Co tu jest grane?

Po kliknięciu w zdjęcie można obejrzeć wideo z wystąpieniem dr hab. M. Gawin.
Wideo pochodzi z kanału: „Polska Wielki Projekt

JAN POMORSKI

Instytut Historii, Uniwersytet Marii Curie-Skłodowskiej

Co tu jest grane?

Zastanawiałem się, czy warto jeszcze raz zabierać głos, gdy tak wiele trafnych słów zostało już wypowiedzianych w kontekście wystąpienia pani minister Magdaleny Gawin. Być może kogoś zdumiewa poświęcanie tak dużej uwagi w portalu www.ohistorie.eu jednemu wystąpieniu (na dodatek tak mocno krytykowanemu), bo w ten sposób dodaje mu się na wyrost znaczenia. Jednak istotny wydaje się szerszy kontekst tej wypowiedzi, a mianowicie sam panel „Współczesne uniwersytety: stan wolności akademickiej” na dziesiątym już kongresie „Polska wielki projekt”.

Przyznaję,
że zawsze drażnił/odstraszał mnie tytułowy patos tych kongresów: wielkości nie
da się przecież zadekretować, a „Polska” to dziś bardziej stan
umysłu niż jakieś zbiorowe przedsięwzięcie, jak to było przed stu laty,
gdy wybijaliśmy się na niepodległość. Ale zachęcony wymianą zdań w portalu i
komentarzami cenionych przeze mnie osób, które jakoś poruszyła/dotknęła/oburzyła/zainspirowała
wypowiedź dr hab. Magdaleny Gawin i ja w końcu uległem pokusie obejrzenia jej wystąpienia
na YouTube. Niestety, podobnie jak większość zabierających głos, nie znalazłem tam
nic oryginalnego/mądrego/godnego zapamiętania czy podania dalej. Postanowiłem
jednak osadzić tę wypowiedź w szerszym kontekście – idąc tu za dyrektywą heurystyczno-metodologiczną
pani minister, by historyk sięgał do źródeł dla „oddania wszystkich barw
przeszłości” (to cytat z MG 😊 – przy okazji
pozdrawiam prof. Wojciecha Wrzoska, który znakomicie zrekonstruował „logikę” tej
argumentacji), czyli na spokojnie wysłuchać całego panelu. Myliłby się ten, ko
by pomyślał: kolejna godzina stracona… Niby tak, choć nie do końca, bo gdy już
przebije się interpretacyjnie przez humanistyczne „barwy ochronne”, maskujące
rzeczywiste cele panelu, robi się naprawdę ciekawie…

Panel
firmował jako moderator profesor Ryszard Legutko, jedna z twarzy „narodowego PiSrealizmu”. Zaprosił on do
debaty – w sposób sobie tylko wiadomy („znajomi królika”?), bo klucz doboru
panelistów nie został podany i nie dał się zracjonalizować – czworo dyskutantów,
deklarujących afiliację ze środowiskiem uniwersyteckim (choć nie do końca, w
oficjalnym programie byli bowiem przedstawiani jako: Magdalena Gawin –
historyk, Zbigniew Janowski – architekt, filozof, Piotr Nowak – tłumacz,
redaktor, wydawca, oraz Bogdan Musiał – historyk). Dzięki zapisowi cyfrowemu i
jego publikacji w mediach społecznościowych pozostał z tej debaty trwały ślad (przepraszam
za nieadekwatne wobec desygnatu użycie – i to już po raz drugi – pojęcia „debata”), i to… najlepsza kara dla
dyskutantów!
Bo każdy, kto ma dostęp do Internetu, może teraz wejść do tego
największego z możliwych archiwów i nawet bez większych umiejętności
hermeneutycznych przekonać się, że… „król jest nagi”! Lub – używając innej
stylizacji językowej – że wybierając panel… „trafiło się w pustkę”! (kolejny cytat
z konserwatystki afirmatywnej).

Miałkość, powierzchowność obserwacji i wypowiadanych ex cathedra stanowczych sądów (choć wizualnie tylko z perspektywy fotela 😊) o upadającej rzekomo kondycji uniwersytetów w Stanach Zjednoczonych, w Niemczech, w Europie (na Zachodzie/w Londynie/Paryżu etc.), no i oczywiście w Polsce, dla wzmocnienia siły przekazu opatrzonych najczęściej dużym kwantyfikatorem, była/jest obrazą dla intelektu PT publiczności. Ale kto by się przejmował takim drobiazgiem, przecież panel w intencjonalnym zamyśle organizatorów miał służyć zupełnie czemuś innemu. Przekaz dnia/tygodnia/miesiąca jest następujący: reforma szkolnictwa Gowina jest zła, ponieważ bardzo uderzyła w humanistykę, trzeba więc wykorzystać kolejną „dobrą zmianę” w Ministerstwie Nauki i Szkolnictwa Wyższego, by ratować polską humanistykę. Po to właśnie ten panel intencjonalnie zorganizowano i odpowiednio nagłośniono w Internecie. Przecież POLSKA HUMANISTYKA TO WIELKI PROJEKT, kto z humanistów ośmieli się zaprzeczyć!. Chodźcie z nami! – wprawdzie nie wybrzmiało explicite na panelu, ale podtekst był wyraźny, a dyskusja, jaka rozwinęła się w następstwie (także w portalu www.ohistorie.eu), dowodzi nawet względnej skuteczności strategii obranej przez Legutkę i Gawin. Pani minister mówiła wprost o potrzebie „szukania szeroko sprzymierzeńców” w tym zbożnym dziele naprawy polskich uniwersytetów i polskiej humanistyki. Czytaj: szukania wśród tych, którzy – dalecy od „dobrej zmiany” – w „punktozie” i „grantozie”widzieli i widzą poważne zagrożenie dla Akademii. W dobie panującej wokół pandemii nasuwa mi się jedyne możliwe skojarzenie: ratowanie humanistyki w takim sojuszu przypomina mi wybór między dżumą a cholerą. Profesor Krzysztof Brzechczyn ujął to jakoś inaczej.

Pomijam
już to, że pani Magdalena Gawin najwyraźniej nie zna zapisów ustawy i niewiele
wie o ewaluacji (mówi na przykład o 24 punktach za artykuł – sic!, podczas gdy punktacja czasopism to
20/40/70/140/200), ale prawdziwie zaskoczyła mnie dopiero stwierdzeniem, że
największy problem Uniwersytetu Warszawskiego widzi w tym, że nie ma tam
wydziału teologii (przy okazji prostuję nieprawdziwą informację, że w Warszawie
nie ma gdzie jej studiować – wypadałoby wiedzieć, że teologia jest na UKSW i w
Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej). Rozumiem, że erygowanie teologii jest warunkiem niezbędnym, rodzajem przepustki
do programu „POLSKA HUMANISTYKA TO WIELKI PROJEKT”. Dopytam, czy także warunkiem wystarczającym? Choćby w
kontekście finansowania i ewaluacji humanistyki.

A
może pani Magdalenie Gawin chodzi raczej o teologię polityczną? Odpowiem tedy
cytatem z encykliki Redemptor hominis:

Kościół sformułował wyraźnie swoje stanowisko wobec tych ustrojów,
które rzekomo na rzecz dobra wyższego, jakim jest dobro państwa – historia zaś
wykazała, że jest to dobro określonej tylko partii utożsamiającej siebie z
państwem – ograniczały prawa obywateli, pozbawiały ich tych właśnie
nienaruszalnych praw człowieka, które mniej więcej w połowie naszego stulecia
doczekały się sformułowania na forum międzynarodowym
(Encykliki ojca
świętego Jana Pawła II
, Znak,
Kraków 2005, s. 49).

To
ważne, bo pani minister zapewnia – cytuję – „ja nie lubię chodzić na przegraną
wojnę”, zatem już wie, z kim w obozie władzy trzymać… No a gdyby dodatkowo spełniło
się jeszcze marzenie/postulat profesora Nowaka (tym razem chodzi o panelistę z
Białegostoku) i humanistyka – jako niemająca, jego zdaniem, nic wspólnego z
nauką (sic!) – wyszła z mroków
Ministerstwa Nauki i Edukacji i została przygarnięta przez Ministerstwo Kultury
i Dziedzictwa Narodowego (że o Sporcie już nie wspomnę), mielibyśmy prawdziwe
Oświecenie – panaceum na wszystkie nasze środowiskowe bolączki, na zapaść polskiej
humanistyki. Już żadne he or she nie miałoby nic do powiedzenia. Jakie
to proste! Proponuję przedstawić autora pomysłu od razu do Nagrody Państwowej I
stopnia. Z uzasadnieniem: za konserwatyzm performatywny jako dopełnienie
konserwatyzmu afirmatywnego.

Pozostaje
jeszcze pytanie, kiedy to Oświecenie do nas zawita i co wedle „dobrej zmiany”
polskiej humanistyce przeszkadza, by zaczęła świecić pełnym światłem. Przede
wszystkim „mit internacjonalizacji” – twierdzi profesor Legutko. Dlaczego? Dlatego
że umiędzynarodowienie polskiej nauki, na które postawiła reforma Gowina,
prowadzi wprost do „pogłębienia [jej] prowincjonalizmu”, co w sferze
autorefleksji/samoświadomości musi prowadzić wprost do frustracji (środowisko
akademickie jest zdaniem profesora najbardziej „miękkim ogniwem”). Napięcie
emocjonalne, którego źródłem jest reforma Gowina, „zmienia polskie uniwersytety
na gorsze”. Oczywiście moja obserwacja dotyczy tylko humanistyki, zastrzega się
Legutko, włączając doń przy okazji… socjologię. To dość innowacyjna teza, ale
niech mu tam! Zabawne, że autor Triumfu człowieka pospolitego – jeden z
tych, który uderzył w elity, tworząc mit suwerena jako antyelity – przy okazji
tej dyskusji otwarcie utyskuje na egalitarność polskiego uniwersytetu, przeciwstawiając
ją dawnej elitarności, którą tak cenił w Akademii. Obsmak profesorski
wynikający z umasowienia edukacji na poziomie wyższym łączy Legutko z
narzekaniem na postępującą instrumentalizację edukacji: dzisiaj ma ona czemuś służyć, zamiast być wartością autoteliczną. Świetnie się przy
tym wpisuje, głosząc taki pogląd, w nostalgiczne nastroje części naszego
środowiska, z rozrzewnieniem wspominającego, jak to dobrze drzewiej bywało. Przysłuchująca
się z atencją tej pełnej troski o wolność akademicką diagnozie kondycji polskiego
uniwersytetu, pani minister nie omieszkała rzecz jasna nawiązać do wartości
autotelicznych na początku swego wystąpienia, akcentując zgodność własnego myślenia
z „filozofią męża sprawiedliwego”.
Czy nasuwające się skojarzenie z „drogowskazem
niemuszącym podążać drogą, którą sam wskazuje” jest moim nadużyciem
interpretacyjnym w stosunku do autora książki o Sokratesie?

Magdalena
Gawin dodaje, że perspektywa „narodowa” w humanistyce/historii jest wypierana
przez podejścia, które odwołują się do innych kategorii, przez co polska
kultura traci/straci, bo nie będzie przedmiotem badania (o jej case study
z Kochanowskim nie będę się wypowiadał, zrobili już to inni). Umacnia obydwoje
w tym przekonaniu profesor Zbigniew Janowski, uciekający na łono ojczyzny przed
opresją amerykańskich uniwersytetów. Jeśli dobrze zrozumiałem jego osobisty
kłopot, źródłem tej frustracji stało się zetknięcie z rozmaitymi studies,
które rozpleniły się w Stanach: przedmiotem nauczania studentów z całego świata
nie są już klasyczne dyscypliny, jak to było w czasach jego młodości, ale o
zgrozo – rozmaite mniejszości czy kultury narodowe, o gender czy women
studies
już nie wspominając. Trauma profesora Janowskiego wydaje się jednak
odwrotnie proporcjonalna do poziomu jego wiedzy na temat tych studiów (lub do zdolności
poznawczych), co ekshibicjonistycznie ujawnia, mając przy okazji słuchaczy za
ignorantów. Czy on naprawdę myśli, że w Polsce nikt nie widział curriculum
takich studiów?!

Kolejny
wątek wprowadził profesor Bogdan Musiał, opowiadając o swoim doświadczeniu z
uniwersytetów niemieckich. Chodzi o głęboko zakorzenioną tam tradycję, sięgającą
jeszcze narodowego socjalizmu, ale mającą także jakieś podstawy prawne i dzisiaj,
formatowania kadr akademickich przez państwo (zarówno na poziomie
poszczególnych landów, jak i państwa jako całości). By zrobić karierę naukową w
Niemczech, powiada Musiał, musisz podporządkować się oczekiwaniom władz. Bez
tego nie będziesz miał dostępu do środków na badania. Obowiązuje zasada: państwo
płaci, państwo wymaga. Na szczęście, pociesza profesor, aktualnie nie ma w
Niemczech monopartii i w poszczególnych landach rządzą różne opcje polityczne, co
gwarantuje pluralizm uniwersytetów w skali kraju. Ale nie wewnątrz każdego z
nich – tam obowiązuje poprawność polityczna. Ten proces „glajszachtowania”
środowiska naukowego, jak określił to sam Musiał, prowadzi wprawdzie do znanego
z PRL „dwójmyślenia”, ale za to na uniwersytetach jest porządek, państwo/land
wspiera badania naukowe, zwłaszcza te przez siebie zamówione, i w rezultacie historia/humanistyka
w Niemczech ma się bardzo dobrze. Taką mniej więcej informację dostał odbiorca
tego przekazu.

I
nie rzecz w tym, ile było w tym postprawdy;
ważniejsza jest odpowiedź na pytanie, czy ten wątek pojawił się na panelu
przypadkowo, czy też był zamierzony? Wyraźne ożywienie i okazywanie sympatii
dla „modelu niemieckiego” przez słuchających tej wypowiedzi minister Gawin i
profesora Legutkę, a przede wszystkim ostatnie publiczne zapowiedzi zwiększenia
obecności państwa na uniwersytetach (u Gowina było ono raczej „nocnym stróżem”,
problem w tym, która z uczelni potrafiła tę autonomię mądrze zagospodarować…)
zdają się raczej dowodzić, iż było to przedsięwzięcie celowe, rodzaj prolegomeny
do tego, co dziś możemy już obserwować na co dzień. Dlaczego tak sądzę? Bo na
panelu WIAŁO PUSTKĄ. Intelektualną/programową/kadrową. Zamiast prezentacji
przemyślanego projektu zmiany w obszarze humanistyki – może przeceniam, ale od
profesora Legutki można by tego oczekiwać – widzieliśmy naprędce zrobione notatki
na kilku stronach w notesie minister Gawin. O co więc tu chodzi?

