WOJCIECH WRZOSEK
Historia i teraźniejszość [1], czyli co zrobić, aby młodzież pobierała lekcje religii?
Część III: To nie historia jest częścią religii, lecz religia jedynie fragmentem dziejów
Nie może być tak, aby to religia (np. chrześcijaństwo czy, węziej, katolicyzm) była dominującym horyzontem poznawczym w nauczaniu historii. Katolicyzm nie musi, wręcz nie powinien być doktryną organizującą szkolną narrację historyczną, w tym podręcznikową wizję historii najnowszej. Postrzeganie dziejów w kontekście ontologii i wartości chrześcijańskich oznacza proponowanie religijnej wizji przeszłości. We współczesnym świecie taka wizja historii, taka historiografia nie jest ani akademicka, ani naukowa. Nie tak rozumie się naukę i nauczanie w państwie świeckim. Oficjalny państwowy podręcznik do historii nie może być wykładem doktryny politycznej i konfesji rządzącej partii ani nawet dominującego wśród obywateli wyznania. Szkoła państwowa to wiedza ponadwyznaniowa.
Kontynuuję namysł krytyczny nad wybranym losowo fragmentem podręcznika Wojciecha Roszkowskiego do przedmiotu historia i teraźniejszość[2].
Nadal w rozdziale „Droga do Zimnej Wojny” po omówieniu wystąpień przywódców obu konfrontujących się stron prowadzących do zimnej wojny, w tym przemówienia programowego Stalina z 9 lutego 1946 r. oraz jego oddźwięku wśród socjalistów i komunistów zachodniej Europy, znajdujemy taki oto „zręcznie i dyskretnie” wklejony przez prof. Roszkowskiego akapit, cytuję:
Pierwotnie termin „socjalizm” odnosił się do różnych ruchów i ideologii dążących do zbudowania ustroju opartego na zasadzie równości i wspólnej własności. W XIX wieku i na początku XX w. socjalizm zrodził się w reakcji na wielkie przemiany społeczne związane z rozwojem gospodarki rynkowej: urynkowienie wielu aspektów życia, przymus ekonomiczny ułatwiający eksploatację siły roboczej czy wzrost nierówności społecznych[3].
Komentarz I:
– czy to w ramach podręcznika zakreślonego do 1979 r. orzeka się o przemianie w ruchu socjalistycznym w ostatnich 40–50 latach i „marszach równości”?
– „pierwotnie” termin „socjalizm” odnosił się do…, gdzie i kiedy…? Pierwotnie to kiedy?
– wspólnej własności czy własności wspólnej?
– jaki to szczególny w XIX i na przełomie XIX i XX w. nastąpił rozwój gospodarki rynkowej? Rynkowej? Unikamy terminu „kapitalistycznej”? Od XV/XVI w. stale rozwija się gospodarka rynkowa. Czy nie chodzi tu o rozkwit przemysłu maszynowego, zastosowań silnika parowego, spalinowego, industrializację, urbanizację, kolej, elektryczność…?
– urynkowienie wielu aspektów życia? Aspekt to kategoria językowa/myślowa, nie przedmiotowa. Jak można aspekty (życia) urynkowić? Jakie domeny życia urynkowiono? Jakie dziedziny życia nie były w tym czasie urynkowione?
– przymus ekonomiczny to jakaś nowość w XIX w.? Wzrost nierówności społecznych? Czy raczej pogłębienie się nierówności społecznych?
Komentarz II:
Ta oto smętna, kaleka i zbędna tu charakterystyka „socjalizmu” w wersji jakoby co najmniej sprzed stu lat jest tylko po to, aby w rozdziale „Droga ku Zimnej Wojnie” znaleźć miejsce na epitety pod adresem „współczesnych socjalistów”? Co najważniejsze, nic na temat programów i aktywności socjalistów, o których rozdział i książka traktuje, tj. tuż po wojnie.
