Spotkanie wokół książki Anny Wylegały „Był dwór, nie ma dworu. Reforma rolna w Polsce”




Partyzanci czy kolaboranci? Brygada Świętokrzyska NSZ ZJ. Rozmowa z prof. Rafałem Wnukiem

Brygadę Świętokrzyską sformowano 11 sierpnia 1944 r. na Kielecczyźnie. W jej skład weszły oddziały Narodowych Sił Zbrojnych – Związku Jaszczurczego (NSZ-ZJ), które nie zaakceptowały umowy scaleniowej z Armią Krajową i nie podporządkowały się strukturom Polskiego Państwa Podziemnego. Była najliczniejszą jednostką partyzancką NSZ. Pierwotnie liczyła około 850 partyzantów.

Już w czasie okupacji Brygada nie cieszyła się dobrą opinią wśród innych organizacji konspiracyjnych. Na kontaktach z AK cieniem kładło się nieakceptowanie umowy scaleniowej z marca 1944 r. Między obu organizacjami dochodziło do wielu nieporozumień i spięć. Dowództwo Brygady nie popierało walki AK z Niemcami w obliczu wkraczającej Armii Czerwonej. Przedstawiciele AK zarzucali Brygadzie kolaborację z Niemcami. Od działalności jednostki NSZ-ZJ odcinała się nawet część NSZ scalona z AK. Nie mniej krytyczni wobec Brygady byli ludowcy, gdyż jej partyzanci rozbrajali oddziały Batalionów Chłopskich i dokonywali rekwizycji w wioskach sprzyjających partyzantce chłopskiej. Kontakty NSZ-ZJ z Niemcami nazywali zdradą. Nacjonalistyczni partyzanci atakowali oddziały Armii Ludowej, partyzantki sowieckiej i zabijali ukrywających się Żydów.

W styczniu 1945 r., gdy ruszyła ofensywa Armii Czerwonej, Brygada na mocy uzgodnień zawartych z Niemcami wycofała się na ziemie czeskie. Wcześniej, w 1944 r., dochodziło do sporadycznych walk partyzantów NSZ z Niemcami. Przy Brygadzie był afiliowany oficer łącznikowy – funkcjonariusz Gestapo. Po wymarszu do Czech Niemcy dozbroili Brygadę, zaopatrywali ją w żywność i szkolili na poligonie Wehrmachtu. Dowództwo niemieckie planowało wykorzystać jej partyzantów do działań dywersyjnych na tyłach Armii Czerwonej. Przeszkolono kilka grup, które między lutym a kwietniem 1945 r. przerzucono za linię frontu. Trzy dni przed kapitulacją III Rzeszy, 5 maja 1945 r., członkowie Brygady Świętokrzyskiej wyzwolili kobiecy obóz pod Holiszowem. Po wojnie Amerykanie skierowali ich do służby wartowniczej. Powodem była niezgoda dowództwa Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie na uznanie ich za żołnierzy Wojska Polskiego i włączenie w szeregi II Korpusu gen. Władysława Andersa. W końcu lat osiemdziesiątych prezydent Rzeczypospolitej Polskiej na uchodźstwie Kazimierz Sabbat oświadczył, że członkowie Brygady dobrze służyli polskiej sprawie, nie nadał im jednak uprawnień kombatanckich.

Temat Brygady Świętokrzyskiej mocno dzieli nie tylko opinię publiczną, ale i środowisko historyków. Jej apologeci nazywają ją jedną z największych jednostek partyzanckich i nie traktują współpracy z Niemcami w kategoriach kolaboracji. W tym samym duchu wypowiadają się o niej wysocy urzędnicy państwowi odpowiedzialni za politykę historyczną, a związani z obozem Zjednoczonej Prawicy. O kontrowersjach związanych z Brygadą Świętokrzyską opowiada profesor Rafał Wnuk, historyk wojennej i powojennej konspiracji.




Historia między polityką a służbami specjalnymi

„Historia między polityką a służbami specjalnymi”.

Pretekstem do rozmowy jest Konkurs Historyczny „WOŁYŃ – PAMIEĆ POKOLEŃ” organizowany pod Honorowym Patronatem Ministra Edukacji i Nauki dra hab. Przemysława Czarnka

Organizatorami konkursu są:

  • Michał Wójcik – Poseł na Sejm Rzeczpospolitej Polskiej,
  • Beata Kempa – Posłanka do Parlamentu Europejskiego,
  • Beata Białowąs – Członkini Zarządu Województwa Śląskiego, Światowy Kongres Kresowian z siedzibą w Bytomiu,
  • Towarzystwo Miłośników Lwowa i Kresów Południowo -Wschodnich z siedzibą w Bytomiu,
  • Stowarzyszenie Upamiętnienia Ofiar Zbrodni Ukraińskich Nacjonalistów z siedzibą we Wrocławiu.

Patronat nad konkursem objął Instytut Pamięci Narodowej

Konkurs „WOŁYŃ – PAMIEĆ POKOLEŃ” organizowany przez kilka marginalnych organizacji „kresowych” i wspierany przez prominentnych polityków budzi szereg kontrowersji.

Uczestnicy dyskusji podejmują kilka kluczowych wątków:

1) Co wiadomo o organizatorach oraz patronie konkursu

2) Jakie związki łączą IPN ze środowiskami kresowymi – na czym one polegają.

3) Jak głęboko przenikają się środowiska historyczne z politycznymi. Jakie są polityczne cele konkursu.

4) Czy w kontekście agresji Rosji na Ukrainę konkurs historyczny o Wołyniu nie wpisuje się w putinowską/rosyjską politykę historyczną?

5) Komu, w trakcie tej wojny, potrzebna jest narracja lansowana przez organizatorów konkursu,

6) Do czego w kontekście wojny w Ukrainie może doprowadzić taki konkurs (np. jak mogą odbierać go dzieci szkolne w czasie napływu fali uchodźców ukraińskich, jakie skutki może mieć na relacje polskiej młodzieży z ukraińską w polskich szkołach, itp.)

7) Jakie środowiska mogą zbić kapitał polityczny na organizacji konkursu i czym to grozi dla relacji polsko-ukraińskich oraz losu wojny.

8) Co robić, by bronić polskiej racji stanu przed nacjonalistyczną narracją nie negując Wołynia? Jaka jest w tym rola historyków? A może historycy są bezbronni i bezradni?

9) Jaką rolę mogą w tej sytuacji odegrać czy też odgrywają polskie służby kontrwywiadowcze? Czy są bezbronne w świecie, w którym panuje wolność słowa?

W rozmowie udział biorą:

Red. Tomasz Piątek

Dr Przemysław Witkowski

Prof. Kazimierz Wóycicki

Dr Mariusz Zajączkowski

Spotkanie prowadzi: Prof. Rafał Wnuk

***

Realizacja wideo i podcastu: Prof. Piotr Witek




Wywiad, szpiedzy, agenci Historia jak powieść sensacyjna

Wywiad, szpiedzy, agenci. Historia jak powieść sensacyjna

W rozmowie udział biorą:

Andrzej Brzeziecki i prof. Rafał Wnuk

Realizacja Wideo i podcastu:

dr hab. Piotr Witek, prof. UMCS




Koryfeusz Czarnek

RAFAŁ WNUK

Koryfeusz Czarnek

Minister edukacji i nauki Przemysław Czarnek zrewolucjonizował stosowane na świecie metody pomiaru wartości dorobku naukowego. W takim Oxfordzie, Harvardzie, Yale itp. powołuje się niezależnych recenzentów – wybitnych naukowców w poszczególnych dziedzinach, nad stworzeniem systemów pracują zespoły specjalistów od ewaluacji i informatyków, żadnemu politykowi nie przyjdzie na myśl, by zadzwonić do członka takiego zespołu, nie mówiąc o proponowaniu jakiejś punktacji. Ci zachodni politycy nie mają bowiem głębokiej wszechstronnej wiedzy niezbędnej do tworzenia zasad parametryzacji dzieł naukowych. Minister Czarnek to człowiek z innej ligi. Jego interdyscyplinarne przygotowanie i nieomylny instynkt sprawiają, że na polu ewaluacji nauki dokonuje on cudów. Bo do kategorii cudów należy zaliczyć awans pism uznawanych wcześniej za przeciętne i lokalne do kategorii „wybitne”. I tylko ludzie małostkowi dostrzegają nieistniejący związek między miejscem zatrudnienia ministra Czarnka, jakim jest Wydział Prawa KUL, a tym, że minister ten podniósł ocenę „Biuletynu Stowarzyszenia Absolwentów i Przyjaciół Wydziału Prawa Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego” z 20 do 70 punktów. Taka „TEKA Komisji Prawniczej PAN Oddział w Lublinie” była „wyceniana” na 40 punktów. A przecież dwa teksty zamieścił w niej nie kto inny, ale sam minister Czarnek. Minister niesprawiedliwość tę słusznie naprawił, przyznając „TECE” 100 punktów. Pismo natychmiast zyskało poziom światowy, a dorobek naukowy ministra został w końcu właściwie doceniony. Gdyby minister Czarnek przewodniczył Międzynarodowemu Komitetowi Olimpijskiemu i wprowadził podobne zasady punktowania zawodów sportowych, to na Olimpiadzie w Tokio Polska w klasyfikacji medalowej z pewnością rywalizowałaby z USA i Chinami, a nie z Iranem, Tajwanem czy Chorwacją.