Obejrzałem
panel do końca i nagle zdałem sobie sprawę z zastawionej pułapki: jesteśmy ––
jako środowisko humanistów – programowo wciągani w dyskusję o potrzebie zmian w
humanistyce w kontekście wdrażanej reformy szkolnictwa wyższego! Nikt przecież z
nas nie zaprzeczy, że to temat ważny i budzący emocje, zwłaszcza w kontekście
zbliżającej się ewaluacji. Ale nie o dobro humanistyki tu wcale chodzi, lecz
o autonomię uczelni, która jest dla władzy solą w oku
. Uniwersytety mają
stać się NARODOWE, a humaniści mają pomóc to zrealizować. Oto prawdziwy plan!

I nieważne, kto konkretnie jest jego autorem, a kto narzędziem w tej grze –
patrz skład powołanej przez ministra Czarnka komisji, która ma monitorować
wdrażanie reformy. Wystarczy poczytać posty, by pozbyć się złudzeń… A że
NARODOWE oznacza w praktyce zgodne z interesami „prawdziwych Polaków”,
skupionych w jednej Partii, nie może stanowić niespodzianki dla kogoś, kto
odrobił lekcję z historii PRL i pamięta hasło „Naród z Partią, Partia z
Narodem”! Zatęsknimy jeszcze za Gowinem…

Czy
to znaczy, że nasza dyskusja w portalu jest zbędna? Wręcz przeciwnie!
.
W żadnym wypadku nie chciałbym osłabić tej intelektualnej aktywności. To, co
dotychczas napisałem, ma ją jedynie wzmocnić i ukierunkować. Od ewaluacji
nie uciekniemy, ważne, by była ona transparentna i oparta na akceptowanych
przez środowisko polskiej humanistyki kryteriach.
Najlepiej przez nie samo
wypracowanych i skonfrontowanych z tym, co robią humaniści w tym zakresie w
innych krajach. Że jest to możliwe, pokazał profesor Marek Kornat, gdy kierował
zespołem ds. czasopism historycznych. Nawet poruszając się w ramach bzdurnie
wyznaczonych odgórnie ram, potrafiliśmy wypracować zgodnie i w dialogu ze
środowiskiem sensowne stanowisko. Utrącili nam je – pamiętajmy – nie urzędnicy
ministerialni, ale nasi koledzy naukowcy z innych dyscyplin i dziedzin nauki,
wykazujący brak zrozumienia dla naszych postulatów. Przypomnę, że na wniosek
jednego z nich, uzasadniany pozornym konfliktem interesów (byłem uczestnikiem
zespołu profesora Kornata), wykluczono mnie z najważniejszego głosowania w
Komisji Ewaluacji Nauki, gdy decydowano o punktacji poszczególnych czasopism.
To pokazuje tylko, ile pracy nas czeka, by skutecznie przekonać do swoich
racji. Muszę gwoli sprawiedliwości powiedzieć, że jeśli ostateczny kształt
listy ministerialnej odbiega – na korzyść polskiej humanistyki – od tej, która
wyszła ostatecznie z KEN, jest to zasługa Jarosława Gowina i kilku
interweniujących w tej sprawie historyków. Pisał już o tym zresztą Marek Kornat.
To, że ówczesny minister nauki i szkolnictwa wyższego nie zdecydował się pójść
krok/kilka kroków dalej, to już inna sprawa…

Nie
o wybór między obywatelami „G–C” tu jednak chodzi. Mój sceptycyzm co do działań
ministerialnych nie na personaliach się zasadza, lecz na teorii ugruntowanej: filozofia
narodowego PiSrealizmu traktuje
humanistykę czysto instrumentalnie, jako jedno z narzędzi trójpanowania
,
jak by powiedział mistrz Krzysztofa Brzechczyna profesor Leszek Nowak.

Zatem
możemy liczyć tylko na siebie, na samoorganizację wewnątrz środowiska
akademickiej humanistyki.
Żaden minister i żadna jego komisja nie wykona za
nas tej pracy u podstaw. Musimy pracować z zachowaniem solidarności
międzydyscyplinarnej wewnątrz humanistyki i w dialogu z przedstawicielami innych
dziedzin nauki, ze świadomością różnych (czasem wręcz sprzecznych) interesów. To
trudne, ale nie niemożliwe.

Jan
Pomorski, noc 9/10 listopada 2020


Korekta językowa: Beata Bińko




Gdzie tu skandal?

Po kliknięciu w zdjęcie można obejrzeć wideo z wystąpieniem dr hab. M. Gawin.
Wideo pochodzi z kanału: „Polska Wielki Projekt

WOJCIECH WRZOSEK

Wydział Historyczny, Uniwersytet Adama Mickiewicza

Gdzie tu skandal?

(na marginesie wystąpienia minister Magdaleny Gawin na Kongresie…)

Zdaniem wiceminister kultury
i dziedzictwa narodowego Magdaleny Gawin skandalem jest to, że zespół badawczy z
Instytutu Badań Literackich nie dostał finansowania na nowe krytyczne wydanie dzieł
Jana Kochanowskiego, choć – w jej przekonaniu – powinien.

Wywołuje niezgodę już
samo to, że pani wiceminister uzurpuje sobie prawo do określania mianem
skandalu, co i jak popadnie, i pochopnie. Nazywanie tej sytuacji skandalem i
uzasadnienie tej opinii tak, a nie inaczej jest co najmniej – jak spróbuję
wykazać – egzaltowaną pochopnością.  

To, że Instytut Badań
Literackich Polskiej Akademii Nauk wystąpił o grant na nową, zdaniem profesor
Gawin, edycję krytyczną dzieł Kochanowskiego, nie powoduje już samo przez się, iż
powinien finansowanie otrzymać.

Czy to, że Jan
Kochanowski jest klasykiem staropolskiej literatury, współtwórcą
polskojęzycznej kultury swoich czasów, wystarczy, aby finansować wydanie jego
dzieł? Za samo to grant Janowi z Czarnolasu się należy.

Póki pani wiceminister
choćby szkicowo nie poda uzasadnienia, dlaczego w NPRH zapadła decyzja o
odmowie, trudno orzekać o skandalu.

Nie wiadomo, czy zdaniem ekspertów
komisji NPRH wniosek był merytorycznie i formalnie poprawny. A jeśli inne
wnioski o finansowanie prac nad arcydziełami kultury narodowej uplasowały się
wyżej w rankingu?

Brak finansowania innych
wniosków to też skandal?

Wiceminister kultury i dziedzictwa
narodowego sięga po rozbrajający argument: „trzeba dać, inaczej nikt nie da na
to pieniędzy, jeśli nie da na to – uwaga, pauza – Polska”.

Inaczej mówiąc, dajcie, woła
pani profesor, bo nikt inny nie chce dać. Dajcie, bo przecież Polska powinna
dać.

Czy jeśli NPRH nie da,
oznacza, że Polska nie da? Po co tu Polska? Tylko tu jest Polska? Polska to nie
tylko ścieżka finansowania NPRH. (Tandetny argument ze szkolnego kajecika
młodego patrioty, wszędzie Polska, las – polski, góra – polska, strumyk –
polski i skaut też polski)

A jeśli jest tak, że reedycją
dzieł wszystkich zajmuje się stały zespół, który pracując nad literaturą staropolską,
otrzymał zadanie przygotowania wydania dzieł Kochanowskiego? Jeśli więc jest to
zadanie statutowe Instytutu Badań Literackich, to w razie otrzymania grantu z
NPRH mogłoby zachodzić podejrzenie o podwójne finansowanie, raz z dotacji na
badania statutowe, a drugi z grantu? Czy pani minister sprawdziła, dlaczego nie
przyznano finansowania? Nie sprawdziła. Mam niepełne dane, ale sądzę, że pod
tym względem IBL, może nawet i NPRH są w porządku.

I wiem, że pani minister Gawin
prawie niczego nie sprawdziła. Zasłyszała, iż na Kochanowskiego IBL nie dostał
finansowania, i już ogłasza, że skandal.

Jeszcze krótko o Polsce,
która ma dać.

Polska, owszem, chce
niekiedy dać pieniądze na naukę, ale chętniej czyni to wtedy, gdy może je dać w
trybie pozwalającym na użycie funduszy europejskich. W budżecie państwa, a
także w kontrolowanych przez mocodawców pani wiceminister agendach finansowania
nauki są środki unijne. Oprócz tego fundacje wspierające naukę otrzymują dotacje
wprost z Unii. Są to organizacje „pozarządowe”, ale nie do końca. Istnieją też granty
europejskie, z których placówki naukowe korzystają bezpośrednio. Aby
eksklamować „Polska musi dać”, powinna pani wiceminister sprawdzić, jaki jest
udział w danym konkursie grantowym środków unijnych, bo może powinna wykrzyczeć:
jak Unia nie da, to nikt nie da…

Mocodawcy pani
wiceminister nie obnoszą się z tym, że rozdzielają środki unijne na naukę,
zwłaszcza gdy je dystrybuują w skali państwa. Wolą być wyłącznymi dobroczyńcami
czy sponsorami. Przerabiają w nocy euro na złotówki.

Państwo polskie
dystrybuuje biedę, choć przy okazji jakoś tam dofinansowuje lepszych, a raczej
wskazuje bardzo słabych. Ci ostatni nie mają czego wpisać do rubryk we wnioskach
o grant. Organizując konkursy na finansowanie, państwo nasze jednak zaciemnia to,
że finansuje naukę i szkolnictwo wyższe niewystarczająco. Licho realizuje
obowiązek konstytucyjny i ustawowy wobec tych dziedzin. Wskaźnik wydatków na
naukę jest kompromitująco – na tle państw Unii – niski. 

Państwo nie dotrzymuje
warunków umowy o pracę, często eksploatuje pracowników, np. mnożąc
sprawozdawczość, angażuje pracowników do zadań administracyjnych i
pomocniczych. Ponadto na warunki pracy składają się koszty prowadzenia badań
naukowych, podnoszenia kwalifikacji, pobytów badawczych za granicą, udziału w
konferencjach naukowych itp. W tej sytuacji braku środków uczelnie i instytuty
naukowe nakłaniają pracowników do zdobywania pieniędzy na zewnątrz.

Niewywiązywanie się z
obowiązków pracodawcy przez państwo zmusza środowiska naukowe do pisania
wniosków o finansowanie z grantu. Pracownicy Akademii zamiast zakładać na dachu
Pałacu Staszica baterie fotowoltaiczne, szukają dojść do grantów, aby zapłacić
za prąd.

Czy ktoś badał, jakimi
drogami zmawiają się naukowcy, aby dojść do grantowych groszy? Jak władze
uczelni wyróżniają tych, którzy potrafią granty „organizować”, tych, którzy
potrafią pisać wnioski i – bywa, że zasłużenie – zdobywać finansowanie?

Ta
Polska, reprezentowana przez mocodawców profesor Gawin, nie daje na godziwe
utrzymanie Instytutu Badań Literackich. I ta sama Polska, tym razem głosem swojej
wiceminister, wzywa Polskę, aby jednak dała.

Skandalem jest, że wiceminister
kultury i dziedzictwa narodowego nie zająknie się, że być może nowa edycja Kochanowskiego
na podstawie oryginałów to godne zajęcie dla sekcji dziedzictwa narodowego
ministerstwa oraz jego agend i dalej IBL. Dziedzictwem narodowym są nie tylko
artefakty kultury materialnej, ale i dzieła kultury duchowej. Ministerstwo KiDN to nie tylko wykonawca
partyjnej polityki pamięci, partyjnej polityki dziedzictwa, partyjnej polityki
historycznej i partyjnej polityki kulturalnej.
Te polityki są własnością
społeczeństwa i wszystkich obywateli RP, nie powinny być upartyjnione. Skandalem jest, że to, co powinno być
narodowe, jest upartyjniane
.

Ministerstwo
Kultury i Dziedzictwa Narodowego ignoruje uchwałę sejmową z 26 października
1978 r., która zobowiązała Ministerstwo Kultury i Sztuki, aby z okazji
okrągłych rocznic związanych z Janem z Czarnolasu wydać jego dzieła wszystkie. Sejm
objął patronat nad tym dziełem, wskazano nawet wykonawcę tego zadania: Instytut
Badań Literackich.  

Polska poprzez NPRH ma zdaniem
Magdaleny Gawin dać pieniądze na Wydanie Sejmowe Dzieł Wszystkich Jana
Kochanowskiego ze skromnego (mniejszego niż koszt unarodowienia Leopardów II) budżetu
na granty badawcze w humanistyce.

Tak
właśnie profesor Gawin, która chroni jakoby dziedzictwo narodowe, w imieniu m.in.
rządu polskiego wzywa Polskę, aby dała, zamiast sama wykonać uchwałę sejmową.
Przy
okazji, czy sejm monitoruje wykonanie zadań, których realizacja wynika z uchwał
sejmowych?

NPRH przez uznawanie za zwycięzcę
w kolejnych konkursach wniosku o udzielenie finansowania na „Dokończenie [sic!] Wydania Sejmowego [sic!] Dzieł Wszystkich Jana
Kochanowskiego” stosował praktykę dotowania, choć czynił to pod płaszczykiem
procedury konkursowej.

IBL, zdaje się, zrozumiał,
że to stała dotacja. Widać to po tym, iż wnioski do NPRH są już tytułowane „Dokończenie
Wydania Sejmowego…”. Dla jasności, aby recenzenci nie ważyli się przerwać
dotowania tego onieśmielającego maluczkich projektu edytorskiego…

Dodatek
„Sejmowe” służy tylko wywarciu presji na recenzentów wniosku, bo przecież gdyby
pani Gawin reprezentująca MKiDN poczuwała się do tego określenia, tj. uchwały i
patronatu sejmu, nie wołałaby o skandalu pod adresem NPRH, lecz pod swoim.

Na koniec zostawiłem
sobie bardzo cenną informację: ani
wówczas kiedy pani wiceminister Gawin z emfazą ujawniała skandal, ani dzisiaj
nie jest tak, że zaistniała sytuacja określona przez nią właśnie mianem skandalu.
Nie było i do dzisiaj nie jest prawdą, że finansowanie dla Instytutu Badań Literackich
na wspomniany cel nie zostało przyznane.

Wiceminister Magdalena Gawin
niepotrzebnie wzywała Polskę, aby przyznała grant na Wydanie Sejmowe Dzieł Wszystkich
Jana Kochanowskiego.

Polska dała. I od co
najmniej 2012 r. daje. Najpierw wniosek o grant NPRH wygrał w pseudokonkursie,
teraz dostał dotację.

Zespół profesora Jacka
Kopcińskiego otrzymał dotację NPRH na „Dokończenie Wydania Sejmowego…”.
Finansowanie na lata 2018–2023 (11 H 18024686). Część tej nieznanej mi kwoty – dotacji,
jak trafnie nazywa na swej stronie Instytut Badań Literackich PAN – w wysokości
1 790 520 zł przeznaczył, już po, jak wnoszę, rozstrzygnięciu
przetargu, na wydanie kolejnych woluminów…

Dodam, że słusznie
wniosek ten określany był jako „Dokończenie Wydania Sejmowego…”, ponieważ wcześniej,
w roku 2012, kiedy zespołem kierował profesor Andrzej Dąbrówka, tenże NPRH po konkursie
przyznał finansowanie w wysokości 2 200 000 zł na Wydanie Sejmowe Dzieł
Wszystkich Jana Kochanowskiego (5-11 H 12011181, na lata 2012–2018).

