ulicach (dlatego
minister skarżył się, że popiera nas „ulica i zagranica”), było wiele zwrotów
akcji i emocji. Twardo stały za nami tysiące ludzi w Gdańsku i nie tylko tam.
Wszyscy mieli świadomość, że bronią instytucji kultury i wizji historii przed polityczną
ingerencją polskiego rządu. Wojewódzki Sąd Administracyjny, zawieszając
wykonanie zarządzenia ministra kultury o połączeniu muzeów, dał nam bezcenny czas
na dokończenie wystawy. Ostateczna rozprawa miała się odbyć na początku
kwietnia 2017 r., a więc do tego czasu należało otworzyć Muzeum dla
zwiedzających, gdyż wiedzieliśmy, że nowi zarządcy w wypadku przegranej batalii
sądowej do tego nie dopuszczą pod jakimś wydumanym pretekstem. I stało się! 23
marca 2017 r. Paweł Machcewicz wprowadził na wystawę pierwszych gości: prof. Joannę
Muszkowską-Penson, żołnierza ZWZ-AK, więźniarkę Ravensbrück, Romana
Rakowskiego, kawalera Orderu Virtuti Militari, Olgę Krzyżanowską, harcerkę
Szarych Szeregów, odznaczoną Krzyżem Walecznych, i Andrzeja Stacheckiego, syna
Józefa Stacha, zamordowanego przez Niemców w Lasach Piaśnickich. Nie było
długich przemówień, fanfar ani polityków. Zaraz za kombatantami na wystawę
weszła młodzież szkolna. Po zaledwie dwóch tygodniach od tej wspaniałej dla nas
chwili, 5 kwietnia 2017 r., Naczelny Sąd Administracyjny uchylił wcześniejsze
postanowienie Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego wstrzymujące połączenie
dwóch instytucji. Sąd nie podjął się oceny, czy minister działał zgodnie z
prawem, czy też naruszył liczne przepisy, jak dowodziliśmy w swojej skardze, i
jak dowodzili Rzecznik Praw Obywatelskich oraz Miasto Gdańsk. Następnego dnia w
Muzeum pojawiła się przedstawicielka Ministerstwa Kultury w towarzystwie dr.
Karola Nawrockiego, którego przedstawiła jako nowego dyrektora nowej instytucji
powstałej z połączenia Muzeum, które tworzyliśmy od 2008 r., z wydmuszkowym
Muzeum Westerplatte i Wojny 1939. W ten sposób zakończył się pierwszy etap
historii Muzeum, pisany przez ekipę Pawła Machcewicza, a rozpoczynał nowy,
zaplanowany jako jeden z pierwszych etapów rewolucji, która miała zmienić
spojrzenie Polaków na siebie i historię.

Dzisiaj,
po latach, gdy wspominam ataki prezesa Jarosława Kaczyńskiego na Muzeum w 2013
r., przyznaję, że niepotrzebnie wówczas irytowałem się na szefa Prawa i
Sprawiedliwości. Ani ja, ani kilkadziesiąt innych osób zaangażowanych w prace
nad wystawą nie spełniło jego oczekiwań i muszę powiedzieć, że odczuwam z tego
powodu satysfakcję. Nie rozumiałem i nadal nie rozumiem potrzeby prowadzenia
polityki historycznej w taki sposób, jak czyni to rząd PiS. Czego nie
chcieliśmy zaakceptować, można zobaczyć w wyprodukowanym przez Instytut Pamięci
Narodowej filmie Niezwyciężeni (zob. https://www.youtube.com/watch?v=M7MSG4Q-4as). Został on umieszczony w Muzeum w ostatniej
sali, która pierwotnie opowiadała o zimnowojennym podziale świata na dwa
zwalczające się obozy. Nowy dyrektor Muzeum II Wojny Światowej, dr Karol
Nawrocki, potrzebował sukcesu, chciał ogłosić ministrowi kultury rozpoczęcie zmian
na „niedobrej” wystawie. Stało się to dopiero w listopadzie 2017 r., a więc
przeszło pół roku od przejęcia przez niego Muzeum. Start Karola Nawrockiego w
muzealnictwie, choć mało samodzielny i ani trochę twórczy, był mimo to
symboliczny i spektakularny. Sięgnął on bowiem po produkt dużego kalibru –
infantylną animację stworzoną w duchu agit-prop na zlecenie IPN – instytucji
będącej dziś motorem państwowej polityki historycznej. Znalazła się w niej
jedynie słuszna dziś wykładnia dziejów Polski podczas II wojny światowej i lat
komunizmu. Dlaczego tak mi doskwiera wejście do Muzeum Niezwyciężonych? Dlatego, że aby im zrobić miejsce, zespół
Nawrockiego usunął oryginalny film, stworzony z materiałów dokumentalnych (zwany
przez nas dyptykiem, zob. https://streamable.com/yelt1) będący
logicznym, artystycznie konsekwentnym zamknięciem muzealnej opowieści, psując
tym samym przemyślaną w każdym detalu wystawę i zmieniając jej pierwotne
przesłanie. Jak bowiem ma się patetyczna opowieść o polskiej niezłomności do
powojennego podziału świata? Jak ma się ona do specjalnie przygotowanej
scenografii żelaznej kurtyny, nad którą pierwotnie wyświetlano podzielony na
dwie części film? Ponadto filmowa animacja IPN to koncentrat megalomanii
narodowej, podany w dawce, która mogłaby zaskoczyć nawet Jana Józefa Lipskiego,
autora Dwóch ojczyzn, dwóch patriotyzmów.
Obraz Polski i Polaków stworzony przez IPN i na siłę wepchnięty w
zaprojektowaną pod kątem zupełnie innego filmu scenografię przypomina raczej
materiał szkoleniowy dla kibiców sportowych z „żylety” niż przemyślaną puentę
wystawy o globalnym konflikcie. Prof. Anna Wolff-Powęska zaproponowaną w tej
animacji wizję Polski podsumowała w następujący sposób:

Ta Polska
to pępek świata, wyjątkowy naród, bo to „my stworzyliśmy wielkie państwo
podziemne, sialiśmy strach i spustoszenie, my ratowaliśmy Żydów i miliony
innych ludzi na świecie, my zmiażdżyliśmy oporem wroga, my pierwsi mówiliśmy
światu o Holokauście”. A nikt nas nie słuchał, Zachód nas zawiódł, zdradził, „wolny
świat odgrodził się od nas żelazną kurtyną”. My ją jednak zerwaliśmy dzięki
polskiemu papieżowi. Końcowe „My nie błagamy o wolność, lecz o nią walczymy”
można odczytać jako wyzwanie rzucone światu. Film krzewi niechęć do Europy,
utrwala wizerunek narodu, który najlepiej czuje się w roli ofiary, żądającej od
świata zadośćuczynienia za krzywdy, cierpienie i zdradę. Kreuje Polaków jako
naród aniołów, którzy nigdy i nikomu nie wyrządzili krzywdy. Taka to wizja (Wolff-Powęska
2018).

Film oprócz karykaturalnych uproszczeń zawiera też wiele błędów. Pisał o tym w ohistorie.eu Rafał Wnuk, nie będę zatem ich powtarzał (Wnuk 2018a).

Czy
może więc kogoś dziwić, że twórcy scenariusza i współtwórcy wystawy Muzeum II
Wojny: prof. Paweł Machcewicz, prof. Piotr Maciej Majewski, prof. Rafał Wnuk i
niżej podpisany, protestowali przeciwko wyświetlaniu animacji Niezwyciężeni w instytucji, która miała
reprezentować Polskę w międzynarodowej debacie o II wojnie światowej? Być może
jestem naiwny, wierząc w potrzebę powszechnego krytycznego patrzenia na własną
przeszłość. Zwłaszcza dziś, gdy za myślenie krytyczne można zostać uznanym za
zdrajcę uprawiającego „pedagogikę wstydu”. Protestowaliśmy przeciwko tej
zmianie, ponieważ chcieliśmy, aby zakończenie wystawy wybrzmiało jako silny
głos protestu przeciw wojnie i nienawiści; aby było ostrzeżeniem dla człowieka
XXI stulecia, zapominającego, że pokój nie jest nam dany raz na zawsze. Temu
właśnie służyły drastyczne obrazy z konfliktów wojennych, nie wyłączając dwóch
dekad XXI w. Taką wymowę miała pieśń House
of the rising sun
, mówiąca o bezmyślnym powielaniu błędów przez ludzkość.
Zastępując pierwotny film animacją Niezwyciężeni,
dyrektor Nawrockipodeptał nasz
ostatni przekaz, wyszydzając przy tym song Animalsów jako „piosenkę o burdelu”.
Sprawa nie jest jeszcze przesądzona, bo w 2018 r. skierowaliśmy sprawę do sądu
i to sąd zadecyduje, które z podsumowań ostanie się w Muzeum II Wojny
Światowej. Podobnie będzie w przypadku kilkunastu innych ingerencji dyrektora
Nawrockiego i jego współpracowników w kształt wystawy. Wszystkie te zmiany zostały
bowiem wprowadzone bez konsultacji z nami, nie poprzedziła ich choćby próba zapytania
o nasze stanowisko, nie zostało uszanowane podstawowe dla badacza czy twórcy
osobiste prawo autorskie do integralności dzieła.

Zakończenie wystawy symbolizuje podział powojennego świata przez „żelazną kurtynę”. Na dwudzielnym ekranie wyświetlano pierwotnie film pokazujący dualizm świata po 1945 r. Dziś jest to miejsce projekcji filmu IPN „Niezwyciężeni”. Fot. Adam Marszalec

Obrona wystawy

Gdy
18 lipca 2018 r. rozpoczynaliśmy spór sądowy z dyrektorem, za którym stoi
Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego, Centralne Biuro Antykorupcyjne i
prokuratura, usłyszałem od kolegów sympatyków dobrej zmiany, że lepiej będzie,
jak będziemy siedzieć cicho. Ale nie mogliśmy tak postąpić, wiedząc, że o
niszczeniu wystawy, której poświęciliśmy osiem lat życia, decyduje wola
cynicznych polityków, traktujących insynuacje wypowiedziane podczas jakiegoś
partyjnego konwentyklu jako prawdę objawioną. Jak zresztą mielibyśmy spojrzeć w
oczy tym wszystkim, którzy protestowali w obronie Muzeum od wiosny 2016 do
wiosny 2017 r.: Pawłowi Adamowiczowi, Joannie Muszkowskiej-Penson, Jackowi
Taylorowi, Oldze Krzyżanowskiej, działaczom Komitetu Obrony Demokracji w
Gdańsku i tysiącom innych ludzi z całej Polski i świata, którzy spontanicznie
stanęli w obronie Muzeum?

Dlatego
złożyliśmy pozew o ochronę praw autorskich i domagamy się przed Sądem Okręgowym
w Gdańsku przywrócenia pierwotnego kształtu wystawy. Od wielu miesięcy staramy
się udowodnić, że scenariusz wystawy jest utworem na tej samej zasadzie co
scenariusz filmowy i jako dzieło podlega ochronie prawnej. Na scenariusz
wystawy składają się rozmaite elementy: starannie przez nas dobrane i
wyselekcjonowane treści, sposób ich przedstawienia, zaplanowana ścieżka
zwiedzania, uwzględniająca całą Muzealną narrację i stopniowanie emocji, jakie
towarzyszą w trakcie spaceru po muzeum zwiedzającemu i wreszcie puentę –
przesłanie całej ekspozycji, które według naszego projektu zawierało się w
filmie kończącym wystawę.