Podobnie jak minister Czarnek jestem pracownikiem Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Kościół katolicki i chrześcijaństwo są dla mnie ważne. Staram się obserwować zachodzące tam procesy i je zrozumieć. Przy ministrze czuję się jednak całkowitym dyletantem.

Czarnek – wykładowca KUL i prawnik – wyrokuje: „ks. Boniecki to nie jest Kościół katolicki czy chrześcijański, to jest jakiś kościół neoprotestancki”. Minister – jak się okazuje, także wybitny teolog – sam jeden zastąpił watykańską Kongregację Nauki Wiary i biskupa Rzymu. Wykazał się nieomylnym instynktem, z miejsca bowiem przejrzał ks. Bonieckiego. Dostrzegł w nim zło, którego przez wiele lat współpracy z duchownym nie zdołał zauważyć ks. bp Karol Wojtyła/papież Jan Paweł II. Przy okazji minister samodzielnie dokonał wykładni kluczowych punktów doktryny wiary i moralności. Sam jeden zdecydował, kto jest, a kto nie jest księdzem, i kto jest, a kto nie jest katolikiem. Wykluczenie przez niego Kościołów protestanckich z grona wspólnoty chrześcijańskiej to teologiczny przewrót kopernikański. W głowie wykładowcy mojej uczelni narodził się projekt wielkiej rewolucji w Kościele katolickim. Przy pomysłach ministra Czarnka zmiany soboru trydenckiego czy soboru watykańskiego II wydają się śmiesznie powściągliwe. Biorąc powyższe pod uwagę, należy poważnie się zastanowić, czy Katolicki Uniwersytet Lubelski Jana Pawła II nie powinien zmienić nazwy na Katolicki Uniwersytet Lubelski Ministra Przemysława Czarnka.

Aby uzyskać pełniejszy obraz potencjału intelektualnego i szerokości horyzontów ministra Czarnka, przypomnę jego dokonania z zakresu psychiatrii i seksuologii. Diagnoza, że osoby LGBT „nie są równe normalnym ludziom”, uczyniła jego osobę rozpoznawalną w świecie nie tylko naukowym. Okazał się on też specjalistą w dziedzinach tak nieoczywistych, jak fitness czy dietetyka. Doszedł otóż do wniosku, że szkoła powinna się skoncentrować na odchudzaniu dziewcząt. Ten postawny, nieanorektyczny, bez wątpienia wysportowany mężczyzna z pewnością wie, co mówi.

Milczałbym dalej w zachwycie, gdyby nie list ministra Czarnka do przewodniczącej Komisji Kultury i Edukacji Parlamentu Europejskiego Sabine Verheyen[1]. Okazuje się bowiem, że minister jest też historykiem czy raczej historiozofem. Prostymi, niemal żołnierskimi słowami tłumaczy pani Verheyen, czym jest „pedagogika wstydu”. Są to działania wrogów Polski oczerniających Rzeczpospolitą i Polaków na arenie międzynarodowej. Minister błyszczy wiedzą i podaje konkretne przykłady podłości obcych sił.

Wysuwany wobec władz międzywojennej Polski zarzut łamania tzw. małego traktatu wersalskiego nazywa kłamliwym pomówieniem. Na mocy sygnowanej przez nasz kraj w 1919 r. umowy odradzająca się Polska zobowiązywała się do równego traktowania wszystkich byłych obywateli państw rozbiorowych zamieszkujących obszar II RP. Podpisany przez przedstawicieli Polski dokument głosił m.in.: „Wszyscy obywatele polscy bez różnicy języka lub religji będą równi wobec prawa i korzystać będą z tych samych praw cywilnych i politycznych. Różnica co do religji, wierzeń lub wyznania nie powinna szkodzić żadnemu obywatelowi polskiemu w korzystaniu z praw cywilnych i politycznych, mianowicie gdy chodzi o dopuszczenie do urzędów publicznych, obowiązków i zaszczytów, lub wykonywania różnych zawodów i przemysłu”.

Kilka lat po podpisaniu wspomnianego zobowiązania państwo polskie zaczęło likwidować szkolnictwo ukraińskie i białoruskie. Z czasem na uczelniach wyższych zaczęto wobec Żydów stosować getto ławkowe i numerus clausus, a nawet numerus nullus, mniejszościom narodowym blokowano dostęp do urzędów i zamykano gazety. Minister Czarnek słusznie uważa, że Polska miała prawo podpisać traktat gwarantujący prawo mniejszościom i go nie przestrzegać. Jako prawnik doskonale wyczuwa, że taki dokument z definicji jest nieważny, bo ogranicza suwerenność rządu. Jestem pewien, że dziś „trybunał konstytucyjny” podzieliłby powyższą argumentację. Międzywojenna Polska notorycznie łamała traktat mniejszościowy, krytykowanie jej z tego powodu to bez wątpienia brutalny atak na dzisiejszą wolną Polskę.

Ma rację minister Czarnek, twierdząc, że każda krytyczna wypowiedź o wydarzeniach z przeszłości Polski to powtarzanie kalumnii propagandy hitlerowskich Niemiec. Muszę się tu przyznać do ciężkiego przewinienia – w latach dziewięćdziesiątych jako początkujący historyk odkryłem dokumenty wskazujące, że zgrupowanie oddziałów NSZ pod dowództwem Mieczysława Pazderskiego „Szarego” wymordowało mieszkańców ukraińskiej wsi Wierzchowiny: dzieci, starców, kobiety i mężczyzn[2]. W nieświadomości swej rzecz opisałem i opublikowałem, tym samym zacząłem uprawiać antypolską „pedagogikę wstydu”. Powinienem przecież ukryć dokumenty i milczeć. Ponieważ tego nie zrobiłem, minister Czarnek ma pełne prawo mnie i mnie podobnych uznać za ludzi podążających szlakiem wyznaczonym przez goebbelsowską propagandę. Usprawiedliwić mnie może wyłącznie młody wówczas wiek.

Dzięki uwadze ministra, że opisywanie Polski 1939 r. jako państwa nieprzygotowanego do wojny to echo propagandy sowieckiej i niemieckiej, opadły mi z oczu łuski. Rząd polski na uchodźstwie od momentu, gdy na jego czele stanął gen. Władysław Sikorski, uporczywie twierdził, że klęska wrześniowa była efektem nieprzygotowania Polski do wojny przez władze sanacyjne. Dzięki Czarnkowi już wiem, że rząd Sikorskiego realizował „pedagogikę wstydu”, działał pod wpływem niemieckiej i sowieckiej propagandy. Myślę, że minister powinien nakazać zrewidowanie pod tym kątem podręczników szkolnych i napiętnować antypolskie działania premiera emigracyjnego rządu.

Podziwiam też maestrię ministra Czarnka w operowaniu źródłami. Pisze on, że Sowieci atak na Polskę usprawiedliwiali „obroną życia oraz mienia ludności białoruskiej, a także ukraińskiej”. Chodzi mu o odezwę do żołnierzy Armii Czerwonej odczytaną tuż przed atakiem. Głosiła ona:

Narody białoruski, ukraiński i polski krwawią w wojnie, wszczętej z Niemcami przez obszarniczo-kapitalistyczną klikę rządzącą Polską. Robotnicy i chłopi Białorusi, Ukrainy i Polski powstali do walki ze swymi odwiecznymi wrogami – obszarnikami i kapitalistami. Wojska niemieckie zadały ciężką klęskę głównym siłom armii polskiej. Z nastaniem świtu 17 września armie Frontu Białoruskiego przechodzą do natarcia z zadaniem wsparcia powstańców robotników i chłopów Białorusi i Polski w zrzuceniu jarzma obszarników i kapitalistów i niedopuszczenia do zdobycia terytorium Zachodniej Białorusi przez Niemcy[3].