Zespołom profesorów
Kopcińskiego i Dąbrówki ślę „bezinteresowne wyrazy zawiści”, jak mawiał mój
tata, czyli gratulacje.

Skandalu w rozumieniu minister
Magdaleny Gawin nie ma. Natomiast z mojego punktu widzenia, zaprezentowanego
powyżej, było i jest ich kilka. Byłoby skandalem, gdyby NPRH przyznawał granty
z powodów, które dopuszcza pani Gawin. Skandalem jest to, że wiceminister kultury
i dziedzictwa narodowego oraz profesor historii ogłasza publicznie, że doszło
do skandalu, nie upewniwszy się wcześniej, czy istotnie tak się stało. 

Nikt mi nie da tyle
miejsca, aby poruszyć inne sprawy. Podobnie jak ta, również wiele innych
wcześniej opisywanych wskazuje, że Magdalena Gawin nie orientuje się w domenie,
w której zechciała się wypowiedzieć na Kongresie.


Korekta językowa: Beata Bińko




Humanistyka wolna i różnorodna

Po kliknięciu w zdjęcie można obejrzeć wideo z wystąpieniem dr hab. M. Gawin.
Wideo pochodzi z kanału: „Polska Wielki Projekt

ANNA
ZIELIŃSKA

Prof. Anna Zielińska od 2015 r. jest dyrektorką Instytutu Slawistyki PAN

Humanistyka wolna i różnorodna

Głos w dyskusji po panelu o humanistyce na Kongresie „Polska Wielki Projekt”

Zabieram głos z perspektywy Instytutu
Slawistyki PAN, który istnieje od 1954 r., a obecnie jest nowoczesnym interdyscyplinarnym
centrum badań slawistycznych o marce rozpoznawalnej w świecie naukowym. Sądzę,
że problemy, o których piszę, są wspólne dla całej polskiej humanistyki. Instytut
jest od lat niedofinansowany, a mimo to wśród pracowników przeważają młodzi
naukowcy, świetnie wykształceni i zaangażowani w pracę naukową, widzący w tej
pracy sens życia. Kształcimy doktorantów zarówno w ramach własnych studiów
doktoranckich finansowanych z projektu POWER, jak i we wspólnej z innymi
humanistycznymi instytutami PAN szkole doktorskiej. Tym, co przyciąga młodych
humanistów do pracy w Instytucie, są twórcza atmosfera, możliwość rozwoju w
różnych kierunkach, ścieranie się koncepcji i idei oraz otwarcie na naukę światową.
Humanistyka jest zróżnicowana, uprawia się ją na wiele sposobów i przynosi różne
efekty. Jeżeli humanistyka ma się rozwijać, należy tę różnorodność docenić i
szczególnie chronić, chociaż efekty niektórych projektów nie przynoszą korzyści
w postaci punktów w ewaluacji placówek naukowych w Polsce.

Dam przykłady. W Instytucie
Slawistyki PAN, jak w wielu innych placówkach naukowych w Polsce, bogato reprezentowana
jest humanistyka zwrócona ku przeszłości: archiwistyczna, źródłowa. Powstają prace mające
kluczowe znaczenie dla ochrony kultury narodowej, zarówno materialnej, jak i
duchowej. Wymaga to zaangażowania wyspecjalizowanych stabilnych zespołów, a w
związku z tym wieloletniego stabilnego finansowania, pewniejszego niż
krótkotrwałe z perspektywy tworzenia takich opracowań granty NPRH. Czy
naukowcy, którzy poświęcają większość czasu rekonstrukcji wyrazów
prasłowiańskich, widzą sens w publikowaniu artykułów w czasopismach
anglojęzycznych premiowanych na liście Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa
Wyższego (obecnie Ministerstwa Edukacji i Nauki)? Nie, nie widzą, ponieważ
dyskusja naukowa na temat ich badań tradycyjnie toczy się w czasopismach polskich
oraz wydawanych w krajach słowiańskich, a te czasopisma na liście
ministerialnej się nie znalazły (bardzo ważne są m.in. czasopisma rosyjskie,
ponieważ językoznawcy rosyjscy są potęgą w tej dziedzinie badań). Czy badania nad
językiem prasłowiańskim są w Polsce potrzebne? Oczywiście tak, język
prasłowiański jest bowiem przodkiem języka polskiego i żeby poznać rozwój
historyczny naszego języka, musimy sięgać do jego źródeł. Aktualna ewaluacja
nie docenia takich badań i nie widzi takich dzieł jak „Słownik Prasłowiański”.

W naszym Instytucie rozwijają się
także międzydziedzinowe prace zwrócone ku przyszłości, m.in.
lingwistyczno-informatyczne, z zakresu humanistyki cyfrowej. Instytut Slawistyki PAN należy do konsorcjum CLARIN-PL
(Common Language Resources & Technology Infrastructure European Research
Infrastructure Consortium). Osobiście
kieruję dużym polsko-niemieckim projektem „Pokoleniowe zróżnicowanie języka:
zmiany morfosyntaktyczne wywołane przez polsko-niemiecki kontakt językowy w
mowie osób dwujęzycznych”, finansowanym przez Deutsche Forschungsgemeinschaft i
Narodowe Centrum Nauki. Rezultatem będzie m.in. korpus językowy polsko-niemieckiego
bilingwizmu z anotowanymi zjawiskami lingwistycznymi i socjolingwistycznymi.
Śmiem twierdzić, że będzie to pierwszy w świecie duży korpus łączący
zagadnienia z zakresu gramatyki dwóch języków i socjolingwistyki. W ewaluacji
za ten korpus Instytut otrzyma zero punktów, ponieważ korpus nie jest
publikacją i nie ma jak sporządzić z niego sprawozdania.

Humanistyka to nie tylko
dokumentacja. Należy doceniać prace metodologiczne, których celem jest
stworzenie jakiegoś modelu naukowego lub analiza zjawisk kulturowych bądź
językowych przy zastosowaniu uznanych w świecie uniwersalnych teorii i metod.
Przykładem mogą być prowadzone w Instytucie Slawistyki PAN badania nad
przepływami kulturowymi czy badania socjolingwistyczne lub badania nad
lingwistyką kognitywną i komputerową. Badania metodologiczne prowadzone w
Instytucie włączają się w nurty międzynarodowe, a ich rezultaty są publikowane
w języku angielskim w czasopismach światowych. Dla rozwoju tych badań niezbędne
jest poddawanie ich wyników międzynarodowej dyskusji.

Polska humanistyka nie może
ograniczać się tylko do badań polonistycznych. Nowoczesne państwo i nowoczesne
społeczeństwo interesuje się (i powinno!) nie tylko sobą, lecz także światem. Ograniczenie
badań do dotyczących Polski zuboży naszą perspektywę poznawczą i będziemy postrzegać
uniwersalne zjawiska kulturowe i społeczne jako specyficznie polskie. Szeroka
perspektywa jest potrzebna w badaniach nawet bardzo lokalnych (na pozór)
zjawisk. Oznaczałoby to też zaprzepaszczenie dorobku wielu pokoleń polskich badaczy,
którzy wypracowali szkoły badań innych kultur i języków, zjawisk kulturowych i
społecznych. A to właśnie przez te badania polska humanistyka jest rozpoznawana
na świecie.

Należy zarazem zadbać o wzmocnienie
merytoryczne i popularność studiów oraz badań polonistycznych w świecie,
zwłaszcza w Europie. Tylko sygnalizuję ten wątek, ponieważ w ostatnich kilku latach
zainteresowanie studiami polonistycznymi na uniwersytetach zagranicznych
wyraźnie zmalało. Dobrze byłoby poznać przyczyny tej niepokojącej tendencji i
jej zapobiegać.

Humanistyka nie zajmuje się tylko
przeszłością. Jej zadaniem jest także badanie kondycji człowieka uwikłanego w
problemy współczesności, tj. w nowe technologie, globalizację, migracje,
pandemię, populizm i konflikty społeczne, oraz poddawanie ich wyników pod
dyskusję. Nie podzielam poglądów panelistów, że polska i europejska humanistyka
jest zdominowana przez badania nad wykluczeniami społecznymi i płcią społeczną.
W Polsce te badania są marginalne i trudno nie zauważyć potrzeby ich
rozwijania, chociażby w kontekście aktualnych protestów społecznych w Białorusi
i Polsce, w których główną rolę odgrywa liderstwo kobiet, oraz faktu, że
stanowisko wiceprezydenta w USA po raz pierwszy obejmie kobieta i po raz
pierwszy będzie to osoba o pochodzeniu afroamerykańskim.

Po wysłuchaniu dyskusji o
humanistyce w ramach Kongresu „Polska Wielki Projekt” przestrzegam przed premiowaniem
wyłącznie badań dotyczących Polski i dokumentacyjnych kosztem badań o
uniwersalnym charakterze (teoretycznych i niepolonistycznych), ponieważ
spowoduje to izolację i degradację polskiej humanistyki w całości. Badania
polonistyczne też powinny bazować na osiągnięciach badań międzynarodowych i bezustannie
się z nimi konfrontować (czy metody na przykład badania literatury polskiej są
odmienne niż metody badania literatury włoskiej, niemieckiej i innych?).
Zamknięcie się w „swoich” tematach, izolacja metodologiczna to realne groźby
wynikające z arbitralnego unarodowienia humanistyki. Zresztą to nie tematy i
kierunki badawcze należy oceniać, lecz metody, sposoby ich zastosowania i
rezultaty.

Humanistyki nie wolno instrumentalizować
i zamykać w schematach ewaluacyjnych. Uważam, że system ewaluacji przez
punktację stwarza pozory obiektywizmu, a jest bardzo podatny na manipulację.
Nigdy nie będzie miarodajnym sposobem oceny osiągnięć z dziedziny nauk
humanistycznych. Każda dziedzina nauki inaczej funkcjonuje, a nauki
humanistyczne są nawet na tle pozostałych wyjątkowe. Należy zrezygnować z
jednolitych kryteriów oceny dorobku naukowego dla humanistów i przedstawicieli
nauk ścisłych, ponieważ przez to niszczy się właśnie to, co w humanistyce jest
najważniejszego – oprócz jej „wymiernych” rezultatów wpływ na kształcenie i
uwrażliwianie społeczeństwa.

Dodam, że ogromnym zagrożeniem
dla humanistyki w tej chwili jest wadliwy system finansowania nauki, w którym
zbyt dużą rolę przypisano arbitralnie wyznaczonym współczynnikom
kosztochłonności. Ktoś uznał, że badania humanistyczne nic nie kosztują. Dlaczego
na przykład językoznawstwo, które wymaga dużych nakładów finansowych, ma współczynnik
kosztochłonności na poziomie 1? Korpusy językowe potrzebują takiej samej
infrastruktury jak informatyka. Badania źródłowe – prace w archiwach polskich i
zagranicznych oraz na materiale wywołanym – finansowania długotrwałych badań
terenowych. Na pewno ten parametr, mający zbyt duży wpływ na finansowanie badań,
musi być na nowo przemyślany.


Korekta językowa: Beata Bińko




Przeciw dyskusji zastępczej

Po kliknięciu w zdjęcie można obejrzeć wideo z wystąpieniem dr hab. M. Gawin.
Wideo pochodzi z kanału: „Polska Wielki Projekt

MAREK KORNAT

Instytut Historii PAN, Uniwersytet Kardynała Stefana Wyszyńskiego

Przeciw dyskusji zastępczej

Wystąpienie profesor Magdaleny Gawin z 9 października br. podczas
X Kongresu „Polska Wielki Projekt” wywołało dużą falę niesprawiedliwej krytyki.
Jak dotychczas zabrało głos pięć osób z tytułem profesorskim. Większość tych
wypowiedzi w ogóle nie podejmuje jednak realnych problemów, którym to
wystąpienie zostało poświęcone. Konieczne jest więc parę słów w odpowiedzi na
zarzuty, które przy okazji padły, a część z nich jest zdumiewająca. Nie można
tego nie zrobić publicznie. Dodatkową zachętą jest dla mnie własne nazwisko,
które znalazło się w rozważaniach jednego z krytyków wypowiedzi Magdaleny Gawin
– profesor Krzysztofa Zamorskiego, którego znam i cenię.

Wysłuchałem z uwagą (dwukrotnie) wypowiedzi pani wiceminister
kultury i czuję się zmuszony zacząć od przedstawienia, o czym ona mówiła. Jej
uwagi daje się rozpisać i streścić w dziesięciu punktach. Oto one: (1)
Humanistyka w przeciwieństwie do nauk przyrodniczych nie ma celów utylitarnych,
ale istnieć musi, bo kształtuje duchowe życie społeczeństw ludzkich. (2) Trzeba
promować takie czy inne badania historyczne nawet gdyby to nie podobało się za granicą.
(3) Należy zwalczać tezę o możliwości zastąpienia historii narodowej historią
np. regionalną czy globalną i w tym kontekście padło stwierdzenie o
„unarodowieniu” humanistyki. (4) Ważna jest historia polityczna, a nie tylko
społeczna czy też tzw. antropologia historyczna. (5) Nauk humanistycznych (a w
szczególności historii) nie można opierać na systemie grantowym, a tworzenie
zespołów grantowych w warunkach załamania się uniwersyteckiej relacji mistrz–uczeń
jest niezmiernie trudne. (6) Usiłowanie umiędzynarodowienia humanistyki
polskiej „w technokratyczno-urzędniczy sposób” otwiera drogę do klęski. (7) Błędne
jest twierdzenie, że historycy epok dawniejszych (np. mediewiści) muszą mieć
rozwinięty warsztat, a ci od epok późniejszych już niekoniecznie. (8) Patologią
jest wyścig o publikowanie w językach obcych za wszelką cenę, przede wszystkim
po angielsku, ponieważ często ci, którzy tak postępują, powtarzają za kolegami
to, co już jest znane. (9) W badawczym podejściu do tematyki II wojny światowej
występuje zjawisko autocenzury i zaniechania wielu tematów. (10) Występują niestety
przejawy uprawiania historii bez archiwów. To oczywiście relata refero.

Wszystkie te wywody ożywiają trzy ogólne myśli: po pierwsze,
reforma Gowina się nie powiodła. Jest jeszcze gorzej, niż było; po drugie,
humanistyka wymaga reformy; po trzecie, państwo nie może być biernym widzem
zjawisk niekorzystnych. Nie potrafię pojąć, jak można słuchać tej wypowiedzi z
tendencją do nadania jej tylko politycznej treści. Nie zrozumiem nigdy, co jest
w tym złego, że urzędnik państwowy wygłasza własne poglądy, opisując sprawy, na
których się zna. W przypadku wystąpienia, o którym tu mowa, mamy do czynienia z
niezmiernie realistycznym nakreśleniem stanu rzeczy. Byłoby doprawdy trudno nie
podpisać się pod znaczną większością tez wygłoszonych przez Magdalenę Gawin.