Twórczy
charakter scenariusza i powstałej na jego bazie wystawy powodują, że wszelkie
zmiany w narracji muzealnej powinny być uzgadniane z jego autorami. I żeby
sprawa była jasna: nie walczymy o żadne korzyści majątkowe. Walczymy o
respektowanie niezbywalnych praw do dzieła, które z wielkim trudem tworzyliśmy.
To nie jest nasza prywata, lecz sprawa ważna dla całego środowiska muzealnego i
historycznego. Nie mam bowiem wątpliwości, że zmiany wprowadzone na wystawie,
która powstawała siłami kierowanego przez nas dwudziestoosobowego zespołu i
przy pomocy dziesiątek innych osób, jest nieuprawnioną ingerencją polityczną.

Zmiany wprowadzane przez zespół
nowego dyrektora wypaczyły sens stworzonej przez nas muzealnej opowieści.
Najbardziej wyrazistym przykładem takiego wypaczenia jest wspomniane wyżej
usunięcie filmu kończącego stworzoną przez nasz zespół narrację i zastąpienie
go produkcją Niezwyciężeni.

Inne
wprowadzone zmiany również nie pasują do starannie przemyślanej narracji. Zapewne
to niektórych ludzi, niekibicujących wcale rewolucji Kaczyńskiego, oburzy, ale
tak jest z dodaniem do wystawy postaci o. Maksymiliana Kolbego, mjr. Henryka
Dobrzańskiego „Hubala” i innych. Wytłumaczę szerzej to za chwilę, a teraz
zwrócę uwagę, że „naprawianie” wystawy przez nowych gospodarzy Muzeum odbywało
się w pośpiechu. Na popełnionych błędach zaważył też brak doświadczenia zespołu
Nawrockiego w tworzeniu wystaw narracyjnych. Jego horyzont sięgał planszowych
ekspozycji rozstawianych przed gdańskim budynkiem IPN. Nie kpię, bo sam kiedyś
takie plakatowe wystawy tworzyłem i wiem, jakie ograniczenia wynikają z braku
na ekspozycji zabytków, a więc tego, co jest istotą muzealnictwa. Tymczasem
wystawa w podziemiach budynku na placu Bartoszewskiego to wielka opowieść o
wojnie, pokazana przez pryzmat doświadczeń zwykłych ludzi. W jej centrum są
eksponaty – przemawiają one własnym językiem, działają na emocje, budzą
skojarzenia, a przede wszystkim są świadkami tragicznych losów ludzi. Piszę o
tym, gdyż dowolne ich przesuwanie, uzupełnianie ekspozycji nowymi artefaktami
albo wpływanie na otaczającą je scenografię wypacza sens zaplanowanej
opowieści. Oznacza to, że każda zmiana musi być poprzedzona wielkim namysłem i
znajomością przesłania wystawy. Tego jednak zabrakło, bo liczył się czas. Nowo
mianowany dyrektor, czując presję ministra kultury, przyjął jako kierunek zmian
uwagi zgłoszone przez recenzentów scenariusza: red. Piotra Semkę, dr. hab.
Piotra Niwińskiego i prof. Jana Żaryna (Recenzje 2016). Miały one charakter
ogólników i cechowało je silne zabarwienie ideologiczne. Wskazywały brak
„wrażliwości” autorów (czyli nas) na kwestie narodowe i katolickie, afirmowały
również wojnę (bo „kształtuje charaktery”), krytykując pacyfistyczny przekaz
wystawy, skupiony na ludności cywilnej. Wystarczyło jednak tego, aby rozpalić w
zespole Nawrockiego ideową motywację do zmian. Zanim zademonstruję, jak wpadł
on w sidła patriotycznej ostentacji i patosu, proponuję kilka refleksji na
temat genezy konfliktu o Muzeum.

Wina Tuska

Największym
grzechem wystawy było kojarzenie jej z Donaldem Tuskiem. Muzeum II Wojny Światowej,
powstające od 2008 r. pod patronatem jego rządu, nie mogło zostać przecież
zaakceptowane przez polityków PiS! Nie było to możliwe, nawet jeślibyśmy
umieścili na wystawie wszystkich męczenników Kościoła katolickiego
zamordowanych przez Niemców. Wizja uniwersalnej opowieści o wojnie w tak bardzo
podzielonej Polsce musiała spotkać się z potępieniem tych, którzy liberalną
demokrację uważają za zagrożenie dla tożsamości narodowej Polaków. Nie poruszam
tu kwestii osobistych ocen zwiedzających, gdyż te, mam tego świadomość, mogą
być różne, zupełnie niezależne od preferencji politycznych. Spotykaliśmy się na
przykład z głosami niezadowolenia dotyczącymi nieumieszczenia na wystawie
wątków dotyczących konkretnych epizodów wojny, losów miast, wiosek czy rodzin.
Rozumiem to, bo każda tragiczna osobista historia jest unikatowa i
najważniejsza dla tego, kto jej doświadczył, choćby tylko poprzez opowieści
dziadków. Istotą problemu jest w naszym odczuciu ingerencja w wolność twórców –
w tym wypadku autorów scenariusza wystawy, a także kilkunastu kuratorów
pracujących nad wystawą, którzy choć nie podjęli kroków prawnych, czują się
dotknięci działaniami Nawrockiego.

Wystawa
obarczona grzechem pierworodnym nie miała więc szans na to, aby przez dłuższy
czas publiczność mogła ją ocenić w wersji kompletnej i niezmienionej, tak jak
to się dzieje na całym świcie. Nawrockiemu spieszyło się, by zrealizować lakoniczne
wytyczne prezesa partii o „polskim punkcie widzenia”, wypowiedziane w 2013 r. Jego
aktywność wpisuje się w szersze zjawisko rewolucji w sferze pamięci, jaką funduje
nam partia rządząca. Waga, jaką przywiązuje ona do kształtowania wyobrażeń historycznych
Polaków, jest ogromna. Nie dotyczy to tylko wyobrażeń o II wojnie światowej i
tak kluczowych spraw jak stosunki polsko-żydowskie, ale również walki podziemia
niepodległościowego z komunistami po 1944 r. czy opozycji PRL, zwłaszcza
„Solidarności”. Nie ma żadnych wątpliwości, że historia ma służyć do legitymizacji
władzy, która ustawia się w roli dziedzica tradycji „żołnierzy wyklętych” i „Solidarności”.
Rząd PiS gotów jest wydawać miliony na inscenizacje, budować muzea i finansować
filmy historyczne. To nic złego, pod warunkiem jednak, że wydawanie pieniędzy
służy ukazywaniu prawdy, a nie propagandzie samozadowolenia albo psuciu pracy
innych. Ta zasada nie obowiązuje niestety we współczesnej Polsce, gdzie partia
krok po kroku centralizuje władzę pod pretekstem służby obywatelom. Ma nas
łączyć „wspólnota dumy”. Ale tak nie jest, bo oferuje się ludziom czarno-białe
kalki i zmitologizowany obraz dziejów, opowiedziany prostym, sugestywnym
językiem. Najlepszym tego przykładem są Niezwyciężeni. Marzenia o
prostym przekazie potwierdził Karol Nawrocki w jednym z wywiadów prasowych,
mówiąc, że wystawa ekipy Machcewicza dawała zwiedzającym zbyt duże pole do
interpretacji. Koresponduje to również ze słowami ministra kultury i
wicepremiera Piotra Glińskiego, który w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej”
powiedział: „Wierzę w to, że gdy nowe instytucje i muzea będą działać, w
dłuższej perspektywie więcej Polaków będzie myślało w podobny sposób” (Szułdrzyński
2020). Minister Gliński oczywiście chce, byśmy myśleli jak on – chce, by Polacy
uznali za swoje myślenie jego partyjnej „wspólnoty politycznej”, którą
najwyraźniej traktuje jako uniwersalną. Ta misjonarska chęć pozlepiania Polaków
za pomocą „polityki symbolicznej i historycznej” ma więc na celu wytresowanie
jednakowo myślących obywateli, choć piękne słowo obywatel wydaje mi się w tym
kontekście niewłaściwe.

Sprawa przed
sądem. Nasze argumenty

Kontrofensywa
nowego dyrektora Karola Nawrockiego zaczęła się od doniesienia na byłego już
dyrektora Pawła Machcewicza i prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza do
Centralnego Biura Antykorupcyjnego. Zarzuty były wyssane z palca, toteż po
spektakularnej wizycie uzbrojonych funkcjonariuszy w Urzędzie Miasta i w domu
Machcewicza w Warszawie oraz kilku przesłuchaniach sprawa została umorzona. Gdy
złożyliśmy pozew o ochronę osobistych praw autorskich i dóbr osobistych, Karol
Nawrocki złożył kolejne doniesienie, tym razem do prokuratury, na rzekome
nieprawidłowości w prowadzeniu inwestycji. Sprawa jest w toku, odpowiadamy na te
same pytania, które zadawała nam już Międzyresortowa Komisja ds. Dyscypliny
Finansów Publicznych. Nadmienię tylko, że obaj z Machcewiczem zostaliśmy
uniewinnieni z zarzutów przed tą Komisją już w 2018 r.

Wciągnięcie
do gry prokuratury i rozpowszechnianie informacji o nierzetelności w
prowadzeniu przez nas budowy było, w naszym przekonaniu, pośrednią odpowiedzią
na pozew. Ważniejsza w tym momencie jest jednak taktyka nowej dyrekcji. Na
zarzut deformowania przekazu wystawy Nawrocki odpowiada bowiem konsekwentnie,
że jako dyrektor państwowej instytucji kultury ma prawo ją zmieniać i ulepszać.
Argumentuje, że w europejskim muzealnictwie zmiany na wystawach nie są niczym
nadzwyczajnym (o stanowisku Nawrockiego zob. Komunikat z dnia 31 marca 2020 r.
dotyczący sprawy sądowej – był on szeroko upowszechniany przez media „publiczne”
i prawicowe, a także dyrektora IPN w Gdańsku Mirosława Golona). Na twierdzenie,
że zmiany w muzeach to norma, mogę jedynie odpowiedzieć, iż wystawy poprawiają
ich twórcy albo są poprawiane za ich zgodą. I to jest jedyny europejski
zwyczaj. Poza tym nie zdarza się, aby były zmieniane po pół roku od otwarcia,
zwłaszcza po otrzymaniu doskonałych recenzji. Nie słyszałem też, aby
gdziekolwiek lekceważono głos autorytetów, które przy takich przedsięwzięciach
są angażowane. W naszym wypadku byli to świetni profesorowie: Anna Wolff-Powęska,
Tomasz Szarota, Jerzy Borejsza, Norman Davies, Timothy Snyder, Krzysztof
Pomian, Włodzimierz Borodziej i Andrzej Chwalba. Nad marnowaniem środków
publicznych na ideologicznie motywowane ingerencje nie będę się już rozwodził.
Wystarczająco dobitnie mówi o tym suma prawie 600 tys. zł, jaką trzeba było
zapłacić za 20 wprowadzonych zmian wymyślonych i zrealizowanych przez zespół
dyrektora Nawrockiego. Jego szefem był dr Marek Szymaniak, dawny pracownik IPN
i podwładny dyrektora Mirosława Golona, który od zawsze wspiera Karola
Nawrockiego, również swojego dawnego podwładnego z gdańskiego IPN. Gwoli
ścisłości przypominam, że kolejną osobą wywodzącą się z IPN, która stoi za
„rewolucją” w Muzeum, jest prof. Grzegorz Berendt, zastępca dyrektora
Nawrockiego.