Ma rację minister, że pomija w wywodzie te wątki sowieckiej propagandy, które mówią o „braterskiej pomocy narodowi polskiemu”. Dzięki temu maluje prosty świat. Z jednej strony Polacy – ofiary, z drugiej strony „obcy” – Sowieci, Ukraińcy, Niemcy, Białorusini. Po co tłumaczyć zawiłości dialektyki komunistów, zaprzątać umysły czytelników szkodliwą wiedzą, wyjaśniać, czym dla bolszewików była „walka klas”. Skoro treść dokumentu nie pasuje do tezy, należy go tak przedstawić, by do niej pasował. Kreatywne podejście do tekstów źródłowych to ważny filar „pedagogiki dumy”, którą minister Czarnek słusznie realizuje.

„Pedagogika dumy” jest oparta na twierdzeniu, że Polacy to najwspanialszy naród na świecie, który ze swej natury jest skłonny wyłącznie do czynienia dobra i niezdolny do zła. Każdy pedagog wie, że proces wychowawczy wymaga konsekwencji. Żelazna wręcz konsekwencja to kolejna cecha ministra. Według niego wszelkie informacje o antysemityzmie żołnierzy AK są całkowicie bezpodstawne. Z pewnością wie on, że partyzanci działającego w Lasach Janowskich oddziału NOW-AK Franciszka Przysiężniaka „Ojca Jana”[4] czy podkomendni Mariana Sołtysiaka „Barabasza” w Górach Świętokrzyskich zabijali Żydów[5]. Z żydowskich relacji wynika jasno, że ukrywający się śmiertelnie bali się polskich oddziałów partyzanckich. Dlatego tym bardziej należy docenić jego stanowcze twierdzenie, iż głosy mówiące o antysemityzmie części akowców to bezpodstawna insynuacja. Głośne zaprzeczanie faktom wymaga wielkiej odwagi, hartu ducha i konsekwencji. Minister Czarnek jest wcieleniem tych męskich cnót.

Niektóre myśli ministra to prawdziwe diamenty. Pisze on: „Obaj okupanci brutalnie mordowali polską inteligencję, harcerzy, polskich Żydów”. Postuluję, by jednym z zadań przyszłorocznej matury z historii było wykazanie prawdziwości tego zdania. Maturzysta, który nie potrafiłby udowodnić, że sowieckie mordy na Żydach i harcerzach były równoważne z niemieckimi, oblewałby maturę.

Minister ma wyrafinowane poczucie humoru, co udowodnił, pisząc: „Wolność i demokrację Niemcom przyniosły wojska innych krajów (m.in. Amerykanie, Anglicy czy Polacy)”. Minister – przypomnijmy, prawnik – okupację nazwał wyzwoleniem, dyskretnie szydząc zarówno z propagandy sowieckiej, która okupację kolejnych państw nazwała misją wyzwoleńczą, jak i propagandy anglosaskiej, dowodzącej, że „wyzwala” Niemców, Austriaków czy Włochów spod władzy Niemców, Austriaków i Włochów. A już wymienienie Polaków żołnierzy I Armii Wojska Polskiego w gronie „wyzwolicieli” i krzewicieli „demokracji” to intelektualna prowokacja[6]. Nazwanie komunistycznego wojska dowodzonego przez sowieckiego generała armią wolności było normą w komunistycznej „Trybunie Ludu”. Dziś takie słowa dowodzą dużej osobistej odwagi lub ironii.

Na koniec minister podkreśla, że urzęduje w budynku, który podczas wojny był siedzibą Gestapo i miejscem kaźni Polaków. Przemysław Czarnek daje do zrozumienia, że jest nie tylko ministrem edukacji i nauki, lecz także ministrem wszystkich zabitych, zamordowanych, poległych od ran polskich patriotów, ministrem cmentarzy wojennych, miejsc kaźni i pól bitewnych. Jestem przekonany, że wobec tak głęboko merytorycznej argumentacji przewodnicząca Komisji Kultury i Edukacji Parlamentu Europejskiego szczerze pożałowała słów krytyki pod adresem ministra Czarnka i udała się do Canossy.


[1] 21 VII 2021 r. minister Przemysław Czarnek skierował list do przewodniczącej Komisji Kultury i Edukacji Parlamentu Europejskiego Sabine Verheyen. Był on odpowiedzią na pismo przewodniczącej Verheyen z 17 VI 2021 r., w którym wyrażała ona zaniepokojenie planowanymi zmianami w edukacji historycznej w polskich szkołach. List ministra Czarnka został rozesłany do mediów. W momencie powstawania tekstu pismo przewodniczącej Sabine Verheyen nie było dostępne na stronach Ministerstwa Edukacji i Nauki.

[2] R. Wnuk, Wierzchowiny i Huta, „Polska 1944/1945–1989. Studia i materiały” 1996, t. 4, s. 71–88.

[3] Cyt. za: D. Boćkowski, Na zawsze razem. Białostocczyzna i Łomżyńskie w polityce radzieckiej w czasie II wojny światowej (IX 1939 – VIII 1944), Warszawa 2005, s. 30–31.

[4] M. Surdej, Okręg Rzeszowski Narodowej Organizacji Wojskowej – Narodowego Zjednoczenia Wojskowego w latach 19441947, Rzeszów–Warszawa 2018, s. 41–43.

[5] A. Skibińska, J. Tokarska-Bakir, „Barabasz” i Żydzi. Z historii oddziału AK „Wybranieccy”, „Zagłada Żydów. Studia i materiały” 2011, nr 7, s. 63–122.

[6] Na holendersko-niemieckim pograniczu 1 Dywizja Pancerna gen. Stanisława Maczka zajęła skrawek niemieckiego terytorium. Stało się to jednak już po kapitulacji III Rzeszy, toteż minister Czarnek, pisząc o polskich „wyzwolicielach”, musi mieć na myśli I Armię Wojska Polskiego, która doszła aż do Berlina.


Redakcja językowa: Beata Bińko




Wobec historii, nadziei i nieoczekiwanego. Spotkanie z ks. prof. Alfredem Wierzbickim

Portal ohistorie.eu zaprasza na kolejną rozmowę online: Wobec historii, nadziei i nieoczekiwanego. Spotkanie z ks. prof. Alfredem Wierzbickim

Punktem wyjścia do dyskusji jest książka Alfreda Wierzbickiego i Karola Kleczki

„BÓG NIE
WYKLUCZA. ROZMOWY O PAŃSTWIE, KOŚCIELE I GODNOŚCI CZŁOWIEKA” (Wydawnictwo WAM,
Kraków 2021).

Spotkanie online odbyło się na portalu ohistorie.eu w piątek 7 maja 2021 roku o godz. 17.00

Relacja wideo i podcast są dostępne na portalu ohiostorie.eu oraz na naszych profilach społecznościowych FB, Twitter, cda.pl, a także na kanale YouTube.

Zapraszamy do oglądania, słuchania, komentowania i udostępniania.


Realizacja wideo i podcastu: dr hab. Piotr WITEK

Rozmowę prowadzą dr hab. Ewa Solska i prof. dr. hab. Rafał Wnuk.





„Abyśmy
mogli sprawiedliwie ocenić przeszłość, potrzebna jest praca historyków,
natomiast abyśmy mogli iść dalej wspólnie, nieodzowna wydaje się praca
filozofów”

Alfred
Wierzbicki, O uwikłaniu w filozofię (Ankieta dla studentów filozofii
Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, 2019 r.)

„Kraj!
– – gdzie każdy-czyn za wcześnie wschodzi

Ale
książka-każda… za późno!” 

Cyprian
Kamil Norwid, Do Spółczesnych (Oda), 1867

„Jeżeli
filozofia zawsze przychodzi za późno, to mimo to, nigdy nie jest za późno”

Bernard
Stiegler, Wstrząsy. Głupota i wiedza w XXI wieku, 2017

„Bez
nadziei nie można znaleźć nieoczekiwanego”

Heraklit,
Wyszukiwarka Google

„Nadzieja
oznacza po prostu, że inny świat jest możliwy, a nie, że jest ziemią obiecaną,
bowiem jego nadejścia nic nie gwarantuje”

Rebecca
Solnit, Nadzieja w mroku. Nieznane opowieści, niebywałe możliwości, 2019




Antykomunistycznego podziemia portret zbiorowy 1944–1956

Szanowni Państwo, redakcja portalu ohistorie.eu zaprasza na kolejne spotkanie online. Tym razem jest to dyskusja wokół książki Mariusza Mazura, „Antykomunistycznego podziemia portret zbiorowy 1944–1956″.