Wypowiedź pani wiceminister jest pierwszą pochodzącą ze sfer
rządowych dobitną konstatacją o potrzebie rezygnacji z systemu, który próbuje
wymusić dostosowanie funkcjonowania nauk humanistycznych i społecznych do reguł
rządzących naukami przyrodniczymi. Już z tego powodu zasługuje na uwagę.
Znajdujemy się dzisiaj w momencie, kiedy jest możliwa albo poważna korekta
reformy Gowina, albo nawet odejście od niej. A jest to sprawa wielka. Od
środowiska akademickiego wiele tu zależy.

Pozwolę sobie odnieść się do kilku tez Magdaleny Gawin.

Jestem pod tym względem w dobrej sytuacji, ponieważ nikt mi
nie może zarzucić braku publikacji w językach obcych. Ogłosiłem w nich jak
dotychczas trzy książki i około 70 artykułów. Nie trzeba mi tłumaczyć, jak
ważna jest troska o to, aby głos polskiej nauki historycznej był słyszany na
arenie międzynarodowej. Nie każdy jednak temat nadaje się do „sprzedania” za granicą.
Mnie jest łatwiej, bo zajmuję się dyplomacją i stosunkami międzynarodowymi. Ale
to nie znaczy, że badania Iksińskiego np. na temat położenia Kościoła w PRL już
nie są potrzebne, tylko dlatego że publikacja ich wyników na terenie
międzynarodowym byłaby trudniejsza. O umiędzynarodowienie historiografii
polskiej winno się troszczyć państwo polskie, ale nie wolno niczego narzucać
administracyjnymi decyzjami przez przypisanie wysokich wartości punktowych domom
wydawniczym i czasopismom wydawanym po angielsku, a tak po prostu zrobiono. W
czasie kiedy byłem przewodniczącym komisji ministerialnej do spraw
przygotowania propozycji dotyczących liczby punktów dla czasopism w dyscyplinie
historia, pojawiło się stwierdzenie jednego z przedstawicieli uczelni
politechnicznych, które doskonale pokazuje określony sposób myślenia. „Skoro ja
przygotowuję projekty mostów i mogę o tym napisać po angielsku, to historyk też
może opowiedzieć o swoich dociekaniach w tym języku”. Otóż właśnie takie
myślenie należy bezwzględnie zwalczać. To jest chore.

W pełni podpisuję się pod stwierdzeniem profesor Gawin o
grantach. Śmiem powiedzieć, że wszystko, co donioślejsze w polskiej nauce
historycznej, pojawia się jako owoc pracy nie w trybie wykonywania grantów.
Gotowy jestem bronić tej prawdy. Zmarły niedawno profesor Andrzej Walicki,
który nam zostawił kilkadziesiąt wspaniałych książek z zakresu historii idei,
nie korzystał nigdy w życiu z grantu.

To, że nowa edycja krytyczna pism Jana Kochanowskiego nie znalazła dla siebie miejsca w systemie punktowym, jest tak wymowne, iż każde słowo komentarza byłoby zbędne. Pozostaje mi jedynie podziękować prof. Rafałowi Stobieckiemu, że w swojej polemice z Magdaleną Gawin, przypomniał jeszcze o „Polskim Słowniku Biograficznym”. Problem tego monumentalnego wydawnictwa, którego zazdroszczą nam historycy cudzoziemscy, nie polega jednak tylko na nieuregulowaniu kwestii jego finansowania, ale i na tym, że historyk za zamieszczony tam biogram dostanie zero punktów. To właśnie jest przykład patologicznej pomysłowości reformatorów nauki.

Profesor Krzysztof Zamorski, polemizując z Magdaleną Gawin, stwierdza, że jestem drugą obok niej znaną mu osobą, która neguje potrzebę uprawiania historii społecznej. Otóż doszło tu do jakiegoś nieporozumienia. Nikt o zdrowych zmysłach nie postuluje rezygnacji z historii społecznej. Chodzi tylko o dwie rzeczy: Po pierwsze, każdy obszar nauki historycznej jest ważny. Nie ma sensu mówić, że historia społeczna jest ważniejsza od politycznej albo na odwrót. One mają współistnieć i się dopełniać. Tymczasem w niektórych znanych mi środowiskach występuje pogardliwe nastawienie do historii politycznej czy historii idei, które się określa epitetem „tradycyjna”. Po drugie, w badaniach nad II wojną światową niczego nie osiągniemy, sprowadzając to doświadczenie do dziejów społecznych. Tak (z biegiem czasu) powstanie narracja opowiadająca, że Niemcy cierpieli i Polacy cierpieli. Ci pierwsi choćby od nalotów alianckich i wypędzeń. Ci drudzy od Niemców jako okupantów. A przecież ktoś tę wojnę zaczął. Ktoś kierował się określonymi ideami, a one zazwyczaj mają konsekwencje. To trzeba przypominać, oczywiście nie profesorom historii, bo oni to dobrze wiedzą, ale w publicznym dyskursie o przeszłości. Takie też musi być nasze przesłanie adresowane do społeczeństw zagranicznych. Nie postuluję więc zaniechania realizacji pomysłów badawczych z zakresu historii społecznej. Nie czyni tego również Magdalena Gawin.

Nie rozumiem, co złego tkwi w słowach pani wiceminister
kultury o potrzebie badania i mówienia także tego, co nie podoba się w Londynie
czy Paryżu. Czytając wypowiedzi jej polemistów, zastanawiam się, jak
wyglądałyby moje własne publikacje, gdybym nie przestrzegał tej zasady. Zajmuję
się m.in. polityką zagraniczną II Rzeczypospolitej. Chcę przypomnieć zwłaszcza
tym, którzy nie są tego świadomi, że polityka ta w latach 1934–1938 jest
przedstawiana jako niemal sojusznicza w stosunku do Niemiec Hitlera, chociaż to
wierutne kłamstwo. W literaturze historycznej nie do rzadkości należy teza, że
paktu Ribbentrop–Mołotow po prostu by nie było, gdyby tylko Polska nie
przeszkadzała zachodnim aliantom w staraniach o pozyskanie Związku Sowieckiego
przeciw III Rzeszy i wpuściła Armię Czerwoną na swoje terytorium. (Niedawno
napisał tak włoski historyk, pisarz i dyplomata Sergio Romano). Niech to
wystarczy.

Kilka słów teraz na temat stwierdzeń Magdaleny Gawin o
dzisiejszej kondycji nauki historycznej. A zatem czy w badawczym podejściu
historyków polskich do problematyki II wojny światowej mamy przejawy
autocenzury i zaniechania takich czy innych tematów? Jeśli ktoś uważa, że tak
nie jest, warto zauważyć, iż dopiero niedawna publikacja Jochema Böhlera przyniosła
próbę opracowania tak ważnego tematu jak rola członków niemieckiej mniejszości
w zbrodniach na Polakach, i to już we wrześniu 1939 r.

Nie potrafię zdobywać się na łatwe uogólnienia. Niemniej mamy
zjawisko uprawiania historii bez archiwów bądź przy minimalnym wyzyskaniu archiwaliów.
Wcale mi nie chodzi o historyków historiografii, którzy z konieczności
korzystają z akt archiwalnych pomocniczo, gdyż dla nich materiał badawczy
stanowią publikowane prace uczonych tę twórczość analizujących. To też jest
jedna z przyczyn poważnego osłabienia roli historii politycznej w dzisiejszych
naszych realiach. Nie ma sensu domagać się od autorki takiej diagnozy podawania
przykładów, a więc zapewne nazwisk czy tytułów prac. Przecież oczywiste jest,
że chodzi tu o uogólnienie, a nie piętnowanie kogokolwiek po imieniu. Celem
jest pokazanie ogólnej tendencji. Każdy, kto wysłucha wypowiedzi Magdaleny
Gawin, zauważy, że jej stwierdzenie o „zaniechaniu badań” wiąże się z niską
oceną kondycji polskiej historiografii II wojny światowej. Taki ma kontekst.

Bardzo niepokoi próba stygmatyzowania, dostrzegalnego w polemicznych wypowiedziach w związku z wystąpieniem Magdaleny Gawin. Określenie profesor Anny Wolff-Powęskiej „humanista znacjonalizowany” nie tylko jest dość dalekie od elegancji, ale i służy napiętnowaniu tego, do kogo jest kierowane. W tekście, którego tytuł tak właśnie brzmi, spotykamy nawet i takie stwierdzenia: „Nie przyswoiła sobie pani podsekretarz stanu prawdy, że wielu polskich intelektualistów znalazło się w niesłusznych czasach w czołówce naukowych autorytetów, nie tylko Europy, o czym pomarzyć mogą tylko naukowi akolici partii sprawującej władzę”. Nie widzę żadnej „wartości dodanej”, jaka wiązałaby się z taką formą dyskusji.

Przyznam, że nie raziłoby mnie użycie przez kogokolwiek określenia
„unarodowienie” humanistyki, w tym i historiografii. Widziałbym w takim
sformułowaniu kontrpropozycję w stosunku do szumnego hasła
„umiędzynarodowienia” nauki polskiej, którym szermowano w czasie prac nad tzw.
reformą Gowina. Oczywiście skutki tej próby wszyscy widzimy. Rzecz jednak w
tym, że sformułowanie o „unarodowieniu humanistyki” nie znalazło miejsca w
wystąpieniu Magdaleny Gawin. Ono pojawiło się pod piórem Adama Leszczyńskiego z
„Gazety Wyborczej”, który w tym dzienniku zamieścił coś w rodzaju sprawozdania
na ten temat. Oczywiście nie mogę nie dodać, że sprawozdanie to było
tendencyjne.

Kilka słów o autonomii uniwersyteckiej. To niezmiernie ważna
sprawa. Autonomia – zgodnie z wzorcem niemieckim, bo z stamtąd do nas ta idea
przyszła – to system, który ma na celu zagwarantować swobodę dociekań
badawczych i publikowania ich wyników. Wszystko inne jest rzeczą wtórną, a co
do szczegółowych rozwiązań mamy rozmaite ustawodawstwa państw europejskich.
Mianowanie profesora na każdą katedrę uniwersytecką wymagało w II
Rzeczypospolitej decyzji Rady Ministrów, a więc ciała par excellence politycznego (także przed majem 1926), chociaż
przepisy konstytucji gwarantowały autonomię szkół wyższych. W Niemczech i
dzisiaj profesorów powołują rządy w poszczególnych landach. Co do jednego
jestem pewien. Otóż nie może być tak, że państwo jako bezczynny widz przygląda
się na przykład represjonowaniu przez władze danej uczelni kogokolwiek za
poglądy.

Silny mój sprzeciw budzi taki oto dyskurs, który sugeruje
konieczność niewolniczego przyjmowania wszystkiego, co idzie do nas z Zachodu.
Każdego, kto odważy się zgłosić w tej sprawie jakiekolwiek wątpliwości,
piętnuje się z całą stanowczością jako tego, kto wyprowadza Polskę z Europy.
Otóż rozwój występuje raczej wtedy, kiedy płynące z zewnątrz treści (idee, inspiracje,
rozwiązania) poddajemy krytycznej selekcji, przyjmując jedne, a odrzucając
drugie. To nie działa jako dogmat…

Z uznaniem przyjmuję, że wszyscy polemiści Magdaleny Gawin
afirmatywnie odnoszą się do jej konstatacji o zgubności parametryzacji
punktowej w naukach humanistycznych, a profesor Piotr Majewski podkreśla, że to
„droga donikąd”. Trzeba jednak pamiętać, że „dobrodziejstwo” to zafundowała nam
Platforma (tzw.) Obywatelska. Premierem rządu był wówczas Donald Tusk. Minister
Jarosław Gowin patronował tylko „twórczej” modyfikacji tego systemu.

Podsumowuję. Z takimi czy innymi sformułowaniami Magdaleny
Gawin mógłbym dyskutować. Są i takie, których raczej bym nie użył. Jej
wystąpienie rozumiem jednak jako zaproszenie do przemyśleń nad wielkim
pytaniem, co dalej z polską humanistyką i historiografią. Niestety dało ono asumpt
tylko do dyskusji, ale raczej zastępczej. Chodzi w niej o bicie na alarm, że
rząd chce zniweczyć wolność nauki i wszystko poddać swojej polityce. Zamiast
tego wszystkiego skupmy się na tym, co jest sprawą wagi najwyższej. Chodzi o
racjonalny plan „reformy reformy”. Celowo używam tego Ratzingerowskiego
sformułowania. Potrzebny jest plan korekty tego wszystkiego, co przyniosła nam
tzw. konstytucja dla nauki. O szczegółach moich przemyśleń tutaj nie piszę.
Zrobię to w innym miejscu.


korekta językowa: Beata Bińko




Gawin kontra Gowin

Po kliknięciu w zdjęcie można obejrzeć wideo z wystąpieniem dr hab. M. Gawin.
Wideo pochodzi z kanału: „Polska Wielki Projekt

KRZYSZTOF BRZECHCZYN

Prof. dr hab. Krzysztof Brzechczyn jest zatrudniony na Wydziale Filozoficznym Uniwersytetu Adama Mickiewicza

Gawin kontra Gowin

Podczas X edycji kongresu „Polska. Wielki Projekt 2020” zorganizowano
panel dyskusyjny „Współczesne uniwersytety: stan wolności akademickiej”,
którego moderatorem był prof. Ryszard Legutko, a dyskutantami (według informacji
na stronie kongresu): historyk Magdalena Gawin, architekt i filozof Zbigniew
Janowski, tłumacz, redaktor, historyk Bogdan Musiał i wydawca Piotr Nowak. W
trakcie panelu dr hab. Magdalena Gawin, jednocześnie wiceminister w
Ministerstwie Kultury i Dziedzictwa Narodowego, przedstawiła krytyczne uwagi o kondycji
polskiej humanistyki. Przysłuchując się wypowiedziom minister Gawin, nie zawsze
można było odróżnić, czy występowała ona w roli 1) wysokiego urzędnika Ministerstwa
Kultury i Dziedzictwa Narodowego; 2) naukowca czy 3) sympatyka konserwatywnej
opcji ideowej.

Wystąpienie minister Gawin wzbudziło tak duże
zainteresowanie środowiska historycznego, ponieważ jako urzędnik jednego resortu
(Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego) w rządzie Rzeczypospolitej Polskiej
krytykowała efekty działań (tzw. Konstytucji nauki 2.0) przeprowadzonych w
innym resorcie (dotychczasowego Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego). I
trudno tej krytyce nie przyklasnąć. W takiej też kolejności przedstawię swoje
refleksje.

1. Trudno nie zgodzić się z twierdzeniami pani minister, że humanistyka nie
powinna być traktowana instrumentalnie, a rozwój nauk humanistycznych, które są
jednym z elementów kultury i tożsamości narodowej, jest celem samym w sobie i
nie powinno się doń podchodzić w sposób utylitarny. Rzecz w tym, że dotychczasowe
reformy nauki, od minister Barbary Kudryckiej poczynając, a na ministrze
Jarosławie Gowinie kończąc, tej specyfiki nie uwzględniały (bądź uwzględniały w
minimalnym stopniu) i w zasadzie ignorowały zgłaszane ponad podziałami postulaty
i protesty środowiska humanistycznego.