Omówię
tu natomiast wybrane ingerencje w wystawę Muzeum II Wojny Światowej dokonane
przez zespół Karola Nawrockiego (pomijam wspomnianych już wcześniej Niezwyciężonych) i przeanalizuję,
dlaczego godzą one w autorskie prawa osobiste i dobra osobiste moje i
pozostałych autorów scenariusza. Zastrzegam, że wymienione poniżej zarzuty pod
adresem wprowadzonych przez nową dyrekcję Muzeum zmian to tylko część
argumentów, jakie podnosimy przed sądem. Merytorycznych problemów z nowymi
treściami na wystawie jest o wiele więcej. Z uwagi na charakter artykułu nie ma
jednak na jego łamach miejsca na powtarzanie całej obszernej argumentacji
naszego pozwu.

  • Dodanie portretu o. Maksymiliana Kolbego i maski pośmiertnej ks. Wincentego Frelichowskiego

Wprowadzenie
męczennika do pakietu niezbędnych poprawek to jeden z atutów Nawrockiego.
Legitymizuje sens jego „reformy” Muzeum, bo Kolbe to jeden z najbardziej
rozpoznawalnych męczenników II wojny światowej. To także jego polisa
ubezpieczeniowa w wypadku przegranego procesu. Jeśli sędzia w przyszłości
przyjąłby nasze argumenty i zadecydował o usunięciu portretu, zostanie
okrzyknięty, podobnie jak my, winnym godzenia w narodowe świętości – przez
dyrektora, który naruszył prawa autorskie i nie chciał akceptować reguł
tworzenia wystawy narracyjnej.

Nie da się ukryć,
że to również jeden z najcięższych zarzutów kierowanych w naszą stronę: Kolbe
to święty, który oddał życie za współwięźnia. Co więc nam szkodzi zgodzić się
na wprowadzenie jego, a także np. ks. Frelichowskiego do narracji Muzeum?
Miejsce, w którym zostali dodani, to scenografia baraków obozowych; każdy barak
jest poświęcony innemu aspektowi życia więźniów obozów koncentracyjnych. W tej
części wystawy celowo nie wyróżnialiśmy kategorii zawodowych czy społecznych
więźniów. Nie prezentujemy osobno np. więźniów politycznych, homoseksualistów,
pokazujemy za to takie elementy codzienności, jak m.in. obozowy reżim, głód,
eksperymenty medyczne, opór. Wprowadzenie gabloty poświęconej księżom
katolickim z maską pośmiertną jednego z nich – Wincentego Frelichowskiego, oraz
zawieszenie w centralnym punkcie tej przestrzeni muzealnej wielkiego portretu o.
Kolbego nie pasuje do wybranego przez nas sposobu opowiadania o tragicznej
historii obozowej i wywołuje wrażenie, którego chcieliśmy uniknąć –
„wyciągnięcia przed nawias” jednej grupy społecznej. Narracja tej części
wystawy przed zmianami dyrektora Nawrockiego miała zwiedzającym uzmysławiać, że
codzienność więźniów obozu była tragiczna niezależnie od pełnionych funkcji
społecznych, narodowości czy statusu majątkowego. Przyjęcie takiej narracji nie
wymagało i nie wymaga od nas prezentowania na wystawie w sposób szczególnie
wyraźny historii któregokolwiek ze znanych już Polakom bohaterów narodowych.

Nasz sprzeciw jako
historyków budzi również sporządzona na potrzeby wystawy biografia o. Kolbego, w
której pominięto, że przed wojną był wydawcą antysemickich pism. W tym wypadku
można mówić o naruszeniu naszych dóbr osobistych jako naukowców, gdyż nie
godzimy się na to, aby dokonana manipulacja obciążała naszą reputację. Aż do
lutego tego roku na wystawie nie było tablicy informującej, jakich zmian
dokonano i kto jest ich autorem. Tablica pojawiła się dopiero po naszych
pytaniach o sposób informowania zwiedzających o zmianach dokonanych przez
nowego dyrektora.

  • Dodanie portretu rotmistrza Witolda Pileckiego

Postać ta już wcześniej prezentowana była i jest nadal w tej samej
sekcji wystawy w jednym z ekspozytorów wraz z obszernym omówieniem fenomenu
oporu obozowego.
Dodanie wielkiego portretu rtm. Pileckiego i wstawienie ekspozytora z
prezentacją multimedialną jest ingerencją w twórczy
wybór i układ treści
opracowany dla tej części wystawy. Chcąc zachować
spójność przekazu, unikaliśmy tam eksponowania
jakichkolwiek postaci przez prezentowanie na ścianach ich podobizn, a tym
bardziej przez przypisywanie im stanowisk interaktywnych. W półmroku
baraków obozowych chcieliśmy widzowi zapewnić intymność przeżywania opowiadanej
przez eksponaty tragicznej historii. Ilustracją jednej z nich jest postać rtm.
Pileckiego. Pomimo to zespół Nawrockiego, gdy tylko znalazł na wystawie wolne
miejsce, dołożył nowe treści. W muzealnictwie jednak więcej nie znaczy lepiej!
W wystawach narracyjnych, gdzie za pomocą zabiegów teatralnych planuje się każdy
szczegół i każdą emocję, nawet pusta przestrzeń i niedopowiedzenie mają moc
oddziaływania. Tak jak w filmie albo inscenizacji artystycznej. Trzeba dodać,
że wielkoformatowe podświetlone portrety odwracają uwagę zwiedzających od
niezwykle interesujących eksponatów prezentowanych wewnątrz baraków obozowych,
niszcząc tym samym zamierzony przez nas pierwotny efekt artystyczny, który
skłaniał do kontemplacji prezentowanych tam przedmiotów i historii.

  • Dodanie
    zdjęcia powstańców warszawskich

Domagamy się usunięcia
fotografii przedstawiającej przysięgę powstańczą z przestrzeni, gdzie omawiany
jest fenomen Polskiego Państwa Podziemnego. To nieduża przestrzeń z monitorem,
gdzie można odsłuchać relację Władysława Bartoszewskiego, obok znajduje się
egzemplarz słynnej książki Jana Karskiego Story
of a Secret State
(wydanie z 1944 r.). Dodanie zdjęcia w tym miejscu to błąd
merytoryczny. Nie można ilustrować fenomenu „obywatelstwa podziemnego państwa”
(bo temu szczegółowo jest poświęcona ta kameralna przestrzeń) zdjęciem
przysięgi powstańczej z sierpnia 1944 r.! Przypomnę, że państwo polskie wyszło
wówczas z podziemia i działało jawnie. Mamy więc tutaj klasyczne zaburzenie
chronologii opowieści i niedopasowane fotografii do tematyki.

  • Dodanie
    fotografii rodziny Ulmów

Tak, wnieśliśmy o
usunięcie tej wielkoformatowej fotografii, ponieważ wątek polskich
Sprawiedliwych został pokazany na innych przykładach. Poza tym umieszczenie
fotografii tuż obok opowieści o piekle Auschwitz zakłóca rytm narracji, wytrąca
zwiedzającego z nastroju, w który został wprowadzony. Nierzetelne historycznie
jest również to, że fotografia została opatrzona wielkim napisem „Polacy wobec
Zagłady”. Nikogo chyba nie muszę przekonywać, że pomoc nie była dominującą
postawą w okupowanej Polsce, gdyż przeważała obojętność. W związku z tym
bohaterstwo Ulmów było wyjątkowe – a opis zdjęcia sugeruje, że było typowe.
Jest jeszcze jedna rzecz, z którą historykowi się trudno zgodzić. Autorzy tej
zmiany w prezentacji multimedialnej dodanej obok zdjęcia Ulmów utrzymują, że
Polacy uratowali „od kilkudziesięciu do ponad 100 tysięcy Żydów”. Specjaliści w
tej dziedzinie mówią o kilkudziesięciu tysiącach ocalonych – w różny sposób,
nie tylko przy udziale Sprawiedliwych. Do niedawna tego zdania był również
wicedyrektor Muzeum prof. Grzegorz Berendt, czego dowodzą jego publikacje.

Po prawej stronie widoczne wielkoformatowe zdjęcie przedstawiające rodzinę Ulmów z napisem „Postawy Polaków wobec Zagłady”. Dodane do pierwotnej wystawy przez zespół dyr. Karola Nawrockiego. Fot. Adam Marszalec.
  • Dodanie
    flagi biało-czerwonej w miejsce propagandowej makaty

Wydawać by się
mogło, że to kolejne nasze bluźnierstwo. Nie walczymy jednak z symbolami
narodowymi. W miejscu, gdzie nowa dyrekcja Muzeum zawiesiła biało-czerwoną
flagę, pierwotnie znajdował się unikatowy eksponat wypożyczony z Instytutu Polskiego
i Muzeum im. gen. Sikorskiego w Londynie – makatka przedstawiająca chłopów
białoruskich bądź ukraińskich witających czerwonoarmistów. Jej brak w opowieści
muzealnej uszczupla obraz wydarzeń z września 1939 r., gdy Armia Czerwona była
owacyjnie witana przez niektórych przedstawicieli mniejszości narodowych
zamieszkujących Kresy Rzeczypospolitej. Tu nie o flagę chodzi. Wnioskujemy
wyłącznie o podjęcie przez dyrekcję starań w celu przywrócenia makaty na
wystawę, np. przez sporządzenie jej kopii na wyłączne potrzeby Muzeum. Wraz z
usunięciem makaty znikł jedyny eksponat mówiący o tym, że nadejście Sowietów
spowodowało „rozprucie” się społeczności zamieszkującej ziemie wschodnie II
Rzeczypospolitej po narodowych „szwach”. Znikł jedyny eksponat wskazujący na
wielonarodowościowy charakter tego obszaru. Podmiana eksponatów sprawiła, że
ziemie, gdzie Polacy byli mniejszością, przedstawiane są wyłącznie za
pośrednictwem eksponatów związanych z historią etnicznych Polaków.

  • Dodanie
    ekspozytora poświęconego mjr. Henrykowi Dobrzańskiemu „Hubalowi”

Zespół Nawrockiego
ustawił dodatkowy ekspozytor w przestrzeni opowiadającej o narodzinach oporu w
okupowanym kraju i powstaniu rządu na uchodźstwie. Znajdują się tam portrety
prezydenta RP, premiera i naczelnego wodza rządu, komendantów SZP-ZWZ-AK. Najgłębszą
wymowę ma jednak ekspozytor z postacią Elżbiety Zahorskiej, jednej z pierwszych
ofiar walki z okupantami. Wbrew naszym intencjom w tej starannie zaplanowanej
przestrzeni pojawił się równorzędny ekspozytor przedstawiający mjr. Henryka
Dobrzańskiego „Hubala” (notabene jego nieduża fotografia znajdowała się w tej
przestrzeni, a opis jego historii był prezentowany w innej części wystawy, tej
dotyczącej partyzantki). Problem polega na tym, że Nawrocki zmienił wymowę tej
sali, koncentrując uwagę zwiedzających na wątkach oporu zbrojnego. „Hubal”
odciąga też uwagę od Zahorskiej. Nie taka była nasza intencja! Zresztą po co
dwa razy opowiadać tę samą historię? W naszym założeniu puste przestrzenie
wokół gablot i zdjęć miały służyć odpowiedniemu wyeksponowaniu wybranych
obiektów. Pauza w narracji muzealnej odgrywa wielką rolę. Ustawiając nowy
ekspozytor, potwierdzono, że „więcej wcale nie znaczy lepiej”.

Nasz opór budzi
również jakość przygotowanego przez zespół Nawrockiego życiorysu „Hubala”.
Pominięto w nim bowiem jednoznacznie negatywną ocenę jego działań przez
dowództwo ZWZ, przemilczano groźbę płk. Stefana Roweckiego, który zamierzał
postawić „Hubala” przed sądem za niesłuchanie rozkazów i narażanie ludności na
niemieckie represje. Nieprawdą jest też umieszczone w biografii „Hubala”
zdanie, że jego działania „były
pierwszym aktem zorganizowanego czynu zbrojnego w okupowanej przez Niemców
Europie”.