Mało tego, tu nie chodzi nawet o socjalistów. Oto poniżej, o co autorowi chodzi:
Cytuję:
Współcześni socjaliści daleko odeszli od pierwotnych ideałów. Ich wizja doskonałego ustroju nie polega już na wyzwoleniu człowieka od wyzysku ekonomicznego, ale na wyzwoleniu człowieka od wszelkich ograniczeń, nawet wynikających z zasad przyzwoitości. Wystarczy przypomnieć sobie wszystkie „marsze równości” i ordynarne hasła niesione przez współczesnych socjalistów razem z feministkami i zwolennikami ideologii gender. Współcześni socjaliści są niejednokrotnie częścią elity rządzącej i finansowej, weszli w bliską współpracę z najbogatszymi ludźmi świata, korzystając z ich funduszy. Kapitał już ich nie mierzi, żyją w luksusach. O dyskryminacji i wykluczeniach mówią jedynie w kontekście obyczajowym, a nie o nierównościach społecznych. Można byłoby zastanowić się, dlaczego ciągle zyskują głosy wyborcze, skoro nie przeszkadzają im już bogacze tego świata, nowocześni wyzyskiwacze. Jedną z przyczyn jest na pewno to, że politycy ci korzystają z tego, iż w szkołach, nauczając o początkach ruchów socjalistycznych i wielu ówczesnych szlachetnych zamierzeniach, przemilcza się koniunkturalną przemianę, jaka dokonała się w ruchu socjalistycznym w ostatnich 40–50 latach[4].
Komentarz III:
„Ich [socjalistów współczesnych] wizja doskonałego ustroju nie polega już na wyzwoleniu człowieka od wyzysku ekonomicznego, ale na wyzwoleniu człowieka od wszelkich ograniczeń, nawet wynikających z zasad przyzwoitości” – stwierdza Roszkowski.
To jest charakterystyka współczesnych socjalistów? Doprawdy, Profesorze?[5]
Nieporozumieniem jest uznanie walki z dyskryminacjami – publicznie manifestowanej niezgody na brak równości wobec prawa – za walkę „o wyzwolenie człowieka od wszelkich ograniczeń”. Fałszem jest identyfikowanie walki o prawa mniejszości za zjawisko ze sfery obyczajowej, którą można kwalifikować: przyzwoite/nieprzyzwoite.
Roszkowski nie rozumie, że istnieją grupy społeczne/kulturowe, które czują się dyskryminowane przez innych i przez obowiązujące prawo. Walczą o równość wobec prawa i uznanie prawa do odmienności. Tylko radykalne odłamy tych ruchów – przy tym skrajnie mniejszościowe – postulują wolność od wszystkiego.
Dyskryminowanie mniejszości to zjawisko towarzyszące kulturze od najdawniejszych czasów. Podobnie traktowane były pierwsze wspólnoty/gminy chrześcijańskie i dzisiaj, bywa, są dyskryminowane, gdy otoczenie wyznaniowe to większość fundamentalistycznie nastawiona do świata.
Trudno uwierzyć, ile historycznych nonsensów i nieuzasadnionych opinii można zawrzeć w jednym akapicie. Proszę znawców ruchów politycznych, myśli politycznej, ruchów społecznych, współczesnych badań humanistycznych, antropologów kultury współczesnej, znawców feminizmu, studiów genderowych, aby zaprotestowali przeciwko obecności takich treści w podręczniku[6].
Komentarz III, cd.
– czy literatura fachowa broni tezy, że w ostatnich 40–50 latach dokonała się koniunkturalna przemiana (sic! koniunkturalna, ale trwająca 50 lat przemiana?[7]) w ruchu socjalistycznym?
– w każdym masowym ruchu ujawniają się postawy oportunistyczne, koniunkturalne zmiany priorytetów życiowych ludzi, następują odejścia od ideałów wyznawanych uprzednio, dojrzewanie młodzieży uczestników ruchu, wszystko to nie jest okolicznością pierwszorzędnej wagi dla analiz makrohistorycznych[8],
– jacy badacze dowiedli, że ruch socjalistyczny to ludzie, którzy przeszli na utrzymanie bogatych, weszli w bliską współpracę (we współpracę się wchodzi?) z najbogatszymi ludźmi świata?
– czy niektórzy socjaliści, niejednokrotnie cynicznie, w związku z tym, że porzucili ideały młodości, wybrali życie w luksusie? A może życie w luksusie czy komforcie nie wymaga porzucenia ideałów socjalistycznych? Zapewne szwedzcy i niemieccy socjaldemokraci nie biedują dzisiaj w państwach dobrobytu.
– co z takiego postawienia tego problemu wnosi nam do rozważań o ruchu socjalistycznym/socjaldemokratycznym en bloc? Te pytania obnażają trywialność tezy Roszkowskiego o koniunkturalności socjalistów.