Ograniczę się jedynie do poletka historii. Według
nowej punktacji za opublikowanie artykułu w polskim czasopiśmie historycznym
będzie można otrzymać maksymalnie 70 punktów. Dla porównania, za
publikację w „American Historical
Review” przyznaje się najwięcej, 200 punktów. Tak się składa, że Pan Bóg lub
natura wśród rodzaju ludzkiego nie rozdzielił(a) talentów i zdolności po równo;
dotyczy to również naszego środowiska historycznego. Po pewnym czasie ci
zdolniejsi i/lub pracowitsi będą publikować w pismach lepiej punktowanych
(czyli zagranicznych), a ci mniej zdolni – w punktowanych gorzej (czyli
krajowych). Wiązać się to będzie nieodmiennie z reorientacją badawczą, czytaj:
porzuceniem lokalnej tematyki badawczej na rzecz popularnych w świecie nauki
problemów, trendów czy wreszcie mód badawczych. Artykuły wpisujące się w nie będą
bowiem mieć większą szansę na publikację. Dzieje się tak nie dlatego, że
redaktorzy wysoko punktowanych czasopism (którzy w większości nie są nawet świadomi,
że nasze ministerstwo tak wysoko ceni publikacje na ich łamach) są złymi ludźmi
i nie lubią polskiej humanistyki, lecz dlatego że redagowane przez nich
czasopisma i oni sami również znajdują się pod presją konkurencji; jej miarą
jest sprzedawalność czasopisma, cytowalność oraz pokrewne wskaźniki typu liczba
odwiedzin czy pobrań. Napisany zatem w duchu historii faktograficznej artykuł o
historii „żołnierzy wyklętych” na terenie powiatu ostrołęckiego ma niewielkie
szanse na opublikowanie w „American Historical Review”. Najpierw z tego
względu, że trudno dlań znaleźć recenzentów. A jak nawet zostanie opublikowany,
to jego cytowalność będzie znikoma.

Narzędzia równoważące ów swoisty drenaż
mózgów i stymulujące rozwój rodzimej humanistyki pozostają w gestii ministerstw
Nauki i Szkolnictwa Wyższego (obecnie Edukacji i Nauki) oraz Kultury i
Dziedzictwa Narodowego. Można odnieść wrażenie, że nie wykorzystywano ich
nadmiernie, rozwój rodzimej humanistyki pozostawiając… samym humanistom. Na przykład
w ramach Narodowego Programu Rozwoju Humanistyki wyodrębniona została ścieżka „Dziedzictwo
narodowe”. Każdego roku na konkurs napływa od 100 do 300 wniosków, lecz tylko kilkanaście
z nich otrzymuje dofinansowanie na łączną kwotę kilkunastu milionów złotych. Ani
liczba nagrodzonych wniosków, ani przyznana suma dofinansowania nie jest oszałamiająca.
Nie trzeba chyba nikogo przekonywać, że wydatne zwiększenie finasowania badań nad
dziedzictwem kulturowym zintensyfikowałoby badania i popularyzację zaniedbanych
czy nie dość znanych obszarów polskiej humanistyki.

Nieco trudniejszym zadaniem jest wykreowanie międzynarodowych
tematów/problemów badawczych związanych z historią Polski czy szerzej – Europy
Środkowo-Wschodniej. Takim forum są organizowane co pięć lat przez prof.
Andrzeja Chwalbę i grono jego współpracowników kongresy zagranicznych badaczy dziejów
Polski, w których bierze kilkuset osób z zagranicy. Odbyły się one w 2007, 2012
i 2017 r. Wprawdzie Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego widnieje w
programach kongresów jako jeden ze sponsorów, lecz można byłoby przyśpieszyć
proces podejmowania decyzji o finansowaniu kongresu, uprościć sposób jego rozliczania
(w środowisku historyków krążą już o tym legendy), o zwiększeniu dlań dotacji –
tak by mógł się odbywać częściej – nie wspominając. Innym pomysłem – pozostającym
w sferze marzeń – byłoby stworzenie stypendiów naukowych dla zagranicznych
badaczy zainteresowanych historią i kulturą Polski. Na niewielką skalę takimi
stypendiami dysponuje/dysponowało Muzeum Historii Polski.

2. Trudno odnosić się do sympatii i antypatii
badawczych pani minister, gdyż każdy ma prawo do ich posiadania. Uczestnicząc w
konwencjach organizowanych przez Association for Slavic, East European &
Eurasian Studies, ma się obowiązek podpisania kodeksu postępowania (Code of
Conduct
). Jednym z nieakceptowanych zachowań jest sugerowanie, że czyjaś
tematyka badawcza (field of study) jest mało ważna (inferior) lub
niepoważna/nienaukowa (illegitimate). W obrębie szeroko pojmowanych nauk
historycznych i społecznych eksplorowane są rozmaite obszary i wykorzystywane
rozmaite metody badawcze: od badań aparatu represji (UB i SB) po historię życia
codziennego. Stosuje się zróżnicowane narzędzia interpretacyjne odwołujące się
do teorii totalitaryzmu czy modernizacji itd., itp. Nie widzę powodu, aby
jakikolwiek obszar/metodę badawczą apriorycznie wykluczać. Badania źródłowe
(prowadzone w archiwum) są ważne, ale materiał źródłowy musi być
zinterpretowany i skonceptualizowany przez umiejętnie stawiane pytania
badawcze, problemy, hipotezy i teorie. Tego zaś nie wyszuka się w archiwum,
lecz we własnej głowie. Na tym polu, polu konceptualizacji, a nie
faktograficznych ustaleń odbywa się rywalizacja z Waszyngtonem, Paryżem,
Berlinem, Londynem czy innymi centrami nauki światowej. Nie jest to niestety
rywalizacja czysto naukowa, gdyż teorie sformułowane nad Sekwaną lub Potomakiem
jawią się jako bardziej atrakcyjne (pomijając względy poznawcze) z tego li
tylko powodu, że pochodzą z krajów politycznie potężniejszych i gospodarczo zamożniejszych.
Teoria naukowa powstała w cywilizacyjnym centrum i generowane przez nią
problemy badawcze mają większą szansę na promocję niż teoria naukowa powstała
na prowincji. Nie trzeba dodawać, że reforma Gowina to zróżnicowanie i hierarchizację
światowej nauki ignoruje, naiwnie zakładając, że wszyscy są równi.

3. Minister Gawin wspomniała o zachwianiu
równowagi ideowej na polskich uniwersytetach i przewadze neoliberalnej
(lewicowej) opcji ideowej. Monopol ideowy zawsze jest rzeczą złą. Wydaje się,
że za sprawą reformy Gowina ten monopol będzie się dalej pogłębiać. W
poprzednim ustroju uniwersytetu dyrekcje instytutów, władze dziekańskie
wydziałów, a wreszcie rektor były wybierane oddolnie. Tym samym osoby myślące
samodzielnie, lecz nieidentyfikujące się z dominującymi prądami ideologicznym lub
chcące jedynie uprawiać naukę bez angażowania się w spory ideowe mogły znaleźć
w strukturze uczelni swoje nisze. W obecnej ustawie jedynie rektor jest wybierany
przez kolegium elektorskie, a kierownicy pozostałych jednostek uczelni
(dziekani, dyrektorzy itp.) są powoływani przez rektora, który może, lecz nie
musi zasięgać, a po zasięgnięciu uwzględniać opinii pracowników poszczególnych
jednostek. W ten sposób została zlikwidowana postulowana od 1981 r. przez NSZZ
„Solidarność” i Niezależne Zrzeszenie Studentów, a wprowadzona po 1989 r.
samorządność akademicka. W długofalowej perspektywie przyjęte rozwiązania
instytucjonalne doprowadzą do jeszcze większej ideowej urawniłowki.

W kwestii wskazanej przez minister Gawin
można wykorzystać doświadczenia niemieckie. Bez wnikania w szczegóły każda z
głównych partii na niemieckiej scenie politycznej przeznacza część publicznych
pieniędzy na działalność naukową i ideową. Chadecja zarządza więc Fundacją Konrada
Adenauera, socjaldemokracja – Fundacją im. Friedricha Eberta itp. Warto się
zastanowić, czy takie rozwiązanie można byłoby przyjąć również w Polsce.


Korekta językowa: Beata Bińko




Pochwała humanistyki policentrycznej. Głos w dyskusji

Po kliknięciu w zdjęcie można obejrzeć wideo z wystąpieniem dr hab. M. Gawin.
Wideo pochodzi z kanału: „Polska Wielki Projekt

MIKOŁAJ
SOKOŁOWSKI

Prof. dr hab. Mikołaj Sokołowski od 2010 r. pełni funkcję dyrektora naczelnego Instytutu Badań Literackich Polskiej Akademii Nauk.

Pochwała humanistyki policentrycznej. Głos w dyskusji

Tematem mojej wypowiedzi jest policentryzm rozumiany jako model uprawiania i organizowania badań humanistycznych w Polsce. Cezurą był rok 1989, gdy zintensyfikowaliśmy tendencje wcześniejsze (np. drugi obieg), prowadzące wreszcie do wykrystalizowania wielostronnego, wielocentrycznego, a przede wszystkim wielogłosowego projektu nauk humanistycznych. Jego fundament stanowią mnogie ośrodki, gdzie uprawia się humanistykę: wydziały uniwersyteckie, instytuty naukowe, redakcje czasopism, niezależne wydawnictwa, w większości prywatne, takie jak Semper, DiG, Neriton, Słowo obraz terytoria, Znak, IBL PAN, IS PAN, wreszcie towarzystwa naukowe, poczynając od PAU i PAN.

Rozwinęły się wtedy nauki humanistyczne zróżnicowane i
wolne od cenzury, które krótko scharakteryzowałbym za pomocą kategorii
„przełomu”. Były to m.in.: 1) przełom archiwistyczny, który określiłbym mianem
zwrotu ku źródłom; 2) rewolucja cyfrowa wraz z elektronicznymi metodami i
środkami uprawiania oraz udostępniania dzieł humanistycznych; w końcu 3) zwarcie
ideologiczne, które zaowocowało sięgnięciem do tradycji politycznych, zarówno
prawicowych, jak i lewicowych, a także tych niedających się uchwycić stereotypowo
i bipolarnie, w których poszukiwano inspiracji dla prac naukowych bądź używano
humanistyki. Różnica między nami, tzn. między obywatelami demokratycznego
państwa, polega na tym, że jest dynamiczna i intensywna. Przyświeca mi tu
derridiańska idea różnicy, która się różnicuje. Rozumiem ją w ten sposób, że rozwój
nowoczesnego społeczeństwa daje impuls do zwiększania różnic między nami. Nie
musi to oznaczać oddalania się. Jest rzeczą naturalną, że owa różnica manifestuje
się w humanistyce – pod warunkiem, że ten dyskurs pozostaje naukowy. Humanistyka
dostarcza kategorii i argumentów, jest zatem warunkiem rzeczowego oraz istotowego
sporu, w którego istnieniu nie widzę niczego złego, skoro należy do natury
demokracji. Humanistyka zapewnia komunikację między nami, gwarantuje ją,
odpowiada za wymianę myśli. Bez humanistyki spór staje się dziki i
nieokiełznany. Nie o to nam wszak chodzi.

Na osobną wzmiankę zasługuje transdziedzinowość, którą
w momencie narodzin zabiła Konstytucja dla nauki. Wprowadziła ona bowiem sztywny
podział na abstrakcyjne dyscypliny, co w powiązaniu z takimi kategoriami jak
algorytm lub kosztochłonność utrudnia humanistyce ten kierunek rozwoju.

Pamiętam, że w latach dziewięćdziesiątych dużo mówiło
się o zapóźnieniu nauk humanistycznych w Polsce, które miałyby rzekomo
pozostawać daleko w tyle za zachodnimi metodologiami. Dzisiaj nie daje się tego
odczuć, choć kompleksy pozostały. Widać to w płasko skonstruowanym modelu
ewaluacji nauk, dającym prymat publikacjom w językach obcych i obecnych w
zagranicznych bazach danych. Międzynarodowy obieg myśli jest niezbywalnym
warunkiem rozwoju wszystkich nauk łącznie z humanistyką, ale w tym modelu
publikacje w języku macierzystym, podejmujące problemy i wyzwania naszego
społeczeństwa, naszego tu i teraz, zostały niebezpiecznie zmarginalizowane.

Po roku 2010 humanistyka rozwijała się, wykorzystując
zróżnicowane strumienie finansowania (dotacja, granty, stypendia, subwencje
wydawnicze), znajdujące się w rękach wielu rozmaitych dysponentów środków (minister,
rektorzy, dyrektorzy, prezesi towarzystw i stowarzyszeń naukowych, a także
fundacji), a której całkiem szybki i w miarę szeroki obieg gwarantowali liczni,
często mali, ale głośni dystrybutorzy (wydawcy, redaktorzy, webmasterzy).
Podczas prac nad Ustawą 2.0 próbowano ten policentryczny i spontaniczny model
zastąpić ujednolicanym strumieniem finansowania oraz scentralizowanym kanałem publikacyjno-dystrybucyjnym
(zagraniczne bazy danych). Mimo że weszła w życie po licznych pozytywnych
modyfikacjach zgłaszanych przez środowisko, to i tak w kształcie niedoskonałym.
Nie rozumiem, dlaczego mamy nie cenić tego, co przez ostatnie ćwierćwiecze sami
zbudowaliśmy (np. wolny rynek książki).

Opowiadam się za utrzymaniem policentrycznego modelu
uprawiania humanistyki, który mój instytut – Instytut Badań Literackich
Polskiej Akademii Nauk – przez ostatnie dwie dekady intensywnie współtworzył,
propagując humanistykę opartą na badaniach podstawowych (monografie, biografie,
kompendia, edycje krytyczne, bibliografie), wznosząc na tym solidnym fundamencie
nowoczesne literaturoznawstwo otwarte na współczesne metodologie, a także na
współpracę zagraniczną. Sięgaliśmy też do repertuaru dawniejszych pomysłów instytutu,
np. do zarzuconego ze względów finansowych, a obecnie niezwykle potrzebnego również
dla lepszej identyfikacji dyscypliny oraz jej szerokiej widzialności, „Biuletynu
Polonistycznego” – bazy informacji bieżących na temat tego wszystkiego, co
dzieje się w polonistyce. Nie unikaliśmy zagadnień trudnych, nieodpowiadających
specyfice nowoczesnej dokumentalistyki, takich jak semiotyka kultury, czerpiąc
z pomysłowości nieżyjących kolegów. Tę praktykę obcowania z przeszłością
nazwaliśmy reaktywacją.