Trailer

Powojenna partyzantka niepodległościowa wywołuje w Polsce żywe emocje. Spory o sens i ocenę działań zbrojnych toczą nie tylko historycy, ale też dziennikarze, politycy, miłośnicy historii. W PRL antykomunistycznych partyzantów określano mianem „faszystów” i „bandytów”. Dziś, polityka historyczna rządzącej obecnie Polską Zjednoczonej Prawicy przedstawia ich jako bohaterów bez skazy, niemalże twórców niepodległej Polski, tych którym „historia przyznała rację”.

Problemowi powojennej partyzantki zbrojnej swoją najnowszą książkę poświęcił Mariusz Mazur. Poddał on wnikliwej analizie pamiętniki, wspomnienia i relacje uczestników tzw. drugiej konspiracji. Dzięki temu powstała pierwsza, tak kompletna pozycja zawierająca portret zbiorowy uczestników powojennej partyzantki niepodległościowej. Jak stwierdził sam Autor, jednym z jego głównych celów było dostrzeżenie „człowieka uwikłanego, wraz z jego skomplikowaniem, zaletami, słabościami”.

W dyskusji wokół książki udział biorą dr hab. Mariusz Mazur, prof. UMCS, prof. Rafał Wnuk (KUL), dr Maciej Korkuć (IPN O/Kraków), prof. Jan Pomorski (UMCS). Rozmowę prowadzi dr Sławomir Poleszak (IPN O/Lublin, ohistorie.eu).26 marca 2021 r., o godz. 17.

Relacja wideo i podcast są dostępne na profilach społecznościowych portalu ohistorie.eu (FB, Twitter, CDA.pl) oraz na kanale YouTube.

Relacja wideo dostępna pod linkiem poniżej:

Antykomunistycznego podziemia portret zbiorowy 1944–1956



Podcast




Prezes IPN kontra demon postmodernizmu

Atlas polskiego podziemia niepodległościowego 1944–1956, zespół redakcyjny: Sławomir Poleszak (redaktor naczelny), Rafał Wnuk, Agnieszka Jaczyńska, Magdalena Śladecka, Lublin – Warszawa 2020, Wydanie II poprawione i uzupełnione, ss. 664.    
Tekst prof. Rafała Wnuka dotyczy problemu, w który bezpośrednio zaangażowany jest redaktor naczelny portalu, dr Sławomir Poleszak, jako redaktor naczelny wydania drugiego Atlasu polskiego podziemia niepodległościowego 19441956 (Wyd. IPN, Warszawa – Lublin 2020). Redakcja zdecydowała jednak o udostępnieniu łamów portalu prof. Wnukowi, który wyraził swoje stanowisko w sprawie treści wprowadzenia Wydawcy, zamieszczonego w Atlasie. Sądzimy, że problem poruszony w tej wypowiedzi nie ma charakteru sporu prywatnego czy personalnego, a wpisuje się w bieżące debaty dotyczące rzetelności badań i swobody dyskusji naukowych oraz refleksji wokół aktualnej polityki historycznej, jej celów, narzędzi i ograniczeń.

Redakcja portalu ohistorie.eu

RAFAŁ WNUK

Prezes IPN kontra demon postmodernizmu

Zacznijmy od prowokacji intelektualnej:

jesteśmy bowiem świadkami zaostrzającej się wojny kulturowej [skierowanej przeciwko Polsce i Polakom – R.W.], prowadzonej przez zwolenników żydowskiej wizji wolności jednostki ‒ jednostki odartej z poczucia tożsamości narodowej, wyrwanej z historii swojej wspólnoty oraz pozbawionej chrześcijańskich fundamentów, a zatem wartości, które pozwalały nam zawsze przetrwać czas niewoli. Jednoznaczne postawy ideowe stają się nieakceptowalne, a nawet są uznawane za szkodliwe. Tradycyjne wzorce postrzegane są jako zagrożenie, bo mogłyby okazać się atrakcyjne dla młodzieży, a ta powinna ‒ zgodnie z wizją kulturowych rewolucjonistów ‒ pozostać wolna od wszelkich więzi ze zwalczaną przez nich przeszłością.

Passus ów nie pochodzi z ONR-owskiej „Sztafety” ani Protokołów Mędrców Syjonu. Prowokacja polega na zmianie jednego słowa. W oryginale zaś przeczytamy:

jesteśmy bowiem świadkami zaostrzającej się wojny kulturowej [skierowanej przeciwko Polsce i Polakom – R.W.], prowadzonej przez zwolenników postmodernistycznej wizji wolności jednostki ‒ jednostki odartej z poczucia tożsamości narodowej, wyrwanej z historii swojej wspólnoty oraz pozbawionej chrześcijańskich fundamentów, a zatem wartości, które pozwalały nam zawsze przetrwać czas niewoli. Jednoznaczne postawy ideowe stają się nieakceptowalne, a nawet są uznawane za szkodliwe. Tradycyjne wzorce postrzegane są jako zagrożenie, bo mogłyby okazać się atrakcyjne dla młodzieży, a ta powinna ‒ zgodnie z wizją kulturowych rewolucjonistów ‒ pozostać wolna od wszelkich więzi ze zwalczaną przez nich przeszłością.

Słowa powyższe napisał prezes IPN dr Jarosław Szarek. Jeśli ktoś ma ochotę, może w miejsce „postmodernistycznej” wpisać „zachodnioeuropejskiej”, „liberalnej”, „socjalistycznej” „masońskiej”, „postępowej”, „postmarksistowskiej”, „brukselskiej” itp. Choć atakowana grupa, ideologia czy trend filozoficzny będą odmienne, to zastosowany schemat myślenia pozostaje ten sam. Wyobrażenie, że istnieje jakiś szatański, supertajny spisek, wymierzony w niewinnych i bogobojnych, nie jest nowe. W średniowiecznej Europie jako posłańcy zła jawili się czarnoksiężnicy, czarownice, wampiry i wilkołaki. W drugiej połowie XIX w. owe stwory zostały zastąpione przez Żydów, masonów i jezuitów. Obawa dr. Szarka, że postmodernistyczny demon zamierza Polaków „wyrwać ze wspólnoty” i „pozbawić chrześcijańskich fundamentów”, wywodzi się z tej właśnie magiczno-spiskowej wizji świata. Prezes IPN uważa się najwyraźniej za żołnierza, zapewne wysokiej rangi oficera, broniącego narodowej twierdzy przed zastępami rzekomych najemników „wojny kulturowej”. Rola ta jest „naturalna” w wypadku populistycznego polityka, propagandysty czy nawołującego do religijnej wojny kapłana – fundamentalisty (imama, księdza, rabina czy pastora). Dr Szarek sprawuje jednak funkcję prezesa instytucji zaufania publicznego, powołanej do sprawiedliwego osądzania przestępstw okresu okupacji i Polski Ludowej oraz możliwie bezstronnego badania polskiej historii XX wieku. Funkcje bezstronnego arbitra i walczącego na śmierć i życie żołnierza/oficera wzajemnie się wykluczają.

Postmodernizm, prąd myślowy i artystyczny ponadpółwieczny, rozwijał się na uniwersytetach amerykańskich i europejskich. Dyskusje o płynnej nowoczesności, istnieniu lub nieistnieniu zewnętrznej wobec badacza prawdy nie wstrząsnęły posadami zachodnich społeczeństw. Nic nie wskazuje też, by Jacques Derrida czy Zygmunt Bauman należeli do światowego spisku dążącego do likwidacji wspólnot narodowych. Postmodernizm nie „odarł z poczucia tożsamości narodowej” Amerykanów, Włochów, Anglików czy Luksemburczyków. Sądzę, że polska tożsamość narodowa nie jest słabsza, nie ma więc czego się obawiać.

Cytat otwierający ten tekst pochodzi z obszernej przedmowy, jaką prezes IPN dr Jarosław Szarek opatrzył drugie, poprawione wydanie Atlasu polskiego podziemia niepodległościowego 1944–1956[1]. Prezes postanowił wystąpić w roli autorytetu decydującego o tym, jak należy pisać o podziemiu antykomunistycznym, i piętnującego wszelkie odchylenia od „jedynie słusznej linii”. Jako że jestem członkiem redakcji najnowszego wydania i współautorem – wraz ze Sławomirem Poleszakiem – merytorycznych wstępów, poczułem się wywołany do tablicy.