– może i nie ma dzisiaj zbyt wielu walczących o sprawiedliwość w sferze stosunków pracy. Nie ma, bo m.in. socjaliści i socjaldemokraci wywalczyli współczesne i nowoczesne prawo pracy.
– czy może dziwić historyka, że współcześni socjaliści zajmują się prawami człowieka? Sto pięćdziesiąt i sto lat temu także walczyli o prawa człowieka, m.in. prawo do godnych warunków pracy i płacy. I czynią to dzisiaj w nowoczesnym wymiarze: płaca minimalna, dochód gwarantowany, równe płace dla kobiet, prawo pracy dla imigrantów… Nadal to czynią, i nie tylko oni.
– czy współcześni socjaliści to – według Roszkowskiego – uczestnicy marszów równości lub ci żyjący w luksusie? A może żyjący w luksusie także uczestniczą w marszach równości?
– czy ten akapit-paszkwil ukazuje dzisiejsze oblicze ruchu socjalistycznego? Co na to badacze ruchów socjalistycznych, socjalistycznej myśli społecznej i politycznej, współczesnej socjaldemokracji, niemieckich, francuskich, szwedzkich?
– czy zachowania godzące w poczucie przyzwoitości ogranicza prawo do protestu? Tak, gdy są niezgodne z prawem. Czy jednak już wtedy, gdy uchybia poczuciu przyzwoitości Roszkowskiego?[9]
– czy protesty robotników walczących o swoje prawa sto pięćdziesiąt i sto lat temu mieściły się w granicach ówczesnej przyzwoitości? W tym obyczajowości ludzi ich wyzyskujących? – czy protesty dyskryminowanych – według Roszkowskiego i jego wspólników w dziele – miałyby się mieścić w konwencji manifestacji ludzi zadowolonych i dobrze wychowanych?
– kiedy tak w dziejach było, że protesty niezadowolonych wyrażały salonowy język i „przyzwoite maniery”. Oburzeni, zdesperowani, bezsilni to strażnicy przyzwoitości?
– czy w kontekście naszej wiedzy o brutalnych rewoltach społecznych, krwawych buntach, zachowaniach tłumu, przyczynach tumultów zasadne jest oczekiwanie, by autentyczny sprzeciw był wyrażany w języku ugrzecznionych okrzyków i słabych retorycznie haseł? To horrendalna nieznajomość zjawisk kulturowych.
– wielkie historyczne masowe ruchy społeczne mają swoje skrajności i umiarkowane centra.
– nomen omen, czy skrajnościami idei socjalistycznej nie byli przypadkiem komuniści i narodowi socjaliści?
Komentarz IV:
– czy zdanie „wystarczy przypomnieć sobie wszystkie «marsze równości» i ordynarne hasła […]” ma jakiś uchwytny, dający się zweryfikować sens? Co postuluje ktoś, mówiąc: „wystarczy przypomnieć sobie wszystkie «marsze równości»”? Radykalną pracę pamięci czy oczywistość zjawiska?
– wyobrażam sobie prof. Roszkowskiego i jego czytelnika, jak wystarczy, że przypomni sobie wszystkie… o katolikach i wyrobi sobie zdanie. Zgroza…
– w jakiego rodzaju dyskursie panują takie reguły argumentowania? W podręcznikach? Czy są znane jakieś przykłady tego typu narracji podręcznikowych? To slogany demagogii. Argumenta ad populum.
Tylko osobiste zaślepienie na określone zjawiska w kulturze może przyzwalać na prezentowanie publicznie tak obskuranckich poglądów. Ich autor sądzi, że można w podręcznikach wypowiadać opinie niepoparte jakąkolwiek znajomością znaczących dziedzin kultury ostatnich co najmniej stu lat.
Pytam wprost: w jakich to poważnych kręgach głosi się podobne bezwstydne opinie o socjalistach, insynuuje o feminizmie, studiach genderowych? W jakich poza Polską podręcznikach (poza prawdopodobnie tym tylko) oficjalnie dopuszczonych do użytku znajdujemy takie brednie? Czy są takie?
Nawet jeśli nie sympatyzujesz z wartościami ruchu społecznego, to nie postponuj i nie upraszczaj. Podręcznik to nie miejsce na karykaturalne opisy. Wielu czytelników wlot odkryje, że to opis tendencyjny i niekompetentny.