W ramach tej reaktywacji przywróciliśmy do „produkcji”
brutalnie przerwane przez historię (brak ciągłości finansowania, śmierć
wykonawców, upadek dużych domów wydawniczych) zebrane dzieła wielkich pisarzy: Jana
Kochanowskiego, Adama Mickiewicza, Henryka Sienkiewicza, Stefana Żeromskiego, Gustawa
Herlinga, a ostatnio Elizy Orzeszkowej. Tak wygląda misja instytutu w sferze
badań podstawowych. Ostatnio zaproponowaliśmy też nową syntezę literatury
polskiej – Historia literatury polskiej Anny Nasiłowskiej, która
wzbudziła ogromne zainteresowanie mediów, w tym telewizji, otwiera serię nowych
kompendiów, powstających z wykorzystaniem aktualnej podstawy materiałowej,
wydobytej w ostatnich latach z archiwów oficjalnych i prywatnych, i w dialogu z
zagranicznymi konwencjami sporządzania takich podsumowań.

Opowiadamy się za humanistyką pożyteczną, tzn. biorącą
udział w debatach o sprawach dotyczących nas wszystkich, ludzi, wykraczających ponad
podziały na narodowości, a nawet państwa i kontynenty. Także w polskich
tradycjach można skutecznie szukać ich dobrych rozwiązań.

Stoję na stanowisku, że ewaluacja dorobku naukowego powinna
być wystarczająco wrażliwa, aby docenić wysiłek wielopokoleniowych,
wieloosobowych, a często wielodziedzinowych zespołów przygotowujących tego typu
pracę. Musi być wrażliwa, jeżeli chce być uznana za adekwatną.

Ikoną takiej humanistyki jest dla nas Jan Kochanowski,
założyciel polskiej wysokiej kultury literackiej. Jest to autor na wskroś
narodowy, a jednocześnie pisarz wielojęzyczny, międzynarodowy, znakomity reformator
języka i literatury łacińskiej. Polak z prowincji, pół Włoch. Bez niego nie
byłoby francuskich prób literackich i teatralnych Adama Mickiewicza czy
Juliusza Słowackiego, przede wszystkim nie byłoby Josepha Conrada.

Dzieła wszystkie Jana Kochanowskiego ukażą się
niebawem w pierwszym całościowym wydaniu krytycznym. Zespół je przygotowujący,
w dużej mierze finansowany w ramach grantów Narodowego Programu Rozwoju
Humanistyki (który bezwzględnie trzeba nie tylko utrzymać, ale i rozszerzać),
nie został w Instytucie Badań Literackich zlikwidowany, choć jego dorobek
punktowy jest odwrotnie proporcjonalny do kulturowej wartości jego pracy. Utrzymaliśmy
go, bo wierzymy w takich ludzi jak Kochanowski.

Po
2017 r. polskie badania naukowe, w tym humanistyczne, zostały poniekąd przejęte
i zmonopolizowane przez dwie zachodnie korporacje: Elsevier (właściciel bazy
Scopus) i Clarivate (właściciel Web of Science). Humaniści mają być rozliczani
jedynie z tego, jak publikują w tych bazach. Ponieważ jednak tych korporacji w
żadnej mierze nie interesuje polskie dziedzictwo narodowe, np. Kochanowski czy
Orzeszkowa, będziemy w coraz większym stopniu zmuszani do odchodzenia od
publikowania i komentowania tego dziedzictwa. Wpływ Elsevier stał się tak duży,
że baza Scopus trafiła do polskich ustaw budżetowych jako główny miernik
efektywności polskich badań naukowych; w ustawie budżetowej określa się również
(na sztuki) oczekiwaną liczbę publikacji w tej bazie w danym roku, np. planowana
docelowa wartość miernika w 2021 to 51,5 tys. Raz jeszcze: nie chodzi o to,
żeby humaniści tam nie publikowali; powinni publikować, ale nie możemy być pozbawieni
wyboru.

Nie
należy podporządkowywać polskiej nauki uproszczonemu i zmistyfikowanemu modelowi
umiędzynarodowienia. Powinno ono odbywać się na wielu poziomach życia
naukowego, począwszy od wyjazdów studyjnych, kwerend archiwalnych i
bibliotecznych, budowania międzynarodowych zespołów do wspólnego rozwiązywania problemów
wykraczających poza humanistykę narodową; powinno się ono opierać na projektach
i grantach międzynarodowych, zwieńczonych publikacjami, także w językach
obcych. Ten wielopoziomowy model międzynarodowego uprawiania nauki, sięgającego
dalekiej przeszłości, nie wiadomo dlaczego jest przez decydentów konsekwentnie
upraszczany i banalizowany.

Humanistyka jest tym dla dziedzictwa duchowego, czym
konserwacja dla zabytków.
Bez
nich tradycja nie przetrwa, nie skomunikuje się z nami, nie usłyszymy jej głosu.
Tak jak konserwator naprawia lub odświeża dzieło, zapewniając mu dalsze trwanie
w dzisiejszej kulturze, w teraźniejszości, tak my, humaniści, wydobywając z
archiwów i bibliotek dawne i mniej dawne teksty, które restaurujemy, ustalamy ich
znaczenia i podajemy dalej w formie także elektronicznych wydań krytycznych.
Bez interwencji konserwatorów korniki zjedzą, o czym informowały parę lat temu
media, Ołtarz Wita Stwosza; bez nas niepamięć pożre dawnych poetów z ich
mądrością i mistrzostwem stylu.

Nie rozumiem, dlaczego polska humanistyka, która tylko
w ostatnich latach wydała trójkę wielkich pisarzy/pisarki noblistów, jest w
naszym kraju traktowana po macoszemu. Nasi nobliści wzrastali na żyznym gruncie
polskiej humanistyki, owocującej nie tylko wielkimi talentami literackimi, lecz
ich równie głęboką myślą historyczno- czy teoretycznoliteracką, filozoficzną i
kulturoznawczą.

Gruntowna przebudowa systemu nauki w Polsce, służąca stworzeniu
polskiej humanistyce wygodniejszego kojca, jeśli nie kołyski, wymaga czasu i
refleksji. Są jednak sprawy, które można poprawić z poziomu rozporządzenia. Do
najpilniejszych należą algorytm oraz ewaluacja. Postulujemy wprowadzenie
algorytmu wyliczania subwencji dla nauk humanistycznych, w którym oprócz
dotychczasowych kryteriów znalazłyby się humanistyczna infrastruktura
(biblioteki, wydawnictwa, czasopisma), a także premia rekompensująca niskie
nakłady grantowe. Projekt takiego algorytmu powstał w Instytucie Badań
Literackich i jest obecnie dyskutowany. W kryteriach ewaluacyjnych trzeba
koniecznie podnieść wartość fundamentalnych prac podstawowych (monografie, edycje
krytyczne, dokumentacje, publikacje źródeł) i wynieść je tak, aby znalazły się
ponad przyczynkarskimi tekstami obcojęzycznymi, w tym recenzjami, których
wartość punktowa jest obecnie dwa razy większa niż powstającej przez lata
monografii.


Korekta językowa: Beata Bińko




Konserwatyzm afirmatywny i historia

Po kliknięciu w zdjęcie można obejrzeć wideo z wystąpieniem dr hab. M. Gawin.
Wideo pochodzi z kanału: „Polska Wielki Projekt

KRZYSZTOF ZAMORSKI

Instytut Historii, Uniwersytet Jagielloński

Konserwatyzm afirmatywny i historia

Poproszono mnie, abym skreślił kilka słów na temat wystąpienia pani minister Magdaleny Gawin na zakończonym niedawno X Kongresie „Polska Wielki Projekt 2020”. Zastanawiałem się przez moment, czy warto tracić czas na komentowanie wystąpienia, które jest wewnętrznie logicznie sprzeczne i sprawia wrażenie nie do końca przemyślanego. Zdecydowałem się z tego powodu, że pani minister ocenia, iż stoimy dzisiaj wobec „reformy humanistyki”. To zaś nie jest zabawne i mało istotne, a poza tym wywołało zrozumiały niepokój w bliskim mi środowisku ludzi zainteresowanych teorią historii. Czy jest to niepokój uzasadniony? Czy to wystąpienie jest zapowiedzią rzeczywistych działań? Głos zabiera wiceminister kultury, można więc zapytać, w jakim stopniu jest to pogląd podzielany przez cały rząd i ministerstwo nauki? Poza tym tak się dzieje ostatnio w naszym kraju, że sferom aktualnie rządzącym reforma nostalgicznie myli się z deformą. Jest się czego bać.

Zauważyć chcę na początku, że nie wszystko, co mówi pani
wiceminister, jest pozbawione racji. Trudno na przykład nie zgodzić się z
oceną, że system punktowy wprowadzany w ocenie dokonań naukowych od 2010 r.,
rujnuje humanistykę. Trudno też nie bić na alarm w jednym rytmie z panią
minister Gawin, gdy mówi, że: „humanistyce w Polsce zagraża umiędzynarodowienie
rozumiane w technokratyczny sposób
[podkreślenie
moje]”. Tak, to jest prawda. Punktoza nie jest dobrym panaceum na
słabości naszej nauki, a służy przede wszystkim biurokratyzacji postępowań oceniających
ludzi i instytucje nauki. Nie ma wątpliwości, że potrzebny jest inny system ewaluacji,
szczególnie w humanistyce. Powinniśmy iść w kierunku ocen jakościowych lub łączyć
elementy oceny punktowej z wiarogodną oceną niezależnych ekspertów. Podobnie osobiście
zgadzam się z panią minister, gdy widzi w ustawie z 2010 r. i następnych
negatywny skutek w postaci osłabienia tradycyjnych więzi mistrz–uczeń, co
równie słusznie wiąże z zanikiem skuteczności tworzenia zespołów badawczych w
humanistyce. Niepokój we mnie jednak „szeleszcze”, gdy pytam, czy rządy
„dobrej”, czyli obecnej zmiany, w której pani profesor Magdalena Gawin sprawuje
wysoką funkcję ministerialną, zapobiegły temu czy też przybiły gwóźdź do trumny
konstytucją dla nauki? W jaki sposób wybrniemy z bałaganu, jaki ta ustawa
wniosła w życie szkół wyższych, tego nie wie nikt. Jeśli miałoby to polegać na
walce z punktozą, to przynajmniej w tym zakresie widzę możliwe zrozumienie i
wsparcie wielu środowisk.

Zgoda pryska jednak, w miarę jak profesor Magdalena
Gawin wkracza na grunt historii. Na przykład trudno się z jednej strony nie
zgodzić, że w nauce, w tym w nauce historii, należy poszukiwać oryginalnych
metod i kierunków badawczych. Gorzej, jeśli to poszukiwanie oryginalności ma
iść na przekór aktualnym prądom badawczym. Jak można stworzyć oryginalną metodę
badawczą, nie patrząc na doświadczenia innych? W jaki sposób można ocenić
oryginalność badań, nie odnosząc ich do uprawianych w przysłowiowym Londynie
czy Berlinie? Pani minister mówi, że chodzi o rodzimy kontekst, o pisanie i
wybieranie tematów istotnych dla Polski, a nie ważnych dla Londynu czy Paryża. Czy
Paryż i Londyn mają coś wspólnego z masą pieniędzy przekazywanych na IPN czy
Instytut Dziedzictwa Myśli Narodowej w sytuacji, w której sama pani
wiceminister mówi o tym, że najskuteczniej uczelnie prowadzą badania własne? Nie
sądzę też, aby Paryż czy Berlin były zainteresowane w zakazywaniu nam, abyśmy
podejmowali ważne rodzime tematy badawcze. Nie straszyłbym tak bardzo Paryżem,
bo na przykład trudno o bardziej propolską książkę niż album Gaetana Nocqa z
naukowym wsparciem Isabelle Davion o rotmistrzu Pileckim. Nie straszmy też
Londynem, bo znowu trudno o ciekawszą książkę o Rzeczypospolitej Obojga Narodów
niż ostatnia synteza Roberta Frosta. Jeśli mamy być twórczy, to dążmy do tego,
aby nasze poglądy, metody opracowane na podstawie naszego rodzimego materiału
wniosły coś do nauki uprawianej w Tokio, Paryżu, Londynie i Moskwie. Nauka,
podobnie jak kultura, ma wymiar uniwersalny i o tym nie wolno zapominać,
szczególnie wiceministrowi kultury. Na czym ma polegać pożądane również przez
panią minister umiędzynarodowienie humanistyki nie w technokratyczny sposób,
jeśli nie na wniesieniu czegoś nowego i oryginalnego do uniwersalnego skarbca
wiedzy?

Jeszcze bardziej niepokojąca dla mnie jest racjonalizacja
służebności uniwersytetów wobec państwa. Pani minister Gawin mówi tu o perspektywie,
w której uniwersytety powinny/mogą? stać się narzędziem polityków, bo „uniwersytety
są ważne do prowadzenia polityki”, choć „ich wpływ jest opóźniony i daje efekt
po kilkunastu, kilkudziesięciu latach”. W stwierdzeniu, że uniwersytety są
ważne do prowadzenia polityki, kryje się zasada, iż to politycy mają sterować
uniwersytetami, a nie ludzie wiedzy, ponieważ politycy właśnie wiedzą lepiej,
czego potrzeba państwu i społeczeństwu. Zawsze uważałem, że wiele nieszczęść w
historii wynika tego, iż to politycy, podobnie jak większość ludzi, potrzebują zwykle
wiele czasu, by zrozumieć to, o co spierają się uczeni. Może rozumuję błędnie w
tej sprawie, może ktoś mnie wyprowadzi z tego błędu. Jak w tej sytuacji można
powierzyć politykom sterowanie priorytetami badań podstawowych, skoro często
idą w kierunku przeciwnym od poglądów polityków? Także uważam, że uniwersytety
są ważne dla polityki prowadzonej przez państwo, tyle tylko, że nie jako
instrumenty w rękach aktualnie będących u władzy ugrupowań politycznych.
Instrumenty służące realizacji idei podzielanych chwilowo przez popierającą te
ugrupowania część obywateli. A co, jeśli obywatele zmienią zdanie i zaczną
popierać partie polityczne będące w opozycji? Czy wtedy uniwersytety będą
ponownie zmieniać priorytety badań i kształcenia? Doświadczenia uniwersytetów
realizujących zamierzenia partii rządzącej, która posiadła wiedzę jedynie
prawdziwą, mamy naprawdę duże. Żyje jeszcze generacja, która zamiast od wykładu
inauguracyjnego studia zaczynała od praktyk robotniczych… Wyszło, jak wyszło.
To ta generacja podważyła monopol jedynie słusznie myślącej partii.

