Wycinanki (124) Nieśmieszny żart

WOJCIECH WRZOSEK

Wycinanki (124)

Nieśmieszny żart



W systematycznie nagradzanej książeczce p.t.  L`art du roman, wydanej w 1986 roku, Kundera, w esejach jakie się na nią składają, napomyka o swej debiutanckiej powieści:

„W latach 1968 i 1969 przełożono Żart na wszystkie zachodnie języki. Ile niespodzianek mnie jednak czekało! We Francji tłumacz napisał nową powieść, suto zdobiąc mój styl. W Anglii wydawca usunął fragmenty medytacyjne, opuścił rozdziały muzykologiczne, zmienił kolejność poszczególnych części: ułożył powieść od nowa. Inny kraj. Spotykam się z moim tłumaczem: nie mówi ani słowa po czesku. „Jak pan zdołał przetłumaczyć tę powieść?” „Sercem”  odpowiada i pokazuje moje zdjęcie, które wyciągnął z portfela. Był tak sympatyczny, że nieomal uwierzyłem, iż naprawdę można tłumaczyć dzięki telepatii serc. Oczywiście rzecz się miała o wiele prościej: oparł przekład na wersji francuskiej, podobnie jak tłumacz w Argentynie. Inny kraj: przekładu dokonano z czeskiego. Otwieram książkę i przypadkowo trafiam na monolog Heleny. Długie zdania, które u mnie zajmują całe akapity, dzielą się na niezliczone zdania proste…Wstrząs, jaki przeżyłem, czytając przekłady Żartu, trwale mnie naznaczył. Tym bardziej, że dla mnie, który nie mam praktycznie czeskich czytelników, przekłady są wszystkim. Dlatego też kilka lat temu postanowiłem wreszcie zrobić porządek z obcojęzycznymi wydaniami moich książek. Nie obyło się bez konfliktów i wysiłku: na lekturze, sprawdzaniu, poprawianiu moich dawnych i nowych powieści w tych paru językach, w których czytam, strawiłem ładny kawałek życia…

Autor usilnie starający się czuwać nad przekładami swych powieści ugania się za niezliczoną ilością słów niczym pasterz za stadem zdziczałych owiec; staje się on smutną postacią dla siebie, a dla innych śmieszną. Podejrzewam, że mój przyjaciel Pierre Nora, dyrektor pisma „Le Débat”, spostrzegł ów żałośnie śmieszny wymiar mojej pasterskiej egzystencji. Pewnego dnia rzekł mi ze źle skrywanym współczuciem: „zapomniałbyś wreszcie o swych kłopotach i lepiej napisał coś do mojego pisma. Przekłady zmusiły, byś zastanowił się nad każdym słowem. Napisz zatem twój osobisty słownik. Twoje słowa klucze, słowa zasadzki, słowa miłostki…”[1]



Tymczasem  – jak wiemy [2]– po wakacjach Ludwik  wraca na uczelnię w błogim oczekiwaniu, że spotka Małgorzatę i wróci do swych społecznych obowiązków:

Toteż z radością powitałem początek października, który wreszcie nadszedł; wraz z nim zaczynał się rok akademicki, a parę dni wcześniej moja praca w Związku Studentów, gdzie miałem własny pokój i moc najrozmaitszej roboty. Jednakże już następnego dnia wezwano mnie telefonicznie do sekretariatu uczelnianego partii. (…) Zadzwoniłem, drzwi otworzył mi sekretarz komitetu, wysoki młodzieniec o pociągłej twarzy, jasnych włosach i lodowato zimnych, niebieskich oczach. Powiedziałem: Cześć pracy”. Nie odpowiedział, rzucił tylko: „Wejdź dalej, czekają na ciebie”.