  • Dodanie
    ekspozytora poświęconego Marianowi Rejewskiemu

Nie jest on
potrzebny, gdyż jego postać jest przedstawiona na filmie, który jest
wyświetlany wewnątrz sekcji poświęconej Enigmie. Poza tym zespół Nawrockiego
dopuścił się tu zaburzenia logiki zwiedzania, wystawiając ekspozytor przed salę,
co miało chyba w jego zamierzeniu w szczególny sposób wyeksponować polskiego
matematyka i jego zasługi. Wystawiony jako zewnętrzna czujka ekspozytor dzieli
zwiedzanie na dwa etapy, odciągając już na samym wstępie uwagę zwiedzających od
spraw najistotniejszych, ułożonych przez autorów wystawy w logicznym ciągu.
Teza wyłaniająca się z dodanego w ekspozytorze opisu jest taka, że w złamaniu
kodu Enigmy Rejewski był najważniejszy albo znacznie ważniejszy niż praca
polskiego, a później międzynarodowego zespołu. Jest to jednak teza
nieprawdziwa. Naszym zamiarem, zrealizowanym w filmie obecnym nadal w tej
części ekspozycji, było podkreślenie, jak ważna dla sukcesu złamania kodu
Enigmy była współpraca wybitnych matematyków.

  • Przeniesienie
    kurtki mundurowej kpt. Antoniego Kasztelana w pobliże części „Wolne Miasto
    Gdańsk”

Pamiątki po kpt.
Antonim Kasztelanie znajdowały się pierwotnie w części wystawy opowiadającej o
okupacji Polski, konkretnie we fragmencie o bezczeszczeniu zwłok przez
hitlerowców. Pamiątki po tym obrońcy Helu, jeńcu wojennym, ściętym przez
Niemców w 1942 r., zostały przeniesione przez zespół Nawrockiego – pod wpływem
żądań rodziny kpt. Kasztelana – w nowe miejsce, między sekcję poświęconą
Wolnemu Miastu Gdańskowi a sekcję mówiącą o zmowie mocarstw w sierpniu 1939 r.
Zakłóciło to logikę, spójność i chronologię pierwotnej opowieści. Opowiedziany
przez nas w części poświęconej okupacji dramat kpt. Kasztelana polegał bowiem
na tym, że padł on ofiarą zbrodni sądowej dokonanej na jeńcu wojennym. Ponadto
podkreślaliśmy, że jego ciało zostało przez Niemców sprofanowane. Ustawienie
przez zespół Nawrockiego ekspozytora poświęconego obrońcy Helu w części wystawy
opowiadającej o sierpniu 1939 r. jest zupełnie nieuzasadnione. Podczas
tworzenia wystawy zawsze trzeba mierzyć się z oczekiwaniami rodzin czy innych
grup interesu, które – co częste – postulują zmiany i lepsze wyeksponowanie pamiątek
czy wątków, z którymi czują się związane. Odnosząc się z wielkim szacunkiem do
takich żądań, należy pamiętać, że ich spełnienie tworzy niebezpieczne
precedensy ograniczające nie tylko suwerenność twórców, lecz także logikę
opowieści. W tym konkretnym wypadku Antoniego Kasztelana można by najwyżej
rozważyć lepsze wyeksponowanie pamiątek w zaplanowanym pierwotnie miejscu.
Gdyby dyrektor Nawrocki zwrócił się do nas z taką prośbą, z pewnością
rozważylibyśmy wspólnie nowe miejsce dla tych eksponatów, w tym kurtki
mundurowej kpt. Kasztelana, w przestrzeni dotyczącej okupacji i bezczeszczenia
zwłok. Wolał jednak metodę faktów dokonanych, zasłaniając się wolą rodziny,
która do momentu objęcia przez Nawrockiego funkcji dyrektora nie domagała się jakichkolwiek
zmian.

  • Zamiana
    gry planszowej „Plan pięcioletni” na rewolwer Nagant

Dyrektor Nawrocki
z części poświęconej Związkowi Radzieckiemu usunął oryginalną unikatową
radziecką grę „Plan pięcioletni” i zamienił ją na znaleziony na strychu w
Pruszczu rewolwer Nagant. Naruszył w ten sposób nasz przemyślany plan, aby o
totalitarnym reżimie ZSRR opowiadać poprzez krzykliwą, wszechobecną propagandę.
Kolorowe plakaty kamuflowały monitory pokazujące drastyczne sceny: egzekucje i
przemoc. Mało było jednak tej dosłowności nowej dyrekcji Muzeum, postanowiła
więc naruszyć przemyślaną narrację, usuwając z gabloty grę, a dodając rewolwer,
ponoć identyczny jak te używane podczas egzekucji. Ogłoszono jednocześnie, że
broń ta ilustruje zbrodnie reżimu komunistycznego. Problem w tym, że w ten
sposób naruszono naszą opowieść, której celem było wskazanie znaczenia wielkiej
roli propagandy oddziaływającej na młodych ludzi. Aspekt „budowy nowego
człowieka” zniknął zupełnie z opowieści muzealnej na rzecz historii terroru
fizycznego, który i tak jest w tej części mocno eksponowany.

  • Dodanie planszy „Operacja (anty)polska NKWD 19371938. Sowieckie ludobójstwo na Polakach”

Jednym z argumentów
za usunięciem dodanej przez zespół Nawrockiego planszy są nieprawdziwe dane – liczbę wymordowanych w tzw. operacji polskiej NKWD
z lat 1938–1938
określono na „około 200 tys.
Polaków, a skazanych na pobyt w łagrach na kilkadziesiąt tysięcy”. Tymczasem wiadomo, że w rezultacie „operacji polskiej NKWD” w sumie
aresztowano 143 810 osób różnych narodowości, z czego przed sądem
postawiono 139 885 osób, spośród których 111 091 skazano na karę
śmierci.
Nie jest też prawdą, że wszyscy skazani byli Polakami, gdyż co najmniej 30% z
nich to osoby innych niż polska narodowości oskarżone o udział w działalności
na rzecz polskiego wywiadu. Tablica więc co najmniej podwaja liczbę polskich
ofiar.

  • Dodanie tablicy „Piętno wojny” w miejsce usuniętej tablicy „Ofiary wojny”

Dyrektor Nawrocki
przebudował jeden z ekspozytorów, usuwając z niego tablicę tekstową „Ofiary
wojny”, w której wyszególnione były straty bezwzględne poniesione w II wojnie
światowej przez poszczególne państwa z podziałem na żołnierzy i ludność
cywilną. Z gabloty umieszczonej w tym ekspozytorze usunięto ponadto
przestrzelony hełm polski, symbolicznie wyobrażający ofiary wojenne. Wymienione
powyżej elementy zostały zastąpione tablicą tekstową „Piętno wojny”, w której
mowa o fizycznym i psychicznym okaleczeniu milionów osób, w tym w szczególności
więźniów niemieckich obozów koncentracyjnych. W ślad za tym w miejsce polskiego
hełmu w gablocie zamieszczone zostały artefakty proweniencji obozowej lub
zupełnie już powojenne: rysunek przedstawiający Matkę Boską oraz tzw. winkiel
jednego z polskich więźniów. Należy zauważyć, że zawieszenie w tym miejscu
panelu, którym dyrektor Muzeum Karol Nawrocki zastąpił pierwotną tablicę
tekstową, nie ma żadnego uzasadnienia merytorycznego. O cierpieniach więźniów
obozów koncentracyjnych opowiadamy w innym miejscu, natomiast sąsiednia sekcja
w sugestywny sposób – bo za pomocą rysunków sporządzonych przez dzieci –
przedstawia wojenną traumę Polaków.

  • Manipulacje danymi statystycznymi

W tej sali
pojawiła się także nowa statystyka strat w nowym układzie graficznym.
Zrezygnowano z prezentowania statystyk strat wojennych według liczb bezwzględnych
ofiar na rzecz uszeregowania strat od kraju, który procentowo stracił najwięcej
obywateli, do kraju, który procentowo stracił ich najmniej. Ingerencja ta
spowodowała bardzo istotną zmianę interpretacyjną. Wykres ukazujący straty
względne poszczególnych państw stanowi swoisty ranking wojennych cierpień, w
którym na pierwsze miejsce wysuwa się Polska, natomiast inne państwa plasują
się daleko za nią, mimo iż w rzeczywistości niekiedy poniosły większe od niej
straty bezwzględne. Dotyczy to zwłaszcza Związku Radzieckiego (ok. 27 mln osób)
i Niemiec (od 5,7 do 8,8 mln), które inaczej wyprzedzałyby pod tym względem
Polskę (5,5–5,8 mln obywateli, w tym 3 mln polskich Żydów). Działania zespołu
Nawrockiego mają zatem charakter manipulacji danymi liczbowymi, służącej
wyeksponowaniu polskich cierpień. Jako historycy uważamy, że jest to zabieg
szkodliwy, wpisujący się w trend obecny w wielu krajach, który socjolodzy i
politolodzy określają jako konkurencję ofiar.

  • Zmiana tekstu tablic poświęconych partyzantce

Z tablic
poświęconych partyzantce zniknęły fragmenty, które nowa dyrekcja Muzeum II
Wojny Światowej uznała za zbędne. Z braku miejsca omówię tylko niektóre. Usunięto
np. informację, że przez szeregi partyzantki radzieckiej przewinęło się 400500 tys. ludzi. Czy dyrektor Nawrocki
chciał oszczędzić zwiedzającym wiedzy, że sowieckich partyzantów było więcej
niż polskich? Ma to swoje uzasadnienie, gdyż jednocześnie do tablicy o polskiej
partyzantce dodał ogólny stan osobowy całej Armii Krajowej, a więc również tych
żołnierzy, którzy nie walczyli w oddziałach partyzanckich. Jednocześnie
zniknęła informacja o partyzantce Batalionów Chłopskich, Narodowych Sił
Zbrojnych i Armii Ludowej. Co skłoniło ekipę „poprawiającą” do cenzorskiej
ingerencji? Czy to, że wymieniono komunistyczną AL, czy to, że napisaliśmy, iż
AL i NSZ działały poza strukturami Polskiego Państwa Podziemnego?

Część wystawy poświęcona partyzantkom, gdzie zmieniono część podpisów, usuwając fragmenty poprzednich i dodając nowe. Fot. Adam Marszalec
  • Zmiana formy scenograficznej wystawy w części poświęconej Polskiemu Państwu Podziemnemu

Chodzi tu o wandalizm polegający na
wybiciu dziur w ścianach scenografii w celu odsłonięcia widoku na przestrzeń
poświęconą Irenie Sendlerowej, rzekomo słabo widocznej i zasłoniętej przez
hydrant. W pozwie żądamy przywrócenia pierwotnej scenografii, która celowo
wyglądem przypominała zakamarki piwnicy, ale w której wszystkie istotne miejsca
do odwiedzenia były wyraźnie widoczne – również kąt poświęcony Irenie
Sendlerowej. Był to nasz sposób opowiedzenia historii pomocy niesionej
żydowskim dzieciom, myślę, że mocno trafiający do wyobraźni: działalność Rady
Pomocy Żydom była „konspiracją w konspiracji”, dlatego stworzyliśmy kameralne,
wyciszone pomieszczenie, gdzie można było w skupieniu poznawać dzieje polskiej
Sprawiedliwej. Identyczne dziury na polecenie nowej dyrekcji Muzeum wybito po
przeciwległej stronie, odsłaniając pomieszczenie poświęcone Państwu
Podziemnemu. Argumenty za przywróceniem nastroju tego fragmentu wystawy są
identyczne – zanim przystąpi się do modyfikowania dzieła poprzedników, należy
najpierw zrozumieć jego sens. Osłonięta i wyciszona przestrzeń służyła wytworzeniu
atmosfery adekwatnej do tematyki.