Trudno mi się pogodzić z innymi opiniami pani minister.
Nie odpowiada mi zakwestionowanie wartości ego-dokumentów jako podstawy
źródłowej w słowach o podstawie źródłowej badań dzisiejszych historyków
najnowszych. Wcale tak nie jest, że historycy nie siedzą w archiwach. Ileż to
razy przychodziło czekać na lepsze miejsce w czytelni, bo tylu było pracujących
w archiwach? Nie można także negować wartości źródeł drukowanych dla historii
najnowszej. Listy oraz pamiętniki – i te drukowane, i te rękopiśmienne – są
ważnym źródłem. Negowanie wartości ego-dokumentów cofa metodologicznie historię
gdzieś do połowy XIX w. Oczy przecierałem ze zdumienia na słowa pani profesor
Gawin dotyczące historii społecznej. Obok mojego kolegi i przyjaciela Marka
Kornata to druga znana mi osoba profesjonalnie związana z historią, która w XXI
w. dostrzega niebezpieczeństwo w rozwoju historii społecznej (zob. https://magazyn.wp.pl/informacje/artykul/prof-kornat-75-lat-po-zakonczeniu-ii-wojny-swiatowej-grozi-nam-jej-banalizacja-wywiad).
Tym razem jest to tym dziwniejsze, że Magdalena Gawin doktorat pisała pod
kierunkiem Janusza Żarnowskiego, wielkiego propagatora badań społecznych w
najnowszej historii Polski. Widać, prawdę mówi pani minister, że zmieniła
zdanie. Problem jednak w tym, że historia społeczna nie jest ostatnim wynalazkiem
nauki historycznej. Spór o wartość poznawczą badań historii politycznej i
historii społecznej, czy jak to wówczas nazywano społeczno-gospodarczej, to
kwestia przełomu XIX i XX stulecia… Wtedy zatem stało się całe to „nieszczęście”,
jakim jest pojawienie się wątku historii społecznej w historiografii. Nie dość,
że się pojawiła, to jeszcze tak znacząco wpłynęła na jej rozwój. Mamy zresztą
na tym polu wielkie i ważne dokonania, że wspomnę choćby międzynarodową pozycję
Zofii Daszyńskiej-Golińskiej, szkołę Franciszka Bujaka, osiągnięcia Witolda
Kuli, Mariana Małowista i jego szkoły, Jerzego Topolskiego czy Andrzeja
Wyczańskiego. Błędna i nieprawdziwa jest też wyrażona przez panią minister ocena
współczesnej historiografii polskiej oparta na stwierdzeniu, że najnowsza
historia polityczna w Polsce jest w odwrocie. Obrady ostatniego XX Zjazdu Historyków
Polskich w Lublinie pokazują coś wręcz przeciwnego. Wystarczy przyjrzeć się liczbie
publikacji polskich w zakresie historii z podziałem na dziedziny. W Polsce
niedowartościowane są właśnie inne kierunki badań, a nie najnowsza historia
polityczna Polski. Wbrew twierdzeniom minister Gawin powiem, że niepozbawione
racji są obecnie poglądy mówiące o ponownej retoryzacji historii w dzisiejszej kulturze
historycznej, o powrocie do historii postrzeganej wyłącznie jako Zeitgeschichte.
To ta historia stała się przedmiotem debat i sporów, to o nią chodzi
poszczególnym ugrupowaniom politycznym próbującym narzucić swój punkt widzenia
świata innym. Nie jest to bynajmniej miejsce historii, które by mnie osobiście zachwycało.
Jestem scjentystą. O jakiej cenzurze badań i presji panującej na uczelniach w
doborze tematów badań można mówić? Proszę przyjrzeć się w „Bibliografii Historii
Polskiej” tytułom prac z historii najnowszej, jakie powstają w naszym kraju.
Gdzie tu widać ślady wewnętrznej cenzury uniwersyteckiej zakazującej
podejmowania innych tematów niż badania gender, postkolonialne itp.? Dominuje
absolutnie historia polityczna, i to ta, której tak bardzo pożąda pani minister,
zaś tych tak bardzo postponowanych w wystąpieniu Magdaleny Gawin prac z
antropologii historycznej trzeba szukać ze świecą.

Na koniec. Dlaczego wystąpienie pani minister oceniam
jako logicznie sprzeczne? W jego preambule pani minister wygłasza bardzo
szlachetną deklarację, że zacytuję: „humanistyka jest autoteliczna […].
historia, ona jest po to, aby pokazać różne odcienie przeszłości. Ona nie może
być instrumentalizowana”. Kończy zaś swój udział w dyskusji wnioskiem:
„Postulat, żeby państwo całkowicie wycofało się z modelowania polityki
szkolnictwa wyższego, uważam za bardzo groźny”. Jeśli zatem zapowiadana reforma
ma w ten sposób uszanować autoteliczność humanistyki, to dopiero jest groźne.
Konserwatyzm afirmatywny jest niewątpliwe bliski sercu pani minister, tak
przynajmniej wynika z deklaracji. Nawiedziła mnie jednak wątpliwość, czy
przypadkiem Magdalena Gawin nie afirmuje historii jako nauki w jej postaci z
końca XIX w. Od tego czasu jednak przeżyliśmy dwie wojny i komunizm. Nie obyło
się to bez udziału nauki historycznej. Czy potrzebna nam jest powtórka z
historii? Skończę optymistycznie. Trochę uspokajają mnie jej książki, te o
równouprawnieniu kobiet (2015) i o eugenice w Polsce (2003). Więc może nie
będzie tak źle.

Kraków, 22 października
2020 r.


Korekta językowa: Beata Bińko




Czy humanistyka w Polsce ma przyszłość? Kilka uwag po wystąpieniu minister Magdaleny Gawin

Po kliknięciu w zdjęcie można obejrzeć wideo z wystąpieniem dr hab. M. Gawin.
Wideo pochodzi z kanału: „Polska Wielki Projekt

RAFAŁ
STOBIECKI

Instytut Historii, Uniwersytet Łódzki

Czy humanistyka w Polsce ma przyszłość? Kilka uwag po wystąpieniu minister Magdaleny Gawin

Zacznę od
swego rodzaju preliminariów. Nie ulega dla mnie wątpliwości, że państwo polskie
ma wobec humanistyki obowiązki. Wynikają one z tego, że, po pierwsze, winno ono
dbać o rozwój nauki i kultury narodowej, po drugie, nikt nie jest w stanie
wyręczyć struktur państwowych w tej działalności, po trzecie wreszcie,
znakomita większość instytucji nauki i kultury – w tym uniwersytety – jest w
Polsce utrzymywana z dotacji państwowej, to znaczy z naszych, podatników,
środków.

Jednocześnie mamy wszyscy świadomość, że wystąpienie pani minister trudno rozpatrywać poza towarzyszącym mu kontekstem. Jaki jest ten kontekst? Niezbywalnym jego elementem są trwające od 2015 r. rządy Zjednoczonej Prawicy, które w pamięci wielu reprezentantów środowiska zaznaczyły się m.in. zmianą dyrekcji Muzeum II Wojny Światowej, kwestionującą nie tylko istniejące prawo, lecz także dobre obyczaje, „wrogim przejęciem” Instytutu Europy Środkowo-Wschodniej w Lublinie czy podtrzymywanym przez wiele miesięcy i, jak się okazało, skutecznym sprzeciwem ministra kultury i dziedzictwa narodowego Piotra Glińskiego dotyczącym powtórnego mianowania Dariusza Stoli na stanowisko dyrektora Muzeum Historii Żydów Polskich Polin.

Druga ważna
część tego kontekstu to reforma nauki i szkolnictwa wyższego autorstwa
Jarosława Gowina (tzw. Ustawa 2.0). Nawiązując do wcześniejszych reform,
sygnowanych nazwiskami Barbary Kudryckiej i Leny Kolarskiej-Bobińskiej, ustawa
usankcjonowała system finansowania nauki, w tym humanistyki, oparty na
parametryzacji i grantach zewnętrznych, oferowanych przez ministerstwo. System
ten, ochrzczony, w dużym stopniu trafnie, przez środowisko mianem „punktozy” i
„grantozy”, ma racjonalne jądro. Problem, jak wielokrotnie zwracano uwagę,
polega wszakże na tym, iż nie uwzględnia on specyfiki humanistyki i narzuca jej
rozwiązania z dziedziny nauk ścisłych i przyrodniczych. Jednym z jego
kluczowych elementów jest nacisk na umiędzynarodowienie polskiej humanistyki, z
silnie zaznaczoną preferencją dla publikacji w języku angielskim. Temu
rozwiązaniu miały służyć rankingi wydawnictw i czasopism ustalone przez władze
ministerialne. W ich efekcie powstała wyraźna dysproporcja między periodykami
polskimi a zagranicznymi. Dość powiedzieć, że najwyżej punktowane w szeroko
rozumianej humanistyce pismo „Teksty Drugie” otrzymało sto punktów, natomiast
czołowe periodyki z dziedziny historii, takie jak „Kwartalnik Historyczny” czy
„Dzieje Najnowsze”, po punktów siedemdziesiąt. Jest to znacząco mniej, o 100
lub więcej procent, od porównywalnych z nimi prestiżem w obrębie narodowych
tradycji naukowych periodyków zachodnich.

Głos minister
Magdaleny Gawin na X Kongresie „Polska Wielki Projekt 2020” staram się
odczytywać życzliwie. Tak czynię też w odniesieniu do jego głównej tezy zawierającej
się w haśle „unarodowienia humanistyki”. Na czym miałoby ono polegać? Minister Gawin
mówiła m.in. „[…] humanistyce w Polsce zagraża
umiędzynarodowienie i rozumienie w technokratyczno-urzędniczy sposób […]
największe dzieła w historiografii albo w krytyce literackiej powstawały nie po
to, żeby zachwycić Paryż czy Londyn, tylko były całkowicie skoncentrowane na
kompletnie niezależnej sferze twórczości. Nie możemy do humanistyki stosować
zasady punktacji, ona po prostu zniszczy polską humanistykę i to w kilku
obszarach”.

Pani minister
Magdalena Gawin przywołała w tym miejscu jeden przykład, mówiąc, że państwo
winno wspierać takie projekty jak choćby ponowne odczytanie rękopiśmiennych
tekstów Jana Kochanowskiego, bo po prostu nikt tego za nas nie zrobi. W
późniejszej wypowiedzi na Facebooku, w polemice z Piotrem Osęką, zwróciła uwagę
na przygotowaną przez PIW edycję pism Elizy Orzeszkowej. Do tych przykładów
dodałbym jeszcze jeden – dd lat nierozwiązany problem finansowania „Polskiego
Słownika Biograficznego”. Nieporozumieniem jest przecież sytuacja, kiedy władze
„Słownika” występują o granty z Narodowego Programu Rozwoju Humanistyki i
zastanawiają się, czy otrzymają to wsparcie, czy też nie. Ten i inne fragmenty wypowiedzi
Magdaleny Gawin chciałbym odczytywać, być może naiwnie, jako deklarację wsparcia
państwa dla projektów unikatowych, z wielu względów ważnych dla kultury
polskiej.

Zgadzam się
także z myślą, że wprowadzenie do humanistyki zasad parametryzacji wzorowanych na naukach przyrodniczych wiąże
się często z promowaniem „rzeczy wtórnych, mało wartościowych, które wpisują
się w politykę centrów silniejszych”. Nie jest prawdą, że jesteśmy skazani na
takie właśnie zasady oceny naszego dorobku. Pokazują to choćby zmiany
wprowadzone w Ustawie 2.0, które zastąpiły absurdalne przeliczniki zrównujące w
punktacji dwa tzw. dobrze punktowane artykuły z monografią, nad którą pracuje
się zazwyczaj kilka lat. Obecne rozwiązania są lepsze, co nie znaczy, że dobre.
Należy doprowadzić do ich zmiany. Potrzebne są twarde kryteria pozwalające
odróżnić poważną naukową monografię od słabej, dobrą popularyzację od takiej,
która niczego nie wnosi do naszej dotychczasowej wiedzy. Pani minister wskazała
na potrzebę docenienia prac opartych na źródłach pierwotnych (archiwalnych).
Pozostawiając na marginesie spór o to, czy praca wykorzystująca konkretny zasób
archiwalny jest zawsze lepsza od stawiającego ciekawe pytania studium
bazującego na źródłach wtórnych z drugiej ręki, sądzę, że jest to krok w dobrym
kierunku. Do wspomnianych kryteriów można by dołączyć inne: opinie niezależnych
ekspertów, recenzje w prasie fachowej i popularnej, otrzymane przez publikacje
ogólnopolskie nagrody czy nawet nominacje do nich.

Nie sposób pominąć także
kolejnego fragmentu wypowiedzi, w którym Magdalena Gawin stwierdza, że
problemem humanistyki, a zwłaszcza historii jest to, iż przez trzydzieści lat
funkcjonowania wolnej Polski „stworzyły się prawdziwe puste plamy” dotyczące „zwłaszcza
okupacji niemieckiej”. Abstrahując od niezbyt szczęśliwego określenia „puste
plamy” (autorka zapewne intencjonalnie zrezygnowała z innego – „białe plamy”), należy
się zastanowić, czy także ta myśl nie znajduje odzwierciedlenia w praktyce
dziejopisarskiej. Nie rozwijając tego wątku, warto zauważyć, że po 1989 r. nie
powstała żadna praca porównywalna z monumentalnym studium Czesława Madajczyka
na temat okupacji niemieckiej na ziemiach polskich, brakuje systematycznych badań
nad kulturą lat 1939–1945, w niewielkim stopniu prowadzone są studia nad
historią społeczną i gospodarczą obu, nie tylko niemieckiej, okupacji.
Ryzykując pewne uproszczenie, można przyjąć, że od kilkunastu lat polska
historiografia zajmuje się głównie tym, czy Polacy w czasie wojny kolaborowali
z Niemcami i wydawali Żydów, czy też przeciwnie – zachowywali się bohatersko i
na przekór wszystkiemu udzielali im pomocy. W rezultacie na przykład w
odniesieniu do II wojny światowej szerzą się różnego rodzaju mitologie
dotyczące liczby polskich ofiar tego konfliktu. Sam słyszałem, jak jeden z
referentów na konferencji, profesor z UKSW, mówił o kilkunastu milionach
Polaków, którzy zginęli w czasie wojny. Inni, mimo gruntownych badań
archiwalnych przeprowadzonych przez Albina Głowackiego, wciąż powtarzają liczbę
ponad miliona Polaków wywiezionych w głąb ZSRR w latach 1939–1941. To tylko
wybrane przykłady. O słabości tych badań we współczesnej historiografii w
odniesieniu do okupacji niemieckiej pisał wielokrotnie Robert Traba.

Należy również przyznać Magdalenie
Gawin rację, kiedy upomina się o przywrócenie w humanistyce, w tym historii, relacji mistrz–uczeń, o
odnowę systemu seminaryjnego. Dodam od siebie, że jej zanik skutkuje upadkiem
szkół w historiografii, o czym miałem okazję pisać w tomie lubelskim
poświęconym historiografii dziejów najnowszych.

Wypowiedź Magdaleny Gawin budzi zarazem mój niepokój, a momentami sprzeciw. Rodzi się on w miejscu, gdy mówi ona o narzucaniu nam przez mityczny Zachód obcych ideologii kolonializmu, postkolonializmu, „wszystkich dyskursów mniejszościowych, w tym też gender”. Kiedy krytykuje brak wolności badań na uniwersytetach, dowodząc istnienia „cenzury za pomocą nacisku, żeby nie zajmować się pewnymi obszarami badań”. Mam wrażenie, że w tym kontekście nie chodzi już o dobro humanistyki, lecz o toczącą się na naszych oczach „wojnę ideologiczną”. Nie zgadzam się także z diagnozą, że ktoś próbuje „instrumentalizować uniwersytety”, a rolą władzy jest rozbijanie tych „zmonopolizowanych, wąskich środowisk, które bronią się zaciekle”. Unikiem, podyktowanym być może skrótową formą wypowiedzi, jest brak wskazania, o jakie środowiska chodzi. Obawiam się, że w tym przypadku zwrócilibyśmy z panią minister uwagę na zupełnie odmienne zagrożenia.