W głębi, w ostatnim pokoju, gdzie mieścił się sekretariat, czekało na mnie trzech członków uniwersyteckiej organizacji partyjnej. Powiedzieli, żebym usiadł. Usiadłem i zrozumiałem, że dzieje się coś niedobrego. Wszyscy trzej towarzysze, których dobrze znałem i z którymi ucinałem sobie zwykle wesołe pogaduszki, mieli oficjalny wyraz twarzy; zwracali się do mnie wprawdzie per ty (jak to jest w zwyczaju między towarzyszami), ale w tej chwili nie była to forma  p r z y j a c i e l s k a, lecz raczej urzędowa i  z ł o w r ó ż b n a. (Przyznam się, że od tego czasu mam awersję do mówienia sobie per ty;) [3]

(…) Siedziałem zatem przed trzema mówiącymi do mnie per ty studentami, którzy zadali mi pierwsze pytanie: czy znam Małgorzatę. Powiedziałem, ze znam. Zapytali, czy z nią korespondowałem. Powiedziałem, że tak. Zapytali, czy przypominam sobie, co do niej pisałem. Powiedziałem, że sobie nie przypominam, w tej chwili jednak stanęła mi przed oczami kartka z prowokacyjnym tekstem i zacząłem się domyślać, o co chodzi. Nie możesz sobie przypomnieć? – pytali. Nie odpowiedziałem. A co do ciebie pisała Małgorzata? Wzruszyłem ramionami, aby wywołać wrażenie,  że pisała do mnie o sprawach osobistych, o których nie mogę tutaj mówić. Pisała coś o szkoleniu? – pytali. Tak, pisała, powiedziałem. I co jeszcze? Że mają dobre referaty i dobry zespół. Czy pisała, że na szkoleniu panuje zdrowy duch? Tak, rzekłem, coś takiego pisała. Czy pisała, że zaczyna rozumieć, co to jest siła optymizmu? Pytali dalej. Tak, odparłem. A co ty sądzisz o optymizmie? O optymizmie? A co powinienem o nim sadzić? Spytałem. Czy sam uważasz się za optymistę? – pytali dalej. Tak, uważam, rzekłem nieśmiało. Lubię kawały, całkiem wesoły ze mnie chłopak – usiłowałem złagodzić ton przesłuchania. Wesoły może być i nihilista, rzekł jeden z nich, może na przykład śmiać się z ludzi, którzy cierpią. Wesoły może być i cynik, ciągnął dalej. Uważasz, że można zbudować socjalizm bez optymizmu? Zapytał inny. Nie, powiedziałem. A więc ty nie jesteś za tym, żeby zbudować u nas socjalizm? – rzekł  trzeci. Jak to?  – broniłem  się dalej. Nie wykręcaj się, napisałeś to. Marks powiedział, że religia to opium dla ludu, ale dla ciebie opium to nasz optymizm! Napisałeś to do Małgorzaty.  Ciekaw jestem, co by powiedzieli nasi robotnicy i przodownicy pracy, którzy przekraczają plany, gdyby się dowiedzieli, że ich optymizm to opium, nawiązał natychmiast inny. A trzeci dorzucił: Dla trockistów twórczy optymizm to zawsze tylko opium. A ty jesteś trockista. Na Boga, skąd wam to przyszło do głowy? – broniłem się. Napisałeś to czy nie? Może i dla kawału coś takiego napisałem, przecież to już dwa miesiące, nie przypominam sobie, nie przypominam sobie. Możemy ci to przypomnieć, rzekli i odczytali moją pocztówkę; „Optymizm to opium dla ludu! Zdrowy duch zalatuje głupotą! Niech żyje Trocki!” Te zdania zabrzmiały w małym pokoju komitetu partyjnego tak strasznie, że w tej chwili zląkłem się ich i poczułem, że posiadają niszczycielską moc, której już nie dam rady. Towarzysze, to miał być żart, rzekłem, lecz czułem, ze nikt mi nie może uwierzyć. Was to śmieszy? – zwrócił się jeden z towarzyszy do dwóch pozostałych.”[4]



[1]    M. Kundera, Sztuka powieści. Esej, tłum. M. Bieńczyk, Grupa Wydawnicza Foksal, 2015, wyd. 3, Warszawa 2015,  s. 141-142.

[2] Zob. Wycinanki(123) Žert . Optymizm to opium dla ludu, historie.eu/varia

[3] M. Kundera, Żart, tłum. E. Witwicka, wyd. 5, Warszawa 2021, s. 48-49.

[4] Tamże, 49-50.

Pobierz PDFDrukuj tekst