Zauważmy, że dla Roszkowskiego ten wątek to tylko pretekst, aby połączyć pod jednym szyldem socjalistów z marszami równości. Jak to zrobić? Odpowiadam: zdegradować do karykatury socjalistów i sprymitywizować „marsze równości”[10].
Najbardziej bulwersuje fakt, że czyni się to bez jakiegokolwiek respektu dla kompetencji kulturowej czytelnika… Założenie, że młody człowiek, w tym „młody student” (określenie prof. Roszkowskiego), to analfabeta kulturowy i człowiek nieinteligentny, skazuje – mam nadzieję – ten podręcznik na klęskę. Autor we wstępie oferuje tę lekturę także rodzicom jako kompendium wiedzy i atrakcyjną literaturę.
Dygersja na temat „współczesnych socjalistów” to ta tytułowa teraźniejszość w podręczniku Roszkowskiego. To tu w toku wykładu pt. „Zimna Wojna – rodowody”, obejmującego lata 1945–1953, znajdujemy akapity o „współczesnych socjalistach”. Ani ci pierwsi socjaliści we wcieleniu jakoby XIX i początku XX w., ani ci współcześni nijak nie mieszczą się w świecie lat 1945–1979. Już na tych ledwie kilkunastu stronach znajdujemy ni stąd ni zowąd wtręty propagandowej narracji o teraźniejszości lub/i powzięte z perspektywy radykalnie uprzedzonej subiektywności.
Kto podpowie, skąd w rozdziale „Świat powojenny” obok zagadnień demografii, rozwoju społecznego i cywilizacyjnego[11] – i tym podobnych danych – następuje akapit wyjęty z katechizmu przeznaczonego dla szkółki parafialnej:
„Świat powojenny przecinały też podziały religijne […]. Wojna pogorszyła stosunki między chrześcijanami (32% ludności świata) i Żydami. Nasilał się konflikt między Żydami i islamem (13%) […]. Islam był nadal podzielony” – stwierdza autor[12].
Komentarz V:
„Przecinały podziały”, powiada profesor. Z jednej strony Żydzi, z drugiej islam nadal (sic!). Nadal? Czyżby nadzieja na jedność islamu? Czy przygana?
Zachęcam kręgi ludzi wykształconych, historyków i teologów do przejrzenia, jaki obraz Kościoła katolickiego, chrześcijaństwa, innych wyznań oferuje młodzieży Wojciech Roszkowski. Oferuje albo autoryzuje. Nie wygląda to na oryginalny tekst profesora. Nie jest możliwe, aby profesor coś podobnego mógł napisać. Fragment od s. 41 do 45. A co jest na innych stronach, np. 330 i poprzednich, i kolejnych.
Wyjmuję poniżej trzy charakterystyczne fragmenty „katechizmu Roszkowskiego”, pozostawiając je bez komentarza. Na życzenie zwolenników podręcznika wskażę, dlaczego te fragmenty są popisem ignorancji, tendencyjności i obskuranctwa. Oto one:
Twierdzenia niektórych historyków o lewicowym przechyle, iż brak dowodu na to, że Chrystus założył Kościół, oparte są na nieuzasadnionym pominięciu Ewangelii i Dziejów Apostolskich jako źródeł historycznych. Autorzy tacy unikają jasnego stwierdzenia wprost, że Ewangeliom i Dziejom Apostolskim nie należy wierzyć, ale je zwyczajnie przemilczają. Tymczasem one istnieją i żadne inne niż ewangeliczne tłumaczenie wypadków tam opisanych nie ma logicznego uzasadnienia[13].