W ściance z prawej strony widoczna w wybitym oknie postać Ireny Sendlerowej. Fot. Adam Marszalec

Warto
przy okazji podkreślić, że kilku zmian wprowadzonych przez zespół dyrektora
Nawrockiego nie oprotestowaliśmy, gdyż nie naruszały one przekazu wystawy. Tak
było m.in. w przypadku dodania głosów żydowskiej modlitwy do instalacji Ludzie tacy jak my, przedstawiającej
wizerunki ofiar Holokaustu. Nie zgłaszaliśmy też sprzeciwu, gdy uzupełniono
fragment wystawy poświęcony Wolnemu Miastu Gdańskowi o prezentację dotyczącą
represji na Polakach przed II wojną światową. Choć prezentacja ta została
wprowadzona na wystawę już po nominacji Karola Nawrockiego na dyrektora Muzeum
II Wojny Światowej, przewidywaliśmy ją tam wcześniej, a materiały do niej
gromadził członek naszego zespołu Jan Daniluk (on sam nie zdążył dokończyć
opisów w burzliwym początku otwierania Muzeum). Choć ingerencje te nie stały
się przedmiotem sprawy sądowej, to mnie i pozostałych współautorów zdumiewa, że
jakiekolwiek zmiany narracji muzealnej mogą być wprowadzane bez konsultacji z autorami
wystawy. To nie są standardy obowiązujące w europejskich muzeach. Jedynymi
zmianami, które obecna dyrekcja może, a nawet powinna bez czekania na naszą
aprobatę wprowadzać na wystawie, są te, które wynikają z aktualizacji danych
historycznych czy konieczności poprawienia na wystawie zauważonych – przez
kompetentne osoby – błędów technicznych lub językowych.

Ułańskie czako

Strzeżmy się i podejrzliwie patrzmy na każdą nową
kampanię „patriotyzmu” – jeśli jest bezkrytycznym powielaniem ulubionych
sloganów megalomanii narodowej. Za frazeologią i rekwizytornią miłą przeważnie
Polakowi – czają się najczęściej cyniczni socjotechnicy, którzy patrzą, czy
ryba bierze – na ułańskie czako, na husarskie skrzydło, na powstańczą panterkę.

To cytat z
ponadczasowego eseju Jana Józefa Lipskiego Dwie
ojczyzny, dwa patriotyzmy
(Lipski 2011) z 1981 r. Powinien skłaniać nas do
refleksji również dziś, gdy tak często nadużywa się patriotycznych haseł. Widać
to doskonale także w uzasadnieniu zmian przeprowadzonych przez obecnego dyrektora
Muzeum. Jego sztandarowym sloganem jest hasło „Bohaterowie wracają do Muzeum”,
publikowane na billboardach rozwieszanych w Trójmieście i poza nim. Nietrudno
wyobrazić sobie rozłożone obok niego rekwizyty polskiej megalomanii, o których
pisał Lipski. Najbardziej spektakularnym dowodem na zatrucie się jadem narodowej
pychy jest jednak akcja promocyjna na muzealnym fanpage’u: „Być Polakiem to
brzmi dumnie. Świat byłby lepszy, gdyby ludzie z innych krajów byli bardziej
podobni do Polaków”. Odpowiedź Nawrockiemu dał jeden z anonimowych internautów,
komentując pod artykułem omawiającym tę sprawę w ten sposób: „Przez takie
właśnie poglądy wybuchła II wojna światowa” (Flieger 2018).

Ale to nie koniec
zachowań dyrektora Muzeum, które łatwo da się zakwalifikować do postaw
opisanych przez Lipskiego. Z upodobaniem posługuje się on w uzasadnianiu zmian
na wystawie figurą bohatera, któremu należy przywrócić należną mu godność (to
zresztą ograny, instrumentalny zabieg w polityce historycznej PiS). Sztuczkę tę
Nawrocki stosuje wymiennie z innym używanym przez rządzącą partię narzędziem
walki z adwersarzami: oskarżeniami o uprawianie tzw. pedagogiki (albo polityki)
wstydu. W wywiadzie dla „Niezależnej” w 2018 r. mówił: „Na każdym kroku na
wystawie było widać politykę wstydu”. Racjonalnych dowodów na to jednak nie
podawał (Niezależna.pl 2018). Za tak ostrymi słowami poszły też czyny, co
przełożyło się na cenzurowanie wystawy i dodawanie do niej nowych treści, o
czym obszernie pisałem wyżej. Chciałbym jednak zwrócić uwagę na jeszcze jedno
symboliczne wydarzenie. 18 maja 2019 r. podczas Nocy Muzeów dyrektor Nawrocki przerwał
koncert zaproszonej do Muzeum II Wojny Światowej grupy muzycznej Piotra
Kosewskiego i zakazał wykonywania jednej z piosenek, figurującej w uzgodnionym
wcześniej repertuarze. Dyrektorowi państwowej instytucji kultury nie spodobała
się liryczna rosyjska piosenka Tiomnaja
nocz
´, autorstwa Władimira
Agatowa i Nikity Bogosłowskiego, w tłumaczeniu Juliana Tuwima, mówiąca o
tęsknocie sowieckiego żołnierza frontowego za żoną i dzieckiem. Problemem dla
dyrektora Muzeum było to, że żołnierz był sowiecki, czyli bolszewicki, a pieśń
w bałamutny sposób – jak pisał rzecznik prasowy Muzeum Aleksander Masłowski – przedstawiała „rozmyślania sowieckiego żołnierza,
który tęskni za pozostawioną w domu kobietą, ocierającą łzy nad łóżeczkiem
(wspólnego być może) dziecka”. Rzecznik, pytany przez dziennikarzy o przyczyny
tej niespotykanej dotąd ingerencji w wolność twórców, pogrążał się dalej,
tłumacząc, że tęsknota była tylko przerywnikiem w gwałtach i zbrodniach
popełnianych przez krasnoarmiejca
(Kamińska 2019). Nawrocki na
swoim profilu facebookowym grzmiał: „W naszym Muzeum nie ma już miejsca na
sowiecką propagandę” (Flieger 2019). Jestem przekonany, że wielu czytających
ten wpis dyrektora państwowej instytucji kultury mogło uznać, iż wcześniej w
Muzeum taką propagandę uprawiano, ingerencja w repertuar była więc uzasadniona.
Nie mam jednak żadnych wątpliwości, że większość uznała to za małostkowe i
fanatyczne doszukiwanie się w miłości i tęsknocie żołnierza czegoś, czego tam
nie ma.

Ciekawe, że ta
zaciekłość w tropieniu bolszewickiej skazy w twórczości lirycznej i deklarowany
publicznie antykomunizm nie przeszkadzają dyrektorowi Nawrockiemu w utrzymywani
dobrych stosunków z przedstawicielami Komunistycznej Partii Chin. W maju 2019
r. Muzeum II Wojny Światowej pokazało w pekińskim Muzeum Wojny i Oporu Chińskiego
Narodu przeciwko Japońskiej Agresji wystawę „Polacy ratujący Żydów podczas
okupacji niemieckiej”. Jak widać, dyrektor państwowej instytucji kultury
potrafi schować swój antykomunizm bardzo głęboko, jeśli zajdzie taka potrzeba.
Gdy w listopadzie 2019 r. doszło do rewizyty chińskich towarzyszy w Gdańsku, Karol
Nawrocki nie wykazywał już takiego zapału w promowaniu wystawy muzealników z
Pekinu o okupacji japońskiej w latach 1937–1945. Mówiąc wprost, wernisaż nie
był specjalnie nagłaśniany, a w charakterze gości ściągnięto pracowników
muzeum. Politycy PiS, tak chętnie pokazujący się na imprezach w Muzeum II Wojny
Światowej, tym razem, jak można się domyślać po opublikowanych na muzealnej
stronie fotografiach, przezornie nie zostali zaproszeni albo woleli nie
pokazywać się w towarzystwie partnerów z Chin.

Sprawa cenzury w
Muzeum podczas Nocy Muzeów miała międzynarodowe reperkusje, gdyż zablokowanie
wykonania piosenki Agatowa i niegodne, nieprzyzwoite tłumaczenia rzecznika
prasowego Muzeum zostały brutalnie skomentowane przez Rosjan w prokremlowskiej
telewizji (ORT 2019). Nie może więc dziwić, że instytucja odbierająca głos
artystom i obrażająca uczucia Rosjan nie ma pomysłu na prowadzenie skutecznej polityki
międzynarodowej, i to nie tylko na Wschodzie. Megalomania połączona z fobiami
jest sposobem na utrzymanie poparcia wąskiego, najtwardszego krajowego
elektoratu PiS.

Od kompromitacji
związanej z nieudaną akcją promocyjną hasła „Być Polakiem to brzmi dumnie”
Muzeum II Wojny Światowej stara się unikać jawnie nacjonalistycznych haseł.
„Czako ułańskie” pojawia się jednak często podczas imprez kulturalnych,
promocji książek i debat (jedyną przestrzenią, w której nie celebruje się
ostentacji patriotycznej zahaczającej o megalomanię, nie wiedzieć czemu, jest
kino muzealne, prezentujące bogaty zestaw filmów niemieszczących się w guście
tropicieli lewackich i liberalnych trendów). Ostentacja patriotyczna jest
manierą wszechobecną. Zagościła w sklepiku sprzedającym gadżety marki Red is Bad, a nawet w holu muzealnym,
gdzie z okazji stulecia odzyskania przez Polskę niepodległości pojawiły się
przeskalowane posągi jej ojców. W ten oto sposób słuszna idea upamiętnienia
historii przemienia się w kicz. Duży format jest ulubionym środkiem wyrazu
nowych włodarzy Muzeum. Zastosowano go również podczas zmian na wystawie
głównej – pisałem już o dużych portretach o. Maksymiliana Kolbego i rtm. Witolda
Pileckiego umieszczonych w znormalizowanej przestrzeni, gdzie konsekwentnie
prezentowaliśmy małe zdjęcia w celu stworzenia atmosfery intymności.

Metoda
na „ułańskie czako” przynosi doraźne korzyści. Chętnie stosują ją politycy,
ryzykując, że zostaną przelicytowani. Dowodzą tego przykłady z życia
politycznego. Niejeden raz PiS został zepchnięty do defensywy przez skrajnych
nacjonalistów, choćby podczas marszu niepodległości w Warszawie w 2019 r.
Podobnie może się zdarzyć w sferze interpretacji dziejów. Jaki właściwie
powinien być poziom stężenia wzmożenia patriotycznego na wystawie? Kto ma o nim
decydować? Minister Gliński? Czy może to za niskie progi? A więc kto? Już teraz
podnoszą się głosy, że Nawrocki okazał się za miękki i wprowadził zbyt mało zmian.
Kołowrót żądań łatwo nakręcić, domagając się kolejnych „prawdziwych” polskich
bohaterów, bez których trudno sobie wyobrazić historię II wojny światowej. Mówi
się, że Muzeum jest pod presją grupy, która chce wprowadzenia na wystawę
opowieści o Józefie Dambku „Lechu”, komendancie Tajnej Organizacji Wojskowej
Gryf Pomorski, ponoszącym odpowiedzialność za śmierć innego z twórców Gryfa –
Józefa Gierszewskiego „Rysia”, z którym pozostawał w ostrym konflikcie o
niejasnych do końca przyczynach. Łatwo mogę sobie wyobrazić podbicie stawki
przez jakiegoś radykała, który uzna, że np. bez Romualda Rajsa „Burego” jako
żołnierza bohatera nie może istnieć prawdziwa wystawa historyczna. I naprawdę
nietrudno będzie licytować dalej, bo w naszej historii nie jest trudno o piękne
– niektóre dla wszystkich, niektóre ze względu na mniej chlubne karty dla
wybranych – postaci.