Prezes zaczyna od stwierdzenia, że polskie podziemie antykomunistyczne „stanowi oprócz czynu legionowego, Polskiego Państwa Podziemnego i ruchu »Solidarności« – jeden z najbardziej rozpoznawanych symboli tradycji niepodległościowych minionego stulecia”. Zobaczmy, jak rzecz wygląda w świetle badań. W sondażu CBOS z 2016 r. sprawdzającym świadomość historyczną Polaków związaną z wiekami XX i XXI powojenne podziemie niepodległościowe w ogóle się nie pojawiło. Rok później ta sama pracownia przebadała 1007 obywateli polskich, pytając ich o ocenę „żołnierzy wyklętych/niezłomnych”. 45 proc. respondentów nie znało tych pojęć i nic nie wiedziało o antykomunistycznym podziemiu. 55 proc. deklarowało przynajmniej minimalną wiedzę. Na pytanie o ocenę działalności zbrojnej 27 proc. „deklarujących wiedzę” (15 proc. ogółu badanych) oceniło jego uczestników pozytywnie, 31 proc. (17 proc. ogółu badanych) uznało, że walka antykomunistycznych grup zbrojnych przyniosła tyle samo złego co dobrego, natomiast 19 proc. (11 proc. ogółu badanych) oceniło ją negatywnie. Dla porównania 99 proc. orientowało się, kim był Józef Piłsudski, a 82 proc. oceniło go pozytywnie. Podsumowując, w 2017 r. 15 proc. obywateli Polski oceniało walkę zbrojną powojennego podziemia antykomunistycznego pozytywnie, 11 proc. negatywnie, a 45 proc. o nim nie słyszało. Aż 95 proc. badanych nie wiedziało, jakie święto obchodzone jest 1 marca. W świetle badań CBOS twierdzenie, jakoby powojenne podziemie było jednym z najbardziej rozpoznawalnych, pozytywnie kojarzonych symboli polskiej historii najnowszej, zupełnie się nie broni. Dr Szarek bierze swoje wyobrażenia za rzeczywistość.

Ciekawe, co prezes miał na myśli, pisząc w przedmowie do Atlasu o „potrzebie odrzucania postkomunistycznej spuścizny”. Jako pomysłodawca i redaktor naczelny wydania pierwszego stawiałem sobie i współpracownikom za cel stworzenie opracowania naukowego. Z przyczyn oczywistych ustalenia tam zawarte odnosiły się pośrednio lub bezpośrednio do historiografii okresu Polski Ludowej i propagandy komunistycznej. Nie wiem, czym jest „postkomunistyczna spuścizna” i jak się ona ma do zagadnień podejmowanych w wydawnictwie.

Zdaniem dr. Szarka powojenne podziemie to „kontynuacja wielopokoleniowej tradycji insurekcyjnej”. Tym samym prezes „daje słuszny odpór” zamieszczonej przez nas we wstępie do Atlasu tezie, że żadnego „antykomunistycznego powstania” w Polsce nie było. W aktach Armii Krajowej, Delegatury Sił Zbrojnych, Delegata Rządu na Kraj, Zrzeszenia „Wolność i Niezawisłość”, rządu RP na uchodźstwie i czołowych osobistości polskiej emigracji można znaleźć wiele dokumentów przestrzegających przed możliwością wybuchu takiego powstania. Wspólne wysiłki ówczesnych przywódców podziemia w kraju i na emigracji sprawiły, że do niego nie doszło. Nie znam jednocześnie ani jednego dokumentu z epoki, ani jednej relacji członka XX-wiecznej konspiracji, w którym określiłby swoją ówczesną walkę mianem powstania. Prezes współtworzy nieoparty na źródłach mit, niezgodny z faktami i odczuciami aktorów wydarzeń.

W przedmowie czytamy: „Nie ulega wątpliwości, że w ciężkich warunkach powojennych osaczeni działacze podziemia popełniali błędy. Czasem – przekonani, że nie ma innej drogi – podejmowali przedsięwzięcia, które z dzisiejszej perspektywy mogą wydawać się zbyt radykalne lub są oceniane jednoznacznie negatywnie. Przypadki te nie mogą zmienić naszego spojrzenia na cel ich walki”. Prezes IPN uważa więc, że błędem jest przykładanie norm obowiązujących dziś do warunków powojennych. Zakładając, że wartości i związane z nimi normy oraz oceny mają charakter względny, zależą od kultury i czasów, dr Szarek przyjmuje bliską postmodernizmowi perspektywę relatywistyczną. Dlaczego stosuje w praktyce podejście, które dwa akapity wyżej jednoznacznie napiętnował? Dostrzegam tu pewną niekonsekwencję.

Na końcu przedmowy prezes IPN diagnozuje i piętnuje: „Uważny Czytelnik dostrzeże, że w ciągu ostatnich lat ewoluowały także poglądy części autorów niniejszego tomu. Badacze, których jeszcze kilkanaście lat temu nie tak wiele różniło w ocenie powojennego podziemia, dzisiaj toczą ze sobą nierzadko zacięte spory – naukowe i publicystyczne”.

Prezes IPN się myli. Historyków zajmujących się powojennym podziemiem antykomunistycznym dzieliło wiele już w latach dziewięćdziesiątych XX w. W 2000 r. w pracy Historycy polscy i ukraińscy wobec problemów XX wieku wymienione zostały następujące typy historiografii antykomunistycznego podziemia: „niezaangażowana”, „zaangażowana”, „budowniczych spiżowych pomników” i „aberracyjna”[5]. Dziewięć lat później Marta Kurkowska-Budzan „zmapowała” historiografię antykomunistycznego podziemia ponownie. Jej zdaniem „do ścierania się historiografii krytycznej i historiografii polityki historycznej dochodzi w łonie samego Instytutu Pamięci Narodowej”[6]. Opisane i przenalizowane przez nią podziały właściwie się nie zmieniły. Pięć lat temu obóz rządzący uznał „historiografię polityki historycznej” za obowiązującą interpretację dziejów i uczynił z niej filar „pedagogiki dumy”. Historiografię krytyczną – w moim przekonaniu jedyną zgodną z warsztatem historyka – nazwał „pedagogiką wstydu” i napiętnował. Dr Szarek wtedy właśnie został prezesem IPN i zapewne dopiero wówczas dostrzegł różnice dzielące historyków w podejściu do powojennego podziemia niepodległościowego. Stąd, jak sądzę, jego przekonanie, że stan ten to rezultat „ostatnich lat”. Kolejny raz dr Szarek bierze swoje wyobrażenia za rzeczywistość

Nie będę dyskutował z opinią prezesa, jakoby „część badaczy podziemia uległa wątpliwym naukowo uproszczeniom związanym z oceną idei, wokół której organizowały się poszczególne nurty podziemia”. Skierowana wobec oponentów insynuacja nie została oparta na śladowym choćby dowodzie. Dr Szarek uważa też, że „ulegający wątpliwym naukowo uproszczeniom” niewymienieni z nazwiska historycy mają moc „delegitymizowania podziemia narodowego”. Znowu się myli. Żaden historyk nie „zdelegitymizuje” chrztu Polski, Konstytucji 3 maja, konfederacji targowickiej, AK, NSZ lub „Solidarności”. Można natomiast stosować historyczną strategię legitymizacji lub delegitymizacji obecnie istniejących ruchów społecznych i politycznych przez odwoływanie się do zdarzeń z przeszłości.

Podsumowując, dr Szarek nie zgadza się z zawartymi w Atlasie interpretacjami niewymienionych z nazwiska historyków i się od nich odcina. Badacze ci pozostaliby pewnie anonimowi, gdyby nie zamieszczona na kolejnej stronie nota „Od wydawcy”. Jest w niej niemal dosłownie powtórzona użyta przez prezesa fraza mówiąca o autorach „toczących w ostatnim czasie spory naukowe czy publicystyczne”. Wydawca solidaryzuje się w owej debacie z tymi „członkami zespołu” tworzącymi Atlas, którzy nie zgadzają się „z tezami przedstawionymi przez autorów wprowadzenia »Zarys dziejów polskiego podziemia niepodległościowego 1944–1956« Sławomira Poleszaka i Rafała Wnuka”. Kierownictwo IPN uznało, że powinno przestrzec czytelników przed naszymi rozważaniami, uznając je najwyraźniej za niezgodne z linią ideową instytucji.

W imponującym formą graficzną albumie IPN Życie i śmierć dla Polski autorstwa Kazimierza Krajewskiego czytamy o Bolesławie Piaseckim i powołanym przez niego Stowarzyszeniu PAX:

Gdy dokona się trzeźwej oceny, można zauważyć, że suma zysków i strat związanych z powojenną działalnością tego środowiska wypada zdecydowanie na plus. Piasecki wizjonersko ocenił, że rządy sowieckie będą trwać w Polsce co najmniej pięćdziesiąt lat i trzeba przyjąć postawę „przetrwaniową”, nie pozwalając na przekształcenie społeczeństwa polskiego w społeczeństwo komunistyczne, sowieckie. Można oceniać, że choć Kościół miał do Piaseckiego wiele pretensji, to tak naprawdę w perspektywie długofalowej dawny komendant K[onfederacji] N[arodu] mu nie zaszkodził.

