Konserwatyzm afirmatywny i historia

Po kliknięciu w zdjęcie można obejrzeć wideo z wystąpieniem dr hab. M. Gawin.
Wideo pochodzi z kanału: „Polska Wielki Projekt

KRZYSZTOF ZAMORSKI

Instytut Historii, Uniwersytet Jagielloński

Konserwatyzm afirmatywny i historia

Poproszono mnie, abym skreślił kilka słów na temat wystąpienia pani minister Magdaleny Gawin na zakończonym niedawno X Kongresie „Polska Wielki Projekt 2020”. Zastanawiałem się przez moment, czy warto tracić czas na komentowanie wystąpienia, które jest wewnętrznie logicznie sprzeczne i sprawia wrażenie nie do końca przemyślanego. Zdecydowałem się z tego powodu, że pani minister ocenia, iż stoimy dzisiaj wobec „reformy humanistyki”. To zaś nie jest zabawne i mało istotne, a poza tym wywołało zrozumiały niepokój w bliskim mi środowisku ludzi zainteresowanych teorią historii. Czy jest to niepokój uzasadniony? Czy to wystąpienie jest zapowiedzią rzeczywistych działań? Głos zabiera wiceminister kultury, można więc zapytać, w jakim stopniu jest to pogląd podzielany przez cały rząd i ministerstwo nauki? Poza tym tak się dzieje ostatnio w naszym kraju, że sferom aktualnie rządzącym reforma nostalgicznie myli się z deformą. Jest się czego bać.

Zauważyć chcę na początku, że nie wszystko, co mówi pani wiceminister, jest pozbawione racji. Trudno na przykład nie zgodzić się z oceną, że system punktowy wprowadzany w ocenie dokonań naukowych od 2010 r., rujnuje humanistykę. Trudno też nie bić na alarm w jednym rytmie z panią minister Gawin, gdy mówi, że: „humanistyce w Polsce zagraża umiędzynarodowienie rozumiane w technokratyczny sposób [podkreślenie moje]”. Tak, to jest prawda. Punktoza nie jest dobrym panaceum na słabości naszej nauki, a służy przede wszystkim biurokratyzacji postępowań oceniających ludzi i instytucje nauki. Nie ma wątpliwości, że potrzebny jest inny system ewaluacji, szczególnie w humanistyce. Powinniśmy iść w kierunku ocen jakościowych lub łączyć elementy oceny punktowej z wiarogodną oceną niezależnych ekspertów. Podobnie osobiście zgadzam się z panią minister, gdy widzi w ustawie z 2010 r. i następnych negatywny skutek w postaci osłabienia tradycyjnych więzi mistrz–uczeń, co równie słusznie wiąże z zanikiem skuteczności tworzenia zespołów badawczych w humanistyce. Niepokój we mnie jednak „szeleszcze”, gdy pytam, czy rządy „dobrej”, czyli obecnej zmiany, w której pani profesor Magdalena Gawin sprawuje wysoką funkcję ministerialną, zapobiegły temu czy też przybiły gwóźdź do trumny konstytucją dla nauki? W jaki sposób wybrniemy z bałaganu, jaki ta ustawa wniosła w życie szkół wyższych, tego nie wie nikt. Jeśli miałoby to polegać na walce z punktozą, to przynajmniej w tym zakresie widzę możliwe zrozumienie i wsparcie wielu środowisk.