Jak
to zatem jest z bohaterami w Muzeum II Wojny Światowej? Byli, są i będą!
Pytanie jednak, w jakim towarzystwie. W październiku 2017 r. ustawiono w Muzeum
portrety żołnierzy AK. Obok rtm. Witolda Pileckiego i gen. Stefana Roweckiego
„Grota” stanął kpt Romuald Rajs „Bury”, winny mordów dokonanych na białoruskiej
ludności cywilnej, i mjr Józef Kuraś „Ogień” z Podhala, którego również trudno
uznać za wzorzec postaw moralnych (i on przekroczył granicę, której żołnierz
nie powinien przekraczać). Budowanie nowego panteonu bohaterów z „Burym” na
czele uwłacza pamięci wszystkich, których ofiara jest opisana w Muzeum.
Przykładów na przedmiotowe traktowanie bohaterów jest więcej. Zespół zmieniający
wystawę zmanipulował biografię o. Kolbego, nazywając jego antysemickie
wydawnictwa misją ewangelizacyjną. Także rtm. Pilecki został wzięty jako
zakładnik polityki historycznej. W czasie swej wizyty w Muzeum prezes IPN
Jarosław Szarek po obmierzeniu fotografii Pileckiego stwierdził, że 15 cm kw.to za mało, i że jest to dowód na marginalizację wielkiego Polaka. Nie
chciałbym polemizować na temat odczuć estetycznych prezesa państwowej
instytucji, lecz do tej pory nie rozumiem, w jakim zakresie rozmiar ten miałby
naruszać godność bohatera narodowego? Tym bardziej że ci, którzy chcieli
narzucić wzorzec godny wielkiego Polaka, nie krytykowali malutkiej fotografii
Heleny Płotnickiej, eksponowanej tuż obok Kolbego. A jej ofiara nie była wcale
mniejsza! Za pomoc udzielaną więźniom KL Auschwitz została aresztowana i zmarła
w obozie. Osierociła sześcioro dzieci.

Dwie ojczyzny

Nigdy
nie uważałem, że w Polsce nie ma miejsca na wizję historii inną niż nasza.
Także taką, która schlebia prawicowym gustom, czy – a niech tam – nawet
megalomańskim! Pod warunkiem jednak, że nie propaguje przemocy, nie stawia
pomników żołnierzom strzelającym do cywilów i nie niszczy wielogłosu debaty
historycznej. W Polsce ostatnich lat minister kultury nie powołuje na dyrektora
Muzeum Polin prof. Dariusza Stoli, kandydata wybranego w konkursie, któremu
przewodniczył zastępca ministra, i oskarża go o szerzenie „klasycznej mowy
nienawiści” (Szułdrzyński 2020). W ramach represji za obronę autonomii
instytucji obcina się dotację dla Europejskiego Centrum Solidarności, likwiduje
się Instytut Europy Środkowo-Wschodniej w Lublinie, wywłaszcza miasto Gdańsk z
Westerplatte, a do historyka protestującego przeciw zmianom na dopiero co
otwartej wystawie wysyła się agentów CBA. Dyrektor wielkiego Muzeum, dotknięty
krytyką prasową, kieruje do profesora historii, dyrektora Instytutu Studiów
Politycznych Polskiej Akademii Nauk Grzegorza Motyki wezwanie przedprocesowe,
domagając się przeprosin i 10 tys. zł. Za co? Za dwa zdania w wywiadzie,
mówiące, że głos Muzeum II Wojny Światowej nie był słyszalny, gdy Putin
pomawiał Polskę o rozpętanie II wojny światowej. Wolność słowa dla żołnierzy
rewolucji niewiele znaczy. Polityka historyczna jest dla nich narzędziem
kreowania jednej pamięci, jednego patriotyzmu i posłusznego obywatela. Rząd twierdzi,
że ma do tego prawo, skoro ma mandat od suwerena i jest dysponentem budżetu, no
i reprezentuje interes narodowy (problemem jest to, że jednocześnie naznacza
się tych, którzy tego interesu rzekomo nie realizują). Rząd wskazuje też
przykłady innych państw, które skutecznie kształtują swój wizerunek. To bardzo
uproszczone uzasadnienie, gdyż w tych państwach, oczywiście demokratycznych,
nikt nie zabija różnorodności. Niszczy się ją w Rosji, która dla niektórych
miłośników skutecznego opowiadania swojej historii staje się wzorcem
skuteczności. Tak jak w czasach Jana Józefa Lipskiego, gdy pisał Dwie ojczyzny. Jak kompromitujące nasz kraj jest budowanie „dobrego wizerunku”
metodami PiS, widać na przykładzie sporu z Izraelem i USA o nowelizację
ustawy o IPN. Ale to nie wszystko. Specjaliści od likwidacji instytucji kultury
przy użyciu sztuczek prawnych nie potrafią zrealizować swych sztandarowych pomysłów
muzealnych. Oczko w głowie ministra Sellina – Muzeum Westerplatte – które stało
się pretekstem do przejęcia Muzeum II Wojny Światowej, nie rozpoczęło dotychczas
zapowiadanej inwestycji budowlanej. Przypomnę, że rok temu w ramach
błyskawicznie przeprowadzonej w sejmie przez PiS „specustawy” zabrano miastu
grunty na Westerplatte na potrzeby mającego tam powstać wielkiego plenerowego muzeum.
Do tej pory wojewoda pomorski nie uporał się z formalnościami, które
pozwoliłyby na przejęcie działek, a Muzeum Westerplatte nie przedstawiło nawet koncepcji
swojej ekspozycji (oprócz kilku tablic z wizualizacjami odbudowanych budynków
na Westerplatte, co natychmiast spotkało się z miażdżącą krytyką historyków
sztuki, podnoszących, że odbudowa w takiej formie jest sprzeczna z zasadami konserwatorskimi).
Do zapowiadanego na ten rok projektu budowlanego jest bardzo daleko – nie ma
żadnych szans na realizację tej zapowiedzi sprzed roku i zapewne również w
następnym. Podobna niemoc panuje wokół innego sztandarowego projektu polityki
historycznej państwa polskiego. Myślę tu o Muzeum Piaśnickim w Wejherowie. Od
2016 r. minister Jarosław Sellin nie może się uporać z remontem willi Musica w
Wejherowie, w którym ma się pomieścić to bardzo potrzebne na Pomorzu muzeum.
Nikt w naszym regionie nie słyszał też o koncepcji jego wystawy stałej. Dodam
tylko, że mówimy o niedużym projekcie inwestycyjnym i wystawienniczym, wszak
willa Musica jest tylko willą…

Jedna ojczyzna,
nie dwie

Odpowiedź
na to, jaka powinna być „polityka historyczna”, jest prosta: niewykluczająca,
pozwalająca obywatelom troszczyć się o wspólnotę i zgodna z ustaleniami badaczy,
nawet jeśli miałaby wyglądać ona trochę inaczej, niż sobie to wyobrażał
minister czy prezes partii. Nie trzeba cenzurować wystaw i walczyć z artystami,
aby budować narodową wspólnotę i pielęgnować pamięć. Nieduży rozmiar zdjęcia
wielkiego bohatera czy nawet piosenka o tęsknocie za ukochaną i dzieckiem,
nawet jeśli jest to tęsknota obywatela ZSRR, nie stanowią dla polskiego muzeum
zagrożenia. Aby skutecznie opowiadać o naszej przeszłości, nie wystarczy
patriotyczna ostentacja ani postulowanie jedności, gdy samemu się ją rozbija.
Najlepiej słuchać przestróg Lipskiego z Dwóch ojczyzn, myśląc o tej jednej, prawdziwej,
dla wszystkich.


Bibliografia

Flieger
E. (2018), Nacjonalistyczne hasła i
fikcyjne dane na grafice Muzeum II Wojny Światowej
, „Gazeta Wyborcza”, 20 V
2018, https://wyborcza.pl/7,75398,23427512,muzeum-ii-wojny-swiatowej-nacjonalistyczna-grafika-i-dane-z.html?utm_source=facebook.com&utm_medium=SM&utm_campaign=FB_Gazeta_Wyborcza&fbclid=IwAR3xHgqAGstv3bAWGWAtiB7_hvk17tE_wV8fkhiyY1wO4iD7oM2mK2iwppg (dostęp 22 V 2020
r.).

Flieger E. (2019), Strefa
szariatu w Muzeum II Wojny Światowej
, „Gazeta Wyborcza”, 20 V 2019, https://wyborcza.pl/7,75968,24802936,strefa-szariatu-w-muzeum-ii-wojny-swiatowej.html (dostęp
22 V 2020 r.).

Kamińska A. (2019), Awantura podczas Nocy Muzeów w Muzeum II Wojny Światowej, „Dziennik
Bałtycki”, 19 V 2019, https://dziennikbaltycki.pl/awantura-podczas-nocy-muzeow-w-muzeum-ii-wojny-swiatowej-muzycy-o-dyrektorze-rozkazal-przerwac-drac-sie-ze-to-bolszewicka/ar/c1-14142511 (dostęp
22 V 2020 r.).

Katka
K. (2017), Tak Kaczyński reklamuje
rządową inwestycję: dar Tuska dla Merkel
, https://trojmiasto.wyborcza.pl/trojmiasto/7,35612,22163184,kaczynski-skandalicznie-o-miiws-dar-tuska-dla-merkel.html (dostęp 22 V 2020
r.)

Komunikat
z dnia 31 marca 2020 r. dotyczący sprawy sądowej w przedmiocie żądań usunięcia
nowych treści wprowadzonych na wystawie głównej [w:] https://muzeum1939.pl/komunikat-dr-karola-nawrockiego-dyrektora-muzeum-ii-wojny-swiatowej-w-gdansku-dotyczacy-sprawy/aktualnosci/3297.html?fbclid=IwAR21uG5rAbTz65sPeVtC6s9w-9iiS_N61sBPx8Nhdo9mgVCz-nRpxVFbVCg (dostęp 22 V 2020
r.)

Lipski J.J. (2011),
Dwie ojczyzny, dwa patriotyzmy. Uwagi o
megalomanii narodowej i ksenofobii Polaków
, http://otwarta.org/wp-content/uploads/2011/11/J-Lipski-Dwie-ojczyzny-dwa-patriotyzmy-lekkie3.pdf (dostęp 22 V 2020
r.).

Machcewicz
P. (2017), Muzeum, Kraków.

Niezależna.pl:
Dyrektor Muzeum II
WŚ zdecydowanie odpowiada Machcewiczowi! „Na każdym kroku w Muzeum było widać
politykę wstydu”
, https://niezalezna.pl/227432-dyrektor-muzeum-ii-ws-zdecydowanie-odpowiada-machcewiczowi-na-kazdym-kroku-na-wystawie-bylo-widac-polityke-wstydu (dostęp 20 V 2020 r.).

ORT
(2019), https://www.youtube.com/watch?v=0K6S7fXpvKo&fbclid=IwAR2cJwWoF_LdlHv4QZwT8UytsKkTOW2A3RRIWHyVsGNhB99jkdhEIXbfMJQ (dostęp 23 V 2020
r.).

Recenzje
P. Niwińskiego, P. Semki, J. Żaryna (2016), https://muzeum1939.pl/tresc-recenzji-wystawy-glownej-muzeum-wraz-z-odpowiedzia-dyrekcji-muzeum/aktualnosci/226.html (dostęp 22 V 2020
r.).

Szułdrzyński
M. (2020), Dziś jest prawdziwa demokracja,
„Rzeczpospolita. Plus Minus”, 28–29 III.