Książki Kazimierza Krajewskiego IPN nie poprzedził komunikatem, w którym odcinałby się od zawartych w niej treści. Czy zatem należy sądzić, że kierownictwo tej instytucji akceptuje oceny dotyczące Stowarzyszenia PAX i Bolesława Piaseckiego? Przypomnijmy, że przed wojną był on przywódcą faszystowskiego ONR „Falanga”, pod koniec wojny zwerbowany przez wiceszefa NKWD gen. Iwana Sierowa, pracował dla Sowietów, popierał aresztowanie prymasa Stefana Wyszyńskiego, był zwolennikiem twardogłowych w PZPR i członkiem Rady Państwa w epoce Edwarda Gierka.

Czy nie wywołują w IPN oporu próby relatywizacji wybranych zbrodni? W biografii Romualda Rajsa „Burego” autorstwa Michała Ostapiuka IPN-owski wydawca nie umieścił bowiem żadnej noty dystansującej się od twierdzeń autora usprawiedliwiających mordy partyzantów NZW popełnione na białoruskich cywilach. A może nie ma żadnych zasad umieszczania przez wydawnictwo IPN „not ostrzegawczych” i kierownictwo robi to „po uważaniu”?

Atlas polskiego podziemia niepodległościowego 1944–1956 jest pierwszą wydaną w tej instytucji książką, od której IPN się odciął, i to aż dwukrotnie, najpierw w przedmowie prezesa, a następnie w nocie Od wydawcy. W jakim celu prezes IPN napisał swoją przedmowę? Najwyraźniej nie ma ona charakteru informacyjnego i nic nie wnosi do dziejów podziemia. Czy problem stwarza któryś z redaktorów lub autorów? Bo jeśli tak jest, to najwyraźniej dr Szarek postanowił kilka miesięcy przed wyborami prezesa IPN asekurować się przed krytyką we własnym obozie.


P.S.

Tekst powyższy napisałem sam, bez konsultacji z pozostałymi członkami redakcji Atlasu.


Przypisy

[1] Atlas polskiego podziemia niepodległościowego 1944–1956, red. S. Poleszak, R. Wnuk, A. Jaczyńska, M. Śladecka, Warszawa–Lublin 2020, s. VII.

[2] Świadomość historyczna Polaków, badanie CBOS, Warszawa 2016, https://www.cbos.pl/SPISKOM.POL/2016/K_068_16.PDF.

[3] Polskie podziemie antykomunistyczne w pamięci zbiorowej, badanie CBOS, Warszawa 2017, https://www.cbos.pl/SPISKOM.POL/2017/K_022_17.PDF.

[4] Społeczne oceny osobistości ostatniego stulecia, badanie CBOS, Warszawa 2018, https://www.cbos.pl/SPISKOM.POL/2018/K_101_18.PDF.

[5] R. Wnuk, Stosunek polskiej historiografii po roku 1989 do antykomunistycznego podziemia i opozycji demokratycznej [w:] Historycy polscy i ukraińscy wobec problemów XX wieku, red. Piotr Kosiewski, Grzegorz Motyka, Warszawa 2000, s. 49–60.

[6]. M. Kurkowska-Budzan, Antykomunistyczne podziemie zbrojne na Białostocczyźnie. Analiza współczesnej symbolizacji przeszłości, Kraków 2009, s. 195–203.

[7] K. Krajewski, Życie i śmierć dla Polski, Partyzancka epopeja Uderzeniowych Batalionów Kadrowych, Warszawa 2018, s. 351.

[8] M. Ostapiuk, Komendant „Bury”. Biografia kpt. Romualda Adama Rajsa „Burego” 1913–1949, Białystok–Olsztyn–Warszawa 2019. Analizy manipulacji, nieuprawnionych interpretacji i błędów warsztatowych w książce Michała Ostapiuka dokonał Mariusz Mazur na łamach „Ohistorie”, w artykule: Warsztat naukowy historyka w kontekście prób reinterpretacji postaci Romualda Rajsa „Burego”, http://ohistorie.eu/2020/02/27/mariusz-mazur-warsztat-naukowy-historyka-w-kontekscie-prob-reinterpretacji-postaci-romualda-rajsa-burego/#_edn4.


 

Korekta językowa: Beata Bińko




Kilka myśli na marginesie medialnego sporu o Józefa Franczaka „Lalka”

Dr Sławomir Poleszak, redaktor naczelny portalu ohistorie.eu

RAFAŁ WNUK

Kilka myśli na marginesie medialnego sporu o Józefa Franczaka „Lalka”

Dwaj portretów malarze słynęli przed laty: Piotr dobry, a ubogi, Jan zły, a bogaty.
Piotr malował wybornie, a głód go uciskał,
Jan mało i źle robił, więcej jednak zyskał. Dlaczegóż los tak różny mieli ci malarze?
Piotr malował podobne, Jan piękniejsze twarze

Ignacy Krasicki, Malarze

W grudniu 2020 w „Zagładzie Żydów. Studia i materiały” ukazał się artykuł naukowy autorstwa pracownika lubelskiego IPN dr. Sławomira Poleszaka pt. Czy okupacyjna przeszłość sierż. Józefa Franczaka „Lalusia” miała wpływ na powojenne losy „ostatniego zbrojnego”? Autor dotarł do źródeł, według których w 1943 r. Józef Franczak wraz z dwoma podkomendnymi obserwowali gospodarstwo, gdzie od czasu do czasu kwaterowała grupa żydowskich partyzantów. Gdy po raz drugi podeszli pod dom, doszło do wymiany ognia między polskimi i żydowskimi partyzantami, w wyniku której zginęło dwóch lub trzech Żydów. Inne przywołane przez Poleszaka zdarzenie opowiada o wydaniu Niemcom osiemnastoletniego Szmula Helfmana. Zgodnie z ustaleniami śledztwa prowadzonego w 1950 r. jednym z podejrzanych o przekazanie młodego Żyda był Franczak. W końcu autor pisze o obrabowaniu i ciężkim pobiciu przez grupę Franczaka rodziny ukrywającej Żydów. Artykuł Poleszaka został omówiony m.in. w OKO.press, „Gazecie Wyborczej”, „Dzienniku Wschodnim”, „Kurierze Lubelskim”, TVP Info, Radiu Maryja i Polskim Radiu. Rzadko zdarza się, by tekst naukowy, napisany hermetycznym językiem, opatrzony licznymi przypisami, z definicji adresowany do wąskiego grona specjalistów, wzbudził tak duże zainteresowanie mediów. Niektóre omówienia artykułu Poleszaka i wpisy na forach dyskusyjnych wykraczają poza ramy przyjęte dla krytyki hipotez naukowca i przybierają formę insynuacji lub pomówień.

Sławomir Poleszak od połowy lat dziewięćdziesiątych zajmuje się dziejami podziemia antykomunistycznego. Jest autorem wielu ważnych opracowań, jednym z najbardziej cenionych w Polsce badaczy tego problemu. W 2005 r. opublikował artykuł opisujący historię ukrywania się „Lalka” i działania UB/SB w celu jego schwytania lub zabicia[1].

Do dziś żaden historyk nie posunął naszej wiedzy o „ostatnim zbrojnym” ani o milimetr. Znane mi liczne biogramy Józefa Franczaka powtarzają ustalenia Sławomira Poleszaka. W 2006 r. w jednym z odcinków serii filmów historycznych „Z archiwum IPN” Poleszak opowiedział historię Józefa Franczaka w bardziej popularnej formie. Krótko mówiąc, to właśnie ten badacz wprowadził „Lalka” zarówno do literatury fachowej, jak i polskiej świadomości historycznej. Za badania nad podziemiem antykomunistycznym, w tym dziejami „Lalka”, w 2017 r. prezydent Andrzej Duda odznaczył Poleszaka Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski. Bez wątpienia Poleszak jest tym historykiem, który najwięcej czasu poświęcił studiowaniu źródeł związanych działalnością „Lalka”. Nie dziwi więc, że jak dotąd żaden z krytyków nie był w stanie podjąć z nim równorzędnej dyskusji co do faktów ani przytoczyć nowych dokumentów.