Dalej Roszkowski dorzuca:
Bardzo wielu współczesnych „intelektualistów”, czyli nie tyle ludzi głęboko wykształconych i myślących, ile popularnych, wielu dziennikarzy, ludzi biznesu, gwiazd rocka, aktorów i innych celebrytów powiada „nie dam sobie narzucić żadnych poglądów”, oskarża Kościół o terror umysłowy i moralny, o zmuszanie ludzi do przyjmowania Dobrej Nowiny. Te oskarżenia padały nie tylko w krajach satelickich ZSRS, ale w miarę upływu czasu coraz częściej także na Zachodzie. Cóż jednak jest złego w proponowaniu ludziom, by nie zabijali, nie kradli lub nie kłamali? A ileż zła płynie z niestosowania się do nakazów Dekalogu![14]
Po czym perswaduje:
Dekalog jest wpisany w serce człowieka i nie powinien przeszkadzać żadnej doktrynie politycznej. Każdy ma bowiem sumienie. Jeśli je zatracił lub osłabił błędnymi decyzjami, to zawsze może sobie przypomnieć. Dzisiejszy świat zachodni jest pod zdecydowanym wpływem ludzi, którzy po wojnie uznali i narzucili ideologię komunistyczną innym krajom i narodom[15].
I wreszcie:
Nota bene warto doprecyzować dwa stanowiska wobec wiary. Opozycją do formuły „wierzę w Boga” nie jest formuła „nie wierzę w Boga”, gdyż ta ostatnia zawiera sugestię jakiejś ukrytej wiedzy o nieistnieniu Boga. Tymczasem ateiści o nieistnieniu Boga nie wiedzą ani trochę więcej niż ci, którzy się do wiary w Niego przyznają. Logicznie rzecz biorąc, nie można udowodnić, że czegoś nie ma. Ateiści są więc ludźmi wierzącymi, tyle że wierzą oni w nieistnienie Boga. Mamy zatem do czynienia z dogmatem, tyle, że ateistycznym[16].
Komentarz VI:
Czy mądrzy ludzie w Kościele wiedzą, że być może takie treści są kultywowane na lekcjach religii? Czy to możliwe? Jeśli tak, to kogo dziwi niechętny stosunek do lekcji religii zwłaszcza w szkołach średnich? Czyżby Kościół polski celowo zniechęcał młodych do – jak to określa i tu Roszkowski – Dobrej Nowiny? Czy Kościół godzi się na taki swój wizerunek w podręczniku?[17]
Czy znajdzie się filozof chrześcijański, teolog, znawca doktryny i kontekstu metafizycznego, historii Kościoła, który wesprze koncepcję istnienia Boga i ideę prawdy[18], jaką lansuje Roszkowski? Czy kręgi przyznające się do gigantycznego dorobku filozofii chrześcijańskiej, tradycji tej myśli i literatury ją popularyzującej akceptują to, co wypisuje licealistom i ich rodzicom Wojciech Roszkowski? Skąd pochodzą te fragmenty? Skąd autor „HiT-u” wyciął i tu wkleił akapit o chrześcijaństwie, katolicyzmie, Bogu, sumieniu, ateizmie…?
Świat Roszkowskiego jest najpierw przedstawiony jako dwuwartościowy (piekło/raj, dobry/zły, piękny/brzydki, aż po przyzwoity/nieprzyzwoity, chrześcijański/bezbożny, katolik/ateista, a następnie ten subiektywnie wyznawany i subiektywnie podzielony przedkłada uczniom. To są pozaakademickie konfabulacje. Podniesione do rangi uniwersaliów osobiste infantylne wynurzenia i niedyskutowalne amatorskie gusta. Są to bolesne dla rozumu skrajnie subiektywne, niepoparte poważną literaturą fachową interpretacje.
Teraźniejszość w podręczniku Roszkowskiego jest obecna w duchu pretensji dzisiejszej propagandowej wersji polityki historycznej, w schemacie dzisiejszej polityki kulturalnej. To westernowa wizja świata nasycona katolicyzmem ludowym z czasów sprzed Czyśćca.
Podręcznik Historia i teraźniejszość to dzieło, które próbuje zneutralizować niechęć uczniów do lekcji religii i pod płaszczykiem nowego obowiązkowego przedmiotu realizuje indoktrynację religijną. Historia najnowsza w wydaniu partyjnej polityki historycznej stanowi jedynie pretekst i tło do eksponowania treści katolickiej katechezy. Historia nie najnowsza jest tu tylko po to, aby umożliwić wpisanie w nią elementów programowych przedmiotu religia. Obok rozdziałów wprost poświęconych problematyce religijnej, historii Kościoła powszechnego i polskiego mamy wplecione ni stąd ni zowąd teksty służące indoktrynacji politycznej i religijnej. Nie komponują się one nawet z indoktrynacjami partyjnej polityki historycznej. Po prostu jakakolwiek narracja historyczna, nawet partyjna polityka historyczna, nie tworzy spójnej całości z retoryką katechizmu.