Zgoda pryska jednak, w miarę jak profesor Magdalena Gawin wkracza na grunt historii. Na przykład trudno się z jednej strony nie zgodzić, że w nauce, w tym w nauce historii, należy poszukiwać oryginalnych metod i kierunków badawczych. Gorzej, jeśli to poszukiwanie oryginalności ma iść na przekór aktualnym prądom badawczym. Jak można stworzyć oryginalną metodę badawczą, nie patrząc na doświadczenia innych? W jaki sposób można ocenić oryginalność badań, nie odnosząc ich do uprawianych w przysłowiowym Londynie czy Berlinie? Pani minister mówi, że chodzi o rodzimy kontekst, o pisanie i wybieranie tematów istotnych dla Polski, a nie ważnych dla Londynu czy Paryża. Czy Paryż i Londyn mają coś wspólnego z masą pieniędzy przekazywanych na IPN czy Instytut Dziedzictwa Myśli Narodowej w sytuacji, w której sama pani wiceminister mówi o tym, że najskuteczniej uczelnie prowadzą badania własne? Nie sądzę też, aby Paryż czy Berlin były zainteresowane w zakazywaniu nam, abyśmy podejmowali ważne rodzime tematy badawcze. Nie straszyłbym tak bardzo Paryżem, bo na przykład trudno o bardziej propolską książkę niż album Gaetana Nocqa z naukowym wsparciem Isabelle Davion o rotmistrzu Pileckim. Nie straszmy też Londynem, bo znowu trudno o ciekawszą książkę o Rzeczypospolitej Obojga Narodów niż ostatnia synteza Roberta Frosta. Jeśli mamy być twórczy, to dążmy do tego, aby nasze poglądy, metody opracowane na podstawie naszego rodzimego materiału wniosły coś do nauki uprawianej w Tokio, Paryżu, Londynie i Moskwie. Nauka, podobnie jak kultura, ma wymiar uniwersalny i o tym nie wolno zapominać, szczególnie wiceministrowi kultury. Na czym ma polegać pożądane również przez panią minister umiędzynarodowienie humanistyki nie w technokratyczny sposób, jeśli nie na wniesieniu czegoś nowego i oryginalnego do uniwersalnego skarbca wiedzy?

Jeszcze bardziej niepokojąca dla mnie jest racjonalizacja służebności uniwersytetów wobec państwa. Pani minister Gawin mówi tu o perspektywie, w której uniwersytety powinny/mogą? stać się narzędziem polityków, bo „uniwersytety są ważne do prowadzenia polityki”, choć „ich wpływ jest opóźniony i daje efekt po kilkunastu, kilkudziesięciu latach”. W stwierdzeniu, że uniwersytety są ważne do prowadzenia polityki, kryje się zasada, iż to politycy mają sterować uniwersytetami, a nie ludzie wiedzy, ponieważ politycy właśnie wiedzą lepiej, czego potrzeba państwu i społeczeństwu. Zawsze uważałem, że wiele nieszczęść w historii wynika tego, iż to politycy, podobnie jak większość ludzi, potrzebują zwykle wiele czasu, by zrozumieć to, o co spierają się uczeni. Może rozumuję błędnie w tej sprawie, może ktoś mnie wyprowadzi z tego błędu. Jak w tej sytuacji można powierzyć politykom sterowanie priorytetami badań podstawowych, skoro często idą w kierunku przeciwnym od poglądów polityków? Także uważam, że uniwersytety są ważne dla polityki prowadzonej przez państwo, tyle tylko, że nie jako instrumenty w rękach aktualnie będących u władzy ugrupowań politycznych. Instrumenty służące realizacji idei podzielanych chwilowo przez popierającą te ugrupowania część obywateli. A co, jeśli obywatele zmienią zdanie i zaczną popierać partie polityczne będące w opozycji? Czy wtedy uniwersytety będą ponownie zmieniać priorytety badań i kształcenia? Doświadczenia uniwersytetów realizujących zamierzenia partii rządzącej, która posiadła wiedzę jedynie prawdziwą, mamy naprawdę duże. Żyje jeszcze generacja, która zamiast od wykładu inauguracyjnego studia zaczynała od praktyk robotniczych… Wyszło, jak wyszło. To ta generacja podważyła monopol jedynie słusznie myślącej partii.