Osoby odrzucające stawiane w tekście hipotezy zmuszone są do poszukiwania innych metod dezawuowania ustaleń lubelskiego naukowca. Pierwsza to próba podważenia wiarygodności źródeł. Krytycy wychodzą z założenia, że skoro dokumenty, na których opierał się Poleszak, zostały wytworzone przez funkcjonariuszy komunistycznego państwa wrogo nastawionych do Franczaka, to służyły one jego oczernianiu, a nie przekazywaniu informacji. Z definicji więc zawierają informacje nieprawdziwe. Badacz posługujący się nimi siłą rzeczy powiela tezy komunistycznej propagandy. Wniosek – artykuł przygotowany na podstawie tego typu źródeł jest bezwartościowy. Konstrukcja prosta jak budowa cepa i równie wyrafinowana. By krytyka oparta na takim łańcuchu przyczynowo-skutkowym prowadziła do prawidłowych wniosków, musi być budowana na prawdziwych przesłankach.

Zweryfikujmy więc tę linię argumentacyjną. Prawdą jest, że funkcjonariusze aparatu bezpieczeństwa byli wrogo nastawieni do Franczaka (przesłanka prawdziwa). Akta UB/SB i milicji służyły funkcjonariuszom i urzędnikom do gromadzenia i przekazywania informacji przydatnych do walki z podziemiem. Choć niewolne od ideologicznej poetyki, są to jednak dokumenty wewnętrzne, które w założeniu miały nigdy nie ujrzeć światła dziennego. W warstwie faktograficznej odzwierciedlają one najczęściej faktyczny stan wiedzy funkcjonariuszy bezpieczeństwa i milicjantów. To kampanie propagandowe lub operacje dezinformacyjne organizowano, by oczerniać ludzi, takich działań jednak wobec Franczaka nie podjęto (przesłanka fałszywa). I ostatnie założenie: opierając się na źródłach zawierających niepełne, częściowo nieprawdziwe lub celowo zniekształcone informacje, badacz musi sformułować błędne hipotezy. Tymczasem student historii na pierwszym roku studiów dowiaduje się, czym jest krytyka źródła, uczy się wyciągania wniosków na podstawie dokumentów celowo lub niezamierzenie zniekształcających obraz przeszłości. Historyk znający swój fach poradzi sobie zarówno z dokumentami typu policyjnego, jak i materiałami propagandowymi (kolejna przesłanka fałszywa). Podsumowując, dwa z trzech wyjściowych założeń tego rozumowania są fałszywe.

Gdybyśmy przyjęli proponowane przez krytyków Poleszaka rozumowanie, musielibyśmy uznać, że wszystkie artykuły i książki oparte na aktach UB, SB i NKWD są bezwartościowe, bo funkcjonariusze tych służb byli wrogami podziemia. Zapewne 90 proc. wydawnictw naukowych IPN – w tym wszystkie poświęcone podziemiu antykomunistycznemu – należałoby uznać za niewarte czytania czy wręcz szkodliwe. Musielibyśmy też odrzucić akta Gestapo, Ochrany itp.

Kolejny sposób „dekonstrukcji” artykułu Poleszaka nazywam „metodą na »Burego«”. Mariusz Mazur na podstawie analizy tekstów Kazimierza Krajewskiego, Grzegorza Wąsowskiego i Michała Ostapiuka pokazał, do jakich strategii uciekają się autorzy piszący o podziemiu z pozycji apologetycznych[2].

 Historycy stosujący metodę krytyczną interpretują źródła tak, by ustalić najbardziej prawdopodobny i możliwie obiektywny obraz zdarzeń. Apologeci interpretują źródła tak, by opisywane osoby czy organizacje ukazać w pozytywnym świetle. Podkomendni „Burego” zabili około 80 prawosławnych, nieuzbrojonych mieszkańców białoruskich wiosek. Krajewski, Wąsowski i Ostapiuk, nie mogąc podważyć samego faktu mordu, zabójstwa bezbronnych cywilów starają się przedstawiać jako działania uprawnione, normalny element prowadzonej przez partyzantów walki o niepodległość. W tym celu ofiary – dzieci, starcy, kobiety, religijnych, często niepiśmiennych chłopów – uznali oni za komunistów. Zabieg służy udowodnieniu z góry założonej tezy, iż „Bury” nie kierował się uprzedzeniami narodowymi czy religijnymi, a jedynie pobudkami patriotycznymi. Jego podkomendni zaś w istocie nie strzelali do Białorusinów, lecz do komunistycznych aktywistów. Na rzecz tej śmiałej tezy uciekli się do twierdzenia, że o braku antybiałoruskich uprzedzeń „Burego” świadczy to, iż „puścił z dymem” jedynie pięć białoruskich wiosek, a przecież gdyby chciał, mógłby spacyfikować ich zdecydowanie więcej.

Metodą „na Burego” posłużył się w rozmowie z Tomaszem Panfilem Tadeusz Płużański[3].

Słuchacz audycji musi dojść do wniosku, że Józef Franczak, jeśli śledził Żydów lub do nich strzelał, to z pewnością nie z powodu uprzedzeń narodowościowych, lecz dlatego że walczył z pospolitymi przestępcami. Dla Panfila i Płużańskiego ukrywający się, podlegający zagładzie Żydzi to po prostu zagrażające Polakom „żydowskie bandy”. Przy podejściu apologetycznym wszystkie fakty da się zinterpretować tak, by obraz przeszłości był pozbawiony niepokojących zarysowań. Historyk staje się „adwokatem”, którego zadaniem jest oddalenie od „klienta” wszelkich podejrzeń.

Odredakcyjny tekst umieszczony na stronach Radia Maryja i dołączona do niego „analiza prawna” Michała Skwarzyńskiego[4] oraz niektóre wpisy na forach internetowych uciekają się do szantażu patriotycznego. Strategia ta zakłada, że miarą klasy historyka nie jest rzetelność warsztatowa, umiejętność analizy i syntezy, odwaga w stawianiu pytań badawczych i uczciwość w próbach udzielania odpowiedzi czy talent literacki. Nic z tych rzeczy. Jego zadaniem jest tworzenie pozytywnego obrazu przeszłości własnej wspólnoty narodowej. Tak zdefiniowany „dobry historyk” ma się kierować osobliwie pojmowanym patriotyzmem polegającym na pielęgnowaniu kultu bohaterów narodowych. Rzecz zgrabnie ujął Michał Skwarzyński w „analizie prawnej” fragmentów tekstu podejmujących temat stosunku Józefa Franczaka do ludności żydowskiej. Według niego opisywanie tych wątków narusza „w sposób niezwykle ciężki dobra osobiste polskich patriotów, w postaci tożsamości narodowej, poprzez fałszywe zarzuty formułowane wobec Lalusia [tak w oryginale] jako polskiego patrioty”.

Zgodnie z logiką szantażu patriotycznego wyrażoną w powyższym zdaniu Poleszak, jeśli jest polskim patriotą, nie powinien pisać o wojennej przeszłości Franczaka, jeśli zaś za takiego się nie uważa, nie może podejmować tego tematu, ponieważ narusza „dobra osobiste polskich patriotów”, i to nie tak zwyczajnie je narusza, ale czyni to „w sposób niezwykle ciężki”. Co więc ma zrobić historyk, który natknie się podczas kwerendy na dokumenty ukazujące w nowym, niekoniecznie korzystnym świetle ważne postacie polskiej historii? Ma dokumenty ukryć i milczeć. Jeśli podzieli się swym odkryciem, to albo sam nie jest patriotą, albo obraża polskich patriotów. Patriotyczny szantaż nieuchronnie prowadzi nas do patriotycznej autocenzury lub równie patriotycznej cenzury sądowej. Gdyby zasady wynikające z szantażu patriotycznego zastosować w praktyce, to Sławomir Cenckiewicz byłby dziś skazany za odnalezienie i upublicznienie zobowiązania Lecha Wałęsy do współpracy z SB. Podobnie Igor Hałagida – za ustalenie, że Anna Walentynowicz pochodzi z ukraińskiej rodziny. Z tego samego paragrafu odpowiadałaby Anna Bikont, bo ogłosiła światu, iż Irena Sendlerowa była członkinią PPR, a później PZPR i pozostała w partii aż do jej rozwiązania w 1990 r. Wszak Wałęsa, Sendlerowa i Walentynowicz celowo wyparli te fakty ze swych biografii. Nie sądzę też, by ich rodziny były zadowolone z pojawienia się tych tematów w obiegu medialnym. Cała trójka pozostaje bohaterami naszej najnowszej historii, a niejeden mieszkaniec naszego państwa może uznać, że historycy podnoszący zatajane wątki życiorysów godzili/godzą w „dobre imię Narodu Polskiego”.