Przyznaję – wielokrotnie łapałem się na myśli, że do tekstu napisanego przez prof. Roszkowskiego ktoś inny powstawiał wątki z programu religii, dobrał ignorancko ilustracje, amatorsko dokleił do nich podpisy i oto mamy tom pierwszy. Czy to jednak możliwe?
Nie może być tak, aby to religia (np. chrześcijaństwo czy, węziej, katolicyzm) była dominującym horyzontem poznawczym w nauczaniu historii. Katolicyzm nie musi, wręcz nie powinien być doktryną organizującą szkolną narrację historyczną, w tym podręcznikową wizję historii najnowszej. Postrzeganie dziejów w kontekście ontologii i wartości chrześcijańskich oznacza proponowanie religijnej wizji przeszłości. We współczesnym świecie taka wizja historii, taka historiografia nie jest ani akademicka, ani naukowa. Nie tak rozumie się naukę i nauczanie w państwie świeckim. Oficjalny państwowy podręcznik do historii nie może być wykładem doktryny politycznej i konfesji rządzącej partii ani nawet dominującego wśród obywateli wyznania. Szkoła państwowa to wiedza ponadwyznaniowa.
[1] W. Roszkowski, Historia i teraźniejszość 1945–1979. Podręcznik dla liceów i techników, Kraków 2022, s. 511; konsultacja naukowa: prof. dr hab. Andrzej Nowak, prof. dr hab. Wojciech Polak, dobór ilustracji: Mateusz Bednarz; podpisy do ilustracji: Monika Makowska, Jolanta Sosnowska; opinie rzeczoznawców „w sprawie dzieła jako podręcznika”: prof. dr hab. Tadeusz Wolsza, dr Rafał Drabik, mgr Klemens Stróżyński.
[2] Wybieram losowo, aby uniknąć elementarnego zarzutu, że wybieram tendencyjnie. Mój wybór to strona/rozdział wskazane przez liczbę lat/rok urodzenia Wojciecha Roszkowskiego (rok 47 wieku XX) oraz strona (danego rozdziału), która jest wynikiem pomnożenia tegoż roku (47) przez miesiąc (6), w którym urodził się prof. Roszkowski. Wszędzie bowiem, gdziekolwiek otworzysz podręcznik, znajdujesz ten godny krytyki styl myślenia i sposób narratywizowania.
[3] W. Roszkowski, Historia i teraźniejszość…, s. 48. Ten akapit abstrahuje od treści podręcznika do historii szkoły średniej na ten temat?
[4] Tamże, s. 49.
[5] To jest profesorska charakterystyka współczesnego ruchu socjalistycznego? Jakiejś partii socjalistycznej/socjaldemokratycznej? Której?
[6] Inaczej mówiąc: jak może współczesne państwo i jego agenda – Ministerstwo Edukacji i Nauki – akceptować takie treści jako podręcznikowe? Istnieje wolność bredzenia jako prawo człowieka. Czy jednak nie istnieje wola i sposób społecznego uchronienia podręcznika szkolnego od bredni?
[7] Nawet w odniesieniu do zmian myśli społecznej i ruchów politycznych zmianę zachodzącą w skali 50 lat trudno nazwać koniunkturalną. Gdyby jednak prof. Roszkowski miał na myśli koniunkturalizm działaczy socjalistycznych, także skala tego oportunizmu w ciągu 50 lat to jakiś absurd. Co można w ciągu półwiecza osiągnąć przez postawy koniunkturalne? Luksusowe życie? W jakim wymiarze? Jednostek czy dla całego ruchu? Co tu się tak naprawdę głosi?
[8] Proponuję Roszkowskiemu w tym samym trybie co wobec socjalistów wysuwać zarzuty pod adresem katolików, w tym duchownych, o koniunkturalizm, pławienie się w bogactwie, odejście od ideałów, korupcję. „Kościół. Postawy koniunkturalne i inne negatywne zachowania” – po czym zgodnie z formułą „wystarczy przypomnieć sobie wszystkie…” wymienić te akcydentalne, koniunkturalne, systematyczne zjawiska negatywne i systemowe bolączki ludzkie, aby sporządzić podobny akapit o katolicyzmie i Kościele. Już zwłaszcza od czasów reformacji „wystarczy przypomnieć sobie wszystkie…”, powie Roszkowski? Odwagi, Profesorze… Ten tryb pomówienia może dotyczyć każdej dostatecznie licznej zbiorowości ludzkiej. Wystarczy tylko tam, gdzie do zastosowania kwantyfikator szczegółowy jest w miarę zasadny, wstawiać ogólny.