Wnuk
R. (2018a), „Niezwyciężeni” – czyli
folk-history po polsku
, http://ohistorie.eu/2018/07/17/niezwyciezeni-czyli-folk-history-po-polsku/ (dostęp 22 V 2020
r.)

Wnuk
R. (2018b), Wojna o wojnę. Spór o wystawę
główną Muzeum II Wojny Światowej
, „Res Historica”, nr 46, s. 335–350.

Wolff-Powęska
A. (2018), Rocznice historyczne w służbie
propagandy
, „Polityka”, nr 46.


Korekta językowa: Beata Bińko




Jeden wpis, dwa zdania, trzy kłamstwa

Fotografia przedstawia żołnierzy Ukraińskiego Legionu Samoobrony, Hrubieszów, wiosna 1944 r. Zdjęcie pochodzi z pracy: Andrij Bolanowśkyj, Ukrajinśki wijśkowi formuwannia w zbrojnych syłach Nimeczczyny (1939–1945), Lwiw 2003 (s. 400–401).

IGOR HAŁAGIDA

Jeden wpis, dwa zdania, trzy kłamstwa

27 marca 2020 r. na koncie lubelskiego oddziału IPN założonym na jednym z portali społecznościowych pojawił się wpis następującej treści:

27 marca 1944 r. żołnierze Wehrmachtu i ukraińskiej kolaboracyjnej
14. Dywizji Grenadierów SS dokonali pacyfikacji wsi Smoligów w powiecie
hrubieszowskim. W wyniku całodziennej walki zginęło 300 Polaków (w tym w
większości cywile) oraz 50 Ukraińców i Niemców.

W tych dwóch zdaniach, składających się w sumie z 37 wyrazów, zawarto aż trzy nieprawdziwe informacje.

(1) W pacyfikacji Smoligowa i okolicznych kolonii nigdy nie brała udziału Dywizja SS „Galizien”. Wieś została spalona, po krótkiej walce, przez połączone siły 3. Policyjnego Batalionu Kawalerii SS, kompanii Wehrmachtu, dwóch kompanii Wołyńskiego Legionu Samoobrony (złożonego z Ukraińców), baterii dział i 2. Kompanii II Batalionu 5. (galicyjskiego) Policyjnego Pułku SS (także złożonego z Ukraińców). Ta połączona jednostka, określana w niemieckich źródłach jako tzw. bojowa grupa Wullebrandta, była pod niemiecką komendą i została skierowana do walki z oddziałami AK i BCh, podczas których straciła 3 zabitych i 11 rannych. Raport o działalności „grupy Wullebrandta” – z wymienionymi pododdziałami wchodzącymi w jej skłąd – znajduje się w Archiwum Państwowym w Lublinie, toteż autor/autorka/autorzy mógł/mogła/mogli bez większych problemów do niego sięgnąć.

(2) Liczba ofiar – 300 Polaków – została wzięta zupełnie „z głowy…”, gdyż nie znajduje żadnego potwierdzenia w źródłach. Najczęściej w literaturze przedmiotu (wystarczyło zajrzeć!) wspomina się, że w Smoligowie tego dnia życie straciło maksymalnie do 200–220 osób. Jest to i tak przerażająca liczba i nie widzę najmniejszego powodu, by sztucznie ją „pompować” do okrągłych 300.

(3) O ile dwa pierwsze błędy można zaliczyć do tych wynikających z niewiedzy, o tyle sugerowanie w przytoczonym wpisie, że w walkach z polskimi partyzantami zginęło „50 Ukraińców i Niemców”, jest co najmniej nieetyczne, jeśli weźmie się pod uwagę to, iż w rzeczywistości ponad 50 osób (mężczyzn, kobiet i dzieci) narodowości ukraińskiej było wśród zabitych w Smoligowie. Wątek ten występuje w ukraińskiej literaturze przedmiotu (a wzmianka – z odwołaniem do wybranej literatury – znajduje się nawet w polskiej Wikipedii).

Nie wiem, jaki cel przyświecał urzędnikowi z lubelskiego IPN, by
opublikować post akurat w takiej niechlujnej postaci, zawierając w nim
nieprawdziwe stwierdzenia. Chciałbym wierzyć, że to tylko nieświadomość i brak
wiedzy autora/autorki/autorów. Nie byłoby to niczym nadzwyczajnym, gdyż w
obecnym publicznym dyskursie o konflikcie polsko-ukraińskim okresu wojny i
pierwszych lat powojennych można napisać każdą bzdurę (informacja lubelskiego IPN
została podchwycona przez niektórych lokalnych polityków na Lubelszczyźnie,
którzy twórczo ją „wzbogacili” o informację, że w zbrodni uczestniczyły też
oddziały UPA). Wydawałoby się jednak, że od urzędników państwowego instytutu zajmującego
się badaniami naukowymi w zakresie historii można wymagać nieco większej
staranności, tym bardziej że można się oprzeć na bogatej literaturze przedmiotu
wydanej lub współwydanej m.in. przez IPN:

  1. Igor Hałagida,
    Ukraińskie straty osobowe w
    dystrykcie lubelskim (październik 1939
    lipiec 1944) – wstępna analiza materiału statystycznego,
    „Pamięć i Sprawiedliwość”, 2017, nr 1 (29),
    s. 386–387.
  2. Marcin Majewski, Przyczynek do wojennych dziejów Ukraińskiego Legionu Samoobrony
    (1943–1945)
    , „Pamięć i Sprawiedliwość” 2005, nr 2 (8),
    s. 309.
  3. Mariusz Zajączkowski, „Legenda w najlepszym wypadku…”. Kilka uwag na marginesie wojennych
    losów Stanisława Basaja „Rysia”
    , „Pamięć i Sprawiedliwość”, 2017, nr 1 (29),
    s. 470, 477, 483.
  4. Mariusz
    Zajączkowski, Ukraińskie podziemie na
    Lubelszczyźnie w okresie okupacji niemieckiej 1939–1944
    , Lublin–Warszawa
    2015, s. 204.

Korekta Językowa: Beata Bińko




„Niezwyciężeni” – czyli folk-history po polsku

RAFAŁ WNUK

„Niezwyciężeni” – czyli folk-history po polsku

Rosyjski pisarz i historyk Dmitrij Wołodychin upowszechnił określenie folk-history [Wołodychin 1999]. Stworzył je w celu scharakteryzowania niezwykle popularnego we współczesnej Rosji sposobu opisywania przeszłości. Polega ona na masowym serwowaniu odbiorcom wariantów rekonstrukcji wydarzeń historycznych, pozbawionych oparcia w badaniach naukowych. Działania te łączą się z agresywną krytyką profesjonalnych historyków, ostentacyjnym ignorowaniem lub dezawuowaniem wyników ich badań. Uprawiający folk-history autorzy (niekiedy całe instytucje) tworzą ahistoryczne mity, poważnie wpływające na kształt publicznego dyskursu o historii i powszechne wyobrażenia o przeszłości.

W połowie września 2017 r. w sieci premierę miała trwająca nieco ponad 4 minuty animacja komputerowa „Niezwyciężeni”. Towarzyszyła jej szeroko zakrojona akcja propagandowa. Filmik kilkakrotnie wyemitowała TVP. Obejrzało go więc kilka milionów ludzi. Wiarygodność przekazu gwarantował swym autorytetem Instytut Pamięci Narodowej, którego zadaniem jest prowadzenie badań nad dziejami najnowszymi Polski i szeroko rozumiana edukacja historyczna. Reprezentujący IPN wysocy urzędnicy publicznie deklarowali, iż celem filmu jest promocja historii Polski za granicą (stąd angielska wersja językowa) oraz edukacja historyczna Polaków. Skoro za produkcją stoi ważna instytucja państwowa, zajmująca się badaniami historycznymi i polityką historyczną, należy się jej szczególna uwaga. Nie będąc filmoznawcą, medioznawcą czy choćby grafikiem komputerowym, skazany jestem na analizowanie spotu z perspektywy historyka, którego interesuje przede wszystkim stopień zbieżności prezentowanych treści z ustaleniami akademickiej historii.

Już w dziesiątej sekundzie animacji, w kontekście agresji III Rzeszy i Związku Radzieckiego na Polskę, pada zdanie:„Wojna dla Polski potrwa pół wieku”. Zgodnie z zasadami obowiązującymi w produkcji filmów reklamowych główny komunikat ma się pojawić na początku i powtórnie, we wzmocnionej formie, na końcu. Dlatego też w ostatniej scenie widzimy robotników rozbijających mur, a lektor mówi:„Papież daje nam nadzieję na wygraną. Strajki ogarniają Polskę. Komuniści przegrywają. Rozpada się żelazna kurtyna. Wojna zakończona”. W stosunku do okresu 1945-1989 nie użyto określeń typu „zniewolenie”, „ograniczona suwerenność”, „zależność” czy choćby kontrowersyjny termin „okupacja”. Lata określane powszechnie jako „powojenne” i okres PRL-u występują tu wyłącznie jako „wojna”. Producenci filmu za główny cel postawili sobie przekonać świat, że wojna nie zakończyła się w 1945 r., tylko 45 lat później. Cel o tyle trudny do osiągnięcia, że całkowicie oderwany od wiedzy historycznej.

Zbrodnię katyńską, jak mówi narrator, popełnili„Rosjanie”. A jak było naprawdę? Pod decyzją o mordzie katyńskim podpisało się siedmiu członków Biura Politycznego KC Komunistycznej Partii bolszewików. Józef Stalin i Ławrentij Beria − najważniejsi w kontekście tej zbrodni decydenci – byli Gruzinami, Kliment Woroszyłow – Ukraińcem, Anastas Mikojan – Ormianinem, Łazar Kaganowicz– Żydem i tylko dwaj Wiaczesław Mołotow i Michaił Kalinin byli Rosjanami. Również funkcjonariusze NKWD – bezpośredni wykonawcy zbrodni – reprezentowali różne narodowości. Nazywanie zbrodni rosyjską, a nie radziecką lub sowiecką, wynikać może z niewiedzy lub ideologicznych uprzedzeń.

Oglądający dowiaduje się ze spotu o „ponad 20 tys. oficerach rozstrzelanych w Katyniu”. Tymczasem jest to informacja nieprawdziwa. Żołnierzami Wojska Polskiego lub funkcjonariuszami innych polskich służb mundurowych w stopniu oficerskim było około połowy spośród 22 tys. ofiar. Pozostali to podoficerowie, szeregowcy i cywile – obywatele polscy różnych narodowości.

W części animacji poświęconej deportacjom do Związku Radzieckiego i wywózkom do łagrów narrator mówi o „kilkuset tysiącach Polaków wywiezionych na nieludzką ziemię”. Tymczasem spośród 320-340 tys. obywateli II RP deportowanych i 62 tys. skazanych, a następnie wywiezionych do łagrów co najmniej co trzeci był przedstawicielem mniejszości narodowych. Dla przykładu podczas trzeciej wywózki spośród 80 tys. deportowanych aż 84% było Żydami. Rozciąganie pojęcia „Polacy” na wszystkich wywiezionych to już nie uproszczenie, lecz nieuprawniona manipulacja.

W następnej scenie lektor z patosem stwierdza: „Odradzamy się jako armia i przebijamy się na Zachód”. Jednocześnie na mapie pojawiają się strzałki, przypominające te, jakie sztabowcy nanoszą na mapy w celu naniesienia kierunków uderzeń. Zastosowana grafika w połączeniu ze słowami „przebiliśmy się” nie pozostawia wątpliwości, że mowa o działaniach bojowych. Chodzi tu oczywiście o powstałą w Związku Radzieckim, opierającą się na zwolnionych z łagrów, więzień i miejsc przymusowego osiedlenia obywateli polskich, Armię Andersa. Stworzona została ona na podstawie układu Sikorski-Majski, następnie po trudnych negocjacjach, za zgodą Stalina, przerzucona najpierw do Iranu, a następnie do Palestyny. Armia Andersa opuściła więc Związek Radziecki na podstawie umów międzypaństwowych, za obopólną zgodą, bez żadnych działań zbrojnych. Użycie w tym kontekście określenia „przebicie” jest fałszem.