Także badacze epok wcześniejszych nie mogą spać spokojnie. Na baczności winni się mieć zarówno historycy przypominający, że Jan III Sobieski podczas potopu zdradził króla Jana Kazimierza i przeszedł na stronę Szwedów, jak i zwolennicy hipotezy o słusznym skazaniu biskupa krakowskiego św. Stanisława na śmierć przez Bolesława Szczodrego za organizowanie buntu przeciwko prawowitemu władcy. Nie mówiąc o wyznawcach polskiego wariantu teorii normańskiej, w myśl której Piastowie wywodzili się od wikingów. Wszystkie powyższe twierdzenia jakaś grupa „osób odczuwających związek z Narodem Polskim” może uznać za „naruszenie ich dóbr osobistych” i szkalowanie „dobrego imienia Narodu Polskiego”. Historycy jak historycy, ale co, jeśli badający obecnie DNA Bolesława Chrobrego poznańscy genetycy ustalą, że płynęła w nim germańska krew? Za zarzucanie Piastom przynależności do „opcji niemieckiej” należałaby się pewnie kara śmierci. Na szczęście została zniesiona. Obrońca godności Narodu Polskiego Michał Skwarzyński profesorów Tadeusza Wojciechowskiego i Karola Szajnochy już nie dopadnie. Żywi natomiast nie czujcie się bezpieczni.

Dygresja pierwsza

Historyk ulegający szantażowi patriotycznemu jest niczym zły malarz Jan z otwierającej niniejszy tekst bajki Ignacego Krasickiego. Nadaje on przeszłości twarz „piękniejszą” i opływa w dostatki. Poleszak jest „dobrym malarzem”, musi więc liczyć się z konsekwencjami. Za odmalowywanie przeszłości w kształtach i barwach „podobnych” do oryginału się płaci.

Dygresja druga

Na początku XIX w. Václav Hanka i Josef Linda sporządzili dwa rękopisy (tzw. królodworski i zielonogórski), które następnie zostały „cudownie odnalezione” w jednym z kościołów. Rzekomo oba pochodziły z XIII stulecia i zawierały pieśni wysławiające heroiczne zwycięstwa Czechów nad Niemcami, Polakami i Mongołami. Rękopisy te odegrały dużą rolę w przypadającym na wiek XIX procesie czeskiego odrodzenia narodowego. Przez wiele lat każdy historyk podważający prawdziwość falsyfikatów był w Czechach oskarżany o brak patriotyzmu, wysługiwanie się Niemcom, Żydom i szarganie narodowych świętości. Co ciekawe, lepiej wyedukowani obrońcy autentyczności dokumentów doskonale wiedzieli, że mają do czynienia z fałszywkami. Uznali jednak, że w imię budowy wspólnoty narodowej należy poświęcić prawdę. Najważniejszy działacz czeskiego odrodzenia narodowego, a później ojciec czechosłowackiej państwowości Tomasz Masaryk w końcu XIX w. jednoznacznie nazwał oba rękopisy falsyfikatami. Spadła na niego lawina krytyki z oskarżeniami o zdradę narodu włącznie. Oświadczył wówczas kategorycznie, że naród czeski nie może budować swojej tożsamości na kłamstwie[5]. Sławomir Poleszak zdaje się polskim patriotą masarykowskiego autoramentu. Jest więc szansa, że jak Masaryk nie ulegnie patriotycznemu szantażowi oponentów.

Ciekawy sposób odniesienia się do hipotez Poleszaka zaprezentował jego przełożony, dyrektor lubelskiego Oddziału IPN Marcin Krzysztofik. Przed kamerą publicznie podkreślił, że autor artykułu o Franczaku „nie reprezentuje oficjalnego stanowiska IPN”. Nie potrafię sobie wyobrazić dyrektora Instytutu Historii PAN ogłaszającego, że książka Andrzeja Nowaka Pierwsza zdrada Zachodu nie reprezentuje stanowiska PAN, podobnie jak nie jest możliwie, by rektor Uniwersytetu Humanistycznospołecznego w ten sposób odciął się od książki Adama Leszczyńskiego Ludowa historia Polski. Coś takiego jak oficjalne stanowisko instytucji w kwestii badań i interpretacji przeszłości w świecie akademickim nie istnieje i istnieć nie może. Badacz bierze pełną odpowiedzialność za swoje ustalenia i odpowiada za nie jedynie przed czytelnikami, w tym innymi historykami. Pomysł, by jakieś „ministerstwo prawdy” stwierdzało, że wyniki badań naukowca są zgodne lub nie z polityką historyczną państwa czy rządzącej partii, ma orwellowski charakter i świadczy o całkowitym niezrozumieniu reguł obowiązujących w szanujących się placówkach naukowych. Historyk, na którego proces badawczy i wnioski ma wpływ urzędnik, traci autonomię. Z intelektualnie suwerennego naukowca przemienia się w historyka resortowego. Taki „historyk” – cudzysłów został tu użyty celowo – bez wątpienia będzie „reprezentował stanowisko” IPN czy innego wynajmującego jego usługi urzędu. Przestaje być jednak historykiem i staje się „historykiem”.

W końcu ostatni zarzut: dlaczego Poleszak dopiero teraz napisał o wojennej przeszłości Franczaka? Dlaczego jego tekst został szeroko omówiony w mediach? Odpowiedź na pierwsze pytanie wydaje się prosta. Historia to nauka kumulatywna. By zrobić kolejny krok, trzeba dotrzeć do nowych źródeł, zweryfikować je, opracować, śledząc przy tym wciąż wychodzącą literaturę przedmiotu, napisać tekst, przejść procedurę recenzyjną i czekać na publikację. To wszystko trwa.

Odpowiedź na drugie pytanie sugeruje Michał Skwarzyński: „Korelacja czasowa publikacji tekstu naukowego przez pracownika IPN, następnie szybka publikacja w OKO.press, a potem szybka publikacja w sieci społecznościowej („Ohistorie”), pozwala na przypuszczenie, że była to zorganizowana akcja wykorzystania plotek UB w dyskredytacji tego bohatera”. Mamy tu genialnie proste wytłumaczenie. Poleszak, Oko.press, portal „Ohistorie” a być może też kilka innych gazet, telewizji i stacji radiowych zawarło tajne porozumienie w celu skompromitowania Józefa Franczaka i zniesławienia Narodu Polskiego. Kogoś, kto wierzy, że film pokazujący lądowanie na Księżycu to fotomontaż będący częścią międzynarodowego spisku elit pragnących ukryć fakt, że ziemia jest płaska, nie przekona ani rozmowa z Neilem Armstrongiem, ani podróż samolotem dookoła świata (wszak lecąc samolotem, nie widzi się, że leci się wokół kuli. Oszust pilot uczestniczy w spisku i tak naprawdę leci po okręgu). Zwolenników „teorii”, że wirus COVID-19 nie istnieje, a pandemia to wymysł koncernów farmaceutycznych i bankierów, nie przekona ani wykład najlepszych wirusologów, ani widok setek ciał ofiar wirusa. Holokaustowych negacjonistów nie przekona lektura Zagłady Żydów europejskich Raula Hilberga ani wizyta w Auschwitz czy na Majdanku. Dla nich będą to kolejne dowody na istnienie tajnej zmowy rządzącego światem żydostwa. Metoda naukowa wobec teorii spiskowych pozostaje bezradna.


[1] S. Poleszak, Kryptonim „Pożar”. Rozpracowanie i likwidacja ostatniego żołnierza polskiego podziemia niepodległościowego Józefa Franczaka „Lalka”, „Lalusia” (19561963), „Pamięć i Sprawiedliwość” 2005, nr 4/2 (8), s. 347–376.

[2] M. Mazur, Warsztat naukowy historyka w kontekście prób reinterpretacji postaci Romualda Rajsa „Burego”, http://ohistorie.eu/2020/02/27/mariusz-mazur-warsztat-naukowy-historyka-w-kontekscie-prob-reinterpretacji-postaci-romualda-rajsa-burego.

[3] Polskie Radio24. Audycja Temat dnia, prowadzący Tadeusz Płużański, gość Tomasz Panfil, data emisji: 19.12.2020. Ton rozmowy i interpretacje narzucił Tadeusz Płużański. Tomasz Panfil próbował się dystansować od niektórych twierdzeń. Zgodził się jednak z tezą główną, mówiącą o bandyckim charakterze grup żydowskich.

[4] Celowe szkalowanie pamięci bohatera J. Franczaka ps. „Laluś”. Analiza prawna, https://www.radiomaryja.pl/informacje/celowe-szkalowanie-pamieci-bohatera-j-franczaka-ps-lalus-analiza-prawna/?fbclid=IwAR2OuZMbiib2SUFxBNWap8fhQEI3P2SQuZ9-B42g4r_ivA2dwxIJn29W32A.

[5] J. Gruchała, Tomasz G. Masaryk, Wrocław 1996, s. 46–49.


Korekta językowa: Beata Bińko