[9] Pamiętamy, kto gorszył się publicznie na hasła wykrzykiwane na protestach kobiet.
[10] Ufam, że czytelnik dostrzegł, iż walkę socjalistów o prawa człowieka (prawo do godnej pracy) można porównać z walką o uznanie praw mniejszości w trakcie tzw. marszów równości.
[11] Fragment nieprzemyślany i byle jaki. Tu potrzebne byłoby wyjaśnienie, że ówcześnie, tj. w latach czterdziestych i na początku pięćdziesiątych, nawet w krajach rozwiniętych odnotowywano różnice w poziomie życia w miastach i poza nimi (na wsi). W państwach biednych panowała bieda nie dlatego, że były one słabo zurbanizowane. Komentarz: Powstaje zasadnicze pytanie: po co o tym w rozdziale „Świat powojenny”? Zróżnicowanie w poziomie życia na świecie w perspektywie Zachodu? A jak? Zróżnicowanie to nie był skutek wojny i stan powojenny. Ten wskaźnik zróżnicowania poziomu życia pozbawiony tu komentarza zestawia różne światy. Na przykład o dziwo: dla 1950 r. tylko 3% mieszkańców Nepalu mieszkało w miastach. I to w wywodzie Roszkowskiego czyni z Nepalu krainę o niskim poziomie życia. Czy oznaką poziomu życia w Nepalu jest fakt, że obecnie po siedemdziesięciu latach w górach i na wyżynach Nepalu nadal tylko 15% obywateli mieszka w miastach?
W problemowym podręczniku dla ostatniej klasy liceum z najnowszej historii najnowszej jednym z dwudziestu rozdziałów byłby np. „Północ – Południe. Globalne i lokalne konsekwencje podziału świata (lata 1945–2020)”. Ogólnopolski otwarty konkurs na rozdział ten i pozostałe… (obj. 1 ark. wyd.). Pierwsza nagroda 100 tys. zł. Pamiętamy głośne 1,75 mln zł na kulowską encyklopedię filozofii?
[12] W. Roszkowski, Historia i teraźniejszość…, s. 41–42. „Przecinały podziały”, powiada profesor. To były podziały, które nie dość, że dzieliły, to jeszcze przecinały. Żyd to wyznanie? Szczytem braku kultury jest stwierdzenie: „Wojna pogorszyła stosunki między chrześcijanami a Żydami”. To wojna je pogorszyła? Tylko pogorszyła? To wojna jest odpowiedzialna za pogorszenie stosunków? To nie Zagłada, ale po prostu wojna była? To już brakuje słów… Cóż za obnażająca nonszalancja czy może piramidalna obłuda? Zajrzałem do innych fragmentów podręcznika: o zagładzie Żydów i obozach śmierci, powojennej traumie zawstydzająco zdawkowo. Konkurs na rozdział pt. „Pamięć wojny światowej” – jak wyżej.
[13] Tamże, s. 44.
[14] Tamże, s. 44–45.
[15] Tamże, s. 45.
[16] Tamże; podobnie na stronie 330 (rozdz. 7) i następnych – to kolejne dawki indoktrynacji, np. refleksje na temat wolności i „róbta co chceta”, wolności w rozumieniu chrześcijańskim i w złym pojęciu. Dalej relacje damsko-męskie i seks bez ograniczeń: „warto przypomnieć tu upadek cywilizacji Grecji starożytnej lub imperium rzymskiego wiązany zawsze z deprawacją moralną”, s. 334.
[17] Ufam, że Kościół wypowie się publicznie wyłącznie jako uczestnik publicznej dyskusji, nie jako cenzor czy zatwierdzający?
[18] Passus o prawdzie (s. 15 i u góry strony 16) to stały odruch polemiczny Roszkowskiego. Najpierw jakiś karykaturalny wariant popularnego (lub celebryckiego, termin prof. Roszkowskiego) poglądu, a potem wydziwianie nad nim.
Korekta językowa: Beata Bińko