Polskiej historiografii czy,
szerzej, humanistyce nie zagraża bowiem, jak sądzę, umiędzynarodowienie, ale
raczej brak w polityce naukowej właściwych proporcji i mechanizmów
pozwalających promować to, co może być polskim wkładem w rozwój wiedzy o
przeszłości, a potrzebą obrony tego, co stanowi fundament tożsamości narodowej.
Punktem odniesienia dla polskich historyków winna być poza Zachodem również Europa
Środkowo-Wschodnia, a także Rosja. W tej dziedzinie mamy do czynienia z wieloma
zaniedbaniami. Od lat brakuje na przykład nowej syntezy dziejów
Europy Środkowo-Wschodniej, nawiązującej do bogatych tradycji historiografii
emigracyjnej (Oskar Halecki, Piotr S. Wandycz). Nie mówiąc już o opracowaniach
poświęconych dziejom naszych sąsiadów – ze szczególnym uwzględnieniem Niemiec,
Rosji i Ukrainy. Bazujemy tu ciągle na pracach powstałych przed 1989 r.

Niekwestionowanej potrzebie umiędzynarodowienia polskiej
nauki historycznej powinny towarzyszyć, wspierane przez państwo, tłumaczenia
prac polskich historyków na języki kongresowe. Od lat brakuje choćby dobrej, wydanej
po angielsku historii Polski. Sam Norman Davies, przy wszystkich jego
zasługach, już nie wystarczy. Tymczasem tłumaczy się trudno docierające do
opinii publicznej dokumenty albo wydaje zamiast poważnych prac naukowych –
kolejne albumy o Komendancie, Dmowskim, Hallerze, Dowborze, Janie
Pawle II, Stefanie Wyszyńskim, w czym specjalizuje się powołane w 2016 r.
kierownictwo Instytutu Pamięci Narodowej. Swoistym symbolem dokonań tej
ostatniej instytucji w dziedzinie wydawniczej było uczczenie 100-lecia
odzyskania niepodległości reedycją broszury Antoniego Chołoniewskiego Duch
dziejów Polski
.

Jaka będzie przyszłość polskiej humanistyki, w tym historii, zależy od nas
historyków, ale także od wsparcia państwa. Państwa rozumiejącego potrzebę
autonomii tej dziedziny nauki, jej specyfikę, wrażliwego na wszelkie przejawy
instrumentalizacji wiedzy o przeszłości. Chciałbym wierzyć, że wypowiedź
przedstawicielki władzy – dr hab. Magdaleny Gawin daje na to choćby niewielką
szansę. Mam też nadzieję, że zgodnie z jej prośbą na Facebooku udało mi się
„nie sprowadzić dyskusji o humanistyce do własnych uprzedzeń”.


Korekta językowa: Beata Bińko




Projekt historii jako dyscypliny – czy wielki?

Po kliknięciu w zdjęcie można obejrzeć wideo z wystąpieniem dr hab. M. Gawin.
Wideo pochodzi z kanału: „Polska Wielki Projekt

MARCIN KULA

Uniwersytet Warszawski (emeritus)

Akademia Teatralna im. Aleksandra Zelwerowicza w Warszawie

Projekt historii jako dyscypliny – czy wielki?

Dzięki
mediom elektronicznym wysłuchałem wystąpienia dr hab. Magdaleny Gawin na
Kongresie „Polska Wielki Projekt”, a także późniejszego wywiadu z nią.
Zainteresowało mnie, co powie tam nasza zawodowa koleżanka, bardziej niż co
powie pani wiceminister. Reaguję, dlatego że referentka jest historyczką, a nie
z uczestniczką zebrania, gdzie nie miałbym żadnej legitymacji do zabierania
głosu nawet zza sceny.

Moje
wrażenia są mieszane. Nie jest to eufemizm. Gdy referentka występuje przeciwko
maniakalnym punktom jako głównemu kryterium oceny działalności naukowej, to
oczywiście zgadzam się z nią. Już dawno informowałem świat, że co rano – chyba
nikt w to nie wątpi – powtarzam sobie ślubowanie doktorskie i do słów, iż nie
będę pracował dla marnej chwały itd., dodaję „i nie dla głupich punktów” (nec
ad stulta puncta capienda
). Też wiem, że humanistyka różni się od nauk
przyrodniczych i ścisłych – jak referentka mówiła w wywiadzie. Inna sprawa, że
chciałbym jak najbliższego kontaktu nawet między takimi dziedzinami, ale to
inna sprawa. Zgadzam się, że humanistyka jest wartością autoteliczną,
produkującą nie tylko wartości materialne, a może nawet nie tyle wartości
materialne. Podobnie jak autorka jestem przeciwko jej instrumentalizowaniu.

Jednocześnie
dokonana przez referentkę ocena polskiej humanistyki jest moim zdaniem
nieuzasadnienie czarna. Sam nieraz wyrażałem się krytycznie o polskiej
historiografii. Nie mogę jednak uznać, że prace są przepisywane przez jednych
autorów od drugich, że historycy nie chodzą do archiwów, że uważają pracę nad
historią XX w. za łatwą, że pewne środowiska monopolizują tematykę, że
stworzono białe plamy. Nie akceptuję pojawiającego się w dyskursie publicznym
zdania, że po 1989 r. zaniedbywano badania historyczne. Środowisko historyków
zrobiło bardzo dużo właśnie dla zapisania „białych plam”, nawet jeśli
problematyka historyczna wkrótce zeszła z czołówek gazet wobec bardziej
doskwierających ludziom problemów transformacji i skupienia się elity
politycznej na nich. Nie aprobuję poglądu, że wypiera się tematykę niepożądaną
– na dodatek w interesie Zachodu, a już najpewniej w interesie Niemiec, także
poglądu, że na Zachodzie nie przeprowadzono rewizji wizji historycznej… Dobrze,
niejedno mogło się zdarzyć. Rzadko da się wykluczyć, iż żaden przejaw ganionych
zjawisk nigdy się nie zdarzył. Może być, że w niektórych swoich tezach autorka
była bardziej zniuansowana, niż je zrozumiałem (słuchałem, a nie czytałem!).
Nie mogę jednak uznać nie tylko tego obrazu polskiej historiografii, ale również
przestać dostrzegać ponownego pochylenia się nad analizami przeszłości w bardzo
wielu krajach. Na tle tej jakże szerokiej (przed wirusem!) fali to raczej
Polska jest jednym z państw mocno opornych w odniesieniu do przemyślenia
własnej przeszłości. Trudno mi także przyjąć pojawiający się w wystąpieniu
referentki akcent domniemanego mętnego działania perspektywicznego poprzez
wprowadzanie pewnych treści na uniwersytety. Zgoda, różne treści rodziły się w
dziejach na uczelniach, rozwijały się stamtąd – ale nie na zasadzie spisku.
Prawdą jest natomiast, że w ramach różnych ustrojów mniej czy bardziej
autorytarne władze chciały przejmować uczelnie. Niektórym nawet się to udawało.
Dosłyszałem sugestię, że jakimś środowiskom zależało, ażeby w Polsce nie
rozwijać badań nad martyrologią okupacyjną. Takie zarzuty są zarzutami w
najgorszym stylu. Nie wykluczam, że po latach mówienia (nawet jeśli często
wybiórczego) o okupacyjnej martyrologii wielu historyków zajęło się inną
tematyką, zwłaszcza przedtem przemilczaną. Teoria spiskowa mi wszakże nie
odpowiada. Przypomina zarzut, iż Muzeum II Wojny Światowej zaprojektowano w
interesie polityki historycznej Niemiec. Kolejna wizja – że wąskie,
zmonopolizowane środowiska bronią swojej pozycji – nasuwa mi obserwację, iż
może to właśnie inne środowiska chciałyby mieć decydujący głos i denerwują się,
że świat ich nie docenia?

*
* *

Za
dyskusyjne uważam też poglądy referentki w szerszych sprawach. Jestem za
istnieniem relacji mistrz–uczeń, czego odtworzenie postuluje, ale nauka i
nauczanie nie powinny funkcjonować, opierając się tylko na niej. Rzemieślnicy
też byli przeciw produkcji fabrycznej, a jednak to fabryki zdominowały rynek.
Rzemiosło pozostało czynne dla pewnych celów, artystyczne jest nawet cenione,
maszyny zaś pracują. Referentka przypomina, że największe odkrycia i koncepcje
powstały w myśli ludzi, a nie w ramach grantów i punktów. Zgoda. Granty same z
siebie nie są jednak ani dobrą, ani złą metodą rozdzielania pieniędzy. Pytanie
tylko, na jakich polach służą i w jakiej proporcji finansowania. Byłbym
oczywiście za częściowym finansowaniem podmiotowym, ale zadam pytanie, kto, jak
i komu będzie przyznawał pieniądze. Zresztą także będąc przeciw punktom, a za
oceną uwzględniającą wartość prac, pomyślałbym, kto i jak miałby je oceniać.
Mody w nauce? Tak, zawsze były, nieraz aż do śmieszności. Na ogół jednak coś
zostawiały, na coś zwracały uwagę… Z czasem perspektywa postkolonialna czy tak
ośmieszana dziś w Polsce perspektywa feministyczna (już nie wymówię strasznego
słowa „gender”) stanie się mniej popularna – ale coś z tego spojrzenia
zostanie, gdyż ono wniosło pewne nowe pytania.

Zgadzam
się, że nie trzeba patrzeć wyłącznie na zachodnie stolice,, by wybrać cele
badań i sposoby podejścia do tematów, lecz nade wszystko należy robić to, co
badacza interesuje. Łatwo jednak stać się głęboką prowincją. Mając silne – jak
podejrzewam – zbiorowe kompleksy i przerośnięte na tym tle ambicje, faktycznie
zdradza się poczucie prowincjusza i pogłębia własną prowincjonalność. Znaczna
część humanistyki jest narodowa w tym sensie, że jej audytorium w przemożnej
części rekrutuje się z własnego kraju. Nawiasem mówiąc, warto zastanowić się,
co rozumiemy w wypadku historii narodowej – zarówno w długim biegu czasu, jak
na przykład w wypadku licznych mniejszości narodowych w okresie międzywojennym.
Warto również przemyśleć, co rozumiemy przez historię narodową przy zmianach
granic. Kładzenie nacisku, według referentki zbyt dużego, na sprawy
mniejszościowe może jest jednak uzasadnione przy wielkiej liczbie
przedstawicieli mniejszości w dwudziestoleciu i – do czasu – podczas okupacji. Wracając
do rzeczy: mała szansa, żeby duża część świata zainteresowała się akurat
historią Polski – chociaż znam tutejszych autorów, których wynikami może nie
cały świat, ale trochę ludzi z zagranicy zainteresowało się. Znam również
takich, którzy prowadzili badania i publikowali w międzynarodowych zespołach – czemu
mogę tylko przyklasnąć. Nawet jednak jeśli trudno oczekiwać, by taka sytuacja
była częsta, to nie jest metodą uprawianie historii jako narodowej dla
przedstawiania dziejów jako czegoś wyodrębnionego, wyjątkowego, służebnego
wobec podbijania bębenka narodowej ambicji, już nie mówiąc o deprecjonowaniu
innych. Humanistyka powinna czerpać z własnej gleby i w znacznym stopniu
pracować dla własnego audytorium. Poza wszystkim, czerpiąc z własnej gleby,
może być bardziej interesująca dla świata, niż dublując działania znanych
ośrodków. Nie może wszakże wracać do dziewiętnastowiecznego modelu pracy „ku
pokrzepieniu serc”. Nie ma sensu stać przed lustrem i wołać „jaki jestem piękny
i jak cierpiący” (przecież nawet ofiarą mamy być największą i jeszcze być z tego
dumni!). Badacz, także humanista, nie powinien kierować się chęcią pogłaskania
ambicji własnego audytorium czy wręcz przypodobania się mu. Pozytywnym
przykładem jest dla mnie twórczość wielkich prozaików latynoamerykańskich i
tamtejszych socjologów – jednych i drugich zakorzenionych w miejscowej
rzeczywistości i jej doświadczenie przenoszących do świata, ale nie Nikiforów
(przy skądinąd pełnym szacunku dla Nikifora Krynickiego, jak zresztą do każdego
twórcy).

Nie
ma sensu kształtować prowincjonalnej nauki, a zresztą nawet własną historię
powinno się rozpatrywać w związku z historią otoczenia, a moim zdaniem też
porównawczo i problemowo. Własne podwórko, nawet najpiękniejsze, nie wystarczy –
a czasem warto też widzieć jego brzydsze aspekty. Każdy kraj ma w swoich
dziejach fakty piękne i fakty brzydkie. Malutkie dziecko w bliskiej mi rodzinie
było kiedyś podziwiane przez gości w stylu „o, jaki śliczny chłopczyk” itd.
Nagle samo dziecko zabrało głos i z niezadowoleniem powiedziało: „nolmalny”.
Dziecko wcześnie miało swój rozum.

* * *

Kolejna
sprawa: może warto zastanowić się, pod czyim adresem kierować przedstawiane
zarzuty. Punkty? Prawda, że nie rząd Zjednoczonej Prawicy je wprowadził, ale to
minister z tego obozu je podtrzymał, może nawet umocnił. Instrumentalizacja
historii? A czemu służy bliska przecież autorce z tytułu pełnionej funkcji
„polityka historyczna”? Wytłumianie obszarów badań jest niedobre? Czemu zatem
służyła nowelizacja ustawy o IPN? Monopolizacja historii przez niektóre
środowiska? A czemu służyły operacje wobec Muzeum II Wojny Światowej i Muzeum Polin?
No i kto wyłączył plac Piłsudskiego z miasta Warszawy, a Westerplatte z miasta
Gdańska? Jaki jest cel całej polityki wobec pamięci o „Solidarności”? To mógłby
być notabene wielki temat, równie „wewnętrzny” jak „eksportowy” na polu
historii. Nie na nim się jednak buduje. W gruncie rzeczy deprecjonuje się go.

*
* *

Wiem, że druga strona mówi z grubsza to samo o stronie mi bliższej. Nieraz to są podobne tezy, tylko z przeciwnym wektorem. Tak już pewno zostanie. Nawet wirus nie zaklajstruje tego rozłamu. Obydwoje zaś – wraz z referentką – jako historycy wiemy, że nie można liczyć, iż spór rozstrzygnie historia. Ona niczego nie rozstrzyga, co najwyżej spór przestaje być aktualny. Ten spór ma jednak cechy długiego trwania. Kiedyś będzie pasjonującym tematem dla historyka funkcjonowania naszej dyscypliny w społeczeństwie.


Korekta językowa: Beata Bińko