Chwilę później padają słowa: „To my zdobywamy Monte Cassino” i by nie było żadnych wątpliwości, nad ruinami klasztoru pojawia się nieproporcjonalnie wielka biało-czerwona flaga. Przekaz jest jednoznaczny –Polacy samodzielnie zdobyli Monte Cassino. Tymczasem obok Korpusu Polskiego w skoordynowanym ataku, na innych odcinkach, operowały jednostki hinduskie, nowozelandzkie, brytyjskie, amerykańskie, marokańskie i francuskie. Plan uderzenia przygotował brytyjski dowódca gen. Harold Alexander i był głównodowodzącym całością sił. Polacy, po morderczej walce, zajęli ruiny klasztoru. Nie uczyniliby jednak tego bez współdziałania z innymi walczącymi po stronie alianckiej korpusami narodowymi. A pamiętać trzeba, że była to najbardziej międzynarodowa bitwa II wojny światowej. Sugestia, jakoby bitwę samodzielnie wygrali Polacy, nie dodaje animacji wiarygodności. Z punktu widzenia Brytyjczyków, Francuzów lub Amerykanów jest nie do przyjęcia.

Parę sekund później ma monitorze pojawia się czołg w malowaniach 1. Dywizji Pancernej gen. Stanisława Maczka, a lektor mówi: „To nas Niemcy nazywają Czarnymi Diabłami”. Problem w tym, że w istniejącej literaturze przedmiotu brakuje dowodów na to, by Niemcy tak nazywali dywizję gen. Maczka. Evan McGlivrey, autor książki Marsz Czarnych Diabłów [McGlivrey 2006] odwołuje się do czarnych płaszczy, w których podkomendni Maczka walczyli w…kampanii wrześniowej 1939 r.W świecie anglosaskim w roli Czarnych Diabłów II wojny światowej obsadzeni zostali walczący na Wyspach Aleuckich i we Włoszech żołnierze kanadyjsko-amerykańskiej 1. Brygady Sił Specjalnych (1st Special Service Force) znanej powszechnie jako Diabelska Brygada(The Devilʼs Brigade) lub Brygada Czarnych Diabłów (The Black Devilʼs Brigade). Co więcej, na Zachodzie rozpowszechnione jest przekonanie, że to właśnie kanadyjsko-amerykańską jednostkę Niemcy nazywali Czarnymi Diabłami (na co też zresztą nie ma przekonujących dowodów). W efekcie zorientowani w historii II wojny światowej Kanadyjczycy i Amerykanie do tego wątku animacji podchodzą z daleko idącą rezerwą. A szkoda, bo dobrze pokazane walki „maczkowców” w Normandii, Belgii i Holandii mogłoby być świetną ilustracją polskiego wkładu w wyzwalanie zachodniej Europy. Do tamtejszych odbiorców wszak, zgodnie z zapewnieniami IPN, adresowani są „Niezwyciężeni”.

W scenie poświęconej łamaniu szyfrów Enigmy jako przewodni motyw, z niewyjaśnionych przyczyn, występuje tzw. bomba Turinga-Welchmanna (elektroniczno-mechaniczne urządzenie stworzone do łamania niemieckich kodów). Była ona brytyjskim rozwinięciem stworzonej przez polskich kryptologów: Mariana Rejewskiego, Jerzego Różyckiego i Henryka Zygalskiego polskiej bomby kryptologicznej (której w spocie nie zobaczymy). Polacy nie brali udziału w budowie bomby Turinga-Welchmanna, nie wiedzieli nawet o jej istnieniu i nie mieli dostępu do ośrodka Bletchley Park (gdzie „bomba” ta się znajdowała), pracowali tam bowiem wyłącznie Brytyjczycy. Jednocześnie spot milczy o wkładzie Brytyjczyków w łamanie Enigmy. By zrozumieć, jak przekaz taki będzie odbierany na Wyspach Brytyjskich, wystarczy przypomnieć sobie polski odbiór brytyjskich filmów o Enigmie pomijających wkład polskich kryptologów.

W animacji odpowiedzialnością za powstanie żelaznej kurtyny obarczeni zostali zachodni alianci. Licealista kończący pierwszą klasę winien wiedzieć, iż to Związek Radziecki odciął „żelazną kurtyną” państwa Europy Środkowej i Wschodniej od wolnego świata. W regionie euro-atlantyckim jest wiedza powszechna, niekwestionowana, niezbędna do świadomego uczestnictwa w życiu politycznym i debatach historycznych. Dlaczego więc spot rozpowszechnia fałszywą informację? Uważne obejrzenie animacji pozwala udzielić odpowiedzi na to pytanie. Na początku widz dowiaduje się, że w 1939 r. Polacy walczyli „zdani sami na siebie”, opuszczeni przez sprzymierzeńców. W późniejszej scenie, gdy Jan Karski staje ze swym raportem przed waszyngtońskim pomnikiem Lincolna, pomnik się od niego odwraca plecami. Sugestia jest jednoznaczna –Ameryka nas zdradziła. I w końcu następuje moment kulminacyjny. Lektor mówi:„Łamiąc szyfry Enigmy, ratujemy życie milionów ludzi. W podziękowaniu zostajemy zdradzeni. Wolny świat oddziela się od nas żelazną kurtyną”. Tę tezę filmiku można sprowadzić do zdania: Zachód, w którego wartości, my Polacy tak bardzo wierzyliśmy, zawsze nas zdradzał. Antyokcydentalne, antyeuropejskie przesłanie filmu szczególnie dobrze przyjmowane jest w środowiskach nacjonalistycznych.

„Niezwyciężeni” wpisują się świetnie w polski mit romantyczny, którego rdzeniem jest przekonanie o wyższości walki zbrojnej nad codzienną pracą, „żołnierskości” nad wszystkim co cywilne, lekceważenie tego, co zwyczajne, przyziemne. Znajdziemy tam kult powstań i bezpośrednie nawiązania do centralnego polskiego symbolu romantycznego – Chrystusa Narodów. Polacy to wiecznie niewinna ofiara. Osamotnieni, zdradzeni wbrew wszelkim przeciwnościom, heroicznie bronią najwyższych wartości. Za ich cierpieniami i niepowodzeniami zawsze stoją jacyś „obcy” (Rosjanie, Niemcy, zdradziecki Zachód). Niezłomna walka w końcu zostaje wynagrodzona, Polska po pięćdziesięcioletniej wojnie zmartwychwstaje. W tak stworzonej opowieści nie ma miejsca na fakty niepasujące do założonej tezy. Nie ma więc w animacji nic o kolaboracji, mikołajczykowskim PSL, okrągłym stole (w czasie wojny z wrogiem się nie negocjuje tylko walczy), nie ma słowa o milionach Polaków − członkach PZPR (Polak nie może być komunistą) itp.

Błędy, półprawdy i przemilczenia to tylko część problemu. Na odbiorcę, w stopniu nie mniejszym jak fakty, działa język opisu. W animacji konsekwentnie mowa jest o „Rosji Sowieckiej”, „Rosjanach”. Powoduje to przeniesienie punktu ciężkości z ideologii sowieckiej na czynnik narodowy, co w przypadku komunizmu jest zabiegiem co najmniej kontrowersyjnym. Kluczowe znacznie ma to, że narracja prowadzona jest w pierwszej osobie liczby mnogiej, co jest formułą charakterystyczną dla języka propagandy. W klipie zbiorowym podmiotem lirycznym są etniczni Polacy. Użycie etnocentrycznego języka sprawia, że to „my” (Polacy) walczymy z wrogiem, „my” konspirujemy, cierpimy, giniemy itd. Z pola widzenia znikają wszyscy obywatele polscy o niepolskiej narodowości. A to oznacza wykluczenie z wojennej opowieści co trzeciego obywatela II RP. Wyjątek starano się uczynić dla Żydów. Problem z tym, że etnocentryczny język ma swoje prawa. Skoro w całej animacji „my” zostało zarezerwowane dla etnicznych Polaków, to Żydzi nie mogą być częścią „nas”. W scenie opowiadającej o powstaniu warszawskim 1944 r. lektor mówi: „Oddajemy życie w imię wolności i godności” – krótko mówiąc, to „my” giniemy i to „nasze” powstanie. Z ust tego samego lektora, w odniesieniu do powstania z 1943 r., pada zdanie:„W warszawskim getcie walczą polscy Żydzi. Są bez szans”. Na ten jeden moment znika z animacji forma „my”, a pojawia się „oni”. Żydzi, choć polscy, to wciąż „oni”, a nie część „nas”. Taka jest cena wyrzeczenia się perspektywy obywatelskiej i zastąpienie jej perspektywą narodową.

Warstwa wizualna w animacji jest równie ważna jak słowa, niekiedy ważniejsza. W „Niezwyciężonych” widzimy setki postaci, niemal wyłącznie mężczyzn. Jedyny wyjątek stanowi ratująca żydowskie dzieci kobieta w pielęgniarskim fartuchu (ciekawe, ilu cudzoziemców domyśliło się, że jest to Irena Sendler). Polacy w tej opowieści to zbiór składający się z umundurowanych, dokonujących heroicznych czynów mężczyzn. Dla kobiet, dzieci i starców w tak wykreowanym świecie miejsca nie ma. Choć film opowiada o pięćdziesięcioletniej jakoby wojnie, widzimy przelatujące pociski, mnóstwo broni, Niemców i Sowietów w mundurach, to nie ma tam ani jednej sceny śmierci. Nikt nie ginie, nie ma strzępów rozszarpywanych pociskami ciał, wycia z bólu, rzężenia umierających, nie ma ani jednego martwego ciała. Wojna przedstawiona w konwencji gry komputerowej jest mroczna, lecz estetyczna. Jawi się jako patetyczna, frontowa, prawdziwie męska przygoda. Autorzy animacji, nawet jeśli przeczytali takie książki, jak: Pamiętnik z powstania warszawskiego Mirona Białoszewskiego [Białoszewski 1970], Wojna nie ma w sobie nic z kobiety Swietłany Aleksijewicz [Aleksijewicz 2010] czy Tomasza Szaroty Okupowanej Warszawy dzień powszedni[Szarota 1988],to z pewnością lektury te nie inspirowały ich przy pracy nad klipem.

Wołodychin upowszechnił termin folk-history w 1999 r. w reakcji na wzbierającą wówczas w Rosji falę instrumentalizacji historii. W tym czasie wydawało się, iż to problem dla rosyjskojęzycznej strefy kulturowej. Przypadek „Niezwyciężonych” pokazuje, że po 20 latach folk-history zadomowiła się także w Polsce i znalazła tu sprzyjający klimat.

Bibliografia:

McGlivrey E. (2006), Marsz Czarnych Diabłów. Odyseja Dywizji Pancernej gen. Maczka, Poznań.
Wołodychin D. (1999), Fenomien Fol’k-Histori, „Mieżdunarodnyj Istoriczeskij Żurnał”, nr 5, http://scepsis.ru/library/id_148.html [28.02.2018].
Białoszewski M. (1970), Pamiętnik z powstania warszawskiego, Warszawa.
Aleksijewicz S. (2010), Wojna nie ma w sobie nic z kobiety,Wołowiec.
Szarota T. (1988), Okupowanej Warszawy dzień powszedni: studium historyczne, Warszawa.

 

Korekta językowa: Anna Bartoś