Trudno mi się pogodzić z innymi opiniami pani minister. Nie odpowiada mi zakwestionowanie wartości ego-dokumentów jako podstawy źródłowej w słowach o podstawie źródłowej badań dzisiejszych historyków najnowszych. Wcale tak nie jest, że historycy nie siedzą w archiwach. Ileż to razy przychodziło czekać na lepsze miejsce w czytelni, bo tylu było pracujących w archiwach? Nie można także negować wartości źródeł drukowanych dla historii najnowszej. Listy oraz pamiętniki – i te drukowane, i te rękopiśmienne – są ważnym źródłem. Negowanie wartości ego-dokumentów cofa metodologicznie historię gdzieś do połowy XIX w. Oczy przecierałem ze zdumienia na słowa pani profesor Gawin dotyczące historii społecznej. Obok mojego kolegi i przyjaciela Marka Kornata to druga znana mi osoba profesjonalnie związana z historią, która w XXI w. dostrzega niebezpieczeństwo w rozwoju historii społecznej (zob. https://magazyn.wp.pl/informacje/artykul/prof-kornat-75-lat-po-zakonczeniu-ii-wojny-swiatowej-grozi-nam-jej-banalizacja-wywiad). Tym razem jest to tym dziwniejsze, że Magdalena Gawin doktorat pisała pod kierunkiem Janusza Żarnowskiego, wielkiego propagatora badań społecznych w najnowszej historii Polski. Widać, prawdę mówi pani minister, że zmieniła zdanie. Problem jednak w tym, że historia społeczna nie jest ostatnim wynalazkiem nauki historycznej. Spór o wartość poznawczą badań historii politycznej i historii społecznej, czy jak to wówczas nazywano społeczno-gospodarczej, to kwestia przełomu XIX i XX stulecia… Wtedy zatem stało się całe to „nieszczęście”, jakim jest pojawienie się wątku historii społecznej w historiografii. Nie dość, że się pojawiła, to jeszcze tak znacząco wpłynęła na jej rozwój. Mamy zresztą na tym polu wielkie i ważne dokonania, że wspomnę choćby międzynarodową pozycję Zofii Daszyńskiej-Golińskiej, szkołę Franciszka Bujaka, osiągnięcia Witolda Kuli, Mariana Małowista i jego szkoły, Jerzego Topolskiego czy Andrzeja Wyczańskiego. Błędna i nieprawdziwa jest też wyrażona przez panią minister ocena współczesnej historiografii polskiej oparta na stwierdzeniu, że najnowsza historia polityczna w Polsce jest w odwrocie. Obrady ostatniego XX Zjazdu Historyków Polskich w Lublinie pokazują coś wręcz przeciwnego. Wystarczy przyjrzeć się liczbie publikacji polskich w zakresie historii z podziałem na dziedziny. W Polsce niedowartościowane są właśnie inne kierunki badań, a nie najnowsza historia polityczna Polski. Wbrew twierdzeniom minister Gawin powiem, że niepozbawione racji są obecnie poglądy mówiące o ponownej retoryzacji historii w dzisiejszej kulturze historycznej, o powrocie do historii postrzeganej wyłącznie jako Zeitgeschichte. To ta historia stała się przedmiotem debat i sporów, to o nią chodzi poszczególnym ugrupowaniom politycznym próbującym narzucić swój punkt widzenia świata innym. Nie jest to bynajmniej miejsce historii, które by mnie osobiście zachwycało. Jestem scjentystą. O jakiej cenzurze badań i presji panującej na uczelniach w doborze tematów badań można mówić? Proszę przyjrzeć się w „Bibliografii Historii Polskiej” tytułom prac z historii najnowszej, jakie powstają w naszym kraju. Gdzie tu widać ślady wewnętrznej cenzury uniwersyteckiej zakazującej podejmowania innych tematów niż badania gender, postkolonialne itp.? Dominuje absolutnie historia polityczna, i to ta, której tak bardzo pożąda pani minister, zaś tych tak bardzo postponowanych w wystąpieniu Magdaleny Gawin prac z antropologii historycznej trzeba szukać ze świecą.

Na koniec. Dlaczego wystąpienie pani minister oceniam jako logicznie sprzeczne? W jego preambule pani minister wygłasza bardzo szlachetną deklarację, że zacytuję: „humanistyka jest autoteliczna […]. historia, ona jest po to, aby pokazać różne odcienie przeszłości. Ona nie może być instrumentalizowana”. Kończy zaś swój udział w dyskusji wnioskiem: „Postulat, żeby państwo całkowicie wycofało się z modelowania polityki szkolnictwa wyższego, uważam za bardzo groźny”. Jeśli zatem zapowiadana reforma ma w ten sposób uszanować autoteliczność humanistyki, to dopiero jest groźne. Konserwatyzm afirmatywny jest niewątpliwe bliski sercu pani minister, tak przynajmniej wynika z deklaracji. Nawiedziła mnie jednak wątpliwość, czy przypadkiem Magdalena Gawin nie afirmuje historii jako nauki w jej postaci z końca XIX w. Od tego czasu jednak przeżyliśmy dwie wojny i komunizm. Nie obyło się to bez udziału nauki historycznej. Czy potrzebna nam jest powtórka z historii? Skończę optymistycznie. Trochę uspokajają mnie jej książki, te o równouprawnieniu kobiet (2015) i o eugenice w Polsce (2003). Więc może nie będzie tak źle.

Kraków, 22 października 2020 r.


Korekta językowa: Beata Bińko

Pobierz PDFDrukuj tekst